Mniej więcej w połowie leśnej ścieżki znajduje się kamienna budowla, prawie zupełnie porośnięta mchem, przypominająca swego rodzaju mur umiejscowiony naokoło głębokiego dołu, będącego pozostałościami po pewnej antycznej budowli, z której zostało wyłącznie kilka wystających z ziemi głazów. Sam balkon został wybudowany prawdopodobnie w późniejszym okresie niż ten antyczny. Podobno stanął w tym miejscu, by zapobiec wypadkom związanym z osuwaniem się gruzów w głąb dołu. Zaczarowany mnóstwem zaklęć uniemożliwia nawet zbytnie wychylanie się.
Theo bardzo podobały się te wakacje. Na każdym kroku spotykał kogoś znajomego, albo poznawał kogoś nowego. Nie było tutaj czasu na nudę, ponieważ zawsze można było znaleźć nowe zajęcie - czy to było pływanie w morzu, wylegiwanie się na plaży, zwiedzanie świątyń, czy słuchanie legend opowiadanych przez tubylców. Evermore zawsze lubił podróże, chociaż miał wrażenie, że stracił przez nie spory kawałek życia. Z pewnością oduczyły go one umiejętności zapuszczania korzeni w jednym miejscu. To przez te zmiany w każdej stabilnej sytuacji zaczynał czuć się niezręcznie - a jednocześnie bardzo takiej pewności potrzebował. Ludzie tak narzekają na monotonię, podczas gdy inni właśnie chcieliby nieco zwolnić i popaść w rutynę. Krukonowi podobał się Hogwart i całe to towarzystwo, a wakacje o dziwo wcale tego wszystkiego nie zaprzepaściły. Nie dość, że podróżował, to dodatkowo dalej przyzwyczajał się do klimatu brytyjskiej szkoły magii. W końcu poznał parę naprawdę ciekawych osób... Co prowadzi do tego, jak bardzo zaczęło zależeć mu na @Bridget Hudson. Theo zawsze wiedział, że potrafi zakochać się niesamowicie szybko, a potem nieproporcjonalnie długo cierpieć. Tym razem miał wrażenie, że na tej Puchonce się nie zawiedzie i może w końcu udało mu się dobrze ulokować uczucia. Jednocześnie dotarło do niego, że sprawy potoczyły się bardzo szybko, a oni za wiele o sobie nie wiedzą. Postanowił to zmienić i wykorzystać uroki Agrios na swoją korzyść. Zanim przyszedł w umówione miejsce, odwiedził parę sklepów. Gdy dotarł na balkon, mógł w pełni zabrać się za robotę. Rozłożył na kamiennej posadzce niewielki koc, który wziął z pokoju, po czym powiększył go prostym Engorgio. Następnie postawił na nim kosz z najprzeróżniejszymi smakołykami, w które zaopatrzył się w sklepach. Były tam kanapki i owoce, ale również trochę słodkości - kociołkowe pieguski, sałatka owocowa, chałwa. Theo zadbał również o to, aby w taki upał mieli co pić. Zrezygnował z greckich win, przyniósł wodę i soki owocowe. Kiedy jedzenie czekało, częściowo wyjęte w celu zachęcenia, a szklanki czekały aż wleje się do nich napoje, Krukon zajął się trochę atmosferą. Na początku to miało być tylko zwykłe spotkanie, ale ostatecznie do chłopaka dotarło, że sam postrzega to bardziej jako randkę, więc... Czemu by się trochę nie postarać? Rzucił Carpe Retractum, dzięki czemu dookoła rozbrzmiała cicha, przyjemna melodia, która akurat chodziła mu po głowie - nic szczególnego, prawdę mówiąc. Theo uważał jednak, że delikatne dźwięki fortepianu nigdy nie przeszkadzają. Choć słońce jeszcze nie zaszło, drzewa skutecznie przysłaniały jego blask i przez to można było uznać, że na balkonie panuje lekki półmrok. Włoch zaradził temu poprzez użycie Lumos Sphaera, dodając do formuły flavus i defigo. Żółta kula światła zawisła w powietrzu pomiędzy drobnymi listkami pobliskiego drzewa, dzięki czemu skutecznie imitowała promienie słoneczne padające na kocyk. A potem Theo po prostu usiadł, żeby zaczekać na swoją towarzyszkę - i modlił się w duchu, żeby nie uznała tego wszystkiego za przesadę. W gruncie rzeczy, przygotowanie tego nie zajęło mu sporo czasu... Chciał po prostu, żeby zobaczyła, że mu zależy. Nie bał się takiej bliskości i choćby miała go okrutnie odrzucić, to wolał mieć świadomość, że się starał. Tylko kto nie lubi być zaskoczonym uroczym piknikiem w greckim lesie?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Tego dnia Bridget siedziała w pokoju i na spokojnie przeglądała jakąś książkę, którą zabrała ze sobą na wycieczkę. Wstyd przyznać, że było to jedno z dzieł profesora Fairwyna, które nauczyciel łaskawie jej podpisał pod sam koniec roku szkolnego (i chwała mu za to, bowiem bez tych autografów musiałaby prawdopodobnie spać na wycieraczce, gdyż matka zapowiedziała jej z zupełną powagą, że bez nich nie ma wstępu do domu. Potem przez dwa tygodnie dziękowała jej niemal na kolanach i zdążyła pochwalić się wszystkim swoim koleżankom, pracownikom menażerii na Pokątnej i w ogóle połowie ulicy, jakie cenne podpisy posiada teraz w swojej kolekcji). Nigdy wcześniej nie sięgnęła po jego twórczość, lecz akurat teraz zapragnęła poczytać nieco o podróżach, których tak bardzo była fanką i musiała przyznać, że nawet wciągnęła ją ta lektura - do momentu, gdy spod drzwi wysunął się liścik w kopercie. Bridget była sama, reszta postanowiła porobić coś na zewnątrz, toteż zeskoczyła z łóżka i podniosła kartkę, która okazała się być wiadomością od Theo - i to nie byle jaką! Chłopak zapraszał ją na randkę! Oczywiście nie nazwał tego randką, było to dopowiedzeniem Bridget, no ale czym innym mogłoby być spotkanie późniejszym popołudniem w klimatycznym miejscu na dzikiej wyspie? Oczywiście, że to miał na myśli! Serce zabiło jej szybciej, wiązała z tym chłopakiem naprawdę poważne plany i zaczynała się w nim na poważnie zakochiwać. Również miała problem ze zbyt szybkim lokowaniem swoich uczuć i nadinterpretacją ich, lecz w tym wypadku nie mogło być inaczej. Theo spodobał jej się odkąd zjawił się w Hogwarcie, a wydarzenia ostatnich miesięcy wyłącznie ich do siebie zbliżyły i mimo że nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, mogli nazwać się parą. Mogli, prawda? Cóż, Bridget tak myśli, więc już chyba po ptokach. Szykowała się pół dnia (jako że wiadomość została jej dostarczona dosyć wcześnie, mogła sobie na to pozwolić), chcąc wyglądać jak najładniej. Zdecydowała się na wzorzystą sukienkę bez ramion, a do tego płaskie buty (obcasy niestety byłyby strzałem w piętę na dzikiej wyspie). Całość prezentowała się ładnie, a sama Bridget nawet się nieco pomalowała! Wyszła odpowiednio wcześniej, ale musiała postawić na spacer między wyspami - nie wiedziała dokładnie, jaki był cel jej wyprawy, a poza tym była zbyt podekscytowana spotkaniem, by ryzykować teleportację - jeszcze by się rozszczepiła i co by było? Szła jednak dość szybko, żeby się nie spóźnić. Jeszcze by sobie Theo pomyślał, że go olewa albo że nie traktuje go poważnie... Już z pewnej odległości słyszała dźwięki pianina i przez moment myślała, że się przesłyszała, jednak z każdym kolejnym krokiem przekonywała się, że wcale nie. Okolica była piękna, aczkolwiek zbliżała się w kierunku jakiejś wielkiej dziury i zawalonych głazów, co nieco przyprawiało ją o dreszcze. Czy tu na pewno jest bezpiecznie? Szybko jednak wyrzuciła z głowy podobne myśli, Theo na pewno nie kazałby jej przychodzić w niebezpieczne miejsca, prawda? Ostatecznie dotarła na miejsce i autentycznie odjęło jej mowę. Rozejrzała się wokół, próbując ogarnąć umysłem cały ten przygotowany przez Theo piknik - a także samego Theo, który był chyba przystojniejszy niż zwykle. Jej serce zabiło szybciej, gdy ich spojrzenia się spotkały, a na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. - Wow, to wszystko wygląda prześlicznie - powiedziała, ledwie łapiąc oddech z wrażenia. Podeszła do niego tych kilka kroków. - Cześć - przywitała się w końcu. Jeny, jakie on miał piękne oczy...
Ciężko było dobrać jakieś ubranie na tych greckich wyspach. Theo zwykle nie miał tego typu problemów... Teraz okazywało się, że jasne można szybko zabrudzić, z kolei w ciemnych można się ugotować. Buty na zbyt cienkiej podeszwie po paru krokach nadawały się do wyrzucenia, ale cięższe uniemożliwiały dalsze spacery. Evermore nie lubił narzekać, wolał znajdować jakieś ciekawe rozwiązania. Zaproponował wyjście wieczorem nie tylko dlatego, że zapewniało to uroczą atmosferę - był to również moment, w którym upał aż tak tragicznie nie doskwierał. Sam przyszedł na randkę (bo tak, to z całą pewnością była randka) w czarnych spodniach i zwykłej koszulce bez rękawów, tego samego koloru. Nie wyglądał przez to raczej zbyt kolorowo i pogodnie, ale czuł się dobrze, a to chyba najważniejsze, prawda? Bridget się nie spóźniła i przyszła ubrana tak ślicznie, że Theo w pierwszej chwili nie wiedział co powiedzieć. W końcu uśmiechnął się promiennie i skinął głową z wdzięcznością, ponieważ wspaniałomyślnie pochwaliła jego starania. Podniósł się z koca i pokonał dzielącą ich odległość paroma krokami, po czym pochylił się i cmoknął dziewczynę bardzo niewinnie - niby w policzek, ale jednak bardziej w kącik ust. - Tak pomyślałem, że może miło będzie tak spędzić wieczór... - Odsunął się powoli, nie potrafiąc ani na chwilę stłumić uśmiechu. Szczerzył się jak głupi, a serce rozbijało mu się po klatce piersiowej - gdyby go ktoś teraz zapytał, to odparłby bez wahania, że zaraz zacznie latać. Jakim cudem dorwał taką dziewczynę? Ta śliczna Puchonka nie uciekała na jego ckliwe gesty i chyba naprawdę cieszyła się, gdy uwalniał swoją romantycznie kiczowatą naturę. - Wyglądasz niesamowicie, Bri - dodał miękko, chwytając ją za dłoń. Usiadł, prowadząc pannę Hudson ze sobą i nie puszczając jej ani na chwilę. Uwielbiał jej imię. W pełnej okazałości brzmiało tak majestatycznie i elegancko, z kolei zdrobnienie oddawało urok właścicielki. - Jak twój dzień? - Zagadnął niezobowiązująco, wskazując przy tym na soki z pytającą miną.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget miała podobny problem. Zabrała ze sobą mnóstwo sukienek, krótkich spodni i koszulek na ramiączkach, lecz gdy przychodziło do randki, chciała wyglądać naprawdę oszałamiająco. Niestety ubranie się odpowiednio do pogody, a także biorąc pod uwagę warunki, w jakich mieli się znajdować, niemal graniczyło z cudem, toteż idąc w płaskich butach po nieco dzikiej, niemal leśnej ścieżce dziewczyna czuła pod podeszwami praktycznie każdy kamyczek i gałązkę. Dobrze, że szybko zlokalizowała Theo wzrokiem i zdążyła przybrać ów uśmiech, bowiem w przeciwnym wypadku zobaczyłby ją z niesamowicie zbolałą miną, prawdopodobnie klnącą pod nosem na wszystko, na co dziś stanęła. Chłopak podszedł i złożył pocałunek w kąciku ust Bridget, która nie mogła powstrzymać delikatnego chichotu. Osobiście sama chciałaby przywitać go gorącym pocałunkiem, jednak nie chciała aż tak szarżować. Na dobrą sprawę układało się między nimi dobrze, lecz wciąż nie wiedziała, na czym dokładnie stoją i jak poważna jest ich relacja. Może za jakiś czas pozwolą sobie na podobne powitania, teraz jednak wolała się nieco wstrzymać i zachować chociaż pozorny dystans (bo w jej wyobraźni właśnie oplatała jego kark rękami i wpijała się w jego pięknie wykrojone usta...). Lekko się zarumieniła, po czym obrzuciła go spojrzeniem... O. - A to nowość - rzuciła, dopiero po chwili podejmując próby wytłumaczenia jej komentarza. - Nie wiedziałam, że masz aż tyle tatuaży. Nigdy wcześniej nie rzuciły mi się aż tak w oczy - Niby widziała go przez ten czas w koszulkach z krótkim rękawem, na ramiączkach (może nawet bez przy okazji wyjść na plażę), lecz nigdy nie zauważyła, by miał aż tyle tatuaży na ciele. - Nie żeby mi to przeszkadzało, skądże! - dodała szybko, żeby nie pomyślał sobie, że mu w tej chwili coś wytyka. Uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi na jego komplement i dała się poprowadzić do ogromnego koca. - Musiałeś się napracować nad tym wszystkim, to jest cudowne - powiedziała, widząc soki oraz owoce, a także kule światła. Nie była w stanie wyrazić słowami swojego uznania dla Theo. Bridget wręcz rozpływała się w środku, uwielbiała takie przejawy romantyzmu i wcale nie widziała w nich kiczu. Krukon był uroczy, a Puchonka nie pamiętała, by ktoś kiedykolwiek aż tak się starał o jej względy. Była prawdziwą szczęściarą! - Och, mój dzień, nic nadzwyczajnego - zaczęła, macnąwszy ręką. - Bardzo się cieszę, że mnie zaprosiłeś tu, bo prawdopodobnie nie zmusiłabym się do wyjścia. Wszyscy sobie gdzieś dziś poszli i zostałam sama. Aż wstyd się przyznać co robiłam w tym pokoju - dodała, parsknąwszy śmiechem, a zaraz potem spąsowiała, uświadamiając sobie, jaki wydźwięk mogły mieć jej słowa. Zakryła usta dłonią. - To znaczy, nie, to nie tak... Ja po prostu czytałam - spróbowała się wytłumaczyć, ale wypadło żałośnie i tylko zaśmiała się na koniec. No tak, Bridget, Ty to zawsze wiesz, jak zrobić dobre wrażenie na chłopaku, prawda?
Cóż, Theo również nie miał pojęcia jak definiować ich relację - ostatnio nazwał Bridget swoją dziewczyną i całkiem dobrze to brzmiało, ale Puchonka nie miała o tym pojęcia i jej zdania w tym temacie nie znał. Sam doszedł po krótkich rozmyślaniach do wniosku, że nawet nie potrzebuje takiego uściślania. Nieważne, czy był jej chłopakiem, czy po prostu randkowali, czy był kimś, na kogo nie ma nawet dobrego określenia. Uważał po prostu, że on czuje się "zajęty" - to jest nie zastanawia się nad spotykaniem z kimkolwiek innym i całe swoje serduszko przeznacza na rozwinięcie relacji z panną Hudson. - Hm? - Mruknął z zaskoczeniem, kiedy dziewczynę coś zdziwiło, i to chyba w jego wyglądzie! Zaraz wyjaśniło się, że chodzi o tatuaże. Theo uśmiechnął się lekko, ponieważ szczerze je uwielbiał, a niektóre nawet sam wykonał, przez co były mu jeszcze bliższe. - Racja, jakoś ich się sporo nazbierało... Zawsze lubiłem tatuaże, to interesujący sposób wyrażania siebie. Poza tym, krótko mówiąc, są ładne. Pracuję teraz od jakiegoś czasu w studio tatuaży i piercingu - dodał, w ramach ciekawostki. - Myślałaś kiedyś nad zrobieniem sobie tatuażu? - W żadnym stopniu nie namawiał ani nawet nie proponował. Ciekaw był po prostu zdania Bridget na ten temat i tyle. Jej kolejne słowa skomentował jeszcze szerszym uśmiechem i lekkim skinieniem głowy - wcale aż tak wiele energii nie włożył w przygotowanie tego, ale osobiście twierdził, że chęci są najważniejsze. Podał dziewczynie szklankę soku pomarańczowego i na chwilę zawiesił spojrzenie na leśnym krajobrazie, jaki się przed nimi znajdował. Nie znaczyło to jednak wcale, że jej nie słuchał! Uważnie zwracał uwagę na każde słowo, a gdy Bridget tak niefortunnie zakończyła swoją wypowiedź, zaśmiał się szczerze. Miała w sobie coś tak niewinnego, że aż uroczego. - Pewnie - przytaknął, żeby nie myślała sobie, że jej nie wierzy. - Ciekawa lektura? - Zagadnął jeszcze, całkiem zaciekawiony tematem. Sam nie miał czym się akurat chwalić, bo nie zrobił nic szczególnie fascynującego tego dnia. - Ja tylko trochę spacerowałem. Musisz mi któregoś dnia jeszcze zapozować, Bri. Piękne krajobrazy i jeszcze piękniejsza dziewczyna - nie jestem pewny, czy temu podołam, ale spróbować chyba nie zaszkodzi, prawda?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Z drugiej strony miło byłoby ze strony Theo, gdyby się w jakikolwiek sposób określił przed samą Bridget, w jaki sposób widzi ich relację, ponieważ dziewczyna do tej pory nie wiedziała, czy może uznać to wszystko za początek związku, czy wciąż siedzą w sferze randkowania? Niby fajnie tak tkwić w lekkiej niepewności, ale na dłuższą metę strasznie to nieporęczne - w jaki sposób miałaby się o nim wypowiadać do swoich koleżanek? Mówić po imieniu, wiadomo, ale jakoś tak żeby urozmaicić wypowiedź Bridget musiałaby się już gimnastykować i zastanawiać, czy wypada nazwać go swoim chłopakiem, czy może jeszcze nie? Wypada w ten sposób? A co jeśli on jej nie postrzega w ten sposób? Oraz w drugą stronę, jeśli już ma ją za swoją dziewczynę, a ona przypadkiem "umniejszałaby" mu, czy nie obraziłby się na nią? Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi, a Bridget nie miała wystarczającej odwagi, by zapytać... Parsknęła delikatnie śmiechem na jego pytanie związane z tatuażami. - Nie, raczej nie - powiedziała, kręcąc głową. - Pomijam już fakt, że tata by mnie ukatrupił. Jakoś tak nie wyobrażam sobie, żebym miała mieć na ciele coś... Do końca życia, bez możliwości zmiany - dodała, starając się ubrać w słowa swoje obawy. Po prostu nie sądziła, że znajdzie jakikolwiek wzór, którego nie będzie żałowała. Zresztą nie chciała się ujawniać za bardzo z drugim powodem, którym była chęć spróbowania swoich sił w modelingu, gdzie tatuaż mógłby niejednokrotnie przekreślić jej szanse na zarobek. Do tej pory jeszcze nikomu o tym nie powiedziała i nie wiedziała, czy nadszedł odpowiedni czas - chociaż to przecież Theo podrzucił jej ten pomysł wtedy w pokoju niebieskich świateł, prawda? - No i mogłoby mi utrudnić pozowanie - dorzuciła na koniec, starając się nie rozwijać tematu za bardzo. Jeśli będzie chciał, powie mu, ale jeśli ominie go, Bridget nie będzie płakała. Mimo wszystko uznała ukrywanie swoich planów za niedorzeczne, tym bardziej przed Theo. Bardzo doceniała wysiłek, który włożył w przygotowanie tego spotkania i jakkolwiek wypierałby się, że to żadna praca albo że nie zajęło mu aż tak dużo czasu, Bridget wiedziała swoje. Musiał o tym wcześniej pomyśleć, zaplanować zakupy, przybyć tu wcześniej, zadbać o odpowiednią aranżację miejsca, muzykę, światła, cały nastrój... Tego nie robi się w pięć minut. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok i starała się ukryć wpełzający na jej twarz tajemniczy uśmieszek, ale ostatecznie nie powstrzymała chichotu. - No, wstyd się przyznawać serio. Czytałam... książkę Fairwyna - wyznała, ukrywając buzię w dłoniach i patrząc na niego przez palce. - Nie wiedziałam, że dobrze pisze, nigdy się nie interesowałam. Pamiętasz, jak mówiłam Ci o książkach dla mamy? Musiała mi jakąś wcisnąć do walizki, bo znalazłam ją dziś jakoś tak otworzyłam... - postanowiła jednak nie zagłębiać się w szczegóły lektury, za to pragnęła wspomnieć, jak bardzo książka natchnęła ją na podróże. - To świetny zbieg okoliczności, że akurat dziś chciałeś zabrać mnie w to miejsce. Mam ogromną potrzebę odkrywania nowych rzeczy i podróżowania - powiedziała i westchnęła z uśmiechem, a chwilę potem zachichotała na jego propozycję. - Pewnie, czemu nie! Ostatnim razem nieźle Ci poszło, chociaż może dlatego, że byłam w piżamie - wyszczerzyła się, sprzedając mu delikatnego kuksańca w bok.
Pokiwał głową ze zrozumieniem na wyjaśnienia do co tatuaży. Doskonale rozumiał, że to nie dla każdego - nieszczególnie przyjmował z kolei to "ukatrupianie" przez ojca. Theo z pewnością patrzył na to zbyt ostro, ale spędził większość życia z marną opieką, o wzorze do naśladowania już w ogóle nie wspominając. W żadnej rodzinie zastępczej nie czuł się tak, jak w normalnej rodzinie. Nikogo za szczególnie nie obchodziło, czy pierwszy tatuaż zrobił jeszcze we Francji, czy już jak wyjechał do Drakensberg. Zwykła ciekawość szybko przerodziła się w coś więcej i Evermore pokochał tatuaże do tego stopnia, że sam rozpoczął kreowanie ich. Cieszył się, że udało mu się znaleźć tak interesującą pracę. Jako dziecko widział siebie w wielkich galeriach, gdzie na wystawach wisiały najbardziej znane dzieła. Z czasem doszedł do wniosku, że zupełnie nie odnajdzie się w tego typu miejscach, a za to w zwykłym studio tatuażu tak. - Może i masz rację? Jak się wygląda perfekcyjnie, to po co kombinować i coś zmieniać... - Mrugnął wesoło do swojej towarzyszki. Jej kosz ze smakołykami chyba za bardzo nie interesował, ale Theo najzwyczajniej w świecie nie potrafił nie jeść winogron, kiedy miał je tuż pod nosem. Jako ogromny fan słodkości musiał przerzucać się czasem na coś zdrowszego, tak więc teraz padło na owoce. - Ej, to nic wstydliwego. Nie tylko nas uczy, ale też ciekawie pisze - wpadła mi kiedyś w ręce jakaś jedna jego powieść - wzruszył ramionami, niezbyt rozumiejąc problem. Bawiło go oczywiście to zdobywanie autografów, ponieważ zupełnie nie widział Fairwyna jako idola kogokolwiek... Tak czy inaczej, książki przecież nie zachowywały się jak wiecznie niezadowolony profesor. - Och, no popatrz. Mam dobrą intuicję. - Zaśmiał się szczerze, kiedy przypomniała o tej uroczej piżamce. - No cóż, nie płakałbym, gdybyś tym razem była bez niej... - Oddał kuksańca, a następnie przeniósł się do pozycji półleżącej, lędźwia stykając z kocem i łokciami przesuniętymi do tyłu opierając się o jego brzeg. W ten sposób nie tylko miał świetny widok na Bridget, ale dodatkowo mógł spoglądać sobie z rozleniwieniem na niebo, wyglądające spomiędzy prześwitów koron leśnych drzew.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget niestety musiała brać pod uwagę tego typu kwestie. Chociaż była już dorosła i samodzielna, mieszkała z dala od rodziców przez znaczną większość roku to tylko pozornie mogła robić to, co jej się podobało, bo późniejsze konsekwencje mogły się na niej odbić. Nie była jeszcze gotowa na zupełne wyfrunięcie z rodzinnego gniazda, wciąż potrzebowała dobrego słowa i rad od mamy, a także uznania od ojca, który akurat co do "upiększania" ciała miał bardzo rygorystyczne podejście. Nie chciała sobie dokładać problemów w domu, wystarczyło już, że słabo napisała niektóre owutemy, tym samym skazując się na zawiedziony wzrok rodzica. Zresztą, ważniejsza była niepewność w związku ze wzorem na całe życie, prawda? - Jeśli już miałabym coś zmieniać to tylko pod twoim okiem i dłonią - powiedziała, sugerując mu tym samym, że jeśli kiedykolwiek zdecyduje się na permanentny obrazek na ciele, Theo miał być jego autorem. Chyba nikomu nie byłaby w stanie zaufać tak bardzo jak jemu, tym bardziej mając tak duży ogląd na jego zdolności artystyczne (nie mam tu na myśli wyłącznie portretu, który naszkicował w pokoju niebieskich świateł, lecz także innych obrazów, które udostępniał na swoim wizbooku lub które pokazał jej osobiście). - Mimo wszystko trochę wstyd, tak się wypierałam, a w końcu wylądowałam z jego lekturą w ręce - odparła, wywracając oczami, a potem nieco zabrakło jej słów, bo Theo nie dość, że odwzajemnił kuksaniec, to jeszcze ośmielił się rzucić takim tekstem! Bridget rozdziawiła usta w geście zdziwienia, który zaraz przerodził się w łobuzerski uśmiech. - Theo! - rzuciła nieco piskliwie, po czym zaśmiała się. Również przeniosła się do pozycji półleżącej, opierając się na łokciu bokiem i patrzyła z nieskrywanym uwielbieniem, jak chłopak bierze do ust kolejne winogrono. - No wiesz, gdybyś kiedyś chciał... - zaczęła, lecz urwała, zaskoczona własną śmiałością. Nie była pewna, czy to dobra chwila, by w ogóle wyskakiwać z taką propozycją - czy Theo nie uważa, że to za wcześnie? Czy Bridget nie wychodzi na jakąś nadgorliwą? Lub zbyt łatwą? Gonitwa myśli sprawiła, że jej buzia przybrała skonsternowany wyraz. Co teraz?
Zaufanie było czymś niesamowitym. Theo nie mógł otrząsnąć się z radości, która spłynęła na niego, gdy usłyszał jak bardzo dziewczyna mu ufała. Przez to, że w życiu nie opuszczały go zmiany (czasem bardzo drastyczne), cenił wysoko sytuacje, w których można było czuć się bezpiecznie. Chciał, żeby Bridget przy nim czuła się komfortowo, żeby nic jej nie kłopotało. Żeby potrafiła mu zaufać i oddać się w jego ręce, choć chwilowo to było teoretyzowanie - nie planował przecież robienia żadnych tatuaży ani niczego takiego. Uśmiechnął się z zachwytem, bo jej słowa naprawdę mocno na niego wpłynęły. - Ważne, że ci się podoba. Ciekawa postać z tego profesorka, nie? Dalej nie rozumiem, co on w ogóle robi w Hogwarcie. Widać przecież, że uczenie to nie jest jego bajka - rzucił, przekrzywiając lekko głowę. Niezbyt rozumiał pobudki kierujące Fairwynem. W jego powieściach widać było nie tylko pasję, ale i niesamowitą wiedzę - co oczywiście, bardzo do nauczyciela pasowało. Na żywo można było niestety dostrzec, że mężczyźnie brakuje otwartości i chęci, aby w ogóle nawiązać jakieś relacje międzyludzkie. Dla Theo w definicji osoby antyspołecznej powinno być nazwisko Edgara. Dziwiło go zatem, że można tak wiele osiągnąć, mając tak specyficzną osobowość. - Nie kuś, śliczna - mruknął, przysuwając się nieco, aby móc złożyć delikatny, niemalże leniwy pocałunek na ustach Bridget. Odsuwając się musnął jej dolną wargę koniuszkiem języka, nie mogąc się powstrzymać od tak drażniącego drobiazgu. - Opowiedz mi coś o sobie - poprosił nagle, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Nie chodziło mu o nic konkretnego, nie oczekiwał wcale mrożącej krwi w żyłach opowieści. Chciał po prostu zatracić się na chwilę w jej głosie, a przy tym poznać historyjkę - i to nie byle jaką, bo taką, która jako pierwsza wpadnie jej do głowy.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget miewała ten problem, że zdecydowanie za szybko darzyła kogoś zaufaniem i potem zdarzało jej się cierpieć z tego powodu. Ta sytuacja była jednak wyjątkowa, bowiem już teraz była stuprocentowo pewna, że Theo był osobą, w której ręce byłaby w stanie oddać się cała. I nie mówię tu wyłącznie o robieniu tatuaży... Ale może nie pociągnę tematu, skoro tych dwoje znajduje się na łonie natury. - Ja też nie mam pojęcia - powiedziała, kręcąc głową. - Dawno nie miałam okazji spotkać tak aspołecznego człowieka, w dodatku na takim stanowisku... Aczkolwiek nie narzekam, prawdopodobnie gdyby nie on nie napisałabym owutemów tak dobrze - przyznała jeszcze, bo faktycznie jej wybitny ze starożytnych run był w dużej części zasługą profesora Fairwyna, jego bezwzględnego podejścia do uczniów oraz tej nerwowej aury, którą wokół siebie roztaczał. Był postacią, przed którą Bridget bała się ośmieszyć i z której zdaniem na pewno się liczyła - dziwnie tak upatrzyć sobie autorytet akurat w nim, prawda? Tak czy owak, dziewczyna na pewno była wdzięczna, że przez swój krótki staż nauczycielski w szkole zdążył ją nauczyć więcej niż poprzedni nauczyciele w cztery lata, bo już sam fakt tego świadczył o tym, że Fairwyn był dobrym profesorem. - Może się rozkręci, minęło dopiero kilka miesięcy odkąd przybył do Hogwartu - rzuciła jeszcze, ale nie czuła potrzeby kontynuowania tematu nauczyciela. Jak można było rozmawiać o nim, gdy obok Bridget przebywał tak przystojny Włoch? Gdy Theo zbliżył się do niej, na chwilę wstrzymała oddech, a następnie odwzajemniła ten miękki pocałunek, zamykając oczy i wzdychając lekko. Nie umiałaby opisać słowami emocjonalnych sensacji, które przeżywała w tamtym momencie. Niesamowite, ile jeden pocałunek potrafił rozbudzić uczuć w drobnej Bridget... Spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu nad swoim własnym szczęściem, za sprawą którego życie skrzyżowało drogi tych dwojga. Pytanie chłopaka nieco ściągnęło ją na ziemię, w pierwszej odpowiedzi zamrugała gwałtownie, a później wydała z siebie serię dźwięków i "ojej-ów", no bo co miałaby mu powiedzieć? - Gdy byłam mała, tańczyłam w balecie - wyznała w końcu, uznając, że to mógłby być fakt, o którym Theo jeszcze nie wie. - Zobaczyłam kiedyś plakat podczas spaceru którąś z mugolskich dzielnic i jakimś cudem namówiłam mamę, żeby mnie zapisała i strasznie mi się podobało. Niestety musiałam przerwać... To znaczy mama mnie zabrała z tej szkoły, bo zaczęłam przejawiać zdolności magiczne w mniej kontrolowany sposób i zaczynało się robić niebezpiecznie. Ogólnie nie robiłam nic groźnego innym dziewczynkom, ale gdy któraś dostawała więcej pochwał, istniało duże ryzyko, że potknie się następnym razem albo wiatr jej zwieje spódniczkę... - mówiła, na koniec uśmiechając się łobuzersko. - Teraz Ty mi o czymś opowiedz - poprosiła.
Theo całkiem lubił starożytne runy, ale o wiele bardziej zależało mu na astronomii i wróżbiarstwie. Te przedmioty niesamowicie go interesowały i potrafił czytać na ich temat godzinami. Runy zdawały mu się być zbyt wielkim wyzwaniem, a profesor Fairwyn niestety zamiast go zachęcać, to tylko wzmacniał odczucia chłopaka, że nie nadaje się do studiowania tego przedmiotu. Wolał skoncentrować się na tym, co lepiej mu szło, a zarazem przynosiło mu ogrom satysfakcji. Siedział więc nad mapami konstelacji gwiezdnych, zaglądał w kryształowe kule. Był jednym z tych nielicznych uczniów, którzy nie przysypiają na historii magii, więc to również wykorzystywał! Sam nie wierzył, że profesor się "rozkręci", ale wzruszył łagodnie ramionami. Kto wie? Może jeszcze ich wszystkich zaskoczy... Theo miał wrażenie, że w Hogwarcie można znaleźć każdego - od aspołecznego Fairwyna, przez wiecznie przestraszoną Hall, do wyluzowanego Deara. Miało to oczywiście sporo uroku i dodawało szkole klimatu. Słuchał Bridget ze szczerym zainteresowaniem, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Na koniec zaśmiał się krótko, kiedy wyszło na jaw, że panna Hudson wcale taka grzeczniutka nie była. - No ładnie, ładnie... - Pokręcił głową z rozbawieniem. Zaraz dziewczyna oddała mu głos i sam musiał teraz wymyślić coś, czym chciałby się z nią podzielić. Lubił opowiadać, w tym również o sobie, ale teraz jakoś nie mógł wybrać, co jest ciekawsze czy istotniejsze. - Mam dwie siostry, jesteśmy trojaczkami. Urodziliśmy się w Wenecji i tam spędziliśmy pierwsze lata życia, ale niestety mama była chora i chwilę po dziesiątych urodzinach musieliśmy wyjechać, żeby nie robić problemu. - Mówił bardzo, bardzo ogólnikowo, ale nie chciał psuć sobie i Bri humoru poprzez opowiadanie o tym, jak to własna matka chciała dzieci skrzywdzić przez poszeptujące w jej głowie głosy. - Zamieszkaliśmy w Polsce, u babci, która była czarownicą... Bo moi rodzice to mugole. - Dodał jeszcze, niezbyt pewny, czy Puchonka w ogóle o tym wie. Jakim cudem byli tak blisko, skoro wiedzieli o sobie tak niewiele? - I, przyznam szczerze, to było wspaniałe. Moja babcia była niesamowitą osobą. Tak wiele wiedziała na każdy temat, miała taką ogromną bibliotekę... Uwielbiałem z nią tam przesiadywać. Książki o każdej dziedzinie nauki, poważnie! - Westchnął z rozmarzeniem, wspominając pierwsze lata w Polsce. - Była hipnotyzerką i dzięki niej się tym zainteresowałem. Zerknął na swoją towarzyszę ciekaw, czy pociągnie temat. W końcu nie przyznał otwarcie, że posiadł tę umiejętność... Ale w pewnym sensie chodziło mu o to, żeby się do tego przyznać. Nie chciał, aby Bridget później zarzucała mu ukrywanie czegoś, bądź co bądź, jednak istotnego. Nie lubił jednak robić dookoła tego wielkiego zamieszania, a sporo ludzi po usłyszeniu takiego wyznania od razu zaczynało zachowywać dystans. Jak zaufać komuś, kto może przejąć nad tobą kontrolę?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget posiadała bardzo dużo zainteresowań na poziomie szkolnych przedmiotów, bo tak naprawdę na palcach jednej ręki wymieniłabym te, których dziewczyna nie lubiła i których się nie uczyła, między innymi numerologia, historia magii (co do której miewała mieszane uczucia, prawdopodobnie w związku z aparycją nauczyciela, ale o tym Theo niekoniecznie musiał wiedzieć), wróżbiarstwo i astronomia, które okazywały się być dziedzinami zupełnie spoza zakresu jej pojmowania. Na resztę lekcji chodziła z zapałem i uczyła się praktycznie do wszystkiego - może dlatego jej życie towarzyskie ostatnimi czasy tak mocno podupadło? Puchonka zdała sobie z czegoś sprawę w dzień swoich urodzin, gdy został jej doręczony liścik oraz prezent od Ezry. Krótka notka była w stanie wycisnąć z dziewczyny morze łez i to nie tylko z powodu swojej dziwnej i niepoprawnej ckliwości, ale również dlatego, że biedaczka nie miała się z kim nią podzielić. Bridget zorientowała się, że w gruncie rzeczy jest bardzo samotna odkąd skończył się jej związek z Clarke. Wcześniej zaniedbywała swoich przyjaciół, którzy następnie nie do końca chcieli wracać do niej, gdy znalazła się w potrzebie - może nie byli w takim razie prawdziwymi przyjaciółmi? Lub może Bridget nie zasługiwała na nich, bowiem sama nie postępowała lepiej? Dlatego teraz nie chciała zawalić - Theo był dla niej piekielnie ważny i relacja z nim nadawała w tej chwili sensu życiu Bridget. Starała się jak mogła, by utrzymać z nim jak najlepszy kontakt, aby poznać go tak jak tylko może i zawiązać z nim mocniejsze więzy. Wszystko szło dobrze do tej pory, udawało im się i mimo potyczek i potknięć po drodze leżeli tu razem, prawda? Dziewczyna słuchała wszystkich jego słów z niemal zapartym tchem, chłonąc informacje o swoim ukochanym niczym sucha gąbka wodę i wpatrując się w niego z prawdziwym uwielbieniem. Po chwili jednak emocję tą zastąpiło pewnego rodzaju niezrozumienie. Brwi dziewczyny zbiegły się, usta zacisnęły w prostą linię, a w oku pojawił się błysk zaniepokojenia. - Co? Pytanie to było bliżej nieokreślone, ale oczywiście dotyczyło wzmianki o hipnozie. Bridget poczuła jak po jej skórze przebiegają ciarki od czubka głowy aż do stóp. Co znaczyło, że była hipnotyzerką? Lub ważniejsze pytanie, jak bardzo Theo zainteresował się ową hipnozą? Puchonka była z natury bardzo strachliwa, szczególnie jeśli chodziło o jakieś nadprzyrodzone zdolności lub też umiejętności przewyższające przeciętne zdolności magiczne czarodzieja, a hipnoza właśnie należała do takich rzeczy. Zresztą nie miała o niej dużego pojęcia, toteż był to raczej strach przed nieznanym oraz pewnego rodzaju obawa... Której nawet nie chciała formować we własnych myślach. Wolała nie wyciągać pochopnych wniosków, póki nie usłyszy od Krukona więcej informacji. - Przepraszam, ale nie rozumiem. Co miałeś na myśli? Hipnoza? - zapytała jeszcze raz, przyglądając mu się uważnie.
Theo zawsze uwielbiał próbować nowych rzeczy. Chętnie rozpoczynał nowe aktywności, a gdy tylko słyszał o czymś innym, przekierowywał się właśnie tam. Często wykazywał się słomianym zapałem, więc porzucał hobby. Styl życia również go pod tym względem nie oszczędzał. Kiedy mieszkał w Polsce, babcia zachęcała go nie tylko do hipnozy, ale i jeździectwa - pokochał również łucznictwo (czym później bardzo zaskarbił sobie względy wielu osób w szkole Volshebnik). Drakensberg z kolei odegrało ogromną rolę w umiejętnościach pływackich Włocha. Tam pokochał nurkowanie. Każdy wyjazd jednak wiązał się z utrudnieniem wykonywania danej aktywności - będąc w Theravadzie, Theo nie zastanawiał się nad znalezieniem stadniny. Lubił jednak mieć poczucie, że do wszystkiego może wrócić. Hipnoza w pełni zdobyła jego serce i nie zrażał się tym, że wielu ludzi źle ją postrzega. Przywyknął do tego, że niektórym ciężko to zrozumieć. Sam uznawał tę umiejętność nie tylko jako szalenie interesującą, ale i niebywale pomocną. Wiedział, że to nie jest tylko wydawanie komuś poleceń - to zapewnienie wsparcia psychicznego. Theo nie mógł przestać zastanawiać się, czy hipnoza nie pomogłaby jego matce... Spodziewał się takiej reakcji. Bridget wyglądała na zszokowaną i Evermore miał dziwne wrażenie, że nie jest to nic pozytywnego. Przygryzł dolną wargę. Jak teraz przedstawić to w miarę delikatnie? - Hipnoza - przytaknął. - Zdolność, dzięki której można wpłynąć na drugą osobę. - Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco. Theo obawiał się, że dziewczyna spyta, czy kiedykolwiek użył tego na niej - niestety musiałby potwierdzić. Oczywiście nie było to nic wielkiego, ale mimo wszystko lepiej byłoby o czymś takim nie wspominać. - Nie jest to oczywiście coś, czego można używać cały czas, ale... przydatna umiejętność. - Uśmiechnął się łagodnie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget również miewała problemy ze słomianym zapałem. Jedyna rzecz, którą zajęła się na poważnie był właśnie ten nieszczęsny balet, z którego została wypisana ze względu na ujawniające się umiejętności magiczne. Dziewczyna oczywiście próbowała ćwiczyć sama i tańczyła w pokoju, próbując powtarzać wszystko to, czego się nauczyła do tej pory na zajęciach, jednak pomijając fakt, że były to wyłącznie podstawy, całość stała się niezwykle frustrująca. Była zła, że nie może się uczyć tego, co faktycznie lubiła robić, a każde kolejne hobby, które znajdowała, lądowało szybko w kącie. Następną taką rzeczą, która zafascynowała panienkę Hudson był właśnie język trytoński, którego naukę rozpoczęła samodzielnie mniej więcej w szóstej klasie. Problemem jednak były narastające szkolne obowiązki, którym poświęcała się w całości, przesiadując w bibliotece i próbując złapać kilka srok za ogon, czego efektem jest powolne schodzenie trytońskiego na drugi plan. Teraz na wakacjach udało jej się co nieco odkurzyć, ale umówmy się, wciąż absorbują ją zgoła inne aspekty tego wyjazdu - chociażby randka z Theo na wyspie Agrios, co nie? Nie pojmowała jednak zainteresowań tego typu. Nie wiedzieć czemu zawsze kojarzyło jej się to z nie do końca czystymi intencjami samego zainteresowanego - po co mu to? Dlaczego? Czy dla władzy? Dla jakiejś chorej wewnętrznej satysfakcji? Oczywiście nie osądziła w ten sposób Theo, przecież to był jej ukochany Krukon, na widok którego jej serduszko biło mocniej... Ale teraz również trzęsły jej się ręce. Czy on naprawdę mówi jej, że jest hipnotyzerem? Czy potrafił sprawnie kontrolować ludzkie myśli i zachowania, wpływać na nastój itd? Jakie naprawdę są jego umiejętności? A może to tylko niewinna fascynacja niepoparta jeszcze żadnym doświadczeniem? W głowie Bridget kłębiło się wiele pytań i niestety na to ostatnie już znalazła przeczącą odpowiedź - wskazywał na to chociażby ton głosu Theo, gdy mówił o tym. Dziewczę zamrugało szybko. - Czyli czekaj, moment. Jesteś... Jesteś hipnotyzerem? - zapytała dla pewności, rozdziawiając buzię i szeroko otwierając oczy. - Potrafisz robić te wszystkie... Rzeczy? - dokończyła, lecz w tej samej chwili z jej torby odezwał się głos mówiący "Obserwator wspomniał o Tobie w swoim nowym wpisie!". Bridget poczuła, jak po plecach przebiegają jej ciarki i aż wzdrygnęła się na samą myśl, że jej nazwisko ponownie pojawiło się na łamach tego wozbookowego szmatławca. Dodatkowo wiedziała, że do tej pory nie pojawiła się żadna wzmianka o balu, więc prawdopodobnie tym razem jej się nie upiecze. Bardzo chciała zwalczyć chęć zerknięcia do torebki, lecz niestety nie udało jej się. Była słaba pod tym względem, zdanie innych osób bardzo się dla niej liczyło i jej ciekawość osiągnęła już ten niezdrowy poziom, gdy wręcz maniakalnie przeglądała profil Obserwatora, by zobaczyć, czy znów się o niej wypowiada. - Przepraszam, ja po prostu muszę - urwała, przeglądając szybko tekst. Tak jak myślała, ponownie rozwodzono się nad sprawą jednorazowej przygody Bridget z Lysandrem, w dodatku została ona wzbogacona o nieprzyjemną sytuację z balu i jej kłótnię z Ezrą. Zrobiło jej się przykro i w sumie to chciała już zamknąć zeszyt, lecz jej oczom rzuciło się to jedno, konkretne zdanie. "Kilka minut przed całym zajściem Ezra i Leo oddali się namiętnemu pocałunkowi gdzieś w pobliżu dna basenu." - NAMIĘTNEMU CZEMU? - wyrzuciła z siebie, po czym z miną pełną obrzydzenia odrzuciła od siebie książeczkę. Oddychała szybko, a serce waliło jej jak oszalałe. Czy to możliwe? Nie, no przecież to muszą być same kłamstwa... Ale czy na pewno?
Theo nie rozumiał zrażania się do niektórych umiejętności. Sam wszystko co oryginalne uznawał za interesujące i początkowo myślał, że Bridget ma tak samo. Nie tylko reagowała entuzjastycznie na każdą jego wzmiankę o jakiejś podróży czy hobby, ale ciekawiła się językiem trytońskim! Dla Włocha nie było różnicy, czy ktoś jest wężousty, czy zna legilimencję, czy też używa hipnozy. Był święcie przekonany, że nic takiego nie przekreśla ludzi. Brał na przykład samego siebie - nie był złym człowiekiem. Hipnozy nie używał ot tak, uczył się jej z dobrych pobudek. Nie wykorzystywał tego. - To jakiś problem? - Spytał spokojnie (tym samym potakując), chociaż doskonale widział, że Bridget podchodzi do tego wyjątkowo negatywnie. Rozumiał, że może być w szoku. Rozumiał nawet, jeśli przemknęło jej przez głowę, że mógł źle z hipnozy skorzystać. Nie rozumiał jednak, że aż tak bardzo się na tym fiksowała. Theo widział to w jej spojrzeniu... Nie dał rady dowiedzieć się niczego więcej, ponieważ Bridget była bardziej zainteresowana swoim wizbookiem. Mruknięciem poinformował ją, że jasne, może sobie sprawdzać. Sam zaś czekał, aż będą mogli wrócić do rozmowy, podczas której wyjaśni Puchonce, że nie jest potworem. - Co? - Zmarszczył brwi z zaskoczeniem i bezczelnie sięgnął po książkę, którą dziewczyna odrzuciła. Zastanawiał się, czy może krąży o nich jakaś koszmarna plotka (w sumie, całowali się na balu, nie?). Przebiegł spojrzeniem po tekście i od razu zorientował się, co tak wyprowadziło jego towarzyszkę z równowagi. - Bri...
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
- Nie wiem - odparła po namyśle, bardzo powoli i zupełnie zgodnie z prawdą. Nie miała pojęcia, co o tym sądzić. Szok to jedno, strach to drugie, a złość to trzecie. Ostatnie wprawdzie nie było jakieś wielkie i skierowane konkretnie w stronę Theo, lecz raczej w związku z całą tą sytuacją. Umówili się na spotkanie, mieli mieć randkę, piknik, a zamiast tego chłopak odkrywa jakieś swoje sekrety, które robią Bridget mętlik w głowie. Powinna się przyzwyczaić, że w jej życiu nic nie mogło pójść od razu pięknie i gładko... Może to jednak nie była złość, a raczej gorycz? I co miała mu teraz powiedzieć? Że niespecjalnie ufa tego typu umiejętnościom? Czy w tej chwili jej zaufanie do samego Theo zostało zachwiane? Informacja była zdecydowanie zbyt mocna, by przetworzyła wszystko na miejscu. Minę miała nietęgą, usta zaciśnięte i patrzyła na niego z prawdziwym bólem w oczach. Co teraz? - Hej - powiedziała tylko, gdy Theo sięgnął po jej wizbooka, no bo jakby nie było należał do niej i może nie chciała, by jej go przeglądał, ale zamilkła i tylko patrzyła, jak śledził tekst wzrokiem. Wciąż oddychała szybko i jej klatka piersiowa unosił się miarowo, brwi miała zmarszczone, ręce gotowe do przejęcia zeszytu. - Co - rzuciła, może nieco zbyt szybko i zbyt mocno, bo wcale nie chciała brzmieć wściekle, a tak właśnie wyszło. Czuła w tej chwili tyle silnych emocji naraz, ale na wierzch przebijała się wyłącznie jedna - nienawiść.
Był prawie pewien, że ta sprawa z hipnozą to tylko drobiazg. Wystarczy wyjaśnić Bridget, że nie robi przecież nic złego, a interesująca go dziedzina nauki jest niebywale ciekawa. Musiał również pogodzić się z myślą, że Puchonka potrzebuje czasu na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Dla Theo ta piknikowa randka miała być właśnie okazją, aby lepiej się poznać. Tak dali porwać się emocjom, że zapomnieli o innych aspektach związku. Przecież Evermore robił więcej, niż tylko nauka języka trytońskiego czy rysowanie. Prawdę mówiąc, chciał trochę odkryć się przed Bri i pokazać prawdziwego siebie, nim będzie za późno - problem w tym, że już chyba było. Szkopuł pod postacią hipnozy został niefortunnie podstawiony czasowo, ponieważ wizbook i nieznośny Obserwator wszystko zepsuł. Theo, gdy przeszedł przez pierwszą falę oburzenia (rozmawiają, a ona sprawdza wpis jakiegoś idioty?), nie przejął się już manierami i faktycznie bezpardonowo pozwolił sobie wziąć prywatną własność panny Hudson. Inna sprawa, że artykuł był publiczny i Theo też zwróciłby na niego uwagę, bo Merlinie, jego nazwisko również się tam pojawiło. Czuł, że jego towarzyszka źle przekierowuje złość. Faktycznie źle to wszystko wyglądało, ale czy Obserwator nie był znany z plotkowania? - Wierzysz w to? - Clarke chyba nie był takim debilem, żeby zabawiać się w najlepsze, a zaraz potem robić byłej dziewczynie sceny zazdrości. Ton Theo brzmiał trochę pobłażliwie, ale chłopak po prostu nie lubił wyciągać wniosków bez otrzymania wiarygodnych faktów. Wpis hogwarckiego pajaca do nich nie należał. Zresztą, nawet gdyby Ezra całował się z tym całym Leo, to Bridget powinna zignorować to całą sobą i skoncentrować się na tym chłopaku, który zaprosił ją na randkę i teraz patrzył wyczekująco. Mogą już przejść dalej, czy Puchonka chce się porozwodzić nad glupotą byłego?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Właśnie największy problem był w tym, że zarówno Bridget jak i Theo doskonale wiedzieli, że powinna tę sytuację zignorować, nie przejmować się tym i zupełnie zapomnieć o Ezrze Clarke, lecz coś w głowie Puchonki nieustannie blokowało tę opcję. Wyrzucenie z głowy Ezry graniczyło z cudem, podobnie jak wyzbycie się wszystkich uczuć do niego i nie mówię tu już o dawnej miłości i sentymencie, lecz o buzującej w niej od pewnego czasu nienawiści względem jego osoby, a także ogromnych pokładów żalu i smutku, że tak potoczyły się ich losy. Nie potrafiła nad tym przeskoczyć i sama nie wiedziała, czemu wciąż nie czuła się do tego gotowa, mimo że u jej boku stał znacznie przystojniejszy, spokojny, inteligentny i piekielnie ciekawy Włoch, który najwyraźniej darzył ją dużymi względami. Dlaczego nie potrafiła się przemóc? Dlaczego nie umiała skupić się na tym co ma, lecz rozpamiętywała to, czego już nigdy mieć nie będzie? Bridget patrzyła na Theo z lekkim niezrozumieniem, po czym pokręciła głową. - Nie wiem, Theo. Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć - powiedziała cicho, zasmucona, że ich randka została w ten sposób zakłócona. Była to tylko i wyłącznie jej wina, to nie powinno być tak, mieli się przecież cieszyć sobą i nieco bliżej poznać, prawda? W tej chwili natomiast Theo poznawał jej nie najlepszą stronę i pewnie niedługo pomyśli, że chodzi z wariatką. Wszystko to bardzo ją przygnębiło i cały urok malowniczego miejsca zniknął. Już nie chciała tu być i miała wrażenie, że Theo również miał dość - pytanie tylko, czy chodziło o całe spotkanie, czy o nią samą? - Chodźmy stąd, znajdziemy inne miejsce na piknik - rzuciła z delikatnym, aczkolwiek niezbyt przekonującym uśmiechem, po czym wstała i pomogła mu zebrać rzeczy.
Kiedy Eric kilka dni po urodzinach Sammy'ego oznajmił dziewczynie, że muszą się spotkać, przeczuwała, że rozmowa będzie dość poważna. W końcu całował się z jej siostrą, gdy ta była pijana... On sam również był pijany, a Hope miała bardzo mieszane uczucia do tej całej sytuacji. W dodatku Faith nie chciała rozmawiać owym wieczorze z bliźniaczką. W ogóle wszystko nie układało się zbyt dobrze. Podczas lekcji zaklęć Gryfonka wydawała się być wściekła na Henley'a. Może wcale nic do niego czuje, tylko to przez ten alkohol? - Zastanawiała się młoda Everett, ale nie miała pewności co do swoich podejrzeń. Choć w zasadzie... Dopiero co umawiała się z tym dziwacznym Dante, no to chyba on jej się podoba? - Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na te pytania. Mimo tego, nie oceniała źle Erica. Nie wydawał się być chłopakiem, który wykorzystuje dziewczyny na imprezach. W sumie to może nawet Faith go wykorzystała? - Hope pogubiła się już w tym wszystkim, dlatego uznała, że rozmowa z Gryfonem na pewno coś jej wyjaśni. Gdy wychodziła z pokoju hotelowego, wcale nie musiała okłamywać siostry i udawać, że nie idzie spotkać się z Erciem. Choć wolałaby, żeby bliźniaczka o tym nie wiedziała, wszak była dość porywcza. Zapewne zaraz wymyśliłaby jakieś niestworzone historie, na przykład, że to Hope kazała chłopakowi poderwać siostrę, albo, że to był zwykły zakład, a może nawet to, że Puchonka zamierza go uwieść, lub, że Henley przyjaźnił się z Faith, tylko po to, żeby zbliżyć się do niej... Tak, młoda Everett doskonale znała siostrę i możliwości jej nieograniczonej wyobraźni, dlatego nie chciała, by ta wiedziała o spotkaniu. Jednak nie musiała nic mówić, gdy opuszczała pokój, a to dlatego, że siostry już od paru dni nie odzywały się do siebie. Gdy tylko Hope starała się poruszyć temat pamiętnej imprezy, przybierała zbyt pouczający ton głosu, co wyprowadzał Faith z równowagi. Później Puchonka rozmyślała nad swoim postępowaniem i chciała rozmawiać z siostrą jak dawniej i znów rozpoczynała rozmowę z nią, jednak zbyt szybko chciała dotknąć unikanego tematu i bliźniaczka znowu się denerwowała i nie miała zamiaru nic więcej tłumaczyć. I tak działo się w kółko i w kółko... Po około pół godziny szybkiego marszu, Hope dotarła na miejsce. Nieco się denerwowała przed tą rozmową. W tamtej chwili sama zaczęła wymyślała przeróżne historie w głowie i obawiała, co też Eric ma jej do powiedzenia.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Eric nie spóźnił się na umówione spotkanie. Mało tego, Eric na miejscu pojawił się prawie godzinę przed ustalonym czasem. Wiedząc jak silne były przyzwyczajenia naszego bohatera, można by pomyśleć, że tylko te całe tajemnicze zakłócenia magii były w stanie wpłynąć jakoś na jego czarodziejski mózg, ale w rzeczywistości powód niespotykanego zachowania chłopaka był o wiele bardziej skomplikowany. Była nim szesnastoletnia Gryfonka - Faith Everett, bez której towarzystwa Eric najwyraźniej nie potrafił normalnie funkcjonować. Od imprezy urodzinowej jego przyjaciela szwendał się tylko po wyspie i nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wcześniej niemal całe dnie spędzał w jej towarzystwie, a teraz gdziekolwiek by nie poszedł, czuł się dziwnie samotny i jakiś taki...bezwartościowy? Paradoksalnie najgorzej było zwłaszcza w towarzystwie innych uczniów i studentów. Co jakiś czas łapał się nawet na tym, że maszerował do pokoju Faith, by się jej wygadać i zostać wyśmianym z powodu głupkowatej nostalgiczności (co czynił bardzo często w Hogwacie), ale w pół drogi przypominał sobie, że Ona przecież nie chciała go widzieć i zawracał. Owszem, Eric miał innych znajomych, nawet puchońskeigo przyjaciela, ale myśl to tym, że miałby rozmawiać z nimi o swoich uczuciach wydawał mu się dziwnie niewłaściwy. Właściwie to nie wiedział nawet co miałby im powiedzieć, bo zupełnie nie znał się na sprawach damsko-męskich. Strasznie bał się, że zranił Faith i ta już nigdy nie będzie chciała z nim gadać, ale nie był nawet pewien co zrobił nie tak. W końcu to Ona zaczęła go całować, a nie była przecież aż tak pijana, więc musiała robić to świadomie. No chyba, że była i uznała jego pocałunki za próbę wykorzystania jej stanu. Ten scenariusz wydawał mu się najbardziej prawdopodobny, ale przynosił ze sobą też największe poczucie winy. Wcale nie chciał robić czegoś wbrew niej, a Ona teraz pewnie myślała, że potraktował ją przedmiotowo. Nie chciał, żeby tak myślała i tak też się czuła. Niemożność wytłumaczenia, że jest najważniejszą osobą w jego życiu i nigdy nie chciałby jej skrzywdzić, była cholernie frustrująca. Rozmyślając o tym wszystkim, Eric poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku, i to bynajmniej nie z powodu głodu. Chociaż w gruncie rzeczy, to nie było wykluczone. Jako, że ostatnio zupełnie nie miał apetytu, prawie nie jadł, więc jego brzuch mógł protestować i być strasznie wkurzonym na jego mózg i serce. Chłopak zagryzł wargi i spojrzał na zbliżającą się w jego kierunku siostrę Faith, bowiem to właśnie z nią się tutaj umówił. Bał się tego spotkania, bo czuł, że pewnie zostanie zmieszany z błotem, ale w tej chwili nie było to dla niego ważne. Liczyła się tylko Faith, a Hope wydawała się być jedyną osobą na tej całej wyspie z którą mógłby na ten temat porozmawiać. Zwłaszcza, że tylko Ona wiedziała, że kochał się w swojej gryfońskiej przyjaciółce. - Hej - zawołał do Puchonki z drzewa – Tutaj jestem! - dodał machając do niej ręką - Już złażę - powiedział z tą swoją durną beztroską w głosie. Kurczę. Czy Ja nawet nie potrafię brzmieć jakby było mi smutno? Jak Hope ma mnie wziąć na poważnie? - pomyślał, wybierając ostrożnie gałęzie po których schodził na dół. Siedział na wysokości jakichś pięciu metrów, ale prawie Quidditchowe warunki wcale nie pomogły mu w myśleniu, choć bardzo na to liczył. Oczywiście jakby tego było mało, zmieniając uchwyt dla dłoni, chłopak poślizgnął się i spadł z drzewa. Całe szczęście od ziemi dzieliły go najwyżej niecałe dwa metry. -Nic mi nie jest - zapewnił z krzaków, ale zanim podźwignął się z pleców, zdążyło minąć kilkadziesiąt sekund.
Przez chwilę stała w miejscu i rozglądała się nerwowo, wzrokiem poszukując Erica. Może i przyszła na miejsce parę minut spóźniona, ale chyba chłopak nie odszedł sobie stąd? Zaczęła się nad tym zastanawiać. Podeszła do krawędzi balkonu i spojrzała w dół. Ujrzała gęsty las, który wyglądał wyjątkowo pięknie z tej perspektywy - nie codziennie mogła oglądać świat z takiej wysokości.Tym bardziej bogaty w taką roślinność jak ta z wyspy Agrios. Nagle tuz za plecami Hope, coś poruszyło się wśród liści drzew. Szybko odwróciła głowę w tę stronę, a szelest narastał. Odruchowo wyciągnęła różdżkę z kieszeni i wycelowała przed siebie. - Hej! Tutaj jestem! Już złażę. - Dobiegł głos z drzewa. Zanim jednak Hope zdążyła usłyszeć sens wypowiadanych słów, po prostu się przeraziła. Powiedziała na głos pierwsze zaklęcie, jakie jej przyszło do głowy (instynkt samozachowawczy Hope, delikatnie mówiąc, szwankował) - Mutare Vestio - Powiedziała szybko, chcąc uprzedzić potencjalne zagrożenie. Poczuła, że różdżka nie odmówiła jej posłuszeństwa, ale mimo tego nie zauważyła żadnych efektów. W tym samym momencie z drzewa spadł sam Eric Henley, czego Hope zupełnie się nie spodziewała. Bo w zasadzie, kto normalny oczekuje kogoś siedząc na czterometrowym drzewie? I w ogóle jakimkolwiek drzewie? Nie, to zdecydowanie odbiegało od normy. - Ja.. Przepraszam, że chciałam rzucić w Ciebie zaklęcie. Po prostu mnie przestraszyłeś. - Powiedziała tłumacząc się. - Mogłeś czekać na mnie w bardziej tradycyjny sposób, na przykład stać o tutaj. Albo tam. - Dodała wskazując palcem poszczególne miejsca. - Tak szczerze to ja nawet nie za bardzo wiem co to zaklęcie... W tym momencie przerwała wypowiedź, ponieważ uświadomiła sobie jakiego zaklęcia próbowała użyć. Ostatnio znalazła je w jakiejś księdze, którą przeglądała. Zaklęcie to, zamieniało ubrania dwóch osób. Spojrzała na swój tułów - jednak nadal miała na sobie błękitną sukienkę w motylki. Przeniosła wzrok na Henley'a... Coś jednak było nie tak... Pod bluzką Henley'a, na wysokości klatki piersiowej, dostrzegła dwa łagodne uniesienia. - Eric, ja Cię przepraszam, ale tutaj coś się dzieje z magią i teraz... Masz na sobie mój stanik. I... - Znów zacięła się podczas mówienia. Uświadomiła sobie, że skoro zamienili się bielizną, to teraz ona ma na sobie jego bokserki. Myśl ta napawała ją nieszczególnie dobrym samopoczuciem.
Eric nie mógł sobie nawet spokojnie spaść z drzewa, bo ktoś oczywiście musiał ciskać w niego zaklęciami. A tak dokładnie, napastnikiem okazała się Hope, siostra bliźniaczka Faiith, która na co dzień wydawała się być jedną z najłagodniejszych istot chodzących po ziemi. No cóż, w zasadzie to Ona pewnie miała swoje powody by potraktować go jakimiś nieprzyjemnymi klątwami, może niedługo postanowi uświadomić go w tej kwestii. Chłopak bardzo liczył na jej pomoc w zrozumieniu tego co schrzanił z Faith. Teraz jednak bardziej intensywnie myślał o bólu rozchodzącym się poniżej pasa i o wbijającym mu się w plecy twardym kawałku ściółki. - Ała - jęknął podźwignąwszy się do pozycji półleżącej i oparł się na rękach - Cześć, Ciebie też miło widzieć - powitał z kamienną twarzą stojącą nad nim dziewczynę - Faktycznie mogłem, chyba masz rację, po prostu czasem lepiej mi się myśli wysoko nad ziemią, wiesz, te quidditchowe zboczenia - przytaknął ze skwaszoną miną, bo coś strasznie upijało go okolicach krocza. Nie miał najmniejszej ochoty wstawać, bo instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że to wiązałoby się z jeszcze większym bólem. Już miał zapytać jakim urokiem go potraktowała i zapytać o jakieś przeciwzaklęcie, gdy w tym właśnie momencie, dziewczyna przyznała się, że nie pamięta jakiego efektu oczekiwała strącając go z drzewa. Wspaniale - pomyślał Eric i zmarszczył czoło gdy uświadomił sobie, że to nie żaden kawałek ściółki wbijał mu się w plecy - Co jest na gacie...- prawie zaklął wyczuwszy, że coś miękkiego opina go na wysokości klatki piersiowej. To było bardzo dziwne uczucie, aczkolwiek nie takie znowu strasznie bolesne. -Serio, aż tak zalazłem Faith za skórę, że...- zaczął pytanie, ale urwał słysząc jej nieskładne wyjaśnienie i spojrzał w kierunku w którym patrzyła. W tym momencie też zrozumiał pochodzenie bólu poniżej pasa co skwitował głośnym przełknięciem śliny. - Aha...tak...yyy... - rzekł nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, bo cały czas był w szoku – To no ten...yyy...co teraz? Masz jakiś pomysł? - zapytał z szerokim uśmiechem i zaczął nerwowo rozglądać się po okolicy jakby chciał znaleźć jakieś rozwiązanie w pobliskich krzakach. Ból stawał się coraz bardziej nieznośny, ale Eric nie miał pojęcia jak zareagować. Powiększyć jakoś magicznie gatki Hope, żeby nie umrzeć w dość głupi sposób? Ale co Ona na to? I jeszcze ten stanik z którego zdjęciem właśnie się siłował. Jak to się na boga zdejmuje? On ledwie dawał radę dosięgnąć tego zapięcia jedną ręką. Jak One to robią? Nie, nie poproszę Cię o pomoc w pozbyciu się tego stanika, nie proponuj tego, błagam - pomyślał Gryfon widząc przepraszające spojrzenie dziewczyny.
Widząc zbolałą minę Erica, Hope zmarszczyła brwi jakby wczuwając się w jego sytuację. - No to może spróbuję... To jakoś odczarować z powrotem... - Powiedziała nieśmiało, ale szczerze wolałaby tego nie robić. Jak widać zakłócenia magii na wyspach potrafiły nieźle namieszać. Ostatecznie zamiana bielizny chyba nie była najgorszą rzeczą, jaka mogła ją w życiu spotkać. Hope znała wiele zaklęć, których efekty mogły być o wiele bardziej bolesne i nieodwracalne. - Albo no jakoś już sobie musimy poradzić. - Dodała, uznając pomysł odwrócenia efektu czarów bez ponownego ich użycia za o wiele lepszy. W zasadzie ściągnięcie bokserek spod sukienki nie było niczym ekstremalnym, więc uznała, że nie będzie miała z tym większego problemu. Spojrzała jeszcze raz na leżącego na ziemi Henley'a, na którego twarzy wyraźnie malował się ból. W zasadzie to całkiem dobra okazja, żeby z niego wydusić prawdę. Samą prawdę. - Pomyślała Everett i uśmiechnęła się półgębkiem. - Powiedz mi tylko najpierw o co chodzi z tą moją siostrą. Wiem, że się przyjaźniliście wcześniej... Założyłeś się z kimś, że ją poderwiesz czy co? - Powiedziała tonem agenta przeprowadzającego śledztwo w sprawie seryjnych morderstw, jednak zanim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zaatakowała go kolejnym pytaniem. - Czy to ona może się Tobą zabawiła? - Taka myśl również pojawiła się w głowie Hope, tylko nie rozumiała dlaczego Faith miałaby to zrobić. Wbiła wzrok w leżącego pod drzewem Gryfona, jakby chcąc prześwietlić jego mózg w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące pytania. - Chyba, że to nie były żadne gierki tylko...- Zawiesiła głos. Dość późno dotarło do niej, że w sumie może tych dwoje zwyczajnie się w sobie zakochało? Hope nie była najlepsza w relacjach damsko-męskich. Sama dotychczas nie była jeszcze w żadnym związku, może dlatego nie wpadło jej to do głowy wcześniej. Wzięła głęboki oddech i chciała kontynuować swoje przesłuchanie, postanowiła jednak tym razem dać chłopakowi czas, by odpowiedział wreszcie na zadane pytania i aby ustosunkował się do jej podejrzeń.
Eric starał się oddychać spokojnie, ale przyciasna bielizna Hope, którą miał na sobie, wyjątkowo utrudniała mu to zadanie. -Czekaj...yyy... może powiększę zaklęciem Twoje wiesz...no... - zaczął, ale poziom jego skrępowania przerastał wszystkie możliwe normy. Jak można rozmawiać z niedawno poznaną dziewczyną o jej bieliźnie, zwłaszcza jeśli jest siostrą bliźniaczką Twojej miłości życia? Dla Henley'a byłoby to trudne nawet bez tego dodatkowego utrudnienia komplikującego całą sprawę, bowiem On w zasadzie niespecjalnie potrafił prowadzić z ładnymi dziewczynami rozmowy na poziomie. Było tylko kilka wyjątków od tej reguły. -Albo po prostu mnie odczaruj, rzuć to samo zaklęcie jeszcze raz i będzie dobrze - powiedział z nadzieją w głosie i spojrzał bezradnie na dziewczynę. Ułamek sekundy później zmarszczył brwi, bo w końcu uświadomił sobie, że nawet jeśli dziewczyna nie chciała zrobić mu krzywdy, to jednak repertuar jej uroków bojowych wydawał się co najmniej nieco osobliwy. -I czemu Ty w ogóle strzelasz takimi zaklęciami? - rzekł nie kryjąc zdziwienia i podrapał się po głowie - W sensie, to nawet skuteczne, nie mówię, że nie, no ale wiesz...yyyy... masz teraz no... - dodał sprawiając wrażenie nieco wystraszonego jej praktykami i ostatecznie się przymknął, bo uznał, że stąpa po bardzo cienkim lodzie. I jeszcze te uśmiechy, gdy On leży u jej stóp i zwyczajnie cierpi. Wszystko wskazywało na to, że z tą dziewczyną nie ma żartów, a jej urocza natura była tylko przykrywką. Dlatego też, gdy w końcu poruszyła temat urodzin Sammy'ego i zapytała go o intencje, bez wahania postanowił wszystko wyśpiewać. -Nie, to nie był żaden zakład, Hope - zaprzeczył szybko i pokręcił nerwowo głową - Zresztą, gdybym zakładał się o takie rzeczy już dawno bym zbankrutował - stwierdził przypominając sobie swoje nieudane próby podrywu, tragiczne w skutkach, delikatnie rzecz ujmując. -Wiesz, to Ona zaczęła mnie całować i wydaje mi się, że naprawdę tego chciała, tak szczerze - odparł słysząc jej przypuszczenia –A w ogóle to jak mogłaś pomyśleć, że chciała się mną zabawić? Faith nigdy by czegoś takiego nie zrobiła, powinnaś jej bronić, to Twoja siostra - dodał z wyrzutem w głosie, po czym kolejny raz skrzywił się z bólu, ale Puchonka wyraźnie nie zamierzała przerywać jego tortur. -Hope, to nie były żadne gierki - wszedł w słowo dziewczynie i zaczął przesuwać się w stronę drzewa - Nie wiem czemu Faith nie chce mnie widzieć, ale mówiłem Ci, Ja chyba ją kocham, tak mi się wydaje - powiedział, oparłszy się plecami o pień - W sensie noo...nie jestem w tym specjalistą, nie byłem nigdy wcześniej zakochany, ale całując ją czułem się wspaniale, najwspanialej jak się da, a teraz gdy jej nie ma, zwyczajnie nie wiem co ze sobą zrobić. Trochę tak jakbym potrzebował jej do życia - i jakbym bez niej już nigdy nie miał być szczęśliwy - dodał w myślach, zacisnąwszy dłoń na kępce trawy. Jeszcze nigdy nikomu nie mówił o swoich uczuciach tak otwarcie, oprócz Valentine oczywiście, ale widział w puchonce szasnę na odnowienie kontaktów z Faith, dlatego nie myślał wiele. Potok słów po prostu wypływał z jego ust. -Pomóż mi ją odzyskać - odezwał się po chwili milczenia - I proszę Cię, pomóż mi też zdjąć to...yyy....no sama wiesz co... - dodał błagalnym tonem, gdy kolejny już raz wzdrygnął się z powodu opinającego go stanika Hope.