Błękitna zatoka to najładniejsza plaża na wyspie Lefko. Nie jest bardzo duża, gdyż z trzech stron otoczona jest wysokimi skałami, które porasta przepiękna, śródziemnomorska roślinność. Na środku plaży znajduje się wrak statku. Woda w tym miejscu jest bardzo czysta i przejrzysta. Przez długi czas nie jest nawet zbyt głęboka. Dopiero daleko od brzegu osiąga głębokość 1,8m.
O kurcze, nawet natura przeciwko mnie! To było bardzo... dziwne, ale co tam wszystko już jest pod kontrolą co nie? Szybko podniosłem się z piachu otrząsnąłem się jak pies i podbiegłem do mojej młodszej super fajnej koleżanki. - Nic ci nie jest? - przyznam szczerze, że się bardzo zmartwiłem, nie wiem co bym zrobił gdyby Rose się coś stało, nigdy nie uważałem za bardzo na zajęciach z magii leczniczej, w sumie to rzadko kiedy w ogóle się tam pojawiałem. Na szczęście dziewczyna była w jednym kawałku, żywa i przemoczona do suchej nitki. - Nie wiem jak tobie, ale mi już dosyć wody, może wybierzemy się na jakieś dobre lody co, albo na jakiegoś dobrego pączka? Co wolisz - szybko pomogłem wstać Rose i w oczekiwaniu na jej odpowiedź pozbierałem wszystkie rzeczy jakie tu przynieśliśmy.
Plusem podtapiania było to, że nie oceniła poprawnie rozmiarów nacierającej na nich fali. Była dla niej jedynie kolejną masą wody, która utrudniała jej wydostanie się z falujących fałd spódnicy. Strach jej nie omotał bardziej niż wcześniej. Tuż przed uderzeniem zdążyła akurat wydostać się na powierzchnię, względnie spokojnie zaczerpnąć powietrze i zamknąć oczy. Woda uderzyła ją, ale zanim zdołała pojąć co się dzieje już leżała na piasku. Usiadła i zamrugała kilka razy. Otworzyła usta, prawdopodobnie chcąc wyrazić swoje zdziwienie, ale zaraz je zamknęła. Spojrzała dużymi oczami na przybiegającego do niej kolegę. - Chyba nic. - powiedziała cicho patrząc na ponownie na morze. - Chyba te ryby jednak były bardziej magiczne niż to okazywały i się na nas zdenerwowały. Rosemary wyplątała okulary ze swoich rudych włosów i położyła je obok na piasku. Co chwila zerkała to na wodę to na resztę plaży marszcząc brwi. Jej umysł bardzo chciał zrozumieć magię, która właśnie się zadziała, ale nie mógł przejść prze labirynt pytań. Spróbowała odkleić od siebie materiał ubrań. Chętnie by się wysuszyła, ale nie może stosować magii poza Hogwartem. Spojrzała w słońce. Może jednak dobrze, że tutaj jest tak ciepło? W Szkocji od razu by się przeziębiła! - Hm, chyba jednak wolałabym napar ziołowy. - powiedziała powoli. Powiewy wiatru nie są przyjemnie orzeźwiające gdy ma się na sobie mokre ubranie.
Napar ziołowy? Uuu to mi się podoba. Chociaż w sumie to za pewne chodziło jej o coś w stylu herbaty czy kawy, w sumie czemu nie. Ktoś kiedyś tam mi mówił, że na upały najlepsze są ciepłe napoje. Kto był autorem, tych jakrze niebanalnych słów niestety nie pamiętam, ale chyba coś w tym jest. -W takim wypadku mam przyjemność zaprosić panią na filiżankę herbaty, albo jeśli wolałaby pani już odpocząć po tych jakrze wyczerpujących naukowych połowach z przyjemnością odprowadzę panią pod samiutkie drzwi hotelu, jak przystało na prawdziwego super fajnego starszego magicznego kolege
Spojrzała na swoje mokre ciuchy i zadrżała. Ze zwykłego przeziębienia na pewno wyleczy ją któryś z nauczycieli, ale jednak nie chciała na sobie próbować zaklęć leczniczych. Miała dobrą odporność, a na greckiej plaży zimno nie było, jednak wolała pójść się przebrać. Założyła kapelusz z przemoczonymi owcami z powrotem na głowę. Owce były trochę oszołomione, ale jednak z nich żuła spokojnie glona, który zwisał teraz z tyłu ronda jak kokarda. - Chyba jednak wolę wrócić do hotelu, superfajny magiczny starszy kolego. - powiedziała szczerze, ale tak że nie zabrzmiało to niemiło. Przypomniała sobie też o całkiem niemagicznych ziołach, które mama, troskliwa mugolska zielarka, spakowała jej do walizki. Napar z pokrzywy albo mniszka lekarskiego powinien być dobrym wyborem. Spojrzała ostatni raz na morze podejrzliwym wzrokiem i ruszyła w stronę hotelu rozbryzgując na około małe słone kropelki. Nie pachniała już rozmarynem tylko słonymi glonami.
zt x2
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Chyba każdy kto mnie znał widział, że jestem bardziej niż spięta. Wkurwiał mnie mieszkający z nami w pokoju Dante, ciągle źle się czułam, a na dodatek zupełnie straciłam kontakt z Willem - mój ukochany kilka dni temu przestał odpisywać co bardzo mnie niepokoiło. Nie chodziło już nawet o to, że piekielnie tęskniłam, raczej o to, że strasznie się o niego bałam - podróż, której się podjął nie była miłą, bezpieczną wakacyjną wycieczką i mimo, że bezgranicznie ufałam chłopakowi to jednak byłam pewna, że dla mojego dobra nie mówi mi całej prawdy. Fakt, że byłam spięta wpływał na to, że niekoniecznie chciałam obcować z ludźmi, nawet z tymi bliskimi - nie chciałam psuć im wyjazdu moimi humorkami, dlatego gdy humor znacznie mi się pogorszył postanowiłam wybrać się sama nad wodę. Było już ciemno gdy moi znajomi wyszli na imprezę, ja wymknęłam się nad wodę. Dzięki wskazówkom recepcjonistki z hostelu po kilkunastu minutach wędrówki odnalazłam plażę położoną nad błękitną laguną. Przypuszczałam, że w dzień było tu znacznie ładniej, jednak teraz też nie mogłam narzekać. Usiadłam na brzegu i wsadziłam stopy do zimnej wody. Wpatrując się w dal z trudem powstrzymałam łzy tęsknoty.
Nie odpisywałem Lotcie już dłuższy czas, więc domyślałem się, że pewnie teraz siedzi gdzieś jak na szpilkach. Jednak miałem powód, żeby nie pisać. Szybko nam poszło z tym gościem, no prawie szybko, ale mniejsza z tym. Ostatnie dni przeżyłem na pełnym skupieniu ani na sekundę się nie rozluźniając. Pieprzony złodziej zebrał sobie kilku ludzi, którzy skutecznie utrudniali nam operację, ale koniec końców i tak nam się udało. To chyba oczywiste, prawda? Ja brałem w tym udział, a ponad to nie bez powodu siedziałem w Australii bity miesiąc. W każdym razie gdy tylko sytuacja się unormowała i wszystko pomyślnie się skończyło, Jules dał mi wolną rękę. Myślę, że nie muszę tłumaczyć jak szybko znalazłem się w Grecji? Złapałem pierwszy świstoklik na wyspę, nie zdążyłem się nawet w całości ogarnąć. Na mojej kości policzkowej nadal widniał fioletowy siniak. Bez paniki, czarodziej, któremu go zawdzięczam, zapłacił za to. Znalazłem się w hotelu i nawet nie trudziłem się żeby zostawić walizki w pokoju. Trochę mi się spieszyło, mam nadzieję, że to zrozumiałe. Zostawiłem je na recepcji przy okazji pytając gdzie znajdę Lottę. Szansa na to, że będą wiedzieli była naprawdę niewielka, ale los się do mnie uśmiechnął i dziewczyna pytała o drogę. Poszedłem za wskazówkami recepcjonistki i tak oto ją zobaczyłem. Siedziała sama na plaży, co było nawiasem mówiąc dziwne, że nikogo innego tam nie było. Ponad to, nie powinna teraz szaleć ze znajomymi? Podszedłem do niej najciszej jak potrafiłem, nie było trudne pozostać niezauważonym, dziewczyna patrzyła w dal a szum wody zagłuszał moje kroki. Oby Theo miał rację i ta cała niespodzianka była dobrym pomysłem. Co jeśli Lotta zejdzie na zawał? Cóż, było już na to trochę za późno. - Myślałem, że lepiej się tutaj bawicie. – mruknąłem będąc już zaledwie kilka centymetrów za jej plecami.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Z letargu zbudził mnie tak dobrze mi znany głos. Początkowo sama nie mogłam w to uwierzyć - czyżby ktoś dosypał mi fruwosideł do wody, którą wypiłam przed wyjściem? Stał przede mną mój ukochany chłopak, a ja sama nie mogłam w to uwierzyć. Był jakiś taki... inny? Trudno powiedzieć. Poderwałam się z miejsca nie będąc w stanie wymówić ani słowa. Moje oczy zaszły łzami - to były łzy szczęścia i wzruszenia, bo nic lepszego nie mogłoby mi się dzisiaj przytrafić. Nie byłam w stanie wymówić ani słowa, zupełnie mnie zatkało. Powoli zaczęło do mnie docierać, że stojący przede mną mężczyzna nie jest wytworem mojej chorej głowy, a człowiekiem z krwi i kości. W normalnych warunkach najpewniej rzuciłabym mu się na szyję, byłam jednak wycieńczona z nerwów, więc wydusiłam cicho: - Och Will... Po czym zwyczajnie padłam na piasek tracąc przytomność. Trudno powiedzieć czy powodem tego upadku był szok związany z zobaczeniem Willa, zmęczenie bezsennymi nocami, czy może to że w ostatnim czasie nie miałam zupełnie apetytu. A może wszystko po trochu? Nieważne, ważne było to, że w tak romantycznej chwili zamiast wtulić się w ukochanego omdlałam i leżałam (nieszczególnie żywotna) na piasku nie do końca ogarniając co się wokół mnie dzieje.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Reakcja Lotty trwała kilka sekund, a ja i tak zdążyłem pomyśleć „kurwa Theo zabije cię”. Dobra, takiego obrotu spraw się nie spodziewałem, ale widocznie to było dla niej zbyt dużo. Zawsze wiedziałem, że jestem boski, ale cholera jasna, to miała być super niespodzianka, a tymczasem moja dziewczyna padła na piasek nieprzytomna. Serio? Tam u góry chyba dobrze się bawią patrząc na moje życie. Niewiele się zastanawiając ukucnąłem przy niej i ująłem jej twarz w dłonie. - Lotta, słyszysz mnie? – zapytałem, sprawdzając czy w ogóle reaguje. Całe szczęście nie padła bez żadnych czynności życiowych, tylko lekko omdlała, ale i tak byłem wściekły na siebie, że do tego doprowadziłem. Trzeba było jej o wszystkim powiedzieć i tyle, a mi się zachciało bawić w jakieś romantyczne niespodzianki. Pomogłem jej usiąść, spojrzałem na nią i niemal od razu dostrzegłem oznaki zmęczenia. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że to przez liczne imprezy na wakacjach. Doszedłem do wniosku, że coś ją musiało dręczyć, a po chwili zrozumiałem, że to ja byłem powodem jej zmartwień. Kurwa, chłopak roku, powinienem dostać nagrodę miss głupoty 2017. Zerknąłem na nią i stwierdziłem, że jakoś jej mniej. Nie narzekałem na jej aparycję nigdy, oczywiście dla mnie zawsze będzie piękna, ale zacząłem się poważnie martwić. W listach wydawała się pełna energii jak zawsze, a teraz kiedy na nią patrzyłem miałem wrażenie, że mam do czynienia z jakimś takim wrakiem człowieka. Docierało do mnie jak niepoważny z mojej strony jest ten związek. Kochałem ją nad życie i nie widziałem poza nią świata, ale czy cena nie była zbyt wysoka? - Nie chcę cię krytykować, ale wyglądasz jakbyś nie miała nic w ustach od tygodnia. Słońce, co się dzieje? – zapytałem, uważnie na nią patrząc.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Ocknęłam się niemal od razu, gdy Will do mnie przemówił. Dość mocno kręciło mi się jeszcze w głowie, ale czułam się bezpiecznie, bo mój ukochany trzymał mnie w ramionach - na dodatek byłam teraz pewna, że jego obecność nie jest żadnym sennym omamem, a czystą prawdą. Nie miałam za złe chłopakowi, że zrobił mi niespodziankę - wręcz przeciwnie, po prostu byłam troszkę osłabiona i w tych wszystkich nerwach (i w szoku) zupełnie straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam jego policzek. - Och Will - szepnęłam słabo - Wróciłeś do mnie. Z pomocą ukochanego usiadłam i chociaż chłopak dość bacznie mi się przyglądał zignorowałam to zachowanie z całych sił (których w sumie nie było jakoś szczególnie dużo) wtuliłam się w Krukona. - Tak bardzo się bałam - powiedziałam niemal bezgłośnie. Po chwili jednak poczułam się trochę niemiło - z jednej stron wiedziałam, że Will jest dobrym chłopakiem i się o mnie troszczy, z drugiej było mi trochę przykro, że tak wzniosła chwila została przerwaną przez taka głupotę jak moja fizjologia. - Jadłam - westchnęłam cicho celowo nie wspominając, że porcje, które spożywałam były znacznie mniejsze- Po prostu kilka ostatnich dni bardzo się denerwowałam i niewiele spałam, to dlatego. Nie chciałam, żeby Will czuł się winny. To moja wina, że tak bardzo przeżywałam rozłąkę. Przez ostatnie dni bardzo się martwiłam, ale nie byłam zła - po prostu listy od chłopaka nagle się urwały co bardzo mnie niepokoiło.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Gdym nie musiał to bym nie wyjeżdżał, ale niestety prawda była taka, że nie miałem wyboru, więc nie było co gdybać. Stało się tak i nie da się zmienić biegu zdarzeń, więc nie lubiłem rozpamiętywać. Patrzyłem na dziewczynę i patetycznie stwierdziłem, że z każda sekundą zakochiwałem się w niej na nowo. Tak, brzmi to jak z taniego romansidła, ale cóż, tak właśnie było. Nie pisałem listów bo to miała być wielka niespodzianka, no i ostatnie dni przeżyłem na wysokich obrotach, naprawdę wysokich. Całe szczęście, potrafiłem dobrze funkcjonować po małej ilości snu. Powiedzmy, że bezsenność była moją nieodłączną częścią, więc nie było problemu. - Oczywiście, że wróciłem, najszybciej jak mogłem. – powiedziałem i mocno objąłem ją ramionami. Wtuliłem twarz w jej włosy i przypominałem sobie jej zapach. Merlinie, jak mi tej dziewczyny brakowało. Uświadamiamy sobie pewne rzeczy dopiero kiedy je stracimy. Co prawda nie straciłem Lotty, ale nie było jej przy mnie przez długi czas, za długo. - Niepotrzebnie, jestem cały i zdrowy. – odparłem starając się ja uspokoić, ale nie bardzo rozumiałem w czym rzecz, więc nie miałem pojęcia jak to zrobić. – Chciałem ci zrobić niespodziankę. – mruknąłem. Zaczynałem wątpić w to, że ten pomysł był taki świetny. Trudno, przecież już nic nie zrobię. Nie skomentowałem już jej aparycji, to chyba nie był najlepszy moment. Odsunąłem się od niej i wyjąłem z kieszeni niewielkie pudełeczko. - Przywiozłem ci coś. – powiedziałem i wręczyłem jej pakunek, w którym znajdował się srebrny naszyjnik. Lotta nie wiedziała, że wilk ma dla mnie dość szczególne znaczenie.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Rozumiałam, że musiał wyjechać i że wrócił najszybciej jak mógł, miałam jednak nadzieję, że mnie będzie więcej zostawiał mnie na tak długo w niepewności. Kochałam go i gdybym go straciła to najprawdopodobniej pękłoby mi serce. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że chłopak jest znów przy mnie - chłonęłam go każdym zmysłem, rozkoszując się jego zapachem, widokiem, dotykiem, dźwiękiem głosu i smakiem warg. Dopiero jego obecność utwierdziła mnie w przekonaniu jak wielka była moja tęsknota (ale również jak wielkie były moje uczucia) względem tego mężczyzny. Rozpakowałam paczuszkę i wydobyłam z niej piękny wisior. Obejrzałam go ze wszystkich stron i podziękowałam Willowi odwdzięczając się delikatnym pocałunkiem. Od razu założyłam zawieszkę z postanowieniem, że będę miała ją zawsze przy sobie - jako talizman, ale również symbol przynależności. - Nigdy jej nie ściągnę - zażartowałam, chociaż w gruncie rzeczy nie zamierzałam zbyt często tego robić. Po chwili stęskniona za dotykiem i bliskością ze strony mojego ukochanego przeniosłam się na jego kolana. Będąc tak blisko czułam się totalnie szczęśliwa i bezpieczna. - To będą wspaniałe wakacje - szepnęłam mając na myśli drugą połowę lata, którą mieliśmy spędzić już razem.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Wilk – symbol lojalności, niezłomności, wytrwałości, a także dużej odporności, które prowadzą przez życie. Symbol siły i wewnętrznej mocy, mój patronus. Dając Lotcie ten naszyjnik czułem się trochę tak jakbym oddawał jej cząstkę samego siebie. Uśmiechnąłem się lekko widząc, że jej się spodobał. Domyślałem się jednak, że wszystko z motywem zwierzęcia, by jej odpowiadało, chociaż wolałem myśleć, że jakoś podświadomie wyczuła moje przywiązanie do tego zwierzęcia. Ująłem jej twarz w dłonie i spojrzałem w oczy. Przypomniałem sobie jak szybko potrafiłem utonąć w ich odcieniu i jak trudno wówczas wypłynąć na powierzchnię. W końcu byłem przy niej, a ona oparta o moją klatkę piersiowa była cała i zdrowa. Nie rzadko nawiedzały mnie koszmary, poniekąd to one były przyczyną wielu bezsennych nocy, z którymi nic nie mogłem zrobić. Teraz czułem, że w końcu jestem tam gdzie być powinienem, czyli u boku mojej dziewczyny (albo pod nią będąc dokładnym). - Chyba będę egoistą i już nigdy nie wyjadę. – rzuciłem i nie czekając dłużej wpiłem się w jej usta. Już po chwili nasze języki splotły się w namiętnym pocałunku. Przylgnęliśmy do siebie, całkowicie zatraceni w swoich uczuciach, które przez okres rozłąki nabrały mocy. Włożyłem w niego wszystkie emocje, które mną targały, od zwykłej radości na widok dziewczyny, po zniewalająca tęsknotę, która zdawała się mnie niszczyć, każdego dnia po trochu. Czułem ciepły oddech Lotty na swoim policzku, wplotłem dłonie w jej jasne włosy i rozkoszowałem się każdą sekundą spędzoną w jej towarzystwie. Chciałem by ta chwila trwała w nieskończoność, straciłem poczucie czasu i zapomniałem o całym świecie. W tej chwili mnie liczyła się tylko Hudson.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Gdybym usłyszała myśli dotyczące jego patronusa najpewniej zrobiłoby mi się troszkę wstyd - mój patronus nie był symbolem niczego wzniosłego, a jego główną cechą było to, że był piekielnie słodki. Polatucha syberyjska była na pewno bardzo oryginalnym patronusem, ale nie miała żadnego ukrytego znaczenia. W gruncie rzeczy najpewniej nie chodziło o to, że wisior miał motyw zwierzęcy, ale o to, że otrzymałam go od Willa - to z automatu sprawiało, że przedmiot stawał się bliższy mojemu sercu. Nastała chwila na którą tak długo czekałam. Przez moment patrzyliśmy w swoje oczy bez słowa. Nie całowaliśmy się, nic nie mówiliśmy, a jedyną interakcją był delikatny, nienachalny dotyk, a mimo to czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie i cieszyłam się obecnością ukochanego jak nigdy wcześniej tonąc w głębi jego ciemnych tęczówek, które biorąc pod uwagę to, że było dość ciemno wyglądały na niemalże czarne. Will przerwał tę błogą ciszę, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Uśmiechnęłam się lekko i szepnęłam: - Pojedziesz, tylko tym razem ze mną. Wyobrażałam sobie wspólne wyjazdy na koniec świata, tak samo jak wyobrażałam sobie naszą wspólną przyszłość. W moim sercu nie było miejsca na życie bez Williama. Połączyliśmy się w namiętnym pocałunku, w którego włożyliśmy wszystkie nasze tęsknoty, który był nagrodą za te wszystkie pocałunki, które powinny mieć miejsce przez ostatni miesiąc. Byliśmy spleceni w tak namiętnym uścisku, że nieopatrznie przewróciliśmy się na ziemię, ale przerwaliśmy pocałunek tylko na moment, by po chwili kontynuować go w pozycji leżącej.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nigdy nie sądziłem, że będę w stanie się prawdziwie zakochać. Tyle lat udawałem przed światem i samym sobą, że nie jestem zdolny do takich uczuć, a przede wszystkim nie mogę sobie na to pozwolić, że zacząłem w to głęboko wierzyć. A teraz całowałem dziewczynę, która mimo wiedzy na temat tego co dzieje się z osobami, które obdarzę jakimś uczuciem, przy mnie została. W dodatku mogłem śmiało powiedzieć, że nigdzie się nie wybierała, a przynajmniej miałem taką nadzieję. - Zabiorę cię, gdzie tylko będziesz chciała. – odparłem, byłem gotów zrobić dla niej wszystko. Sam czasem myślałem o przyszłości, ale zbyt często widziałem ją w dość ciemnym świetle. Nie mogłem nic na to poradzić, że wizje cierpiącej dziewczyny nawiedzały mnie niemal każdej nocy. To dlatego tak mało sypiałem, sprawiały, że nie chciałem zapadać w głęboki sen. Ponad to marzyłem o kolejnych latach u boku Lotty, ale się bałem. Bałem się aż takiego zaangażowania, bałem się o nią. Powiedzmy sobie szczerze, nie byłem zbyt dobrym człowiekiem. Może byłem nieziemsko przystojny i po prostu zabójczy, ale w relacjach międzyludzkich byłem trochę kiepski. Pogłębiłem nasz pocałunek, a mogło się zdawać, że bardziej się nie da. Nasze ciała były splecione w mocnym uścisku, a ja z każdą sekundą uświadamiałem sobie, że już nigdy więcej nie zostawię jej na tak długi okres. Docierało do mnie jakim to było błędem, którego nie miałem zamiaru popełnić ponownie. Oderwaliśmy się od siebie i spojrzałem jej głęboko w oczy. - Kocham cię, dziewczynko. – szepnąłem.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nigdy wcześniej nie spodziewałam się, że będę w stanie tak szaleńczo się zakochać. Miałam za sobą kilka związków, lecz oparłam je raczej na chemii i przyjaźni, nie na miłości. Tym razem było jednak inaczej. Sama nie mogłam uwierzyć, że obdarzyłam głębokim uczuciem kogoś kogo przez siedem lat mijałam na korytarzu i w pokoju wspólnym, kogoś kogo wcześniej uważałam za dupka. A jednak tak się stało - gdy odkryłam prawdę o Willu zupełnie przepadłam. Niczego się nie bałam, bo oddałam mu całe moje serce. Bał się - to było normalne, szczególnie w takiej sytuacji z jakiej postawił go los. Stracił rodziców, przybraną matkę, spotkało go w życiu wiele nieszczęścia. Wbrew temu co myślał nie był temu winien, rozumiałam jednak jego strach - bał się, że mnie też może spotkać krzywda. Uważał, że jest złym człowiekiem, ale to nie była prawda - chłopak zbudował wokół siebie skorupę, ale w gruncie rzeczy był dobrym, wrażliwym facetem i czułam się wielką szczęściarą, że mogłam trwać u jego boku. Oderwaliśmy się od siebie cicho dysząc. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, smaku ust - teraz gdy znowu był u mojego boku znów czułam się szczęśliwa. - Ja Ciebie też, kochanie - szepnęłam cicho - Nawet nie wyobrażasz sobie jak mocno. Patrzyłam mu w oczy nie panując nad wszechogarniającym mnie szczęściem. Po chwili uświadomiłam sobie, że jest już późno, a Will dopiero wrócił i musi być wykończony. - Skarbie, powinniśmy już wracać - powiedziałam wpatrując się w jego oczy.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Dawniej, każdego dnia rozmyślałem jakby to było gdybym dorastał z rodzicami. Gdybym nie doświadczył w życiu straty. Jakby to było wychować się przy osobach, o których pamięta się praktycznie tylko z opowieści innych. A obraz kochanych osób w głowie jest wyidealizowany przez własną podświadomość. Mało pamiętałem sam. Nie potrafiłem jednak wyrzucić z głowy najgorszych obrazów, które niegdyś nawiedzały mnie każdej nocy. Nawet Jules nie był w stanie temu zaradzić, a ja, cóż, na pewno tego nie ułatwiałem. Cieszyłem, się że mam przy sobie Lottę. Kto wie kim bym teraz był bez niej. Jasne, można by powiedzieć, że tym samym dupkiem co kiedyś. Jednakże mogłem śmiało powiedzieć, że dziewczyna mnie poniekąd uratowała. Natknąłem się na nią kiedy byłem już niemal na samym dnie. Oczywiście wciąż byłem aroganckim złośliwcem, nie wszystko da się przecież wykorzenić, ale widziałem także inne aspekty. Przede wszystkim widziałem to, że Lotta jest dla mnie jak tlen. Czułem się szczęśliwy, a jeszcze niedawno byłem zdania, że poczucie szczęścia po prostu nie jest dla mnie. Przekręciłem nas tak, że teraz to ja patrzyłem na Hudson z góry. - Cóż, nie chcę żeby było jak w kiepskim romansidle, ale myślę, że nie mocniej niż ja. Oczywiście możemy przyjąć, że tak jest, ale to będzie jasne, że tylko w aspekcie czysto teoretycznym. Tylko, że teoretycznie, ziemia nagle może rozpaść się na dwie części tak, że będziemy dramatycznie rozdzieleni na wieki. – odparłem, a po chwili dodałem z lekkim uśmiechem. – Wiesz, niektóre rzeczy są jednak zbyt nieprawdopodobne żeby o nich myśleć. Czy byłem wykończony? Nigdy nie byłem bardziej rozbudzony niż w tamtej chwili. - Tak, zapewne powinniśmy. - odparłem tylko te trzy słowa i nie ruszyłem się ani o milimetr.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Miłość to jedno, ale niemal równie ważne jest poczucie bycia potrzebną - właśnie tak czułam się przy Willu. Byłam środkiem przeciwbólowym, maścią kojącą jego rany, które od lat nie mogły się zagoić. Przy mnie Will zmieniał się na lepsze, odkrywał swoje pokłady empatii, pokazywał, że w gruncie rzeczy jest kochającym, dobrym chłopakiem. Arogancja i złośliwość wbrew pozorom wcale nie gryzły się z tymi pozytywnymi cechami. Byłam szczęśliwa, że to dzięki mnie Krukon mógł odkryć swoją drugą stronę, a także zaznać nieznanej mu dotąd radości. Jego życie gwałtownie się poprawiło - miał teraz mnie, Theo. Miał dla kogo żyć. Uśmiechnęłam się lekko ironicznie słuchając słów - odrobinę go poniosło w tych rozmyślaniach. - Nieważne - szepnęłam - Najważniejsze jest teraz. Jeszcze chwilę siedzieliśmy razem napajając się swoim widokiem i towarzystwem, po dłuższej chwili ruszyliśmy jednak w stronę hotelu. Mieliśmy jeszcze trzy tygodnie wakacji, żeby się sobą nacieszyć, a Will wyglądał na bardzo zmęczonego, więc zmusiłam go by poszedł trochę odpocząć - zresztą mi również się to należało. Podążyliśmy w stronę hostelu ani na moment nie puszczając swoich dłoni.
W Grecji ciężko było trafić na kiepską pogodę. @Valerian Cairndow jako prawdziwy sportowiec nawet w wakacje nie rezygnował z treningów, zatem nic dziwnego, że wolne chwile chciał przeznaczyć choćby częściowo na szlifowanie swoich umiejętności latania na miotle. Ostatnio z magią działy się dziwne rzeczy, wybrał zatam na miejsce treningu plażę, aby przypadkiem nie wylądować na jakimś drzewie. Gdyby wpadł do wody, to przynajmniej by się orzeźwił! W tym samym czasie w ręce @Altherius Stella wpadła jakaś książka autorstwa samego Edgara Fairwyna, a wiadomo, że dzieła profesora starożytnych run warto poznać. Może Puchon szykował się na tę lekturę od dawna, a może ktoś z jego współlokatorów zostawił ją na wierzchu? Tak czy inaczej, w hostelu było zbyt duszno i chłopak wybrał się nad Błękitną Zatokę, aby tam wgłębić się w treść książki. Uczniowie zapewne w ogóle by na siebie nie wpadli, gdyby nie to, że miotła Valeriana zaczęła odmawiać posłuszeństwa. Po znaczącym obniżeniu lotu nagle przestała działać i Gryfon z rozpędu wpadł na czytającego na piasku Altheriusa, nie tylko wrzucając mu książkę do wody, ale również przyprawiając o kilka siniaków...
Altherius nie ma dobrych skojarzeń z lataniem na miotle, ale przecież Valerian w żaden sposób nie zawinił! Pytanie tylko, czy uczniom uda się dogadać, czy też wywiąże się jakaś kłótnia? Ach, no i co z tą nieszczęsną książką?
Informacje:
Pamiętajcie o kostkach utrudniających czarowanie, jeśli będziecie chcieli korzystać z zaklęć. Zaczyna którekolwiek z was! W razie pytań lub wątpliwości można śmiało męczyć @Leonardo O. Vin-Eurico
Altherius siedział sobie spokojnie nad zatoką, relaksował się morską bryzą przy szklance soku jabłkowego i czytał znalezioną przypadkowo książkę samego Edgara Fairwyna... Cóż, nie można było nie przeczytać czegoś takiego. Wymknął się ukradkiem z pokoju zanim ktoś go zauważył, znalazł spokojne miejsce nad Błękitną Zatoką i zaczął czytać. Fairwyn opisywał w niej runiczne zabytki odnalezione w Tunezji, na których zapisano wiele informacji na temat życia starożytnych magów zamieszkujących północną Afrykę. Ciekawe czyja to książka... - pomyślał. Jeśli ktoś z jego współlokatorów interesuje się runami, to może faktycznie nie będzie tu aż tak źle...
Nagle z oddali zaczął dobiegać jakiś hałas. Altherius początkowo nie zwrócił na to uwagi pochłonięty lekturą, ale głos zbliżał się coraz bliżej niego. Zwrócił wzrok w tamtym kierunku. Oczy wyszły mu na wierzch, a ciało odmówiło posłuszeństwa z przerażenia. Wpadł na niego jakiś czarodziej (o zgrozo...) na miotle! Obaj przewrócili się, Altherius zwinął się w pół z bólu jakiego doznał w wyniku uderzenia. Przez chwilę myślał, że ma połamane wszystkie kości, ale jednak mógł się poruszyć... Był cały potłuczony, ale nie stało mu się chyba nic złego. Jemu, bo z książką gorzej... Zniknęła. Musiała wpaść do wody, no bo gdzie indziej mogłaby być... Zobaczył chłopaka zwijającego się z bólu i przestał myśleć o książce.
- Nic Ci nie jest? - zapytał podchodząc do niego tak szybko, na ile pozwalały mu na to poobijane, posiniaczone nogi.
Jako, że ominęły go dwa ostatnie mecze na wakacjach plus zawieszono ligę do odwołania nie miał gdzie sprawdzić swoich zdolności w boju. Musiał zadowolić się lataniem i ćwiczeniem trików, zmyłek i innego badziewia które mógł robić sam. Tym sposobem znalazł się na plaży która wydawała się pusta. Zaczął śmigać w przestworzach, dosiadając miotły niczym swojego wiernego rumaka. I tak jak czasami bywa, że nawet najwierniejszy wierzchowiec stanie dęba i zrzuci jeźdźca, tak miotła Cairndowa zaczęła bzikować. Początkowo były to niewielkie zrywy które mógł łatwo kontrolować, wraz z upływem czasu było coraz gorzej. Gryfon postanowił wylądować na plaży i znaleźć problem. Zapikował w kierunku ziemi mając zamiar zahamować tuż nad ziemią. Niestety parę metrów od celu całkowicie utracił kontrolą nad miotła i z przerażeniem obserwował, jak zaraz wleci w jakiegoś chłopaka. -UWAGA LECIIII. Krzyknął przed siebie mając nadzieję, że ostrzeże ofiarę swojej zwariowanej miotły. Nie wiedział czy ostatecznie się to udało czy nie bo impet zderzenia z ziemią na chwilę pozbawił go przytomności. Gdy po paru sekundach odzyskał kontrolę nad swoim ciałem i głośno zaczerpnął powietrza aż krzyknął z bólu. Bolał go każdy centymetr ciała, palce u ręki sterczały w nienaturalny sposób a z głowy kapała mu krew. Zaczął już myśleć, że to koniec, że już nigdy nie zobaczy Berki i zostanie związany z niebem w inny sposób, ale usłyszał obok siebie pytanie, ewidentnie skierowane w jego stronę. -Musisz...rzucić... Asinta mulaf. Zdołał wycharczeć i wypluł krew która napłynęła mu do ust. Miał nadzieję, że osoba obok zna to zaklęcie lecznicze i poratuje go na tyle by sam mógł się podleczyć. Panie Stella, życie Valeriana jest w pana rękach!
To było okropne. Nie dość, że sam był obolały, to jeszcze obok niego znajdował się ranny człowiek. Chłopak, który zwalił go z nóg, wycharczał jakieś słowa, których Altherius nie rozumiał. Jedno nie ulegało wątpliwości- ten człowiek potrzebował pomocy. Znał się co nieco na magii leczniczej, nie na darmo był też zawsze najlepszy w klasie z zaklęć i uroków! Wyjął swoją różdżkę, stuknął w chłopaka i mruczał po cichu formuły zaklęć:
- Asinta mulaf! - przejeżdżał różdżką wzdłuż ciała chłopaka. Ale ku jego zaskoczeniu, czary rzucane przez Altheriusa nie przynosiły spodziewanych rezultatów. A co tam, żeby jeszcze nie działały... Działo się coś potwornego! Chłopak, którego próbował uleczyć, zaczął się wić z bólu zupełnie jakby Alt potraktował go zaklęciem Cruciatus.
- Pomocy! - wrzeszczał Altherius, bo nic innego nie mógł zrobić. Rzucane przez niego zaklęcia nie przynosiły spodziewanych rezultatów, a on sam czuł się rozdzierany wewnątrz.
Wynik losowania: 3
Altheriusowi łzy poleciały z oczu. Cóż, może z tym zaklęciem jest coś nie tak... Spróbujmy czegoś innego. Fringere!
Tak! Nareszcie podziałało. Na ciele nieszczęśnika pojawiła się powłoka uśmierzająca ból. Nareszcie przestał się tak przeraźliwie trząść... Altherius odetchnął z ulgą. Spojrzał na jego twarz. Była cała zakrwawiona, nos był złamany. Niestety nie nauczył się jeszcze zaklęcia naprawiającego kości, ale mógł próbować oczyścić mu twarz i zatamować krwotok.
kostka:4
Haemorrhagia iturus! - jeszcze raz stuknął różdżką w nos poszkodowanego. Krwotok został zatamowany.
kostka:4
Teraz pozostało tylko wezwać pomoc. Periculum! - krzyknął celując różdżką w niebo. Wystrzeliły z niej czerwone iskry.
kostka:2
- Już wszystko dobrze... Teraz tylko trzeba czekać na pomoc. - powiedział spokojnie do chłopaka.
No tak, był zbyt poobijany by powiedzieć odpowiednio głośno i zrozumiale. Całe szczęście jego wybawca wiedział jakich zaklęć trzeba używać. Co prawda za pierwszym razem zamiast złagodzić jego ból to tylko go zwiększył i ciało Valeriana całe się napięło, ale kolejne zaklęcia spełniły swoją rolę. Niepowodzenie mogło wynikać z przerażenia rzucającego albo z tych całych zakłóceń magii panujących w Grecji. Zaczął nawet podejrzewać, że miotła odmówiła posłuszeństwa ze względu na anomalie. Pomimo działania zaklęć leżał jeszcze chwile na ziemi łapiąc oddech i przypominając sobie na które organy w ciele powinien zwrócić uwagę po upadku z wysokości. Po jakichś 5min podniósł się do klęku podpartego, wyciągnął różdżkę i rzucił episkey na kręgosłup i miednicę. Następnie usiadł na po turecku, ponownie użył episkey na swoje powyginane palce. Na sam koniec za pomocą Anapneo oczyścił drogi oddechowe z piasku i własnej krwi. Pierwsza pomoc została udzielona, teraz mógł skupić uwagę na towarzyszu. Uniósł brwi na widok młodego puchona. Nigdy by się nie spodziewał takiej znajomości zaklęć leczniczych u uczniów. Uśmiechnął się nieco krzywo i skinął głową w geście podziękowania. -Dojdę do miasteczka o własnych siłach, spisałeś się bardzo dobrze. Tobie nic się stało? Przeleciałem obok z dość dużą prędkością, chyba nawet o Ciebie zahaczyłem. Czeka nas wizyta u magomedyka, a moją miotłę serwis, ale żyjemy. Jestem Valerian, miło mi poznać. Gryfon wyciągnął rękę w kierunku chłopaka i uśmiechnął się nieco szerzej. Do tej pory nie poznał nikogo w podobnych okolicznościach. Oj, Berka będzie miała używanie jak o tym usłyszy.
Erius odetchnął z ulgą, kiedy człowiek z którym los go tak niespodziewanie złączył tego popołudnia wstał. Był nawet w stanie użyć magii, by się poskładać do reszty.
Będąc już wolnym psychicznie, chwycił różdżkę, wycelował w siebie i wyszeptał Vulnus alere! Jednak rany i obicia, jakich zaznał od uderzenia miotłą zamiast zniknąć, powiększyły się, a ich ilość podwoiła. Puchon absolutnie nie rozumiał co się dzieje, ale z racji tego, że niedawno stało się coś podobnego, jeszcze raz rzucił to samo zaklęcie i tym razem zadziałało jak należy. Spojrzał w morze, gdzie wpadła książka Edgara Fairwyna. Już zamierzał rzucić zaklęcie przywołujące, ale bał się że znowu coś pójdzie nie tak. Zaczął gorączkowo myśleć co teraz? może po prostu łatwiej będzie odkupić tę książkę...
Miejscowy uzdrowiciel Konstandinos Angelopoulos przechodził akurat brzegiem morza, gdy dostrzegł, że ktoś nieopodal wyczarował czerwone iskry ostrzegawcze. Konstan nie miał raczej w zwyczaju biegać - był człowiekiem niezwykle leniwym, lecz tym razem zrobił wyjątek i pędem dopadł miejsca zdarzenia. Dostrzegł dwóch potłuczonych chłopców. Nieszczególnie dobrze znał angielski, a oni nie wyglądali na tutejszych, więc za pomocą kilku podstawowych słów i znaków migowych zakomunikował im, że jest uzdrowicielem, po czym wyczarowałam dwie pary niewidzialnych noszy - zamierzał zabrać obu chłopaków do swojego gabinetu i upewnić się czy na pewno nic złego się nie stało.