C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Typowy pokój na poddaszu, dość ciemny i zdecydowanie ciasnawy. Poza łóżkiem znajdują się w nim też dwa fotele, półka na książki i małe biurko.
Kuchnia
Jest niewielka, ale za to bardzo poręczna, w szafkach wszystko mieści się na styk, a ilość blatów pozwala na wygodne przygotowywanie posiłków. Jest do tego dość dobrze oświetlona, choć nawet za dnia kryje w sobie niewytłumaczalny mrok.
Łazienka
Ciemna, ale dość elegancka, znajduje się w niej dość ciasna wanna. Ze względu na brak okien, nawet za dnia trzeba oświetlać ją sztucznym światłem.
Podniósł lekko brwi, nadal zachodząc w głowę dlaczego zrobił na tajemniczym nieznajomym tak dobre wrażenie, skoro przed momentem, na jego oczach, koncertowo oberwał po mordzie. Cóż, przynajmniej ładnej i uśmiechniętej. Tak… jeżeli jakkolwiek miał ratować podupadłe poczucie własnej wartości, skupiłby się właśnie na urodzie, z której istnienia niby zdawał sobie sprawę, a jednak dotychczas nie potrafił jej wcale a wcale wykorzystać. Wydawało mu się, że jest ona zarazem jego największym błogosławieństwem, jak i zmorą. Wiedział bowiem, że może się innym ludziom podobać, że jego urokliwe dołeczki w policzkach ostudzą nawet najsurowszy gniew, a jednak drobna postura i dość subtelna aparycja często stawały się przyczynkiem do ojcowskich drwin i krępujących maminych komplementów; wszak nie był przystojny a piękny, nie męski a delikatny, co zdecydowanie kłóciło się z obrazem zawadiaki i łobuza, który usilnie próbował wykreować. Eh, życie było popieprzone i wyjątkowo skomplikowane, szczególnie dla pełnego sprzeczności nastolatka. - To chyba dobrze. Miałem okazję zobaczyć, że lepiej tego nie robić. – Pozwolił sobie zażartować, woląc skoncentrować się na intrygującym spojrzeniu towarzyszącego mu mężczyzny niż na własnych, srogo pokręconych przemyśleniach. Generalnie miał wrażenie, że za dużo ostatnio myśli. Niewykluczone, że to właśnie dlatego uciekał w alkohol i narkotyki, pragnąc zaznać błogiego spokoju w świecie pozbawionym codziennych problemów. – No… – Mruknął znów w hiszpańskim języku, przerywając jednak momentalnie na skutek skróconego przez Antoniego dystansu i ciemnobrązowych tęczówek utkwionych w jego nieco podchmielonych ślepiach. Gdyby był całkiem trzeźwy, pewnie by się spłoszył, ale mieszanka piwa z rumem dodała mu odrobiny, tak potrzebnej teraz odwagi. – …yo soy inocente, oficial. – Dokończył znacznie ciszej, niemal szeptem, chłonąc coraz intensywniej uderzający do nozdrzy zapach wody kolońskiej.. albo perfum. Nie znał się, ale naprawdę mu się podobał. Kurwa, przeklął w myślał, łapiąc się również na tym, że mimowolnie powiódł wzrokiem za ustami mężczyzny, zaś kierowany wypowiedzianym przez nie komplementem, nerwowo przygryzł zębami dolną wargę. Wtedy dopiero poczuł dotyk dłoni na swoim udzie, który rozproszył jego śmiałą i zaczepną do tej pory postawę. Zawahał się, bo nie był do końca przekonany czy jest gotowy na taką przygodę. Co prawda uśmiechnął się, stukając się z prowokująco puszczającym oko partnerem szkłem w ramach kuszącego toastu, ale gdzieś z tyłu głowy zapaliła się lampka ostrzegawcza… której nawet nie zdążył się dokładnie przyjrzeć. Wystarczyło bowiem, że wychylił łyka rumu, a już poczuł szarpnięcie charakterystyczne dla teleportacji i wylądował po środku ciemnego mieszkania na poddaszu. Rozsądnie, Olivier, bardzo rozsądnie. Rozejrzał się wokoło, z opóźnieniem rejestrując widok rozpościerający się za oknem. Nokturn. Serce nagle skoczyło mu do gardła, a młodziutki Dear gorączkowo zaczął kwestionować wszystkie dokonane dzisiaj wybory. – Nie, nie, nie… Nie powinienem tutaj być. – Rzucił niepewnie, bardziej do siebie niż do Antoniego, odruchowo wycofując się o krok w tył, ale zamiast zbliżyć się w kierunku drzwi, wpadł wprost w szpony ramiona gospodarza, co całkowicie go sparaliżowało. Uspokój się, to tylko mieszkanie. Może gość po prostu uwielbia grać w krwawego barona w pubie za rogiem. Próbował przekonać samego siebie, ale wyjaśnienia nie brzmiały wiarygodnie, a Goldwyn po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę poczuł lęk.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
wylosowana kość: Tony jest zarażony (i zaraża, nie ma za co :*) znikaczem epidemicznym. Rozegram pod koniec wątku.
Gdy pojawili się z trzaskiem w ciasnym pokoju na poddaszu, który Tony wynajmował od kilku dni, Katalończyk westchnął nieprzyzwyczajony na widok skromnego pomieszczenia skąpanego w półmroku. Nie był przyzwyczajony do takich standardów, bowiem jeszcze do niedawna zamieszkiwał ekskluzywne pokoje hotelu swojego dobrego przyjaciela. Stwierdził jednak, że czas znaleźć coś swojego. Trzy lata na garnuszku Moralesa, trzy lata na czyjejś łasce, trzy lata bez własnej przestrzeni. Basta, powiedział sobie. Zupełnie nieświadomy, że wprowadzając się do ciasnego pokoiku na poddaszu został nieumyślnie zarażony wielce zaraźliwą chorobą. Nie mógł jednak o tym nic wiedzieć, jego uwaga skupiona była przecież na gościu. Który przecież nie spodziewał się, że wyląduje akurat w takim miejscu (ba! prawdopodobnie w ogóle nie pomyślał, że opuści dziś Hogsmeade). Ulica Śmiertelnego Nokturnu nie cieszyła się popularnością i poważaniem w świecie czarodziejów, ale dla Tony’ego była jak znalazł. Tutaj przynajmniej nikt nie zadawał niepotrzebnych pytań. Widział jednak, że el niño ewidentnie się zestresował. Postąpił krok do tyłu i wpadł prosto na Díaza, który choć bywał niezbyt empatycznym chujem, w tej sytuacji zachował się niczym dżentelmen. - Po co te nerwy, Olivier? Przecież nikt oprócz mnie nie wie, że tu jesteś - wyszeptał mu do ucha, delikatnie go obejmując w ramionach. Prawie pozwolił, aby ręce już błądziły po jego ciele, ale przecież nie po to tu go ze sobą przyprowadził. Odsunął się gwałtownie od chłopaka i skierował swoje kroki do kuchni. - Napijesz się czegoś? - zapytał, jak gdyby nigdy nic krzątając się po pomieszczeniu. Wyjął dwie wysokie szklanki, nalał do nich wody i postawił je na stole w pokoju dziennym (będącym równocześnie sypialnią, sic!). Może i lubił ćpać jak pojebany, ale próbował przy tym zachować chociaż pozory dbania o swoje ciało. Wrócił szybko do kuchni, z której Ślizgon mógł usłyszeć. - Mam herbatę, whisky i rum. A, i jeszcze tequilę. Ale nic do popity - odparł po powierzchownym sprawdzeniu kuchennych szafek. Wyjrzał do salonu i spojrzał się pytającym wzrokiem na chłopaka, a gdy otrzymał odpowiedź nalał mu co chciał (sobie rum) i zaniósł kolejne dwie szklaneczki na stół. Potem po raz trzeci poszedł do kuchni, a gdy z niej wrócił dzierżył w dłoni niewielki pojemnik. Położył go obok czterech szklanek i zerknął z rozbawieniem na Oliviera. No tak, on przecież w ogóle nie wiedział, czego się spodziewać. - Napij się wody. Dobrze ci to zrobi. I tak będzie ci się chciało pić - pomimo uśmieszku błąkającego się na twarzy, mówił zupełnie poważnie. Sam wychylił swoją szklankę za jednym zamachem, po czym odłożył ją na ziemię. I nie zrobił ani nie powiedział nic, dopóki Ollie nie spełnił jego nietypowej prośby. - W porządku? - zapytał się, jakby chcąc upewnić się, że niedawna bójka, wypity alkohol i spożyte po południu narkotyki to nie za dużo jak na lulka. Ale lulek był przecież taki nieszkodliwy. Chłopak był ewidentnie spięty, ale nie sposób powiedzieć, co było tego powodem. Antonio obserwował więc go, cierpliwie czekając aż ten się uspokoi. Popijał przy tym rum małymi łyczkami i delikatnie się uśmiechał. W końcu nigdzie mu się nie spieszyło. Miał całą noc.
Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia jakiego rodzaju lokum spodziewał się po ledwie co poznanym w barze mężczyźnie, który zresztą nie pozostawił mu zbyt wiele czasu do namysłu. Trzask teleportacji uczynił swoje, a odwaga nastoletniego, dotychczas wyszczekanego przecież urwisa rozproszyła się niczym pokrywający meble na poddaszu kurz. Śmiertelny Nokturn zdecydowanie nie cieszył się dobrą sławą, a jako syn poważanego pana z odznaką Olivier doskonale wiedział, że nigdy nie powinien się tutaj z własnej woli znaleźć. Nie powinien, ale czy nie chciał? Targające nim wątpliwości nabrały jedynie na intensywności, kiedy silne, męskie ramiona objęły jego wątłe ciało, a w uszach wybrzmiał niezwykle spokojny, mrukliwy szept. Bił się z myślami, wszak słuchając głosu rozsądku, winien jak najprędzej opuścić to miejsce. Perspektywa spróbowania nowego narkotyku i gwarancja dobrej zabawy wydawały się jednak niesamowicie kuszące, zwłaszcza kiedy przypomniał sobie porozumiewawcze spojrzenie Díaza i wyciągniętą do niego z pomocą dłoń. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ktokolwiek okazał mu tyle troski, więc… czy rzeczywiście miał się czego ze strony gospodarza obawiać? Przez dłuższą chwilę stał jak wryty, sparaliżowany piorunującym dreszczem, który przemknął po jego plecach na skutek nieoczekiwanej bliskości i przyjemnie niskiego głosu Antoniego. – Ni-niech tak zostanie. – Wtrącił wreszcie, nadal niepewnie, jednak w końcu ośmielił się powieść spojrzeniem za krzątającym się po kuchni mężczyzną. Trudno było mu to przyznać, ale tak naprawdę żałował, że tak szybko się od niego odsunął. – Rum? – Ni to stwierdził, ni zapytał, nadal pogrążony w pogłębionej analizie otoczenia, w jakim się znalazł. Zupełnie nie tak zaplanował sobie dzisiejszy wieczór, ale czy nie o to mu właśnie chodziło? Skoro pragnął puścić się poręczy, to odwiedziny na poddaszu nieznajomego faceta, w dodatku położonym na okrytej niesławą ulicy, spełniały definicję przygody aż nadto. Dopiero w tym momencie zaczęła do niego powoli docierać powaga sytuacji, a chociaż wcale się nie wycofał, zamiast tego rozsiadając się na materacu łóżka, to po mimice twarzy widać było, że czuje się znacznie bardziej skrępowany, a przede wszystkim czujniejszy niż przy barowej ladzie. Nawet na wręczoną mu szklankę wody spojrzał podejrzliwie, ale skoro Toni wychylił swoją, postanowił pójść w jego ślady. – Dziękuję. – Mruknął, siląc się na subtelny uśmiech, chociaż ciekawskie spojrzenie umykało już w kierunku przyniesionego przez mężczyznę pudełka. Miał wrażenie, że nagle przetrzeźwiał i że potrzeba mu kolejnej dawki środków odurzających, żeby na powrót poczuć się swobodnie. Na razie tylko wziął głębszy oddech, odsuwając od siebie myśl, że z chęcią zapaliłby papierosa. – Powiedz mi jeszcze trzy inne kłamstwa o sobie, a ja odwdzięczę ci się tym samym… – Nie odpowiedział na pytanie latynosa wprost, natomiast wymownym przechyleniem głowy i zaczepnym uśmiechem dawał mu do zrozumienia, że nie musi się martwić ani o jego stan ani też o to, że zrezygnuje z nie do końca świadomie przyjętego zaproszenia. Ba, nawet umoczył usta w rumie, uzupełniając wyparowany wskutek nerwów alkohol. – …potem chętnie nauczę się jak rozłożyć skrzydła. – Może na razie nie udało mu się jeszcze w pełni rozluźnić. Po części robił dobrą minę do złej gry. Mimo to przejął inicjatywę, żeby poczuć się pewniej.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Och, czyżbyś unikał miejsc takich jak to? - zapytał Tony, nie kryjąc rozbawienia. Szczerze zastanawiało go z czego wynika ten strach w jego oczach. Nie mógł się przecież spodziewać, że ma do czynienia z synem aurora. - Spokojnie. Jutro rano aportuję cię z powrotem do baru. Jeśli chcesz, mogę zrobić to choćby zaraz. Ale wielka szkoda, myślałam, że razem odlecimy. Usiadł na łóżku obok niego, ściągając uprzednio marynarkę i rzucając ją niedbale na pobliski fotel. Spojrzał się w te piękne ślepia, zwilżył usta w gorzkim trunku. Nie sposób było nie spostrzec, jak ucieka spojrzeniem w kierunku pudełka. No tak, młode to to, niecierpliwe. Po co więc dłużej czekać? - Zdejmij koszulkę - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wziął pudełeczko do dłoni i niespiesznym ruchem je otworzył. Powąchał charakterystycznie pachnącą maść, przymykając na chwilę oczy. A gdy je otworzył, zobaczył jak ten wpatruje się w niego ze zdziwioną miną. - Lulek to maść. Żeby zadziałał, jak chcemy, muszę ją w ciebie wsmarować - wytłumaczył naprędce, odkładając narkotyk na ziemię. Sam pozbawił się w trymiga koszulki, ukazując umięśnione ciało. I swoją drogą, brzydką ranę na plecach. Wrócił szybko do tematu, który podjął chłopak. To ciekawe, pomyślał Tony, że pomimo strachu i niepewności próbuje narzucić mu swoją narrację. Kłamstwa? Były takie nudne. To prawda była o wiele ciekawsza. - Zagrajmy w coś innego. Ja ci coś powiem, a ty będziesz zgadywał. Prawda czy fałsz? - odpowiedział, obserwując jak ten zdejmuje koszulkę. A jeśli tego nie zrobił, jeśli dalej się wstydził lub wątpił, postanowił ochoczo mu w tym pomóc. Gdy zmięty ciuch leżał już niedbale na ziemi omiótł wzrokiem jego grzechu warte ciało. Poczuł, jak nagle chce mu się pić. Wziął więc szklaneczkę leżącą na ziemi do ręki i upił spory łyk rumu. Czuł, że oprócz dobrego humoru dopisuje mu również szczęście. - Jestem poszukiwany listem gończym. Prawda czy fałsz? - zapytał nonszalancko, przysuwając się bliżej Oliviera. Następnie pytanie wymruczał mu lubieżnie do ucha, rozkoszując się stanem upojenia, w którym był. - Cudem uniknąłem Azkabanu, ale bliska mi osoba nie miała tego szczęścia. Prawda czy fałsz? - Ślizgon mógł poczuć jego oddech pachnący szlugami i rumem na swoim karku. - A ty… - odbił nagle piłeczkę, bo nie takie były przecież reguły gry. Objął chłopaka ramieniem, przysunął się do niego, musnął przy tym delikatnie skórę za jego uchem - pomimo tego, że to wszystko to prawda bardzo chętnie spędzisz ze mną tę noc. A potem nagle się od niego odsunął, chciał go drażnić i prowokować, chciał go kusić i nie dawać mu nic poza nadzieją. Dokończył jednym haustem drinka, odłożył szkło na ziemię. Po czym wziął niespiesznie pudełeczko z lulkową maścią w dłonie i zanurzył palce w kremie. - Połóż się. No dalej, przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywdy - powiedział z zachęcającym uśmiechem na twarzy. Olivier, bądź grzecznym chłopcem i połóż się na moim łóżku. Co złego może ci się stać?
- Do tej pory próbowałem. – Wzruszył bezradnie ramionami, wszak nawet jeśli dotychczas udawało mu się unikać podejrzanych miejsc i powściągnąć pokusę zasmakowania zakazanego owocu, tak w obecnej chwili wychodził na niekonsekwentnego, zwłaszcza kiedy zaintrygowane nieznanymi obrazami ślepia chłonęły każdy zakamarek ciemnego, ciasnego pomieszczenia. – Wydawało mi się to nierozsądne, ale najwyraźniej z moim szczęściem nawet w Hogsmeade można dostać w ryj. – Prychnął gorzko, nadal nie do końca pogodzony z pierwszym wrażeniem, jakie musiał uczynić na starszym mężczyźnie. Ot, cherlawy, bezbronny dzieciak, który nie umie nawet porządnie utrzymać gardy. Chyba nie w pełni dotarło do niego jeszcze, że to właśnie niewinna twarzyczka i anielska uroda rekompensowały inne niedogodności, niewątpliwie wzbudzając również zainteresowanie tego, który wstąpił do pubu na szklaneczkę rumu. Jutro rano. Niby dwa proste słowa, a jakże intensywnie wwiercały się w wytężoną aktualnie do granic mózgownicę. Tak, zdecydowanie za dużo myślał, a i tak z tego myślenia niewiele konstruktywnego przychodziło, skoro z dziecięcą łatwością poddawał się manipulacji Antoniego, który zręcznie grał na jego emocjach, a potem kusił czarującym spojrzeniem, szeptaniem na ucho czy tak jak teraz, wcale nie tak zwyczajnym zwilżeniem ust. Olivier tracił powoli orientację, nie będąc pewnym na którym z otaczających go bodźców winien skupić uwagę. – Nie. – Wtrącił więc tylko, początkowo nie wyjaśniając czemu tak stanowczo postanowił zaprzeczyć. – Nie rób tego. Chcę zostać. – Na moment zapomniał o tajemniczym pudełku, za to zdobył się na tyle śmiałości, żeby spojrzeć w ciemnobrązowe oczy gospodarza, które w półmroku mieszkania przypominały dwa, wpatrzone w niego żywo węgliki. Toni miał wszystko, czego można by oczekiwać od atrakcyjnego mężczyzny. Pewność siebie połączoną z idealnie wkomponowaną nutą nonszalancji, uspokajający tembr głosu i to spojrzenie, które intensywnością namawiało do grzechu. Mimo to Goldwyn uniósł w zdziwieniu brew, kiedy z ust Díaza padł tak bezpośredni i stanowczy nakaz, na który młodziutki gość zdecydowanie nie był gotowy. Dopiero kolejne słowa, jakby nie patrzeć jego dzisiejszego mentora, nieco rozjaśniły sytuację, a chociaż chłopak nie zamierzał się opierać, nie chwycił nawet materiału ubrania, całkiem zdekoncentrowany widokiem umięśnionej klatki piersiowej Antoniego. – Będziesz masował mi plecy? – Wybudził się wreszcie z letargu, podejmując się nawet kolejnej zaczepki, zanim spełnił polecenie, niedbale odrzucając swoją koszulkę na podłogę. Miał również zapytać o szpecącą ranę na plecach gospodarza, ale ostatecznie stwierdził, że byłoby to wścibskie i niegrzeczne. Zresztą, uważał że tylko dodawała mu ona uroku. - Zgoda, choć uprzedzam, że nie jestem dobry w zgadywanki. – Naiwnie uwierzył, że Toni zamierza grać fair play, dlatego zamienił się w słuch, delektując się wędrującym po jego odsłoniętym ciele spojrzeniem. Dla pobudzenia kreatywności upił również parę drobnych łyków rumu, wyczekując pierwszego zdania, które miał ocenić. Prędko okazało się jednak, że kreatywność wcale nie będzie potrzebna, a mężczyzna ponownie uciekł się do fortelu tylko po to, żeby się do niego zbliżyć i podziałać na odpływającą o krok dalej wyobraźnię. Dear instynktownie przymknął powieki, omamiony mrukliwym szeptem i czule muskającym kark oddechem, przez co sens wypowiedzi Díaza docierał do niego trochę jak przez mgłę. Poszukiwany listem gończym. Cudem uniknął Azkabanu. Masz gust, Ollie, nie ma co. Pomyślał, ale nagle zrobiło mu się gorąco, i to wcale nie z powodu płynącego w żyłach alkoholu. Zaproponował kłamstwa, bo prawda zdawała się niewygodna. Wiele już razy próbował oszukiwać samego siebie, w pewnym sensie podobnie do starszego mężczyzny, całe życie się też ukrywał. Toni rozgryzł go jednak w trymiga, a przynajmniej poprowadził ku przepaści, z nad której nie było powrotu, i co zabawne chyba właśnie tego było mu potrzeba, wszak poczuł się tak, jakby tylko w tym miejscu i tylko w jego ramionach mógł być naprawdę sobą. Nie obchodziło go teraz to kto był łowcą, a kto ofiarą. Mówiąc kolokwialnie, dał się lubieżnym podrygom partnera uwieść, pozwalając prawdzie wypłynąć na wierzch. Ba, zachęcony delikatnym muśnięciem skóry podążył nawet za odsuwającym się mężczyzną, ewidentnie poddając się jego prowokacji. Nie trzeba chyba mówić, że mocno się tym jego przysłowiowym krokiem w tył rozczarował, zwłaszcza że dla zachowania równowagi musiał ułożyć dłoń na jego udzie. – Byłem pewien… miałem nadzieję, że mnie pocałujesz. Prawda czy fałsz? – Zagadnął w jego stylu, nie kryjąc rozżalenia tym, że przegrał z wychylonym jednym haustem drinkiem, w końcu jego usta z pewnością smakowały o wiele lepiej niż rum. – Poszukiwany… – Mruknął również zamyślonym tonem. – …to dlatego mieszkasz w takiej dziurze? – Wcale nie chciał, żeby tak źle to zabrzmiało, przecież widział przy barze, że facet jest nadziany, ale cóż, nie ugryzł się w porę w język. – Discúlpame. – Westchnął cicho, przepraszając spuszczając głowę, jednak na uśmiech Toniego odpowiedział uniesieniem kącików ust. Pokiwał także posłusznie łepetyną, wygodnie rozciągając się na pościeli, dając jednocześnie mężczyźnie dostęp do swoich ramion i pleców. – Si luego te doy un masaje, ¿mereceré un beso? Y un cigarrillo. Necesito un cigarrillo. – Zapytał, zerkając przez bark za latynosem, który zawrócił mu w głowie bardziej niż cały wypity dzisiejszego wieczoru alkohol.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Chciał zostać? A to ci niespodzianka. Tony się wcale, ale to wcale nie spodziewał takiego obrotu sprawy. Z niesłabnącym zadowoleniem obserwował, jak młody mężczyzna coraz bardziej grzęźnie w pułapce, którą na niego zastawił. Nie sposób powiedzieć z jakiego konkretnie powodu (ta, jasne), ale ten wyraźnie przed chwilą przestraszony chłopak wcale nie chciał przecież uciekać. Wręcz przeciwnie, grymas na jego twarzy wyrażał, że chętnie dotrzyma mu jeszcze dzisiaj towarzystwa. Może to ten urok, może jego półnagie ciało, a może świdrujące spojrzenie czekoladowych tęczówek? Antonio uśmiechnął się zaczepnie, w momencie, gdy podłapał jego spojrzenie. - Zacznę od ramion - odpowiedział lakonicznie, nie uściślając gdzie ów masaż może się skończyć. Nałożył odrobinę kremu na palce i delikatnie musnął jego okolice barków. Wodził rękami po jego ciele, zahaczając spojrzeniem o pośladki i delikatnie się uśmiechnął. Wiedział, że narkotyk zacznie działać za kilka minut. Swoją drogą bardzo lubił lulka, o wiele bardziej niż faktycznie latanie na miotle. Gdy skończył, odłożył krem na łóżku. Tym razem to on wyciągnął się na nim jak kot i dopiero po chwili zapytał rozbawiony. - Odmówisz mi tej przyjemności, amigo? No śmiało, przecież nie gryzę - zażartował, rozluźniając mięśnie. Zdawał sobie sprawę, że jego plecy szpeciła brzydka rana, ale niezbyt się tym przejmował. Praktycznie wręcz już o tym zapomniał, choć dnia, gdy zaklęcia godziły jego plecy nie zapomni nigdy w życiu. - Prawda - odpowiedział bez namysłu Tony, szczerząc się jak głupi w poduszkę. Doskonale wiedział, jak działał na mężczyzny i kobiety i bardzo mu to schelbiało. Wcale nawet nie obraził się, słysząc jak bezczelnie ocenia jego skromne lokum. - Być może - odpowiedział lakonicznie, czując jak krem wchłania się w jego ramiona. Zastanawiał się przy tym na ile Olivier już odleciał. Czy to pod wpływem substancji psychoaktywnej, czy ze względu na to, jak dawał się traktować. - Nie przestawaj - nakazał przy tym władczo, ignorując zarówno jego wstydliwe przeprosiny jak i jego błaganie. Dopiero gdy skończył, Antonio usiadł na łóżku czując, jak haj powoli bierze go w swoje władanie. - Czujesz to? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. On sam czuł, jak mu przyjemnie, jak wszystkie troski odpływają a zamiast tego czuł się lekki niczym piórko. Jak młody, piękny bóg, którym przecież już dawno nie był. Siedzieli przez chwilę w ciszy, rozkoszując się działaniem substancji. Tony wstał z łóżka, podszedł do fotela i wyjął z marynarki paczkę Hogsów. Niespiesznym ruchem wyjął zapalniczkę i odpalił papieroska, nie spuszczając spojrzenia z młodego. Usiadł koło niego na łóżku, zaciągnął się i na wdechu zapytał. - Chcesz bucha? To sobie go weź - uśmiechnął się bezczelnie, zbliżając się do niego gwałtownie. A potem wpił się w jego wargi, wypuszczając mu dym do ust. Mieszanka tytoniu i mugolskiej marihuany, lulek, rum i Antonio Díaz. Pytanie brzmi - co najbardziej zawróciło w głowie Olivierowi?
Zdecydowanie to ten urok, który ciągnął się za tajemniczym nieznajomym już od pierwszego porozumiewawczego mrugnięcia okiem, a z czasem zamiast przygasać, buchnął tylko jeszcze silniejszym żarem. Olivier niby zdawał sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej miał do czynienia z rasowym podrywaczem i że wyciąga ręce zdecydowanie zbyt blisko tlącego się tuż obok ogniska, ale po prostu nie potrafił oprzeć się bezgłośnie komplementującym jego sylwetkę, rozszerzonym źrenicom Antoniego oraz jego umięśnionym, silnym ramionom, które przecież tego wieczoru już obejmowały jego ciało. Pragnął ponownie zaznać tego przyjemnego uczucia, nawet jeśli ostatecznie miałby się sparzyć. Oh, carajo… zacznij, gdzie chcesz. Przeklął niecierpliwie w myślach, nie mogąc doczekać się wytęsknionego dotyku. Leniwie ułożył głowę na poduszce, rozkoszując się męskimi dłońmi wędrującymi wzdłuż jego kręgosłupa, których zręczny ruch skwitował pełnym zadowolenia pomrukiem. – Powinienem latać częściej. – Wymamrotał z usatysfakcjonowanym uśmiechem, którego gospodarz nie mógł widzieć, acz po przeciągłym, niezwykle pogodnym głosie zapewne domyślał się, że jego młodszy partner po części odpłynął już teraz, mimo że lulek nie miał jeszcze prawa trafić do jego krwiobiegu. Pomyśleć, że wystarczyło mu tylko tyle, podczas gdy nawet nie oderwał stóp od podłoża… – Nigdy…? – Zapytał zaczepnie, odwracając głowę, a chociaż mógłby tak leżeć masowany całą wieczność, z cichym westchnieniem poderwał się z łóżka, zamieniając się z Díazem rolami. – Nie mógłbym odmówić. W końcu mi pomogłeś i zaprosiłeś mnie do siebie. – Postanowił w dość zawoalowany sposób podziękować za troskę raz jeszcze, nakładając na ręce kwietny, odurzający krem. Następnie złapał palcami obojczyki mężczyzny, ale zanim zaczął go masować, pochylił się, żeby wyszeptać mu na ucho. – Quiero que estés satisfecha de mí. – Wyszeptał, wprawiając najpierw tylko opuszki palców, potem całe dłonie w ruch, a chociaż na masażu niespecjalnie się znał, starał się wypaść jak najlepiej. Ot, wrodzona ślizgońska ambicja nie pozwalała mu dać plamy. Prawda. Prychnął z niedowierzaniem, kiedy mężczyzna na jego pytanie odpowiedział śmiało, nie potrzebując nawet chwili namysłu. No bezczelny typ. Przemknęło mu przez myśl, ale skrzywił usta nie z powodu jego impertynenckiego zachowania, a dlatego że facet po prostu miał rację. Dear nie tylko wpadał w zastawione na niego sidła, ale powoli zaczynał jeść mu z ręki, posłusznie kiwając łepetyną i wykonując wszystkie kierowane przez mężczyznę rozkazy. Toni zdawał się jednak utalentowanym manipulatorem, wspaniale operującym emocjami i słowami, a przez to wiedział kiedy tak stanowczy, władczy ton załagodzić ciepłym spojrzeniem i opiekuńczością, której przecież Goldwynowi w życiu brakowało. Kusił i atakował tylko po to, żeby nagle uczynić taktyczny odwrót i zachęcić go do działania rozbrajającym wręcz uśmiechem. – Jesteś zachłanny. – Westchnął ciężko, starając się zapomnieć o tych skłaniających do grzechu ustach, ale zgodnie z poleceniem, nadal wodził rękoma po ciele starszego partnera. Wreszcie usiadł jednak na brzegu łóżka, korzystając z okazji do odpoczynku, choć właściwie to wyczekiwał efektów wtartego w skórę lulka. – Kiedy mówiłem, że chcę odlecieć, nie myślałem, że potraktujesz moje życzenie aż tak dosłownie. – Tak, czuł aż nadto, odnosząc wrażenie, że lewituje nad ziemią, mimo że w rzeczywistości pewnie nie poruszył się choćby o milimetr. – Fuuck… – Mruknął również w międzyczasie, ni to do siebie, ni to do Antoniego, całkowicie poddając się właściwościom kwietnej substancji, która dawała błogie uczucie otumanienia. W napływie przyjemności odchylił głowę, przytomniejąc dopiero gdy Díaz odpalił papierosa. Miał już wyciągać rękę po swoją fajkę, a jednak ten typ znów bezczelnie zagarniał dla siebie całą uwagę. Przez moment patrzył na niego bezczynnie, z podobnie zadziornym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy, chcąc sprawdzić jak długo jest w stanie wstrzymać oddech… niestety przegrał z chwilą, w której Toni zdecydował się złączyć ich wargi. Pochłonął wybłaganą chmurę dymu, wciągając ją prosto do płuc, ale na tym nie poprzestał. Podniósł bowiem rękę, chwytając mężczyznę w okolicach szyi, a potem to on łapczywie wpił się w jego usta, zdobywając to o co tak długo walczył. Nigdy wcześniej nie całował ani nie dotykał w ten sposób mężczyzny, a gnany palącym, niezaspokojonym pragnieniem, bezczelnie wcisnął się kolanem między uda partnera, dłonią zaś popychając go na materac, żeby zawisnąć nad jego ciałem. - Podoba mi się twoja blizna. - Szepnął, po czym pozwolił sobie przejąć kontrolę, nie mogąc oderwać się od smakujących rumem i tytoniem ust.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- I kto tu jest zachłanny - Tony uśmiechnął się z błyskiem w oku, kiedy w końcu Olivier przerwał czułość, aby zaczerpnąć powietrza. Bardzo podobało mu się, jak łatwo dał się sprowokować. Musiał jednak przyznać, że nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji. Przez chwilę stracił nawet kontrolę, dając się popchnąć na jego własne łóżko niczym bezsilna dziewczyna. Obserwował, jak chłopak zawisł nad nim, a potem znowu wpił się w jego usta. Díaz odwzajemnił pocałunek, choć w jednej ręce w dalszym ciągu trzymał przecież papierosa. A potem zrobił coś, czego ten mógł się nie spodziewać. Złapał go nagle za włosy i pociągnął jego głowę do góry, przymuszając aby ten się od niego oderwał. Antotnio wziął niespiesznie kolejnego bucha, a słodki, owocowo-cytrusowy dym wypełnił pomieszczenie. - Tranquilo, niño. Tenemos toda la noche. Con una condición: que te portes bien - dodał, jeszcze raz zaciągając się mieszanką tytoniu i narkotyku. Zgasił ledwo nadpalonego papierosa o popielniczkę leżącą na stoliku nocnym i złożył na jego ustach kolejny, tym razem o wiele bardziej delikatny pocałunek. Wykorzystał okazję, aby zupełnie go otumanić i przyciągnąć do siebie. Jego ręce błądziły po pięknym ciele, zahaczając o miejsce, w których być może nie był jeszcze nigdy przez nikogo dotykany. - Ty podobasz mi się cały - odpowiedział Antonio, przemilczając całkowicie aspekt swojej blizny. - Młody, piękny, nieskalany. Naprawdę myślałeś, że kiedy mówiłem o lataniu miałem na myśli jedynie narkotyki? - zapytał zaczepnie, próbując się przy tym nie roześmiać. Złapał go w ramiona i przyciągnął mocno do siebie jedynie po to, aby zwinnym ruchem zmienić pozycję. Teraz to on go dominował i właśnie tak miało już pozostać. Było to dziwne doznanie, tym bardziej, że lulek zaczynał już porządnie działać i wpływać na błędnik Díaza, który naprawdę tracił rezon gdzie góra i gdzie dół. Ale z powodu, o którym nie chciał teraz myśleć, bardzo istotne dla niego było to, aby podkreślić, kto tu rządzi. To jego dom, jego łóżko i jego zasady.
Przywdział na twarz szelmowski uśmiech, ukazując starszemu mężczyźnie bielutkie uzębienie. Nawet nie zamierzał kłamać. Tony skutecznie rozbudził jego apetyt, który niebezpiecznie wzrastał z każdą kolejną, dzieloną z nim wspólnie czułością. – Nie podoba ci się…? – Rzucił zaczepnie, przesuwając kciukiem po zaroście partnera, zanim znów wpił się wygłodniale w jego usta, tym razem jednak odrywając się od nich prędzej niż za pierwszym razem. – Uczę się od najlepszych. – Poruszył sugestywnie, łobuzersko, brwiami, świadomie łechtając ego leżącego tuż pod nim gospodarza. Najwyraźniej udało mu się odnieść zaplanowany skutek, skoro Díaz odwzajemnił pocałunek, który dał mu nie tylko wiele radości, ale przede wszystkim satysfakcji. Nie spodziewał się natomiast gwałtownego, bolesnego szarpnięcia za włosy, jakim nagle uraczył go latynoski kochanek. Mimowolnie jęknął, wsłuchując się w stawiane przez niego warunki, a chociaż nie przepadał za trzymaniem się reguł, dla niego gotów był uczynić wyjątek. Pragnął przecież jego bliskości, a władczy, nieznoszący sprzeciwu ton sprawiał, że zupełnie tracił rozum. Mamy całą noc. Antonio uzmysłowił mu właśnie, że to dopiero początek, swoisty przedsmak rozkoszy, której teraz błagalnie od niego wyczekiwał. – Prometo que seré un buen chico. – Mruknął, w dość wymownym geście układając dłoń na klatce piersiowej w okolicach serca, a chociaż tęsknym spojrzeniem powiódł za dogaszonym przez mężczyznę papierosem, nie miał czelności poprosić o jeszcze jednego, intensywnie cytrusowego bucha. Cóż, miał nadzieję, że mężczyzna wynagrodzi mu tę niedogodność z nawiązką, zwłaszcza że delikatnym pocałunkiem obiecywał gwarancję spełnienia, a jego ręce niecierpliwie zaczęły już błądzić po dotąd rzeczywiście nieskalanym grzechem, nastoletnim ciele Deara. – Nie chciałem niczego zakładać, żeby przypadkiem się nie rozczarować. – Prychnął rozbawiony, wszak nie był aż tak naiwny. Kiedy siedzieli jeszcze w barze, dostrzegł że Toni rozmyślnie skraca dzielących ich dystans, a chociaż koszulkę zdjął z siebie dopiero parę minut, już wcześniej czuł, że mężczyzna rozbiera go wzrokiem. – Piękny i nieskalany… – Powtórzył po nim rozmarzonym głosem. – Lubisz być pierwszy, co? – Zasugerował z rozbrajającym wręcz uśmiechem, zwinnym ruchem zostając sprowadzonym do parteru. Czy przeszkadzało mu to? Nie, w końcu zarzekał się, że będzie dobrym chłopcem. Poza tym trudno było narzekać, skoro z rozkoszą wił się pod wpływem ust i dłoni mężczyzny, który z dbałością czcił każdy centymetr jego drżącego ciała.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Bien - odpowiedział Tony, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Słysząc jego kolejną uwagę, uniósł brwi w geście zdziwienia. Nie sądził, że tak młody chłopak cechuje się aż zachowawczym podejściem do życia. Skąd u ciebie tyle goryczy, pomyślał Antonio składając na jego ustach kolejny pocałunek. - A jestem pierwszy? - zapytał, spoglądając na niego podejrzliwie. Nie sposób powiedzieć czy chłopak się z nim tylko droczył czy faktycznie mówił prawdę. Nie mógł wiedzieć, że dosłownie za kilka chwil ten poprosi go o delikatność, która nie była mocną cechą Antonio.
Zachowawczym podejściem do życia niewątpliwie nie poszczycił się, kiedy zdecydował się na wyprawę do mieszkania zupełnie nieznanego mężczyzny, położonego na ulicy śmiertelnego nokturnu, ale czy powiedziałby, że żałuje tej decyzji? Absolutnie nie, nawet jeżeli częściowo przemawiał przez niego płynący w żyłach alkohol i dodający skrzydeł lulek. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się aż tak błogo, a flirciarski ton i kokieteryjne spojrzenia starszego od niego przystojniaka tylko dodawały unoszącej się wokoło atmosferze pikanterii. Nic dziwnego, że uśmiech nie schodził nastolatkowi z twarzy, a chociaż na trzeźwo prawdopodobnie stresowałby się jak diabli, teraz sam zapragnął powieść Toniego na pokuszenie. – Będziesz pierwszym. – Podkreślił stanowczo, nie tylko dla połechtana ego dominującego partnera, ale również dla potwierdzenia własnego wyboru, z którego nie zamierzał się wycofywać. Patrzył przecież na twarz Díaza chciwym okiem i rwał się do niego całym swoim ciałem, czego nawet nie mógłby ukrywać po tym, jak pośpiesznie rozrzucił kolejne części garderoby po podłodze.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Pierwszy raz. Na Merlina, kiedy w ogóle to było? Pomyślał Díaz, a przez jego twarz przemknął dziwny grymas. Przypomniał sobie Calpiatto, Beę i jego pierwsze łóżkowe doświadczenia. To wspomnienie ukłuło jego serce, uświadomił sobie, jak bardzo za nią tęsknił. Szczerze przy tym wątpił, że kobieta byłaby w stanie mu wybaczyć nie tylko jego przygody, ale i to, że nie trafił do zimnego więzienia razem z nią. Cholera, czy za każdym razem, gdy jest mi tak przyjemnie muszę o niej myśleć - zganił się, obserwując w milczeniu piękne ciało swojego kochanka. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie dał po sobie zbytnio poznać nagłego zjazdu doskonałego jak dotąd humoru. - Bardzo mi miło - odpowiedział, a coś niebezpiecznego błysnęło w jego oku. Przechylił głowę, mierząc go spojrzeniem i zastanawiał się przy tym, jak to jest przeżyć swój pierwszy raz z obcym poznanym w barze. Kim był ten chłopak tak rozpaczliwie łaknący jego ciepła? Zignorował jego zaczepkę, skupił się na komplemencie. Właśnie to chciał usłyszeć, chciał widzieć w jego oczach fascynację, chciał dyrygować każdym jego ruchem. Jego czułe ucho wyłapało również to, że zaczął wątek, który tak wstydliwie przerwał. Był przy tym taki uroczy i niepewny.
Wiedział, że dzieli ich wiele lat doświadczenia, ale różnica wieku wcale mu nie przeszkadzała; wręcz przeciwnie, działała ona na korzyść starszego mężczyzny, w którego młodziutki Dear zdawał się wpatrzony jak w obrazek. Toni oczarował go charyzmą, pewnością siebie i nawet chłodniejszy obecnie, zamyślony wyraz twarzy czy niebezpieczny błysk czający się w spojrzeniu ciemnych, zamglonych oczu, nie sprawiły by Olivier przestał zachwycać się jego latynoską urodą. Zamiast tego uśmiechnął się cwanie, półgębkiem, na kurtuazyjne słowa partnera, nie zastanawiając się nawet nad tym czy rzeczywiście właśnie tutaj, w obskurnym mieszkaniu na nokturnie, z zupełnie obcym sobie facetem, chciał przeżyć swój pierwszy raz. Nigdy wcześniej tego nie analizował, a w tym momencie chyba i kubeł zimnej wody wylany na ten pusty łeb nie zdołałby ugasić tlącego się w trzewiach pragnienia. Zdrowy rozsądek zgubił gdzieś po drodze albo zostawił w barze, a w konsekwencji nie myślał również o tym, czy nad ranem będzie żałował swojej decyzji. Po prostu dawał się ponieść chwili i lewitującemu działaniu lulka.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Créeme, Olivier. Eres un niño muy bueno. No estás haciendo nada reprochable - powiedział, nagle łagodniejąc. Musiało to wyglądać dziwnie, a on sam musiał sprawiać wrażenie wyjątkowo niestabilnego. Z jednej strony w barze obronił go przed ciosami, z drugiej strony sam chciał mu wyrządzić krzywdę. Ale myśl, że ktokolwiek podcinał mu skrzydła nie dawała mu spokoju, sprawiała mu przykrość, była dla niego trudna. Nie zauważał przy tym, że sam nie traktował go jak powinien. Trawił słowa, które wypowiedział chłopak przez dłuższą chwilę. Po pierwsze - miał rację, w ocenie Tony’ego był nie tylko piękny, ale i cechował się jako taką inteligencją. Potrafił wetknąć szpilkę, ukąsić, nieco się podroczyć. Ale w gruncie rzeczy jeśli chodzi o życiową mądrość był strasznie naiwny i głupi. Nie tylko sprowokował bójkę, w której nie miał szans, ale i dość ufnie powierzył mu swój los. A mało było osób, które później nie żałowałyby tej decyzji. Po drugie, cóż, być może i tym razem miał rację. Katalończyk łączył przyjemność z bólem, nie potrafił sobie wyobrazić jednego bez drugiego. Czy pomógłby chłopakowi w barze nie mając pewności, że nie zwabi go jak ćma do światła? Może i tak, ale cieszył się, że wyszło na jego. Już w Hogsmeade dosłownie rozbierał go wzrokiem i wyobrażał sobie, jak skończy się ta noc. I że nie obędzie się bez użycia siły.
Nie myślał teraz o emocjonalnej niestabilności, którą gospodarz raczył go tego wieczoru, acz zanim zdołał się szczerze uśmiechnąć, kącik jego ust drgnął nerwowo, jakby nie do końca wierzył słowom Antoniego. Niby wiedział, że mówi prawdę, ale nie potrafił tak łatwo wyplenić poglądów i negatywnych uczuć wyciągniętych z domu rodzinnego. Domu, od którego cały czas w dużej mierze był przecież uzależniony. Nadal nie umiał zresztą powiedzieć o nim złego słowa, nawet jeśli dopiero teraz, w ramionach obcego mężczyzny mógł poczuć się naprawdę sobą. Niewykluczone, że to właśnie dlatego imponowała mu pewność siebie i stanowczość Díaza, o którym zdążył dowiedzieć się tyle, że zachłannie sięgał po wszystko to, czego akurat w danym momencie zapragnął. Chociażby po niego. Tak, nie był aż tak naiwny, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że najzwyczajniej w świecie padł jego łupem. Nie obchodziło go to, a przynajmniej tak sobie wmawiał, życiowe mądrości wyrzucając do kosza, skoro jak na razie niewiele dobrego z nich wyniósł. Czasami należało przerwać niefortunną passę, przełamać utarte schematy, dlatego tak ochoczo rzucił się w przepaść, pozwalając Katalończykowi całkowicie przejąć kontrolę.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- ¿Mordaza? No hay necesidad de hacerlo. Me gusta cuando eres tan alegre. - Tony odpowiedział, a jego oczach widać było iskry rozbawienia. To paradoksalne, że chłopak pomimo swojej pozycji jeszcze podsuwał mu do głowy coraz to kolejne pomysły. Przeżył w swoim życiu niejedną noc, która przypominała mu tę dzisiejszą. Ale żaden z wcześniejszych kochanków, w tym również żadna kobieta nie śmiała się odezwać po tym, jak ukazał swoją prawdziwą twarz. A kim był? Tak naprawdę po troszę despotą, który reagował w nieprzewidywalny sposób na jakiekolwiek nieposłuszeństwo. I nikt, ale absolutnie nikt wcześniej nie zachęcał go do eksplorowania tej ciemnej strony jego jaźni. Ale z Olivierem było inaczej. Díaz odniósł wręcz wrażenie, że chłopak czuje się, jakby robił coś godnego kary. Widział to w jego minie, w nieznacznym drgnieniu ustami, gdy przekonywał go, że wszystko z nim porządku. Ale jedno wiedział na pewno i na tym właśnie się skupił. Ollie patrzył na niego z uwielbieniem.
Przyglądał mu się dłuższą chwilę, skupiając uwagę przede wszystkim na dwukolorowych oczach. Przez myśl przemknęło mu, że chyba go tej nocy mimo wszystko chociaż na chwilę uszczęśliwił. Ciekawy był, jaka była jego historia. Kto wmawiał mu, że nie powinien słuchać pragnień swojego ciała. I czy istnieje szansa na ich ponowne spotkanie. Odrzucił szybko od siebie tę myśl, a przez jego twarz przemknął brzydki grymas. - Chcesz zapalić? - zapytał i zwlókł się z pościeli. Nagi i spocony poszedł do kuchni, z której wrócił dzierżąc w ręce niewielkie drewniane pudełko. Wyjął susz, crusher i sięgnął po swoje Hogsy. Sprawnym ruchem zmieszał narkotyk z tytoniem (zmieszanym, swoją drogą z jeszcze innym narkotykiem) i wyjął bletki. Ile mu to może zajęło? Być może dwie minuty. W każdym razie po niedługim czasie wrócił do łóżka, zapalając blanta z skręconego z krwawego ziela. Lulek, w jego ocenie, dawno przestał już działać jak powinien. - Wszystko w porządku? - zapytał, a w jego oczach widać było… troskę? Zaciągnął się dymem, wstrzymał na dłuższą chwilę powietrze. Gdy je wypuścił, szara chmura osnuła jego szczękę, a tęczówki jeszcze bardziej się rozszerzyły. - Nie musisz palić, jeśli nie czujesz się na siłach. Mogę po prostu poczęstować cię fajkami - powiedział Tony, wyciągając się na łóżku. Wziął jeszcze jednego bucha, tym razem bawił dymem, formując z siwej chmury niewielkie kółka.
- Skoro tak bardzo to lubisz, sprawiaj mi radość, a będę uśmiechał się jeszcze szerzej. – Podniósł buńczucznie podbródek, szczerząc się mocniej, jakby dla potwierdzenia swojej obietnicy. Wbrew pozorom wcale nie chciał zresztą podpowiadać ani podsuwać mężczyźnie innych gorszących pomysłów; chyba po prostu nie umiał zamknąć buzi, a już na pewno nie był w stanie ugasić błyszczących w błękitno-zielonych ślepiach diablików… i to nie tak, że nie miał za knuta instynktu samozachowawczego. Niekiedy głos rozsądku czy sumienia przedzierał się do świadomości, jednak Olivier dzisiejszej nocy słuchał się zupełnie innego doradcy. Doradcy pod postacią wybuchowej mieszanki alkoholu i narkotyków płynących w krwiobiegu, która może i nie odebrała mu umiejętności logicznego myślenia, za to na pewno zwolniła wszelkie blokady i hamulce, dotychczas powstrzymujące go przed spełnieniem drzemiących w duszy pragnień. Nie ukrywał natomiast, że jednym z nich, obecnie wysuwającym się na pierwszy plan był właśnie Antonio Díaz, który nie potrzebował wiele czasu, żeby całkiem zafascynować nastoletniego chłopaka swoją pokręconą osobowością. Czy młodziutki Dear robił coś złego? Pewnie tak, ale nie potrafił oprzeć się pokusie zasmakowania zakazanego owocu.
- Chcę. – Odkaszlnął, wreszcie podnosząc głowę. Powiódł wzrokiem za mężczyzną, podziwiając nagie, uwydatnione mięśnie, a potem obserwował jak Antonio skręca blanta. Nie miał pojęcia, co znalazło się w nim poza tytoniem, ale że lulek jak bociany odfrunął z organizmu w ciepłe strony, było mu wszystko jedno. Potrzebował czegokolwiek, co podtrzyma błogi, rozluźniający stan i uciszy wyrzuty sumienia. – Tak… tak myślę. – Rzucił niepewnie, nie wiedząc czego tak naprawdę oczekiwał. Pochwały? Cóż, przynajmniej dojrzał w oczach Katalończyka cień troski, a w konsekwencji uśmiechnął się półgębkiem. – Co to? – Zapytał, skinieniem łepetyny pokazując na siwą chmurę dymu. Zanim jednak doczekał się odpowiedzi, wyciągnął chciwie dłoń, żeby pociągnąć należnego mu bucha. No bo powiedzmy sobie uczciwie, zasłużył sobie na niego aż nadto. – Todavía me duele. Me debes té con miel. – Burknął również po chwili urażony, postanawiając jednak przestać się na niego boczyć. Ba, nawet rozłożył się na łóżku obok, zainteresowany uformowanymi przez mężczyznę kółkami. – Nauczysz mnie tak? – Zapytał, ziewając przy tym przeciągle, wszak nie planował aż tak długiej, intensywnej imprezy.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony przysłuchiwał się jego słowom i trawił je w milczeniu. Odpowiedź na postawione przez niego pytanie była niezmiernie prosta - nie, nie chciał znikać z jego życia. Ostatnio coraz częściej doskwierała mu samotność, w tym przeklętym ciasnym pokoju przez większość czasu było tak cholernie pusto. A ludzie, którzy tu przychodzili i równie szybko wychodzili, jeszcze bardziej uwypuklali te przejmującą pustkę. Nie sądził przy tym, że to dobry pomysł. Może i był egocentrycznym chujem, ale czy na tyle, aby owinąć sobie wokół palca niewinnego chłopca? Może - pomyślał Antonio wypuszczając kolejne kółko. Szczerze wątpił przy tym w to, że był taki szczery. W końcu codziennie okłamywał samego siebie na temat Bey, myśląc, że istnieje jeszcze dla nich jakakolwiek szansa na szczęśliwe, wspólne życie. Prawda była taka, że od kiedy przybył na wyspy minęły trzy długie lata. A on nawet nie zbliżył się do swojego celu, do odbicia jej z zimnego więzienia. - Krwawe ziele - mężczyzna wyrwał się w końcu z zamyślenia, spoglądając na chłopaka. - Powinien uśmierzyć ból lepiej niż jakakolwiek herbata z miodem - roześmiał się melodyjnie, podając mu blanta. Obserwował jak chciwie po niego sięga i mocno się zaciąga. Czy jemu dobrze się wydawało, czy on się na niego odrobinę boczył? Nie sposób powiedzieć z jakiego powodu był na niego zły, ale Tony postanowił to zignorować. - Może kiedyś - odpowiedział, a na jego twarzy błąkał się uśmiech. Poczekał grzecznie aż ten przyjmie swoją dawkę narkotyku i wyciągnął rękę po jeszcze. Zaciągnął się chciwie jeden, drugi, trzeci raz. Wypuścił powietrze z płuc czując, jak z każdą chwilą coraz bardziej odpływa. Spojrzał przelotnie na swoją rękę i przez chwilę wydawało mu się, że nie widzi swojego palca. To pewnie nic takiego, pomyślał, zwracając ponownie swoją uwagę na Oliviera. - Oczywiście, jeśli nie chcesz znikać. Ja nie chcę, żebyś to robił - wzruszył ramionami zdobywając się na całkowitą szczerość. - Nie żałujesz? W końcu to był twój pierwszy raz - zapytał, dotykając opuszkami palców jego ciało. Wodził ręką po jego biodrze pogrążony w głębokim zamyśleniu. Zauważył jego ziewnięcie, delikatnie się uśmiechnął. Spojrzał za okno, powoli świtało. - Chyba nieźle cię zmęczyłem. Zrobię ci tej herbaty, ale miodu nie mam. Już liczyłem na to, że ja jestem taki słodki, że to ci wystarczy - zażartował i podał mu skręta. Leniwie wstał z łóżka, przeciągnął się. Nie chciało mu się spać, ale korzystał z każdej okazji, aby eksponować swoje umięśnione ciało. Poszedł do kuchni, nastawił wodę, nalał sobie jeszcze rumu. A potem jeszcze raz spojrzał na swoją rękę i przeklął. - Kurwa, Olivier, chyba mamy problem - powiedział, pojawiając się z drzwiach. Machnął do niego lewą ręką, w której nie było już widać jednego palca. - Jeśli to to, co myślę konieczny będzie eliksir wiggenowy. Kurwa mać! Znikacz? Za stary na to jestem - Tony wychylił szklankę na raz i odstawił ją na biurko.
Najwyraźniej mieli więcej wspólnego niż mogło im się wydawać. Szczery, naiwny… czy nie takimi słowami Toni go określał? Nastolatek też myślał, że ma do czynienia z bezczelnym, ale prawdomównym mężczyzną, zwłaszcza po tym jak ten sam przyznał mu się, że jest poszukiwany listem gończym. Wyglądało jednak na to, że siebie samych oszukiwali, że aż miło. Olivier westchnął ciężko, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że pomimo bólu i wszelkich innych niedogodności, po raz pierwszy od dawna dobrze spędził wieczór. Zrozumiał, że to przykre, iż obcy mężczyzna dał mu więcej troski i swobody niż własna rodzina. Paradoksalnie doskwierały mu również wyrzuty sumienia. Czuł się winny tego, że nie może oprzeć się jego zawadiackiemu spojrzeniu i że pożąda jego ciała i jego pocałunków. Zdecydowanie za dużo myślał… dlatego zaciągnął się mocno, wypełniając płuca niemal w całości otumaniającą, uśmierzającą ból substancją. - Perfecto. – Cmoknął z zadowoleniem, niejako naśladując starszego partnera, a nawet próbował stworzyć dymne kółka, niestety z marnym skutkiem. – Mogłeś dać mi zapalić wcześniej. – Pozwolił sobie jednak przy okazji zauważyć, kiedy dotarło do niego, że krwawe ziele mogło okazać się pomocną przystawką dla głównego dania pod postacią Antoniego Díaza. – Kiedyś to mało precyzyjny termin. Nie tylko ty jesteś niecierpliwy. – Żachnął się, wzruszając wymownie ramionami, ale nie oddalił się choćby o milimetr; przeciwnie, wyciągnął się jak kot, układając głowę na brzuchu mężczyzny, żeby znaleźć się nie tylko bliżej jego, ale i odpalonego przez niego blanta. – Nie chcę. Nie lubię niezałatwionych spraw, a z tobą jeszcze nie skończyłem. – Miał czelność zażartować w jego stylu, ale tak naprawdę ciekaw był, jakie jeszcze tajemnice skrywa latynoski uciekinier. – Żałuję. – Mruknął również teatralnie, przez moment dając mu uwierzyć, że to prawda. Dopiero po chwili podniósł się lekko, zębami zahaczając płatek jego ucha. – Desearía que me hubieras follado el culo. – Szepnął kusicielsko, zapowiadając, że następnym razem pozwoli mu na znacznie więcej. - Nie jesteś, ale spokojnie, uwielbiam pikantną kuchnię. Poproszę. – Zapewnił, dziękując za herbatę, a że musiał jakoś umilić sobie tymczasową rozłąkę z Tonim, przyssał się do wręczonego mu skręta, kopcąc niczym kolej transsyberyjska. Co gorsza, nigdy wcześniej nie palił krwawego ziela, a po paru kolejnych machach, nieszczególnie się też przejął wybrzmiałym nagle przekleństwem i ostrzegawczym tonem gospodarza. Ba, nawet nie do końca pojął o co mu chodzi. – Hm? – Wymamrotał więc głupio, mrużąc oczy, bo i wydawało mu się że widzi u jego dłoni nie pięć palców, a cztery. Nie sądził, że jest aż tak naćpany.– Po co ci wiggenowy, już chcesz trzeźwieć? – Zupełnie nie rozumiał zmiany w zachowaniu mężczyzny, a już na pewno nie zorientował się, że obydwaj padli ofiarą znikania epidemicznego… tuż po tym jak rozmawiali, że wcale nie chcą, żeby stąd znikał. Ironia losu.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Usiadł na łóżku, zerkając na chłopaka, który nic nie zrobił sobie z jego poważnego nagle tonu głosu. Może kochanek był z niego dobry, ale na akcję to by go nie wziął. Trochę nie potrafił wyczuć, kiedy żarty się kończą. Przewrócił teatralnie oczami, przejął od niego skręta. Jeszcze przed chwilą było tak miło, leżeli sobie razem na łóżku, on z głową na jego brzuchu, przekomarzali się jak na pierwszej randce. A teraz? No cóż, było do dupy. Nawet blant się już skończył, a Tony wciągając ostatniego buszka nieco się sparzył w usta. Kurwa mać. Dobrze, że nie palili z lufki bo z jego szczęściem na pewno wciągnąłby kometę. - Bardzo nie chcę teraz trzeźwieć, Olivierze - odpowiedział po chwili, nie spuszczając wzroku z palca, którego nie było. - Ale chyba jutro będziemy musieli. Zaraziłem cię znikaniem epidemicznym. To niegroźna, ale zakaźna choroba. Lepiej coś z tym zrobić, zanim całkowicie staniesz się niewidzialny - powiedział, dopiero teraz zerkając na chłopaka. Starał się być spokojny, chociaż nie panował wcale nad sytuacją. Był kompletnie spłukany przez wpłacenie kaucji za mieszkanie i nie stać go było na zakup czegokolwiek. W tym na zaopatrzenie się w nie jeden, a dwa eliksiry wiggenowe. Jak dobrze, że istniały inne sposoby pozyskania tego, co było mu potrzebne. - No bo jak cię znajdę, jak już całkiem znikniesz? - zapytał i zbliżył się do niego. Być może to działanie krwawego ziela, być może szklanka rumu wypita praktycznie na raz ale poczuł się totalnie rozluźniony. Skoro i tak pewnie już go zaraził, pozwolił sobie na kolejny czuły pocałunek. Gładził przy tym jego nagie ciało, rozkoszując się dotykiem miękkiej skóry. A potem sobie o czymś przypomniał. - O kurwa, herbata - i wstał, odszedł chwiejnym krokiem w kierunku kuchni a po chwili wrócił z kubkiem parującego Earl Grey’a. Usiadł koło niego na łóżku, wyjmując paczkę papierosów, którą zgarnął po drodze. Odpalił swojego szluga, poczęstował go jeśli chciał i mocno się zaciągnął. Spojrzał przelotnie na chłopaka, choć pogrążony był w głębokim zamyśleniu. W głowie huczało mu te kilka słów, które zdążył wcześniej wypowiedzieć. “Nie tylko ty jesteś niecierpliwy. Jeszcze z tobą nie skończyłem.” Czy on na pewno był świadomy, w co tak właściwie się pakuje? Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zamilkł. Zerknął przelotnie na okno. Nie był pewien, czy chce zaczynać dzień od rozmowy na temat tego, jak powinna wyglądać ich relacja. Co miał mu powiedzieć - tylko się we mnie nie zakochaj?
Gdyby był trzeźwiejszy, pewnie połapałby się, że gospodarz wcale nie stroi sobie z niego żartów, a sygnalizuje znacznie poważniejszy problem. Zmęczenie wzięło jednak nad nim górę, a kilka kolejnych machów krwawego ziela sprawiło, że nastolatek odpłynął do dalekich krain, nie za bardzo przejmując się otaczającą go rzeczywistością. Nigdy wcześniej nie balował aż tak intensywnie, a po wcześniejszej mieszance alkoholu i lulka, powinien ograniczyć się co najwyżej do zwykłego papierosa. Niestety, tryb imprezy wkręcił mu się zbyt mocno, a ostatecznie po prostu przeholował z dragami. Szczęście w nieszczęściu, że nie aż tak niebezpiecznymi i że poza znikaniem epidemicznym Díaz raczej nie musiał martwić się o jego stan zdrowia. Tylko ten głupawo rozmarzony uśmiech Oliviera mógł obecnie irytować, wszak zupełnie nie przystawał do niefortunnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Yhym… – Mruknął przeciągle, starając się wytężyć mózgownicę i przetrawić natłok słów, którymi niespodziewanie uraczył go latynoski kochanek. Zaraziłem cię… Lepiej coś z tym zrobić. Sens wypowiedzi docierał do niego jak przez mgłę, ale w końcu udało mu się połączyć wyrazy w jedną spójną całość. – Kurwa. – Westchnął jednak niezbyt elokwentnie, bo i niespecjalnie znał się na czarodziejskich chorobach i metodach ich leczenia. Można rzec, że był okazem zdrowia. Rzadko nawet łapał lebetiusa. Miał już otworzyć usta, zapytać co teraz, ale nie zdążył zebrać rozproszonych w chaosie myśli, kiedy Toni zbliżył się do niego, jeszcze raz całując czule jego usta. – Nie chcę znikać, ale możemy poczekać z tym nieznikaniem do rana? – Poprosił, przytulając się twarzą do policzka mężczyzny, z uśmiechem reagując na palce gładzące delikatnie jego skórę. – Muszę się zdrzemnąć. – Przyznał również szczerze, chociaż nie musiał. Wystarczyło spojrzeć na opadające powieki, żeby zrozumieć, że najprawdopodobniej usnąłby po drodze do szpitala. Nawet zapomniał o obiecanej mu przez Antoniego herbacie. Sapnął niezadowolony nagłym brakiem oparcia w postaci ramienia Katalończyka, a chociaż poderwał się, siadając na brzegu łóżka, wyglądał na półprzytomnego. Podziękował zresztą kiwnięciem głową za fajkę, upijając łyka Earl Grey’a, który na szczęście przez tę wspólną chwilę roztargnienia zdążył odrobinę ostygną, a potem padł jak długi na materac, przymykając ślepia. – Dwadzieścia minut… no dobra, pół godziny, ok? – Zaczął negocjować, bo po krwawym zielu nie miał sił ani na rozmowy ani na badania, i to nawet mimo tego, że spostrzegł zanikającego palca u stopy.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony roześmiał się, widząc jego reakcję. Doskonale wiedział, że znikanie epidemiczne nie jest na tyle groźne, by gnać na łeb na szyję do Munga i to jeszcze na dragach. Pytanie tylko czy ów młody chłopak, który tak frywolnie poszedł do sprawy znikających palców, był tego świadomy. - Możemy - powiedział, kładąc się obok niego. Palił papierosa w milczeniu, trochę niezadowolony z tego obrotu sytuacji, bowiem jemu wcale nie doskwierała senność. Liczył na więcej, chociaż z drugiej strony dobrze wiedział, że Olivier jeszcze do niego wróci. Na razie był zmęczony i senny, co Díaz oczywiście był w stanie uszanować. Przysłuchiwał się jego oddechowi, który z minuty na minutę stawał się coraz to bardziej głęboki. Gdy skończył drugiego papierosa chłopak już spał snem sprawiedliwego. Tony odwrócił się na lewy bok i dopiero teraz pozwolił sobie na odrobinę czułości. Przytulił się do śpiącego Oliviera, otoczył ramionami jego szczupłe ciało. Przymknął oczy i cierpliwie czekał, aż przyjdzie na niego upragniony sen. Minęła minuta, pięć, dziesięć a on dalej pogrążony był w głębokim zamyśleniu. Westchnął, rozluźnił swoje ciało. W końcu, gdy pierwsze promienie porannego słońca przedarły się przez niewielkie okienko do wnętrza, zapadł z sen. Gdy obudzili się kilka godzin później, wciąż trzymał go w swoich silnych ramionach.
Nie mów do mnie z rana. Co prawda za oknem ledwie świtało, a Olivier i Toni dopiero co zmrużyli oczy, ale do wymęczonego nastolatka niewiele już docierało. Poddał się z uśmiechem nie tylko otulającym jego szczupłe ciało ramionom przystojnego gospodarza, ale przede wszystkim zakusom Morfeusza, który przeniósł go do odległej, sennej krainy. Krainy, w której młodziutki Dear dysponował wszystkimi palcami, a taka choroba jak znikanie epidemiczne nie miała racji bytu. Szkoda tylko, że nad ranem nie było wcale tak wesoło… Rozbudził się z ogromnym bólem głowy, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że łączenie piwa i rumu z mieszanką różnego rodzaju narkotyków nie było najrozsądniejszym pomysłem. Nie to, żeby towarzyszyły mu luki w pamięci. Przeciwnie, pamiętał wszystko doskonale, ale wraz z trzeźwością i doskwierającym mu obecnie kacem, przypełzły również wyrzuty sumienia, które nasiliły się, kiedy podniósł głowę, omiatając spojrzeniem przylgniętą do jego nagich pleców sylwetkę. Chaos… to słowo najlepiej opisywało to, co właśnie rozgrywało się pod jego kopułą, wszak z jednej strony powtarzał sobie niczym mantrę, że w ogóle nie powinien się tutaj znaleźć, z drugiej jednak przypatrywał się twarzy Toniego, czując że postawiony ponownie przed tożsamym wyborem, i tak łapczywie wpiłby się w te kuszące, gorące usta. Kurwa, co on takiego w sobie miał... Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie o rozmowie, którą stoczyli tuż przed snem, a właściwie o monologu, jakim uraczył go zaniepokojony Katalończyk. Zerknął ukradkiem na dłoń, która okazała się częściowo wybrakowana, po czym westchnął ciężko, mając wrażenie że los pokarał go za tę grzeszną noc. – Toni? – Potrząsnął delikatnie ramię mężczyzny, a gdy ten nie zareagował, stwierdził że… co mu szkodziło, skoro i tak przestąpił już przez bramy piekieł? Podparł się rękoma o materac, siadając na mężczyźnie okrakiem, a wreszcie pochylił się, żeby do życia przywrócić go pocałunkiem. – Widzisz? Nie zniknąłem… – Mruknął zaczepnie, skinieniem głowy pokazując kochankowi, że czas wstawać. – …ale sytuacja może ulec zmianie, jeżeli nie ruszysz swego leniwego tyłka. – Najwyraźniej niewyparzona gęba cechowała go również na trzeźwo, a przynajmniej nie doczekał jeszcze momentu, w którym miałby umartwiać się z powodu niezaplanowanego wieczoru. Na razie jedynym mankamentem zdawało się to cholerne zakażenie… no ból głowy, wskutek którego z grymasem skrzywił usta.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Otworzył oczy i w pierwszej chwili nie rozpoznał małego pokoju, który ujrzał. Natychmiast jednak skojarzył miękkość ust, które obdarzyły go pocałunkiem. Olivier, a przynajmniej tak mu się właśnie przedstawił. - Jeszcze - odparł nieco sceptycznie, doskonale pamiętając temat ich wymiany zdań zanim chłopak pogrążył się w błogim śnie. - I wypraszam sobie, mój tyłek jest bardzo zgrabny i wcale nie taki leniwy - mruknął, przecierając oczy. Uśmiechnął się promiennie, gdy zobaczył błysk w jego dwukolorowych tęczówkach pomimo tego, że i jego zapewne męczył cholernie mocny kac. - Chodź, napijemy się wody. Masz jakieś plany czy zostajesz na śniadanie? - powiedział pół-żartem, pół-serio próbując wybadać, jak chłopak stoi z czasem. Najchętniej zostałby z nim w ciasnym pokoiku jeszcze przynajmniej przez miesiąc, ale oboje mieli przecież życia, do których prędzej czy później musieli wrócić. Zanim go z siebie zrzucił klepnął go jeszcze w tyłek, skoro była już o nich mowa, aby jawnie ukarać ten niewyparzoną gębę. A potem, tak wprawnie łącząc ból z przyjemnością, dał mu czułego buziaka. Wstał i gestem ręki wskazał, aby podążał za nim do kuchni. Nalał dwie wysokie szklanki kranówki i podał jedną z nich Olivierowi. - Dalej żałujesz? - zapytał zaczepnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego jak bezczelnie się z niego wczoraj naigrywał. - Czy może masz już ochotę dokończyć to, co mi wczoraj obiecałeś? - mruknął lubieżnie, a przypominam, że nie miał na sobie ani skrawka ubrań. Niezależnie od jego odpowiedzi wychylił szklankę wody praktycznie na raz i nalał sobie kolejną. - To co robimy ze znikaniem? Szczerze ci powiem, że nie uśmiecha mi się perspektywa Munga. Może okradniemy jakiś sklep z eliksirami? - zmienił nagle temat, spoglądając na swoją rękę. Było z nią tylko gorzej. Swoją drogą, zaproponował mu współudział w przestępstwie, jakby pytał o to, czy chce kanapki z szynką czy serem. Był bardzo ciekawy jego reakcji.
Przed snem nieszczególnie przejął się swym stanem zdrowia, ale teraz, kiedy w żyłach nie krążyły już zobojętniające na otoczenie używki, zupełnie inaczej odebrał sceptyczny ton mężczyzny, a nawet zaczął zastanawiać się czy aby na pewno nie zbagatelizował zagrożenia. Dopiero promienny uśmiech Antoniego, który niepośpiesznie przecierał jeszcze zaspane oczy, przywrócił odrobinę spokoju, którego przy tak piekielnym bólu głowy zdecydowanie potrzebował. – Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. Musisz mnie przekonać, jeżeli liczysz, że zrobię ci dobrą reklamę. – Pozwolił sobie zażartować, rzeczywiście nie tracąc ani grama młodzieńczego uroku ani łobuzerskiego błysku w barwnych, błyszczących w ledwie przebijającym się przez okno świetle tęczówkach. Nieco przekrwionych ze zmęczenia, ale równie skutecznie przyciągających uwagę. - Zależy czy masz na to śniadanie cokolwiek poza herbatą, whisky i rumem. – Wypomniał Katalończykowi marne wyposażenie kuchni, jednak nie ruszył się z miejsca i nie sięgał póki co po swoje ubrania. Nie śpieszyło mu się, skoro weekend trwał w najlepsze, a zresztą… w tym przypadku wyjątkowo mógłby się zdecydować na wagary. Skoro Díaz go nie wyganiał, postanowił skorzystać z gościny, choć nie rozsiadł się na krześle. Zamiast tego oparł się plecami o ścianę, przypatrując się krzątającemu się po pomieszczeniu mężczyźnie, byleby jak najdłużej cieszyć oczy nakręcającym, seksownym widokiem. Nie spodziewał się jednak kolejnej zaczepki ze strony najwyraźniej rozbudzonego już gospodarza. – Hmm… – Nie zdążył odpowiedzieć na pierwsze pytanie, a już spuszczał w zawstydzeniu głowę, wszak tym razem nie mógł liczyć na dodające otuchy działanie alkoholu i narkotyków. – Może… ale przedtem przydałby mi się wiggenowy. – Przyznał uczciwie, nie odnosząc się wyłącznie do zanikających części ciała, ale również do tych obolałych skroni, które akurat jak na złość zniknąć nie chciały. – Nie jestem pewien czy dobrze pamiętam, co takiego ci obiecałem. – Prychnął zarazem, nie zamierzając ukrywać, że po tak namiętnej nocy myśli jakby zlewały się w jedną całość. Trudno było zresztą się skupić, kiedy Toni łaził przy nim całkiem nagi. Wychylił szklankę wody praktycznie jednym haustem, marszcząc w zdziwieniu brwi po bezwstydnej propozycji mężczyzny, która o dziwo nie miała niczego wspólnego z cielesną przyjemnością. – Nie będzie takiej potrzeby. – Dumnie wypiął do przodu pierś, przestępując o krok naprzód, żeby zbliżyć się do Toniego. – I am your Dear. – Szepnął mu dwuznacznie na ucho, wyraźnie usatysfakcjonowany tym, że może wykazać się nie tylko wrodzonym pięknem, ale i nabytymi z biegiem lat osiągnięciami. Przynajmniej w pewnym sensie, w końcu sklep nie należał do niego, a wyczekiwanie za ladą na klientów wcale nie było szczytem jego ambicji. – Tym razem nie żartuję, serio wyrwałeś Deara… a to oznacza, że mogę załatwić wiggenowy od ręki. No, o ile dostaniemy się jakoś do Doliny Godryka. – Mruknął zamyślony, dłonią rozmasowując skroń. – Zapomnij o teleportacji, porzygałbym się po drodze. – Nie zamierzał aż tak obrazowo opisywać swojego stanu, ale palnął to, co ślina jako pierwsze mu na język przyniosła; acz w tym przypadku może to i lepiej, że postawił sprawę jasno, odrzucając może i najszybszy, ale i najbardziej inwazyjny środek transportu.