Przekraczając próg sklepu, od wielu pokoleń należącego do rodziny Ollivanderów, oczom ukazuje się duży pokój z regałami wypchanymi po same brzegi wszelakimi różdżkami, jest w nim dość chłodno i panuje cisza. Każdy nowy uczeń Hogwartu, przed wyjazdem do szkoły przychodzi tu po wyjątkową i niepowtarzalną różdżkę dla siebie.
Dowolna różdżka – 40g
UWAGA! Nie ma możliwości nabywania różdżek drogą listowną, należy dokonać zakupu osobiście!.
Dziewczyny otworzyły drzwi, a dzwonek do nich przywieszony obwieścił, że ktoś odwiedził sklep starego Ollivandera. Pobrzmiewanie dzwonka dało się słyszeć jeszcze przez jakiś czas i był on jedynym co zakłócało całkowitą ciszę. Za główną ladą siedział siwy jegomość, zastawiony pudełkami, w których na pewno znajdowały się różnego rodzaju różdżki. - Dzień dobry - panna Davis przywitała się pierwsza. Amore zrobiła to tuż za nią, po drodze stwierdziła, że chyba też skusi się na wyczyszczenie różdżki - my w sprawie polerowania - dodała. - Amore i Davis... - głos mężczyzny rozległ się w pomieszczeniu - jakby to było wczoraj, tak, tak... - podniósł się i podszedł do dziewczyn - dajcie mi swoje różdżki, zaraz się nimi zajmę - na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Shiou wchodzi do sklepu z uśmiechem na twarzy. -Dzień dobry! -O, witaj. Na początek... Może ostrokrzew, jedenaście i pół cala, rdzeń z włókna smoczego serca. - podaje dziewczynie różdżkę. Shiou wykonuje nieznaczny ruch ręką, wskutek czego przewraca się stos pudełek. Na jej twarzy maluje się przerażenie. -Ta nie pasuje. Może klon, trzynaście i jedna trzecia cala, rdzeń z włókna łuski syreny. - Podaje Shiou dość długą, twardą różdżkę. Dziewczyna czuje falę ciepła i od razu wie, że to właśnie ta różdżka. Kupuje ją.
-Ja pójdę kupić ci książki a ty idź po różdżkę kochanie.- Powiedziała do mnie mama. -Emm...ok..Ale naprawdę muszę iść tam sama?-zapytałam. Po czym dodałam szeptem.- Podobno on jest trochę stuknięty. Mama zaśmiała się tylko i odeszła. -I to ma być troskliwa matka?-Szepnęłam do siebie. No cóż,nie pozostało mi nic innego jak wejść do sklepu. Gdy otworzyć drzwi zadzwonił dzwonek, lecz nigdzie nie widziałam pana Ollivandera. Cichutko podeszłam do lady i zza niej nagle wyskoczył już lekko podstarzały mężczyzna. -Dzień dobry. Chciałam kupić różdżkę. -Oczywiście, oczywiście. Powiedz jak się nazywasz dziecino.-Zapytał grzebiąc w polkach. -Amy Flayer. -Hmmm...Flayer, Flayer...Coś mi to mówi...T woj ojciec to Nickolas.Tak? Przytaknęłam. -A wiec wypróbuj ta, 11 i pól cala, cis, i włókienko z serca smoka. Podobna miał twój ojciec. Nieśmiało sięgnęłam po różdżkę ale tylko jej dotknęłam Ollivander mi ja zabrał. -Nie, nie...Ta nie pasuje. Za mała moc. Spróbuj z ta. 7 cali, wierzba, włos z ogona jednorożca. Gdy wzięłam ja do reki i wykonałam nic nie znaczący gest, coś huknęło i z blatu spadł wazon i różdżki powypadały z polek. -Ajajaj... za duża moc. Już wiem ta powinna być idealna! 8 i pół cala, wierzba, włókno z serca Hipogryfa. Zszokowana tym co się przed chwila stało powoli wzięłam do reki następna różdżkę. Złapałam ja i poczułam miłe ciepło ogarniające moje ciało. Z różdżki natomiast wystrzeliły kolorowe iskierki. -Tak, tak. To na pewno ta!- Wykrzykną radośnie Ollivander. -Ile płace?-Zapytałam uradowana. -20g 10s 20k. Zapłaciłam poczym pobiegłam w strone ,,Esów i Floresów".
-Dzień dobry Panie Ollivander.-Powiedział do sprzedawcy różdżek.-Zepsuła mi się różdżka. Potrafi pan ja naprawić?-Mówiąc to położył ja na blacie. -Dzień dobry chłopcze. - Wziął różdżkę do ręki, pokręcił nią 2 razy i odłożył na miejsce.-10 cali ,mahoń ,włókno z serca widłowęża. Ty pewnie jesteś Artur Mole. -Tak, więc jak? Naprawi ją pan? -Nie. Ale z powodu, że rdzeń jest cały nową różdżkę sprzedam ci za 19 galeonów. -Dobrze, kiedy mam przyjść po odbiór różdżki? -Jutro, tylko przed południem. -Postaram się. Dziękuje i do widzenia Panu. -Do widzenia.
Wbiegł do sklepu i ujrzał czarodzieja układającego różdżki na półce. -Dzień dobry Panie Ollivander. Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz.-Powiedział Adrian przepraszającym tonem. Ollivander natomiast nawet się nie odwrócił. -Nic się nie stało chłopcze, plany i tak mi się pozmieniały.-W jego głosie można było wyczuć smutek. -Co takiego się stało, że jest taki smutny? Lepiej go nie pytać.-Pomyslał -To jest twoja różdżka. Należy się 19 galeonów. Zapłacił, podziękował, pożegnał się i wyszedł.
Młody Michael przechadzał się po ulicy Pokątnej. Jego uwagę przykuł sklep Olivandera. Otworzył drzwi i wszedł do środka. - Dzień dobry- powiedział choć czuł jakby w sklepie nie było żywej istoty. Lecz po chwili z za półek wyszedł stary mężczyzna. -Ach! Pan Wards jak mniemam ? Syn Willa Wardsa , pamiętam go... Jesion, pióro feniksa, 11 cali dobra różdżka aż szkoda było ją sprzedawać. Twój tata był takim miłym chłopcem. Aj ja głupi , sobie wspominam tu trzeba panu różdżkę znaleźć. Mike był trochę zirytowany choć nie dawał tego po sobie poznać. -Hmmm... może ta, cis włókno z serca smoka, 9 cali. Mike wizą różdżkę ,ręka mu zadrżała a różdżka wypadła -Nie ta, ale wiem po reakcji różdżki która będzie idealna Starzec uśmiechną się i przyniósł pudełko z ładną zdobioną różdżką . Gdy tylko Mike ją zobaczył chciał wypróbować. Wziął do ręki i poczuł jak całe jego ciału ogarnia przyjemne ciepło poczuł przyjaźń... Zaraz Mike poczuł przyjaźni do różdżki to zaprzeczało jego poglądom , jak to było możliwe... jego rozmyślenie przerwał pan Ollivander -Widzę że idealna. Kosztuje 30 galeonów, ale w taki przypadku 25. Mike zapłacił i wyszedł szczęśliwy jak nigdy dotąd.
-Kochanie-miłym głosem powiedziała mama-idź teraz do Ollivandera a ja będę w sklepie ze sprzętem do quidditcha tata rozmawia tam ze swoimi starymi znajomymi ze szkoły -Mamo naprawdę muszę iść sama nie możesz pójść ze mną-powiedziałam błagalnym tonem -Tak musisz ja pierwszy raz też byłam sama -No dobra to ok. Mama pobiegła do sklepu i zniknęła mi z oczu. A ja wolnym krokiem poszłam do Ollivandera. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam pokój wypełniony po brzegi różdżkami. Jak na taki znany sklep było tu bardzo cicho -Dzień Dobry!- krzyknęłam -Witaj -Mam na imię Lilka Bloom Black -Ta Black, której mama ma na imię Susan Elena -Dokładnie tak. Skąd to pan wie -Gdy twoja matka po raz pierwszy przybyła tu do tego sklepu tez miała loki i też miała taką samą twarz. Więc jesteś trochę podobna do matki. -No dobrze powracając do celu mojej wyprawy tu i le kosztuje różdżka -20g 10s 20k Wyjęłam z torebki odpowiednią sumę i położyłam na stolę. Ollivander wziął pieniądze i schował. -Spróbuj tę topola 9 i pół cala włókno z serca widłowęża Różdżka wystrzeliła w stronę stoliku i wyłamała jedną nogę. Szybko cofnęłam się i odłożyłam na stół -Przepraszam -Spokojnie. Wiesz ile przeszedł ten stół. -Mam tu drugą topola dziesięć i trzy czwarte włókno z serca hipogryfa -Biedny hipogryf-odrzekłam i wzięłam różdżkę z blatu. Poczułam ciepło. -Czy to ta? -Chyba tak, bo nic nie zrobiłaś-roześmiał się -Dziękuje i do widzenia -Do widzenia Wyszłam uśmiechnięta ze sklepu i pobiegłam do mamy.
Dzwoneczek przy drzwiach zadzwonił cicho, gdy te otworzyły się na moment, wpuszczając do cichego wnętrza gwar rozkrzyczanej ulicy. Wraz z hałasem do sklepu wślizgnęła się także drobna jedenastolatka, ciągnąca za sobą trzymającą ją za rękę dziewczynę. Ciemnowłosa zdjęła okulary, pomagając swym oczom zaadaptować się do panującego tu półmroku. Po chwili mogła już rozejrzeć się po pomieszczeniu, aby stwierdzić, że zapełniają je wysokie regały, na których ktoś ustawił niezliczoną ilość niewielkich pudełek. Sammy zastanawiała się bezwiednie, cóż za tajemnice mogą w sobie skrywać te papierowe sarkofagi. W zasięgu wzroku nie było jednak żadnego sprzedawcy, którego dziewczę mogłoby o to zapytać, więc spojrzenie pytających oczu zwróciło się - oczywiście - ku postaci Laili Howett. Sam nie powiedziała jednak ani słowa, jak gdyby bojąc się zakłócić spokój tego miejsca. Odniosła dziwne wrażenie, że znalazła się w bibliotece - choć nie dostrzegła przecież ani jednej książki. Jedynie te tajemnicze pudełka. Na niezwykłą atmosferę składały się zapewne wonie papieru, drewna i kurzu, które miały wiele lat, aby przemieszać się ze sobą, tworząc unikalny aromat starości. I pomiędzy tym wszystkim.. jak gdyby delikatny zapach róż..? Wrona otrząsnęła się z dziwnej zadumy, w jaką wprawiało ją to tajemnicze miejsce i pochyliła się, aby przyjrzeć się szeregom pudełek zaścielających najbliższy regał. Nie szukała napisów ani etykiet, po prostu patrzyła, chłonąc emocje, jakie wywoływał w niej widok niepozornego przedmiotu. Nie zauważyła osobliwej postaci, która jak gdyby wyrosła spod lady i teraz przyglądała się jej poczynaniom z pełnym rozbawienia, umiarkowanym zaciekawieniem.
Zakup różdżki u Laikowej przebiegł szybko i bezboleśnie. Może nawet szybciej niż u Alana, co zaprocentowało delikatnym strachem, że coś poszło nie tak. Ale po cóż takie sytuacje kiedy się narzeka, kiedy dziewczyna do dziś używa swojego 'patyka'. Uśmiechała się delikatnie do Samanthy, może nawet zachęcająco... Szczególnie kiedy znalazły się w środku. Natychmiast obok nich wyrósł staruszek, który o dziwo... Rozpoznał Lailę. - Oh, panienka Howett. Potrzebuje panienka różdżki? Ależ to niesamowite jak panienka wyrosła! Jak się czują rodzice? - Lai zawsze podziwiała bezpośredniość Ollivander'a. Wszak nie każdy potrafil w ten sposób docierać do ludzi. Jak dobrze, że byli jeszcze tacy ciepli ludzie na tym świecie. Laikowa spojrzała na niego z namysłem, a potem na Samanthę. - Właściwie to wszystko w porządku u nich. Chyba. Przyprowadziłam Sam. Sam potrzebuje różdżki. - Uśmiechnęła się delikatnie wskazując na dziewczynę. Mężczyzna od razu zmarszczył brwi próbując domyślić się, co też może kryć w sobie ta brunetka i co może jej spodobać. - Kuzynka, siostra? - Spytał Ollivander przesuwając się daleko w bok na swojej magicznej drabinie. Laila nie spieszyła się z odpowiedzią. Wszak nie było po co. Potem napomknęła coś o tym, ze ona tylko oprowadza Sam, a o pochodzeniu dziewczynki niewiele wiadomo... Także różnie mogło bywać. Na razie jednak obserwowała to co się dzieje. Różdżkarz wyciągnął co najmniej dziesięć pudełek i zaczął kolejno podawać różdżki dziewczynce zachęcając do tego, aby machnęła nimi.
Nieznany głos sprawił, że dziewczynka wyprostowała się i odwróciła szybko. Nieopodal zobaczyła osobliwego staruszka, który bez ceregieli rozpoczął pogawędkę z Lailą. Chyba się znają, przemknęło Sammy przez myśl, kiedy niefrasobliwie przysłuchiwała się rozmowie Puchonki ze sprzedawcą. Z tej krótkiej wymiany zdań ciemnowłosa dowiedziała się kilku interesujących rzeczy. Między innymi tego, że w sklepie, do którego w pośpiechu weszła, sprzedawane były różdżki... Spojrzenie brązowych oczu nabrało głębi, gdy Sam ponownie skierowała je ku rzędom pudełek. Teraz mogła już podejrzewać, cóż za sekrety w sobie skrywają. Szybko mogła też sprawdzić, czy podejrzenia te były trafne - sprzedawca bowiem zaczął podsuwać jej pod nos coraz to kolejne pakunki. Gdy Wrona otworzyła pierwszy z nich, natrafiła w środku na znajomo wyglądający, błyszczący kawałek drewna. Ostrożnie wyjęła przedmiot z papierowej trumny i uniosła go do światła, oglądając pod różnymi kątami. Niezbyt uważnie słuchała, jak Laila opowiada nieznajomemu o owianym tajemnicą dzieciństwie Samanthy. Przelotnie zastanowiła się jedynie nad faktem, że Prefektka wie o swej towarzyszce o wiele więcej, niż Sam wiedziała o niej. To troszkę nie fair, skomentowała w myślach dziewczynka. Ciekawe, kto jeszcze wie coś o mojej przeszłości. A może ktoś słyszał o moich prawdziwych rodzicach? Pokrzepiona tą wizją, Sammy - zapewne nieświadomie - wykonała nieznaczny gest ręką. Różdżka w jej dłoni ("Szpon hipogryfa, brzoza, 10 cali.." - jak stwierdził staruszek) przez chwilę zamigotała barwami tęczy, po czym sczerniała gwałtownie. Ciemnowłosa spojrzała na przedmiot ze zdumieniem, lecz bez strachu. Zwykle to ona czarowała, ale to, co wydarzyło się teraz, zaskoczyło ją. Różdżka zareagowała sama, jakby była niemal obdarzona własną wolą. - Wypróbuj kolejną. - stwierdził pogodnie Ollivander, przysuwając pod nos Sam następne długie pudełka. - Czarodziej, który przyniósł mi list z Hogwartu nie miał takiej różdżki, jak te tutaj. - ośmieliła zabrać głos Samantha. W jej oczach zamigotały niemal buńczuczne iskierki, gdy sięgnęła do kolejnego pudła. Nim go dotknęła, odleciało pod ścianę z cichym furkotem. - Nie ta. Weź inną. - skomentował sprzedawca, choć nie było to wcale konieczne. Sammy nie zamierzała gonić za tym, co tak rozpaczliwie przed nią uciekało. - Jego różdżka była prawie tak wysoka, jak on sam. Jak laska. Czy wszystkie sprzedawane tu różdżki czarodziejskie są takie małe? - zapytało dziewczę, drążąc rozpoczęty przed chwilą wątek. Jednocześnie sięgnęła po kolejną różdżkę, która natychmiast poraziła ją prądem. Młoda wygładziła włosy, które na moment stanęły dęba na jej głowie, po czym z zaciętą miną przystąpiła do poznawania kolejnych magicznych patyków. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Lepszy był wtedy, gdy nikt przy tym nie ucierpiał.
- Te drewienka są zwariowane. - zachichotała dziewczynka, gdy różdżka wyskoczyła jej z palców i ze świstem przemknęła o cal od głowy Laili, by następnie wbić się w ścianę za jej plecami i znieruchomieć z cichym sykiem. - Czy może daje mi Pan takie wyjątkowo energiczne, Panie..? - Sammy zawiesiła na moment głos, a sprzedawca szybko się zreflektował. - Ollivander, panienko. Garrick Ollivander. Nie poddawaj się, weź kolejną. - rzekł staruszek, podsuwając pod dłoń klientki nowe pudełko, które natychmiast zaczęło skwierczeć. Ten odsunął je szybko, zafrasowany. Dziewczynka nie zwracała już uwagi na rozmówcę, zajętego gaszeniem dymiącego papieru. Jej głowę znów wypełniła subtelna, różana woń. Skąd dochodzi ten zapach?, pytała siebie mała Wrona. Nie widziała tu żadnych kwiatów, lecz czuła je tak wyraźnie.. Podążając za swym nosem, Sammy zawędrowała pod jeden z regałów. Natychmiast poczuła na plecach bystre spojrzenie Ollivandera. - Czego szukasz, panienko? - zapytał, stając obok niej i przyglądając się jej bacznie spod krzaczastych brwi. - Garrick, hodujesz tu może róże? - odpowiedziała pytaniem zawsze bezpośrednia Sam. Zamiast odpowiedzieć, siwowłosy wyciągnął rękę i sięgnął po pudełko stojące na szafce tuż przed panną Blackcrow. Gdy je otworzył, w nozdrza oczarowanej dziewczynki uderzył znajomy zapach. Dziecko przygryzło wargę, bojąc się, że z różdżką stanie się coś strasznego, gdy zacisną się na niej jej palce. Nie chciała, aby uciekło od niej coś tak ładnego. - Weź. - zachęcił ją sprzedawca. Sam wzięła głęboki oddech, wypełniając płuca pięknym zapachem i wykonała jego polecenie. Świat zatrzymał się na chwilę, a później znów nabrał tempa. Oczy dziewczynki zabłysły, podobnie jak matowa dotychczas powierzchnia różdżki. - Ta będzie dobra. - orzekł Ollivander - Dwanaście i pół cala, rdzeń z kła widłowęża. Wykonana z krzewu różanego, czego zapewne już się domyśliłaś. Długa i giętka. Obchodź się z nią ostrożnie. W sercu dziecka wezbrała wielka radość, a także duma. Z szerokim uśmiechem pokazała Laili swój nowy nabytek. Magia czarodziejskiego świata owładnęła jej umysłem tak bardzo, że biedne dziewczę zapomniało, iż nawet tutaj obowiązują pewne reguły. Aby coś kupić, trzeba zapłacić... A ona miała pieniądze, owszem. Całkiem sporo. Pięknych, brytyjskich funtów.
Tak. Laila wiele wiedziała o Sam. Przynajmniej niezbędne minimum do tego, żeby rozpoznała dziecko w Dziurawym Kotle. Zdawała sobie sprawę, że wychowali ją mugole i to że jest czarodziejką, jest sprawą oczywistą, lecz nieznany jest status jej krwi. Nikogo po prostu to za bardzo nie interesowało, aby poddać dziewczynę badaniom. Jak powiedziano gdyby to było jakoś bardzo istotne zapewne już gdy dziewczynka była maleństwem, można by było oczekiwać zainteresowania ze strony rodziny dziewczyny, a teraz jest to kropla w morzu. Poszukiwania? Nie wiadomo od czego zacząć. Może Sam skrywa w sobie jakieś pamiątki rodzinne lub coś innego, co mogłoby ułatwić pracę nad odnalezieniem jej korzeni, acz na razie... Na razie miała zaledwie jedenaście lat. I robiła pierwsze zakupy na Pokątnej. Czujny wzrok Laili wylądował na dziewczynce, która kolejno testowała różdżki. Miała piękne oczy. Sama Laila chciałaby mieć taki odcień tęczówek. Los jej pożałował czegoś oryginalnego i wcisnął niebieskie. Zdarza się... Ale cholernie żałowała. Naprawdę. Pierwsze zakupy na Pokątnej zawsze były ekscytującą sprawą, nie pomijając oczywiście wyboru różdżki. Idealna sprawa dla kogoś, kto lubi siać zniszczenie. Wszak porozwalane pudełka na półkach i jeszcze pobity wazon, plus przeniesienie dachu w inne miejsce... Idealne. Laikowa się roześmiała. W pewnym momencie Sam jednak zaczęła wypytywać mężczyznę o różany zapach. Sama Howett zainteresowała się wszystkim, co się tu działo. Dziewczyna sama odnalazła swoją różdżkę. Musiała być wyjątkowa. Niesamowita. Pewnie w przyszłości okaże się człowiekiem ze złotym sercem i nie tylko. Ale na razie o tym głośno nie mówiła. Wszak nie należało chwalić dnia przed zachodem słońca. - Och. Masz już różdżkę? Genialnie! Teraz musimy Cię ładnie ubrać. - Zauważyła, lecz po chwili zerknęła na Ollivandera, któremu chyba należało zapłacić. Jako że dostała na to specjalny przydział od zamku zaraz wyciągnęła pieniądze i oddała trochę galeonów. Po drodze jeszcze rozmawiając z mężczyzną. Wydawał się sam zaskoczony sposobem w jaki Sam odnalazła swoją różdżkę. Dziewczęta jednak szybko opuściły niewielki sklep, który i tak zaraz znów został wypełniony jakimiś nadpobudliwymi bliźniętami prowadzonymi przez ojca. Laikowa to miała pomysł, żeby je związać czy coś. Bo nie wydawały się normalne. Akurat przeżegnała się w duchu, co by nie trafiły do Hufflepuff'u. Nie miała ochoty się z nimi użerać. Serio. - Chodź Sam. Teraz czas na szaty. - Mrugnęła do niej.
Poinformowana przez prefekt Gryffindoru, gdzie powinna udać się po nową różdżkę, teleportowała się do Londynu. Ciężko jej było znieść utratę tej w Zakazanym Lesie, choć była ciulowa. Teraz miała nadzieję na coś o wiele lepszego. Z trudem odnalazła wskazany jej przez dziewczynę sklep Ollivandera i weszła do środka, mając nadzieję na to, że przynajmniej dostanie dziś nowy patyk. Przywitała się z właścicielem i przeszli do rzeczy. Sprawdzała co chwila nowe różdżki, coraz bardziej zdenerwowana, że ma z tym problem. No tak, siódma z kolei to nie przelewki. W końcu one się zbuntują i przestaną w ogóle ją wybierać, obawiając kolejnej tragicznej śmierci. - Może ta – zaproponował Ollivander, podając jej już z dwudziestą. – 10 cali, drzewo palmowe i kieł widłowęża. Palma? No nie, tylko nie to! Już wystarczy, że Thiago taką miał. Ale poczuła przyjemne ciepło w momencie, gdy wzięła ją do ręki. Najwyraźniej była jej przeznaczona ta. Z jednej strony odetchnęła z ulgą, a z drugiej była zła, że znów trafiła jej się taka z kretyńskim drewnem. I na dodatek kieł węża. Brrr, nienawidziła węży. Ale już taki los łajzy roku. Zapłaciła, pożegnała się ze sprzedawcą i opuściła sklep, by na powrót pojawić się w Hogwarcie.
Zawsze pracował, odkąd tylko pamiętał imał się jakiś dorywczych prac. Na ojca nigdy nie miał co liczyć, więc musiał sam sobie jakoś radzić. Przez kilka lat robił naprawdę różne rzeczy i w sumie nic mu już straszne nie było, a jak dowiedział się, że potrzebna jest pomoc w sklepie z różdżkami to postanowił spróbować. Zawsze mogli mu odmówić i powiedzieć, że mają lepszego kandydata na to miejsce. Niezrażony jednak udał się do Londynu. Teleportować się nie umiał, ale zawsze istniały kominki i znajomi, którzy mieszkali w Hogsmeade i byli chętni do pomocy. Może i będzie to męczące na dłuższą metę, ale póki co nie martwił się na zapas, bo jeszcze przecież pracy nie dostał. Trochę zdenerwowany stanął przed drzwiami sklepu, ale po chwili pewnie przekroczył próg. Co złego mogło go spotkać? Nie starał się przecież o pracę w miejscu gdzie jakieś zwierzęta mogły go pogryźć, więc źle nie powinno być. Dobrze, że uśmiech zawsze miał na twarzy, więc nie było widać jego zdenerwowania. Poczekał chwilę, aż jakiś wyjątkowo marudny czarodziej wyjdzie w końcu ze swoją nową różdżką ze sklepu po czym powiedział w jakiej sprawie przyszedł. Chwilę porozmawiał z Ollivanderem, który okazał się być dziwnym, ale za to przemiłym człowiekiem. Kiedy usłyszał, że zdobył właśnie pracę wyszedł ze sklepu z jeszcze większym uśmiechem. Może teraz podejdzie jeszcze raz do egzaminu i nauczy się w końcu teleportować? Będzie to o wygodniejsze i wiele mu ułatwi…
zt.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde czuła się bez różdżki jak bez ręki - przeklinała cholernego Irytka, przez którego straciła swoją wierną przyjaciółkę, która towarzyszyła jej od pierwszej klasy. Pamiętała to cudowne uczucie, jakby różdżka sama tuliła się do jej dłoni, pamiętała ten dzień, kiedy ostatni raz przekroczyła progi sklepu Ollivandera z puchnącym z dumy ojcem i nieco bardziej powściągliwą matką, która ściskała jej dłoń, jakby się bała, że na zawsze straci swoją małą córeczkę. A teraz z pierwszej różdżki Isolde zostały tylko nędzne szczątki, które do niczego się nie nadawały. Niemniej jednak musiała coś z tym zrobić - pożegnać się ze wspomnieniami i po prostu kupić nową. Po prostu. Jakby to było takie łatwe. - Dzień dobry - rzuciła ciepło, ciesząc się w duchu, że sklep jest zupełnie pusty. To takie dziwne, że Ollivander nadal ją pamiętał - pewnie raczej przez wzgląd na rodziców niż na nią samą, ale tak czy inaczej było to miłe. Zmierzył ją przenikliwym wzrokiem, po czym bez namysłu podał kilka pudełek. - Niech panienka spróbuje tę. Włókno z serca hipogryfa, cis, 11 i 3/4 cala. Potężna różdżka, doskonała do uroków - dodał ze znaczącym uśmiechem, a Isolde nieśmiało wyciągnęła dłoń w stronę różdżki, nie bardzo wierząc, by cisowa różdżka była odpowiednia właśnie dla niej. - Nie sądzę... to przecież... Poprzednio miałam wrzos i rdzeń z włosa centaura... - broniła się słabo, jednak w chwili, gdy dotknęła drewna, poczuła coś jak subtelne ciepło, łaskoczące jej opuszki. Różdżka leżała idealnie w dłoni, zdawała się być jej naturalną częścią. - Och... wygląda na to, że jak zwykle miał pan rację... Aczkolwiek jestem zaskoczona - wyznała, rzucając na próbuję jakieś proste zaklęcie. Ollivander uśmiechnął się pod nosem. - Z pewnością będzie dobrze pani służyć, panno Bloodworth...
Melody była bardzo, ale to bardzo zdenerwowana po owym incydencie na zajęciach, po którym straciła swoją różdżkę. Była do niej bardzo przywiązana, w końcu służyła jej właściwie... od samego początku. Pamiętała jak doskonale leżała jej w dłoni. Pamiętała ile zaklęć przetrzymała i to było po prostu zbyt ważne. A teraz tak po prostu będzie zmuszona kupić nową? Już wolałaby odciąć sobie jedną rękę! - Dzień dobry - mruknęła posępnie. O ile pierwsza wizyta w owym sklepie była dla niej niezapomnianym przeżyciem, drugą mogła zaliczyć do szufladki "najgorsze życiowe wpadki". Właściciel był dla niej bardzo miły, jakby rozumiał jej niesłychany ból wewnętrzny. Długo marudziła przy wybieraniu różdżki. A to zły rdzeń, a to długość nie taka... Przy żadnej nie czuła tego czegoś, co kazałoby jej zaprzestać poszukiwań. - Co panienka powie na tą? Włos z grzywy kelpii, krzew różany, 10 cali - zapytał, podając jej kolejną. Melody wzięła ją bez przekonania. Ta z pewnością nie umywała się do jej poprzedniej, 13 calowej. Poza tym, nie uważała krzewu różanego za najlepszy materiał do wykonania różdżki. - Wolałabym raczej coś bardziej... podobnego do mojej... mojej poprzedniej - tłumaczyła. Jednocześnie poczuła jakieś ciepło pieszczące jej opuszki. Uśmiechnęła się lekko, pierwszy raz od wejścia do sklepu. - Jest idealna. Cóż, dziękuję, za nieocenioną pomoc. Najwyższy czas otrzeć łzy i iść dalej z nową różdżką. Zapłaciła i pożegnała się z Ollivanderem, aby już kilka godzin później zjawić się w Hogwarcie.
@Lilyanne Scarlett Craven na pewno nigdy nie przypuszczała, że praca w małym (aczkolwiek cieszącym się wielką renomą) sklepie różdżkarskim na Ulicy Pokątnej będzie aż tak męcząca. Chociaż zwykle w ciągu roku szkolnego nie było tu szczególnie dużego ruchu, tego dnia było wyjątkowo wiele klientów - część z nich prosiła o naprawę różdżek, pozostali kupowali nowe licząc, że zmiana sprzętu pomoże im się uporać z zaburzeniami magii.
Rzuć kostką, żeby przekonać się co zdarzy się dalej! 1,2 - w sklepie pojawia się się kobieta z dzieckiem, która prosi Cię o nową różdżkę. W momencie gdy obsługujesz matkę, dzieciak... rozwala pół sklepu. Czeka Cię co najmniej godzina sprzątania, bo kobieta nie poczuwa się do wyrównania strat! 3,4 - Okazuje się, że mężczyzna, któremu przed chwilą pomogłaś zapłacił Ci za mało, a Ty tego nie zauważyłaś! Musisz oddać do kasy 10 galeonów z własnej kieszeni! Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 5,6 - Okazuje się, że Twój współpracownik się rozchorował i musisz zostać w pracy dodatkowe trzy godziny. Jest to wprawdzie straszna katorga, ale nic straconego! Za nadgodziny otrzymujesz 20 galeonów premii! Upomnij się o nie w odpowiednim temacie!
______________________
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett lubiła swoją pracę. Nie wykluczała, że w przyszłości zajmie się różdżkarstwem. Na razie jednak cieszyła się nawet z pracy u Ollivandera. Sklep był mały, ale to Scar nie przeszkadzało. W okresie szkolnym nie było też zbyt wielu klientów. Wiadomo - największym powodzeniem cieszyli się przed rozpoczęciem roku szkolnego, gdy pierwszoroczni dobierali sobie różdżki. Odkąd jednak w świecie czarodziejów pojawiły się zakłócenia magii, klientów nie brakowało im nawet w dni nauki. Wielu starych czarodziejów i czarownic przychodziło wymienić swoje star różdżki na nowe. Tłumaczenia, że zakłócenia nie są winą magicznych patyków nie pomagały, więc z czasem po prostu obsługiwali klientów bez prób wyjaśnienia istoty problemów. Sporo osób przychodziło także w celu naprawy swoich różdżek. To akurat dziewczyna rozumiała bez problemu. Sama swój obecny czarodziejski badyl uszkodziła już kilka razy, a miała go nieco ponad rok. Poprzedni i jego dwaj poprzednicy zginęli śmiercią tragiczną podczas bójki, upadku z ogrodzenia czy ucieczki przez watahą bezpańskich psów. Po południu w sklepie pojawiła się nowa klientka. Scar nie zanotowałaby jej na dłużej w pamięci gdyby nie fakt, że przyprowadziła ze sobą dziecko. Niby nic, a jednak Puchonka poczuła się niepewnie. Nie miała nic do małych ludzi, ale wiedziała, że taki dzieciak potrafiłby narobić w sklepie różdżkarskim niemałego zamieszania. Skupiła się jednak na obsłudze czarownicy, spychając myśli o grasującym w pobliżu dziecku na dalszy tor. Wkrótce zajęta była bieganiem pomiędzy regałami w poszukiwaniu odpowiedniej różdżki. Z pracy wyrwał ją dopiero głośny łomot, dobiegający od strony największych regałów. Przeprosiła na chwilę kobietę, po czym poszła sprawdzić co się stało. Gdy odnalazła przyczynę hałasu dosłownie ją zamurowało. Ten mały diabeł wcielony zrzucił pudełka z różdżkami z przynajmniej trzech regałów! Hamując złość chwyciła dzieciaka za ramię i zaprowadziła je jego matki, przedstawiając jej na miejscu sytuację. Jeśli jednak miała nadzieję na jakąś rekompensatę ze strony czarownicy za poniesione szkody, grubo się przeliczyła. Kobieta zaczęła wrzeszczeć, zrzucając całą winę na Puchonkę. Po całej tej tyradzie oznajmiła też, że rezygnuje z zakupu różdżki i z głupią miną niemalże wybiegła ze sklepu, ciągnąc ze sobą tego swojego bachora. Scar miała ochotę zrobić komuś krzywdę, jednak tylko zacisnęła dłonie i odetchnęła głęboko kilka razy. Gdy już trochę się uspokoiła, z niemrawą miną wzięła się za sprzątanie. Samo przecież się nie zrobi, a jakby nie patrzeć, utrzymywanie porządku należało do jej obowiązków.
Severus I. G. Horan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : prawie niezmienna mimika twarzy, szczupły i nieco umięśniony (żaden z niego heros)
Dopiero od kilku miesięcy zdecydował się na pracę u Olivandera. Nie był to jego szczyt marzeń i nie miał zamiaru pracować tu na stałe, ale dorobić zawsze sobie mógł. Zresztą tu nie chodziło o galeony, a raczej o to, żeby cały czas nie siedzieć przy książkach. Czasami wyjście do ludzi pomagało, nawet jeśli było bardzo, bardzo męczące. Idąc w stronę sklepu różdżkarskiego pomyślał o Craven. Puchonce, z którą przyszło mu pracować. Wydawała się w porządku. Nie miał o niej żadnego konkretnego zdania. Nie oceniał ludzi, bo nie chciał tracić na to czasu. Jeśli analiza ludzka nie wiązała się z korzyściami, nie była pożyteczna. Czuł się zadowolony z tego, że nie ma między nimi żadnych spin. Przypominała mu jego siostry stryjeczne i nie. Zapewne Lily była już w pracy. Nie mylił się. Miał przyjść trochę później i zostać dłużej. Taki mieli w pracy grafik. Bywało, że pracowali w podobnych godzinach, razem albo po prostu jedno przychodziło wcześniej czy zostawało trochę dłużej. Dzisiaj kolej Severusa. Przekroczył próg sklepu i skierował się za ladę. Nie uszedł jego uwadze bałagan. - Widzę, że praca wrze. - Najwidoczniej kolejny dzieciak. Zazwyczaj różdżki w ich dłoniach wywołują niemałe zamieszanie. Chociaż w czasach, których przyszło nam żyć, każda różdżka stanowiła zagrożenie. Te niepotrzebne nikomu magiczne anomalie. Skierował się na zaplecze i zdjął kurtkę, a nawet włożył wygodniejsze buty. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wrócił zaraz do Craven i w ciszy zabrał się za sprzątanie. Szybciej pójdzie, jeśli jej pomoże.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Powoli, powoli układała pozrzucane przez dzieciaka różdżki. Miała wrażenie, że zajmuje się tym już całą wieczność, choć w rzeczywistości sprzątała dopiero od jakiejś godziny. Spojrzała na bałagan przed sobą. Gdyby nie fakt, że była niezdolna do płaczu, najprawdopodobniej by się rozryczała na widok tego całego syfu. Czasami wydawało jej się, że niektórzy rodzice pozwalają swoim bachorkom na wszystko, a potem celowo przychodzili z tymi małymi diabłami do sklepów. Westchnęła cicho i wróciła do swoich obowiązków. Przynajmniej minęła najbardziej ruchliwa część dnia i nie przychodziło już zbyt wielu klientów. W pewnej chwili dotarł do niej dźwięk otwieranych drzwi,a chwilę później między regałami mignęła jej sylwetka Severusa - Ślizgona, który tak jak ona dorabiał sobie w sklepie Ollivandera. Nie mogła powiedzieć o Horanie zbyt wiele. Często mijali się w drzwiach, gdy jedno z nich wychodziło z pracy, a drugie do niej przychodziło. Przy wspólnej pracy poznała go jednak trochę. Tak jak ona raczej był powściągliwy i małomówny, ale dobrze jej się z nim pracowało. O Ślizgonach krążyły różne opowieści, ale Scar nie należała do osób wierzących ślepo w słowa innych ludzi. Może i nie znała chłopaka wybitnie dobrze, ale nawet go polubiła. - Owszem. Nie wiem, po co ludzie biorą ze sobą do sklepów dzieci skoro wiedzą, że te małe maszkary nie umieją się przyzwoicie zachować. Chyba tylko po to żeby robić sprzedawcom na złość - powiedziała, kontynuując sprzątanie. W sumie to narzekała dla zasady. Wydarzenie samo w sobie nie było dla niej na tyle ważne, żeby jakkolwiek wpłynąć na jej uczucia czy emocje. - Dzięki - powiedziała, gdy chłopak zaczął jej pomagać. Wiadomo, że we dójkę szybciej im pójdzie. - Ciebie też spotkały dzisiaj jakieś rewelacje? - zapytała. Nie chciała wyjść na ciekawską, ale praca w ciszy zawsze się przecież dłużyła.
Severus I. G. Horan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : prawie niezmienna mimika twarzy, szczupły i nieco umięśniony (żaden z niego heros)
Praca w sklepie Olivandera nie zawsze należała do przyjemnych, a właściwie nigdy. Czasami też ta praca stawała się bardziej męcząca, niż miała być. Tak jak dzisiaj. Bałagan. Zresztą dziwne, że biznes tego sklepu różdżkarskiego nadal się kręcił skoro pojawili się tacy Fairwynowie. Podobno mieli bardzo ciekawe rdzenie w różdżkach. Severus myślał nad tym, że może kiedyś zawita do tych znanych twórców po nową różdżkę, ale jak na razie jego włos Sfinksa, 11 3/4 cali, palma sprawdzał się w porządku. Miał nadzieje tylko, że nie zostanie w tym sklepie na wieczność. Czuł nić symapti do Scarlett Craven. Chyba tylko to mógłby wspominać z tej pracy. Dziewczyna nie próbowała w żaden sposób utrudniać mu życia ani go komplikować. Nie miał pojęcia co mógł powiedzieć o tej puchonce. Jaka była? Co robiła po zajęciach? Nie często wymieniali ze sobą jakiekolwiek zdania, a szczególnie te dotyczące ich życia osobistego. W końcu tylko albo aż z nią pracował. - Niektórym rodzicom przydałaby się instrukcja wychowania. - Sam nie przepadał za dziećmi, ale nie należało mówić takich rzeczy na głos. W końcu to tylko jego zdanie, odczucia. Zresztą to, że dziecko było rozpuszczone to po prostu wina rodzica i zapewne towarzystwa, w jakim przebywało. - Rewelacje? - Zamyślił się, mógłby jej coś na ściemniać. Zresztą jakiej odpowiedzi się spodziewała Craven? - Na pewno nie przydarzają mi się takie atrakcje jak tobie. - Uśmiechnął się tak jak zwykle prawie niewidocznie. Kiepski był w gadce, ale nie miał do siebie o to pretensji. O czym mógł rozmawiać z Scarlett. Zapewne różnili się jak ogień i woda. Tylko kto tu był ogniem? Mogło wydawać się, to prostą odpowiedzą, ale prawdę mówiąc, wcale tak nie było. Schylił się po jakąś różdżkę, która leżała niedaleko szafki. Wsadził do pudełka i odstawił na miejsce. - Jeszcze trochę pracy i znowu wszystko będzie na swoim miejscu. - Powiedział bardziej do siebie niż do dziewczyny. Ustawiał kolejne rzeczy na swoje miejsca. - Jak pani perfekt spędza czas po pracy? - Zapytał niespodziewanie, ale nie spojrzał w jej stronę. Nadal skupiał się na doprowadzeniu tego miejsca do porządku po jakimś szczylu, który zrobił tu rozpierdolnik.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar nie należała do osób wylewnych, ale Severus małomównością przebijał ją bez dwóch zdań. Nawet gdy pracowali razem kilka godzin niewiele rozmawiali. Puchonka nie miałaby nic przeciwko rozmowie od czasu do czasu, ale od chłopaka wyczuwało się pewną niechęć do jakichkolwiek rozmów. Nawet tych niewinnych o niczym. Dlatego odpowiedź Horana nieco ją zdziwiła. Nie okazała tego jednak, tylko pokiwała głową zgadzając się z jego słowami. - O tak. Taka z psorem Fairwynem i karnym jeżykiem - powiedziała, wspominając zajęcia z Edgarem, którego podejrzewała czasem o umiejętność zabijania wzrokiem. - To tylko pozazdrościć. Biorąc pod uwagę to, że ostatnio opiekuję się zbuntowanym Ognistym Hibiskusem, to brak rewelacji brzmi fajnie - westchnęła, patrząc na ślad po ostatnim oparzeniu. Chyba coś jej kiedyś odbiło, gdy twierdziła, że lubi zielarstwo. - Obżerając się, czytając i fałszując nad uchem współlokatorce - powiedziała rozbawiona, przypominając sobie wieczory, gdy wyła w mieszkaniu jak postrzelony hipogryf. - A ty? Czym się tak w ogóle zajmujesz? - zapytała, wyciągając spod szafki jedną z różdżek.
Severus I. G. Horan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : prawie niezmienna mimika twarzy, szczupły i nieco umięśniony (żaden z niego heros)
Nie często zdarzało mu się okazywać jakiekolwiek emocje. Śmiech? Dla niego zwyczajny uśmiech był problem. Może nie problemem, ale nie miał ochoty okazywać nigdy żadnych emocji, dlatego trochę mogło to przerażać postronnego obserwatora. Jego mimika była jak twarz katatonika. Nie zawsze, ale przeważnie. Zaśmiał się na słowa Craven, a właściwie był to śmiech z tych krótkich, chociaż jeśli chodzi o Horana to na pewno należał do najdłuższych śmiechów w jego życiu. - Tak, zdecydowanie Fairwyn. - Uśmiechnął się, nadal uważając odpowiedź Scarlett za zabawną. Nie przepadał z Edgarem, ale szanował go za jego wiedzę i sposób jej przekazywania, mimo że czasami miało się wrażenie, że psor po prostu uwielbia, kiedy może wywalić z zajęć za brak wiedzy. - Hibiskus... - Właśnie co do roślin to zastanawiał się, co z jego rośliną się stało? - Chyba o nim zapomniałem. Nie jestem dobry z zielarstwa, sądząc po twoim tonie Scarlett również nie przepadasz za roślinkami? - W końcu zaczęli rozmowę, więc raz sam z siebie postanowił ją podtrzymać. - Transmutacją. Czytaniem i chodzeniem na przedstawienia w wolnych chwilach, ale głównie transmutacją. - To ciekawe... Scarlett sobie śpiewała? A właściwie fałszowała, jak to oceniła.- Ta twoja współlokatorka uważa, że fałszujesz? Co do obżarstwa to nie wyglądasz na osobę, która dużo je. - Zaskoczyło go, że taka Scarlett Craven lubi sobie poczytać, zamiast poimprezować. Może trafił swój na swego. - A co czytasz? - Sev popierał literaturę naukową, czyli głównie podręczniki, ale kto wie może coś znał co czytała puchonka?
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar sama nie należała do osób przesadnie uczuciowych. W sumie przejawiała nawet pewną ułomność emocjonalną. Niektóre uczucia były jej nieznajome i nawet sobie ich nie wyobrażała. Na co dzień, mimo uśmiechu często będącego na jej ustach, oczy Puchonki były puste. Dzieciństwo odbiło na dziewczynie swój ślad, którego ona sama jednak nie dostrzegała. Z pewnych więc względów ta bezuczuciowość Ślizgona nie robiła na Scarlett większego wrażenia. Jego małomówność jednak bywała uciążliwa. Scar lubiła sobie pogadać. Nawet o niczym. Czas wtedy płynął szybciej. Śmiech Severusa nie był zjawiskiem codziennym, więc Scar również się uśmiechnęła na tak pozytywną reakcję. - Czasem mam wrażenie, że on bez wysiłku dałby radę nawet tresować smoki - mruknęła, wyciągając spod regały kolejną różdżkę i odkładając ją na miejsce. Wspomnienia lekcji z Edgarem nie należały do tych najprzyjemniejszych. - Nie to, że nie przepadam, ale akurat ten egzemplarz ostro dał mi się we znaki. Nie dość, że kilka razy mnie poparzył, to jeszcze jakimś cudem podpalił mój kocyk leżący w sporej odległości od niego - powiedziała, z niezadowoleniem marszcząc brwi. Tak naprawdę nawet lubiła zielarstwo. Po prostu przygoda z hibiskusem lekko wytrąciła ją z równowagi. - O Merlinie. Transmutacja to moja pięta Achillesa - mruknęła, krzywiąc się lekko. Do samego psora nic nie miała, ale przedmiot wyjątkowo jej ostatnio nie podchodził. - Znaczy może nie fałszuję, ciężko mi to samej ocenić. Po ucieczce ze sierocińca nawet dorabiałam sobie śpiewaniem w knajpach, więc może wcale nie jestem taka zła - odpowiedziała, zamyślając się lekko. W sumie była to niezła alternatywa, gdyby różdżkarstwo jednak nie wypaliło. - Pozory mogą mylić. I to bardzo - odparła rozbawiona, słysząc słowa Severusa. - Dziennie potrafię zjeść tyle, co niejeden dorosły facet przez dwa czy trzy dni - dodała po lekkiej kalkulacji. Całkiem możliwe, że nieco zaniżyła ten wynik, bo przecież słodycze to nie jedzenie. Ale tego Ślizgon już wiedzieć nie musiał. - W sumie to czytam praktycznie wszystko co wpadnie mi w ręce. Najchętniej fantastykę i science fiction czy kryminały, ale lubię też takie stare powieści. No i w sumie naukowe książki z dziedziny zielarstwa też zdarza mi się czytać - dodała po chwili. Najczęściej dotyczyły one roślin o działaniu odurzającym, ale to tylko drobny szczegół. - Lubisz sztukę? - zapytała, gdy przetrawiła jedną z wypowiedzi chłopaka. Może poleciłby jej jakieś ciekawe przedstawienie?
Co to miało być? Jakiś dziwny podejrzany list i różdżka Li uległa zniszczeniu. Puchonka była załamana z tego względu, że chyba dla każdego czarodzieja pierwsza różdżka jest jedną z najważniejszych rzeczy jak nawet nie najważniejszą. Gdyby tylko wiedziała kogo to naprawdę jest sprawka to chyba by mu łeb ukręciła, mimo iż nie była do tego zdolna. Ale jednak ten żart był na tyle zły, że nie miałaby żadnych skrupułów. Musiała zajrzeć do Ollivandera, bo musiała mieć różdżkę. Przecież czarodziej bez różdżki to jak człowiek bez ręki. Rzadko kiedy bywała w Londynie, a w sklepie różdżek była jeszcze przed pójściem do magicznej szkoły. - Dzień dobry! - zabrzmiał cichy dzwoneczek uwzględniający jej skromną osobę w tym sklepie. Chciała jakoś naprawić swoją różdżkę jednak doszła do wniosku, że nawet nie ma co pokazywać znawcy różdżek bo pewnie i tak by nic z tego nie zrobił. - Poproszę różdżkę. - mruknęła do sprzedawcy, a ten od razu pokierował się tylko sobie znanym kierunku. Za chwilę przyniósł odpowiedni opakunek gdzie w środku była różdżka. Już czuła jej moc, czuła, że jest blisko niej. Już dawno nie czuła takiego uczucia. Różdżka okazała się idealna, dlatego tylko zapłaciła i udała się w kierunku tylko sobie dobrze znanym.
/zt
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Powinienem być bardziej ostrożny, to na pewno. I nie bawić się tak z odstawianiem eliksiru euforii, bo widocznie zbyt długie niespożywanie go jest bardziej niebezpieczne, niż mi się wcześniej wydawało, skoro złamałem swoją różdżkę tylko i wyłącznie przez durne zakłócenie. Albo to znów wina tego kapryśnego patyka, którego od dawna chciałem się pozbyć. I nie dość, że wyleciałem z roboty, to jeszcze wydam ostatnie oszczędności na nowy, a potem będę się musiał tłumaczyć rodzicom, dlaczego biegam z nowiuteńką różdżką. Po prostu c u d o w n i e. Nie chcę więcej ryzykować złego samopoczucia, zwłaszcza względem najlepszego kumpla, więc zdobywam fiolkę eliksiru euforii i wypijam ją jakiś czas przed tym, jak mam po niego przyjść. Sam sobie obiecywałem, że więcej tego nie zrobię, a teraz z premedytacją łamię tę zasadę. Nic jednak nie poradzę, że pragnienie ogarniającego mnie szczęścia jest silniejsze od mojej własnej woli. Nosi mnie tak, jakbym przedawkował cukier i jeszcze wcisnęli mi w tyłek mugolski motorek, ale trudno. Krzątam się przez to po domu jak opętany, szukając czegoś niebieskiego lub zielonego, skoro już Everett się na to uparł, a z braku lepszej rzeczy, zgarniam stary szalik szkolny mojej mamy i przerzucam go sobie przez szyję. Co z tego, że jest gorąco? Jak poudaję przez chwilę Ślizgona, to chyba nie spadnie na mnie żadna klątwa, prawda? Spotykamy się w ustalonym miejscu i stamtąd przenoszę nas do Londynu, bo Ponurak niespecjalnie jest dobry w te klocki. Oczywiście jak zwykle obrywam przez zakłócenie i przypadkiem zamiast przed Ollivanderem lądujemy na sklepie. Dosłownie, na dachu, z którego jednak szybko nas przenoszę na dół, bo nie jest to zbyt dogodne miejsce do handlowania. - Te zakłócenia mnie wykończą – mówię, przecierając czoło końcem ślizgońskiego szalika, bo przez próbę utrzymania się na dachu i jednoczesnego przeniesienia zarówno siebie, jak i Harrisona, trochę się zmachałem. – Ponuraku, pójdziemy potem coś zjeść? Mam ochotę na grochówkę z Dziurawego – dodaję jeszcze, bo burczy mnie w brzuchu. Zawsze mnie łapie głodówka po eliksirze euforii. Wchodzimy do środka, a ja już cykam się, że po raz kolejny trafię na różdżkę z włosem wili, co skończy się tragicznie dla całego otoczenia.