Nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale są ulubionym miejscem spotkań małych czarodziejów, którzy pod czujnym okiem rodziców (albo i nie!) spędzają tutaj czas. Wieczorami można natknąć się również na zakochane pary albo zadumanych melancholików, palących magicznego papierosa w blasku księżyca.
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Możliwość wygadania się przyniosła jej ulgę. Przerabiała to z kilkorgiem Swansea, jednak żadne z nich nie było rodzoną siostrą. Nawet jeśli czuła smutek, to obecność Élé odpędzała zbierające się gradowe chmury. Świadomość, jak siostra się za nią stęskniła tym bardziej ją uradowała. Przy Swansea mogła paplać do woli bez zbędnego zmartwienia czy będzie im to przeszkadzać. Czuła się dobrze mając ją przy sobie. - Każdy z nas jest wyjątkowy, kochana. Każdy na swój sposób, ale ty… ty bijesz chyba wszystkich na głowę. Nawet nie wiesz jak zazdroszczę Ci podróży do Kanady. Dolinę Godryka znam już na pamięć, a chciałabym, żebyśmy kiedyś wyjechali wszyscy razem. - nieustannie od wielu lat wpatrywała się w Éléonore z siostrzanym uwielbieniem. Tak było i teraz, gdy siedziały razem na huśtawce. Dorosłe, podobne, pełne pozytywnych emocji żywionych do siebie nawzajem. Ściskała jej dłoń. Po chwili machnęła ręką. - Dobrze wiesz, że tak nie jest. Mama będzie się boczyć do świąt na mnie. - westchnęła i wzruszyła ramionami z rezygnacją. Nie potrafiła dogodzić rodzicielce ani się z nią w pełni dogadać. Uznała jednak, że skoro są tu razem, to nie powinna mówić o smutkach, a spędzić czas miło… Pytanie Éléonore miało to naprawić, nakierować, a i wywołało u Eli charakterystyczny uśmiech. - Spotkałam paru przystojniaków. Naprawdę wspaniali, jednak zawsze jest jakieś "ale". - oparła się o łańcuch huśtawki i patrzyła na siostrę z uśmiechem. - Nawet nie potrafię ich opisać jednym słowem. Jeden jest cholernie przystojny, bo ma specyficzna urodę. Wiesz, taką jaką lubię. Oczywiście namalowałam go w szkicowniku i niech Merlin broni, aby kiedykolwiek się o tym dowiedział. Mieliśmy iść na randkę, ale nam nie wyszło przez brak czasu. A potem, na Saharze… dobrze się bawiłam, ale odkryłam, że on … - zmarszczyła brwi i zniżyła głos do szeptu. Wiedziała, że siostrze może zaufać. - Nie mów rodzicom, dobrze? Elijah też nie wie, ale planuję dopiero mu powiedzieć. Chodzi o to, że ten przystojniak jest miły, szarmancki, trochę zbyt powściągliwy, ale naprawdę… - westchnęła z dziwną nostalgią. - … okazało się, że pracuje na Nokturnie. - posmutniała, zadrżała i popatrzyła na siostrę nieco zagubiona. - Czemu ktoś tak fajny musi pracować w takim podejrzanym miejscu? Wśród przestępców? Mam pecha, Élé. Mam pecha. - a to był dopiero jeden z kilku przystojniaków, na których patrzyła dłużej niż wypada.
Przyjemnie było siedzieć naprzeciwko siebie, tak blisko, czuć promienie słońca na ciele i ciepło w sercu, spowodowane obecnością rodzonej siostry. Miały w tym momencie swój świat, bezpieczną oazę. I choć nieopodal przechodzili inni czarodzieje, to jednak one były odosobnione i bezpieczne - mogły rozmawiać o wszystkim, na każdy temat. Żadne tabu nie istniało. Éléonore bardzo brakowało tego uczucia, przez całe studia i okres po nich nie miała przy sobie tak drogiej przyjaciółki, jak Elaine. Dziewczynie trudno było zaufać komukolwiek w takim samym stopniu, jakim ufała bliźniakom. Kiedy Elaine wspomniała o wspólnych podróżach - do głowy Éléonore zaczęły napływać przeróżne pomysły i fantazje: odbiegła myślami daleko, wyobrażając sobie całą ich trójkę zwiedzającą najróżniejsze zakątki świata. Ach, jakże byłoby cudownie móc tak razem przeżywać przygody. Może pojechaliby do Rumunii zobaczyć smoki? Albo na jakąś rajską wyspę, gdzie Elijah mógłby zrobić wspaniałą sesję zdjęciową, a Ela narysować cudowne pejzaże? Albo też... zaszyliby się w maleńkiej chatce w dzikich górach i mieli święty spokój. Co więc stoi na przeszkodzie? Najbliższe wolne od szkoły bliźniaków Éléonore rezerwuje na wspólny wyjazd. Nieważne gdzie, ważne by we trójkę. - Pojedziemy gdzieś razem, już niedługo, obiecuję - zapewniła siostrę. Gdy Elaine zaczęła opowiadać o swoich sprawach sercowych, Éléonore zamieniła się w słuch. Co jak co, ale to był dla niej istotny temat. Zdarzało się, że nieco matkowała w tych sprawach swojej młodszej siostrze (i nie zawsze spotykało się to z aprobatą) oraz prawiła jej morały. Cóż... bardzo przejmowała się jej losem i robiła to z dobrego serca. Cel był słuszny, jedynie efekty często tragiczne. Martwiła się o swojego Kwiatuszka, nie chciała, by ktoś ją kiedyś zranił. Sama miała za sobą kilka nieprzyjemnych epizodów i, nauczona doświadczeniem, próbowała zapobiegać podobnym sytuacjom w życiu Elaine. Niestety - często było to zwyczajne przewrażliwienie i upierdliwa nadopiekuńczość. Na wspomnienie o "przystojniaku o specyficznej urodzie", dziewczyna uśmiechnęła się zawadiacko i zmierzyła siostrę spojrzeniem. Oj tak, w czymś były podobne - pociągała ich niebanalna uroda i to coś u mężczyzn. Chłopak nie musiał być klasycznie ładny, by zwrócić na siebie uwagę Swansea, musiał się czymś wyróżniać. Jednakże w miarę wysłuchiwania opowieści Elaine, Élé stopniowo markotniała. Na Nokturnie? Dlaczego... O, nie, nie... To nie wróży nic dobrego. Kim jest ten chłopak, czym się zajmuje w tak szemranym miejscu? Nie może być aniołkiem, skoro pałęta się po tak okropnych dzielnicach. Zazwyczaj dziewczyna starała się nie patrzeć przez pryzmat stereotypów i nie oceniać książki po okładce, ale tutaj chodziło o bezpieczeństwo jej młodszej siostrzyczki! Co jeśli ten typ udaje szarmanckiego i miłego, a tak naprawdę ma paskudne plany względem młodej czarownicy? Zmorą Swansea była ich uroda. Choć nie były bez wad, to jednak miały w sobie coś, co przyciągało licznie płeć przeciwną. Wydawałoby się, że można tego pozazdrościć, ale nie - często doprowadzało to do kłopotów i złamanego serca. Ciężko jest wyczuć, czy ma się do czynienia z kimś wartościowym, o szlachetnych zamiarach. - Elaine, kochana... Oczywiście, że nikomu nie powiem, masz moje słowo - mówiąc to, dotknęła obiema dłońmi swojej klatki piersiowej, na znak składania przysięgi - Jednakże niepokoi mnie postać tego chłopca... - dodała poważnym tonem. Spojrzała raz jeszcze głęboko w oczy swojej siostry, na jej twarzy malował się smutek i zatroskanie - Jesteś piękną czarownicą i to przyciąga rzeszę adoratorów. Musisz znać swoją wartość i dobrze ocenić, czy dany mężczyzna jest Ciebie wart. Serio, Kwiatuszku, wiem co mówię. Nie raz przejechałam się na swojej naiwności i tym, że wierzyłam w ludzi. - dodała. Chciała jednak podnieść siostrę nieco na duchu. Nie miała zamiaru jej dobijać. - To nie jest kwestia pecha. Spróbuj wybadać teren, może ten chłopak nie jest jeszcze... em, skreślony. Jeśli jednak poczujesz choć najmniejszą niepewność i zagrożenie, od razu z tym skończ. - mówiła pewnym siebie lecz spokojnym tonem, z głębi serca i z czułością - Zasługujesz na kogoś wyjątkowego, siostrzyczko - podkreśliła. Po chwili zajrzała do swojej torebki i poczęła grzebać w niej przez dłuższą chwilę, usiłując coś znaleźć. W końcu poddała się, wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w stronę swojej torby. - Accio fasolki! - wypowiedziała i po sekundzie trzymała już w dłoni nieotwartą paczuszkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta. Ze szczerym, promiennym uśmiechem wyręczyła pudełeczko siostrze. Spojrzała na nią zachęcająco. - Masz może ochotę? Pamiętasz, jak kiedyś założyłyśmy się z Elijahem o to, kto zje tę w szaro-zielonym kolorze? - roześmiała się na samo wspomnienie. Pewny siebie brat oczywiście pochłonął tę nieszczęsną fasolkę, która okazała się być o smaku smarków z nosa... Cała trójka świetnie się wtedy bawiła. To było jeszcze za czasów, gdy rodzeństwo uczyło się w Hogwarcie. - Minęło tyle czasu, a pamiętam to jak dziś... - westchnęła nostalgicznie.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Och, Élé, to nie jest żaden chłopiec. To nie jest nawet student, ale spokojnie, jest przed trzydziestką, nie ma żony ani dzieci. Dowiedziałam się zanim do niego westchnęłam. - powiedziała to tonem doświadczonej w tego typu znajomościach. Wielokrotnie dawała sobie łamać serce mimo rad starszej siostry. Uczyła się na własnych błędach, a jednak można odnieść wrażenie, że im bardziej jej serce płakało za miłością do innego mężczyzny, tym bardziej się za takowym rozglądała zamiast dać sobie spokój. Widząc reakcję Éléonore, spięła ramiona. Nie chciała wywoływać w niej takich emocji! Co prawda chcąc nie chcą musiała zdradzić powód, dla którego zaczęła wątpić w relację z Leonelem, jednak nie sądziła, że siostra aż tak się o to zmartwi. Po chwili namysłu musiała przyznać jej rację. Na samą myśl o Nokturnie dostawała zimnych dreszczy, a i serce jej biło jak szalone. Chciałaby z nim jeszcze porozmawiać, spotkać się... byle tylko starczyło jej odwagi! Gdyby mogła, zabrałaby ze sobą Élé, jednak w tej sytuacji powinna porozmawiać z Flemingiem osobiście. Sęk w tym, że nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Nie rozumiała własnych uczuć. - Oj nie, kochana, obie dobrze wiemy, że urodę odziedziczyłam po tacie tak samo jak kolor włosów. Gdybym ich nie poprawiała metamorfomagią to pewnie nikt by się za mną dwa razy nie obejrzał. Za tobą to zapewne co chwila ktoś. - łagodnie się oburzyła, a i wspomniawszy o włosach swoje własne rozpuściła. Ich naturalny kolor oscylował przy ciemnym blondzie, a nie tak jasnym, z jakim się codziennie pokazywała. Niewielu znajomych wiedziało o tym detalu, ale też się nie chwaliła nim. Rozjaśniała swoje włosy z prostego powodu - aby być chociażby w minimalnym stopniu ładnym jak Éléonore. - Już sama nie wiem co czuję. - westchnęła i zamachała nogami, aby huśtawka łagodnie poruszyła się w w powietrzu. - On jest akurat naprawdę ostoją bezpieczeństwa w porównaniu z innym mężczyzną, którego poznałam... ale nie wiem czy chcę o nim mówić. - zagryzła usta i dyskretnie przełknęła gulę w gardle na samą myśl o Nathanielu. Nie miała odwagi przyznać się przed sobą, że chciałaby go zobaczyć jednocześnie świadoma, że to byłby błąd. Unikała go na Saharze jak ognia, a jednak gdzieś w podświadomości naprawdę chciałaby go widzieć. Potrafił w trymiga wywołać skrajność uczuć, a było to na swój sposób bardzo pociągające. Potrząsnęła głową, aby przywołać się do porządku i nie zdradzać uczuć związanych z Nathanielem. Roześmiała się na widok puszki z fasolkami. - Na Merlina, jak ja dawno ich nie próbowałam. Jasne, że pamiętam, my mieliśmy po jedenaście lat. Ale cierpiał, o raju, przez kilka godzin miał zielone włosy! A mi się śmiać chciało. - uśmiechnęła się bardzo ciepło na wspomnienia. - Wiesz, że to o nim myślę, gdy wyczarowuję patronusa? Działa za każdym razem. Czy to nie dziwne? - oparła policzek o jej ramię i zwyczajnie się doń przytuliła.
- Nie student? - uniosła brwi pełna zdumienia. Po poprzedniej wypowiedzi siostry mogła się tego spodziewać, jednakże mimo wszystko podkreślenie tej informacji nieco ją zaskoczyło. Chyba podświadomie, w jej głowie, malowała się wizja idealnego chłopaka dla Elaine: wykształconego, ambitnego, przystojnego i dobrego czarodzieja. I najlepiej z godnego rodu. Bądź co bądź, jej młodsza siostrzyczka była wyjątkowo urodziwa, do tego zdolna i posiadająca wiele talentów. Oczami wyobraźni Éléonore widziała ją u boku kogoś... wyjątkowego. Mimo wszystko, szybko po wypowiedzeniu tego zdania, Élé ugryzła się w język i zaklęła srogo w myślach. Ostatnio pilnowała się, by nie oceniać po pozorach. Podróże ją tego nauczyły. Poznała wielu ludzi, zarówno z rodzin magicznych, jak i tych mugolskich. Zafascynowała się także wieloma postaciami z... mroczniejszą przeszłością, którzy okazali się być wspaniałymi ludźmi, jedynie po przejściach. Poza tym nigdy nie wiadomo, co nas czeka i z kim zwiążemy swoją przyszłość. Miłość nie wybiera, a los płata nam figle. - Och, przepraszam, El... - dodała pośpiesznie - Oczywiście ufam Twojej intuicji, z pewnością postąpisz mądrze. Za bardzo wtryniam się w nie swoje sprawy. Ale... po prostu uważaj na siebie. - uśmiechnęła się czule. Minęło już trochę czasu odkąd Éléonore była w jakimkolwiek związku. Ostatni dość mocno odcisnął piętno na jej psychice. Osoba, w której się zadurzyła okazała się być zupełnie kimś innym, niż dziewczynie się wydawało. Szczęśliwie mogła zmienić otoczenie i już nigdy nie odpisać na żadną sowę od niego. Mimo to doskonale pamiętała tę karuzelę uczuć i emocji, mogła więc w pewnym stopniu wyobrazić sobie, co czuje Elaine. Nie chciała jednak na siłę drążyć tematu - nawet pomiędzy siostrami powinny istnieć jakieś tajemnice i myśli, które zachowuje się tylko i wyłącznie dla siebie. Jeśli Ela będzie chciała kontynuować temat, na pewno zrobi to sama z siebie. Najgorsze, co jej starsza siostra może zrobić, to ciągnąć niepohamowanie za język i tym samym sprawić przykrość. Ucieszyła się na tak entuzjastyczną reakcję Elaine na wspomnienia z dzieciństwa. Nieco obawiała się, że może już tego nie pamiętać - minęło trochę czasu. Anegdotka odnośnie patronusa bardzo ją rozczuliła. Właściwie to nigdy przedtem nie mówiły sobie o tym, o czym myślą przed wypowiedzeniem tego zaklęcia. Gdy Elaine przytuliła się do niej, Élé odwzajemniła gest i pogłaskała ją po głowie. Często robiła tak, gdy były młodsze i gdy El potrzebowała wsparcia z jej strony. - Wcale nie dziwne! Ja myślę o Was, o wspólnych świętach i o występach na scenie. Zawsze działa. - rozpromieniona, wzięła do ręki jedną z fasolek. Zmarszczyła czoło: czerwona. - Hmm, obstawiasz wiśnię czy chilli? - zapytała siostry. Sama miała nadzieję na smak wiśniowy. Te o smaku ostrej papryczki potrafią... dać nieźle popalić. Są piekielnie ostre, Bertie zaszalał. Zaryzykowała i przegryzła fasolkę. Nie minęło kilka sekund, a zaczęła krztusić się przeokrutnie, a do oczu napłynęły jej łzy. Gwałtownie wstała z huśtawki, jakby to miało pomóc w złapaniu przez nią oddechu. Szamotała się tak sama ze sobą przez kilka minut, a potem, gdy atak ostrości już minął... Roześmiała się, mając ubaw z samej siebie i swojej reakcji. Czuła się jak dziecko. I to było najlepsze! - No, kochana, teraz Twoja kolej - wydukała z trudem, wciąż próbując złapać spokojny oddech, bo gardło nadal nieco paliło - Spróbuj to pobić - zaśmiała się, jednocześnie masując sobie szyję.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Uważam, uważam. - odparła, nie mając absolutnie za złe siostrze dociekliwe pytania. Jej mogła zaufać w pełni, bez najmniejszych oporów i chociaż wstydziła się pewnych aspektów, to nigdy w życiu nie odebrałaby jej ciekawości jako czegoś negatywnego. Wzruszyła się zaufaniem i wiarą jaką w nią pokładała. Nie pomstowała na Leonela, a jedynie ostrzegła. Zachowała się tak jak powinna zrobić to starsza siostra, która ma na swoim koncie więcej związków niż taka Elaine. Niełatwo było jej zakochać się tak intensywnie, na dłuższy czas. Jeśli już to wzdychała do niektórych mężczyzn, pozwalała się im omotać, wodziła za nimi wzrokiem jednak na miłości platonicznej się to zazwyczaj skończyło. Przy Leonelu czuła się dobrze... nie krzywdził jej, był sympatyczny, a jednak wizja, że para się zakazaną magią utrudniała Elaine przełamanie się. - Swansea zawsze trzymają się razem. A pisałam ci jaką przyjmuje postać? W końcu przybiera pełną, to flaming. Elijah powiedział, że pasuje idealnie do mnie, choć z pewnością nie mam taki długich nog jak ten różowy ptak. Znowuż włosy tak, męczą mnie o poranku, bo budzę się z różowymi. - ciepło rozpływało się po całym jej ciele, kiedy dzieliła się pozytywnymi doświadczeniami. Możliwość wyczarowania patronusa było jej standardową ambicją. Nie byłaby prawdziwą panną z rodu Swansea, gdyby jej nie spełniła jeszcze w trakcie nauki podstawowej. - Jak sądzisz, powinnam dodać sobie kilka centymetrów wzrostu? Eli jest taki wysoki... ty też. Wszyscy jesteście, a ja taka malutka przy was. - zachichotała, jednak naprawdę oczekiwała porady. Nigdy nie zmieniała swojego wzrostu, bowiem nie czuła potrzeby, jednak ostatnimi czasy zaczęła rozważać ten pomysł. Gdy Gabriel ją przytulał to czuła się przytulana przez cholernie ciepłego i cudownego giganta. - Wiiiiiśnię. - uśmiechnęła się i obserwowała z uwagą na poczynania Élé, choć po cichu obawiała się czy aby... no właśnie, dokładnie tego! Gdy tylko Élé poderwała się, Elaine zrobiła to samo i spanikowana nie wiedziała co zrobić i jak zareagować. Zawołała jej imię, rozejrzała się, szukała sposobu, by jej ulżyć lecz zanim wpadła na pomysł wyciągnięcia różdżki i wyczarowania wody, siostra się już uporała się z efektem fasolki. - No naprawdę, Élé, mnie to nigdy tak nie bawiło jak was. Przecież te fasolki mogą uszkodzić struny głosowe, a masz taki piękny głos! - na wpół świadomie usiadła z powrotem na huśtawkę. Zwyczajne częstowanie się fasolkami zawsze wiązało się z ryzykiem i namiastką adrenaliny - a tej drugiej Elaine nie lubiła. Znała problem Elijaha i przez to nie potrafiła zechcieć ją odczuwać we własnych żyłach. Widząc jednak uśmiech siostry, uległa. Wsunęła dwa palce do puszki i wyciągnęła po omacku fasolkę o tajemniczym smaku. - Nie patrzę co jem, bo jeszcze mnie to przerazi. - zaśmiała się cicho. Zacisnęła mocno powieki i wrzuciła ją do ust. Bardzo niechętnie przegryzła i oczywiście tego pożałowała. Wykrzywiła się z obrzydzenia, a jej blond włosy pokryły się soczystym fioletem. - Surowe mięso... niedobrze mi. - zakryła usta czując jak zaczyna ją mdlić.
Swansea zawsze trzymają się razem. To powinno być ich rodowym motto. Rodzina ponad wszystko. Nie ważne jak układały się relacje i ile razy by się nie sprzeczali - zawsze każde stanie w obronie drugiego. Éléonore była dumna, że jest częścią tego pięknego drzewa genealogicznego. Ich ród był liczny, ale mimo to wszystkie rodziny cechowały się wielką zażyłością i dbaniem o swoje dzieci i ich przyszłość. Reputacja była ważna, ale ważniejsza była miłość i wzajemne wsparcie. - Flaming? Naprawdę? - Élé aż klasnęła w ręce z niepohamowanej ekscytacji. Formy patronusa to zawsze był ciekawy temat do rozmów. Umiejętność wyczarowania go jeszcze podczas nauki w szkole, to było coś. A pełna i wyrazista forma? Toż to majstersztyk. Duma rozpierała pierś Éléonore. Sama także opanowała dość szybko zaklęcie patronusa, było to dla niej bardzo ważne i poświęciła na to sporo czasu, będąc w Hogwarcie. Tak, flaming idealnie pasował do Elaine. Majestatyczny ptak, a jednak z odrobiną szaleństwa i artyzmu. No i ten kolor! - To najlepiej dopasowany patronus o jakim słyszałam! - dodała, uśmiechając się promiennie w stronę siostry - Och, Iskierko, dumna jestem. A wiesz, że ja mam wronę? Może te ptaki to nie przypadek w naszej rodzinie... Chociaż Elijah się ich boi - zmarszczyła brwi. Często zastanawiała się, jak to jest z tymi postaciami patronusów. Gdy podczas nauki jej własny zaczął przybierać kształt ptaka - była bardzo uradowana i podniecona. Ptak oznaczał dla niej wolność, niezależność, możliwość swobodnej eksploracji otoczenia. Jednakże wrona nieco ją rozczarowała. To takie pospolite, szare ptaszysko. Dopiero po pewnym czasie doceniła jej wyjątkowość. Ludzie nie dostrzegają tylu barw, co ptaki. Oczami tych cudownych zwierząt, wrona jest przepiękna i pełna barw. I z tym Éléonore się mogła utożsamić - nie każdy widział ją taką, jaką jest naprawdę, nie od razu. Kiedy Elaine wspomniała o swoim flamingu, Élé zrobiło się cieplej na sercu - coś jeszcze je łączyło. - Uważam, że Twój wzrost jest w porządku, ale gdybym sama miała taką możliwość dopasowywania swojego wyglądu do okazji i sytuacji, na pewno bym z tego skorzystała - odpowiedziała szczerze. Metamorfomagia była pomocna w wielu dziedzinach życia i szczególnie upragniona przez aktorów. Jednakże Élé poznała osobiście tylko jednego czarodzieja, który stawał na deskach teatru i był obdarzony tym darem, co bliźnięta. - No dobrze, dobrze. Weź tylko jedną i już chowam to pudełeczko grozy - przekomarzała się z siostrą, gdy ta opierała się zabawie. Miała rację, pod pewnymi względami była podobna do Elijaha, szczególnie gdy chodziło o upodobanie do znajdywania się w tarapatach lub, tak jak tutaj, do głupich zabaw, które mogą okazać się niebezpieczne. Cóż, genów nie oszukasz. I choć bliźniacy byli jak dwie krople wody (szczególnie za dzieciaka), to cała ich trójka posiadała wymiksowane wspólne cechy. Elaine mimo wszystko skusiła się na jedną fasolkę. I chyba nie była zadowolona z tego kroku... Éléonore także nie, widząc biedną siostrzyczkę i jej minę tuż po skosztowaniu tego "smakołyka"... - Na brodę Merlina! - zawołała, wpatrując się we włosy młodszej siostry ze zdumieniem. To, co się z nimi działo, było niesamowite. Czuła się winna cierpieniu siostry. - Eli, tak bardzo Cię przepraszam, to był kiepski pomysł - powiedziała ze skruchą. Chciała jej jakoś pomóc, ale nie bardzo wiedziała jak. Czemu zawsze trafiają się takie obrzydliwe smaki? Na palcach jednej ręki mogła zliczyć prawdziwie apetyczne fasolki, które trafiły jej się przez całe życie.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Komplement siostry przyjęła z zachwytem. Nigdy nie zastanawiała się jakoś głęboko nad dopasowaniem patronusa do czarodzieja. Zaakceptowała flaminga uznawszy go za wspaniałego ptaka. Sam fakt, że i patronus Éléonore miał skrzydła dawał do zrozumienia. Pierwsza sylaba oznaczała "łabędź", druga zaś wiadomo, że morze. O ironio, Elijah obawiał się ptaków, a Elaine morza. Nawet na tej płaszczyźnie wzajemnie się uzupełniali. Wszystko było ze sobą w jakiś tajemniczy sposób połączone. Ucieszyła się słysząc, że i patronus Élé przedstawia ptaka, choć nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że to wrona. - To nie może być przypadek. Hm, zapytam Cassiussa, Cealestine, Billie i Gabriela jakie ich są formy patronusa. - Może mają już pełen kształt? Warto sprawdzić ten detal! - Ciekawi mnie jak to jest, że akurat patronus przedstawia zwierzę. To chyba jedna z tajemnic białej magii, prawda? - zsunęła kosmyki włosów za ucho, aby nie powiewały na wietrze. Usłyszawszy aprobatę, zeszła z huśtawki z wielkim uśmiechem. - A więc… - rozłożyła ręce na boki, stanęła na palcach i powoli obróciła się wokół własnej osi, a czyniąc to, rosła. Jeden centymetr, dwa… i zatrzymała się na trzech. - Może być? Uou, ale mam długie nogi! - zerknęła w dół, przygryzła kącik ust i próbowała oszacować czy urosła równomiernie, czy nie ma się wrażenia zbyt krótkich rąk bądź nóg. Oczekiwała profesjonalnej oceny starszej siostry! Bez lustra ciężko było to samodzielnie określić. Zastanawiała się kto pierwszy zauważy różnicę w jej wzroście. Znając życie - Elijah, zawsze i wszędzie. Może Riley też? Byłoby miło… Usiadła z powrotem na huśtawkę, aby oddać się konsumpcji fasolek wszystkich smaków. Miała złudną nadzieję natrafić na jakiś cudowny smak, jednakże surowe mięso… naprawdę było jej niedobrze. Powstrzymywała odruch wymiotny, zaciskała mocno powieki i starała się oddychać powoli. - Maszmożebutelkęwody? - zapytała przytłumionym dłonią głosem i posłała jej błagające spojrzenie. - Przecież sama ją wzięłam, więc nie jesteś winna… niech mnie avada trzaśnie, trafiłam na obrzydliwą! Chyba jestem sobie winna lody. - zaśmiała się cicho, choć wciąż wzdrygała się od intensywnego zaatakowania biednych kubków smakowych.[/b]
Widziała już wiele razy metamorfomagiczne popisy bliźniaków, a jednak za każdym razem wpadała w zachwyt, a na jej ciele pojawiała się gęsia skórka. To było coś niesamowitego. Zazdrościła piekielnie tej zdolności, choć rzecz jasna - w zdrowy sposób, bez negatywnych uczuć. Jak każdy, posiadała kompleksy i znała swoje niedoskonałości, więc taka korekta z odrobiną magii byłaby jak znalazł. No i oczywiście wiele korzyści związanych z graniem w sztukach teatralnych... Życie byłoby prostsze i może ciut zabawniejsze. Ale chociaż mogła popatrzeć na wyczyny siostry i brata. Cudowne rodzeństwo! Uwielbiała obserwować, gdy zmieniają sobie kształt nosa lub liczbę palców u dłoni. Często tak właśnie kończyły się ich wspólne pogaduszki - na wygłupianiu się i prezentowaniu przedziwnych modyfikacji swojego ciała. Oj, ileż to razy zdenerwowani rodzice wpadali do sypialni i udzielali srogiej reprymendy całej trójce za brak poszanowania do tego daru. Ale kto by się tego słuchał, pff. - Wow, El! Teraz masz nogi jak prawdziwy flaming - zachichotała i mocno odepchnęła się nogami od ziemi, co spowodowało, że poszybowała wysoko na huśtawce. Poczuła przyjemny chłód wiatru na twarzy, a jej włosy rozwiały się na wszystkie strony. Czuła się jak dziecko, nie chciała tego zmieniać. To wspólne popołudnie było lepsze, niż oczekiwała. - I chyba nawet wyszło Ci proporcjonalnie - dodała, mierząc wzorkiem siostrę od stóp do głów. Kiedy Elaine wydukała z trudem prośbę o wodę - Éléonore, niewiele myśląc, chwyciła za swoją różdżkę i wypowiedziała dobrze znane zaklęcie: - Aguamenti - z końca różdżki wydostał się mały strumyczek czystej wody. Podeszła pospiesznie do młodszej siostry wraz z ową mini-fontanną - Może to coś pomoże? - powiedziała z nadzieją w głosie. - Dość tych fasolek. Wmuszę je w Elijaha. - uśmiechnęła się z diablikami w oczach, to był niecny plan. Braciszku, strzeż się! - Lody to świetny pomysł, moja droga! - wyraziła aprobatę z uśmiechem. Lato się kończy, trzeba wykorzystać ostatnie chwile ciepła. A lodów nigdy za wiele. - To gdzie idziemy?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odsunęła się, gdy siostra rozhuśtała się i poszybowała wysoko. Przez ten czas wpatrywała się w swoje nogi, próbowała porównać długość ramion i ewentualnie je dopasować. W obcasach wyglądałaby oszałamiająco, gdyby tylko miała gdzie wybrać się na randkę. Tęskniła za obcasami, bowiem na pustyni zmuszona była nosić wygodne adidasy albo osiem par różnego rodzaju klapek. - Zamknij oczy, to coś ci pokażę. - uśmiechnęła się i gdy siostra spełniła prośbę, przemalowała całe swoje ciało na różowo - począwszy od włosów, skończywszy na skórze, a i dyskretnie z pomocą zaklęć transmutacyjnych zmieniła barwę swoich ubrań. - Zobacz. - roześmiała się na swój własny widok, bo była różowiótka od góry do dołu, a jedynie pozostały niebieskie oczęta i nieruszone znamię na karku. Śmiech Elaine był głośny i naprawdę pogodny. Przy Élé tak łatwo przychodziło jej "bawienie się" metamorfomagią, a przecież nigdy tego nie robiła poza obrębem rodziny. Dla śmiechu siostry była w stanie nawet transmutować sobie nos i usta w dziób, jednak uznała, że nie jest jeszcze gotowa na aż takie żarty. Wypicie wody pomogło i powoli zapominała o przykrym doświadczeniu związanym z fasolkami. Rozsądek zabraniał się nimi częstować, jednak przy Élé, która przecież tak długo była poza granicami pańśtwa, wszystko się zmieniało. Chciała sprawić jej przyjemność tylko nie przewidziała słabości swojego żołądka i nietolerancji na smaki surowego mięsa. Chyba nigdy jeszcze nie trafiła na przepyszną, zazwyczaj albo te negatywne bądź neutralne, które nie robiły wrażenia. - Biedny Elijah, powinnam go ostrzec. - znów się roześmiała, a i usiadła obok siostry. Zamachała ręką i "strzepnęła" ze skóry różowy kolor. Powoli, zaczynając od koniuszków palców, "zmywała" z siebie barwę, a i obserwowała czy idzie to równomiernie. Przyjemne mrowienie skóry oznaczało prawidłowe zmiany ciała. Przynajmniej tyle! - Mamy w okolicy z trzynaście budek z lodami. Ale może poczekamy aż Elijah wróci? Powinien być za parę godzin, a i na chwilę oddam cię rodzicom, bo przecież rano mówili, że będą chcieli z tobą porozmawiać czy coś. Już widziałam jak mama na mnie patrzyła, gdy mówiłam, że idę się z tobą zobaczyć i nie wiem czy wrócimy na obiad.
- O, łał. W takim wydaniu jeszcze Cię nie widziałam - Éléonore pokiwała głową z uznaniem, na widok przemiany siostry. Elaine wyglądała jak prawdziwy flaming, jedynie bardziej zgrabny i urodziwy, bo... nadal była przecież człowiekiem. To było coś niesamowitego! Prawdziwy dar, do tego tak umiejętnie wykorzystywany - nawet jeśli dla uciech i zabaw, to w taki perfekcyjny sposób. Dziewczyna dopracowała wszystko, a to tylko dlatego, by rozweselić swoją straszą siostrę. No i jak tu się nie wzruszyć? Swansea wstała i obeszła dookoła (można śmiało zaznaczyć) najbardziej różową czarownicę w Dolinie Godryka. Była zdumiona i jednocześnie pełna podziwu. Uśmiech sam cisnął jej się na usta. - Jesteś niemożliwa! - zachichotała i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, niczym nauczyciel oceniający egzamin z transmutacji - Ciekawa jestem, jak w takim wydaniu wyglądałby Eli. Przy najbliższej okazji musicie zademonstrować mi coś razem. - dodała. W takich chwilach, jak te, Éléonore bardzo doceniała wartość rodziny. Jej rodziny. Cieszyła się, że jednak ma ich - swoje bliźniaki. Rodzice często nie potrafili zrozumieć pewnych spraw, widzieli wszystko przez pryzmat swojego udanego życia. To w towarzystwie Elaine i Elijaha mogła być w pełni sobą. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tęskniła za tym uczuciem. I za nimi. Oparła głowę o barierkę huśtawki i przymknęła oczy. Łapała jedne z ostatnich promieni słońca, ciesząc się z tego spotkania. I pomyśleć, że miała chwilę zwątpienia i paniki... Zupełnie bezsensu! W końcu jest w domu, wśród swoich. Kiedy Elaine wspomniała o mamie, tacie i Elijahu, do Élé dotarło, że faktycznie trochę ich zaniedbała. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Ale przecież nie wyjeżdża nigdzie, w dodatku spotkają się wieczorem w domu, wszyscy razem. Nie chciała być niegrzeczna względem reszty domowników, a i też mocno się za nimi stęskniła. Miała im sporo do opowiedzenia. - Masz rację... - westchnęła - Im później pogadam z mamą, tym dłuższe będę miała kazanie - uśmiechnęła się pod nosem. W sumie to... nawet jej tego brakowało. Sięgnęła ręką do kieszeni, a jej palce zatrzymały się na małym pudełeczku fasolek. W jej oczach pojawił się błysk. - No i mam pewne plany, co do naszego braciszka - mówiąc to, wyprostowała się, podeszła do siostry i mocno objęła ją. Tak, jakby już nigdy miały się nie spotkać. Ale przecież zobaczą się, już niedługo. - To do później, Kwiatuszku! Trzymaj za mnie kciuki, oby rodzice nie zjedli mnie żywcem - zaśmiała się, trochę nerwowo. Cóż, powrót do domu był nieco stresujący. Nie przepadała za milionem pytań zadawanych jak na przesłuchaniu. Tak, tak, to wszystko z miłości i tęsknoty. Ale, na brodę Merlina, są jakieś granice. Musi to przeżyć, a potem wszystko wróci do normy - odrobią stracony czas i nacieszą się sobą. Znów będzie jak dawniej, a do tego czasu cała nadzieja w bracie, oby uratował ją w porę, zanim padnie od pogawędek z rodzicami. Niespiesznym krokiem skierowała się w stronę ich rodzinnego domu. Zanim Elaine zniknęła jej z pola widzenia, obejrzała się jeszcze za nią dwa razy i pomachała radośnie. Tak, to był bardzo przyjemnie spędzony czas.
Nie spodziewała się kompletnie tego, że go spotka. Oczywiście słyszała, że wrócił i nawet setki razy wyobrażała sobie scenariusz takiego spotkania. Złość, krzyk, wyrzuty sumienia. I im bardziej w to brnęła, tym zabawniejsze się jej to wydawało. Nie była przecież taką dziewczyną i nie chciała taką zostać. Był czas, gdy zabiłaby go gołymi rękoma, jednak czy nie byli na to już po prostu za starzy? Spacerując alejką w centrum Doliny, chłonęła wiosenne słońce. Zakupy zrobiła szybko, wrzucając niedbale sprawunki do torebki i zamykając za sobą rodzinny sklep, w którym wcześniej pracowała, miała zamiar kupić kawę i cynamonowe ciastko, zanim wrócić do zamku i rzuci się w wir nauki. Odetchnęła cicho, czując, jak rude pasma kołyszą się leniwie na wietrze i łaskoczą jej policzki czy szyję. Poprawiła sięgający połowy uda, ciemnozielony płaszcz i skręciła w jedną z mniejszych uliczek, gdzie znajdowała się znana cukiernia. Wtedy też karmelowe ślepia dostrzegły w tłumie zarys znajomej postaci, o ciemnych lokach i szerokich ramionach. Zacisnęła usta, stając w miejscu i zastanawiając się właściwie, co powinna zrobić. Pójść sobie? Unikać się dalej? Nie. Nie mogła przecież tego tak zostawić, bo chcąc czy nie chcąc, Cortez był w jakiś sposób częścią jej życia absolutnie od zawsze oraz istniały emocje znacznie silniejsze, niż złość czy rozczarowanie. Zresztą, była przyzwyczajona do wbijanych w plecy noży, więc dlaczego nie znieść jeszcze jednego. Lance była bezpośrednia, nic więc dziwnego, że porzuciła myśl o słodkiej przekąsce, podchodząc do niego i łapiąc go bez słowa za rękę, posyłając mu jedynie krótkie spojrzenie, aby zaraz porwać go z pomocą teleportacji w bardziej ustronne miejsce. I chyba podświadomie wybrała huśtawki, bo przecież razem z Isabellą i Elizabeth — we czwórkę, tak wiele godzin za dzieciaka spędzi w ogrodzie, korzystając z frajdy, którą dawały. Szmer ulic i stukot obcasów zmienił się w cichy śpiew ptaków, które nieśmiało przysiadywały na zieleniejących gałęziach drzew. Musiała się upewnić, więc stanęła przed nim i odchyliła głowę do tyłu, ze spokojem przyglądając się dobrze znanej sobie twarzy, doszukując się najmniejszych zmian w spojrzeniu czy śladu blizn. Bo przecież skąd miała wiedzieć, co się z nim działo? Aby miał pewność, że nie zamierzała go pozbawić życia i zmienić w kamienny posąg służący za karmnik dla ptaków, wciąż zaciskała kurczowo jego dłoń, wbijając chłodne w palce w znacznie większą, rozgrzaną dłoń. Właściwie nie miała pojęcia, czy chciała słuchać wymówek i czy było im to potrzebne, chociaż znając Aleksandra, wiedziała, że i tak coś powie. Przełknęła więc ślinę, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg. - Ciesze się, że jesteś cały. I że żyjesz. Wydusiła w końcu dość cicho i spodziewając się kompletnie innego brzmienia, aż drgnęła na rozbrzmiewającą w tonie ulgę oraz łagodność. Z pewnością w jej oczach działo się więcej, niż pokazywało to jej zachowanie czy ciało.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nie od dzisiaj wiadomo, że ten czarnowłosy ślizgon nie lubił zamkniętych pomieszczeń. Wolał naturę, więc nawet jeśli miał czytać książkę wolał to robić na zewnątrz. Sposób jaki wybrał jednak na tą czynność, był jednak bardzo nietypowy. Szedł bowiem ulicą z otwartą książką i czytając ją, przerywał co jakiś czas obserwując to co się działo wokoło niego. Ubrany w pełny zestaw czarnego garnituru mając złapane wszystkie włosy grubą srebrną gumką z tyłu głowy. Tak by nie przeszkadzały mu w tej czynności i nie rozpraszały bardziej. Przewracał kolejną stronę książki zaczytany w Przypominajce kiedy ktoś go złapał za rękę i świat zawirował. Trochę go zemdliło, pomimo, że był przyzwyczajony do teleportacji. To taka nagła zawsze należała do tych nieprzyjemnych przemieszczań się między lokacjami. Nawet nie zwrócił uwagi na to gdzie jest, od razu gwałtownie obrócił się, jak tylko poczuł twarde podłoże pod nogami. I w chwili gdy zwężone źrenice dostrzegły śmiałka tego czynu, jego złość i gniew jaka malowała się na twarzy zniknęła, a skóra zdawała się nieco jaśniejsza. Jakby w jednej chwili dziewczyna wyciągnęła całe promienie słońca które pochwyciły przez ten cały czas nieobecności i pobyt w gorącej Hiszpanii. Ręka z książką opadła wzdłuż ciała, druga, za którą trzymała Nessa poddała się wszystkiemu. Zdawał się być tak bardzo bezbronny. Jakby w tej krótkiej chwili uciekło z niego życie. Ostatni promyk szczęścia został wyssany przez dementora. Dostał od niej list. W tamtej chwili coś w nim pękło, na całe szczęście nie było przy nim żadnej żywej duszy. Bowiem klnę się na ród Cortezów, wymordowałby wszystkich obecnych bez chwili wahania. Był wściekły na siebie, na swoje nastawienie, zachowanie. Gotów był pozbyć się tamtego Aleksandra, przelać krew i uśmiercić nie tylko przypadkowe istnienia, ale i samego siebie. Ostatnie resztki duszy, które nie warte były życia. Nie jeśli żyła w taki sposób. - Fizycznie może i tak... - głos mu się załamał, przechodził w szloch, a on sam cofał się przed rudowłosą. Przed ciężarem jej oczu, czuł się za mały, czuł się nikim, niegodnym nawet patrzeć w jej stronę, a co dopiero prosto w oczy. Cofając się tak w końcu odpadł na ziemię. Podciągnął nogi pod brzuch i schował między nimi głowę i zakrył twarz rękoma. - Nigdy nie będę w stanie się zmienić... Przestać ranić najbliższych... Nie będę...- Starał się nie rozpłakać, nie rozkleić całkowicie, ale nie był gotowy na tą rozmowę, na ich spotkanie. Nigdy nie byłby gotowy.
Pomimo początkowej złości, bez cienia protestu dał się porwać w tłum, chociaż doskonale wiedziała, że nie każdy mógł sobie tak pogrywać. Wiedziała też, że nie mógł teraz znieść jej spojrzenia, jej głosu. Więc patrzyła przez siebie, mocno zaciskając palce na bezwiednie ulegającej dłoni, która kompletnie nie była w stylu Aleksandra Corteza, co utwierdzała Lanceley w przekonaniu, że coś było nie w porządku. Była jednak uparta, stanowcza — nie zostawiała spraw bez wyjaśnienia. Nauczyła się, jak wiele mogły kosztować ją niedomknięte rozdziały i obiecała sobie przecież, że nigdy więcej do tego nie dopuści. Dlatego też bez cienia obaw czy wątpliwości, teleportowała ich na jeden z bocznych skwerów w Dolinie, gdzie tkwiły huśtawki. Przełknęła ślinę, unosząc dłoń i przesuwając za ucho miedziany kosmyk włosów, podrywanych leniwie przez wczesnowiosenny wiatr ku górze. Błękitne niebo usłane było białymi obłokami, zza których przebijały się promienie słońca. Było naprawdę ciepło. Drzewa i trawa coraz mocniej kusiły zielenią, pojawiały się pierwsze kwiaty. Nie było chyba ludzi, którzy nie darzyliby wiosny sympatią. Każdy wtedy miał wrażenie, że może zacząć od nowa, a stare porażki czy sukcesy nie mają takiego znaczenia. Spojrzała na niego, przekręcając głowę w bok w zaniepokojeniu na brzmienie łamiących się słów, które pozostawiły jej usta w subtelnym rozchyleniu. Poczuła, jak dłonie zaciskają się jej w pięści. Z jednej strony kolejny raz utwierdziła się w przekonaniu, że Aleks wcale nie był takim potworem bez emocji, za jakiego uważała go cała reszta świata i być może nawet on sam. Milczała, stojąc w miejscu i obserwując, jak uginają się pod nim nogi, jak oplata je rękoma niczym niewinny chłopczyk. Niedbale rzuciła torebkę na ziemię, przesuwając palcami po powiekach w zamyśleniu. Była tragiczna w takich sytuacjach. Była deską emocjonalną, która bazowała na czerni oraz bieli. Niewiele myśląc, rozluźniła dłonie i ruszyła do przodu. Kucnęła za jego plecami, obejmując go i opierając głowę o jego plecy. Skoro nie chciał, żeby na niego patrzyła — to nie będzie. Nie wątpiła w to, że czuł się okropnie i nie chciałby, aby ktokolwiek widział jego twarz w takim stanie. Zacisnęła dłonie na materiale jego płaszcza, bo co innego jej zostało? Była wściekła i pewnie zabiła go tysiące razy w myślach czy w tych lepszych snach, ale na Merlina, byli dorosłymi ludźmi i świat nie kręcił się dookoła niej. Widocznie miał powód. Nie mogła przecież skreślić kogoś, kogo znała całe życie tylko dlatego, że wydarzyły się rzeczy, które być może nie powinny. Sama nie wiedziała. Rudzielec uniósł leniwie powieki, czując w nozdrzach znajomy zapach męskich perfum. - Jak będziesz sobie tak powtarzał, to faktycznie, nie będziesz Aleks. -odparła ze spokojem tak charakterystycznym dla siebie, nie chcąc go okłamywać. Wątpienie w siebie czy użalanie się nad sobą nie sprawi, że świat się zmieni. Że ktokolwiek się zmieni.- Mam sobie pójść? Zapytała jeszcze cicho, wzdychając mimowolnie i unosząc się nieco wyżej, aby oprzeć brodę o jego ramię i spojrzeć gdzieś przed siebie. Nigdy go nie widziała w takim stanie i nie był to dla niej przyjemny ani komfortowy widok. Czuła się poniekąd winna, a jednocześnie nie miała pojęcia, jak mu pomóc.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zaskakiwała go jego własna reakcja, nie był świadomy że był do tego nawet zdolny. Nie potrafił nigdy wymusić u siebie takiego stanu. Miewał maski na różne sytuacje, ale nigdy szloch do nich nie należał. Cortezowie bowiem nie płakali. On nie płakał, a tutaj jednakże ktoś z niego wycisnął te emocje. Była to w zasadzie druga osoba, której się to udało. Druga dziewczyna, z czego Fire wymusiła zaklęciem, a później przez to bardzo cierpiała. Tak Ślizgonka była w tej kwestii lepsza od swojej poprzedniczki na każdej płaszczyźnie. Przez co teraz to on się ukrywał przed światem. Nie chcąc by ktoś go w takim stanie ujrzał. Wstydził się tego i nie potrafił tego zatrzymać. - Nie, proszę zostań - Powiedział jedynie, ocierając twarz rękawami i później ręką. - Już zdecydowanie za długo nie miałem szansy by z tobą porozmawiać. By posiedzieć przy tobie, czy choćby nawet jedynie popatrzyć - dodał podnosząc zaczerwienione oczy na dziewczynę nim ta przeszła za plecy. Po tym wbił wzrok gdzieś w czubki swoich butów. - Niestety to nie jest takie proste. Za dużo już razy tak mówiłem. A moje czyny mówią same za siebie. Chęć zdobycia większej mocy i wiedzy mnie pochłania. Przestaje się liczyć wtedy wszystko inne. Nawet jeśli tego nie chcę. Jednak moja dziedzina nie wybacza pomyłek, a do tego mogą doprowadzić większe emocje, albo rozkojarzenie. - Powiedział zgodnie z prawdą i sposobem w jaki działał. Pomimo, że nie brzmiało to za dobrze. Wręcz nie zdziwi się jeśli sobie po tym Nessa pójdzie. Przez to znów założył ręce za głowę i opierając je w łokciach na kolanach wpatrywał się dalej przed siebie. Czekając na moment w którym to jego była narzeczona wyda wyrok.
To nie był Aleksander Cortez, którego znała. Wyjazd go zmienił, obudził w nim jakieś emocje i uczucia, które zwykle tak skrzętnie ukrywał. Nie był typem okazującym słabość, nawet przy niej nigdy wcześniej tak się nie rozsypał. Dla Nessy to był wystarczający powód do niepokoju. Omiotła jego sylwetkę spojrzeniem, czując, jak cała złość i rozczarowanie ustępują. Znali się praktycznie całe życie, Alek zawsze był dla niej dobry i na swój sposób się o nią troszczył. Jeden nóż wbity w plecy nie zmieniał tutaj niczego. Nie zapomni o tym wszystkim, nie skreśli tego przez jeden błąd. Ruchem głowy zgarnęła włosy na plecy, czując, jak dłonie zaciskają się jej w piąstki. Dwa skrajne uczucia zawładnęły jej umysłem, sprawiając, że przez drobne ciało przemknął dreszcz. Przełknęła głośniej powietrze, wciąż palcami kurczowo trzymając się wierzchniego odzienia mężczyzny, jakby obawiała się, że się rozmyśli i ucieknie, zmieni zdanie. A przecież zawsze mieli ze sobą rozmawiać – niezależnie od wszystkiego, taka była umowa, obietnica. Ich należało przestrzegać. - W porządku, nigdzie mi się nie śpieszy. Posiedzimy tu sobie. -mruknęła w odpowiedzi po chwili milczenia, uśmiechając się krótko i odwzajemniając wcześniej jego spojrzenie. Poza tym dziwnym smutkiem i poczuciem, winy w atmosferze dookoła nich, kryła się też jakaś niezręczność, której od wielu lat nie odczuwała. Trudno jej było ocenić, wszystko zrozumieć, wszach w emocjach i relacjach międzyludzkich nie była najlepszą osobą. Zaczął mówić, a ruda po prostu słuchała, wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą i wciąż go obejmując, nie odsunęła się nawet na chwilę.- Wszystko jest proste, tylko sami to sobie komplikujemy. To prawda, zachowałeś się okropnie, ale to wciąż za mało, aby mnie w jakiś sposób zniszczyć. Co złego jest w pochłaniających Cię marzeniach? Czy życie nie polega na gonitwie za tym, co da nam spełnienie? Może dla Ciebie to akurat to. Zamilkła na chwilę, wzdychać ciężko. Rozluźniła uścisk, cofając dłonie i przesuwając nimi po jego ramionach, przywarła do pleców, wbijając wzrok we własne paznokcie. Nie chodziło tu o kwestie wybaczenia, karania go. Zwyczajnie wierzyła, że nie powinien zostać z tym sam. Zacisnęła usta, nie mając widocznie zamiaru się nigdzie ruszyć i chwilę milczała, składając chaotyczne myśli w jedną całość. - Owszem, czarna magia bywa bezwzględna, ale to nie zmienia faktu, że ani emocje, ani rozkojarzenie nie są tutaj przyczyną niepowodzeń. Jak w każdej magii, ograniczenia nakładamy sobie sami, a chaos w kształtowaniu jest elastyczny. Wytłumaczyła jeszcze dość naukowo, odwołując się do podręczników, które ostatnio czytała. To wszystko było bardziej złożone, ale żadna magia i żadna moc nie była warta utraty kogoś, z kim mogłeś porozmawiać lub Cię wysłucha.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
I on do obietnic podchodził z niezwykłym zaangażowaniem, uznając je za świętości i nie wybaczając nikomu kto je łamie. A teraz sam właśnie jedną złamał. Obiecał poprawę podczas ich ostatniego spotkania nad rzeką. I to była jedna z rzeczy, która sprawiała mu największy ból podczas tej rozmowy. Wiedza, że w własnych oczach uznałby się za nic niewartego. Personę którą należało porzucić i pozwolić zdechnąć w samotności. A jednak Nessa dalej przy nim trwała, chciała dać znów szansę, pomimo, że w tej chwili uważał samego siebie za wrak człowieka. Ucieszył go mimo wszystko fakt, że postanowiła zostać. Złapał więc mocniej jej ręce pozwalając, by mocniej się wtuliła, mimowolnie jego wzrok powędrował na jej dłonie. Nie dostrzegając tam czegoś utwierdził się w przekonaniu, że jej list nie był jedynie zapowiedzią i groźbami, a faktycznym zerwaniem umowy. Zaplątawszy ich palce uniósł jej rękę wyżej i złożył na jej palcach delikatny pocałunek. Wiedząc, że z jego strony nie miało znaczenia to, czy miała pierścionek, czy też nie. Bał się jednak zadać w tej sprawie jakiekolwiek pytanie. Zresztą nie wiedział od czego miałby zacząć. Powinien chyba wpierw zapytać o rodziców, bowiem to oni najbardziej na to nalegali. - Jak z twoim tatą? Wszystko dobrze, zniósł to jakoś? - zapytał się, chcąc jakoś przełamać wciąż narastające uczucie, że powinien się stąd teleportować. No i naprawdę ta kwestia go interesowała. Bo chyba jeszcze bardziej by się załamał jakby się dowiedział, że z tego powodu jej ojciec jeszcze bardziej podupadł na zdrowiu. - Nie ma w tym nic złego, sam nigdy bym nie chciał Cię blokować. Ale dlaczego to zawsze musi mi być tak smutno i przykro z tego powodu, gdy kolejny raz się widzimy? Dlaczego to muszę czuć się jak największy gnój i dupek. A zwłaszcza łamać dane Ci obietnice. - Znów wbił wzrok przed siebie słuchając jej wypowiedzi na temat nakładania na samych siebie ograniczeń. Całe jego życie było jednym wielkim ograniczeniem. Zawsze tylko musiał, kazano mu coś robić, zachowywać się w określony sposób. Wymagano. A on się dostosowywał, wykonywał polecenia wyżej postawionych w rodzinie. Bałby się chyba zaprotestować w taki sposób jak to robiła Nessa narzuconym przez jej rodziców pomysłowi na jej życie. I pod tym względem cieszył się nawet, że tak został ukształtowany by polubić to zajęcie za mocno, by chcieć z tego zrezygnować. Uświadomił sobie, że został zmanipulowany jak dziecko. Zresztą już zaczęto to od pierwszych dni jego życia. Więc kogo by to zdziwiło? Jego sposób buntu, był inny niż pozostałych osób. I nie buntował się przeciwko obranej drodze, pomimo, że nie w pełni przez siebie samego. A przeciwko wszystkiemu co stawało mu na tej ścieżce. Przeciwko systemowi Ministerstwa Magii, przeciwko nakazom i zakazom co wolno, a czego nie. I terrorem narzucane przez stróżów prawa. Pomimo, że oni sami mogli rzucać tymi brzydkimi zaklęciami. Stosowanie ich przeciwko nim samym kończyło się w Azkabanie. Wraz z tymi którzy kogoś zamordowali, popełnili wielkie okropieństwa. I wszyscy uznawali to za dobro. Dlatego może czarna magia, na przekór. Jak mało kto wiedział jak bardzo potężna i niebezpieczna jest. Jak wielkie odciska piętno na duszy czarodzieja. Pod tym względem nawet trochę się zgadzał z tym stwierdzeniem, że powinna być zakazana. Ale nie nielegalna, za jaką to Ministerstwo najwidoczniej ją uznaje. - To nie transmutacja, tutaj zniszczenia i konsekwencje mogą być znacznie tragiczniejsze aniżeli włochaty kielich z króliczymi uszami i ogonkiem. Pod tym względem tutaj chaos nie powinien mieć miejsca. Chociaż nie powiem, że co do reszty się nie zgadzam. Nie zawsze jednak robię coś z czego mógłbym Ci się zwierzać i chwalić. Mam bardzo brudne ręce Nessa. I tutaj niedługo nawet najlepszy garnitur nie ukryje moich brudów - Powiedział spoglądając na swoje ręce. I pomimo, że były czyste, on dalej czuł cmentarną glebę pod paznokciami.
Była na niego wściekła, prawdopodobnie zabiła go setki razy w swoich myślach – na samym początku, gdy tak zniknął. Pomijając już obietnicę, to zwyczajnie się martwiła, mając świadomość, jakie Aleksander ma zamiłowania. Każda magia teoretycznie stwarzała zagrożenie, ale sztuki zakazane pozostawały tymi najmniej bezpiecznymi i umożliwiającymi trwałe uszkodzenia lub śmierć. Wiedziała, że ślizgon się na tym znał, jednak przez wieloletnią znajomość i łączącą ich więź, zwyczajnie nie mogła wyrzucić go z głowy. Nie zostawiłaby go, niezależnie jak mocno by ją skrzywdził, bo była niestety nazbyt lojalnym człowiekiem, a dodatkowo stan, w którym Cortez się znajdował, pozostawiał wiele do życzenia. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg, które zaraz zacisnęły się, towarzysząc leniwie opadającym powiekom, gdy poczuła uścisk na swoich dłoniach. Mocniej go przytuliła, mając wrażenie, że poniekąd tego potrzebował. Byli w pewnych kwestiach niezwykle podobni, wiele lat Nessa wierzyła, że poradzi sobie ze wszystkim sama i nie potrzebuje drugiego człowieka, że to ją tylko osłabi i sprawi, że mięknie. Prawda okazała się całkiem inna, a wszystkie te pokręcone i trudne emocje, które dziewczyna nie do końca rozumiała, mogły okazać się cennym źródłem siły. Wiedziała, że spojrzy na jej palce, nie musiała nawet zerkać. Pierścionek wciąż miała, trzymała go na łańcuszku pod bluzką, schowany przed światem już dawna – zanim jeszcze wysłała mu list i pokłóciła się z rodzicami, głównie przez to, że w szkole nie lubiła nosić innej biżuterii, jak kolczyki. Uniosła powieki w momencie, gdy musnął ustami jej dłoń, roznosząc po skórze falę ciepłego oddechu. Nienawidziła kłamać. Czasem jednak nagięcie rzeczywistości i przeinaczenie faktów było najlepszym z możliwych rozwiązań. Miała zwykle ten sam, łagodny i dość obojętny wyraz twarzy, przez co trudno było stwierdzić, czy faktycznie mogła zmyślać. Do tego wszystkiego zawsze była szczera, zwłaszcza wobec najbliższych. I chociaż w pewien sposób pękało jej serce, kiwnęła głową, wprawiając w ruch miedziane kosmyki włosów. Nie musiał wiedzieć, nie musiał dodatkowo się martwić i obwiniać, dopóki nie poczuje się lepiej.- Nie miał wyjścia, jakoś poszło. Bardzo się na mnie zawiodłeś, Aleks? Bo bardziej niż nasi rodzice, obchodzi mnie to, jak Ty się z tym czujesz. Nie powinnam była robić tego w ten sposób. Odparła cicho, ściskając jego dłonie i przykładając policzek do pleców, westchnęła przeciągle, czując rozchodzące się po nosie perfumy, które dobrze znała. Pasowały mu. Miały w sobie mocny element, a jednocześnie nie był nużące i męczące. Milczała chwilę po kolejnej wypowiedzi Aleksandra, zastanawiając się, co powinna mu powiedzieć. Nie musiał wiedzieć, jak źle to zniosła i jak w tamtych dniach była słaba. Nie musiał wiedzieć, że kolejny nóż wbity w plecy wywołał jakąś blokadę, wewnętrzną chęć izolowania się od świata i skupieniu na swoich celach. Że upodobnił ją do siebie. - Bo jesteś impulsywny i myślisz najpierw o tym, co dla Ciebie ważne. Nie musisz się mną przejmować, w porządku. Nie musimy przecież spełniać oczekiwań rodziców, nie musimy brać ślubu pod koniec roku wbrew sobie. Kochasz tajemnice, kochasz czarną magię i podążanie za wiedzą. I to jest coś, o co nie mogę mieć pretensji. -powiedziała z delikatnym wzruszeniem ramion, nie bardzo wiedząc, czy istniały lepsze słowa. Przecież i tak wiele pomiędzy nimi pozostało niewypowiedzianych. Milczeli obydwoje. Korzystając z okazji, podniosła się leniwie i otrzepała ubrania, przechodząc do niego od przodu – bądź co bądź, lubiła utrzymywać kontakt wzrokowy podczas konwersacji, odnajdywać iskry prawdy czy łgarstwa w spojrzeniu. Bezceremonialnie usiadła na kolanach, wbijając karmelowe tęczówki w jego twarz. Niby zmieniło się wszystko, a jednak wiele pozostało tak, jak za starych czasów. Gdy byli dziećmi i wszystko było łatwiejsze. Obydwoje byli ofiarami swoich rodziców, przekonań, wierzeń narzuconych przez czystokrwiste rody. Tradycji. Wiedziała, że Aleksander na swój sposób pokochał swoje przekleństwo, zamieniając je w pasje, co pomimo wszystko było znacznie zdrowsze, niż życie w ciągłej nienawiści lub pretensji. Patrzyła na niego, gdy mówił, nie wchodząc mu w słowo. Doskonale zdawała sobie sprawę z różnic pomiędzy ich ulubionymi dziedzinami magicznymi, zwłaszcza że za studiowanie tej jego ostatnio się zabrała. Wymagała znacznie większej koncentracji, mniej konwencjonalnego podejścia. Rozumiała jego niechęć do zwierzania się z czynów, o których im mniej osób wiedziało, tym bezpieczniej było. Ruda studentka była jednak uparta, miała wrażenie, że ciągle zapominał. Niezależnie od wszystkiego, przecież zawsze stała po jego stronie. Złapała jego dłonie, posyłając mu krótki uśmiech i pociągłe spojrzenie. - Przecież chaos to bezkształtna forma magii według starych ksiąg i legend. Nie musisz mi mówić, ale przynajmniej nie zapominaj, że jest ktoś, kto się o Ciebie martwi i wolałby wiedzieć, że nic Ci nie jest lub że straciłeś pół ciała w wyniku niepowodzenia w eksperymencie. -mówiła spokojnie i dość cicho, dopiero przy złapaniu głębszego oddechu odwracając spojrzenie na ich dłonie. Leniwie omiotła palce, bladą skórę czy paznokcie i chociaż znała – przynajmniej teoretycznie – konsekwencje, wciąż nie widziała na nich krwi, brudu. Dla niej chyba zawsze Cortez pozostanie tym samym szczerym chłopcem, który uwielbiał nalewkę mandarynką, nawet jeśli reszta świata w niego wątpiła. Pomimo zainteresowań, nie miał takiego złego charakteru. Nie zostawiłby kogoś, na kim mu zależy lub o kogo chce walczyć w niebezpieczeństwie, gotów nawet postawić na szali samego siebie. Wiedziała o tym. Znała go zbyt dobrze. - Wtedy będziemy martwić się rękawiczkami. Gdybym poszła do pracy w Ministerstwie, byłoby Ci łatwiej? Dodała jeszcze z nutą ciekawości w głosie, jakimś niezdecydowaniem. Była pewna siebie, widziała się na wysokich stanowiskach, mając wpływ na otaczający ją świat, jednak droga do objęcia faktycznie wpływowych miejsc pracy była niezwykle nudna i mozolna.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
W końcu trafił na swoją własną blokadę, która może i była dla niego do przejścia, ale wymagała ogromnej ilości pracy i sił. Był samotnikiem i wręcz celebrował tą swoją cechę na wszelki możliwy sposób, odtrącając od siebie ludzi. Nessy nigdy jednak nie chciał odtrącić, lecz na przekór szło mu to dobrze. A przynajmniej psucie ich relacji i powracania do tego stanu "sprzed końca ostatniego naszego spotkania" Niczym Uroboros, kręcili się w kółko, nie idąc naprzód. Chciał przerwać ten błędny cykl i choć wiedział, że to co zepsuł ciężko będzie znów odbudować, to pragnął ich relacje popchnąć na dalszy tor. Zrobić to co zamierzał już dawno, podczas rozmowy przy zielonym niebem. Potrzebował jej, potrzebował pomocy i pomału, ale zaczął dopuszczać do siebie ten fakt, że potrzebna mu jest znacznie większa liczba przychylnych mu osób, aniżeli dwie lub trzy, które pójdą za nim w bój niezależnie od tego jak paskudnie będzie. Ale o tym wspomni później, nie teraz kiedy mówiła o rodzinie. Siedział do niej tyłem, mogła więc wmówić mu wszystko co tylko by chciała. Nie mieli bowiem przed sobą tajemnic, a przynajmniej to sobie obiecywali. Dlatego nawet nie pomyślałby o tym, że Nessa chciała by go okłamać, nagiąć prawdę, czy choćby pomyśleć, by skłamać. Uwierzył więc w to co mówiła. - Nie rozumiem dlaczego miałbym być zawiedziony Tobą, to raczej jest odwrotnie. Bo jeśli ktoś tutaj kogoś zawiódł to ja Ciebie kochana. - Potrząsnął energicznie głową nie chcąc przyjmować od niej jakichkolwiek przeprosin, czy żali. - Ze mną jest już dobrze, chociaż jak przeczytałem list to miałem ochotę miotać Avadą na prawo i lewo. A przy mojej wiedzy na ten temat skończyłoby się zapewne na rozczepieniu duszy. - Nie chciał ukrywać przed dziewczyną, że tak właśnie było. I jak źle się czuje teraz z tego powodu. Przeszedł go przyjemny dreszcz kiedy to przytuliła się do niego. Brakowało mu tego i choć kuło go to dalej w sumienie sprawiało znacznie większą przyjemność. W przeciwieństwie do tego co czułby gdyby tylko miał świadomość jak mocno wpłynęło to na życie dziewczyny tulącej się tak mocno do niego. I wcale nie sprawiłoby mu też przyjemności to jak bardzo upodobniła się do jego osoby. Chciał to zrobić wcześniej, jednak nie w taki sposób. Nie w tak paskudny. - Właśnie chyba już nie. Zmieniłem się, zauważyłem to. I to jest inny rodzaj zmiany niż te o których wspominałem wcześniej. Zdaję się być właśnie bardziej wyciszony, odsunięty od problemów świata codziennego, od materialnych przedmiotów. Moc, ta stara, prastara, prawdziwa moc staje się mi bliższa. Tajemnica skrywana przez tak długi czas. Forma magii i jej kształt, a w zasadzie to brak kształtu. - Rozgadał się, ale wydawał się mówić z pasją i choć brakowało mu słów, odpowiednich określeń i wiedzy, chciał to badać, chciał wejść do tej nieznanej tafli wody i dać porwać się jej. Oczy zalśniły mu bardziej kiedy to usiadła mu na kolanach, znów wracali do dawnego sposobu rozmowy, co cieszyło go to niewyobrażalnie mocno. I pomimo iż czuł się niegodny spojrzenia jej oczu wbił w jej wzrok swój własny. Teraz on objął ciało Ślizgonki i uśmiechnął się czulej. Nie dbając o to czy powinien, czy to nie za szybko i zbyt śmiały gest. - Wiem Nessa, dlatego nie chcę już w to brnąć dalej. Nie sam, doszedłem do momentu gdy potrzebuję pomocy. Nie chciałem Cię nigdy zmuszać do wejścia w ten temat. To zawsze miał być twój wybór. Lecz im bardziej szukałem nowości to tym bardziej się od ciebie oddalałem. I tak nie może być dalej. Nie chcę znów przez to przechodzić. Bo więcej nie będę w stanie znieść, już teraz nie mogłem tego utrzymać. Coś we mnie pękło. Dlatego chcę byś mi towarzyszyła w tej wędrówce w nieznane mi rejony magii. Bym nie musiał już niczego ukrywać, pomijać, czy znikać bez śladu i słowa. Bo chcę byś i Ty tam wtedy była razem ze mną.- Dokończył swój wcześniejszy monolog. Uznając, że pora najwyższa wciągnąć ją w to czego starał się nie pokazywać do tej pory. Po tym temat zmienił się na Ministerstwo na co potrząsnął głową. - Nie, byłoby raczej trudniej ze względu na narzucaną przez nią formę i reguły co jest normalne, a co nie. Zawsze miałem odmienne zdanie na ten temat, a teraz tym bardziej. - odpowiedział spoglądając jej w oczy, chcąc zobaczyć co myślała też na ten temat naprawdę, a nie jedynie co mu odpowie.
Nie oczekiwała od niego tego, że się zmieni i nagle zostanie duszą towarzystwa, która celebrowałaby każdy wspólny moment. Wtedy zwyczajnie przestałby być Aleksandrem Cortezem, którego znała od tylu lat. Każde z nich było indywiduum. On był samotny otwarcie i z wyboru, a Nessa wbrew powszechnej opinii, dopuszczała do siebie mało kogo, kryjąc się za zbroją i fasadą godną prawdziwego Lancelota, niegdyś rycerza Króla Artura, nieustraszonego i lojalnego. Mało kto znał ją dobrze. Wiedziała, że jej nie odpychał, on po prostu taki był i może dlatego nie miała aż tak wielkich pretensji, przynajmniej po czasie, bo z początku była faktycznie zła na siebie, że mu uwierzyła. Ludzie byli zwierzętami stadnymi, Cortez musiał to kiedyś zrozumieć, patrząc na jego ambicje i tego, jakim rodem była jego rodzina. Ślizgona z koli potrafiła wybaczać, odepchnąć gdzieś w odmęty umysłu przykre wspomnienia i sytuacje, a na przód wysuwając braterskość czy lojalność. Nie musieli się kochać, brać ślubu, być ze sobą, nawet szczególnie często się widywać, a ona i tak by go nie zostawiła. Zbyt wiele wspomnień ich łączyło, zbyt długo się znali. Zbyt dobrze wiedziała, że gdyby tylko poprosiła go o pomoc, to by jej nie zostawił – niezależnie od okoliczności i relacja ta działała w obydwie strony. To była jedna z niewielu w jej życiu, o tak solidnych fundamentach, której czas nie był w stanie w żaden sposób uszkodzić. Nie lubiła kłamstwa, jednak w tym przypadku okazało się najlepszą drogą. Obwiniałby się całkiem bezpodstawnie, bo nawet jeśli nabroił, to przecież ona podjęła ostatecznie pewne decyzje sama, nie czekając na jego opinię. Nie musiał wiedzieć, jak głęboko wbił nóż, bo teraz jedynie była blizna. Przymknęła na chwilę powieki, wypuszczając bezgłośnie falę ciepłego powietrza spomiędzy ust w akcie westchnięcia, czując nieprzyjemny uścisk w sercu. Okłamywanie Fillina, Beatrice czy Aleksandra było najtrudniejsze, bo ta trójka znała ją właściwie najlepiej. Nie była jednak dziewczyną, która lubiła, gdy ktoś się o nią martwił lub nią przejmował, nie wchodziła innym na głowę. Radziła sobie sama. Tak była nauczona. - Stało się, zostawmy to za sobą. Mój ojciec sobie z tym poradzi, nie ma wyjścia. Nie mam rodzeństwa, on młody nie jest. - odparła ze spokojem, dziękując w duchu za te swoje opanowanie i kamienną maskę, której noszenia wyczuła się przez lata, podobnie jak samodzielności. Zacisnęła mocniej palce na jego ciele, jakby przepraszająco, nie chcąc jednak używać tego słowa. Nie chciał go słyszeć. - Wiesz, że nie lubię niewiadomych. Nie lubię stać w miejscu. Rozumiem, że dusza na swoim miejscu, a i trupów w kufrze nie masz? Nie chciałabym, żebyś pakował się przeze mnie w kłopoty. Dodała jeszcze z cieniem uśmiechu, chcąc jakby rozładować atmosferę. Nie oczekiwała od niego, że w pełni zrozumie jej poniekąd egoistyczne zachowanie. Mogła mieć tylko nadzieję, że ich relacja jest ponadto. Bea wybaczyłaby jej wszystko, Fillin pewnie też, a co z nim? W jakiś sposób poczuła pieczenie od pierścionka noszonego na szyi, parzącego wręcz skórę w miejscu, w którym jej dotykał. Podniosła się, zmieniając pozycję. Bez skrępowania czy wstydu, zachowując się wobec niego tak, jak zawsze. Niezależnie co wszyscy o nim mówili, dla niej zawsze był tym samym Alkiem. Zawsze pozwalała sobie na więcej. Milczała, słuchając go z uwagą. Zastanawiając się nad wypowiadanymi przez niego słowami, których mówiąc szczerze, wcale się nie spodziewała. Czy to było zdrowe i dobre, że skupiał się tylko na mocy oraz jej formie? Chaos był zgubnym zainteresowaniem, często zmieniał się w obsesję, spychając na ścieżkę, z której czarodziej mógł nie mieć już odwrotu. Dawno jednak nie słyszała u niego takiego uczucia i oddania względem czegoś. W tonie głosu rozbrzmiewało ciepło, jakieś zaangażowanie na tle chyba nawet emocjonalne, do którego, jak się Lance wydawało, Cortez nie lubił sięgać. Usiadła mu na kolanach, wciąż jednak milcząc. Była wszechstronna, była być może i geniuszem na tle rówieśników, jednak jej mądrość i wiedza różniły się od tej, której pragnął ślizgon. Shawn powiedział jej raz, że z łatwością by go pokonała w każdym pojedynku – owszem, teoretycznie i w podstawach znała czary lepiej, znała ich więcej – oczywiście tych z ksiąg dozwolonych, bo w magii czarnej królował niewątpliwie Reed. Wiedziała jednak, że doświadczeniem i praktyką przegrywała z nim z kretesem i z Aleksandrem było podobnie. Spojrzała mu w oczy, przekręcając głowę nieco na bok. Nie zauważyła nawet, że ją objął, tkwiąc w zbyt dużym zaskoczeniu. - Jesteś pewien, że to tajemnica, którą warto rozwikłać? Nie wszystkie takie są. Czasem mogą przynieść zgubę, a nie korzyści. Chaos powinien zostać chaosem. -mruknęła cicho, unosząc dłoń i machinalnie zgarniając rudy kosmyk za ucho, pozwalając sobie na poprawienie perłowego kolczyka. Rozumiała go teraz troszkę lepiej, niż wcześniej – głównie za sprawą Shawna, spotkania z Borisem i samodzielnego sięgnięcia po zakazane czary, o czym mu jeszcze nie wspomniała. Kontynuował jednak więc zamilkła. - To chyba najbardziej osobiste i poniekąd romantyczne wyznanie, jakie padło z Twoich ust, Cortez.- zaczęła, mrugając w zaskoczeniu i zaczepnie szturchając go łokciem w zadziorności. Zaraz jednak spoważniała, zaciskając usta i wypuszczając cicho powietrze, wbiła spojrzenie w swoje dłonie. Nie była dobra na tej sferze, gdzie królowały wyniosłe słowa o emocjach, partnerstwie. Rozumiała, ale jednocześnie kompletnie nie miała pojęcia, czego właściwie od niej oczekiwał. I chociaż mówił przecież słowami prostymi, ich sens pozostawał przed nią ukryty, co chyba było widać na jej drobnej, bladej buzi. Fillin jej kiedyś powiedział, że zawsze lepiej dopytać. Przytaknięcie tworzy nieporozumienia. - Czego ode mnie oczekujesz? Nie chcesz mnie w to wciągać, nigdy nie chciałeś, a teraz brzmisz, jakbyś obawiał się samotności. Sięgasz po coś, nad czym sam nie do końca będziesz w stanie zapanować? Potrzebujesz moich umiejętności? Owszem, jestem przyzwoita z zaklęć czy transmutacji, znam się trochę na eliksirach, uzdrawianiu czy nawet tym nieszczęsnym zielarstwie, ale czarna magia.. Czarna magia to nadal podstawy Aleks. Nie była pewna, czy faktycznie będzie w stanie mu pomóc, czy faktycznie chodziło mu o to, jak to zrozumiała. Dlatego właśnie wypowiedziała te słowa na głos, być może nawet dosłyszalna była w jej tonie wątpliwość. Nie była jednak tchórzem, nie rezygnowała i nie zostawiała bliskich, gdy tego potrzebowali. Dlaczego poczuła impuls, który rozpalił w niej potrzebę jakiegoś przyśpieszenia swojej nauki? Czy naprawdę najlepszą metodą nauki, którą opracowała i którą chciała przedstawić Shawnowi, będzie on w stanie zaakceptować. Reed jej potrzebował, bo chciał nauczyć się animagii. Potrzebował jej, bo umiała z nim rozmawiać, przytuliła go, gdy tego potrzebował. Czy ryzykowałby utratę kogoś, kto może się zwyczajnie przydać? Bo w miłość Nessa raczej nie wierzyła. Zresztą, ich relacja była luźna i niezobowiązująca, polegała głównie na wymianie informacji. - Jeśli uderzyłabym w Ministerstwo, powinni mnie przyjąć. Nie wydaje mi się jednak, aby zmiana ich poglądu na zaklęcia zakazane uległa zmianie w przeciągu najbliższych lat, a Ministrem nie zostaje się z okazji trzydziestki. Zresztą, sama nie wiem, czy to jest dla mnie właściwa droga. Mówisz, że nie.. A jednak jestem pewna, że pracownicy urzędu mają swoje metody na ochronę siebie oraz swoich bliskich, czyszczenie ich kartotek. Wzruszyła ramionami, myślami wędrując do Borisa oraz jego córki Lary. Państwowy urzędnik, a jednak paktujący zakazane czary. Przesunęła dłonią po oczach, kładąc głowę na jego ramieniu, wciąć słysząc w głowie jego słowa, niczym rzucane przez echo w niekończącej się jaskini. Zaskoczył ją, chociaż niezbyt łatwo było to poznać po jej wyrazie twarzy, raczej po oczach. Odwzajemniła jego spojrzenie z dołu, łapiąc więcej chłodnego powietrza w płuca, czując, jak po ciele przebiega dreszcz. I co ona niby miała zrobić?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nikt nigdy nie chciał wprowadzać zmian w ich relacjach. Byli zmuszeni poniekąd przez zaręczyny. Wtedy jednak chcieli spróbować też na innej płaszczyźnie emocjonalnej. Tej bardziej romantycznej i fizycznej bliskości. I było parę zbliżeń które na zawsze będzie dobrze wspominał, które na powrót sprawią, że serce mocniej zabije i w głowie przyjemnie się zakręci od nadmiaru bodźców, myśli, uczuć. Nigdy nie robili nic jednak na siłę. Nie potrzebowali, samo wszystko wychodziło im od tak... Po prostu. Działo się i już. I to chyba w tej relacji było najlepsze, tak bardzo pociągające i intrygujące. Tajemnica owiana ich przeszłością była tak wielka i nieprzenikniona, że żaden wróżbita nie podjąłby się interpretacji tego co zobaczył. Mgła była tak gęsta, ale nigdy nie obawiali się, że za nią czaiła się przepaść, droga nie do przejścia. Szli pewnie nie bacząc co dalej i co ich spotka. Nawet to, że jeśli go okłamała, ten pierwszy i nawet jeśli jedyny raz nie byłby w stanie sprawić, że pojawi się choćby rysa na ich fundamencie. Nawet jeśli to odkryje, zrozumie, wybaczy, a nawet i uzna, że tak było trzeba. I by coś się zmieniło musieliby chyba wymordować swoich bliskich z zimną krwią. A bądźmy szczerzy - to nie było możliwe. Nie i kropka. Temat zamknięty. - Co jak co, ale ty nigdy nie wpakowałaś mnie w żadne kłopoty. One mnie po prostu lubią i same przychodzą. A ty co najwyżej mnie z nich wyciągałaś - zawsze jedynie wyciągałaś. - Uśmiechnął się do niej, bo też taka była prawda. - A i trupa żadnego na swoim koncie nie mam - Nie widział nawet sensu w dodawaniu słowa "jeszcze". Nie musiał zaznaczać przecież tego, że był złowieszczą osobą, że był do tego zdolny. Znała go lepiej niż on sam siebie - zapewne. I za swój chyba najgorszy uczynek, wobec jej przyjaciółki - Fire, pewnie nieźle by oberwał. Ale z tego nie zamierzał się chwalić, a i zapewne Blaithin też nigdy o tym nie wspomni Ślizgonce, za wielka była to ujma dla niej samej. Aby poruszać ten temat. Przy kimkolwiek i kiedykolwiek. A Cortez? Sam pewnie by już tego jej nie zrobił, zareagował zupełnie inaczej. Zmienił się, to było pewne. Ciężko było powiedzieć czy na lepsze, czy na gorsze. Bowiem złagodniał, ale zarazem stał się bardziej chłodny, bezlitosny i nieczuły na krzywdę. Wypaczony przez czarną magię. I przed tym zawsze starał się ochronić dziewczynę. Przez to nie chciał jej wtajemniczać w to co robi. W grzebanie w ziemi i babraniem się bardzo mroczną magią. Bowiem on już wkroczył na najbardziej spaczoną ścieżkę czarnej magii. I nieśmiertelność wcale nią nie była. A przynajmniej nie jego nieśmiertelność. - Nie, zawsze będzie jakiś chaos, nawet jeśli coś się rozwiąże, coś zostanie poznane, za nim będzie dalsza część. Człowiek nigdy nie pozna wszystkiego, nie dojdzie do końca wszystkiego, wszystkich dziedzin. Nawet jeśli będzie nieśmiertelny. Za braknie mu czasu, za wiele jest bowiem dziedzin. Dlatego potrzebuję pomocy, nie tylko w kwestiach czarnej magii. Chcę założyć bractwo, nie zamknięte i wyłącznie zrzeszające chcących się uczyć czarnej magii, a poznające wiele dziedzin. Niezależne od narodowości, od ministrów magii, od poglądów. Bez klapek na oczach, wiernych jedynie swoim przekonaniom i takim samym osobą jak oni sami. Dlatego nie może być to oficjalne, nie mogę założyć tego w Hogwarcie jako kółko. Bo uczyć się będziemy czarnej magii, zabronionej w tej szkole, zabronionej na wyspach. I potrzebuję do tego mistrzów swoich dziedzin. Ja się znam na czarnej magii, ty na transmutacji i wielu innych dziedzinach, ale chętnie przyjmę każdego, kto nie ocenia, kto nie działa tak jak karze prawo - tylko dlatego, że tak chce jakaś grupka osób. Szukam osób które zadają pytania, które drążą temat. Dlaczego nie wolno poznawać mrocznej magii, dlaczego używamy różdżki pomimo iż pierwotnie i za dzieciństwa nie potrzebowaliśmy ich by czarować. A także wiele, wiele innych pytań bez odpowiedzi. - wytłumaczył o co mu chodzi tak naprawdę, bez dalszych enigmatycznych odpowiedzi, bez domyślania się co mu chodzi po głowie. Potrzebował jej jako przyjaciółki, jako partnerki, ale też jako mentora, jako uczennicy. Bo w tej chwili i do tej chwili był sam. A przynajmniej takie ciągle miał wrażenie. - Nigdy nie potrafiłem być wielkim romantykiem. Nie jestem typem lowelasa jak większość chłopaków ze szkoły. I też nigdy nim nie będę. Nie kręcą mnie te sprawy, nie kręcą aż tak dziewczyny i faceci. Od zawsze oddany byłem innym sprawą i tak już chyba zostanie. Ale z tego też powodu wszystko co powiem jest prawdziwe. Nie będzie pustym słówkiem jedynie na podryw. - odpowiedział na tamtą kwestię, bowiem pozostawił ją na chwilę bez odpowiedzi, przez to jak się rozgadał na poprzedni temat. Ale z tego powodu przyciągnął dziewczynę jeszcze mocniej do siebie. - Chcę byś była dla mnie kimś znacznie więcej. Przyjaciółką, miłością życia, partnerką, mentorką, moją uczennicą, powierniczką największych tajemnic jakie mógłbym mieć przed całym światem ale nie przed tobą Nessa. A także współzałożycielką bractwa, pierwszą z chętnych by poznawać chaos, by łamać to co uznane jest za zakazane. Zawsze ramie w ramię ze mną. - Dopowiedział patrząc ciągle w czekoladowe oczy. Czekając zniecierpliwiony na jej odpowiedź. Częścią z nich już była. Nie ważne czy miała pierścionek, czy też nie.
/Jak chcesz można zrobić z/t x 2. Jak chcesz możesz odpisać i zrobić zt.
Przygody wytwórcy w Dolinie Godryka nie miały się kończyć szybko. Wpadając tutaj codziennie dzięki uprzejmej pomocy Błędnego Rycerza od początku października, Shakeshaft mógł spokojnie przechodzić drogami i podziwiać wszelkiego rodzaju przyjemne widoki coraz bardziej nadchodzącej jesieni, która nie rozkręciła się na dobre, gdyż nadal towarzyszące, ciepłe dni zaprzeczały jej egzystencji. Nie zawsze tylko złoto-brunatne liście opadające na ziemie miały oznaczać właśnie owe ponowne przesilenie pór w ciągu roku. Temu niektórzy czarodzieje, których spotykał po swojej drodze nadal nosili się w dość swobodnym, przyjemnym stroju bardziej kolidującym na granicy pytania "nosić kurtkę, czy jeszcze nie zakładać", by móc cieszyć się być może ostatnimi przebłyskami pięknej pogody. A ta faktycznie potrafiła być przyjemna. Do przyjazdu Błędnego Rycerza było jeszcze długo, a słońce dopiero teraz zaczynało zachodzić. Mniej już było dzieci przy huśtawkach, które wygrzewać się chciały w domu. Jedenastolatki już dawno były w Hogwarcie, ci starsi też łatwiej nie mogli wychodzić poza Hogwart i Hogsmeade, dlatego ciężej było zauważyć kogokolwiek o tej godzinie. Był po prostu samotnym rycerzem, który postanowił podejść do lekko skrzypiących huśtawek i usiąść przy jednej z nich, zaczynając huśtać się swobodnie. Naporem nóg - w tył, w przód. Swobodnie, nawet nie chcąc odrywać nóg od ziemi. Czasem rozejrzeć się na boki - niektóre domostwa już zaczynały tworzyć według anglosaskiej tradycji dyniowe potwory i wywieszać ozdoby na Halloween - najbardziej straszne święto, celebrujące dawniej kontakt z duchami. A tak. Dla Hogwartczyków w tym czasie odbywała się Noc Duchów i reszta przyjemnych, zamkowych aktywności. Może sam powinien pomyśleć o jakiejś pomocy w tym zakresie. Rada miasta zresztą coś wspominała o tym... Jeszcze pomyśli. Póki co jest tu on, huśtawka i przyjemna, niepaździernikowa pogoda.
1/6
Calypso Outterridge
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : naderwany płatek prawego ucha, większa blizna na prawym ramieniu, blizna przecinająca spód dłoni, niski, lekko zachrypnięty głos, zmęczone spojrzenie, piżmowa woń wymieszana z delikatnym zapachem dymu papierosowego
Dziwne czasy nastały. Z własnej woli poszła do rodziców na kolacje; matka namawiała Calypso od dłuższego czasu, bo ojciec ostatnio coraz bledszy, bo rodzeństwo pyta i się martwi, bo ciotka, Persefona chce poznać absztyfikanta co to się obok niej kręci i spogląda wzrokiem pełnym pożądania na opuchnięte od pracy w biegu kostki. Nie mogła powiedzieć nie, matka zaczęła domyślać się, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego, raz nawet nawiedziła blondynkę w jej londyńskim mieszkaniu, taka zmartwiona, przejęta. No to się zgodziła, dla świętego spokoju swego obolałego ciała i skrzywdzonej duszy. Na początku było pozornie normalnie, sok dyniowy i Ognista Whiskey, którą ciotka ku niezadowoleniu matki dolewała do kielicha Otterridge i jej ojca, pod osłoną eleganckiego obrusu, Rozhasany Hipogryf, Reem w Kwiatkach i inne frykasy odpowiadające szlachetnemu podniebieniu. Rodzina zalewająca ją tysiącem pytań i ulubiony skrzat domowy, spoglądający w jej stronę z wielkim oddaniem, jakby po tej kolacji chciał spakować swe manatki i wyruszyć do Londynu razem z Calypso. Po kilku głębszych, gdy twarz taty byłej ślizgonki nabrała barwy purpury, a zdradziecka czkawka zaczęła wydobywać z głębin zapitej gęby pojawiły się pretensje, niepotrzebne komentarze, a że i ona trochę chlupnęła to odpowiadała, raz odpowiedziała dość niecenzuralnie, ciotka zemdlała, matka krzyknęła przerażona, bo przecież tak damie nie wypada i nic dziwnego, że żaden kawaler nie stoi przy jej drzwiach. W tamtej chwili już nie była mile widziana, pożegnała się z rodzeństwem i wyszła bez słowa, nie spoglądając ani na ojca, ani na matkę. No, może biednej cioteczki było dziewczynie żal. Podążała ulicami Doliny Godryka próbując zapomnieć zawód matki i wylewającą z ojca nienawiść; nieprzyjemne zimno klątwy mroziło kości, chociaż niezmiennie blada twarz w żaden sposób nie potwierdzała tego co się z nią dzieje. Próbując odrobinę rozgrzać swe ciało, uniosła kołnierz czarnego płaszcza do góry, skrywając za materiałem połowę twarzy, to nic nie dało. Dalej czuła ten przeklęty chłód. Z kieszeni wyciągnęła paczkę Niebieskich Gryfów, by chociaż trochę uspokoić drżące z nerwów oraz zimna dłonie i poczęła poszukiwania swej wieloletniej towarzyszki - bogato zdobionej zapalniczki, którą przywiozła z jednej z swoich misji poza granicami Anglii. Przeklęła po cichu, orientując, że tam gdzie powinna być jej nie ma; czyli zostawiła ją w mieszkaniu albo u rodziców, cudownie. Westchnęła ciężko, ruszając w dalszą podróż. W oddali zauważyła czarodzieja, nie wyglądał na groźnego, ale nawet jeśli takim był to przecież by się go nie bała. Nachmurzona podeszła do niego, obojętna, nie lubiła takich sytuacji. - Przepraszam, ale masz ognia? - rzuciła spokojnie, siadając na drugiej wolnej huśtawce. - Ja chyba zostawiłam swą zapalniczkę u rodziców, a tak średnio chce mi się tam wracać. Szczególnie dzisiaj. - dodała cicho, marszcząc czoło raz nos w wyrazie zniechęcenia. Alkohol zainfekował organizm, zmuszając język do nietypowej rozwiązłości w wypowiadanych słowach. Przecież nie musiała mu się tłumaczyć, a jednak to robiła. Powinna zapytać i odejść, coś jednak zmuszało Calypso do zatrzymania i dotrzymania mu towarzystwa chociażby przez kilka chwil.
Z rodziną najlepsze relacje wychodzą w dwóch przypadkach. Kiedy śpi i kiedy robione są zdjęcia. Zdawał sobie z tego sprawę Michael, jeśli by tylko postanowił przejść głową w kierunku dawnych lat. Zdecydowanie potrafiłby nakreślić każdy szczegół, każde słowo, może jakieś skojarzenie z tym wszystkim. Ale ostatecznie nie próbował nawet dochodzić tego, co się wtedy działo. Żył przeświadczeniem, że to co było przeszłością nie miało bezpośrednio wpływu na przyszłość. Był to tylko punkt statyczny, wyznaczający jakieś wydarzenie... Ale jego efekty mogły w każdym momencie zostać zażegnane przy odpowiedniej pracy lub niechęci w pamiętaniu. Na imię mu był Michael. Człowiek, co nie chciał rozpamiętywać przyszłości a relacje rodzinne zostawił za morzem. Tylko co parę miesięcy wysyłał list do rodzeństwa, by to wiedziało, że żyje i opowiedzieli co słychać w biznesie? A tak... Wielka Brytania, Hogsmeade i praca. To były jego trzy, przyjemne rzeczy sprawiające, że nie musiał pamiętać tego co było dawniej i przejmować się tym co może wydarzyć się za parę dni. Nagle myśli stawały się przyjemniejsze, a on nie odczuwał w sobie rosnącego stresu. W ogóle. Nawet kolacje u państwa Shakeshaftów były takie niecodzienne. Najlepsze wspomnienia miał więc u dziadków, w Ilvermorny i ostatnie lata Hogwartu, gdzie wszystkiego miał pod dostatkiem i mógł skupić się na tym, czego potrzebował. Nauki i doświadczenia. Nawet nie zastanawiał się czy ta, która zaraz do niego podejdzie będzie miała podobne doświadczenia. Nie wiedział. Nie sądził nawet, że zaraz ktoś postanowi w ogóle do niego podejść. Ba, uważał, że zostanie tutaj dłuższy czas, czekając na to aż jego nocny Błędny Rycerz zjawi się punktualnie, gdy tylko zechce. A dziś... taka przyjemniejsza pogoda. Ale, no... Czas wrócić do rzeczywistości. Michaelowi wydawało się w zamyśleniu, że ktoś podchodził, ale nie rejestrował odpowiedzi dopóty ten ktoś nie postanowił do niego odezwać. Pierwsze słowa do niego nie dotarły, zaledwie zapamiętał szczątek słów jak "ogień, "zapalniczka", "zostawiłam". Na chwilę otrząsnął się ze swego zastoju i dopiero zareagował, czując sekundowego gula w gardle. – Nie, przykro mi, nie palę. – Dodał, aby zaraz w sumie podjąć się czegoś. Dzisiaj czuł, że przeważnie jego klątwa, której nie wiedział nawet skąd się nią zaraził, była zdecydowanie bardziej nieobecna. Nie dawała o sobie znaku, nie bawiła się w czarodziejską, rosyjską ruletkę po której różdżka może zrobić "puff", chociaż o tym nie wiedział. Po prostu... czuł się znacznie inaczej niż miesiąc czy dwa temu. Chociaż nic wielkiego z jego ciałem się nie działo. Po prostu czuł. Mimo to wyciągnął zza paska swoją różdżkę, by zatlić ją lekkim, ciepłym światełkiem i podsunąć jej kraniec bliżej blondynki. – Ale mogę użyczyć pomocy różdżki. – Dodał do niej. Sądził, że chyba w tym momencie potrzebowała oddać się dymnej medytacji, skoro po chwili przypomniał sobie, że mówiła też coś o rodzinie. Czyli pewnie to była jedna z tych sytuacji, gdzie talerze latały po domu jak zębate frisbee, a kot przebiegał pod stołem, by uciec niczym błyskawica z pokoju jadalnego. Zresztą... Nie wiedział. Coś go jednak tknęło, aby być dzisiaj ulicznym terapeutą, który spokojnie kołysząc się na huśtawce zamierzał wysłuchać o co chodzi. Chociaż nie powinien. Ale wrodzona wścibskość sprawiała, że nieświadom sam ją karmił. – Z rodziną czasem tak jest. Imć rodzice zapewne nie mieli złego zamiaru, ale któraś z zębatek nie zagrała. Mam rację? – Pociągnąć chciał za język, spokojnie pozwolić sobie na chwilę relaksu. Sesja bez imienia. Ciekawość brała na tyle wysokie podium, że o tym rodzaju dobrego zachowania chwilowo zapomniał.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miał dosyć siedzenie w miejscu, więc postanowił spotkać się z Paco na spacerze. Choć nastrój miał taki średni, bo ledwie minął tydzień, a już był zajebany po uszy. Chyba zaczynał myśleć, że wziął na swoje barki za dużo. Problem polegał jednak na tym, że nie widział opcji, by z czegokolwiek zrezygnować. Luxa oczywiście odpuścić nie mógł, tak samo jak Laboratorium Medycznego. Treningi ślizgonów niby nie były najważniejsze, ale jednak był to regularny wysiłek, którego potrzebował, a lekcje... Cóż głównie po nie wrócił na studia, choć może nie po mugoloznastwo i durne quizy z eliksirów. Zdecydowanie nie widział, z czego mógłby zrezygnować, więc po prostu pił kawusię i brnął do przodu, jak przez większość swojego życia. Szedł na spotkanie, kończąc po drodze list w sprawie dostawy do Luxa, przez który o mało co nie wyjebałby się o jakiś stojący na ścieżce głaz. -Kurwa, kto to tu postawił... - Mruknął pod nosem. Dzięki kamlotowi zauważył jednak, że jest już na miejscu, a w pobliżu czeka na niego Salazar. -Hej. Sorry za spóźnienie. - Ucałował partnera na powitanie po tym, jak złożył na pergaminie swój podpis i schował przyrządy piśmiennicze do torby. -Tobie też wrzesień daje tak po dupie? - Zapytał żartobliwie, choć przemęczony już troszkę był, co widać było po jego bladej cerze.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Powrót do pracy po długotrwałym urlopie niestety dawał mocno w kość, ale po kilku dniach przeglądania całej sterty dokumentów, Meksykanin odnosił wrażenie, że powoli zaczyna wychodzić na prostą. Niektóre sprawy co prawda musiał załatwić osobiście, a z tego względu czekało go jeszcze parę zagranicznych wyjazdów, jednak nie ukrywał, że wolał już zrobić sobie małą wycieczkę niż tonąć w stosie nabazgranych drobnych druczkiem papierów. Brakowało mu natomiast w tym całym natłoku obowiązków świeżego powietrza, no a przede wszystkim towarzystwa młodszego partnera, z którym postanowił się wreszcie umówić w centrum miasteczka położonego w Dolinie Godryka. Przyszedł na miejsce przed czasem, dlatego oparł się o pień drzewa i odpalił papierosa, wypatrując znajomej sylwetki Maximiliana, którą udało mu się dojrzeć tuż przed ledwie odratowaną przez chłopaka wywrotką. – W porządku. – Mruknął, nie zamierzając mu wytykać tych kilku minut spóźnienia. Ot, podszedł bliżej, żeby pocałować go na przywitanie, a potem wskazał ręką na jedną z opuszczonych alejek, skoro mieli urządzić sobie popołudniowy spacer. – Bywało gorzej, ale lekko na pewno nie jest. Musiałem też pomóc Toniemu zabezpieczyć mieszkanie. – Wyjaśnił zwięźle, niekoniecznie widząc sens w opowiadaniu Felixowi o tym, ile podpisów na umowach złożył w przeciągu ostatnich dni. – Ty za to wyglądasz, jakbyś w ogóle nie spał. Jak rozpoczęcie roku? Złapałeś już jakiś szlaban? – Poruszył sugestywnie brwiami, uśmiechając się nieco szerzej, wszak obydwaj wiedzieli, jaką reputacją Solberg cieszył się w Hogwarcie. Paco ciekaw był czy z powodu dawnych przewinień grono pedagogiczne przykleiło mu już łatkę tego kłopotliwego, czy może udawali że nie pamiętają grzechów chłopaka, pozwalając mu kontynuować edukację z czystą kartą.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro formalności w formie pocałunku miał za sobą, mógł odpalić szluga i zacząć spacerek. Od razu poczuł się nieco luźniej, choć jeszcze po głowie krążyły mu wszystkie sprawy, jakie musiał załatwić, nim zwali się na niego kolejny stos prac domowych i innych pierdół. -Jeszcze nie nauczył się radzić sobie sam? - Zapytał żartobliwie, bo w sumie po kimś takim jak Díaz, spodziewałby się większej zaradności. Ale może się mylił, nie znał przyjaciela Paco zbyt dobrze, tyle co z kilku opowieści i wzmianek, choć parę razy minęli się gdzieś po drodze. -Bardzo śmieszne. - Wyciągnął język w jego stronę. Trzeba było przyznać, że jak na siebie, to Max był wyjątkowo grzeczny. -Hogwart tak samo wkurwiający. Na eliksirach pytają mnie o jakiś kurwa, autorów podręczników, jakby myśleli, że czytam to gówno, ślizgoni są w takiej formie, że jak nie spadną z mioteł na boisku to będzie cud, a Pattol już doprowadził z piętnaście osób do płaczu. - Streścił mu krótko to, co się działo, ignorując oczywiście komentarz o swoim spaniu. -A, no i wyśmiałem prefektkę, która mi groziła plakietką. - Dodał, prychając ze śmiechu. Tak, tego zdecydowanie nie był w stanie zapomnieć i pewnie jeszcze przez długi czas będzie patrzył na niejaką Annę Brandon, jak na niepoważnego dzieciaka z zabawką, którą w ogóle nie potrafi się posługiwać. - W tym kurwidołku chyba nigdy się nic nie zmieni... - Westchnął, wypuszczając nikotynowy dym z płuc. Merlinie, jak dobrze było zmienić otoczenie i wskoczyć w coś wygodniejszego niż ten zasrany mundurek...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees