Tym razem czarodzieje na swój użytek otrzymują kompleks domków umieszczonych na drzewach. Każdy domek jest piętrowy. Na jego górnym poziomie znaleźć możemy pięcioosobową, przestronną sypialnię, utrzymaną w jasnych kolorach. Duże łóżka otoczone moskitierą nie tylko zapewniają odrobinę prywatności, ale chronią przed owadami, których na tym kontynencie nie brakuje. Na dolnym poziomie można znaleźć dużą łazienkę, oraz mały taras z mostem prowadzącym do kolejnych domków. Widoki są stąd niezapomniane, a bliskość lasu i drzew sprawia, że w ciągu dnia nie tylko mogą do nas zawitać zaciekawione małpy, ale i różnobarwne, egzotyczne ptaki. Dodatkowo każdy domek wyposażony jest w magiczny świstoklik, którego użycie powoduje przeniesienie do miasteczka oddalonego o paręnaście kilometrów. Czego chcieć więcej?
Lokatorzy:
Tori Lacroix Casimir Spencer-Moon Gilles de Rais Clarissa R. Grigori Evan Randle
Tu miał rację. Kompletnie nie miała pojęcia, że mogła w chłopaku wzbudzić takie odczucia. Dla niej te dwa słowa były sugestią, że nigdy go nie zostawi. Że zawsze będzie dla niej ważny. Nie planowała zasugerować mu jednak, że jest najważniejszy (choć obecnie chyba właśnie tak było, zbyt krótko znała Casimira). Tym bardziej nie wpadła by na to, że chłopak uzna ją za swoją i tylko swoją własność. Prawdopodobnie jeszcze pożałuje tych słów, ale tak na prawdę w tej chwili chciała być jego. Nie miała pojęcia ile w tym jest podświadomości, ile narkotyku. Dotykanie jego ciała, możliwość przylegnięcia do niego były tym, czego najbardziej potrzebowała. I błagała los, by nikt im tego nie przerwał. By mogli spędzić ze sobą cały wieczór. By Clari i Evan nie zepsuli jej wszystkiego tak, jak ona im zepsuła. Nie powinien się czuć jak bydło. Jeśli on chciał ją na własność, to było to obustronne oddanie. On też musiał być jej. I ta malinka, którą przez przynajmniej 2-3 dni będzie widać właśnie to oznaczało. Że Gilles należy do Tori i powinien się z nią liczyć. Z powodu przyćmienia umysłu nawet nie zauważyła, że pozbawia ją ubrań, a jednocześnie mu w tym pomagała. Dopiero będąc zupełnie naga odsunęła się od jego skóry. Wpatrując się w twarz ślizgona uśmiechnęła się czule. Nie wiem czemu, ale w jej myślach jakoś bardzo ważny był fakt, by mu się podobać. Jakby poziom przyjemności, jaki z tego czerpała miał zależeć od tego, czy jej ciało jest dla chłopaka odpowiednie, może idealne.
+18:
Zresztą sama oglądała go, gdy w pośpiechu się rozbierał i stwierdziła, że jest na co popatrzeć. Pozwalała mu na wszystko. Pozwalała się dominować. Najwyraźniej chłopak miał świadomość, że choć nigdy się do tego nie przyznawała, to po prostu uwielbiała gdy ktoś miał nad nią władzę. Jak na (nie)grzeczną dziewczynkę przystało bez jakichkolwiek dodatkowych "rozkazów" wzięła do ust jego członka, a na początku samą jego główkę, którą poczęła ssać z wielkim zaangażowaniem. Trochę trudno było jej się skupić czując, jak mężczyzna cały czas dawał jej nieziemską rozkosz. Dlatego co jakiś czas po prostu musiała się na chwilę odsunąć. By odetchnąć głębiej czy głośno jęknąć. Bardzo szybko robiła się mokro, co tylko potwierdzało, że jest świetny w tym, co robił. Szczególnie, gdy zaczął przyspieszać. Przez jej ciało przechodziły takie skurcze, że w którymś momencie zaczęła się bać, że dojdzie już na samym początku. Dlatego postanowiła skupić się przede wszystkim na nim. Jedną dłonią podpierała się dla wygody. Druga jednak zajęła się jego jądrami w momencie, gdy penis chłopaka znów wylądował w między jej ciepłymi wargami. Poruszała głową szybko, na przemian w górę i w dół. Pozwoliła nawet, by co jakiś czas dotknął ścianki jej gardła. Po chwili jednak przeniosła rękę na pościel po to, by zacisnąć na niej mocno rękę. Stało się to, czego się spodziewała. Już sam początek wystarczył jej by osiągnąć z chłopakiem orgazm. A była to przecież tylko chwila. Na szczęście wiedziała, że jeśli oboje bardzo się postarają, to będzie mogła bez problemu dojść drugi raz. I szczerze mówiąc nie wątpiła w to tak bardzo. Musiała się na chwilę odsunąć by przypadkiem nie zrobić mu krzywdy, gdy z każdym kolejnym dotykiem jego języka dostawała niezwykle mocnych skurczy. Aż nią rzucało i ledwo potrafiła utrzymać się w lekkim podparciu.
Jeśli był chociaż moment, w którym zastanawiał się czego właściwie potrzebuje w życiu do szczęścia, to znalazł odpowiedź. Nie był to jego pierwszy raz, jednakże teraz było inaczej - każda sekunda była wspaniała, pozwalała mu się zrelaksować, pozbyć jakichkolwiek myśli, zostawiając miejsce tylko i wyłącznie na czystą przyjemność, niezmąconą niczym innym. Łapczywie spijał wszystkie soczki Tori, nie zwalniając już nawet na chwilę, stymulowany przez to co jednocześnie z nim robiła. Gdy poczuł jej orgazm, do czystej, obsesyjnej radości, zmieszanej z pasją i pożądaniem, dołączyła jeszcze dzika satysfakcja - mimo że zwykle dbał raczej o siebie, tym razem chciał żeby było jej dobrze, żeby czuła się usatysfakcjonowana, żeby stać się najlepszym z jej kochanków kiedykolwiek. By nie mogła nigdy powiedzieć, że ktoś był lepszy od niego. Dlatego właśnie wkładał w to całe serce, z ogromnym zaangażowaniem zabawiając ją językiem. W końcu jednak musiał przyjść moment, w którym już mu to nie wystarczyło. Jej miękkie usta na jego członku, jej ślina dokładnie go pokrywająca - przestawało mu to wystarczać. Mimo że należało to do grona najprzyjemniejszych odczuć jakie do tej pory doświadczył (ba, nawet wepchnęło się bezkompromisowo na pierwsze miejsce) to zamierzał posunąć się dalej. Dlatego też po chwili uznał że ich radosne sześć-dziewięć, które było wspaniałą przystawką musi dobiec końca. Nie był cierpliwy i opanowany - narkotyk wzmagał pragnienie, przez co ciężko mu było się opanować. Każdy moment należało odpowiednio wykorzystać. Wysunął się więc spod niej i nacisnął na jej ramiona by ją położyć. Następnie ujął jej gardło w dłoń, lekko podduszając. Oczywiście nie zamierzał zrobić jej krzywdy, po prostu uważał że trochę dodatkowych elementów sadystycznych nikomu nigdy nie zaszkodziło. Rozsunął jej uda i wszedł w nią, mocnym, szybkim i głębokim pchnięciem. Nie był w stanie robić czegokolwiek powoli i spokojnie, zbyt mocno ogarnęło go pożądanie. Brał ją więc, penetrując tak głęboko jak tylko był w stanie, zupełnie jakby chciał w nią wejść tak, jak to tylko możliwe. Jego usta odnalazły jej i bez żadnych ceregieli pogłębił pocałunek, korzystając z języka na którym miał jeszcze smak Tori. Jego wspaniałej Tori. Wolną dłoń ułożył na jej piersi i zaczął ją pieścić, co jakiś czas drażniąc sutka, zaś jego umysł był czysty, wypełniony tylko i wyłącznie pasją i radosnym uniesieniem.
Nie miała w życiu wielu kochanków mimo iż miała wiele ku temu okazji. Zazwyczaj nie miała ochoty robić tego z byle Zombie, no ale każdy ma w życiu swoje potrzeby. Gdy raz się zacznie, potem co jakiś czas po prostu się tego chce i wszystkie zmysły wręcz do tego zmuszają. Ostatni był dobry, jednak przez zakończenie tego niemiłą rozmową nabrała przekonania, iż seks nie jest ważną rzeczą. Poza tym jakiś wredny głosik cichutko podpowiadał jej, że nie jest w tym dobra. Zachłanność Gillesa jednak co do jej osoby była tak wielka, że na nowo poczuła, że można z tego odczuwać nieziemską satysfakcję. Że i ona może komuś dać przyjemność lepszą, niż ktokolwiek inny. Dlatego robiła wszystko, by było mu jak najlepiej. Miała zamiar dać mu najlepszy seks życia. W tym się więc zgadzali. Tylko co potem? Kiedy narkotyk przestanie działać? Czy nadal będzie myśleć o tym, że zrobiła to z kimś, kogo traktowała jak brata? Czy będzie chciała to powtórzyć? Wiele pytań, jednak odpowiedzi na były teraz kompletnie nieważne. Liczyło się tylko to, by doprowadzić chłopaka do szaleństwa. Nie takiego, jakie dręczyło go na co dzień. Takiego, które będzie pozytywne i możliwe do uzyskania wyłącznie z nią. Spoglądała na niego z zaciekawieniem. Nie mogła się doczekać kolejnego ruchu. Oblizała wargi dając mu do zrozumienia, że podobało jej się to, co chwilę temu robili i pragnie więcej. Więcej jego. Najwyraźniej i on o tym myślał. Widziała to w jego brązowych oczach. I choć go znała bardzo dobrze, to jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. I muszę przyznać, że w tym momencie żywiła nadzieję, że to nie ostatni raz, gdy będzie właśnie tak na nią patrzał. Czuła się doceniona. Czuła, że on ją pragnie. Że mógłby teraz zrobić dla niej wszystko mimo iż nie używała swojej hipnozy i nawet nie myślała o tym, by mu to zrobić. Odrobina sadyzmu była dla niej czymś całkiem nowym i... Hm. Spodobała jej się. Dodawało to temu wszystkiemu ogromu pikanterii, adrenaliny, która pobudzała dodatkowo zmysły. Wszystko działo się tak szybko i to było doskonałe. Idealnie trafiało we wszelkie jej typy i upodobania. Nawet wyrobiła sobie przy nim trochę nowych. I gdy w końcu zrobił to, na co czekała. Gdy wszedł w nią nie mogła się powstrzymać, żeby nie krzyknąć głośno. Jestem przekonana, że było to słychać w sąsiednim domku. Najpierw poczuła sporą dawkę bólu, dość standardowa rzecz. . Jednak z każdym jego ruchem zastępowała go przyjemność nie do opisania. Po poprzednim orgazmie jej mięśnie nie zdążyły się jeszcze rozluźnić, więc ciasno go opinały, dzięki czemu podrażniał ją jeszcze bardziej. Podniosła się opierając się na ramionach, by mógł wchodzić głębiej i dosięgać przy okazji do tego charakterystycznego punktu, który sprawiał kobiecie najwięcej satysfakcji. Czuła jak co chwilę główka się o niego pociera. Cudowna sprawa. Chyba pierwszy raz udało jej się tego doświadczać. Jakby pasował do niej wręcz idealnie. Jak puzzle. Zamknęła oczy gdy zdusił jej jęki kolejnym, fascynującym pocałunkiem. Bez wahania go odwzajemniła wprawiając ich języki w egzotyczny taniec. Pozostała podparta już na jednej ręce. Drugą wplotła w jego włosy i mocno w nich zacisnęła przyciskając go w ten sposób mocniej do swoich warg. Nie pozwalając się odsunąć tak długo, aż oboje stracą na chwilę oddech.
Gdzieś tam przebiła się świadomość że prawdopodobnie ktoś usłyszał krzyk Tori..i nie obeszło go to ani trochę. Nie był wstydliwy, nie przeszkadzało mu to że ktoś może wiedzieć co tu robią. Teraz liczyły się tylko same czyny, to co doprowadzało go do obłędu - tego pozytywnego obłędu, sprawiającego że każda komórka jego ciała pragnęła tylko więcej i więcej. Nie patrzył na to dziwnie nawet przez pryzmat tego że zawsze traktował ją jak siostrę - ba, być może to dodawało temu trochę uroku, fakt że było to chore, niewłaściwe, zakazane. Chociaż czy naprawdę potrzebował więcej przyjemności? Sam fakt sprawiał, że całe jego dotychczasowe życie było warte tej chwili - gdyby nagle miało się skończyć, to teraz już by niczego nie żałował. Brał ją w zatrważającym tempie, poruszając biodrami tak szybko jakby się obawiał że zaraz ktoś mu ją zabierze, że zaraz wszystko się skończy. Prawdopodobnie czekają go potem konsekwencje w postaci zakwasów, ale nie miało to znaczenia. Chciał po prostu tego morderczego tempa, chciał doprowadzić ją do kolejnego orgazmu. I następnego. Wręcz nie zależało mu za bardzo na własnym, jakby liczyło się w tej chwili tylko to by dziewczyna doszła przynajmniej kilka razy. Chociaż fakt faktem, przyjemność była tym większa że dziewczyna była tak ciasna, tak przylegająca, oplatająca go. Faktycznie na moment zaparła mu dech w piersiach - dosłownie i w przenośni. Pozwalał jej na to, ba, nawet nie uważał aby było to coś nieodpowiedniego, toteż oderwał się od niej dopiero w momencie w którym faktycznie jego płuca zaczęły błagać o trochę tlenu. Przesunął językiem po jej szyi, po czym na moment z niej wyszedł. Nie, nie wybierał się nigdzie - nie byłby w stanie teraz przerwać na dłużej. Po prostu postanowił zmienić pozycję. Ujął jej biodra w dłonie obracając ją, tak by ustawić ją na czworaka i wszedł w nią ponownie, agresywnie, głęboko. Wymierzył jej wówczas kilka klapsów, raz w jeden, raz w drugi pośladek - w końcu była aktualnie bardzo niegrzeczną siostrzyczką, robiącą brzydkie, sprośne rzeczy. Posuwając ją dalej w zawrotnym tempie, ujął jej pupę w dłonie, kierując kciuki w kierunku wewnętrznej strony pośladków. Następnie nacisnął na nie, nieznacznie rozciągając to wejście. Nigdy nie zastanawiał sie, czy Tori chcę kogoś tam wpuścić, dlatego właśnie interesowała go reakcja, bo nie ukrywając - chciał ją posiąść z każdej strony.
Faktycznie. Warto całe życie czekać na jedną taką chwilę. Gdzie nie myśli się o niczym innym jak tylko o przyjemności. O niesamowitej przyjemności, której nie da się podrobić. Której można doświadczyć tylko kiedy całkiem wyłączy się umysł i usunie z niego na chwilę wszystkie problemy. Kiedy skupia się tylko i wyłącznie na drugiej osobie, której się ufa. Na której jej bardzo zależało, choć nigdy nie myślała o nim w kategorii doskonałego kochanka. Myślała wręcz, że już o nikim tak nie pomyśli. A jednak. Prawdopodobnie nawet gdyby teraz do domku wszedł Casimir, to zignorowała by go. Oczywiście ze względu na narkotyk, który powodował iż Gilles był dla niej obecnie Bogiem, najważniejszą ostoją. Kimś kogo się czci. Kimś, komu się nie odmawia. Szczególnie czegoś takiego. Gdy się odsunęli sam również wzięła głęboki oddech, choć było to trudne, bo przez cały czas oddychała bardzo płytko. -Gilles - Tylko tyle była w stanie powiedzieć, choć to wyrażało już bardzo wiele. Przede wszystkim pokazywało, że doskonale wie z kim się tak ostro pieprzy w tej chwili. Że była tego w pełni świadoma. Poza tym jęk, w którym wybrzmiało jego imię był najlepszym dowodem na to, że jest świetnie. Kompletnie się nie spodziewała, że ten przerwie. Otworzyła oczy i spojrzała na niego przez chwilę z wyrzutem. Dosłownie chwilę, bo on już działał. Domyśliła się czego chciał, więc pomogła mu w odwracaniu jej i uniosła lekko biodra, by miał możliwość lepszego, sprawniejszego wejścia w nią ponownie. Bez chłopaka czuła się taka pusta. Tym razem już nie krzyknęła, jednak jej plecy wygięły się w strunę pokazując, jak dogłębnie go poczuła. Nawet zamruczała gdy ją klepnął. Na prawdę pasowało jej wszystko, co robił. Jak już było wspomniane, znała go. I szybko domyśliła się z jakiego powodu tak "majstruje przy jej tyłku". Obejrzała się przez ramię i upewniwszy się, że ten na nią patrzy uśmiechnęła się i kiwnęła wyraźnie głową na "nie". Natomiast ewidentnie chciała mu to wynagrodzić, bo tym razem to ona odsunęła się od niego na tyle, by zmusić go do wyjścia. Szybko jednak odwróciła się snów przodem w jego stronę i tym razem to ona popchnęła chłopaka. Zmusiła go, by usiadł. Klęcząc przed nim złapała dłonią za jego członka i wsunęła go w siebie, by dość sprawnie usiąść na chłopaku i objąć go nogami. Szybko poruszała biodrami by umożliwić im ponowne odczuwanie niesamowitej przyjemności, jednak czekała, aż ten trochę jej pomoże. By mogli to robić szybciej. Agresywniej. Szczególnie, że te gwałtowne skurcze ustały jakiś czas temu, natomiast zbliżała się do niej ich kolejna fala. Czuła, że nie potrzeba jej długo by ponownie dostać od niego tą najbardziej wyczekiwaną nagrodę.
Był na wakacjach prawda? Prawda. Ale nie, bo jakby było, jakby po prostu mógł sobie odpocząć. Może inaczej. Po prostu dziwne akcje, czy też takie, na które mocno nie miał ochoty zawsze musiały znaleźć jakąś drogę, by się do niego wprosić. I tak było i dzisiaj. Siedział sobie spokojnie w domku grając w karty ze swoimi współmieszkańczami, gdy jakiś dzieciak wlazł do nie, po uprzednim pukaniu i po prostu wręczył im list od medyka. Odczytali go na głos. Krzywiąc się wszyscy na samą myśl o tym, że ktoś z nich musi iść po tych uczniów i zaprowadzić ich do wymienionego wczeniej Medyka na prośbę jego, w której wspomniał też, że posłał drugi list po którego z nauczycieli. Patrzyli na siebie wszyscy mierząc się spojrzeniem i Storm w duchu modlił się, by to na niego nie padło. W końcu ktoś rzucił, że najlepiej rozgrać to przez karty. I tak oto ciągnęli je, a najniższa przegrywała. Nie zgadniecie nie? W sumie każdy wie, że tak. To właśnie panu Xandrowi przypadło w udziale wylosowanie karty najniższej. Więc z lekkim wetchnięciem podniósł się i ruszył w stronę wskaazanego w liście domku numer 15. Wszedł tam normalnie jak do siebie i mocno tego pożałował. Bo to nie tak, że nie lubił widoku kobiecych nagich ciał, ale zdcydowanie widok gołego tyłka de Raisa go nie pociągał. Dosłownie w ciągu kilku sekund machnął różdżką i narzucił na nich z dwa prześcieradła, czy koce, czy cokolwiek, co było w miarę nie prześwitujące i na tyle duże by ich zakryć. Nie miał ochoty, by go od jakiś podglądacy wyzywano. Odchrząknął. -Naprawdę, niezmiernie mi smutno, że muszę zepsuć wam tę jakże ekscytującą chwilę.. - zaczął sugestywnie poruszając brwiami. Podrapał się po karku chwilę i skrzywił nieznacznie. Cóż, może rzeczywiście kultura osobista była w cenie i należało zapukać, zanim się w ogóle wchodził. Teraz miał za swoje. - Jesteście wzywani do Domu Medyka. - dodał jeszcze, po czym dodał - Oboje. - tak na wszelki wypadek, jakby któreś miało jakieś wątpliwości, że nie wyraził się jasno. I dlatego, że oboje raczej jeszcze nie ogarniali chyba, że czas ich igraszek końca dobiegł powiedział tylko. - Rach ciach ciach. Wrzucać ciuszki na siebie, bo całego wieczoru nie mam. Po cym oparł się o framugę otwartych drzwi, ani myśląc by bawić się w ich zamykanie. W końcu i tak zaraz mieli stąd wyjść. Różdżkę jednak miał w pogotwiu, tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, co ludziom w głowach siedziało.
Wszystko działo się tak szybko, że tracił gdzieś upływ czasu - po prostu było mu dobrze, czuł się tak wspaniale jak nie dane mu było tego zaznać od dawna, a jeśli doda się do tego że krew odpłynęła mu z mózgu i teraz chcąc nie chcąc nie potrafiłby pomyśleć o czymkolwiek innym niż ciało Tori, tak blisko, tak chętne na niego...cóż, nic dziwnego że osiągnął swoisty rodzaj nirvany. Gdy usłyszał jak dziewczyna wyjękuje jego imię, uznał że tak, zdecydowanie gdyby była jedyna osobą, a to byłby jedyny sposób w jaki by je wypowiadała, to definitywnie by je polubił. Chociaż fakt faktem, aktualnie nie miał najmniejszych problemów ze swoją tożsamością. Nawet nie miał chwili by się nad nią próbować zastanowić, wszystko działo się tak szybko, tak dynamicznie. Każda jego komórka ciała, każdy jego mięsień był już skupiony tylko i wyłącznie na odbieraniu oraz dawaniu przyjemności, w najczystszej formie. Mimo że mógłby pożałować że Ślizgonka nie zamierza mu dać spenetrować jej i z drugiej strony, to nie było to coś co mogłoby go zając teraz na dłużej. Nie to nie - zadziwiające że ktoś taki jak on, tym razem był w stanie to zrozumieć. Zwykle "nie" oznaczało dla niego "tak, jednakże nie przyznam sie do tego otwarcie". Gdy ponownie znalazł się na zewnątrz, przez moment sam poczuł się dziwnie, jakby czegoś mu brakowało, jakby teraz jego życie poza jej wnętrzem było niestosowne. Na szczęście nie trwało to długo i znów po chwili znalazł się w niej, tym razem w zupełnie innej konfiguracji. Gdy już go dosiadła ułożył dłonie na jej tyłku, zwiększając jej tempo, poruszając jej ciałem w górę i w dół, po raz kolejny zwiększając pęd. Wziął jej sutek w usta, lekko przygryzając i cały czas drażniąc językiem. Miał utrudnione zadanie, poprzez fakt że dziewczyna tak szybko go ujeżdżała, jednakże kto miałby sobie poradzić jak nie on? Wiedział że długo nie potrzeba by po raz kolejny doprowadził siostrzyczkę do orgazmu, wyczekiwał więc tego momentu z utęsknieniem, czując że sam nie potrzebuje już wiele, jednakże się powstrzymywał. Do momentu w którym poczuł, jak po raz kolejny kurczy się, zupełnie jakby chciała go objąć swoim kroczem. Dopiero gdy dotarły do niego sygnały że dziewczyna ponownie doszła, przestał się powstrzymywać na siłę i doszedł, nawet nie myśląc o tym że fajnie by było zrobić to na zewnątrz. Doszedł w niej, zalewając ją falą ciepłego nasienia, ale czy powinno go to przejmować? W końcu musieliby mieć naprawdę pecha, by trafiły im się konsekwencje. Korzystając z tego, że jeszcze był twardy zaś całe jego ciało przeszły przyjemne dreszcze gdy wytrysnął, zamierzał jeszcze przez chwilę ją posuwać. Jeszcze przez krótki moment zaznać trochę przyjemności. Niestety, nie było mu to najwyraźniej dane
Ktoś wszedł i nakazał im przerwać zabawę. Gilles już miał gdzieś w głowie formujące się mordercze zaklęcie - w końcu co jeśli zobaczył za dużo jego ukochanej siostrzyczki? Szkoda tylko że nie wiedział gdzie jest jego różdżka...i że narkotyk obrócił się przeciwko niemu, bowiem nie odczuwał aż takiej żądzy mordu jak powinien. Całość skomplikował jeszcze fakt, że ów przybysz, którego w tej chwili nie rozpoznał postanowił ich nakryć - no proszę, cóż za przyzwoity facet. W sumie to było całkiem sympatyczne z jego strony, nawet nie żal że żyje. Pocałował Tori namiętnie w usta (a co sobie będzie żałował) i jeszcze raz spróbował rozpoznać przybysza. Coś mu mówiło że go chyba skądś kojarzy, ale mniejsza z tym - był zbyt zadowolony, żeby być asertywnym i wszczynać kłótnie. Powoli, acz niechętnie opuścił Ślizgonkę (if you know what i mean) i zebrał się z łózka i postanowił przydżentelmenić. Najpierw zebrał ubrania dziewczyny i podał jej wszystkie, następnie stojąc przed nią i obserwując czy przypadkiem przybysz się perfidnie na nią nie gapi - a nuż jeszcze by zasłużył na śmierć? Dopiero gdy był pewny, że piękne ciało jego kochanej siostry jest bezpiecznie ukryte pod ciuchami, zaczął sam się ubierać. - Wystarczyło mieć lepsze wyczucie czasu i przyjść chwilę później - rzucił do nowo przybyłego, chłodno acz nie zjadliwie. Nie zamierzał się na nim wyżywać, w końcu był tylko marionetką i prawdopodobnie żadne z ich trójki nie było pozytywnie nastawione do jego obecności tutaj. Nie chciało mu się też z nim zbyt długo dyskutować. Poczekał więc tylko aż Tori będzie gotowa i wyjdzie, by wówczas za drzwiami złapać ją za rękę i iść tam gdzie im kazali. A co mu tam.
Takiej ilości zaklęć leczących nie słyszała nigdy w życiu. Były trudne. Były skomplikowane. Ratowały mu życie. Nie miała pojęcia co tak na prawdę się stało. Nie rozumiała hiszpańskiego bełkotu medyka, który chyba po raz kolejny denerwował się na nich. W końcu to druga wizyta u niego, która nie zakończyła się zbyt dobrze. Był w niezłym szoku, kiedy Tori nagle teleportowała się na środku jego gabinetu przerywając mu picie soku z papai. Na szczęście ten kretyn był na tyle rozsądny, by najpierw zająć się Gillesem, a potem próbować ją ochrzanić za to, co odwalili po raz kolejny. Nie bardzo go wówczas słuchała. Zbyt bardzo się martwiła. Strasznie się bała, że go straci. Szczególnie, że widziała jego czarne źrenice gdy się tu przenosili. Nim medyk rzucił na niego zaklęcie usypiające, uśmierzające ból. No i jego ostatnie słowa brzmiały tak, jakby się z nią pożegnał. Gdy tylko medyk wyganiał ją z domku czekała, aż wyjdzie, by wrócić i móc przy nim siedzieć. Ostatecznie mężczyzna zrezygnował z wyrzucania jej z domku widząc, że to nie przynosi skutków. Pozwolił jej siedzieć przy braciszku. Nawet raz przyniósł jej jedzenie, bo kompletnie nie odczuwała głodu gdy tak się zamartwiała. Pierwszy porządny posiłek zjadła dopiero, gdy mężczyzna powiedział iż jest z nim lepiej, ale jeszcze przynajmniej jeden dzień się nie obudzi. Potem przeniósł go do domku, by zwolnić miejsce dla ewentualnych innych szaleńców. Tak go nazwał. Szaleńce. Nie rozumiała dlaczego. Mimo zapewnień medyka minęły kolejne dwa dni. To już w sumie pięć. Praktycznie nie wychodziła z domku. W tej chwili siedziała na krześle obok jego łóżka. Nogi miała podciągnięte pod samą brodę i obejmowała je ramionami. Opierała czoło o swoje kolana i rozmyślała. O wszystkim. O niczym. Zerkała na chłopaka za każdym razem gdy słyszała jego cięższy oddech, jakiekolwiek jęknięcie. Jednak nie zwiastowały przebudzenia. Do teraz...
Kim był? Gdzie był? Po co tu był? Od momentu w którym dostał jakimś zaklęciem od gościa któremu próbował odgryźć rękę, cała jego pamięć była zlepkiem tragicznych i depresyjnych wizji. Nie spał - nie był w stanie zasnąć, mimo że nikt tego nie zauważył. Był cały czas świadomy, w pewien sposób - jego fazy pomieszały się ze sobą i zwisł gdzieś pomiędzy światem sennych marzeń, a rzeczywistością. Mimo że był w stanie odbierać to co się działo dookoła niego, nie był zdolny do żadnego ruchu. Może to i lepiej - gdyby mógł się poruszyć, prawdopodobnie kogoś by zabił. Albo samego siebie. Jego myśli i wspomnienia były mętne, pozbawione jakiegokolwiek sensu, zupełnie jakby ktoś zamiótł je pod puchaty dywan. Cały czas wyczuwał czyjąś obecność, ale nie wiedział kim ten ktoś właściwie jest, po co tu jest...i gdzie to jest. Nic mu się nie zgadzało, nie miał najmniejszego pojęcia o niczym. Zupełnie jakby ktoś wyczyścił mu pamięć. Ten stan utrzymywał się przez prawie cały okres jego "rehabilitacji" jeśli można tak to nazwać. Dopiero ostatniego dnia udało mu się na dobre odpłynąć, zawisnąć w nicości, niczym pozbawiony jakiejkolwiek świadomości strzępek wspomnienia, należącego do nikogo. W końcu się obudził i otworzył oczy. Był gdzieś. W domku...tak, ale czemu tu był? Czemu wciąż żył, skoro powinien umrzeć? Aktualnie dochodził już do siebie, w pewien sposób - zdawał już sobie przynajmniej sprawę ze swojej tożsamości, a to już coś. Mimo wszystko cały czas miał w głowie jedną, oczywistą myśl - powinien umrzeć, jak najszybciej. To musi stać się właśnie teraz. Lekko obrócił głowę i zobaczył Tori, co sprawiło że aż się poderwał. A raczej próbował, udało mu się tylko usiąść. Dalej nie był w pełni sił, ba - nawet jeśli by był, jego ciało wciąż nie chciało zgrywać się z impulsami wypływającymi z mózgu, więc jego ruchy były dość mocno upośledzone. Chciał powiedzieć jej tyle rzeczy - gdyby był świadomy pewnie powiedziałby wiele różnych, w tym to że się o nią martwił, jak bardzo mu na niej zależy i że czuje do niej jakieś dziwne uczucie, z którym nigdy się nie spotkał. To właśnie chciał zrobić, jednakże co innego przyćmiło wszystko co chciałby zrobić i jego umysł wybrał inne rozwiązanie. - Dlaczego nie umarłem? - spytał chłodnym głosem. Mimo że mówił cicho, coś w jego tonie brzmiało jakby to zdanie wykrzyczał. To była jedyna myśl do której był zdolny - jakim prawem nie umarł? Gdyby choć przez chwilę wrócił do siebie w pełni, wiedziałby że wcale tego nie chce, ale jakiś dziwny głos podpowiadał mu "zabij się". To powodowało dziwny mętlik w jego głowie i głównie przez to miał ochotę go posłuchać. W końcu to dobry plan, prawda?
Nic dziwnego, że medyk go uśpił. Gillesa nie dało się uspokoić. Był przerażająco agresywny. Do tego stopnia, że przez moment sama zaczęła się go bać. Jednak mężczyzna musiał coś zrobić, musiał mu pomóc. Albo przynajmniej uspokoić, ponieważ z powodu braku odpowiedniego skupienia rozszczepiła sobie w podróży trochę nogę. Wiedziała, że nie zostanie na niej blizna i miała to gdzieś. Jednak medyk uparł się, by i jej jakoś pomóc. Miał mnóstwo roboty przez ten krótki okres czasu. Siedziała skulona. Wyglądała jak kompletnie nie ona. Grzeczna. Spokojna. Jak mała dziewczynka, która się zgubiła i nie mogła znaleźć rodziców. Nie wiedziała, co ma robić. Może powinna po raz dziesiąty tego dnia zawołać medyka i poprosić go o to, by sprawdził stan Gillesa? Mężczyzna zdecydowanie miał jej dość. Dlatego mimo wszelkiej chęci i obaw postanowiła siedzieć. Przymknęła nawet oczy. Może uda jej się usnąć. Dawno nie spała dobrze, a te kilka dni nie potrafiła nawet przymknąć na dłuższą chwilę oka. Budził ją każdy ruch chłopaka. Tak strasznie była na niego wyczulona. Siedząc tak powoli zaczynała odpływać, gdy nagle poczuła, że ten znów się poruszył. Obróciła więc twarz w jego kierunku i wtedy zauważyła, że on siedzi. Siedział! Obudził się! Nareszcie. Wpatrywała się w niego z taką radością, której nie da się opisać. Miała ochotę rzucić się na niego, przytulić go mocno. Przeprosić. Tak strasznie chciała go przeprosić za to, że wpakowała go w tę sytuację. Wszystko prysnęło, gdy się odezwał. Te słowa. Przypomniały jej, jak próbował wrócić do wody. I ten ton. Była przyzwyczajona do tego, że jest spokojny. Teraz jednak marzyła by zobaczyć w nim jakikolwiek zalążek uczucia. Nie wiem. Choćby gniewu. Niech się chociaż na nią pogniewa. To, co zrobiła działo się bardzo szybko. To był dosłownie moment. Usiadła normalnie. Spojrzała się prosto w jego oczy... A potem strzeliła mu w twarz. Dostał na tyle porządnie, by jego policzek zrobił się czerwony. Z otwartej ręki. - Nigdy... - Zaczęła mówić, jednak słowa na kilka chwil uwięzły jej w gardle. Zatrzęsła się ewidentnie próbując je z siebie wyrzucić. Poszły. Razem z kilkoma łzami - Nigdy więcej mi tak nie rób, słyszysz?- To mówiąc przeniosła się na łóżko. Usiadła na nim okrakiem i bez zastanowienia przytuliła go mocno do siebie, kładąc jego podbródek na ramieniu - Nigdy więcej mnie tak nie strasz... - Dodała jeszcze szeptem nie zamierzając go puszczać. Miała nadzieję, że szybko wróci do siebie. Psychicznie oczywiście. Czuła, że coś jest z nim nie tak. I widziała to. Dlatego nie zamierzała się od niego odkleić. Będzie tu siedzieć tak długo, jak będzie trzeba. Wytarła tylko policzek za jego plecami. Nie musiał widzieć, że na chwilę się rozkleiła.
Gilles nigdy by nie pozwolił by jego mała Tori płakała przez niego - niestety, Gilles aktualnie nie mógł podejść do telefonu, proszę zostawić wiadomość. Był dziwnie pusty i pełny zarazem. W głowie mu wirowało, zaś jedna myśl poganiała drugą. W co drugiej, widział inny, kreatywny sposób w jaki mógłby umrzeć. Sam nie rozumiał dlaczego, nie wiedział też czy to fikcja, wymysł? A może wspomnienie? Może on już umarł i tylko wydaje mu się że żyje? Miał problem z odróżnianiem tego wszystkiego, tylko jedna rzecz była realna. Piekący policzek. Gdy dziewczyna go uderzyła, okazało się że dalej jest dość bezwładny i jego głowa uderzyła w ścianę obok łóżka, po czym powrócił do wcześniejszej pozycji. Oczywiście nie zrobiło to na nim żadnego szczególnego wrażenia - aktualnie nic nie było w stanie go ruszyć, był zbyt zatopiony w myślach. Lekki, delikatny ból po chwili wydawał się równie nierealny jak wszystko inne - sam nie wiedział, co było fikcją, wymysłem. Następnie go przytuliła - a może to też tylko złudzenie, może to tylko pragnienie które wydało mu się prawdziwe? Co było prawdą? Czy ona go przytulała? Czy tylko to sobie wymyślił? Czy istniał? Chciał żeby coś było prawdziwe. - Po prostu chciałem zachować się właściwie - powiedział nieprzytomnym szeptem, a jego głos brzmiał jakby mówiąc ochrypłym basem, próbował skorzystać z sopranu. Tak dziwnie. Nieodpowiednio. Tak inaczej. Zresztą sam nie wiedział co mówi i po co to mówi. To wszystko nie miało żadnego sensu. Śmierć. Ta myśl znów wypłynęła na wierzch. Powinien umrzeć. Dlaczego? W sumie nie wiedział, żadna z tych myśli nie była w stanie mu tego wytłumaczyć. To było tylko puste pragnienie odejścia z tego świata, ale czemu powinien? Zaczął się nad tym zastanawiać - był już trochę bliżej siebie, jednakże wciąż miał straszny zamęt w głowie. Nic absolutnie nie rozumiał. Powinien żyć? Umrzeć? A jeśli tak to po co? A może powinien kogoś zabić? To brzmiało realniej. Tak, to było sensowne. Powinien kogoś zabić, pozbawić kogoś jego życia...w pobliżu była tylko Tori, ale jej nie chciał posłać na drugą stronę. Wtem do głowy wpłynął mu kolejny obraz - wizerunek pewnego Gryfona, który sprawił że pośród marzeń o własnej śmierci pojawiło się coś jeszcze - paląca nienawiść, nakazująca mu poderwać się i go szukać, zabić go choćby i gołymi rękami. Wtem przyszło mu do głowy wytłumaczenie, jego wcześniejszych myśli, wszystko stało się jaśniejsze. Powróciły mu do głowy słowa "jestem Twoja". Odbiły się echem kilka razy. Jeśli miała być jego, to Casimir musiał umrzeć, ale co jeśli będzie wtedy nieszczęśliwa? W takim razie on nie mógł umrzeć, a Gilles musiał go zabić, reasumując...tak, miał już rozwiązanie i zamierzał się nim podzielić. - Muszę umrzeć, żebyś była szczęśliwa. To przecież oczywiste - powiedział cicho, z dzikim chichotem w głosie a na jego twarzy pojawił się szczery, obłąkańczy uśmiech. Czy to nie było oczywiste? Jeśli umrze, to Tori będzie się cieszyć szczęściem z Gryfonem. Tak, to było dobre. Nie, nie było. Gilles nie chciał by cieszyła się szczęściem z kimś innym. Mimo że to było słuszne. Nie rozumiał już nic po raz kolejny. Może obydwaj powinni umrzeć, żeby była szczęśliwa? W końcu jeśli... -...nie umrę, to zabiję Casimira. Nie mogę go znieść, odbiera mi Tori i moje życie... - powiedział, nieświadom że wypowiada myśli na głos. ...straci jakikolwiek blask, przestanie mieć znaczenie które ma od tak niedawna. Musiał zadbać o wszystko, w końcu nigdy nie miał nic ważnego prócz niej. Już od urodzenia był niczym... -...nędznym śmieciem, torturowanym przez ojca, tak bardzo niepotrzebnym, gdyby nie... ...Tori Lacroix to nigdy nie wiedziałby jak to jest być dla kogokolwiek ważnym. A co jeśli Cas miał racje? Co jeśli dobrze mówił, a on doskonale pomyślał i nigdy nie był dla niej ważny? To była tylko gra? Nie był w stanie już rozpoznać tego co było prawdziwe, a co nie. Wiedział tylko że jego wnętrze zaraz eksploduje od nadmiaru sprzecznych sygnałów. ...a gdyby tak zdechł i miał już zawsze spokój? To by było przecież całkiem niezłe. W końcu martwi... -...nie mają trosk. Tak, muszę... ...umrzeć. To była jedyna słuszna droga. Tylko jak to zrobić, gdy jego własne ciało jest nie do końca sprawne? Musiał poczekać. Z każdą chwilą czuł jak wracają mu siły - powoli i nieznacznie, jednakże zaczynał panować nad swoim ciałem. Mniejwięcej. Wystarczyło jeszcze poczekać.
Nie miała pojęcia, co się dzieje. Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie mogła doszukać się w jego twarzy jakiejś wskazówki, podpowiedzi. Tak strasznie ją martwił. Nie był sobą. To nie był jej kochany braciszek. Nie był sobą. Gdzieś zniknął, a zamiast niego pojawił się wariat, którego nie rozumiała. Bełkotał. Słysząc jego słowa odsunęła się i zaczęła się w niego wpatrywać. Zachować się właściwie? - Co właściwego widzisz w zostawieniu mnie samej? - Wyszeptała bardzo cicho. Niemal niedosłyszalnie, jednak był na tyle blisko, by zrozumieć każde jej słowo. Miała nadzieję, że nie znajdzie na to odpowiedzi. Bolało ją to, że w ogóle mógł myśleć o tym, by ją zostawić. Nie potrafiłaby być szczęśliwa wiedząc, że nie ma go w pobliżu. Musiała mu jakoś pomóc. Pomóc wrócić do siebie. Za wszelką cenę. Nadal jednak pozostawał problem - jak? Znów bełkotał. Co ma jego śmierć do jej szczęścia? Było wręcz przeciwnie. Nie było w tym nic oczywistego. I ten uśmiech. Aż ją przeszły ciarki. Z każdą chwilą zaczynała się go bać. Nie rozumiała co się dzieje w jego głowie. Normalnie pewnie by stąd odeszła, jednak czuła, że ślizgon cierpi. Nie mogła na to pozwolić. Nie mogła na to patrzeć. Czekała na to, aż skończy mówić. Mówił o śmierci Casimira w sposób tak poważny, że uwierzyła iż mógłby to bez problemu zrobić. Potem nie zrozumiała już nic więcej, natomiast mocno ją to zaciekawiło. Torturowany przez ojca? O kim mówił? O Gryfonie? O sobie? Miała nadzieję, że będzie miała okazje go jeszcze o to zapytać. Choć z drugiej strony mogła nie mieć do tego jakichkolwiek praw. Zaczęła się natomiast powoli tracić panowanie nad sobą. Nie radziła sobie po prostu z jego zachowaniem. -Gilles do cholery przestań pierdolić od rzeczy... Nikt Ci mnie nie zabiera. Jestem tutaj z Tobą, słyszysz? I to się nie zmieni - To mówiąc zbliżyła się do chłopaka i potarła swoim nosem o jego nos - Jestem tutaj. Wróć do mnie Pyszczek... - Poprosiła go z nadzieją, że to może coś pomóc. Jednak ta powoli uciekała. Skończy się na tym, że jednak będzie musiała wezwać medyka. Tylko czy obecność tego faceta nie pogorszy jeszcze? Przecież to przy niej Gilles zawsze stawał się tym cudownym sobą. Liczyła, że i tym razem się tak stanie.
Nie do końca ją słuchał...a może po prostu nie słyszał? Był otumaniony, do pewnego momentu. Jedno słowo odbiło mu się echem po czaszce. "Pyszczek". Nieogarnięty pseudonim, którym nazywała go Tori. Niewiele ono zmieniło, jednakże nie mógł się go pozbyć, zupełnie jakby znaczyło coś więcej. Jakby coś określało, chociaż w tej chwili nie mógł uchwycić jego prawdziwego znaczenia. To słowo nie miało sensu, brzmiało jakby mogło je wypowiedzieć sześcioletnie dziecko...być może w tym tkwiła jego magia i tak "idealnie" do niego pasowało, jednakże odniósł wrażenie że coś stracił, jakby o czymś zapomniał. Czymś ważnym. Dopiero po chwili dotarło do niego, że dziewczyna go znowu dotknęła - to było miłe, prawda? Powinno być miłe. Chyba miało być - czemu robić miłe rzeczy, wobec kogoś kto i tak zamierza umrzeć? Czy to jakaś forma pożegnania się ze zmarłym? A może to było wspomnienie? Prawdziwe wspomnienie? Co następne? Co teraz? Znowu usłyszał jakiś dziwny głos, gdzieś w swojej głowie, który jakby starał się wyprzeć wszystkie pozytywne emocje. Nie rozumiał, w jakim języku to coś przemawia do niego, był za to pewny że ten głos, stara mu się coś zabrać. Coś co było dla niego bardzo ważne. Nie chciał tracić czegoś ważnego, dlatego właśnie musiał um...zaraz...dlaczego miałby umierać? Wtedy by stracił coś ważnego. Przechylił głowę w lewo, tak że była tak blisko bycia w poziomie, tak jak tylko mogła być a jego wyraz twarzy stał się beznamiętny. Dotknął twarzy Tori, jakby nagle zaczął się zastanawiać jak to było czuć jej skórę...tak rozkoszną w dotyku, miękką, przyjemną, praktycznie bez skazy. Czy jest prawdziwa? To istnieje? Coś podpowiedziało mu że musi ją przeciąć na pół i zobaczyć, czy jej serce naprawdę bije. Tak, powinien ją rozciąć. Wyrwać wnętrzności. Wtedy by wiedział, czy nie jest złudzeniem. Kolejna myśl go zaatakowała. Powinien ją rozciąć, skrzywdzić, doprowadzić do granicy śmierci...ale nie chciał. To był pierwszy przebłysk świadomości. Gdzieś pomiędzy idealną czernią jego tęczówek, pojawiły się niewielkie krople czerwieni, niczym wylane na tafle wino. Poczuł gniew - był zły, bardzo zły. Przez chwilę przeszło mu przez myśl by zabić Tori. Jego Tori. To była ta myśl, która poszła za daleko - nie zamierzał tego zrobić. Nagle poczuł że jest silniejszy, niż to co go otacza. Powinien ją zabić, ale nie mógł tego zrobić bo przecież... -...kocha swoją siostrę ponad własne, nędzne życie. Jak mógł o tym pomyśleć? Jak śmiał... ...pozwolić na to, by taka myśl przemknęła przez jego umysł? Był wściekły - gniew był znajomy. Bardzo znajomy - czuł się tak wielokrotnie...ogarniał go w całości, spędzając sen z powiek, mącąc wewnętrzny spokój, uniemożliwiając opanowanie własnych pragnień. Spojrzał Tori głęboko w oczy. - Powtórz. Powtórz to proszę - powiedział pustym, martwym głosem. Chciał usłyszeć...sam nie wiedział co, jednakże chciał by mówiła. Chciał jej słuchać. Chciał uwierzyć. Wtem, coś go uderzyło z zatrważającą siłą, przebijając się przez wszystko inne. - Jesteś moja - powiedział cicho, z powoli przedzierającym się chłodem. - Jesteś moja? - powtórzył, tym razem pytając. Nie wiedział - już nic nie wiedział, miał tylko świadomość że coś mu bardzo nie gra, że coś się nie zgadza, że gdzieś zaginął - teraz wystarczyło, by się odnalazł.
Kiedy ją dotknął w ten sposób... Już kompletnie nie wiedziała, co ma o nim myśleć. Zdawało jej się, że coś się zmieniło. Choć odrobinkę. Podejrzewała jednak, że to mogą być jej czcze prośby które nie zostaną spełnione. Miała też wrażenie, że nie patrzy na nią, tylko gdzieś w przestrzeń. Że myślami jest gdzieś daleko poza tym pokojem i są one straszne. Z jednej strony chciała by wiedzieć, co się dzieje w jego głowie. W drugiej jednak na pewno by tego pożałowała. W końcu czy ktokolwiek chciałby widzieć idee śmierci w tak zaawansowanej postaci? Żaden człowiek nie jest na to gotowy. On też nie był i nie powinien o tym myśleć. Czekała więc. Czekała, aż wybrnie z tego stanu jednocześnie nie wiedząc, jak bardzo jest on głęboki. Widziała tylko, że wciąż bełkocze. A ona? Miała ochotę krzyczeć ze złości, płakać ze strachu. Wszystkie emocje się w niej mieszały więc siedziała. Ciągle siedziała na nim jak jakaś idiotka. ...kocha swoją siostrę ponad własne, nędzne życie. Jak mógł o tym pomyśleć? Jak śmiał... Mówił o niej. Rozszerzyła oczy. Kochał ponad własne życie... Nie myślała, że to jest aż tak głębokie. Aż tak... Mocne. Że mógłby kiedykolwiek powiedzieć coś takiego. Ona nie była zdolna do takiego otwartego "kocham". Nawet rodzice od dawna nie słyszeli tego od niej. Gilles był ważny. I zależało jej na nim. Jednak nigdy ie powiedziała mu tego tak personalnie, tak prosto. To sprawiło, że na jej serduszku zrobiło się cieplej. Jednak nie mogła się tym cieszyć przez pojawiające się słowo "nędzne". Dlaczego uważał, że jego życie takie jest? Nie był szczęśliwy? Powoli zaczynała łączyć fakty, jednak wciąż nie mogła zrozumieć tego w pełni. -Co? - Powiedziała niemal bezgłośnie, gdy poprosił ją o powtórzenie. Powiedziała wiele. Nie była pewna, co chciał usłyszeć raz jeszcze. Szybko jednak jej to wyjaśnił. Że jest jego... To o to chodziło. Już mu to mówiła, że nikt nigdy mu jej nie zabierze. Że jest jego siostrzyczką i tak zawsze będzie. Jeśli jednak potrzebował usłyszeć to raz, dwa czy milion razy, to będzie to powtarzać. -Jestem twoja Pyszczek - Trzy słowa. Miała nadzieję, że znaczyły dla niego wiele. Choćby dlatego, że właśnie zdecydowała o tym, że jednak zawoła medyka. Przed tym jednak wpadła na jeden, ostatni pomysł. To nie miało nic znaczyć. To miało go rozproszyć. Oderwać od jego mrocznych myśli. Skupić je na Tori. Złożyła na jego ustach wolny, czuły i spokojny pocałunek. Tak skrajnie inny o tych, którymi się obdarowywali ostatnio będąc naćpanymi. Był on krótki, trwał tylko chwilę nim odsunęła się by znów na niego patrzeć. I czekać.
Gdzieś pomiędzy tym całym mętlikiem, pojawił się pierwszy od dawna głos rozsądku - głos, któremu bardzo nie w smak był fakt, że ktoś przejął jego rolę. Odczuł, jakby to co się działo w jego głowie było obce, nienaturalne, jakby nie pochodziło od niego samego - nie rozumiał tego, ale jakaś część jego świadomości najzwyczajniej postanowiła się nie zgodzić na obłęd który go trawił. Powód był prosty - Gilles, gdy był sobą, był strasznie terytorialny i nienawidził się dzielić. Ot, głos jego prawdziwej jaźni, postanowił się odezwać - gdzieś z tyłu głowy, cichy i przytłumiony, jakby zza jakiejś zasłony czy bariery. Nie zgadzał się na oddanie swego ciała obłędowi, a w każdym razie - już nie. To trwało za długo, zbyt długo był pozbawiony samego siebie, by móc to naprawdę akceptować. Czuł jak zrodzona przed chwilą w nim iskra gniewu, zaczęła wzrastać do roli pożaru - była coraz bardziej rozwinięta, a był on tak znajomym uczuciem, tak zwyczajnym, tak pasującym do niego - wydawało mu się że zaczyna przyzywać jego prawdziwe ja, które odzywało się w nim coraz śmielej. Gill nie był osobą która chciałaby się dzielić, nawet z "własnymi demonami", szczególnie gdy te uniemożliwiały mu funkcjonowanie tak jak powinien, gdy odbierały mu chęci do życia - nie mógł przecież umrzeć, skoro było tylu żywych dookoła którzy na życie nie zasłużyli. Jak mogło mu przejść przez myśl, by nie wypełnić obowiązku? Bogowie mieli urocze poczucie humoru, jednakże nie zamierzał się mu poddawać - zamierzał dokończyć swego dzieła, grać dalej swą rolę. Teraz już coraz bardziej sprzeciwiał się natłokowi chorych myśli, które wydawały mu się tak bardzo nie jego, tak bardzo nie pasujące, tak bardzo nie na miejscu. Wtedy wyraźnie ją usłyszał. Usłyszał i poczuł na ustach pocałunek. Czy nie tak zawsze było? Zawsze, gdy ogarniał go gniew a ona była w pobliżu, jakby pojawiła się znikąd...zawsze panowała nad jego wściekłością, zawsze go uspokajała...odnalazł w tym pewien sens, którego kurczowo się chwycił. Jego soczewki powoli wypierały czerń, zaś w rozchodzącej się po nich czerwieni powoli zaczynał pojawiać się nieznany mu dotąd kolor. Nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło. Ba, to nie był nawet kolor - to były zielono, błękitno, piwne smugi. Teraz to dopiero wyglądał jakby zwariował, gdy nawet jego własne soczewki nie były w stanie się zdecydować, jaki właściwie ma nastrój. Wszystko wciąż było sprzeczne i niejasne, jednakże powoli odzyskiwał kontrolę. Spojrzał jej w oczy, a jego spojrzenie było znacznie mniej nieprzytomne. Następnie zamknął własne, starając się przebić przez natłok osobowości ścierających się w jego wnętrzu, przebić się przez nie z tą własną, tą prawdziwą. - Nazywam się Gilles de Rais. I nawet własne myśli, nie mają prawa ze mną wygrać - powiedział, nie do końca świadom że znowu myśli na głos, a w jego głosie zabrzmiała ironiczna duma. Nienawidził swojego imienia i nazwiska - tak, doskonale to pamiętał, nie lubił swojej tożsamości, jednakże być może ta niechęć pozwalała mu dostrzec coś co do tej pory było ukryte przed jego wewnętrznym okiem. Nie uległ nikomu, nie ugiął się i nie załamał nawet w nierównym boju z własnym rodzicielem - jakim prawem, mógłby przegrać sam ze sobą? Resztki obłędu były wypychane przez rosnącą pychę, zupełnie jakby obnosząc się sam przed sobą z tym, co do tej pory przeżył i co go nie złamało, wypychał wszelkie niepasujące mu do jego stanu "normalności" myśli. Co prawda nie było to tak skuteczne jak myślał - on tylko upchnął je gdzieś w kąt mózgu, zupełnie jakby zamiótł śmieci pod dywan, jednakże czuł się już...jakby był bliżej siebie. Otworzył oczy i spojrzał na Tori po raz kolejny. Tym razem to on ją pocałował. Powoli, bez pośpiechu. Złapał ją za rękę, drugą dłoń wplatając w jej włosy. Trwało to chwilę, może dłuższą - nie wiedział, po prostu trwało. W końcu się oderwał, odsuwając się od niej i spojrzał jej w oczy, nie mając pojęcia że jego zmieniły kolor ponownie - błękit, z drobnymi piwnymi akcentami. Gilles wrócił sukinsyny, tęskniliście? - Więc bądź - odpowiedział cicho i chłodno.
Nie uważała, że jej życie jest zależne od Gillesa i jego nastrojów choć niektórzy mogli by tak powiedzieć. Można by też uznać, że jest przez niego związana, że w jakiś sposób musi ciągle się nim zajmować jak dzieckiem. Ona jednak nigdy nawet tak nie pomyślała. Była szczęśliwa gdy mogła mu pomóc. Za każdym razem, gdy po jakimś napadzie gniewu mogła go przytulić i poczekać w ten sposób aż się uspokoi czuła się szczęśliwa. W końcu do czegoś się przydawała. Była komuś potrzebna. I nie chodziło tylko o to, jak wygląda. Ślizgon uspokajał się przez to, że była jaka była. Nie musiał na nią patrzeć. Nie musiał być hipnotyzowany i w sumie nigdy mu tego nie zrobiła. Wystarczało mu, że jest obok. I na prawdę, sama również nie miała ochoty rozstawać się z nim na długo. I tak myślała często co robi, gdzie jest, czy wszystko z nim w porządku. Widziała, że jego oczy powoli zmieniają kolor. Czerń, której nie zapomni już chyba do końca życia faktycznie znikała! Zieleń i błękit znała. Piwny widziała po raz pierwszy, jednak miała nadzieje, że jest to jakiś nowy rodzaj jego szczęścia, czy nirwany jak to zwykli nazywać. Mniejsza z tym. byle by tylko jego oczy nie były tak puste. Tak straszne. Tym razem chyba faktycznie ją widział. Widział z kim rozmawia. Że to ona siedzi na jego nogach i marzy by się odezwał w pełni przytomnie. Wciąż wyrzucała sobie, że to jej wina. Gdyby nie ten cholerny pomysł pójścia do dżungli... Już dawno starała się znieczulić na wyrzuty sumienia wobec ludzi. Wobec swojego braciszka po prostu nie umiała. Nie do końca spodziewała się pocałunku z jego strony, jednak ani przez myśl jej nie przeszło, by na niego nie pozwolić. Przymknęła powieki i pozwoliła mu na to. Nawet przez chwile sama pomyślała, że tego pragnęła. Pytanie tylko, czy chodzi o sam pocałunek, czy może jego normalność. Tak czy siak było jej dobrze w tym stanie. Nie myślała o końcu. Całowała go tak, jakby chciała odebrać mu tą cała złą energię i zniszczyć ją. By już nigdy nie zaszkodziła ich życiu. Życiu we dwójkę, przeciw całemu światu. - Jesteś już ze mną? - Wyszeptała unosząc obie dłonie i kładąc je na policzkach chłopaka. Przejechała kciukami delikatnie po jego skórze - Dobrze się już czujesz kochanie? - Dodała jeszcze nawet nie zauważając ostatniego słowa. No, ale co w tym dziwnego? To jej kochany braciszek, z którym właśnie znów się całowała. Który właśnie stwierdził, że powinna być jego. Między nimi już tak było. I wiedziała, że to nie jest normalne. Jednak nie przeszkadzało jej to.
Mimo że pozornie wrócił do siebie, cały czas coś mu zwyczajnie nie grało. Tym razem jednak był pewien że to nie obłęd. Coś innego - coś, co jakiś czas zagnieździło się w jego głowie i manifestowało samo siebie, zmieniając jego soczewki na piwne. Nie rozumiał, wiedział tylko że uaktywnia się to przy niej - co to właściwie powinno znaczyć? Nie potrafił nazwać tego dziwnego odczucia, które całkowicie go ogarniało - ba, nie był w stanie nawet określić czy to coś przyjemnego, czy jednak coś zupełnie odmiennego. Wiedział tylko, że było dziwne - nie tak dziwne, jak to co nim wcześniej targało, jednakże było na pewno nie na swoim miejscu, zupełnie jakby poznawał się na nowo, jakby odkrył coś co do tej pory było ukryte. W końcu czy jest lepszy sposób na poznawanie samego siebie, niż pozorne zwalczenie szaleństwa? Na pewno nie. - Ja... - powiedział, gdy dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie. Znowu to samo - jakby ktoś odwrócił jego światopogląd do góry nogami, a on właściwie nie wiedział jak powinien do tego podejść, jakby nagle ta drobna Ślizgonka stała się jeszcze bardziej kluczowa w jego egzystencji niż do tej pory. Chciał się tym z nią podzielić, chciał wyjawić to dziwne coś co się w nim zalęgło ale nie był pewien jak właściwie miałby to zrobić. To dopiero upierdliwe życie - z jednego obłędu w drugi, nawet nie wiadomo co właściwie gorsze. Nie chciał już nic dusić w sobie, w końcu i tak zbyt wiele uczuć zostawił dla siebie, by go trawiły - miał ochotę wyrzucić z siebie wszystko. Wszystko przypieczętował dreszcz na dźwięk słowa "kochanie" - o co do cholery chodziło? Nie rozumiał tego - po raz kolejny tego dnia czegoś nie rozumiał. Przecież to zwykłe słowo, które wypowiedziała nie pierwszy raz - dlaczego tak dziwnie na nie właściwie zareagował? O co tu chodziło? Ten diaboliczny taniec zmysłów po raz kolejny w jego życiu, właśnie ciągnął go w przepaść a on nie był w stanie właściwie zrozumieć co się z nim dzieje. - Nie, nie czuję się dobrze. Coś jest nie tak... - zaczął cicho, zastanawiając się co ma właściwie powiedzieć. Postanowił się odsłonić - po prostu wyrzucić z siebie, to co mu się wydaje dziwne. - Gdy patrzę na Ciebie...gdy Cię dotykam...czuję się jakbym potrzebował więcej...jakbym...bo ja wiem, jakbym...ah. - powiedział z typowym dla siebie chłodem, co brzmiało irracjonalnie w porównaniu z urywanymi zdaniami. Zgubił się. Nie wiedział co chce jej przekazać. - Nie wiem o co chodzi. Pogubiłem się Różyczko. Jesteś dla mnie siostrą - jedynym członkiem rodziny, jakiegokolwiek miałem. Rodziny, podkreślając, a jednak...gdy wspominam chwile gdy byłem w Tobie...cóż. Czuję, jakbym chciał byś była czymś więcej. Jakbyś była czymś więcej. Jesteś czymś więcej. Jedynym, co sprawia w tym życiu że... - wyrzucił z siebie po czym umilkł. - Wybacz. Może zapomnijmy że się odezwałem i po prostu... - dodał, jakby naprawdę chciał wyrzucić to z pamięci. W jego głowie, może i brzmiało to jakkolwiek, ale gdy wypuścił z siebie te słowa to poczuł się jakby zgłupiał. Nie potrafił mówić o swoich uczuciach, ba, on ich nawet nie rozumiał. Zrobił więc jedyne co przyszło mu do głowy. Ucałował Tori w czoło i zamknął się wreszcie, bo gadał jak szaleniec rodem wyjęty z jakiegoś idiotycznego harlekina. Tak, lepiej będzie jeśli się zamknie i najlepiej zapadnie pod ziemię, gdzie będzie mógł się zastanowić co on właściwie chce jej powiedzieć, skoro sam tego nie ogarnia w żaden sposób.
Ona już od dawna krążyła myślami wokół tej "dziwności". Tylko u niej wyglądało to całkiem inaczej. Zastanawiała się nie raz, nie dwa czy może mieć z bratem tak bliskie, a nawet jeszcze bliższe stosunki. Gdy tylko przyjechał do Kolumbii miała ochotę poprosić go, o spanie razem. Najchętniej ciągle by się z nim przytulała. A pocałunki... Ostatnio robili to coraz częściej, a jej tak bardzo się to podobało. Sprawiało jej przyjemność i nie musiała być pod wpływem narkotyków by tak było. A po seksie... Strasznie chciała zrobić z nim to jeszcze raz. Tamta przyjemność przypominała cały czas o sobie i dobijała się do jej głowy, do ciała. To wszystko prowokowało ją do tego, by dotykać go coraz częściej. By się nie odsuwać. By przez ten cały czas, gdy był nieprzytomny siedzieć przy nim - nie jedząc, nie śpiąc. Wtedy to właśnie TO trzymało ją przy życiu. I jak widać sama również nie potrafiła tego nazwać. Ewidentnie były z nich dwa wielkie debile. - Nie tak? - Dopytała od razu, a w jej oczach było widać, że się boi. Bała się, że znowu wraca ten obłęd z wcześniej. Zdjęła dłonie z jego policzków już chwile temu. Teraz trzymała je na ramionach chłopaka i lekko je zacisnęła słysząc, że coś złego się z nim dzieje. Dalej już słuchała w ciszy. Więc to obecnie ona była przyczyną zamieszania w jego głowie. Wpatrywała się w niego chyba nie do końca rozumiejąc, co dokładnie miał jej do przekazania. Oboje najwyraźniej ostatnio byli w tym wszystkich zagubieni. A najzabawniejsza jest jedna sprawa - kto by pomyślał, że ślizgon ma większą łatwość w mówieniu o takich rzeczach, niż ona? Bo i tym razem szybko wycofała się z takich tematów. - Wiesz ja... Ja myślę, że powinieneś coś zjeść. Przyniosę Ci, co? - I tyle z głębokiej rozmowy o uczuciach. Nie chciała o tym zapomnieć, ale nie wiedziała, co mogła by mu odpowiedzieć. Że ona też się dziwnie czuje? Pewnie. Ale była z Casimirem i nie zamierzała rezygnować z tego związku szczególnie, że mieli ze sobą zamieszkać na jakiś czas. To wszystko było skomplikowane. Dlatego postanowiła uciec, jednocześnie troszcząc się o niego. Poczęła schodzić z chłopaka i wycofywać się w stronę drzwi.
Tak, to było mu w smak że zmieniła temat, tak szczerze mówiąc. Miał nadzieję że o tym zapomni - zarówno ona jak i on, w końcu to musiała być jakaś faza przejściowa, prawda? To dziwne uczucie, które sprawiało że czuł się zupełnie inaczej niż powinien w jej obecności, które sprawiało że...pragnął jej? Dziwne. Nie rozumiał tego i chyba nie powinien w sumie rozumieć. Jedno było pewne. - Nie jestem głodny - powiedział. To nie była prawda, jednakże nie koniecznie chciał by szła po coś do jedzenia - ba, nie chciał by wychodziła, absolutnie nie było mu to na rękę. Chciał by została z nim, mimo że nie rozumiał dlaczego właściwie przedkłada jej towarzystwo nad jedzenie. Jak tak dalej pójdzie to zemdleje z głodu, w końcu ostatnimi czasy chyba nie spożywał zbyt wiele. A nawet jeśli, to nie miałby o tym bladego pojęcia, jednakże...z jakiegoś dziwnego, niezrozumiałego powodu chciał by przy nim została, by nigdzie nie odchodziła. To dziwne uczucie dalej go trawiło, aż w końcu wpadł na inny pomysł. Ileż można zatapiać się we wspomnieniach i liczyć na to, że być może kiedyś. Być może kiedyś, nie było dobrym sformułowaniem. Podniósł się z łóżka, bowiem już w miarę był w stanie panować nad swoim ciałem - był wciąż osłabiony, ale miał całkiem uroczy sposób na to jak właściwie sobie z tym poradzić i zdobyć trochę rozpędu, który pozwoli mu zapomnieć o ewentualnym głodzie. Podszedł więc do niej i bez większych ceregieli złapał ją w objęcia i przycisnął do drzwi. Zamknął je od wewnątrz, w końcu nie chciał niechcianych gości i zaczął ją namiętnie całować. Zaczął pozbawiać ją stroju, w końcu ubrania niekoniecznie były jej potrzebne, a jego zamiary były jednoznaczne. Szykowały się kolejne chwile upojnych uniesień, takie, jakich powinno być jak najwięcej pomiędzy kochającym sie rodzeństwem.