Raczej przestronny pokój na drugim piętrze, skąpany w ciemnych barwach z nie tak dużym dostępem do światła, jak chciałby Calum. Pokój umiejscowiony jest na wschodzie posiadłości, wobec tego o świcie słońce tańczy po parkiecie, a popołudniem panuje tu lekki półmrok. Z wysokiego sufitu zwisa kryształowy żyrandol, a przy podłużnych oknach wiszą długie do ziemi, ciemnofioletowe zasłony. Łóżko niegdyś posiadało baldachim, lecz od wielu lat zwitki materiału leżą w drewnianym kufrze. Pościel rzadko posiada jakikolwiek wzór, jest raczej jasna. Poduszki są dwie, obie duże i puszyste, wypełnione kaczym pierzem. Poza tym w pokoju nie znajduje się nic specjalnego. Jako że Calum spędza tu wyłącznie wakacje, nie potrzeba mu biurka. Kilka regałów po przeciwnej stronie od łóżka nosi na półkach książki związane z jego zainteresowaniami. W kącie stoi miotła po ojcu, której nie używa. Do tego podłużny stolik, na którym w ostatnim czasie postawił dwie kryształowe kule własnej roboty - dla ozdoby oczywiście, a także kilka świec i kadzideł. W rogu stoi pokaźna szafa, w której mieści się cały dorobek garniturowy młodzieńca. Ot, sypialnia.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie była aż tak zmęczona jak po prostu znudzona. Wesele brata Caluma (czy to źle, że nawet nie pamiętała, jak pan młody miał na imię?) było oszałamiająco wręcz huczne, aczkolwiek nie dostarczało zbyt wielu rozrywek typowych dla nastolatków - szczególnie tych z plebsu. Dodatkowo cały czas czuła się obserwowana i oceniana przez wszystkie ciotki Dear. A było co oceniać - nie umiała za bardzo tańczyć, a do fortepianowej muzyki na żywo, to już w ogóle, piła za szybko, jadła jak w barze z fastfoodem i co chwilę zachowywała się zapewne zbyt egzaltowanie jak na "młodą damę". I ciągłe starania, żeby nie narobić sobie i partnerowi zbyt dużo siary, zaczęły ją męczyć. Dlatego chętnie przystała na propozycję Caluma, żeby przenieść się do jego pokoju. O ile ogród Dearów wprawił ją w osłupienie, o tyle, gdy stanęła w progu ich rezydencji szczęka opadła jej do kostek i idąc za chłopakiem ciągnęłaby ją pewnie za sobą przez cały korytarz, gdyby nie bała się, że zarysuje nią marmury. Kiedy w końcu dotarli do pomieszczenia, które jak Calum twierdził było jego pokojem, weszło nieśmiało do środka i powoli obracając się wokół własnej osi, starała się ogarnąć wszystko wzrokiem. - Żartujesz, prawda? - odezwała się w końcu nadal nieprzyzwoicie szczera po kilku kieliszkach szampana - Tak się da mieszkać? Pokój wyglądał bardziej jak komnata w przeistoczonym w muzeum pałacu i Ettie autentycznie bała się czegokolwiek dotknąć, nie mówiąc już o siadaniu gdzieś, żeby - Merlinie broń - ie uszkodzić eksponatów. - Ten pokój jest większy niż cały mój dom - oceniła, trochę przesadzając - Macie jakieś mapy tego miejsca? Powinny być na każdym piętrze. Czy jak cię wołają na obiad, to muszą to robić z wyprzedzeniem, bo zanim byś dotarł, to by wystygło? Stary, tu by można było założyć szkołę magii. Mogłeś mi po drodze pokazać łazienkę, żebym się na zapas wysikała, bo jak mi się tu nagle zechce, to mogę nie dobiec. Podeszła do jednego z ogromnych okien, wyglądając na zewnątrz z pewnej odległości (żeby chociaż nie nachuchać na szyby). - Wystarczy przejść z jednego kąta pokoju do drugiego i poranny jogging ma się z głowy - odwróciła się od okna i spojrzała na chłopaka - Dobra, wyczerpałam się... nie! Jednak nie: czy zanim gdzieś usiądę, powinnam sobie podłożyć pod tyłek gazetę? Teraz skończyłam. I serio pytam: można tu siadać? Wlepiła w Caluma zakłopotane spojrzenie. W sumie to mu współczuła. Nie wyobrażała sobie jak w takim miejscu można było czuć się jak w domu.
Bycie ocenianym przez każdą możliwą ciotkę było mi doskonale znane - przeżywałem to przy okazji każdego, nawet najmniejszego rodzinnego spędu, a podczas wesela było ono o tyle bardziej upierdliwe, że dotykało również Harriette. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jedna z drugą ciotka szeptały między sobą, czy zjawiliśmy się tu jako koledzy, czy jako para, a jeśli to drugie, kiedy zamierzałem sam stanąć na ślubnym kobiercu; nie mówiąc już o tym, jak krytycznie spoglądali na Wykeham, analizując wbudowaną w oczy miarką, czy jest wystarczająco dobra, by wmieszać się w towarzystwo. Widziałem po jej minie, że czuje się z tym niezręcznie, a na dodatek nudziliśmy się, bowiem muzyka zwolniła, a rozmowy przybrały wolniejszy bieg. Również nie mieliśmy ochoty integrować się z innymi znajomymi z Hogwartu, którzy zdawali się czuć na tyle dobrze w swoim towarzystwie, że nawet nie chcieliśmy im przeszkadzać. Stąd powstał pomysł, bym zabrał dziewczynę do środka. Przemierzaliśmy rozliczne korytarze rodzinnej posiadłości, mijając rzędy magicznych obrazów, kilka kamiennych posążków, popiersie jakiegoś przodka zdobiące półpiętro kondygnacji szerokich schodów. Jasny, przestronny korytarz o jasnych ścianach, oświetlony był zwisającymi z wysokiego sufitu kryształowymi żyrandolami. Echo naszych kroków odbijało się od ścian. - Tu mieszka Vivien, tu mój młodszy brat - mówiłem, pokazując po kolei mijane przez nas drzwi. - Tam Beatrice, a tu... - zatrzymałem się na chwilę, by dogoniła mnie i stanęła u mego boku, po czym przekręciłem gałkę, by otworzyć drzwi do mojego pokoju.- Ja - zakończyłem krótko, przepuszczając ją przodem. Spojrzałem na nią pytająco, dopiero po chwili rozumiejąc sens jej słów. No tak, wielu mogło zdziwić to, jak żyłem w rodzinnym domu. Czy się dało? Jasne, że się dało - jeśli się musiało. Niemniej jednak mnie ów dom nieco przygniatał i przytłaczał, jakkolwiek lubiłem pieniądze, drogie rzeczy i przepych, tak nie przepadałem za swoim pokojem. Łóżko było wygodniejsze od chwili, gdy pozbyłem się z niego baldachimu, szaf nie trzeba było magicznie poszerzać... - Da się. Nie mamy map. Na obiad wołają skrzaty lub podają do pokoju. Łazienka jest tuż za rogiem, spokojnie - odpowiadałem cierpliwie, choć równie dobrze mogłem milczeć i dać jej się wygadać, pożartować, wycisnąć z sytuacji najwięcej jak tylko mogła. Zamiast tego poczułem się nieco onieśmielony. W sumie w pewien sposób naśmiewała się teraz z mojego życia i choć nie byłem zły, miałem w środku takie dziwne uczucie niepewności. - Tak, jasne, siadaj gdzie chcesz - odparłem, tym razem naprawdę porażony szczerością jej pytania. Czy serio bała się usiąść w moim pokoju? Wyglądała jak małe zwierzątko w potrzasku. Sam nie wiedziałem już, co mam zrobić z rękami, nogami, czy w ogóle ze sobą, chyba będąc nawet bardziej onieśmielony niż ona sama. - Chcesz coś pić? Mogę skrzata... Przywołać... - dodałem jeszcze, z zakłopotaniem pocierając kark jedną ręką.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Widziała dobrze, że swoimi uwagami wprawia go w zakłopotanie, ale ponieważ sama czuła się skrajnie zażenowana, nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia. Przynajmniej stali na tym samym. Nie słuchała za bardzo jego odpowiedzi, bo przecież i tak nie pytała poważnie, jedną z nich przykuł jednak jej uwagę na tyle, że przystopowała z litanią proletariackich uwag. - O kurwa, "skrzaty" - wytrzeszczyła oczy, zaskoczona trochę tym, że jej samej nie przyszło to do głowy, a trochę tym, że Calum sam jej się tak podkładał. Zamilkła na kilka sekund nie wiedząc nawet od czego zacząć przy tak dobrej pożywce. Złośliwe kurwiki tańczące w jej oczach w trakcie tego procesu myślowego, musiały być widoczne gołym okiem i można było tylko czekać, kiedy w końcu z niej wyskoczą. - Pytanie - wypaliła w końcu z zaskakującą powagą - Czy pierzecie sobie sami? Bo skąd taki skrzat ma wiedzieć, czy dajesz mu brudne gacie do prania, czy go zwalniasz? Po części pytała nawet poważnie. Mimo, że korzystała z pracy skrzatów domowych na co dzień w szkole i niejednokrotnie widziała jakiegoś, zakradając się do kuchni, posiadanie jednego (a wnosząc z wypowiedzi Caluma nawet kilku) w prywatnym domu było dla niej czystą abstrakcją. Propozycja posadzenia gdziekolwiek, niewiele jej pomogła. W tej chwili najbardziej miała ochotę wleźć jakoś na ogromny kandelabr i zacząć się na nim huśtać, ale podejrzewała, że rzucając taką ofertą, chłopak miał na myśli bardziej konserwatywne miejsca. Stała, więc nadal na środku pokoju z tą różnicą, że teraz czuła się jeszcze niezręczniej. Właściwie to jedynym przyzwoitym miejscem, w którym można było usiąść było łóżko, ale nie było mowy, żeby jako pierwsza zniszczyła pozbawioną najmniejszej zmarszczki powierzchnię rozesłanej pościeli. Calum jednak też nie siadał, więc rozejrzała się zdenerwowana po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś krzesła, które wcześniej jej umknęło. Jej wzrok spoczął na stojącej w kącie oldschoolowej miotle. - O żeż... - wydusiła, pierwszy raz od początku dzisiejszego wieczoru będąc naprawdę pod wrażeniem. Powoli podeszła do miotły i delikatnie, niemal z nabożeństwem wzięła ją do ręki - Czy ona jeszcze lata? - zapytała zawieszając ją nad ziemią i nie czekając na pozwolenie, usiadła na niej bokiem - Wiesz, co mi właśnie przyszło do głowy? W waszym korytarzu można by spokojnie rozegrać mecz. Mówiła całkiem serio. U siebie w domu nie mogła nawet porzucać piłką. Mimo to siedziała grzecznie na miotle, wisząc w miejscu jakieś pięć stóp nad podłogą. Nie zdążyłaby zresztą zrobić nic głupiego, bo Calum zaproponował coś do picia, w bardzo arystokratycznym stylu. Patrząc na niego z kamienną twarzą zamrugała kilkukrotnie, zanim się odezwała: - W sensie, że Accio? - przed oczami miała lecącego przez marmurowe schody skrzata, za którym jak szmaty powiewały jego łapki. Czy on celowo podrzucał jej takie smaczki, czy ten dom naprawdę był za duży, żeby samemu ruszyć się do kuchni po picie?
Odczuwałem zakłopotanie głównie z tego powodu, że dla mnie każda z rzeczy, o której mówiła Harriette, była... Normalnością, codziennością podczas wakacji spędzanych w domu. Ja nie zastanawiałem się nad tym, czy mój pokój był na tyle duży, by pomieścić pięcioosobową rodzinę; nie myślałem o tym, czy posiadanie w domu skrzatów było czymś dziwnym czy też ekskluzywnym. Wychowałem się z tym i wciąż okazjonalnie żyłem, wracając do rodzinnej posiadłości na święta i tym podobne. Jej reakcja oraz ogrom nieco ciętych komentarzy sprawiły, że wycofałem się nieco, odczuwając chyba więcej niepewności, niż powinienem. - No... A co - palnąłem z głupa, robiąc zaskoczoną minę. Przecież wiedziała, że stworzenia takie jak skrzaty istniały i że były poniekąd siłą roboczą czarodziejów, niezastąpionymi pomocnikami w utrzymywaniu dużych domów i większych nieruchomości. Sam Hogwart był dobrym przykładem - jeden woźny nie byłby w stanie utrzymać porządku w tak wielkim zamczysku i tylko głupi wierzyłby, że posadzka lśni, bo przejechał po niej mopem - to skrzaty domowe dbały o czystość i omiatały wszystkie kąty, nie mówiąc już o przygotowywaniu każdej możliwej uczty. Jej kolejne pytanie trochę mnie zatkało, bo co miałem na nie odpowiedzieć? Zacząłem się nawet zastanawiać nad tym głębiej, analizując każdy jeden proces mojego rozbierania się. - Wiesz co... Nie wiem - odparłem, brzmiąc pewnie jeszcze mniej rezolutnie niż wcześniej. - Zazwyczaj jak idę się kąpać, zrzucam z siebie ciuchy, a jak wychodzę, to już ich nie ma - nakarmiłem ją tą bezużyteczną i totalnie zbyteczną informacją, a konkluzja, która z niej wypłynęła, wywołała na mojej twarzy wyraz lekkiego wstrętu. - Merlinie, moje własne skrzaty oglądają moją gołą dupę - zakończyłem tę przykrą myśl z prawdziwą zgrozą w głosie, po czym spojrzałem na nią, nie wiedząc, co mógłbym jeszcze dodać. Chyba każde kolejne zdanie było już zbyteczne w obliczu tak szokującego faktu. Zamiast usiąść, postanowiła zainteresować się miotłą stojącą w rogu mojego pokoju. Ojciec nabył jedną z pierwszych wyprodukowanych błyskawic, jeszcze w 1993 roku i choć nie zrobił z niej dużego użytku, był niezwykle dumny z bycia w posiadaniu egzemplarza z pierwszej partii. Pewnie nie dorównywała tym, które przeszły więcej testów i zostały ulepszone przez lata, lecz na bank była w stanie osiągać prędkości gwarantowane przez producenta. - Lata, lata. Czasem na nią wsiadam, ale tylko w lecie - rzuciłem, obserwując jej poczynania. Walczyłem z odruchem, by odebrać jej miotłę i odłożyć na miejsce, odrobinę zmartwiony, czy to dobry pomysł, by Harriette w ogóle jej dotykała... Ale przypomniałem sobie, że bądź co bądź potrafiła obchodzić się ze sprzętem quidditchowym. To nie powstrzymało jednak mojej ręki, która wystrzeliła w kierunku trzonka miotły, by chwycić go i ewentualnie zapobiec nagłemu wzlotowi. - Yyyy no wolałbym jednak nieee - rzuciłem, śmiejąc się trochę pod nosem, ale w głębi duszy czując przestrach, że jej słowa nie były wyłącznie żartobliwym komentarzem a planem, który zamierzała ziścić. - Można pstryknąć - odpowiedziałem zupełnie poważnie. - Masz ochotę na coś pospolitego, jak szampan, wino lub whiskey, czy może wolałabyś poeksperymentować? - zapytałem, nagle tknięty niesamowitym pomysłem. Posiadanie w piwnicy całej pracowni eliksirów z pewnością stawiało przed nami wiele ciekawych możliwości.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Jakim cudem do niej nigdy nie trafiło, że jej najlepszy przyjaciel zadaje się z najprawdziwszym arystokratą? Chyba z resztą nie do końca docierał do niej fakt istnienia prawdziwej arystokracji. W jej głowie byli trochę jak Komnata Tajemnic - każdy słyszał, nikt nie widział. Calum zresztą zupełnie nie pasował jej do takiego obrazka, a przynajmniej nie Calum, którego wyobrażenie zawsze miała w głowie. Teraz faktycznie uświadamiała sobie, że zawsze chodził w skrojonych garniakach i takie tam, ale jakoś tak nie zwracała na to uwagi. Może przez pryzmat Lysandra, a może dlatego, że Krukon ogólnie miał opinię życiowej sieroty. Teoretycznie posiadanie skrzatów w tak ogromnym domu było sensowne. Sprzątanie takiego molocha musiało trwać w nieskończoność, a przejście z jednego końca na drugi zajmowało pewnie tyle czasu, że nie starczało go już na tak prozaiczne czynności jak gotowanie. Z drugiej jednak strony nie rozumiała jak można w ogóle mieszkać na co dzień w tak wielkim domu. Nic dziwnego, że mieli między sobą takie posrane relacje. Niby mieszkali pod jednym dachem, ale Ettie miała do sąsiadów bliżej niż Calum do części rodzeństwa. Pewnie dałoby się na siebie w ogóle nie wpadać, jeżeli się tego specjalnie nie zaaranżowało. Starała się jak mogła zachować pokerową twarz, gdy chłopak przypominał sobie, co dzieje się z jego ciuchami. Nie wiedziała czy śmiać się czy płakać. Wszystkie te kryształy, srebra, marmury i pompatyczne przemowy nad kieliszkami prawdziwego szampana przykrywały najwidoczniej zupełnie nieprzystosowanych do życia ludzi, którzy zrzucali swoje brudy tam, gdzie stali i nawet nie zastanawiali się, co się z nimi dzieje. Bardzo starała się nie oceniać z góry, ale do tego musieli by chyba zmienić temat. - Biedne, straumatyzowane skrzaty... - zwróciła uwagę na drugą stronę medalu, starając się nie wyobrażać sobie za dużo z tym temacie. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej chciała zmienić temat. Chwałą Merlinowi, za miotłę! Siedząc na jednej z pierwszych Błyskawic jakie powstały miała ogromną ochotę, żeby wypróbować w pełni jej możliwości, nie była jednak aż tak szalona, żeby robić to w środku. Nie po to zachowywała się cywilizowanie w ogrodzie, żeby teraz zupełnie zepsuć wrażenie, tłukąc Dearom kandelabry. Nie miała może znanego nazwiska ani przepełnionego poważanymi społecznie przodkami drzewa genealogicznego, mimo to też jakąś tam dumę posiadała. Była trochę nieokrzesana, ale tyle żeby nie grać w piłkę w domu ją nauczono. - Nie jestem głupia, wiesz? - zmierzyła wzrokiem jego rękę przytrzymującą trzonek miotły, powstrzymując chęć wyłamania mu palców. Jej wychowanie nie szło zupełnie w parze z temperamentem, ale jeżeli chciała potrafiła się pohamować. Zresztą zaoferował alkohol. Calum królem dywersji jednak nie był i nawet w tam prostej czynności musiał bić Ettie po twarzy swoją ąęowatością. - Stary, masz jakieś wypaczone pojęcie pospolitości - oceniła, zeskakując z miotły - Pospolity to jest bimber - oferta picia drogich alkoholi była bardzo kusząca jednak pomysł eksperymentowania bardzo ją intrygował. Bądź co bądź był Dearem i faktycznie mogli mieć w piwnicach ciekawsze rzeczy niż Dom Perignon - Nie wiem którym widelcem pije się whiskey, więc skłaniam się ku drugiej opcji - odpowiedziała siląc się na obojętność. Nie chciała przyznawać się, że jego propozycja aż tak podniecała, ani że ma nadzieję, że przez "eksperymentowanie" miał na myśli eliksiry. Wszystko w domu i zwyczajach Dearów tak ją przytłaczało, że wstydziła się przyznać, że czymś jest zachwycona. Nie mniej jednak po cichu liczyła na to, że może skorzysta sobie z ich słynnych mikstur i może nawet zobaczy miejsce ich wytwarzania.
We współczesnych czasach wystarczyła odrobina praktyki, by za pomocą magii zmienić worek na ziemniaki w szykowną suknię, poprawić jej krój, zmienić jej kolor czy wzór, dodać falbanę i inne takie. Nie potrzeba było wielu pieniędzy, by posiadać strój budzący w ludziach respekt. Kupowanie garniturów u projektantów wynikało chyba z faktu, że dla moich rodziców liczyła się magiczna metka i w końcu gdzieś trzeba było wydawać te ciężko zarabiane pieniądze, prawda? Mi to ani nie przeszkadzało, ani imponowało - ot, norma. Wygodniej było mi po prostu ulec matce, dać się zmierzyć i zapełnić szafę wieloma parami spodni o podobnym kroju oraz powiesić na wieszakach marynarki podkreślające ramiona, niźli samemu kombinować i szukać. Skrzaty z pewnością pomagały w utrzymaniu rodzinnej posesji w odpowiednim stanie. Aż strach pomyśleć, jak bardzo zarośnięty byłby ogród bez pracy ich zwinnych rączek o długich, cienkich palcach. Portrety nieustannie kichałyby od nadmiaru kurzu zbierającego się na płótnach wiszących w korytarzach, a podłoga straciłaby zwyczajny dla siebie blask. Na co dzień nie myślałem o skrzatach w ogóle, lecz w chwili, gdy zostały przywołane do rozmowy, uświadomiłem sobie, jak wiele dla nas robiły i pokiwałem krótko głową z szacunkiem. Szkoda tylko, że ta konwersacja biegła innym torem. Spojrzałem na nią szeroko otwartymi oczami, po czym parsknąłem śmiechem i uniosłem jeden z kącików ust wyżej od drugiego. - Straumatyzowane skrzaty? A co ze mną? To ja jestem podglądany! - rzuciłem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafiłem jasno odgraniczyć żartu od rzeczywistości w naszej wymianie zdań i to wprowadzało mnie w dziwne uczucie niepewności. Powiodłem wzrokiem w miejsce, gdzie patrzyła i moje spojrzenie padło na moją własną rękę, którą natychmiast cofnąłem. - No jasne, nie jesteś, przecież nic takiego nie powiedziałem ani nic... - odparłem, nadąwszy policzki. - To tak instynktownie, wybacz. Mam jeszcze coś fajnego. Widziałaś już mój latający dywan? - rzuciłem, odwracając się w kierunku szafy, w której trzymałem na czas wakacji chyba najcenniejszą rzecz, jaką nabyłem za własne pieniądze (okej, na którą przejebałem prawie wszystkie pieniądze...). Nie pamiętałem za dobrze zeszłorocznych wakacji, czy Harriette miała okazję z nami imprezować lub słyszeć o moim beznadziejnym targowaniu się, tak samo nie pamiętałem wiele z owej lekcji obrony, podczas której zaatakowała Pober. Uchyliłem drzwi, sięgając wgłąb ręką i wyciągając z ciemnego wnętrza zwinięty w rulon dywan. Odwróciłem się do Gryfonki ponownie przodem, po czym szybkim ruchem rozwinąłem rulon. Materiał zawisł w powietrzu, delikatnie falując, zupełnie jakby targały go podmuchy powietrza. - Możliwe - skwitowałem i wzruszyłem ramionami, po czym pstryknąłem głośno palcami prawej dłoni. W pokoju z trzaskiem zmaterializował się jeden ze skrzatów, kłaniając się i oferując swoje usługi. Spojrzałem jeszcze na Harriette z zamyślonym wyrazem twarzy, po czym zwróciłem się do skrzata. - Mógłbyś przynieść nam z piwnicy po fiolce z każdego eliksiru, jaki posiadamy? - Prośba była na tyle zuchwała, na ile było mnie stać. Posłałem dziewczynie łobuzerski uśmieszek, po czym dodałem. - I jakiś niewielki kociołek. No i łyżkę. Chyba wszystko - zakończyłem, a po moich słowach skrzat ukłonił się ponownie i zniknął. - Uwarzymy sobie kociołek niespodziankę - zaproponowałem, szczerząc się. Ja chyba też miałem za dużo szampana.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- No wiesz - rozpoczęła od razu rzeczową analizę problemu straumatyzowanych skrzatów, zgrabnie wchodząc w rolę ich obrońcy - Ty masz wybór - możesz swoje brudy zbierać sam, a one mają nakaz oglądania twojej leniwej dupy i nawet im za to nie płacą. Niekoniecznie naprawdę przejmowała się losem skrzatów. Sama też korzystała z ich "niewolniczej" pracy w Hogwarcie. Osobiście twierdziła, że z uwagi na ich przywiązanie do swojego statusu społecznego, nie jest to nic niemoralnego. Oczywiście jeżeli traktowało się je z szacunkiem, na który niewątpliwie zasługiwały za odwalanie nudnej i brudnej roboty za czarodziejów. Nie uważała też by tyłek Caluma był dla skrzatów Merlin wie jaką traumą. Sama wolałaby go nie oglądać, ale skrzaty za pewne nawet nie zwracały na to uwagi. Nie mniej jednak lubiła czasem podchodzić do dyskusji od strony, która niekoniecznie przedstawiała jej punkt widzenia. To niewątpliwie poszerzało horyzonty, a dodatkowo przygotowywało do bronienia swojego zdania w przyszłości, bo przecież większość kontrargumentów potrafiła wymyślić wcześniej niż druga strona sporu. - Wyluzuj - rzuciła tylko, trochę zaskoczona jego przestraszoną wręcz reakcją na jej w sumie to retoryczne pytanie. Nie była aż tak obrażalska, żeby ją trzeba było przepraszać nie wiadomo ile razy. - O kurczę - wyrzuciła z siebie razem z szybkim wydechem i zsunęła się z miotły - Zapomniałam o tym. Nic dziwnego, zawsze myślała, że ten dywan, to tylko żarty. W końcu kiedy Twój ziomek coś takiego posiada, to prosisz go i zabieracie na wspólny przelot swoją najlepszą przyjaciółkę, a ciul Zakrzewski nawet sienie zająknął. Później co prawda widziała go na własne oczy, podczas ataku profesor Pober, wtedy jednak działo się tak dużo, że jakoś wyrzuciła wspomnienie dywanu z pamięci. - Wow - wyrwało jej się, kiedy rozwinął dywan - One są nielegalne, nie? - podeszła bliżej dokładniej badając unoszący się kawał szmaty - Jak się na to w ogóle wsiada? Sama posiadała Rękę Glorii, więc niespecjalnie ruszał ją fakt, że dywan był zakazany. W przypadku obu przedmiotów samo posiadanie ich nie była za bardzo niczym złym, a więc łamanie prawa nie za bardzo jej przeszkadzało. Ona nie kradła, a Calum nie świadczył niezarejestrowanych usług przewozowych, ani nie latał nad dachami mugoli - nie było więc o co się spinać. Bardziej frapowało ją to, jak na ten dywan wleźć i się przy tym nie zabić. ie zdążyła tego rozpracować, bo Calum pstryknął palcami i w pokoju zmaterializował się skrzat, kradnąc całą uwagę Ettie. Stała jak skamieniała, przyglądając się stworzeniu, tak jakby pierwszy raz w życiu widziała przedstawiciela ich gatunku. Nie ruszyła się z miejsca, ani nie powiedziała ani słowa dopóki skrzat nie zniknął. Dopiero wtedy spojrzała na Krukona szeroko otwartymi oczami. - To - wykrztusiła w końcu - jest posrane - po czym parsknęła wesołym śmiechem. Nie miała na myśli nic złego, ale styl życia Dearów rozwalał ją na łopatki - Ciekawe czy mój dom też byłby dla ciebie taką abstrakcją jak twój dla mnie. Odpowiedziała tym samym na jego szeroki uśmiech. Tak mogła się bawić, chociaż rozsądek podpowiadał, że to fatalny pomysł. Jej rozsądek dawno już jednak poszedł spać, przytłoczony ilością alkoholu.
W moim towarzystwie to zawsze Lotta sprzeciwiała się dalszemu wykorzystywaniu skrzatów domowych, czego ja nie do końca byłem w stanie zrozumieć. Gdyby skrzatom aż tak nie pasował obecny stan rzeczy, dlaczego nie buntowały się? Moja wiedza o magicznych stworzeniach była naprawdę uboga, lecz zawsze wydawało mi się, że skrzaty były wręcz stworzone do pracy. Nie wydawały się móc wytrzymać bez powierzonych im zadań, zupełnie jakby lenistwo nie leżało w ich naturze. Przez większość dnia nawet nie wiedziałem, co robiły te nasze, a mimo to wiedziałem, że nie siedziały w piwnicy i nie raczyły się winem, ot co. Dodatkowo nigdy nie uważałem, że miały u nas złe życie - dobra, nie było mnie przez większość roku tutaj, lecz znając moją rodzinę, szczególnie moją matkę, nie podejrzewałem, by skrzaty spotykały się z jakąkolwiek opresją. Może nie dostawały wypłaty za swoją pracę, lecz... Po co skrzatom pieniądze? Miały tu swoje własne miejsce, w którym mogły spać i oddawać się przyjemnościom czasu wolnego, pod nosem miały jedzenie i picie, hektary ogrodów... Mi by chyba tak źle nie było. Machnąłem tylko ręką, chcąc jak najszybciej zakończyć temat mojej dupy, szczególnie że gwiazdą wieczoru stał się mój latający dywan. - Tak, jest nielegalny - przyznałem naiwnie, lecz z tonu jej głosu oraz ze spojrzenia wywnioskowałem, że nie widziała w tym nic złego. Ja przez moment widziałem, raz nawet byłem o krok od stracenia go - podczas tej lekcji pani auror powiedziała mi, żebym szybko schował dywan, a ona uzna, że miała halucynacje. Upiekło mi się chyba tylko dlatego, że gdyby nie ja i ten cholerny dywan, Clarke leżałby rozszarpany przez wilkołaka. - Wystarczy go trochę, no wiesz, przycisnąć. Jest w sumie stabilny, można się na niego gramolić do woli, nie zrzuci Cię - powiedziałem. Ja nigdy nie miałem problemu, dywan nie wisiał na wysokim poziomie, z kolei ja miałem długie nogi. Harriette była ode mnie jednak dużo niższa, w dodatku odziana w sukienkę, stąd jej pytanie było bardzo uzasadnione. Załatwiwszy sprawę ze skrzatem, miałem w głowie wiele myśli. To, co planowaliśmy zrobić było bardzo ryzykowne i ktoś mądrzejszy ode mnie stwierdziłby, że po prostu głupie, jednak Gryfonka szybko podłapała pomysł. Również się zaśmiałem po jej komentarzu. - Witaj w moim posranym świecie - odparłem, szczerząc się i kłaniając żartobliwie. - Mieszkasz w magicznym domu, prawda? - zapytałem, w sumie ciekawy. Dostrzegłem też, że jej wzrok wciąż uciekał w stronę lewitującego dywanu. - Mogę Ci pomóc - stwierdziłem, wyciągając rękę, gotowy być dla niej oparciem przy wchodzeniu. Zaraz po tym w pokoju zmaterializował się skrzat. Przez ramię miał przewieszony niewielki kociołek, a w rękach trzymał pudełko wypełnione szklanymi fiolkami. Poleciłem mu postawić wszystko na łóżku - jeszcze przyjdzie pora na to. Teraz skupiłem się na dywanie. - Kosztował mnie w cholerę kasy. Kupiłem go w zeszłym roku w Grecji i nie ma się czym chwalić, ale byłem pijany w cztery dupy i prawdopodobnie przepłaciłem za niego. Lysander był wtedy ze mną, tylko on kupił jakieś dwadzieścia eliksirów na ruchanie - opowiedziałem pokrótce historyjkę, jak wszedłem w posiadanie mojego skarbu.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Wiedza Ettie o innych gatunkach była raczej znikoma. Kwestie skrzatów znała raczej od strony historyczno-prawnej. Widziała, że są jakoś magicznie związane z rodziną, więc nie miały szans na bunt, a z drugiej strony zdawała sobie również sprawę z tego, że praktycznie zawsze zwolnienie ze służby było dla nich wielkim ciosem. Wszelkie wyzwolenia ich wymagałyby pracy od podstaw i byłby niezwykle pracochłonne oraz na pewno zajęłyby dużo czasu. Ettie lubiła tego typu walki o idee, ale swoje życie zamierzała poświęcić integracji mugoli i czarodziejów. Nie dałaby rady wziąć na siebie kolejnej, więc nie zgłębiała zbytnio tematu. Jak na kogoś, kto chciał związać swoją przyszłość ze światem prawniczym, Ettie bardzo beztrosko podchodziła do przestrzegania prawa. Myślenie na przód nie było jej najmocniejszą stroną, więc nie przejmowała się za bardzo tym, że wybory, których dokonywała jako nastolatka, mogły przekreślić jej późniejsze życie zawodowe. Wychodziła z założenia, że dopóki faktycznie nie starała się o posadę w Wizengamocie, mogła sobie szaleć. W teorii wspięcie się na dywan brzmiało jak bułka z masłem, w praktyce jednak dziewczyna zupełnie nie ufała jego stabilności. Przy jej wzroście, musiałaby się solidnie zaprzeć, żeby na niego wskoczyć, a wizja wspinania się w kiecce jakoś średnio jej się podobała. Dałoby się, ale wolałaby nie świecić przed Calumem majtkami, szczególnie po ich rozmowie o jego gołej dupie. - Nie sprawdziłeś mojej rodziny do dziesiątego pokolenia wstecz zanim mnie zaprosiłeś?! - spojrzała na niego z z mieszaniną oburzenia, niedowierzania i przerażenia w oczach, oczywiście udawanymi - Calumie Oscarze Ludwigu Dear! - wymyśliła mu na poczekaniu arystokratycznie brzmiące imiona, wiedząc jedynie skądś, że ma specyficzne inicjały - Jakże nieodpowiedzialnie! A gdybyś przyprowadził szlamę?! Na wesele własnego brata! - skończyła z oburzaniem się i kontynuowała już normalnym tonem - Tak, w Hogsmeade tak właściwie. Ale jak się domyślasz bardziej tam... wiejsko. Mój tato jest uzdorwicielem - nie wiedzieć czemu poczuła się w obowiązku zdać mu raport, udowadniający, że nie jest z plebsu. Może i jego to nie obchodziło, ale co jeżeli rodzina zacznie go wypytywać po weselu? Jeszcze by mu z troski wcisnęli kolejną narzeczoną - Nic dziwnego, że ci chcieli zaaranżować małżeństwo, skoro ty takich rzeczy nie sprawdzasz - zauważyła kąśliwie, przypomniawszy sobie o jego wyznaniu. Zżerało ją z ciekawości, ale nie była pewna czy może drążyć temat. Tymczasem Calum zaoferował jej pomoc w wejściu na dywan. Nadal nie była przekonana, bo chłopak wcale nie wydawał się być bardziej godny zaufania ten Utkany Fruwający Obiekt, ale przecież nie mogła spękać, więc skorzystała i po chwili siedziała już na górze i kwestie ustawianych ożenków zeszły na dalszy plan. - Łoooł - podparła się obiema rękami próbując znaleźć jakąś pozycję, w której będzie się czuła stabilnie - Ale dziwnie. Jak tym się steruje? - pytała głównie prewencyjnie, żeby poprawiając się przypadkiem nie wyrwać do przodu i nie wyrżnąć w ścianę. Znalazła w końcu jakieś bezpieczne chyba usadowienie, a w tym czasie w pokoju pojawił się i zniknął skrzat, zostawiając dla nich trochę skarbów. Ettie jednak nadal siedziała na dywanie, bo części dlatego, że jeszcze się nie nabawiła, a po części dlatego, że teraz nie wiedziała jak zejść. - Co wyście pili? - zapytała pod nosem, ale w gruncie rzeczy nie oceniała. Dla niej tamte wakacje skończyły się wcześniej, bo tak upaliła się oprylakiem, że podkablowała sama na siebie. Wszyscy mieli swoje gorsze momenty - Taaa, to brzmi jak Lysander - przyznała trochę zażenowana. Nie obchodziło ją to kogo i jak często posuwał jej przyjaciel, ale nie był to również jej ulubiony temat rozmowy. Z jednej strony wszystkie laski, które szły z Lysem do łóżka wrzucała do jednego worka tępych dzid, które nie umiały oprzeć się pięknej, wilowej buźce, a z drugiej nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że przyjaźni się z kolesiem, któremu zupełnie to nie przeszkadza. Osobiście bardziej podobał jej się wybór, którego dokonał Calum. Nie była z resztą pewna, czy w przypadku nielegalnych, trudno dostępnych przedmiotów, można było w ogóle mówić o przepłaceniu. Najwidoczniej nie zastawił rodzinnej rezydencji, więc zawsze mogło być gorzej. - Okej, wiesz, że nie możesz pokazać dziewczynie latającego dywanu, a potem schować go do szafy, nie? - zgrabnie zeszła z tematu Lysandra - Lecimy gdzieś!
Z jednej strony chciałem się śmiać ze wszystkiego, co mówiła, z drugiej jednak mój uśmiech nie był tak bardzo szeroki, jak mógłby, ponieważ gdzieś w środeczku skręcało mnie poczucie, że dużo z jej "żartów" w moim życiu było... rzeczywistością. Niestety dbałość o czystą krew w mojej rodzinie była czymś normalnym już od pokoleń i wbijano nam to na tyle mocno, że ja teraz, siedząc z Harriette w jednym pokoju, podświadomie zastanawiałem się, jak "czysta" była według standardów mojego ojca. - Oliver Lionel - rzuciłem w gwoli ścisłości, gdy dorobiła mi drugie i trzecie imię, choć po wypowiedzeniu ich zmarszczyłem brwi, zastanawiając się... Po chuj? Żebym jeszcze miał jakieś doskonale brzmiące, dumne, oryginalne te imiona, że czułbym satysfakcję w uświadamianiu ludzi, jak cudowny plan wymyślili moi rodzice - ale nie, były zwykłe i nawet całkiem brzydkie. Raczej unikałem przyznawania się do całej ich zgrai, więc ten szampan chyba przejął kontrolę. - Ale nie przyprowadziłem, co nie? Głupi ma szczęście - Oby, bo szybko mogłem przestać być zarówno szczęśliwy, jak i głupi, jeśli postanowi mi odebrać życie w mojej własnej sypialni z powodu braku instynktu samozachowawczego i panowania nad językiem. Informacja, że ojciec Ette był uzdrowicielem wydawała mi się znana, lecz może sam to sobie kiedyś dopowiedziałem lub myliłem ją z kimś innym. Niemniej jednak fajnie, że postanowiła uchylić przede mną choć rąbek tajemnicy w temacie swojej rodziny i ogólnie swojego życia. Nie wiedziałem o niej zbyt wiele i może miała rację, że powinienem bardziej sprawdzać kandydatki na partnerki na wystawne wesele brata. Niestety wejście do łazienki dziewczyn chyba nie było najlepszym miejscem na wywiad i zwierzenia, co nie? - Ej, bez takich - zaśmiałem się, po czym przeczesałem dłonią włosy. - Miałem cholernego farta. Gdyby się nie okazało, że miała dziecko, o którym wcześniej nie było mowy, miałbym już obrączkę na palcu. Dramat - podsumowałem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Czasem myślałem, że zachowanie moich rodziców wobec Tenderów było niesprawiedliwe i fakt, że Arielle nie zdążyła zagrzać miejsca w Hogwarcie i musiała go opuścić, był dość smutny. Zaraz potem przypominałem sobie jednak, że próbowano wcisnąć mi nastoletnią matkę na żonę i mi przechodziło. Pomogłem Harriette wejść na dywan, starając się asekurować ją w razie utraty równowagi, lecz na szczęście nic takiego się nie stało. - Szczerze mówiąc... Ogarniam to tak tylko trochę. Czasem jak się spieszyłem na zajęcia to leciałem z Hogsmeade do Hogwartu na pałę, byleby szybko - powiedziałem w pierwszej chwili, zastanawiając się mocno. - Wydaje mi się, że on trochę wyczuwa intencję kierującego. A może po prostu mam naturalny talent w prowadzeniu dywanów? W każdym razie zazwyczaj łapię go tu gdzieś z przodu - pokazałem na brzeg dywanu znajdujący się przed nią. - Albo za końce - dodałem, pokazując rogi, oczywiście. - Ciągnę je do siebie, jeśli chcę np. skręcić. To trochę intuicyjne, serio. Gdybym Ci nie powiedział, pewnie sama byś tak robiła i nie zabiła się o pobliskie drzewo - stwierdziłem, wzruszając ramionami. To nie była żadna filozofia. Niemniej jednak czułem odrobinę satysfakcji w związku z tym, że pytała mnie o takie rzeczy i mogłem podzielić się wiedzą, czy też doświadczeniem. W Grecji piliśmy wszystko, co wpadło w ręce, nawet bezalkoholowe piwo, którego mieliśmy praktycznie zgrzewkę, bo Bastian okazał się nie umieć czytać i przywlókł nam to do pokoju. Olałem jednak temat, gdy dostrzegłem dziwny wyraz twarzy Harriette. No tak, rozmawianie o ruchaniu Lysandra nie było materiałem na wartościową konwersację. Znacznie ciekawsze były eliksiry... Nie wierzę, że to pomyślałem. - No wiesz... Sama wspomniałaś, że to jakby nielegalne. Na dole w ogrodzie znajduje się cała śmietanka towarzyska Ministerstwa Magii, a ja chciałbym skończyć studia w Hogwarcie, nie w Azkabanie - rzuciłem, licząc, że nie wywinie mi żadnego żartu. Odwróciłem się w stronę łóżka, by zajrzeć do pudełka przyniesionego przez skrzata. Nie znałem się aż tak bardzo na eliksirach, ale wydawało mi się, że potrafiłem przynajmniej odróżnić, która z fiolek potencjalnie zawierała truciznę. Na pewno uda mi się też ominąć amortencję i wszystkie eliksiry na przeziębienia i inne takie, jako że zażywałem je od wieków. Zacząłem przeglądać szczelnie zakorkowane fiolki, aż nagle zobaczyłem coś, co przykuło moją uwagę. - O kurwa, Felix! - powiedziałem, wybałuszając oczy na błyszczący, złoty eliksir. Pokazałem go Harriette. - MUSIMY go spróbować! - dodałem, szczerząc się jak głupi do sera. Nigdy nie miałem okazji skosztować płynnego szczęścia, może to był dobry moment? W końcu szczęśliwe zakończenie tego wieczoru było bardziej niż wskazane. Spojrzałem jeszcze raz do pudełka. - Znasz się choć trochę? - rzuciłem przez ramię. - To raczej się nam nie przyda - skomentowałem, otworzywszy fiolkę z eliksirem pieprzowym i tylko cudem unikając kichnięcia. Bardzo szybko wyeliminowałem też amortencję. - A to co... - mruknąłem sam do siebie, spoglądając na eliksir Gregory'ego.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie miała pojęcia na jakiej podstawie Calum zdecydował się zaprosić na weselę właśnie ją, ale postanowiła nie dopytywać. Zapewne znów usłyszałaby tylko pełne zmieszania "jesteś fajna", a to ją również stawiało w niekomfortowej sytuacji. Nie przywykła do komplementów i nie miała pojęcia jak na nie reagować. Jak chyba każdy chciała być podziwiana, ale nie za wygląd cholera wie za co tam jeszcze faceci latali za laskami, a troszeczkę obawiała się, że to mogłaby usłyszeć, prosząc o rozwinięcie "fajna". Ilekroć ktoś ją chwalił, miała wrażenie, że opisuje inną osobę i nie była to skromność - wprost przeciwnie - odnosiła wrażenie, że widzą jedynie zewnętrzną warstwę, skutek konkretnego działania lub cechy, i nie potrafią go w pełni docenić ani nie będą próbował odkryć, bo po co, skoro już się im podobało. - Gdyby się nie co?! - wybałuszyła nocy, zachłystując się powietrzem. Jej mózg nie był w stanie przetworzyć wszystkich informacji. Była zaledwie dwa lata młodsza od Caluma, a on miał już na koncie tyle chorych doświadczeń i najwyraźniej nie były one dla niego niczym dziwnym. Nie wiedziała, która z tych informacji była bardziej nierealna: to, że w dzisiejszych czasach naprawdę nadal aranżowano małżeństwa; to, że ktoś pchał do ołtarza swoje nastoletnie dziecko; czy to, że dla kogoś było to tak ważne, że ukrywał dzieciaka. Takie intrygi działy się w książkach, do tego w takich kiepskich, które czytały znudzone własnym życiem panie w średnim wieku, a które Ettie odstraszały samymi okładkami. - Dobra, dobra - nie zamierzała dać się tak łatwo spławić - Chcesz mi wmówić, że aresztowaliby cię w twoim własnym domu? Wszyscy wiedzą, że macie chody w Ministerstwie i nazwiskowy immunitet - bardziej by ją przekonał, gdyby powiedział, że boi się bury od rodziców, ale doskonale wiedziała, że tego nie powie. Nikt w ich wieku by się nie przyznał i zamierzała z tego bezczelnie skorzystać. Zwłaszcza, że powiedział jej, jak ten dywan mniej więcej działa. Nadal niepewnie chwyciła za brzeg dywanu i wychyliła się delikatnie do przodu. Wolałaby jednak swój pierwszy lot wykonywać gdzieś na otwartej przestrzeni. Być może do kierowana dywanem, trzeba było mieć jednak smykałkę, a może wyczuł on po prostu niepewność Ettie, bo kiedy ruszyła z miejsca, nie był to w ogóle powolny, kontrolowany lot, odpowiedni do przemierzenia pokoju, który okazał się jednak nie tak duży, jak jej się z początku wydawało. Wystrzeliła razem z dywanem jak z procy, prosto w ścianę na przeciwko. W ostatniej chwili udało jej z niego spaść i zamiast na niej, rozplaszczyć się na podłodze. Szybciutko się podniosła, otrzepała i odruchowo poprawiła włosy. Odchrząknęła i jak gdyby nigdy nic się nie stało podeszła do łóżka, przy którym stał już Calum, który zapewne zupełnie nie spodziewał się, że Ette mimo wszystko postanowi wypróbować możliwości dywanu. - Mhm, musimy - zgodziła się spokojnie i z godnością, rzucając jednak chłopakowi krótkie, ostrzegawcze spojrzenie pod tytułem "jeżeli o tym wspomnisz, przerobię cię na mydło" i zaczęła przeglądać fiolki. - Ja? - spojrzała na niego jak na wariata - To ty tu jesteś Dearem? Szczerze mówiąc liczyła na to, że Calum wiedział co zamierzali zrobić. Miała trochę upośledzony instynkt samozachowawczy, ale nie do tego stopnia, żeby truć się przypadkowymi eliksirami. Jak mało kto wiedziała czym może się skończyć spożywanie nieznanych substancji. Było już jednak za późno, żeby się wycofać i nie wyjść na tchórza. - To Gregory'ego - odpowiedziała, sama zaskoczona tym, że wie. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się skąd u niej ta wiedza i pstryknęła palcami, gdy sobie przypomniała - Nie pamiętam co robi, ale nic groźnego. Na piątym roku dodałam go do ciastek na festynie dla beki. Nikt mi kłopotów nie robił.
W sumie nie wiedziałem, po co jej to wszystko mówiłem - zdecydowanie zdradzałem jej znacznie więcej informacji z mojego prywatnego życia, niż komukolwiek innemu dotąd, nie licząc jakichś tam moich przyjaciół. Chociaż jeśli bym się wtedy zastanowił, zorientowałbym się, że o dziecku Arielle chyba nie miałem okazji mówić otwarcie, mimo że było to doskonałe wyjaśnienie, dlaczego nasze "udane" narzeczeństwo tak szybko się rozpadło. Machnąłem ręką, chcąc puścić ten temat w niepamięć. Nie potrzebowaliśmy o tym rozmawiać w obliczu tysiąca innych tematów, które mogliśmy wtedy poruszyć. Dywan z kolei był rzeczą, o której mimo wszystko rozprawiać nie lubiłem. Był nielegalny - fakt. Posiadałem rozpoznawalne nazwisko w Ministerstwie i gdyby mi się zdarzyło zostać przyłapanym na przelocie, mógłbym uniknąć kary - prawdopodobnie tak. Nigdy jednak nie ciągnęło mnie do tego, by tę rzecz sprawdzić. Może i marnowałem potencjał tego wyjątkowego przedmiotu pozwalając mu kurzyć się w kącie szafy czy też pod ścianą w poprzednim mieszkaniu, trudno. Wierzyłem, że nadejdą lepsze czasy, w których zrobię z niego lepszy użytek. Lecz dziś nie był ten dzień, nie z wieloma gośćmi i całą rodziną na dole w ogrodzie. - Wolałbym nie testować cierpliwości mojego ojca - rzuciłem wymijająco. - Możemy zawrzeć umowę? Wezmę Cię na przelot po Hogsmeade, nauczę Cię latać. Co Ty na to? Znajdziemy jakieś fajne miejsce na obrzeżach, żeby nikt nas nie widział i sobie polatasz - zaproponowałem, akurat w tej kwestii będąc zupełnie poważny i w dodatku serdeczny. O dziwo rzadko kto wpadał w taki duży zachwyt, a mnie poniekąd schlebiał fakt, że podziwiała mój dywan. Skoro była taka chętna do latania, mogliśmy pokombinować. W końcu Hogsmeade było zupełnie magiczną wioską, nie mieszkał tam żaden niemagiczny człowiek - ryzyko zdradzenia świata czarodziejów było zerowe. Nie zdążyłem odpowiednio szybko zareagować, ponieważ znajdowałem się już przy własnym łóżku, gdy za moimi plecami rozległo się głuche uderzenie. Obróciłem się na pięcie, by zobaczyć jak Harriette widowiskowo spada na podłogę po czołówce ze ścianą mojego pokoju. Początkowo wybałuszyłem na nią oczy, nie zdobywszy się na śmiech ze względu na ogarniający mnie szok. Widząc jej krótkie spojrzenie jedynie chrząknąłem, w duchu jednak dusząc się z komizmu tej sytuacji. Zdecydowanie potrzebowała lekcji... - Ktoś tu jest lepszym Dearem niż ja - skwitowałem kwaśno, gdy w niepozornym eliksirze rozpoznała jakiś wywar Gregory'ego, kimkolwiek był Gregory. - Próbowałaś euforii? - zapytałem, gdy moja ręka natrafiła na fiolkę z akurat dobrze znanym mi eliksirem. Zdołałem się na niego wielokrotnie napatrzeć, gdy załatwiałem je Thatcherowi. Zacząłem majstrować przy kociołku, choć zdałem sobie sprawę, że mogłem poprosić skrzata o zwykły dzbanek, a nie wygłupiać się i udawać eliksirowara. I tak przecież nie będę ich podgrzewał ani nic... Wlałem do środka felix felicis, tego Gregory'ego i kapkę euforii, zachowując z tyłu umysłu, że eliksir ten potrafił być silny i w dodatku silnie uzależniający. W międzyczasie przywołałem skrzata ponownie, by tym razem poprosić o dwa kieliszki - wymieszanych płynów nie było aż tak dużo, by napełnić nimi całe szklanki, wobec czego zostały nam szoty, co by nie wyglądać śmiesznie sącząc objętość naparstka z dna kociołka. - Gotowa? - zapytałem z szerokim uśmiechem, po czym wypiłem eliksir na raz. Jeśli sądziłem, że szampan mnie kopnął, byłem w błędzie...
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Temat jego byłej narzeczonej na pewno nie był dla niej zamknięty. Na razie nie ciągnęła go za bardzo za język, bo za dużo się działo i nie była wstanie skupić się na okazywaniu zaskoczenia tylko z jednej rzeczy. Mimo wszystko planowała kiedyś do tego wrócić. W ten czy inny sposób musiała wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji o tamtym związku i o wszystkich aranżowanych związkach, o których wiedział. Stare, magiczne rody zaczęły ją bardzo fascynować. Była oblatana w historii, ale nie miała dotąd pojęcia jak wygląda życie takich rodzin dziś i jak bardzo jest oderwane od znanej większości ludzi rzeczywistości. Byli prawie jak mugole, tylko w drugą stronę. Analizowała przez chwilę jego propozycję, nie rozważała jednak w ogóle naprawdę istotnych aspektów tego pomysłu, jak chociażby kwestię tego, że w Hogsmeade ją z kolei mógł ktoś rozpoznać i donieść jej ojcu. Całkowicie pochłonęło ją roztrząsanie tego, czy mu zaufać i wypuścić z palców taką okazję i to kiedy już na niej siedziała. - No dobra - odparła w końcu , tylko czekając, aż się odwróci, po to by po chwili rozbić się na ścianie. Zdecydowanie było warto, a umowę nadal traktowała jako wiążącą. - Powiedz to mojemu tacie... - odmruknęła na jego komplement, wzruszając ramionami. Ojciec non stop suszył jej głowę o to, że kiedyś nie uda jej się cudem wyciągnąć na ten Okropny z eliksirów, jeżeli nie weźmie się do roboty i że jej miernego poziomu nie zrównoważy nawet milion Wybitnych z innych, bo nie posiadanie żadnych podstaw z tak najwyraźniej ważnej w życiu dziedzinie był po prostu uwłaczający. Nie żeby słuchała. On chyba zresztą sam w to nie wierzył i gadał tylko z przyzwyczajenia. - Nie próbowałam - przyznała - To coś jak kawa, nie? Tylko bardziej kopie - popisała się ponownie swoją wiedzą, przyglądając się jak Calum miesza eliksiry. Po chwili znów pojawił się skrzat, a Krukon zamówił kieliszki. Do Ettie też dopiero wtedy dotarło, że branie kociołka było przerostem formy nad treścią. - Wiesz co? - zapytała, kiedy Calum wyskrobywał z dna niewielką ilość mikstury do kieliszków - Byłby z ciebie chujowy barman - z uśmiechem uniosła swój kieliszek i wypiła szota. Merlinie... - Zioooom - coś się stało ze światem, ale nie potrafiła powiedzieć co. Zresztą po co było przejmować się nazywaniem rzeczy. Trzeba było robić rzeczy - Tam był felix. Jak teraz polecimy, to nie będzie przypału - chyba żadna ilość eliksirów nie mogła odwrócić jej uwagi od dywanu. Dywan był super. Calum był super. Calum miał dywan. Super Calum na Super Dywanie - Moglibyśmy oblecieć cały świat! O kurdę! Lećmy na koniec świata! - podskoczyła i nie zauważając kiedy, znalazła się na łóżku, trzymając za ręce Caluma i skacząc z nim na materacu - Chcę z tobą lecieć na koniec świata! Albo lepiej - biegnijmy! - nigdy nie czuła się szczęśliwsza. Chciała coś robić. Chciała coś robić z Calumem. I mogła. Wszystko było możliwe!
- Bardzo chętnie - odparłem z udawanym entuzjazmem, zupełnie jak ona wtedy w ogrodzie, gdy zapewniała mnie gorąco, że podejdzie do moich rodziców i zapyta, co sądzą o wyjawieniu magii mugolom - z tą różnicą, że ja w praktyce chyba nie byłbym w stanie spełnić swoich zapewnień. Rozmawianie z cudzymi rodzicami zawsze wydawało mi się bardzo niekomfortowe i do tej pory skutecznie unikałem podobnych spotkań. Nigdy nie wiedziałem, co wypada powiedzieć, a czego nie, zawsze się spinałem i ostatecznie stałem jak debil, dodatkowo wypadając na niemowę i krzywiąc się od bolesnego szczękościsku. Zaśmiałem się na jej uwagę o byciu barmanem. - Dlatego nie pracuję za barem - rzuciłem krótką uwagą zaraz przez przełknięciem zawartości kieliszka. Świat się zmienił, lecz ja też nie wiedziałem, w jaki sposób. Moja intuicja podpowiadała mi jednak, że ten wieczór nie będzie kompletnym niewypałem. Czułem się taki... Lekki, inaczej nie potrafiłem tego opisać. Nawet moje myśli stały się ulotne - dosłownie uleciały z mojej głowy, pozostawiając mnie na moment w jednym z najbardziej błogich stanów, w jakich znajdowałem się w życiu. Czystość umysłu była niesamowicie satysfakcjonującym uczuciem. Gdy zamykałem oczy, miałem wrażenie, że pod powiekami dostrzegałem złoty połysk i czułem się taki... Spełniony. A przecież nic takiego się nie stało! Otworzyłem oczy, uśmiechając się bardzo szeroko i przeniosłem spojrzenie na Harriette, która przeżywała chyba coś bardzo podobnego do mnie. Przez chwilę miałem wrażenie, jakbym działał w spowolnieniu, choć w praktyce jednym szybkim skokiem znalazłem się na łóżku, a krótko po mnie to samo zrobiła Wykeham. Również chwyciłem jej ręce, śmiejąc się, gdy skakała. - Polecieć? Nieeeee - powiedziałem, przeciągając ostatnie słowo, nadal szczerząc się jak głupiec. - Możemy biec! Gdzie chciałabyś biec? Też na koniec świata? Pobiegłbym z Tobą wszędzie - odparłem, bezwiednie idąc jej śladem i podskakując rytmicznie na łóżku. Rozpierało mnie wszechogarniające uczucie radości, a myśli ponownie budziły się, tym razem wykonując szaleńczą gonitwę w zakamarkach mojej głowy. Nie przejmowałem się, jak śmiesznie mogliśmy teraz wyglądać. Jak dzieci. Fuck it, byłem cholernie szczęśliwy! Podczas kolejnego skoku ugiąłem kolana, tym samym opadając tyłkiem na łóżku, przy okazji pociągając dziewczynę w dół, jako że wciąż trzymaliśmy się za ręce. Śmiałem się głośno, gdy patrzyłem, jak spada na moje ogromne łóżko. Odczuwałem do niej duże przywiązanie, mimo dość krótkiej znajomości i było to jedno z fajniejszych uczuć ostatnich miesięcy.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Za każdym odbiciem od materaca, zdawało jej się, że odlatuje. Wcale nie czuła, kiedy na niego opadała, chociaż wzbijała się raz za razem. I w końcu naprawdę nie wylądowała na stopach, choć po chwili dotarło do niej, że nie lata, a siedzi. Łóżko również stało w miejscu, tak jak wszystko w pokoju i cała rezydencja. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że jednak leciała. Czuła się lekka i wolna jak na miotle. Przysięgłaby nawet, że czuje wiatr we włosach. Przestając się śmiać spojrzała na Caluma - równie podejrzanie statycznego jak wszystko inne w pokoju. Uniosła delikatnie kącik ust. Było jej tak miło, tak ciepło w środeczku i tak lekko i wszystkie te uczucie przelewała teraz na siedzącego naprzeciwko chłopaka, nie czując w związku z tym żadnej krępacji. Wszystkie kompleksy i wszystkie stereotypy odeszły w zapomnienie. Było dobrze. Bawili się dobrze, wiec dlaczego mieli by się zastanawiać nad własnym statusem, pochodzeniem, czy historią. Albo tym jak powinni się zachowywać niezbyt dobrze znający się chłopak i dziewczyna. Dlaczego miałaby czuć obiekcje przed złapaniem go znowu za dłonie, jeżeli miała ochotę? Dlaczego miałoby coś znaczyć, to że pochyliła się w jego stronę i oparła głowę na jego ramieniu, skoro ogarniało ją to przyjemne zmęczenie i chciała się o kogoś oprzeć, a on był obok. Dlaczego miałaby się przejmować tym, że odbierze jakoś dziwnie to, że spojrzy mu w oczy spod rzęs, skoro była ciekawa, jakiego są koloru? Dlaczego mieliby się nie pocałować, skoro nigdy wcześniej tego nie robiła, a teraz była całkiem dobra okazja? Pocałunek wydawał się być dobrym pomysłem. Chociaż trzeba sprawiedliwie przyznać, że w chwili obecnej, wszystko wydawało jaj się być dobrym pomysłem.
//sorki, że krótkie. Ciężko się pisze posta na euforii, kiedy się faktycznie dwie noce nie spało xD
Nie potrafiłem opisać tego uczucia, które ogarnęło mnie po wypiciu przyrządzonej mieszanki eliksirów. Czy to było lekkomyślne? Owszem, bardzo, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że polegaliśmy na swojej wzajemnej znajomości eliksirów - a w moim przypadku było to igranie z losem. Niemniej jednak wydawało się, że nic nie mogło pójść nie w porządku. Ba - wszystko było w jak najlepszym porządku! Siedząc również miałem wrażenie, jakbym się unosił i lewitował kilka cali nad pościelą. Raz wstałem, ale usiadłem, a potem znów wstałem, lecz nie wiedziałem, co mogłem zrobić. Dywan nadal unosił się nad ziemią, lecz nie czułem, by dobrym pomysłem było korzystanie z niego. Nie - lepiej było zostać na łóżku i pogrążyć się w rozmowie. Z moich ust jednak nie wydostały się żadne słowa. Gdy spojrzałem na Harriette, poczułem coś dziwnego. Zupełnie jakby w brzuchu coś mnie załaskotało. Aż podrapałem się po okolicy podżebrowej, chcąc pozbyć się tego nieznośnego uczucia. Czy to eliksir Gregory'ego sprawił, że poczułem do niej tak duże przywiązanie, jakbyśmy znali się od długiego czasu i darzyli się sympatią? Czy to wzniosłe uczucie było wynikiem euforii? Pocałunek, którym mnie obdarzyła, był definicją szczęścia danego mi przez felix felicis? Nie wiedziałem. Okazało się jednak, że kociołek chyba nie został do końca oczyszczony po ostatnim warzeniu eliksiru słodkiego snu. W krótkim czasie nasze przytulanki przeniosły się z pozycji siedzącej na leżącą i zasnęliśmy. Tak po prostu.