Salon, zwany inaczej pokojem dziennym na co dzień jest centrum domu. To tutaj rodzina spędza czas popołudniami, tutaj również odbywają się mniejsze spotkania towarzyskie. Salon jest urządzony bardzo elegancko, ale jak na standard rodziny Dearów dość minimalnistycznie. Najbardziej charakterystycznymi elementami wystroju pokoju są fortepian (podarowany z okazji ślubu Jacoba i Victorii przez rodzinę Lanceleyów) oraz zabytkowy kominek z pięknymi płaskorzeźbami.
Autor
Wiadomość
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Rozmowa pomiędzy braćmi Dear nabierała coraz większego tempa i coraz ciekawszych wątków w niej przybywało. Nic więc dziwnego, że Beatrice śledziła ją z zapartym tchem. Mówiąc krótko, w głowie jej się nie mieściło, że ktoś mógłby być aż tak perfidną osobą i jednocześnie wykorzystywać skrupulatnie i do bólu wykorzystywać tyle osób na raz. Beatrice potrafiła zrozumieć wszystko, ale nie czegoś takiego. Wstała z fotela i podeszła ponownie do barku, gdzie wciąż stało otwarte wino, którym dopiero co się raczyła. Nalała go ponownie do kieliszka i szybko upiła kilka łyków. -Czyli mówiąc najprościej, ta cała Ruth jednocześnie wykorzystała Ciebie - wycelowała palcem w Doriena. -Ciebie - dodała, celując ponownie, tym razem w Caluma - I jeszcze Liama. Nie wierzę po prostu. Laska ma nierówno pod sufitem. Nie mogła się powstrzymać, aby nie pokręcić głową z zadziwienia. Na jej ustach samoistnie pojawił się uśmiech, któremu nie mogła w żaden sposób zapobiec. Było jej żal braci. Przede wszystkim przez to, że dali się tak wykorzystać i uwieść jak małe dzieci przez dorosłego, który obiecywał im cukierka. Ta cała Ruth, z tego co zdążyła zrozumieć, nie szczędziła cuksów na żadnego z nich. Co za parodia. Bea nie mogła w nią uwierzyć. Napiła się znowu i delikatnie oblizała kącik ust z resztek wina, które się tam zakamuflowało na jej czerwonej szmince. Najbardziej nie dawał jej spokoju fakt, że Liam, ten cudownie odizolowany od reszty rodziny, potrafił zrobić coś takiego najbliższym braciom. Wiedziała, że z Dorienem otwarcie się nienawidzą, ale żeby Caluma również tak oszukać. Nie mieściło jej się to w głowie. Jeśli ktoś kiedyś uważał, że rodzina Dearów jest wspaniale poukładana i zachowuje się w sposób godny swojego pochodzenia, powinien się cieszyć, że nie był właśnie razem z jej przedstawicielami w tym pomieszczeniu. Ona sama powoli zaczynała żałować, że tutaj jest. -Daliście się porobić jak małe dzieci, bo jakaś laska potrząsnęła przed wami cyckami. I jeszcze do tego nienawidzicie się bardziej niż ja i Vivien, przez tą sytuację. Wszyscy, bez wyjątku, zachowujemy się jak rozkapryszone dzieci, a duma rodowa nie pozwala nam się nawet przyznać do tak oczywistego faktu. - czekała tylko na moment, aż którekolwiek z nich spróbuje jej zaprzeczyć w tym momencie. Już wiedziała, co im może na to odpowiedzieć. Wszyscy pod tym względem byli tacy sami i nikt nie chciał się do tego faktu przyznać. Ona chociaż próbowała się z nim pogodzić. Wypiła do końca to, co miała w kieliszku, a nie było tego mało, po czym dolała sobie ponownie. Teraz już była pewna, że na trzeźwo tego nie zniesie. To była jedna wielka farsa, a nie święta. Właśnie zaczynała żałować, że nie skorzystała z propozycji Clauda i Lorenza, aby ich odwiedzić, tym samym mogłaby wykpić się z siedzenia w tym miejscu. -Mam tylko nadzieję, że to was czegoś nauczy i na następny raz, zanim jakąś laskę przelecicie, to wpierw zapytacie brata, czy aby i do niego nie podbija. - dodała po chwili, może trochę próbując rozładować napięcie. Ale to było niczym zabawa w sapera. Jedno źle dobrane słowo i wybuch bomby był gwarantowany.
Słuchałam sprzeczki Doriena i Caluma nie wtrącając się już ani słowem, bo biorąc pod uwagę wcześniejszy element naszej kłótni stwierdziłam, że lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Wiedziałam, że kłótnie między braćmi w pewnym stopniu dotyczyły kobiety, byłam jednak zaskoczona, że to wszystko zaszło tak daleko. Nie zamierzałam się odzywać do momentu, gdy w końcu usłyszała imię Liama. Momentalnie zbladłam, zupełnie nie wiedząc co robić, a ze stresu opuściłam kieliszek, który rozbił się w drobny mak, przy okazji plamiąc mi czerwonym winem buta. Nie mogłam uwierzyć, że Liam zrobił coś takiego - bardzo kochałam Doriena i miałam z nim najlepsze relacje, zawsze myślałam jednak, że nasz najstarszy brat był znacznie bardziej uczciwy i honorowy od Caluma i Doriena. Zawiodłam się na nim. - Na galopujące gargulce, nie wierzę... - wyrzuciłam cicho z trudem utrzymując równowagę. Byłam bliska omdlenia, na szczęście jeden z naszych rodzinnych skrzatów, który przyszedł posprzątać po mnie wino podstawił mi krzesło. Usiadłam na nim i dałam mu do zrozumienia, żeby nie mówił rodzicom o zaistniałej sytuacji. Oddychając ciężko wsłuchałam się w słowa Bei. Mimo, że nie trudno było przyznać jej rację zamilkłam. Nie mogłam otrząsnąć się z szoku - wiedziałam już, że Ruth mimo uroczych pozorów była wyrachowana, nie spodziewałam się jednak tego samego po Liamie.
Totalnie zignorował wypowiedź Beatrice. Mogła sobie mówić co chciała. Jako jedyna nie znała Ruth, nie miała pojęcia o tym, jak te ich popaprane relacje wyglądały. Sama nie była lepsza z tym pożal się boże narzeczonym od siedmiu boleści, więc zupełnie jej nie słuchał, mogła sobie myśleć co tylko chciała. Gorzej z Vivien, która była wyraźnie wstrząśnięta tym, co usłyszała. Bałagan spowodowany stłuczonym kieliszkiem został szybko sprzątnięty przez domowego skrzata, a najmłodsza z rodzeństwa aż usiadła z wrażenia. – Wykorzystał ją – mruknął, a potem dmuchnął dymem za siebie, tak żeby nie drażnić nim dziewcząt – Przynajmniej tak mówiła. Tłumaczyła, że niespecjalnie i nieświadomie podał jej afrodisię w drinku, ale nawet jeśli zachowywała się wobec niego zupełnie jednoznacznie i była nachalna, to jego zachowania zupełnie nic nie usprawiedliwia. Ona tam pojechała jeszcze jako studentka, a on był nauczycielem, w dodatku opiekunem jej domu. Powinni go wyrzucić na zbity pysk. Wiedział, że ci się podobała? – spytał bezpośrednio Caluma, aczkolwiek doskonale znał odpowiedź – Na mnie mógł się mścić, ale twoje uczucia powinien był uszanować, już nie mówiąc o tym co zrobił jej. Nic dziwnego, że uciekł. Ciekawe, czy teraz też się ogląda za uczennicami. Chyba osiągnął swój cel, chociaż zachował kamienny wyraz twarzy. Ruth była już przeszłością i tak starał się o niej myśleć, ale Liam, jakkolwiek daleko by nie wyjechał, zawsze będzie ich bratem. To był ten moment, kiedy Dorien mógł (całkiem szczerze!) przeciągnąć Caluma na swoją stronę i utwierdzić Vivien, że nie powinno być jej żal najstarszego brata.
//zt wszyscy
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
W odczuciu Beatrice święta nastały zdecydowanie zbyt szybko względem tego, jak niedawno były poprzednie. Dni zlewały się jeden z drugim, tygodnie również. Nim się zorientowała, to nagle za oknami pojawił się śnieg, którego gruba warstwa przyozdabiała teraz wiele terenów w Dolinie Godryka Gryfindora. Jeszcze mniej czasu minęło pomiędzy tą obserwacją a faktem, że nagle za rogiem były święta. Jak co roku w Brighton była organizowano z tego powodu wielka świąteczna kolacja. W tym roku miała być ona szczególnie wyjątkowa. Vivien miała pojawić się na niej z Cassianem, Dorien z Aurorą i Willow, a Caluma miało nie być, ponieważ jego słabe zdrowie przypomniało o sobie w najmniej odpowiednim momencie, co spowodowało, że musiał zostać w Mungu. Beatrice cholernie bała się tego dnia. Po pierwsze, niekoniecznie ciepło wspominała poprzednie święta. Po drugie, nadal nie miała okazji nikomu wyjaśnić tego, co łączyło ją z Claudem. A po trzecie, właśnie Faulkner miał się pojawić wieczorem w jej rodzinnej posiadłości. Nie pamiętała kiedy dokładnie postanowiła zaprosić go w jej strony, ale cholernie obawiała się tej wizyty. Było to na pewno lekkomyślne zachowanie. No ale cóż, słowo się rzekło, show must go on. Nim się obejrzała, pakowała swoje walizki i z westchnieniem żalu żegnała swoje drewniane ściany w których czuła się tak bezpiecznie. Musiała nałożyć na twarz maskę, której nie zdejmie przez kolejnych kilka dni. Będzie udawać bardzo szczęśliwą. Będzie skrupulatnie unikać wszelkich tematów związanych z jej ewentualnym zamążpójściem, które rodzice na pewno planują. W końcu była od roku samotna. Jej poprzednie narzeczeństwo z hukiem zakończyła we wrześniu 2017 roku. Znając jej rodzinę, z pewnością już szykowali dla niej "idealnego" kandydata, z dobrego domu, z dobrym wykształceniem i z pokaźną sumką galeonów w krypcie w banku. Zapowiadały się cudowne święta. Zapewne szybko miała pożałować faktu, że w ogóle zgodziła się wziąć w nich udział. Wigilijny poranek przywitała w jej dawnym łóżku, w jej dawnej sypialni. Już zapomniała jak wielka ona była, jak niekomfortowo się tutaj czuła. Zapachy świątecznych potraw zaatakowały jej nozdrza od razu, gdy przekroczyła próg swojego pokoju. Z pewnością skrzaty pracowały od dawien dawna nad tym, aby rodzina Dear i zaproszeni przez nich goście spędzili "wyśmienite święta w gronie najbliższych". Mdliło ją na samą myśl o tej szopce, ale słowem się na ten temat nie zamierzała odzywać. Na szczęście nie musiała pomagać w żadnych skomplikowanych przygotowaniach, co pozwoliło jej zamknąć się w jej dawnej sypialni i przygotować garderobę na wieczór. Kiedy wybiła godzina 17, wyszła ze swojego pokoju odpowiednio umalowana i uczesana. Postanowiła tego wieczoru założyć zieloną suknię. Jeszcze tylko dopilnowała, aby za pomocą swoich zdolności ukryć niedawno nabyte blizny na przedramionach i mogła iść udawać szczęśliwą. Kolacja na szczęście minęła szybko. Po niej babcia oraz Victoria i Jacob postanowili udać się do swoich pokoi. Może oni też mieli już dość integracji rodzinnych? Beatrice nie mogła tego zrobić. Razem z bratem, siostrą i zaproszonymi przez nich gośćmi udała się do salonu celem dalszego celebrowania świąt. Jeszcze nie wiedzieli, kto miał zaraz ich odwiedzić. - A w ogóle, to postanowiłam zaprosić dzisiaj Claude'a Faulknera. - i jakby na potwierdzenie jej słów, rozległ się dzwonek do drzwi, który mógł zwiastować tylko jedno. Faulkner stał na progu, a jej serce niebezpiecznie przyspieszyło rytm. Nie dała nic po sobie poznać i poszła przywitać gościa. Ucałowała chłopaka w policzek i wprowadziła do salonu pełnego Dearów i ich przyszłych bądź teraźniejszych partnerów. - Claude, chyba zdążyłeś już wszystkich poznać, więc nie widzę konieczności przedstawiania Cię. - uśmiechnęła się uroczo w jego stronę, po czym rozejrzała się po zgromadzonych wokół ludziach. - To co, może świąteczny kieliszek?
Minął rok. Czy szybko, czy wolno – ciężko stwierdzić. Jedyne, czego Dorien mógł być pewien, to że w jego życiu wiele się zmieniło. Był innym człowiekiem, pełnym nowych doświadczeń. Beztroski chłopiec zniknął bezpowrotnie, ustępując miejsca dojrzałemu mężczyźnie, który razem z niedawno nabytą żoną powitał na świecie ich pierwsze dziecko. Kto by pomyślał, że ta dziewczyna, do której wyrwał się z bożonarodzeniowej kolacji w zeszłym roku, stanie się tak ważną osobą nie tylko dla niego, ale też dla całej rodziny Dearów. Siedzieli razem we dwoje w dużym fotelu przy kominku, wtuleni w siebie, najedzeni i przysypiający, a w kołysce tuż obok słodko drzemała Willow. Ostatnich kilka nocy dała rodzicom nieźle popalić, także teraz obydwoje odpływali powoli, grzejąc się przy ogniu. Z półsnu, a może a może nawet tylko ‘trybu czuwania’ wybudziła go Beatrice. Musieli, razem z Vivien i Cassianem przejść do salonu w chwili, gdy świadomość Doriena uciekła. Nazwisko Claude’a i w ogóle informacja, że jego kolega z pracy miał się za chwilę pojawić w domu rodzinnym Dearów, przywróciła czujność jej starszego brata. – Stąpasz po cienkim lodzie – mruknął niezbyt głośno, wciąż z zamkniętymi oczami. Wyglądał jakby naprawdę spał, choć na zmarszczonym czole pojawiło się kilka poziomych linii. Dobrze, że Bea wyszła po gościa, więc nie wdali się w żadną niepotrzebną dyskusję. Odgarnął delikatnie blond loki z twarzy Aurory. Spała, zupełnie niewzruszona tym, co się działo wokół. – Jeśli mam wytrwać, to muszę najpierw zajrzeć do piwnicy. Kilka słów w stronę Śpiącej Królewny wystarczyły, by objęła go rękoma za szyję, a nogi splotła tuż ponad biodrami Doriena. Wstał powoli, z żoną na rękach. Przywitał się z Claudem uściskiem dłoni, po czym spojrzał na Vivien, porozumiewając się z nią bez słów. Wiedział, że Willow jest z nimi bezpieczna. Żonę zaniósł do pokoju gościnnego, który przez kilkanaście lat był jego sypialnią. Kobieta przebudziła się na chwilę, więc pomógł jej zdjąć sukienkę, a potem upewnił się, że jest przykryta kołdrą po same uszy. Potwierdził, że zajmie się córką, pozwalając Aurorze na niczym nie przerwany sen. Zszedł po schodach, ale nie zatrzymał się w salonie. Pracownia Victorii skrywała wiele sekretów, ale był tam też niewielki składzik. Eliksir regenerujący to jedyna sensowna pozycja, którą znalazł na szybko. Wypił pół fiolki, a resztę schował do kieszeni. Otrząsnął się i wyglądał, jakby odzyskał siły. Zmęczenie i znużenie uciekło. Wrócił zatem do salonu, będąc bardzo ciekawym prawdziwych motywów zaproszenia Claude’a.
W tym roku spędzaliśmy święta w zupełnie innym gronie niż w poprzednich latach - dwie zimy wcześniej towarzyszył nam Liam, Victor i kuzynowie, rok temu mimo ich nieobecności był jeszcze Calum, którego tym razem ze względu na chorobę zabrakło. Wiedziałam, ze tym razem będzie inaczej - to były pierwsze święta z Willow, ale także z Cassianem, bo choć rok wcześniej byliśmy już zaręczeni to szczerze powiedziawszy nie chcieliśmy mieć ze sobą zbyt wiele wspólnego. Cała ta sytuacja mnie stresowała i zależało mi, żeby wypaść jak najlepiej. W przeciwieństwie do siostry wybrałam skromniejszą i odrobinę bardziej klasyczną kreację, którą dopełniłam otrzymanym od Cassa naszyjnikiem zaś w kwestii włosów zdecydowałam się na luźniejsze upięcie - wydawało mi się, że jeśli mój wygląd spełni oczekiwania rodziców to cała wigilia przebiegnie jakoś sprawniej. Początkowo czułam się niezręcznie siedząc przy stole wyłącznie z babcią, rodzicami, Beą i rodziną Doriena, jednak gdy pojawił się Cass, który przyszedł do nas tuż po jego rodzinnej wigilii, atmosfera odrobinę się rozluźniła - jego uśmiech i poczucie humoru zdecydowanie działały na korzyść. Kolacja minęła dość szybko, a towarzystwo mojego narzeczonego było naturalne i miłe - już nie musieliśmy się silić na udawanie czegokolwiek przed rodzicami, bo wszelkie wyrazy sympatii były po prostu naturalne. Gdy rodzice i babcia poszli do siebie przenieśliśmy się do salonu. Dorien poszedł odprowadzić zmęczoną Aurorę do spania, zaś ja z Cassem przenieśliśmy się do salonu, gdzie jednym okiem spoglądając na śpiącą w kołysce Willow usiedliśmy na kanapie. Wiadomość o pojawieniu się Claude'a spadła na nas jak grom z jasnego nieba i chociaż byłam troszkę zaskoczona tym, że to Beatrice go zaprosiła to nie zamierzałam tego okazywać. - Cześć Claude - powiedziałam z uśmiechem do mężczyzny. Nie wiedziałam o Faulknerze zbyt wiele, niemniej jednak podczas kilku naprawdę trudnych dni w Kolumbii zdążyłam zapałać do niego delikatną sympatią, więc jego obecność w niczym mi nie przeszkadzała.
Ostatnio zmieniony przez Vivien O. I. Dear dnia Sob Gru 29 2018, 19:04, w całości zmieniany 1 raz
Na wigilię do Dearów wpadam już po naszym spotkaniu rodzinnym i chociaż cieszę się, że mogę spędzić święta z Dorienem i Vivien, to państwo Dear odrobinę mnie krepują. Na całe szczęście dość szybko pozbywamy się ich i zasiadamy w salonie. Staram się pilnować czy wszystko w porządku z córeczką Doriena, jednak większość mojej uwagi pochłania Vivien. Wygląda dzisiaj elegancko i wyjątkowo pięknie. Na co dzień oczywiście równie mocno doceniam jej urodę, niemniej jednak częściej widuję ją w dresie niż w sukienkach, dlatego robi na mnie tak wielkie wrażenie jak na weselu Doriena i Aurory. Nagle okazuje się, że jednak spędzimy ten wieczór w odrobinę szerszym gronie. Wstaję by uścisnąć na powitanie rękę Claude'a. Zaskakuje mnie jego obecność, bo choć wiem, że Dorien jest z nim blisko, to wcześniej nie miałem pojęcia o tego typu zażyłości ze strony Beatrice, szczególnie, że Dearowie są w kwestii krwi niemal tak sztywni jak moi przodkowie. Nie zamierzam jednak dać gościowi odczuć zdziwienia. Po krótkim powitaniu zachowuję się zupełnie normalnie - zajrzawszy do kołyski, czy aby na pewno wszystko dobrze z Willow wracam na miejsce koło Vivien. - Chętnie napiłbym się wina - odpowiadam na pytanie starszej córki Dear.
Claude wpadł jak śliwka w kompot. Z wielu powodów. Po pierwsze, przez ostatnie miesiące był zajęty całą masą bardzo istotnych spraw, przez co kwestia zbliżających się wielkimi krokami świąt była dla niego dużym zaskoczeniem. Niedawno co wygrzebał się zdrowotnie z poważnej, tajemniczej misji zleconej mu przez Ministerstwo. Ledwo co odgrzebał się z papierów w robocie. Dopiero co wrócił z pełnej niebezpieczeństw przeprawy przez kolumbijską dżunglę w towarzystwie Dearów... I nagle dostał zaproszenie do ich domu. Oczywiście, że je przyjął. Jak mógłby nie przyjąć? Szczególnie, że przyszło ono do niego od Beatrice, której z pewnością nie mógłby odmówić, szczególnie że rok temu to on zapraszał ją. Z uśmiechem przyjął zaproszenie do posiadłości Dearów w Brighton, dopiero po upłynięciu kilku dni orientując się, na co tam naprawdę przystał. I bardzo się tego wystraszył. Miał już do czynienia z niemal każdym Dearem. Pomijając spotkania z Beatrice, z Dorienem pracował od roku, natomiast od jakiegoś czasu znał również Vivien. Będąc na weselu miał okazję ujrzeć dużą część ich rodziny i, cóż, krótko mówiąc - był przytłoczony poziomem, który sobą prezentowali. Tak jak na co dzień nie miał zbyt dużych kompleksów na punkcie swojej osoby, lecz w zderzeniu z rzeczywistością, w której żył ów czystokrwisty ród, czuł się znacznie gorszy. I sam nie wiedział do końca czemu, po prostu tak było. Musiał jednak zagryźć zęby i przełknąć swoje irracjonalne lęki. Wpadał przecież na herbatkę i pogawędkę, prawda? Wcześniej odwiedził własną rodzinę i musiał przyznać, że dokładnie tego mu brakowało. Wspólna kolacja była doświadczeniem, którego potrzebował - widok uśmiechniętych rodziców wynagrodził mu wszystko! Hannah powiadomiła go o swoich niedawnych zaręczynach, a Jane wyjątkowo znacząco zarumieniła się podczas rutynowych przepychanek na temat tego, kiedy jedno z drugim przyprowadzi swoich życiowych partnerów do domu. Podobnie zaczerwienił się dam Claude, gdy wygadał się, że po kolacji musi lecieć do Beatrice - "Nasz kochany Claudius w święta jedzie do KOBIETY!" krzyknęła babcia, z radości wstając z bujanego fotela. Na szczęście cały ten festiwal wstydu dobiegł końca i po kilku głębokich oddechach Claude zmaterializował się pod drzwiami posiadłości Dearów. Wciąż nie potrafił powstrzymać westchnienia zachwytu nad wyglądem dworku... Drzwi otworzyły się, a na twarzy Claude'a wykwitł pełny zdenerwowania i serdeczności uśmiech. Obrzucił Beatrice łakomym wzrokiem stwierdzając w myślach, że wyglądała pięknie w zieleni. Jak we wszystkim. - Cześć - przywitał się z nią, dopiero wtedy spojrzeniem ogarniając resztę przestrzeni. Okazało się, że nie była sama. Niedługo po tym, jak wszedł i odwiesił swój płaszcz, otrzymał uścisk dłoni od Doriena (który swoją drogą miał przerzuconą przez ramię śpiącą małżonkę - ciekawy pokaz manier i pierwotnych instynktów zarazem). Następnie otrzymał powitanie od ślicznie wyglądającej Vivien oraz jej narzeczonego, Cassiana. W salonie obecna była jeszcze Willow - pociecha Doriena, której Claude jeszcze nie miał okazji widzieć na oczy. - Hej, cześć - witał się, z wielkim trudem panując nad coraz bardziej ogarniającą go nerwowością. Słysząc komentarz Cassiana o winie, niemal bezwiednie przytaknął. No i stał tak sobie, nie wiedząc w sumie co powinien zrobić. Usiąść tu, czy tam? W ogóle powinien siadać? Może miał w czymś pomóc? Spojrzał na Beatrice (oczka trochę mu się zaświeciły), po czym ponownie uśmiechnął się z pewną dozą niepewności. - Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Jak w ogóle prowadziło się rozmowę? Zdawał się zapomnieć.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy usłyszała od Doriena, że jego zdaniem igra z ogniem. Czyżby? Trochę to dziwne, że przytyki pod tym akurat względem robił jej ktoś, kto wziął ślub tylko dlatego, że zaliczył wpadkę. Merlinie uchowaj, nie miała nic złego na myśli, ale dalej, śmiała się w duchu na samą myśl, że coś takiego aktualnie miało miejsce. Nie wątpiła w to, że jej brat darzył swoją żonę jakimś uczuciem, ale również nie podejrzewała, aby kwestia podjęcia decyzji o ślubie była tylko i wyłącznie skutkiem ogromnej miłości między tym dwojgiem. Poza tym, Willow jakoś szybko przyszła na świat względem tego, kiedy był ich ślub. - Jak zawsze Dorien, jak zawsze. - skomentowała tylko krótko jego słowa i poszła po swojego gościa. Nie czuła się jakoś źle, nie odczuwała, aby postąpiła niewłaściwie. No cóż, Claude stał się dla niej ważnym człowiekiem, a jak wiadomo, święta należało spędzać w gronie najbliższych. Śmiało mogła go uznać za takiego. Niekiedy miała głupie wrażenie, że stał się on dla niej bliższy niż najbliższa rodzina. No, nie licząc kilku incydentów w ich cholernie zawiłej relacji, to faktycznie mogłaby tak powiedzieć. Kiedy wróciła do salonu razem z Faulknerem, Dorien właśnie postanowił wynieść Aurorę z tego miejsca. I to dosłownie. Widocznie dziewczyna była mocno zmęczona. Zresztą, nie ma się jej co dziwić. Opieka nad małym dzieckiem zajmowała dużo czasu i energii. Beatrice uwielbiała swoją chrześnicę. Uważała to dziecko za naprawdę wspaniałe. - Powiedz Claude, jak udały się święta u Ciebie w domu? - zagaiła rozmowę, kiedy jej brat udał się w niewiadomym kierunku. Kiedy wrócił, okazało się, że jest w znacznie lepszej kondycji, niż jeszcze kilka minut temu. Beatrice uśmiechnęła się zadziornie na ten widok. Z pewnością to nie kawa postawiła go na nogi. Przypomniała jej się ważna kwestia, którą zamierzała dzisiaj poruszyć. A może nie tyle poruszyć, co dowiedzieć się więcej w tej sprawie. Oczywistym było, że Vivien i Cassian są zaręczeni. Ona też nie tak dawno była, ale cóż, w tej rodzinie to "normalne" że ślub trzeba brać, byle szybciej, byle z lepszym kandydatem. Ciekawa była, jak bardzo naciski rodziców odczuwała jej młodsza siostra. - Swoją drogą... - zaczęła, podchodząc do barku i otwierając go. Wyjęła ze środka dwa kieliszki do wina, aby nalać go mężczyzną. Sama dla siebie wzięła niedużą szklaneczkę i postanowiła posmakować dzisiaj Whisky. Jej ojciec miał bardzo ciekawe zapasy ognistej, której nie powstydziłyby się najlepsze lokale na świecie. Polała wina, nalała również Whisky i przeniosła pytające spojrzenie na siostrę. - Tobie również polać? - i nim zdążyła cokolwiek Vivien powiedzieć, sięgnęła po kolejny kieliszek do wina i nalała odpowiednią ilość białego trunku do wnętrza szkła. Zdawało się, że powinna wrócić już do tematu, dlatego złapała kieliszki w dłoń i rozdała odpowiednim osobą. - Vivien, Cassian, jak przygotowania do ślubu? Bo nie uwierzę w to, że żadnych nie poczyniliście przy takiej rodzinie, jak ta. - uśmiechnęła się, bynajmniej w miły sposób. Nic nie wyrzygiwała, tylko doskonale wiedziała, jak to jest być naciskanym z każdej strony a już w szczególności z tak mocnej strony, jak ich rodzice. Wtedy właśnie do salonu wrócił Dorien, a Trice uśmiechnęła się miło w jego kierunku. - Tobie też polać? - zapytała starszego brata.
Choć czułam zaskoczenie pojawieniem się Claude'a to w gruncie rzeczy cieszyłam się z jego obecności - był osobą sympatyczną, co dawało nadzieję na wprowadzenie trochę radośniejszej atmosfery do tego smutnego gmachu, przynajmniej na czas świąt. Nie zdążyłam przytaknąć, gdy Beatrice nalała mi wina, niemniej jednak byłam zadowolona z wyboru, więc grzecznie podziękowałam przejmując kieliszek. Wzięłam mały łyczek i oparłam się lekko o Cassiana. Było naprawdę przyjemnie i wydawało mi się, że nic nie może spieprzyć zaskakująco dobrej atmosfery, gdy kilka chwil później moja starsza siostra wypaliła pytaniem o ślub. Chciałam wierzyć, że nie zrobiła tego złośliwie, lecz podświadomość cisnęła mi na myśl różne myśli - w końcu druga Dearówna wiedziała, że sytuacja między mną, a narzeczonym jest dość specyficzna i mimo, że nasze relacje w ciągu roku stały się bardzo bliskie, to wciąż czułam się lekko zafrapowana tą sytuacją. Bycie aranżowaną narzeczoną najlepszego przyjaciela własnego brata wciąż było dla mnie odrobinę niekomfortowe. - Właściwie to niewiele - powiedziałam rumieniąc się i lekko tracąc rezon - Na razie... pertraktujemy. Nie byłam pewna co mam powiedzieć - temat ślubu był spychany na bok, nierealny, szczególnie biorąc pod uwagę niedawne rozdrapanie ran. Raczej o tym nie rozmawialiśmy - Cass dawał mi czas, a pojedyncze wymiany zdań dotyczyły decydowania w kwestii miejsca czy miesiąca w którym ma nadejść ślub. Nie wdawaliśmy się w szczegóły. Spuściłam wzrok unikając spojrzenia zebranych, przy okazji odrobinę mimowolnie ściskając dłoń narzeczonego.
Początkowo atmosfera jest miła - zagajamy Claude'a, Dorien wraca pełen nowej energii, zaś Beatrice polewa nam wina i whisky. Chwytam moją szklankę i obejmując Vivien biorę małego łyka zupełnie nie spodziewając się nadchodzącej mini katastrofy towarzyskiej. Wtem z ust Beatrice pada pytanie, które bez wątpienia jest na miejscu - biorąc pod uwagę sytuację między mną, a Vivien poruszanie tego tematu w taki sposób, nie prywatnie, lecz w tak dużym gronie, przy niemal nieznanej osobie jaką jest Claude jest co najmniej niezręczne. Wiem, że relacje między Dearównami nie są najlepsze, ale po tylu latach znajomości nie spodziewałbym się po Beatrice takiego braku delikatności. Vivien nie odpyskowuje, rumieni się, a ja po tylu miesiącach obserwacji jestem w stanie zauważyć, ze jest naprawdę zmieszana. Gdzieś w sercu czuje lekkie ukłucie, że tak nerwowo reaguje na wzmiankę o naszym ślubie, jednak nie tracę rezonu. Wiem, że to wszystko nie jest dla niej zbyt łatwe i rozumiem to, szczególnie biorąc pod uwagę, że ja sam wciąż mam jeszcze pewne rany, z którymi nie do końca się pogodziłem. - Mamy jeszcze trochę czasu, Bea - mówię - Zresztą Vivien bardzo ciężko pracowała przez ostatni rok i nie mieliśmy wystarczająco czasu. Z jednej strony mam na myśli czas na planowanie, z drugiej na poznanie - choć jesteśmy blisko, to wydaje mi się, że wciąż potrzebujemy czasu by przepracować wszystkie nasze traumy i być ze sobą na tyle świadomie, by nasze małżeństwo było pełnowartościowe. Zależy mi na niej i na tym byśmy oboje byli szczęśliwi. Gdy ściska moją dłoń odwzajemniam uścisk i obdarzam ją czułym uśmiechem - żeby dodać jej otuchy, żeby wyrazić, że jest dla mnie ważna, ale też po to, żeby Beatrice nie myślała, że nam się nie układa. W gruncie rzeczy byłbym głupcem, gdybym nie przyznał, że relacja z Vivi mimo niezbyt zachęcającego początku układa się wyjątkowo dobrze.
Choć marynarkę zdjął już dużo wcześniej, to pozostając w białej koszuli i czarnej kamizelce wciąż wyglądał niesamowicie elegancko. Nawet rozpięte pod szyją guziki i podwinięte rękawy nie umniejszały całości, prezentując Doriena Deara jako dorosłego i w miarę dojrzałego mężczyznę, odnajdującego się w roli męża i ojca, jak i godnego następcy Jacoba. Eliksir pobudził go na tyle, że byłby w stanie wytrwać bez ziewania półtorej do dwóch godzin, a kieliszek wina nie zadziała niczym środek nasenny. – Też wino – odpowiedział siostrze i przemierzył przez salon w jej stronę, by odebrać kieliszek. Upatrzył sobie miejsce w tym samym fotelu, który opuścił zaledwie kilka minut wcześniej. Claude’a postanowił ignorować. No, nie tak całkowicie. Raczej chodziło o sam fakt zaproszenia Rudzielca do ich rodzinnego domu na święta. Oczywiście to nie była jego pierwsza wizyta w tym miejscu – miał okazję poznać rodziców zaprzyjaźnionego mu rodzeństwa w trakcie przyjęcia ślubnego Doriena, być może nawet zwiedził pobieżnie dworek, w którym teraz gościł ponownie. Wszystko sprowadzało się do tej najistotniejszej kwestii – że zaprosiła go Beatrice. Gdyby propozycja wypłynęła od samego Doriena, wszystko wydawałoby się być w porządku. Teraz jednak wzbierała w mężczyźnie mieszanka irracjonalnych uczuć: trochę żalu, trochę złości i zażenowania, może też zazdrości, że starsza z sióstr niewątpliwie lokuje uczucia w tak nieodpowiednim kandydacie. I o ile mógł uwielbiać Claude’a będąc z nim na stopie koleżeństwa i wspólnej pracy, tak dopuszczenie do świadomości prawdopodobnego zbliżenia pomiędzy nim a Beatrice zdawało się być jednocześnie niewyobrażalne, jak i bardzo bolesne. – Niech Vivien najpierw szkołę skończy, mają czas – skomentował pytanie rzucone w stronę najmłodszej siostry przez tę starszą, poczuwając się do odpowiedzialności przyjęcia na klatę tych niewygodnych kwestii – Zresztą, to będzie wielkie wydarzenie. W tej chwili najważniejsze jest moje dziecko, proszę nie odbierać jej tej chwili blasku, sławy i ogólnego zainteresowania – dorzucił żartobliwym tonem, mając nadzieję na rozładowanie sytuacji, a potem zwrócił się do Claude’a i wziął dziecko na ręce, uprzednio odstawiając kieliszek – Widziałeś ją chociaż?
Claude sam siebie pytał, dlaczego czuł się tak spięty? Dlaczego tak uparcie miął mankiety swojej koszuli i czuł to paskudne uderzenie gorąca na plecach, zwiastujące rychłe wstąpienie rumieńca na jego piegowate policzki. Czy miał się tu czego obawiać? Instynkt mówił - tak, umysł - nie. Dorien był jego, bądź co bądź, bardzo dobrym kolegą z pracy, jeśli nie nawet kimś dorastającym rangi prawdziwego przyjaciela. Fakt, że potrafili dojść do takiego momentu w ich znajomości ewidentnie świadczył o tym, że dla mężczyzny czystość krwi nie miała aż takiego znaczenia - może tak ogółem, może tylko w jego przypadku? Nigdy nie pytał i wolał się nie dowiadywać. Ogólne wrażenie na temat poglądów Dearów wyniósł z wesela, pytanie brzmiało czy utwierdzą go w nim? Zamrugał gwałtownie, gdy Beatrice zapytała go o święta w jego rodzinnym domu. Aż dziw brał, że w ogóle chciałaby o tym słuchać! - Och, u mnie w domu? Świetnie, świetnie... Mama przygotowała całą masę pyszności, teraz jestem taki napchany - zaśmiał się krótko, klepnąwszy się po delikatnie wydętym brzuchu, a zaraz potem skarcił się w myślach, czemu to zrobił. Beatrice z pewnością spojrzała i dostrzegła to wybrzuszenie koszuli, teraz nie dające się wytłumaczyć źle wetkniętym rąbkiem i niefortunnym zagięciem. - Pomagałem przy ubieraniu choinki i nakrywaniu do stołu, zjedliśmy, porozmawialiśmy. Moja siostra się zaręczyła - dodał jeszcze, niepewny, co powinien mówić i czy w ogóle cokolwiek dodawać? Podejrzewał, że było to zagajenie na miarę zachęty do small talku, niekoniecznie do opowiedzenia historii życia. Temat zaręczyn, jakże wymierzony, przeniósł się z jego osoby na Vivien i Cassiana, a Claude, choć z reguły niezbyt wyczuwał takie rzeczy, od razu zorientował się, że atmosfera w salonie znacznie zgęstniała. Faulkner wbił spojrzenie w postacie Vivien i Cassiana. Blondynka wyglądała na mocno zmieszaną zadanym przez Beatrice pytaniem, Cassian z kolei przybrał w oczach Claude'a nieco obronną postawę. Do dyskusji dołączył się Dorien, któremu rudzielec posłał delikatny uśmiech - raczej nieodwzajemniony, nie wiadomo czy przez przeoczenie, czy przez gryzące go w środku negatywne uczucia. Sprawa ślubu najmłodszej siostry Doriena została szybko zamknięta, a uwaga przeniosła się na najmłodszą potomkinię w rodzinie. Claude przeniósł spojrzenie na kołyskę, gdzie spoczywała malutka Willow i pokręcił przecząco głową. Czy to oznaczało, że ma wstać i podejść? Mógł to zrobić?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie spodziewała się, że proste pytanie odnośnie przyszłego ślubu jej siostry zostanie odebrane jako personalny atak zarówno na jedno jak i drugie. Nie zależało jej na tym, aby uprzykrzać Vivien życie i stawiać ją w niekomfortowej sytuacji. Sama przez to przechodziła, wiedziała, że z pewnością było jej ciężko. Ich rodzina była popaprana i pomieszana o wiele bardziej niż ustawa przewiduje. Wiedziała, że dziewczyna nie ma lekko. Pewnie dlatego delikatnie zmarszczyła brwi, słysząc zarówno słowa Vivi jak i Cassiana. Potem jeszcze (oczywiście) Dorien dorzucił swoje trzy grosze, jak zwykle stając w obronie najmłodszej Dearówny. - Wybaczcie, że zapytałam... Nie miałam nic złego na myśli. Pod tym względem rozumiem waszą niechęć bardziej niż ktokolwiek inny. - powiedziała po chwili, wysłuchawszy wszelkich argumentów, które jej podali. Claude podjął próbę dalszej rozmowy, co Beatrice przyjęła z nieskrywaną ulgą. Ten wieczór już teraz zapowiadał się katastrofalnie, a znając życie, nim dotrwają do drugiej kolejki, to kieliszki i szklanki zaczną latać po całym salonie. Istniało takie prawdopodobieństwo. Ostatnim razem nieźle rzucili się sobie do gardeł. Teraz należało zachować pozory względnie normalnych relacji. -Gratulacje dla niej! - rzuciła z uśmiechem, kiedy rudzielec wspomniał o planach zamążpójścia jego siostry. Sama Trice ten rok mogłaby uznać za bardzo udany. Nie wzięła ślubu, kredytu. Wszystko szło zgodnie z planem. Fakt, nie pomyślała o tym, że Claude nie widział jeszcze córki Doriena. Kurde, powinna od razu o tym pomyśleć. Dla jej brata, Willow stała się oczkiem w głowie i najważniejszą istotą na świecie. Sam fakt, że pilnował jej zawzięcie, nawet w takim momencie jak teraz, gdzie spokojnie mogłaby się nią zająć matka, czy babcia, świadczył o ogromnej zażyłości mężczyzny z tym dzieckiem. Ona sama była dumna z tego, że mogła to dziecko nazwać swoją chrześnicą. Niesamowite, ale nigdy nie podejrzewała, że kiedykolwiek poczuje cokolwiek podobnego do tego ciepła, które rozpościerało się w jej ciele, ilekroć widziała Willow. - Claude, koniecznie musisz ją poznać! - stwierdziła tylko, po czym pociągnęła chłopaka za sobą w kierunku kołyski, gdzie znajdowała się dziewczynka. Po wcześniejszym upewnieniu się, że Dorien nie ma nic przeciwko, pochyliła się nad kołyską i wyjęła dziewczynkę z jej łóżeczka. Delikatnym ruchem dłoni odgarnęła niesforny loczek z jej czoła. Mimowolnie uśmiechnęła się z czułością, nic nie mogła poradzić na to, że Willow wyzwalała w niej takie uczucia. - Chcesz ją potrzymać? - zapytała Claude'a. Nie widząc żadnego sprzeciwu ze strony brata czy kogokolwiek w tym pomieszczeniu, podała Faulknerowi dziecko Doriena, przytrzymując odpowiednio, aby Merlinie uchowaj, nic złego jej się nie stało. Musiała przyznać, że Claude wyglądał o wiele bardziej męsko trzymając to niewielkie dzieciątko w ramionach, niż kiedykolwiek wcześniej. Coś w tym może jednak było, że dziecko każdemu dodawało męskości.
Raczej nie spodziewałam się po Beatrice dobrych intencji w tak drażliwym temacie, więc cieszyłam się, że zarówno Cassian, jak i Dorien stanęli w mojej obronie. Trochę ubodło mnie, że Dorien tak bardzo podkreśla to, że jestem młodsza - oczywiście, wolałam odłożyć ślub na moment w którym ukończę studia, niemniej jednak uważałam, że chociaż ta decyzja powinna zostać pozostawiona mnie i Therrathielowi. To wszystko nie było dla nas łatwe - znaliśmy się od dziecka, ale zawsze był dla mnie kumplem mojego starszego brata. Może fajnym, może ciekawym, może i nawet potrafiącym wywołać przyśpieszone bicie serduszka małej Vivien, niemniej jednak mimo upływu lat wciąż pozostawała między nami ta niepisana zasada, która sprawiła, że byliśmy dla siebie absolutnie aseksualni. Rok narzeczeństwa zmienił wszystko - wydawać by się mogło, że w końcu sprzeciwię się rodzicom i ucieknę do Stanów robić wielką karierę muzyczną, tymczasem moje życie oscylowało między kameralnym studiem, Hogwartem, a towarzystwem Cassiana, który chcąc nie chcąc stawał się lekiem na całe zło. Żałowałam, że nasza znajomość nie miała szans rozwijać się po ludzku, naturalnym tempem, a jednak mimo iż wrzucono nas od razu na głęboką wodę to z czasem pojawiły się we mnie uczucia. Początkowo sympatia, zaufanie, zastąpione później przez przyjaźń, pożądanie i zauroczenie. A teraz czułam, że rodzi się między nami coś więcej, mimo iż wciąż mnie trochę dystansował. To nie był jednak dobry moment na roztrząsanie naszej relacji - na całe szczęście temat zboczył najpierw na święta Claude'a, a potem na Willow, która skradła uwagę całego towarzystwa, co chyba nikogo nie zaskoczyło. Odetchnęłam z ulgą - nikt nie zamierzał nas już dręczyć, więc mogliśmy się skupić jak uroczym widokiem był Claude w towarzystwie mojej małej bratanicy. - Ładnie razem wyglądacie - powiedziałam z uśmiechem starając się rozładować ewentualne napięcie - No i dobrze ją trzymasz. Ja za pierwszym razem w ogóle nie wiedziałam jak się do tego zabrać, a Cass to już w ogóle... Parsknęłam śmiechem trącając narzeczonego łokciem. Droczyłam się licząc, że sprowokuję z jego strony podobne docinki, a nie kłótnie. Znałam go już tak dobrze, że wiedziałam iż mimo początkowych oporów nie jest sztywniakiem. - Trzymał ją jak bochenek chleba - dodałam z ciekawością obserwując reakcję ukochanego.
Zmiana tematu jest dla mnie korzystna, zaś fakt, że już nie oscylujemy wokół naszego życia prywatnego sprawia, że Vivien momentalnie rozkwita. Podczas ataku kryje się za szczelną zasłoną, jednak gdy czuje się bezpiecznie, to od razu można zauważyć jak towarzyską i ciepłą jest osobą. Z zachwytem przyglądam się jej uśmiechniętej buzi i delikatnie unoszącemu się dekoltowi, który tak pięknie prezentuje otrzymany ode mnie naszyjnik. Mimowolnie uśmiecham się poprawiając opadające na jej ramiona pasma i kieruję wzrok ku Claudowi i małej Willow. Nawet jeśli ktoś inny wyczuwa napięcie w tej sytuacji, ja odnoszę wrażenie, że jest naprawdę sympatycznie, powiedziałbym wręcz, ze sielankowo. Z zamyślenia wytrąca mnie Vivien i jej tekst o bochenku chleba. - Ej - śmieję się, chociaż próbuję bezskutecznie udawać, że się gniewam - Jeszcze jedno słowo, a przypomnę ci jak ją przewijałaś. Żarty, żartami, ale po chwili nabijania się postanawiam również troszkę poprowadzić rozmowę wiedząc, ze ja i Dearówna nie możemy cały czas się izolować. - Jakie plany na sylwestra? - pytam wszystkich zgromadzonych zastanawiając się czy trochę nie zmodyfikować naszych. Wprawdzie kupiłem już dwa bilety na bal do ministerstwa, ale wciąż pamiętam, że Nowy Rok to urodziny Vivien i rozważam wszystkie możliwe opcje.
Claude nie był jakoś super nakręcony na poznawanie Willow. Żebym nie została źle zrozumiana - interesowała go jej mała osóbka, lecz znał siebie i wiedział, jakie rzeczy nieraz potrafił odwalić. Dobrze, że jeszcze nie upił żadnego łyku alkoholu... Stresował się, bowiem wszystkie pary oczu przeniosły na niego baczne spojrzenia. Na jego piegowate policzki wstąpił delikatny rumieniec i choć chciał to zatuszować delikatnym powachlowaniem się dłonią, był on zdecydowanie widoczny. Beatrice nie czekała, po prostu poszła do kołyski i wyjęła z niej dziecko. Claude zrobił minę nieodgadnioną, trochę się nadął, trochę się pouśmiechał, ostatecznie wziął Willow na ręce, niepewnie patrząc na Beatrice. Była nieco cięższa niż się spodziewał, więc postarał się złapać ją najlepiej jak potrafił. Nie miał doświadczenia z niemowlakami, aczkolwiek okazało się, że jego instynkty były słuszne. Spojrzał na buzię najmłodszej Dearówny i uśmiechnął się. Słysząc uwagę Vivien - zaśmiał się głośno. - To chyba czas sobie sprawić - stwierdził żartobliwie, dopiero po fakcie krzyżując spojrzenia z Beatrice i Dorienem, co skutecznie zamknęło mu usta i ustawiło go do pionu. Za wcześnie na takie żarty, za wcześnie... Spuścił więc głowę i spojrzał na Willow... Która nie wyglądała już tak samo. Zmarszczył brwi, intensywnie zastanawiając się, co uległo zmianie w tym ułamku sekundy. A gdy to do niego dotarło, niewiele brakowało, a by ją upuścił... Okej, przesadzam, po prostu poczuł się nieco osłabiony tą sytuacją. Spojrzał na Doriena z miną, jakby przed chwilą coś przeskrobał, po czym zapytał wątłym głosem. - Czy... Dorien, czy twoja córka była... ruda? - Głowa małej Willow prezentowała ładnie ułożone, przygładzone kosmyki w niemalże tak samo rudym kolorze, jak jego własne włosy. O Merlinie...
Odwrócił wzrok tylko na chwilę. Dosłownie na kilka sekund. Wyglądało to tak: Beatrice podała dziecko Claude’owi, Dorien sięgnął po odstawiony wcześniej kieliszek i zaczął odpowiadać Cassianowi, wspominając o organizowanym przez Ministerstwo Magii balu i odbijając pytanie, chcąc się dowiedzieć czy Vivien wraz z narzeczonym też się tam pojawią, czy mają inny pomysł, a potem… Potem zakrztusił się ciemnoczerwonym płynem, widząc co stało się z platynowymi włoskami jego malutkiej córeczki. Z trudem łapał oddech pomiędzy kaszlnięciami, nie przejmując się zbytnio czy poplami burgundowym winem jasny dywan. – Co do… Oszalałeś? Czy któreś z nas jest rude? – spytał trochę uniesionym tonem, hamując się tylko dlatego, żeby nie wystraszyć dziecka, wciąż gapiąc się na marchewkowy odcień jej włosów – Co jej się stało? Nawet nie przeszło mu przez myśl, że jego córka prawdopodobnie właśnie po raz pierwszy zaprezentowała nadzwyczajne, nawet jak na czarownicę, zdolności. Gen metamorfomagii krążył wśród Fairwynów, absolutną mistrzynią kamuflażu była przecież babcia rodzeństwa Dear ze strony matki, jak również Beatrice mogła pochwalić się tym niesamowitym darem, który jako dziecko pewnie postrzegała bardziej jak przekleństwo. Dorien doskonale pamiętał, ile pracy musiała włożyć jego młodsza siostra w zapanowanie nad niespodziewanymi i niekontrolowanymi zmianami wyglądu. Będąc jednak w szoku i ogólnym niezrozumieniu sytuacji, wręcz zaczął panikować. Po głowie krążyły mu różne myśli – czy to jakaś choroba, czy klątwa, czy tylko te ‘zakłócenia magiczne’, a jeśli nie, to po jaką cholerę jego mała księżniczka upatrzyła sobie akurat Claude’a do naśladowania? – No zrób coś! – jęknął błagalnie, patrząc na kolegę z wyrzutem, a wśród sióstr szukając wsparcia i pomocy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wieczór toczył się dalej w naprawdę ciekawej i miłej atmosferze, co było dla niej dużym zaskoczeniem. Była więcej niż pewna tego, że w pewnym momencie ktoś wyskoczy ponownie z jakimiś żalami, pretensjami i cholera jeszcze wie czym. A tu zaskoczenie; kiedy tego bardzo chcieli, byli w stanie się ze sobą dogadać! Willow skradła całe zainteresowanie wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Nic dziwnego, z dziećmi zawsze tak było. Każdy chciał mieć z nimi kontakt, próbować odgadnąć co im siedzi w tych maleńkich głowach. Chociaż Beatrice w ogóle nie czuła, że dla niej jest to odpowiedni moment na posiadanie dzieci oraz miała świadomość, że taki z pewnością jeszcze długi czas się nie pojawi, to Willow była dla niej niczym gwiazda na niebie, która zawsze świeciła najjaśniej. Kochała tą kruszynkę bezgranicznie, wcześniej nie podejrzewając się nawet o możliwość posiadania takich uczuć. Obserwowała Claude'a ze swoją chrześnicą na rękach i upiła niewielką ilość wina. Wtedy to Vivien rzuciła uwagą, że Rudzielec wyglądał dobrze z dzieckiem na rękach. O ile to nie było dla niej zaskoczeniem, bo sama zdołała to wcześniej zauważyć, tak słowa Faulknera a i owszem. W międzyczasie próbowała jeszcze coś odpowiedzieć Cassianowi. - Żadnych konkretnych. Chociaż słyszałam o tym całym balu w ministerstwie. Wie.. - i urwała, dłonią zatykając usta, aby nie wypluć wszystkiego, co aktualnie się w nich znajdowało. CLAUDE CHCIAŁ SOBIE SPRAWIĆ DZIECKO?! Zaśmiała się mocno histerycznie, próbując jednocześnie nie dać po sobie poznać, że była cholernie zaskoczona i jeszcze bardziej wystraszona w ułamku sekundy. Merlinie drogi! W co ona się wpakowała. Kolejnym zwrotnym punktem tego spotkania było... zrudzenie dziecka Doriena i Aurory. Kiedy Beatrice o tym usłyszała, od razu przeniosła spojrzenie na małą Willow. Faktycznie. Jej blond kosmyki postanowiły przestać być blond i zmienić się całkowicie na rude. W pierwszej chwili kompletnie nie skojarzyła JAK mogło do tego dojść, ale potrzebowała zaledwie dwóch sekund, aby gdzieś w jej umyśle zapaliła się lampka. - Daj mi ją, proszę. - powiedziała do Claude'a i przejęła chrześnicę z jego rąk. Uśmiechnęła się do niej, widząc, że te niebieskie tęczówki wpatrywały się teraz w nią z uwagą. Zaczęła się śmiać i wygłupiać. Łaskotać dziewczynkę po brzuszku i jednocześnie zmieniać swój kolor włosów na tęczowe: raz zielone, by po chwili stały się niebieskie, a jeszcze później różowe jak guma balonowa. Dziewczynka zaczęła się śmiać i... również zmieniać swój kolor włosów! Trice od razu skierowała szeroko otwarte oczy na swojego starszego brata. Kryło się w nich coś na kształt zaskoczenia i rozbawienia? -Dorien, do cholery! Czemu nie powiedziałeś, że ona też jest metamorfomagiem? - zapytała z lekkim wyrzutem w głosie, znów patrząc na Willow, której włosy były teraz niebieskie i... jakoś tak dziwnie dłuższe niż zazwyczaj. Chyba Beatrice nie mogła dostać lepszego prezentu na święta niż to, że ktoś również w rodzinie stał się metamorfomagiem!
Wszystko w tym pokoju działo się okropnie dynamicznie - z komplementowania Claude'a i Willow przeszliśmy do tematu Sylwestra, który umarł w ciągu zaledwie kilkunastu sekund zastąpiony inną, zdecydowanie bardziej interesującą dla wszystkich nowiną. Fakt, ze włosy Willow nagle stały się rude był co najmniej niedorzeczny, lecz po chwili, kiedy Beatrice sięgnęła do swojej genetycznie odziedziczonej umiejętności, a mała dziewczynka poszła jej śladem wszystko było już jasne - małej dostał się fairwynowski gen metamorfomagii. Z jednej strony odczuwałam silny entuzjazm związany z nowym odkryciem, z drugiej jednak poczułam, że ja i Cass jesteśmy tutaj trochę niepotrzebni - wydawało mi się, że Bea i Dorien potrzebowali chwili by oswoić się z nowo odkrytą przypadłością najmłodszej Dearówny. Mimo to wyjście z pomieszczenia wydało mi się niedorzeczne, bo sama byłam ciekawa rozwoju sytuacji. Puściłam Cassa i podeszłam do siostry oraz bratanicy ze zdziwieniem i fascynacją wpatrując się w kolorowe włosy najmłodszej Dearówny. - Niesamowite - szepnęłam spoglądając z bliska na dwie panny Dear. Nie miałam aż tak dobrego kontaktu z Beą by często obserwować jej przemiany, sporadycznie widziałam przemiany babki ze strony matki, dlatego wciąż traktowałam to jako coś naprawdę wyjątkowego - Babcia Isobel będzie zachwycona, musimy natychmiast wysłać jej sowę.
- My też wybieramy się do Ministerstwa - odpowiadam Dorienowi z uśmiechem. Chwilę później do rozmowy dołącza Beatrice, jednak w połowie zdania momentalnie przerywa, wyraźnie czymś zszokowana, więc nie kontynuujemy tego tematu. Zastanawiam się co się dzieje, dopiero po chwili wraz ze słowami Beatrice dociera do mnie, że małą jest metamorfomagiem. Nie za bardzo wiem jak zareagować - wszyscy się podnoszą, otaczają dziecko, a ja zostaję z boku, na kanapie. Nie chcę się pchać tam gdzie mnie nie potrzeba, denerwować Willow. Zamiast tego spoglądam na reakcje obecnych - Claude jest zmieszany, Dorien delikatnie zdenerwowany, Viv wykazuje entuzjazm, zaś Beatrice niemal szaleje z radości. Wpatrując się w błękitne kosmyki małej Willow sięgam pamięcią do dzieciństwa, kiedy ja i Dorien oraz Aurora i Beatrice spędzaliśmy niemal każdą chwilę razem. Przypominam sobie śmiejącą się Beatrice i zmieniający się wraz jej śmiechem odcień włosów. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, wpadam jedynie w lekko enigmatyczny nastrój. - Wasza babcia też...? - pytam próbując odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji.
"Claude jest zmieszany"? CLAUDE FAULKNER PRAWIE ZMOCZYŁ GACIE ZE STRESU. Należało pamiętać, iż chłopak był mugolakiem, który choć obcował z magią na co dzień od ponad piętnastu lat, wciąż potrafił odnaleźć w niej rzeczy nieprawdopodobne, niewiarygodne, a czasem nawet straszne. Metamorfomagia była dla niego niesłychanym darem, a mimo że znał Beatrice od półtorej roku, nie miał okazji zbyt często jej obserwować. To, co stało się z Willow, było dla niego czystym szokiem. Najwyraźniej bardzo spodobały jej się jego rude włosy! Spojrzała na nie, na jego uśmiech, piegowate policzki - i po prostu zapragnęła upodobnić się do Faulknera. Patrząc na to z tej strony, było to całkiem słodkie i pewnie by się rozczulił, gdyby nie fakt, że Dorien prawie wyskoczył z siebie i stanął obok, gdy zobaczył marchewkowe włoski pokrywające główkę swojej pierworodnej. Chłopak nabrał powietrza w płuca i zapomniał go wypuścić, czerwieniąc się i z przestrachem zerkając na Deara. Gdyby nie szybka reakcja Beatrice, prawdopodobnie jeszcze upuściłby dziecko. Powietrze ze świstem uleciało z jego ust w chwili, gdy brunetka przejęła od niego dziecko. Nawet nie skupił się aż tak na tym, że właśnie wszyscy byli świadkami objawienia się metamorfomagicznych zdolności u najmłodszej Dearówny. Claude rozpiął dwa najwyższe guziki koszuli, czując, że robi mu się słabo, po czym sięgnął w końcu na wcześniej napełniony winem kieliszek i wypił go niemalże duszkiem. Dopiero wtedy odwrócił się do reszty obecnych w pokoju, starając się robić dobrą minę do złej gry. - Doprawdy, niesamowite... - zaczął, choć zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć w takiej sytuacji. Spojrzał na Beatrice. - No, teraz to już nigdy nie będziemy mogli porozmawiać o innych rzeczach poza Willow - rzucił żartobliwie. - Ostatnio tylko o niej gada - dodał "półgłosem" do Doriena... Dopiero po chwili orientując się, co właściwie zrobił.
A czy Dorien wyglądał, jakby wiedział? – A czy wyglądam, jakbym wiedział?! – co prawda wciąż nie krzyczał, ale przepełniony miksem emocji głos wydawał się być zarówno przerażony, pełen failu, ale też zaskoczony i podekscytowany. Tak, dało się. Wiele też zdradzała mimika najstarszego z Dearów – najpierw szeroko otwarte oczy i rozdziawiona szczęka, absolutna żądza mordu skierowana w stronę Claude’a, potem już głównie szok i niedowierzanie, następnie chwilowa ulga, bo to nie klątwa, ale… Może jednak ‘klątwa’ w przenośni. Właśnie do niego dotarło, że jego dziecko potrafi zmienić swój wygląd. Gorzej, że póki co nie jest w stanie nad tym panować. Jeśli coś takiego stałoby się wśród mugoli, to tylko się cieszyć, że Dorien miał ‘licencję’ na modyfikowanie pamięci niemagicznym. Temat zabawy sylwestrowej zdawał się w ogóle nie zaistnieć, zupełnie tak samo jak świąteczna atmosfera. – Mhm – odpowiedział zdawkowo Cassianowi – Matka naszej mamy. Czy to taki dobry pomysł? Zaraz się tu pojawi i będzie nam prawić morały, mało nie znosząc smoczego jajka. Nie, nie, nie miał nic przeciwko swojej drugiej babci. Żył z nią w takiej samej zgodzie jak z rodzicami i babcią będącą na miejscu w Brighton, ale ogłoszenie tej cudownej nowiny mogło jeszcze zaczekać, przede wszystkim do czasu, aż dowie się o tym Aurora i obydwoje zdecydują się na jakiś plan działania. – To naprawdę niesamowite – powtórzył za Vivien i przykucnął przy Beatrice, która wciąż trzymała w ramionach jego małą córeczkę, a komentarz Claude’a puścił gdzieś koło uszu. Oczywiście, że nadal będzie non-stop gadał o swoim dziecku, które niewątpliwie stało się dla Doriena absolutnym centrum wszechświata.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Co za idiota. przeszło jej przez myśl, kiedy usłyszała słowa Doriena. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, aby chłopaka nie urazić. To oczywiste, że posiadając taką linię genetyczną, jego dziecko było narażone na posiadanie genu metamorfomagii. Szczerze mówiąc, Beatrice gdzieś po cichu liczyła na to, że tak właśnie będzie, że mała Willow również stanie się taka jak ona. Dziwnym jednak był fakt, że te zdolności objawiły się dopiero teraz. O ile pamięta z opowieści rodziców, jej ukazały się niemal od razu po narodzinach. Interesujące, że w przypadku jej chrześnicy trwało to tyle czasu. A jeszcze bardziej intrygujące było to, że stało się to przez (lub dzięki) Claude'a. - Nie sądzę, że powinniście jej od razu mówić. - powiedziała, wciąż tuląc do siebie dziewczynkę. Uspokoiła się i przybrała swój naturalny wygląd, czyli czarne włosy, ciemne oczy. Uśmiechnęła się, delikatnie złośliwie w kierunku brata. -Coś mi się wydaje, że będziesz miał sporo do wyjaśnienia Aurorze. - miała dziwne wrażenie, że jej bratowa kompletnie nie ma pojęcia o fakcie, że jej córka w ogóle mogłaby odziedziczyć coś podobnego. Metamorfomagia Beatrice wbrew pozorom nie była ogólnie powszechnym faktem. Rodzina dbała o to, by nie wiedziało o tym zbyt wiele osób. Było to na rękę wszystkim. Nie sądziła, aby Dorien wcześniej informował o tym swoją żonę. Podała dziecko bratu, świadoma faktu, że zapewne chciał ją teraz przytulić, ucałować, czy cokolwiek tam zamierzał. Zaśmiała się, słysząc uwagę Faulknera i podeszła do niego, delikatnie trącając go łokciem w żebro. -Mówiłam Ci, że nasza rodzina jest bardzo specyficzna. Teraz masz na to żywe dowody. - skomentowała krótko jego wcześniejszą wypowiedź, w ogóle nie wyłapując w całym kontekście, jak mogło brzmieć to, że "ciągle rozmawia z Claudem". W nosie miała, co pomyślą sobie inni. W końcu, nie bez powodu zaprosiła rudzielca w ten wieczór do ich rodzinnej posiadłości. - Teraz będę o niej więcej gadać. - dodała półszeptem po chwili, patrząc wprost na chłopaka.
Zupełnie nie dziwił mnie zachwyt mojej siostry - dar do metamorfomagii był czymś wyjątkowym, darem od losu. Zdecydowanie bardziej zaskoczyły mnie słowa Claude'a sugerujące jakoby ich kontakt był bardziej regularny - było to dla mnie duże zaskoczenie, szczególnie biorąc pod uwagę dotychczasowy sceptycyzm mojej siostry do osób pochodzenia mugolskiego. Nie zamierzałam jednak tego komentować, czy zatrzymywać na tym dłużej mojej uwagi - tak jak nie chciałam, żeby Trice wtrącała się w moje sprawy, tak i ja nie zamierzałam ingerować w jej życie, dopóki nie było to potrzebne. - Beatrice ma rację - skomentowałam - Trochę się pośpieszyłam, zdecydowanie najpierw powinieneś porozmawiać z Aurorą. Nie chcąc robić zbyt dużego zamieszania odeszłam od dziecka, by dolać sobie wina. Po chwili znów zajęłam miejsce u boku narzeczonego, a w salonie rozbrzmiały rozmowy. - Bardzo specyficzna to mało powiedziane - mruknęłam w ucho Cassiana komentując wypowiedź Beatrice, jednak na tyle cicho by nikt poza narzeczonym tego nie usłyszał. Oparłam się o jego ramię i przeciągle ziewnęłam - ten wieczór był długi i dość emocjonujący, więc trudno było ukryć zmęczenie.
Czuję się w tej sytuacji głupio - z jednej strony wykazuję entuzjazm, jednak ta sytuacja jest czymś bardzo prywatnym, rodzinnym, dlatego moja obecność jest niemal niepożądana. Uśmiecham się i obserwuję reakcje poszczególnych osób, w międzyczasie nalewajac sobie whisky. Po chwili napięcie odrobinę opada, a Vivi siada koło mnie. Parskam śmiechem słysząc uwagę Vivien na temat Dearów. - To co ja mam powiedzieć? - pytam pół żartem pół serio mając na myśli członków mojej rodziny specjalizujących się w dość nietypowym rodzaju magii. Choć Vivien nie zna całej prawdy, bo nie chcę wprowadzać jej w mroczne szczegóły rodzinnej działalności, to ma świadomość, że moi krewni to całkiem niezły katalog dziwacznych postaci. Ponownie ją obejmuje. - Zmęczona? - pytam.