Osoby:@Lysander S. Zakrzewski i @Bridget Hudson Miejsce rozgrywki: Pub "U nieudacznika", ... Rok rozgrywki:Początek maja 2017 Okoliczności: Lysander wkurzony po "rozstaniu" z Devi udaje się do pubu. Zupełnie przypadkiem poznaje młodszą Hudsonównę, która od razu wpada mu w oko.
Wciąż przeżywałem to, że Devi tak nagle zerwała ze mną znajomość - nie dość, że strasznie uraziło to moje ego, bo dziewczyna olała mnie dla faceta, który w moim mniemaniu był straszną pizdą, to jeszcze męczyła mnie potworna frustracja seksualna. Miałem swoje potrzeby, a w tym momencie nie za bardzo miałem je jak zaspokoić - onanizm był w moim mniemaniu był raczej półśrodkiem, a w ostatnim czasie nie spotkałem żadnej dziewczyny, która w jakiś sposób mogłaby mi zastąpić Devi. Wbrew pozorom nie byłem aż tak strasznym psem na baby - nie wystarczyło mi, żeby kobieta była ładna i chętna, oczekiwałem jakiejś konwersacji na poziomie, czegoś więcej niż szybki numerek. Frustracja narastała we mnie tak mocno, że postanowiłem rozluźnić się kilkoma szklaneczkami ognistej whiskey. Udałem się do pubu "U nieudacznika" (o ironio!), który chociaż w weekendy tętnił życiem to w środku tygodnia, a tym bardziej w godzinach popołudniowych był znacznie mnie zatłoczony niż "Trzy miotły". Wybrałem stolik koło okna i otworzyłem je, bo w lokalu było dość gorąco, po czym zamówiłem szklankę ognistej. Usiadłem na swoim miejscu i starając się uporządkować myśli zacząłem sączyć napój. Mimo picia alkoholu nie poczułem się lepiej. - Kurwa- powiedziałem po polsku, gdyż moim zdaniem przekleństwa w tym języku miały największą moc. Zupełnie nie zwróciłem uwagi na przechodzącą obok mojego stolika szatynkę.
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Nie 21 Maj 2017, 1:31 pm, w całości zmieniany 1 raz
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
W ten weekend uczniowie Hogwartu mieli pozwolenie na odwiedziny w Hogsmeade, co Bridget postanowiła wykorzystać na zrobienie małych zakupów. Pomijając słodycze z miodowego królestwa, miała w planach kupienie kilku rolek pergaminu i nowego, kolorowego kałamarza, ponieważ ostatni, który posiadała, rozbił się podczas niezbyt bezpiecznych zabaw jej młodszej siostry i jej koleżanek w pokoju wspólnym Hufflepuffu. Dodatkowo tego dnia umówiła się z Lottą na spotkanie i na jakieś kremowe piwo czy inny trunek, przy którym mogłyby porozmawiać i opowiedzieć sobie wszystko, co się działo u nich w ostatnim czasie. Hudson wiedziała, że jej starsza siostra ma jakieś burzliwe życie w tej chwili, a przez natłok zajęć nie były w stanie pogadać na spokojnie. Bridget cały dzień chodziła z głową do góry i bardzo cieszyła się na to zbliżające spotkanie. Zakupy poszły jej zaskakująco szybko - w żadnym ze sklepów, które odwiedziła, nie zastała kolejki dłuższej niż trzy osoby, toteż uwinęła się ze wszystkim znacznie przed czasem. Nie chciała jednak marnować tych chwil na spacer do Hogwartu i odniesienie rzeczy, więc poszła na pocztę i wysłała sobie samej sowę do dormitorium - któraś z koleżanek powinna odwiązać pakunek. Zmęczona tym wszystkim udała się już na umówione miejsce, to jest do pubu U Nieudacznika. Zdecydowanie bardziej wolały spotkać się tam niż w Trzech Miotłach, w których prawdopodobieństwo spotkania gadatliwych znajomych było znacznie większe. Weszła do środka i zmrużyła nieco oczy - na zewnątrz było bardzo jasno i słonecznie, a wnętrze pubu było nieco zacienione i dziewczyna miała problem ze skupieniem wzroku na konkretnych przedmiotach. Kilka sekund później ruszyła w kierunku baru i zamówiła sobie jedno kremowe piwo do kufla. Gdy było nalane, wzięła kufel w ręce i zaczęła iść przed siebie w poszukiwaniu wolnego stolika. Szłaby dalej, gdyby nie bardzo nieprzyjemne słowo zasłyszane gdzieś z boku. Obróciła się szybko, omiatając wzrokiem... Bardzo przystojnego studenta z Hogwartu. - Mam nadzieję, że to nie było do mnie - powiedziała łagodnym głosem i uśmiechnęła się do niego, jednak jej wzrok pozostał badawczy - mogło się okazać, że to jednak było do niej, co nie?
Z zamyślenia wyrwał mnie bardzo przyjemny głos. Podniosłem wzrok i zobaczyłem uroczą brązowowłosą dziewczynę, która spoglądała na mnie badawczo. Od razu wywołała we mnie zainteresowanie - celowo przekląłem po polsku, bo mało kto mówił w tym języku, a ona zrozumiała moją bluzgę. Lekko rozdziawiłem usta i może trochę niegrzecznie zapytałem: - Znasz polski? Dopiero po chwili dotarło do mnie, że z jej perspektywy ta cała sytuacja mogła być bardzo niemiła - jakiś obcy facet rzuca przekleństwem tego typu akurat gdy ona przechodzi w pobliżu. Zmusiłem się by na moment odrzucić podły humor i uśmiechnąłem się do niej lekko. - Wybacz, to nie było o Tobie. Przeklinałem ze złości. Zlustrowałem dziewczynę jednym spojrzeniem - w mojej opinii była bardzo ładna. Nie nazwałbym jej wprawdzie typową pięknością, ale wyglądała bardzo oryginalnie - szczególnie podobały mi się jej usta, która miały dość nietypowy kształt. Uwielbiałem oryginalne dziewczyny, a ta wydawała się posiadać inne cechy, które mnie interesowały - miała coś do powiedzenia, a przy tym była dość odważna, skoro zagadała mnie w tak niezręcznej sytuacji. Poczułem potrzebę zawiązania znajomości, więc z lekką nonszalancją powiedziałem: - Jestem Lysander. Nie chciałabyś może się dosiąść? Nie zamierzałem na razie korzystać z mojego czaru - w moim mniemaniu sam ton głosu i siła perswazji, którą posiadałem wystarczył by przekonać dziewczynę do krótkiej rozmowy. Po większy arsenał sięgałem zazwyczaj na odrobinę dalszym etapie rozmowy. Podniosłem się gotowy odsunąć jej krzesło. Jeśli przyjęła moją propozycję - zrobiłem to, jeśli nie - spojrzałem na nią z odrobinką żalu i usiadłem ponownie na swoim krześle.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Niebieskie oczy chłopaka od razu sprawiły, że Bridget troszeczkę roztopiła się w środku. Nie planowała tego, przecież nie miała jak nad tym panować, ale automatycznie poczuła się zauroczona tym chłopakiem - nie, to nie miało nic wspólnego z tym, że Lysander rzucił na nią czar (bo przecież tego nie zrobił). To była wyłącznie osobowość Bridget, która zaczęła ujawniać się na nowo po bardzo długim czasie, podczas którego została przytłoczona przez wielkie głazy smutku i frustracji, które nosiła w sobie po zerwaniu z Ezrą. Od razu przybrała na twarz szeroki uśmiech, a jej spojrzenie zmieniło się z badawczego na bardziej zalotne - chociaż tu też nie przesadzajmy, zachowywała się jak normalna dziewczyna w takiej sytuacji, nie jakaś maniakalnie zakochana laska. - Niestety nie znam polskiego, ale niektóre przekleństwa z obcych języków już owszem - powiedziała i zaśmiała się krótko. - Trzeba wiedzieć, co mówią kolesie w obcych krajach. Poza tym "kurwa" na wyspach jest bardzo popularna, przynajmniej tak mi się wydaje - dodała, wymawiając "kurwę" bardzo nieudolnie, z brytyjskim akcentem i niewyraźnym "r", co mogło brzmieć jednocześnie uroczo i śmiesznie. To z podróżami również było bardziej żartem niż poważnym stwierdzeniem - Bridget nie podróżowała aż tak, by móc stosować swoją wiedzę w praktyce, ale faktem było, że znała kilka podstawowych przekleństw w obcych językach. Taka tam, wiedza potrzebna. - Lysander? - powtórzyła, robiąc wielkie oczy. - Masz bardzo oryginalne imię. Ja jestem bardzo przeciętna Bridget - przedstawiła się z delikatnym uśmiechem. Rozejrzała się po pubie i podjęła decyzję w dosłownie ułamku sekundy. - Wiesz co, tak, dosiądę się do Ciebie. Co prawda jestem tu umówiona, ale mam jeszcze sporo czasu - wyjaśniła i dosiadła się do stolika przy oknie. Lotta nie powinna się tu zjawić przez przynajmniej pół godziny, więc miała odrobinę czasu, który mogła spożytkować na rozmowę z tym przystojnym chłopakiem. - Kojarzę Cię z Hogwartu, ale dopiero od niedawna. Przeniosłeś się z Souhvězdí? - zapytała i upiła łyk piwa kremowego z kufla. Na szczęście nie ubabrała się pianką, więc uznała to za dobry sygnał - ten wieczór może być obiecujący!
Nie skomentowałem jej zabawnego sposobu wypowiadania słowa "kurwa" - w moim mniemaniu był on nawet uroczy, więc uśmiechnąłem się lekko. Na wzmiankę o moim imieniu zareagowałem lekkim śmiechem - wciąż zapominałem, że moje dość nietypowe imię w połączeniu ze szwedzkim i polskim nazwiskiem brzmiało dość zabawnie. - Mój tata ma świra na punkcie Szekspira - rzuciłem, chociaż nie byłem pewien czy dziewczyna wie kim jest ten pisarz - był on wprawdzie bardzo popularny wśród mugoli, ale nie wszyscy czarodzieje go znali - Całą jedenastkę nazwał imionami z jego książek. Mówiłem o posiadaniu dziesięciorga rodzeństwa jak o czymś totalnie zwyczajnym - nasz kontakt był raczej sporadyczny, ale byłem przyzwyczajony do posiadania dużej rodziny. Moje życie nie było zbyt pospolite, jednakże nie odczuwałem, że tak bardzo odróżnia się od życia moich znajomych. Gdy dziewczyna zdecydowała się ze mną usiąść mój twarzy automatycznie rozjaśnił szeroki uśmiech - uwielbiałem obcować z intrygującymi kobietami, nawet jeśli miało to polegać tylko na niezobowiązującej rozmowie. Na wzmiankę o Souhvězdí na mojej twarzy znowu zagościła wesołość - byłem w tej szkole zaledwie pół roku, nie podobało mi się tam za bardzo - w tamtych czasach bardzo słabo znałem polski, poza tym nie za bardzo panowałem nad mocą. Mimo to wspomnienia z tej szkoły wydawały mi się całkiem zabawne. - Przeniosłem się półtorej roku temu z Trausnitz w Niemczech - powiedziałem obdarzając ją łobuzerskim uśmiechem - Wcześniej chodziłem po roku do Drakensberg, Tecquali i Red Rock, dwa i pół roku do Stavefjord i pół roku do Souhvězdí. Mój ojciec jest ambasadorem w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, dopóki nie byliśmy pełnoletni to ja i siostra podróżowaliśmy wraz z nim. Nie chodzi o to, że popisywałem się przed Bridget - wiedziałem, że robi to na niej wrażenie, ale nie robiłem tego celowo. Moja przeszłość nie wydawała mi się jakoś szczególnie dziwna, chociaż w mniemaniu innych była dość oryginalna. Posłałem dziewczynie lekko uwodzicielskie (ale bez przesady) spojrzenie i dorzuciłem: - Jestem Anglikiem i Szwedem, ale mam polskie korzenie, stąd ta "kurwa", mój dziadek zawsze klął po polsku. Wyjaśniałem w gruncie rzeczy jedną prostą sprawę, ale przypadkiem przybliżyłem dziewczynie w dość skróconej formie historię mojego życia - nie wspomniałem rzecz jasna o mojej mamie. Na to było odrobinę za wcześnie - nie lubiłem obnażać tej części mojej duszy.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget wyłącznie uśmiechnęła się na tą uwagę o Szekspirze, niestety nie miała pojęcia, o czym chłopak mówi. Nie była zbyt obeznana w mugolskiej kulturze, a już na pewno nie znała mugolskiej literatury. Nigdy nie czuła pociągu do tego rodzaju wiedzy, bo zajmowały ją rzeczy zgoła odmienne i na pewno magiczne. Ciężko byłoby jej pielęgnować zainteresowanie związane z światem niemagicznym pochodząc z rodziny zupełnie magicznej i mieszkając na najbardziej magicznej ulicy Londynu. Zareagowała za to szeroko otwartą buzią na wzmiankę o dziesięciorgu rodzeństwa chłopaka. Że ile ich było?! O Merlinie... - Musisz mieć pracowitych rodziców - powiedziała, nieco głupawo i speszyła się, co próbowała zatuszować delikatnym śmiechem. - Podziwiam rodziny, które posiadają więcej niż trójkę dzieci. Już moim rodzicom winszuję wychowanie trójki, większej ilości sobie nie wyobrażam. A jedenaście? Pfiu, w życiu by mi do głowy nie przyszło - dodała jeszcze, zupełnie nie zwróciwszy uwagi na to, że w ten sposób ich rozmowa przeszła na robienie dzieci - a dopiero co się poznali, prawda? Słuchała jego następnych słów i naprawdę trzeba by było być ślepym, by nie dostrzec, jak duże wrażenie wywierały one na dziewczynie. Rzadko kiedy miała okazję obcować z ludźmi tak... światowymi! Bridget w żadnym wypadku nie była światowa. Mało wiedziała o innych krajach, w zasadzie kierowała się wyłącznie stereotypami czy też często powtarzanymi historiami na temat innych państw i ich mieszkańców. Nie znała języków obcych, ponieważ nikt nigdy nie kładł na nią nacisku i nie kazał się ich uczyć. Zainteresowania lingwistyczne kierowała wyłącznie na trudno dostępne dla ludzi języki magicznych stworzeń, a nie na popularne języki ludzkie typu niemiecki, hiszpański czy chiński. Właśnie w tej chwili zdała sobie sprawę, w ilu językach musi mówić siedzący przed nią mężczyzna. Dotarło do niej, jak wielką musi on mieć wiedzę o kulturze, obyczajach, o wszystkim tym, o czym ona nie miała bladego pojęcia. Poczuła się przez moment nieco gorsza, ale nie dała tego po sobie poznać - na pewno nie pozwoli, by ten chłopak szybko się odwrócił do niej plecami, bo chciała od niego wiedzieć jak najwięcej! - O jacie! Byłeś praktycznie... Prawie wszędzie! - powiedziała, gubiąc się już w samym liczeniu wymienianych przez niego szkół. - I co, gdzie Ci się podobało najbardziej do tej pory? - zapytała, naprawdę zaciekawiona tą sprawą. Przypomniało jej się również, że poznała jednak już kogoś takiego. - Hej, znam jeszcze jednego chłopaka z Hogwartu, który się tak przenosił. Theo, z Ravenclawu na I roku studenckim. O, a Ty jesteś z którego? - zapytała, mocno licząc na to, że jego odpowiedź będzie głosiła więcej niż jeden rok różnicy. Bridget tak miała, że wolała starszych od siebie. IX klasa minimum...
Większość mojej rodziny ze strony taty była mugolami, mama też nie była czystej krwi, jednakże jej rodzina była dość magiczna. Dzięki Zakrzewskim miałem nieustanny kontakt z mugolami - nie uważałem ich za szczególnie fascynujących, kultura mugolska i czarodziejska stały w moim życiu na tym samym poziomie, potrafiłem radzić sobie zarówno wśród niemagów, jak i wśród ludzi, którzy nie mieli pojęcia o świecie bez magii. Rozbawiły mnie jej uwagi dotyczącą ilości rodzeństwa, więc parsknąłem śmiechem, ale postanowiłem szybko sprostować to co powiedziała dziewczyna. - Mój tata miał pięć żon. Między moim najstarszym bratem, a najmłodszą siostrą są dwadzieścia cztery lata różnicy, z większością przyrodniego rodzeństwa się nie wychowywałem, bo spora część z nich została z matkami. Tylko z jedną siostrą mam wspólną mamę. - powiedziałem nie mając do końca świadomości, że to co powiedziałem jest dużo bardziej zadziwiające niż zwykłe posiadanie dziesięciorga rodzeństwa. Z perspektywy tej rozmowy mój tata mógł się wydawać wyrachowanym draniem i łamaczem niewieścich serc, w mojej opinii Theodore był jednak dobrym człowiekiem, który wchodził w nowe związki tylko dlatego, że nie mógł pogodzić się z utratą mojej mamy. - Nie przesadzałbym z tym, że prawie wszędzie. Za dzieciaka zwiedziłem też kilka innych krajów, dość długo mieszkałem we Francji, chociaż nie lubię tego miejsca, ale prawie w ogóle nie bywałem w Azji. Tata zna wiele języków, ale akurat nie siedzi w azjatyckich, stąd raczej nie zabrnęliśmy w te tereny. - wyrzuciłem z siebie niemalże ciurkiem. Lubiłem opowiadać o moim życiu przed Hogwartem, poza tym bardzo schlebiała mi ta cała atencja i zainteresowanie ze strony dziewczyny. Trudno ukryć, że była niepospolita i dość szybko wpadła mi w oko, co w ostatnim czasie raczej się nie zdarzało. Chwilę się zastanowiłem - odpowiedź na pytanie dziewczyny była dość trudna, widziałem w życiu tyle cudownych miejsc, że trudno było mi wybrać jedno. Gdyby zapytała jakiego kraju nie lubię, bez wahania wybrałbym Francję ze względu na moją macochę, jednakże pytanie o to gdzie mi się najbardziej podobało było dużo trudniejsze, więc po dłuższej chwili odpowiedziałem: - Hmm... wydaje mi się, że Australia była najciekawsza. - westchnąłem - Trudno jednak ukryć, że najlepiej czuję się w Szwecji i Anglii, bo to de facto mój prawdziwy dom i tutaj mieszka większość moich bliskich. Lubiłem podróżować, ale na ten moment czułem się tym odrobinę zmęczony - jasne, fajnie było pojechać na wakacje na drugi koniec świata, ale ciągłe życie na walizkach niekoniecznie mi odpowiadało dlatego na studia przyjechałem do Hogwartu i wraz z Biancą osiedliśmy w Anglii, mimo że nasz tata wciąż podróżował. Kojarzyłem Theo, ale nie byliśmy szczególnie bliskimi znajomymi, więc zignorowałem uwagę na temat chłopaka i od razu odpowiedziałem na pytanie dotyczące mojej osoby. - Kończę drugi. - powiedziałem cicho, uśmiechając się do dziewczyny delikatnie. Miałem piekielną ochotę użyć na niej swojego uroku, ale na razie się powstrzymywałem - wydawała się zafascynowana mną, mimo, że nie użyłem wobec niej żadnej magii.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget z każdym kolejnym słowem Lysandra otwierała usta coraz szerzej i nie wiedziała, jak miałaby skomentować jego opowieści o swojej rodzinie. Jego ojciec miał aż pięć żon? Jedenaścioro dzieci? Był ambasadorem, poliglotą i podróżnikiem? Ale aż pięć żon? Z jednej strony dziewczyna była na bardzo ciekawa, dlaczego właśnie w ten sposób jego ojciec układał sobie życie, ale z drugiej wiedziała, że to nie jej sprawa, więc tylko pokiwała głową, siląc się na zrozumienie takiego stanu rzeczy i postanowiła nie komentować. W sumie nawet nie wiedziała, czy pomyślała o jego tacie jako o "wyrachowanym draniu", chyba za bardzo nie mogła uwierzyć, że istnieją na świecie takie rodziny, by zastanawiać się nad epitetami, którymi mogłaby nazwać delikwenta. - Niesamowita sprawa, nie zdawałam sobie sprawy, że taka sytuacja w ogóle może się zdarzyć! Przy Tobie wypadam bardzo blado - powiedziała. I chociaż ilością rodzeństwa nie prześcigała Lysandra, tak wydawało jej się, że w sumie miała lepiej. Przynajmniej miała dobry kontakt z siostrami i potrafiły sobie pomagać. To musiało być okropne, mieć tak dużo rodzeństwa i zerowy kontakt... Nie skłamałabym, gdybym napisała, że całą tą rozmowę Bridget trzymała otwartą buzię. Z kim ona właśnie usiadła?! Przecież ten chłopak był niesamowity! Dziewczyna od zawsze marzyła o podróżach i gdy usłyszała, że chłopak był już w tylu miejscach, liznął tyle języków (hehe), a do tego poznał kulturę tylu państw i miał znajomych rozsianych po całym świecie... Wow, serio imponujące. Bridget wiedziała, że na dobrą sprawę mogła podróżować bez przeszkód. Była już pełnoletnią czarownicą i posiadała umiejętność teleportacji, toteż spakowanie walizek i zjawienie się na jakiejś piaszczystej, słonecznej plaży nie było niemożliwe. Młodą Hudson zatrzymywał wyłącznie strach przed nieznanym, a do tej pory także obowiązek szkolny, wobec którego nie mogła tak po prostu znikać i pojawiać się w różnych miejscach świata. Zresztą długo nie miała okazji do poćwiczenia teleportacji, więc bała się podwójnie - co by było, gdyby rozszczepiła się gdzieś we Włoszech? - Ja w zasadzie znam tylko Anglię, nie podróżuję za bardzo. Do tej pory nie było okazji, ale marzy mi się po szkole podróż do Stanów - wyznała mu, po czym upiła kolejne dwa łyki kremowego piwa. - Brzmi naprawdę fajnie, takie przenoszenie się w różne miejsca. Ale to musi być też męczące, prawda? Pewnie ciężko jest nawiązywać przyjaźnie, kiedy ciągle zmienia się miejsce zamieszkania - powiedziała jeszcze. Ona sama chyba nie wyobrażałaby sobie tak wielu zmian w jej środowisku. Już widziała, jak było z nią źle, gdy zakończył się jej związek z Ezrą, więc co by było, gdyby do tego musiała zmienić kraj, w którym mieszkała i szkołę, do której chodziła? A na odpowiedź co do roku uśmiechnęła się rozmarzona. Była starszy, cudownie! - Ja kończę siódmy - rzekła.
Nie musiałem stosować wobec dziewczyny mojego uroku - już same słowa na temat mojego dotychczasowego życia działały na nią niemalże hipnotyzująco. To co było imponujące dla Bridget, dla mnie było codziennością - zdążyłem już się przyzwyczaić, że nigdzie nie jestem na stałe, że nie mogę zbyt bardzo się angażować. Dopiero dwa lata temu, gdy wróciłem do Anglii poczułem wewnętrzny spokój - podróże były fajne, ale chyba każdy chciałby mieć w życiu spokojną przystań, w której mógłby osiąść i wypocząć po kolejnej wielkiej wyprawie. - Byłem w Stanach dość krótko, tylko na wycieczce, ale mogę Ci powiedzieć, że to zupełnie inny kraj niż Wielka Brytania - powiedziałem z miną eksperta, którym w gruncie rzeczy byłem - Bardziej różnorodny i luźniejszy w kwestii obyczajów, szczerze polecam! Kochałem Wielką Brytanię, tak samo jak uwielbiałem Szwecję - te dwa kraje były moim prawdziwym domem, ale trudno ukryć, że ani Brytyjczycy, ani Szwedzi nie byli szczególnie otwartymi ludźmi. Przemierzyłem tyle państw, więc w gruncie rzeczy byłem osobą wielokulturową i wielojęzyczną, dlatego średnio wpasowywałem się bycie chłodnym Szwedem, czy wyważonym Anglikiem. Na kolejne pytanie dziewczyny zareagowałem szczerym śmiechem. - Nie wiem czy kojarzysz, Leonardo Vin-Eurico z Gryffindoru? Poznaliśmy się jeszcze w Tequali, przez kilka lat wymienialiśmy listy, a teraz znowu jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Nawiązywanie przyjaźni nie jest trudne, większym problem jest utrzymanie tego typu znajomości, jak widać czasem się udaje. - powiedziałem ciągiem, by po krótkiej chwili lekko melancholijnego zamyślenia dodać - Ale masz rację, takie podróże mają też dużo minusów. Gdybym miał wybór wolałbym mieć normalną rodzinę i bardziej ustatkowane życie. Zawiesiłem głos, bo nie byłem pewien czy powinienem gadać o tym z praktycznie obcą osobą, ale w końcu siląc się na dość obojętny ton powiedziałem: - Gdy moja mama umarła byłem jeszcze mały, a moja siostra nawet nie mówiła. Tata miał dużo pracy i mógł zostawić nas u dziadków, ale my i nasza mama byliśmy dla niego najważniejsi, więc zabrał mnie i Biancę ze sobą. Jestem mu wdzięczny, że mimo wszystkich trudności starał się, żeby było nam w życiu jak najlepiej. Westchnąłem cicho z trudem ukrywając smutek - wspomnienie mamy było dla mnie wybitnie bolesne. Dziwnie czułem się z tym, że wyznałem coś takiego nowo poznanej dziewczynie. Nie wiedziałem dlaczego miałem aż tak długi język, chociaż trudno ukryć, że Bridget niemal od razu wzbudzała zaufanie. Szybko się zreflektowałem - odrzuciłem myśli o mamie i uśmiechnąłem się do dziewczyny wesoło. - Dosyć o mnie - rzuciłem ze śmiechem - Bo zaraz popadnę w samozachwyt, a to nie jest zbyt zdrowe. Miałem nadzieję, że dziewczyna od razu załapie, że żartuję z tym samozachwytem. Jasne - bywałem troszeczkę zarozumiały, ale w gruncie rzeczy nie byłem szczególnie skupiony na sobie. Mimo mojego zamiłowania do ciekawych kobiet i do dość luźnego trybu życia byłem calkiem sympatycznym i otwartym na ludzi młodym mężczyzną. Nie miało to dla mnie szczególnego znaczenia w jakiej dziewczyna jest klasie, więc skwitowałem podaną przez nią informację uśmiechem. - Postawię Ci drinka - oznajmiłem, bo akurat sam kończyłem whiskey. To nie było pytanie, ani nawet propozycja, tylko informacja. - Na co masz ochotę? - zapytałem patrząc na dziewczynę wyczekująco, nawet nie przyjmowałem do siebie informacji, ze może mi w tej kwestii odmówić.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget była zupełnym przeciwieństwem Lysandra. Podczas gdy on poszukiwał spokojnej przystani w życiu, dziewczyna miała wrażenie, że całe jej życie do tej pory to był spokój i sielanka, podczas gdy pragnęła czegoś zgoła odmiennego. Jej właśnie marzyły się podróże, zwiedzanie innych krajów, poznawanie kultury i ludzi, zaznanie wolności, przygód, odrobiny rozrywki... Pokiwała głową ze zrozumieniem, słuchając jego słów na temat Stanów. - Brzmi dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam - powiedziała z uśmiechem. - Nie mogę się doczekać tych wakacji właśnie ze względu na możliwość podróży. 17 lat skończyłam dopiero na początku tego roku szkolnego, a wtedy to już nie mogłam się nigdzie ruszyć, tylko do Hogsmeade. Jak tylko skończę ten ostatni rok, ruszam na podbój świata! - zaśmiała się krótko. Później przyszedł czas na te mniej miłe tematy, bowiem chłopak zwierzył jej się z utraty mamy, czego Bridget nie umiała odpowiednio skomentować. Sama nie potrafiła wyobrazić sobie śmierci któregokolwiek z rodziców (brzmi, jakby miała ich z pięcioro...), ale na pewno poczuła w tej chwili przypływ bardzo ciepłych uczuć wobec Lysandra. Musiał być silnym człowiekiem, żeby z takim spokojem opowiadać o prawdopodobnie największej tragedii, jaka przydarzyła się jego rodzinie. Puchonka upiła kolejny łyk kremowego piwa, który okazał się być już ostatnim. Ze zdziwieniem zajrzała do pustego kufla, analizując resztkę piany na dnie i zastanawiając się, ile czasu musiało już minąć, skoro udało jej się wypić wszystko? Zazwyczaj piła napoje bardzo wolno, jedną kawę potrafiła sączyć przez dwugodzinne spotkanie, a teraz? - Wiesz może, która jest godzina? - zapytała i nerwowo rozejrzała się po pubie. A co jeśli Lotta już tu przyszła i zorientowała się, że Bridget znalazła inne towarzystwo? - Wiesz, teoretycznie powinnam się tu spotkać z siostrą, ale byłam wcześniej i zastanawiam się, czy to możliwe, że już tu jest, czy nie - wyjaśniła szybko swoje nagłe zdenerwowanie, ale kiedy omiotła wzrokiem cały pub i nie dostrzegła nikogo, kto chociaż odrobinę przypominałby Lottę, uspokoiła się odrobinę. Jeszcze się nie zjawiła, na pewno. A jakby na potwierdzenie jej słów, w oknie pojawiła się szara sowa z Hogwartu, która miała do nóżki przyczepioną notkę. Bridget odwiązała karteczkę i przeczytała, że Lotta przeprasza, ale jednak nie da rady się zobaczyć i czy mogą przełożyć to wyjście na inny termin ze względu na jej pracę. - O, widzisz, sytuacja się rozwiązała - rzekła, pokazując Lysandrowi liścik. - W takim razie jestem cała twoja - dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Automatycznie spąsowiała i spróbowała jakoś wyjść z twarzą z tej niekomfortowej dla niej sytuacji. - Chciałam powiedzieć, że mam czas i chętnie napiję się drinka. Kłębolota. Wielka szkoda, że Bridget zapomniała, jak szybko działał na nią kłębolot... A biorąc pod uwagę fakt, że dziś naprawdę miała spust, ten wieczór prawdopodobnie będzie obfitował w wiele wydarzeń...
Zareagowałem entuzjastycznie na jej podróżnicze plany - mimo że w gruncie rzeczy wolałbym prowadzić mniej koczowniczy tryb życia to trochę było mi żal ludzi, którzy nie mieli takich możliwości jak ja. Nie zamierzałem wnikać w temat mojej mamy, ani rozwodzić się na trudne tematy i nie ukrywam, że ulżyło mi gdy Bridget przeszłą do tematu swojej siostry, chociaż po chwili zacząłem się obawiać, że druga dziewczyna zaraz przyjdzie i zabierze mi tę uroczą istotę sprzed nosa. Po chwili jednak moje obawy rozpłynęły się - podleciała do nas sowa, a dziewczyna pokazała mi wiadomość od siostry. Zobaczyłem, że nadawczynią jest niejaka Lotta, co skojarzyło mi się z dziewczyną, wokół której kręcił się jeden z moich największych wrogów - Walker, nie zamierzałem jednak drążyć tego tematu. W tym momencie nie obchodził mnie ani Walker, ani Lotta, bo cieszyłem się, że Bridget postanowiła jednak skorzystać z mojego towarzystwa. Nie zamierzałem jednak okazywać tej radości zbyt wylewnie. Z trudem powstrzymałem śmiech, gdy powiedziała, że jest cała moja. Szczerze powiedziawszy nie pogniewałbym się gdyby tak było, nie zamierzałem jej jednak tego mówić - jeszcze by się przestraszyła i zakończyła nasze spotkanie, a trudno ukryć, że zdecydowanie tego nie chciałem. Uśmiechnąłem się do niej lekko i sympatycznie ukrywając w ten sposób oznaki rozbawienia. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedziałem idąc w stronę baru. Trochę zdziwiło mi, że wzięła Kłębolota - osobiście uważałem, że dość mocno uderza do głowy i mimo mojej imponującej postury oraz mocnej głowy nie piłem go zbyt często. Trochę obawiałem się, że dziewczyna ze względu na drobną budowę może upić się już jednym drinkiem, jednakże głupio było mi jej odmówić, więc już po chwili wróciłem do dziewczyny niosąc dwa Kłęboloty. Postawiłem jedną szklankę przed nią obdarzając ją jednym z najbardziej promiennych uśmiechów. Usiadłem na swoim miejscu i popijając swój napój zapytałem: - Może teraz powiesz mi coś więcej o sobie, Bri? - po chwili dodałem - Mogę tak do Ciebie mówić, czy wolisz pełną formę imienia? W tym momencie wykierowałem w jej stronę trochę mojej magii - nie rzuciłem pełnego uroku, gdyż nie chciałem jej otumanić, a jedynie rozwiązać jej trochę język, żeby opowiedziała mi o sobie coś ciekawego. W gruncie rzeczy wydawała mi się piekielnie interesującą i przede wszystkim uroczą istotką.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Powiedzmy sobie to zupełnie szczerze - Bridget również nie miałaby problemu, gdyby Lysander miał ją mieć... Jakąkolwiek interpretację tego zdania zastosujemy. Trzeba sobie uświadomić jedną rzecz: blisko rok temu jej związek z Ezrą zakończył się i od tamtej pory dziewczyna nie znalazła szczęścia w miłości. Początkowo nie była w stanie nawet myśleć o tym, by zacząć spotykać się czy chociażby flirtować z kimś innym niż Clarke, ponieważ bardzo boleśnie przeżyła całe to zerwanie, a kiedy dojrzała do tej myśli, wszystko szło na opak. Był taki jeden Jake, z którym przez chwilę myślała, że da radę coś ugrać, ale chłopak stracił nią zainteresowanie w zupełności. Później zawiesiła oko na nowym z Ravenclawu, Theo, z którym nawet dzieliła pasję nauki języka trytońskiego, ale on też okazał się nie być nieosiągalny. I tak koniec końców wylądowała w pubie u nieudacznika przy stoliku naprzeciwko niesamowicie przystojnego blondyna z Gryffindoru, który nie dość, że był niesamowicie interesujący, to jeszcze wydawał się być zainteresowany. Czy siła wyższa tam na górze mogłaby choć raz, ten jeden raz nie chcieć sobie zażartować z panny Hudson i pozwolić jej cieszyć się tym bardzo rzadkim momentem, w którym osoba przeciwnej płci poświęca jej uwagę i stawia drinka? Sama nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się na kłębolota. Może ze względu na morelowy smak? Chyba po prostu nie chciała znów wypaść blado przed Gryfonem, który już i tak był po szklance (lub dwóch?) whisky. Trzeba było jakoś dorównać kroku prawda? (Nawet jeśli na tym jednym kłębolocie miałaby się zakończyć jej przygoda w pubie). Zdecydowanie było to nierozważne, bo nie dość, że była dużo niższa od Lysandra, to jeszcze dużo drobniejsza i o ile nie mogłaby zgodzić się ze stwierdzeniem, że jej płeć jest tą słabszą, to jej głowa na pewno mocniejsza nie była. Bridget nie zastanawiała się nad tym, ponieważ w chwili, gdy chłopak wrócił do stolika, uderzyło ją, jak uroczy był on w rzeczywistości. Te rysy twarzy, te złote włosy i niesamowicie długie rzęsy okalające oczy niebieskie jak... SKUP SIĘ, BRIDGET. Ciężko było jej pozbierać szczękę z podłogi, ale jako tako udało jej się opanować gwałtowne mruganie. Odchrząknęła lekko. - W sumie to nie wiem, co mogłabym Ci o sobie powiedzieć - zaczęła, pesząc się nagle. No bo co ona mogłaby mu wyjawić interesującego, podczas gdy on zwalił ją z nóg w przeciągu piętnastu minut? Czy w jakikolwiek sposób dorówna mu w tej kwestii? Bała się powiedzieć coś banalnego, więc postanowiła postawić kawę na ławę i powiedzieć mu o tym, co zdecydowanie nie czyniło z niej przeciętnej uczennicy Hogwartu. - Fascynuje mnie język i kultura trytonów - zaczęła, zerkając na niego uważnie i sprawdzając, jak reagował na jej słowa. Ależ on miał boski uśmiech... Upiła łyczek kłębolota, by dodać sobie odwagi i przełknąć tą irytującą kulę, która jak na złość pojawiła się w jej gardle. - W zasadzie odkąd pamiętam lubiłam słuchać opowieści i bajek, czy też raczej legend o trytonach. Zgłębiałam temat ich życia nawet poza lekcjami opieki nad magicznymi stworzeniami i nawet zaczęłam ćwiczyć zaklęcia do nauki ich języka, ale jak na razie nie poświęcam temu aż tak dużo czasu. W wakacje planuję zabrać się za to na poważnie, jak już będę miała z głowy wszystkie egzaminy. Chciałabym kiedyś zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko tam wygląda. To znaczy zejść pod wodę... Chociaż to głupie, przecież ja się boję wody - dodała, już jakby bardziej do siebie. - Przepraszam, jeśli bredzę, ale zwyczajnie onieśmielasz mnie - rzekła jeszcze, uśmiechając się uroczo do Lysandra. Co jak co, ale chłopak wiedział jak na nią spojrzeć, by zaparło jej dech w piersiach...
Słuchałem słów Bridget z nieskrywanym entuzjazmem - trudno było ukryć, że zamiłowanie do Trytonów było wybitnie oryginalnym hobby, więc dziewczyna bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie wiedziałem o trytonach niemal nic, więc słuchałem jej z zainteresowaniem chłonąc każde drobne słowo, chociaż w gruncie rzeczy nie powiedziała zbyt wiele. Pierwsze wrażenie mnie nie zmyliło - Bridget była niewątpliwe interesującą osóbką. - Naprawdę fascynująca pasja. Mogę Ci kiedyś pomóc przekonać się do wody, jeśli będziesz chciała - powiedziałem z uśmiechem. Doskonale pływałem, poza tym zażywałem kiedyś skrzeloziele, więc w wodzie czułem się jak ryba i chętnie wykorzystałbym moje umiejętności, żeby przezwyciężyć strach uroczej Puchonki. Zupełnie rozbroiła mnie jej szczerość, chociaż w gruncie rzeczy nieszczególnie dziwiło mnie, że ją onieśmieliłem - nie ukrywajmy, ciągle onieśmielałam kobiety, tylko mało która miała tyle odwagi by się do tego przyznać. Bardzo cieszyłem się, że Bri zdobyła się na tego rodzaju wyznanie - to odróżniało ją od większości znanych mi dziewcząt. Popiłem kolejny łyk kłębolota i spojrzałem na dłoń dziewczyny ułożoną na stole. Po chwili wahania chcąc dodać dziewczynie odrobinę otuchy ująłem je palce swoją ręką i z uśmiechem powiedziałem: - Nie bredzisz, mów dalej. Nie mogłem się zdecydować co zrobić z tą całą rozmową - z jednej strony dziewczyna była tak śliczna i urocza, że miałem ochotę niemal od razu ją pocałować, jednak z drugiej każde słowo wypływające z jej ust działało na mnie pozytywnie. - Wiążesz przyszłość z trytonami czy może chciałabyś robić coś innego? - zapytałem zachęcając dziewczynę do mówienia. Może byłem okropnym kobieciarzem, ale od większości mężczyzn tego typu różniło mnie to, że miałem szanowałem kobiety, a po za tym uwielbiałem słuchać jak opowiadały o sobie - niektóre były wybitnie interesujące, a Bridget zdecydowanie należała do tego grona.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nigdy nie myślała o sobie jako o osobie niezwykle interesującej. Na dobrą sprawę wyłącznie jej zainteresowanie kulturą i językiem trytońskim było zgoła odmienne, bo poza tym nie miała się czym chwalić. Może wynikami w nauce, bo w szkole radziła sobie z reguł dobrze, ale czy to miałoby wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie? Nie chciała mu na wstępie mówić: "Wiesz, w sumie to interesują mnie szkolne przedmioty. Eliksiry, zielarstwo, zaklęcia, opcm, transmutacja, opieka nad magicznymi stworzeniami itd. Fajne rzeczy, ciekawe, lubię się uczyć", gdyż Lysander prawdopodobnie usnąłby w ciągu pierwszego zdania, a w ciągu drugiego obudziłby się i stwierdziłby, że marnuje tu czas. Dziewczyna była jak na razie dumna z siebie, że jeszcze nie zdołała go odstraszyć od siebie i że wręcz przeciwnie, udało jej się zaintrygować go tym trytońskim! - Mógłbyś? - zapytała, może nieco zbyt entuzjastycznie, ponieważ omal nie wylała swojego kłębolota na stolik. Opamiętała się w sekundę i uśmiechnęła do niego przepraszająco. - Wybacz, po prostu... Uważam, że to bardzo miła i ciekawa propozycja! Ja nie boję się wody w sensie pływania, bo umiem pływać i to całkiem nieźle. Bardziej przeraża mnie to, co może się pod tą wodą znajdować, w głębi, przy dnie itd. Jednym z moich marzeń jest zanurkowanie w jeziorze przy Hogwarcie - powiedziała i rozmarzyła się nieco. - Niestety jest to chyba niemożliwe. Czytałam kiedyś, że już spore problemy były, gdy czterej uczniowi mieli zanurkować w jeziorze w turnieju trójmagicznym z 1994 roku... - urwała, gryząc się w język. - Wybacz, gdybym Cię nudziła, możesz mi przerywać, serio. Czasem mnie ponosi i sama nie panuję nad słowotokiem - rzekła jeszcze i zamilkła na moment, chcąc przemyśleć wszystko to, co chciała jeszcze powiedzieć Lysandrowi. A okazało się, że ma naprawdę dużo do powiedzenia i nie wiedziała już, czy to za sprawą kłębolota rozwiązał jej się język, czy chciała mu zaimponować jeszcze bardziej, czy może po prostu poczuła potrzebę lepszego poznania tego niesamowicie przystojnego Gryfona? Kto by to wiedział? Na pewno nie Bridget, która w tej chwili zupełnie straciła głowę, gdyż Lysander ujął jej dłoń w swoją. Zaparło jej dech i prawdopodobnie momentalnie spąsowiała, ponieważ nie spodziewała się, że sprawy aż tak szybko potoczą się do przodu. Merlinie, czy on na mnie leci? TRZEBA KUĆ ŻELAZO PÓKI GORĄCE. Bo należałoby zaznaczyć, że Bridget przez ostatni rok czuła się wręcz fatalnie w związku ze swoją sytuacją uczuciową. Nic jej nie wychodziło, nie mogła znaleźć nowej miłości po Ezrze, a przecież doskonale wiedziała, że to jedyny sposób, by się odciąć od swojej przeszłości. I nagle pojawił się Lysander, niczym rycerz na białym koniu chcący uratować ją z opresji. - Tak szczerze powiem Ci, że nie wiem, co chciałabym robić... Trytoński na pewno będzie tylko jednym aspektem mojej przyszłości. Poza tym myślałam o szyciu, bo bardzo lubię przerabiać ubrania i wydaje mi się, że dałabym sobie radę. Może mogłabym tez tworzyć biżuterię? Albo pozować? - dodała i rozmarzonymi oczami spojrzała przez okno. Nie mogła się doczekać, aż w końcu skończy ten siódmy rok i będzie mogła faktycznie zacząć myśleć o przyszłości. - A Ty? Co chciałbyś robić? - zapytała, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Prawdopodobnie byłby dobrym sportowcem lub kandydatem na aurora. A jeśli posiadał zainteresowania związane z magią leczniczą, Bridget wyobrażała go sobie jako uzdrowiciela i aż zapragnęła być chora, żeby ktoś taki ratował jej życie...
- Żyją tam głównie druzgotki, Trytony i kałamarnica - powiedziałem tonem fachowca, chociaż w gruncie rzeczy jedyną wiedzę na temat dna jeziora czerpałem z własnych doświadczeń - Dopóki nie wchodzisz im w drogę i nie nurkujesz zbyt głęboko to niewiele ryzykujesz. Dziewczyna była przeurocza, szczególnie urzekał mnie sposób w jaki emocjonowała się pewnymi rzeczami - prawie wylała na stolik swój napój z powodu nadmiernego entuzjazmu. Widziałem, że jej się podobam niezależnie od mojego uroku, dlatego troszkę go powściągnąłem. Nie zamierzałem jej zupełnie otumaniać - jej towarzystwo sprawiało mi przyjemność i szczerze powiedziawszy dużo gorzej bawiłbym się gdyby była pod zupełnym wpływem mojej mocy. - Czyli moda? - zapytałem z nieskrywanym zainteresowaniem. Chociaż sam nie skupiałem się szczególnie na tych kwestiach to moja babcia była bardzo mocno zainteresowana modą - kiedyś przez krótki czas pracowała w redakcji znanego magazynu modowego i bardzo dużo chodziła na pokazy, o których potem mi opowiadała - Niestety nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, znam tylko parę nazwisk mugolskich projektantów. Wyobraziłem sobie Bridget na wybiegu prezentującą bieliznę i nie ukrywam, że w tym momencie w dolnych partiach mojego brzucha zrobiło się odrobinę cieplej. Nie skupiłem się jednak na narastającym podnieceniu, bo dziewczyna odparowała pytanie. - Będę aurorem - powiedziałem zdecydowanym głosem. Unikałem używania stwierdzeń w stylu "chciałbym być", "może zostanę" albo "marzę o" - byłem zbyt zdeterminowany i pewny siebie by używać przypuszczeń. Mimo, że nigdy nie byłem szczególnie dobrym uczniem, to od kilku lat zawzięcie przykładałem się m.in. do zaklęć, bo wiedziałem, że bez tego ani rusz w tym zawodzie. W gruncie rzeczy marzenie o tej pracy towarzyszyło mi niemal od zawsze, no prawie - jako małe dziecko chciałem być uzdrowicielem, żeby pomóc mojej mamie, później marzyłem o zawodowej grze w Quidditcha. Były to jednak marzenia bardzo przelotne, a myśl o byciu dość szybko aurorem przerodziła się w świadomą decyzję. Wciąż trzymałem jej dłoń w uścisku, lecz teraz delikatnie głaskałem jej wierzch swoim kciukiem w między czasie kończąc kłębolota. Napój wprawił mnie w tak wyśmienity humor, że gdybyśmy byli w jakimś innym miejscu najprawdopodobniej porwałbym dziewczynę do tańca (a potem najchętniej poszedłby, z nią w odrobinę inne tango). Nie miałem jednak takiej możliwości (przynajmniej w tym momencie), więc delikatnie pochyliłem się obejmując dziewczynę spojrzeniem i obdarzyłem ją najpromienniejszym z uśmiechów.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
- No i właśnie przez te trytony chciałabym zanurkować - powiedziała entuzjastycznie. - Aczkolwiek ta kałamarnica do tej pory skutecznie odwodzi mnie od podobnych pomysłów - dodała zgodnie z prawdą. Podobno kilkoro uczniów w historii szkoły zostało wciągniętych pod wodę przez kałamarnicę, niekoniecznie znajdując się w tej głębszej części jeziora, także Bridget wolała dmuchać na zimne i nie pakować się w tarapaty. - Możliwe, jeszcze nie wiem - odparła na uwagę o modzie. W sumie do tej pory nie myślała o tym szczególnie poważnie. Wciąż pamiętała jednak, jak któregoś dnia Theo powiedział jej, że ma urodę modelki (to było wtedy, kiedy rysował ją wieczorem przy niebieskich światłach), w zasadzie to było jej jedyne oparcie w tej kwestii. Wolała nie ryzykować i nie mówić na sto procent poważnie o takim planie na życie, bo dziewczyna była zbyt młoda, żeby aż tak rozważać swoją przyszłość. Jutro może zamarzyć jej się coś innego, prawda? - Żartujesz! Aurorem? - zapytała, rozdziawiając buzię. Jeśli wcześniej Lysander imponował jej swoją osobą, w tej chwili chyba przekroczył skalę. - Opowiedz mi o tym - poprosiła, wpatrując się w niego błyszczącymi z ekscytacji oczami. Rozmawiali naprawdę długo. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a na ich stoliku pojawiły się kolejne szklanki trunków. Bridget czuła lekki szum w głowie i tak dobrze czuła się w towarzystwie Gryfona, że kompletnie nie zwracała uwagi na czas. Dopiero gdy w pubie zaczęło pojawiać się więcej starszych, głośniejszych czarodziejów, Bridget zdała sobie sprawę, że jest już zdecydowanie za późno i nie powinna przebywać w Hogsmeade ani chwili dłużej. Drgnęła na krześle, nerwowo spoglądając przez okno, po czym spojrzała przepraszająco na Lysandra. - Merlinie, nie mam pojęcia, gdzie ten czas uciekł! Muszę już lecieć, niestety, zrobiło się strasznie późno, a wiesz, ja nie mogę za bardzo... - nie skończyła, bo rozproszyła się faktem, że siedzący przed nią chłopak był tak nieziemsko przystojny. No i jak ona miała myśleć racjonalnie w takim towarzystwie? - Odprowadzisz mnie? - zapytała nagle w przypływie odwagi.
Opowiedziałem dziewczynie o kilku powodach dla których chciałem zostać aurorem - trudno było tu mówić o jakimś wzniosłym celu, zwyczajnie fascynowała mnie tego rodzaju praca. Wspomniałem też trochę o moich staraniach - o pracy nad zaklęciami, o zmuszaniu się do chodzenia na transmutację. Dziewczyna była tak przeuroczą istotką, że każde jej kolejne spojrzenie rozwiązywało mi język. Piliśmy i rozmawialiśmy na przeróżne tematy i szczerze powiedziawszy od dawna nie czułem się tak dobrze w towarzystwie jakiejkolwiek dziewczyny, dlatego bez wahania przystałem na prośbę odprowadzenia jej do zamku (chociaż osobiście liczyłem na inne zakończenie tego wieczoru) - z jednej strony martwiłem się o nią, z drugiej chciałem spędzić z nią jeszcze chwilę. - Jasne, że Cię odprowadzę. Zapłaciłem rachunek i podążyliśmy do Hogwartu - ja trzymałem się świetnie, dziewczyna szła lekko niepewnie aczkolwiek nie chwiała się. Mimo to na wszelki wypadek chwyciłem ją za rękę. Spacer minął nam piekielnie szybko, więc chcąc zapewnić nam jeszcze wspólną chwilę naściemniałem , ze chce jej jeszcze coś pokazać. Nie miałem właściwie pomysłu co mógłbym jej pokazać, ale blefowałem by jeszcze nie stracić jej z oczu. Szkoła była pusta, bo była już zdecydowanie po ciszy nocnej dlatego stąpaliśmy bardzo ostrożnie, wciąż cicho rozmawiając. Naszą wycieczkę przerwały kroki zasłyszane na drugim piętrze - byłem niemal pewny, że to któryś z nauczycieli, więc pośpiesznie wciągnąłem dziewczynę do najbliższego pomieszczenia licząc, że ta osoba się nie zorientuje, że tu jesteśmy.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget jedyne czego żałowała, to tego, że kompletnie nie przemyślała doboru trunków. Jakoś tak pochopnie zdecydowała się na tego kłębolota, a jego wpływ nie był dla niej odczuwalny aż do chwili, w której podniosła się ze swojego krzesła i zaczęła zmierzać z Lysandrem w stronę wyjścia. Nie chwiała się jakoś bardzo, na pewno nie zataczała się, ale jej chodu nie można było nazwać pewnym. Na szczęście chłopak zobowiązał się do odprowadzenia jej do zamku, toteż mając w pogotowiu jego ręce gotowe do asekuracji, nie obawiała się już niczego. Szczerze powiedziawszy cały ten czas w jakiś tam sposób marzyła o tym, by mu w te ramiona wpaść i nawet nadarzyła się okazja. Co prawda zaczęło się od tego, że będąc już w Hogwarcie i skradając się w kierunku sutereny, usłyszeli odgłos kroków woźnego (najprawdopodobniej), więc czym prędzej udali się w pogoń przed siebie, by schować się w jednym z tajemniczych pokojów w zamku. Bridget nie wiedziała, czemu akurat to specjalne, bardzo romantyczne pomieszczenie stało się ich wyborem - może tak miało być? Jakiś traf sprawił, że znaleźli się w pokoju w skrzydle zachodnim, w którym znajdowała się fontanna czekolady. Stali naprzeciwko siebie, nieco zdyszani, szeroko uśmiechnięci i na pewno odrobinę pijani (ta, odrobinę), a chwilę później wargi Bridget przywarły do ust chłopaka. A na resztę tej sceny spuśćmy zasłonę milczenia.