Eleganckie miejsce, w którym można dobrze zjeść. Wnętrze jest specyficznie oświetlone i znajduje się tu mnóstwo roślin. Po jednej stronie lokalu zasiąść można na miękkich kanapach. Po drugiej zaś gości kuszą wygodne krzesła. Białe obrusy, poskładane serwetki... W tym miejscu często pojawiają się rezerwacje, ale może uda Ci się trafić na wolny stolik? Jeśli tak, to powinieneś się cieszyć. Obsługa jest bardzo sympatyczna, a jedzenie nie z tej ziemi. Menu jest bardzo obszerne, dlatego z całą pewnością każdy coś dla siebie znajdzie!
Można kupić wszystkie napoje alkoholowe lub bezalkoholowe z tego spisu.
Można kupić dowolne danie, choćby najbardziej wyszukane, z kuchni z każdego zakątka świata. Dodatkowo dowolny napój, na zasadach podobnych do dania.* *Danie/napój nie może znajdować się w spisie fabularnym!
OFERTA SPECJALNA:
PRZYSTAWKI: - Kawałki wędzonego łososia z kwiatami aloesu uzbrojonego i hibiskusa ognistego, polane sosem imbirowym; - Zapiekana cukinia ze skarmelizowanymi płatkami księżycowej rosy; - Crostini z gorgonzolą i nasionami mandragory - Pieprzne roladki z kurczaka w kremie z malwy - Arepa de yuca ZUPY: - Krem z soczewicy, z odrobiną sproszkowanych korzeni raptuśnika - Krem cynamonowy - "Bogracz" - zupa gulaszowa, z nasionami chmurnika DANIA GŁÓWNE: - Pabellón Criollo z posiekaną łodygą pykostrąków - Karjalanpiirakat polany sosem z języcznika migocącego - Risotto z dynią i jagodami z jemioły DESERY: - Tarta pistacjowa - Crème brulée z malinami - Deser lodowy - smaki: cynamon, pomarańcza z imbirem, dzika róża; polany czekoladą - Sernik karmelowy z gorącymi malinami
Nie mogę powiedzieć, żeby mi się to wszystko podobało – na brodę Merlina, co za chorzy ludzie musieli to wymyślić. Tylko moi rodzice. I, na brodę Merlina, Dorien. Nie chcę obarczać go winą za to wszystko, ale moje sumienie podświadomie krzyczy w jego stronę. Jak mógł mi to zrobić. Mój najlepszy przyjaciel. Odkładam to wyjście jak najbardziej tylko mogę: nie chcę żeby doszło do skutku. Może mam cichą nadzieję, że restaurację akurat zmiażdży meteor albo najedzie ją dzika horda fanek Os. Ale godziny mijają nieubłaganie i niestety wszystko wskazuje na to, że nic nie stanie na przeszkodzie temu teatralnemu wydarzeniu. Wychodzę ubrany w starannie dobrany garnitur, ale nie jest to dla mnie aż tak abstrakcyjnie odmienny strój od codzienności, żebym akurat tym się przejmował. W końcu wchodzę do tego godnego pożałowania lokalu i aż mnie skręca – wszystko drogie i mdłe, dokładnie w stylu mojej rodziny. Lustruję wzrokiem salę w poszukiwaniu odpowiedniego stolika i kiedy w końcu go znajduję Ty już przy nim siedzisz. Cieszę się, że przynajmniej tyle. Jesteś bardzo ładną kobietą, ale jesteś też siostrą mojego niemal brata, więc czuję się koszmarnie dziwnie. W końcu zajmuję miejsce, utrzymując na twarzy obojętną maskę i decyduje, że nie mam zamiaru zgrywać dzisiaj wielkiego dżentelmena. – Przepraszam – mówię tylko, krótko i cicho. – Za cały ten teatrzyk, to bardzo w stylu moich rodziców. I Twoich, jak rozumiem, może to oni powinni jednak się żenić. Trochę sam nie wiem co tu robię, bo nie przyszedłem tu z konkretnym zamiarem – wszakże mnie zmuszono, jaki miałem wybór? Przez chwilę zapada dość niezręczna, a może właśnie przyjemna chwila ciszy, kiedy i ja sięgam po drugie menu. Rany, czemu moja rodzina musi taka być. Czemu musieli umawiać mnie na randki: z tym akurat radziłem sobie bardzo dobrze, jeśli liczy się moja opinia. Spoglądam w stronę sufitu jakby przeklinając i błagając bogów nieudanych schadzek o jakąś łaskę, ale doskonale wiem, że nie ma łaski. Nie dla mnie. Może nawet dla nikogo, ale w moich żyłach krąży przeklęta krew Therrathièlów i zdecydowanie nie po to, żebym w ogóle próbował prosić kogoś o pomoc. Powinienem radzić sobie sam, bez względu na to co uważa o mnie ojciec czy drogi braciszek.
Tak jak się spodziewałam, @Leander Therrathiél pojawił się na miejscu w ciągu kilku minut. Po raz pierwszy od naszych zaręczyn (czyż to słowo nie brzmi cholernie kuriozalnie gdy odnosi się je do naszej relacji) miałam szansę zawiesić oko na mężczyźnie na dłużej niż ułamek sekundy. Przemierzyłam wzrokiem jego starannie dobrane ubranie, zadbane włosy, twarz przyciągającą spojrzenie i z trudem powstrzymałam westchnienie myśląc, że gdybyśmy spotkali się w innym świecie pozbawionym naszych rodziców, Doriena (który był dla nas poniekąd wspólnym bratem) i mojego potłuczonego na milion kawałków serca z wielką chęcią wypiłabym z nim herbatę w maleńkiej kawiarence rozmawiając o wszystkim i o niczym. Niestety realia były druzgocąco inne i wręcz okrutne - zostaliśmy skazani na aranżowaną relację, która nie miała szans się rozwijać, w gruncie rzeczy bardziej przypominając umowę niż faktyczną więź. - Nie przepraszaj, to nie Twoja wina - powiedziałam starając się zachować naturalność i odnosić się do mężczyzny bez cienia wyrzutu w głosie. Mogłam obwiniać Doriena, moich rodziców, rodziców Leandra, a nawet siebie, ale ta cała sytuacja zdecydowanie nie była winą siedzącego naprzeciwko mnie mężczyzny. W tamtym momencie moja tęsknota za Rayem osiągnęła epicentrum, jednakże po raz kolejny zdusiłam te emocje w sobie - bez problemu mogłam zauważyć, że Leander również nie czuje się w tym wszystkim komfortowo, nie chciałam więc jeszcze bardziej pogłębiać tego stanu. Pragnęłam jeszcze w jakiś sposób przerwać tę niezręczną ciszę, ale w tym momencie podszedł do nas kelner, więc zrezygnowana poprosiłam o kłębolota. Na jedzenie zupełnie nie miałam ochoty, ale dla świętego spokoju poprosiłam o danie dnia, którym okazało się risotto z dynią i jagodami z jemioły. Kelner zebrał również zamówienie od mojego partnera i po raz kolejny zostawił nas samych. W tamtym momencie nasze spojrzenia po raz pierwszy się spotkały i przez moment zastanawiałam się dlaczego żadne z nas po prostu się nie sprzeciwiło albo nie uciekło. Po chwili, chcąc uratować to spotkanie przed staniem się dwugodzinną milczącą posiadówką zdecydowałam zagaić go o coś co od początku mnie dręczyło - skoro uważałam go za sprzymierzeńca w tejże niedoli mogłam sobie na to pozwolić. - Myślisz, że rodzice zapłacili komuś za szpiegowanie nas czy jeszcze trochę nam ufają? - zapytałam zmuszając się nawet do delikatnego uśmiechu.
To był jeden z milszych listów, które @Nessa M. Lanceley musiała ostatnio dostać. Została gdzieś zauważona przez Państwa Mosbey, podczas grania na skrzypcach. Byli oni zachwyceni Twoim talentem i wylewnie Ci o tym powiedzieli osobiście. Jednak kilka dni po tym zdarzeniu, do Twojego dormitorium trafił list, w którym to te same osoby zaprosiły Cię do restauracji, aby dowiedzieć się więcej o Twoim talencie. Pech chciał, że wcale nie chodziło o wykwintny obiad, a o granie do kotleta... Rzuć kostką, aby dowiedzieć się więcej na temat tego, co Cię spotkało!
1 - Byłaś pewna, że chodzi im o granie na skrzypcach, też więc te ze sobą wzięłaś. Pech chciał, że państwo Mosbey założyli, że umiesz grać na wszystkich instrumentach świata i podarowali Ci flet poprzeczny, nakazując na nim grać. Jak można się łatwo domyślić, to nie mógł być piękny recital w Twoim wykonaniu. Skończyło się na kwaśnych spojrzeniach i niemiłych słowach, jednak na szczęście nic poważniejszego Ci się nie stało. No, prócz ucierpienia Twojej reputacji. 2 - Choć bardzo się starałaś i szło Ci niesamowicie, to w pewnym momencie zdarzyło się coś, czego przewidzieć nie mogłaś. Niezdarny kelner wpadł na Ciebie i popchnął dość mocno. Od razu zaczął przepraszać, ale szybko się ulotnił, kiedy zobaczył Twoją minę. Nic dziwnego, że byłaś zła, w końcu wpadł na Ciebie z talerzem gorącej zupy i Twoja ulubiona sukienka została zniszczona. Odnotuj stratę 25g w odpowiednim temacie 3 - Wcale nie chodziło o skrzypce, a o to, abyś zagrała na pianinie, które stało w rogu restauracji, trochę dalej od stolika państwa Mosbey. Ale za to, mogły Cię słyszeć wszystkie osoby w restauracji. Wystawiłaś mały słoiczek na napiwki co było dobrym pomysłem, bo po godzinie grania, zawartość Twojego portfela powiększyła się o 20g! Odnotuj zysk 20g w odpowiednim temacie 4 - Byłaś niezadowolona z zajęcia, które Ci powierzono, ale w końcu, wiedziałaś, że musisz się do niego przyłożyć. Inaczej nie pozwoliłoby Ci Twoje sumienie. I dobrze. Bo jednym z gości restauracji był znany w czarodziejskim świecie muzyk! Zauważył Cię i był pod ogromnym wrażeniem Twojego talentu! Co prawda, nie zaproponował Ci kontraktu płytowego, ale udzielił kilku wskazówek, które zapewniły Ci 1pkt do działalności artystycznej. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie 5 - Kiedy zrobiłaś sobie krótką przerwę od grania celem udania się do toalety, zauważyłaś, że na podłodze leży jakiś przedmiot. I to nie byle co, bo był to magiczny flet! Nie znalazłaś jego właściciela, wiec postanowiłaś go sobie zachować. Może już czas nauczyć się z niego korzystać? Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie 6 Bardzo chciałaś, aby wszystko wyszło dobrze. A im bardziej się starałaś, tym bardziej zauważałaś, że z Twoimi skrzypcami coś jest nie tak. W końcu, po nie do końca udanym koncercie smyczkowym, zauważyłaś, co było tego przyczyną. Konieczna jest wymiana strun na nowe, bo stare pozostawiają wieeele do życzenia! Będzie Cię to kosztować 10g. Odnotuj stratę 10g w odpowiednim temacie
Państwo Mosbey zaskoczyli ją swoim entuzjazmem na temat jej talentu muzycznego, który przecież cały czas szlifowała. Nie była zwyczajna do żadnych zaczepek czy komentarzy od obcych jej ludzi, a co dopiero otrzymywania od ich tak ciepłych i wylewnych listów! Po sprawdzeniu obowiązków, powiadomień o lekcjach i pozostałych spotkań, odpisała im, wyrażając chęć spotkania i dziękując za dobre, ciepłe słowa. Umówionego dnia uszykowała się elegancko, przywdziewając zwiewną koszulę w musztardowym kolorze i spodnie z wyższym stanem, dobierając do tego, jak zwykle wysokie buty. Korzystając z dobroci, jaką była teleportacja — już po kilku minutach była na miejscu, przyglądając się badawczo restauracji. Z westchnięciem rezygnacji, wciąż kontemplując czy to aby na pewno dobry pomysł — weszła do środka, mówiąc przemiłej kobiecinie od stolików z kim i po co się umówiła. Dłonie rudej zacisnęły się na futerale, a drobna blondyneczka poprowadziła ją w stronę miejsca, które Mosbeyowie zajmowali. Przywitała się grzecznie, porozmawiała chwilę i przytakiwała, widocznie rozbawiona całym tym niedorzecznym pomysłem grania do obiadu. Nie miała jednak sumienia odmówić sympatycznej parze, ostatecznie zgadzając się i próbując nie wybuchnąć śmiechem. Jedna melodia i tak nie sprawi jej różnicy, skoro już tu przyszła. Wyjęła ostrożnie skrzypce z futerału i zaczęła grać jakąś klasyczną symfonię, która przyszła jej do głowy. Całkiem skupiona na instrumencie, ignorowała dochodzące zewsząd zapachy jedzenia i irytujące mlaskanie. W lokalu zrobiło się jednak ciszej, widocznie nie tylko zatrudniający ją Państwo mieli ochotę posłuchać. Zgrabnie operowała smyczkiem, sunąc niczym zaczarowana po błyszczących, porządnych strunach. Trzeba przyznać, że podczas kontaktu z ukochanym przedmiotem aparycja Lanceleyówny się zmieniała, łagodniała i nabierała dziwnej, niezbyt pasującej do ogólnego zarysu postaci, delikatności. Znała tak wiele piosenek na pamięć, że po zamknięciu oczu, nie widziała nic innego jak nuty. Po zakończeniu zebrała krótkie brawa i już miała zacząć się zbierać, gdy poprosili o jeszcze kilka utworów. Po kilku sekundach znów ulegał, dając się przekonać, prosząc jednak o chwilę samotności. Skierowała się do toalety, chcąc poprawić makijaż i skorzystać z ubikacji. Wracając, dostrzegła leżący na ziemi flet, który podniosła. Po rozejrzeniu się i upewnieniu, że nikt przedmiotu nie szukał, wzruszyła ramionami i wsunęła go do torebki. Wróciła do stolika, grając jeszcze kilka piosenek, jedząc zamówiony przez nich deser i konwersując na temat muzyki klasycznej i najpopularniejszych jej twórców. Cóż, trafili się jej naprawdę inteligentni ludzie! Podziękowała, pożegnała się, odebrała zapłatę i wyszła przed lokal, chcąc udać się do jednej z bocznej alejek i znów skorzystać z teleportacji, wrócić na teren Hogwartu. Z uśmiechem przymknęła oczy, koncentrując się na celu — cóż, nie sądziła, że ten krótki wypad będzie tak udany i dodatkowo skończy z nowym instrumentem muzycznym, którego działanie dokładniej przestudiuje w dormitorium!
Zgodnie z tym, co napisał w liście do Yvonne, wieczorem, chwilę przed godziną dwudziestą, pojawił się we wskazanej restauracji. Musiał przyznać sam przed sobą, choć bardzo niechętnie, że nie mógł się doczekać tego spotkania. Pani urzędniczka z Ministerstwa Magii bardzo zafascynowała go swoją osobą przy pierwszym spotkaniu i z chęcią kontynuowałby tą znajomość. Pewnie dlatego zdecydował się na zaproszenie jej do restauracji. I jeszcze pewnie też dlatego, że po prostu obiecał, że to zrobi w ramach zniszczonej kreacji. Do tej pory nie mógł wybaczyć Lili tamtego dnia. I po części był jej za to wdzięczny. Cieszył się z każdej nowej znajomości i miał nadzieję, że ta z panną Horan będzie trwała przynajmniej jakiś czas. Chwilę czasu zajęło, nim w końcu zdecydował, jaki strój będzie dla niego odpowiedni na to spotkanie. Od zawsze uważał i w tej kwestii raczej nigdy nic się nie zmieni, że nieśmiertelna elegancja na zawsze pozostanie w modzie. Ale z drugiej strony, nie chciał, aby Yvonne uznała, że się wygłupił. Pewne było, że smokingu nie zamierzał założyć. Ale kiedy tak chodził wokół szafy i wyjmował co chwilę inne koszule i krawaty, Lili śmiała się głośno przyglądając się temu. -Tata idzie na randkę. - śmiała się patrząc na te jego komiczne przebieranki. A Tony mógł jej tylko burknąć pod nosem, że to nie jest żadna randka tylko kolacja dwójki dorosłych ludzi, który się lubią. -Philip mi mówił, jak takie kolacje się kończą. - świergotała dalej się z niego naśmiewając. -To z pewnością porozmawiam na ten temat z Philipem. - odpowiedział tylko, w końcu decydując się na odpowiedni zestaw ubrań. I poprzysiągł sobie, że jak tylko zobaczy młodszego brata, to nogi mu z dupy powyrywa za to, że mówi Lili o takich rzeczach. W sumie, to nie wiedział jakich, ale znając Phila, to nie mogło być nic dobrego. Ostatecznie zdecydował się na srebrny garnitur i czarny krawat. Lubił czasami ubrać się w coś bardziej eleganckiego, więc nic dziwnego, że z tego skorzystał tym razem. Chwilę po 19 w drzwi jego mieszkania w Londynie, zapukała Jacqueline, jego siostra. Miała ona na tyle miłosierdzia w sobie, że postanowiła zająć się tego wieczoru jego córką. Nie chciał zostawiać jej samej, a Lili zawsze bardzo lubiła Jacq. Stresował się, kiedy kelner poprowadził go do wyznaczonego stolika i usadowił. Odmówił złożenia od razu zamówienia, bo przecież czekał na swoją partnerkę tego wieczoru, nie mógł postąpić w inny sposób. Z lekkim niepokojem spojrzał na zegarek. Ale nie, jeszcze było przed czasem. Chociaż zaczynał się obawiać, czy Yvonne na pewno przyjdzie. Niby mówiła, że tak, ale kto to może wiedzieć?
Szczerze powiedziawszy trochę liczyła na to, ze poznany w parku mężczyzna do niej się odezwie. Chociaż nie poznali się zbyt dobrych okolicznościach, bo po powrocie do domu musiała coś zaradzić na brudną spódnicę. Jednak udało się bez problemu. Zaryzykowała zaklęciem i nic nie spłonęło. Była bardzo content z tego powodu. Pomimo tego małego wypadku i tak miło wspomniała Tony'ego oraz jego przeuroczą córkę. A to naprawdę dziwne i może nawet wyjątkowe? W końcu Yvonne zawsze stroniła od kontaktów z dziećmi, po prostu nie czuła się w tym by w jakikolwiek sposób móc dogadać z kimś kto miał mniej niż 13 lat. Ucieszyła się z listu od właściciela sklepu ze zwierzętami. Nawet jeśli zaznaczył, że chciałby się zrekompensować za ten wypadek to i tak liczyła w pewnym sensie na to, że ta znajomość potrwa trochę dłużej. Nie miała żadnych zastrzeżeń co do wyboru mężczyzny, dlatego też wysłała list z potwierdzeniem. Dzień jak i godzina idealnie jej pasowały. Miała wystarczająco dużo czasu by się przyszykować. Znała tą restaurację, była w niej raz w życiu. Zaraz po jej przeprowadzce do Londynu i dopiero zaznajamiała się z tym miejscem. Niestety, nie wiedziała jaki charakter ma to miejsce i zaliczyła małą wpadkę jeśli chodziło o ubiór. Więcej nie popełni tego samego błędu, poza tym jako Urzędniczka musiała mieć ubrania na każdą okazję, do różnorakich miejsc. Znalazła w szafie czarną sukienkę, która powinna być w sam raz na tą okazję. Kiedy obejrzała się ostatni raz w lustrze, poczuła dziwne motylki w brzuchu. Kto by pomyślał, że zacznie się denerwować. Nie chciała natknąć się na kogoś na ulicy, dlatego zdecydowała się teleportować jakieś 3 minuty przed czasem, zaraz pod samo wejście do restauracji. Wzięła głębszy oddech i weszła do środka. Rozglądając się gdzie może być Tony odgarnęła włosy do tyłu i część założyła za ucho. -Mam nadzieję, że nie czekałeś długo - teraz to dopiero te motyle się rozszalały, chyba postanowiły sobie urządzić gody w jej brzuchu.
Niecierpliwił się z każdym momentem coraz bardziej. Sądził, że Yvonne nie byłaby tak wredną osobą, aby go wystawić, ale mimo wszystko zaczął rodzić się w nim niepokój. A może jednak nie zamierzała nigdy przyjść? Może był idiotą, sądząc że wcale nie ma mu za złe zniszczenie tej pięknej spódnicy? Chyba by sobie tego nie wybaczył. Niemalże odruchowo sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągając z niej przepiękny srebrny zegarek na srebrnym łańcuszku. W środku znajdowało się zdjęcie Jaśminy i Lili, ściskających się w radosnym uśmiechu. Uwielbiał patrzeć na to zdjęcie, dlatego zawsze miał je w zegarku, bo z nim się nie rozstawał. Było chwilę po ósmej. Schował zegarek z powrotem do kieszeni i zaczął się rozglądać. Dopiero wtedy zauważył spieszącą ku niemu niewiastę. Zniewalająco piękną niewiastę. Pewnie dlatego, kiedy Yvonne podeszła do niego i coś powiedziała, był w stanie tylko gapić się na nią w bardzo niekulturalny sposób. Dopiero po kilku chwilach ocknął się z tego amoku. -Łał! - wydukał tylko uśmiechając się szeroko w kierunku panny Horan. Po chwili do niego dotarło, że nie powinien tak się wysławiać w obecności damy. - Wyglądasz lepiej niż ostatnio. - skrzywił się, bo zrozumiał, jak mogła te słowa odebrać. -To znaczy, wtedy też wyglądałaś rewelacyjnie! Tylko, że teraz wyglądasz jeszcze lepiej. - zakończył dosyć kulawo czując, jak wnętrzności zawijają mu się w ogromny supeł. Na Merlina, o co tu chodziło?! Przecież normalnie nie stresował się w obecności żadnej kobiety, tak jak teraz. Nawet nie chciał wiedzieć, co sobie Yvonne o nim pomyśli, kiedy w końcu zakończy się ten wieczór. Postanowił odpowiedzieć na wcześniej zadane przez nią pytanie, aby jakoś uciec od tematu jego rzekomych komplementów. -Nie, spokojnie, to tylko kilka minut, miałem chwilę, aby poprzyglądać się przepięknemu wystrój tego wnętrza. - wyszczerzył się szeroko kiedy to mówił i wskazał dłonią krzesło po przeciwnej stronie stolika. -Może zechcesz usiąść? - to powiedziawszy, podszedł do tego krzesła i w kurtuazyjny sposób odsunął je przed Yvonne. Kiedy już usiadła, po kilku chwilach podszedł do nich kelner i podał obojgu menu. Po chwili oddalił się, a oni mogli w spokoju zacząć je przeglądać. Tony'emu od razu przypadło do gustu kilka potraw, ale nie zamierzał się od razu z tym zdradzać. -Coś wpadło Ci w oko? - zapytał swojej partnerki uśmiechając się uroczo.
Była by naprawdę wredną osobą, gdyby tak kogoś wystawiła. Niestety to nie ta Yvonne z lat młodzieńczych co lubiła łamać serca czy inne części ciała jak ktoś je zalazł za skórę. Teraz chyba nie wielka część tamtej dziewczyny jest obecna w tej kobiecie. Czasami zachowuje się jak dziecko, bywa roztrzepana, ale już nie tak nierozważnie co kiedyś. Teraz bardziej uważa by nie przyłapano ją z winem w pracy, ale w sumie jest już szefową. To kto jej zabroni, sam Minister nie zbyt często ją odwiedza, a i tak nie ma kapusiów w Biurze. Randka.. tak można było powiedzieć? No to tak, randka to nie spotkanie biznesowe decyzje czy cokolwiek innego, gdzie za każdą minutę spóźnienia ryzykuje się nawet uciętym wynagrodzeniem. Poza tym tak delikatne spóźnienie nikomu nie zaszkodziło, a i wejście wydaje się wtedy bardziej efektowne. Dało się to wyczuć w powietrzu i zauważyć. Zszokowała się szokiem Tony'ego. Nie sądziła, że aż tak może zareagować na widok Yvonne. Zaśmiała się pod nosem, bo szczerze nie wiedziała jak powinna poprawnie odpowiedzieć - Dziękuję. Szkoda, że nie widziałeś mnie kilka lat temu jak tu wchodziłam - wtedy to była całkiem inne osoba. Chyba tylko przez podarowanie mu łzy ze wspomnieniem byłoby wystarczające by uwierzył w to jak ta urzędniczka kiedyś wyglądała - Ty również wyglądasz bardzo dobrze. Myślałam żeby ubrać coś czerwonego, a tak to pasujemy dziś do siebie - to jak garnitury zmieniają mężczyzn. Naprawdę miała do nich słabość, ale nie chciała tego mówić na głos. Przytaknęła kiedy odsunął jej krzesło. Gentelmen, bardzo miło z jego strony. O ile to nie jest to odgrywanie dobrego pierwszego wrażenia, które w sumie już miało miejsce. Ach ten wypadek z lodami, ale tak czy siak było miło. Wzięła menu do rąk i zaczęła przeglądać. Ten dylemat, pokazać swoje prawdziwe ja, czy udawać, że jest się na diecie ogórkowo-wodnej i to raz w tygodniu, a na deser woda z cytryną? Nie, to nie byłaby ona. Dobrze, że szybko podejmuje wybory, ale tym razem i tak pozwoli sobie coś z wyższej półki. -Zdecyduje się pewnie na syreni grzebień oraz - tutaj przewrócił kartki na ostatnie, gdzie znajdowały się na poje procentowe. W końcu to Yvonne - łzy Morgany Le Fay? - tutaj nie był zbyt przekonana co do wyboru. Jejku, za chwilę wyjdzie na jakiegoś smakosza, albo kogoś kto nie się nie zna. Co gorsze? - Co myślisz? Czy zbyt morskie klimaty? - zmarszczyła lekko brwi myśląc, czy jednak coś innego byłoby lepsze.
On sam za żadne skarby świata nie nazwałby tego spotkania randką! Takie słowo przez gardło by mu nie przeszło i nadal uważał, że to jest tylko i wyłącznie spotkanie dwójki dorosłych ludzi, którzy chcą zjeść wspólnie późny obiad. Nawet nie powiedziałby, że kolację, bo wtedy na pewno można by było pomyśleć, że to r... raa.... nie, nie da rady nawet o tym pomyśleć. Uwaga na temat jej wcześniejszego odwiedzenia tej restauracji delikatnie zaciekawiła go. A dokładniej na tyle, aby pociągnąć ten wątek do przodu. - Z pewnością nie mogło być tak źle! - i w tym momencie uderzyło w niego jego własne wspomnienie największej wpadki stylizacyjnej w życiu. -Skoro ja dałem radę iść w piżamie w hipogryfy na wielkie garden party z okazji urodzin mojego ojca, to nic nie może być gorsze. - a zrobił to wtedy tylko dlatego, że NIE WIEDZIAŁ, że tam będzie tyle ludzi! Miał piętnaście lat, myślał, że zjedzą tort i będzie mógł wrócić do studiowania zagadnień świata magicznego. A tu guzik! Musiał siedzieć na tym zakichanym przyjęciu wiele godzin, czując, że z każdą minutą pąsowieje coraz bardziej. I nikt nie chciał go uratować z tej opresji, a matka była wściekła na niego jak żądlibąk. Nigdy nie przebił tego zdarzenia i od tamtego momentu zawsze udawało mu się ubierać zgodnie z nakazanymi zwyczajami związanymi z sytuacją w której się znalazł. -Cieszę się, że mój ubiór Ci odpowiada. - odpowiedział elokwentnie, a w głębi siebie aż się zaśmiał ze szczęścia, że jej odpowiada to, jak wygląda. Kurde, w końcu nie chciał wyglądać nieodpowiednio. On nie zamierzał się rozdrabniać. Zawsze robił to, na co miał ochotę i tak też chciał postąpić tutaj. Po co miał się ograniczać z jedzeniem? Gruby nie był i raczej nie zanosiło się na to, aby przytył. A poza tym uwielbiał jedzenie, w każdej postaci. Uśmiechnął się słuchając tego, co zamierza zamówić Yvonne. On sam miał ochotę na coś zupełnie innego, ale to nieistotny element. -Jak dla mnie, brzmi świetnie! Ale sam zdecyduję się na stek z kołkogonka w bąbelkowym musie. - zawyrokował. Mięso zawsze było wspaniałe i uwielbiał je jeść. -A jesteś pewna, że nie chcesz do tego żadnego deseru? Słodycze zawsze są spoko! -W szczególności czekolada. W każdej postaci! pomyślał, ale tego nie powiedział już na głos. Bo by wyszedł na jakiegoś dzieciaka jeszcze przed panną Horan i co wtedy? -Przepraszam, czy można prosić? - odwrócił się w poszukiwaniu kelnera i uśmiechnął do niego miło. Chyba byli już gotowi do złożenia zamówienia, więc nie było sensu czekać na coś.
Być dorosłym człowiekiem i nie potrafić pomyśleć o słowie na R, a co dopiero wypowiedzieć. Ci dorośli stali się strasznie dziecinni ostatnimi czasy. Moment, Yvonne przecież jest jedną z nich, ale to niczego nie zmienia. Ona też nie potrafi wypowiedzieć tego słowa. Spotkanie przy dobrym jedzeniu. Najprościej i bez żadnych podtekstów, które czasem pojawiają się w głowach znajomych jak wspomina się o tym. Dlatego też, Yvonne postanowiła się nie chwalić nikomu gdzie spędza ten wieczór i z kim. Może się okazać, że to pierwsze i ostatnie wyjście, a na przykład taka Beatrice już mogła być o czymś myśleć. Uśmiechnęła się na myśl o tym jak Anthony musiał wyglądać w tej piżamie. Za dziecka to musiało być jednak urocze, ale nie wiedziała jaki był kilkanaście lat temu. Dlatego wyobraźnia podziałała i miała taki obraz w głowie z dorosłym mężczyzną. Pewnie i jego córka zechciałaby dołączyć do przebieranki. Uroczo. -Podarte trampki, jeansowa kurtka z naszywkami, czarna kreska pod okiem i przemycone wino w torebce. W sam raz do tego miejsca czyż nie? - zaczęła wymieniać jak mogła wyglądać w tym czasie. Nie pamiętała co konkretnego miała na sobie, akurat tamtego dnia, ale tak zazwyczaj wyglądała kilka lat temu i tak do zakończenia studiów. Potem jej coś strzeliło do łba i niby znormalniała trochę -Mam nadzieję, że nie zostałeś za to skarcony. Bo ja na takich przyjęciach czułam się jakbym miała wsadzony kij i zaklejone usta taśmą, żeby się nie uśmiechać - uwielbiała swoje dzieciństwo, naprawdę ma dobre wspomnienia, ale to była ta jedyna rzecz, której nie znosiła. Przyjęcia, bankiety i udawanie lalki. Na szczęście, tylko kilka godzin, do póki nie została odsyłana do łóżka. Poza tym hasała na bosaka po trawce i bawiła się ze skrzatami czy podbierała jakieś butelczyny kiedy była już ciut większa i zapraszała znajomych do posiadłości na wakacjach gdy rodzice byli nieobecni. -Deser? - ciamknęła ustami niekontrolowanie na myśl o jakimś pysznym ciastku czy innym słodkim cudzie. Naprawdę nie zdała sobie z tego sprawy, ale to było na tyle ciche, że tylko Tony mógł to usłyszeć. Taki wybór. Nie wiedziała na co się zdecydować - Gdybym mogła wzięłabym pewnie z trzy ciasta. Dlatego będzie to cytrynowy sorbet - z braku laku lepiej wybrać coś prostego i nie kombinować, bo tak to wieczność można wybierać. Kelner podszedł do stolika i oboje mogli złożyć zamówienie. Yvonne zaznaczyła, żeby nie spieszyć się z deserem. Oddali karty i mężczyzna z ukłonem oddalił się od stolika. Nastąpił ten moment, którego się obawiała. Co zrobić by nie nastała ta niezręczna cisza. Nie zastanawiała się o czym mogłaby rozmawiać z Anthonym. -Powiedz mi, jakie ciekawe stworzenia można u Ciebie nabyć? Ostatnio myślałam o jakimś nowym pupilu - naprawdę. Nic lepszego się nie dało?
Zaśmiał się, kiedy tak wymieniała kolejne elementy jej garderoby tego pamiętnego dla niej dnia. Musiało to wyglądać komicznie. Zważywszy na fakt, że była to raczej bardziej niż mniej wytworna restauracja, to prezencja Yvonne w tamtym momencie, musiała być co najmniej niestosowna. On, prócz tego jednego razu, zawsze ubierał się odpowiednio do stosownej okazji. I uważała, że elegancji nigdy nie było za dużo. Chociaż nie czuł się swobodnie w tego typu ubraniach, to wiedział, że są one niekiedy znacznie bardziej wskazane, niż piżama w hipogryfy... -Dobra, wygrałaś! - zaśmiał się rozkładając szeroko ręce, jakby się właśnie poddawał. - Zdecydowanie byłaś bardziej niestosownie ubrana, niż ja w swojej rodzinnej posiadłości, mając na sobie tylko piżamę w hipogryfy. - swoją drogą, perspektywa takiej Yvonne była bardzo ciekawa. Wiadomo, w młodości każdy się buntuje i na swój sposób wyraża swoją osobowość. On nie miał okazji poznać tej ciekawszej wersji panny Horan. Dla niego była tylko piękną kobietą z Ministerstwa Magii, która wcale się nie gniewała, kiedy ktoś usmarował ją od góry do dołu lodami. -Wiesz, może nie tyle zostałem skarcony, co z pewnością budziłem pewnego rodzaju... dezaprobatę? - wrócił wspomnieniami ponownie do tych pamiętnych urodzin taty. Widział oczyma wyobraźni, jak matka patrzy na niego zażenowana, jak tłumaczy się przed znajomymi i krewnymi z tego, jak on sam wtedy wyglądał. I jak jej policzki różowiały za każdym razem, kiedy rzuciła spojrzenie w jego stronę. -Chociaż matka nie odzywała się do mnie przez tydzień. - dodał ze śmiechem. Teraz, mógł się z tego śmiać. Wtedy uważał to za jedną z największych możliwych zbrodni na dobrych manierach. Podobało mu się, z jaką otwartością się zachowywała podczas tego spotkania. Nie, jakby widzieli się drugi raz w życiu, ale jakby była zupełnie wyluzowana, nie spinała się niepotrzebnie o głupoty. Bo nie lubił głupich, snobistycznych kobiet, które to chodziły z kołkiem w tyłku i udawały, że są na diecie tylko po to, aby po powrocie do domu zjeść w samotności całą szarlotkę. -A dlaczego by nie zamówić wszystkiego na co masz ochotę? - rzucił luźno, szczerze się nad tym zastanawiając. Skoro tylko miała na to ochotę, to dlaczego chciała się ograniczać? Kelner przybył i Anthony pozwolił jej pierwszej złożyć zamówienie. Dopiero potem sam wybrał coś z obszernego menu i spojrzał zaciekawiony w kierunku Yvonne. I w końcu padły te słowa, które nie zwiastowały niczego dobrego. Pewnie dlatego właśnie uśmiechnął się w bardzo konspiracyjny sposób w jej kierunku, jakby to wcale nie był temat godny zainteresowania. -Nie oszukasz mnie, że lubisz magiczne zwierzęta, więc nie musisz na siłę się nimi interesować. - powiedział wprost uśmiechając się przy tym. Po co miała się zmuszać? - Tak samo mnie nie pociąga kariera w Ministerstwie i nie sądzę, aby dobrze było o Twojej pracy od razu rozmawiać. Może zamiast tego, opowiesz mi najbardziej żenującą historię, jaka Ci się w życiu przytrafiła? - uniósł jedną brew ku górze ciekaw, czy podejmie rękawicę i wejdzie do gry. -Oczywiście nie zamierzam pozostawać dłużnym! Jak ty coś opowiesz prawdziwego to i ja podzielę się swoimi ciekawymi doświadczeniami.
-Mówiłam. Do dzisiaj niektórzy moi znajomi się z tego śmieją, od tamtej pory trochę zmieniłam styl - westchnęła jakby zatęskniła za tym jaka była kiedyś. Co prawda tutaj, w sensie, w Wielkiej Brytanii raczej nie kojarzy się nazwiska Horan. Prędzej spokrewnienie z nimi nazwisko Therrathiél. To w Irlandii, będąc gdzieś na wakacjach czy po prostu innym mieście i wypowiadała swoje nazwisko to spotykała się z wielkim szokiem. Nikt nie spodziewałby się, że taka buntowniczo zachowująca się młoda dama jest właśnie Horanówną. Chyba też dlatego wybrała właśnie sąsiadującą wyspę do życia, po prostu nie jest tutaj z nikim i z niczym kojarzona, przez co też inaczej traktowana. -Rozumiem. Domyślam się, że to nie było zbyt miłe gdy rodzic nie chce się do ciebie odzywać, ale poza tym małym wybrykiem chyba nie było, aż tak źle? - uśmiechnęła się opierając brodę na dłoni, by bardziej zaprezentować swoją twarz? No cóż, mowa ciała czasem robi rzeczy, o których nawet się nie myśli. Po prostu czuła się swobodnie w obecności Anthony'ego. Zwłaszcza po tym jak podszedł do tematu zamawiania. Wszystkiego czego by chciała? Brzmi kusząco -Dobrze, ale ty mi pomożesz - uśmiechnęła się jaka taka młoda łobuziara - To po proszę jeszcze tartę pistacjową - skierowała do kelnera swoją ostatnią prośbę i oddała mu menu. Chociaż w ostatniej chwili się rozmyśliła - Może jeszcze potem się zastanowimy - odłożyła kartę na bok by nie przeszkadzała Zaśmiała się kiedy wykrył jej podstęp, że chciała wzbudzić w sobie zainteresowanie zawodem mężczyzny - Masz mnie i dziękuję Ci bardzo, że Ministerstwo cie nie interesuje, a historia? - jego podejście było bardzo zaskakujące, oczywiście w pozytywnym sensie. Zaczęła delikatnie przegryzać paznokieć zastanawiając się nad jakąś żenującą historią, a uśmiech nie schodził jej z ust. No cóż, sporo tego było i nie wiedziała co wybrać - No cóż, jedną już znasz... To teraz coś z Hogwartu może. Zakochałam się w jednym z profesorów, a że eliksiry szły mi nie najgorzej to postanowiłam uwarzyć eliksir miłosny - tutaj oderwała dłoń od twarzy i wyciągnęła w kierunku Tony'ego palec wskazujący - udało mi się! No i do akcji wkroczył jeden z moich kolegów, który w ostatniej chwili powstrzymał profesora od wypicia ekhm herbatki irlandzkiej... musiał wyczaić, że coś kombinuję. Zrobił to dlatego, bo sam się we mnie podkochiwał i na głos wykrzyczał "Nie będziesz się miziać z jakimś starym prykiem!" Oboje mieliśmy przekichane i zostaliśmy nawet parą, na jakiś miesiąc podajże
To, że zmieniła styl, nie ulegało wątpliwością. Bo w chwili obecnej Selwyn nie mógł po prostu sobie jej wyobrazić w trampkach, luźnej koszulce, podartych dżinsach. Nie w momencie, kiedy wyglądała tak... pięknie. Tak kobieco, zmysłowo, ale zarazem subtelnie. Na Merlina, ogarnij się brachu! skarcił sam siebie w myślach, bo nawet nie chciał wiedzieć, co ona by o nim pomyślała, gdyby tylko wiedziała, co zaprzątało teraz jego umysł. Zdecydowanie to nie były najlepsze rzeczy. To znaczy, były, ale nie powinien ich nigdy mówić głośno! A przynajmniej nie na takim etapie znajomości. -Korzystnie Ci z tą zmianą Yvonne. - odpowiedział tylko, bo były to najwłaściwsze (chyba...) słowa z pośród tych, które krążyły uparcie w jego umyśle. Wspomnienie rodziców natarło na niego w tym momencie. Czy było źle? Nigdy by tego nie powiedział. Jego rodzina, co prawda niekiedy dziwna, była naprawdę wspaniałą. Dzieciństwo miał świetne, nigdy niczego mu nie brakowało, każdy zawsze dawał z siebie wszystko i to owocowało. Miał bardzo dobry kontakt z rodzicami, rodzeństwem, teraz starał się przekazywać te same wartości swojej córce, których i jego za młodu nauczono. Więc czy było aż tak źle? Nie, zdecydowanie nie. -Nie, muszę to przyznać z całą szczerością tych słów. - ciepły uśmiech wpełznął na jego usta, tym samym znacznie odmładzając jego rysy twarzy. -Moja rodzina była świetna. Moi rodzice dawali z siebie wszystko, serio. Wiadomo, jak każdy czasami robiłem im piekło, ale znosili to nader dobrze. - przy ostatnich słowach zaśmiał się głośno. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto tego nigdy nie robił! Czy jakoś tak to szło... Jej uśmiech był tak zaraźliwy, że zaraz go podzielił. Miał jej pomóc w tym niecnym uczynku, jakim było zjedzenie tarty? Nic lepszego go spotkać nie mogło zatem! -Będzie to dla mnie zaszczyt. - powiedział tylko, nawet chwili nie poświęcając na to, aby spojrzeć na oddalającą się obsługę. Wolał swoją uwagę skupić na tej pięknej kobiecie, z którą teraz miał kontakt. Słuchał jej opowieści z zapartym tchem, bo nie sądził, że podejmie się tego, by coś mu krępującego przekazać. Zaskoczyła go w miły sposób. Wybuchnął śmiechem, kiedy zbliżała się ku końcowi opowieści. Jakoś bez problemu mógł sobie wyobrazić ją podającą eliksir miłosny nieszczęsnemu nauczycielowi. Śmiał się nawet wtedy, kiedy wrócił kelner podając zamówione przez nich przystawki. Sięgnął widelcem do swojego dania i kiedy spróbował go, dopiero wtedy zdecydował się odpowiedzieć. -Powiem szczerze, że właśnie zacząłem się Ciebie obawiać. Mam tylko nadzieję, że mi nic dzisiaj nie zamierzasz dolać do potrawy, a przynajmniej będę wiedział na przyszłość by unikać jedzenia Twoich dań. - oczywiście, że żartował, bo z chęcią zobaczyłby jak Yvonne radzi sobie w kuchni.
Wyobrazić sobie? To żadnej problem, szafa Yvonne końca nie ma to i pewnie znalazły by się jakieś fatałaszki z przed kilku lat, których nie chce się pozbywać przez sentyment do tamtych czasów. Zdjęcia też by się znalazły, ale tymi chwali się tylko najbliższym albo ktoś jest ciekawski i przy wizycie na kawie postanawia poszperać w jej rzeczach gdy nie widzi. Bo tacy też się trafiali. -Dziękuję, za niezwykle neutralny komplement - tak dziwnie czuła, że inne słowa chodziły mu po głowie. Czyżby kobieca intuicja jej się włączyła? Niezbyt często ma okazję na nią liczyć, ale samo patrzenie na drugą osobę po prostu wiele jej podpowiadało. A zachowanie Anthony'ego, jego wzrok wiele mówił, chociaż bez słów - Z drugiej strony ja myślę, że gdybyś teraz się wystroił w taką piżamę to byś wyglądał uroczo - jej uśmiech wyraźnie wskazywał na to, że zaczęła to sobie nawet wyobrażać. Jak chciała to potrafiła bujać w obłokach, czego zresztą nauczyła się w pracy - Zresztą, każdy kto by nie ubrał takiego pajacyka wygląda uroczo... no chyba, że ktoś jest naprawdę brzydki i gruby - zjeżyła się na samą myśl o tym. Za daleko poszła z tą wyobraźnią, aż zatrzęsła ramionami na znak, że to niezwykle nieprzyjemna myśl dla niej - Fuj - mruknęła dla podkreślenia jak sama siebie szybko zdegustowała, żeby tylko Tony nie pomyślał, że to przez niego - Ale ty nie masz się o co martwić - dla bezpieczeństwa wyprostowała tą sytuację. -Każdemu się zdarza. Gdyby nie Hogwart moi rodzice pewne by zwariowali, tak to przez okres wakacyjny czy świąteczny byliśmy rodziną idealną. Na dłuższą metę, byłoby kiepsko... - skrzywiła lekko usta i uniosła brwi na sekundę. Była jaka była, nie wiele osób długo z nią potrafiło wytrzymać. O czym nawet świadczyła historia jaką opowiedziała, bo to nie był jedyny taki jej "związek" gdy była uczenncią, a potem studentką. Wszystko takie przelotne i bez znaczenia. -Żebyś potem nie żałował tego unikania, robię najlepszy sernik. Nie wiem czy na świecie, ale na jakąś skalę na pewno - wciągnęła nosem zapach swojego dania. Nie sądziła, że była już głodna do póki nie poczuła tego jedzenia - Młodszy brat kiedy tylko mnie odwiedza, jedyne o co prosi to o jakiś dobry obiad. Mieszkanie samemu sporo mnie nauczyło - skoro się chwalić, to się chwalić. Teraz są takie dziwne czasy, że nie wiele osób kusi się o gotowanie, a Yvonne w wolnym czasie lubi przyrządzić sobie coś wyjątkowego. Gdyby tak też miała i dla kogo -A powiedz, kto zajmuje się teraz Lily? Chyba nie zostawiłeś jej samej prawda? - była zainteresowana i nie chciała tego ukrywać. A jeszcze to, że mogła tak właściwie podziwiać mężczyznę. Samotne wychowywanie dziecka to nie łatwa sztuka.
Poczuł się dotknięty stwierdzeniem, że jego komplement był "niezwykle neutralny". No bo przecież nie o to mu wcale chodziło, gdy wypowiadał te słowa. A to, że opacznie zrozumiała jego słowa niestety nie było jego winą. -Nie nie nie, źle mnie zrozumiałaś. - zaczął szybko wyjaśniać swoje słowa. -Miałem na myśli, że jeśli częściej chodzisz w tak pięknych sukienkach jak ta, to wcale nie żałuję, że gdzieś po drodze zgubiłaś trampki i jeansy. - dodał szczerząc się do niej w odpowiedzi. Bo naprawdę, wyglądała po prostu pięknie. Kobieco, stylowo i wydawała się przez to być pewną siebie i jeszcze piękniejszą kobietą. Mówi się, że niektóre kobiety w niczym nie wyglądają tak dobrze jak w niczym. W opinii Tony'ego to bzdura. Bo niektóre, dobrze dobrane kreacje, podkreślały o wiele bardziej kobiece walory niż brak ubrania. Zaśmiał się głośno po krótkiej chwili bujania w obłokach. -Na szczęście na chwilę obecną na to się nie zapowiada. Nie mam już tej piżamki, dawno temu z niej wyrosłem. - zdołał wydusić, kiedy to już się trochę uspokoił i mógł normalnie mówić. Chociaż, znalezienie czegoś w podobnego, pewnie nie byłoby trudną sprawą... Ale w chwili obecnej nie zamierzał się aż tak ośmieszać. Już dość mieli żenujących sytuacji jak na tak wczesne stadium ich znajomości. Potrawa zaskakująco szybko znikała z jego talerza, a czas szybko mijał w dobrym towarzystwie. Nic więc dziwnego, że niedługo potem Anthony zorientował się, że jego talerz stał się niemalże całkowicie pusty. Uwielbiał dobrze zjeść i wiedział, że z pewnością jeszcze nie raz wróci do tej restauracji. Może Yvonne ponownie zgodzi mu się towarzyszyć? Nie mógł tego przewidzieć, ale bardzo byłby z tego faktu zadowolony. Wspomnienie sernika sprawiło, że skupił o wiele bardziej uwagę na kobiecie, niż jeszcze przed kilkoma chwilami. On zawsze uwielbiał dobrze zjeść i nic się pod tym względem zmienić nie mogło. Nic dziwnego, że wzbudziła jego zainteresowanie. -Dobra, przekonałaś mnie. Będę Twoim testerem sernikowym. Nie musisz już dłużej błagać. - udawał cierpiętniczy ton, jakby to właśnie zgodził się na coś cholernie trudnego, czego zwykle nie przywykł podejmować się. Nie to, że to by była przyjemność tylko dla niego, ale z chęcią pomógłby kiedyś jej w pozbyciu się sernika. Lub czegokolwiek innego, do jedzenia. Otarł usta chusteczka, bo właśnie jego talerz stał się pusty. Więc Yvonne musiała poczekać kilka chwil na otrzymanie odpowiedzi na postawione przed nim pytanie. -W chwili obecnej, moja siostra, Jacqueline. Mam to szczęście, że posiadam trzy siostry i matkę, które uwielbiają moją córkę. Zresztą, z wzajemnością. Nigdy nie ma większych problemów, aby poprosić którąś o pomoc. - miał świadomość tego, że były to po prostu złote kobiety. Jako samotnemu ojcowi było mu niekiedy cholernie ciężko. Pogodzenie pracy, opieki nad dzieckiem, wypraw i znalezienie chwili dla siebie było cholernie trudne, a gdyby nie one, to zapewne już dawno po prostu by się poddał. Bo nie dałby rady tak długo samemu.
Jak coś, to możesz zakończyć za nas oboje, będzie do rozliczenia, a ja dzisiaj tą wspomnianą rozgrywkę w MM zacznę :)
Jeden z wysoko postawionych urzędników Ministerstwa Magii obchodził wraz z żoną okrągłą rocznicę ślubu i z tej okazji zarezerwował stolik w jednej z najbardziej wytrawnych restauracji w Londynie. Chcąc jeszcze uprzyjemnić wieczór ukochanej żony, która była wielbicielką muzyki poważnej zdecydował, że ich wieczór powinna uprzyjemnić muzyka skrzypcowa. Znalezienie odpowiedniej skrzypaczki okazało się dużym wyzwaniem, jednak w końcu natrafił na ogłoszenie @Nessa M. Lanceley. Lanceleyówna spadła mu z nieba - nie dość, że świetnie grała to jeszcze miała idealną prezencję i była dobrze urodzona. Czy aby na pewno cały wieczór przebiegł po jego myśli?
Rzuć kostką, żeby sprawdzić co spotkało Cię podczas pracy 1,2 - wszystko idzie Ci jak z płatka, a małżeństwo jest zachwycone z Twojego akompaniamentu podczas kolacji, gdy nagle... pęka Ci sukienka. Dyskretnie zakrywasz swoją pupę, masz jednak świadomość, że nie będziesz w stanie dłużej tak grać, więc finalnie robisz krótką przerwę. Całe szczęście zaburzenia magii w niczym Ci nie przeszkadzają i z pomocą transmutacji szybko naprawiasz sukienkę i wracasz z godnością do pracy. Tym samym zyskujesz punkt z transmutacji - upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 3,6 - wieczór okazuje się katastrofą! Początkowo wszystko idzie jak po maśle, jednak w pewnym momencie potykasz się, a Twoje skrzypce rozbijają się o ramię małżonki urzędnika. Nie dość, że kobieta trafia do Świętego Munga, a jej mąż żąda od Ciebie zwrotu zaliczki, to jeszcze konieczna jest naprawa skrzypiec. Tracisz 40 galeonów - odnotuj to w odpowiednim temacie! 4,5 - wszystko wychodzi perfekcyjnie! Akompaniujesz wspaniale, wręcz udaje Ci się doprowadzić małżonkę urzędnika do łez wzruszenia. Mężczyzna jest tak zadowolony z Twojej pracy, że obdarowuje Cię dodatkowymi galeonami - otrzymujesz ich 20! Odnotuj zysk w odpowiednim temacie!
Była zdziwiona, gdy otrzymała tak szybką odpowiedź na swoje ogłoszenie i to jeszcze od tak znanej, wysoko postawionej persony! Na całe szczęście Lanceleyówna nie miała problemów z tremą czy innymi podobnymi jej rzeczami, radziła sobie naprawdę dobrze na scenie i od małego miała wprawę w występach przed ludźmi. Muzyka była nieodłącznym elementem jej życia. Uśmiechnęła się pod nosem, akceptując propozycję i zapewniając, że stawi się we właściwym miejscu i czasie. Szkotka w dniu spotkania wstała wcześniej, szykując się na tak ważną uroczystość. Włożyła elegancką sukienkę, obcasy i zrobiła delikatny makijaż. Burzę włosów zaplotła w dobieranego warkocza, a element dekoracyjny jej stroju stanowiły perełki. Strój niezbyt ją przekonywał — właściwie nawet zapomniała o jej istnieniu, musiała bardzo długo wisieć w szafie i była delikatnie za duża na wychudzoną ślizgonkę. Niemniej jednak nie było czasu szukać czegoś innego i gdy zabrała swoje skrzypce, teleportowała się do wybranej przez urzędnika restauracji. Lokal był drogi, pięknie przygotowany na obchody ich święta. Dziewczyna przedstawiła się, porozmawiali chwilę i tym samym zdobyła kilka cennych informacji na temat utworów, które ceniła sobie żona klienta. Napiła się z nimi kawy, a potem zaczął się występ. Szło jej naprawdę nieźle, klienci wyglądali na zadowolonych, a wybrane utwory były jednymi z tych, które Nessa lubiła najbardziej. Smyczek tkwił w dłoni, sunąc po strunach i pozwalając, aby łagodne dźwięki muzyki klasycznej rozbrzmiewały. Intuicja nie myliła dziewczyny — sukienka okazała się stara i zleżała, a z tyłu pękł nagle materiał, o czym utwierdził ją w przekonaniu chłodny podmuch powietrza. Robiła dobrą minę do złej gry, ciesząc się, że stoi w takim, a nie innym miejscu. Po zakończeniu pierwszej połowy koncertu w końcu miała przerwę. Pomknęła do toalety, idąc bokiem, aby zbyt dużo nie odsłaniać i za pomocą różdżki i jej ukochanej transmutacji, naprawiła materiał. Reszta wieczoru minęła spokojnie i bez niespodzianek. Złożyła parze życzenia, dała kwiaty i podziękowała urzędnikowi za wybranie jej jako muzyka na dzisiejszą okazję. Po krótkiej konwersacji i wspólnym deserze ruda wróciła do domu, od razu pozbywając się płatającej figle sukienki. To był dobry wieczór, a przypomnienie sobie klasycznych, podstawowych dla skrzypiec utworów stanowiło cenną lekcję dla Lanceleyówny, która niestety nie poświęcała muzyce tyle czasu, ile powinna. Doba była zdecydowanie zbyt krótka!
Byłaś zachwycona, gdy okazało się, że zatrudniono Cię w roli kucharza w tak popularnej, Londyńskiej restauracji! Wiedziałaś, że trochę czasu minie nim na dobre dopuszcza Cię do kuchni i zlecą przygotowywanie trudniejszych potraw, jednak każdy tak zaczynał. Stawiłaś się w pracy punktualnie, ubrałaś fartuch i czapkę, zajmując swoje stanowisko i czekając na pierwsze wyznaczone zadania bądź zamówienia do zrealizowania. Miałaś szczęście, personel był tu bardzo przyjazny i każdy trzymał za Ciebie kciuki, aby pierwszy dzień zaliczyć można było do udanych. Rzuć Kostką! Możliwe Scenariusze: 1,3 Dostałaś całą stertę ziemniaków do obrania oraz cebuli do pokrojenia. Nie była to praca marzeń, jednak na obiad przyszła duża rodzina i każdy z nich zażyczył sobie placka. Wzięłaś się więc do roboty, zakasując rękawy. Szło Ci zgrabnie i szybko, ogromna miska zapełniała się pokrojonym warzywem, a śmietnik obierkami. Gdy nadszedł jednak czas cebuli, poczułaś znajome, nieprzyjemne pieczenie. Była bardzo mocna, od razu wycisnęła z Ciebie łzy, na co Twoi współpracownicy wybuchnęli śmiechem i stwierdzili, że Cię to zahartuję. Widok miałaś rozmazany od płaczu i nieumyślnie rozcięłaś sobie palec, do którego dostał się sok. Szybko wyrzuciłaś pobrudzone warzywo i zeszłaś na zaplecze, aby przemyć i opatrzyć ranę. Ktoś musiał dokończyć pracę za Ciebie, jednak nikt nie wyglądał na zdenerwowanego. Zamiast tego, dostałaś gary do zmywania do końca dnia. Cóż, mogło być lepiej. Przez następny wątek pamiętaj o rozciętym palcu. 2,6 Wszyscy kucharze zajęci byli przygotowywaniem mięs na zamówioną kolację, więc dostałaś szansę się wykazać! Twoim zadaniem było przygotowanie kremu z soczewicy, z odrobiną sproszkowanych korzeni raptuśnika! Ochoczo zabrałaś się do pracy, radząc sobie naprawdę znakomicie. Znałaś ten przepis, nie musiałaś pytać i zawracać innym głowy. Trochę zajęło Ci znalezienie wszystkich potrzebnych garnków, misek czy chociażby składników, jednak po czasie Twoja zupa była gotowa. Szef spróbował, nie chcąc wypuścić z kuchni dania nowicjusza bez nadzoru i zamlaskał zadowolony, bardzo Cię chwaląc. Był w szoku gładką konsystencją i wyraźnym smakiem, bo dania z soczewicy nie były proste. Miałaś olbrzymi potencjał, a do Twojego kuferka trafia 1 Punkt Magicznego Gotowania ! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 4,5 Dzień był pracowity. Musiałaś robić te najgorsze rzeczy w kuchni, ale kilka razy proszono Cię o przygotowanie i doprawienie ryby, czy ułożenie kompozycji deserów na talerzach. Dałaś z siebie wszystko i łatwo dogadywałaś się z ludźmi, z którymi łączyła się wspólna pasja. Okazało się, że jeden z kucharzy zagadał się z kelnerką, która widocznie była jego żoną i zapomniał o wciąż tkwiącym na patelni Karjalanpiirakatcie i obowiązującym do niego sosie z języcznika migocącego! Podbiegłaś do kuchenki, ratując sytuację i w ostatniej chwili przenosząc danie na talerz! Zyskałaś tym uznanie oraz premię w wysokości 30 Galoenów , którą z własnej kieszeni dał Ci główny kucharz! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie!
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
To cud. Po prawdzie, nie wierzyła we własne szczęście. Zamiast na zmywak, wzięto ją na prawdziwego kucharza, doceniając talent Gryfonki. Ciężko pohamować euforię, kiedy życie (do tej pory systematycznie kopiące w tyłek) nagle otwiera przed tobą takie możliwości. Stabilna, dobrze płatna praca, zawód, który uwielbia i renomowana restauracja? Czy ona na pewno nie śni? Z rana odrobinę się stresowała. Pracownicy zapewne to wyczuli, okazując wyjątkowe wsparcie nowej osobie. Byli jak rodzina, do której trafiła i jaka z miejsca ją zaakceptowała. To niesamowicie miłe uczucie. Bardzo przyjemnie się rozmawiało, chociaż zadania nie należały do najbardziej ambitnych. Tu podaj, tam dodaj, pozamiataj, umyj garnki (sic!). Kilka razy dostała bardziej wymagające zadanie doprawienia ryby (co wcale nie było proste, łatwo można przesadzić z dodatkami) czy ozdobienia deserów. Szczególnie podobało jej się to drugie. Aranżowanie elementów na talerzu, układanie kompozycji i zgrywanie smaków oraz barw. Niemalże mogła posmakować prawdziwego gotowania, chociaż to tylko kwestia estetyki. Niemniej równie ważna. Każdy zmysł musi być jednako stymulowany, aby czerpać pełnię wrażeń z posiłku. Poza tym, kochała szykować desery. Może nie tyle je jeść, ale robić i podawać innym już bardzo. Jeden z kucharzy zagadał się z kelnerką. Na tyle, na ile zdążyła się rozeznać, prawdopodobnie byli małżeństwem. Uroczo razem wyglądali. Uśmiechnęła się, obserwując ich konwersację, gdy uwagę Peril odciągnęły skwierczące dania. Podbiegła do patelni, ruchem różdżki ściągając ją z gazu, a znajdujące się na niej pierożki podrywając w stronę stojącego na blacie talerza. Wolną ręką złapała łyżkę, zanim przemieszała sos, ratując go od całkowitego stracenia poprzez przywarcie do dna garnka. Może i nie było to wymagające danie, ale czasochłonne, aby zrobić ciasto, farsz, wszystko zapiec. Nie wspominając o sosie. Szkoda byłoby musieć zaczynać od nowa. A skoro już przy tym była, ułożyła całość zgrabnie na talerzu, doprawiając do smaku i komponując kolorystycznie z dodatkami. Kucharz wrócił w momencie, kiedy wzięła talerz, aby podać owy kelnerce. Zmieszał się, zdając sobie sprawę, jak blisko był zmarnowania własnej pracy i zmuszenia klienta do czekania. Słowa podzięki to nie było wszystko, co tamtego dnia Hem otrzymała. Premia znacząco poprawiła jej humor, nie wspominając o uznaniu ze strony głównego kucharza. Wspaniały początek nowej pracy.
@Hemah E. L. Peril z pewnością nie miała szczególnie łatwo. Fakt faktem, w pracy sobie radziła i to całkiem nieźle, a przy tym wszyscy zdawali się doceniać jej talent... A jednak, w "Soul" trzeba było dawać z siebie wszystko. Szef kuchni (i właściciel!) Tavora oczekiwał niezaprzeczalnej perfekcji i nie obchodziło go, czy toczyła się rozmowa o czystości garnka po ziemniakach, czy grubości plasterków pomarańczy, czy też zwieńczenia skomplikowanej potrawy wzorem z kremu z malwy. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik i jeśli płatek hibiskusa ognistego wylądował na talerzu pod złym kątem, to trzeba było to naprawić. Trzeba jednak przyznać, że Tavora miał oko do ludzi. Świeżynkę w ekipie obserwował bardzo uważnie, zaintrygowany jej smykałką do gotowania. Właśnie kogoś takiego szukał, ale potrzebował jeszcze kilku testów aby sprawdzić jak wiele mógł od Gryfonki wymagać. Nie chciał w swojej kuchni kogoś, kto nie potrafiłby nadążyć za jego trudnymi do spełnienia wymaganiami. - Mamy taki mały konkurs - poinformował Hemah, kiedy restauracja była już zamknięta i jedynym zadaniem było uprzątnięcie po zabieganym dniu. Potem zaczął wyjaśniać dziewczynie dokładniej, że czeka ich wielkie zamówienie i klient życzy sobie czegoś niesamowitego. Serwowane potrawy musiały zgrywać się z tematem imprezy - ogniem. North nie tłumaczył, czy chodziło o blask, pikantność czy może temperaturę. Zaproponował jedynie Peril, żeby przyszła któregoś dnia trochę wcześniej i w kąciku kuchni spróbowała stworzyć jakieś danie, które można byłoby dołączyć do menu gorącej imprezy. W końcu nawet taki mały szaraczek, który dopiero co dołączył do zaprawionych w boju pracowników restauracji, powinien dostać szansę na wykazanie się!
Na razie - kombinuj. W następnej ingerencji nastąpi rozstrzygnięcie konkursu.
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie do końca dogadywali się z szefem. Albo raczej, oboje mieli nadmiernie wybuchowy charakter ze skłonnością do niepotrzebnej agresji, przy czym Hemah nie zwykła dawać po sobie jeździć, kiedy wiedziała, że nie zrobiła żadnego błędu. Kąt ułożenia listków mięty na talerzu to jej najmniejszy problem, gdy zrobiła całe danie tak, jak sobie właściciel życzył. Miejscami uważała jego perfekcjonizm za zbędne przypierdalanie się (co też ze dwa razy w twarz mężczyźnie wyrzuciła używając wspomnianego określenia. Całe szczęście skończyła po tym tylko na zmywaku, nie na ulicy), z drugiej stopniowo zauważała, jak ważna jest kompozycja dania. W tej restauracji wszystkie zmysły i odczucia muszą ze sobą współgrać, czego nauczyła się dopiero przy Travorcie. Smak dań, zapach ziół, faktura poszczególnych składników, a na samym wstępie walory wizualne, tworząc niezapomniane wrażenie dla klienta. Kompozycja, która musi kusić, zachęcać oraz sycić oczy jest równie ważna, co odpowiednio usmażone mięso czy dobrane przyprawy. Z czasem jęła doceniać szefa za jego perfekcjonizm. Podobno tylko krowa nie zmienia zdania, a dziewczynie do wspomnianego kopytnego daleko. Wada zatem stała się zaletą, a niepotrzebne pyskowanie - aktywnym słuchaniem. Potrafiła przyznać, kiedy popełniła kardynalny błąd, potrafiła też przyznać, kiedy się pomyliła w ocenie. Miejscami również odnosiła wrażenie, że sam Travorta zaskoczony jest, iż dziewczyna nie uciekła z płaczem, jeszcze mając odwagę mu ostro odpowiadać na jego krzyki. Może też docenia jej talent, a starcie charakterów mu imponuje? Albo tak sobie tylko wmawiała. Kończyła sprzątać i składać, kiedy Travorta do niej podszedł. Poza miejscami, gdy zawodziło się jego oczekiwania (czyli większością sytuacji podczas zwyczajowego dnia w kuchni), potrafił być naprawdę miłym człowiekiem. To, że jednego dnia pokłócili się o krzywe linie z sosu na brzegu talerza nie oznaczał, iż drugiego nie pogadają kulturalnie na trywialny temat. Wobec tego nie odczuła stresu ani spięcia, gdy podszedł. Poza tym, o co można się przyczepić, kiedy kuchnia lśni? Wycierała ręce, słuchając z rosnącym zainteresowaniem. Uśmiechnęła się po tym szeroko, z entuzjazmem informując, iż podejmie się udziału w konkursie. Kolejne dni eksperymentowała w domu, decydując się nie być nadambitną. Porwanie się na główne danie może ją skreślić w starciu z weteranami kuchennymi, nieważne, ile by miała talentu. Talentem nie nadrobi lat doświadczenia. Nie chciała też się ośmieszyć, kiedy dano Gryfonce taką szansę. Za kilka dni, postawiła przed Travortą talerz. Nie czekała, aż zacznie zadawać pytania, zamiast tego sama się pokusiła o opowiedzenie o daniu. - Zdecydowałam się przygotować coś niewielkiego, co może być albo przystawką otwierającą lub przystawką na koniec do smakowania alkoholu. Przyszykowałam oba warianty. Zaczynając od przystawki otwierającej, wybrałam miękki ser kozi Mothais a la Feuille. Charakterystyczna tekstura skórki powstaje poprzez dojrzewanie owinięty przez liście orzecha w pokoju o wysokiej wilgotności. Uwydatniłam teksturę poprzez obtoczenie sera w popiele. Oczywiście, nie jest to typowy pył z ogniska, a suszone i bardzo drobno zmielone zioła, jakie imitują popiół. Dodatek grubiej zmielonych płatków hibiskusa ognistego nadaje kawałkom sera wyglądu żarzących się węgielków - może nawet jaj popiełka. Niewielkie, a jednak niebezpieczne, bowiem często pojedyncza iskra starczy, aby wzniecić pożar. To samo odczuć można przy smakowaniu dania. Jak sam pan wie, trzymanie sera w popiele osusza jego skórkę. Ostra, chrupiąca i pikantna od ziół, szybko łagodzona przez ciepłe, kremowe i łagodne wnętrze podanego na gorąco sera. Rozpływa się na języku, pozostawiając orzechowy, słodki posmak, łamany przez subtelną nutę porastającej go pleśni oraz ziemne tony nadane przez liście, jakimi okręcony był podczas dojrzewania. Rozgrzewa, ale nie piecze w język, szykując na kolejne, równie ogniste dania. Jeżeli chcieć podać tu alkohol, ośmielę się zasugerować whisky słodową. Przerwała na moment, aby wziąć wdech, nim kontynuowała. - Na przystawkę zamykającą wybrałam szwajcarski L’Etivaz, potraktowany podobnie, lecz z osobną kompozycją ziołową i bez dodatku ognistego hibiskusa. Nadaje im to wygląd mocniej zgasłych, chłodnych już węgielków, jakie zostają po szalejącym ogniu. I tutaj skórka jest chrupiąca oraz aromatyczna, ale nie jest łagodzona poprzez subtelne wnętrze. L’Etivaz to ser o mocnym, słodkim smaku, kremowy, wyczuwalnie owocowy. Pozostawia na języku delikatny posmak dymu, nad którym wędzony był podczas produkcji, co moim zdaniem wspaniale zamknie kolację o motywie ognia. Jego głęboka słodycz doprawiona otaczającymi go ziołami idealnie dopełniona zostanie poprzez szklankę burbona. Z win sugeruję Chardonnay z mocnym, owocowym aromatem. Skończyła. Odetchnęła i czekała. Nie tylko na test smakowy, ale przede wszystkim końcową ocenę.
Szef Tavora nie był przekonany odnośnie zapraszania @Hemah E. L. Peril do wzięcia udziału w małym kuchennym konkursie. Chciał, żeby się wykazała, a jednocześnie nie lubił dawać ludziom złudnych nadziei - nie uśmiechało mu się wcale, żeby dziewczyna zaraz rzuciła wszystko i zabrała się za kombinowanie z potrawami na zaplanowany event. Rzecz w tym, że nie miał pojęcia co do jej prawdziwych umiejętności i był zwyczajnie ciekaw, co mu zaproponuje. Jak się okazało - nic kosztem obowiązków. Spodziewał się dania głównego. W przypadku takiej klasyki wiele mogłoby ujść płazem, ale można było też niesamowicie zaszaleć. Fakt faktem, mężczyzna był zwyczajnie zaskoczony i zadowolony pomysłowością Gryfonki. Nie przerywał jej podczas prezentacji, słuchał i przyglądał się zaserwowanym przystawkom. Spróbował, sprawdzając jakie pokrycie miały słowa Peril. - Przystawka otwierająca jest genialna - nie miał problemu z komplementowaniem, jeśli coś faktycznie mu się podobało. Tavora obrócił talerzyk, raz jeszcze - po skosztowaniu - zwracając uwagę na walory estetyczne. - Dobry trop z tym hibiskusem, podoba mi się dobór ziół... Osobiście może dałbym je nieco intensywniejsze, ale dałaś świetną bazę. Tu nie mam się do czego przyczepić, za to do przystawki zamykającej już mam zastrzeżenia. Prawdę mówiąc, w twoim pomyśle nie ma niczego magicznego. Rozumiem ideę z przygaszonymi węgielkami, ale mam prostą obawę - zginą, przemkną niezauważone. Sam L’Etivaz bardzo mi się podoba, ale jeśli impreza będzie przebiegać w przyjemnej atmosferze, to brak choćby drobnego wow sprawi, że nikt nie zwróci na to cudo uwagi. Szybko wrócił do chwalenia. Przyznał, że bardzo liczył na wykorzystanie hibiskusa ognistego. Na sam koniec szef kuchni poinformował Gryfonkę, że oficjalnie w jej ręce lądują serwowane na przyjęciu przystawki.
Nie był to wcale żart. Pomimo obecności szefa i innych kucharzy, to właśnie Hemah przypadło kierowanie pracą podczas wydawania przystawek. Kiedy nadszedł dzień imprezy, a ogień buchał ze wszystkich stron, dziewczyna musiała dać z siebie wszystko.
I jak poszło?:
Rzuć jedną kostką. 1, 2 - Okazuje się, że największy problem to współpracownicy. Niektórym wyraźnie nie podoba się, że pomimo krótkiego stażu w kuchni dostajesz tak odpowiedzialną funkcję - szef ceni twoje zdanie, co prędko wzbudza w innych zazdrość. Ciężko nazwać to rzeczywistym sabotażem, ale dostrzegasz drobne niedociągnięcia i pstryczki, które mają zepsuć twoją pracę. Tutaj ktoś zapomniał podgrzać, tam zaginął talerz, a przyprawy jakimś cudem pozmieniały miejsca. Całościowo można określić to brakiem dobrej organizacji, bo choćbyś stawała na rzęsach, nieelegancki chaos wkrada się do kuchni. Tavora pospiesznie przejmuje stery, nie chcąc pozwolić na żadne, nawet najmniejsze opóźnienia. Gdzieś w tym wszystkim trafia do ciebie drobna nagana, ale prawdę mówiąc szef wygląda na złego na siebie. Wszelkie te zmiany sprawiają, że wydawane przystawki nabierają innego charakteru, wyglądają inaczej i dostają paru drobiazgów, które na prędko wpadają do głowy szefowi. Chyba niezbyt już możesz się pod tym podpisać... I chyba możesz śmiało czuć się zbędna. 3, 4 - Jakim cudem problemy z dekoracjami przedostały się do kuchni? Ach, tak, inne dania. Przygotowywanie potraw stojących w ogniu, żarzących się i strzelających iskrami, nie należy do prostych zadań. Twoja praca z pewnością jest utrudniona. Jest niesamowicie gorąco, a dym drapie w gardle i szczypie po oczach. W całym tym zamieszaniu łatwo jest o wypadek - niestety, nie masz za dużo szczęścia. Wywraca się na siebie garnek z sosem, do którego jeszcze nie została dodana wystarczająca ilość eliksiru chroniącego przed ogniem. Wystarcza kilka iskier w połączeniu z poszczególnymi przyprawami, żeby twój fartuch stanął w ogniu... Nic poważnego się nie dzieje, reakcja współpracowników jest błyskawiczna. Jedyne obrażenie to niewielkie poparzenie na prawej dłoni, które pojawiło się podczas pospiesznych prób ugaszenia pożaru. W następnym wątku możesz jeszcze skarżyć się na drobny dyskomfort związany z gojącą się raną. 5, 6 - Radzisz sobie świetnie, zachowujesz się jak plumpka w wodzie! Pomimo trudnych warunków i ogromnej presji, nie przytrafiają ci się żadne większe potknięcia. Wydajesz przystawki, a szef zdaje się być zachwycony. Prosi również o wsparcie podczas przygotowywania pozostałych dań i chociaż tam już nie pełnisz takiej wielkiej funkcji, to z pewnością możesz się wiele nauczyć. Po zakończeniu eventu okazuje się, że organizator poprosił o przekazanie ogromnej pochwały za przystawkę, która wszystkich urzekła. Z pewnością towarzyszy ci ogromne zmęczenie, ale możesz być z siebie dumna. Ze względu na przymus korzystania z wiedzy z szerokiego zakresu (zaklęć, samego w sobie gotowania, transmutacji, zielarstwa), otrzymujesz punkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Taki był cel - aby przystawka zamykająca miękko zakończyła imprezę, a nie wywoływała wow wtedy, kiedy już po wow w mniemaniu Gryfonki winno się odpocząć. Niemniej nie kłóciła się. Doceniała każdy komplement, a zdanie w kwestii L’Etivaz zachowała dla siebie. I tak czuła się zadowolona z siebie. Genialne. Powiedział, że jest genialne! - Dziękuję - uśmiechnęła się, a w błękitnych oczach skakały iskierki radości. Nie było łatwo spełnić wysokich wymagań Tavora. To naprawdę powód do dumy z siebie. Stopowała jednak swą blond głowę, nie chcąc osiąść na laurach; niezaprzeczalnie przez te dni poczyniła postępy we własnej sztuce. Doceniła wartość strony wizualnej, poprawiła się w samym gotowaniu, osiąga już poziom niemalże profesjonalnego tworzenia dań... Ha! Profesjonalnego już, zważywszy na to, przed kim teraz stoi ze swoimi serkami. Ale nie może dawać się ponieść kilku komplementom, choć znaczyły dla niej wiele. Musi wciąż się doskonalić. Mięła w palcach krawędź fartucha, acz na ostatnie słowa szefa aż przestała. Nie spodziewała się, że powierzy jej kierowanie serwowaniem przystawki. Może nauczyć innych ją robić, może po prostu spisać przepis i odsunąć się w tył, jak wypada komuś, kto pracuje ledwie trzy miesiące... Ale nie. Ma się zająć patrzeniem innym kucharzom na ręce i pouczaniem ich. Wzięła głębszy wdech. To nie tylko spory awans, to też ciążąca odpowiedzialność za ważne wydarzenie w restauracji. Presja. Problemy. Czy inni współpracownicy będą skorzy do słuchania jej? Do tej pory wydawali się okazywać dziewczynie wsparcie, ale wszystko zrewidowane zostanie w momencie, w którym to ona stanie na czele. Na szczęście tej z pozoru mniej istotnej części kolacji. To tylko przystawki. Jakież to szczęście, iż nie porwała się na danie główne. Czasem lepiej jest nie być nadambitnym. Zdecydowanie lepiej. Nie zamierzała jednak stchórzyć i podziękować. Podkulić ogon, bo postawione przed nią zadanie wydaje się bardzo trudne. Zamiast tego obiecała dać z siebie wszystko. To wszak tylko przystawka. Dobry początek, aby się podszkolić. W dniu imprezy było dużo krzyczenia. Nie tego agresywnego. Albo raczej - z zewnątrz mogło wydawać się agresywne, jednak każdy w kuchni zdołał do niego nawyknąć. Przystawek trzeba było dużo więcej, niż się spodziewała. Ilość ludzi przerosła jej oczekiwania, a to oznaczało wiele pracy. Mielenia ziół, podgrzewania sera, tworzenia kompozycji na talerzu. Ale jednak podłapali wszyscy wspólny rytm. Nikt nie uznał, że to przesada, aby świeżynka zajęła się pomniejszą częścią imprezy, kiedy nadal mogą lśnić przy podawaniu reszty dań - tych głównych i deserowych. Tym samym atmosfera w kuchni wolna była od jadu. Wszyscy pracowali sprawnie i zgranie. Nie omieszkała aktywnie pomagać przy reszcie dań. Odciążyć nieco innych kucharzy. Podziękować im za pracę, a na koniec dnia wypić nawet po kieliszku wina za udany wieczór. Co prawda owy "dzień" skończył się późno w nocy, a dziewczyna ledwie na nogach stała, ale nie przestawała się uśmiechać. W głowie wciąż brzmiały jej pochwały od klientów i szefa, kiedy wracała nad ranem do domu.
5 /zt
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Dzień zbliżał się ku końcowi. Fabien czuł ciepłe promienie na policzku, kiedy obracał białą laskę w palcach. Bark dociskał do zimnej ściany, oddychając wolno i czekając na dobry moment. Czy wręcz na Momenta. Średnio go kojarzył. Puchon chyba, tak? Niewidomy nie zwykł naklejać ludziom łatek i unikał szufladkowania. Sądził jednak, że wychowankowie Helgi bywali... Milsi? Tymczasem echo bólu z klatki piersiowej wciąż przypominało o niedawnej wizji. Kłótni, bójce zakończonej niesamowicie krwawo dla Walijczyka. Kto by pomyślał, że ten chłopak okaże się taki wyszczekany. Zaczepny, nieprzyjemny. Na tyle, aby sprowokować. Butelka została stłuczona, ostre szkło wbite w skórę. Krzyki, rozdarte ubranie, słodkawy zapach posoki. Potarł skroń, przestając rozpamiętywać wciąż tę jedną scenę. Jak zwykł wieść życie jako kaleka na poziomie zadowalającym, tak miejscami przeklinał własną ślepotę, mając znacząco utrudnione interpretowanie wizji. Szczególnie w kwestii czasu. Czekał więc w napięciu, wsłuchując się w otoczenie. Wyłapując słowa i odgłosy, jakie pokrywały się z tym, czego doświadczył rankiem. Nabrał wolno powietrza, słysząc rozmowę grupki studentów o ostatnim meczu. Opuścił laskę i gwałtownie wyszedł zza zakrętu. Ramię uderzyło w pierś, kiedy się zderzyli. Wytrącone zakupy poleciały w stronę chodnika, trzask rozbijanego szkła rozległ się w zatłoczonej alejce. Blondyn spłoszył się. - Przepraszam! - Zaczął zaraz, cofając się o krok, zgarniając laskę bliżej siebie. Jakby bał się, że nią też wyrządzi jakąś krzywdę, gorszą niż już i tak stracone wino. - Nie chciałem... Nie widziałem cię - zażartował blado, unosząc nieśmiało kąciki ust. - Nic się ważnego nie zalało? - Spytał po tym cicho, martwiąc się, że Jack stracił jakieś cenne dokumenty. - Mam nadzieję, że to była tylko woda...?
Moment potrafił być miły. Acz mało kto dawał mu ku temu okazję. Zwyczajnie, szanse że trafi się chwila, gdy akurat humor dopisze, a planety i gwiazdy będą w odpowiednim ułożeniu, w zgodzie z aktualną fazą księżyca i natężeniem światła marketowego neonu drażniącego go nocą, podczas snu, jest naprawdę bardzo znikoma. Dzisiaj może nawet dałby radę zrobić komuś miły prezent, ale wszystkie dobre intencje Jacka właśnie barwiły brudny chodnik, wsiąkając w szpary między płytami. Ten donośny trzask to dopiero był początek nieszczęść. Odwrócenie jednego fatum, wcale nie oznaczało, że los się za to nie odegra. Szczęściem więcej nic nie podrażniło ciała jednego ani drugiego z chłopców. - Co do..? Ślepy jesteś? - Rzucił w stronę nieszczęśnika, dopiero po chwili zauważając potwierdzającą jego słowa laskę. Naprawdę był ślepy. Ale to nieszczególnie sprawiło, by Jack miał mu współczuć z tego powodu. - Kaleka. - Mruknął z pewnym zawodem w głosie. Jakoś nieszczególnie przejmując się swoimi wcześniejszymi słowami. Strasznie drażniło go bycie dla kogoś pobłażliwym tylko dlatego, że ten ktoś był chory lub w jakiś sposób niedomagał. Zupełnie jakby robił to specjalnie. Rozumowanie Jacak było strasznie pokrętne i dziecinne niekiedy. - Żadna woda! Zmarnowałeś mi wino. - Pochylił się, aby przerzucić kawałki szkła gdzieś bliżej kosza na śmieci – jeszcze musiał to posprzątać i sam pozbierać. Papierowa torba również wylądowała w koszu. Cała nasiąknięta była lepkim, aromatycznym płynem. Może nie był to trunek z najwyższej półki, ale do najtańszych też nie należał. I co teraz? Przyjrzał się bliżej Fabienowi. Miał wrażenie, że skądś go kojarzył. Przelotnie, ale jednak… chyba nie był wtedy ślepy? A przynajmniej na takiego nie wyglądał. - Wracaj do domu. Nie wchodź ludziom w drogę. - Rzucił, neutralnie odpuszczając sibie nękanie chłopaka o pieniądze. Otrzepał dłonie i spojrzał na zegarek, czy da radę jeszcze coś dzisiaj kupić. Najwyżej będzie bez prezentu. To nie pierwszy raz jak wita się z kimś z pustymi rękoma. Żadne rozczarowanie. Wszyscy byli przyzwyczajeni.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Możliwe, że Jack wylądował w Hufflepuffie, bo tego mu trzeba było - lojalności, przyjaciół i pracowitości. Prawdopodobnie gdyby trochę się przyłożył, zaszedłby w życiu naprawdę daleko. Nieznane są wszak wyroki czary, ale większość nie wydaje się błędna. Nie ślepemu oceniać, skoro sam właśnie w całkowicie pokrętny sposób stara się zmienić bieg losu. Uśmiechnął się krzywo na to pytanie, czując pewne zmieszanie. Czy to już bezczelność, tak wykorzystywać własną ślepotę...? Nie wiedział, czego się spodziewać, ale kultury po Jacku najwyraźniej nie powinien. Może i dobrze, że nie miał wysokich wymagań względem tego wieczora. Chociaż liczył, że jedzenie zawsze złagodzi obyczaje i się Puchon poprawi wraz z postępem wieczora. - Bardzo mi przykro... - Zaczął, a w głosie pobrzmiewało szczere zmieszanie. Nie kłamał z tym, że żałował rozlania wina. Ale przedkładał jednak wartość zdrowia i życia Jacka nad alkohol. Chwilę zaciskał palce na lasce, zanim wyglądał, jakby wpadł na pomysł. - Może w ramach rekompensaty zaproszę cię na kolację? Mam na dziś umówiony stolik w restauracji - zaproponował entuzjastycznie, uśmiechając się przy tym. Tak typowo bułkowo, uroczo i niewinnie. Faktycznie, jakby spojrzeć po nim, można uwierzyć, iż idzie do jakiegoś elegantszego lokalu. Prochowiec, spod którego wystawały czarne spodnie w kant i czarna koszula. Dobrze wyprasowane i wyczyszczone zaklęciami, aby w razie nie bielił się na jednolitym materiale żaden kurz czy włosek. - To całkiem niedaleko. Dwa zakręty stąd. I oczywiście, ja płacę - dodał jeszcze, jakby licząc, że ten argument pomoże Jackowi podjąć decyzję, przechylając szalę ku zgodzie.