Eleganckie miejsce, w którym można dobrze zjeść. Wnętrze jest specyficznie oświetlone i znajduje się tu mnóstwo roślin. Po jednej stronie lokalu zasiąść można na miękkich kanapach. Po drugiej zaś gości kuszą wygodne krzesła. Białe obrusy, poskładane serwetki... W tym miejscu często pojawiają się rezerwacje, ale może uda Ci się trafić na wolny stolik? Jeśli tak, to powinieneś się cieszyć. Obsługa jest bardzo sympatyczna, a jedzenie nie z tej ziemi. Menu jest bardzo obszerne, dlatego z całą pewnością każdy coś dla siebie znajdzie!
Można kupić wszystkie napoje alkoholowe lub bezalkoholowe z tego spisu.
Można kupić dowolne danie, choćby najbardziej wyszukane, z kuchni z każdego zakątka świata. Dodatkowo dowolny napój, na zasadach podobnych do dania.* *Danie/napój nie może znajdować się w spisie fabularnym!
OFERTA SPECJALNA:
PRZYSTAWKI: - Kawałki wędzonego łososia z kwiatami aloesu uzbrojonego i hibiskusa ognistego, polane sosem imbirowym; - Zapiekana cukinia ze skarmelizowanymi płatkami księżycowej rosy; - Crostini z gorgonzolą i nasionami mandragory - Pieprzne roladki z kurczaka w kremie z malwy - Arepa de yuca ZUPY: - Krem z soczewicy, z odrobiną sproszkowanych korzeni raptuśnika - Krem cynamonowy - "Bogracz" - zupa gulaszowa, z nasionami chmurnika DANIA GŁÓWNE: - Pabellón Criollo z posiekaną łodygą pykostrąków - Karjalanpiirakat polany sosem z języcznika migocącego - Risotto z dynią i jagodami z jemioły DESERY: - Tarta pistacjowa - Crème brulée z malinami - Deser lodowy - smaki: cynamon, pomarańcza z imbirem, dzika róża; polany czekoladą - Sernik karmelowy z gorącymi malinami
Była szalenie ciekawa owej niespodzianki, którą zapowiedział Dorien, więc już w drodze do restauracji trochę wierciła mu dziurę w brzuchu, żeby uchylił choć rąbka tajemnicy. Niestety mężczyzna pozostawał nieugięty, a dziecięca ciekawość Ruth przenosiła się co chwila na inny obiekt, tak więc ich spacer na Pokątną upłynął na pokazywaniu Dearowi przez krukonkę coraz to nowych odkryć występujących wzdłuż ulic - Dorien mógł posłuchać zachwytu Ruth nad jeżem, kolorową wystawą z książkami i opisu jednej z nich, która szczególnie zapadła Szwedce w pamięci a także wylistować wszystkie kwiatowe krzewy na trasie strzelnica-restauracja. Ta dziewczyna naprawdę uwielbiała piękne rośliny, darzyła je szczególnymi względami już od dzieciństwa, nauczona szacunku do kwiatów dzięki babci-zielarce i teraz czy Dorien chciał, czy nie, musiał zauważyć wszystkie kwitnące krzaki przy chodniku. Ruth nie miała w zwyczaju męczyć innych swoimi słowami, toteż i Dorienowi powiedziała raptem kilka słów na każdy temat, którym się zaaferowała, jednak już teraz mógł zobaczyć, jakie ciekawskie, beztroskie dziecko wychodziło z niej, kiedy czuła się bezpieczna. Kiedy dotarli, a kelner już od progu przywitał ich w cudacznym sprzęcie na głowie (pewnie jakiś magiczny odpowiednik noktowizora, któż to wie) Ruth spojrzała uważnie na swojego towarzysza. Nie zdążyła jednak o nic zapytać, bo witający ich pracownik wyjaśnił, że dzisiejszy wieczór jest wieczorem "Dine in the dark" i kolacje odbywają się w zupełnych ciemnościach, a menu jest szczególne i serwowane specjalnie dla każdego oddzielnie. Zabawa polega na tym, żeby poprzez wyłączenie wzroku lepiej pojąć esencję smaków i czerpać o wiele większą przyjemność i frajdę z -można by powiedzieć - zwykłej kolacji. Ruth kojarzyła ten lokal i wiedziała, że jest bardzo elegancki, a przez różnorodność potraw, które tam serwowano zawsze marzyło jej się, żeby spędzić tam jakiś miły wieczór. Ten jednak, mimo fantastycznego czasu na strzelnicy zapowiadał się fatalnie... Pobladła, widząc egipskie ciemności w środku pomieszczenia i mimowolnie złapała Doriena za rękę. Mocno. Ciemność była dla niej jednym z bodźców przywołujących te najgorsze wspomnienia z życia, o których chciała jak najszybciej zapomnieć i jej ciało odmawiało posłuszeństwa, gdy zmuszano ją do wejścia do ciemnego pokoju, jednak nie chciała zawieść Deara, a przede wszystkim nie mógł się dowiedzieć, dlaczego tak okrutnie Ruth boi się głupiego wyłączenia światła. Z bladego strachu wyrwał ją kelner, który zapytał obojga, czy są alergikami, bo posiłki są przygotowywane indywidualnie. -Jestem uczulona na pokrzywę - wydukała w końcu, gdy kelner wprost miażdżył ją wzrokiem, żeby coś z siebie wydusiła - Bardzo - dodała po chwili z naciskiem, żeby koniecznie to sobie zanotował. Złapała rękę Doriena jeszcze mocniej i wcisnęła się ciałem w jego bok, jakby chciała się schować w mężczyźnie przed tą złowieszczą ciemnością, do której lada chwila miała wejść. -Mogę cię cały czas trzymać za rękę? - zapytała cichutko, prawie bezgłośnie, wlepiając wzrok w ziemię.
Już dawno chciał się wybrać na taką kolację w ciemności. Był bardzo podekscytowany, kiedy dowiedział się, że może zarezerwować stolik dla dwojga. Oczywiście o niczym nie wspominał Ruth. Zaprosiłby ją, ale napisała do niego jako pierwsza z pytaniem o piątkowy wieczór. Doskonale – wiedział zatem, że mu nie odmówi. Też wyglądała na szczęśliwą. Kiedy wyszli ze strzelnicy, pozostawiając śpiącego pracownika z lekko podrasowaną pamięcią, wręcz nie mogła wytrzymać w niewiedzy. Dorien pozostał twardy i nie pisnął słowem, poza oczywiście tym, co już wiedziała, że zabiera ją do restauracji. Niestety, mina dziewczyny bardzo zrzedła, kiedy nie dostrzegła światła, a szef sali bądź kelner wspomniał, że to kolacja w absolutnej ciemności. Dear, widząc zaniepokojenie na twarzy towarzyszki i czując jak mocno złapała go za rękę miał wrażenie, jakby strzelił sobie w stopę. Odwzajemnił uścisk i pogłaskał kciukiem wierzch jej dłoni, chcąc ją nieco uspokoić. Odpowiedział kelnerowi, że nie jest na nic uczulony, ale niespecjalnie lubi buraki, gotowaną marchew i intensywną wanilię czy cynamon. Poprosił też mężczyznę o chwilę, zanim mieliby przekroczyć próg ciemnego pomieszczenia i zająć miejsca. – Boisz się ciemności? – spytał niepewnie Ruth, choć to chyba było pytanie retoryczne – Nie miałem pojęcia, przepraszam. Jeśli nie chcesz tu być, to możemy wyjść. Znajdziemy inny lokal, a o tym zapomnimy, dobrze? Nie chciałem cię wystraszyć, naprawdę. Kiedy wtuliła się w jego bok jak wystraszona sarenka, objął ją ramieniem, jakby chciał ją odciąć od reszty świata. Popełnił mega gafę, wystawiając ją na nieoczekiwane zderzenie i konfrontację z własnym strachem. Było mu głupio, że ta super niespodzianka, której nie mogła się doczekać, okazała się być koszmarem. Skąd mógł wiedzieć? – Słyszysz? Pójdziemy gdzieś indziej. – pochylił głowę i pocałował ją lekko w skroń – Co chciałabyś zjeść?
Kompletnie do niej nie dotarło pierwsze pytanie Doriena. Usiłowała się skupić przede wszystkim na jego łagodnym głosie, na jego ciepłej dłoni i na tym, żeby jakoś ukryć paniczny strach, który dało się wyczytać z jej oczu stojąc po drugiej stronie ulicy. Ciemne, małe pomieszczenia sprawiały, że chciało jej się płakać, a nieprzyjemne dreszcze przebiegały po karku, mimo że robiła co w jej mocy, żeby jakoś się tego lęku pozbyć. Nie wchodząc w szczegóły, bo było to dla niej większą tajemnicą niż sama relacja z Dorienem można było w łatwy sposób wywnioskować, dlaczego tak rzucała się z różdżką każdemu do gardła i jednocześnie nienawidziła ciemności. W ciemności czaiła się bezradność, płacz i samotność. A przede wszystkim poczucie nieustannego zagrożenia, przeplecione cichym płaczem młodej dziewczyny. Mimo to dziś było inaczej. Każdy dzień z Dearem sprawiał, że Szwedka patrzyła na świat i na otaczające ją sytuacje od innej strony, czując jego oparcie i uspokajający głos na skórze. Odwróciła się do niego, kiedy objął ją ramieniem i mając naprawdę w nosie, co sobie pomyśli kelner przytuliła Doriena tak mocno, jak tylko potrafiła swoimi szczupłymi ramionami. Przytknęła policzek do jego barku i spojrzała w bok, próbując w jego biciu serca znaleźć jakiś spokój, coś w rodzaju wyciszenia i motywacji do poradzenia sobie z tą sytuacją. Jest z nim, nie ma się czego bać. Bardzo chciała być dzielna i dać radę, szczególnie po to, żeby pokazać nie tylko Dearowi, że jest mu wdzięczna za prezent, ale także sobie, że jest w stanie pokonać swoje słabości wiedząc, że jest bezpieczna u boku tego niezwykłego mężczyzny. To było całkiem niewytłumaczalne, biorąc pod uwagę jej niezależny i wycofany charakter, ale coś musiało się przestawić w trybikach nakręcających machinę życia Ruth, że tak bardzo zaufała Dorienowi - poczuła bowiem, że jeśli tylko jej nie puści i jeśli będzie wiedziała, że cały czas jest obok wszystko będzie w porządku. Oderwała się od niego dopiero po chwili. -Nie będę się bała, jeśli mnie nie puścisz - przyznała, wciąż ściskając jego dłoń. Wciąż mówiła cicho, ale to zdanie wypowiedziała o wiele pewniej, niż poprzednie. Bardzo wierzyła w te słowa. -To będzie niezwykła kolacja - przyznała gotowa na jedyną taką przygodę, zbierając się na odwagę i z zaciekawieniem zajrzała do środka - ale wiem, że przy tobie nic mi się nie stanie - wyrwało jej się całkowicie niechcący, nie do końca chciała, żeby Dorien wiedział, jak bardzo mu ufa. Nie lubiła, kiedy ktoś odkrywał, że wcale nie jest taka silna i niezależna, na jaką się kreowała. W istocie doszła do wniosku, że to będzie magiczny wieczór. Dear podarował jej właśnie (prawdopodobnie nieświadomie) o wiele piękniejszy prezent niż zwykła kolacja. Umożliwił jej zmierzenie się ze swoim największym strachem i pokonanie go z jego asekuracją. To było o wiele cenniejsze niż wszystko, co mógł jej teraz dać i zdecydowanie było warte tych kilku wystraszonych spojrzeń na początku.
‘… że przy tobie nic mi się nie stanie’. Te słowa nie obeszły się w głowie Doriena bez echa. Poczuł się jak prawdziwy mężczyzna, jak rycerz, który ma za zadanie chronić księżniczkę. Złem przeklętym w tej bajce była ciemność. Przerażająca, nieprzenikniona, nieobliczalna. Zgrywał psychologa tylko przez chwilę, zastanawiając się, co też takiego okropnego się wydarzyło w jej życiu, że bała się ciemności. Do tej pory uważał, że to przypadłość, na którą cierpią głównie małe dzieci, zdecydowanie umniejszając pozycji tego strachu w porównaniu do chociażby lęku wysokości czy klaustrofobii. Czego bał się Dorien? Porażki. Stanął przed ogromnym dylematem. Zgodziła się, bo faktycznie chciała tam wejść i przebywać w ciemności przynajmniej przez godzinę czy tylko obawiała się, że zrobi mu przykrość, jeśli postanowią poszukać innej restauracji? Wyglądała dosyć przekonywująco, jakby nagle dostrzegła pozytywne punkty takiej właśnie kolacji. Zresztą, przecież zawsze mogą wyjść. Poprosił, żeby poinformowała go, jeśli zmieni nagle zdanie i by nie wstydziła się mu powiedzieć, jeśli poczuje się niekomfortowo. Głaskał ją po plecach, kiedy się tak w niego wtulała. Więź, która się między nimi zrodziła, zacieśniała się poprzez takie wymowne gesty. Nie wstydzili się trzymać za ręce, obejmować, prawie zawsze przynosił jej kwiaty, był przy niej innym człowiekiem. Obiecał, że cały czas będzie obok. – Nie puszczę, zobaczysz. Przysięgam. I powiedz mi, jak będziesz chciała wyjść – przechylił głowę, tak by spojrzeć na jej przymknięte oczy i wymusić, by chociaż przytaknęła – Dobrze? Potwierdziła. Wzięła tak głęboki oddech przed wejściem do ciemnej sali, że słyszał go idąc pół kroku z nią, oczywiście wciąż trzymając ją za rękę. Zostali doprowadzeni do stolika, usiedli naprzeciwko siebie, kelner zaproponował wino. Dear nie widział absolutnie nic, nawet zarysu postaci siedzącej przed nim kobiety. Tak jak obiecał, nie puścił jej dłoni nawet na chwilę. Przecież nie mógł jej zawieść.
Każdy się czegoś obawiał. Ludzie mieli swoje demony, które niekiedy oswajali, ale w większości paraliżowały ich zdrowy rozsądek i swobodę myślenia, kiedy pojawiały się w pobliżu. Ruth pół życia nie wiedziała, czym jest prawdziwy strach. Rodzice wychowywali ją trochę w bańce; mimo zostawienia praktycznie samej sobie w Wielkiej Brytanii jako małej dziewczynki zawsze wiedziała, że w razie problemu, czy najmniejszej wątpliwości może zwrócić się do rodziny. Kiedy potrzebowała merytorycznej dyskusji, bo trapił ją jakiś niuans otaczającej rzeczywistości albo nie radziła sobie z kontaktami z innymi ludźmi szła do ojca. Kiedy cokolwiek nie było po jej myśli w świecie czarodziejskim i potrzebowała porady, rozmawiała z mamą lub babcią, która była najłagodniejszą istotą ze wszystkich Larssonów i pokazywała wnuczce magiczny świat od tej najpiękniejszej, ukwieconej strony, odkrywając czar i urok magii, nigdy nie wspominając o jej destrukcyjnej mocy. A kiedy Ruth naprawdę miała dość wszystkiego i wszystkich, a różdżka paliła ją w dłoni, żeby niczego nie wysadzić w powietrze jechała do Sztokholmu do dziadka od strony ojca - stary Wittenberg potrafiłby w środku nocy przejechać pół świata dla swojej najukochańszej (a przede wszystkim jedynej) wnuczki. I prawdopodobnie ta więź, którą Ruth miała ze swoją rodziną sprawiała, że było jej nieswojo i dość przykro, kiedy widziała pewne niesnaski w relacji swoich dwóch ulubionych Dearów. Dla niej bowiem rodzina była od zawsze panaceum na całe zło... I taka była oficjalna wersja. Nieoficjalna była o wiele mniej wyjściowa, wliczając nieodzywanie się do matki miesiącami, wieczne zatajanie prawdy, zaginięcie wuja, ten przeklęty glob zaginionych, który musiała nosić na piersi i w końcu genezę jej przemożnego strachu przed ciemnością. To właśnie ta kochana rodzina wpędziła ją w dół, z którego nie potrafiła się sama wydostać, choć teraz, w tej nieprzeniknionej czerni lokalu, trzymała ją dłoń, która sprawiała wrażenie, jakby potrafiła wyciągnąć dziewczynę z den najgłębszych strachów. Dorien. Czuła, jak przy nim odżywa. Wiedziała, że może mu powiedzieć o każdym swoim zmartwieniu, zacząć całować na ruchliwej ulicy podczas koszmarnej ulewy lub w drodze do restauracji pokazywać wszystkie napotkane przez nią jeże i na pewno nie miałby z tym problemu. Pewnie tylko uśmiechnąłby się, charakterystycznie podnosząc jeden koniuszek ust i pogłaskał by dziewczynę po włosach. Nie chciała, by ktokolwiek wiedział o ich relacji, bo bała się, że przez to może nie dostać pracy. Całą resztę świata i ich opinię miała totalnie w nosie. Jednak jej własna opinia na ten temat wciąż pozostawała bardzo niestabilna. I nie chodzi tu o Doriena i jego charakter, bo przecież dla Ruth był mądry, dobry i - co najważniejsze - nie chciał jej skrzywdzić, ale... Zawsze było to przeklęte "ale". Młoda Szwedka miała świadomość tego, jaką sama jest osobą. Jak bardzo niedługo może zacząć trzepotać skrzydłami w ramionach tego niesamowitego mężczyzny. Ucieczka była jej reakcją obronną, jednak kiedy dobrze się nad tym zastanowić, to już przecież raz powiedziała mu, że jedyne, czego tak bardzo pożąda jest fakt, żeby Dorien jej na to nie pozwolił. Wchodząc do lokalu ściskała go kurczowo za rękę, ale wprowadzona do czegoś w rodzaju boksu, w którym był tylko ich stolik usiadła naprzeciw mężczyzny bardzo niepewnie - kompletnie nie uśmiechało jej się czuć tylko jego ciepłą dłoń w tej absolutnej ciemności. Kelner poinformował parę także o tym, że mogą tu swobodnie rozmawiać, bo przegrody są zaczarowane i nikt ich nie słyszy, ale co jakiś czas będzie wchodził pracownik lokalu i podawał im dania, a jeśli będą czegoś potrzebować, powinni podnieść rękę. -To noktowizor? -wyrwało jej się, pokazując w ciemności palcem mniej więcej gdzieś obok kelnera. Oczywiście nie był to żaden noktowizor, tylko jego magiczny odpowiednik, ale to był całkiem dobry popis zdradzenia kolejnych dziwnych faktów ze swojego życia. Brawo Ruth, świetnie zaskarbiasz sobie miłość Doriena, który nienawidzi mugoli. Na odpowiedź odmowną dziewczyna trochę się speszyła i ostatecznie pozwoliła kelnerowi odejść. Kiedy tylko usłyszała odgłos zamykanych drzwi ostrożnie wstała i nawigując samą siebie drugą ręką wzdłuż stołu usiadła Dearowi na kolanach. -Będzie ci bardzo przeszkadzało? Szerokość stołu to dla mnie trochę za daleko... - przyznała z rozbrajającą szczerością i przygładziła fałdki na swojej sukience. Przejechała też nosem po policzku mężczyzny, znakomicie radząc sobie w ciemności z odnalezieniem jego ust. -A jeśli nas otrują? Będziesz miał na głowie cały Wizengamot, jeśli moja mama się dowie, że jakiś urzędnik zabrał jej córkę do ciemnej celi i ładnie ubrał to w piórka "kolacji" - wyszeptała mu do ucha z pewną nutą przejęcia, ale po chwili zaśmiała się cicho ze swojego - bardzo typowego dla humoru Szwedki - żartu i przycisnęła swój rozgrzany policzek do jego twarzy.
– Otrują? No co ty… - wymruczał, miziając ją nosem po policzku – I kogo nazywasz ‘jakimś urzędnikiem’, co? Parsknął cichym śmiechem, pozytywnie reagując na fakt, że usiadła mu na kolanach. Nie spodziewał się, że będzie potrzebowała aż takiego wsparcia, aczkolwiek oczywiście był gotów jej je zaoferować. Obejmował jej raczej drobne ciało ramionami nieco poniżej talii, asekurując, by nie ześlizgnęła się czy nie straciła równowagi. Z wyłączonym jednym zmysłem wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Czuł pod palcami fakturę materiału jej sukienki, rozróżniał zapach jej perfum od zapachu włosów, miał wrażenie, jakby nie tylko słyszał, ale czuł tembr i barwę jej głosu we własnej piersi. Mógłby się zakochać. Nie był na tyle bezczelny, żeby pytać wprost o powód jej strachu. Domyślał się, że to związane z przeszłością, może jakimś bardzo nieprzyjemnym wspomnieniem z dzieciństwa. Chciał odciągnąć uwagę Ruth od tego, że wokół panuje absolutna ciemność. Zamknął oczy, które wręcz robiły się zmęczone niedostatkiem światła. Uśmiechał się. I wiedział, że ona o tym wiedziała. – No to najwyżej zginęlibyśmy oboje. Jeśli obydwa dania byłyby zatrute, to leżymy tu razem. A jeśli tylko twoje, to będę skazany na wieczne potępienie w Azkabanie. A miałem tyle pięknych planów na przyszłość... Połaskotał ją pod żebrami, a chwilę potem do ich małego boksu wszedł kelner z tacą i dwoma dużymi talerzami. Dania były zagadką.
Jak to się stało? Jakiej nieznanej Ruth magii użył ten zagadkowy mężczyzna, żeby tak lekko przejść od bycia "jakimś urzędnikiem" do mężczyzny, który miał pozwolenie obejmować ją na swoich kolanach? Ciemność była niestety czymś, na czym kobieta skupiała w tym momencie sto procent swojej uwagi, więc nie miała nawet chwili, żeby zastanowić się, skąd u niej ta ufność, ta niepodobna do niej beztroska i rozluźnienie, kiedy tylko znajdowała się niebezpiecznie blisko Doriena. Czy był to jednak powód do zmartwień? Czuła się szczęśliwa i bezpieczna, nie chciała roztrząsać i analizować jakichś drugich czy kolejnych den tej relacji - Dear był dla niej czymś na zasadzie stabilizatora, który swoim charakterem i postrzeganiem świata sprawiał, że Ruth przestawała tak gorączkowo rozmyślać o tym, jak bardzo jej nie wychodzi w związkach. Była najzwyczajniej w świecie szczęśliwa i nikt nie mógł jej tego zabrać. Uśmiechnęła się na jego komentarz, przeginając nieco szyję kiedy poczuła jego nos na swoim policzku. -Spokojnie, panie Dear, póki pracujesz w ministerstwie, jesteś na bardzo wysokiej pozycji w rankingu 'dobrych kandydatów na bliskich znajomych córki' mojej mamy - odparła wesoło, ale nie zdążyła powiedzieć więcej, bo kelner (niespecjalnie zaskoczony) wniósł ich potrawy. Ruth niepewnie wzięła jeden kęs i poczuła w ustach mokry pęd, który na dwieście procent był glonem. Zanurkowała widelcem ponownie i tym razem trafiła na coś, co kształtem przypominało mały guzik, ale smakowało zupełnie jak papier. Oczywiście w pierwszej chwili nie rozpoznała, że uraczono ją "syrenim grzebieniem", bo już kilkanaście sekund później poczuła, że zaczyna się czuć jakoś inaczej. Weselej? Rozejrzała się po przenikającej ich zewsząd ciemności z zainteresowaniem i - naprawdę - szczerym rozbawieniem. Jej głos brzmiał gładko i melodyjnie po potrawie, którą zjadła, ale całe ciało zaczęło się przepełniać esencją kropli eliksiru fiksacji, który został do niej dodany. Taki niewinny żart ze strony magicznej restauracji. -Twój zarost wydaje się być taki nierzeczywisty w tej ciemności - rzuciła w przestrzeń, gładząc Doriena po policzku i w tym samym momencie wybuchnęła śmiechem, jakby tekst o jego zaroście był najzabawniejszą uwagą na świecie. Śmiała się tak w najlepsze, a jej śmiech odbijał się od ścian, kiedy nagle postanowiła wstać z kolan Deara i wciąż asekurując się jedną ręką przeszła do swojego miejsca. Nie przestawała się śmiać, ale też nie usiadła. -Że też zgodziłam się tu dobrowolnie wejść - przyznała praktycznie "ot tak", w jednej chwili zamieniając śmiech w ponury, lodowaty ton. Żal o to, że był ktoś, kto jej nie zatrzymał przed drzwiami. Oparła dłonie o blat, wbijając wzrok w podłogę, mimo że wciąż niczego nie widziała. Zamilkła dosłownie na krótką chwilę, ale jej ciężki, pełen pretensji oddech niósł się po całym pomieszczeniu. -Jak mogłeś mi na to pozwolić?- zapytała, wciąż pochylając głowę i nie podnosząc głosu. Mimo to czuła, choć nie wiedziała dlaczego, że zaraz wybuchnie. Coś rozrywało jej rozsądek od środka i jedyne, o czym teraz myślała to przeszłość. Ciemna cela, w której źli, nieświadomi ludzie ją zamknęli i dni spędzone w tym najgorszym więzieniu - zamknięta ze swoim strachem i myślami. W tej chwili, kiedy nie myślała trzeźwo o swój stan winiła Doriena. Gdyby nie on, gdyby nie ten pomysł wcale by jej tu nie było. I fakt, że dobrowolnie się zgodziła na wejście nie miał właściwie większego znaczenia, przynajmniej w tym momencie. Ta część jej umysłu, która ryła dziury w teraźniejszości, żeby krukonka nie zrobiła głupoty sprawiła, że ostatecznie nie wyciągnęła różdżki, choć było blisko. Z malutkiej torebki zawieszonej na krześle wyrwała natomiast w jednej chwili, można by powiedzieć, zwykły wachlarz. Dorien mógł zobaczyć teraz przed sobą pusty wzrok Ruth, trzymającej otwarty wachlarz, roztaczający dziwną mgiełkę, wręcz oślepiającą od światła twarz mężczyzny. Kobieta machnęła mu przedmiotem wściekle przed nosem. -Jak mogłeś?! Ta klatka, ta ciemność... Jak mogłeś narazić mnie na przeżycie tego jeszcze raz widząc, jak bardzo mnie to przeraża?! Naprawdę uwierzyłeś w moje kurtuazyjne zapewnienia? Zawsze będę się bała! Zawsze... - starała się opanować, ale niespecjalnie jej wychodziło, więc odłożyła wachlarz i znów przytknęła wszystkie palce do stołu, patrząc czujnym wzrokiem na Doriena. Walczyła ze sobą, ale coś wewnątrz nie pozwalało jej wygrać i poczuła, jak ogarnia ją nieprzenikniona wściekłość. Była tak zła, że wzrok, którym uraczyła mężczyznę w tej chwili prawdopodobnie nie powędrował nigdy do nikogo innego. -Jesteś taki bezmyślny! Nie potrafisz myśleć w ogóle, a co dopiero logicznie, nie widzisz na świecie nic, prócz czubka własnego nosa i inni ludzie są dla ciebie tylko dekoracją, prawda?! Jak mam ci ufać, skoro jedyną osobą, o którą się troszczysz, jesteś ty sam?! Spójrz czasem w lustro, może ci pokaże twoją prawdziwą twarz, jeśli tylko nie będzie się bało majestatu rodziny Dearów! - krzyknęła w nieopisanej furii i opadła bezwładnie na krzesło, chowając twarz w dłoniach. Chwilę temu napadła na niewinnego Doriena jakby był najgorszym kryminalistą, a teraz wściekłość zastąpiła płaczem. Wachlarz wciąż dawał mizerne światło. Światło, które oświetlało tę część blatu, na której wcześniej Ruth trzymała dłonie. Były w nim wypalone czarne dziurki w miejscach, gdzie kobieta wcześniej przyciskała palce. Niektóre z nich jeszcze się tliły...
Musiał trzymać widelec lewą ręką. To było niecodzienne, aczkolwiek wykonalne. Obiecał, że nie puści dłoni swej partnerki, co też skrupulatnie wypełniał. Zaufanie było tu kluczowe, szczególnie, że nieumyślnie naraził Ruth na nieprzyjemności, związane z jej strachem. Zanim wstała z jego kolan, a tuż po tym, jak skomentowała zarost mężczyzny, lekko (bo, wiedział, że drapie) dotknął policzkiem jej policzka. To, co miał na talerzu, zdecydowanie było rybą. Lubił ryby, ale nie był w stanie rozróżnić gatunków dysponując tylko smakiem. Mając do porównania pstrąga, dorsza i halibuta prawdopodobnie nazwałby je poprawnie, ale nawet nie widząc talerza i jego zawartości, w dodatku nie znając karty i nie mając zawężonego zbioru dostępnych w restauracji ryb, był kompletnie bezradny. Smakowała mu, to najważniejsze. Doskonale komponowała się z tym delikatnym puree, na którym była ułożona. Zdecydowanie nie ziemniaki, również nie słodkie ziemniaki. Kalafior. Z tych głębokich rozważań na temat kalafiora wytrącił go głos Ruth, jakiś taki z pretensją i ogólnym niezadowoleniem. – Nie awanturuj się, kobieto – mruknął, zupełnie ignorując jej wybuch złości – To na pewno kalafior. Też dali ci kalafiora? Ten eliksir totalnie go ogłupił. Ruth wylewała żale, nazywając Doriena zapatrzonym w siebie egoistą, a ten dłubał widelcem w białej (ha, dostrzegł kolor dzięki światłu z wachlarza!) papce pod kawałkiem ryby. Uniósł wzrok na dziewczynę, po czym zorientował się, że wyrywał rękę z jej dłoni, mimo że obiecał jej nie puszczać. A może to nie on ją wypuścił, tylko sama ją wyjęła? Kwestia sporna. W każdym razie mógł przełożył widelec do prawej dłoni, a tą drugą osłonić wrażliwe oczy przed tym nikłym, ale, biorąc pod uwagę ciemność w jakiej się znajdowali, rażące. – Uuu, gorąca z ciebie dziewczyna! – skomentował te dziury w blacie, gdy znikomy dym uniósł się do źródła światła, dając niezły efekt – Liczę, że także w… – mina mu zrzedła, gdy dziewczyna zaczęła płakać – Możesz nie płakać? Czuję się z tym bardzo niekomfortowo. Twój smutek jest totalnym przeciwieństwem mojego kalafiora.
Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Miała w głowie gorszy mętlik, niż kiedykolwiek, bo w końcu po raz pierwszy ktoś uraczył ją eliksirem o tak silnym działaniu na stan psychiczny. Czuła jednocześnie wściekłość, obrzydzenie i strach. Chciało jej się płakać i nawet przez chwilę sobie popłakała, ale słowa Doriena zamiast wywołać w niej - jak zwykle - spokój, sprawiały, że miała ochotę go udusić. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo teraz nienawidzi człowieka, którego pięć minut temu jeszcze kochała nad życie, ale Dorien powinien się cieszyć, że nie byli na strzelnicy, bo musiałby szybko wyciągać różdżkę celem jakiejkolwiek obrony. -Liczysz, że także co? - warknęła do niego, zwracając w stronę mężczyzny zapłakaną twarz - Może powiem to za ciebie, bo szanowny pan urzędnik chyba się trochę wstydzi - wycedziła przez zęby, nienawidząc go teraz chyba jeszcze bardziej, niż swojej matki. Ona płakała, wściekała się, a ten zaczął gadać o jakichś warzywach! No na litość! -Będę precyzyjna. Niedoczekanie, żebyś mnie nawet dotknął. - Jej słowa wylewały się teraz z goryczą pomieszaną ze skrajną wściekłością, choć Ruth odnosiła dziwne uczucie, że za chwilę znów się popłacze. Nie rzucała zaklęć na niewinnych ludzi. Zdawała sobie sprawę z tego, jakie ma umiejętności i nigdy nie zrobiłaby krzywdy nikomu, a co dopiero najbliższej osobie, jednak teraz... Teraz nie była sobą. Teraz była jakąś ciemną stroną swojej osobowości, przedstawioną w krzywym zwierciadle po dodaniu jej do jedzenia eliksiru fiksacji. -Masz jakiś problem ze zrozumieniem, że wystawiłeś mnie na najgorszy lęk?! To może ci pomogę to sobie zwizualizować, ignorancie. Ipsum Exo. - Zaklęcie odbiło się po ścianach, wystosowane celnie, pewnie i bez zawahania przez kobietę prosto w głowę Doriena. Wściekłość w tym momencie zamieniła się w uczucie rozgoryczenia, a potem przeszła w melancholię i na końcu działanie eliksiru się skończyło, przez co kobieta jasno spojrzała na to, co przed chwilą zrobiła. Rzuciła się w tej ciemności do mężczyzny, obejmując go za policzki i szukając oczu ukochanego.-Kotku!
Coś tam jeszcze do niego mówiła, ale nie zwracał większej uwagi. Był pochłonięty własnymi myślami, skupiającymi się na tym, co miał na talerzu. Rozmyślał o tej rybie, która jeszcze do niedawna pływała sobie beztrosko w morzu czy oceanie. Miała rodzinę, przyjaciół, pływała na spacery, może podziwiała rafę. Składała ikrę, albo, jeśli to był pan ryb, szukał pani rybkowej, żeby mieć rybie dzieci. Niestety, ryba wylądowała w sieci, potem na patelni, a końcowo na talerzu, w tym ciemnym pomieszczeniu i strawiona w Dorienkowym żołądku. To samo z biednym kalafiorem. Na pewno prowadził cudowne, szczęśliwe życie na kalafiorowym polu, w sąsiedztwie innych kalafiorowych rodzin, bez chwastów i z dużą ilością wody. Wszystkie kalafiory były radosne w czasie deszczu. Puszczały nowe pędy, rozkwitały, promiennie się uśmiechały w słońcu. Brutalnie zmielone skończyły jako słodkie puree. Atak był tym, czego najmniej się spodziewał. Krzyknęła, że ją znieważył, że zrobił jej krzywdę. Potem padł na podłogę, siła zaklęcia przewróciła go do tyłu razem z krzesłem. Tu go zaskoczyła. Miał ochotę krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Ambiwalentne uczucia kołatały się gdzieś w okolicach jego klatki piersiowej. Czuł przyduszanie, kiedy chciał otworzyć usta i powiedzieć jej, co o tym sądził i spytać, dlaczego spotkała go kara. Skrzywił się zanim najkrótszy dźwięk miał szansę wydobyć się z jego ust, zgiął się wpół. Ogromny ból brzucha, palenie w przełyku, ucisk w czaszce. Wziął głęboki oddech przez usta, choć to nie pomogło ani trochę. Dear osunął się z krzesła na podłogę. Próbował nie wydawać żadnych głośnych dźwięków, nie jęczeć i nie wyć. Skulił się na podłodze, gdy pod powiekami zamkniętych oczu widział najgorsze chwile, które kiedykolwiek go spotkały. Potrząsnął głową, oczy miał zamknięte. Z bólu? Prawdopodobnie tak. Twarz, mimo że schowana w ramionach, drgała, jakby był pogrążony w głębokim śnie pełnym koszmarów. Westchnął głęboko, a potem przemówił głosem, którego Ruth zapewne nie poznała, bo nigdy nie słyszała Doriena tak przerażonego. – Dlaczego mi to zrobiłaś, Ruu? Dlaczego…? Dorien zupełnie stracił panowanie nad własnym umysłem. Kulił się na podłodze, jakby otaczali go niewidzialni prześladowcy, wymachiwał ręką, o mało co nie uderzając przy tym kobiety. Dygotał i wył, jakby wypił ogień, palący go od środka. A potem po prostu się rozpłakał. Płakał jak małe dziecko, a duże łzy spływały po jego policzkach.
Kiedy zobaczyła, jak Dorien razem z krzesłem leci na podłogę i jak skręca się z bólu i strachu, dopiero dotarło do niej, co zrobiła. Rzuciła się do pomocy, ale zanim w tej ogólnej dezorientacji chwyciła za różdżkę, żeby cofnąć czar, mężczyzna zdążył już swoje przeżyć. O mało nie uderzył jej, wymachując rękoma, jakby chciał odgonić niewidzialnych wrogów i dopiero po chwili mogła celnie rzucić zaklęcie. -Finite. - Nie potrafiła powiedzieć kolejnego słowa, żeby nie załamał się jej głos, ale opadła na kolana przy Dorienie i złapała go delikatnie, przyciągając do siebie, żeby po chwili przytulić mężczyznę tak mocno, że wydawało się, jakby sprawdzała, czy jeszcze żyje. -Kotku, przepraszam, przepraszam... - zaczęła szeptać słabo, rozstrojona do żywego przez fakt, że chwilę temu o mało go nie zabiła, które to uczucie potęgowało nazwanie jej przez Doriena szwedzką wersją imienia kobiety. Czuła się tak podle i miała tak olbrzymie wyrzuty sumienia, że nie potrafiła znaleźć słów, które byłyby pasujące do sytuacji. Kara, jaką przyszło ponieść Dearowi za związek z nią była koszmarem i Ruth nie życzyłaby przeżycia go nawet największemu wrogowi, mimo to pod wpływem eliksiru, nie będąc do końca sobą, wycelowała różdżkę w ukochanego. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby nie chciał jej po tym znać. -Nie chciałam cię skrzywdzić - objęła jego policzki, zmuszając do spojrzenia na swoją twarz, choć ze względu na panujące tam ciemności i tak żadne z nich niewiele widziało. - Jestem niebezpieczna, wiem. Podniosłam różdżkę na ciebie, nic mnie nie tłumaczy. - Tak bardzo chciała go teraz objąć i pocałować, ale zwyczajnie, po ludzku się bała. Bała się, że - całkiem słusznie - ją odepchnie, a wtedy serce pękłoby jej na pół. Nie zasługiwała na niego, tak jak na żadnego innego mężczyznę, który był dla niej dobry. Jak miała niby zatroszczyć się o kogoś, skoro o samą siebie nie potrafiła? W tym momencie niepewnie wszedł kelner i zapalił światło, chyba chcąc sprawdzić, czy jeszcze żyją, ale kiedy zobaczył, że Ruth wciąż trzyma różdżkę w dłoni cofnął się aż do futryny. -Niech pani pamięta, że za zaatakowanie obsługi jest sprawa! - wydukał wysokimi tonami, ale kobieta ledwie co zwróciła na niego swoje oczy, bo bardziej była zainteresowana swoim - pewnie już byłym - ukochanym. -Za podanie czarodziejowi środków odurzających bez jego wiedzy i woli obowiązuje kara pozbawienia wolności. Za nielegalne posiadanie eliksirów wpływających bezpośrednio na zmiany stanów emocjonalnych powodujących zagrożenie życia osób trzecich również - powiedziała jednym tchem, suchym, beznamiętnym tonem, jakby recytowała z pamięci formułkę. W istocie - wymuszony przez matkę kurs prawniczy na coś się jednak przydał. Wstała ciężko, wciąż patrząc zbolałym wzrokiem na miłość swojego życia, którą przed chwilą o mało nie doprowadziła do szaleństwa. Była praktycznie pewna, że nie wrócą razem do domu, ale poczekała, aż sam Dorien jej to powie i dopiero po tym opuścili restaurację. Więcej tam raczej nie przyjdą... zt
Ból ustąpił, świadomość powróciła, rozmyły się koszmarne obrazy, które widział przez poprzednie kilkadziesiąt sekund. Ocknął się z transu, ściskany przez kobiece ramiona. Zareagował automatycznie, gdy tylko dotarło do niego, co się wydarzyło. Wyplątał się z uścisku, wyszarpnął, nie zdziwiłby się, gdyby uznała, że ją od siebie odtrącił czy odepchnął (w miarę delikatnie, ale jednak). Czuł się jak zwierzę uwolnione z potrzasku, a Ruth była jednocześnie kłusownikiem jak i wybawicielem, który otworzył szczęki metalowej pułapki. Całkowita ciemność zupełnie nie poprawiała sytuacji. Dopiero wtedy dotarło do niego to, co mówiła – że nie chciała go skrzywdzić, że jest niebezpieczna i że to ona, rzucając bliżej nieokreślone zaklęcie, doprowadziła go do takiego stanu. Zewnętrzną częścią dłoni wytarł policzki, które miał całe mokre od łez. Światło raziło po oczach. Zasłonił twarz zgiętą w łokciu ręką, powoli i stopniowo dopuszczając coraz więcej światła. Był w takim stanie, że choćby wszedł sam Minister, to Dorien nie wstałby z podłogi. Słyszał głos człowieka, który ich wprowadził do boksu ze stolikiem, potem Ruth wygłosiła swoje zdanie, zupełnie jak profesjonalny oskarżyciel. Oszołomiony, dochodził do siebie jeszcze przez kilka minut, nie więcej niż pięć. Widział, że jego ukochana miała ogromne poczucie winy, do tego stopnia, że bała się odezwać. W końcu on wypowiedział kilka słów. Zapewnił, że nie żywi urazy i rozumie, że nie skrzywdziłaby go celowo i z premedytacją. Poprosił, by pomogła mu wstać. Ból, choć nie tak ogromny jak w trakcie trwania zaklęcia, wciąż promieniował z klatki piersiowej na absolutnie wszystkie strony.
zt
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Restauracje z wysokiej półki nie były adekwatnym miejscem dla jego cienkiego portfela, ale niektóre rzeczy trzeba porządnie uczcić. Ostatecznie nie zostaje się co parę minut nauczycielem znanej na całym świecie uczelni. On, 24 letni szczyl który niedawno skończył studia ma teraz uczyć innych? Zero doświadczenia w prowadzeniu lekcji i traktowaniu uczniów, oraz głowa pełna pomysłów i nadziei, że nikogo nie spali na pierwszych zajęciach. Żeby nieco uciec przed ciągłym główkowaniem i zamartwianiem się wyszedł się napić i w taki sposób trafił tutaj. Z drugiej strony tani bar byłby lepszym miejscem do zapijania smutków i Aidenowego portfela...ale co tam, dostał nieco pieniędzy od Borgina na odchodne to może je teraz wydać na butelkę najdroższego wina i wypić go powoli rozkoszując się smakiem i udając szychę z wyższych sfer. Po wkroczeniu do restauracji zauważył, że większość stolików jest zarezerwowana. Całe szczęście jedno z ostatnich wolnych miało dobrą lokalizację przy oknie i było przeznaczone dla dwóch osób. Nikt nie będzie teraz płakał, że zajął miejsce dla sześciu czy ilu osób, i jakieś towarzystwo nie może się zmieścić. Po otrzymaniu menu poprosił o popielniczkę. Jego okropny nałóg był niczym bestia wysysająca energię witalną. Wyciągnął paczkę papierosów z płaszcza, zapalił jednego i lekko się zaciągnął. Wypuścił dym, położył papierosa na popielniczce i zaczął się przyglądać wykwintnym potrawom i trunkom.
Caroline przeklinała radę starszych za to, że na kolejny rok ma opuścić swoją ukochaną szkołę i znowu przyjechać do tych sztywnych Brytoli i do tej ich ponurej szkoły. Aż ją mierziło na samą myśl. Niestety obowiązek obowiązkiem, a ona już wcześniej tu była więc wszyscy założyli, że nawet mimo brexitu jej powrót nie wzbudzi żadnych podejrzeń. Póki co na kilka dni zatrzymała się w hotelu, jakoś nie spieszyło jej się do szkoły. Zaraz po przybyciu porzuciła w pokoju swój bagaż i udała się na kilka głębszych. Czuła, że tego potrzebuje. Bez zastanowienia udała się do Soul - całkiem lubiła ten lokal. Dobre żarcie, dobry alkohol i przede wszystkim... brak hołoty. Na miejscu od razu skierowała się do baru i poprosiła kieliszek najlepszej Smoczej Krwi. Od razu zanurzyła usta w trunku, odwróciła się i zrezygnowana popatrzyła na pełną salę czarodziejów. Nie było opcji żeby znalazła stolik. No chyba, że znalazłaby jakąś znajomą mordkę, niestety żadnej nie było na horyzoncie. Chociaż... zaraz, zaraz. Zajęło jej to dłuższą chwilę ale w końcu skojarzyła faceta, który siedział sam. Pamiętała go z Salem. Był od niej starszy o kilka lat ale zawsze ogarniała bardziej znane osoby ze swojej szkoły. Bez zastanowienia podeszła i nad nim ustała. -Czekasz na kogoś czy może poratujesz miejscem koleżankę ze starych śmieci?
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Po krótkich oględzinach menu wybrał Łzy Morgany le Fay. Coś tam kojarzył z historii magii, że żyła w czasach Merlina i była jego przeciwniczką. Skoro coś wywoływało łzy u takiej czarownicy to musiało być naprawdę mocne. Czekając na zamówienie wziął do ręki papierosa i powoli zaczął go palić. Krzesło na którym siedział było bardzo wygodne i w połączeniu z papierosem pozwoliło mężczyźnie się zrelaksować. Pewno wizyta w restauracji zakończyłaby się wyproszeniem Aidena za zakłócanie ciszy swoim chrapaniem ale do lokalu wkroczyła dziwnie znajoma kobieta. Momentalnie ożywiony Mograine bacznie zaczął obserwować rudowłosą...i sam stał się celem jej obserwacji. Uniósł lekko brwi kiedy ruszyła w jego stronę, a jej zatrzymanie przy stoliku zmusiło brwi do próby schowania się pod włosami. Podrapał się po głowie nie wiedząc co odpowiedzieć i wtedy go olśniło. No tak, to była ta panna o której było głośno w szkole. Była namacalnym dowodem, że po spaleniu szkoły uczniów przeniesiono do Hogwartu. Pomimo upływu lat i ówczesnego braku zainteresowania innymi ludźmi doskonale pamiętał jej imię - Caroline. -Owszem, czekałem na pewną rudowłosą pannę. Miło z Twojej strony, że się wreszcie zjawiłaś, siadaj. Posłał dziewczynie promienny uśmiech i zgniótł resztę swojego papierosa w popielniczkę. Nie wypadało palić przy damie, prawda?
Łzy Morgany też były całkiem niezłe ale Smocza Krew była zdecydowanie ulubioną "trucizną" Caroline. Widziała na sobie jego wzrok w momencie kiedy podążała do stolika. Czyżby ją pamiętał? W dawnych czasach, kiedy to trzęsła całą szkołą, nie byłoby to dla niej nic dziwnego. Ale teraz? Trochę odzwyczaiła się od ciągłej atencji i tego, że kojarzą ją nawet ludzie, o których istnieniu nie miała pojęcia. Tak czy inaczej bardzo dobrze, że ją pamiętał. Mimo wszystko minęło kilka lat i na pewno przez ten czas z ładniutkiej, wpływowej dziewczynki, stała się kompletnie inaczej wyglądającą kobietą. Ale być może "to coś" w niej pozostało takie same. Na jego słowa dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona i zaraz usiadła. Musiała przyznać, że koleś wiedział co kobieta chciałaby usłyszeć. Punkt dla niego. Tylko w sumie niepotrzebnie gasił tego fajka bo sama by z nim zapaliła, a teraz tak nie wypadało. -Przepraszam, że tak długo ale musiałam dla Ciebie zrobić się na bóstwo - roześmiała się i w geście toastu uniosła kieliszek, który zaraz opróżniła do połowy. Ooooj bardzo tego potrzebowała. Nie cierpiała wracać do tego miejsca, a póki co jedynym pocieszeniem był ten kieliszek wina i znajoma, przyjazna twarz z miejsca zwanego domem. -Od dawna tu mieszkasz? - zagadała, coby nie dopadła ich niezręczna cisza. Bo jakby nie patrzeć oboje wiedzieli kim są ale kompletnie nic o sobie nie wiedzą, nigdy nie obracali się w tych samych kręgach.
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
To spotkanie było bardzo dziwne. Takie osoby jak Caroline nie dało się zapomnieć, ładna twarz, zgrabna figura i wielka sława w szkole...a on? W czasach szkolnych nie przepadał za towarzystwem, wolał spędzać czas na książkami i zgłębiać swoją wiedzę. Jakim cudem popularna osoba mogła kojarzyć takiego antyspołecznego kujona jak Aiden? Z tego co pamiętał to dziewczyna miała starszego chłopaka, mniej więcej rok młodszego od Mograine. Może od niego się co nieco dowiedziała? Dobra, mniejsza z tym, panna siedziała przed nim i kultura wymagała by się nią zająć. Kiedy w geście toastu piła swój napój kelner przyniósł jego zamówienie. Powtórzył gest z szerokim uśmiechem i skinął delikatnie głową. Nie wypił połowy jak jego towarzyszka, a jedynie "liznął" na spróbowanie. Napój był dość słodki, miał mętny zapach i dawał niezłego kopa. No, właśnie tego szukał. -W takim razie dokonałaś swego, nawet uroda Heleny Trojańskiej niknie przy Twojej. Ah, słodki i uroczy Aiden. Był niemal pewny, że jego towarzyszka nie wie o kim mówi. Nie wyglądała na taką która chodziła kiedyś do mugolskiej szkoły ani kogoś zainteresowanego mitologią. Trudno, będzie musiał najwyżej wytłumaczyć. -Od jakichś 4 lat, przeniosłem się tutaj po ukończeniu szkoły. Pracuje na ulicy pokątnej jako sprzedawca. Kłamstwo przy pierwszym spotkaniu? Oj, nieładnie. Chociaż z drugiej strony do końca sierpnia miał podpisaną umowę z Borginem. Nie mógł zepsuć tego spotkania komentarzem "będą Twoim nauczycielem, cieszysz się?" Prawdopodobnie Caroline w tej chwili wzięłaby nogi za pas i zobaczyłby ją dopiero w Hogwarcie. Nawiązanie kontaktu z Salemczykiem przed znalezieniem się w szkole było bardzo ważne.
Może i Aiden nie był jakąś szychą w Salem ale starszych uczniów zawsze się kojarzyło. Z resztą Caro pamięta jak była świadkiem kilku jego wybuchów gniewu, chyba z tego najbardziej go zapamiętała. Ale jak taki kujon nie wyróżniający się niczym oprócz temperamentu wyrósł na takiego faceta, którego aż chce się schrupać? Chyba faceci też są jak wino czy jak to tam szło to powiedzenie o kobietach. No i gdzie przez te wszystkie lata ukrywał tą całą pewność siebie? Przecież jaką on miał bajerę! Nie ważne. Liczy się, że przyjazna mordka na jej drodze i NIE BRYTOL. -Tylko nie wywołuj wojny, sama rozstrzygnę ewentualny spór - zalotnie puściła do niego oczko. Szanująca się czystokrwista czarownica nie powinna mieć bladego pojęcia na temat Heleny Trojańskiej ale różnych znajomych się miało. W ciągu roku szkolnego jak już nie miała co czytać to porywała innym ich mugolskie książki i tak kiedyś wpadła na książkę z mitologią, która nawet ją zainteresowała. Kątem oka widziała jak mężczyzna po toaście ledwo co liznął swojego trunku. Był aż tak niedobrze? -Lepiej przystopuj bo nie dam rady odnieść cię do domu - zażartowała. Jakby brać pod uwagę dotychczasowe tempo to ona będzie musiała być niesiona i to szybko. Potem kiwając głową posłuchała co ciekawego miał do powiedzenia. W sumie ta pokątna by nawet do niego pasowała, zawsze był trochę tajemniczy. To było dobre kłamstwo bo nie wyczuła w tym ani trochę ściemy. Może i lepiej, że skłamał. Gdyby się dowiedziała, że jest nauczycielem pewnie przy pierwszej chwili nieuwagi dolałaby mu jakiegoś eliksiru zapomnienia i szybko by się ulotniła.
Nikt nie wiedział, że młody kelner już od dzieciństwa zajmował się drobnymi kradzieżami - mimo młodego wieku miał na utrzymaniu poważnie chorą matkę. Tym razem dokonana przez niego kradzież nie była taka drobna - chłopak zabrał pewnej dojrzałej czarownicy Pióro Tajemnic, nie miał jednak świadomości jak cenny jest to przedmiot, nie było go również stać na wizytę u rzeczoznawcy stąd nosił ją w torbie i liczył na okazję - nie chciał zaniżyć ceny przedmiotu. Los się do niego uśmiechnął - pewnego dnia wśród klienteli restauracji, w której pracował dojrzał @Aiden Mograine - rzeczoznawcę, który jeszcze niedawno pracował u Borgina i dość często odkupywał od niego przedmioty. Chłopak był z Mograinem w dość dobrych stosunkach, więc wykorzystując nieuwagę szefa podszedł do stolika, który zajmował Mograine. Ignorując towarzystwo pięknej kobiety rzucił krótkie: - Witaj Aiden. Znał go na tyle dobrze, że mógł pozwolić sobie na tego typu powitanie. Pochylił się w stronę mężczyzny i położył na jego kolanach paczuszkę z piórem i szepnął mu do ucha: - Mógłbyś mi to zidentyfikować?
______________________
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Całe szczęście, że Aiden nie potrafił czytać w myślach i nie słyszał tych wszystkich komplementów. Jeszcze by zrobił się cały czerwony i schował pod stołem. Parsknął śmiechem na wzmiankę o wywoływaniu wojny. A jednak się mylił, Caro nie tylko jest ładna ale i też coś wie. Miła odmiana w świecie panien które widzą tylko czubek swojego nosa. -Męska rzecz rozpoczynać wojny. Podbój obcych terenów jest bardzo zachęcający. Przejechał palcem po górnym brzegu kieliszka i przyglądnął się swojemu trunkowi. Lubił kolor niebieski i jego odcienie. Niebo, woda, jeansy...można wymieniać w nieskończoność. I zapewne znalazłby się tutaj mały wykład na temat koloru niebieskiego, ale myśli Aidena zaprzątnęło nieoczekiwane spotkanie. Kiedy on gapił się w kieliszek do stolika podszedł Gregory. Gościu w wieku Mograine, przez cztery lata pracy u Borgina bardzo często się spotykali i wymieniali informacjami albo towarem. Po złożeniu rezygnacji w sklepie Aiden miał cichą nadzieję, że zostawi swój zawód w przeszłości. Po tym niezbyt dyskretnym przekazaniu artefaktu jego marzenie zostało brutalnie zniszczone. No dobra, przynajmniej coś na tym zarobi. Mężczyzna skinął głową, że wykonana zlecenie. Następnie podniósł głowę i uśmiechnął się do Gregorego. -Dzięki za paczkę, wujek Benio będzie zachwycony. Trzymając ręce na paczce wykonał gest, by już sobie poszedł. Przed chwilą powiedział swojej towarzyszce, że jest sprzedawcą. Był niemal pewny, że zacznie dociekać o co chodzi. Oby tylko nikt inny nie zobaczył tej akcji, bo lokal zaroi się zaraz od aurorów. Już widział nagłówek Proroka Codziennego "Nauczyciel przyłapany na randce z uczennicą i czarnomagicznym artefaktem". -Moja droga, szlachetnym trunkiem trzeba się delektować a nie wlewać go do gardła jak wodę. Rzucił próbując wrócić do wcześniejszego tematu z Caroline. Skoro ona robi mu przytyki to on zrobi jej. Nie miał pojęcia co kobieta pije, ale jeśli było to coś mocnego...nie chciałby mieć spotkania z jej gardłem. Jeszcze by się okazało, że ma w środku jakieś pole ochronne pochłaniające toksyny.
-Ale w tym przypadku wojna nie toczy się o teren, prawda? - lekko uniosła brew i tym razem biorąc przykład z Aidena jedynie zamoczyła usta w trunku. Na początku była w szoku kiedy podszedł do nich kelner i przywitał jej towarzysza po imieniu. Chwilę później się oburzyła za to, że tak chamsko ją zignorował. Małolat widocznie nie był nauczony kultury. Ogólnie postanowiła się nie wtrącać w ich sprawy i starała się nie słuchać, nawet odpaliła sobie papierosa. Mimo to usłyszała prośbę chłopaczka i kątem oka widziała jak przekazywał Aidenowi paczkę. Zaczęło ją nurtować czym tak właściwie on się zajmuje. Bo co można identyfikować poza zwłokami? Na myśl przyszły jej tylko narkotyki lub artefakty. I w tym momencie nad głową zapaliła jej się lampka. Przydałaby się konsultacja z rzeczoznawcą artefaktów. Aiden w szkole był kujonem więc prędzej uczył się tego niż o magicznych narkotykach. W każdym razie nie była idiotką więc wolała nie dociekać, przynajmniej nie w restauracji. -Wybacz ale miałam ogromne wrażenie, że tego potrzebuję odkąd tylko moja noga stanęła w tym przygnębiającym miejscu - oczywiście miała na myśli Londyn. W sumie do samego miasta nic nie miała, raczej chodziło jej o szkołę. Jakoś miała z niej zbyt wiele niemiłych wspomnień. Dobrze, że artefakt Caroline wymuszał mówienie prawdy, a nie czytanie w myślach bo w tym momencie na pewno wylałaby na niego resztę swojego alkoholu, obróciłaby się na pięcie i by wyszła.
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Gdyby tylko Caroline znała terminologię panującą u mężczyzn...a może i znała, ale dobrze się z tym ukrywała. Mimo wszystko wolał skomentować to uśmiechem niż wykładem o zdobywaniu terenu, baz i tych innych. Zauważył jej oburzenie i nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechu. No tak, kelner olał pannę i teraz była na to wściekła. Dodatkowo te iskierki w oczach podczas przyjmowania pakunku...widać było, że Caroline się domyśla czym Aiden się zajmuje, albo nawet już się domyśliła. Paczkę położył na swoich kolanach i przykrył ją obrusem by nie wzbudzała zainteresowania osób postronnych. Upił dwa łyki swojego trunku i aż zamknął oczy czując przyjemne mrowienie w gardle. Wciągnął głęboko powietrze chcąc delektować się tym uczuciem nieco dłużej, ale wyczuł dym tytoniowy i momentalnie otworzył oczy. Ah, czyli niepotrzebnie zgasił wtedy swojego. Pokręcił głową rozbawiony doskonale wiedząc o co chodzi dziewczynie. Londyn nie należał do pięknych miejsc, całe szczęście nie spędzał w nim dużo czasu. Za to właśnie kochał swój zawód, ciągłe podróże, dreszczyk emocji i adrenalinę podczas ucieczki bądź pojedynku. Za tymi rzeczami będzie tęsknił od września, oby mury zamku nie były jedyną rzeczą którą zobaczy przez większość roku. -A ja myślałem, że potrzebujesz miłego towarzystwa i trochę alkoholu. Przykro mi, że wolisz palić papierosa niż skupić się na mnie. Zrobił smutną minę która nie pokrywała jego oczu. Biły z nich iskierki rozbawienia i jedynie skończony idiota uwierzyłby w wypowiedziane słowa. No dobra, jeszcze ktoś pijany.
Niekoniecznie znała terminologię używaną przez mężczyzn. Cóż, jej były facet miał duszę dogłębnie przesiąkniętą mrokiem i rządzą władzy ale ogólnie męski to on nie był. Z perspektywy czasu zastanawia się co w ogóle w nim widziała i dlaczego podbijało do niego aż tyle dziewczyn z Hogwartu. W każdym razie jeśli chodzi o zdobywanie terenu to nie miała o tym bladego pojęcia. A co do zaliczania kolejnych baz to już zależy o jakich bazach mówimy. Co do kelnera to nie ważne czy znajomy Aidena czy nie... Caro i tak szepnie o nim złe słówko managerowi albo szefowi. Tak się po prostu nie traktuje wysoko urodzonych kobiet. I młodych. I ładnych. A podobno to Amerykanie byli chamami i prostakami, a Brytole niby tacy kulturalni. A jednak nie do końca. I, że też jej towarzyszowi przyszło pracować z takimi niewychowanymi gnojami jak ten kelner. Gdyby tylko wiedziała czym będzie się zajmował Aiden... od razu by mu to odradziła. I to nie tylko ze względu na to, że jest w jej oczach atrakcyjny. Przede wszystkim dlatego, że życie pełne dreszczyku emocji, podróże i przygody sprawiają, że człowiek wie, że żyje. Tak czy inaczej z zamyślenia wyrwały ją słowa bruneta wypowiedziane zaraz po kolejnym zaciągnięciu się fajkiem. -Oczywiście, że tego potrzebuję! Z tym, że trochę więcej niż trochę alkoholu i to o alkohol chodziło - zaczepnie wypięła w jego stronę język i zaciągnęła się jeszcze raz. -A palenie absolutnie mnie nie rozprasza. Masz moją całą uwagę, uwierz - dla potwierdzenia uśmiechnęła się wymownie i powędrowała wzrokiem w stronę jego kolan, gdzie to ukrył tajemniczą paczkę.
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Aiden parokrotnie sam zastanawiał się nad swoją męskością. Miał parę przyzwyczajeń i zachowań które nie pasowały do mężczyzny. Za każdym razem tłumaczył sobie, że każdy ma swoje dziwactwa i nie musi się tym przejmować. Zbyt zajęty pracą nie miał czasu na podrywanie kobiet i potwierdzenia swoich przypuszczeń. Oby tylko ta pora nie nadeszła za późno kiedy wszystko się już utrwali do stopnia nieodwracalnego. Co to zachowania Gregory'ego dziewczyna miała trochę racji, powinien był się z nią chociaż przywitać. Mówi się trudno, mleko się rozlało i chłopak będzie się musiał pogodzić z ewentualnym zwolnieniem. Mograine był pewien, że praca kelnera jest fazą przejściową i prędzej czy później Greg sam się zwolni. Tym bardziej kiedy dowie się co takiego złowił. -W takim razie może przejdźmy w bardziej ustronne miejsce? Wolałbym alkoholizować się bez świadków, jeszcze skończymy nadzy w kanale albo na stole rzeźnika. No dobra, teraz to przesadziłem. Mrugnął do Caroline i zawołał kelnera chcąc zapłacić. Dopił swój trunek, zapłacił za dwójkę i dorzucił parę galeonów napiwku. Wyciągnął paczkę spod obrusu, schował ją pod płaszcz i zaczął czekać aż Caroline pozbiera swoją własność. Jeszcze nie wiedział, że pod wpływem alkoholu wygada się po drodze, że jest rzeczoznawcą i będzie pomagał dziewczynie z jej własnym artefaktem.
Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział w jak niezręcznej sytuacji postawią mnie rodzice, w życiu bym nie uwierzyła - mimo faktu, iż wpakowali mnie w jakąś małżeńską ustawkę, wciąż pałałam nadzieją, że zmienią zdanie albo przynajmniej pozwolą mi zawiązać znajomość z pierworodnym Therrathielów w jakiś normalny sposób. Tymczasem zamiast spontanicznego spotkania wynikającego z naszej inicjatywy nasi rodzice wynajęli na stolik w restauracji, w której kolacja kosztowała zapewne tyle ile płaciłam za moje tygodniowe utrzymanie w Hogsmeade. Oczywiście, nie chciałam wychodzić za Leandra, liczyłam jednak, że odnajdę w jego osobie sprzymierzeńca, a sztywne, aranżowane przez rodziców kolacyjki zupełnie temu nie sprzyjały. Matka najwyraźniej stresowała się tym spotkaniem - nie pozwoliła mi się samej przygotować biorąc na siebie doprowadzenie mojej twarzy do stanu pożądanego. Tym sposobem delikatne fale na mojej głowie zostały zastąpione przez szykowne loki, a moja twarz pokryto dość sporą warstwą makijażu - mimo iż wyglądałam bardzo ładnie (powiedziałabym wręcz, że lepiej niż zwykle) to nie czułam się swobodnie w tej całej stylizacji - ostatnio nie zwracałam uwagi na takie rzeczy jak makijaż. Gdy tylko matka opuściła pokój ukradkiem starłam z nosa nadmiar pudru, który zakrywał moje piegi - może to głupie, ale widząc te kilka jasnych kropek na mojej skórze poczułam się znacznie lepiej. Kilka chwil później ubrana w czarną sukienkę skomponowaną z jedwabiu i ręcznie tkanej koronki (oczywiście jak przystało na moich rodziców - wartej o wiele za dużo) siedziałam przy stoliku jednej z najbardziej eleganckich, londyńskich restauracji czując się co najmniej jakby oczekiwała pocałunku dementora. Miałam świadomość, że najprawdopodobniej wyglądałam jak milion galeonów, w głębi serca czułam się jednak jak jeden złamany knut - nie chodziło już nawet o zaaranżowaną randkę, w tym momencie miałam w głowie ostatnią wizytę Rayenera i byłam pewna, że będzie mnie ona męczyła jeszcze przez bardzo długi czas. Chcąc skupić się na czymś innym poprosiłam kelnera o menu - przypuszczałam, że Leander pojawi się na miejscu w ciągu najbliższych kilku minut i jak najszybciej odbębnimy ten teatrzyk żenady, nie chciałam jednak spędzić tego czasu w zupełnej bezczynności, która skłaniała do myślenia o rzeczach, które doprowadzały mnie na skraj rozpaczy.