Pewnie wiesz, że w każdym hotelu, hostelu czy innym tego typu miejscu punktem orientacyjnym jest recepcja. Zgubiłeś swój klucz? Zgubiłeś nauczyciela? Potrzebujesz pomocy medycznej, mapy, a może po prostu chcesz się z kimś spotkać i nie wiesz, gdzie możecie się umówić? Wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz w recepcji! Przy okazji możesz tu odpocząć na zawieszonych tuż nad podłogą hamakach. Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by dowiedzieć się, co ci się tutaj przydarzyło.
Kostki:
UWAGA - jeśli przychodzisz tu z towarzyszem, kostką rzuca osoba, która pisze post jako pierwsza, a konsekwencje dotyczą wszystkich. 1, 6 - Okropnie dzisiaj gorąco, nie sądzisz? Na pewno sądzi tak właścicielka, która stoi za ladą i na twój widok natychmiast się rozpromienia. Znika na chwilę, by przynieść kilka pucharków pełnych lodów. Waniliowe, czekoladowe, miętowe, mango, pomarańczowe, pistacjowe, upstrzone owocami, orzechami i bitą śmietaną. Hamaki wyglądają coraz bardziej zachęcająco. 2, 4 - Zawsze wiedziałeś, że to miejsce jest pełne kotów, ale aż tak...? Koty siedzą na ladzie, na hamakach, na podłodze, na szafkach,... gdzie tylko się da. Jednemu z nich chyba wyjątkowo się spodobałeś, bo zaczyna za tobą chodzić. Towarzyszy ci przez najbliższe dwa wątki w Grecji, nie wliczając w to wątku w recepcji. 3, 5 - Nie mam pojęcia, co ci przyszło do głowy, żeby przysiąść na samym brzegu jednego z hamaków. Nie minęły dwie minuty, a ty już leżałeś na ziemi z kostkami zaczepionymi o materiał. Niech guz będzie z tobą!
Zastanawiałam się czy odpychając po kolei chłopaków nie wychodziłam na sukę, ale miałam nadzieję, że robiłam to tak umiejętnie, że nie bardzo ich raniłam. Przez większość czasu starałam się być uprzejma dla każdego kogo spotkałam. Oczywiście dało się mnie wyprowadzić z równowagi, a kiedy kogoś nie lubiłam to po prostu – nie lubiłam. Jednak wierzyłam w to, że każdy toczy taką wewnętrzną walkę, więc należy nie oceniać po pierwszym wrażeniu, prawda? Zmarszczyłam brwi na słowa Lysandra. Okej... powoli do mnie docierało o co w tym wszystkim chodzi. Chyba długa podróż średnio na mnie działała, bo miałam wrażenie, że mój mózg pracuje w jakimś zwolnionym tempie. W każdym razie w końcu do mnie dotarł cały sens jego wypowiedzi i się lekko uśmiechnęłam, nie żeby jakoś bardzo mnie to rozbawiło, bo ten cały friendzone chyba nie był zbyt przyjemną rzeczą, ale bawiła mnie reakcja Lysa. Który de facto śmiał się z własnego żartu. - Wyjaśnisz mi kim jest ta... – na chwilę przerwałam, próbując dobrać odpowiednie słowo. – szczęściara? Spojrzałam na Lysandra wyczekująco, będąc ciekawa całej historii. Oczekiwałam jakiś szczegółów. Byłam dziewczyną! To chyba jasne, że chętnie przyjmowałam wszelkie plotki? Przeciągnęłam się równocześnie ziewając, nie odrywając wzroku od brata.
Ktokolwiek kiedykolwiek stwierdziłby, że moja siostra jest suką byłby poharatany przeze mnie skończonym kretynem. Ta słodka istota zasługiwała na same pozytywne przymiotniki i właściwie nie rozumiałem jak można nie darzyć jej sympatią albo miłością. Ludzie byli jednak dziwni. Byłem odrobiny żałosny, że śmiałem się ze swojego własnego żartu, ale patrząc na miny Bianci i jej wywijanie brwiami chyba jednak było warto. - Nie mów nikomu - powiedziałem pochylając się do ucha dziewczyny - To Gemma z Hufflepuffu. Wiedziałem, że moja siostra jest królową dyskrecji, mimo to dość starannie ważyłem podane jej szczegóły, bo nie chciałem narazić się Basowi. Opowiedziałem jej o całej sytuacji z balu, a potem krótko streściłem co działo się na wakacjach. Widząc, że siostra jest dość mocno zmęczona zdecydowałem się odprowadzić ją do pokoju. Wziąłem walizki (oczywiście chcąc się popisać siłą zrezygnowałem z lewitowania ich), po czym pokierowałem się wraz z nią w stronę wskazanego pokoju.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kiedy mieszka się przez niemal całe wakacje w jednym pokoju (i w dodatku łóżku -w niektóre leniwe dni przychodziła mu do głowy refleksja, że miał przecież wszystko czego potrzebował. Leo w pościeli. Mógłby mieszkać tylko w łóżku...) ze swoim chłopakiem, przychodzi czas, kiedy trzeba dać sobie trochę przestrzeni. I tak w wielu miejscach pojawiali się już "w pakiecie". Z tego powodu tego dnia Ezra wybrał się na samotną wycieczkę po wyspie. Nie żeby uszedł daleko, w sumie to pokręcił się trochę po miasteczku, tu popodziwiał architekturę, tam zjadł jakieś lody. Generalnie fajnie no... To ten, ciekawe co u Leonardo. Powinien sprawdzić, prawda? Na wypadek, gdyby stało się coś złego albo przeciwnie i chłopak chciałby się tym podzielić, zdecydowanie powinien być na miejscu. Z tym przeświadczeniem zaczął wracać do hostelu. Ezra wszedł do recepcji i uderzyło go to, jak wiele było w niej kotów. To znaczy, Ezra jakoś już się przyzwyczaił, że czasem jakiś zwierzak wchodził im do pokoju przez okno i wbijał w niego przenikliwe i przerażające spojrzenie albo że potykanie się o jakiegoś czworonoga stało się codzienną tradycją. Ale nigdy aż tak się nie rozpanoszyły. Tu jakiś siedział na ladzie, dwa wygodnie bujały się na hamakach, z łapkami wypadającymi przez dziury, inne wylegiwały się na na podłodze i szafkach... Wszędzie! (I wszystkie były takie piękne, puchate i Ezra chciał je wyprzytulać) Ostrożnie postanowił wyminąć koty, ale nie uszedł kilku kroków i jakiś mały gapa wszedł mu prosto pod nogi. I to nawet nie przypadkiem, bo zaraz zaczął robi ósemki pomiędzy jego stopami, ocierając się przymilnie. Ezra podrapał kociaka za uchem, odsuwając go od siebie i robiąc kilka kroków tyłem, praktycznie całym sobą wpadając na jakąś niestabilną przeszkodę i przez to nieznacznie chwiejąc się w tył. (A w międzyczasie kociak wiernie podążył za nim, łagodnie machając ogonkiem i z zainteresowaniem patrząc, co też wyprawia jego wybraniec)
Kiedy mieszka się przez niemal całe życie w jednym domu, jakikolwiek wyjazd to przygoda. Albo wyjście. Albo wyjrzenie przez okno, serio, Boo nie był zbyt wybredny. Jeśli tylko mógł zrobić coś, co odchodziło od rutyny i oznaczało zobaczenie czegoś nowego, to pchał się jako pierwszy. Informacja o wakacjach organizowanych przez Hogwart, przez szkołę jego marzeń, przyprawiła go o palpitację serca. A potem zachorował. No historia jego życia, poważnie. Jak się ma mocno przewrażliwionych rodziców i jak się choruje przeciętnie 24 godziny na dobę, to ogólnie ciężko sobie jakiś wyjazd zorganizować. Boo nie przestawał gadać o Grecji, wynajdywać różnych ciekawych faktów, dopakowywać kolejnych i kolejnych rzeczy, dopóki jego ojciec nie stwierdził, że chyba chłopak sobie poradzi. Była to wyśmienita decyzja, bo jeszcze chwilę i młody Runner wykułby na pamięć grecki słowniczek. Te ich szlaczki wcale nie były tak bezsensowne! W każdym razie, przyszły-dumny-Puchon niemal skakał pod sufit, gdy udało mu się zdobyć świstoklika na Lefkó. Świat chyba nie widział równie radosnego chłopaka ściskającego dumnie dziurawego buta (zaczarowanego w sensie, to był ten świstoklik, Boo jest normalny). Po tej jakże krótkiej, ale niesamowicie emocjonującej podróży, osiemnastolatek wylądował w Grecji. W GRECJI!!! - O ja. Dzień dobry! Ale tu niesamowicie! Te hamaki! Hamaki! Wow, ale to super... I jeszcze te koty! Zawsze jest ich tutaj tyle? Strasznie słodkie. Uroczo. Niezwykłe. Można pogłaskać, czy raczej gryzą? Albo drapią? Moment, co robią koty? Ale to koty, nie? Bo jak kuguchary... Ale nie, one inaczej wyglądają. To oswojone? Na całej wyspie są? - No i już poprawił humor recepcjonistce, której nawet nie dał szansy odpowiedzieć na powitanie. Mogła jedynie śmiać się z podskakującego w miejscu dzieciaka, targającego niedużą torbę i rozglądającego się bez przerwy. Boo ostatecznie po prostu się z nią pożegnał, zdobył kluczyk do pokoju, poleciał na górę, zostawił swoje rzeczy i wrócił do punktu wyjścia. Tak się spieszył, że nawet przez okno nie wyjrzał w swoim nowym lokum - nosiło go, żeby już wydostać się na zewnątrz i zobaczyć greckie cuda na własne oczy. Recepcjonistka gdzieś zniknęła, a szkoda, bo Runner przypomniał sobie, jak zapytać o drogę w jej ojczystym języku. Pochylił się nad jakimś wyjątkowo przytulaśnym kociakiem i zaraz odstraszył go donośnym kichnięciem. Podniósł się, zrobił krok i zaraz potknął o kolejnego zwierzaka, któremu nie były straszne takie ludzkie odruchy. Gdy tylko odzyskał równowagę zaczął z paniką kombinować, czemu kichnął - a co jeśli miał na coś uczulenie? Może jednak koty? Cholera, a chciał sobie zwierza kupić. Znaczy, cykał się wybitnie, bo właśnie tego typu sytuacje go przerażały, ale... Zanim zdążył się porządnie wystraszyć, coś (a tak serio to ktoś) na niego wpadło i niemal go zmiotło z nóg. Boo odruchowo odepchnął atakujące go bliżej nieokreślone coś (dzięki czemu nieznajomy się nie wywrócił), a sam wylądował tyłkiem na posadzce. Sapnął przy tym ze szczerym zaskoczeniem i zerknął na siedzącego obok kota, który mruczał jak jakaś wyjątkowo głośna wiertarka. Dopiero potem podniósł spojrzenie na chłopaka, który tak go zwalił z nóg. Boo wyglądał przy tym zapewne niewymownie głupio, bo w jego oczach skrywało się coś przypominającego szczere uwielbienie - oto miał szansę nawiązać pierwszą relację z jakimś Hogwartczykiem (jakoś tak był święcie przekonany, że cały hostel został zarezerwowany dla czarujących brytoli).
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wydawało mu się, że w czarodziejskim świecie już był trochę obeznany. Ezra nie nawykł do tego, aby ściany się poruszały, sapały ani tym bardziej go odpychały, tym samym ratując jego tyłek przed bolesnym upadkiem i dlatego uznał, że jednak coś było nie tak. Jego błąd. Odwrócił się na pięcie, mając na końcu języka przygotowane jakieś przeprosiny, ale jakież było jednak jego zdziwienie, kiedy nie napotkał wzrokiem nikogo na swoim poziomie. - Oj - zaśmiał się cicho, przyglądając się z góry chłopakowi o wybitnie szczenięcym wyrazie twarzy. Przeczucie mówiło mu, że to osoba definiująca słowo entuzjazm... Ezra był przekonany, że nigdy wcześniej nie miał okazji go poznać, ale spojrzenie nieznajomego zasiało w nim ziarnko niepewności. Chłopak miał w oczach jakieś takie dziwne zafascynowanie, które Ezra w swojej mierze odczytywał jako emocje możliwe do zrozumienia, gdyby stanął przed nim żywy Michael Jackson albo Mozart. Inaczej nie miał niestety odniesienia. W każdym razie wyciągnął do przerażającego chłopaczka rękę i podciągnął go do góry. - Przepraszam, bracie, nie zauważyłem cię, jak wchodziłem. Stopiłeś mi się z kotami. Nieładnie panie Clarke, już złośliwości na temat wzrostu? Ten temat zazwyczaj uderzał w niego samego, bo jakimś cudem w Hogwarcie uczyło się bardzo dużo chłopaków, którzy zamiast mlekiem musieli być karmieni sterydami. Uśmiechnął się jednak sympatycznie, bo przecież nie miał nic złego na myśli, a dzieciak pewnie był w jakiejś piątej klasie, więc na wszystko jeszcze miał czas. - Mam coś na twarzy? Ubrudziłem się lodami? - zapytał, przecierając usta i subtelnie dając dzieciakowi znać, że gapienie się bez powodu bywa odbierane za coś negatywnego. Ezra był naprawdę ciekawy, gdzie wychowywali się ludzie pozbawieni takiego naturalnego taktu. - To wszystko wina tego złośliwca, zawsze wolałem psy - zdradził mu szeptem, zerkając na zadowolonego z siebie kociaka, który teraz ze znudzeniem czyścił sobie łapki będące narzędziem zbrodni. - Dobra, nieważne, pewnie gdzieś szedłeś, a ja cię zatrzymuję. Wchodzisz, wychodzisz? Czegoś potrzebujesz? Ezra już nie wiedział, co powiedzieć i trochę się niecierpliwił. No bo w końcu właśnie tracił dla tego dzieciaka czas, który można byłoby spożytkować na tyle sposobów. Przytulanie Leo, całowanie Leo, żartowanie z Leo i znowu całowanie Leo, żeby za bardzo się nie obrażał... Znaczy tak, jak chłopak potrzebował pomocy to śmiało. Ezra uwielbiał być przydatny!
Wszystko, tylko nie żarty o wzroście. Boo nieszczególnie do nich przywykł i oburzał się jak małe dziecko, kiedy ktoś mu wytykał, że ma "tylko" 173 centymetry wzrostu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on ogólnie uparcie twierdził, że dalej rośnie i sobie wesoło dodawał tych centymetrów... A potem, podczas jakiegoś mierzenia, prawda wychodziła na jaw. Runner został skazany na cierpienie w malutkim ciałku i winić mógł jedynie rodziców, którzy olbrzymami nie byli. Ale nie był aż tak malutki, dobra? - Ej, ej, ale bez przesady, 175 centymetrów wzrostu to zdecydowanie więcej, niż mają te futrzaki - zaperzył się, co w gruncie rzeczy było dobre, bo inaczej dalej gapiłby się na nieznajomego z tym dziwacznym zachwytem. Aż głupio było przyznać, że ekscytowało go coś tak drobnego, jak uścisk dłoni. Boo przyłapywał się na tym, że zachwycały go idiotycznie proste czynności, na które inni w ogóle nie zwracali uwagi. To nie tak, że uznał tego gościa za istny cud świata i został oczarowany jego pięknem - nie, to zupełnie nie o to chodziło. Przytłoczyła go jednak ekscytacja możliwością poznania kogoś. Patrzył na Ezrę (nie wiedząc, że to Ezra) i widział w nim człowieka, którego myśli były nieprzeniknione. On mógł być w tylu miejscach, mógł zrobić tyle rzeczy! Ile Boo by dał za zdobycie doświadczeń drugiego człowieka, to rzecz niepojęta. - Eee, nie. - Dobra, czyli postanowił zaprezentować się z tej mniej inteligentnej strony. No, tak też można. Odchrząknął i zabrał rękę, bo przecież potrafił stać o własnych siłach. Ignorował ocierające się o jego nogi kocisko. - To jest, nie, po prostu się zagapiłem. Chciałem, no wiesz, dobrze zapamiętać gościa, który zwala z nóg w hostelowej recepcji. Trzeba wiedzieć, na kogo uważać! A poza tym jesteś pierwszym człowiekiem jakiego tu widzę, pomijając strasznie sympatyczną recepcjonistkę, ale ona gdzieś uciekła, także no. Uroki późniejszego przyjeżdżania? Pokój na własność. A w temacie kocich złośliwców, odwrócił się i znowu kichnął, z niejakim zmartwieniem. Jeśli się okaże, że faktycznie ma uczulenie na koty, to chyba popełni samobójstwo. To był zwierzak, którego miał na szczycie listy tych, które w ogóle rozważał do przygarnięcia. Uśmiechnął się przepraszająco, pociągając nosem. Lepiej się przyzwyczaić. - Popieram. Z psami trzeba wychodzić na spacer, z kotami raczej siedzi się w domu, także... - Boo był wielkim fanem wychodzenia na zewnątrz. Koty faktycznie uwielbiał, no i w Hogwarcie można było takiego trzymać, co w ogóle niesamowicie go kusiło. Problem w tym, że koty kojarzyły mu się bardziej z siedzeniem w domu, na kanapie... A z psami można biegać, skakać! I to na zewnątrz! - Nie zatrzymujesz! - Palnął szybko, o wiele za szybko. W słodkiej naiwności nie dostrzegł w tym nawet niczego dziwnego! - Wychodzę, ale w sumie nie wiem gdzie. Serio dopiero tu dotarłem i tak sobie myślałem... Znaczy w sumie to nie wiem, ale kurde, poszedłbym na plażę. Nigdy nie byłem na plaży. Polecasz coś? A czekaj, bo pewnie teraz to ja ciebie zatrzymuję. Zajęty jesteś, nie? Na pewno jesteś zajęty. Ja w sumie nic nie potrzebuję... - kichnął żałośnie i podrapał się w nos, czując jak zaczynają mu łzawić oczy. Jak bardzo źle byłoby się rozpłakać przy pierwszym spotkaniu? I to nie z zażenowania, a z powodu durnej alergii. Boo już nawet średnio obchodziło czy tak go drażnią koty, czy może coś innego znajdującego się w tym pomieszczeniu. - Dobra, może chusteczki by się przydały, ale to drobiazg. Zaraz coś sobie skombinuję. - Poklepał się po kieszeniach (nie, spoko, wszystko zostało w torbie na górze) i zerknął w stronę recepcji, szukając jakiejś drobnej pomocy. Przy okazji miał nadzieję, że chłopak tak szybko nie ucieknie, bo przecież nie mieli jeszcze okazji za dobrze się poznać!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nieznajomy nawet oburzał się uroczo i Ezra nie mógł nic poradzić, że wymsknął mu się śmiech. Jakoś tak od razu przyszło mu do głowy, że musiał być to stuprocentowy Puchon. I po raz kolejny, nie była to żadna obelga, Ezra od zawsze miał w sumie pewną słabość do wychowanków (ale częściej wychowanek) Hufflepuffu. - No dobra, bez dąsów, tylko żartowałem. Też częściej muszę zadzierać głowę do góry, żeby z kimś porozmawiać - odparł, nie wspominając nic o tym, że jego zdaniem dzieliło ich trochę więcej centymetrów niż mówił nieznajomy. Przy tak w gruncie rzeczy niewielkiej różnicy każdy centymetr miał znaczenie. Chłopak miał szczęście, że Ezra lubił ludzi i miał do niech cierpliwość. Nie zraziło go więc to przerażające wgapianie się ani trochę trudne początki rozmowy, ani tym bardziej słowotok, który później nastąpił. Wsunął ręce do kieszeni, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę ze świadomością, że jednak zabawi dłużej na recepcji. Słuchał nieznajomego z miłym uśmiechem, ale kiedy już mógł dojść do głosu, specjalnie sam mówił przesadnie powoli w przytyku do prędkości wyrzucania słów przez chłopaka. - Och, to pewnie zrobiłem złą opinię reszcie hogwartczyków swoimi słabym manierami. Gdybym wiedział, spróbowałbym zwalić cię z nóg moją osobowością - zapewnił, jednocześnie orientując się, że kolejne słowa chłopaka gubiły trochę logikę, przynajmniej w jego odczuciu. - Zaczekaj, jesteś nowy, jeśli dobrze zrozumiałem. Ale z akcentu brzmisz mi na Brytyjczyka, więc chyba trochę późno na zaczynanie nauki. Musiałeś być w jakiejś innej szkole, prawda? Jakaś przeprowadzka? - Ezra zapalił się entuzjazmem, bo uwielbiał ludzi z wymian. Nie przejmował się nawet tym, że takie dopytywanie się było trochę niegrzeczne, skoro nawet nie znali swoich imion. Zdążył jednak wywnioskować, że i nieznajomemu brakuje momentami taktu. A ci z wymiany zawsze mieli coś ciekawego do opowiedzenia, mieli jakieś porównanie. Ezra znał tylko Hogwart. W przypływie sympatii dla tego dzieciaka, dodał: - Może jeszcze kogoś do ciebie dopiszą, bo są osoby, które nie mając już własnych planów, chcą skorzystać z wyjazdu. A dopóki nie to drzwi dwójki są zawsze otwarte. Jeśli będziesz potrzebował się na kogoś pogapić albo coś, to wpadaj. Ezra poczuł wzbierające się współczucie dla nieznajomego. Alergie to była straszna rzecz i naprawdę cieszył się, że jemu udało się w genach dostać dobre zdrowie. W przeciwieństwie do jego siostry, która szczególnie w dzieciństwie przejmowała wszystkie możliwe choroby i bakterie z jakimi się zetknęła. Ezra zawsze uważał to za ogromną niesprawiedliwość losu, że nie dość, że Felicity miała problemy psychiczne, to jeszcze słabą odporność. - Teraz tak mówisz, ale zimą? Szósta rano, oblodzone chodniki, ubierasz dziesięć warstw, a i tak zęby ci szczękają i zaczynasz wiedzieć jak ogromny błąd popełniłeś, nie wybierając kota - zażartował, ale było w tym ziarnko prawdy. Wiedział, że będzie miał ochotę popełnić samobójstwo, wyprowadzając Chione w grudniu. - Nie zatrzymujesz, mam czas - uspokoił go, zastanawiając się, czy nie lepiej oprowadzić nowego trochę po Lefko, zamiast puszczać go samotnie w nieznane i będąc winnym zakłócania spokoju jakichś innych spacerowiczów. Zanim zdążył jednak zdecydować, chłopaka złapała naprawdę mocna alergia. Szybko przeszukał kieszenie w poszukiwaniu paczki chusteczek. - Proszę. Nawyk z dzieciństwa. Moja siostra też wiecznie kichała i prychała i od tego czasu zawsze staram się być uzbrojony w chusteczki - wyjaśnił pobieżnie. - A w kwestii tych plaż, właściwie ciężko na jakąś nie trafić, bo hostel jest umieszczony prawie na plaży. Kwestia kilku minut. Tu najbliżej znajdziesz pole leżakowe i bar... chociaż nie wiem, czy coś ci sprzedadzą. Dużo osób chwali sobie błękitną zatokę, podobno to najładniejsza plaża na wyspie - stwierdził po namyśle, lekko kołysząc się z pięt na palce. Zaskakujące było dla niego to, że chłopak nigdy wcześniej nie był na żadnej plaży. Czasami nawet w dużych miastach potrafiły być wydzielone tereny nad jakąś rzeką i przerobione na pseudo plaże. Za tym mogła kryć się naprawdę świetna historia!
Chyba nikt nie lubi zostać uświadamiany, że jego oburzanie się jest urocze. Na szczęście Boo odebrał śmiech nieznajomego za przejaw jakże sympatycznej osobowości i po prostu to zignorował. Uśmiechnął się również szerzej, bo doszli do porozumienia w temacie wzrostu. Tylko jak to on też musiał zadzierać głowę? Boo był prawie pewny, że ludzie z Wielkiej Brytanii nie są jakimiś wielkoludami. - Wiesz co, ty mnie już lepiej po prostu nie zwalaj z nóg. Siedzenie jest spoko, ale jakaś mało wygodna ta podłoga - uznał, próbując jakoś dyskretnie odsunąć od siebie natrętnego kociaka. Tak się na tym skoncentrował, że na chwilę zupełnie zapomniał, że gość dalej do niego gada i jeszcze zadaje pytania, a więc trzeba jakoś na nie odpowiedzieć. Zerknął na niego mało inteligentnie, prawie znowu potykając się o kota. - Tak. No, nie. Czekaj. Jestem Anglikiem, ale nie chodziłem do Hogwartu, bo uczyłem się w domu - machnął lekceważąco ręką. Dobijać tak na wstępie informacją o przeraźliwie nieodpornym układzie odpornościowym? - Sorki, nie jestem zbyt fascynujący pod tym względem, właśnie pierwszy raz w życiu wyjechałem z Londynu. No dobra, jak miałem parę miesięcy to byłem podobno w Preston, ale to mi nic nie mówi, no bo przecież tego nie pamiętam. - A potem kompletnie rozczuliło go to zaproszenie do pokoju numer dwa i obiecał sobie, że do końca życia tego numerka nie zapomni. Na wzmiankę o gapieniu się zaczerwienił się z zażenowania, ale tylko mruknął coś nieskładnego i tyle, nie chcąc się wdawać w dyskusje. A żeby ci wszyscy ludzie się dowiedzieli, jak to jest dopiero poznawać świat! - Teraz tak mówisz, ale jak zachorujesz? Toniesz w chusteczkach, masz dość eliksirów i mugolskich lekarstw, a kot tylko przytrzymuje cię na kanapie. Pies z kolei ciągnie cię na spacer i możesz przynajmniej przez chwilę nacieszyć się pięknem świata zewnętrznego, zanim umrzesz w męczarniach przeziębienia. Różne perspektywy - wzruszył łagodnie ramionami, leciutko zamyślony. Strasznie dobrze mu się rozmawiało z tym gościem, znaczy tak na luzie i niezobowiązująco, ale Boo i tak miał ochotę skakać pod sufit. Gorzej, że alergia chciała go zabić - lepiej, że nowy znajomy przygotowany był nawet na takie okoliczności. Runner z wdzięcznością przyjął chusteczkę, czując się trochę jak dama, którą ratuje jakiś dżentelmen. Słabo to brzmiało nawet w jego myślach, także nawet nie wpadł na to, aby powiedzieć to głośno. - Dzięki. Oj no bo alergia to największe zło... - Przetarł łzawiące oczy i westchnął ciężko. Jeszcze zaraz zacznie się dusić i już w ogóle będzie super. Słuchał jednak ze szczerym zainteresowaniem swojego rozmówcy, starając się zapamiętać każde słówko. - Czekaj, na ile lat ja ci wyglądam? - Zapytał z zaciekawieniem, bo w końcu za parę dni kończy osiemnaście lat i bardzo chciałby to uściślić. W sumie nie był pewny, czy jako siedemnastolatek może już kupować alkohol - teoretycznie jak na czarodzieja był "dorosły", ale no...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Po raz drugi chyba musiał tego dnia uratować biednego nieznajomego, który nie mógł się odpędzić od kota. Ezra pochylił się, próbując złapać futrzaka, ale ten się tak wyginał, uznając to najwyraźniej za jakąś formę zabawy. Kiedy Clarke wreszcie go podniósł, kociak drapnął go jeszcze po ręce, bo najwyraźniej nie spodobało mu się odsunięcie go od nieznajomego. Takie życie. - Nauczanie w domu? Ekstra. Jesteś jakimś małym arystokratą? - Ezra nawet nie ukrywał swojego negatywnego nastawienia do czystokrwistych. Nie wrzucał oczywiście wszystkich do jednego worka - Arielle przecież uwielbiał! Ale miał jakiś taki spory uraz do ludzi z "wyższych stref". No dobra, a potem się dziwił, że tylko osób go nie lubiło... - Nie, jestem pewny, że miałbyś coś do opowiedzenia. Znam się na ludziach - posłał mu szeroki, całkowicie szczery uśmiech, który po chwili przyległ do niego niczym maska. Preston? Ezra wierzył w różne zbiegi okoliczności, ale ten już przyprawił go o małe wątpliwości. Szczególnie po serii listów od natrętnego dzieciaka, podającego się za jego kuzyna. Kuzyna! - Podobno bardzo ładne miejsce. To rodzinne miasteczko? - zagadnął z czystą uprzejmością. Ezra wiedział, że niedaleko ich kamienicy pomieszkiwała siostra jego mamy, ale kobiety za sobą nie przepadały i właściwie równie dobrze jego ciotka mogła nie istnieć. Jeśli jednak nieznajomy potwierdzi... To koniec. Jego koniec. - Przepraszam, bo nie pamiętam, czy się przedstawiałeś... - dodał jeszcze, obawiając się odpowiedzi. Odstawił kota na ziemię, stwierdzając, że może jednak nie warto dawać się drapać dla tego nieznajomego. Sceptycznie zmarszczył brwi w kwestii tego psa, nie chcąc się sprzeczać na taki temat. Ale no najwyraźniej trafił mu się kolejny pasjonat życia i piękna świata. Okropne. - Um... Szes... Sied... Jesteś pełnoletni, tak? - wydusił z siebie w końcu, nie wiedząc jak z tego dyplomatycznie wybrnąć. No cóż, tak to było jak się miało delikatne rysy twarzy. I ponownie, Ezra znał ten ból...
Przynajmniej jeden z nich w miarę radził sobie z kotami. Boo odpuścił sobie już cielęce spojrzenie pełne wdzięczności, utwierdzając się w błędnym przekonaniu, że bez tej drobnej pomocy i tak by sobie dał radę. - Nie, ale za to dużo choruję - skrzywił się lekko. Nawet gdyby był czystokrwisty, to nie odebrałby tej wypowiedzi za jakiś prztyk w tę stronę. Zupełnie nie brał takich rzeczy pod uwagę i najwyraźniej nieźle na tym wychodził. Nie bywał uprzedzony i u niego każdy miał na wstępie czystą kartę. Wiedział jednak, że ludzie mają różne doświadczenia i w pełni by zrozumiał, gdyby ten akurat gość nie lubił arystokratów. - Och, nie no, pewnie, coś by się może znalazło, sam nie wiem. Dzięki czy coś - zmarszczył brwi, niezbyt wiedząc, co powiedzieć. Jakoś tak nie spodziewał się wytknięcia, że nawet ze swoim minusowym doświadczeniem życiowym wciąż może kogoś czymś zaciekawić. W gruncie rzeczy sama jego choroba, same lata spędzone w wiecznym zamknięciu, już były czymś intrygującym dla osób nijak z tym niezwiązanych. Boo nie widział również u siebie tego entuzjazmu przy każdym kroku, który innych tak bawił. - Szczerze, to nie wiem. Moi rodzice tam chyba mieszkali, ale tuż przed moimi urodzinami zaczęli już planować przeprowadzkę do Londynu, także ja z Preston za bardzo związany nie jestem. - Runnerowie należeli do raczej skrytych osób. Mama Boo nie lubiła mówić o swoich krewnych, podczas gdy jego ojciec był dość samotny. Krótko mówiąc, chłopak niewiele wiedział. - Nie przedstawiałem się, przepraszam. Jestem Boo - rozpromienił się ponownie, co zaraz znowu mu się zgubiło, bo jego wiek został tak bezczelnie znieważony. Przecież doskonale słyszał to zawahanie w głosie nieznajomego! - Za kilka dni kończę osiemnastkę! - Gdzieś w jego głosie dalej tkwiła radosna nutka, ale teraz nieco przysłoniła ją jakże dziecinna buntowniczość pod tytułem "jak śmiesz odejmować mi lat, skoro jestem taki dorosły".
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wydawało mu się, że rozmowa wychodziła im raczej płynnie, przynajmniej ze strony Ezry. Za to w każdej wypowiedzi chłopaka ukryta była jakaś taka niezręczność Wyrzucał z siebie krótkie zdania. Dużo krótkich zdań. Ezra nie wiedział, czy chłopak się go jakoś obawia, jest speszony czy co. Ludzie nigdy go tak zwyczajnie nie komplementowali? Skinął więc lekko głową, stwierdzając, że nie ma co ciągnąć tego tematu. Nieznajomy nie rozumiał chyba, że każdy mógł zaciekawiać, ale Ezra nie był dobrą osobą do przekonywania i podwyższania czyjejś samooceny. Nie lubił strzępić sobie języka. - Moja rodzina też małe miasteczko w końcu zamieniła na coś większego, ale szczerze? Bristol, nawet nie będąc największym miastem, nie ma już tego klimatu - odparł Ezra, podkreślając nazwę "Bristol". Uznał, że dla bezpieczeństwa lepiej odciąć się od jakichkolwiek powiązań. Ten dzieciak był nieprzewidywalny, a Ezra lubił mieć kontrolę nad sytuacją. Ale teraz, kiedy padło imię, którego tak bardzo nie chciał usłyszeć, przez całe jego ciało przeszło zimne sparaliżowanie. Przez chwilę miał wrażenie, że zemdleje albo zwymiotuje, bo oto przed nim stał Boo Runner we własnej osobie. Na moment odwrócił twarz, udając, że zainteresował go kociak, który przewrócił coś na jednej z szafek. Uważał, że entuzjazm chłopaka był uroczy? Nie, zmienił zdanie. Był całkiem wkurzający. Kto w ogóle się tak ekscytował? Żenujące. - Thomas - wyrzucił z siebie pod wpływem impulsu, wyciągając do chłopaka rękę. Ezra nienawidził tego imienia, tak mocno wiążącego go z ojcem... Ale rodziny Runner nienawidził jeszcze bardziej. I to nie mogło się wydać, tym bardziej skoro dzieciak ewidentnie poszukiwał jego. Czy Ezra właśnie zaprosił go do swojego pokoju? Głupie, głupie bycie miłym. Co go napadło? Merlinie. - Miło mi cię poznać, Beau. Co to w ogóle było za imię? Boo. Jak przezwisko dla dziesięciolatka. - Osiemnastkę? To wszystkiego najlepszego już teraz, pewnie tak wypadnie, że nie będziemy mieli okazji się spotkać. Taka już złośliwość losu - powiedział z tym samym ciepłem i sympatią, co na początku rozmowy. Czy zasługiwał już na Złotego Globa za swoją grę aktorską? Bo w tym momencie myślał tylko o tym, żeby wepchnąć mu głowę w stado kotów i pozwolić zakichać się na śmierć. Wcale nie rozczulała go ta buntownicza nutka w głosie Boo i wcale jeszcze chwilę temu nie miałby ochoty się z nim podroczyć w tym temacie. - Pewnie masz jakieś ogromne plany, co?
Boo zupełnie nie wziął pod uwagę możliwości spotkania swojego kuzyna w tak idiotyczny sposób. Właściwie, to był prawie pewny, że Ezry nie będzie na tych greckich wyspach. Skoro nie był w stanie odpisać na jeden list (ani na osiem listów), to chyba był gdzieś daleko, albo pracował, albo przytrafiło mu się coś okropnego i leżał w szpitalu, a nikt nie potrafił go zidentyfikować. Tak czy inaczej, tutaj miało go nie być. Runner zastanawiał się przed przyjazdem, czy szukać Clarke'a, czy zaczekać aż zostaną skazani na swoje towarzystwo w Hogwarcie. Ostatecznie uznał, że może kogoś o niego podpyta, ale raczej nie będzie skakał od pokoju do pokoju. Nie chciał się jakoś tragicznie zawieść! - Hmf. Ciekawe. Nie wiem, nigdy nie byłem - uznał w końcu, niezbyt rozumiejąc, jak jakieś miejsce może nie mieć klimatu. W sensie, dla niego wszystko było totalnie nowe, fascynujące i inne, dlatego takie stwierdzenie brzmiało jak dziwaczna herezja. - Ale Londyn jest wielki i niesamowity, serio. O Merlinie, gdyby tylko wiedział, z kim rozmawia! A tak to jedynie znowu pociągnął nosem, uśmiechnął się po raz tysięczny i uścisnął rękę "Thomasa", ciesząc się, że zdobył nowego znajomego. Dalej pamiętał o zaproszeniu do Dwójki i dalej się cieszył jak małe dziecko. - Boo - poprawił go miękko. I to było przezwisko dla trzylatka. - A, no dzięki. W sumie nigdy nie wiadomo, znaczy no wiesz, są wakacje, także... - Nie powiedział na głos, że przecież mają multum wolnego czasu. Przebłyskiem świadomości przypomniał sobie, że hej, Thomas ma swoje własne życie i dla niego poznanie jakiegoś kurdupla to nic wielkiego. A to ostatnie pytanie to mu oficjalnie złamało serduszko. Boo schował się na chwilę w chusteczce, nie wiedząc do odpowiedzieć. Doskonale wiedział z filmów i książek, że osiemnaste urodziny to wielka sprawa. Że urodziny to w ogóle wielka sprawa. Organizuje się imprezy, zaprasza znajomych, upija i tańczy do białego rana. Runner z kolei dotychczasowe urodziny spędzał tak, jak pozostałe dni w roku - zamknięty w domu. Jak był młodszy, to rodzice dbali o to, żeby przywieźć mu tort, albo zaprosić ulubioną pielęgniarkę. Później byli już zbyt zajęci i tylko składali życzenia, zanim wyszli do pracy (czyli wtedy, gdy Boo ledwo kontaktował. Kto tak wcześnie wstaje?). Powtarzali mu przy okazji, że jest już dużym chłopcem i chyba nie trzeba robić szopki z czegoś tak głupiego, jak urodziny. Teraz w końcu mógł spędzić je poza domem i co? I wciąż był sam. - Nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów, zobaczy się - odparł, nie patrząc przy tym swojemu rozmówcy w oczy.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kwestia tych listów była dosyć zabawna, zdaniem Ezry. To nie było tak, że Clarke na nie nie odpisał, skąd. Po prostu nigdy ich nie wysłał, a osiem zapisanych kawałków pergaminu ukryte było w jego szufladzie. Pierwszy był względnie miły, ale generalnie wszystkie osiem w swojej treści posiadały bogate parafrazy wyrażenia "odpieprz się". Ezra ostatecznie uznał jednak, że jakikolwiek znak życia może niepotrzebnie podekscytować i jeszcze bardziej zachęcić Boo, co mijało się z celem. - Londyn jest w porządku - zgodził się, bo pamiętał, jakie wrażenie na nim zrobiło to miasto, kiedy miał jedenaści lat. Trzeba przyznać, że każde miasto miało swój urok, kiedy nie trzeba było mieszkać w brudnych, rozpadających się dzielnicach. Boo na pewno tego nie doświadczył ze swoimi troskliwymi, dzianymi rodzicami... - To duża wyspa. A tuż obok jest kolejna, którą też warto zwiedzić. Nie cieszyłbym się tak z wolnego czasu, jeśli masz zamiar obejrzeć wszystko. Wcale nie mówił mu tego po to, by odwidziało mu się kręcenie po hotelu. W przypływie szczęścia wytrwają te wakacje bez konfrontacji. W Hogwarcie o wiele łatwiej było się Ezrze stopić z tłumem - ruchome schody, tajemnicze pomieszczenia, o których Boo nie miał zielonego pojęcia, a nawet sama wieża Krukonów, do której kuzyn mógł się dobijać i przez cały rok. Przez moment obserwował, jak Boo trochę przygasa. Chłopak miał bardzo wyrazistą mimikę i dla Ezry wyglądało to tak, jakby chłopak nie nawykł do ukrywania emocji. Albo był przekonany, że wcale nie są takie oczywiste. Kwestia nauczania domowego? Już miał o to zapytać, kiedy przypomniał sobie, że hej, nie obchodziło go to. Jego samego bolało to jak bardzo był dwulicowy, wow. - Skoro to jeszcze kilka dni to może coś ci wpadnie do głowy - pocieszył go i niechętnie poklepał go po ramieniu, nie mając ochoty obserwować użalania się nad sobą Boo. Wbrew pozorom nie miał serca z kamienia. Musiał jednak pilnować, żeby nie zmiękło za bardzo, więc postanowił zmienić temat. - Dlaczego zdecydowałeś się na naukę w Hogwarcie? Nie chcę być niemiły, ale wiesz, to nie takie proste przestawić się na zupełnie inny sposób nauczania i możesz mieć problemy. Nie lepiej było dokończyć ją w domu? - No dla Ezry na pewno...
Boo nic w tych listach nie bawiło. Podskakiwał na widok każdej sowy (i nie tylko po to, żeby złapać lekarstwa przeciwalergiczne) i ciągle czekał, łudząc się, że kuzyn jeszcze odpisze i jakoś wyjaśni zwłokę. Runner chwilami starał się wymyślić odpowiednią wymówkę, która by go w pełni zadowoliła, ale nie było to wcale takie proste. Co mogło aż tak wstrzymywać Ezrę? Faktycznie nigdy nie doświadczył życia w jakimś nieprzyjemnym miejscu. Nigdy nie musiał martwić się pieniędzmi, nie zastanawiał się czy wystarczy na prąd, czy wszyscy w domu mają co jeść, czy ten dom w ogóle istnieje. Boo martwił się, że paczka nie została odpowiednio wyczyszczona i złapie jakąś durną chorobę, że skończą mu się nagle lekarstwa, że nie wyjdzie ze zwykłego przeziębienia. Pamiętał, że jako małe dziecko bał się w ogóle podejść do okna, bo co jeśli coś się wydarzyło i nie było szczelnie zamknięte? Wraz z podrastaniem i nabywaniem większej świadomości dotyczącej otaczającego go świata, zaczął rozumieć, że jego azyl jest tak naprawdę więzieniem. Nigdy nie winił o nic rodziców, którzy pomimo braku czasu przecież dawali mu tak wiele - dawali mu szansę na życie w zdrowiu! Po prostu to siedzenie w domu było męczące. Przestał się liczyć dostęp do internetu czy regały pełne książek, a sprawdzonego jedzenia miał już dość. Wychodzi na to, że Ezrę męczyły wspomnienia warunków beznadziejnych, podczas gdy Boo miał dość tych idealnych, sterylnych. - Nie liczy się gdzie, tylko z kim? - Spytał słabo, bo jakoś tak humor mu się gdzieś zgubił. Może to alergia, może natłok wspomnień, może zaczęła przerażać go wizja samotnego zwiedzania, a może wyczuł zmianę w zachowaniu tego fantastycznego aktora. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że choć "Thomas" był miły i się uśmiechał, to w każdym zdaniu informował go, że ta znajomość to jest nic i najlepiej o sobie zaraz zapomnieć. Przewrażliwienie, intuicja? - Zawsze o tym marzyłem - przyznał, uśmiechając się lekko, trochę sam do siebie. - Wiesz, z opowieści Hogwart brzmi na strasznie fajne miejsce, więc... Jakoś tak zawsze chciałem tam pójść, a wcześniej nie mogłem. No to sobie pomyślałem, że spróbuję chociaż postudiować. - I chyba znowu źle odbierał słowa chłopaka, bo był przekonany, że próbował go zniechęcić i trochę jakby wystraszyć. - No... No pewnie będzie tragicznie, ale dam radę. - Wspaniale, nie zabrzmiał przekonująco. Nawet sam siebie nie potrafił przekonać. Uśmiechnął się zaraz szerzej, miętosząc w palcach chusteczkę i zerkając na swego rozmówcę. - Trzeba próbować nowych rzeczy, nie?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ciężko mu było wyobrazić sobie, co powie lub zrobi Boo, kiedy dowie się, że Ezra to Ezra, a nie żaden Thomas. Kiedyś musiało to przecież nastąpić, ale oby przy jak najmniejszej ilości świadków. Jeszcze mu się Boo popłacze i co zrobi Ezra? Nie dość, że będzie się czuł, jakby kopnął szczeniaka, to jeszcze zaraz go ludzie oskarżą o krzywdzenie dziecka i będzie kolejna drama w obserwatorze. Nie chodziło o to, że Ezra o coś obwiniał Boo, już na pewno nie o kwestie majątkowe. Jedyne, w czym zawinił, to w tym, że należał do rodziny, której Ezra nie lubił. Działało to trochę na zasadzie oko za oko, ząb za ząb - Runnerowie nie chcieli mieć z nim nic wspólnego wtedy, on nie chciał teraz. - Pewnie, dobre towarzystwo nigdy nie zaszkodzi... Ale jeśli masz na myśli mnie, to muszę cię niestety przeprosić, ale mam już plany. Innym razem. Jestem przekonany, że nie minie jeden dzień i będziesz zaprzyjaźniony z połową hostelu i oni nie będą mieli w tej kwestii nic do gadania - zażartował, przeczuwając, że może się to nie mijać bardzo z prawdą. Boo miał twarz z rodzaju tych miłych, które automatycznie się akceptowało. Nawet jeśli ich relacja nie była przyszłościowa, chłopak zaraz sobie kogoś znajdzie i zapomni. - To powiem ci, że odważny jesteś skoro z takim entuzjazmem rzucasz się w nieznane. Gryffindor ma świeżą krew? - Mrugnął do chłopaka żartobliwie, całkowicie świadomy, że daje mu sprzeczne sygnały. Wbrew pozorom nie silił się jednak specjalnie na uprzejme komentarze, bo faktycznie takie myśli przychodziły mu do głowy. Umysł Ezry postrzegał całą sytuację całkiem obiektywnie, a pryzmat pokrewieństwa zakrzywiający obraz pochodził z serca. - Ale nie, tak serio to Hogwart jest najlepszy, spodoba ci się. Nie znam osoby, która by się źle czuła w zamku. Nie będę ci wmawiał, że cały czas jest lekko, ale do przeżycia. Skoro czujesz się na siłach, to musi tak być. Wzruszył ramionami, pozwalając sobie na pokrzepiający uśmiech. Zaraz jednak jego wzrok uciekł za plecy Boo, do korytarza prowadzącego do jego pokoju. Najwyższy czas się ulotnić. Ezra wykorzystał już większość pokładów bycia miłym, tym bardziej, że został wzięty tak z zaskoczenia z tym pokrewieństwem. Potrzebował to sobie ułożyć w głowie i obmyślić taktykę w razie jakiegoś wypadku. - W każdym razie. Ty wychodziłeś, ja wchodziłem, więc... - Złapał Boo za ramiona i okręcił ich tak, że zamienili się miejscami. I proszę, nie było problemu z zastępowaniem sobie drogi. - Do zobaczenia? Tak myślę...
Oficjalnie już nie wiedział co się dzieje i tak, ta sytuacja zaczęła go przerastać. Miał wrażenie, że gość jest sympatyczny, ale było w nim coś takiego dziwnego. Tak, jakby wcale nie zgadzał się z własnymi słowami, jakby próbował być miły na siłę, albo raczej jakby nie chciał być taki, jaki jest. Boo doskonale to wyczuwał, ponieważ zdążył się już nabawić głupiego zwyczaju wyłapywania najdrobniejszych ludzkich reakcji. Obcy go zaskakiwali, prowadził zatem w myślach całkiem intensywną analizę. Problem polegał na tym, że niewiele z tego wszystkiego rozumiał i teraz również skończył po prostu skonfundowany. - Wiesz, nie wiem jeszcze, czy na pewno jesteś takim dobrym towarzystwem - zauważył, równie żartobliwie. Dopiero gdy uznał ten temat za skończony dotarło do niego, że tak właściwie, to w całym tym teoretyzowaniu nie podali konkretnego terminu, a Thomas i tak się próbował wymigać. Do Boo nie dotarło to wcale jakoś późno, aczkolwiek ta świadomość kompletnie odebrała mu możliwość zabrania głosu. I znowu zamiast pomyśleć sobie, czy z tym chłopakiem jest coś nie tak, po prostu wziął winę na siebie. Najprawdopodobniej powiedział coś głupiego, przesadził z entuzjazmem i nowy znajomy miał go dość. Jedyna myśl rozbijająca się po jego głowie w tej chwili to było "czy zrobiłem coś źle?". - Może. Nie wiem. Zobaczymy. A ty jesteś...? - Bardzo, bardzo chciał zgadnąć. Cholera, nasłuchał się i naczytał o tych czterech fenomenalnych domach, ale ciężko kogoś tak przypisać po zaledwie kilku(nastu?) minutach rozmowy. - Ślizgonem? - Zaryzykował ostatecznie. Tak, całkiem mu Slytherin pasował do Thomasa. Niby wszystko w porządku, ale było w nim coś niezrozumiałego i jakiegoś takiego sprzecznego. Boo nie ośmieliłby się nawet w myślach oskarżyć go o dwulicowość, ale serducho biło własnym rytmem i tyle. Coś mu się w tym wszystkim nie zgadzało. EzraThomas miał bardzo dziwne podejście, serio. To było coś na zasadzie "jak podrapał mnie hipogryf to myślałem, że umrę, najgorsza chwila mojego życia. Ale ty się nie boisz, nie?". Runner tylko się uśmiechnął, mając wrażenie, że ta rozmowa coraz mniej mu się podoba. Jakimś cudem ten gość grał sobie na jego emocjach z nieludzką precyzją, trafiając za każdym razem prosto w punkt. - Tak. - Pozwolił się odsunąć, czując się serio jak małe dziecko. Z głębokim wdechem udało mu się odnaleźć trochę życiowego entuzjazmu, a przecież nim warto się dzielić! - Musisz w końcu ustalić jakąś wersję. Jak jesteś taki zajęty, to się nie zobaczymy - zaśmiał się krótko, odsuwając na krok, żeby zaznaczyć, że grzecznie sobie pójdzie i przestanie męczyć nieznajomych. Humor do niego wrócił, bo przecież był w Grecji!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czy Ezra podejrzewał, że jego prawdziwe intencje zostawały podświadomie prawidłowo odczytywane? Oczywiście, że tak. Boo wcale się z tym nie krył. Czy było mu źle z tym, że chłopak prawdopodobnie zamartwiał się, w którym momencie rozmowa im się spieprzyła i kto był temu winny? Absolutnie nie. - Nie ufaj nieznajomym, dobrze cię nauczyli - zaśmiał się, bo hej, wreszcie zaczynali nadawać na tych samych Falach. Ezra nie zamierzał się wykłócać o tytuł dobrego towarzysza. Złego też nie. Po prostu nie chciał być towarzyszem. - Krukonem - poprawił Boo, czując się tym domniemaniem trochę urażony. Ezra wiedział, że w gruncie rzeczy pasowałby do Slytherinu, gdyby nie jego nieistniejąca czystość krwi. Nie traktował tego jako żadnej obelgi, bo Ślizgoni posiadali wiele cech, które i on sobie cenił - Ambicja? Spryt? Zaradność? Problemem było to, że w wielu przedstawieniach wychowankom domu Węża przypisywano wszystkie najgorsze cechy, idąc za jakimś głupim stereotypem jakoby ci mieli w sobie namiastkę prawdziwego zła. Ze sprytu robiła się niezdrowa przebiegłość, z ambicji wieczna chęć bycia lepszym od reszty czarodziejów. Z zaradności dążenie po trupach do celu. Uznanie go za Ślizgona, kierując się wyłącznie poznanymi z książek wyobrażeniami, już było obelgą. Tym bardziej, że przez tyle lat zdążył się na prawdę mocno zżyć z Ravenclaw i był Krukonem z krwi i kości, dobra? - Tak się tylko mówi, wcale nie znaczy, że faktycznie chcę się znowu zobaczyć - stwierdził w takiej przyjacielskiej złośliwości, uśmiechając się szeroko. - Okaże się, jak to będzie. Ale miło było cię poznać, Beau. Już dłużej nie przeciągając, ruszył w swoją stronę, a za nim krok w krok dreptał znajomy kociak. Ezra zdecydowanie wolał tego przybłędę.