Choć w inne pory roku to miejsce służy do zabawy na wrotkach, to w zimę w pełni rozkwita. Tor zamienia się w ogromne lodowisko, pięknie oświetlone i udekorowane. Idealne miejsce, żeby pobawić się ze znajomymi, albo trochę potrenować. Zwykle pełno tu uczniaków z Hogwartu, którzy nie raz stawiają właśnie tutaj pierwsze kroki na lodzie. Ponad torem fruwają setki migoczących lampionów. Na to miejsce rzucony jest czar, dzięki któremu nie potrzeba wcale grubych kurtek ani szalików. Łyżwy/wrotki wypożyczane są za darmo!
Autor
Wiadomość
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Uniósł nieco wyżej brodę, pochylił głowę i przyjrzał się baczniej twarzy dziewczyny. Podrapał się nawet po brodzie, iście aktorsko, stwierdziwszy, że lepiej rozbawić Puchonkę niż ją drażnić swoim oporem. W końcu obiecała mu herbatę i zamierzał z tego skorzystać, choć zapewne to on zapłaci i nie da jej dojść do słowa. Tego nie musiała póki co wiedzieć. - Mówisz? Popatrzmy... Chelsa? Celeste? Chesire? Serio, słyszałem takie imię. Kiedyś strona w księdze postanowiła mi je zaśpiewać. Chiara, Carrie? - strzelał i na podstawie jej mimiki próbował określić sobie trop. Skoro ona do niego pełnym imieniem, to nie pozostanie dłużny. Skubana, nie był pewien czy tak łatwo odgadnie, a wątpił, by zechciała je sama przedstawić. Jej trajkotanie było tak wesołe i zaraźliwe, że z każdą upływającą chwilą ulegał. Uśmiechał się mimowolnie i zaczął wspominać swoją epicką wywrotkę z przymrużeniem oka. Co prawda wolałby zachować to dla siebie, ale sposób w jaki Cherry to przedstawiała aż sam się prosił o opublikowanie. - Wierzę na słowo, ale następnym razem jak już chcesz zdjęcie do ołtarzyka to może nie wtedy, gdy przypominam pijaną akromantulę tylko artystę. - zasugerował, a gęba mu się sama cieszyła i aż się sam sobie dziwił. Przebywanie w towarzystwie kapitanki Puchonów było łatwe i przyjemne. Oczyszczała myśli swoją wesołością. Tak więc rozprawiła się z jego oporem składając ostatecznie obietnicę zwrócenia zdjęcia. Co prawda będzie musiał przypilnować czy sobie go nie skopiuje... nie z nim takie numery! Uniósł brwi pełen szoku w jaki prędki sposób założyła łyżwy i znalazła się na lodowisku. To on ledwie wyciągnął rękę w kieszeni, by gestem i słowem poprosić o swój rozmiar, a Cherry była już gotowa. Szybko uporał się ze skrzatem, którego jedynie musnął wzrokiem bez zbędnych grzeczności, usadowił się na ławce i podjął pierwszej próby - wciśnięcia stóp w ciasne i niewygodne łyżwy. Udało mu się, oczywiście w znacznie dłuższym czasie, ale jednak. Minęła minuta, a on nie wstawał. Podrapał się po skroni, poprawił czapę i rękawiczki. - Cherry, zamknij oczy a najlepiej schowaj aparat. Uwaga, nadchodzi przerośnięty druzgotek! Kryć się, polecam. - zasygnalizował, uprzedził - żeby nie było! i wstał. Miał do pokonania raptem trzy metry. Nie przemieścił się z gracją, co to, to nie. Przypominał mugolską otyłą kaczkę u schyłku żywota. Dotarł trzęsąc się ze śmiechu i chwycił się bandy. Popatrzył na wyciągniętą dłoń Cherry, potem na lód, znowu na dłoń i znowu na lód. - Czy mam opcję wycofania się? Nie polecam mnie ciągnąć, bo znów wylądujemy na ziemi. - aż mu serce zabiło szybciej na myśl o epickim upokorzeniu się w wersji drugiej. Posłał dziewczynie uśmiech, który miał wyjaśnić czemu to nie przyjął jej dłoni - chwycił się rękoma bandy i dzięki temu po wejściu na lód nie wywrócił się na "dzień dobry". Jak się przykleił, tak nie zapowiadało się, by miał odsunąć się nawet na milimetr. - Dobra, jestem na lodzie, pokaż co potrafisz Eastwood. - zachęcił ją, mając w duchu nadzieję, że chociaż na chwilę zapomni po co go tu zaciągnęła. Grał na zwłokę. Wbijał palce w bandę i starał się nie patrzeć na swoje nogi ani na lód. Jakby tylko pochylił głowę, od razu by zaliczył pierwszy upadek. To złośliwość rzeczy martwych. Dodatkowo te łyżwy wcale nie były tak wygodne jak powinny. A co, jeśli w środku zalągł się jakiś gumochłon?!
Zielone oczy Cherry powiększyły się znacząco, kiedy przepełnił je podziw i entuzjazm. Ciężko byłoby cokolwiek wyczytać z jej mimiki, bo wcale Finnowi nie pomagała w kwestii odgadywania jej prawdziwego imienia - po prostu zachwycała się każdą propozycją, odgórnie uznając ją za lepszą od oryginału. Nie była jakoś tragicznie uprzedzona do imienia, ale w grę wchodziły skojarzenia. - Piękne! - Zapiała, wyraźnie zazdrośnie. Nie trafiał, szukając pod dobrą literką, ale trochę za bardzo oddalając się od banalnego skrótu. Puchonka nie była aż tak kreatywna... Chociaż, fakt faktem, Cherry chyba pierwszy raz użyte zostało przez jej brata, a następnie rozpełzło się na wszystkie strony i zakryło matczyną inwencję. - Hej, masz fajne pomysły... Ale to nie jest takie trudne. Prawdę mówiąc, różnica jest niewielka - i nawet miała dać mu dalej zgadywać, kiedy wzruszyła ramionami i uznała, że co jej tam szkodzi. - Cheryl Aileen Reese Eastwood. My pleasure. Jej się całkiem podobała pijana akromantula. Cher o wiele łatwiej było zagadywać do chłopaków, niż do dziewczyn, na co wpływ miał zapewne czas spędzony w towarzystwie wielu braci... Ale niektórzy byli zwyczajnie onieśmielający. Finn też, czasami, nie wydawał się zbyt przyjazny. Miał w sobie coś poważniejszego, co Eastwoodówna wychwytywała niekiedy przypadkiem, gdy na lekcji zapadała cisza, albo gdy chłopak w milczeniu przemierzał korytarz. Nie mieli nigdy większej styczności, bo Cherry potrzebowała jakiegoś punktu zaczepienia. Była tchórzem i chociaż z wieloma rzeczami było jej bardzo komfortowo, to czasami dalej napotykała ogromną blokadę. Zobaczenie takiej ludzkiej pomyłki zwyczajnie uświadomiło jej, że chłopak jej nie zje, czy coś. - Czy ja dobrze rozumiem, że obiecujesz mi sesję? Wspaniale, panie artysto. Chętnie skorzystam - zapewniła go, niezbyt nawet wiedząc o jakiej sztuce sobie tak radośnie rozmawiają. Chyba nie chodziło o taniec, ani jazdę figurową na łyżwach... Chyba. Czekała cierpliwie, potem prychnęła z rozbawieniem - aparat był schowany. Teraz nawet w przypadku wywrotki nie miałaby szans go uszkodzić. Nie po to tak błagała mamę o zaprojektowanie torby zapewniającej niezwykłe bezpieczeństwo zawartości, żeby teraz skakać po lodzie ze sprzętem w ręku! - To ty miałeś pokazać! - Zacmokała z dezaprobatą, powolutku oddalając się od bandy i zostawiając chłopaka samego. Przejechała kawałek, zakręciła się ostrożnie i dopiero zaczęła nabierać prędkości. Nie było jeszcze dużo ludzi, więc mogła zrobić zgrabne kółko i wrócić do modlącego się do bandy Puchona. - FINAAAAAAN - oznajmiła swój powrót, mało profesjonalnie hamując zawieszenie się przez barierkę. - Chodź, chodź, razem. Nie zabijesz się, obiecuję. Uczę ludzi latać na miotłach, nie poradzimy sobie na lodzie? - Złapała go za rękę i pociągnęła leciutko, by odkleił się od bandy i odrobinkę jej zaufał.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie dawała mu wskazówki, bowiem pisk i zachwyt wymalowany w jej zielonych oczach skutecznie mieszał. Nie wiedział zatem czy zbliża się do celu lecz po chwili zaskoczyła go, bowiem postanowiła wręczyć mu do rąk swoje pełne imię. Uniósł jasne brwi myśląc, że będzie musiał się więcej nagimnastykować, by dopiąć swego. Nie miał jednak nic przeciwko - gdzieżby śmiał. - Cheryl. - powtórzył, sprawdzał czy dobrze je zaintonował i odpowiednio zaakcentował. Nie wpadł na to, od razu poszedł w zupełnie odwrotnym kierunku. - Brzmi... miękko. Znaczy fajnie. No dobrze, Cheryl, w takim razie miejmy to już za sobą. - jako muzyk lubił sobie analizować wydźwięk niektórych imion. Jedne były płynne, łagodne, lekkie w wymowie, inne zaś brzmiały jak błyskawica, jak coś ciężkiego, mocnego i na swój sposób intrygującego. Uznał jednak, że nie będzie wciągać Cherry w ten temat, bo zapewne nie umiałby przestać trajkotać o muzyce. Swoją drogą, wypadałoby poćwiczyć jakieś kolędy i poszukać w odmętach kufra zapisu nutowego dla gitary... - To była tylko propo... - próbował przebić się przez jej entuzjastyczne przyjęcie niejawnie i niecelowo wypowiedzianej obietnicy sesji fotograficznej. Zaraz, co? Czy on się właśnie wpakował w kłopoty? Nie przepadał oglądać siebie samego na zdjęciach, zawsze wydawał się zbyt wysoki, zbyt chudy, taki pokraczny... no jak prawdziwa akromantula! Otworzył usta, aby słabo zaprotestować ale jakoś zabrakło mu werwy. Po chwili stwierdził, że lepiej by capnęła do ołtarzyka zdjęcie jego z gitarą niż rozpłaszczającego swe zacne jestestwo na niewygodnej tafli lodu. Mniejsze zło, czyż nie? W dodatku takie energiczne i entuzjastyczne, że raczej nie powinna znaleźć gorszej odsłony Finna Garda. Najgorsze było za nim. Jest na lodowisku, trzyma się bezpiecznie barierki i nie rusza nawet na krok. Taka "jazda figurowa" bardzo mu odpowiadała, chociaż zapewne bardziej przypominał starczą pozycję goblina niż tańczącego w jeziorze łabędzia. Powiódł wzrokiem za Cherry, która oczywiście nie złapała haczyka, czego w duchu żałował. Nie miał ochoty opuszczać oparcia. Nie, czuł w sobie protest. Dobrze, że nie było tłoku, bowiem znając życie dostarczy ludziom niesamowitych atrakcji swoimi upadkami. Ich był pewien tak mocno jak potrzeby oddychania. Wodził za nią wzrokiem, gdy nabierała prędkości. Przełknął ślinę. Ona naprawdę dobrze się tutaj czuła, zupełnie jak Vinci. Nie upadała, nie chwiała się... jak ona to robiła? Może te łyżwy były zaczarowane? Oparł plecy o bandę, nie odrywał od niej rąk i zrobił dziwną minę typu "why me?", kiedy dziewczyna do niego wróciła z wyraźnymi iskierkami bijącymi z zielonych oczu. To oznaczało brak odwrotu... Odwrócił się do niej przodem, gdy zawisła na barierce. - Cherry, ale tu chodzi o ląd. W powietrzu mi lepiej idzie. Zabić nie zabiję, ale będziesz mnie jutro z Vincim zwlekać z łóżka. - potrząsnął głową i postanowił nie zastanawiać się co wydarzy się nazajutrz. Najpierw wypada nabić sobie więcej siniaków, jakieś dwadzieścia parę- stworzy sobie kolekcję z tymi, co je ledwo nabył na przytulaniu się do śliskiego chodnika. Poczuł obecność jej dłoni, w ostatniej sekundzie zawahał się i wtedy właśnie Cherry go oderwała od bandy, a on niechcący opuścił ostatnią ostoję, ostatnie stabilne podparcie, które nie będzie płakać z bólu po upadku. Wzmocnił nacisk na dłoni Cherry, to był odruch, silniejszy niż mógł nad nim zapanować. Nie ruszył się, był jak posąg, jak ciągnięta skała choć z powodu uzbrojenia w łyżwy nie stawiała takiego oporu. Drugą rękę miał wyciągniętą na bok a minę miał iście skołowaną. Czemu się jeszcze nie przewrócił? Dobrze, wystarczy tylko niewiele oddychać i się nie ruszać. - Ymm... no dobra, to pojeździłem, może odholuj mnie bliżej bandy, a nie na środek, dobra? - ledwie poruszał ustami, gdy prosił o eskortę. Śliskie podłoże go stresowało, pamięć jego mięśni spinała je i przygotowywała do serii obić. - Tu chodzi o twoje zdrowie, Cheryl. Jak Merlina kocham, nie chcę mieć cię na sumieniu. Czemu nie zwalniamy?? - zapytał z delikatną nutą paniki w głosie. Z drugiej strony podobało mu się to spotkanie. Było normalne, miłe, fajnie będzie je wspominać. Idealna odskocznia od gorszych dni.
- Miękko? Moim zdaniem niezbyt. Cherry brzmi miękko, Cheryl jakoś tak ostrzej - ale jak już dodasz drugie imię, to jest nieco lepiej. Po mamie, tak swoją drogą, więc chyba jednak wiedziała co robi. Już nawet Reese nie jest takie poważne... Ale w sumie nie narzekam. Mam sporo braci, więc rodzice pewnie już trochę zgłupieli z tymi imionami. - Uzewnętrzniała się, jak niemal zawsze. O Cherry łatwo było się czegoś dowiedzieć, bo ona szukała znajomości opartych na szczerości - nie ukrywała wcale wiele. Unikała pojedynczych tematów, pozostałe sama przywoływała. Nie widziała też w tym żadnych problemów, bo dopóki komuś wyraźnie jej dźwięczny głos nie denerwował, to ona sama o ciszę nie prosiła. Wcale nie była aż tak utalentowana czy też wyćwiczona. Wiśnia starała się jechać powoli, bardzo ostrożnie - asekurowała się lekko poprzez przesuwanie rąk. Niejednokrotnie pozerkiwała na lód, innym razem rozglądała się czujnie po swojej trasie. Nie jeździła na łyżwach już jakiś rok, potrzebowała chwili na nabranie większej pewności siebie. Była sportowcem, wychowała się właściwie na miotle... I kiedy już upewniła się w przekonaniu, że uwielbia ruch, to zaczęła próbować nowych rzeczy. Łyżwy wydawały jej się bardzo podstawowe, w końcu wychowankowie hogwarckich domów mieli dostęp nie tylko do lodowiska w Hogsmeade, ale często również wykorzystywali zamarznięte, utwardzone zaklęciami jezioro. Nic dziwnego, że Puchonka ze swoim zawzięciem po prostu podłapała trochę ruchów. Lata spędzone nad opanowywaniem własnego ciała teraz ładnie skutkowały, bo nawet jeśli Cher nie szalała i zaczynała powolutku, to nie musiała martwić się o brak gracji i wdzięku. - Tak? To czemu jeszcze nie mam cię na liście zawodników drużyny? - Przewróciła oczami z rozbawieniem, nie przyjmując wyjaśnienia w postaci większego zamiłowania do quidditcha. To jest, bardzo jej się to podobało i niesamowicie to popierała, ale gdyby świat był idealny, to swoich graczy wyciągałaby na inne zabawy, żeby nie zanudzić się powtarzaniem w kółko tych samych sekwencji miotlarskich. - Na Morganę, czy ty mnie właśnie zaprosiłeś do swojej sypialni? Finan, dawkuj mi wrażenia. Nie wiem, czy dam radę zachować spokój... - Ach, trudne jest życie wiernej fanki. Nie ciągnęła go za bardzo, pozwalając żeby najpierw po prostu chwilę postał, odklejony od bandy. Trzymała go mocno i nie martwiła się tym, że miażdży jej dłoń coraz bardziej. Od razu też nieco spoważniała - to oblicze zwykle widzieli właśnie miłośnicy gier miotlarskich. Cherry dbała o swoich zawodników, lubiła być panią kapitan. Nie uważała się za jakiegoś geniusza, ale robiła co tylko mogła, żeby każdemu pomóc i doradzić. - No, spokojnie. Przecież nie jest ta źle, nie? - Uśmiechnęła się, znacznie spokojniej niż wcześniej. Poprowadziła go delikatnie do przodu, posuwając jedną nogą za drugą i gestem pokazując, żeby postarał się jej ruchy powtarzać. Mieli spory kawałek do przejechania przed jakimkolwiek zakrętem, więc jeszcze się tym nie martwiła. Nie prowadziła go też na środek lodowiska, żeby w razie czego mieli blisko do bandy. - Nie spinaj się... I nie pochylaj się za bardzo, bo stracisz równowagę. Jedna noga za drugą, powoli, rytmicznie. Nie zwalniamy, bo utrzymujemy dokładnie to samo tempo - zapewniała go. Czy ona nie widziała go przypadkiem z gitarą? Chyba... chyba był muzykiem? Tym bardziej powinien podchwycić wzmiankę o rytmie! Prędko pożałowała, że sama jest tak tragicznie nieuzdolniona muzycznie, bo nie mogła pociągnąć metafory. - Raz, dwa, raz, dwa... Ej, Finn. Jeździsz na łyżwach - musiała przerwać na chwilę, żeby uświadomić go o postępie. Może nie dokonali czegoś wielkiego na skalę światową... ale skoro chłopak nie chciał w ogóle myśleć o lodowisku, to wejście i przejechanie kilku metrów było niezłym wyczynem!
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Uniósł policzki w trwającym wciąż uśmiechu; jakoś tak miło mu się zrobiło, gdy został zasypany dodatkowymi informacjami na temat Cherry. A więc jest kolejną osobą posiadającą dużą rodzinę, czego też jej skrycie zazdrościł, a czego w życiu by nie powiedział na głos. - Masz oryginalne i imię i zdrobnienie. W sumie mała szansa, że się powtórzy nie tylko na twoim roku ale i ogólnie chyba w całym Huffelpuffie. - dorzucił trochę póki co nie poruszając tematu rodziny. O ile nie miał nic przeciwko, gdy ktoś mu dostarczał na swój temat informacji, tak o sobie mówił oszczędniej. Nie miał w sobie potrzeby rozwijania tematu własnej osoby stwierdziwszy, że im mniej Cherry o nim wie, tym większa szansa, że będzie go dalej lubić. Nie wystawiała jego cierpliwości na próbę, łagodziła swoje dziwaczne prośby i pomysły własnym wyszczerzem ust, a więc chwilo trwaj! Dla niego, laika, anty fana lodowiska, jazda Cherry była godna medalu olimpijskiego. Gdzie tam, nie zwracał uwagi na zerkanie na lód czy na początkową niepewność. W porównaniu z jego brakiem umiejętności Puchonka była mistrzynią i tego się zamierzał trzymać, skoro dał się tutaj zawlec. Musiał przypomnieć sobie czemu się na to zgodził. No tak - odzyskanie wstydliwego dosyć zdjęcia i próba nauczenia się utrzymania pozycji pionowej nieuszkodzonej na śliskiej powierzchni. Czemu więc ciągnęło go do bandy? To chyba instynkt samozachowawczy kazał umysłowi Finna szukać stałych i nieruchomych punktów bezpieczeństwa. Rany, czemu się od nich oddalał?! - Nie mam czasu na sport, zarywam noce dla muzyki. I o zgrozo, nie zapraszam cię do łóżka, spokojna głooowa. Jesteśmy przy tworzeniu ołtarzyka ku mojej czci i się przy tym zatrzymajmy. - z jego głosu, pomimo stresu wywołanego przemieszczaniem się po lodzie, pobrzmiewało rozbawienie. Bawiła go jej interpretacja jego słów. Co rusz odnajdywała inny wydźwięk jego wypowiedzi i wyłapywała najśmieszniejsze możliwości. Ostatnimi czasy Finn zauważył u siebie znacznie wzmożoną ilość uśmiechania się... wszedł chyba w czas niekalanego szczęścia i wyluzowania, przestał się w końcu tak spinać. Ciekaw był jak długo ta radość postanowi sobie z nim posiedzieć. To było zbyt piękne, by było prawdziwe. Dostrzegł kątem oka zmianę jej postawy i mimiki. Spoważniała, co było nietypową odmianą, bo przyzwyczaiła go, że zawsze pojawia się najpierw jej uśmiech, donośny śmiech, a dopiero potem ona. Gdyby może chodził na treningi quiddticha, to byłby bardziej rozeznany w tej mimice. Tak to jest, gdy trzeba wybrać między pasją a sportem. Oczywiście wygrała miłość do muzyki i mimo, że na miotle czuł się o niebo lepiej niż na lodzie, tak zostawał przy bezpiecznej gitarze, która tylko raz na jakiś czas domagała się krwi jego palców, gdy to sobie przeholował. Ostrożnie wyprostował sylwetkę, nieświadom, kiedy ją właściwie pochylił. Popatrzył w końcu na poruszające się nogi Cherry i wpadł na pomysł prób naśladowania tego, co robi. Nie wyglądało na jakoś bardzo trudne, a skoro już stał... trzeba chwycić rytm. - Raz... dwa...raz... - skojarzyło mu się nieco z konkretnym tempem uderzania w struny. Wersja łyżwiarska była zbyt powolna, ale jako tako to szło... póki się skupiał na kończynach dolnych, tak jako tako wiatr nie wiał za mocno. Bardzo powoli zmienił ułożenie stóp, kolana mu zadrżały jak poczuł przez ostrze łyżew śliską powierzchnię. Nie było w nim nawet grama pewności siebie, ale cóż spodziewać się po takim laiku? Był pewien, że gdyby nie miażdżył właśnie dłoni Cherry, zapewne dawno by już przytulił się do lodu. - Co?! - poderwał głowę. - Ej, racja, ja jadę na łyżw... - już się uśmiechał, już otwierał szerzej oczy, gdy prawo Upadku się odezwało. Jak Finn śmiał oderwać wzrok od stóp? Gdy tylko to zrobił, stracił nad nimi pełną kontrolę, od razu jedna stopa odjechała na bok. Próbował się ratować, więc dosunął tam odruchowo drugą, przez co wpadł w pełen poślizg i ze stłumionym jękiem przewrócił się na lód, uderzając w niego ramieniem. Niestety... pociągnął za sobą Cherry, bowiem nie zdążył jej w odpowiednim puścić. Zabrakło mu tej sekundy. Po chwili jęknął, gdy ciężar jej ciała, choć nie cały, opadł na niego. Drugi raz dzisiaj... no naprawdę? Tym razem nie dawał sobie chwili na przeminięcie szoku. Wyswobodził jedno ramię i chwycił łokieć Cherry pomagając jej podnieść się chociażby do siadu. Wtedy dopiero stęknął, czując jednocześnie chłód i ból obitego pięknie mięśnia. W dodatku wydawało mu się, że oberwał jej łokciem w bok, choć równie dobrze mogła to być pochodna bólu od upadku. - Nie wiem co mówiłaś, ale chyba grawitacja się we mnie zakochała. - wydusił z siebie i wygramolił się do siadu dbając o odpowiednią asekurację dłońmi. Od razu zrobiło się zimniej i miał głęboką nadzieję, że blizna nie postanowi się odezwać akurat teraz. Oby nie! Mógłby się mocno na to wściec. Pomimo jego pokracznego sposobu przemieszczania się po lodzie, dobrze się bawił w towarzystwie Cherry i nie zamierzał tego psuć żadnymi bolączkami. Spaliłby się prędzej ze wstydu. - Ostrzegałem cię. To dopiero początek. - miał pewne doświadczenie w podnoszeniu się ze śliskiej powierzchni, ale nie kiedy na stopach zamiast obuwia nosił łyżwy! Zapomniał o tym (bo czemu nie?), podjął się próby wstania i nim Cherry mogła mu przypomnieć o tym małym elemencie, Finn w połowie drogi ku wyprostowaniu znów wylądował na lodzie, tym razem obijając sobie pośladki. Jego mina mówiła wszystko - au. - Mocno się obiłaś? - zapytał, zupełnie jakby przed chwilą sam siebie nie doprawił. - Dobra, musimy opracować plan jak wstać mając na nogach te śmiercionośne buty. Jest na to jakieś zaklęcie? Albo funkcja wpleciona w sznurowadła czy coś? - pytał całkowicie poważnie. Zazwyczaj podnosiło go dwóch kumpli, a tu miał przed sobą Cherry. Nie wątpił w jej siłę, wszak była kapitanem Puchonów, ale mimo wszystko sam nie był byle piórkiem i podniesienie go do pozycji bardziej przystępnej nie było takim hop- siup. Póki co grzecznie odmrażał sobie tyły przesiadując na lodzie. Najważniejsze jednak, że nie postanowił stąd zwiać tylko jako tako dalej wykazywał chęć kontynuowania tej "jazdy".
Przejeżdżająca obok para, popisująca się niesamowitymi figurami, odwróciła się na dźwięk donośnego śmiechu Cherry. Puchonka nie miała problemu ze zwracaniem na siebie uwagi; nie, kiedy w grę wchodziło szczere pokazywanie emocji. Potrząsnęła lekko głową z niedowierzaniem, a ciemne kosmyki włosów rozsypały się we wszystkie strony. Delikatnie poskręcane ładnie opadały kaskadami na jej ramiona i plecy, a wiatr strącał kilka pasem bardziej w stronę twarzy. Cher pewnie powinna pomyśleć o jakimś upięciu ich, co z pewnością okazałoby się przydatne podczas uprawiania jakiegokolwiek sportu... Ale teraz i tak sporą część przytrzymywał szalik, a z resztą mogła bawić się przy poprawianiu. Zresztą, taka osłonka w postaci burzy niesfornych włosów pozwalała na krótkie unikanie spojrzenia rozmówcy, jakże charakterystyczne przy rozbawieniu zmieszanym ze zwykłym, ludzkim zakłopotaniem. - "O zgrozo"? Jak tak dalej pójdzie, to zmienię obiekt westchnień - ostrzegła, ubawiona jego bronieniem się. Nawet nie zinterpretowała zaproszenia do sypialni jako zaproszenia do łóżka, a tu proszę - wspólnie ciągnęli te żarty tak, że coraz bardziej się w nich gubili. Pomimo odmiennych preferencji, Cherry nie określiłaby swojego towarzystwa jako czegoś budzącego grozę. Nawet gdyby nie była w stanie spełnić swoich oczekiwań, czy tych partnera, to z pewnością prędko rozpętałaby wojnę na poduszki, albo po prostu opowiedziałaby jakąś śmieszną historyjkę. Zresztą, Wiśnia świetnie przytulała - TAKIEJ nie chcieć w łóżku? Zabawne... Dobrze trafiła z muzyką, ale niestety równie sprawnie wytrąciła chłopaka z rytmu. Nie zdążyła się już odezwać, gdy nagle Finan szarpnął ją w bok, prosto ku sobie, samemu podążając z powrotem w kierunku lodu. Nawet nie pisnęła, lądując częściowo na Puchonie, a częściowo na twardej powierzchni... I, być może, przypadkiem podparła się łokciem o nieszczęsnego łyżwiarza. - Ciężko ją winić... - Westchnęła z rozbawieniem, z drobną pomocą podnosząc się do siadu. Otrzepała lekko nogi z drobinek lodu, poprawiła włosy i sprawdziła pasek torby. Nic się nie stało, chociaż coś czuła, że nie zapomni o tej wywrotce chociażby ze względu na nowe siniaki. - Ej, ale świetnie ci szło, daj spokój. Wiesz, ile razy ja się wywróciłam? Albo spadłam z miotły? Nie zliczyłabym... Ważne, żeby się zawsze podnosić! - Zmarszczyła lekko brwi, klękając. - Patrz, jak inspirująco to brzmi... - Wrodzony talent, ot co. Perfekcyjna liderka, nawet przypadkowo dawała całkiem życiowe porady! Podparła się najpierw jedną łyżwą, a potem spróbowała podstawić drugą, cichym "y-ym" zapewniając Finna, że o obijaniu się już w ogóle nie myślała. Zamiast tego przeniosła się w kucki, by zaraz wyprostować się i rozłożyć ręce. - Tak się wstaje, mój drogi. Podpieraj się z przodu, żeby nie wylądować na twarzy - już wystarczy ci całowania lodu, jeszcze zrobię się zazdrosna. Jedna nóżka, druga, dajesz mi ręce i wstajemy. - Klasnęła entuzjastycznie i wyciągnęła lekko ręce, żeby mógł w niej znaleźć w odpowiedniej chwili podporę. - No, panie Gard, śmiało! Nie pozwólmy, żeby ten jeden upadek popsuł fenomenalny początek...
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Lepiej by ludzie oglądali się zwabieni dźwięcznym głosem Cherry niż wątpliwymi umiejętnościami łyżwiarskimi Garda. Ta dwójka w duecie z pewnością nie miała szans uniknąć chociażby minimalnego zainteresowania otoczenia. Zapewne o innej porze dnia mogliby natknąć się na większą ilość przewracających się ludzi, a tymczasem wiodli prym i szczerze mówiąc, dobrze im szło - na nikogo nie wpadli (jedynie na siebie, ale to zaczynała być zimowa tradycja), nie stratowali, nie polała się krew i co lepsze, nikt ich stąd nie wyrzucał. Mogli zatem oddać się nauce mimo trudnych początków. - Nikt nie mówił, że jestem łatwym obiektem westchnień. - skomentował z pół uśmiechem, starając się w międzyczasie skupić na utrzymaniu pozycji pionowej nieuszkodzonej podczas prowadzenia luźnej rozmowy. O ile w normalnych sytuacjach miał podzielną uwagę, tak teraz wytężał więcej sił, aby nie doprowadzić do cielesnej katastrofy. Odpowiedź Cherry nieco go zaniepokoiła. Obudziła alarm, ostrzegawczą lampkę w głowie. Żarty żartami, ale brak zdziwienia “zamiłowania” grawitacji do Finna mogło nieco zmartwić. Lubił Cherry jednak miał gorącą nadzieję, że nie wejdą przypadkiem w niewinny flirt, bowiem nawet od tego stronił. Miał kogo do kochania mimo, że świat tej informacji nie posiadał… postanowił jeszcze bardziej powściągnąć słowa i skończyć z niewinnymi żarcikami nim wejdą na niewygodny dlań ton. Po co kusić los? - Zabrzmiałaś jak mędrzec ze wschodu, co jego słowa cytuje się wśród innych pokoleń. A może jesteś jakimś mędrcem z kamieniem filozofów w kieszeni? - zapytał, bowiem zrezygnował z jakichkolwiek pomysłów odnoszących się do ucieczki z lodowiska. Mimo obicia się nie było tak źle. Może nie będą mieć tak wielu siniaków jak to sobie szacował? Popatrzył na proces wstawania i pozazdrościł tej kobiecej gracji podczas odzyskiwania równowagi na śliskiej powierzchni. Zacisnął usta w bladą linię stwierdziwszy, że nie skomentuje w żaden sposób żartobliwe “będę zazdrosna” w obawie przed nieporozumieniem. Jeszcze zanim podjął się próby wstania, zdjął czapkę z głowy i rozluźnił szal na kołnierzu, wszak powietrze na lodowisku było ciepłe mimo, że lądowanie było iście lodowate. Zebrał się w sobie, oparł kolano o lód, asekurował się dłońmi odzianymi w ciepłe rękawiczki, postawił jedną łyżwę ostrzem na powierzchni i próbował nakierować nią tak, by nie uciekła gdy przeniesie cały ciężar ciała. Wziął głębszy wdech i dostawił drugą nogę. Nie będzie się cackać z lodowiskiem, nie był dzieciakiem, czas skończyć z tym upokorzającym wylegiwaniem się na lodzie. Chciał sam wstać, a więc z początku nie korzystał z pomocnych dłoni Cherry. Jakoś się wyprostował, po chwili czuł, że łyżwa mu ucieka… rzucił stłumione “ o nienienie”, zamachał rękoma i… wylądował na plecach z głośnym jękiem. Na całe szczęście nie walnął głową w lód, odruchy ciała miał prawidłowe i nieświadomie chronił potylicę przed rozbiciem. Chciało mu się śmiać i płakać. Wybrał to pierwsze, zatrząsł się parskając śmiechem. - To szczegółowo zaplanowana choreografia! - poinformował głośno zainteresowanych machając im dłonią. Zebrał się do siadu. - Panno Eastwood, nie nudzi się pani tak na mnie czekając? - zapytał i pokręcił głową. Otrzepał ramiona z płatków śniegu i bez wahania znów zaczął podnosić się do pionu. W taki sam sposób choć tym razem zadbał o szersze rozstawienie nóg, dzięki czemu historia nie zatoczyła koła. Musiał posilić się chwyceniem ręki Cherry, co też zrobił, by wytrzymać w pionie nieco dłużej niż parę sekund. Poszukał jej wzroku, by sprawdzić co się dzieje pod tą rozczochraną głową. Czytać w myślach nie umiał, ale oczy potrafiły co nieco zdradzić. - Jaki następny punkt lekcji? Jak się utrzymać bez wywrotek? Jak mnie tego nauczysz, do świąt będę parzyć ci po południu herbatę. Słowo Puchona! - obiecał i nawet położył dłoń na klatce piersiowej (swojej rzecz jasna), by oddać powagę deklaracji. Musiał jej zaufać. Nie było innej opcji. Co prawda nie oddaje jej duszy ani nerki w zamian za umiejętność, więc trzeba korzystać z jej anielskiej cierpliwości i motywacji, by nauczyć Garda czegoś niemalże niemożliwego.
Cherry zdecydowanie wolała inne tradycje. Jemiołę uważała za szalenie uroczą, chodzenie na lodowisko było koniecznością, rodzinne wręczanie prezentów podobnie... Akurat wpadanie na ludzi, w szczególności na zmrożonej powierzchni, nie było niczym szczególnie świątecznym, czy w ogóle przyjemnym. To jest, Cher ze swoją nieokiełznaną potrzebą kontaktu niby nie powinna narzekać, ale jednak była fanką przytulania, a nie nabijania sobie siniaków. (Chyba, że takich od tłuczków, mioteł i quidditchowych fauli - z tymi to czuła się bosko!) Gdyby tylko wiedziała o obawach Puchona, zapewne spróbowałaby go jakoś zapewnić o ich braku sensu. Wiśnia nie miała nikogo do kochania - to jest, poza rodziną i przyjaciółmi, ale nie o takie więzi w tej chwili chodziło. Sama przed sobą ukrywała prawdę, a w przebłyskach świadomości po prostu to odrzucała; nie widziała sensu w dokładaniu sobie bólu. Przyszłość i tak miała już odgórnie zaplanowaną przez Eastwoodów i jedyne, czego chciała, to uniknąć zranienia kogokolwiek innego. Można zatem śmiało stwierdzić, że poza te ocierające się o niewinny flirt żarty są jedynym, co miała. - Czekaj... - poklepała się po kieszeniach, a następnie westchnęła teatralnie. - Nie ta kurtka. Wybacz, kamień został w innej kieszeni. Nie martw się, pewnie jeszcze jakaś mądrość na mnie spłynie - zapewniła chłopaka, obserwując dokładnie jego starania. Czekała, gotowa mu pomóc, ale też nieszczególnie się narzucała. Wypadało, żeby nauczył się chociaż odrobiny samodzielności na lodzie... No i nie była w stanie odebrać mu męskiej godności poprzez oferowanie pomocy zbyt często. - Tylko troszkę... To mimo wszystko zabawne widowisko. - Również się śmiała, przytrzymując w końcu Finana w pozycji stojącej. Rozejrzała się, sprawdzając czy na nikogo nie wpadną, jeśli podjadą jeszcze kawałek do przodu. Nie planowała niczego wielkiego - chciała tylko odrobinę przyzwyczaić chłopaka do łyżew. Na pierwszej lekcji raczej nie powinno się szaleć. - Finan... Może i jestem mędrcem, ale z pewnością nie jestem cudotwórcą. Nie przesadzaj - puściła mu oczko i pociągnęła go delikatnie do przodu, zaraz pokazując jaki rytm muszą wspólnie przyjąć, żeby nie wylądować ponownie na lodzie. - Ale herbatę i tak chętnie przyjmę!
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Na kości skrzata, nie finanuj mi tu. - uśmiech złagodził ton wypowiedzi. Głównie rodzice się tak doń zwracali, a Cherry burzyła mu ten obraz i wywołała dziwne odczucia. Wolał być "Finnem" ot, zwyczajnie, jednak zauważył, że trafił na nieco upartą osóbkę. - No wiesz ty co, przed chwilą byłaś pewna, że zrobisz ze mnie łyżwiarza, a teraz mówisz, że cudami się nie zajmujesz. - wytknął jej nadając swoim słowom wesołych tonów. Lekko zestresowany ugiął odpowiednio kolana, choć wyczuwał pewien opór z ich poprawnym rozstawieniem. Wciąż czuł na ramieniu efekt takich prób. Mimo wszystko jakoś pokracznie mu się to udało, dzięki czemu (być może) nie wyląduje znów na lodzie. Dał się pociągnąć, nie stawiał oporu. Jego duma cierpiała. Leżała i kwiczała gdzieś w rogu - musiał całkowicie zdać się na kobietę i nie potrafił nawet przez chwilę przejąć inicjatywy. Taka bierność nie do końca była mu w smak, ale zacisnął zęby i próbował naśladować ruchy Cherry. O ile jej wychodziło to elegancko, Finn wyglądał jak prawdziwa pijana akromantula. Ze dwa razy noga powędrowała mu na bok i raz do tyłu, ale dzięki oparciu i szybkiej reakcji zaniechał wywrotki. - Podziwiam cię, Cherry. Mimo, że wiesz, że lada moment się przewrócimy to dalej mnie holujesz. - pokiwał jej głową z uznaniem. Oczywiście nie powinien ruszać żadną kończyną ciała tylko skupiać się na stopach. Gdy powoli zbliżali się do bandy, Finn poczuł się nieco pewniej. Już od ośmiu metrów się nie przewrócił, jeśli przymknąć trzy idealne ku temu okazje. - Tak na dobrą sprawę oboje się właśnie zaprosiliśmy na herbatę. Zamówimy chyba te kubki XL, co nie? - zagaił czując jak śnieg wsiąkł w nogawki jego spodni i w płaszcz. Wtem ktoś obok nich śmignął, dosyć szybko i niespodziewanie, co dla równowagi Finna skończyło się katastrofalnie. Drgnął, pociągnął Cherry ku sobie (jakby próbował ich osłonić? Choć było w tym sporo chaosu, więc mógł to być zwyczajny niekontrolowany odruch przytrzymania się kogokolwiek), poślizgnął się, łyżwy fiknęły gwałtownie do przodu i poleciał wesoło na lód, uderzając w niego plecami. Po drodze zdołał puścić Cherry i jej za sobą nie pociągnął, choć zapewne też musiała się ratować próbami odzyskania równowagi. Z gardła Finna wydostał się jęk, gdy po raz kolejny przytulił się do lodu. Tym razem w tym jęku zabrzmiała nuta bólu i nie miało to związku z tworzącym się siniakiem na ramieniu. Wykrzywił usta, syknął cicho, bowiem blizna na boku postanowiła się odezwać impulsem bólu. No tak, stworzył sobie właśnie idealne warunki do oziębienia jej. Zanim się otrząsnął, pomasował swoje czoło i za wszelką cenę próbował powstrzymać odruch zakrycia boku, aby nie dać po sobie znać, że coś jest nie tak. Męska duma nie pozwalała przyznać się do słabości. Podniósł się do siadu i zacisnął zęby, aby usunąć ze swojej twarzy grymas bólu. Jako tako mu się to udało, choć nie od razu postanowił wstać. Odczekał te kilkanaście sekund, aż blizna się uspokoi. W myślach przeklął, gdy wyczuł, że pulsuje przy każdym chłodniejszym dreszczu przebiegającym mu po plecach. - Też umiesz tak szybko śmigać? - zapytał próbując odwrócić uwagę Cherry od swojego ociągania ze wstaniem. Pomasował kark i nabrał powietrza do płuc. - Dobra, powiedz mi gdzie łyżwy mają hamulce. Podobno jest jakiś sposób do zwalniania tempa. - tutaj próbował się podnieść. Im więcej próbował tym lepiej mu szło. Pomachał trochę ramionami, zachwiał się zaledwie dwukrotnie z "ooo" i po chwili wyprostował się dumnie, dzielnie ignorując naciąganie się mięśni tułowia.
- Nie osiągniemy wszystkiego od razu, mój drogi. Powolutku, powolutku. Zresztą, nie łap mnie tak za słówka, najpierw musiałam zobaczyć poziom mojego ucznia... - Wyjaśniła tonem prawdziwego mędrca; poczuła się trochę bardziej jak zadufana nauczycielka, która krnąbrnemu uczniakowi tłumaczyła do czego służy różdżka. Nie przejmowała się jego dumą, chętnie prowadząc swoją lekcję, pokazując wszystko najlepiej jak tylko mogła. Przynajmniej cierpliwości jej w tym wszystkim nie brakowało, a także pozytywnej energii - nieustannie się uśmiechała, dorzucając przyjazne żarciki i sympatyczne uwagi. Nie chciała, żeby chłopak zbyt szybko zrezygnował, a przecież wystarczająco go już drażniła pełną wersją imienia. - Wiesz, ta odwaga prawie mnie zaciągnęła do Gryffindoru - zażartowała, unosząc się sztuczną dumą. W rzeczywistości Tiara w ogóle się nie zastanawiała nad domem, od razu dziewczynę wrzucając do Hufflepuffu; no i hej, Cherry była z tego niesamowicie dumna! Fenomenalnie czuła się pośród borsuków, nawet jeśli nikt nie kojarzył ich z tą piękną cechą odwagi. Dotarli bliżej bandy i widziała, że Finn lepiej się tutaj czuje. Nie było to dla niej problemem, bo jej zdaniem nie było większej różnicy wywrócić się dwa metry od ścianki, czy pięć; lód był dokładnie taki sam, poważnie. A jedynym oparciem dla chłopaka dalej była ona. - A to się akurat świetnie składa, bo moją największą miłością jest właśnie herbata - przyznała, szczerząc się (nie znowu, tylko w sumie dalej). Mogłaby nawet całą wannę herbaty wypić, gdyby tylko mogła; to nie było problemem. W dodatku szykowało jej się sympatyczne towarzystwo... Miałaby narzekać? A w życiu! Wyrwało jej się ciche "oj", gdy wszystko diametralnie się popsuło. Dłoń Finana wyślizgnęła jej się spomiędzy palców i Cherry nie zdążyła go lepiej złapać i przytrzymać. Westchnęła tylko, spojrzeniem pełnym dezaprobaty żegnając szybkich łyżwiarzy. Potem już przeniosła całą swoją uwagę na chłopaka, dla którego chyba ta przewrotka była jedną z bardziej nieprzyjemnych. - W porządku? - Zaniepokoiła się, ale Gard prędko zmienił temat. - No... no niby umiem, ale wiesz. Trzeba też w tym wszystkim trochę myśleć. Nie chcesz może zrobić przerwy? Zwalnianie nie jest takie trudne, w gruncie rzeczy jak się wyprostujesz to już zaczniesz wytracać prędkość. A jak przestawisz nogę tak - zademonstrowała - to zahamujesz. Może jednak pójdziemy już na tę herbatę, co? Nie jestem pewna, czy to nie jest wystarczająco na jedną lekcję. Jeszcze dam ci przypadkiem za dużo informacji i się przegrzejesz, albo coś... Znaczy, w tej sytuacji to bardziej zmarzniesz... co myślisz?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie najgorzej czuł się w roli padwana szlifującego swoje łyżwiarskie umiejętności. Cherry była naprawdę cierpliwa i całkowicie niezrażona kolizjami, upadkami, nabijaniem nowych siniaków. To dawało Finnowi przeczucie, że skoro już się totalnie przed nią wygłupia, trochę w te czy we wte wcale a wcale nie zrobi jej różnicy. Uśmiechała się szeroko, a więc byli na dobrej drodzy nauczenia Finna czegokolwiek. - Serio? A uwierzysz, że mnie też tiara chciała tam wcisnąć? Z ręką na sercu myślała o Gryfonach, ale stwierdziła, że jestem bardziej pracowity niż odważny. Miała chyba na myśli ześwirowany na punkcie muzyki, no ale. Borsuki żądzą. - ucieszył się, mogąc się pochwalić tą ciekawostką, która nie była w żadnym stopniu kłamstwem. Nie wyobrażał siebie w barwach Gryffindoru, ci byli dla niego zbyt głośni i czasami przypominali choleryków. Przecież nawet i on słyszał o tym jak pewnego dnia grupa Gyrffindoru straciła sto punktów domu w ciągu jednej, ale to naprawdę jednej godziny lekcyjnej. Tak, miło być wśród Hufflepuffu. Zanotował w pamięci imię miłości Cherry. Chciał jeszcze na ten temat pogadać, jednak ciąg wypadków znacznie mu to utrudnił. Ból w boku dawał się we znaki mimo, że chłopak się już podniósł i póki co nie planował wracać na lód. Musiał zaciskać zęby, przywdziać na usta nieco firmowy uśmiech, aby nie zdradzić się, że coś jest nie tak. Jak tylko pomyślał o zdjęciu łyżew, zgięciu tułowia i naciągnięciu mięśni przy wrażliwej na chłód bliźnie, to robiło mu się nieco słabo. Przez tę dumę człowiek jest w stanie cierpieć więcej niż powinien. Może faktycznie miał w sobie coś z Gryfona. Zamiast jasno rzec, że coś jest na rzeczy, odruchowo udawał, że wszystko jest w porządku. - Chętnie bym poćwiczył, ale racja, siedem upadków na śnieg i lód to chyba wystarczająco jak na dzisiejszy dzień. - tak, tak, tak, idźmy stąd zanim sobie doprawię bolączek i się jeszcze zorientujesz, że coś jest nie tak. Powitał ten pomysł z ulgą i choć wbrew pozorom dobrze się bawił ujarzmiając lodowisko, tak chętnie rozgrzeje się w każdy możliwy sposób. Miał pewien problem z odwróceniem się w kierunku bandy. Co prawda był holowany wciąż przez Cherry i mimo zmniejszonej ilości ruchu, bok ciągnął i rozlewał się upierdliwym, pulsującym bólem. Wykrzywił się nieopatrznie, kiedy już dotarli do barierki. Będzie bolało. Oparł się łokciem o nią i zaczerpnął głęboko powietrza. - Widać, że jesteś szefową drużyny. Niewielu jest na świecie, co odważyli się mnie czegokolwiek tu nauczyć. - pociągnął temat, byleby odwrócić swoje myśli od dyskomfortu. Jak się spodziewał, zdejmowanie łyżew nie było przyjemne. Zdjął je, owszem, oddał nawet, ale przypłacił to nieco większą bladością, która miała się utrzymywać teraz przez najbliższe parę godzin. - Śmigajmy wlać w siebie hektolitry herbaty. - zakomenderował i póki co nie patrzył jej w oczy.
Co mnie podkusiło, żeby zaprosić ją akurat tutaj? Żaden był ze mnie sportowiec, wolałem zapraszać dziewczyny w spokojniejsze miejsca, w takich, w których można było zwyczajnie pogadać. Z Nadią ewidentnie mi coś odbiło, może chciałem jej wynagrodzić to, że nie odzywałem się tak długo i zaproponować ciekawszą randkę, a może po prostu miałem dziwne przeczucie, że kawiarnia może okazać się w tym wypadku trochę zbyt sztampowym rozwiązaniem. Nie byłem jednak tak oryginalny jak mi się wydawało w chwilowym zaćmieniu - roiło się tu od par jeżdżacych pod rękę, widok wręcz był trochę odrzucający. Z zaskoczeniem przyjąłem fakt, że trochę stresowałem się swoim brakiem umiejętności łyżwiarskich. Raczej nie wstydziłem się braku talentu w żadnej dziedzinie, a już na pewno nie w sporcie, ale może to to, że dziewczyna wspomniała o umiejętności jazdy trochę mnie speszyło. W końcu nie chciałem, żeby to wyglądało tak, że teraz ona będzie mnie przez to przeprowadzać za rączkę. Umówiliśmy się na miejscu, więc odpaliłem papierosa czekając na nią. Opierałem się o ściankę lodowiska i cierpliwie za nią wyglądałem. W końcu dojrzałem ją w tłumie, uśmiechnąłem się i zgasiłem go w śniegu. - Cześć - przywitałem i cmoknąłem ją w policzek na przywitanie, zaraz nie przejmując się cała presją związaną z brakiem umiejętności. W zasadzie czemu nie miałaby trochę go poduczyć. - Przyznam się, nigdy nie jeździłem na łyżwach. Ale z tego co mówiłaś załapałem się na darmową instruktorkę, więc chyba nic straconego, nie? - zdjąłem płaszcz i szalik, świadomy, że lodowisko jest ogrzane zaklęciem. Przerzuciłem swoje rzeczy przez barierkę i przejąłem również płaszcz dziewczyny.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Ekscytuję się zdecydowanie bardziej niż mam do tego prawo przy świadomości, że moja zabawa nie może potrwać długo; zduszam w sobie wszelkie wyrzuty sumienia obietnicą, że to już ostatni raz. Nie znam zbyt dobrze tego uczucia, które we mnie wzbudzasz; może nie unosi mnie pięć stóp nad ziemią ani nie budzi mnie w środku nocy przejęciem, ale wciąż chcę go więcej i więcej. Pamiętając te wszystkie porażki i nieodwzajemnione fascynacje, wmawiam sobie łatwo, że z Tobą zasługuję na chociaż jedno spotkanie, które nie skończy się poważną tragedią. - Priwiet - Uśmiecham się lekko, tak łatwo zatracając się w przywdzianej osobowości; żaden ze mnie aktor, ale w tej skórze wcale nie czuję się, jakbym udawał. Spojrzenie, które Ci posyłam jest moim spojrzeniem, a słowa, choć brzmiące obcym akcentem, są tymi samymi, których po prostu nie mam odwagi nigdy wypowiedzieć. Kobiece dłonie, którymi muskam materiał Twojego szalika, gdy nachylasz się do mojego policzka, są tylko nielegalnie otrzymaną przepustką. - O, Ty się nie martwi. Ja nie mam nic przeciwko, żeby jeździć wolno. - Każdy w końcu zaczynał, a mi bardzo odpowiada układ, w którym to mi przypada rola ekspercka. W życiu nie zdarza mi się to często, co dopiero w Anglii. Oddaję Ci płaszcz i z ulgą upewniam się, że transmutowane ubrania trzymają się całkiem dobrze - nie masz pojęcia, jak trudno jest poprawić kroje, by dobrze wyglądały na drobniejszej kobiecej sylwetce. - Nogi blisko, kolana nisko. O tak. - Pokazuję Ci, gdy już mam na stopach łyżwy, bo zdecydowanie łatwiej jest mi posłużyć się ciałem niż słowami. - Ja będę Cię łapać jak coś - obiecuję nim orientuję się, że brzmi to gorzej niż kiedy kieruję takie słowa do koleżanek. Chwytam Cię odważnie za dłonie, zamierzając wykorzystać każdą możliwą wymówkę, a asekurowanie Cię przy pierwszych krokach na lodzie na pewno nią jest. - Ty jesteś Swansea, prawda? - Niby się upewniam, ale znam odpowiedź, więc kontynuuję: - Co jest Twoją zdolnością?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Nie bardzo wiedziała dlaczego wyszła akurat z Archiem i dlaczego wyszła w ogóle, ale wcale nie oponowała przed tym pomysłem i dała się prowadzić do drzwi, po drodze zarzucając tylko czyjąś marynarkę – bo swojej nie mogła znaleźć – i zapominając o butach, przede wszystkim dlatego, że nie zamierzała iść w szpilkach i przeklinała w myślach fakt, że w ogóle postanowiła je ubrać, a przecież była kompletnie nieprzyzwyczajona do obcasów. Szła przez miasteczko wsparta o ramię Ślizgona, bo jak się okazywało wypiła zdecydowanie więcej niż sądziła, co jedynie sprawiało, że droga, po której stawiała kroki niebezpiecznie falowała. Może Darling miał rację, świeże powietrze powinno dobrze jej zrobić, chociaż jej pijany umysł jeszcze nie wiedział dlaczego. — Nie jesteś aż taki beznadziejny jak myślałam — mruknęła, zachęcona przez alkoholową szczerość, która teraz wesoło krążyła w jej żyłach, zupełnie nie myśląc o tym co robi. Nagle jakby ta cała gryfońska duma, która definiowała ją na co dzień, zniknęła, pozwalając do przyznania na głos rzeczy, których w życiu nie powiedziałaby gdyby tylko była całkowicie, albo bardziej niż w tej chwili, trzeźwa. Nie pamiętała dlaczego czuła zwykle do niego taką niechęć, nieważne jak bardzo starała sobie to od jakiegoś czasu – od kiedy znowu go zobaczyła w Hogwarcie – przypomnieć, to zwyczajnie nie potrafiła. Czasem aż robiło jej się głupio, że tak go szkaluje, ale chwile potem on się odzywał i już nie potrzebowała powodu. Teraz jednak było całkiem inaczej, była zmarznięta i pijana, a ciepło jego ciała, które chcąc nie chcąc czuła, było niebywale przyjemne. — O tutaj można wrotki wypożyczyć! — zawołała, jakoś niespecjalnie myśląc, że jest pewnie środek nocy, chociaż zupełnie straciła rachubę czasu i nie miała pojęcia, która była godzina. Podbiegła do zamkniętej budki z wypożyczalnią i przez trzy sekundy aż zastanawiała się jakie było prawdopodobieństwo alarmu. Zrezygnowała więc z zaklęcia otwierającego, bowiem magia mogła ich zdradzić, za to wyciągnęła wsuwki ze swoich włosów, pozwalając się rozpaść misternie zaplecionej fryzurze, a kasztanowe kosmki falami opadły jej na ramiona. — Nie mów nikomu, że to potrafię — powiedziała i zabrała się za otwieranie zamka, starą dobrą metodą, której dawno temu nauczył ją Ryan. Z wiadomych względów zajęło jej to więcej czasu niż zwykle, ale ostatecznie drzwi otworzyły się ze skrzypieniem zawiasów, a ona odwróciła się do Archiego z triumfalnym i szerokim uśmiechem.
Nie wiem co tu robimy - plączemy się po Hogsmeade, chociaż pewnie wypadałoby wracać do Hogwartu, a nawet jeśli nie, to może trzymać się reszty imprezowiczów. Ktoś coś żartuje o świeżym powietrzu, ja odruchowo podłapuję, a później... cóż, później już po prostu wychodzimy na kwietniową, pozbawioną blasku Księżyca noc. Nie jest może jakoś piekielnie zimno i w miasteczku raczej nikt nie martwi się o dementorów czy inne potwory, ale coś w tej ciemności wydaje się nieco nieswojego i nijak nie kwestionuję tego, jak szybko decydujemy się z Ruby na przełamanie niezręczności kontaktem fizycznym. Przytrzymuję ją przy sobie pewnie, powtarzając sobie w głowie "nie jesteś pijany", jakbym dzięki temu miał faktycznie wytrzeźwieć. - Wiesz, co jest beznadziejne? To, że ty też nie - śmieję się, nie czując teraz jak koślawo ten tekst wyszedł, bo przecież w moich myślach był wyjątkowo sprytny i zabawny. Pamiętam jakieś sytuacje, w których się spieraliśmy i kłóciliśmy, ale nie pamiętam dokładnie powodu - Ruby zawsze była po prostu tą nieznośną sąsiadką, z którą musiałem spędzać czas podczas jakichś spotkań dorosłych. Była tą głośną dziewczyną, która skakała na drzewa, biegała do wody i nie przejmowała się ubrudzeniem swoich ubrań; była tą, która naśmiewała się z mojego drugiego imienia i tą, która tak szczyciła się Gryffindorem, jakby Tiara Przydziału uczyniła z niej nowego Pottera. I kiedy próbuję to wszystko podliczyć, to zaczynam dostrzegać w sobie jakąś zazdrość, ale nie chcę tego - nie chcę przyznawać, że niesłusznie trzymam się starej niechęci, więc wolę po prostu bronić się tym, że po pijaku mamy większą tolerancję. - Eeeee, no dobra, ale to chcesz nas zabić na wrotkach? Nawet nikt nam nie pomoże już teraz, środek nocy jest - zauważam, nie potrafiąc się tym do końca przejąć, więc dalej brzmiąc wesoło. Siadam nieco chwiejnie na barierce opustoszałego toru i ciekawsko przyglądam się poczynaniom mojej towarzyszki. - Gotowa, żeby się poddać? - Pytam, ale w tej samej chwili słychać satysfakcjonujące pstryknięcie zamka i okazuje się, że z Ruby niezła włamywaczka. - ...czemu mam nie mówić? To wygląda jak wybitnie przydatna umiejętność, mogłabyyyyyś... no nie wiem, włamać się do jakiegoś gabinetu! Chociaż pewnie jako Gryfonka jesteś na to zbyt prawa? - Żartuję, doskonale wiedząc, że Maguire wcale nie trzyma się na dystans od psot. Zakładam, że wrotki będą magicznie dopasowywały się rozmiarami, więc z lenistwa tylko wyciągam do niej prosząco rękę, by podała mi jakąś parę.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Ruby nawet nie próbowała udawać, że nie jest pijana, mruknęła tylko przeciągłe mhm na jego wyznanie podobne do tego jej, jednak całe swoje skupienie okazywała stawianiu kolejnych kroków i tym, by nie plątały jej się za bardzo nogi. Próbowała przypomnieć sobie co takiego niby wypiła, że czuła się aż tak pijana, ale nie była wstanie odtworzyć wszystkich wychylonych drinków, więc chyba miała swoją odpowiedź. A przecież obiecała sobie – nie będzie mieszać. Całe szczęście Darling trochę lepiej się trzymał, a i jej było z każdym kolejnym oddechem łatwiej iść prosto i w ogóle myśleć. Wystarczyło, że trochę wysiliła swój umysł, stale sobie powtarzając, że czas wytrzeźwieć chociaż trochę to tego genialnego wrotkowego pomysłu i była wręcz zdumiona, że wraz ze szczęknięciem zamka, mogła już sama stać, a to był duży sukces. Nie to, że miała w pełni klarowne myśli, nie przyćmione procentami, ale na pewno już było lepiej i chyba Merlin miał ją w opiece, bo inaczej skończyłaby zapewne całkowicie połamana, a z całym szacunkiem – nie sądziła, że Darling miał jakieś ukryte, uzdrowicielskie zdolności. — Im mniej osób wie o takich umiejętnościach, tym lepiej można je wykorzystać — na przykład do włamywania się do gabinetu ojca, kiedy ten jawnie coś przed nią ukrywał, a ona musiała wiedzieć co. Rzecz jasna to było całkowicie nielegalne, bo większość rzeczy była tam ściśle poufna, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Aż się wzdrygnęła na myśl, że tata albo Peter odkrywają ten jej mroczny sekret, chyba by musiała do końca życia spać w oborze. — Głupi jesteś, nauczyciele mają jakiegoś fioła na punkcie tych swoich gabinetów, spróbuj się włamać do tego Casey’a, albo Pattona, porażka, nie to, że kiedyś próbowałam, ale moja łajnobomba się przez to kurzy — mówiła wesoło, kompletnie zapominając, że przecież się nie lubią. Było okropnie miło i chyba nie chciała tego przyznawać nawet przed samą sobą. Podała mu wrotki i sama wzięła sobie jedną parę, zabierając się za zakładanie i aż oddychając z ulgą, że w końcu nie była na boso. Może i już nie było środka zimy, ale środek lata to to też nie był. Nie miała też pojęcia czyją marynarkę miała na ramionach, ale nic sobie z tego nie robiła. Podniosła się z ziemi i zrobiła – całkiem chwiejnie, bo jednak alkohol całkowicie z niej nie wyparował – obrót. Uświadomiła sobie, że nie jeździła całe wieki, choć kiedyś to uwielbiała. No czas najwyższy sobie przypomnieć. — Ty w ogóle umiesz jeździć? Nie wyglądasz jakbyś umiał, albo kiedykolwiek miał czas na coś takiego, bez urazy, ale takie życie wiecznie w pracy nie wydaje się wcale takie super — powiedziała do bólu szczerze i wyciągnęła ku niemu dłoń, jakby jednak potrzebował pomocy. Czy on kiedykolwiek miał czas wolny? Nie wyobrażała sobie jak to jest – mieć szkołę, trasy, wiecznie coś, zero czasu na prawdziwy odpoczynek. Nawet zaczęła mu współczuć, a coś w jej wnętrzu drgnęło, jakby ta jedna struna odpowiadająca za poczucie winy.
- Czyyyyli... skoro teraz jestem w gronie tych szczęśliwych wtajemniczonych, to nie wykorzystasz tych umiejętności przeciwko mnie? - Dopytuję ze śmiechem. Podejrzewam, że się mylę, bo Ruby pewnie i teraz chętnie wywinęłaby mi jakiś numer, nawet jeśli akurat względnie niegroźny - ale spróbować nie zaszkodzi, a ja chyba potrzebuję się dowiedzieć, czy jej zdanie o mnie jest równie wątpliwe co moje o niej. Alkohol sprawia, że łatwo zapomnieć o rozsądku, a to chyba właśnie przez jakąś pokręconą logikę tak upierałem się przy nie lubieniu panny Maguire. Teraz nawet nie mam serca jej wypomnieć, że to w mojej marynarce tak dumnie paraduje. - Casey to kto? - Marszczę brwi, nie pamiętając teraz takiego nazwiska. O Pattonie krążą straszne opowieści, więc wiem, że muszę go unikać - zresztą, chyba nawet byłem u niego kiedyś na jakichś zajęciach, kiedy nie miałem innego wyboru. Nie czuję się szczególnie głupi, ale nie zamierzam się wykłócać, bo teraz już wiem, że Gryfonka ma na stanie niewykorzystaną łajnobombę... i w sumie jestem trochę zaskoczony, że jeszcze mi jej nie sprezentowała. Zakładam wrotki i poprawiam je jeszcze kilkukrotnie, żeby mieć stuprocentową pewność, że dobrze przylegają do moich nóg; skręcona kostka byłaby teraz wyjątkowo durnym problemem i chociaż tego mam świadomość, to ogólnie jeżdżenia po pijaku wcale się nie boję tak, jak powinienem. - Eeee, trochę? Robiłem kiedyś koncert na wrotkarni, więc się wcześniej poduczyłem, żeby- MERLINIE! Żeby się nie zabić! - Wyjaśniam, gdzieś po drodze tracąc równowagę, której tak naprawdę wcale za dobrze nie złapałem. Łapię Ruby za rękę i ciągnę ją bliżej siebie, żebyśmy jak najszybciej znaleźli się na torze. Rzecz w tym, że wcale nie chcę się oddalać od barierki, jakoś tak najlepiej czując się właśnie z dodatkowym zabezpieczeniem. - Przynajmniej... no, przynajmniej kocham moją pracę - zauważam po cichym odchrząknięciu. - Ale tak, na pewno na wiele rzeczy nie miałem czasu i też trochę dlatego tu jestem... na studiach, żeby po prostu spróbować rzeczy, które wcześniej jakoś spadały na drugie, trzecie czy dziesiąte miesce - wyjaśniam, pozerkując na nią kątem oka z niedowierzaniem. - A ty? To jakaś twoja miejscówka pewnie, dlatego mnie tu zabrałaś?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Spojrzała na niego i uniosła brew, bo to była niesamowicie zabawne pytanie. Parsknęła też śmiechem, bowiem to wcale nie znaczyło, że nie wykorzysta swoich licznych i przydatnych umiejętności przeciwko niemu, a może nie musiał o tym wiedzieć. Trochę biła się z myślami, a jednak odparła: — Nie, to znaczy, że możesz podejrzewać, że to ja, ale nic mi nie udowodnisz — oj czasem się przydawała ta prawnicza rodzina. Choć całą sobą zaprzeczała, że zna prawo i w ogóle na nie pluje, to była świadoma rzeczy, których normalnie nastolatkowie wcale nie wiedzą. Jej rodzina bardzo dbała o to, żeby znała swoje prawa i też doskonale wiedziała co im grozi za włamanie się na ten tor, ale z wprawą mistrzyni to ignorowała. — Kim jest Casey? — nie mogła na niego nie spojrzeć jak na wariata. Może i na co dzień sobie dokuczali, pokazywali tę irracjonalną niechęć, ale negatywne uczucia, którymi obdarzyła Archibalda nawet w jednym procencie nie przypominały skali nienawiści, którą darzyła nauczyciela eliksirów — Casey jest chujem, tyle musisz wiedzieć, jak zobaczysz nazwisko O’Malley na swoim planie, to lepiej rzuć szkołę — powiedziała śmiertelnie poważnie, bo nawet nie chciało jej się tłumaczyć co takiego ten dupek jej zrobił, a mogłaby wymieniać bez końca. Potrząsnęła głową, jakby chcąc się tym sposobem pozbyć zbędnych myśli i przypominając sobie, że teraz ma się dobrze bawić, a nie myśleć o niszczycielu marzeń i złodzieju promieni słońca. Podtrzymała go nieco mocniej za rękę, co mogłoby być dość zabawne ze względu na ich różnicę wzrostu. Zdawało się też być dość paradoksalne to, że jeszcze przed kilkunastoma minutami, to on musiał trzymać Maguire. — Ten koncert to chyba dawno był — rzuciła, trochę mu dogryzając, bo przecież musiała — Chodź — pociągnęła go trochę dalej od irytującej balustrady i chwyciła też za drugą rękę, samej jeżdżąc tyłem i będąc aż nadto pewną swoich umiejętności jak na to ile wcześniej alkoholu w siebie wlała. — No chodź, zaufaj mi — dodała, widząc, że chłopak się głupio opiera, a przecież nie było potrzeby, była wspaniałą wrotkarką. Kiedy już nabrał trochę równowagi, puściła go i pokazała zachęcające kciuki w górę, samej trochę przyspieszając, a jednak słuchając tego co do niej mówił. Zmarszczyła brwi, bo nie potrafiła sobie tego do końca wyobrazić. Prychnęła nawet, bo to zabrzmiało naprawdę strasznie i niepoważnie. — Jesteś na studiach, żeby odpocząć? Wow, to pojebane, wiesz? Jesteś w ogóle pewien, że to nadal twoje hobby? Zawsze uważałam, że pasja nie jest już pasją, kiedy staje się obowiązkiem — kto by pomyślał, że po latach pielęgnowania wzajemnej niechęci będą tak po prostu, całkiem normalnie rozmawiać — Nie, nie byłam tu całe wieki, myśl sobie co chcesz, ale tata tak bardzo naciska, że ostatnio ciągle się uczę, bo… — boję się, że wszystkich zawiodę, te słowa jednak nie chciały jej przejść przez gardło.
- Ale mogę próbować ci to udowodnić - zaznaczam od razu, trochę bezsensownie, bo raczej detektyw ze mnie żaden; czuję jednak wewnętrzną potrzebę dorównywania Ruby, nawet jeśli chodziło tylko o kilka słów czy kolejną z drobnych zaczepek, jakimi chyba nie umiemy przestać się przerzucać. - Aaaa, O'Malley, od eliksirów? - Upewniam się, coś kojarząc. Nie dopytuję też czemu Gryfonka mówi o nim po imieniu, być może jest to dodatkowy aspekt tej bardzo widocznej nienawiści. - Eliksiry i tak mi trochę nie po drodze, ale zapamiętam - śmieję się cicho. Mam plany poznać opiekunkę Slytherinu, która niestety przesiaduje właśnie nad kociołkami, ale tak poza tym to mikstury wolę kupować od jakichś profesjonalistów, a nie samemu bawić się w eksperymenty. Jak mam mieszać łyżką, to tylko po to, żeby stworzyć jakąś pyszną i najlepiej jeszcze piękną potrawę, a nie dymiącą katastrofę o wątpliwych właściwościach. - Noooo ufam przecież - mamroczę, odrobinę rozzłoszczony tym, że nie idzie mi na wrotkach nawet w połowie tak dobrze, jak mógłbym sobie to wymarzyć; chcę się popisać, chcę się czuć pewniej, a zamiast tego wgapiam się w Ruby, pozwalam jej się prowadzić i... i chyba rzeczywiście jej ufam, chociaż normalnie takie słowa nie przeszłyby mi przez gardło. - Um, no może nie tak "odpocząć", ale po prostu lepiej poznać świat, bo też- nie no, to jest moje hobby i naprawdę to kocham, ale właśnie nie chcę żeby to był jedyny większy element mojego życia, bo wtedy wpada i w kategorie hobby i w kategorie obowiązku, bo nie ma czym innym czegoś zapchać - tłumaczę nieco chaotycznie, koncentrując się mocno na tym, by przyspieszyć i nadążać za Gryfonką. Mam wrażenie, że jestem jakoś niezgrabnie wygięty i wszystkie moje mięśnie są napięte, ale uznaję za sukces to, że jeszcze się nie wywróciłem. - A poza tym chcę więcej pisać, w sensie piosenek, w sensie tekstów, więc nowe doświadczenia są dla mnie- no, są bardzo ważne, żeby mieć o czym pisać... - przerywam z cichym gaspnięciem i macham rękoma, próbując odnaleźć gwałtownie utraconą równowagę; niefortunnie przyspieszam i wpadam na Ruby. Zaciskam powieki, by przygotować się na upadek, ale jakimś cudem udaje nam się tego uniknąć - zamiast tego wciskam dziewczynę w balustradę, obok której przejeżdżaliśmy. Unoszę zaskoczone spojrzenie na wielkie oczy swojej towarzyszki i mimowolnie się uśmiecham. - Myślę, że na ciebie lecę - żartuję więc zupełnie bezmyślnie, skoro już pozwoliła mi myśleć co tylko chcę.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Prychnęła pod nosem na jego słowa i posłała mu wymowne spojrzenie, bo kto jak kto, ale on akurat powinien doskonale zdawać sobie sprawę z tego, jaką mistrzynią była Maguire w unikaniu konsekwencji. Była pewna, że kiedyś się na tym przejedzie, ale nie zamierzała teraz o tym myśleć, nie kiedy czuła się taka wolna. Kiwnęła jedynie głową na pytanie o Casey'u, ale nie dodała już nic więcej. Każde wspomnienie tego człowieka sprawiało, że miała ochotę się wzdrygnąć z obrzydzenia i zwrócić zawartość swojego żołądka. Ten teraz był pełen alkoholu, więc uznała, że nie warto myśleć o kimś, kto wzbudza w niej takie negatywne emocje. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy nagle stwierdził, że jej ufa, chociaż sama nie uważała się za godną zaufania. No, na pewno nie w tej chwili, kiedy w głowie miała jedynie pomysły z rodzaju tych głupich i lekkomyślnych, ale tak bardzo cieszyła się, że w końcu nie musiała się już niczym przejmować. Patrzyła na niego i naprawdę słuchała. Może nie chciała tego przyznać, ale tembr jego głosu sprawiał, że z łatwością skupiała na nim swoją uwagę. Kiwnęła głową, ale zmarszczyła tez brwi. Nie była pewna czy rozumie, choć naprawdę się starała. Zdawała się zapomnieć o wszystkich konfliktach, które kiedyś między nimi powstały. Czuła się w tamtej chwili tak, jakby poznawała go na nowo. Nie był wcale narcystyczny i nadęty jak zapamiętała, a to sprawiło, że czuła niemały szok, choć umiejętnie go maskowała. — I co? Uważasz, że studia będą takie ważne w twoim życiu, ty je w ogóle potrzebujesz, Darling? — zapytała, zerkając przez ramię na chłopaka, który próbował się z nią zrównać. Alkohol powoli z niej się ulatniał, chociaż wciąż pozostawiał po sobie uczucie swobody — Chciałabym powiedzieć, że rozumiem, ale chyba nie bar... — jej słowa przerwał chłopak, który nagle postanowił na nią wpaść z niemałą mocą. Nie była za wysoka i przede wszystkim nie była za silna - nie licząc pałowania ludzi na meczach - a już na pewno nie miała żadnych szans z zielonookim Ślizgonem, który nagle znalazł się blisko. Niewiele myśląc, i ratując się przed zmiażdżeniem, położyła dłonie na jego klatce piersiowej, nie rejestrując chyba, że nie dzieliło ich zbyt wiele cali. Nie wiedziała dlaczego, ale jej oddech lekko przyspieszył, tak samo jak serce. Odchrząknęła zmieszana, bo niecodziennie znajdowała się w takiej sytuacji i prawdę mówiąc nie wiedziała co zrobić, ani powiedzieć. Po chwili uświadomiła sobie, że - o zgrozo - zarumieniła się, choć postanowiła to zrzucić na alkohol, który przecież całkiem nie ulotnił się z jej organizmu. Podniosła wzrok na jego twarz, łącząc ich spojrzenia i doszła do wniosku, że byłoby łatwiej gdyby nie był tak przystojny. — Ah tak? — zapytała, hardo na niego patrząc, kiedy tylko te chwile słabości minęły, a ona znowu była ironiczną Ruby. Ignorowała fakt, że zrobiło jej się dziwnie gorąco, na Merlina.
Po skończonej pracy cisnę czym prędzej w stronę lodowiska, na sto procent pewny, że to na dzisiaj jestem tu umówiony z Augustem. Po druzgoczących wydarzeniach podczas sylwestrowej nocy stwierdziliśmy, że należy nam się trochę rozrywki i chillu, a ileż można pić piwko i grać w karty w domu. To znaczy można bardzo często, ale w tych wyjątkowo trudnych czasach zasłużyliśmy na coś więcej. Oczywiście dopiero na miejscu przypominam sobie, że zgadaliśmy się na piątek, bo dziś mój ziomek pracuje do późna. Mam więc do wyboru albo wrócić samotnie jak frajer do domu albo samotnie jak frajer pojeździć na łyżwach. Po krótkim namyśle wybieram opcję numer dwa, bo skoro już się tu pofatygowałem to chociaż rozruszam zastane kości. W końcu niedługo mecz i Brooks nie przyjmie żadnej wymówki czemu gram jak ostatni złamas. Wypożyczam sprzęt za zawrotną cenę zero galeonów i wbijam na lodowisko, na początku ostrożnie jeżdżąc przy barierkach. Nie zależy mi aż tak, żeby rozbić se ten głupi ryj. Dopiero po paru minutach, gdy już czuję się pewniej, robię coraz to odważniejsze manewry, niebezpiecznie lawirując po lodzie. I już wzbijam się do góry, żeby wykonać pierwszy poważny piruet, kiedy kątem oka zauważam znaną sylwetkę, której nie widziałem chyba ze sto lat. Niestety jest już za późno, bo zdążyłem się wybić, w efekcie czego upadam tuż obok @Billie J. Swansea. Niezgrabnie się szamoczę, aby się jakoś podnieść, ale idzie mi marnie, bo nie wiem czy jestem bardziej zdruzgotany swoim upadkiem czy też widokiem Krukonki. – BILLIE? No niech mnie troll trzaśnie, jeśli to ty – oznajmiam zszokowany i w końcu wstaję cały poobijany. Z grymasem na twarzy opieram ręce na biodrach, aby wyglądać trochę groźniej; moje próby kończą się niepowodzeniem, bo syczę cicho z bólu, gdy nieumyślnie natrafiam palcem na źródło swojego cierpienia. – Widzisz? Prawie przez ciebie zginąłem. Mam nadzieję, że masz solidny argument na swoje usprawiedliwienie, ale wiedz, że byle czym się nie zadowolę – unoszę brew z rozbawieniem, jak na przyszłego prawnika przystało oczekując na porządne sprawozdanie kiedy wróciła, na jak długo i gdzie do tej pory się podziewała.
Być może powinna była w pierwszej kolejności iść do zamku i rozpakować się w dormitorium, sprawdzić swój plan zajęć, dokupić wszystkie książki i odświeżyć garderobę, przywitać się z bliskimi, dowiedzieć się czegoś o nauczycielach... mogła zrobić naprawdę wiele odpowiedzialnych rzeczy, ale nic nie mogło przebić ochoty na wypożyczenie łyżew i pośmiganie na torze w Hogsmeade, do którego miała ogromny sentyment. To przecież tutaj tak naprawdę uczyła się stawiać pierwsze kroki na lodzie, po tym jak większość dzieciństwa spędziła w ciepłym klimacie. Troska o wewnętrzne dziecko była zawsze wysoko na jej liście priorytetów. Nie uważała, że było coś żałosnego w samotnym cieszeniu się tym doświadczeniem; z uśmiechem obserwowała dorosłych nowicjuszy trzymających się barierek, jakby od tego zależało ich życie i w kontraście śmigające dzieci, nie mające żadnej refleksji o niebezpieczeństwie. Billie nigdzie się nie spieszyło - w końcu nigdzie dalej się nie wybierała, a to przynosiło jej sporo wewnętrznego spokoju. Ledwie wyhamowała przed chłopakiem, który tak nagle padł jej do stóp, niemal wywołując kraksę. No i w pierwszej kolejności się zmartwiła, bo nie widziała nic śmiesznego w zaliczeniu lodu, tyle że ten pechowiec wcale nie był jej zupełnie obcy. Współczucie więc musiało zostać wyparte innymi emocjami. - Oj Tomku, ty mi teraz musisz zaproponować podróż w poszukiwaniu trolli, bo w innym wypadku trzaśnie cię jakiś na egzaminie, czyli stanie się prawdziwy horror każdego krukona - zaśmiała się i chciała wyciągnąć do niego wreszcie pomocną dłoń, skoro przestał się szamotać, ale sam zdążył pozbierać się po tym drobnym wypadku, który miał pozostać ich tajemnicą, nawet jeśli jego mina budziła w niej więcej wesołości, aniżeli grozy. - Przede wszystkim mam argument na udobruchanie! Jeśli byś mi nie wybaczył, to byśmy nie mogli pójść potem na gorącą czekoladę albo grzańca, i nie mogłabym ci opowiedzieć o wszystkich absurdalnie cudownych miejscach, które zwiedziłam przez te dwa lata, a co najważniejsze, nie zdążyłabym ci powiedzieć, jak bardzo, bardzo, bardzo się za wami tu wszystkimi stęskniłam, a wiesz co? - Skinęła ku niemu, by się pochylił, jakby miała na końcu języka jakiś sekret, którego nie mógł posłyszeć nikt, kto przypadkiem przejeżdżałby obok nich. - Naprawdę bardzo, bardzo, bardzo się za wszystkimi stęskniłam, ale za tobą to już w ogóle. I żeby nie rozmyślał zbyt długo nad tym komplementem, ucałowała go w tę piegowatą, bladą twarz, zaraz śmiejąc się wesoło; pomimo angielskiego chłodu szczypiącego w policzki, jej było bardzo ciepło na sercu. - Zarzekam się na życie wszystkich moich przyszłych roślin - a dobrze wiesz, jak je cenię - że wróciłam dopiero co i w zasadzie należysz do elity, która o tym wie. No i zamierzam zostać przynajmniej do końca semestru, więc obrażanie się na mnie tyle czasu byłoby zupełnie nierozsądne - przedstawiła mu argument nie do zbicia, nawet dla tak wykształconego i bystrego prawnika, jakim niewątpliwie miał kiedyś być. Zaraz wyciągnęła różdżkę, widząc że dalej się tam krzywił pod nosem, a przecież była zawodową uzdrowicielką drobnych otarć i siniaków, które non stop w roztargnieniu sobie nabijała. A więc przy pomocy Levatur dolor uśmierzyła ból - bo wyparcie było najlepszą metodą radzenia sobie z problemami. - Widzisz. Przeze mnie prawie zginąłeś, a teraz dzięki mnie prawie wyzdrowiałeś. Jesteśmy kwita - uznała, chowając różdżkę i gestem nawołując go, by dogonił ją na torze. - To najpierw ty. Co mnie ominęło?
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Tak jak szybko obiecałem sobie, że jeśli to Billie to się śmiertelnie obrażę, tak szybko tracę na to ochotę i po prostu cieszę się z powrotu przyjaciółki. – Jesteś pewna? To znaczy nic by ci nie groziło, bo po pierwsze świetnie się z nimi dogaduję. Tak bardzo zazdrościłem bratu pracy w międzynarodówce i obycia z językami, że zacząłem się uczyć trollańskiego, żeby mu zaimponować. Oczywiście pomysł ten chwilowo porzuciłem, bo nic mu nie imponuje tak bardzo jak robienie zmyślnych pranków Ruby – szczerzę się. – A po drugie w Avalonie, bo nie wiem czy wiesz, ale na wakacje nas szkoła zabrała do najprawdziwszego Avalonu, co za przepiękna kraina!! Do tej pory nie wierzę, że tam byłem, słuchaj, a czekaj, wracając do trolli – no to natknąłem się tam na całą zgraję i tak sprytnie z nimi zagadałem, że nic nam nie zrobiły. Ale to kurewsko niebezpieczne gnoje, nie chciałbym, żeby jakikolwiek mnie trzasnął. Ani w plenerku ani na egzaminie – rozgaduję się okrutnie i podnoszę z lodowiska. Jak widać wystarczy zarzucić mi kluczowe słowo, a gęba mi się nie zamyka, ale jak tu siedzieć cicho, gdy trzeba nadrobić tyle miesięcy? Słucham jej wyjaśnień z udawanym sceptycyzmem i robię naburmuszoną minę, aczkolwiek wizja grzańca jest niezmiernie kusząca – zwłaszcza po takim intensywnym wysiłku jak jazda na łyżwach. Nachylam się nad nią, żeby usłyszeć ten super tajny sekret i uśmiecham się szeroko, chłonąc komplement. – Nie mogę ci się dziwić – mówię tylko i rozpromieniony przyjmuję pocałunek Swansea. Miło znów jest mieć ją przy sobie. – Hmm – splatam ręce na piersi i patrzę na Krukonkę jakbym srogo oceniał jej argument. – Gdyby nie zarzekanie się na życie roślin byłbym skłonny nie uwierzyć w to, co mówisz. Ale skoro tak to przed nami ostatni wspólny semestr na tym kurwidołku – wznoszę oczy ku niebu i wzdycham ciężko, z niemym „jak ten czas szybko leci” na ustach. Zaraz potem oddaję się w ręce zawodowej pielęgniarki. – Jesteśmy kwita – powtarzam i cisnę za nią, próbując ją dogonić. A kiedy w końcu dorównuję jej kroku, zastanawiam się nad tym co dokładnie opowiedzieć, bo w arsenale moich gawęd jest naprawdę sporo ciekawych sytuacji. Przynajmniej w moim skromnym mniemaniu. – O Merlinie. Pewnie o tym czytałaś, ale w sylwestra szkołę i okolice zaatakowały smoki. I nawet nie wyobrażasz sobie jaki jestem szczęśliwy, że olałem tę balangę i zostałem w domu. Tak więc od jakiegoś czasu wychodzę z domu jak paranoik sprawdzając czy jakiś rogogon nie czai się za rogiem – opowiadam, na pierwszy plan wysuwając traumatyczne zmagania nie tyle ze zniszczeniem szkoły i śmiercią dwójki nauczycieli, co moim boginem w postaci tych ziejących ogniem bestii. – Poza tym mieszkam w pięknej Poziomce, pracuję u Scrivenshafta – tak, tego samego, co pisałem ci ogromne zażalenie na wizzengerze jak mnie potraktował w zeszłe walentynki i hm, co by tu jeszcze… A, no i jestem jeszcze przystojniejszy, zabawniejszy i bardziej elokwentny niż kiedyś – pokazuję jej rząd białych zębów, a następnie łapię ją za dłoń, żeby zrobić widowiskowy piruet.
Śmiała się wesoło, dopiero przy tym monologu naprawdę przypominając sobie, jaka z Tomka była katarynka. Był jedną z nielicznych osób, przy której jej struny głosowe faktycznie mogły odpoczywać, bo nawet nie musiała gonić jego historii pytaniami "ale jak to, po co i dlaczego"; informacji Maguire dawał i tak bardzo dużo, a każde dodatkowe pytanie mogło sprawić, że w okamgnieniu zastałby ich nowy dzień. Z tego powodu pytania trzeba było dobierać rozsądnie! Jej oczy błysnęły na wzmiankę o Avalonie, bo choć kuzyni już jej te plotki przekazali, to wciąż nie mogła sobie darować, że w wakacje utknęła w Kolumbii, przekonując rodzinę od strony mamy, że wciąż była w tym samym stopniu Buena-Ventura, co Swansea. Miała nadzieję, że Hogwartczycy nie straumatyzowali Pani Jeziora na tyle, by zamknęła ponownie dostęp do tej krainy - musiało być tam tak wiele pięknych zwierząt i roślin, które mogłaby narysować. Trolle od biedy także mogły być. Albo smoki... - Tak! Strasznie się przejęłam, jak o tym usłyszałam. Mówi się, że najwięcej wypadków wydarza się w domu, ale mówić tak może tylko ten, co nigdy nie był na imprezie Hogwartu - wcięła się, kręcąc głową, ale uważnie dalej słuchając przyjaciela. Nie próbowała nawet wgłębiać się w temat lęków Tomka; wiedziała jak trudno jest sobie z nimi poradzić, nawet gdy zdawały się być zupełnie irracjonalne, jak jej własny strach przed ciemnością. Tyle że bogin Tomka niespodziewanie stał się postacią bardzo, bardzo realną. - O to musisz mnie zaprosić do siebie koniecznie, chcę zobaczyć jak mieszkasz i podlać ci kwiaty, po pewnie błagają o litość. Sam tam mieszkasz? Czy masz kogoś specjalnego? - podpytała, dając się pokierować przyjacielowi i śmiejąc się na wzmiankę o elokwencji i urodzie - bo żart faktycznie mu się poprawił. - A wracając do smoków, w całym Londynie o tym głośno, na każdym rogu można spotkać inną teorię spiskową. Część mówi, że to Raziel Whitelight miał z tym coś wspólnego i liczy, że niekompetencja O Briaina sprawi, że zrzuci go ze stołka. Słyszałam też teorię, że smoki się mszczą za wieki złego traktowania, a jakiś wróżbita mówił, że widział we śnie, że cała czarodziejska cywilizacja upadnie przez ogień. Ale słyszałam też, jak mówił jednej starszej czarownicy, że według jej linii życia powinna nie żyć od zeszłego poniedziałku, więc... - zachichotała, tym razem to Tomka chcąc wprowadzić w zgrabny obrót, by zaraz potem puścić jego rękę. - Spróbujmy zrobić Waltza, dasz radę? - zaproponowała, chcąc zobaczyć, czy uda im się zsynchronizować na tyle, by wykonać jednocześnie ten dość prosty przeskok. Być może to pewność siebie ją zgubiła, bo choć bez problemu przejechała kawałek z jedną nogą uniesioną i nie miała kłopotów z wybiciem się, to złapanie równowagi po samym przeskoku okazało się być trudniejsze niż pamiętała - więc oczywiście tym razem to ona zaliczyła widowiskowy upadek na lód. - Ała - zaśmiała się, przetaczając na plecy, by rozłożyć ręce szeroko w geście zupełnego poddania się. Po chwili jednak wyciągnęła rękę do przyjaciela, żeby pomógł jej się podnieść po tej porażce - lub opadł obok niej. - Ja praktycznie cały tamten rok spędziłam w Amerykach, więc nawet nie posyłałam sów, bo to nieludzkie byłoby, tak kazać im latać, zresztą, tylko bym się martwiła o Nomeolvidesa, że go dopadnie jakaś puma albo troll leśny, bo on nie nawykły do warunków dżungli. Ja też się odzwyczaiłam. Słuchaj, raz się zapomniałam, a tam ranem nad moją głową drzemie sobie boa, chyba było mu za zimno wieczorem. Prawie zawału dostałam, ale był bardzo spokojnym lokatorem i dał się potem wyprosić... Ale jeśli kiedyś pomyślisz, żeby narzekać na opady w Anglii, to będę cię musiała zabrać do Brazylii, pamiętam jeszcze jak chodziłam do Soletrar i wiecznie zapominałam tych ich zaklęć powstrzymujących deszcz. Pewne rzeczy się nie zmieniają, wciąż często chodziłam tam jako topielec. - Nawet gdy pamiętała formułę zaklęcia, bardzo często okazywało się, że z domku nie wzięła swojej różdżki. Cudem było, że nie zgubiła własnej głowy. - Chwilę nawet pomieszkałam wśród mugoli, ale nie mogłam sobie pozwolić zostać długo, niezbyt miałam jak wytłumaczyć, czego się w zasadzie uczę. A najbardziej podobało mi się w Chile. W Andach położona jest jedna ze szkół i od dziecka chciałam odwiedzić te okolice, tym bardziej że ludzie z tego regionu znani są jako najbardziej wykształceni czarodzieje na całym kontynencie. Myślałam, że może będą nieco nadęci, ale nic bardziej mylnego, czułam się niesamowicie zaopiekowana. I Tomek, mówię ci, że tak bardzo było warto, nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze poczuję ten rodzaj zachwytu. Wejście na tę górę to był wysiłek, ale wrażenie było takie, jakbym pływała w morzu chmur - rozgadała się. Nie potrafiła zatrzymać się przy jednym tylko wspomnieniu, więc przeskakiwała powierzchownie po wielu, bo tak trudno było wybrać to, co najważniejsze.
Rzuć k100 - im wyższa, tym zgrabniej wychodzi skok. Rzuć k6 - jeśli trafisz parzystą, to mamy synchronizację w skoku lub upadku! Kostki Billie: 17; 2
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy ostatnio większość, żeby nie powiedzieć, że praktycznie cały swój czas spędzała na lodowisku. Sezon czarodziejskiego łyżwiarstwa na wodzie się zbliżał, to i ćwiczyła tak długo, jak się tylko dało, by w pełni doszlifować swój program. Trener też cisnął ją bardziej niż kiedykolwiek, dorastała, a to oznaczało, że zupełnie inaczej jej ciało zachowywało się w trakcie skoków. Ogólnie rzecz ujmując, ostry wpi***ol na lodzie. Można by więc pokusić się o założenie, że skoro całowała lód częściej niż ludzi, to swoich wolnych godzin zdecydowanie nie będzie chciała spędzać na łyżwach. I nie dałoby się być bardziej w błędzie. Dziewczyna kochała łyżwiarstwo i co jakiś czas próbowała namawiać swoich znajomych na wspólny wypad na lód. Tak było i tym razem. Chociaż ferie uznała za jeden ze swoich najbardziej udanych wyjazdów życia, nawet jeżeli musiała ratować się eliksirem wiggenowym przed zadziobaniem przez śmigacza, to zdecydowanie stęskniła się za wszystkimi, którzy zostali w Hogwarcie. Jednym z tych szczególnie wyczekanych był @Artie Gadd. Nie miała pojęcia, że przyjaciel zgodzi się na ten pomysł, szczerze? Rzuciła go od tak, żeby może wypróbować swojego szczęścia, będąc w pełni gotową na zaproponowanie chwilę później spotkania się w bibliotece z jej wszystkimi notatkami z Dziennika Przygód. Do tej drugiej partii propozycji jednak nie doszła, bo chłopak zgodził się na łyżwy. Takiej okazji nie wolno było marnować! Wyciągnęła go więc niemal natychmiast, okazując namiastkę litości tylko w momencie, w którym chciał się pójść ubrać odpowiednio do okazji. Całą drogę na miejsce szła i podskakiwała tanecznym krokiem, trajkocząc przy tym wesoło jak najęta. Czy to szczęście z powodu spotkania z przyjacielem? A może tego, że szła pojeździć na łyżwach (mimo że na Antarktydzie robiła to codziennie)? Pewnie trochę jednego i drugiego, faktem jednak było, że nie mogła się przestać do Artiego uśmiechać. - Jesteśmi! – pisnęła radośnie i zaklaskała w dłonie. – Chodźmy znaleźć ci łyżwy! – bez ostrzeżenie, za to z pełnym podekscytowaniem i entuzjazmem, złapała go pod rękę i pociągnęła biegiem do budki z wypożyczalnią. Sama miała swoje ukochane figurówki, którym ufała na lodzie bezgranicznie, więc nawet nie patrzyła na opcje dla niej… Szczególnie, że przy jej wzroście musiałaby chyba patrzeć na dziecięce. – Kiedy ostatni raz jeździłeś?
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Dwieście trzydzieści siedem. Tyle dokładnie razy usłyszał prośbę od przyjaciółki, żeby pójść wraz z nią na łyżwy, a to tylko od początku tego roku. Od początku sezonu było tego zdecydowanie więcej, tylko problem leżał w tym, że nie chciał jej tego liczyć. Nie chciał, żeby było to jak wypominanie; chociaż większe poczucie winy powinien odczuwać sam, biorąc pod uwagę fakt, ile razy już jej odmówił. Jak w ogóle mógł, skoro wiedział, ile to dla niej znaczy? Wolał podziwiać ją z trybun, klaszcząc na jej piruety i wysokoki, ale żeby tak jeździć samemu? A właściwie... z nią? Nie, tak nie wypadało, to nie w jego stylu no i-
Jasne, że wyjdę. Jakby mu mózg się wyłączył na kilkanaście sekund. Gdzie, on i łyżwy? Z profesjonalną łyżwiarką? Na głowę upadł? Czy może faktycznie dotarło do niego, że to dość głupie odmawiać tyle razy i dlatego się zgodził?
Myślał, że odpuści, jak stwierdził, że musi się przebrać; nic z tych rzeczy. Czekała cierpliwie. A on coraz mniej ufał temu pomysłowi, ale z drugiej strony — lubił, kiedy była szczęśliwa. Inny temat, że ciągle miała na twarzy ten swój charakterystyczny uśmiech; ale kiedy uśmiechała się z jego powodu, jakoś tak było mu cieplej na sercu. Może po prostu lubił uszczęśliwiać swoich najbliższych?
Szli w spokoju. Może dlatego tak się przeraził, kiedy nagle, całkowicie uradowana, zaczęła z nim biec w kierunku budki. Jak już przed nią stali, powstrzymywał się od tego, żeby nie zacząć haustami nabierać powietrza w płuca. Biegi na krótki dystans nigdy nie były jego mocną stroną. W ogóle biegi; przez naukę i ciągłe siedzenie przy książkach, czy muzyce, jego kondycja stawała się tylko gorsza i bez zmiany podejścia do życia, mało mógłby zdziałać w tej sytuacji.
Czarne łyżwy. Ciemne ocieplacze. Spora doza niepewności, kiedy stawał na lód, trzymając się barierki. - Ostatni raz? Może... osiem lat temu. Albo dziewięć. Chyba nadal pamiętam, jak się jeździ - kończąc zdanie, jak na dowód puścił barierkę, żeby przejechać kilka metrów, ale nic z tego. Stracił równowagę szybko, kończąc swoją jazdę na kości ogonowej z cichym sykiem. Nie czekał na pomoc Moony; wstał sam, marszcząc przy tym brwi. - To nie może być takie trudne... - mruknął już bardziej do siebie, chociaż już nie puścił barierki. Próbował poruszać się samemu, trzymając się jej dla samej asekuracji. Tak na wszelki wypadek, jakby coś znowu miało pójść nie tak.