Z dość sporego tarasu posiadłości rodu Dear przechodzi się do imponującego, zadbanego ogrodu, w którym znajduje się wiele bardzo rzadkich okazów roślin oraz oczko wodne. Ogród jest wielką dumą rodziny - mało który ród jest w stanie sobie pozwolić na utrzymanie w dobrym stanie tak wielkich połaci zieleni.
Minęło kilka miesięcy od momentu gdy wszyscy czystokrwiści i ważni czarodzieje z Wysp Brytyjskich i zagranicy otrzymali zaproszenia na wesele Doriena i Aurory. Biorąc pod uwagę że chodziło o dwa znamienite rody, nie spodziewano się niczego innego jak ogromnego rozmachu w przygotowaniach. Pomimo licznych plotek, nikogo tak naprawdę nie interesowały prywatne pobudki tej dwójki, w końcu wciąż aranżowane małżeństwa u czystokrwistych były normą. Ważniejsze było to, że szykowała się najważniejsza impreza towarzyska tego roku.
Aurora von Schwarzenberg miała wrażenie że wsiadła do jakiegoś mugolskiego rollercoastera, w którym w dodatku zostały popsute hamulce. Od zaręczyn do TEGO dnia czas minął niezwykle szybko... pewnie dlatego że w między czasie Dorien wyjechał do Egiptu, ona była po rozmowie z Vivien, a przygotowania do ślubu były niezwykle prężne. Praktycznie całkowicie oddała wodze przyszłej teściowej w kwestii przygotowań, kolorów, dopasowywania... ba! Doszło do tego że nawet suknię ślubną miała wybraną przez mamę Doriego. Jedną z sukien ślubnych, bo po ceremonii głównej miała zamiar się przebrać w coś zdecydowanie luźniejszego - choć nadal była to biała suknia. Miała to szczęście że należała do tych kobiet które praktycznie do końca ciąży wyglądały jakby w niej nie były - mimo jej szczupłej budowy wciąż praktycznie nie miała brzuszka. Czas mijał szybko, mimo to, Aurora wciąż miała w głowie uczucie pustki gdy jej narzeczony wyjechał i uczucie jej zapełnienia gdy wrócił. Aż nazbyt rozumiała to jak bardzo zmieniła się jej sytuacja... Pamiętała też jak szczęśliwa rzuciła mu się na szyję, szczęśliwa że żyje, jest w jednym kawałku i w końcu wrócił. Do niej. Do nich. Tamtego wieczora pierwszy raz poczuła ruchy dziecka i piszcząc z nieskrywanych emocji kazała trzymać Dorienowi dłoń na brzuchu przez pół nocy. W końcu i on poczuł jak to małe coś w jej brzuchu się rusza... Jego mina wywołała u Aurory taki wybuch śmiechu, że teraz, stojąc przed lustrem wciąż się uśmiechała na to wspomnienie. Rzuciła zaklęcie maskujące swój malutki brzuszek i założyła białe pończochy i patrząc na suknię ślubną rozpłakała się. Mama Doriena wpadła w panice, że popsuje sobie makijaż i zaraz wraz z Vivien zaczęły jej pomagać w ubraniu się. Nim się obejrzała gdzieś w tle grała muzyka, a ona była prowadzona przez Jacoba do ołtarza. Miała wrażenie że jej przyszły teść pierwszy raz w życiu się uśmiechał i przestała mieć wątpliwości czy nie lepiej było by iść samodzielnie. Brak jej rodziny na przyjęciu był niejako mocno widoczny. Gdzieś w ostatnim rzędzie gości stało sztywno kilku przedstawicieli rodów Austriackich, ale to było tyle, jeśli chodziło o jej wkład w ilość osób. Nim się obejrzała, stała przed nim, Jacob coś mówił do Doriena, ktoś gdzieś kaszlał, ale ona widziała tylko jego, czując jakieś przeklęte motyle w brzuchu i to wcale nie chodziło o ruszające się dziecko. Przejął jej dłoń i stanęli naprzeciw siebie, a jej szumiało w głowie zupełnie jakby wypiła coś mocnego przed tym całym wydarzeniem. Nie miała pojęcia, czy była zamknięta za maską, jak zawsze przy takiej ilości ludzi, czy raczej było po niej widać jak bardzo mocno jest poruszona, jak bardzo przeżywa całe to wydarzenie, jak, wbrew sobie, jest szczęśliwa że do niego doszło. Jak patrzy na niego i wie, że przegrała ten zakład z bożego narodzenia... Czy on to wiedział? Pewnie nie, w końcu to facet. Pracownik Ministerstwa prowadził ceremonię, którą zdążyli przecież przećwiczyć kilka razy (jak zażądała tego mama Dear), więc Austriaczka podążała za nią kompletnie automatycznie, z kompletną pustką w głowie, aż do tego momentu, gdy miała nastąpić przysięga. Czuła jak jej serce wali jakby miało jej wyskoczyć z piersi. - Ja Aurora Caelie Inga von Schwarzenberg biorę Ciebie, Dorienie Enarze Adrielu Dear za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Nie miała pojęcia skąd Cassian wziął się tuż obok, ale gdy sięgnęła po obrączkę już miał otwarte puzderko. Drżącymi palcami wsunęła Dorienowi obrączkę na palec i uniosła wzrok na niego, czując że w jej oczach zbierają się łzy, choć sama nie wiedziała czemu miałaby płakać.
– Pięknie wyglądasz – szepnął do swej narzeczonej, kiedy już przeszła tę długą drogę po obsypanej płatkami kwiatów ścieżce. Doczekał się, mimo że okrutnie się denerwował i niecierpliwił, gdy tak stał przed zgromadzonymi licznie po obu stronach przejścia prowadzącego do pergoli gośćmi. Poprawił muchę, która lekko się przekrzywiła. Do zwanego dalej ołtarzem owiniętego pnącymi różami łuku weselnego prowadził Aurorę ojciec Doriena. Jacob przystąpił na propozycję bez żadnego zawahania, nawet jeśli do tamtej pory sądził, że do ślubu zaprowadzi tylko swoje dwie córki. Zresztą, obydwoje z Victorią podchodzili do sprawy bardzo entuzjastycznie – lepsza połowa głowy rodu Dearów chyba nawet aż za bardzo. Matka zorganizowała wszystko – od dekoracji, przez weselne menu i urzędnika, aż po suknię ślubną i garnitur Doriena. Młodzi tylko zgodnie przytakiwali, wręcz będąc wdzięcznymi, że cały ten szał ich omija. W międzyczasie wiele się działo – wyprawa, z której wrócił ledwie żywy, niejakie pojednanie z Calumem, ciche wieści dotyczące Vivien i Cassiana. Co do samego Cassiana – dobrze, że stał obok z obrączkami. Był wsparciem, nie tylko mentalnym, na najwyższym poziomie. Dorien wyspowiadał mu się ze wszystkiego, wiedząc, że nie zostanie osądzony. Część gości zdążył powitać jeszcze zanim wszyscy przenieśli się do ogrodu i zajęli miejsca na przygotowanych krzesełkach. Pierwszy rząd z prawej strony zajęła oczywiście dosyć liczna najbliższa rodzina pana młodego – ojciec, tuż po tym jak przyprowadził Aurorę, ledwo powstrzymująca wzruszenie matka, troje rodzeństwa, Beatrice, Calum i Vilen. Dla Vivien, jako druhny, wydzielone było osobne miejsce. Skrajne zewnętrzne krzesło zostało symbolicznie puste. - … że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Prosta złota obrączka odnalazła miejsce na dłoni Doriena, a tuż po wypowiedzianych słowach przysięgi wsunął dużo delikatniejszą i subtelniejszą wersję pierścionka na palec żony. Urzędnik ogłosił ich mężem i żoną. Dorien nachylił się nad Aurorą i ich usta były złączone na tyle długo, by każdy gość z magicznym aparatem zdążył zrobić idealne ujęcie.
Nie zdawała sobie sprawy z tego jak szybko czas może lecieć. Dopiero co została była w Egipcie, została awansowana.. ba zaczynając od początku. Skończyła Hogwart, zaczęła pracować w Ministerstwie i co? Doczekała się ślubu przyjaciela. Mniej lub bardziej zadowolona z tego powodu, no dobrze.. ani trochę nie była zadowolona. Chciała w ogóle się nie pojawiać, w końcu niemal od razu podarła zaproszenie na oczach jej partnera. Odwrotnie, tak się złożyło, że była osobą towarzyszącą gdyż Jasper ją zaprosił na tą uroczystość. Zgodziła się, gdyby tego nie zrobiła nie wiedziała jaką wymówkę znaleźć żeby się tu nie pojawiać. Praca? W końcu jest szefową, kiepska wymówka. Jakieś kłamstwa na temat rodziny? Jeszcze gorzej. Czy powiedzieć wprost, dlaczego w ogóle się nie uśmiecha? Jedyne co to spowoduje to albo bardzo dobry żart albo cała butelka wina. Zjawiła się na miejscu razem z prawnikiem. Czuła się jakby dostała milionowej gorączki, chociaż nic takiego nie było po niej widać. Upięła włosy w niedbały kok spięte złotą spinką z kwiatem i przeźroczystym kryształem. Pogoda idealna do odważniejszych sukienek stwierdziła, że była i tak wystarczająco wyzywająca dlatego musiała być jednocześnie prosta. Trzymała swojego partnera pod ramię i to bardzo mocno. Ciekawe kiedy się upomni o to, żeby jednak trochę wyluzowała. Dobrze, że nie miała długich, ostrych szponów bo dziury w marynarce byłyby gwarantowane. Gdy już się usadawiali na miejscach poprawiała jego ubiór. -Nigdy nie miałam okazji by przywyknąć do ślubów - skomentowała krótko z niezbyt zadowoloną twarzą i zajęli miejsca. Tyle znajomych osób, ale to nie był czas na pogawędki. Witała się z innymi tylko kiwnięciem głowy. Siedziała wyprostowana jakby ktoś jej wbijał igły w plecy i szczerze jej myśli były w całkiem innym miejscu oraz czasie. Nawet nie odwróciła się by zobaczyć idącą pannę młodą, zamiast tego wolała spojrzeć na Jaspera. Nie wiedziała czemu, ale wolała patrzeć na niego i puszczać wszystkie słowa ceremonii w niepamięć i myśleć o tym na jakie wina pokusili się Dear'owie.
No i nastał ten dzień, na który wszyscy członkowie czysto krwistej społeczności czekali. Wielki ślub jednego z Dearów. Dawno nie było tak ważnego wydarzenia towarzyskiego w świecie magicznej szlachty Wielkiej Brytanii i Szwecji. Nessa siedziała przed lustrem w swoim pokoju, nakładając na usta czerwoną szminkę i raz jeszcze, przejeżdżając szczotką po kosmykach rudych włosów. Wpatrywała się nieobecnym spojrzeniem w swoje odbicie — drobna, o porcelanowej karnacji i w subtelnym makijażu dziewczyna nie wyglądała na zachwyconą. Niestety, nie udało się jej wykręcić od wzięcia udziału w tej ceremonii, a do tego ojciec przypominał jej na każdym kroku od ostatniego tygodnia, że jest Lanceley. I idzie oficjalnie, jako przedstawiciel i przyszła głowa rodu, ma się zachowywać. Wywróciła teatralnie oczyma, wrzucając mały grzebień i pomadkę do jasnej torebki, po czym nachyliła się, aby zapiąć paski od szpilek. Wstała z gracją, wygładzając materiał długiej i eleganckiej sukienki. Krwistoczerwona tkanina wydawała się podzielona na dwie części. Górna była dopasowana, przeszyta w kilku miejscach i ułożona w dekolt w kształcie literki V, zaś tył utrzymywał się przy pomocy ozdobnych paseczków. Dół był lejący, sięgający kostek i posiadający rozcięcie na jednej z nóg, co optycznie dodawało jej sylwetce kilku centymetrów wzrostu. Poprawiła wysokiego kucyka, w którego związała kaskady włosów i poprawiła zapięcia delikatnych kolczyków w uszach, a następnie wsunęła na dłoń bransoletkę. Rozejrzała się jeszcze czy aby niczego nie zapomniała, po czym psiknęła się perfumami i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Czas zacząć ten cyrk. Razem z @Mefistofeles E. A. Nox pojawili się na miejscu chwilę wcześniej. Obdarzyła swojego partnera przeciągłym, głębokim spojrzeniem i uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę dobrze się prezentował w garniturze i pod muchą, mając ten swój łobuzerski, nonszalancki uśmieszek. Zacisnęła dłoń na jego ręku i rozejrzała się po zebranych. Nic dziwnego, że w tym ważnym dla młodych dniu towarzyszyły im tłumy! Obydwoje byli ze znanych rodów, a do tego przemykało jej przed oczyma pełno twarzy osób zajmujących stanowiska w ministerstwie. Każda z pań wyglądała doskonale, jakby wiele godzin planowała swój strój i dopinała każdy dodatek na ostatni guzik, robiąc przed uroczystością wiele prób makijażu. Było tak perfekcyjnie, drogo. Zapach przepięknych, otaczających ich kwiatów uderzył jej w nozdrza i sprawił, że mruknęła cicho pod nosem zadowolona. Musiała przyznać, że się postarali. Wiele osób już tu było, podobnie jak jej rodzice, ponieważ dogadywali coś z rodzicami Doriena odnośnie do muzyki. Ruszyli wolno do przodu, a ruda beznamiętnie lustrowała ludzi wzrokiem, siląc się na grymas uśmiechu, gdy tylko pojawiły się znajome twarze bądź ważne osobistości. Chwilowo chciała uniknąć spotkania swoich rodziców, tak więc zajęła z Noxem jedną z ławek i ułożyła grzecznie dłonie na kalanach, stukając długimi paznokciami w materiał sukni. Westchnęła głośniej, pocieszając się tym, że Vivien i Beatrice na pewno będą wyglądały cudownie i będzie miała się okazję z nimi napić! Odchyliła głowę w bok, patrząc na chłopaka, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie, rozbawiony sposób. — I co przystojniaku? Jak pierwsze wrażenie? —szepnęła cicho, zakładając nogę na nogę i odsłaniając kawałek uda, ponieważ rozcięcie znajdowało się centralnie za nim. Nie było to jej winą, więc nawet nie zwróciła na to uwagi, jedynie kładąc na nodze torebkę, co by przypadkiem ktoś się nie przyczepił. To będzie długi wieczór. Rozejrzała się po ogrodzie — był przepięknie udekorowany, dominowała w nim biel oraz kwiaty. Muzyka grała doskonale, rozpieszczając uszy gości, nieco poprawiając humor rudzielca. Całe szczęście, że miała swojego ulubionego wilkołaka ze sobą. Aż się jej roześmiać chciało, gdy przedstawi go rodzicom, którzy tak sceptycznie podchodzili do tatuaży!— Vivi musi być taka szczęśliwa i przejęta.. Swoją drogą, mówiła mi, że lubisz tańczyć. Dodała cichutko, prosto do jego ucha, drażniąc płatek gorącym oddechem. Nie chciała przeszkadzać pozostałym gościom konwersacją, a jakoś nie miała ani chęci, ani odwagi rozglądać się po zebranych, bojąc się tego, z kim jej spojrzenie może się skrzyżować. Nessa była otwartą dziewczyną, można było czytać z niej niczym z otwartej księgi i w wydarzeniach takich jak to, stanowiło to nie lada problem. Zastanawiała się też czy ktoś zechce do nich dołączyć, wszak ławka była długa. Wpatrywała się gdzieś w przestrzeń przed sobą, gdy składali przysięgę i obiecywali sobie miłość przed Bogiem, mając gdzieś w głowie słowa zarówno Beatrice, jak i Vivien.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Pisząc listy, nie był do końca przekonany do całej tej farsy, ale ostatecznie się zgodził, skoro go już Beatrice poprosiła. To znaczyło, że musiała być naprawdę zdesperowana, żeby wysłać do niego sowę z pytaniem. Gdy się o tym dowiedział do ślubu było jeszcze daleko, choć nawet się nie spodziewał jak ten czas szybko mijał. Nie znał nowożeńców, byli jednymi z nielicznych Dearów, którzy stanowili dla niego zagadkę. Von Cośtam to już kompletnie nic a nic, nawet z nazwiska, choć z tego co potem usłyszał, to była jakaś bogata rodzina. Nie żeby Shawn nie miał na to mocno wyjebane. Ubrał się stosownie do wskazówek, które wyznaczyła mu Trice. Nałożony miał na sobie komplet fioletowego garnituru, który dodawał mu dwadzieścia punktów do elegancji i ogłady. Włosy miał wylizane w opór, odsłaniając jednocześnie nowo nabyty tatuaż. Dodatkowo się jeszcze ogolił, żeby nie sprawić zawodu Beatrice i wyglądać tak, jak powinni wyglądać pato-asystenci z Hogwartu. Gdy w końcu czuł się maksymalnie przygotowany, wyszedł ze sklepu, schodząc po drabinie z poddasza, w którym ostatnio spędzał coraz więcej czasu. Wielkie przestrzenie jego domu w Dolinie Godryka niekiedy go przytłaczały. Nie oszczędzając papierosów, wypalał jeden za drugi, idąc jeszcze wzdłuż ulicy Pokątnej, żeby to chociaż jakiś alkohol kupić młodej parze. Niezbyt się znał na tym co powinno się, a czego nie powinno, więc kierował się prostą zasadą - jakoś to będzie, kup cokolwiek. Tak też zrobił, wchodząc do sklepu i kupując randomowy alkohol, tylko ładnie zapakowany. Deportował się z ulicy Pokątnej by się stawić przed Dziurawym Kotle, gdzie napił się jedną kolejkę, by jakkolwiek przeżyć to spotkanie. Stamtąd już bez przeszkód dostał się do rezydencji sławnym Dearów. Widząc zaś ją, Shawn jedynie w myślał napomknął do samego siebie "O chuj i ruszył dalej, pozostawiając za sobą chmurę dymu. Ten ich domeczek Reed mógłby nazwać zamkniem, a nie zwykłą chatą, w której wychowali się Dearowie. Przed wejściem i rozpoczęciem uroczystości poczekał na swoją partnerkę w tym dniu, z którą się mile przywitał i rozpoczął temat: - Nigdy mi nie mówiłaś, że mieszkałaś w czymś tak kurewsko dużym. Zajebisty dom, nie ma co. - Poszli razem, śmiejąc się i rozmawiając o całym tym evencie, zaś Shawn wzrokiem lustrował każdą pojedynczą osobę, którą tu zobaczył. Na chwile obecną nie spotkał nikogo znajomego oprócz Trice, tak też z nią cały czas spędzał na rozmowach i cichych szyderach. Ślub powoli się rozpoczynał, wszyscy sprawnie zajęli miejsca w olbrzymim ogrodzie i czekali na rozwój wydarzeń. Całe to wydarzenie dla Shawna nie miało jakiejkolwiek wartości, ale z drugiej strony ciekawili go Dearowie. Pan młody wydawał mu się młodszy od niego, tak samo panna młoda. Z tego co w międzyczasie usłyszał o ich stanowiskach w Ministerstwie, uśmiechał się na myśl, że obstawiałby połowę majątku Dearów, że bez tych nazwisk dostanie się na takie miejsca w urzędzie nie byłoby możliwe. W czasie przysięgi, Reed skupiał się na rozpoznawaniu gości, którzy dostali honorowe zaproszenie na ten piękny ślub. Przemierzając wzrokiem po facjatach ludzi, nagle jedna pani wydała mu się nieprawdopodobnie znajoma, choć nie mógł sobie przypomnieć skąd. Wzruszywszy ramionami, przestał o tym myśleć i czekał cierpliwie na koniec całusków i zakładania pierścioneczków. - Nie wiem jak ty, ale ja bym się napił czegoś. Mocnego, koniecznie. - Rzucił do Beatrice uśmiechnięty alternatywą upicia się na tak szlachetnym i wspaniałym weselu jak to. Wtedy też zauważył w tłumie pewną Ślizgonkę (@Nessa M. Lanceley), na widok której opluł się w nagłym wybuchu niekontrolowanego śmiechu. Krótkiego, acz gwałtownego. Zabawę czas zacząć.
Jasper nie zwracał uwagi na upływający czas. Bo po co? Żył tu i teraz, przynajmniej prywatnie. W pracy... W pracy liczyły się długofalowe wyniki, nikt nie wygrywał spraw sądowych jedną rozprawą... Okej, większości spraw nie wygrywało się jedną rozprawą. Z jego skromnego researchu wynikało, że ślub Doriena z austiaczką mógł być dla jego partnerki średnio przyjemnym wydarzeniem, ale cieszył się że jednak zdecydowała się pójść. I to z nim. Wbił się w szyty na miarę garnitur i dopasował dodatki do koloru jej sukni... Co prawda nie wiedział jak miała wyglądać, ale Yvonne była na tyle miłam, że dała mu jej skrawek. Widząc ją, gdy po nią przyszedł doszedł do wniosku, że tych skrawków może pojawić się za moment więcej, ale dzielnie trzymał ręce przy sobie. Wyglądała nieziemsko. Cholernie ponętnie. Cholernie. Kurna, czy w ogóle mogła istnieć piękniejsza kobieta na ziemi? Cóż, dyplomatycznie można powiedzieć, że każda kobieta jest piękna, ale Lowell nie miał żadnych wątpliwości, że to jego partnerka była najpiękniejsza. Westchnął, gdy wczepiła się w jego ramię. Aż tak mocno przeżywała to że Dorien się żenił? To tylko jakiś koleś. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób i pozwolił jej na to. - Śluby są nudne. Wesela są lepsze - rzucił rozbawiony, siadając z nią na miejscu. Zaczęła się ceremonia, a on rozejrzał się po okolicy, dostrzegając głowę panny młodej. Poczuł mrowienie na karku, więc wrócił wzrokiem do Yvonne. Patrzyła na niego. Jego palce zabłądziły gdzieś na gołe plecy Horanówny, czując jak jedwabistą ma skórę. Wszystkich głowy zwrócone były na parę młodą i ceremonię, a on podjął krótką kalkulację. Dał jej krótką chwilę na reakcję, po czym w tłumie ludzi, na cudzym weselu... pocałował ją.
Kolejne spotkanie rodzinne. Bałam się myśleć o tym ile ich jeszcze przede mną. O ślubie mojego kuzyna plotkowali wszyscy, było to naprawdę głośne wydarzenie i chyba nawet sporo osób się na nie cieszyło. Chciałaby zaliczać się do tej grupy. Nie chodziło o jakieś uprzedzenia względem pary młodej - stosunek do ich małżeństwa miałam żaden, czy to było aranżowane, czy nie, wszystko mi jedno. Niech sobie żyją długo i szczęśliwie. Po prostu nie cierpiałam imprez na których stawałam twarzą w twarz z całą rodzinką. Mimo to zawsze się na nich pojawiałam, bo jak taka przykładna córka miałaby ominąć tego typu wydarzenie? Nie cierpiałam nakładać tej maski, ale mówiło się trudno. Stresowało mnie to wszystko, szczególnie, że miał być tam Ezra. Jedyne na co miałam nadzieje, to że uda się tę imprezę przeżyć w miarę szybko i bezboleśnie, przy okazji w żaden sposób nie urazić swojego przyjaciela, co w tych okolicznościach mogło się stać w pięć minut. Oby nie. Kiedy przyszedł czas, zaczęłam się szykować i spędziła w łazience trochę czasu, wykonując dokładny makijaż. Był dosyć mocny i wyrazisty, ale elegancki. Sukienkę miałam bordową, zaznaczoną w talii i rozkloszowaną. Była pokryta delikatną koronką i miała dekolt w serek. Wspomniałam o tym wcześniej @Ezra T. Clarke, żeby w miarę możliwości ubrał coś pod kolor. W końcu musieliśmy dobrze wyglądać, prawda? Szpilki miałam wysokie, na szczęście już nie była mi straszna żadna odległość od ziemi. Zjawiliśmy się na miejscu razem i jeszcze przed dotarciem do kluczowego punktu zatrzymałam go na chwilę i zerknęłam. - Moja rodzina jest bardzo specyficzna. Ja przy nich też mogę być... trochę inna. Przymknij na to oko, okej? - rzuciłam niepewnie, a w moim głosie rzadko można było wyczuć niepewność. Niewykluczone, że Ezra usłyszał ją pierwszy raz. Nawet nie miałam pojęcia jaki Dorien i Ezra mają do siebie stosunek. Nie wiedziałam nawet, że się znają, więc czekało mnie pewnie spore zaskoczenie. W końcu znaleźliśmy się pośród ludzi i zajęliśmy miejsce. Wszystkich witałam uśmiechem i z dużym dystansem. Tylko do @Nessa M. Lanceley uśmiechnęłam się naprawdę szczerze. Co ciekawe w tłumie dostrzegłam @Shawn E. Reed i posłałam w tym kierunku zdziwione spojrzenie. Coś czuła, że na tym ślubie będzie bardzo zróżnicowane towarzystwo. Była spięta i już miała ogromną ochotę się napić. Zaczęło się.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wcale nie chciała tutaj być. Wcale nie uśmiechała jej się perspektywa paradowania cały wieczór w sukni wieczorowej, uśmiechając się sztucznie do wszystkich mijających ją osób. A gdyby tak na ten czas trafić do Munga? Doskonale wiedziała, jakiego eliksiru użyć, aby spędzić tam ze dwa dni i bez większego problemu wykaraskać się z kłopotów. Sęk w tym, że matka i w ogóle wszyscy pewnie by ją za to zabili. Nie mogła pozwolić sobie na taki luksus, jakim byłoby nie pojawienie się na tej uroczystości. Do Brighton przybyła dwa dni wcześniej przed planowanym wydarzeniem. Choć wcale jej się to nie podobało i zdecydowanie bardziej wolałaby po prostu być jak jeden z kolejnych gości, nie mogła postąpić inaczej. Musiała przecież dumnie reprezentować swój ród i wszystko to, co z nim związane. Cholernie dziwnie było jej ponownie znaleźć się w swojej dawnej sypialni. Każdy mebel, każda zasłona, każda mniej widoczna plamka na ścianach, sprawiała że wspomnienia wracały. Nie zawsze były one dobre, niekiedy wolałaby, aby w ogóle ich nie było. A teraz uderzało to wszystko ze zdwojoną siłą. W końcu pół roku mieszkała samodzielnie, przyzwyczaiła się do nowego życia, które udało jej się wykreować. A teraz ponownie czuła się niczym mała dziewczynka, nie zdolna do podjęcia jakiejkolwiek samodzielnej decyzji. Nie chciała tak się czuć, nie mogła. Przez te kilka dni, dużo czasu spędziła w towarzystwie matki, Aurory i Vivien. Wszystkie trzy były pochłonięte przygotowaniami do ślubu. Beatrice jak tylko mogła, unikała tego jak ognia. Nie w głowie były jej takie ceregiele. Nadal czuła się cholernie źle na myśl, że jej własny brat zachował się w stosunku do niej jak świnia. I jeszcze to, że poprosili tylko Vivien na druhnę... Nic dziwnego, że miała takie, a nie inne nastawienie. Ale może to i lepiej, że tak wyszło? Dzięki temu nie była zmuszona do poświęcania czasu na coś, na co wcale czasu poświęcać nie chciała. W dzień wesela, jej rodzinny dom, zamienił się w centrum operacji na skalę światową. Każdy od samego rana biegał, zajmował wyznaczone pozycje, każdy bał się sprzeciwić i narazić na gniew Victorii. Dlatego właśnie, zgodnie z zaleceniami matki, Beatrice od południa szykowała się do ślubu. Zgodnie z tym, co powiedziała wcześniej Shawnowi, wybrała długą, fioletową suknię z dużym dekoltem na plecach. Suknia sama w sobie była tak efektowna, że uznała, że nie ma potrzeby dobierania do niej nie wiadomo jak ogromnej bizuteri. Zamiast tego, założyła delikatne, diamenowe kolczyki i nic poza tym. Włosy spieła w niedbale na karku i uznawszy, że prezentuje się odpowiednio dobrze, wyszła ze swojego pokoju. Jeszcze tylko za pomocą metamorfomagii ukryła swój tatuaż na plecach, bo wiedziała, że takiego eksponowania go, rodzice z pewnością by jej nie wybaczyli. Czekała na Shawna przed głównym wejściem do posiadłości, czyli tam, gdzie obiecała. Kiedy go zobaczyła, prawie go nie poznała. Ostatnim razem, gdy go widziała, na jego twarzy nie gościło tyle blizn. I tyle tatuaży... Wiedziała, że to się nie spodoba rodzicom. -To nawet nie jest większa część tego co widzisz. - prychnęła na jego słowa, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko, bo naprawdę się cieszyła, że mogła go zobaczyć. -W sumie to nawet nieźle wyglądasz. - dodała, szczerząc się w jego kierunku. Miała ochotę rozczochrać mu te starannie zalizane włosy, ale wiedziała, że mogłaby tego nie przeżyć. Zamiast tego, zaprowadziła Shawna do ich ogrodów, które robiły jeszcze większe wrażenie, niż front posiadłości. Nie mieli zbyt wiele czasu, na wyśmiewanie się z ludzi, bo ceremonia zbliżała się wielkimi krokami. Beatrice zdążyła tylko zauważyć gdzieś w oddali kilka znajomych jej twarzy, ale po chwili już siedziała na wyznaczonym dla niej krześle w pierwszym rzędzie, a Shawn, jako jej partner musiał zasiąść obok niej. Starała się wykazywać entuzjazm, ale mogła pozwolić sobie na chłodne uśmiechy posyłane w eter, takie do jakich przyzwyczaiła wszystkich jej rodzina. Na szczęście, po niedługim czasie uroczystość samych zaślubin zakończyła się. Klaskała i wiwatowała razem z innymi, ale w życiu nie przyznałaby się do tego, że tak naprawdę nadal nie popierała tego małżeństwa. -Błagam, chodźmy.- rzuciła tylko tęsknie i pociągnęła Shawna za sobą w tłum, po drodze uśmiechając się do tak licznych gości. Udało jej się złapać w dłoń kieliszek białego wina, które bardzo szybko zostało przez nią skonsumowane. Widząc kolejnego kelnera, tylko podmieniła pusty kieliszek na pełny i podążyła za wzrokiem Shawna, który to ewidentnie dostrzegł Nessę. -Chodźmy tam! - dodała i razem poszli w jej stronę. @Nessa M. Lanceley wyglądała pięknie w czerwieni, Bea musiała to przyznać od razu. -Ness! Jak dobrze Cię widzieć - nim dziewczyna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Trice tuliła ją mocno. Zdecydowanie mocniej niż powinna. Bo tylko ona (i Yvonne) mogła wiedzieć, jak bardzo nie chciała tutaj być.
Całe to wielkie wydarzenie towarzyskie w ogóle go nie interesowało. Nie miał pojęcia, co za ludzie się hajtają, kto tam będzie i tak właściwie, dlaczego go tam zaprosili. To stanowiło dla niego największą zagadkę, musiał to przyznać z ręką na sercu. Bo tego całego Doriena, a tym bardziej Aurory nie znał. Dałby sobie rękę uciąć i założył by się o miesięczną pensję, że w życiu na oczy nie widział żadnego z nich. Dopiero długa rozmowa z matką, wyjaśniła mu, kim tak naprawdę są Darowie i jakie to są ważne osobistości w środowisku czarodziejów czystokrwistych. Dopiero po długich godzinach rozmowy dowiedział się, że niejaki Jacob, czyli głowa rodu, jest ważną postacią w Ministerstwie Magii, a jego żona Victoria posiada sieć sklepów z eliksirami. Dowiedział się również, że ta rodzina dorobiła się pokaźnej gromadki dzieci, niemal tak licznej jak i jego właśni rodzice. Po tych wszystkich uzyskanych informacjach, jeszcze bardziej nie chciał uczestniczyć w tym wydarzeniu. No ale, skoro dostał już zaproszenie, to chyba nie wypadało odmówić udziału w tym przyjęciu. Dlatego też, godzinę wcześniej pojawił się przed domem Donny, nie mogąc się doczekać tego, aby ją zobaczyć i jeszcze bardziej, aby już wrócić do domu. -Ślicznie wyglądasz. - przywitał @Donna Jenkins tymi oto słowami i szerokim uśmiechem. Sam postawił na nieśmiertelną klasykę, czyli prosty, czarny smoking, muszkę i srebrne spinki do mankietów w kształcie hipogryfów. Dostał je na urodziny od swojej ukochanej córki, więc nie mógł pozwolić sobie na to, aby na tak specjalną okazję ich nie przywdziać. Jakim byłby w takim razie ojcem, gdyby tego nie zrobił? Konwersowali całą drogę, aż w końcu znaleźli sie w odpowiednim miejscu, by teleportować się do wskazanego na zaproszeniu Brighton. Rozmach tego miejsca i ogrom przytłoczył Selwyna. Sam wywodził się z dobrze sytuowanego domu, ale u niego nigdy nie było tak wielkiego przepychu. Coś niewyobrażalnego wręcz. -Ale hawira. - gwizdnął cicho i udał się z Donną w stronę ogrodów, gdzie miało się odbyć całe przyjęcie. Zajęli miejsca gdzieś w tylnych rzędach, bo wcale nie byli najbardziej wymaganymi gośćmi. I kiedy zobaczył pana młodego, upewnił się, że zakład by wygrał, bo w ogóle nie kojarzył tej facjaty. Klaskał dzielnie i szczerzył się mocno, gdy młodzi całowali się po raz pierwszy publicznie, ale czuł, że kiszki zaczynają mu marsza grać. Mógłby coś już zjeść i napić się czegoś mocniejszego. -To co, może pójdziemy poszukać znajomych twarzy? - zaproponował Donnie, kiedy wszyscy ruszyli w kierunku bliżej nieokreślonym. Ale dalsze siedzenie na tych miejscach uznał za bezsensowne. I to właśnie wtedy dostrzegł @Yvonne Nancy Horan która to mocno przyssała się do pewnego mężczyzny, bliżej mu nieznanego. Nie to, że poczuł się urażony widokiem ich wymieniających śliny, ale coś jednak przewróciło mu się w żołądku. Bo nie tak dawno, była przecież z nim na kolacji w restauracji. Nie rozumiał kobiet. W ogóle. Po cholerę się z nim umawiała, skoro teraz obściskiwała się z innym. Uśmiech mu zszedł z ust, ale szybko się opamiętał, aby Donna niczego nie zauważyła. Nie zamierzał psuć jej wieczoru przez kogoś takiego jak ta brunetka.
Ostatnie tygodnie umierałam ze stresu - nawet moja płyta zeszła na drugi plan, bo całą moją energię i uwagę przerzuciłam na to by ślub Doriena był co najmniej olśniewający. Kochałam brata ponad życie i mimo iż byłam bardzo zazdrosna o przyszłą szwagierkę, rozumiałam jak trudna jest jej sytuacja dlatego w prezencie ślubnym (oprócz drobnych upominków) postanowiłam podarować jej i Dorienowi coś znacznie cenniejszego czyli całe pokłady wsparcia. Przystałam na prośbę Aurory i bez wahania zostałam jej druhną, po czym z całych sił zaangażowałam się w przygotowania tak jakby to był mój własny ślub, co spotkała się z wyraźną aprobatą rodziców, na co dzień raczej nieokazujących mi ciepłych uczuć. Ostatnie dni przed ślubem spędziłam już w rodzinnym domu w Brighton i chociaż trudno uwierzyć, to mimo całego stresu i niekoniecznie sympatycznych wspomnień czułam się tutaj naprawdę dobrze - wieczorami, gdy miałam trochę wolnego czasu chodziłam na plażę rozkoszując się rześkim wieczornym powietrzem i ciepłą, morską wodą. Wreszcie nadszedł ten dzień - pomogłyśmy z matką przygotować się Aurorze. Trudno ukryć, że moja przyszła szwagierka wyglądała naprawdę fenomenalnie. Zadbałam o każdy najdrobniejszy szczegół, wliczając w to nawet jej makijaż i bieliznę - byłam w tej kwestii niezastąpionym wsparciem, poświęciłam wszystkie zasoby mojej energii, żeby moja przyszła szwagierka czuła się komfortowo i wyglądała jak najlepiej. Starałam się być jej dobrym duchem i działać tak, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy - zrobiłam to chociażby poprzez wybór mojego stroju. Mogłam sobie pozwolić na spektakularną sukienkę, z dekoltem i mnóstwem szlachetnych kamieni, która powaliłaby na kolana każdego, ale chciałam, żeby to nowa pani Dear była w centrum uwagi, dlatego zdecydowałam się na coś zdecydowanie prostszego, a jednocześnie ładnego. Założyłam na siebie asymetryczną tiulową sukienkę z pięknym koronkowym wykończeniem. Dobrałam do tego proste buty i zupełnie zrezygnowałam z biżuterii (nie licząc pierścionka zaręczynowego). Lekko falujące włosy upięłam i pozwoliłam sobie na odrobinę mocniejszy makijaż - wyglądałam ładnie, ale jak przystało na wzorową druhnę znałam swoje miejsce i pozostawałam w cieniu panny młodej. W końcu nadszedł ten moment - Dorien już oczekiwał na swoją wybrankę, w tle brzmiała muzyka. Zanim do ogrodu weszła Aurora opromieniając wszystkich swoim wyglądem miejsca zajęliśmy my - druhna i drużba. Na miejsce poprowadził mnie Cassian, a ja poczułam się naprawdę dziwnie, już nawet nie dlatego, że właśnie z nim przyszłam na ślub, ale raczej ze względu na jego wygląd. W idealnie skrojonym garniturze dopełnionym przez muszkę i poszetkę idealnie zgrane z moją suknią (co było dziwne biorąc pod uwagę, że wcześniej jej nie widział) wyglądał naprawdę fenomenalnie. Czułam się jednak dziwnie z tym, że był gładko ogolony - na co dzień nosił mocny zarost i chociaż preferowałam gładko ogolonych mężczyzn to jednak miałam takie dziwne poczucie, że obok mnie stoi zupełnie obca osoba, co lekko mnie frapowało, tym samym doprowadzając do rumieńców - te były akurat pożądane biorąc pod uwagę, że chociaż byliśmy narzeczeństwem już pół roku to niemal nikt nie dostrzegł jeszcze między nami śladów jakiejkolwiek relacji. Nawet nie pamiętam jak to się stało, że Aurora weszła do ogrodu, ale bez wątpienia olśniła wszystkich. Ja i Cassian z pełnym profesjonalizmem pełniliśmy nasze obowiązki, chociaż mną osobiście targały przeróżne emocje - od strachu, przez radość, aż do wzruszenia. Nie patrzyłam na znajomych i rodzinę - zupełnie zignorowałam fakt, ze są tutaj nieszczególnie miłe mi osoby pokroju Clarke. Krótki uśmiech posłałam jedynie w stronę @Nessa M. Lanceley, ale poza tym przez całą ceremonię byłam skupiona na Aurorze i Dorienie, których bezustannie obdarzałam krzepiącymi uśmiechami. Wsłuchujac się w słowa przysięgi i patrząc na podawane przez Cassiana obrączki poczułam ukłucie w serduszku i z trudem powstrzymałam łzy wzruszenia. Mój braciszek się ożenił i już nie byłam najważniejszą osobą w jego życiu, mimo to czułam się usatysfakcjonowana całą tą uroczystością. Nerwowo spojrzała na Cassiana myśląc, że nas w końcu czeka to samo. Oczywiście, każde z nas wolałoby wziąć ślub z kimś innym, ale nie czułam się rozgoryczona - zapewne gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach mogłoby połączyć nas coś więcej. Tego dnia oboje oddaliśmy dzisiaj Aurorze naszego najlepszego przyjaciela, więc zacieśnienie naszych więzów było poniekąd naturalną reakcją na wypełnienie pewnej luki.
Była delikatnie zdziwiona zaproszeniem, które dostała od Dorien'a, w końcu ich szkolna znajomość właśnie tam postanowiła się zakończyć, a przynajmniej przerwać. Ministerstwo raczej nie było miejscem, w którym rozkwitają stosunki społeczne. To było zaskoczenie, które mogła zaakceptować, a nawet przyjąć do wiadomości. Nie widziała powodu, dla którego nie miałaby uczestniczyć w tym wydarzeniu, szczególnie że nie tylko ona miała się tam pojawić. Było to wesele, o którym mówili wszyscy, nieważne czy znaczyli coś w świecie czarodziei, czy też nie. Prezent już dawno został pieczołowicie wybrany i wysłany przed weselem. Praktyczny i użyteczny, cała Ivanowa. Wstała wcześniej, niżeli zamierzała, dlatego postanowiła zjeść coś szybko na mieście i wrócić do mieszkania. Dopiła herbatę i uzupełniała zawartość miski w przedpokoju. Wątpiła, aby jej towarzystwo było jakkolwiek potrzebne sierściuchowi, nie zawadzi jednak chociaż poudawać zmartwionego właściciela. Wzięła długą kąpiel i ułożyła włosy, a raczej pozwoliła im ułożyć się falami według uznania, co w ostateczności nie wyglądało źle. Ich długość sięgała za ramiona, dlatego na razie zaczesała je do tyłu. Wsunęła się w jasną sukienkę, która nie kontrastowała z mlecznym odcieniem jej skóry, postanowiła postawić na sygnet jako element biżuterii. Schowała różdżkę pod sukienkę i przez moment przyglądała się swojemu odbicu w lustrze. Przejechała palcem po tatuażach, które chyba jeszcze nigdy nie ujrzały światła dziennego. Westchnęła i ruszyła ku wyjściu, nie chcąc dłużej się nad tym zastanawiać. Po pięciu minutach teleportowała się w umówione miejsce. Wraz z Claude postanowiła, że spotkają się przed uroczystością i razem zajmą miejsca. Jego towarzystwo było pewnego rodzaju ulgą, choć nie było ku temu żadnego powodu. Wiedziała, że nie będzie mogła narzekać na ten wieczór, który zapewne szybko by się skończył bez jego udziału. -Hej.-Uśmiechnęła się szeroko i przyjrzała mu się swoim krytycznym spojrzeniem. Nie mogła się przecież powstrzymać.-Postarałeś się.-Powiedziała, kiwając delikatnie głową na znak swojego uznania. W takim wydaniu zdecydowanie jeszcze go nie widziała, ten wieczór z pewnością będzie przepełniony niespodziankami. Przyjęła jego ramię i wraz z mężczyzną zajęli odpowiednie miejsca. Sceneria była... Prawie ciarki ją przeszły, kiedy uświadomiła sobie, jak dawno nie uczestniczyła w czymś podobnym. I jak niemiłosiernie przypominało jej to te wszystkie przyjęcia, w których brała udział od urodzenia. Jej rodzina zdecydowanie dobrze by się tutaj czuła. Sama ceremonia nie trwała zbyt długo, a Segovia przez cały czas obserwowała Państwa Młodych, jakby czytanie z ich postawy były najciekawszym elementem tego wydarzenia. Nie dała tego po sobie poznać, a przynajmniej miała nadzieję, że siedzący obok niej towarzysz nie rozpozna, jak nieswojo czuła się, patrząc na tę scenę. Wywoływała bardzo mieszane uczucia. Po zakończeniu wstała z miejsca i spokojnie rozejrzała się po otaczającym ich tłumie. Dopiero po chwili utkwiła swoje uważne spojrzenie w przyjacielu. Na jej twarzy widniał delikatny, bardzo powściągliwy uśmiech.-Potrzebuję wina. I to bardzo dobrego.-Powiedziała spokojnie.
Odliczała w myślach, liczyła ile osób siedzi w zasięgu jej oczu, myślała o tym jakie będzie jedzenie i napoje, o tym czy tort sprosta jej kubkom smakowym i te wszystkie dziwne myśli na dwa sposoby. Po angielsku oraz po rosyjsku, który zna biegle, chociaż nie często ma okazję go używać. Jasper miał rację, śluby są po prostu nudne, dlatego nie chciała tu być. Wesele to dużo lepsza część, zastanawiała się kiedy uda się dorwać do Beatrice, czy kuzynostwa. Nie chciała nachalnie obracać głowy by zobaczyć kto siedzi za nią czy kilka miejsc obok. Czekać, aż ta szopka się skończy i iść po szampana, wino, wódkę czy wszystko naraz. Stukała obcasem o ziemię z nerwów, zagryzała wargę i poczuła na plecach dłoń Jaspera. Jak zdołała się trochę rozluźnić, to ponownie się napięła co prawnik musiał od razu odczuć. No nie spodziewała się. Chociaż gdy przypomniała sobie gdy był u niej w mieszkaniu i jego hm... propozycje, żarciki. To może to jednak nie były, aż takie żarciki jak myślała? Czasami niektóre rzeczy docierają do niej po fakcie. Spojrzała na niego, a on patrzył prosto w jej oczy. Matko dlaczego ona miał takie przeszywające spojrzenie, czuła się jak zahipnotyzowana a to były tylko sekundy. Tak blisko, jeszcze bliżej. A ona nie wiedziała co robić i gapiła się jak ta ostatnia lebioda, dziewica od siedmiu boleści. Pocałował ją. Na czyimś ślubie, czemu? No czemu? To trwało tak szybko i również szybko się skończyło, razem z ceremonią gdy wszyscy zaczęli wstawać i klaskać. Kobieta słysząc to oderwała się od usta Jaspera i wstała by nikt nie pomyślał, że całkiem miała to wydarzenie daleko. Za to z wielkim różowym rumieńcem i lekko spuszczonym wzrokiem. Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić nawet nie wiedziała czy coś powiedzieć, komentowanie tego w jakiś sposób? Chwyciła partnera pod ramię, tym razem dużo bardziej delikatnie, uniosła brodę bo nawet jeśli miała obcasy to wciąż była niższa -Szampan? Czy od razu coś lepszego? - to był chyba najlepszy pomysł. Cóż, trzeba było iść razem z tłumem. Teraz mogła dostrzec więcej osób, @Beatrice L. O. O. Dear miała przepiękną suknię, na razie mogły sobie pozwolić na porozumiewawcze spojrzenie, że porozmawiają później. Już tak widziała ją z jakąś rudowłosą dziewczyną i... moment. To był @Shawn E. Reed? Była tak zdziwiona, aż musiała się za nim obrócić by mieć pewność, że to nie jakieś dziwne omamy. Jak? Miała nadzieję, że później się tego dowie. Na razie jednak konieczny był kieliszek szampana, akurat podstawiony parze pod nos przez kelnera, bez zawahania wzięła jeden i drugi, pierwszy podała Jasperowi i wzięła jeszcze jeden. Tak, dla siebie. Bo jeden wypiła jednym haustem i odłożyła lampkę na tacę, spotykając się z szokowanym spojrzeniem kelnera. No i gdzie ta kultura, którą niby powinna wynieść z domu Horan? -Tyle tu ludzi, nie wiem do kogo podejść najpierw - westchnęła odwracając się w jedną i w drugą stronę. Chyba szukała towarzystwa, żeby nie być zbyt długo z Jasperem dosłownie sam na sam. Wtedy dostrzegła ją! Rudowłosą gwiazdeczkę z biblioteki @Donna Jenkins. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej partnerem był Anthony. Jednak tak dawno jej nie widziała, że musiała podejść - Chodźmy, poznasz moją starą kumpelę. Znaczy nie taką starą... - zaśmiała się ciągnąć mężczyznę w kierunku kobiety. Wtedy też zobaczyła obok niej Tony'ego i myślała, że zemdleje. W taki sposób wypiła i drugą lampkę wina jakby była spragniona wody od kilku dni. Yvonne opanuj się. -Donna, jak dawno cię nie widziałam - uściskała mocno kobietę. Po chwili ją puściła i zobaczyła kelnera w zasięgu ręki, od razu wymieniła kieliszki na jeden pełny. Tym razem było to już wino - Tony, wy.. przyszliście razem? - to była dość niezręczna sytuacja dla kobiety, po tym jak nie tak dawno temu przecież byli razem na kolacji, ale przecież nie mogła tak tylko przywitać się ze starą znajomą i uciec. Teraz tylko trzymać kciuki, że jednak nie był jedną z ewentualnych osób, które mogły widzieć drugi pocałunek podczas ceremonii. Czy w tym tłumie znajomych będzie miała okazję by w ogóle zamienić słowo z @Dorien E. A. Dear? Na razie na to nie liczyła, bo widocznie byli zajęci przyjmowaniem gratulacji. Chyba też powinna podejść prędzej czy później.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra nie śledził z przesadną uwagą nowinek dotyczących wielkiego, arystokratycznego światka, jednak nawet jemu o uszy obiła się kwestia ślubu łączącego rodziny Dear i Schwarzenberg. Co więcej, Clarke dostał na to prestiżowe wydarzenie pośrednie zaproszenie; bycie osobą towarzyszącą siostry Pana Młodego było doprawdy nobilitujące dla tak przeciętnego mugolaka jak on. Być może z tej okazji powinien był się dowiedzieć czegoś więcej o głównych zainteresowanych, ale miał wrażenie, że i tak jego kontakt z nimi ograniczy się do złożenia życzeń. W najlepszym wypadku. Nie można było mu jednak zarzucić, że zlekceważył wagę uroczystości; świadczył o tym jego drobiazgowo wybrany strój. W pierwszym odruchu Clarke chciał postawić na wyjściową szatę - skoro impreza kręciła się wokół z definicji snobistycznych, czystokrwistych rodów, ubieranie się w garnitury, reprezentujące raczej kulturę mugolską wydawało mu się być absurdalne. Na szczęście Heaven wyprowadziła go z tego błędu. W ten sposób Ezra ostatecznie zdecydował się na garnitur wpadający w stonowany kolor bordowy, pasujący do sukienki swojej partnerki. Pod spodem miał czarną koszulę, pasującą do poszetki w tym samym tonie. Nie zapomniał również o przeciwsłonecznych okularach - wszyscy twierdzili, że należały do serii "ostatni krzyk mody" - ozdobnych pierścionkach na palcach - arystokratycznie - i grawerowanym kieszonkowym zegarku - jeszcze bardziej arystokratycznie. Dodatkowo w jego ręce znajdowało się ozdobione pudełko z przegródkami wypełnionymi drobiazgami i opatrzonymi życzeniami. "Na romantyczny wieczór" były zapachowe świeczki, "na osłodę" lizaki w kształcie serca, "na szczęście" - symboliczny galeon, "na przyszłość" - pomniejszony zaklęciem album i smoczek dla dziecka, a "na starość" - lampion wspomnień dla Doriena i magiczny dziennik dla Aurory. Nie mówiąc już o butelce Rdestowego Miodu - z Heaven uważali, że nie wypadało pojawiać się z pustymi rękami. Jego absolutnie bezstronnym zdaniem w parze z @Heaven O. O. Dear prezentowali się zjawiskowo, aczkolwiek zasługa leżała głównie po stronie jego partnerki, której nie omieszkał zlustrować spojrzeniem pełnym aprobaty. - Wyglądasz olśniewająco, Aniele - skomplementował ją, nachylając się, aby złożyć miękki pocałunek na jej policzku. Wyciągnął do niej pomocnie ramię, w razie gdyby obcas pechowo natrafił na jakiś drobny kamyczek. Kiedy dziewczyna go zatrzymała, uniósł brwi ze zdziwieniem. Niepewność, która przewijała się w jej głosie zupełnie do niej nie pasowała. Ezra więc uśmiechnął się, skupiając w tym geście całą własną pewność siebie, aby dodać jej otuchy. Czy to nie on powinien się obawiać wkroczenia w to obce środowisko? Był przecież wrogiem publicznym numer jeden czystokrwistych. - Heaven, rodziny się nie wybiera, nie przejmuj się. Nic nie może wpłynąć na moją opinię o tobie. Już na pewno nie głupia impreza rasistowskich snobów. Bez urazy - trącił ją łokciem, mając nadzieję, że i ona się rozpogodzi. Martwienie się na zapas nie było wskazane. - Jeśli będzie bardzo źle to podpalę jakiś stół i się zawiniemy - obiecał jej jeszcze, zanim ruszyli w tłum. Nie znał większości ludzi, lecz grzecznie zainteresowany uśmiech, który był niemal przylepiony do ust Ezry, wskazywał, że obecność w tym towarzystwie na razie mu odpowiadała. Lubił śluby, były bardzo ładną uroczystością. Kiedy zauważył @Nessa M. Lanceley pomachał jej wesoło. Była w towarzystwie @Mefistofeles E. A. Nox; najwyraźniej Ezra nie był jedynym przedstawicielem podgatunku czarodziejów na tej imprezie. Chłopakowi skinął więc pseudo przyjacielsko głową - trudno było stwierdzić, czy to był moment, w którym się lubili. Nie zdążył przyjrzeć się twarzom wszystkich gości, gdy muzyka zaczęła grać, a Panna Młoda zaszczyciła wszystkich swoją zjawiskową obecnością. Inna postać przykuła jednak bardziej jego uwagę - kto by pomyślał, że Ezra znał Pana Młodego osobiście?! Nachylił się do Heaven, tak że praktycznie muskał płatek jej ucha, gdy ponownie się odezwał. - Dla własnych notatek, wiedziałaś, że twój brat to dupek, przez którego moja przyjaciółka wyjechała do Szwecji i zerwała ze wszystkimi kontakt? - wyszeptał, a przebłysk groźnej niechęci zabrzmiał w jego głosie. Jego palce mimowolnie odnalazły Glob Zaginionych, który znajdował się pod warstwami ubrań. Automatycznie te składane przysięgi zostały w jego uszach obdarte z wyjątkowości. Cóż, może jednak lepiej byłoby, jakby Heaven życzenia składała sama?
I wreszcie nadchodzi ten dzień. Czekając na Doriena staję na balkonie przemierzam tłum wzrokiem. Dostrzegam całą masę znajomych twarzy. Moi rodzice, cała masa kuzynów i znajomych - ślub Doriena jest tak ważny, że staje się on poniekąd zlotem całej śmietanki towarzyskiej. Wśród znajomych twarzy moją uwagę zwraca kuzynka @Yvonne Nancy Horan, która wygląda wprost promiennie u boku mężczyzny, którego jakimś cudem kojarzę z Ministerstwa. Równie piorunujące wrażenie robi na mnie moja siostra, chociaż trochę niepokoi mnie fakt, że mężczyzna, którego zabrała wygląda na tyle starszego od niej. Gdy Dorien jest gotowy schodzimy na dół - on idzie wprost do ołtarza, ja zaś czekam na Vivien, którą mam wprowadzić na miejsce przed wejściem panny młodej. Gdy ją widzę zapiera mi dech w piersiach - zupełnie nie przypomina tej drobnej, niewinnej dziewczyny, którą widuję na co dzień. Jej sukienka, buzia, włosy - wszystko przewyższa moje najśmielsze oczekiwania, sprawia, że serce bije mi mocniej, chociaż dotąd Vivien nie wzbudzała we mnie głębszych emocji niż sympatia, może z wyjątkiem nielicznych chwil, gdy widziałem ją śpiewającą. Mimo niewinnego rumieńca błądzącego po jej twarzy jakoś nie widzę w niej dziewczynki, a niesamowitą, magnetyzującą kobietę. W tym momencie po raz pierwszy zapominam, że jest siostrą mojego najlepszego przyjaciela i rozpiera mnie duma, że mogę nazwać ją swoją narzeczoną. Odprowadzam ją na miejsce nie będąc nawet w stanie wydusić z siebie wybitnie zasłużonego komplementu. Obiecuję sobie, że gdy minie ta najbardziej formalna część uroczystości to znajdę chwilę by szczerze z nią porozmawiać. Chociaż siedzimy na swoich miejscach, a ja skupiam się głównie na wspieraniu mojego najlepszego kumpla to raz na jakiś czas moje spojrzenie ucieka w stronę Vivien. Wiem, ze dziewczyna starała się wypaść skromnie, ale w mojej opinii po stokroć przyćmiewa panną młodą. Nie mogę jednak za wiele o tym myśleć, bo nadchodzi czas przysięgi, a potem podanie obrączek, które jest w tym momencie moim głównym zadaniem. Dorien i Aurora zostają mężem i żoną, a ja czuję się z tym trochę dziwnie, ale bardzo się cieszę - od wczesnego dzieciństwa czekałem na ten moment. Dorien wtajemniczył mnie w szczegóły ich relacji i nie da się ukryć, że byłbym jeszcze szczęśliwszy, gdyby ich ślub był wynikiem prawdziwej miłości. Jednak z racji na moje aranżowane zaręczyny doskonale wiem, że w naszym środowisku szanse na coś takiego są wręcz nikłe, więc pozostaje mi jedynie trwać u boku przyjaciela licząc, że wszystko się ułoży, a zawiązany związek małżeński będzie udany.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie potrafiłby odmówić Nessie. Nie tylko ze względu na własną ciekawość odnośnie takiej wyrafinowanej imprezy - chodziło przecież głównie o Ślizgonkę, która poprosiła go o asystę. Doskonale rozumiał niechęć odnośnie wybierania się na bardziej wytworne bale, bo i takie eventy organizowano w Hogwarcie. Mefistofeles skrzętnie je omijał, podobnie jak nie nosił się w eleganckich garniturach, pod muszką czy też krawatem. Najwyraźniej jego przyjaciółka nie miała możliwości co do rezygnacji i tak oto została wplątana w Dearową zabawę. Ta rodzina prezentowała się tak dziwnie, że Nox zbierał się do wyjścia ze sporą rezerwą, gotów na ogromne zaskoczenie. Niech się dzieje, co ma się dziać... Wyglądał z pewnością inaczej, niż zwykle. Odstawiony tak, jakby go jakiś Puchon na lekcję zaklęć wysłał, przy swojej partnerce wyglądał wyjątkowo blado. Mefisto nie bał się komplementowania, toteż zaraz poinformował dziewczynę o jej zjawiskowej stylizacji. Uwielbiał te rude włosy, spływające kaskadami po jej ramionach. Śmiało mógł stwierdzić, że żadna impreza nie była mu straszna, jeśli tylko miał obok jakąś pannę o płomienistych włosach, noszącą nazwisko Lanceley lub Dear. Czyżby miał jakiś typ? Mieli jeszcze chwilę do rozpoczęcia ceremonii, ale to dobrze. Nox mógł w spokoju ogarnąć spojrzeniem otoczenie, przesuwając nim po dekoracjach i gościach. Wszystko wyglądało niemal nieprzyzwoicie bajkowo, powodując dziwny ucisk w żołądku. Mefisto... cóż, nie bywał na ślubach ani weselach. Najzwyczajniej w świecie nie miał okazji na takie zabawy - rodzinę miał małą, a w niej przytrafiało się ostatnimi czasy więcej tragedii. Znajomi również nie należeli do tej śmietanki towarzystwa, która wyprawiała huczne imprezy z mnóstwem gości, z których znało się (optymistycznie mówiąc) połowę. To wszystko wyglądało zatem paskudnie obco, powodując zaraz, że Ślizgon czuł się wyjątkowo nieswojo. Pozwolił aby Nessa poprowadziła go do jakiejś ławy, sam z nieprzeniknionym wyrazem twarzy usiłował nijak nie komentować faktu, że wpakował się w towarzystwo ludzi, do których urazu nawet nie próbował zwalczyć. - Zawsze byłem za tym, żeby stawiać czoło swoim lękom - mruknął w odpowiedzi, początkowo nie patrząc na Lanceley. Dopiero po chwili oderwał wzrok od jakichś witających się sztucznie wylewnie czarownic, szukając oparcia w orzechowych tęczówkach swej towarzyszki. - A to prawdziwy koszmar. - Tyle osób z Ministerstwa Magii, tyle czystokrwistych, nadętych osobników... Wilkołak zacisnął dyskretnie dłoń w pięść, koncentrując się na wbijanych w skórę własnych paznokciach. Musiał się zachowywać, bo obiecał to Ślizgonce... Gdzieś w tłumie mignął mu @Ezra T. Clarke, ale nie było czasu na żadne powitania. Proste skinienie głową z jednej strony i subtelnie uniesiona brew z drugiej to było wszystko, na co panowie mogli sobie pozwolić. Mugolak i zdegenerowany wilkołak, słodki Merlinie, przecież ci ludzie tutaj padną... - Mhmmm. A co, chcesz podbić parkiet? - No, w porządku. Darmowy alkohol i wirująca na parkiecie Lanceley zdawały się wyśmienitą opcją w temacie poprawienia sobie nastroju. Łagodny uśmiech wypłynął na twarz Mefisto, gdy przypomniał sobie, że przecież jego prywatne waśnie nie miały tutaj żadnego znaczenia. Liczyła się ona. Kulturalnie obserwował przebieg ceremonii i musiał przyznać, że było to wszystko szalenie urocze. Urzekające, emocjonujące... No, a potem się skończyło. Wielkie wiwaty, a zanim jeszcze chłopakowi udało się sklecić jakiś komentarz ("Kiczowate, ale do przeżycia"), do Nessy doskoczyła jakaś czarownica, coby ją na powitanie uściskać. Mefistofelesowi nie pozostało nic innego, jak stać obok i czekać. Najchętniej to by pannę Lanceley zaciągnął do jakiegoś barku... Ot, łyczek na rozpoczęcie imprezy, żeby się trochę rozruszać. W gruncie rzeczy, to silił się na niezły optymizm!
Reeves nie przepadał za ślubami. No ale, sporo dostał zaproszenie, to wypadało przyjść. Poza tym czuł, że powinien pójść, bo koniec końców był czystej krwi, a żenił się jego stary znajomy. Co by matka Casiusa powiedziała, gdyby się dowiedziała, że ni był na ślubie Deara? Cóż, pewnie stwierdziłaby, że nie chciał się chwalić narzeczoną. Co w sumie było prawda, bo w praktyce narzeczonej nie miał wcale. Ba, on nawet w związku z Maisie nie był, tylko się kolegowali. Przynajmniej tak sobie powtarzał. W dniu ślubu miał jeden wielki dylemat z wybraniem garnituru, bo miał ich kilka, a nie wiedział, jaki będzie pasował. Dlatego też musiał wysłać Maisie masę listów z pytaniami, czy lepszy bordowy, czarny, szary czy... Jakiś jeszcze. Odpisała, że bordowy, więc postanowił jej zaufać, bo w końcu była kobieta i bardziej znała się na rzeczy. Przynajmniej tak sądził i miał nadzieje, że nie ubierze sukienki, która będzie zupełnie nie pasowała do jego stroju. W duchu modlił się o to, żeby nie ubrała nic żółtego lub różowego, bo wyglądaliby razem... Ciekawie. Dosyć ekscentrycznie. A Cass nie chciał się wyróżniać. Nie tego dnia i właściwie żadnego innego. Najgorsze z wszystkiego było jednak to, że nie miał humoru na ślub. A nie chciało mu się też udawać przejętego, entuzjastycznego i przepełnionego pozytywnymi emocjami. No ale musiał i nie miał zbyt wielkiego wyboru. Gdy oboje z @Maisie Adler, którą wziął jako osobę towarzyszącą, pojawili się na ślubie, wiele osób już na nim było, choć to nie oznaczało wcale, że się spóźnili. Byli idealnie na czas. Zajęli miejsce w jednej z ławek, a Cass popatrzył wtedy na Mai ukradkiem. Nieznacznie uniósł prawy kącik ust, ale trwało to tylko ułamek sekundy, więc na szczęście nikt nie mógłby tego dostrzec. Starał się podchodzić do tego wszystkiego bez zbędnych emocji, ale gdy tak Dorien i Aurora składali sobie przysięgi małżeńskie, nie mógł się oprzeć, aby nachylić się lekko w stronę ucha Adler. — Wyobrażasz sobie to, że kiedyś możemy niefortunnie wylądować na miejscu Doriena i Aurory? — zapytał całkiem poważnie. Pewnie i tak weźmie jego słowa jako sarkazm, ale mówił je z powagą godną trupa. Bo właściwie wiedział, że jeśli w porę nie wycofają się z tego udawania narzeczonych, skończy jako trup. I pantoflarz. I mąż Maisie. Boże, to brzmiało strasznie. Maisie Reeves? Abstrakcja. Choć musiał przyznać, że brzmiało to całkiem ładnie, ale... nie. Stop. Przecież nic nie wskazywało na to, że skończą na ślubnym kobiercu. W życiu. — To bardzo ciekawa wizja, nie sądzisz? Ślicznie byś wyglądała w sukni ślubnej — dodał i się uśmiechnął czarująco, aby po krótkiej chwili znowu spoważnieć i wrócić wzrokiem do świeżo upieczonego państwa Dear. Casius czuł się trochę niezręcznie, gdy wiele osób wiwatowało, więc po prostu westchnął i zaklaskał cicho. — Musisz mnie pilnować, żebym się nie najebał, bo moja matka od razu się o tym dowie — mruknął, ponownie patrząc na blondynkę.
Ile to czasu minęło od powrotu Saoirse ze Stanów? Tydzień? Góra dwa, z pewnością nie więcej. Nie zdążyła jeszcze porządnie się rozpakować, odwiedzić wszystkich znajomych, rodzinę i rozdać im prezenty, a już przypomniano jej o wielkim wydarzeniu, na które miała przyjemność zostać zaproszona. Śluby... to nie do końca jej bajka. Podczas ostatniego roku unikała jak ognia wszelkich większych balów, które wymagałyby od niej posiadania partnera. Wszędzie pojawiała się sama, prezentując się idealnie w roli silnej, niezależnej kobiety. Chociaż początek podróży był ciężki, tak jak odcięcie się od życia, w którym tkwiła przez trzydzieści lat, ostatecznie wyniosła z tego nauczkę. I zmieniła się nie tylko z charakteru. Co prawda jej praca, bagaż doświadczeń i ogłada, której nabrała na amerykańskich scenach bardzo wpłynęły na zachowanie aktorki, ale wizualnie... och, toż to zupełnie inna kobieta! O ile niegdyś odmawiała sobie wyjątkowo drogich kreacji, tak teraz przestała się ograniczać. Z dumą i pięknym, perlistym uśmiechem wskoczyła dzisiejszego dnia w jedną z najcenniejszych sukni w jej kolekcji: czerwoną, przykuwającą wzrok i - co najważniejsze - dodającą Saoirse otuchy. Chociaż mało kto mógłby przypuszczać, że artyści mogą narzekać na samotność, panna Horan przez ostatnie półtorej roku niesamowicie tęskniła za domem. Za ludźmi, których tu zostawiła, za małym mieszkaniem byłego narzeczonego, za teatrem, w którym stawiała swoje pierwsze kroki. To w Londynie nauczyła się grać; to tutaj otrzymała swój pierwszy angaż, tutaj też poczuła, jak to jest być kochaną. I choć po wielu ludziach zostały jej tylko wspomnienia, relacje znacząco się pogorszyły, a Saoirse wraca myślami do duchów przeszłości, wciąż ma wrażenie, że to jest jej miejsce. Skorzystała więc z zaproszenia, wybierając się na ślub z postanowieniem, że uczyni tę noc wartą zapamiętania. Upewniwszy się, iż zabrała ze sobą prezenty (jeden z pierwszych, oryginalnych egzemplarzy "O miłości i o czasie" dla Aurory i "Deja vu" dla Doriena), pojawiła się na uroczystości odrobinę spóźniona. Przegapiła nie tylko zaślubiny, ale i pierwszy pocałunek, jednak mimo wszystko cieszyła się z pojawienia. Para młoda wyglądała... cóż, przepięknie. Saoirse była co prawda odrobinę zawiedziona, że to nie Iwonka stoi przed zgromadzonymi w białej sukni, ale i na młodszą Horanównę nadejdzie czas! Rozejrzała się, szukając w tłumach znajomych twarzy. Odstawiła pięknie zapakowane prezenty w odpowiednie miejsce, ani na moment nie tracąc uśmiechu. Co prawda czuła się trochę zagubiona, będąc otoczoną osobami, których nie znała, ale cała ta atmosfera... napełniała ją szczęściem. Przypomniała sobie, jak kiedyś planowała własny ślub, będąc przekonaną, że będzie najpiękniejszą uroczystością w dziejach.
Czuła się jak w bańce, która w każdej chwili może pęknąć. Jak w jakimś nierzeczywistym, przerysowanym, zbyt idealnym świecie. Ludzi przybywało, podobnie jak przyklejonych na ich twarzach uśmiechów i oceniających spojrzeń. Prawdziwa śmietanka życia towarzyskiego, nie ma co. Siedząc w ławce, prychnęła cicho pod nosem i przymknęła na chwilę oczy, starając się uspokoić jakieś wewnętrzne nerwy. Była pewna, że to przez rodziców i całą otoczkę, którą dawali do dzisiejszego ślubu. Jakby co najmniej nową Królową Anglii koronowali. Uniosła leniwie powieki, odkrywając brązowe ślepia i kierując je bezpośrednio na twarz swojego partnera. Zlustrowała go wzrokiem, uśmiechając się pod nosem i wypuszczając z ust powietrze ze świstem. Nawet nie wiedział, jak była mu wdzięczna, że zgodził się z nią przyjść. Łatwiej było to znosić, mając swoją ulubioną maskotkę obok. Jego komentarz, jakże trafny, sprawił, że zaśmiała się cicho, unosząc dłoń i łapiąc za torebkę. To nie tak, że ignorowała moment, w którym brat jej najlepszej przyjaciółki składał przysięgę wiecznej miłości. Wcale. — Witaj w moim świecie skarbie. Jest absolutnie okropny. Przynajmniej będziesz pewny, że wcale nie przesadzałam. Czy ja Ci już mówiłam, jak bardzo się cieszę, że ze mną przyszedłeś?—znów szepnęła tak, aby przypadkiem nikt nie usłyszał, bo ją jeszcze wydziedziczą. Oczywiście kochała swoją rodzinę, kuzynostwo i radość z możliwości tworzenia instrumentów czy muzyki, jednak bycie członkiem rodu tak starego i szlachetnego, zżytego z Dear'ami miało też pełno złych stron. Takich, jak właśnie tego typu przyjęcia czy inne bankiety, pełne głupich i zakochanych w sobie snobów, do których musiała się uśmiechać i wpadać w proste, tandetne konwersacje, bo tego wymagała kultura. I ojciec, a on miał większy wpływ na jej zachowania niż to pierwsze. Nie mogła wybrać świata, do którego należała i który ją wychował, jednak mogła pozwolić sobie nie zniżać się do ich poziomu. I właśnie znów uniosła dłoń, machając jakiemuś sędziemu z dziećmi, słysząc w głowie ten podwyższony pisk jego żony, którym witała się z ludźmi. Tak sztuczny. Rozejrzała się, dostrzegając @Vivien O. I. Dear. Zatrzymała na przejętej przyjaciółce wzrok, posyłając jej naturalny i szczery uśmiech, a także pokazując dyskretnie kciuk w górę, że wyglądała naprawdę przepięknie. Wiedziała, ile ten ślub dla niej znaczył. Kolejnymi osobami, które zobaczyła, był Orzełek i Niebiańska panna. @Ezra T. Clarke i @Heaven O. O. Dear mieli swoją historię, o czym ruda wiedziała — nie sądziła jednak, że dziewczyna zdecyduje się przyprowadzić go na taką uroczystość i pokazać, jaka jest słodka i urocza w obecności starszyzny. Cieszyła się jednak, że widzi kogoś normalnego. Kogoś swojego. Posłała im uśmiech, machając dłonią i tym samym obiecując, że porozmawiają później. Swoją drogą, gdzie szlajała się Blaith? — Myślę, że nie przeżyjemy tego na trzeźwo. Z Tobą na parkiet? Brzmi jak koło ratunkowe dla tego wieczoru. Chodź, pójdziemy do baru. Uciekniemy czy coś.. Może nie zauważą, że poszłam.—szepnęła przebiegle niczym jakiś lis, puszczając mu oczko, łapiąc go za rękę i wstając. To był plan idealny, genialny, prosty, niezawodny. Wyszli spomiędzy ławek, a Nessa nabrała nadziei na szczęśliwe zakończenie tego wieczoru. Już miała ruszyć żwawym, szybszym krokiem, gdy usłyszała znajomy głos, na który odwróciła się i zatrzymała. Wtedy też jej najlepsza przyjaciółka, prywatny kot i powierniczka sekretów rzuciła się jej na szyję, sprawiając, że dłoń Mefisto wyślizgnęła się z jej dłoni. Uścisk był mocny, duszący. Wiedziała. Z cichym westchnięciem objęła ją i pogłaskała po plecach. Nie robiła sobie nic ze zdziwionych spojrzeń ludzi — każdy, kto znał ich rodziny, wiedział, że gdzie była @Beatrice L. O. O. Dear tam i Lanceleyówna się pałętała, niczym cień za swoim człowiekiem. Wybrała sobie czarnowłosą. — Cześć skarbie!—mruknęła cicho, czując w nosie zapach jej perfum. Złapała oddech, gdy kobieta ją puściła i skorzystała z okazji, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. Promienny uśmiech wstąpił na pełne, czerwone usta ślizgonki.— Uuuuu... Wyglądasz pięknie. To zdecydowanie Twój kolor. Co za szczęściarza ze sobą przypro.. I wtedy właśnie przeniosła spojrzenie na stojącego obok mężczyznę, u którego pierwsze co zobaczyła, to nietypowy kolor garnituru, perfekcyjnie dopasowany do partnerki. Ruda zamrugała kilkakrotnie, wpatrując się w twarz @Shawn E. Reed, blednąc nieco. Gdyby nie to, że ugryzła się w wewnętrzną stronę policzka, to wymsknęłoby się jej siarczyste kurwa. Tak nie przystoi damie, o czym przypomniał jej dudniący w głowie głos ojca. Była Lanceley, musiała się zachować. Chwilę wędrowała zagubionym spojrzeniem pomiędzy Beatrice, a Shawnem, starając się wymazać z głowy obraz asystenta nauczyciela od zaklęć wśród górskich szczytów w bieliźnie. Uświadomiła sobie, jak koszmarnie i niezręcznie będzie jej chodzić na jego lekcje i usiłować traktować go jak nauczyciela. Samo zwrócenie się do niego per pan wydawało się jej teraz czymś komicznym. Czuła pytające spojrzenie przyjaciółki, więc dyplomatycznie uniosła dłoń, chrząkając niby. Olśniło ją, że wieki temu panna Dear faktycznie mówiła, że towarzyszyć jej będzie Reed, a ona, idiotka ruda, o wszystkim zapomniała. — Jak to miło widzieć Pa.. Sha.. Ciebie poza szkołą. Pozwolę sobie przejść na ty, tak jest wygodniej w przypadku takich wydarzeń towarzyskich. Mam nadzieję, że zadbasz o moją najlepszą przyjaciółkę.. I nie musisz się martwić, w szkole wszystko wróci do normy.—rzuciła w końcu, siląc się na normalny i pozbawiony zaskoczenia ton głos. Na Beatrice bała się spojrzeć, bo miała wrażenie, że jej oczy to prawdziwe wiertarki, które właśnie odpaliły wkręcanie gwoździ. Wyciągnęła rękę i złapała Mefisto, przyciągając do siebie i umieszczając wygodnie dłoń na materiale jego marynarki, pod ręką. Jakby bała się, że coś się stanie wyda i zemdleje. Tak przy wszystkich! Na bogów, wtedy na pewno ją wydziedziczą! Wiedziała, że nauczyciela nie musi raczej studentowi przedstawiać, mieli razem zajęcia.— Poznaj proszę Bea mojego partnera, Mefistofelesa Nox'a. Wiecie co? Mam pomysł! Napijmy się! Będzie cudownie! Dodała z entuzjazmem w głosie, czując, że potrzebowała kieliszka. Ewentualnie pięciu. Korzystając z okazji, że przechodziła obok kelnerka z szampanem w pięknych, eleganckich kieliszkach, zaczepiła ją. Musujący płyn pełen był truskawek i lodu, przyozdobiony kwiatem przy rączce. Wręczyła każdemu po trunku, nie czekając nawet na jakiś śmieszny toast i niczym prawdziwy chłop, wypiła duszkiem zawartość, odstawiając czekającej obsłudze na tackę. Wzięła drugi, będzie miała już na delektowanie się. Miała nadzieję, że nikt tego nie widział. Zwłaszcza matka, bo dopiero zaczęłaby brzęczeć nad uchem o alkoholizowaniu się młodych. Dobrze, że nie znała zapędów swojego jedynego, ukochanego dziecka. Chłodny napój sprawił, że po bladej skórze Nessy przebiegł dreszcz, a ona sama zaciskała palce na swojej torebce, ruchem nogi poprawiając lekki materiał czerwonej sukni. Był to krój idealny dla osób niskich, ponieważ obcasy, jak i rozcięcie optycznie bardzo ją wydłużały. Uśmiechnęła się do nich, jak gdyby nigdy nic, każdego po kolei obdarzając spojrzeniem. — To co, idziemy zająć jakiś stolik, witać się z ludźmi czy pić gdzieś w barze z daleka od zgiełku? Bo rozumiem, moja Droga, że poświęcisz mi chwilę swojego cennego czasu, chociaż pewnie za chwilę zawołają Cię do gości...
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Całe to wesele sprawiało mi zdecydowanie za dużo problemów - mimo niechęci musiałam się pojawić, bo nie dość, że mój brat był świadkiem, to jeszcze cała nasza rodzina została zaproszona - w normalnych warunkach również by się stało, jednakże teraz ze względu na zbliżający się mariaż pomiędzy rodem Dearów, a Therrathielów należało pielęgnować wszelkie zażyłości, co doprowadziło do tego, że byliśmy gośćmi niemalże honorowymi. Moja niechęć do przyjęcia nie była bynajmniej wynikiem braku sympatii do Dearów, ani nawet mojego chłodnego stosunku do uroczystości ślubnych. Moim głównym problemem była Panna Młoda, która do niedawna była jeszcze moją zawodową rywalką, ale zaliczyła szybki awans dzięki znajomością przyszłego teścia. Pikanterii tej całej sytuacji dodawał fakt, że moja kuzynka była zakochana w Panu Młodym, a ja przyjaźniłam się z jego siostrą, która była bardzo rozgoryczona niespodziewanymi zaręczynami brata. Mimo to zdecydowałam się pojawić - chociażby po to, żeby wesprzeć obie przyjaciółki i godnie reprezentować rodzinę. Pierwszą moją zagwozdką okazała się rzecz banalna czyli suknia - najchętniej założyłabym czerń albo biel, ale mimo swojej niechęci do panny młodej nie potrafiłam być aż tak perfidna - pierwszy kolor mógłby przynieść młodym pecha (a biorąc pod uwagę moje losy to już sama obecność była już w tej kwestii wyjątkowo niesprzyjająca), zaś drugi ją urazić. Nie byłam istotą na tyle perfidną by łamać towarzyskie konwenanse na tak ważnej uroczystości. Po odrzuceniu tych dwóch kolorów wybór kreacji zdawał się jeszcze trudniejszy - gustowałam w kreacjach odrobinę mniej formalnych, a wszystkie moje suknie balowe były tak strojne, że zwracałabym na siebie zbyt wiele uwagi. W końcu zdecydowałam się na uszycie u Madam Malkin skromnej, granatowej sukni, w której wyglądałam bez wątpienia atrakcyjnie, ale nie odwracałam wzroku od głównych bohaterów tego przedstawienia. Znacznie bardziej skomplikowaną sprawą okazał się wybór partnera - mimo opinii kobiety fatalnej miałam dość spore grono wielbicieli, ale większość z nich była tak przeraźliwie nudna, ze nie byłam w stanie w ogóle z nimi obcować. Skoro miałam już przyjść liczyłam na ciekawe towarzystwo, a nie na ochłapy. W końcu, niemal w ostatniej chwili zdecydowałam się zaprosić @Daniel Bergmann, którego poznałam kilka lat wcześniej na wydarzeniach artystycznych. W ostatnim czasie nasze kontakty znacznie odżyły ze względu na to, że mężczyzna nauczał mnie niemieckiego. Bergmann się zgodził, a ja odetchnęłam z ulgą - wiedziałam, że w jego towarzystwie na pewno się nie zanudzę, poza tym byłam pewna, że mężczyzna nie zrobi mi wstydu przed rodziną i znajomymi. Wiedziałam, że po weselu Cassian będzie mi wypominał, że nie wzięłam kogoś w podobnym wieku, ale nie przejmowałam się nim - szkoda, że interesował się moim życiem dopiero teraz, a nie wtedy, gdy tuż przed ślubem musiałam pochować narzeczonego i naprawdę potrzebowałam jego wsparcia. Tuż po przybyciu do tak dobrze mi znanej rezydencji spotkałam się z najbliższymi i krótko przedstawiłam Daniela rodzicom, wyraźnie zaznaczając, że jest moim przyjacielem. Ani mama, ani tata nie zadawali zbyt wiele pytań najwyraźniej zadowoleni, że pojawiłam się z kimś kto nie tylko umiał się zachować, ale na dodatek piastował dosyć prestiżowe stanowisko i nie był brudnokrwisty. Po nie dlugiej wymianie zdań ulotniliśmy się zajmując wyznaczone miejsce między młodszymi gośćmi. Nieopodal nas siedziała @Beatrice L. O. O. Dear z jakimś wytatuowanym kolesiem i @Yvonne Nancy Horan w towarzystwie tajemniczego mężczyzny, który prezentował się naprawdę elegancko. Byłam ciekawa czy ściągnęła go tutaj tylko po to, żeby wkurzyć Doriena. Obie przyjaciółki powitałam krótkim machaniem dając im znać, że porozmawiamy później. Pochyliwszy się w stronę Daniela, tak by tylko on słyszał mój szept wyjaśniłam mu całą koligację rodzinną i fakt dlaczego zostaliśmy posadzeni wśród istotniejszych gości. Zapewne pogubił się milion razy w skomplikowanych meandrach relacji miedzy rodami, wolałam jednak przynajmniej podjąć próbę, żeby przypadkiem nie czuł się zagubiony. Ceremonia minęła dość szybko i mimo całej niechęci musiałam przyznać, że von Schwarzenberg wyglądała olśniewająco, a mój brat i jego narzeczona wypełnili swoje funkcje doskonale. Po chwili wszyscy ruszyliśmy z miejsc - czekało nas jeszcze przejście do stolików i złożenie życzeń młodej parze, co biorąc pod uwagę te tłumy wydawało się zadaniem wręcz niemożliwym. - Dziękuję, że ze mną przyszedłeś - powiedziałam wciąż mocno toporną niemczyzną, by po chwili zastanowienia nad trudnością kolejnej frazy wrócić do angielskiego i dodać odrobinę zbyt bezpośrednio - Nie przepadam za ślubami, odkąd kilka dni przed moim trzecim podejściem musiałam wysłać trzysta pięćdziesiąt zawiadomień o tym, że owdowiałam jeszcze przed podejściem do ołtarza. W moim głosie nie było słychać smutku, czy rozgoryczenia, a raczej delikatną ironię. Z mojej twarzy nie zszedł nawet uśmiech - byłam silną kobietą i chociaż pewne rany były już na zawsze to potrafiłam z nimi żyć. Poza tym, w towarzystwie Niemca czułam się zaskakująco swobodnie, więc mogłam sobie pozwolić na pewną dozę lekko bezczelnej bezpośredniości, która w innym towarzystwie zostałaby uznana co najmniej za okrutny nietakt. Gdy obok nas przechodził lokaj z winem, bez wahania wzięłam z tacy kieliszek wina, mimo iż na co dzień ograniczałam używki. - Chyba jeszcze Ci nie mówię, że świetnie wyglądasz. - powiedziałam ponownie zwracając się do mężczyzny po niemiecku. Miałam świadomość, że zdanie brzmi topornie, bo nie znałam jeszcze zbyt dobrze czasów i totalnie kaleczyłam język mojego towarzysza, ale liczyłam, ze się nie obrazi - w końcu sam stwierdził, iż mówienie, nawet nie do końca poprawnie przynosi najszybsze postępy.
Dość spontanicznie wyszło to, że Maisie poszła razem z @Casius M. Reeves na ślub. I chociaż już jakiś czas temu to ustalili, to tego niechętnego lenia musiała prawie że kopnąć w tyłek, żeby zaczął się ogarniać, bo sama chciała mieć chwilę, żeby się w spokoju wyszykować. I dostała czas, a bardziej ciągle przylatującą sowę, która pewnie musiała się zmęczyć od niezdecydowania nadawcy. Pomogła mu wybrać garnitur i nie bez powodu wybrała bordowy, ponieważ w podobnym odcieniu ona sama miała swoją sukienkę. Także spokojna rozczochrana Casiusa, ona na pewno nie ubrałaby się z nim źle, będąc najbardziej abstrakcyjnym na świecie obrazem. A poza tym, musieli się jakoś ładnie prezentować, w końcu oficjalnie byli narzeczeństwem i można by pomyśleć, że jeden z następnych ślubów będzie ich, ale nic bardziej mylnego! Dzisiaj dotarła do Maisie świadomość, że mogą skończyć przed ołtarzem, dlatego postanowiła, że muszą to ogarnąć… tylko wewnętrznie nie wiedziała, w którym kierunku dokładnie chce załatwić tę sprawę. Usiedli z jednej z ławek i w ciszy między nimi przebiegała ceremonia. Podziwiała przyszła parę młodą i naprawdę, zrodził się w niej lęk, że przez matkę Casiusa i ona niedługo skończy w białej sukni. I przestraszyła się bardziej, kiedy nagle Casius odezwał się do jej ucha, jakby czytając w jej myślach. - Nie wyobrażam, bo nie wylądujemy. Sam to mówiłeś przed tym, gdy zgodziłam się na tę szopkę - odpowiedziała mu cicho, patrząc na niego z dezaprobatą, jednak naprawdę zaczynała wątpić w to, co cokolwiek mówiła, robiła czy myślała. Wewnątrz miała ogromne przeświadczenie, że nie dość, że kłamie biednego Casiusa to i oszukuje samą siebie. Posiadanie innego nazwiska niż Adler było dla niej kompletnym szaleństwem na ten moment, ale… kto wie, co zmieni się w jej głowie, skoro jej serce wariuje okropnie i gra na uczuciach Maisie? - Już widzę, co moja matka by robiła, gdyby się dowiedziała, że jestem zaręczona, a gdyby jeszcze dowiedziała się, że od pół roku, to chyba by mnie zabiła. A co do sukni… to też mi się tak wydaje - powiedziała nieskromnie. Ogólnie razem by się ładnie prezentowali, bo widząc, jak Casiusowi ładnie leży garnitur, była wręcz tego przekonana. Jednak nie dodawała tej uwagi na głos, nie chcąc tej pogawędki wydłużać aż tak bardzo w momencie przysięgi małżeńskiej. Po chwili również zaczęła klaskać i spojrzała na Cassa, uśmiechając się do niego lekko, ale żeby zaraz przewrócić oczami na jego słowa. - To może w ogóle powinieneś zostać dzisiaj abstynentem? - zapytała, chociaż sądziła, że nie przystanie na to. - Ale niech ci będzie, będę cię pilnować. - Jak dziecko na placu zabaw tylko ta rozrywka, była mniej niewinna niż zjeżdżanie na zjeżdżalni.
Zdawała sobie sprawę, że nie będzie znała tam zbyt wielu osób. Raczej nie obracała się w takich kręgach, ale mimo wszystko nie stresowało ją to mocno. W końcu miała być tam z @Anthony Selwyn, była osobą towarzyszącą i nikt nie będzie od niej wymagał znajomości pary młodej. Chociaż siebie nie widziała w białej sukni, lubiła wesela. To było całkiem przyjemne wydarzenie towarzyskie, na którym można było poznać różnych ludzi, posiedzieć, potańczyć, napić się czegoś i złapać trochę dobrej energii z wpatrzonych w siebie nowożeńców. Dlatego z chęcią przyjęła zaproszenie przyjaciela i udała się z nim na te wydarzenie. Oczywiście wiedziała kim są Dearowie, w końcu była Donną, żadna plotka jej nie umknęła. Wiedziała, że ten ślub to duża sprawa w ich gronie i była pewna, że będzie zrobiony z przepychem. Na pierwszy rzut oka to mógł nie być jej klimat, ale potrafiła się dostosować do okoliczności, więc nie powinno być z tym problemu. Włosy delikatnie zakręciła i ubrała błękitną sukienkę, bardzo w swoim stylu i idealną na letnią uroczystość. To był jasny, przyjemny dla oka kolor, a sam krój naprawdę korzystnie wpływał na figurę. Na komplement mężczyzny uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Dziękuje. Tobie też do twarzy w takiej eleganckiej wersji - dodała i teleportowała się wraz z nim. Nie dało się ukryć - dom robił wrażenie. Ogrom budynku był naprawdę imponujący. Dla niej to było zdecydowanie bardziej szokujące niż dla niego, ona wychowywała się w niewielki mieszkanku a i całe życie żyła w klitkach, więc w porównaniu do dotychczasowych doświadczeń to robiło podwójnie duże wrażenie. Zajęli miejsca i spokojnie obserwowali parę młodą. Rozglądając się wokół nie znajdowała zbyt wielu znajomych twarzy, dlatego na pytanie mężczyzny kiwnęła jedynie głową. Może on bardziej kogoś tu kojarzył. - Okej, chyba czas się czegoś napić - przyznała i sięgnęła po kieliszek z winem, który akurat znalazł się w jej okolicy. W pewnym momencie zauważyła @Yvonne Nancy Horan i od razu się rozpromieniła. Znały się naprawdę dobrze i zawsze warto było spotkać kogoś takiego w miejscu pełnym obcych. Chętnie odpowiedziała na uścisk. - Zdecydowanie zbyt dawno! - stwierdziła, uśmiechając się do niej. Widziała ten wcześniejszy pocałunek i dostrzegła spojrzenie swojego przyjaciela. Zakładała więc, że się znają. Może nawet bardzo dobrze?
W rozumowaniu Anthony'ego, cała ta sytuacja zaczynała przypominać jakiś słaby dowcip. W szczególności, jeśli weźmie się pod uwagę tak drobny szczegół, jak ten, że Donna i @Yvonne Nancy Horan bardzo dobrze się znają! Dla niego samego zakrawało to prawie że o absurd. Szkoda, że nie miał czasu wcześniej pogadać z Don na temat tego, że spotkał się z Horanówną jakiś czas temu w restauracji. Wiedział, że Rudzielec zapewne zacząłby suszyć mu głowę o to spotkanie, ale prowadziłoby to do tego, że poznałby wszelkie plotki na temat Pani z Ministerstwa. Bardzo ułatwiłoby to całą sytuację, bo może wtedy wiedziałby, że nie warto na kogoś takiego poświęcać czasu. A tak, dochodzimy do momentu, w którym tych dwoje stoi na przeciwko siebie, nie do końca wiedząc, jak się zachować. -Oczywiście, że przyszliśmy razem. @Donna Jenkins to moja przyjaciółka jeszcze z czasów szkolnych. Dodatkowo pełni zaszczytną funkcję matki chrzestnej Lili. - nie był do końca pewny, dlaczego postanowił tak bardzo pokazać, jak bliska jest z Jenkins, ale w sumie cieszył się z tego faktu, że miał przy swoim boku kogoś takiego. Jakby na potwierdzenie swoich słów, objął kobietę opiekuńczym gestem w talii i uśmiechnął się w czarujący sposób w jej kierunku. Na Merlina, jak on się cieszył, że ją miał! Nie raz i nie dwa uświadamiała go w fakcie, że dnia by bez niej nie przeżył. Była dla niego niczym skarb, o który mocno należało dbać, bo w innym wypadku, kopnie Cię jeszcze mocniej w pośladki. Dopiero w tym momencie postanowił poświęcić chwilę na to, aby przyjrzeć się dokładniej partnerowi towarzyszącemu czarnowłosej. Wysoki, przystojny, ale nie aż tak jak Anthony, wyglądał raczej na jednego z tych typów, którzy mają wszystko to, co zapragną, bo w innym wypadku popłaczą się w kącie i zasmarkają swoją koszulę. Nie znał jej na tyle, aby wiedzieć, dlaczego właściwie go wybrała, ale tak naprawdę mało obchodził go ten szczegół. Złapał za wino, które kelner błądzący w okolicy serwował na srebrnych tacach i upił niewiele, aby potem znów móc spojrzeć w kierunku przeuroczej pary. - Nie miałem okazji Pana poznać. Anthony Selwyn - przedstawił się i wyciągnął dłoń w jego kierunku, aby ją uściskać. Tym samym na chwilę musiał opuścić talię Donny. Dopiero po chwili przyszły mu do głowy słowa, za które zapewne Ruda go po prostu oskalpuje, lub, jeśli będzie miała dobry humor, po prostu zabije. -Zajmuję się magicznymi stworzeniami. Niektóre są naprawdę fascynujące! - upił kolejny łyk wina, po czym dodał. -Swoją drogą, czy wiedzieliście, że Gumochłony wydzielają mniej śluzu, niż Twój przeuroczy partner podczas pocałunku? Niby ciekawa przypadłość, ale takie magiczne okazy mnie nie interesują nadto. - dodał po chwili, uśmiechając się szeroko. Tak, widział, że się całowali. Tak, nie miał zamiaru pozostawiać tego bez komentarza. Tak, ten komentarz był w ogóle nie na miejscu i zdecydowanie zbyt chamski. Ale tak, miał to głęboko w dupie, bo te kilka zdań sprawiło mu niesamowitą radość.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Cholernym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Shawn czuje się w takich miejscach komfortowo. Teraz była lekko inna sytuacja, bo wiedział u kogo przebywał – Dearów, czyli nie musiał się cofać przed niczym. Jedynie to żeby trzymać jakiś stabilny, choć wciąż niski poziom ogłady i instynktu samozachowawczego i będzie dobrze. Tak przynajmniej miało być w teorii, Reed wiedział, że i tak skończy upity do nieprzytomności, leżąc gdzieś w pięknie udekorowanych i pociętych krzakach, które najprawdopodobniej po tym weselu ucierpią. Shawn widział tu za wielu uczniów, których poznawał na lekcjach. Musiał przyznać, że jego partnerka prezentowała się w dobrym stylu i rozumiał już dlaczego takie ważne było zgranie się w ich kreacji. Co prawda, Shawn dziwnie się czuł w tych kolorach, ale dla Trice potrafił to przeboleć. Po kilku głębszych nie będzie już zwracać uwagi czy wymiotuje na czarny garnitur, granatowy czy fioletowy. - I jeszcze mi powiesz, że znasz każdy kąt tego zamczyska i się w nim nie zgubisz? - Uśmiechnął się szeroko, wciąż spoglądając na rezydencję, lecz coraz bardziej zwracając uwagę na swoją wybrankę dzisiejszego wieczoru – ty też niczego sobie, Trice. - I tak, jakby czytał jej w myślach przeczesał włosy dłonią, tak że częściowo opadały mu lekko na czoło, choć poprawniejszym stwierdzeniem byłoby, że nie mają określonego kierunku – chyba że mówimy o każdym. Chętnie poszedł z Beatrice do ogrodu, gdzie mogli podziwiać magiczną sztukę przycinania listków i kształtowania z nich kształtów, które miały sobą coś reprezentować, coś co człowiek potrafi już z czymś powiązać. - I to tutaj mieszka cała ta „śmietanka” Dearów? Z jednej strony fajne miejsce, a z drugiej męczyłbym się już samym przejściem z jednego końca na drugi, wole pasywniejszy tryb życia. – Zaśmiał się krótko, bowiem chwile później ceremonia powoli się zaczynała, na której to Reed nie skupiał się na parze prawie w ogóle, a głównie na ludziach. Oczywiście spełnił prośbę (a może błaganie?) Beatrice i ruszył za nią (nie żeby miał w ogóle jakiś wybór). Trafili do najprawdopodobniej najbardziej tłocznego miejsca, jakie będzie na tej uroczystości, czyli do stołów z wszelkimi alkoholami. W przeciwieństwie do swej partnerki, Shawn chwycił za krwiste wino, które jednym ciurkiem wypił do połowy. Wciąż podążał niekiedy wzrokiem po tłumie, aż nagle zauważył dobrze znaną mu Dearową o imieniu Vivien (@Vivien O. I. Dear), z którą to miał pewne niezapomniane doświadczenia. Znaczy się, właśnie funkcjonowały one na zasadzie „po sprawie, zapomnijmy o tym”, a jednak Reed wciąż za każdym razem gdy widział twarz blondwłosej, widział też coś więcej. Przetarł oczy, jakoby chcąc wymazać sobie obrazy z przeszłości sprzed oczu i wtedy też zobaczył Nessę, na której widok prychnął. Siarczyście. Na tyle, żeby także i Beatrice to zobaczyła, dzięki czemu zdecydowali się przywitać młodą rudowłosą pannice. Stał półkroku za Trice, żeby nie rzucać się od razu w oczy, co i tak było trudne zważywszy na fakt, że jego partnerka była dwadzieścia pięć centymetrów niższa. A jednak tak się stało, że nie został od razu zauważony, przez młodą Lanceley, która od razu rzuciła się Bei do uścisku, przez co Reed mógł się domyślać, że się dobrze znały, co jednak było wielce prawdopodobne – były z WIELKICH RODÓW, które częściej wymyślały między sobą sztuczne i na siły zaręczyny dzieci, jakby to jeszcze miało jakiekolwiek znaczenie. Jebani konserwatyści – pomyślał Shawn na temat staruszków Dearów, Lanceleyów i innych pajaców. Mężczyzna nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu na widok miny rudowłosej. Jej zaskoczenie i nagłe przerwanie było tak komiczne, że Reed postanowił zagrać w odwrotną stronę – wyglądał na wielce poważnego i tylko uniósł brwi „zdziwiony” zdziwieniem dziewczyny. Cóż, zapomniał jej wspomnieć, że na ślubie także się pojawi, więc mogła się go spodziewać, jednak… może wyszło i lepiej? - To nie pozwalaj sobie przechodzić na ty, nie masz do tego podstaw, pani Lanceley. Wymówienie mojego imienia nie jest chyba aż tak trudne, żeby nie poradziła sobie uczennica I roku studiów i to jeszcze z tak znamienitego rodu. – Na koniec jednak mrugnął jednym okiem ledwo zauważalnie, tak żeby tylko Ślizgonka to zauważyła. Żeby na Merlina nie wzięła tego do siebie. Miała wiedzieć, że to wszystko to była równie wielka farsa jak wszelkie te przedstawienia godnych zachowań czystokrwistych czarodziei. - Mam nadzieje, że nie musimy się sobie przedstawiać, a jednak gdy pierwsze powitanie mamy za sobą, możemy podejść do tego już z większym luzem, dlatego nie musisz się do mnie zwracać per pan. Czego i tak nie zamierzałeś zrobić. – Shawn odpowiedział sam sobie, czego początkowo nie zamierzał zrobić, a jednak podał rękę Ślizgonowi, by się z nim przywitać. Zupełnie dwa różne przywitania, za niedługo zarówno Mefisto, jak i Beatrice dojdą do wniosku, że wszystko to, co się stało między Shawnem, a Nessą było grą aktorską. Przynajmniej z jego strony. Napicie się było dobrym pomysłem, gdyż kieliszek mężczyzny był już pusty, nietaktem więc byłoby nie nalanie sobie kolejnego kieliszka, gdy to bogata rodzina Dearów oferowała bogatą gamę alkoholi i trunków. Wino, które sobie nalał było kwaśne i pozostawiało po sobie pewien specyficzny posmak, jednak Reedowi to nie przeszkadzało, a nawet miał na to ochotę, dlatego szybko kończąc, nalał sobie ponownie, nie zważając na nikogo. - Decyzję pozostawiam wam, gdziekolwiek pójdziemy, będzie dobrze. W kryteriach tej wspaniałej uroczystości, oczywiście. – Uśmiechnął się do towarzystwa i ruszyli tam, gdzie postanowiła większość, Shawn lekko obejmując partnerkę powyżej talii, nie przejmując się niczym.
A jednak - znalazł się tutaj. Uczestnik - na rozjaśnionej przez światło dnia scenie nietypowego teatru, teatru pełnego masek perfekcyjnie scalających się z przybieraną mimiką; pokazu pełnego manier i konwenansów, niekiedy udawanych, fałszywie zakwitających na twarzach uśmiechów. Udawania - przez większość czasu, przerabianie raz jeden, kolejny, wtłoczonych w pamięć schematów. Z towarzystwem tego rodzaju był obeznany - wiele razy, zapisał się w charakterze gościa przeróżnych wernisaży czy innych przyjęć, wydarzeń - splecionych ze środowiskiem badaczy zaklęć; wiele razy też towarzyszył jako bliski przyjacielkochanek pani mecenas. Zaproszenie przez Aurorę Therrathiél traktował jako swojego rodzaju wyróżnienie - wobec którego okrycie się murem obojętności i odrzucenia, byłoby karygodnym, niewybaczalnym błędem. Ich relacja odradzała się z zaistniałej wyrwy przepojonych milczeniem miesięcy - dlatego, ze względu na nią - był, obecnie, w nienagannie i elegancko leżącym na szczupłym ciele smokingu, tradycyjnie czarnym, z zawiązaną pod szyją ozdobą muszki. W głowie Bergmanna prędko zagrzało miejsca uświadomienie - jak świat jest mały, w istocie; dostrzegał sporo znajomych twarzy w obcym mu środowisku. Nie wszystkie były przychylne - @Donna Jenkins nadal zradzała niepokój, dojrzana gdzieś kątem oka. Sporo osób było też młodych - czyżby nie zauważył kogoś ze swoich byłych bądź też obecnych studentów? Zaskakującym było zróżnicowanie gości; najwyraźniej - wesele nie zamknęło się tylko na czystokrwistych, choć było to - pewnie - sprawą doboru towarzyszących osób. Cierpliwie wysłuchiwał, starając się zapamiętać możliwie najwięcej powiązań z opowieści Aurory - choć poruszanie się w sferze rodów przypominało błądzenie po labiryncie. - Wyjątkowo niefortunne - skomentował jedynie, wiedząc, że oto przesadna rozpacz i kondolencje są absolutnie nieadekwatne. - Osobiście podchodzę z rezerwą - przyznał - choć każda, tego rodzaju decyzja zasługuje na odpowiednie uczczenie. - Wolał nie wypowiadać się zbyt - sarkastycznie; ściana tłumu posiadała wyjątkowe oczy i uszy, a on - nie chciał przysparzać krążących i niewłaściwych plotek. Szerszy niż wcześniej uśmiech wspiął się po jego obliczu; nachylił się, słysząc słowa - pozostające wiele do życzenia w swej poprawności, niemniej ich funkcja leżała - w czymś całkowicie odmiennym. - I nie powinnaś - odpowiedział jej po niemiecku, półżartobliwie nawiązując do ich ostatnio minionych ćwiczeń z czasownikami pozbawionymi regularności. - Jestem tłem dla właściwej części - dodał już po angielsku, nieco enigmatycznie, nadal w półżartobliwym tonie - to ona, w ich parze powinna przyciągać uwagę. Z jego lądującego spojrzenia mogła odczytać zaabsorbowanie kreacją - nie powiedział jednakże nic więcej, fakt faktem - to ona została zaproszona oraz była, z jednej strony - ubrana z pozorną skromnością, z drugiej - ze skrytym w prostocie pięknem. Unikał nachalnych komplementów - jego podejście znała tak czy inaczej. Jak mogłaby przecież nie dostrzec? Pozostawał w otoczeniu domysłów. - Przy okazji - zaczął, również z kieliszkiem wina dzierżonym w dłoni; należało znaleźć krótki i odpowiedni temat, w tej chwili oczekiwania - nie mówiłaś mi dotąd, czy lubisz tańczyć.