Znajdujące się w głębi greckiego lasu, miejsce owiane szczególną tajemniczą. Datuje się, że ludy zamieszkujące ten teren jeszcze przed czasami wielkiej, greckiej świetności — uważały tą właśnie ziemie za świętą, zamieszkałą przez piękne boginie. Bóstwa ponoć były bardzo surowe i często porywały mężczyzn, którym przydarzyło się zabłądzić w tutejszych lasach. Dokładnie nie wiadomo co się z nimi działo. Współcześni magiczni badacze twierdzą, że boginiami, których tak bardzo bali się mugole w przeszłości były Wilami.
Eliksir Otwartych Zmysłów – kolejna interesująca rzecz, które Anglik chciał kiedyś spróbować w swoim życiu. Właściwie to dlaczego jeszcze nie miał okazji? Pewnie zbyt dobrze odciągały go od tego inne używki. No, mniejsza o to. W każdym razie zapowiadał się ciekawy wieczór, biorąc pod uwagę towarzystwo ciemnowłosej dziewczyny. Nie mógł zaprzeczyć, była bardzo ciekawą osobą, a Fairwyn nie mógł sobie odpuścić okazji na poznanie jej. -W ogóle to jestem Max – postanowił się przedstawić po dłuższej chwili wspólnego spaceru w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca i głupawych żartów. Lubił rozmawiać o pierdołach, a nowa koleżanka sprawiała chyba podobne wrażenie. Kątem oka dostrzegł jakąś niewielką polankę, skutecznie zasłoniętą przez drzewa i krzaki. –Chodź – mruknął skręcając w bok i przedzierając się przez zarośla. Trzeba przyznać, że nie wymyślił sobie tego najlepiej, ale czasem trzeba było nieco pocierpieć, by dostać nagrodę. Otoczeni przez bujną grecką florę, dosyć skutecznie odgrodzili się od świata, który mógłby im przeszkadzać. -Nie boisz się? – spytał chyba trochę rozbawiony. Z własnej woli poszła za nieznajomym typem gdzieś w krzaki. Samo to, że mieli tam ćpać nie brzmiało zbyt zachęcająco, a co jeśli Max okazałby się psycholem i stałoby się jeszcze coś gorszego. Na szczęście Anglik nie miał takich zapędów i Ślizgonka nie musiała się martwic, ale przecież mogła trafić na kogoś innego. Fairwyn cenił sobie dobre towarzystwo bardzo mocno. Usiadł na trawie i spojrzał na dziewczynę. -Robiłaś to już kiedyś czy może jesteś dziewicą w tej kwestii? – spytał z lekkim, zadziornym uśmiechem na twarzy. Lekko poklepał ziemię, wskazując dziewczynie miejsce obok niego, a właściwie to przed nim. Chyba najlepiej by było, gdyby usiedli naprzeciwko siebie w stosunkowo niewielkiej odległości. Z kieszeni wyciągnął wszystko co było mu potrzebne i dosyć sprawnie przygotował pierwszą dawkę do zaaplikowania. Wolał by pierwsza była Dreama i nie dlatego, że miał złe zamiary czy jej nie ufał. Po prostu chciał jej pomóc w razie czego, a później samemu zakosztować tej przyjemności. -Ale podziwiam. Niewiele lasek by się na to odważyło. Masz jakieś problemy czy po prostu najebane pod czaszką? – spytał trochę jakby od niechcenia, by podtrzymać jakaś rozmowę. W jego tonie wyraźnie było słychać, że nie ma nic złego do zarzucenia dziewczynie. Sam był z tych drugich ludzi, którzy mają nierówno pod sufitem, kochają adrenalinę i są otwarci na nowe doznania. Zerknął na własne ręce i przetarł po wewnętrznej części łokcia. -Gotowa? – spytał, trzymając opaskę uciskową i będąc gotowym do założenia jej na ramię dziewczyny.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Wcześniej chyba coś tam gadała o tym, że jest odpowiedzialniejsza niż Leo, ale gdyby teraz ktoś ja widział, jak idzie z jakimś nieznajomym typem przez las i za chwilę będzie ćpać najbardziej uzależniający narkotyk, to chyba tylko złapałby się za głowę i zakrzyknął "OLA BOGA". Dreama nie miała czasu na myślenie i wiedziała, że albo wóz, albo przewóz. Nieznajomy nie wyglądał na osobę, która by czekała i najwyraźniej chciał jednoznacznej odpowiedzi. Nawet dobrze się brunetce szło przez ten las, nie przeszkadzały komary i gałązki, którym od czasu do czasu dostawała w twarz albo nogi — chyba przez to, że prowadzili ciekawą pogawędkę, może i o niczym, jednak nie było nudy, a ona nie chciała uciec z krzykiem. - Drama - powiedziała szybko. Nie miała czasu na rozdrabnianie, weszli w jakąś strasznie zarośniętą część czasu, a droga stawała się coraz cięższa. Nie odzywała się, że może powinni wejść trochę głębiej w las. Przecież był późny wieczór, ciemno i nie spodziewała się, że ktokolwiek będzie ich szukać, a przynajmniej jej. On też nie wyglądał na takiego, co posiada kogoś, kto przejmuje się tym, że go nie ma i on nie wraca. Siedli na trawie, młodsza dziewczyna postanowiła najpierw przykryć wyschniętą trawę bluzą, którą miała narzuconą na ramiona. Nie bała się wilka ani innych takich chorób, miała krótkie spodenki i zdawała sobie sprawę, że niezbyt przyjemne jest uczucie suchej trawy odbijającej się na udach. - A czy wyglądam na taką co się boi? - spojrzała na niego i przekręciła głowę w bok. - Jestem dziewicą, na co dzień raczę się mugolską marihuaną, za magiczne zioła można wylecieć, a na tych nauczyciele się raczej nie znają. - wzruszyła ramionami i wyciągnęła z kieszeni spodenek paczkę wymieszanych papierosów - Masz, na spróbowanie, no, chyba że się brzydzisz, bo osobiście lizałam bletki. - Podała mu całą opakowanie mieszanych papierosów, które wykonała własnoręcznie przed wakacjami. - Przed Grecją zaliczyłam Afrykę, bo pomagałam rodzicom przy zwierzętach, to się zaopatrzyłam w paręnaście gramów. - Nie bała się tego co mówi, jednak jednocześnie nie chciała wyjść na zarozumiałą. Jakoś tak wyszło, że miała okazje podróżować i jeśli miała dobre źródło, to brała, bo dlaczego nie. Nie zdziwił jej nawet spryt, z jakim chłopak przygotowywał narkotyk. Mogła się spodziewać, że robi to już niepierwszy raz, ale nie wyglądał na takiego co ćpie ciągle i to najmocniejsze narkotyki. Kiedy usłyszała tekst o najebaniu pod czaszką wybuchła perlistym śmiechem. Może i wcześniej trochę się stresowała, ale teraz całkowicie się rozluźniła. - Trochę to i to mam, ale czy w tej szkole są jacyś normalni ludzie — spojrzała na niego przyjaźnie. Bez zastanowienia wysunęła w jego stronę rękę i odwróciła w drugą stronę wzrok. Nie lubiła strzykawek i zastrzyków. - Kuj.
Nie mógł odmówić blanta od dziewczyny. Grzeczność nakazywała mu przyjąć podarek, jeśli ktoś go czymś częstował. Z lekkim uśmiechem na twarzy, wziął skręta do ust i gestem poprosił o ognia. Gdyby miał ze sobą różdżkę, to sam załatwiłby to bez problemu, ale że był idiotą to nie miał jej przy sobie. Ciekawe dlaczego? Mniejsza z tym. Zaciągnął się, gdy dziewczyna odpaliła mu jointa, a na twarzy Anglika pojawił się szerszy uśmiech. Nie, to nie blant uderzył mu do głowy po pierwszym wdechu, tylko smak mugolskiej marihuany nie był mu obcy. Nawet czysto krwiści czarodzieje trafiają na szarych ludzi, a tacy jak Max robią to dosyć często. Już nie pamiętał gdzie i kiedy zakosztował pierwszy raz zioła. Niebyły by sobą, gdyby nie spróbował najpopularniejszego mugolskiego narkotyku. Tylko co to za narkotyk, roślina jak tytoń, chociaż działanie miała mocniejsze. -Zastanawiam się czy to magiczny egoizm czy jakieś inne pojebane nastawienie sprawia, że czarodzieje nie chcą korzystać z marysi – mruknął zaciągając się nieco mocniej i pozwalając zatrzymać się dymowi w płucach jak najdłużej. –Zawiodę Cię, ale nie jesteś pierwsza, która częstujesz mnie blantem. Śliną zresztą też nie – odparł, posyłając przy tym dziewczynie oczko. Zaśmiał się cicho i spojrzał na nią wyraźnie zaciekawiony. Afryka? A gdzie dokładnie? Ciekawość chłopaka była ogromna i liczne pytania przechodziły mu przez myśl. –Mówiąc Afryka, co masz na myśli? – spytał, z blantem w ustach. Może i był idiotą pod wieloma względami, może ujebał dwa lata w Hogwarcie, ale na geografii wyjątkowo się znał. Zbyt często wyjeżdżał z Anglii, by nie wiedzieć dokąd się daje. Głupio by było, jakby nazwał Paryż stolicą Kanady czy coś. Spora cześć świata nie była mu obca - nawet Afryka, gdzie zresztą był kilka razy. Raczej nie sądził, by Drama pochodziła z tamtych rejonów. Jej rodzice musieli po prostu tam pracować Trzeba przyznać, że dobrze wspomniał tamtejsze rejony. W gorących krajach rosną niesamowite specyfiki. -Pewnie jacy są, tylko kogo obchodzą nudne zjeby. Najlepszych ludzi poznaje się właśnie w takich popierdolonych akcjach – odparł na stwierdzenie o normalnych ludziach. Jeszcze zależy czym była normalność. Dla Maxa były to pizdowate dzieciaki, które bały się sięgnąć po papierosa, jakby miał ich zaraz zabić. No proszę was, nie popadajmy w paranoję. Młodość jest po to, by z niej korzystać i to właśnie mia zamiar teraz zrobić. -Rozluźnij się – mruknął do dziewczyny, zaciskając opaskę na jej ramieniu. Klepnął ja w rękę, tak by jej żyły wyszły nieco na jaw. –Myśl o czym przyjemny. Nie wiem co tam lubisz, jakieś jednorożce czy ostry melanż – zagadał dziewczynę, by w tym momencie wbić igłę w jej skórę, a niewielka ilość jadu bazyliszka zaczęła krążyć w jej żyłach. Nie chciał przesadzić ze zbyt wielką ilością narkotyku. Nie zależało mu na tym by dziewczyna przedawkowała, tylko złapała dobrą fazę. -I już – mruknął z uśmiechem. Nie było żadnych krzyków i niesamowitych wybuchów. Po prostu stało się. Zaciągnął się blantem i powoli zabrał się za siebie, obserwując uważnie Dramę. Jak szybko ma to działać?
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- Mówiąc Afryka mam na myśli, że za bardzo nie wiem, gdzie się znalazłam. Ojciec się po mnie teleportował w Londynie i przenieśliśmy się od razu do Afryki, nie miałam czasu na zwiedzanie, musiałam opiekować się młodymi Żmijoptakami, typowe wakacje córki zoologów. - skoro postanowił zapalić blanta i wstrzymać się z wkuciem to nie narzekała. Zresztą stwierdziła, że lepiej jeśli nagada się przed zażyciem, bo po nim nie wiadomo, jak będzie z jej aparatem mowy. Może padnie jak zabita i nie będzie wstanie wypowiedzieć z siebie ani słowa. - Wolę myśleć o nagich facetach i ich sześciopakach - jeszcze raz spojrzała na niego i poczuła delikatne ukucie, zdążyła jeszcze wziąć głęboki wdech i ją wcięło. Uczucie było mega dziwne, bo czuła się normalnie, ale jednak nieswojo. Wszystkie stresy z którymi się zmagała, nieścisłości i obawy przestały mieć jakikolwiek sens. Jedyne co się liczyło to, to dziwne uczucie, delikatna kręcioła w głowie i całkowita obojętność. Naszła ją ochota na położenie się na trawie, to to zrobiła, całkowicie nie zwracała uwagi na Maxa, który teraz przygotował porcję dla siebie. Przymknęła delikatnie oczy i westchnęła cicho. Czuła się cudownie i nie chciała, by cokolwiek przerwało tą chwilę świetności. Liczyła, że chłopak do niej dołączy, że będzie się mogła na nim walnąć żeby było jej wygodniej i cieplej. Co śmieszne, już nie przejmowała się trawą, wbijającą się w ciało, założyła ręce za głową i rozluźniła się całkowicie. - Szkoda, że to wszystko takie śmiertelne. - powiedziała jedynie, nie było jej chyba stać na nic więcej, czuła się otępiała i zadowolona, taki stan bardzo jej odpowiadał, nie w głowie jej było przejmowanie się tym, że można się szybko uzależnić i ten syf, jest mega niebezpieczny, o nie.
Fairwyn nie narzekałby na takie wakacje. Znaczy nie potrafiłby zbyt długo wysiedzieć w jednym miejscu gdzieś na końcu świata, ale lubił spotkać magiczne stworzenia. Właściwie to nie tylko magiczne. Uwielbiał wszystkie zwierzęta. Może nie miał do nich jakieś magicznej ręki, ale jeszcze nic go nie pogryzło. Przynajmniej nie za mocno, bo nie stracił żadnej kończyny czy chociażby palców. -Dodać do tego odrobinę zioła i zajebiste wakacje – odparł wymieniając się z ciemnowłosą blantem. Uśmiechnął się lekko na słowa o facetach. Może powinien pochwalić się swoim brzuchem. Nie no, wolał lepiej nie. Nie żeby była jakiś okropny czy coś. Cały czas nad nim pracował, ale na razie nazwijmy go przeciętnym. Liczne tatuaże – niektóre magiczne – które ukrywał pod koszulką, dodawały mu uroku. Jad Bazyliszka nieco zaskoczył Anglika. Nie spodziewał się, że tak szybko uderzy dziewczynie do głowy. Ciekawość dosłownie go zżerała od środka. Jak to jest? Jakie to uczucie? Chciał spytać jak czuje się Ślizgonka, ale czy nie zachowałby się wtedy jak pizda? Zamiast samemu spróbować, migały się głupimi pytaniami. Zaśmiał się cicho pod nosem, gdy dziewczyna się położył. Chyba nie pozostało mu nic innego, jak się do niej dołączyć. -Nie za wygodnie Ci? – spytał zaciskając opaskę na ręce i klepiąc w swoje żyły. Przez adrenalinę czuł się dosyć dziwnie. Miał ochotę się roześmiać, jakby nawdychał się czegoś. Nie bał się nakłuć czy konsekwencji jakie mogły się z tym wiązać. Zacisnął lekko zęby na dolnej wardze i zanurzył igłę pod własną skórą, a narkotyk powoli wstrzyknął do krwiobiegu. Jad Bazyliszka szybko ogarnął umysł chłopaka. Czuł się niesamowicie. Jeśli do tej pory było dobrze, to teraz mógł tylko powiedzieć, że jest zajebiście. Właściwie to lepiej być nie mogło. Sam nie potrafił stwierdzić jak do końca się czuje. Czuł się zarazem świadom jak i nieobecny. Dosłownie nic go nie obchodziło. Mało tego, bawił go fakt że narkotyk mógłby go zabić. -Jebać to. Jak mam umrzeć, to tylko na własnych zasadach. Dopóki jestem w stanie, będę robił to co kocham i pierdolić te wszystkie głupie zakazy – dosłownie miał gdzieś, że cały świat chciał go zabić. Jakby się tak nad tym zastanowić to nawet powietrze było zatrute przez mugoli. I co z tego? Westchnął cicho i wyciągnął z kieszeni prawie pełna paczkę papierosów i nie dlatego, że była nowa. Zazwyczaj fajki wystarczały mu na tydzień czasem dwa. Zależy od okoliczności. Zazwyczaj nie czuł potrzeby palenia, ale teraz było to jak fajka po dobrym seksie. Dosłownie niezbędna. -Masz ogień? – spytał kładąc się obok ciemnowłosej Ślizgonki, a w ustach trzymał zwykłego szluga. Też mogła chciała? Eh jebać. Nie chciało mu się sięgać po paczkę, a istniały różne sposoby na wspólne palenie. Jeśli będzie chciała to mogli palić na pół czy coś...
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Kiedy wysunął w jej stronę pytanie, znajdowała się w całkowicie innym świecie, a jedyną reakcją, na jaką mógł liczyć starszy chłopak, był kciuk, który uniosła w górę. Wszystko było rozmazane, mgliste, a jej umysł powoli oddalał się w coraz to dalsze rejony świadomości. Nie było zwidów i halucynacji, jak po grzybkach, ale wszystko było jakieś odległe i dziwaczne. - W sumie wole umrzeć naćpana niż od Avady czy innego paskudnego zaklęcia. - zmarszczyła brwi i poprawiła na trawie swoją pozycję. - Wiesz, najśmieszniejsze jest to, że idzie koniec świata i nikt nie chce mi wierzyć, lodowce się rozpuszczają i robi się gorąco jak cholera, a to wszystko przez lakier do włosów i dezodoranty w spreju. - Sama nie wiedziała, o czym pieprzy. Chłopak, ta swoją gadką o śmierci, tylko podsycił ogień, który w tlił się w dziewczynie. Nie miała z kim pogadać o takich rzeczach, wszystko to zdawało jej się coraz płytsze. Na jej twarzy wykwitł sarkastyczny uśmiech, że też właśnie działka sprawiła, że uświadomiła sobie, jak nędzną osobą się stała i jak mało jej było trzeba do życia. Kiedyś walczyła o zwierzęta i każdy wiedział o tym, że ona to ta wariatka, która ciągle pieprzy o globalnym ociepleniu i o tym, że ludzie niszczą naturalne siedliska zwierząt. Ludzie byli okropni, a ich jedyną świętością był beton, który zostawiali za sobą, gdziekolwiek się pojawiali. Chwile zamyślenia przerwał jednak on i chyba nawet dobrze, bo jeszcze zagłębiłaby się za bardzo i za głęboko, a dawna chęć porzucenia szkoły powróciłaby do niej ze zdwojoną siłą. Położył się obok, a brunetce zrobiło się jakby milej, podsunęła się nawet trochę w jego stronę, jednak starała się zrobić to w taki sposób, żeby on nie zauważył, jednocześnie wyjęła z tylnej kieszeni zapalniczkę, ale nie miała zamiaru podpalić papierosa tak do razu. Bezpardonowo wyjęła go z buzi chłopaka, wsadziła pomiędzy swoje wargi i dopiero potem zapaliła. Dym przyjemnie połaskotał w gardło, a ona po chwili wypuściła go z płuc i wsadziła na swoje miejsce, czyli w jego usta. - Wybacz, ale nie mogłam się powstrzymać — rzekła jeszcze i wsadziła zapalniczkę na swoje miejsce, przy okazji jeszcze bardziej się przysuwając.
Oh, jak on się zgadzał z ciemnowłosą. Niby naćpanie się na śmierć nie było zbyt optymistyczną wizją, a nawet przejawem ludzkiej głupoty, ale zdecydowanie ją wolał, od jakiejś bezsensownej śmierci w rodzinnych konfliktach. Wszyscy tylko gonili za hajsem, a Fairwyn cieszył się mogąc chwytać krótkie chwile. Gdyby nie takie momenty – wyjazdy za granice i głupie sytuacje jak te, kiedy naćpany leżał z obcą mu dziewczyną to jego życie już dawno straciłoby jakikolwiek urok i sens. Powolnym ruchem głowy, przytaknął ciemnowłosej. -Po co się tym przejmujesz? – spytał chociaż w tym momencie nie wiedział, czy tak właśnie myślał czy może przez Jad Bazyliszka miał w to po prostu wyjebane. –Ludzie to debile. Wystarczy głośno krzyczeć głupie hasełka, w które uwierzą, a miliony pójdą za frajerem ze zjebanym wąsem jakby ludzkie życie nie miało żadnej wartości. Ślepo będą wierzyć w swoje idiotyczne ideały dopóki nie będzie za późno. Jak bardzo byś się nie starała to i tak niewiele wskórasz... – dodał nie do końca świadom swoich słów. Wiedział, że o czymś gada, ale jakoś nie potrafił usłyszeć własnych slow. Ogarniał go dziwny stan, którego nie potrafił wytłumaczyć. Z jednej strony świadom wszystkiego co się dzieje, a z drugiej taki bezsilny. Czuł, widział i nawet słyszał, że coś mówił, ale sam siebie nie rozumiał. Przez niewidzialne klapki dostrzegał jedynie dziewczynę i jej wszystkie działania. Tylko ona go interesowała. Spojrzał na ciemnowłosą, kiedy zabrała mu papierosa z ust. Czuł się jakby się uśmiechał, a jednak wyraz jego twarzy był pozbawiony uczuć. Chwilę później nie czuł niczego, a uśmiechał się wyraźnie rozbawiony. W głowie mu się chyba pierdoliło, ale czuł się dobrze i jakby tego było mało, to z każda chwilą czuł się lepiej. -Wiem – odparł, bo szczerze mówiąc chyba nieco się tego spodziewał. O ile w takim stanie można się czegokolwiek spodziewać. Nie przeszkadzało mu to, że dziewczyna zaciągnęła się nieco. Właściwie to od początku chyba planował, że spalą go wspólnie. Szybko ściągnął trzy buchy z papierosa, odrobinę popiołu strzepał gdzieś na bok, a przynajmniej tak mu się wydawało i podał fajkę dziewczynie. -Też się czujesz taka popierdolona? – spytał dziewczyny, ale sam nie wiedział o co mu chodziło. Z jednej strony na co dzień uważał się za nieprzeciętna osobą i na tle rówieśników inną, dziwną i chyba nieco szaloną, z drugiej nie wiedział jak nazwać stan, w którym właśnie się znaleźli wiec słowo – popierdolony - pasowało tutaj najlepiej.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Stara się słuchać go uważnie i bardzo tego chciała, jednak niekoniecznie jej to wychodziło. Stwierdziła, że może jak będzie się na niego patrzeć, to jakoś łatwiej pójdzie jej rozumienie słów to też położyła się na boku, a głowę położyła na dłoni, tak by móc patrzeć na niego z góry. - Wkurwiam się, bo to nielogiczne, a gdyby nie robiła nic, to byłoby mi chyba jeszcze gorzej i umarłabym z myślą, że nie ruszyłam dupy i nie zrobiłam czegokolwiek, żeby temu przeciwdziałać. - zmarszczyła nos i przeczesała włosy drugą dłonią. Dreama uważała, że nie ma nic gorszego od braku działań. Nie była pracusiem i raczej słynęła z lenistwa, ale jeśli coś ja kręciło, to bardzo się angażowała, czasem do wręcz chorobliwego stopnia. Tak było z Enemą, chociaż członkowie opuszczali ją i Gemmę, to ta dalej wierzyła i szukała nowych członków. Miała nadzieje, że wreszcie trafią na ludzi, którzy będą chcieli z nimi zostać, a ich rola w zespole nie zakończy się tylko na narobieniu przyjaciółkom nadziei. No i była bardzo emocjonalna, całkowicie nie umiała nie okazywać tego, co aktualnie czuła, kiedy emocje w niej buzowały, to było widać, bo prawię się trzęsła, gdyby nie narkotyk to pewnie tak i było teraz, jednak jednym z jego skutków ubocznych było wyciszenie uczuć i emocji. Mózg mówił o tym, że jest wkurwiony, ale ona wcale tego nie okazywała. W głowie nawet przeleciała myśl, że może Edgar Fairwyn również bierze Jad, bo on należał do takich chłodnych i ogólnie, ale po chwili namysłu stwierdziła, że on to jednak typowa, zamulona bryła lodu, do której nie powinno się podchodzić bez kija, do obrony oczywiście, bo szczuć i drażnić psa nie ma po co. - Czuje się popierdolona, ale inaczej. Na co dzień też jestem popierdolona, ale teraźniejsze popierdolenie jest fazowe. - zaśmiała się i tym razem położyła rękę na jego klatce piersiowej. Tym razem nie było to podparte tym, że cholernie się jej podobał, zwykły przypadek jakich wiele, na początku nawet nie zwróciła uwagi, na to co robi, a kiedy sobie uświadomiła, to stwierdziła, że skoro nie protestuje, to może mu to nie przeszkadza. Kiedy zaczęła delikatnie pukać palcami o jego klatkę, to dalej nic nie mówił, więc nie przeszkadzała sobie. Bardzo tęskniła za swoją perkusją, nie miała jak jej zabrać na wyspę i czasem bardzo żałowała tego, że jednak zdecydowała się na te wakacje. Przynajmniej miałaby gdzie i jak ćwiczyć. O właśnie, instrumenty, może on grał? Co prawda Gemma wspominała o jakiś gościu, ale dalej nie mieli gitarzysty. Chyba. - Grasz może na jakimś instrumencie? - zagaiła i uśmiechnęła się zachęcająco — Bo szukamy członka do Enemy, chyba i ten. Gitarzysta by nam się przydał. - dodała na koniec. Kiedy podsunął jej papierosa, to postanowiła go sprawdzić, nie wiadomo dlaczego, ale nabrała wielkiej, jak na siebie odwagi, złapała papierosa pomiędzy palce i szybko rzekła — Pokaże Ci, jak mugolskie dzieciaki nazywają papierosy palone po studencku — i błyskawicznie przeszła do czynów. Najpierw zaciągnęła się porządnie, a potem złapała go za policzki, może trochę za mocno, bo dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wbija mu paznokcie w policzki i zbliżyła się do jego twarzy, podsuwając usta w stronę jego ust i mając nadzieje, że ten otworzy je tak, by mogła go pocałować i przy okazji podzielić się z nim resztkami papierosa, którym to dotychczas się raczyli.
Jedną dłoń wsunął pod głowę i przechylił ja w bok, tak by przyjrzeć się dziewczynie. Uważnie słuchał jej wywodu i chyba doskonale ją rozumiał. Chyba bo miał problemy z łączeniem wątków. W przeciwieństwie do niej, może nie za specjalnie działał w kierunku ratowania planety, ale kochał ziemie równie mocno co dziewczyna. Miał jakaś popierdoloną obsesję na jej punkcie i marzył by zwiedzić każde możliwe miejsce na świecie. Nie mógł tego robić, gdy ludzka głupota niszczyła naturę, a wiele gatunków zwierząt było blisko wyginięcia. Ciężko w to uwierzyć, ale nie widział jeszcze smoka, chociaż w ich poszukiwaniu udał się do Rumunii. -Pewnie, próbować możesz, ale nie ma sensu się wkurwiać. Lepiej cieszyć się z małych sukcesów, niż od razu porywać się w paszczę bestii. Życie nie jest kurwa zbyt uczciwie i w tej kwestii startujesz od początku na straconej pozycji – nie miał na celu zniechęcić Dreamy czy próbować zmienić jej poglądy. Zresztą dziewczyna nie wyglądała na taką, która dałaby sobie cokolwiek wmówić. Fairwyn widział w niej kobietę, która zawsze miała jakieś swoje zdanie. Po prostu chciał ją nieco przekonać, by nie brała tego aż tak bardzo do siebie. Kurwa, do końca nie był pewny ile w tym było jego własnej opinii, a ile poglądu wynikającego z jebanego narkotyku -Wiem co masz na myśli. Mam podobnie – zarówno w kwestii popierdolenia inaczej, jak i na co dzień. Zresztą czy trzeba było to tłumaczyć? Leżeli naćpani w jakimś lesie. Dziwne, że jeszcze nic nie chciało ich zjeść, chociaż może to i dobrze. Nie wiedziałby czy to jakieś pierdolone zwidy czy może jednak prawda. -Taka popierdolona w dobrym sensie. Kurwa, nie umiałbym żyć inaczej. – odparł nieco rozbawiony. Kątem oka zerknął na dłoń dziewczyny. Nie przeszkadzała mu ona. Nie miałby nic przeciwko, gdyby był trzeźwy a w tym stanie to już kompletnie. Nie obraziłby się nawet, jeśli ktoś stanąłby na nim. No może nieco przesadzał, ale był bardzo wyrozumiał na przeróżne sytuacje. -Nigdy nie miałem okazji – ale nie mówił, że nie. Lubił próbować nowych rzeczy, nie tylko kiedy chodziło o narkotyki, alkohol czy jaranie. Może jakby się postarał, to nawet nauczyłby się grać na jakimś instrumencie. –A co chcesz mnie uczyć grać? – spytał, a na jego twarzy pojawił się delikatny zadziorny uśmieszek. Co z tego, że nawet nie wiedział czym jest Enema. Niestety jeśli chodzi o życie Hogwartu był w nim zielony jak trawa na której leżeli. Paleniem po studencku, dziewczyna zdecydowanie zaintrygowała Fairwyna. Tia, jakby już wcześniej tego nie robiła. W każdym razie mniej więcej rozumiał sytuacje w której się znalazł. Nie przeszkadzały mu paznokcie, które wbijały mu się w policzki, bo zbyt mocno był skupiony na koleżance. Uchylił lekko usta i przyjął przyjemny pocałunek od dziewczyny, wypełniony dymem papierosa. Chyba nie był on tutaj konieczny. Złapał Ślizgonkę w pasie i przyciągnął, a raczej zaproponował jej tym gestem, by zbliżyła się bardziej do niego. Najlepiej by było, gdyby po prostu na nim usiadła. Może i nieco przesadzał, ale miał to po prostu w dupie. Przesunął dłoń na jej kark i wpił się w usta ciemnowłosej.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- Ja to bym Cię mogła nauczycie grać na perkusji - na twarzy dziewczyny zagościł półuśmiech - do gitary trzeba mieć wyjątkowo sprytne palce, a ja takich nie mam, pałeczki trzymać umiem i podobno nawet dobrze walę w te bębny. - powiedziała trochę zawiedziona tym, że chłopak jednak nie umie grać. Wolała sama zorganizować kogoś, kto wydawał się w miarę normalny i raczej by nie uciekł chyba, a tu klops, znów dupa, płacz i zgrzytanie zębów. To w jakiej sytuacji wkrótce się znaleźli byli zaskakujące. Może i Drama nie była jakąś nie wydymką, jednak osoby z którymi paliła po studencku były jej bardziej znajome. Nie wiedziała, że ten narkotyk miał takie działania. Spodziewała się otępienia czy tego, że padnie nieżywa, a on będzie miał przejebane, bo przecież to było tak mega nielegalne, no i on to wstrzyknął. Ślizgonce było trochę niewygodnie, więc kiedy złapał ją w pasie i dość brutalnie pociągnął do siebie nie sprzeciwiała się i nie przerywając pocałunku siadła na nim. To wszystko zdawało się takie nierealne, nie było motylków w brzuchu ani wybuchów, ale przecież nie byli kochankami, tym bardziej zakochanymi w sobie. Drama zwalała to wszystko na narkotyk, nie sądziła, że to jakieś niepowtarzalne przyciąganie i, że będą żyli długo i szczęśliwie razem, po prostu byli parą młodych ludzi, którzy spotkali się na targu i postanowili przeżyć ze sobą coś niepowtarzalnego. Zadowolona mruknęła cicho, nie było czasu na oddychanie czy myśli. Zdjęła dłonie z policzków chłopaka i wszczepiła palce pomiędzy jego włosy, przy okazji delikatnie miziając nimi skórę głowy i pomimo, że było jej mega przyjemnie oderwała się od niego i wzięła głęboki wdech. - Męczące to całowanie - żachnęła się cicho, złożyła na jego ustach lekki pocałunek i zeszła z niego. Była w takim stanie, że nie protestowałaby, gdyby on znów przejął inicjatywę, ale nie chciała go do niczego zmuszać, narzucać się tak to też trochę nieładnie.
Perkusja, gitara czy nawet jakaś harmonijka. Wszystkiego był gotów spróbować, potrzebował tylko odrobinę motywacji, którą właściwie to miał obok. Zastanawiał się tylko, dlaczego nie spróbował tego wcześniej. Raczej nie bał się kompromitacji czy coś tym stylu. W ciągłych podróżach, mógłby łatwo umilić sobie czas. Życie chłopaka tak pędziło, że nie potrafił znaleźć chwili na muzykę, którą swoją droga uwielbiał. -Spoko – przytaknął dziewczynie i o ile nie zapomni o tym jak wytrzeźwieje, to może kiedyś zgłosi się do dziewczyny na kilka lekcji walenia w bębny. Musiało to być przyjemne uczucie, a przynajmniej tak to sobie wyobrażał Fairwyn. Rytmicznie uderzasz pałeczkami i wyładowujesz przy tym całą złość i wszystkie inne negatywne uczucia. Zdecydowanie łatwiejsza forma odstresowania się od Jadu Bazyliszka, chociaż trzeba przyznać, że narkotyk radził sobie świetnie, a w takim dziwnym stanie Max jeszcze nigdy nie był. Nie spodziewał się, że cały świat może tak nagle przyśpieszyć. Zaczęło się tak niewinnie, a chwilę później Fairwyn oddawał się namiętnym pocałunkom z obcą dziewczyną. Nie obchodziło go, że się nie znali i nie dlatego, że był facetem czy pod wpływem ciężkich narkotyków. Po prostu było mu przyjemnie, a ciemnowłosą podziwiał za jej niesamowite podejście. Nie bała się zaryzykować może nawet i życia, dla kilku niezapomnianych chwil. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by ją oceniać. Oboje byli w równie popierdolonym stanie i robili rzeczy, z którymi na trzeźwo mogliby mieć problemy. Zaśmiał się cicho, kiedy Dreama przerwała ich namiętne chwile i podsumowała krótkim stwierdzeniem. Nie miał siły ani chęci, by dyskutować z dziewczyną. -To pojebane… - mruknął wyraźnie rozbawiony i chyba z trudem tłumił w sobie śmiech. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej bawiła go ta cała sytuacja, w której się znaleźli. Westchnął cicho i zerknął na leżącą tuż obok dziewczynę. Skoro polecieli w ślinę, to dlaczego miałby jej teraz nie przytulić. Wyciągnął w jej stronę rękę i objął Ślizgonkę. Jeśli miała ochotę, to mogła się nawet na nim położyć. Było mu wszystko obojętne. Oczy powoli same mu się zamykały, a narkotyk powoli odbierał mu resztki świadomości. Tylko chory szept w głowie nie pozwalał mu zasnąć, w końcu czuł się odpowiedzialny za koleżankę.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Po tym wszystkim zamuliła się totalnie, nie było jej stać nawet na podniesienie ręki do góry, a co dopiero na mówienie. Spać jej się chciało, a przez to, że leżeli blisko siebie czuła przyjemne ciepło jego ciała, co wzmacniało uczucie błogości. Czuła, że chłopak jest jedną z tych osób, z którymi nawet milczy się przyjemnie. Nie czuła wstydu, bólu, zmartwień i te wszystkie stworzenia, które być może czaiły się na nich w krzakach były tak bardzo oddalone, tak bardzo nierealne, że nie myślała nawet o tym, że coś mogłoby ich teraz zabić. Kiedy ją przytulił postanowiła znów wykorzystać okazję, tym razem na niego nie wchodziła, jednak położyła głowę na jego klatce piersiowej, po czym założyła na niego nogę. Zwróciła jeszcze głowę w jego stronę i resztkami sił rzekła. - Chodź spać, bo ja już nie mogę paplać - i zasnęła spokojnie, bez jakichkolwiek zmartwień.
Nie miał pojęcia jak długo biegł. Upływ czasu był teraz dlań trudny do określenia. Odczytywał go po własnym zmęczeniu. Gdy ledwo łapał oddech, gdy w płucach wrzała pożoga, Lincoln był w stanie stwierdzić, że biegł dobre kilkanaście minut. Prawie sprintem. Był w stanie to osiągnąć, bowiem od małego wciąż i wciąż ćwiczył konsekwentnie sztuki walki. Nie patrzył gdzie biegł. Nogi niosły go przed siebie, omijał ludzi na wpół świadomie. Zapewne wzięli go za sportowca, wszak ubrany był prawie na sportowo. Pot lał się z niego strumieniem, nie tylko z gorąca. Czuł jak jego podkoszulek przesiąkł wilgocią. Wytarł wierzchem dłoni czoło i zgiął się w pół łapiąc łapczywie oddech. Czuł pod skórą płynącą złość. Choć wymęczył się sprintem, dłonie świerzbiły. To tak jakby właśnie wyszedł z siebie i stanął obok. Widział jak zaciśnięta pięść leci... w kierunku drzewa. Najpierw ujrzał, a potem poczuł ból związany ze spotkaniem knykci z chropowatą korą. Uderzenie było mocne. Profesjonalne można rzecz, pamiętał o nie chowaniu kciuka w dłoni. Ból ocucił Lincolna. Uniósł dłoń przed swe oczy. Widział pozdzieraną skórę i sączącą się delikatnie, leniwie krew. Na knykciach znajduje się cienka skóra. Bolało jak cholera, Ale dziś był to dobry ból. Warto wiedzieć, że Lincoln nie pierwszy raz ranił sobie dłonie. Walka wing-chun polega na wyprowadzaniu szybkich ciosów ramion i dłoni. Ćwiczył na drewnianych palach. Nie zrobił nic z ręką. Opuścił ja wzdłużciała świadom, że tą krwią wylał z siebie wrzące uczucie. Niewielki procent ale bodziec wystarczył, by się ocknąć i opanować. Po dluzszej chwili podniósł głowę i rozejrzał się wokół. Był w lesie. Nie pamiętał jak się tutaj znalazł. Wiedział, że po prostu bardzo szybko biegł. Spieszył się, ale nie wiedział gdzie. Tkwiło w nim silne przekonanie, że jeśli zostałby na deptaku, wydarzyłoby się coś bardzo złego. Nagle uderzyło go świeże wspomnienie najbliższej przeszłości. Chwiejnym krokiem przysunął się do "swojego" drzewa i po prostu przy nim usiadł, opierając mokre plecy od chłodną korę. Lincoln był bardzo blady, przepocony i pełen emocji. Dłonie mu drżały, wzrok miał rozbiegany. Oddech nierówny, mięśnie przemęczone. Jak usiadł, to wiedział, że szybko nie wstanie. Zmogło go niezwykłe zmęczenie, ale bardziej psychiczne niźli fizyczne. Wiedział, że za parę minut odzyska normalny i równy oddech. Równowagę psychiczną nie do końca. Uniósł wzrok i spojrzał na drogę, z której przyszedł. Gdy wcześniej biegł, podświadomie wiedział, że Venus za nim podąża. Nie mógł jednak na nią poczekać, bo tak bardzo się spieszył. Teraz ujrzał czerwień jej stroju w oddali. Jednocześnie poczuł niepokój, że za nim poszła, a po chwili ulgę i zniecierpliwienie, czemu jej tutaj jeszcze nie ma. Oparł czoło o zgięte kolana. Załamany. Złamany. Udało się powstrzymać wybuch, choć wiedział, że jedna minuta dłużej spędzona przy Li Na, jeszcze jedno jej prowokujące słowo, a naprawdę mógłby ją skrzywdzić. Odbiegnięcie od niej było najlepszą rzeczą jaką mógł uczynić. Czekał na Venus. Miała jego różdżkę, z czego się cieszył niezwykle. Nie pamiętał co prawda kiedy mu ją zabrała, ale wiedział, że to ważny aspekt. Serce dudniło mu mocno mimo, że oddech mu się uspokajał. Chłopak czuł wstyd. Przed samym sobą, że prawie uległ swoim emocjom i przed dziewczynami. Dałby wiele, by o tym zapomniały. Dla bezpieczeństwa, nie przywoływał przed oczy wspomnienia Li Na. Perfekcyjnie wytrąciła go z równowagi, dlatego starał się skoncentrować na czymś przyjemnym. Nie wychodziło mu nawet trochę. Ilekroć próbował przekierować myśli na inny tor, wszystkie rozwiewały się jak powietrze. Powolnie zdjął z ramion plecak. Z zamkniętymi oczami odsunął suwak i odszukał ukrytą kieszeń. Wymacał gładką powierzchnię zwiniętego papieru. Wyjął niewielki kwadrat i mocno zacisnął na nim palce. Fotografia ważniejsza niż magia. Przyłożył tak zwiniętą pięść (okaleczoną i teraz ignorowaną) do swojego czoła. Oparł potylicę o korę drzewa i wbił wzrok w niebo. Wsłuchiwał się w las, wpatrywał się w błękit nieba. Nasłuchiwał kroków Venus. Przestał się ruszać. Jego klatka piersiowa unosiła się powoli i rytmicznie, jednak po czole wciąż płynął pot. Upłynie dłuuga godzina zanim Lincoln będzie mógł spokojnie wrócić do hostelu i do znajomych. Musiał ułożyć myśli i choć to był w stanie uczynić, emocji nie mógł uporządkować.
Kiedy tylko Lincoln zaczął biec, Venus ruszyła za nim, nie mając bladego pojęcia, dokąd to chłopak zamierza uciec. I choć miał nad nią przewagę jeśli chodzi o czas i dystans, nie dawała za wygraną i biegła szybko, wciąż mając go na oku. W duchu dziękowała sobie za te wszystkie lata fizycznej aktywności, inaczej wypluwałaby teraz płuca. Lin wbiegł do lasu i na ten moment Ortega straciła go z oczu. Weszła w głąb, rozglądając się. - Lin! Jej głos rozszedł się po tym zacisznym otoczeniu, odbijając od drzew i krążąc gdzieś wokół, jednak jedyną odpowiedzią na to zawołanie były odgłosy spokojnej, niczym niezmąconej przyrody. V zaczęła się denerwować, ruszając przed siebie w poszukiwaniu przyjaciela. Martwiła się o niego. Bała się, że teraz, kiedy został sam, zrobi coś głupiego, dalej noszony silnymi emocjami, których nie potrafił kontrolować. Czuła wewnętrzną złość na Li, która pchnęła chłopaka do tego stanu. Nie wiedziała konkretnie, co zaszło tam na deptaku między nimi, zanim zdążyła się pojawić. Nie miała bladego pojęcia, co też Chinka mu powiedziała, aczkolwiek była pewna, że ta cała sytuacja była tylko i wyłącznie jej zasługą. Musiała czymś go sprowokować i dotknąć na tyle, by stracił nad sobą panowanie. I kiedy tak wyzywała ją w myślach najróżniejszymi, niecenzuralnymi epitetami, nagle zatrzymała się, zaskoczona znajomym widokiem rozłożystego drzewa. Czy to możliwe, że Freeman podświadomie trafił na polanę, o której mimochodem wspomniała na deptaku, chcąc odwrócić jego uwagę? Uniosła brew, szczerze zaskoczona. Przedziwna była ta cała sytuacja. Ortega odetchnęła głęboko, ruszając już znajomą drogą w stronę miejsca, które zaledwie wczoraj oglądała, właśnie z myślą o Lincolnie. Chciała go tutaj przyprowadzić, pewna, że otoczenie przypadnie mu do gustu co najmniej tak bardzo, jak przypadło jej. Jednakże w jej wyobrażeniach okoliczności tego spotkania były skrajnie inne, bowiem mieli tutaj trafić razem, gadając i śmiejąc się z sobie znanych rzeczy, a nie w sytuacji, gdy Lin borykał się z gwałtownym wybuchem gniewu, a ona goniła go jak szalona po wyspie, kończąc pościg w lesie. Absurd tego zdarzenia wisiał gdzieś nad nimi, ale to nie było teraz istotne. Najważniejsze było w tym momencie dla Hiszpanki to, by przyjaciela znaleźć i pomóc mu. Nie wiedziała, w jakim stanie go znajdzie i jaki przyjdzie jej oglądać widok. Miała jedynie gorącą, szczerą nadzieję, że nie zrobił sobie krzywdy i że będzie skory do współpracy w powrocie do tak zwanej normalności. Bo tak naprawdę co było normalne? Przystanęła, widząc sylwetkę przyjaciela w oddali. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, zanim schował się za własnymi kolanami. Brunetka wzięła głęboki, uspakajający oddech, czując chwilową ulgę. Przynajmniej wiedziała już na sto procent, że był tutaj i czekał na nią. Ruszyła powoli w jego stronę, nie chcąc go w jakikolwiek sposób przytłoczyć. Im bliżej była, tym więcej szczegółów zauważała. Siedział pod drzewem taki bezbronny, zrezygnowany. Kruchy. Coś w niej zadrżało, ale uspokoiła się prędko zdając sobie sprawę, że bezsilnym współodczuwaniem teraz nic nie osiągnie. Musiała go odciągnąć od tego bałaganu. Pomóc uporządkować myśli w głowie, niby książki na półkach. Musiała zabrać go z daleka od wszelkich złych emocji. Podeszła powoli, patrząc na przyjaciela uważnie. - Oh, Lin. - rzekła tylko cicho, obserwując, jak ściska w dłoni fotografię i chowa przed nią. Usiadła przodem do niego, tuż obok jego nóg, zaglądając mu w oczy. Delikatnym ruchem sięgnęła po jego brudną od krwi dłoń, odciągając ją od jego czoła i ujmując w swoją. Kciukiem niespiesznie przejechała po jej wierzchu. Na szczęście rozcięcie nie było mocne. Wyraźnie w coś uderzył i popękała mu skóra, zatem zabiegi lecznicze nie były konieczne. W sumie ucieszyło ją to, biorąc pod uwagę magiczne anomalie. Wprawdzie była świetna w magii leczniczej i w normalnych warunkach od ręki pozbyłaby się tej rany, aczkolwiek w obecnej sytuacji nawet najmniejsze zaklęcie mogło okazać się ryzykowne. A ostatnie czego by teraz chciała, to zadać mu jeszcze większy ból. - Mów do mnie, proszę. Jesteśmy tu tylko my. Ja i Ty, Lin. Możesz powiedzieć mi wszystko. Możesz krzyczeć, płakać. Cokolwiek. – drugą dłonią subtelnie dotknęła jego policzka w troskliwym, czułym geście. Nie wiedziała sama, który stan bardziej ją przerażał; ten pełen wściekłości, czy ten pustego smutku, zaraz po intensywnych emocjach? Uniosła delikatnie jego podbródek, chcąc, by spojrzał jej w oczy. – Jestem tutaj i nigdzie się nie ruszę. A jeśli chodzi o te lody, które mi obiecałeś.. chcę podwójną porcję. – uśmiechnęła się do niego odrobinę, czekając na jakąkolwiek reakcję. Była przygotowana na wszystko.
Świadkiem był jak wrzące pod skórą emocję szukały ujścia. Nie były jednak na tyle silne, by zapanować nad Lincolnem. Chłopak ćwiczył oddech, by móc skoncentrować się na przyjemnych elementach. Na przykład otoczenie. Polana zapierała dech w piersiach. Nie wiedział jak ją znalazł, biegł wprawdzie na oślep. Rozłożone drzewo i promienie słońca padające na trawę. Venus na pewno się tutaj spodoba. To perfekcyjne odludzie. Ucieszyłaby się z okolicy. Zaprawdę, Lincoln nie pamiętał, iż przyjaciółka niedawno wspominała o jakiejś polanie. Emocje odebrały mu trochę pamięci krótkotrwałej. Wokół panowała cisza, gdy udało mu się złapać kontakt z nadbiegającą dziewczyną. Ogarnął go wstyd tak, jak zawsze się to działo, gdy pozwalał sobie na prowokację. Ojciec uczył go tyle lat, by tylko nie dawał się rozwścieczyć, bo wówczas wróg może użyć tego przeciwko niemu. Lincoln zaś nie był na tyle silny, by się perfekcyjnie opanować. Obecność Venus pomogła mu ewakuować się z pobliża swojej byłej dziewczyny i tym samym nie robić jej krzywdy. Ciepły głos Venus był jak miód na ranę. Uchylił powieki, czując przy nogach ciepło bijące od jej kolan. Nie protestował, gdy ujęła jego pokrwawioną dłoń ściskającą największy skarb życia. Przyjrzał się obliczu Venus, sprawdzając jaki kolor oczu ma teraz. Nie mógł wyjść z podziwu, gdy pod innym kątem światła jej tęczówki zmieniały barwę. Spojrzał jej prosto w oczy, czując niepokojący gorąc w płucach dostrzegając ciepłą, kojącą zieleń. Zdusił w gardle jęk, palce rannej dłoni drgnęły pod dotykiem Hiszpanki. Wstrzymał mimowolnie oddech. Rzadko dotykała jego twarzy, a on za każdym razem jej na to pozwalał. Łaknął tego małego kontaktu, nad którym później nieświadomie rozwodził się nocami. Zdrową dłonią nakrył jej palce na swym policzku. Kącik ust drgnął mu w wywoływanym celowo uśmiechu, zaiste marnym, ale jakimś odcieniem uśmiechu. - Zapobiegłaś jej krzywdzie. - wydusił z siebie, patrząc jej prosto w oczy. Odsunął jej dłoń od swojej twarzy, czując, że gdyby dłużej go nim obdarowywała, ponownie straciłby poczytalność tylko w innym wydźwięku. Miast tego, schował jej dłoń w swoich rękach. Wrażenie czucia delikatnych rąk Venus dziwnie go koiło, choć w sercu jeszcze coś go kuło. - Wywlokła nagle całą przeszłość i ignorowała moją prośbę o powstrzymanie się. - skrzywił się z bliżej niezidentyfikowanego bólu. Nim go pochłonął, otworzył znów oczy i skoncentrował się na policzkach Venus. Teraz unosiły się w delikatnym uśmiechu. Wiatr zawiał i zdmuchnął pukiel jej włosów na policzek. Chyba tego nie zauważyła, zaś Lin nie był pewien czy nie stanie się nic potężnego, jeśli go odgarnie. Mocniej zacisnął palce wokół jej dłoni. Fotografia siostry leżała mu na kolanach. Swoje już zrobiła, resztę naprawi Venus. - Za dzisiaj dostaniesz ode mnie trzy porcje lodów, moja droga. - głos mu złagodniał. Patrząc na Lincolna widać było wyraźnie jego zmęczenie. Ciężko było określić jego źródło. - Nie mogę więcej rozmawiać z nią w imię uprzejmości. Nie po dzisiaj. - zadecydował niepewnie, rezygnując z manier dżentelmena i młodego mężczyzny. Rozmowa z Li Na, ta dzisiejsza, była strzałem we własne kolano. Li Na była w pewien sposób niebezpieczna. Wywołując wspomnienia z przeszłości, wywoływała też i takowe uczucia. Był niegdyś do niej tak przywiązany! Teraz chciał zrobić w tył zwrot i siedzieć na tej polance, z bezpieczną, spokojną Venus tchnącą spokojem i ciepłem. Przez chwilę Lincoln wyraźnie bił się z myślami, próbując coś powiedzieć, podjąć decyzję. W pewnym momencie pochwycił tajemniczą fotografię i ukrył ją z powrotem w plecaku. Trwało to kilka sekund, a po jego dłoniach przeszedł dreszcz chłodu w wyniku wypuszczenia ciepłych dłoni V. - Chodź. - mruknął niewyraźnie, wyciągając do niej ramię. Przygarnął ją do siebie, zamknął ją jednym ramieniem w zwyczajnym, pospolitym przytuleniu. Oparł skroń o jej włosy i wziął głęboki wdech, wdech ulgi. Odwracał swoje myśli. Już teraz, po chwili dało się zauważyć rozluźnienie spiętych dotychczas mięśni. Powoli spięcie puszczało. Choć oddech wciąż nierówny, ciało powoli się uspokajało. Ulga organizmu i bodźce płynące od Venus, mocno zmąciły jego myśli. Czas przestał na chwilę płynąć. Lincoln poprosił w myślach Merlina i Boga, by ta chwila potrwała jeszcze jakieś chociażby sto dwadzieścia lat.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo sama była spięta, dopóki jej ciało nie rozluźniło się pod wpływem odwzajemnionego dotyku Lincolna. Poczuła niewyobrażalnie wielką ulgę, jak gdyby kamień spadł jej z serca. Był sobą. Prawdziwym sobą. Uśmiechnęła się do niego blado, nie protestując ani trochę, gdy ściągnął jej dłoń ze swojej twarzy i skrył w swoich. Nagle zapanował tak błogi, utęskniony spokój. Otulił ich niczym koc, szczelnie okrywając przed resztą świata, oddzielając od tego, co miało miejsce przed chwilą i od wszelkich spraw, które ich czekały. To uczucie miało na Venus niesamowicie relaksujący wpływ. Nie potrafiła określić, jak bardzo rozedrgana wewnętrznie pod względem emocjonalnym musiała być jeszcze niedawno, skoro teraz czuła tak wielką lekkość, jakby ktoś zdjął z jej pleców ciężar. A co dopiero musiał czuć on? - Pomogłeś mi w tym, Lin. – odrzekła cicho, odnosząc się do zapobieżenia krzywdzie Li. – Gdyby nie Twoje usilne starania i walka z samym sobą, byłoby mi bardzo ciężko cokolwiek powstrzymać. Głęboko wierzyła w to, co właśnie powiedziała. Bo takie były fakty. Nawet w tak skrajnych nerwowo chwilach, Lin nadal potrafił powstrzymywać się przed działaniem, o którym wiedział, że mogłoby komuś zadać ból. Podziwiała w nim tę siłę, bo inaczej nie potrafiła tego nazwać. Nie każdy człowiek walczyłby tak zaciekle w swojej głowie, by nie dopuścić do zranienia drugiej osoby. Venus chciała, by Lincoln to zauważył, zwrócił na tę kwestię uwagę i docenił w sobie ten aspekt. Może wtedy uwierzyłby bardziej w siebie i swoje możliwości. Milczała, pozwalając, by przyjaciel mówił. Skupiła na nim całą swoją uwagę, wędrując wzrokiem po jego twarzy, jakby szukała na niej potwierdzenia każdego wypowiedzianego przez Freemana słówka. Oczywiście jej przypuszczenia co do zachowania Li okazały się jak najbardziej trafne, co wcale jej nie zdziwiło. Nie odczuwała jednakże również żadnej radości z tego powodu, bo dlaczego miałoby cieszyć ją coś, co jej bliską osobę wpędziło w ten trudny, niepożądany stan. Zamiast tego powróciło do niej uczucie złości na eksdziewczynę Lincolna. Naprawdę, Ortega nie potrafiła pojąć, jak można kogoś uparcie pchać do granic wytrzymałości, widząc jak na dłoni, jak bardzo źle to znosi? W takim zachowaniu nie widziała desperacji w poszukiwaniu wyjaśnień, a beznamiętny egoizm. Próbę wyciągnięcia informacji za wszelką cenę, mimo oczywistych znaków ostrzegawczych i głośnych próśb. I chociaż nie wątpiła, że Li nadal zależy na Lincolnie i na pewno darzy go wciąż uczuciami, to ta cała sytuacja świadczyła dla niej o tym, że dziewczyna ta na czele stawiała siebie, ignorując wszystko inne, w tym emocje Lina. A to stwarzało potencjalne niebezpieczeństwo powtórzenia podobnej akcji, bo czy teraz Chinka zamierzała się poddać, skoro zauważyła, że jest w stanie wywrzeć na Freemanie wpływ do tego stopnia, że coś w nim drgnęło? To rodziło przecież dla niej ewentualność ostatecznego wyłuskania prawdy, skoro ta tama milczenia pomiędzy nimi dzisiaj mimowolnie pękła. Jedno Hiszpanka wiedziała na pewno – musiała możliwie zapobiec kolejnej takiej sytuacji, choćby sama miała urządzić dziewczynie pogawędkę. Venus spokojnie patrzyła, jak Lin chowa fotografię, taktownie nie pytając, co przedstawia i nie prosząc o okazanie. Nieraz miała już okazję zobaczyć ją w dłoni przyjaciela. Nietrudno było domyślić się, że stanowi dla niego cenną wartość, coś nadzwyczaj ważnego. Aczkolwiek uważała, że jeśli będzie chciał, sam podzieli się z nią tym skarbem. Zasługiwał na to, by mieć swoją odskocznię. Coś, czego nikt poza nim nie zna, zupełnie niedostępnego dla jakichkolwiek oczu, nawet dla wyjątkowych oczu Ortegi. Poczekała zatem cierpliwie, aż ukryje zdjęcie w plecaku, po czym z przyjemnością zanurzyła się w ramionach przyjaciela, zaproszona gestem i słowem. Poczuła niesamowite ciepło, ten wyjątkowy rodzaj bliskości, jaki może zaistnieć tylko między ludźmi, którzy prawdziwie są dla siebie ważni. Zupełnie nie przeszkadzała jej spocona koszulka, sfatygowana niedawnym pędem, ani dochodzący do jej nosa mdły zapach krwi z rozciętej dłoni. Przymknęła powieki, z satysfakcją czując, jak ciało przyjaciela stopniowo coraz to bardziej się rozluźnia. Choć zawsze byli dla siebie w jakiś sposób czuli, to nieczęsto zdarzało im się trwać w swoich objęciach. Ortega w duchu musiała przyznać, że to stosunkowo nowe uczucie było dla niej całkowicie dobre, piękne w swojej prostocie. Lincoln był dla niej jedną z najważniejszych osób w życiu. Zajął sobie szczególne miejsce w jej sercu, zadomowił się tam i zagościł na dobre, o czym może i nie mówiła na głos, ale co zawsze starała się mu okazywać poprzez troskę, wsparcie, zwykłe z pozoru przebywanie razem. Ta przyjaźń wiele dla niej znaczyła i czyniła ją naprawdę szczęśliwą. Czas w istocie chyba stanął w miejscu. Nie wiedziała, czy to magia tej polany, pauza w tym szalonym dniu, czy ich bliskość, a może wszystko to zmieszane w jedno, ale także pragnęła, by ta chwila trwała. Oderwała się na moment od przyjaciela, badawczo zerkając na jego twarz, spowitą cieniem zmęczenia. Bez słowa przekręciła się tak, by położyć się na trawie, pociągając go za sobą delikatnie za ramię. Swój plecak uczyniła poduszką dla Lincolna, a sama bezceremonialnie ułożyła głowę na jego piersi, układając się nieco bokiem, by móc na niego spojrzeć. Nie widziała nic złego w takim zachowaniu. Jakiś obserwator zdarzenia mógłby uznać ich za parę zakochanych, ale dla Venus nie miało to żadnego znaczenia. Byli przyjaciółmi. Byli Venus i Lincolnem. Mogli wszystko, czując się przy sobie swobodnie. Wciągnęła cicho powietrze, jakby namyślając się, czy coś powiedzieć, ale w końcu to uczyniła. - Nie przepadam za nią, ale ciężko nie przyznać, że należą się jej jakieś słowa wytłumaczenia, albo.. albo pożegnania. –zaczęła ostrożnie, łagodnym tonem swojego głosu. – Powinieneś zamknąć ten rozdział, Lin. I dać tę możliwość również jej. I wcale nie musisz z nią rozmawiać, wiem, że po tym co, dzisiaj zaszło, nie powinieneś. Uniosła nieco głowę, by spojrzeć w jego niemal czarne oczy. Promienie słońca leniwie wspinały się gdzieniegdzie po ich ciałach, kiedy tak leżeli na posłaniu miękkiej trawy. Uczucie temu towarzyszące było niesamowite. Łagodność i błogość złączone w jedno. - Mógłbyś napisać do niej list. – kontynuowała, mrużąc nieco oczy w zastanowieniu. – Jeśli nie chcesz powracać do przeszłości, nie rób tego. Ale daj wam podstawę do spięcia tego wszystkiego klamrą. Pożegnaj się. Przygryzła wargę, niepewnie. - To luźna propozycja. Przemyśl to, dobrze? A teraz po prostu tutaj pobędziemy. Mamy mnóstwo czasu. Możesz nawet drzemać, a ja nie będę marudziła na chrapanie.- dodała żartobliwie. Tak, mieli mnóstwo czasu. Może nie sto dwadzieścia lat, ale wystarczająco długo, by utrwalić sobie ten moment na zawsze.
Raptem kilka minut temu w środku się trząsł. Tylko kilka chwil potrzebował, by do siebie dojść. To jak dotąd najkrótszy czas, jakiego potrzebował na opanowanie swoich emocji. Nie dało się ukryć, że zasługa leżała po stronie Venus. Gdy na nią patrzył, widział ją inaczej. Pierwszy raz odkąd się poznali, Lincoln mimowolnie spojrzał na przyjaciółkę z innej strony. Póki co starał się zwalczyć w sobie falę ciepła płynącą tuż pod skórą, ilekroć dotykała go opuszkami palców. Nie koncentrował się na tym, a na spokojnym oddychaniu i przemianowaniu echa gniewu w coś łagodniejszego. Nie obejmowała go lekkość jak Hiszpankę, nie obejmowała go radość, a jedynie zwyczajna ulga. Venus była dzisiaj jego świeżym haustem powietrza. - Wiesz przecież, że to się powtórzy. - szepnął, jakby nie chcąc zakłócać ciszy panującej na polanie. - Finn został w domu. Anomalie magii w Grecji tylko utrudniają... - przymknął oczy, by ukryć skurcz bólu, jaki przebiegł przez jego oblicze. - Nie pisałem ci o moich ostatnich fatalnych dniach. Dlatego dziś... sama wiesz co. - powiedział to jakby z wyczuwalnym w głosie wstydem. Zerwał kontakt wzrokowy z Venus, zakłopotany i zmęczony nagłą konkluzją. Gdyby przerobił uczucia, od razu porozmawiał o wszystkim z przyjaciołką, być może dzisiaj w ogóle by nie zareagował tak emocjonalnie. Te dwa dni, ten ostatni czas płynął niezwykle szybko. Przez ten czas nie napisał ani jednego listu, zaaferowany zbytnio analizą swojego zachowania i ostatnich wydarzeń. Lincoln odczuwał fizycznie dyskomfort, ale tylko na myśl jak bardzo Venus odczuwa jego emocjonalny stan. Powiódł spojrzeniem przez jej policzki, oczy i usta, tylko na kilka sekund, by sprawdzić jak są ułożone i jak wyglądają. Widział jak na dłoni, że była zaniepokojona. Obiecał jej potrójne lody, a miast tego martwiła się nieustannie. Lin poczuł się jak dzieciak, nie potrafiący sobie z niczym poradzić. Odezwała się tu męska duma i można rzec, że ego. Szybko to stłumił, pojmując, że potrzebował Venus bardziej niż sam mógł przypuszczać. Wiedziała, kiedy nic nie mówić. Wiedziała kiedy co powiedzieć. Wiedziała, kiedy zadać pytanie i kiedy poruszyć bolesny temat. Przy niej nie czuł niepokoju związanego z oczekiwaniem na najgorsze. Znali się nie całe życie, ale tak zaczął to odbierać i odczuwać. Wystarczyło, że na nią spojrzał to był w stanie określić czy jest zdenerwowana, czy coś ją trapiło. Chciał teraz się tego dowiedzieć, ale widział po jej twarzy, że muszą porozmawiać o tym prawie ataku. Nie chciał niszczyć reszty wakacji. Chciał je spędzić o, tutaj. Z dala od głośnych ludzi. Czyż na polanie czas się nie zatrzymał? Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Nie byle jaki, nie zimny, a gorący. Skumulował się na karku i tam zakończył swój bieg. To odpowiedź na ruch Venus. To, że się rozluźniła i oddała mu przytulenie. Tak zwyczajnie, jakby robili to codziennie, a jednocześnie nigdy. Lincoln stwierdził właśnie, że zbyt rzadko okazywał uczucie V. Był wiecznie powściągliwy i ograniczał się do ściśnięcia dłoni czy położenia ręki na ramieniu. Dzisiaj mózg miał trochę przyćmiony, a granice rozmazane. Nie sądził jak wiele ciepła zbudzi w nim ta pozytywna odpowiedź. Delikatnie, jakby nieświadomie, oparł policzek o miękkie, czarne włosy. Chciał przymknąć oczy i się napawać nowym zapachem, ale szybko postawił się do pionu. Poczuł, że jeśli to zrobi, stanie się coś... czego nie wiedział czy chciał. Już i tak serce mu zadrgało, co nigdy dotąd się nie zdarzało. Nie w taki sposób. Odczuł pewną dozę ulgi i rozczarowania, gdy odsunęła się kawałek. Ulgę, bo odzyskał jasność myślenia, a rozczarowanie, gdyż miejsce na ramieniu, gdzie opierała głowę, paliło jak rozżarzone węgle. Zmarszczył krzaczaste brwi, nie do końca rozumiejąc zachowanie swojego organizmu. Przypisał to do jego chwilowej niepoczytalności. Z ochotą spojrzał w zielonkawe oczy V. Były ciepłe, łagodne. Widział w nich swoje odbicie i wyglądał tam inaczej niż siebie widział. Nie wiedział, że czeka aż jej tęczówki zmienią znów barwę na niebieską. Słońce musi się jeszcze trochę przemieścić i wówczas ukaże magię Venus Ortegi. Lincoln czuł, że mógłby oglądać tę zmianę przez całą wieczność. To go niezwykle interesowało, fascynowało. Powiedział jej kiedyś o tym, ot tak, mimochodem. Zaaferowany swoją obserwacją śledził wzrokiem jej ciało, układające się na zielonej trawie. Przekrzywił głowę zastanawiając się czy to dobry pomysł. Jeśli położy się, to zapewne zmęczenie nie pozwoli mu wstać tak szybko. Szybko zmienił położenie spojrzenia na ramię, na umykające palce Venus, zachęcające do dołączenia. Nie miał ochoty protestować. Chciał zatrzymać ten dzień tu, na polanie i odsapnąć. Powoli i on zmienił pozycję. Dotknął zmęczonymi, spiętymi plecami chłodnej trawy. Z jego płuc wydostało się westchnięcie ulgi. Sięgał już po swój plecak, ale nim zrobił ruch ręką, miał pod potylicą jej torbę. Ułożył ją wygodnie, by żaden element damskiego wszechświata nie rył mu dziury w czaszce. Przyznał jej niemo rację, położenie się jakby rozproszyło echa gniewu. Odchylił trochę głowę ku słońcu i zaczerpnął haust powietrza. Powoli wracał stary dobry rytm oddechu. Przynajmniej Lincoln tak sądził, nie wiedząc co zaraz Venus uczyni. Mianowicie nagle poczuł na piersi ciężar. Podniósł trochę głowę i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tak nagle postanowiła obdarzyć go niby zwykłym gestem, a tak nim to wstrząsnęło, widząc jak ufnie oparła o niego głowę. Ledwo zdołał uspokoić oddech, a znów zrobił się płytki. Przełknął ślinę i położył się z powrotem na torbie, starając się nie skupiać na rzeżącym gorącu rozchodzącym się teraz po całym jego torsie. Tylko Li Na tak się o niego opierała, za czasów, gdy tworzyli zgraną parę. Gdy ją kochał. Zacisnął szczękę, wysłuchując we względnym spokoju łagodnego głosu Venus. Choć słowa jej były gorzko bolesne, przyjmował je. Ułatwiło to jej spojrzenie, które mu dała. Tęczówki były teraz zielono-niebieskie. Pod tym kątem światła. V mogła poczuć jak w jego klatce piersiowej serce zaczęło dziwnie łomotać. Nie odpowiedział od razu. Zrobił to ze znacznym opóźnieniem, próbując w środku zdecydować się na co teraz zwrócić uwagę. Na niepoczytalne ciało, które nigdy się tak wszak nie zachowywało przy Venus, czy na jej mądre słowa, które powinien rozważyć. Nie umiał zrobić obu rzeczy jednocześnie. Miał się uspokoić, prawie mu się to udało, aż tu nagle w jednej sekundzie zdenerwowanie wróciło. Lecz nie takie jak wcześniej. Inne, dziwne, jakby zjadało go zniecierpliwienie. Wmusił w siebie głębszy wdech, by odzyskać zdolność mowy. Odpowiadając, nie patrzył jej w oczy. Nie skupiłby się wtedy na słowach. Uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, akurat na jej dłoń, spoczywającą na jego torsie. Super. - Próbowałem. - wydusił z siebie. - Zachowałem się jak skończony idiota wobec niej, ale... jak ją znam, ona nie odpuści, Venus. Mówiłem jej, że są pewne rzeczy, których nie mogę powiedzieć, bo zbyt bolą. Należą się jej, ale... nie chcę by musiała wiedzieć. - zmarszczył czoło jeszcze bardziej, tworząc w nim kilka podłużnych zmarszczek. - Pandę wyrzuciłem z mieszkania, gdy tam przypadkowo wparowała. - zniżył głos do szeptu. Wbił spojrzenie w liście nad nimi. - Byłem wobec niej... agresywny. - przełknął ślinę. Nie mówił tego Ortedze. Nie wiedział czemu. Nagle spojrzał prosto w oczy Venus. Nieświadomie znalazł jej dłoń i ścisnął w niedźwiedzim uścisku. - Nie chcę by żadna z was ich poznała. Nie chcę by oni o was wiedzieli. Oni niszczą człowieka, Venus. - szepnął z bólem. - Zniżają go do poziomu krowiego łajna. Jak mam powiedzieć o tym Li? Nie zrozumie, czemu nie chcę. To, co zrobił matce... - urwał. I było pewne, że więcej już nie powie. Zamilkł wstrząśnięty tym, co padło z jego ust. Nieświadomie wzmocnił nacisk na dłoń Venus. Mocno ściskał jej palce, z całych sił, odpędzając od siebie myśli i wspomnienia. Przegonił wszystkie wizje. Ciało Lincolna spięło się jakby gotowe do obrony. Jego wzrok pociemniał, zmienił się w jakiś dziwny. Trwało to chwilę, drastycznie długą chwilę, ale minęło. Ruch Venus przerwał falę wspomnień, gdy na pierwszy plan znów przebiło się palące ciepło płynące z jej skóry. Otworzył powieki. - Zapomnij, że mówiłem. - poprosił, poprosił z żarem. - Nie zasnę, nie mogę spać przy tobie. Nie chcę, bo stracilibyśmy czas, a on tu się nie rusza. - poluzował palce dłoni i cofnął ją. Posłał jej przepraszające spojrzenie. Za bardzo się spoufalił. Z rozpędu prawie przekroczył granice przyzwoitości i prywatności, trawiony jakby gorączką. Efekty ataku furii utrzymywały się z nim długo. Przynajmniej tak sobie to wmawiał. Spróbował oczyścić myśli, przekierowując ją na otoczenie i przyrodę. Liście mieniły się żywą barwą, gdy padało na nie słońce. Czuł mocny zapach trawy i drzew, a jeszcze intensywniej inny, słodszy zapach. Nie potrafił go nazwać, ale dochodził z boku, z bardzo bliska. Lincoln zamrugał. - Z tego co trochę pamiętam, masz moją różdżkę. Dziękuję.
Zacisnęła nieco usta, również odczuwając wstyd. Wstyd, że odkąd przyjechali do Grecji tak mało się widzieli. Oddała się wakacyjnym przyjemnościom, zupełnie niechcący zapominając o problemach Lincolna. Za długo przebywali osobno. Wiedziała, że teraz musiała to naprawić. - Przepraszam, Lin. – rzekła zatem dość niespodziewanie, zniżając ton głosu niemal do szeptu. Jej rzęsy rzucały cień na policzki, kiedy tak patrzyła gdzieś w dół na trawę, autentycznie zmieszana. – Powinnam być przy Tobie w tych kiepskich dniach. Przepraszam. Uniosła wzrok, patrząc mu w oczy by wiedział, że te słowa były całkowicie szczere. Ostatnie, czego by chciała, to sprawić mu jakąkolwiek przykrość. A bała się, że swoją nieobecnością nieświadomie to uczyniła. Opierając tak głowę na jego piersi, czuła gdzieś pod policzkiem bicie jego serca. W pewnym momencie spokojny rytm przerodził się w prawdziwy łomot, co jednak Ortega przypisała poruszanemu tematowi. Nie rozwodziła się nad tą kwestią, nie mając bladego pojęcia, że ta cała sytuacja, ich bliskość i jej zachowanie mogłyby oznaczać dla niego cokolwiek więcej. Dla niej to wszystko było tak bardzo normalne, wręcz naturalne, że nie dostrzegała sposobu, w jaki teraz na nią zerkał, jakby uważnie lustrował jej ciało, chcąc zarejestrować każdy najmniejszy szczegół. Skupiona na słowach, które wypowiadał, niezamierzenie pozwoliła umknąć tym dziwnym gestom, które mogłaby zaobserwować, gdyby tylko nie dała swojej spostrzegawczości chwilowego wypoczynku. I kiedy chciała coś już odpowiedzieć, Lincoln kontynuował, nieoczekiwanie mówiąc coś, czego do tej pory nigdy nie mówił. O rodzicach. Oczy Venus rozszerzyły się lekko w zdziwieniu, ale milczała, wyczuwając ponownie spięcie w jego ciele. Ból w szepcie przyjaciela ugodził ją do żywego, sprawiając, że ją samą coś w środku zakuło. Uważnie obserwowała teraz jego twarz, równie wstrząśnięta, co on. Patrzyła, jak jego ciemne oczy ciemnieją jeszcze bardziej, jak stają się niemal nieobecne, dziwne. Jak na jego obliczu maluje się między brwiami zmarszczka, jak gdyby przeżywał właśnie spory wysiłek. Jakby te słowa kosztowały go naprawdę wiele. Ortega zamarła, nawet nie mrugając. Czuła wzmożony ucisk jego dłoni na własnych palcach, ale nie zareagowała, pozwalając, by ścisk stał się realnie bolesny. Wiedziała, że to, co właśnie się wydarzyło, miało przełomowy charakter. Ta chwila, to nieoczekiwane wyznanie, ból, którym po części postanowił tak nagle się z nią podzielić. Niechciane łzy zaszkliły jej oczy, ale udało jej się prędko ich pozbyć, nim Lincoln ponownie otworzył oczy. Uścisk ustał, puścił jej dłoń, a V poczuła nagły żal, wiedząc, że ten moment właśnie minął i już nie wróci. Moment wyjątkowej szczerości i nieporuszanych do tej pory strun. Pokiwała powoli głową, niemo zgadzając się na jego gorączkową prośbę, choć i tak oczywistym było, że nie zapomni. Bardziej chodziło o to, by do tego nie wracała. Odsunęła się nieco, wciąż jednak pozostając blisko i wsparła głowę na swojej dłoni, zginając ramię w łokciu na trawie. Jakoś instynktownie wiedziała, że teraz właśnie tak powinna była postąpić. Dać mu trochę luzu. I.. i prawdy z głębi własnego serca. Nie mogła ot tak zignorować tego, co dopiero powiedział. - I nie poznamy. A oni nie muszą wiedzieć, Lin.. Nic. Nasza przyjaźń jest tylko nasza. I taka zostanie, jeśli tego chcesz. – odpowiedziała bardzo cicho, ostrożnie patrząc w jego tęczówki. – Zaraz skończysz studia, jesteś dorosły, Twoje życie jest tylko Twoje i nie jesteś już nic nikomu winien. Nie musimy do tego wracać. Przerwała, kładąc się na plecach i patrząc gdzieś na niebo. Jej głos ściszył się bardziej, a twarz nieco zmieniła wyraz. - Każda rodzina ma swoje problemy i sekrety. Niektóre boleśniejsze i mroczniejsze od innych. Moja też. Chciała mu coś zdradzić, ale mimowolnie czuła, że nie powinna. Bo co miała mu powiedzieć? Że dorastała w domu zbudowanym na cudzych nieszczęściach i krzywdzie? Że przez dom ten codziennie przewijali się ludzie o niejasnej i niechlubnej przeszłości? Że zdarzało jej się słyszeć i widzieć rzeczy, które naprawdę przerażały? Kochała swoją rodzinę, ale z wiekiem coraz bardziej dostrzegała, że niekoniecznie byli tymi dobrymi. A za dzisiejszymi dobrymi wyborami i spokojnym życiem kryło się wiele gróźb, bólu i krwi tych spoza familii. Przecież nie mogła powiedzieć o tym Lincolnowi. Przełknęła ślinę, a po jej twarzy przebiegł dziwny cień. Postanowiła jednak również się otworzyć, tylko dlatego, by przyjaciel mógł przez to poczuć się lepiej. Lżej z tym, że sam nieco się wygadał. - Ja..- zaczęła powoli, niepewnie.- .. ja nie znam mojego ojca. Nie chciał mnie. Zostawił od razu, kiedy dowiedział się, że mam przyjść na świat. I nigdy nie chciał poznać. Przygryzła wargę, patrząc na spokojną zieleń drzew. Rzadko o tym mówiła, niewiele osób też o tym wiedziało. A już nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wybrakowana czuła się z tego powodu. Wszyscy postrzegali ją jaką tą wesołą, pełną energii Hiszpankę, epatującą ciepłem i pozytywnymi emocjami. I taką chciała, by ją widziano, chociaż skryta, a niemała wrażliwość czasami przez to sprawiała, że bywała wśród ludzi samotna. Tak, jakby nikt tak naprawdę jej nie znał. - Pewnie dlatego pcham się w toksyczne związki. – dodała, prychając śmiechem, jakby chciała rozluźnić sytuację i przykryć te niemiłe fakty żartem. Spojrzała na Lina, uśmiechając kącikiem ust. - Zostało nam jeszcze trochę czasu w Grecji. Spędźmy go razem, co? Potrzebujemy nowych, dobrych wspomnień.