Las wydaje się niepojęty - bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zazwyczaj - odnajdywałam się w tej przestrzeni bez nastręczonych przeszkód; przemierzałam swobodnie krajobraz liści, malujący się wówczas w ciepłych, jesiennych barwach. Krótkie bądź wydłużone spacery były już w moim przypadku wypracowaną rutyną - odetchnięciem, z upragnioną błogością powietrzem niezakażonym tłumem. Moja głowa w obecnym czasie porasta gęstwiną myśli - oddaję się rozważaniom oraz ponadto szukam miejsc zbrodni albo liściastych grobów, w których znajduję ciała już martwych zwierząt. Błądzę. Jestem zgubiona? Nie wiem; w nierozważności swej nie zawracam, nie usiłuję wychwycić znajomych punktów - uparcie zdążam przed siebie - moje kroki wyznacza, jedno za drugim trzaśnięcie zeschniętych liści. Drzewa kołyszą się w melancholii, zasłuchane w świszczącej pieśni lodowatego wiatru. Moje włosy, zgodnie z tradycją przyjmują tę propozycję do tańca, falują - pośród nieprzewidzianych zrywów powietrza, gdzie przerzedzone pnie drzew nie wstrzymują wciąż natarczywych podmuchów. Dzierżony na podobieństwo zdobyczy, nieżywy zając - w swej bezwładności wydaje się nawet smutny, zbrylony przez rigor mortis. Idę przed siebie. Dalej. Jak blisko znajduję się - zdolnego mnie oswobodzić wyjścia? Moim oczom ukazuje się niemal baśniowa scena; otulone przez florę, skromne, odosobnione domostwo. Widok ten intryguje mnie w pewien sposób - jest w tej prostocie, paradoksalnie zarazem dostojny i tajemniczy. Odnoszę nawet wrażenie, jak gdyby chata nie była wytworem rąk ludzkich - lecz leśnych, mitycznych stworzeń, przetrwałych wśród opowieści nianiek - podobnych do nas chociaż zarazem tak innych. Przystaję, zaciekawiona, w (złudnym?) przekonaniu, że przecież w pobliżu nie ma żywego ducha.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Dzień wydawał się być iluzją, w której utonęła. Efemeryczny krajobraz, którego cudaczny folklor pozwalał zatopić się w rozmyślaniach, a te towarzyszyły Odettcie od dawna, jak gdyby tłamsząc jej poharataną ostatnimi wydarzeniami duszę. Cisza wypełniająca las okazywała się jednak łaskawsza, aniżeli ból wywołany przez wspomnienia wracające w najgorszych (wszak samotnych) momentach, kiedy to zamykała za sobą drzwi leśnej chaty i uciekała przed światem do swojej samotni, przerywając głuchą melodię krzykiem. Czy Niebiańska Polana nie była trafniejszą perspektywą w obliczu hedonistycznego usposobienia? Wędrówki pomagały w oderwaniu się od rzeczywistości, podobnie jak stworzenia, które nie lękały się podchodzić nader blisko, ale w tym wszystkim nie grało jedno. Nietypowość, która zaburzała harmonię utkaną przez lata dłońmi babki i matki, a teraz także i jej. Otulona delikatnym materiałem sukienki, który zdawał się być tylko mgiełką, wyszła przed drewniany budynek, gdzie to pnące się winoroślą ozdabiały go swoją skomplikowaną konstrukcją. Nie zważała na okolicę, podobnie jak na emocje, które niepokoiły jej kruchą osobę, a to tylko przez wzgląd zbudowanego muru dystansu. Czuła, że nie jest sama, ale jej wzrok osiadł na niezbyt znajomej postaci dopiero po upływie kilku chwil, kiedy to błękitne tęczówki postanowiły odbyć wędrówkę przesiąkniętą ciekawością, co czyniła regularnie – codziennie. Serce zakołowało w jej piersi, wszak jedyną obroną był atak, ale czy to właśnie tego obie mogły chcieć? Nie zbliżyła się na krok, ciągle tkwiąc w jednej pozie, jak martwa figura najwybitniejszych rzeźbiarzy. - Ten teren nie jest bezpieczny dla obcych – powiedziała spokojnie, choć w jej głosie zawibrowała nuta dziwnego rodzaju buty. Nie czyniła jednak nic, co mogłoby wskazywać na lęk przed wtargnięciem studentki na święty teren, daleki od wścibskich ludzi, którzy tak usilnie starali się wydrzeć magię zaskarbioną przez florę i faunę, lecz ona? Czy ona była taka sama? Nie mogła. Nie teraz, skoro tutaj przyszła. B o i s z się?
Kolejna zdobycz spostrzeżeń przędzie wytrwale dalej - nić przekonania o baśniowości. Wyodrębniam pojawiającą się w kadrze spojrzenia postać; interpretuję - jako najistotniejszy fragment tej kompozycji. Wydaje się jednak być nieodłącznie wpisana w zieleń - myślami swymi błądząca podobnie jak błądzi ptactwo w ich nieuchwytnym życiu - pośród liściastych koron. Zwiewna sukienka sprawia, że odruchowo poprawiam szczelniej owijającą się dookoła mej szyi chustę; przejmuję jak gdyby dotyk już królującej jesieni; bezlitosnego, pełnego od oziębłości powietrza. Spoglądam - kiedy zastyga w bezruchu; jest piękna - przez krótką chwilę mam niebywałą ochotę wygłosić tę oczywistość, wypuścić nieskrępowane jej brzmienie w eter. Piękna - wręcz idealnie. Nienaturalnie. Nieludzko; wydaje się ulepiona z odmiennej, o wiele bardziej szlachetnej gliny niż pospolite jednostki. Odetta Lancaster. Kojarzę wybitnie jej imię oraz nazwisko; otoczona odwiecznie przez tłum swych wyznawców, przez wielbicieli, przez zazdroszczące znajome - mimo wszystko pragnące spijać choć odrobinę uwagi. Dla niej - jestem zapewne nikim - to nawet lepiej - odkąd dojrzałam, nie lubię się z przesadzeniem wyróżniać. Wypełniam skromną posługę obserwatora, rozmywam się - gdzieś, w kolejnych warstwach nakładanego tła; rejestruję ruch innych chociaż sama - wydaję się nieobecna. Uwielbiam postępować w ten sposób. - Nie czuję się obca - oznajmiam, równie spokojnie wymawiam frazę niesioną wraz z szumem liści. Stawiam opór, nie poddaję się niepewności, dumnie nakreślam swą niezależność. Okoliczne tereny - od zawsze - zrośnięte będą z podłożem mojej historii. Wiesz o tym? Nie. Z pewnością nie. Nic o sobie nie wiemy.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Oddech blondwłosej istoty spłycił się, wszak odległość dzieląca ją od postaci Fairwyn wcale nie była zbyt duża, a ona mogła dostrzec intensywność jej spojrzenia, które zdawało się być paraliżujące. Przystąpiła krok w przód, ukazując naturalne oblicze, które z pewnością było tym, czego można pożądać, lecz ona wcale nie chciała reakcji typowych; pragnęła być zaskoczona, wszak poza Hogwartem już n i g d y się nie spotkają. Nie mogą. Nie powinny. Ileż mogła zatem wiedzieć Ariadne, której imię plątało się w odmętach umysłu Odetty? Czy była siostrą – a może kuzynką – Rileya Fairewyna? Nie wiedziała; nie posiadała dostatecznej wiedzy, by móc odpowiadać na niewypowiedziane pytania, co czyniło z niej ignorantkę łaknąc posłuchu, lecz to tylko kłamstwo. Myśli plątały się, odbijały od ścian czaszki, gdy wspomnienia uderzyły w jej ciało z impetem, a zaraz potem uniosła wzrok, by na nowo skrzyżować wzrok z tym należącym do ślizgonki. - Nigdy cię tu nie widziałam – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem, gdy dostrzegła jak w kierunku dziedziczki rodu zbliża się jeden z dzikich abraksanów, na których niegdyś Odetta jeździła z czystą przyjemnością. Obserwowała zachowanie uskrzydlonego pegaza, lecz gdy ten ledwie musnął pyskiem ramię dziewczyny, a zaraz potem struga ciepłego powietrza z jego chrap otuliła ciało Ariadne, krukonka odetchnęła z ulgą. - Ewentualnie zakładam, że wkradasz się na mój teren, stąd on cię nie zaatakował – w przeciwnym wypadku, musiałabym cię teraz składać – melodyjny głos Lancaster zawierał nutę przekorności. Widziała, że zwierzę nie atakuje, toteż odważyła się podejść. Blisko, zbyt blisko; nie powinna – wiedziała o tym. - Dlaczego tu jesteś? Nie oszukuj mnie – wyszeptała, jawnie sugerując, że gardzi kłamstwem, którego bała się ponad miarę. Wiesz o tym?
Trwam - uwieczniona w dziwacznej sferze niezamierzenia - zrządzenia losu, które zdołało zainicjować moje niespodziewane przyjście. Czuję, jak grube włókna nieuchronnego napięcia splatają się wspólnie w trzon wisielczego sznuru - który jak wąż rozpoczyna owijać się wokół mojej podpory szyi. (Zerwanie więzadła poprzecznego pierwszego kręgu uczyni śmierć bezbolesną.) Jestem ścigana; obserwowana - z każdej możliwej strony - staję jak gdyby wreszcie przed nietypowym sądem. Jego przedstawicielka płynie w subtelnych krokach, z godną podziwu gracją; czuję się przy niej nikim, czuję - jak gdyby magia, krążąca w mych labiryntach naczyń była o wiele gorsza, zbrukana słabą, człowieczą ziemią. Zając, na całe szczęście został pozostawiony w trawie; zesztywniała sylwetka nie rozproszyła uwagi uskrzydlonego zwierzęcia. Nie drgnęłam; kiedy abraksan wcześniej podchodził bliżej - czujnie oczekiwałam na przydzielony wyrok. Czy popełniłam przestępstwo? Czy rzeczywiście - jestem ofiarą w tym wszystkim? Odetto Lancaster, jak zwinnym jesteś drapieżcą? Z całą pewnością - niezwykle szybko potrafisz poddawać umysł. Hipnotyzujesz. Tak, to najlepsze slowo. Hipnoza, błądzenie w transie, na pograniczu marzeń oraz rzeczywistego świata. – Nie mam powodów – odpowiadam jej pewnie, choć z trudem patrzę w jej oczy. Mój stan - absolutnie - nie jest wpisany w kanon mej aktualnej natury; nie znoszę tego uczucia, próbuję się jego wyprzeć; wgryza się w moją skórę jak najpodlejszy pasożyt. – Zawsze – wysnuwam teorię – posiadasz równie złe zdanie o innych? – Jestem śmiała. Zbyt śmiała - gdy jestem szczera, nie mam w zwyczaju mówić właściwych treści. Odwiecznie brakuje mi taktu, brakuje - określonego wyczucia, brakuje zwinności w słowach przy prowadzeniu rozmów. Dlatego - nauczyłam się kłamać. Ona nie pragnie klamstwa. Zostaję utkwiona w miejscu, niezwykle oszczędna w swoich czynionych ruchach. Właściwie - głównie igrają ze mną zakołysania powietrza; kosmyki włosów nachodzą do moich oczu oraz łaskoczą w owej zabawie policzki; nie zwracam na to szczególnej, zauważalnej uwagi. – Las skrywa ogrom tajemnic – odpowiadam zupełnie szczerze. – Nigdy nie uważałam, że znam każdy jego zakątek – dodaję. Czułam, że Dolina Godryka i okoliczne tereny są najprawdziwszym domem - nie byłam jednak na tyle żałośnie pewna, aby uznawać jej naturalne tereny, przesiąknięte różnego rodzaju magią - za absolutnie przewidywalne, poznane już w zupełności. Tram dalej. Próbuję być obojętna. Nie umiem.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Czuła jak serce podchodzi jej do gardła, gdy zbliżała się do Ariadne. Głupi narząd pompujący krew przyspieszał rytmu, jak gdyby zapominał, że nie jest w stanie tkwić przez tak długi czas w jednej pozycji. Z każdym kolejnym krokiem zawroty głowy stawały się silniejsze, wszak nikt poza Rileyem nie miał odwagi, by zbliżyć się do jej domostwa. Efemeryczna kurtyna ułudy zniknęła, podobnie jak opadła fala buzujących emocji. Odetta nie była wszak istotą, która nie pragnęła towarzystwa ludzi; ona analogicznie ich się bała, po tym jak doświadczyła – do czego są zdolni. Błękitne tęczówki półwili o domieszce lodowatego pierwiastka osiadły na ślicznej, tak niewiarygodnie dziewczęcej twarzy panienki Fairwyn, której krew za sprawą szlacheckiej nuty, wydawała się być bardziej wartościowa, aniżeli nierealna postać dziecka lasu. Uniosła nawet wymownie brwi, wszak zapewne jej pochodzenie było całkowicie pozbawione znaczenia, lecz Lancaster nadal pamiętała osoby, które przez lata otaczały ją jak mszyca wyżerająca pozostałości po naturalnej otoczce. Ariadne jednak wpasowywała się w perfekcyjny kanon istot, wśród których krukonka pragnęła przebywać. Czyżby los okazał nutę łaskawości? - Owszem, podobnie jak ty nie masz powodów się obawiać; zwłaszcza teraz – odparła z nutą uśmiechu na zaróżowionych wargach. Patrzyła na ukochane zwierzę, by zaraz potem zbliżyć się jeszcze bardziej, wszak musiała odciągnąć abraksana od ślizgony, byle ten nie przywiązał się do obcej. - Zawsze – zdawkowa odpowiedź wymierzona w Ariadne jawiła się jak sztylet. Odetta jednak pozostawała w tym naturalna, jak gdyby obawiając się labiryntu fałszywych kłamstw, oszczerstw godzących w jej osobę. - Mieszkam tutaj od lat, zbyt długo zapewne, by ciekawskich nie przygnało tutaj zwodnicze piękno – zaczęła tłumaczyć, kiedy zrównały się spojrzeniami. Powstrzymywała swą naturalną aurę jaką roztaczała na co dzień, ignorując własne przekonania i zasady. W całej tej iluzji Fairwyn nie zasługiwała na okrucieństwo, które było zakorzenione w podświadomości wil. Nie skrzywdzę cię. W i e s z?
Ulegam poddaję się - coraz silniej uściskom przewrażliwienia; odczuwam osiadający tor wzroku, zsyłany przez szafirowe okręgi, odczuwam go niczym dotyk który obmywa skórę, zwodniczo głaszcze swym zakończeniem opuszek aby być zaciśniętym na ścianach gardła aby już wkrótce być zatopionym z gracją oraz lekkością noża, który stalowym szponem przeszywa miękkie struktury. Nóż. Odnoszę nieuniknione wrażenie - że właśnie tkwi podstawiony przede mną - zaklętą w milczeniu, wyzbytą z pojęcia woli znieruchomiałą ofiarą, błyszczy z szaleństwem ostrzem. Jeden ruch pozbawiony taktu. Jedno, rozrywające tkaninę przestrzeni słowo - w nieprzemyśleniu odrywające się z fałdów krtani. Tysiące pytań, których skupisko rośnie wciąż w mojej głowie. Pytań, których nie mogę w żadnej chwili wygłosić; jestem świadoma swojej przeklętej tendencji do urażania rozmówców. – Może to nawet lepiej – mówię jedynie cicho, ledwie do wychwycenia, na równi - z szelestem umierających w aurze jesieni liści. Wrodzony brak zaufania, powinien być znacznie bardziej uznany w ramach zalety - społeczność jest przeogromną zasadzką w pozornym cieple sylwetek - z której najlepiej, w możliwie najszybszym czasie odnaleźć uwalniające wyjście. Rozumiem - jestem dziś nieproszonym gościem; na moim końcu języka tańczy dosadne stwierdzenie - jeśli chcesz, powiedz słowo. Odejdę, nigdy nie wrócę, nie mam w zwyczaju - zagłuszać innych natarczywością. Zamiast tego, podchwycam jednak zdawkowe wytłumaczenie. – Godne pozazdroszczenia – niemal bezwiednie uchodzi spomiędzy rozchylających się warg; o ironio - nie zazdroszczę jej wcale perfekcji wyglądu, nie zazdroszczę jej gracji, z jaką porusza się smukle ukształtowane ciało. Nie zazdroszczę - jasnego wodospadu jej włosów. Zazdroszczę - możliwości odejścia od granic świata; od zatłoczenia, od setek innych oddechów. – Nie miałam okazji ciebie zobaczyć w miasteczku – dodaję.
(Musiałam powiedzieć - w końcu - coś, co nie będzie zbyt adekwatne.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Aura całej scenerii wydawała się być skąpana w kurtynie oniryczności, która przenikała przez tunele żylnie, napełniając zarówno Odettę jak i Ariadnę chęcią ulegnięcia otoczce lasu Doliny Godryka. Cisza jednak jest zbyt tłamsząca; umysł krukonki został zbombardowany przez setki myśli, tak intensywnie tłamszących jej wnętrze, które potrzebowało odrobiny spokoju. Efemeryczna nuta iluzji przenikała w głąb, ujawniając swe najbardziej odległe barwy, w których skąpane były obie; z dala od ludzi, od wścibskich spojrzeń z dala od tych, którzy mogliby narzucić im swe absurdalnie niesłuszne racje. Nikły uśmiech przyozdobił blade lico Odetty, kiedy ta wbiła błękitne spojrzenie w twarz panny Fairwyn. Otaksowała ją przenikliwie, ucząc się na pamięć porozdzielanej kurtyny rzęs, która tak pięknie okraszała jej tęczówki, czyniąc z nią nimfę leśną – analogicznie pasującą do terenu, na którym się znajdowała. Karminowe wargi uniosły się ku górze, zaś odległość stawała się coraz mniejsza, gdy to podchodziła do dziewczęcia i jednego z ulubionych stworzeń. Niewygodne tematy były tym, co Lancaster kochała najmocniej. W i e s z? - Ktoś spętał cię okowami odpowiedzialności? Jeśli nie – nie możesz mi zazdrościć – powiedziała spokojnie, a słodki ton głosu półwili otulił umysł ciemnowłosej. - Jesteś wolna, rób to czego pragniesz; nie ograniczaj się – dodała po chwili, a wzrok osiadł na głowie skrzydlatego konia. Opuszkami palców musnęła jego grzywę, po czym wycofała się, dając obu dziewczętom przestrzeń, której być może pragnęły teraz bardziej niż nieprzejednanej fikcji. - Nie jestem taka jak mieszkańcy miasteczka, Ariadne – odpowiedziała, a zaraz potem przygryzła nerwowo policzek od środka. Krew uderzyła – odbijając się o korytarze żył, nadając osobie blondwłosej istoty nieprzejednanych emocji, których nie była w stanie określić. Feeria uczuć lawirowała na pograniczu niejasności. - Nie pasuję tam. Nie szukaj odpowiedzi - - one przyjdą do ciebie same. Z n o w u.
Wbijam swój wzrok w podłoże; nurkuję nim w niepewności, zalewającej prędko tunele źrenic. Łodygi trawy, zmieszane z martwymi liśćmi, nie są włączane do wyjątkowych widoków, choć przyciągają mnie w tym momencie metaforycznym głosem, cichym szumieniem - inicjowanym biegnącym strumieniem wiatru. Wbrew pozorom - nie rejestruję piorunu lęku; mimo tego, jestem zobowiązana przyznać - postać Lancaster posiada wręcz despotyczny pierwiastek wymuszający uległość - lecz również, moje nieposłuszeństwo myśli wzbija się na orbitę całkiem odmiennej prawdy. Smutnej, żałosnej - którą, chcąc nie chcąc, musiałam przed sobą przyznać. Jestem spętana. Skreślona; jestem - gorzkim zawodem zamkniętym w żywym naczyniu tkanek; dźwigam, niemniej, na swój sposób - ciężar nazwiska na barkach. Nie jestem absolutnie tak różna, jak większość z nich pragnie sądzić. - Obawiam się - przebijam po chwili taflę krystalicznego milczenia - że każdy jest w pewnym stopniu ograniczany. - To dobra rada, wspaniała rada - choć niemogąca wpasować się w rzeczywistość. Świat jest niezwykle szorstkim i beznamiętnym tworem; brakuje jemu uniesień i wymuskania artystów, jest niczym pięść zderzająca się z twarzą, niepodatny - pomimo wielu upiększeń, pomimo starań człowieka. - Bez wyjątku - dodaję. Bezwzględne, dosadne barwy najwłaściwszego obrazu. Czujesz, przywiązujące do ziemi, ołowiane ramiona zawodzących łańcuchów? Obecnie - podnoszę już niezmieszana spojrzenie, śledzę powoli ruchy subtelnych dłoni, z namaszczeniem obejmujących zwierzę. Nie sądziłam, aby zjawiała się często wśród zabudowań miasteczka. Zaściankowość wybudza rozpoznawanie twarzy; obcy nie może liczyć na choćby nikłą anonimowość, stały mieszkaniec - nie może marzyć o wyrzuceniu z umysłów. - Współczuję ludziom, którzy pasują do tłumu. - Wzruszam ramionami. Mówię zbyt dużo - jestem nieomal pewna - wkrótce ją (znów?) urażę. Mam talent do urażania. Niezwykle przeklęty język. - Pójdę już - dodaję więc, nie pragnąc dłużej męczyć Lancaster swą obecnością. - Może kiedyś znów ci przeszkodzę. Oczywiście niecelowo - nieznacznie grożę. Fakt, że pojawiam się w okolicznych terenach, pomiędzy rzeźbami zmarszczonych sylwetek drzewnych, powinien być bardziej niż oczywisty. Prawdopodobnie - na jej niekorzyść.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Dostrzegała w niej swoistego rodzaju piękno, które było niebywałe. Obserwowała jej ruchy, a nawet to – w jaki sposób unosiła się klatka piersiowa Ariadne, by wyliczyć odstępy pomiędzy kolejnymi zaczerpnięciami powietrza. Odszukiwała odpowiedzi na niewypowiedziane pytania, które nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w onirycznej realności. Nikły uśmiech przyozdobił lico Odetty, kiedy to abraksan mimowolnie musnął policzek ślizgonki. Spoglądała z ciekawością na zachowanie stworzenia, podobnie jak na zachowanie nowopoznanej dziewczyny, bo czy nie było nic piękniejszego od wielobarwnej fauny? - Nie rozumiesz – szepnęła ledwie słyszalnie, po czym opuszkami palca dotknęła delikatnej skóry panienki Fairwyn. Z lekkością skrzydeł motyla muskała zarumienione lico, z nutą wyważenia wykorzystując swoją aurę, która dla samej Odetty była jedynie przekleństwem. Grzechem nader ciężkim, by móc rościć sobie prawo do życia wśród ludzi. Była wyzbyta z elementarnego człowieczeństwa. Śmiały gest trwał dostatecznie krótko, by nie skrępować Ariadne. - Ciebie obowiązują zasady wynikające z arystokratycznego światka, a mnie z ułomności ludzkiej – wydukała, po czym obdarzyła dziewczynę szczerym uśmiechem, pozostawiając jej pełne pole manewru, by odgadnąć enigmatyczne sekrety. Czy kiedykolwiek odgadnie prawdę? Zrozumie? Pojmie to? Na ile cię stać, by zaakceptować defekty? Uniosła wymownie wzrok, kiedy to wyczuła dziwnie napiętą atmosferę, cudacznie przepływającą w jej tunelach żylnych. Oddech spłycał się, podobnie jak serce zaczynało wolniej bić, przez co Lancaster zapragnęła na nowo ucieczki; raz jeszcze, ponownie była w tym tak dobra. - Ty również do niego nie pasujesz – wydusiła, a zaraz potem cofnęła się w tył. - Celowość działań bywa nudna, ale wróć tu tylko wtedy, gdy nie będziesz się mnie bała – zaproponowała, jakby mając na uwadze bezpieczeństwo Fairwyn.
Drgnęłam. Osamotniona łodyga, poddana sugestii zrywu przenikliwego wiatru. Nie przepadam za kosztowaniem bliskości; duszę się, tłamszę w niedostrzegalnych, więziennych prętach. Trwam w obustronnym rozdarciu - walcząc zaciekle jak zwierzę, jak serce, które w rytmicznych spazmach trzyma na kruchej szali obecność życia. Z drugiej zaś strony - pragnę zaznawać bardziej. Chcę, aby dotyk wędrował, aby przemierzał i torturował skłębienia nerwów; nie umiem pojąć - objęć nastającego stanu. Najzwyczajniej, naiwnie, rozszerzam oczy, wpatruję się - z niewygłoszonym zachwytem. Fragment mojej osoby - ten trzeźwy, ten, który zdołał w obecnym transie odnaleźć jeszcze przytomność - wyciąga na powietrzu pęd ręki. Dotykam jej dłoni - nie umiem stwierdzić, czy najzwyczajniej chcę ją zatrzymać dłużej, poznać gładką fakturę czy może nakazać zaprzestać przełamywania barier. Nic nie wiem, nie w tym momencie, choć wbrew pozorom pojmuję niektóre rzeczy. Rozumiem. Lepiej niż myślisz. Rozumiem. - Arystokracja to również ludzka ułomność - odpowiadam jej z naturalnym spokojem. Role. Zasady. Równi oraz równiejsi. Koniec końców, wszyscy skończymy tak samo; w jelitach żarłocznych larw, grasujących na naszym ciele. - Zresztą - dodaję - nie wliczam się do tej grupy. - Wzruszam ramionami. Ponownie. Jesteśmy rodziną wytwórców, rzemieślników zakrawających na artyzm (zdaniem mojego ojca); w naszych żyłach przepływa znaczny odsetek skazy, która, mimo statusu majątkowego - nie pozwala nam być na równi. Prosperujemy dobrze, egzystujemy w obrębie naszego świata. Szanują nas - ponieważ nie znajdą lepszych. Niestety, osobiście nie nadaję się do rodzinnej tradycji, czasem, czuję się ledwie wybrakowaną częścią - niegodną nazwiska Fairwyn. - Najbardziej boję się siebie - odpowiadam na zakończenie. Nie kłamię. A ty, boisz się siebie? Nic już więcej nie mówię. Nie oglądam się. Odchodzę - stawiając niespieszne kroki.
|Ari zt
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Patrzyła na postać Ariadne, która oddalała się, dokładnie tak samo jak wszyscy, którzy odchodzili stąd w przestrachu. Tęczówki osiadały raz po raz na linii ciała dziewczęcia, aż wreszcie dotarła do momentu, w którym sama musiała zniknąć, bo czy istniało coś więcej, poza tym jednym spotkaniem? Zapewne nie – wszystko zawsze było takie samo. - Do zobaczenia – szepnęła bardziej do siebie, wszak ślizgonka nie zdołałaby usłyszeć cichutkiego głosu Odetty. Spojrzenie półwili raz jeszcze odnalazło cień sylwetki panny Fairwyn, aż wreszcie sama krukonka zaszyła się w odmętach swego domostwa, by to tam eskalować każdą chwilę przelatującą przez palce. Emocje rozrywały jej delikatne, nader kruche ciało, aż wreszcie pozwoliły zagłuszyć wyrzuty sumienia, które otępiały umysł Lancaster. Odczuwanie zdawało się być problematyczne, zbyt nienormalne – chore. Czy Ariadne mogła przewidzieć przebieg ów spotkania? Nie, z pewnością nie. Potrzeby był jednak czas, który dałby im szansę na przełamanie kolejnych barier, gdyż te ograniczyłaby wbrew pozorom każdego.