Tym razem czarodzieje na swój użytek otrzymują kompleks domków umieszczonych na drzewach. Każdy domek jest piętrowy. Na jego górnym poziomie znaleźć możemy pięcioosobową, przestronną sypialnię, utrzymaną w jasnych kolorach. Duże łóżka otoczone moskitierą nie tylko zapewniają odrobinę prywatności, ale chronią przed owadami, których na tym kontynencie nie brakuje. Na dolnym poziomie można znaleźć dużą łazienkę, oraz mały taras z mostem prowadzącym do kolejnych domków. Widoki są stąd niezapomniane, a bliskość lasu i drzew sprawia, że w ciągu dnia nie tylko mogą do nas zawitać zaciekawione małpy, ale i różnobarwne, egzotyczne ptaki. Dodatkowo każdy domek wyposażony jest w magiczny świstoklik, którego użycie powoduje przeniesienie do miasteczka oddalonego o paręnaście kilometrów. Czego chcieć więcej?
Lokatorzy:
Tori Lacroix Casimir Spencer-Moon Gilles de Rais Clarissa R. Grigori Evan Randle
Autor
Wiadomość
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Starała się o tym pamiętać, jednak często było to trudne. Wiedziała, że Tori nie posunie się dalej i nie wykorzysta aż tak Evana, jednak w dalszym ciągu czaiło się to gdzieś z tyłu jej głowy. Zdrady, nawet pod wpływem hipnozy, by nie przeżyła. Nie mogłaby wtedy patrzeć w ten sam sposób na Evana, pomimo iż go tak bardzo kochała. Jednak to nie było teraz najważniejsze i zaraz odpłynęło w najgłębsze czeluści jej umysłu. Teraz w całości skupiła się na teraźniejszości, a zmierzała ona w baaardzo przyjemnym kierunku. Jej język błądził po podniebieniu ukochanego w poszukiwaniu... W sumie to w dawaniu rozkoszy. Raz to ona dominowała w tym tańcu aby po chwilę kontrolę przejął Evan. Nie spieszyła się choć też nie dawała możliwości na zwolnienie tego. Nawet, gdy ten wziął ją na ręce nie przerwała nawet na chwilę. Delikatnie wodziła palcami po jego włosach aby od czasu do czasu pociągnąć lekko za jeden z dłuższych kosmyków. Czy była brutalna? Możliwe, jednak gdyby nie podobało się to Puchonowi to z pewnością poinformowałby ją o tym. Nic takie się jednak nie stało, tak więc nie przerywała. Leżąc już na plecach ujęła jego twarz w swoje dłonie. Nie chciała przerywać tego choćby nie wiem co! A podobno kobiety w ciąży mają obniżoną chęć na seks. Bzdura, i to totalna. Było wręcz przeciwnie. A może było tak jedynie za sprawą chłopaka? - Evan. - spojrzała na niego pełnym pożądania wzrokiem - Chcę Cię tu i teraz. - jej zachrypnięty głos wypełnił pomieszczenie. Jednak nie był to wyłącznie domek dla nich. Mieszkały z nimi jeszcze trzy inne osoby które w każdej chwili mogły wejść. Największym zagrożeniem dla nich była Lacroix. Niech tylko im przerwie to zabije tą wiedźmę, nie bacząc na konsekwencje. I właśnie w tym momencie wpadł jej do głowy genialny pomysł. Tą jedną noc mogła spędzić na dworze, a co! Gdy chłopak ucałował jej brzuszek i położył na nim głowę zwróciła się do niego mając nadzieję, że wykona jej polecenie. - Tylko zamknij drzwi jakimś zaklęciem. Nie chcę aby nam przeszkodzono. - czy chłopak wykonał jej prośbę czy nie to już inna bajka.
+18:
Do cierpliwych osób Clari należała jak najbardziej, jednak nie teraz. Nie miała zamiaru leżeć na plecach przez cały czas i czekać aż Evan wykona jakiś ruch. Jednym sprawnym ruchem zamienili się pozycjami. Teraz to Clarissa górowała nad nim. Z wyzywającym spojrzeniem spojrzała w jego oczy sięgając do zapięcia swojego stanika. Chwilę po tym, leżał on już na podłodze. Naga od pasa w górę pochyliła się nad chłopakiem całując go namiętnie. Czuła jak jego członek reaguje na jej pieszczoty. Nie zastanawiając się długo zeszła dłonią na dół dotykając go przez materiał spodni. Ciekawa była jak chłopak na to zareaguje.
Po udanym dniu Toralei postanowiła wrócić na wieczór do domku i spróbować się przespać. Po drodze jeszcze wpadła na cichy zakątek plaży, by sobie zapalić na spokojnie oprylak i nie bać się, że któryś z opiekunów ją złapie. Była dorosła, mogła robić co chciała. Dlatego będąc w połowie jakże cudownego narkotyku, gdy już jej spontaniczność przybrała monstrualne rozmiary stwierdziła, że wróci do pokoju. To też szła sobie spokojnie rozglądając się na wszystkie strony z zaciekawieniem. Zaczepiała ludzi bez powodu. Dużo się uśmiechała. No cóż, było widać, że jest z nią coś nie halo. Można być otwarty i ona taka była. Ale żeby do przesady? Poza tym jej kolor włosów zmienił się na brązowy, a i jedna z tęczówek pozostawała fioletowa od kilku minut. Dokładnie prawa, jeśli to ma jakieś znaczenie. W każdym razie nic nie mogło jej zepsuć tego wieczoru! Pojawiła się pod domkiem nr 15 i bez zastanowienia nacisnęła cicho klamkę. Od razu wyczuła opór, a głosy ze środka sugerowały, że ktoś tam jest. Uniosła brew do góry. Nie trudno było się domyślić co tam się wyprawia. Dlatego wyciągnęła z woreczka przypiętego do jej uda różdżkę i rzuciła w drzwi Alohomorę. Chwała bogu, że była dobra w zaklęciach. Po tym bez zastanowienia weszła do środka. Zerknęła w stronę łóżek, które należały do Clari i Evana. Niestety, to tylko oni próbowali się bzykać. Nie było tu jeszcze pozostałej dwójki lokatorów. - Nie przeszkadzajcie sobie, ja popatrzę - Uśmiechnęła się do nich szeroko, po czym rzuciła się na swoje łóżko i zaciągnęła się końcówką skręta, którego jeszcze miała w dłoni. To wam się trafiło, co? Ćpunka, która nie dość, że wybrała sobie Evana jako manekina do ćwiczeń, to jeszcze nie rozumie kwestii prywatności i potrzeb ciężarnych kobiet z buzującymi hormonami. Dlatego też bezczelnie się na nich gapiła. A co najlepsze, rzuciła jeszcze pewną bezczelną uwagę. -Fajne cycki - Jeśli oni się nie pozabijają w trójkę w tym domku, to ja nie wiem. Kto wymyślił taki durny przydział?!
Serio ?! Rysia tego chciała? Nastolatkowi nie potrzeba wiele aby puściły mu hamulce. Praktycznie od razu zapomniał o wcześniejszych obawach i poddał się pożądaniu które nim targało. Rysia tak szybko działała że chłopak nawet nie zauważył kiedy znalazł się na dole. Trzeba przyznać, podobało mu się to. Mógł podziwiać ją w całej okazałości. Już sięgał dłońmi do jej stanika, już był blisko aby poczuć to niesamowite uczucie osiągnięcia czegoś ważnego gdy jego pani postanowiła bezceremonialnie pozbawić go podboju jej bielizny. Gdy stanik lądował na ziemi chłopak odruchowo zamknął oczy chcąc zachować odrobinę trzeźwego umysłu. Sięgnął po różdżkę i wyszeptał - Colloportus!- zanim stracił resztki zdrowego rozsądku. Spojrzał na kobietę swojego życia i znów się zawiesił. Przed jego oczami jawiły się jej piękne piersi. Całe, nagie, cudne. Nic więcej nie przychodziło chłopakowi do głowy, Całkowicie dał się zdominować w tym momencie swej kobiecie. Leżał i podziwiał gdy ona odczyniała swą magię. Dopiero gdy położyła dłoń na jego kroczu wyszedł z transu -Jesteś piękna – Powiedział, a następnie przyciągnął ją do siebie aby rozkoszować się jej piersiami. Całował je, lizał, podgryzał. Jednym słowem ciągle mu było ich mało. Jedna myśl mu przyświecała , jakim on jest cholernym szczęściarzem że ona go wybrała. Taka kobieta mogła by mieć każdego, a jednak padło na takiego małego, szarego mugolaka. No i wtedy czar prysł. Serio ktoś musiał na chama wejść do tego pokoju kiedy było już tak fajnie? Pierwszym jego odruchem było zasłonięcie ciała ukochanej, jednak sądząc po komentarzu wygłoszonym przez ślizgonkę nie udało mu się to odpowiednio szybko. Momentalnie przypomniał sobie o swojej przypadłości. Nie mógł dać się opętać w takiej sytuacji. Nie, gdy tak daleko już zaszli. Zasłonił oczy dłonią i ryknął na cały głos -TY SOBIE CHYBA ***** JAJA ROBISZ- Evan, nie dość ze był wściekły na to że wparowała bez wyczucia to jeszcze był poruszony niewybrednym komentarzem dziewczyny. Kto robi takie rzeczy co ?! No po prostu kto ? Gdyby nie to że bał się że go zwiluje na pewno ruszył by do niej wytłumaczyć jej w żołnierskich słowach jak bardzo jej zachowanie było nie odpowiednie. Teraz jednak leżał jedną ręką tuląc swoją ukochaną pod kocem a drugą zasłaniając oczy. Sytuacji na pewno nie ułatwiała pokaźna erekcja która wbijała się w strefy intymne Clarissy. -Skoro widziałaś że drzwi są zabezpieczone to nie mogłaś pójść gdzieś na spacer czy coś ? Czy to tak trudne dać ludziom trochę spokoju? –Krzyknął na nią. Nie opacznie jednak odsłonił swoje oczy, uderzył łokciem w kant pieprzonego łóżka. Najgorsze uczucie na świecie. Momentalnie odwrócił wzrok jednak bał się że może być już pod jej urokiem dlatego z mocniej przytulił swą najpiękniejszą.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Jego słowa dodały jej pewności siebie. O wiele więcej pewności siebie. No bo niby która kobieta nie chciałaby usłyszeć, że jest piękna? No która? Wskażcie mi taką, a i tak powiem, że chciałaby to usłyszeć. Każda chce wiedzieć, że jest tą wyjątkową dla tego mężczyzny. Każda chce czuć się najpiękniejszą dla niego. Clari właśnie tak czuła się w tej chwili: najważniejsza, najpiękniejsza, najlepsza. I pewnie dalej tkwiła by w tej magicznej atmosferze która właśnie formowała się z ich pomocą, gdyby nie wtargnięcie do pomieszczenia pewnej wiedźmy. A dokładniej Tori Lacroix. No naprawdę!? Musiała to być ona?! Jej komentarz jedynie podniósł Clari ciśnienie. I nie chodziło tutaj o jej piersi. To akurat było na swój sposób miłe. Chodziło o to całe patrzenie. A jednak miała rację, dziewczyna była niewyżyta seksualnie. Nie zastanawiając się więcej krukonka wsunęła się pod koc. - Zamknięte drzwi, nie wchodzić. Tak trudno zrozumieć? - sama również nie mogła zapanować nad sobą. Wtulona w Evana starła się ignorować jego erekcję, ocierającą się o jej miejsce intymne. Zaciskając wargi spiorunowała dziewczynę. Sama gadała coś na początku o prywatności. - Mam Cię naprawdę dość i w dodatku... - w pewnym momencie zorientowała się, że gada jak do ściany. Dziewczyna kompletnie jej nie słuchała nadal się szczerząc głupkowato. I ten zapach... Znała go. Spojrzała w stronę strużki dymu sączącej się ze skręta. No chyba sobie żartujecie! - Ciebie totalnie pogięło! Jak masz zamiar jarać to wyjdź na dwór. Nie mam zamiaru tego wdychać. - spogtlądając na Tori ręką wskazała jej drogę do drzwi.
Czy była niewyżyta? Nie wiem. Chyba raczej nie. Obecnie nie dała by się tknąć po ostatnich zdarzeniach w jej życiu. Natomiast oprylak działał na nią jak verita serum i stąd te dziwne komentarze. Mówiłq wszystko co w danej chwili pojawiło się w jej głowie i była z tego super zadowolona. Myślę, że w tym momencie można by z niej wyciągnąć wszystko. Dobrze, że Clari i Evan o tym nie wiedzieli. - Zamknij sie Evan - Odpowiedziała mu bez strachu, zażenowania czy zaskoczenia jego gwałtowną reakcją. Obecnie nie miała żadnych skrupułów. A najbardziej denerwujące było w jaki sposób to powiedziała. Jak do pięcioletniego, rozwrzeszczanego gówniarza. A potem jeszcze naskoczyła na nią Clarissa... - Ten domek ma... Pięć łóżek - Na chwilę stanęła jakby musiała policzyć. Cóż, opyrlak trochę otępiał - Pięć osób ma klucze. Pięć osób będzie tu mieszkać. Jeśli chcecie prywatności - Tu przerwała by jeszcze raz się zaciągnąć po czym wywaliła resztki peta przez okno. Nie była potworem. Po prostu nie pomyslała o jej ciąży. Jednak nie zamierzała się też przyznać do tego, że ktoś ma rację - to tutaj jest to niemożliwe. Ewentualnie zmieńcie domek, ale już pytałam czy nie można was przenieść lub wyrzucić. Nie zgodzili się - Poważnie pytała o to opiekunów. Jak tak na nich patrzyła to stwierdziła, że to dobrze iż jeszcze nie jest na tym etapie z Casimirem. Przynajmniej nie musiała się bać kilku tygodni bez seksu.
No to po prostu przechodziło ludzkie granice. W tej kobiecie nie było za grosz wyrozumiałości. Jak ona tak mogła, chociaż dobrze że wywaliła to gówno. Nie będzie truć Rysi! Evan był wściekły, jednak nie mógł dać się oślepić temu uczuciu. Nie przy tej kobiecie. Drugiej tak cholernie niebezpiecznej osoby dla niego nie ma w całym Hogwarcie. Nie żeby groziła mu w sposób fizyczny, bał się że jako marionetka zrani Clarisse. Opanowawszy trochę gniew postanowił zwrócić się do Tori -Mogłabyś mi wytłumaczyć co ty do nas masz? Z Rysią macie zatargi, a ze mną co? Zrobiłem ci coś że tak atakujesz nasz związek? Jeśli nic, to nie mogłabyś nam dać spokoju? -Spojrzał gniewnym spojrzeniem na blondynkę przy oknie. Najwidoczniej nie miała najmniejszej ochoty go wilować. To była dobra wiadomość. Przynajmniej jedna odkąd wparowała nieproszona. Tori wyglądała na mocno skutą, osoby w tym stanie zachowują się dość specyficznie. Evan pomyślał że może ją trochę zagada i dziewczyna odleci. A wtedy, droga wolna. Skuci nie budzą się zbyt łatwo. Pomimo gniewu i zaistniałego problemu ochota chłopaka wcale nie zmalała. Korzystając z zamieszania, wsunął rękę w majtki dziewczyny i ścisnął delikatnie jej pośladek. Licząc na to że ślizgonka przy oknie nie zauważy, pokazał Rysi palcem żeby była cichutko. Wiedział ze w takiej sytuacji ciężko będzie jej zachować chłodną głowę jednak jak każdy żył nadzieją. Gdy tak powoli pieścił pupę swej kobiety doznał olśnienia! Może by ją tak delikatnie, przyjaźnie podejść? Kto wie do czego uda się ją przekonać w takim stanie ? -Słuchaj, nie wszyscy się jeszcze zjechali- Zaczął zagadywać ślizgonkę ciągle trzymając rudowłosą boginie za pupę. -Nie poszłabyś nam na rękę i nie poszła byś na spacer? Odwdzięczę się kiedyś, obiecuje- Wiedział że za pertraktowanie z wrogiem prawdopodobnie oberwie mu się od Clari, ale kiedy jak nie teraz? To co chciał zrobić ze swoją dziewczyną popchnęło by go nawet do pertraktacji z samym diabłem.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Wpatrywała się w Evana to Tori nie mając zamiaru się odzywać. Swoje zdanie już wyraziła i nie chciała jeszcze bardziej narazić się ślizgonce. Jeszcze wilowałaby Evana na każdym kroku. O nie! Z pewnością na to nie pozwoli. Czując jednak dłoń Evana wsuwając się w jej majtki wstrzymała oddech i spojrzała na niego lekko wystraszona. Co jeśli Tori to zauważy? Tym bardziej nie da im spokoju. Jednak było to na tyle przyjemne, że kiwnęła głową dając do zrozumienia iż będzie cicho. Jednak skoro chłopak mógł sobie poczynać w ten sposób to czemu by nie ona? Delikatnie wsunęła swoją dłoń pod koc układając ją na torsie chłopaka. Jednak nie zamierzała na tym skończyć swojej wędrówki. Delikatnie zjechała niżej zatrzymując się przy linii jego bokserek. Zagryzając wewnętrzną stronę policzka odchyliła trochę gumkę wodząc opuszkami po brzegu skóry na której się ona zatrzymywała. Z małym uśmiechem spojrzała na chłopaka. Jemu musiało być z tym o wiele gorzej niż jej. Można było to nazwać słodką torturą, która albo skończy się dobrze, albo nie. Wszystko zależało od Tori. Nie podobał się jednak dziewczynie pomysł z odwdzięczaniem się. Jednak nic w tej chwili nie dało dojść do głosu jej zdrowemu rozsądkowi.
Już przez krótsza chwilę stał przed drzwiami, nasłuchując - warto wiedzieć co sę dzieje za drzwiami, które zamierza się przekroczyć. Jeśli było coś, co charakteryzowało Gillesa ponad miarę, to zdecydowanie jego wyczucie czasu - jak na rasowego psychopatę przystało, zawsze wiedział gdzie był najmniej mile widziany i jak to miał w zwyczaju - zjawiał się tam. Dlatego też właśnie wybrał sobie ten moment, aby wreszcie zjawić się w domku - wieczór, gdy pozornie mogłoby się wydawać że jego towarzystwo jest równie niepotrzebne wszędzie gdzie tylko mógłby się zjawić. Prawda była taka, że nie był w najlepszym humorze, co zwiastowały jego soczewki, które przybrały szkarłat, z czarnymi obwódkami - mogło to oznaczać tylko jedno. Jeśli dzisiaj ktoś za bardzo się poczuje i postanowi przesadzić, zginie. A on nie rzucał swoich gróźb na wiatr. Wszedł i co widzi? Już na dzieńdobry wita go niezbyt przyjemny widok. Nie dość że najwyraźniej jakieś maluczkie, mało interesujące istoty planowały się tu migdalić, to jeszcze znalazł się tu w odpowiednim momencie aby ujrzeć scenę która nie przypadła mu do gustu - jakiś śmieć ośmielał się podnosić głos na jego Tori - czy to w ogóle było do pomyślenia? Czy takie odrzuty społeczne nie były w stanie zrozumieć, że powinny okazywać szacunek bardziej wartościowym istotom od siebie? Był zły zanim tu wszedł - teraz powoli zaczynał słyszeć własne tętno, jakby wzywające do czynów złych i wynaturzonych, nakazujące wręcz by rozerwać, zgnieść, zabić, zjeść...zjeść? Sam nie bardzo wiedział dlaczego, jednakże była to bardzo aktywna, dość mocno uderzająca w niego myśl - uznał, że później się nad tym zastanowi, teraz miał ważniejsze rzeczy do roboty. Rzucił swoje rzeczy na ziemię (chwilowo musiał kogoś wyjaśnić, więc klamoty poczekają na lepszy moment) i obrócił się w stronę Evana. - Randle. Miej świadomość, że jeśli wypowiesz jeszcze jedno słowo to zerżnę tą Twoją rudą sukę na Twoich oczach. Nie poszedłbyś mi na rękę i popełnił samobójstwo? - rzucił lodowatym, okrutnym tonem, dając mu do zrozumienia że absolutnie nie żartował. Jeśli nawet ktoś byłby tak głupi by nie brać go na poważnie, to w tym momencie nie było mowy o pomyłce - to nie była czcza pogróżka. Nie obchodziło go w sumie, czy Puchon zamierza jakkolwiek mu odpowiedzieć - przywitał się z nim całkiem kulturalnie, bowiem "szczera chęć poprawy" jakoś go nie obchodziła, istotny był fakt że chwilę wcześniej wydzierał się na jego "siostrę", a to było mu nie w smak. Clarisse postanowił totalnie zignorować, w końcu była tylko narzędziem - nikt raczej nie zwracał uwagi na marionetki, jeśli były tak nieistotne, tak mało interesujące. Dopiero gdy już zrobił swoje "wielkie wejście" odwrócił się do Lacroix i spojrzał na nią znacznie mniej chłodno niż na kogokolwiek innego. No proszę, a jednak los bywa czasem łaskawy nawet dla tak wynaturzonych, chorych psychicznie jednostek - to urocze. - Tęskniłem za Tobą Różyczko - rzucił, stojąc chwilowo bez jakiejkolwiek zmiany pozycji. Zupełnie jakby zastygł w miejscu w którym stał, jakby odepchnął od siebie czas i wydarzenia na zewnątrz, jakby się zawiesił. Po prostu zawisł w czasoprzestrzeni, a jego paląca chęć mordu powoli zaczynała przygasać.
Co ona do nich miała? No niech pomyśli. Ah, no tak! Przecież ona pod wpływem oprykala nie myślała, tylko od razu mówiła. Dlatego też otworzyła usta i jakże z wielkim przejęciem wyjaśniła na czym polega jej problem, który ciągną się za dziewczynami od roku (jak nie dłużej). - Clarissa nie potrafiła swoim niewykształconym do końca mózgiem ogarnąć, że moje hipnotyczne ataki na Ciebie są przypadkowe. Dlatego jej nie znoszę. Do Ciebie nic nie mam. Jesteś spoko - I tyle było rozmowy z nią na ten temat. Zapomniał uświadomić ich, że teraz już jej hipnotyczne ataki nie są przypadkowe, także powinien Evan uważać. W tej chwili jednak myślę, że choćby chciała to nie zahipnotyzowałaby nawet najbardziej pijanego faceta świata. Już miała powiedzieć, że nigdzie nie pójdzie, kiedy pojawiło się wybawienie. Zerknęła w stronę drzwi i zamrugała zaskoczona swoimi dwu kolorowymi oczkami. Zdjęła z twarzy kosmyki swoich brązowych od narkotyku włosów i natychmiast zerwała się z łóżka. Kompletnie nie spodziewała się, że akurat ON będzie miał z nimi pokój. Z wielkim uśmiechem podeszła do przyjaciela... Nie, stop. Ona nie podeszła. Ona podbiegła do niego i bez ostrzeżenia złapała się jego ramion by wskoczyć w nie i opleść go nogami. Wiedziała, że jest po pierwsze silny, a po drugie na tyle opanowany, że się nie przewróci. Z wielkim uśmiechem przyległa do niego całym ciałem i mocno przytuliła. - Pyszczek, gdzieś ty był tyle czasu?! Umierałam z nudów - Tori była w niego zapatrzona jak w obrazek. Jakby kompletnie nie słyszała tego, z jaką wrogością odniósł się do Evana. Jakby był osobą dobrą, milutka i kochaną. To było niepojęte. A jednak dziewczyna nie widziała w nim nic złego, co podkreślał sposób, w jaki go nazwała. "Pyszczek" było tak czułe, tak słodkie... Tak kompletnie nie pasujące do agresywnego ślizgona, do którego obecnie mocno się przytulała. Świat jest dziwny, a ta dwójka ewidentnie miała nie po kolei w głowie. Może dlatego tak się wzajemnie uwielbiali?
No nie, Evan tego zdzierżyć nie mógł. Nie dość ze przerwano mu całkiem miło zaczynający się wieczór, to jeszcze jakiś wypłosz w czarnym stroju zaczął się panoszyć po domku. Szybko wstał, otulił swoją kobietę bez słowa kocem i podszedł do ślizgona. Nie miał zamiaru wysłuchiwać jak jakieś zielone coś obraża jego kobietę. Jaką ciotą trzeba być żeby mieszać we wszystko niewinną dziewczynę? -Ej wypłoszu od siedmiu boleści- Rzucił w stronę de Raisa. Wielki pan wariat. Takich ludzi to powinni do Munga brać a nie do Hogwartu. Nie obchodziło go to za jakiego wielkiego psychopatę uważał się ślizgon. W tym momencie byli tylko oni we dwóch Co mu mógł zrobić? śmieszny typ. Evan tylko czekał aż się obróci. Miał ochotę poważnie upośledzić jego zdolności oddychania. -Taki z ciebie chojrak?- Widocznie Evanowi znudziło się czekanie aż jaśnie pan łaskawie się i uderzył go łokciem w tył głowy. Wiadomo, nie najbardziej honorowe zachowanie ale nie był gryfonem. Nie musiał się pętać czymś takim jak pieprzony kodeks. Po chwili przestał się zastanawiać i zaczął okładać go bez opamiętania
Gill był już w miarę spokojny - jak mógłby nie być, skoro w jego ramionach wisiała Tori? Czy w takiej sytuacji, jakiś Puchon mógłby go obchodzić? Nie, raczej nie. Jego oczy powoli wracały do normalności, przyjmując kolor chłodnego, głębokiego błękitu, zaś jego myśli zwalniały razem z pulsem. Wyciszał się, powoli bo powoli, ale jednak stawał się z chwili na chwilę znacznie przyjemniejszy dla środowiska - zimny, opanowany, spokojny. W sumie zdążył już zapomnieć że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze, zupełnie jakby Ślizgonka przesłoniła mu cały świat zewnętrzny, będąc opoką dla jego skołatanej duszy. Gdyby tak zostało, byłoby lepiej dla wszystkich. Nic więc dziwnego, że jego czas reakcji na cios wędrujący w jego stronę, był właściwie zerowy - Gilles oberwał w tył głowy, dość mocno i dotkliwie, odczuwając groźny, morderczy łokieć napędzany furią Puchona. Wręcz zamroczyło go na moment. Niewystarczająco długo, aby odleciał i zapomniał o bożym świecie, ale na tyle długo by udało mu się stracić równowagę i polecieć do przodu. Gdy rozpędzone cienie przestały tańczyć mu przed oczami, sytuacja była klarowniejsza. On leżał na podłodze, na Tori która jeszcze przed chwilą na nim wisiała a za nim stał Evan. Ta chwila wystarczyła, by cały jego spokój runął jak domek z kart. Nie obchodził go cios, który przyjął na siebie - nie interesował go też zupełnie fakt, że ten Puchon dalej ośmiela się oddychać tym samym powietrzem co on, nie obchodziło go nawet to że pomimo wyraźnego zakazu się odezwał. W tej chwili ważne było tylko to, że przez tego dupka ktoś bliski jego sercu ucierpiał. A to było wystarczające by pan de Rais stracił blask i opanowanie, by jego tęczówki przyjęły mlecznobiały kolor. Podniósł się i spojrzał w stronę Randle'a. Wystarczyło mu jedno spojrzenie, by wiedzieć co zamierza zrobić. Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni srebrny, płaski nóż i wbił go po rękojeść od dołu, prosto w jądra Evana. On też nie był Gryfonem i nie zważał na to, że mogło to być dość niehonorowe. Wyciągnął swój oręż i wycierając go o bark chłopaka, schował ponownie do kieszeni po czym...najzwyczajniej w świecie go zignorował. Podszedł do Tori i podniósł ją. - Nic Ci się nie stało, blasku mego dnia? - spytał swoim irracjonalnie beznamiętnym tonem, jednakże Ślizgonka znała go na tyle by wiedzieć że jest zatroskany. Następnie zrobił to o czym zapomniał, a co powinno wystąpić w każdej bratersko-siostrzanej relacji. Uchwycił ją za policzki i złożył na jej ustach krótki pocałunek, na dzieńdobry. Tak, witamy w świecie osób ktore myślą nie do końca normalnie, zapraszam, proszę sie rozgościć. I te sprawy.
Zabawne jest to, że Gilles również ją uspokajał w pewien sposób. Jego chłodne i stonowane podejście do życia było przeciwieństwem do jej ciągłego bycia żywą i roztrzepaną. Dlatego dziewczyna uwielbiała czasem z nim tak usiąść, nawet w ciszy i przytulić się. Słuchać jak jego serce powoli się uspokaja. Najchętniej by została z nim w takiej pozycji. Ba, nawet pomyślała żeby mu zaproponować spanie razem. Nie zdążyła jednak zrobić nic. Nawet nie zauważyła, że zbliża się do nich Evan. Usłyszała tylko jego głos pełen furii. Uchyliła powieki żeby coś powiedzieć, ale ten już był przy Gillesie. Poleciał łokieć, a ona mimowolnie pisnęła. Z hukiem upadła na ziemię, a jej ukochany ślizgon jeszcze ją przygniótł na krótką chwilę. To bolało, więc wydała z siebie cichy jęk. Spojrzała w stronę chłopaka z nadzieją, że nic mu się nie stało. Ten jednak wyraźnie był zamroczony. Położyła mu dłoń na włosach chcąc zapytać, czy jest okej. I tym razem nic nie dała rady zrobić. Zauważyła tylko błysk jakiegoś metalowego przedmiotu, a potem jak ten wbija się w nogę Evana. Chyba nogę. Wystraszyła się, więc nie do końca była pewna, co się dzieje. Zresztą chyba uderzyła głową o podłogę. Pozwoliła się podnieść wpatrując się w Gillesa z pewną dozą niepewności. Nie znosiła, gdy ten robił się tak agresywny. Dlatego i teraz miała nadzieję, że na draśnięciu puchona się skończy. Nie chciała by jej kochany "braciszek" wpędził się w jakieś kłopoty. I tak miał do tego wielki talent. A ona sama chętnie by go ochrzaniła za tak ostrą reakcję. Ważniejsze jednak było by się już nie gniewał, bo inaczej byłby zdolny zabić natręta. Z zimną krwią. Wiedziała o tym, więc dlaczego nadal była spokojna w jego towarzystwie? Dlaczego mu ufała? Nie wiedziała. To był po prostu jej Gill. Niebezpieczny, nieobliczalny. Jednak jej i wiedziała, że chłopak tak na prawdę jest dobry i cudowny. Taki był w jej oczach. Szczególnie, że dla niej był łagodny od pierwszego spotkania. Pozwoliła mu się cmoknąć. Nawet na chwilę przymknęła przy tym oczy. Może to nie było do końca poprawne, ale przywykła do tego i sprawiało jej to pewnego rodzaju przyjemność. Nie każdy musiał rozumieć, że dla nich coś co powinno już pachnieć romansem było nadal w relacji brat-siostra. W sumie WSZYSTKO wskazywało na to, że to właśnie pan de Rais jest tym facetem, o którym wcześniej wspomniała parce słowami "Brakuje jeszcze tylko mojego faceta" - Tak kochanie, jest dobrze. Nic mi nie jest. Nie denerwuj się już, dobrze? - To mówiąc przytuliła się do niego ponownie. Taki z niej ostatnio był misiaczek, że nic tylko by się przytulała. Zresztą wykorzystała moment gdy miała spojrzenie nad jego ramieniem. Wpatrywała się w przerażoną Clari spojrzeniem, które mówiło jedno "Zabierz go stąd póki masz okazję". Nie chciała, by doszło do kolejnych scen tego typu. Wystarczy, że poczuła krew, a to nie był najcudowniejszy zapach na świecie. Wręcz przeciwnie, mdliło ją od tego wręcz.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Nie spodziewałaby się nigdy, że jej największy koszmar kiedykolwiek się ziści. Wprost nie było na to szans. Tori, Gilles, Evan i ona w jednym pomieszczeniu? Nie, to nie miało się nigdy stać. A jednak. Stał przed nią jeden z najgorszych ślizgonów chodzących po tej ziemi. Momentalnie przeszedł ją dreszcz po ciele. Bała się go. Nigdy nie była pewna czego może się spodziewać po jego zachowaniu. Typowy psychopata z nietypowymi zachowaniami. W jednej mógł rozmawiać z tobą, bawić się psychologią, a w kolejnej przystawiać nóż i zostawiać krwawe ślady na ciele. Dlatego tak bardzo unikała zostania z nim w jednym pomieszczeniu. Zdecydowanie będzie spędzała więcej czasu poza tym domkiem. Odruchowo przykryła się bardziej kocem sięgając po jedną z koszulek. Niestety, po stronie której leżała znajdował się kufer Evana i to z jego ubrań musiała skorzystać. Sięgnęła pierwszą lepszą koszulkę i naciągnęła na siebie. Nie chciała być naga przy tym ślizgonie, a dokładniej pół naga. Tym bardziej, że jego słowa nie były miłe i bała się, że Evan nie wytrzyma. I nie pomyliła się. Nim się zorientowała ten stał już obok Gillsa mierząc w tył jego głowy. Jej oczy zrobiły się większe, a usta uformowały w charakterystyczne "o". Zakryła je dopiero po wykonaniu przez Puchona ciosu. Nie, nie, nie. To nie mogło się zdążyć. Przecież ten wariat go zabije. Już nawet nie zwracała uwagi na Tori. Dla niej przestała istnieć po wejściu chłopaka. - Evan, nie! - jednak było już za późno. Gills wykonał swój ruch. Z początku sądziła, że nic takiego się nie stało, jednak zapach krwi jak i jej widok uświadomiły ją jak bardzo się myliła. Z bijącym sercem podbiegła do Puchona sprawdzając czy żyje. Żył, jednak złość jaka krążyła w jej żyłach kazała przenieść spojrzenie na ślizgona. I właśnie w tym momencie zauważyła Tori. Jej wzrok mówił jedno. I po raz pierwszy w życiu miała zamiar się jej posłuchać. Kiwając nieznacznie głową złapała Evana za ramiona. - Dasz radę dojść do domku medyka? - nie wiedziała czy Evan to usłyszał czy jednak ból który czuł był na tyle silny aby przyćmić jego zmysły. Zbierając całe swoje siły podniosła chłopaka wyprowadzając go z domu. Jednak zanim to zrobiła wzięła leżącą na ziemi różdżkę. Nie miała pojęcia kogo była, jednak nie obchodziło jej to. Ważne, że dzięki niej mogła pomóc swojemu ukochanemu. Czuła, jednak, że pożałuje tego. Różdżka znajdowała się obok rzeczy Gillsa. Czyżby była jego?
Nadmiar emocji, chaotyczne meandry umysłu, najprzeróżniejsze części jaźni nieustannie walczące ze sobą, starające się przejąc panowanie, te wszystkie jego paranoje których nie był w stanie ignorować, których nie był w stanie zwalczyć - to wszystko zdawało się teraz jakby odległe, jakby od dawna przestało istnieć. Randle mu nie ucieknie - miał świadomość że od tej pory stanie się jego cieniem, jego najgorszym koszmarem, kimś kto zadba żeby musiał wiele wycierpieć nim w końcu odda się na wieki w objęcia Morfeusza, nim zazna wytchnienia, jednakże teraz było to tak żałośnie nieistotne, tak bardzo oddalone - jego mózg zaczął biec w miarę jednotorowo. Pierwsza wyraźna zmiana była widoczna w jego oczach, których kolor błyskawicznie wręcz się zmienił wraz z tym jak udało mu się wyciszyć. Trzeba przyznać że było to męczące odczuwać taki miszmasz wszelakich nastroi. Teraz jego soczewki przedstawiały co innego. Szaroniebieskie wnętrze, z brązową obwódką mogło zwiastować że nadmiar emocji wciąż gdzieś w nim tkwi, jednakże aktualnie tworzyły harmonię, spójną całość. Mimo że wciąż gdzieś z tyłu głowy kołatały mu słowa listu który niedawno otrzymał, próbując przedrzeć się na zewnątrz, nakazując zabić ich wszystkich tak szybko by nie dane mu było odczuć dreszczy podniecenia, to było to przykryte chłodnym przestworem oceanu spokoju i chłodu, które towarzyszyły mu na co dzień. Dodatkowo dochodził brąz - tak wymowny, tak częsty gdy patrzył właśnie na Tori, nieodłączny, będąc zarazem jedna z mniej destrukcyjnych barw. Westchnął ciężko, odkładając na bok wszelkie negatywne myśli związane z Puchonem i jego dziewczyną, zupełnie nie zauważając że ktoś podprowadził mu różdżkę - może to i lepiej, jeszcze wybiegłby wściekły, by dorwać tego kto ośmielił się dotknąć jego magicznego kijaszka. Spojrzał Tori w oczy, chcąc coś powiedzieć gdy nagle coś do niego dotarło. Coś się nie zgadzało - zbyt dobrze znał każdy, nawet najmniejszy cal jej ciała żeby mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego jak dziewczyna powinna wyglądać. To mogło oznaczać tylko jedno. - Różyczko, nie chciałbym Cię przeszukiwać. Oddaj wszystkie po dobroci, dobrze wiesz że nie powinnaś robić takich rzeczy.. - powiedział chłodno i opanowanie, w myślach dodając "beze mnie". Miał pewność, że dziewczyna zorientuje się że mówił o narkotykach, których nie powinna brać a on jako dobry i kochający brat, zamierzał jej je skonfiskować. I sprawdzić, czy przypadkiem nie bierze byle czego, w końcu musiał dbać o jakość substancji zażywanych przez jego oczko w głowie.
Tori zawsze wiedziała, że psychika Gillesa jest wielką otchłanią, w której mogło znaleźć się wszystko, ale którą również mogła zająć wielka nicość, pustka. Dlatego z początku uważała na to, jak się przy nim zachowuje. Z czasem jednak okazywało się, że chłopak akceptuje jej wszystkie wady i zalety, a ona czuła się przy nim coraz swobodniej. Po roku ich znajomości łączyło ich coś bardzo głębokiego. Coś, czego nie dało by się tak łatwo zebrać. Był dla niej ważny i mogła się otwarcie do tego przyznać, a to nie zdarza się dziewczynie niemalże nigdy. Prawie nikt nie usłyszał od niej słów "zależy mi na Tobie". On też nie miał wprawdzie okazji, jednak pokazywała to niemal przy każdym ich spotkaniu. W końcu czy bez takiej więzi dałoby się wytrzymać z kimś, kto ot tak potrafi wbić drugiemu człowiekowi nóż w udo? Straszna rzecz. I patrzenie na to było na prawdę czymś przerażającym. Dlatego cieszyła się, że Clarissa zrozumiała jej niemą sugestię i wyszła z Evanem, a pan de Rais powoli się uspokajał. -Nie przejmuj się nimi jak wrócą. Skup się na mnie. - Wyszeptała jeszcze nim postanowiła odejść od tematu pary, która obojgu im zaszła za skórę, choć Toralei nie reagowała na nich aż tak agresywnie. Właściwie, to jedyne co wiedziała, że musi zrobić, to posłać dyskretnie list do Evana. Przemówić mu do rozsądku zanim nieświadomie ściągnie na siebie śmierć. On był do tego zdolny i to było w tym wszystkim najgorsze. Nie wiem, co by zrobiła gdyby trafił do Azkabanu z powodu morderstwa. Wpatrywała mu się w oczy z niepokojem, który był ukazany nawet w jej bardzo nikłym uśmiechu. Czekała na to, co miał jej do powiedzenia, a gdy się odezwał... Cały ten strach, który gdzieś w niej siedział przepadł niemal od razu. Fuknęła na niego zakładając dłonie pod piersiami i ewidentnie planując jeden wielki bunt. Potem jednak pomyślała, że ta nutka w jego głosie może sugerować... Warto było spróbować. - Wolisz Oprylak czy Jad Bazyliszka? - Zagaiła odwracając się do niego tyłem i siadając na swoje łóżko. Miała wielką nadzieję, że ślizgon przeniesie klamoty obok niej. Kto wie, może faktycznie skończy się tym, że będą spali razem? Dla niej nie byłoby to nic zaskakującego. W końcu to jej kochany, nadopiekuńczy "braciszek".
- Przez tego nędznego kundla byłaś zmuszona odczuwać ból. Zasłużył na śmierć - odparł chłodnym, okrutnym tonem. Nie było w nim nadmiaru emocji, to nie była żadna ambitna wypowiedź - po prostu to powiedział, jako suchy fakt który niekoniecznie musiał brać pod uwagę w przyszłości. Evan nie był na tyle interesujący, żeby miał ochotę poświęcać mu zbyt wiele uwagi, po prostu uważał że Puchon powinien znaleźć się po drugiej stronie - tak by było lepiej, wygodniej, odpowiedniej dla nich wszystkich. Ale czy to było teraz istotne? Nie, raczej nie, pora puścić to w niepamięć - przynajmniej chwilowo. Obserwował jak dziewczyna już przygotowuje się do ewentualnych protestów, czekając aż z jej ust wypłyną pierwsze słowa, mające go przekonać że w życiu nie ujrzy owych substancji które zamierzał jej zarekwirować. Był prawie pewien, że będzie się musiał naprosić bardzo długo...a tu nagle takie zaskoczenie. Definitywnie nie spodziewał się że Ślizgonka z taką łatwością pozwoli mu na zweryfikowanie czy ktoś jej nie opchnął byle czego. W sumie było mu to na rękę - nie chciało mu się zbyt długo na ten temat dyskutować. - Jad - powiedział krótko i usiadł obok niej. Zupełnie jakby obawiał się chwili w której zbytnio się od niej oddali, jakby w jej bliskości była zawarta jakaś potrzebna mu do egzystencji substancja. Sam nie do końca wiedział czemu. Zresztą kto by go tam zrozumiał.
- Pyszczek bardziej mnie boli, jak się musisz gniewać. Jesteś dużo fajniejszy jak jesteś spokojny, wiesz? Taki uroczy - Jego sucha odpowiedź spotkała się z jej pewną dozą szczęścia, jakiegoś nieuzasadnionego entuzjazmu. Jak zwykle spotykały się w tym momencie dwa różne światy i walczyły ze sobą. Albo jej uda się wykrzesać z niego choć odrobinę uczuć, albo chłopak sprawi iż to ona się wyciszy i będzie przez chwilę spokojna, grzeczna - Ale nie mówmy już o tym. Myślę, że jakiś czas ich tu nie będzie. Będziesz mógł się rozpakować bez przeszkód - Zasugerowała mu. W końcu nie mógł żyć kilka tygodni ciągle w kufrze, a nawet jeśli miał taki zamiar, to pobawi się w jego matkę i sama go rozpakuje. Także tak na prawdę nie miał wyboru. Zastanawiało ją jedno. Gilles był czwarty, a to oznaczało jeszcze jedną osobę u nich w pokoju. Zaczęła w swojej głowie obstawiać zakłady, kto to może być. Jest para kochanków. Nierodzone rodzeństwo. Kto może dopełnić tą katastrofę? Pewnie niedługo się przekonają. -Ostry zawodnik - Zaśmiała się. Po co go denerwować jakimiś przekomarzankami czy dyskusjami w tym momencie? To nie miało sensu. Lepiej było po prostu walnąć się na łóżko i wyluzować. Jednak najpierw zgodnie z jego prośbą wzięła z szafki ów narkotyk już w płynnej postaci, jakby i tak zamierzała go niedługo wykorzystać. Będą się musieli jakoś podzielić. I w sumie nie powinni z jednej igły, ale była pewna, że niczym się od siebie nie zarażą. Dlatego mimo pewnej niechęci wbiła to sobie w prawe ramię i spuściła połowę zawartości. Potem wyjęła ją z ciała i wystawiła w jego stronę. Kątem oka wskazała na czyste papierowe ręczniki jeśli potrzebował jednak większej ilości higieny. Przymknęła oczy i położyła się na plecach zostawiając mu miejsce obok siebie.
- Gdy jesteśmy sami, nie musisz się obawiać - zwykle nie muszę się wówczas gniewać - powiedział tylko krótko, jednakże tak jakby bez wyrazu, tak jakby ucinał temat ostatecznie. Trzeba było przyznać jedno - Gillesowi nie potrzebne były narkotyki, sam w sobie był wystarczająco naćpany przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby potrzebował jakiegokolwiek wspomagania, miał też świadomość że wszelakie próby ingerowania we własne postrzeganie świata było zwyczajnie idiotyczne, bowiem jego wątpliwa już do tej pory świadomość, odpływała wówczas w nieznane. To było niebezpieczne nie tylko dla otoczenia, ale również dla niego samego - niezależnie od tego jak lekki nie byłby narkotyk który spożywał, mogło się to zakończyć katastrofą. Nigdy w życiu nie pozwoliłby sobie na wprowadzanie w swoje ciało jakichkolwiek oddziałujących na psychikę substancji, w miejscu w którym nie jest pewny co może się stać w najbliższej przyszłości. To był między innymi wyznacznik jego zaufania do Tori - miał świadomość, że może, że przy niej nie ma się czego obawiać, bo jej wpływ na niego był wystarczająco silny, by następnego dnia nie obudził się na stosie trupów nieznanego pochodzenia. To było definitywnie pocieszające. - Przecież mnie znasz, Różyczko - odpowiedział swobodnie, obserwując jak dziewczyna raczy się narkotykiem. Przyszła więc i kolej na niego. Ściągnął pasek (cholera, miał zdecydowanie zbyt luźne spodnie by poruszać się bez pasa, teraz nieznacznie się obsunęły po jego ciele) i zawiązał go na ręce, po czym trzykrotnie uderzył się dwoma palcami w przedramię, wyszukując żyłę. Następnie przyjął strzykawkę od Tori i bez zbędnych ceregieli wpakował w siebie to co w niej pozostało. Nie potrzebował ręczników - kto jak kto, ale akurat ta Ślizgonka była mu wystarczająco bliska, by czuł się na tyle swobodnie, że jakaś chora część jego umysłu postrzegała ją jako przedłużenie jego własnego ciała. Czy coś w ten deseń. Rozluźnił pasek i odrzucił go gdzieś za siebie, po czym odłożył strzykawkę na szafkę i opadł obok siostry na łóżku. Przez moment nic się nie działo, dopiero po chwili gdy krew znów rozpoczęła płynąć jak należy, poczuł że czuje się definitywnie lepiej. Jego soczewki zmieniły kolor na mocny, ciemny brąz, zaś źrenice (zarówno prawdziwe, jak i te na soczewkach) znacznie się rozszerzyły. - Tęskniłem za Tobą - mruknął cicho po francusku, a jego głos wydawał się znacznie mniej chłodny niż zwykle - zupełnie jakby całe zimno ktoś ręką odjął. Jego głos brzmiał zadziwiająco pusto, gdy zabrakło mu klasycznego dla jego tonu elementu, jednakże to nie była na pewno zła odznaka.
Skoro bycie tylko we dwoje powodowało u niego taki spokój, to powinno trwać zdecydowanie jak najdłużej. Poza tym chodziło nie tylko o bezpieczeństwo ludzi na około. Lubiła z nim przebywać. Z kim innym jeśli nie z ukochanym "braciszkiem" miałaby się naćpać na wakacjach? Zazwyczaj jeśli już korzystała akurat z tego narkotyku, to w samotności. Człowiek po nim się dziwnie czuje, że nie była pewna co może zrobić. Nie ufała sama sobie. Jemu natomiast jak najbardziej, co już zostało wcześniej wspomniane. Dlatego nie miała problemu z tym. Szczególnie, że Evan i Clari na pewno długo nie wrócą, a piąty lokator najwyraźniej postanowił nie zaszczycić ich swoją obecnością. Trudno. Więcej miejsca dla nich. Jeszcze wystawić migdalącą się parkę na ziemię przed domkiem i już w ogóle byłby cudownie. Tori nigdy nie myślała o tym, że jego psychika jest aż tak krucha. Nie wiedziała, że coś takiego mogłoby ją jeszcze osłabić, jeszcze bardziej zamieszać. Nie poznała jego przeszłości i pewnie nigdy nie pozna, bo po prostu o tym nie rozmawiali. Spytała go tylko raz skąd pochodzi wiedząc, że mówi po francuski i de Rais są szanowanym rodem w Chatou. Ten jednak okazał się być z Manchesteru, więc nazwiska musiały być zaskakującym zbiegiem okoliczności. Dalej już nie rozmawiali. Wydawało się, że to jednej z najgorszych tematów. Sama też nie opowiadała dużo o rodzinie. Nic do niej nie miała, byli świetni. Jednak to znów wynikało z pewnej blokady uczuciowej. Jednym okiem obserwowała chłopaka i każdy jego ruch. Czasem miała wrażenie, że we wszystkim jest cholernie profesjonalny. Nawet w ćpaniu. Ta myśl sprawiła, że zaśmiała się pod nosem. Jakby pisał doktorat brania w żyłę i był ekspertem w tej sprawie. Czekała, aż ten zakończy rytuał jednocześnie czując, jak narkotyk powoli rozchodzi się po jej ciele zaczynając powodować TEN upragniony efekt. Ogólną błogość. Niewzruszalność. Wiedziała, że długo pojawi się jakże charakterystyczne drżenie mięśni i jeszcze coś... Otworzyła szufladkę by zrzucić do niej "dowody zbrodni". Nikt nie musiał wiedzieć co tu się działo. Choć fakt iż on leżał z lekko opadniętymi spodniami razem z nią na łóżku już mógł budzić pewne pomysły. Wpatrywała się w swojego braciszka z lekkim uśmiechem, który niemalże zawsze gościł na jej buzi na jego widok. -Ja też. Przepraszam Cię. Ostatnio mam mało czasu... - Wyszeptała zdecydowanie za spokojnie jak na nią, ale takie właśnie miał działanie jad bazyliszka. Dziewczyna wyciszała się. Miała czas żeby poleżeć, pomyśleć. Po jakimś czasie jedyne, co przeszkadzało jej to ciągłe latanie drżących dłoni (jakby jej cały czas było zimno) i ostatecznie zwiększał jej się dość porządnie popęd płciowy. Jednak warte to było tej chwili, gdy umysł kompletnie się wyłączał i przechodził na pełen luz. -Wiesz... Najbardziej lubię jak są takie brązowawe - Wyszeptała tak, jakby to była wielka tajemnica. Miała oczywiście na myśli jego tęczówki, w które wpatrywała się bez krzty zawstydzenia, zażenowania czy strachu. Jakby cały świat wokoło przestał istnieć. Zapomniała nawet o sytuacji z przed chwili, co było by na prawdę trudne bez ów dodatku w ich krwi.
Powoli poczuł jak narkotyk zaczyna zaciskać na nim swe szpony, porywając go w tango zmysłów, otwierając przed nim nieznane dotąd drzwi. Szczerze mówiąc, za każdym razem reagował inaczej, zależnie od nastroju, zależnie od tego co w danej chwili grało w jego duszy, co męczyło go do tej pory. To dodawało uroku, szczególnie że rzadko zażywał, więc nigdy nie wiedział czego właściwie się ma spodziewać. Te enigmatyczne doznania, które dopadły go tym razem były wręcz ciężkie do opisania. Czuł się jakby wznosił się na wyżyny samoświadomości, jakby ktoś wyciągnął z niego duszę i przedstawił mu ja w całości, z każdej strony...z drugiej jednak strony, to wszystko było jakby rozmazane, ukazane jakby w mirażu wspomnień i doznań. Poznawał się na nowo i powoli docierał do sedna materii, gdy nagle rozwiązanie wymknęło mu się z dłoni, odeszło w siną dal, odbierając mu to na czym prawie już zacisnął pięści, chwytając by nigdy nie puścić. Wszystko się zmieniło - wszystkie negatywne emocje szargające jego wnętrze na co dzień teraz zbladły, jakby się odsunęły na drugi plan, zaś sam znalazł się jakby ponad tymi wszystkimi problemami. Jakby już nic nigdy nie miało mieć znaczenia, jakby liczyła się tylko ta chwila. On, wygodne łóżko, narkotyk krążący w jego żyłach...i dziewczyna, zarazem tak znajoma jak i tak obca. Mimo że zwykle był w pełni świadom, jak bliska mu jest Tori, teraz nie do końca wiedział co o niej myśleć. Od czasu gdy się poznali, gdy postanowił się nią opiekować wiele się zmieniło - obserwował jak Ślizgonka dorasta, staje się piękniejsza i dojrzalsza, zaś ich więzi się zacieśniały. Nigdy nie sądził, że będzie w stanie kiedyś obdarzyć kogoś swoją przychylnością w takim stopniu. Gdzieś z tyłu głowy kołatało mu jeszcze coś. Jakaś irracjonalna potrzeba ochronienia jej przed całym światem, poruszenia nieba i ziemi, oraz utopienia całego ludzkiego istnienia w ich własnej krwi, byle tylko móc być tym, kto da jej szczęście w życiu. Sam nie rozumiał, co właściwie miało to znaczyć, nie był świadom jak bardzo ostatnimi czasy pogubił się w tym wszystkim. Myśli kołaczące się w jego głowie, były mniej inwazyjne niż zwykle, przez co łatwiej mu je było interpretować. - Nie martw się. Nigdzie się nie wybieram, więc nadrobimy. Mamy wiele czasu - odparł jej trochę nieprzytomnym szeptem. Był szczery - faktycznie się o to nie gniewał, w każdym razie nie na nią - jakże by mógł? Na pewno nie na swoją mała Różyczkę, to by było po prostu niestosowne i źle by się z tym czuł. Następna wypowiedź dziewczyny trochę go zaskoczyła - brązowe? Doskonale zdawał sobie sprawę co to oznacza, jednakże do tej pory nie był świadom że faktycznie, gdzieś pomiędzy tą harmonią czaiło się coś jeszcze, coś czego do tej pory nie mógł dostrzec. Jakiś cichy głos w jego głowie, postanowił poinformować go dopiero po czasie że gdzieś, wewnątrz niego, pomiędzy eklektyzm najróżniejszych odczuć, czai się skryte pragnienie. Pragnienie, ściśle związane z jego potrzebami, w których istnienie powątpiewał od czasu do czasu. Pogładził Tori po policzku wierzchem dłoni, wpatrując się w nią zupełnie jakby widział ją po raz pierwszy, jakby padło na nią nowe światło. Ucałował ją delikatnie w szyję, po czym powiedział zaskakująco jak na niego przyjemnym dla ucha szeptem: - Nie lubię ich, jednakże jesli Tobie się podobają, to zadbam byś mogła oglądać je częściej
W przeciwieństwie do Gillesa, Tori była bardzo prostą osobą. Nigdy nie tłamsiła w sobie daleko lotnych myśli czy niezrozumiałych emocji. Każdy kto przebił się przez jej niespotykany urok i miał okazję porozmawiać z nią szczerze, momentalnie zauważył, że nie ma w niej jakiejś niepotrzebnej kombinacji. Ostatnio nawet bardzej się to ujawniało. Mówiła to, co myślała. Robiła to, co chciała. Pozwalała na to, by życie toczył się swoim własnym, prostolinijnym rytmem i starała się go sobie nie utrudniać. Niestety przez to nawet nie zauważała, że czasem zbyt łatwo wstawia niektórych ludzi do szufladek. Konkretyzowała ich, a często w każdym wrogu mogło być zdecydowanie więcej niż by się z pozoru wydawało. Nie dociekała. Trzeba było przyznać, że oboje czuli do siebie coś, co trudno było opisać. No bo powiedzmy sobie szczerze, czy przyjaźń kogoś kto bez mrugnięcia okiem może zamordować kogokolwiek i dziewczyna, która jednym uśmiechem potrafi wymusić na człowieku wszystko, jest czymś bezpiecznym? Wręcz przeciwnie. Będąc razem mogli tak na prawdę wszystko. Zniszczyć świat. Podbić go. Wyeliminować ludzi, którzy stają im na drodze. I tu pojawia się problem w postaci charakteru dziewczyny. Choć mogłaby otwarcie skorzystać z gwałtowności i agresji chłopaka, to ona jednak zawsze myślała o tym, by w takich chwilach go uspokoić. To między innymi dlatego powstał "Pyszczek", który świetnie odwracał jego uwagę. Poza tym był czuły, a właśnie takie odczucia przede wszystkim do niego kierowała. Zależało jej, by chłopak czuł się dobrze. By czasem choć odrobinę się do niej uśmiechnął. By nic mu nie groziło. W zamian dostawała opiekę, której już od bardzo dawna jej brakowało - tylko przy ślizgonie nie musiała sobie radzić ze wszystkim sama. I choć nie znosiła, gdy ktoś jej pomaga, to jednak on był wyjątkiem, który nie dość, że tolerowała, to jeszcze koch... Uwielbiała. Cóż. Tori nie mówi o miłości. Nawet tej siostrzano-braterskiej. Kurcze. Chyba jej też zebrało się na przemyślenia, a przecież chciała się wyłączyć. Postanowiła, że znów spróbuje to zrobić. Że jedyne, co będzie wyciągać jej z przyjemnej pustki to Gilles i rozmowa z nim. -Koniecznie musimy nadrobić. Wiedziałeś, że w tutejszych dżunglach jest masę węży? Koniecznie muszę je zobaczyć - Mimo iż szeptała, to w jej głosie dało się wyczuć lekki przypływ entuzjazmu, którego nawet narkotyk nie był w stanie pohamować. Nic dziwnego. Gilles doskonale wiedział, że dziewczyna ma fioła na punkcie węży. Był pierwszą osobą, której pokazała swojego Rogogona. I w sumie jedną z niewielu osób, które jej pupilek wydawał się lubić. Dziewczyna rozróżniała kilka kolorów jego soczewek. Brązowe widywała co jakiś czas, gdy byli razem. Wydawało jej się, że wyrażają sympatię. Poza tym uwielbiała też zielone. Wtedy zawsze wiedziała, że po wielu ciężkich próbach udało jej się szczerze rozbawić braciszka. Niebieskie były takie bardzo neutralne, również wyglądały dobrze. Problemy zaczynały się gdy pojawiała się czerwień, albo co gorsza biel lub czarny. Nie do końca rozróżniała, która pojawia się kiedy. Wydawały jej się podobne, jednakże stopniowały jakby poziom agresji chłopaka. I dawały jej do zrozumienia jak powinna zareagować względem niego. Z jaką siłą. Bo jeśli chodzi o to, co robiła... Zawsze to samo. Pracowała na pełen etat. Zajmowała się tym, by on był spokojny. Wtuliła się policzkiem w jego dłoń z nadzieją, że nie zabierze jej od razu. Natomiast gdy ucałował jej skórę zamruczała mimowolnie. Takie gesty z jego strony były przez nią uwielbiane. Nigdy nie widziała w nich jakiś poważniejszych uczuć niż przyjaźń czy braterska troska. Może dlatego, że i nie myślała o nim inaczej. -Ja nie lubię kilku innych, ale to wiesz - Odpowiedziała mu zgodnie ze swoimi wcześniejszymi przemyśleniami. Mówiła coraz ciszej, jakby nie chcąc zepsuć atmosfery, która panowała w domku. Zastanawiała się co ma na myśli mówiąc " zadbam byś mogła oglądać je częściej". Skoro uważała, że oznaczają sympatię, to czy w takim wypadku zamierza zacząć w ten sposób lubić więcej osób? Może była zachłanna, ale nie bardzo podobałaby jej się ta wizja. Nie mogłaby znieść myśli, że zachowywałby się tak w stosunku do całkiem innej kobiety.
Od dość dawna nie był tak spokojny, tak przystosowany do interpretowania własnych myśli - prawdopodobnie to sprawiało, że czuł się dość nietypowo, tak inaczej - mimo że wciąż w jego głowie ścierały się sprzeczne fronty, to odnajdywał w tym jakiś głębszy sens, zupełnie jakby każda chwila, każdy moment miał być ulotny i jedyny w swoim rodzaju. Nie wiedział zresztą za bardzo, co właściwie się z nim dzieje, nie był do końca sobą i tak było mu lepiej, bowiem w gruncie rzeczy nie lubił się za bardzo. Zwykle skrywał tą myśl, jednakże w wypadku gdy jego umysł był tak swobodny, pozwolił jej przemknąć przez moment na widoku - nie lubił samego siebie, niechętnie patrzył w lustro...prawdopodobnie to sprawiało, że był jeszcze bardziej agresywny, jeszcze mniej przyjemny dla społeczeństwa, jeszcze bardziej od niego odszczepiony. Jak bowiem można szanować innych, skoro nie ma się szacunku do samego siebie, jeśli jest się swoim własnym największym wrogiem? Teraz miał okazję by lepiej przyjrzeć się temu co czuł do samego siebie - to, jak bardzo się nienawidzi, jak bardzo sobą gardzi, uczucie tak mocne że miał świadomość że nikt nigdy nie będzie mu tak wrogi jak on sam. W pewien sposób dodawało mu to siły by przeć dalej - w końcu niezależnie od tego jak bardzo nie bałby się śmierci, to na swój sposób przyniesie mu ona ulgę i satysfakcję. Gdy do tego dojdzie, prawdopodobnie będzie gotów przejść z tym na porządek dzienny. - Dobrze, poganiamy za wężami. Jeśli będziesz chciała, to złapię Ci jakiegoś i dostaniesz w prezencie - odparł spokojnie, wyobrażając sobie samego siebie ganiającego za buszującym w trawie gadem. To musiałoby być zabawne - trzeba będzie spróbować. Jak to w ogóle możliwe, że tak irytujące zajęcie upchnął w kategorię bliską przyjemności? Nie myślał jasno, prawdopodobnie to właśnie sprawiało że wszystko odbierał trochę inaczej, jakby każdą kolejną myśl miał widzieć w krzywym zwierciadle. Jedna była jasna - musi jej podarować węża. To brzmiało zaskakująco logicznie - miał w sobie jakieś dziwne przekonanie, że Tori bardzo chętnie pobawiłaby się z jego wężem. A może wężem od niego? Coś w tym stylu, sam nie był aktualnie pewien jakiego węża chciałby jej wsunąć w dłonie, ale na pewno byłby to dumny wąż. Czemu rozmyślał o wężach? I czemu wydawało mu się to takie naturalne? Sam nie rozumiał - mimo że był bardziej świadomy samego siebie, to był mniej świadomy samego siebie - witamy w radosnym świecie narkotyków. I tak oto znaleźli się w temacie...kolorów jego soczewek. Zaskakujące, bowiem nigdy nie brał pod uwagę że ktoś będzie zwracał na to uwagę. Ba, sam nie wiedział jak to działa przez długi czas, tym bardziej zastanawiało go jak to możliwe że Tori odkryła to z taką łatwością. Po prostu pasjonujące. - Tak, wiem o tym, jednakże niektóre rzeczy są nieuniknione. Wiesz, że gdy zaczynam się o Ciebie martwić to bywam czasem zbyt stanowczy - powiedział cicho po czym dodał: - Zaś brąz, który tak Ci się podoba jest dość specyficznym zwiastunem... Urwał. Nie był do końca pewien czy właściwie chce jej wyjawić dlaczego właściwie przybrał taki a nie inny kolor i co on oznacza, bowiem on był już tego świadom. Prawdopodobnie zachowałby to dla siebie, jednakże nie był aż tak skryty jak zwykle - narkotykowe uniesienie sprawiało że mówił więcej, myślał zupełnie inaczej i podejmował decyzje, których normalnie raczej by starał się uniknąć. W końcu podjął decyzję. - Brązowe oczy to zwiastun pragnienia...pragnień...potrzeb...jeśli tak Ci się podoba, to mogę zostawić je tylko dla Ciebie. Jednakże, musisz być świadoma. - wyrzucił z siebie powoli, po czym uznał że powiedział zbyt dużo i powinien zamilknąć. Niestety, nie był do końca pod swoją kontrolą, teraz musiał po prostu wybrać - czy na tym poprzestanie, czy pójdzie dalej. Coś w jego głowie nakazywało mu się nie zatrzymywać. - Brąz, oznacza pożądanie. - wyszeptał pusto po czym z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu zbliżył się do niej i pocałował ją. Nie tak jak zwykle - tym razem postanowił użyć języka. Palce wplótł w jej włosy, zaś drugą dłonią leniwie przesunął po jej ciele, zaczynając od piersi, a zatrzymując się gdzieś w okolicy zewnętrznej strony uda. Traktował ją jak siostrę, a mimo to, wszystko co robił nie wydawało mu się niewłaściwe, wręcz przeciwnie. W końcu czy jest coś złego w tym, że czasem jej pragnął?
Tori wiedziała jak to jest nie lubić siebie. Co dzień i ona spoglądała w lustro i to, co tam widziała z jednej strony ją cieszyło, z drugiej przygnębiało. Jasna, gładka cera bez ani jednej skazy. Długie, jasne włosy zawsze idealnie ułożone - nawet jeśli dopiero wstała z łóżka. Duże oczy, które nie wyglądały na zmęczone nawet, gdy nie spała całą noc lub męczył ją wielki kac. Wszystkie te cechy sprawiały, że była po prostu nie do ominięcia. Onieśmielała każdego swoją urodą. Problem tylko, że Tori nigdy nie chciała taka być. Marzyła, by ktoś poznał ją bez tej całej cudownej otoczki i zaakceptował. Zrozumiał. I raz jej pragnienie zostało wykorzystane w niewłaściwy sposób. Teraz na szczęście zaczęła wykorzystywać to, co potrafi. Choć nadal brakowało jej pewnego rodzaju akceptacji siebie. Natomiast w życiu by nie podejrzewała, że jej kochany braciszek może siebie nienawidzić. Jak to było możliwe, skoro ona była w niego zapatrzona? Do tego stopnia, że chyba jako jedyna na całym świecie nie uważała go za złego człowieka. I jej zdaniem on też nie powinien sobą gardzić, bo gdzieś głęboko był na prawdę cudowną osobą. Widziała to każdego dnia, gdy się o nią martwił. -Trzymam Cię za słowo - Zaśmiała się również tworząc w głowie obraz Gillesa latającego za wężem, którego upatrzyła sobie Toralei. Najbardziej niebezpieczny. Najbardziej groźnym. Najbardziej jadowitym. Najwyraźniej to właśnie taki był jej typ. Do takich indywidualności ją ciągnęło. Hm... Brzmi znajomo? Można by pomyśleć, że w swoim otoczeniu ma już właśnie takiego drapieżnika, który jest gotów w każdej chwili do wykonania skoku i śmiertelnego zatrucia czyjegoś organizmu. Tori często spoglądała w jego oczy, bo jak już na pewno było wspomniane wydawał się być bardziej odporny na jej przypadkowe ataki hipnozy. Nie była pewna, czy to kwestia soczewek. Charakteru. Jej stosunku do chłopaka. W każdym razie mogła napawać się widokiem jego źrenic i zmieniających się tęczówek. Wtedy też zaczęła je interpretować i dopasowywać do tematów ich rozmów, do tego co się działo później. Udało się więc wyróżnić kilka typów. Uważała jednak, że to mało. Że sporo kolorów na pewno jeszcze ominęło jej oczy. -Wiem. Cieszę się, że o mnie dbasz - Odpowiedziała mu jeszcze. Nie chciała się z nim kłócić na ten temat. Nie było sensu. Wolała posłuchać co ma jej do powiedzenia na temat brązowych soczewek, które pojawiały się na prawdę rzadko. Czuła się wyjątkowa, kiedy w ten sposób na nią patrzył. W końcu wiele trzeba, by przestały być niebieskie. A teraz? Ten kolor był tak intensywny. Aż niepokojąco intensywny. Dlatego czekała. Oglądała jego twarz gdy się mieszał i zastanawiała się co takiego ma do powiedzenia, że trudno mu zebrać myśli. Pożądanie? O tym nie myślała. Przecież byli jak rodzeństwo. Dziwne rodzeństwo, ale jednak. Nie spodziewała się z jego strony akurat takiego wyznania i dlatego zamrugała kilka razy szybko, w ewidentnym zaskoczeniu. Tyle zdążyła zrobić. Nic więcej, bo chłopak zbliżył się do niej i zrobił coś, czego w normalnym stanie na pewno by nie spróbował. Miała świadomość, że działa na niego jad bazyliszka. Jest tylko jeden problem... Na nią też. I dlatego gdy Gilles wpił się w jej wargi sama niemal odleciała. Odpuściła rozmyślanie nad za i przeciw. Od razu odwzajemniła pocałunek jak najbardziej pozwalając go pogłębić. Co więcej, zacisnęła palce na górnej części jego odzieży przytrzymując go. Jakby była przekonana, że on zaraz ucieknie. Czując jednak jego dłoń przesuwającą się po jej ciele zrozumiała, że nie miał takiego zamiaru. Dlatego bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zaczęła ściągać z niego koszulkę/koszulę. Ostatnio odmówiła tego Casimirowi. Nie potrafiła tego zrobić przez to iż cały czas pamiętała słowa pewnego krukona. One przyległy do tej czynności jak rzep i nie potrafiła rozdzielić tych dwóch spraw. Jednak teraz, pod wpływem narkotyku nie myślała tak, jak wcześniej. Podobno jad bazyliszka potrafi znieczulić nawet na śmierć bliskiego. Skoro nie przejęła obecnie np. listem o śmierci rodziców, to czemu miałoby ją ruszać to, że ktoś się na nią w paskudny sposób zemścił. Obecnie myślała tylko mężczyźnie, którego górna warstwa odzieży wylądowała gdzieś obok łóżka, a po którego torsie wodziła bardzo delikatnie opuszkami palców - lekko gilgocząc, lekko drażniąc przy każdym ruchu jego skórę. Nie przestawała się również z nim całować. Z pożądaniem. Z pasją. Jak gdyby marzyła o tym całe życie. I gdy tak teraz myślę to cóż, chyba Toralei znalazła sposób jak bez przeszkód zrobić to ze swoim chłopakiem. Z Casimirem oczywiście, a pro po którego dostanie niezwykłych wyrzutów sumienia gdy narkotyk przestanie działać. O ile będzie pamiętała co się w ogóle stało.
Zapewne nikogo nie zaskoczy fakt, że Gilles zdecydowanie zagubił się we własnych myślach - zazwyczaj zdarzało mu się to nadzwyczaj często, nie można wiec go winić że gdy był nie do końca sobą, to tym bardziej nie bardzo wiedział o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Ten diaboliczny taniec zmysłów i sprzecznych bodźców ciągnął go w przepaść, a on z radością leciał w otchłań zatracenia we własnych odczuciach. Zresztą nie narzekał - to było całkiem przyjemne, coś jak świadomość że nie musi już się oddawać tak przyziemnym zajęciom jak próby odnalezienia się gdzieś w materialnym świecie. Mimo że to tylko działanie narkotyku, to zdecydowanie było mu z tym dobrze - czuł się dobrze, odczuwając jak jego mózg jest irracjonalnie przepełniony a zarazem tak przecudownie pusty, zupełnie jakby nie przejmował się tym chorym natłokiem myśli, jakby już więcej nie miało go to męczyć. Całkowity brak jego zwyczajnej świadomości. Powoli doprowadzał się do tego, że zapominał kim właściwie jest, co sobą reprezentuje, co robił przez całe życie, prawie jakby odsunął od siebie swoją tożsamość, zostawiając czystą kartkę niczym idealną pustkę. Tak właśnie się czuł - był wyssany z jakichkolwiek części samego siebie. Wszystkie jego myśli kręciły się dookoła jednego - a raczej jednej. Wszystko nad czym panował, okalało ciasno Tori, zupełnie jakby nie chciał już wiedzieć o sobie nic, a całą uwagę chciał poświęcić właśnie jej. To było przyjemne uczucie - odpuścić sobie wszystko co przeszkadzało, co męczyło, mąciło mu w głowie, zostawić tylko i wyłącznie odczucia odnośnie jednego stworzenia, tak bliskiego jego zlodowaciałemu sercu. Jeśli jednak można uznać że powiedział coś nie do końca stosownego, od czego się powinien powstrzymać..cóż, to było nic, on nawet nie zaczął się rozkręcać. Jakiekolwiek opory moralne, które i tak były wątpliwe ze względu na jego powykręcany kręgosłup moralny, właśnie odchodziły w niepamięć zostawiając tylko jeden prosty cel - by pójść dalej, by działać jak nie dane mu było do tej pory, by robić to czego w sumie powinien uniknąć. Sam nie wiedział co pchało go do przodu, wiedział za to doskonale co innego. Jej dotyk doprowadzał go do utraty jakichkolwiek zbędnych myśli. Czując jej usta na swoich, jej palce na swojej klatce piersiowej...czy naprawdę mógłby się przejmować tak irracjonalnie niepotrzebnymi czynnościami jak myślenie? Nie, raczej nie, zdecydowanie nie było mu to aktualnie potrzebne. Wręcz przeciwnie, sam postanowił pozbawić jej górnej części odzieży, odsłaniając tą część jej pięknego ciała. W końcu się od niej oderwał, jednakże tylko pozornie - nie zamierzał się odsuwać. Powędrował pocałunkami po jej szyi, następnie biuście, brzuchu, by ponownie tą samą drogą powrócić znów do jej ust. Sam nie wiedział jak to możliwe że pozwolił sobie na to by pożądanie wzięło nad nim górę, jednakże teraz liczyła się tylko jego siostrzyczka, jej ciało tak blisko jego własnego. Przesunął dłoń na jej biust i nagle... Wszystko w jego głowie zamarło, zupełnie jakby ktoś wyłączył światło. Na chwilę się odsunął i spojrzał jej w oczy. Tylko soczewki sprawiały że jego spojrzenie nie było nieprzytomne, jednakże o tym że nie do końca był istotą myślącą świadczyły jego kolejne słowa. - Wiesz...ostatnio żałuję, że Casimir żyje. Gdyby go nie było, być może siostrzyczka mogłaby być tylko moja...gdyby nie istniał - powiedział cicho, a w jego przepełnionych brązem tęczówkach zamigotały niewielkie, szare cienie. Nie miał pojęcia czemu to powiedział, nie wiedział nawet czy mówi co myśli - po prostu to powiedział.
Dobrze, że jest ktoś, kto potrafi go choć na krótką chwilę wyciągnąć z tego całego mętliku. Oboje byli dla siebie opoką, bezpieczną przystanią. Nie wyobrażała sobie już życia bez niego. Zawsze musiał być gdzieś obecny - czy to w jej myślach, czy planach, a najlepiej gdy był zaraz obok i mogła oglądać go swoimi dużymi, jeszcze dwukolorowymi oczkami. Oboje opory moralne uznali za niepotrzebne. Rodziły by tylko przeszkadzające wątpliwości, wyrzuty sumienia. Czy powinna je mieć skoro ona tylko pozwala swojemu braciszkowi na upust pragnień i emocji? Jak na dobrą siostrę przystało. Przez jad bazyliszka zaczynała na to patrzeć właśnie w ten sposób. Jednak tak na prawdę wszelkie powódki były mało ważne. Skupiła się już tylko na jego pocałunkach. Odchyliła głowę do tyłu i wypuściła z ust ciche westchnienie wskazujące na to, że jest jej dobrze. Pragnęła więcej. Chciała stanąć przed nim naga (choć i tak była już tylko w stroju kąpielowym). Zobaczyć nago jego. Połączyć ich ciała w nieziemskiej rozkoszy. Gdzieś po głowie chodziła jej myśl, że Gilles musi być świetny. Zapewne brutalny a zarazem delikatny. Strasznie chciała by tego doświadczyć. On jednak swoją dziwną mysła musiał przerwać. Spojrzała na niego gdy wypowiedział te kilka słów, które zinterpretowała oczywiście pamiętając z kim rozmawia. Nie chodziło raczej o chęć pozbycia się Casimira, tylko o chęć posiadania Tori w całej okazałości. Choć tu znów fakt, że dziewczyna uważała go za dobrego przyćmił to iż Cas może faktycznie nie do końca bezpieczny w obecności ślizgona. Szczególnie, że zachowywał się dziwnie odkąd go poinformowała, że "chyba jest w związku ". - Jestem twoja... - Wyszeptała przenosząc dłoń na jego policzek o gładząc jego skórę. To mówiło wszystko. W tym momencie oddała mu się w pełni. I jakby dla zapieczętowania tego uniosła się na ramionach by ucałować i jego szyję. I zostać tam na chwile dłużej robiąc wyraźną i widoczną nawet gdy będzie ubrany malinkę. Ostatnio robiła to dla cudzej przyjemności. Teraz również dla swojej. Nie myśląc o tym jak to będzie wyglądało po wszystkim. Teraz na wzajem byli swoją własnością.
Gilles nie potrzebował więcej słów, mimo że właśnie te dwa były cholernie nierozważne, bowiem doprowadziły do tego że po prostu w to uwierzył. Tori jest jego, należy do niego, ma do niej pełne prawa, że nie powinien się nią właściwie dzielić, przecież ona jest jego. Ślizgonka prawdopodobnie nie była świadoma, jak ogromną burzę wywołała właśnie w jego głowie, jak bardzo zakorzeniła w niej właśnie te dwa słowa, jak bardzo go przekonała że mu sie prawnie należy, że nikt inny nie ma nic do gadania. Teraz już był tego całkowicie pewien - każdy kto ośmielił się położyć łapska na jego Tori, powinien zostać przynajmniej pozbawiony życia, ba, powinien cierpieć, błagać o litość. Ta myśl wystarczyła na całkiem sprawny komentarz do całej sytuacji - na razie. Wiedział bowiem, że pozornie tak proste słowa nie dadzą mu spać przez następne parę dni, że będzie rozmyślał czy na pewno miała na myśli to co zrozumiał, by ostatecznie dojść do tych samych wniosków. Nie był tylko świadom, jak bardzo poruszyło to w nim pewną strunę, która do tej pory pozostała nieznana, nienaruszona, nie wiedział nawet że taka istnieje, że pojawiła sie już dawno temu, omijając jego pierwszą warstwę myśli, by zakorzenić sie tam gdzie nie będzie mógł jej odkryć. Mimo że pragnienie nie zostało wypowiedziane, Gilles jako dobry brat już zaczął je spełniać - w końcu czy na prawdę potrzebował świadomości, żeby sprawdzić się w roli tego, który daje radość i szczęście swojej ukochanej siostrzyczce? Gdy ta była zajętą robienia mu malinki (która de facto niekoniecznie mu odpowiadała, bowiem czuł się z tym jak znaczone bydło, ale postanowił jej wybaczyć) kilkoma szybkimi, sprawnymi ruchami pozbawił ją stroju kąpielowego, mając możliwość ujrzeć ją w negliżu. Do tej chwili nie wiedział, że podświadomie pragnął, jednakże teraz to pragnienie było na pierwszym planie - ba, było widoczne nawet na zewnątrz, if you know what i mean.
+18:
Pozbył się reszty swoich ciuchów, samemu nie orientując się jak szybko mu to poszło. Teraz już byli przed sobą nadzy, a on nie zamierzał się powstrzymywać. Miał gdzieś, że ktoś może tu wejść. Miał gdzieś, że jego Tori teoretycznie ma chłopaka. Miał gdzieś, że było zbyt wiele powodów by tego nie robić. Jedyne czego był pewien, to tego że jej pragnie, że chce ją zdobyć i że za dużo myśli. Pora przestać. Ułożył się na łóżku i pociągnął ją za sobą. Przełożył jej udo przez swoją głowę, tak aby znalazła się okrakiem przed jego twarzą, po czym ułożył jej rękę na głowie i przyciągnął ją do swojego już uwolnionego z bielizny krocza. Wtedy zaczął ją pieścić językiem, początkowo tylko przeciągając po niej językiem wzdłuż, kilkukrotnie, powoli, po całości. Wtedy zrozumiał, że nie jest stworzony do takiego hamowania się i znacznie przyśpieszył, pieszcząc naprzemiennie jej płatki, łechtaczkę, kilkukrotnie nawet wsuwając w nią czubek języka.