Bar założony całkiem niedawno przez czarodzieja o nie tylko wątpliwej reputacji, jak i niespełna rozumu, jak mawiają konserwatywni miejscowi. W końcu żaden szanujący się czarodziej czystej krwi nie mógłby spokojnie patrzeć na przybytek urządzony w tak bardzo steampunkowym stylu, prawda? Ano nie do końca. Zwariowane, ruchome mechanizmy czy okazjonalnie buchająca z różnych rur para, tworzą naprawdę niepowtarzalny klimat i czego by się nie powiedziało o właścicielu tego przybytku, to z cała pewnością trzeba mu przyznać punkt za oryginalność.
Sok Dyniowy Woda Goździkowa Piwo kremowe Dowolne mugolskie piwo Dymiące Piwo Simisona Malinowy Znikacz Rum porzeczkowy Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Ognista Whisky Wino skrzatów Wino z czarnego bzu Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a Sherry Rdestowy Miód
Niewielu ludzi, wbrew pozorom - była przecież taka towarzyska - wiedziało jak Dina zachowuje się po alkoholu. Faktem jednak niepodważalnym było to, że kwestie tak prozaiczne jak "godność", "zażenowanie" czy "rozsądek" wypadały jak kulki z maszynki z cukierkami na festynie, tylnym wyjściem, prosto do zsypu. Na trzeźwo, gdyby na ten przykład przyszła do tego lokalu dopiero teraz, mając w głowie rozum i godność człowieka, na widok Cassiusa Swansea zawróciła by się w progu i wróciła do domu. Po pijaku? No cóż, mając do wyboru iść do domu, albo siedzieć - wiadomo, że chodzenie to bardzo trudne zadanie. Nawet na trzeźwo! A po alkoholu... - Na pewno nie z Tobą. - burknęła unosząc z rozbawieniem brwi. Wal sie, też mi coś! Obróciła się przodem do lady i wzięła kieliszek w obie dłonie, dużo rozważniej niż jej durny towarzysz, wiedząc, że jeśli zleci zadanie utrzymania go tylko pięciu - nie dziesięciu - palcom, to tak samo jak Swansea straci przynajmniej połowę zawartości naczynia. A choć była człowiekiem wielu talentów, to kolanami pić jeszcze nie umiała. Jeszcze! - Wódka. Jak jakiś prostak. - westchnęła przymierzając się do przycelowania krawędzią kieliszka w usta, a na twarzy malowało jej się takie skupienie jak chyba nigdy w życiu nikt nie widział. Nie będzie przecież ryzykować zmarnowania alkoholu zakupionego z ciężko zarobionych przez Cassiusa pieniędzy - jeśli istniała jakaś możliwość uszczuplenia jego budżetu rozpatrywała to jako opcję utrudniania mu życia, w związku z czym zamierzała doić ile fabryka pozwoli. - Powiedziałabym Ci, że po wódce gadasz bzdury, ale. - zaczęła, tyle, że zgubiła wątek, bo rzucanie kąśliwymi ripostami nie przychodziło jej tak łatwo jak zazwyczaj. Być może to z powodu alkoholu, albo tego, że dalej odbiorcą jej słów był jego prawy obojczyk, a czymże ten obojczyk zawinił. Ocknęła się chwilę później, by dodać nieporadnie- Ale Ty zawsze jesteś głupi. - wybrnęła z trudem, zapominając już od czego zaczęła cały wywód. Kiedy szkło zadzwoniło o szkło prawie wypuściła kieliszek z rąk, a czuła, że bardzo potrzebuje tego szczocha szatana, bo jak przytrzeźwieje, to jeszcze dotrze do niej co robi. - Oby. - pokiwała z powagą głową- Każdy kolejny dzień życia na tym samym świecie co Ty to dzień pełen... - pełen czego. Pełen, pełen... Może obojczyk podpowie. Co ten obojczyk, taki nierozmowny, taki ukryty pod tym miękkim materiałem. Ręka jakby żyjąc własnym życiem znów się uniosła by pogładzić fakturę jego ubrania- Takie miękkie... - powiedziała cicho do siebie, zupełnie gubiąc wątek. - No. Tak. - łyknęła swojego szota i odstawiła kieliszek na blat, kaszląc przy tym, jakby się nażarła pieprzu.- Ale gówno..!
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Udało mu się zatoczyć oczami i przy okazji nie wyskoczyć nimi z oczodołów, co w obecnym stanie uznał za mały sukces. Popatrzył na nią z niesmakiem, jakby właśnie zaproponowała mu stosunek analny z jeżem i to we dwoje. Tak czysto psychicznie nie kręciło go to ani trochę, wręcz przeciwnie. - Kurwa, ze mną. Zejdź na ziemię. - Odburknął, ale tak niewyraźnie, że domyślenie się co tak naprawdę powiedział musiało zająć dobrą chwilę. Tymczasem on kontynuował, bo i przecież zatrzymać się w połowie wypowiedzi nie potrafił, zwłaszcza w takim stanie. Tym razem wraz z samokontrolą zaginął ostateczny filtr wypowiedzi. - Nie stanąłby mi przy tobie nawet po wingardium leviosa. - Oznajmił Dinie oraz przechodzącej obok grupce dziewcząt, bo i jak na mamroczącego ochlapusa przystało kompletnie nie panował nad głośnością wypowiadanych sądów. Przy okazji chlapnął dokładnie to, o czym zdołał pomyśleć, a co może nie było tak do końca zgodne z prawdą. W obecnym stanie to i niewiele by mu było potrzeba do zamoczenia gdziekolwiek, a akurat z wszelkich możliwych wyborów, Harlow wcale nie była takim znowu najgorszym. Najgorzej, że gdzieś podświadomie zdawał sobie z tego sprawę, o czym mowa będzie poniżej. Prychnął z oburzeniem. - Goût de Diamants zamawiaj sobie na własny rachunek. - Merlin musiał zesłać na niego swe błogosławieństwo, bowiem udało mu się wypowiedzieć całe to zdanie bez najmniejszego zająknięcia. Następne jej słowa zignorował, ale wyłącznie dlatego, że jego mózg nie był w stanie ogarnąć w tej chwili więcej, niż jednej akcji jednocześnie. Pomacał się po piersi, starając się znaleźć opakowanie papierosów i trochę opornie mu to szło. Rozproszył go też dotyk w okolicy obojczyka. I chociaż Cassius mógłby zarzekać się, że taka zdechła flądra jak Harlow nie byłaby w stanie zmobilizować go do seksu nawet, gdyby mu tym wingardium leviosa pomogła to wystarczył jeden jej dotyk blisko szyi, aby przeszedł go dreszcz. Od zawsze był podatny na wile, a wypity to już w ogóle miałby miękkie nogi, gdyby tylko nieopatrznie użyła więcej czaru, niż robiła to teraz. Świadomie czy nie, on nawet nie wiedział, że jest pod jej wpływem. Starając się otrzeźwieć z dziwnego zawahania w jakie go wpędziła walnął tym kieliszkiem o kieliszek i odchylił głowę w tył, aby wypić to co pozostało wewnątrz naczynia. Nawet już nim nie wstrząsało. Ba, jej zadowolenie towarzyszące opróżnieniu wódeczki przypomniało mu gdzie trzymał skręty. Uniósł się na moment ze stołka, aby wyjąć z tylnej kieszeni wygniecioną paczuszkę. Tak nagła zmiana pozycji nie podziałała dobrze na jego zaburzoną równowagę. Podtrzymał się o jej chude udo, prawie wkładając jej rękę pomiędzy nogi. Usiadł ciężko, cofając palce do innej kieszeni, aby wyłowić z niej zapalniczkę. - Te, mięciutka - zawołał głupio do Diny, wyłuskując jednego skręta z oprylakiem i podpalając go bezpardonowo przy barze. Zaciągnął się z lubością, wydmuchując dym ledwie o centymetr ponad jej głową. Mało brakowało, aby dmuchnął jej prosto w twarz. - To też gówno dla takiej paniusi jak ty? - Zamachał krótko dłonią, aby zobaczyła, że mówi o zapalonym skręcie. Jedna z jego tęczówek powoli zaczęła stawać się zielona.
Zamknęła oczy unosząc brwi tak wysoko, że powieki jednak się rozkleiły, wyraźnie szykując bombę w odpowiedzi na te schodzenie na ziemi. Fakt jednak, że dostrzegła na przeciwległej półce różne kolorowe trunki szybko wytrącił jej z dłoni ten sztylet, a kolejne słowa Cassiusa zastąpiły sztylet solidną szablą. - Tak by ci stanął... - powiedziała unosząc przemądrzale palec ku górze, co też można było rozumieć dwojako- Tak by ci stanął, że byś zemdlał przez brak dopływu krwi do mózgu. - skwitowała z uśmiechem błogiej satysfakcji malującym się bezczelnie na twarzy, jakby właśnie wyraziła teorię stulecia i czekała na naukową nagrodę Nobla. Zaraz jednak zorientowała się, że sugeruje jakoby jego przyrodzenie było takich rozmiarów, że ukrwienie go wymagałoby odcięcia dopływu krwi do pozostałych części ciała. Nie chciała przed sobą przyznać, że się nawet zaiskrzyła drobna świeczka zainteresowania jak to tam jest w rzeczywistości. Chrząknęła twardo, bo przypomniało się jej coś innego- Albo i nie, Ragnarsson mówił, że masz małego. Mózg pewnie by tego nie odczuł. - zwinęła usta w tutkę- Choć tak mały mózg też nie potrzebuje wiele. - dodała półgłosem bardziej do siebie. Pokiwała na pana barmana, który wyglądał na umęczonego i z absolutnym brakiem pohamowania, zażenowania czy godności wylał się z niej falą tsunami cały ten urok wili, który chciała ukierunkować na panu z obsługi, ale wyszło tak, że połowa klienteli siedzącej przy barze odwróciła się w ich stronę. - Poproszę całą butelkę czegoś lepszego niż tamta wódka, będziemy sobie sami polewać. - rozlepiła usta w łagodnym, bajecznie czarującym uśmiechu. Była gotowa zaryzykować wszystko, byle nie musieć walić tej gównianej wódki, bo czuła, że dwa trzy szoty później jej pozycja zmieniłaby się na horyzontalną i to niekoniecznie w ten przyjemny sposób, który tam gdzieś w tle podświadomości podsuwał jej przeróżne, wariackie obrazy sprawiające jedynie, że pijacki rumieniec nieco nabierał intensywności. - Go de Damątąs-srąs. - proszę jaka z niej lingwistka, urodzony geniusz, nic tylko podziwiać. Chciała dodać coś jeszcze wielce mądrego, zapewne o tym jaki jest wysoki jak brzoza i głupi jak koza, kiedy podniósł tyłek i urósł w oczach - myśli jej się jednak potknęły na tym, jak pięknie francuski brzmiał w jego ustach, a bezczelna podświadomość zaczęła rozważać cóż tam jeszcze francuskiego jak się prezentuje w tych pełnych wargach. Nie zdążyła dać sobie nawet w mordę za te rozważania, kiedy on jakby czytając jej w myślach - bo przypadek przecież nie wchodził w grę! - chwycił ją w taki sposób, w jaki dawno nikt jej nie chwycił, za tę część uda, która znajdywała się stanowczo zbyt blisko rozochoconych alkoholem organów. Zawiesiła się autentycznie jak sokowirówka, której ktoś wyrwał wtyczkę z kontaktu i choć dawno już puścił jej nogę i kontynuował swój wywód, owo 'mięciutka' odbijało jej się po czaszce jak piłeczka kauczukowa po pustym pokoju. - Co. - palnęła po chamsku jak ostatni prostak, podnosząc spojrzenie i chyba pierwszy raz tego wieczoru udało się jej głowie zadrzeć na tyle wysoko, by spojrzeć mu w oczy. I koniec. Klamka zapadła. - Chyba Cie głowa piecze. - powiedziała, ale jakoś tak bez przekonania, a jej przeklęta, żyjąca własnym życiem ręka wystrzeliła jak gówno z procy by sięgnąć po szklankę i przyniesiony przez barmana trunek.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Podążył spojrzeniem za jej palcem, w istocie ciekaw jak bardzo by mu stanął, skoro już zechciała to zaprezentować. W tej chwili pismo obrazkowe przemawiało do niego o wiele lepiej, niż słowa, więc kiedy uniosła palec, jednocześnie błogo się uśmiechając, Swansea zinterpretował jej słowa kompletnie opacznie i po prostu ryknął śmiechem, waląc się z rozpędu w udo. I nawet dalsze wyjaśnienia Diny zupełnie nie pomogły mu powstrzymać denerwującego chichotu, w który wygasił się pełnowymiarowy śmiech. - Nie uwierzę póki nie zobaczę - odparował, a uśmiechnął się przy tym w taki sposób, jakby właśnie rzucał jej jakieś wyzwanie. TAK by mu stanął, też mu coś. Byłby pod wrażeniem jakby chociaż lekko drgnął, a ta mu tu opowiada o erekcji stulecia. Popatrzył na nią z pijackim pobłażaniem, ale zanim zdążył cokolwiek dodać, machnął krótko ręką. Razem za ręką podążyła głowa, która opadła mu na pierś. Wpatrzył się we własne kolana, jakby zobaczył tam coś interesującego. - Na chuj rozmawiasz z Ragnarzz… z tym dupkiem o moim fiucie? Podnieca cię to? Jak jesteś taka ciekawa to się kurwa nie krępuj. - Zawiesił się na nazwisku Gunnara, bo i po pijaku to zdecydowanie prościej było mu użyć zamiennika, a resztę słów wydusił z siebie trochę bełkotliwie, machając przy tym ręką na boki tuż nad własnymi udami. Nie podejrzewał jej o to, że spróbuje go tam dotknąć, więc ta prowokacja była równie dobrym argumentem jak każdy inny. Chociaż, w tej chwili Cassius to ogólnie niewiele myślał o tym do czego mogą doprowadzić jego akcje. Machnął ręką po raz drugi, robiąc minę zniecierpliwionego spowolnionym polewaniem wieloletniego alkoholika. - Niech cię, suko jedna. Gardzisz gościną moją! - Wymamrotał, chwilę przed tym zanim zaczął szukać czegoś do zapalenia. Nie zdążył nawet zobaczyć czymże miało być to „coś lepszego” w czym Harlow mogłaby gustować. Skupiwszy się przez moment na czerpaniu przyjemności najpierw z poszukiwań, a potem z zapalenia narkotyków w pierwszej chwili nawet nie zwrócił uwagę na samą półwilę. Kiedy jednak na nią spojrzał, dym zamarł mu w ustach tak samo jak rodzące się w nich słowa. Palce trzymały skręta, chociaż Swansea kompletnie zapomniał o tym, że je ma. Ich spojrzenia skrzyżowały się i to wystarczyło, aby całkowicie odebrać mu rozum. Urok, z którym uderzała w ludzi zgromadzonych obok był niczym w porównaniu z porażającą wszystkie mięśnie siłą bezpośredniego kontaktu wzrokowego. Chyba faktycznie zapiekła go głowa… a nawet się zagrzała od gorączkowej próby odnalezienia się w miejscu i czasie. Zapomniał jak się nazywa, gdzie jest i co robi. W myślach niczym spłoszony ptak odbijała się od ścian czaszki jedna, jedyna i to cholernie niechlubna myśl, której nie chciałby do siebie dopuścić, gdyby tylko był trzeźwy i nieopanowany przez tę zdradziecką, zwierzęcą magię. Jaka ona była… -… piękna - usłyszał swój głos, chociaż wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, że w ogóle otworzył usta. Popiół spadł mu na spodnie, parząc boleśnie, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Jeszcze kilkadziesiąt sekund, a zacznie się głupio ślinić.
Sama się uśmiechnęła, jak to pijus ma w zwyczaju, kiedy ktoś obok się zaczyna śmiać - mimo, że zasadniczo on to się śmiał z niej, a ona nie wiadomo z czego. Pokręciła głową obracając w rękach szklankę z miną wielkiego znawcy tematu, jakby ona to doświadczała wzwodu codziennie i to po kilka razy, nie byle jakiego, tylko takiego konkretnego Podręcznikowego. - Nie widziałeś nigdy swojego ... - wykonała bliżej nieokreślony gest w kierunku jego kroku, jakby nagle taka pruderyjna się zrobiła, dama za dwa knuty - ... nie widziałeś go nigdy w akcji? To bardzo... - zachwiała się, więc dla niepoznaki oparła się ramieniem na powrót o szeroką ladę barową- ... to bardzo smutne, Swansea. Chcesz o tym porozmawiać..? - próbowała jak mogła utrzymać oczy otwarte, ale powieki miała z żelaza. No albo to, albo jej podświadomość twardo walczyła o uniknięcie spoglądania na Cassiusa, wstydząc się sama przed sobą jaką jej to sprawia niepoprawną przyjemność. - Nie sche.. schlebiaj sobie. - pokręciła głową, co było błędem, bo błędnik - hehe - uświadomił ją jak bardzo jest pijana, gdy mózg nie nadążył ze sklejaniem obrazu za ruchem gałek ocznych- Tylko słyszałam waszą rozmowę na transma.. transmutacji. - zasadniczo Ragnarsson tylko zapytał go, czy ten ma problem z rozmiarem swego przyrodzenia, ale Harlow to Harlow, zawsze dopowie sobie pięć słów za dużo (bądź za mało, w zależności od potrzeby, okoliczności, pogody, humoru) by jej pasowało do urojonej w głowie narracji. Jak już dorośnie, o ile dożyje dorosłości, będzie kiedyś czyimś najgorszym koszmarem. Odwróciła głowę z miną najwyższego zniesmaczenia, coby nie dać się złapać na tym, że się patrzy Cassiusowi Swansea na rozporek i zastanawia czy ma tam orła nad drzewami czy tygrysa w dżungli. Ostatnim chyba przebłyskiem samoświadomości wolała by nikt jej nie spotkał oceniającej zawartość majtek kolegi z roku. - Uważaj sobie, Swansea. - wypluła szturchając go palcem w pierś. Całe szczęście, że miał dość szeroką to przynajmniej trafiła w tors. Musiała przy okazji dać sobie mentalnie w twarz, bo jakaś rozochocona iskierka w jej głowie dalej miała ochotę głaskać materiał jego ubrana. Nawet jakby nie miał na sobie ubrania. A to już było niedorzeczne.- Bozia Ci język upierdoli za takie zwracanie się do dziewczynek. - ze skupieniem, trochę większym niż konieczne, odkręciła butelkę i umiejętnie jakby była trzeźwa jak pies napełniła mu szklankę czegoś nieco lepszego od tamtej najgorszej wódki w Dolinie- Przecież nie gardzę, to wciąż Twoja gościnność. Na Twój rachunek. - posłała mu szeroki uśmiech z zamkniętymi oczami i nim zdążył zaprotestować stuknęła szklanką o jego szklankę i szybko upiła kilka łyków, jakby wykonanie tego gestu było transakcją wiążącą, podpisem pod cyrografem, sprzedane. Nie zauważyła jego chwilowej słabości, a szkoda, bo mogłaby go wtedy wykorzystać do jakichś ośmieszających go rzecz jasna celów i tak dłubała palcem w oku, kiedy pierdolnął tą piękną jak łysy grzywą o kant kuli. - Miękka? - powtórzyła po nim, bo przecież nie byli tu sami, a on jakoś niewyraźnie mamrotał. Co on ma z tą miękkością. I znów podniosła na niego wzrok. I tak siedzieli przez chwilę, jak dwa wyjątkowo komiczne gargulce, patrząc się na siebie bez słowa w bezruchu. - Jedno oko Ci coś... - bąknęła widząc zmianę koloru jednej z jego tęczówek.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Kiedy ona wystawiała przed nim swoje najlepsze przedstawienie, on po prostu patrzył na nią bez większego zrozumienia, starając się jakoś połączyć to o czym mówiła ona do tego o czym myślał on sam. Ciężko mu szło, nawet po zastosowaniu najlepszego triku na skupienie czyli zmarszczeniu brwi i próbie rzucenia zamyślonego spojrzenia, co w tym przypadku wyszło mniej więcej tak, jakby wcale nic nie próbował na tej twarzy stworzyć. - Spierdalaj - odpowiedział więc po prostu, najwidoczniej albo nie posiadając w tym momencie odpowiedniej riposty (a to było bardzo prawdopodobne), albo… nie no w sumie możemy zostać przy ripoście. Jego umysł dzisiaj nie kłopotał się nadzwyczaj długim myśleniem. Znaczy, bardziej niż zwykle, a nawet jeśli już próbował to zbyt ciężko zbierało się do kupy otumanione alkoholem, ślamazarne myśli. - I aż tak zapadł ci w pamięć akurat ten fragment? - Skontrował, unosząc pytająco jedną z tych swoich brwi, ale Dina zdawała się na niego nie patrzeć. Tylko przez moment błądziła wzrokiem gdzieś niżej, ale pijany Swansea kompletnie nie zarejestrował tego myślą, a pozwolił temu spojrzeniu po prostu przemknąć. Cholera, gdyby był trzeźwy, nie wybaczyłby sobie tego gapiostwa. Za to stuknięcie palcem w pierś nieco przyspieszyło jego szare komórki. Na chwilę, ale zawszę. Zamiast coś jej odpowiedzieć, niespodziewanie chwycił ją za palec i przytrzymał tuż przy swojej piersi. Zadziwiający refleks jak na obecny stan upojenia. - No proszę, kto by pomyślał, że ty taka bogobojna i grzeczna. Moją sukienkę to pewnie na ofiarnym stosie spaliłaś. - Uniósł kąciki warg, aby uśmiechnąć się. Jednocześnie ponownie zmarszczył nieco brwi, przez co ten uśmiech stał się o wiele drapieżniejszy, niż powinien wedle założeń. Puścił jej palec, kiedy przypomniał sobie, że go trzyma, ale nie przyjął jej szklanki z alkoholem, a przynajmniej nie od razu. Potrzebował dłuższej chwili, aby zorientować się od nowa w swoim położeniu, ale wcale nie było to takie proste, bo kiedy już wydawało mu się, że zaczyna znowu nadążać, ta wredna krowa znowu zaglądała mu w oczy. Po jej słowach skrzywił się. Nie dlatego, że przeszkadzało mu to całe „coś” co z jego okiem dziać się mogło, ale dlatego, że opadła mu ręka i właśnie przypalił sobie kolano skrętem. Nie przeklął tylko i wyłącznie dlatego, że chwilowo jego język zapomniał jak układa się słowa. Odsunął dłoń od nogi, pocierając jeszcze palcem oparzenie, jakby mogło mu to w jakikolwiek sposób pomóc na ból. - Zajmij się swoją szklanką - powiedział wreszcie, kiedy jego język zapomniał o drętwocie jaką na niego rzuciła. Starając się zapomnieć o chorym przyciąganiu, jakiego sieci właśnie na niego zarzucała, uczepił się właśnie tej szklanki jak tonący brzytwy. Zacisnął na niej palce, ale nie pił, bo i z tego wszystkiego wydawało mu się, że za moment po prostu zwymiotuje. Niedopalonego skręta odłożył na kontuar, a uwolnioną dłoń zacisnął na grzbiecie nosa. Pogramolił się też, aby wstać. Potrzebował świeżego powietrza.
Trunek miał być niby lepszy, ale palił w gębę wcale nie gorzej od serwowanej wcześniej wódki. Rzuciła barmanowi wyjątkowo paskudne spojrzenie, a przynajmniej tak się jej wydawało, kiedy odwracała twarz w jego kierunku. Barman zasadniczo był w zupełnie innym miejscu, a złość Harlow musiała obejść się smakiem i nie znaleźć ujścia nigdzie na zewnątrz, bo wystarczył kolejny docinek Swansea i zaraz ugotowała się w środku na twardo, czując, że znów brakuje jej dobrej riposty na te słowa. - Wcale nie! - burknęła niezadowolona. No bo przecież to nie tak, że zapamiętała ten fragment ze względu na to, że mówili o przyrodzeniu, tylko dlatego, że to było śmieszne! Że miał małego! Śmieszne! ...śmieszne? Szukała odpowiedzi na swoje wątpliwości gdzieś w proporcjach jego twarzy, wykrojonym łuku kupidyna, głęboko osadzonych oczodołach - ale tam nie było odpowiedzi. Tam na całe szczęście nie było też pytań. To była pusta przestrzeń w której zapadało się wszystko, znikały sympatie i antypatie, znikały wątpliwości i pewności, rozmywały się granice, choć zawsze czuła podobną rewolucję przyglądając się jego twarzy, to po alkoholu okazało się to niesamowicie rezonować gdzieś w jej wnętrznościach. Nienawidziła go od zawsze, odkąd pamiętała, nie wiedziała nawet już za bardzo za co, co było zapalnikiem tej niechęci z jej strony. Nie umiała sobie przypomnieć pierwszej kłótni, a im bardziej mu się przyglądała tym mniej umiała sobie przypomnieć którąkolwiek z ich kłótni. Kłócili się w ogóle kiedyś? - Żartujesz? - bąknęła- Wyglądam w niej zajebiście. Ale muszę zakładać i zdejmować zaklęciem, bo nie ma mnie kto wiązać... - powiedziała niewyraźnie, nie wiedząc w sumie czemu taka nagła szczerość ją ogarnęła. Czy to trochę dlatego, że chciała mu podziękować za prezent? Przecież zniszczył jej sukienkę, to nie był prezent tylko zadośćuczynienie. Czy to dlatego, że podobała się jej ta sukienka? Wcale! Wcale jej się nie podobała. Palec, który przed chwilą znajdował się w jego dłoni, wydawał się jej już zupełnie nie być jej palcem. Był zupełnie innym, niezależnym bytem, z którym zapoznawała się niemal nieśmiało, zaciskając pięść i gładząc go lekko kciukiem. Kiedy podniósł dupę ona jak na zawołanie też poderwała się do pionu, zupełnie nie wiedząc dlaczego to robi. Jakaś psychologia tłumu jej się włączyła, czy coś, wstała jednak oczywiście zbyt szybko - choć w tym stanie trudno określić, czy wolno też nie byłoby zbyt szybko - wpadła więc na niego po raz kolejny tego pełnego żenady wieczora, popychając go na powrót na krzesło. Był stanowczo zbyt blisko, jego ubranie było za miękkie, jego oczy zbyt kolorowe, a zapach zbyt intensywny. Jego gęba była zbyt proporcjonalna, jego umysł zbyt skomplikowany, głupie riposty nawet po pijaku zbyt cięte, a krzywy uśmiech zbyt zadziorny. Dzieliła ich odległość raptem kilku centymetrów, a wszystko o czym myślała Harlow, to jak bardzo chce go uderzyć. W twarz. Swoją twarzą. Delikatnie. Bo... Pół oddechu później odskoczyła od niego jak porażona prądem i wbrew jego początkowym planom to ona wypadła na zewnątrz szukając tlenu, bo ta bliskość Cassiusa wciągnęła cały calutki, jakby był jedną, wielką, przerażającą czarną dziurą.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jej zaprzeczenie sprawiło, że wreszcie uśmiechnął się szczerze. Złowrogo, złośliwie, ale szczerze. Prosiło się tutaj o odzywkę „wcale tak!” i pewnie nawet chciałby się wikłać dalej w tak dziecinną, bezsensowną sprzeczkę, gdyby nie gwałtownie spadające samopoczucie. Nie był to jeszcze bolesny lot na ziemię po oberwaniu willowym urokiem, ale z cała pewnością objawy zatrucia alkoholem do przyjemnych nie należały. Nie chodziło tutaj niestety tylko i wyłącznie o wirowanie przed oczami i bełkotliwą gadkę. Zamiast skupiać się na nowym alkoholu, Cassius rozsądnie sięgnął po swoją szklankę z wodą. Robił co mógł, aby jutrzejszy kac go nie zamordował, ale chyba nie miał co liczyć na litość. Mimo wszystko wciąż było zabawnie jak na spożywanie tanich trunków w jej towarzystwie. Dziwna była ta myśl, ale z jakiegoś powodu lepiej mu się zbierało na wymioty w jej obecności, niż w tej mdlącej samotności, jaka towarzyszyła mu i jego kieliszkowi zanim na niego wpadła. Dosłownie. I tak wymiętosiła, o tym nie zapominajmy. Wtedy go zaskoczyła, a jego twarz ponownie zmusiła brwi do uniesienia się w wyrazie zaskoczenia. Tym razem nie wystudiowanego, a szczerego na tyle, że wyglądał w tym momencie po prostu śmiesznie. Dlaczego żadne z nich się nie zaśmiało? - Założyłaś ją? - Powtórzył po niej głupio. Dopiero co mu to powiedziała, ale aż się musiał upewnić, tak abstrakcyjne mu się to wydało. Jej kolejne słowa odbiły się wewnątrz jego czaszki jak kołyska Newtona, przez dłuższą chwilę bębniąc boleśnie o jej granice, ale było to nic w porównaniu z cholernie przyjemnym dreszczem, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Nie miał jej kto wiązać. I zamiast pomyśleć nad tym co robi, zacisnął niespodziewanie palce na jej ubraniu, na wysokości talii. - Wiązałbym cię, aż straciłabyś dech. - Rzekł z pasją, a jego niebieskoszarozielonoczychujwiejakie oczy rozbłysły z niepohamowanej ekscytacji. Tak wielkiej i niezdrowej, że Cassius odebrał to uczucie kompletnie mylnie i niewłaściwie. Zamiast powiązać szalone podniecenie tą myślą i przedziwne wibracje w okolicy pachwiny z ekscytującą go możliwością krępowania oraz z samą Diną w tejże kreacji, Swansea uznał, że za moment puści pawia. Reakcja ta wydawała mu się tym prawdopodobna, bo kompletnie zdrętwiały pod jej spojrzeniem pozwolił się popchnąć z powrotem na krzesło tylko po to, aby kompletnie stopnieć pod tym spojrzeniem sarnich, niebieskich oczu. I nieświadomie nawet rozchylił usta, łapiąc tlen wyrywkowo, jakby za moment miał się udusić i rozpocząć hiperwentylację. Czuł jej mamiący jego zmysły zapach, wymieszany teraz z wonią alkoholu i oprylaka, który zapalił, co już samo w sobie nie pozwalało mu dźwignąć się na nogi czy nawet nieznacznie odsunąć. Dodajmy do tego jeszcze elektryczność, która wdarła się pomiędzy nich. Swansea na moment nawet wstrzymał oddech co tylko spotęgowało poczucie się jak kompletny idiota, gdy Harlow niespodziewanie odsunęła się od niego i zaskakująco zgrabnie wypadła na zewnątrz. A on siedział wciąż na miejscu, jak kompletny kretyn, z koparą opuszczoną nieomal po sam brzuch tak go zatkało. - Kuuuurwa… - jęknął w końcu, prawie trzydzieści sekund później, kiedy jego rozum najwidoczniej przypomniał sobie, że lekkie odchylenie w tył przy samym barze robi z niego jeszcze większego pomyleńca niż w rzeczywistości. Zamknął więc gębę i dźwignął się na nogi, zupełnie nie przejmując się faktem, że przy okazji popchnął lekko szklankę, a ta rozlawszy swą zawartość i potoczywszy się po kontuarze z głośnym trzaskiem rozbiła się na kawałeczki. Wypadł na zewnątrz w ślad za Diną. Trudno powiedzieć czy na jego twarzy malowało się coś więcej poza wściekłością. Poczuł ją dopiero wówczas, gdy w twarz uderzyło go zimne, nocne powietrze i dostrzegł jej chudą postać gdzieś nieopodal. Dopadł jej w kilku susach, aby złapać ją za rękę. Popchnął ją jeszcze w ramię, aby zachęcić do podążenia we wskazanym kierunku i po prostu przygwoździł ją do ściany pubu. Nachylił się nad jej twarzą, ziejąc jej w gębę wódką. - Co to było? - Zapytał, jakby miał ją w ten sposób zmusić do wyjaśnienia tego wszystkiego, wyjątkowo zapominając o przekleństwie.
Nie spodziewała się, że odsunięcie się od jego osoby będzie aż tak trudne. Jak przerwanie dwóch przeciwległych końców magnesu, jak wyrwanie się satelity z orbity planety o wyjątkowo dużej masie i grawitacji. Niemal biegnąc do drzwi skupiała się tylko i wyłącznie na tym, by obrać jak najkrótszą drogę i stawiać jak największe kroki. Wypadła przez próg w ramiona zimnej, jesiennej nocy, zostawiając kurtkę w środku, na zewnątrz za kompana mając jedynie smętnie tlące sie latarnie w oddali uliczki i tani alkohol szepczący niewybredne rzeczy, nieprzerwanie sączący jej do ucha same najgorsze myśli. Odeszła klka kroków od drzwi frontowych lokalu próbując sobie przypomnieć tak banalne i podstawowe rzeczy jak oddychanie, mruganie, jej własne, cholerne imię. Potarła szybko twarz, ciesząc się, że przynajmniej jedno w życiu jest niezmienne i na najebaną głowę zawsze chłodek trochę pomaga w ogarnięciu dupy, musiała się jednak zaraz wesprzeć dłonią o płotek, bo przypomniawszy sobie incydent sprzed dwunastu oddechów kolana uznały, że eee... jednak nie będziemy działać. Nie słyszała że wyszedł za nią. Nie słyszała nic i praktycznie nic nie widziała, poza dudnieniem własnego serca i obrazem jego lekko rozchylonych warg. Musiała wyglądać jak ciężki przypadek porażenia mózgowego, kiedy ostatnie trzy szare komórki grały w kamień-papier-nożyce decydując się, czy najpierw zajmą się ogarnięciem oddychania, ustabilizowaniem palpitacji, czy wysiłkiem umysłowym. Jak kajdany wojny jego palce zamknęły się na jej nadgarstku, a wielkie, dziewczęce, niebieskie oczy rozwarły się w zaskoczeniu , czarne źrenice jak przeklęci zdrajcy rozlały się niemal po całej tęczówce ogarniając wyraz jego twarzy. Fascynującym zjawiskiem było to, że wystarczyło jedynie spojrzenie na wściekłość wymalowaną między jego oczami, nosem i ustami, by spanikowane niecodzienną sytuacją serce ustabilizowało swój rytm. Rozbiegane jak lemingi z dodatkowym, nadprogramowym chromosomem myśli zatrzymały się w półkroku, jakby wyczekując co będzie dalej, w którą stronę biec, czy nad przepaść czy w głąb gęstwiny wniosków. Nie musiał wkładać dużo wysiłku w miotnięcie nią o ścianę, bo ani stawiała jakikolwiek opór, ani nigdy w sumie nie stanowiła dużego wyzwania jeśli chodzi o masę ciała. Tąpnięcie wybiło jej oddech z płuc, ze stęknięciem oparła potylicę o ścianę. Niestrudzenie jednak, dwie wielkie pompy pochłaniały wielkie wdechy powietrza, jakby podświadomość nauczona doświadczeniem planowała połknąć cały tlen z ich otoczenia nim Swansea znów zdezintegruje wszystko. Nie znała odpowiedzi na jego pytanie, ba, ona nie do końca w ogóle zarejestrowała to pytanie. Patrzyła mu w oczy, a to uczucie od którego z takim trudem oderwała się uciekając z baru rozwinęło swoje parszywe macki oblepiając szczelnie jej rozum czarnym i ciężkim całunem pożądania. Jasne dłonie łapczywie chwyciły materiał jego ubrania, wcale nie po to, by jak wcześniej cieszyć zmysły jego fakturą, chwyciła go, jakby mu chciała to ubranie zabrać, palce, rozbiegane jak małe, blade pająki nie mogące podjąć racjonalnej decyzji, czy interesuje je bardziej zerwanie czarnego materiału, czy wślizgnięcie się pod bladą skórę chwyciły go za kark, a ona prostując się niespodziewanie ugryzła go, bo trudno nazwać ten nieznoszący sprzeciwu gest pocałunkiem, prosto w usta.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wszystko w nim krzyczało, aby się od niej odsunąć. Delikatne wibracje, które wyczuwał gdzieś na granicy świadomości pomagały mu pojąć jak bardzo coś jest nie w porządku. Jej skóra parzyła go w palce. Czuł, że powinien puścić jej rękę, ale zamiast to zrobić jedynie zamknął szczelniej palce na jej nadgarstku. Sprawdzał czy ta elektryczność zniknie, gdy się z nią skonfrontuje? Może. Trudno było powiedzieć czy Cassius cokolwiek zdążył sobie pomyśleć. Działał instynktownie, wściekłością reagując na tak ogromny zawód w jaki go wpędziła i bardzo chciał rozładować tę niszczycielską emocję. Najlepiej tu i teraz, nie zaraz i za moment. Pragnął przycisnąć ją do ściany i wydusić z niej prawdę. I zrobił to wszystko, ale zamiast dążyć do zrozumienia, zapewnił sobie jeszcze większe pogmatwanie. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo na to czekał. O wiele lepiej trafiała do niego świadomość jak bardzo się tego po niej nie spodziewał. Kiedy jej ręce zaciskały się na jego ubraniu, ostatnia trzeźwa myśl skaziła jego umysł. Odsuń się. Szepnął złowrogi głos wewnątrz niego. Nie robił tego często, wszak Swansea z reguły nie cofał się przed niczym. Najpewniej dlatego aż tak bardzo się przeraził. Przy Dinie Harlow, jego instynkt kazał mu się wycofać. Po wódce chyba zepsuły mu się czujki. Tak pomyślał, znowu głupi i nieświadom tego co za moment miało nastąpić. Nie spoczęła na ciągnięciu za ciuchy. Jej ręka wślizgnęła się na jego kark, co już samo w sobie podziałało na niego jak solidny cios w twarz. I cholera, byłoby go otrzeźwiło raz, a dobrze, gdyby nie to, że wcale nie był to koniec. Dotyk jej warg był zaskakująco bolesny. Miękkość zupełnie przepadła, kiedy ona z rozpędu wjechała mu w twarz, wyduszając z jego piersi zaskoczone westchnienie. Otworzył szeroko oczy, niczym w parodii przerażenia wymieszanego z zaskoczeniem i machinalnie zacisnął jedną z dłoni na jej barku. Mógł ją odepchnąć, wystarczyłby jeden ruch. Najpewniej zrobiłby sobie wtedy z ust krwawą ranę, ale cel wynagrodziłby mu to poświęcenie. Dlaczego więc tego nie robił? Dlaczego garbił się przy niej, zapomniawszy dzisiaj o swoim połykanym kiju? Dlaczego nie posłał jej w diabły, a w zamian otulał dłonią jej policzek. Dlaczego przytrzymał jej twarz przy swojej, aby niby w jakimś amoku odpowiedzieć na jej pocałunek tak agresywnie, niczym jakiś wilk reagujący na warczenie drugiego samca alfa. Nie było ani chwili, aby zrobić krok w tył, nie teraz. I za równie dotkliwym jak ten pierwszy pocałunkiem, Cassius nagle rozchylił jej usta językiem. Tak po prostu, jakby nie robił tego po raz pierwszy, a po raz, co najmniej, setny. Z wprawą tak stanowczą, że nawet jeśli jej nie miał to starannie ukryła się w tej rozdmuchanej pewności, iż dokładnie wie co robi. Wpił się w jej usta zachłannie, niecierpliwie, jakby obawiał się, że za kilka sekund ta chwila rozpłynie się niczym lody pozostawione poza zamrażalnikiem. Jedna z jego rąk wypuściła jej nadgarstek. W zamian naparła na jej biodro, masując je krótkim ruchem zanim odnalazła drogę na jej pośladek. Obejmując go dłonią ścisnął go bez krępacji i kąsał. Kąsał dalej. Całował ją z zapamiętaniem, kompletnie oślepiony rosnącym pożądaniem. Każda jaśniejsza myśl ginęła w alkoholowym przytłumieniu, a odwieczna rywalizacja jaką toczył z Diną tylko spotęgowała jego potrzebę, aby ją mieć, zdominować i stłamsić jej gorące zapędy swoimi własnymi. Przytrzymał przy swojej twarzy jej własną, gdy drugą z dłoni wsuwał pod jej spódnicę. Dotknął jej. Badawczo, ale i nachalnie ciekawsko. Cholera, jeśli nie przytrzasnęła mu w tym momencie palców udami to i z pewnością spróbował nawet zbadać ją pod bielizną.
Jakikolwiek kosmita siedział dotychczas za sterami statku-matki, jakim był niewielki to niewielki, ale wciąż istniejący rozum Diny Harlow, właśnie rzucił stery i poszedł targnąć się na swoje życie. Zdarzało się bowiem, że dziewczę traciło nad sobą kontrolę w różnych sytuacjach, czasem z powodu paniki, czasem złości, czasem wstydu - wszystko to jednak było połączone ze sobą gęstwiną kabli niczym węzeł gordyjski, po których nitkach poruszały się sekretnie zakodowane wnioski i pragnienia w sposób tak nieodgadniony i kuriozalny jak trop lotu muchy. I to działało, lepiej, gorzej, ale działało. Dina Harlow cierpiała - no, może bez cierpienia, bo jej to mocno nigdy nie doskwierało - na kompletny aromantyzm w swoim życiu. Postrzegała miłość czy pożądanie jako drugorzędne emocje, których istnienie jest bez sensu. Wielkim powodem tych wniosków były jej geny wili, sprawiające, że wierzyła twardo, że właśnie te uczucia czy emocje są tak proste do sfabrykowania, że nie mają żadnego znaczenia. Sypianie z kimś, całowanie się, gładzenie po włosach, wyznania miłosne, nieprzespane noce - to wszystko było plastikowe i łatwe do podrobienia. Nie przywiązywała wielkiej wagi do uwodzenia, ani w swoim kierunku ani swojego uwodzenia kogoś, za każdym razem wykorzystując możliwości swojego genotypu wcale nie po to, by ją ktoś uwielbiał, a po to właśnie, by uprzykrzać czyjś żywot. By się sama wesprzeć w tym funkcjonowaniu, żeby znieść kolejny dzień bycia żywym, żeby pośród tej parodii sympatii i antypatii podoświadczać czegoś czego się nie da udawać. Czegoś, czego się po prostu nie da zagrać. Nienawiść była uczuciem wyjętym z kulinarnej książki. Najdziwniejszą przyprawą dnia codziennego, mogła być gorzka jak najgorsze łzy złości, albo słodka do bolesnego trzepotania serca w satysfakcji. Nienawiść to uczucie zapisane kursywą, lekko pochyła, wślizgująca się do życia z łatwością jak zgarbiony przechodzeń przestępujący próg, witany zawsze szczerze, zawsze równie otwartą nienawiścią. Do nienawiści nie można się przyzwyczaić, choć można się z nią zaprzyjaźnić, zrobić herbatę jak starej dobrej znajomej, przyjąć w swoje ramiona jako jedyną stałą tego szalonego barometru warującego w głowie tej kąpanej w gorącej wodzie pół-wili. Przyjmowała nienawiść jako prawdę, pozbawioną złudzeń, palącą w palce, tnącą do krwi, pozwalającą poczuć się żywym... Jak niewiele musiała wiedzieć o życiu, by tak omylnie przyklejać metki z nazwami do tak kompletnie pomieszanych słoików uczuć? Cassius Swansea smakował egzotycznie. Jak alkohol, papierosy, oprylak, smakował słodką krwią przegryzionej wargi, pozostawiającą posmak żelaza gdzieś w głębi gardła. Pocałunek o zapachu dymu, ciężkiej wody kolońskiej, figlujący w akompaniamencie szelestu materiału i ciężkiego oddechu niewygody. Czuła, choć nie rozumiała, jak w jej brzuchu z tej czarnej pestki złości kwitnie równie czarny kwiat, ciężki i lepki gęstym sokiem, który zbierała szukając definicji tego, co się odpierdoliło w jej głowie. Chciwość. Z każdym gestem, oddechem, najdrobniejszym poruszeniem jego dłoni z jej gardła wydobywał się pomruk niezadowolenia - jak pies, któremu ktoś próbuje podebrać zabawki. Jej własne ręce chwytały jego nadgarstki próbując zabronić mu jakichkolwiek gestów jednocześnie chcąc wymusić na nim gesty zupełnie inne. Wsparła się plecami o ścianę by zachłannie wspiąć się kolanami na jego biodra, opleść go nogami, zaborczo domagać się, żeby uległ, tu i teraz. Nie zamknęła oczu nawet na chwilę, wpatrując się nienasycenie w bezdenne kropki jego oczu. Nie było w tym ckliwego romantyzmu, śladu sentymentu. Jak dwie płyty tektoniczne ścierające się w próbie dominacji, wywołując jęk całego kontynentu. Zanurzyła jasne palce w te cholernie miękkie, ciemne włosy oddając mu jego pocałunki z jeszcze większą złością i zapamiętałością, jakby go chciała nimi udławić.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
I zrobił to, wyszedł jej w tym wszystkim naprzeciw. Podjął rzuconą mu rękawicę, jednocześnie majtając jej przed oczami swoją własną. Zaspokajał swoją potrzebę, jednocześnie i niechcący chyba także i jej własną. Był ślepy na łatwość, z którą przyszło im złączyć się dzisiaj w tych pocałunkach. Nie był w stanie tego analizować, ani nawet poświęcić temu chociażby jednej myśli. W zasadzie, nawet gdyby mógł, zapewne nie zrobiłby tego. Przyjąłby to za pewnik, że prędzej czy później doszłoby między nimi do czegoś podobnego. Nienawiść była równie gorącym uczuciem jak miłość. Tylko mniej naiwnym i wyidealizowanym. Nienawiść jako jedna z nielicznych była bezgranicznie szczera. Trzeba było być nie lada aktorem, aby odegrać ją równie udanie jak ta dwójka, skacząca sobie do gardeł przy byle okazji. Podgryzali się słowem od tak dawna… czy było więc coś dziwnego w tym, że wreszcie naprawdę użyli zębów? Uderzyli się nimi zapewne nie raz i nie dwa, gdy w amoku zachłannych, podyktowanych pustym pożądaniem pocałunków miażdżyli sobie wargi. Smak żelaza przenikał się ze smakiem wódki i innego alkoholu, którego Swansea w tej chwili nie byłby w stanie rozpoznać. Też na nią patrzył. Wyzywająco, jakby miał właśnie powiedzieć „Ha! Nawet ty mi uległaś.” I w zasadzie to trochę tak się czuł. Jakby wygrał jakiś element rozgrywki i okazał się dostatecznie ładny, aby pomimo wrzących między nimi emocji poddała się potrzebie rozładowania prostego, zwierzęcego napięcia seksualnego. Głupia była to myśl. Pijacka i kompletnie spontaniczna. Pozostająca na zawsze w okowach jego umysłu. Nie było tu miejsca na komplementy i czułości. W każdym jego geście krył się pośpiech, niezdarnie hamowana potrzeba zadowolenia wyłącznie samego siebie. Nie myślał o tym czy po takiej ilości alkoholu byłby w stanie przeprowadzić z nią teraz pełen stosunek. Nie planował kompletnie nic poza dosłownie jednym czy dwoma krokami do przodu. Ucisk w okolicach pasa zdawał się być nie do zniesienia. Przycisnął ją mocniej do ściany, klatkę piersiową dociskając do jej piersi, gdy wpił się zaborczo w jej wargi. Puścił jej głowę, aby wesprzeć jej pośladki w tej drodze ud w kierunku jego bioder. Zacisnęła je mocno, a on pod wrażeniem tego gestu ugryzł ją w dolną wargę. Równie mocno.
W jej brzuchu nasilał się żar, który można by omylnie definiować pożądaniem. Rosła w niej złość, bo na każdy jej nieznoszący sprzeciwu gest on odpowiadał równie zaborczym, każde jej chciwe ugryzienie równoważone było równie domagającym się, każde jej gniewnie szarpnięcie tłamszone równie bezlitośnie. Przyparta do ściany całym majestatem jego przeklętej formy traciła oddech w płucach, które rozognione łykały powietrze niemal tak łapczywie jak ona spijała z jego ust pożądliwe westchnienia. Nie umiała określić z jakiego powodu zawodzi ją oddech ale nie była też pewna, czy musi w ogóle oddychać. Niewiele w tym było uroku, niewiele zrozumienia ładności czy analizy potrzeb, pociągania. Trudno było tę reakcje nazwać długo wyczekiwaną, bo choć skrzyli się niemal elektrycznymi wyładowaniami zdawało się, że napięcie zamiast znajdywać ujście w tych manewrach, okazywało się być niemal taktycznym aktem kontynuowania odwiecznej walki, której ogień pomimo tylu lat wcale nie tracił na gwałtowności. Pozbawieni rozsądku okazali się nie znać umiaru ani moralnych granic w szukaniu możliwości zmiażdżenia się wzajemnie, wtarcia bezlitośnie w wypaloną, spopielałą glebę. Przez krótką, odrealnioną chwilę, ułamek czasu wyrwany z kontinuum ich przepełnionego szczerą nienawiścią istnienia jedynym czego potrzebowała by funkcjonować była bezkresna czerń tych źrenic, dziwnie znajoma, swoja, własna, rozlewająca się na całą jego twarz, całą postać. Widziała swoje odbicie w tych oczach, zmarszczone w złości brwi i jakby w odpowiedzi na ten grymas dłonie zaborcze, łakome dłonie chwyciły pełne garście jego ciemnych włosów by odchylić Cassiusową głowę w tył - oderwać te łakome usta, zabronić, zamknąć wszelką możliwość na tę jedną chwilę. Krótki moment, sekunda, jedno potężne tąpnięcie pompy serca gdy czujne niczym ptaki zakończenia nerwowe ukryte pod skórą śledziły podejrzliwie drogę jego palców. Pierwsza kropla deszczu wylądowała na nagiej skórze jej przedramienia niespodziewanie, trudno powiedzieć, że niezauważona. Zimny opad atmosferyczny wydawał się być palącym kwasem, niemal słyszała jak skwierczy na jej rozognionej skórze.
2 x zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Miał serdecznie dosyć ciągłego unikania tematu. Pozwolił Matthew na bite trzynaście dni chodzenia z tym humorem, skoro raz po raz go zbywał ilekroć pytał czy chce pogadać na ten temat. Nie był idiotą, zauważył, że chodziło o jego związek ze Skylerem. Przestali się za sobą uganiać, obściskiwać i całować, a Matthew jakoś tak nagle stracił humor na wszelakie objawy zabawy. Trzynastego dnia uznał, że ma już prawo się wtrącić. Wcześniej szanował decyzję Gallaghera o porzuceniu tego tematu lecz widząc dziś jego nadąsaną minę postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Podbiegł do Matthew i chwycił go mocno za ramię. - Wiesz co, chłopie? Dementor miałby na tobie używanie, bo taką masz beznadziejną minę. Mam dość oglądania takiej gęby więc łaskawie zatrzymaj te swoje zbywanie dla kogo innego i nie protestuj. - wyjaśnił mu prosto, wyraźnie i stanowczo. Nie ukrywał, że był na niego trochę wściekły za to odpychanie. Nie po to ma się przyjaciela, aby kazać mu spieprzać na drzewo w chwili pojawienia się problemu sercowego. Zacisnął mocniej palce na jego barku, upewnił się, że facet ma różdżkę (bez niej ani rusz) i ich teleportował z trzaskiem do "Zębatki". Planował go trochę upić, aby rozwiązał mu się język skoro na trzeźwo nie potrafił gadać. Skyler milczał jak zaklęty i podejrzanie coś za często zostawiał mu żarcie... nie miał nic przeciwko, wszak uwielbiał jeść, jednak częstotliwość karmienia go zaczęła wzbudzać jego podejrzenia. Skoro od niego się niczego nie dowie, to czas Matthew wziąć w szranki. Przesunął rękę na jego łokieć i go holował do środka. - Nie protestuj, będziesz dzisiaj pić alkohol. - oznajmił, kiedy przedostali się przez drzwi. W środku była masa ludzi, dużo muzyki, unoszącej się na wysokości łydek mgły, zapachu papierosów i pełno dźwięków uderzających o siebie szklanek. Wyminął ludzi, cały czas ciągnąc za sobą Ślizgona, jakimś cudem dopadł kelnerkę, która zaprowadziła ich do ostatniego wolnego stolika. Od razu zamówił na rozgrzewkę po mugolskim piwie, by nie sięgać od razu po sherry czy cholernie-drogą-whiskey, której kupno będzie go mocno bolało - ale czego nie robi się z potrzeby? Klapnął sobie przy stoliku i wzrokiem kazał Matthew zrobić to samo. Nie pozwoli mu uciec. Zapędzi go w kozi róg. - A teraz mi wyśpiewasz co się odwala. Domyślam się, że zerwaliście, ale szlag mnie trafia już od waszych min. - kelnerka szybko uwinęła się z piwem, a więc podsunął kufel do chłopaka. - Pij. Będziesz dużo dzisiaj pić.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Unikał Jeremy’ego wyłącznie dlatego, że nie chciał się przyznać, co naprawdę zaszło pomiędzy nim a Skylerem. Ten poczciwy Gryfon był jego przyjacielem i chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że gotów jest wesprzeć go w każdej sytuacji, tak domyślał się, jakie będzie miał zdanie o układzie, którym związał się z Schuesterem. O ile bowiem to, że puchoński kumpel go rzucił i z tego tylko powodu miał przysłowiowego doła brzmiało dość sensownie i trudno byłoby mieć do niego o to pretensje, tak nie był pewien czy jest gotów wyłożyć Dunbarowi całą prawdę i opisać wszystko to, co miało miejsce w rzeczywistości. Nie wiedział, co ma zrobić, więc zbywał swego gryfońskiego druha, mając nadzieję, że temat w końcu sam rozejdzie się po kościach. Przez moment nawet uwierzył, że tak właśnie będzie, a jednak towarzyszący mu ostatnimi czasy na twarzy grymas sprawił, że Jeremy po trzynastu dniach postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Poczuł jego uścisk na ramieniu, wzdychając przy tym ciężko. Tym razem chyba nie uda mu się wyrwać z jego objęcia. - Może… – Próbował się wtrącić i przełożyć to spotkanie na jutro, nie wspominając chłopakowi o tym, że w tym nastroju prawdopodobnie bardziej odpowiadałaby mu pogawędka z dementorem. Próbował, ale Dunbar nie dał mu nawet dojść do słowa. Nawtykał mu, i za ten parszywy nastrój, i za unikanie jego towarzystwa, a Matthew… niby nadal miał prawo odejść bez słowa, ale jednocześnie czuł się winny. Przecież obaj skoczyliby za sobą w ogień, więc nie powinien się wcale dziwić temu, że jego najlepszy przyjaciel wodzi za nim wzrokiem i dokłada wszelkich starań, by wszystko naprawić, mimo że to tak naprawdę on ponosił odpowiedzialność za tymczasowy rozłam w ich relacji. Może rzeczywiście powinien wyskoczyć z nim na jakieś piwo? Nie musiał wszak mówić więcej niżeli to, do czego sam zdołał przez ostatnie dni dojrzeć. Nie powinien jednak go odrzucać, nawet jeśli Jerry zamierzał wydrążyć mu dziurę w brzuchu. Cóż, jego przemyślenia i tak nie miały większego znaczenia, bo po chwili odczuł delikatny ścisk w żołądku, a kiedy otworzył oczy, obaj znajdowali się już w Zębatce. Doceniał to, co robił dla niego Dunbar i jakaś jego część cieszyła się z jego towarzystwa, bo brakowało mu tego jego uśmiechu. Tylko z drugiej strony… czuł się przez to jeszcze gorzej, bo nadal potrafił sobie poradzić ze swoimi myślami i emocjami, ale równocześnie nie był chyba jeszcze gotowy na szczerą rozmowę. Mimo tego zaprzestał protestów, a na jego propozycję ochoczo skinął głową. Jak procenty przepłyną przez jego żyły, to może uda mu się rozluźnić i zręcznie zmienić temat na nieco bardziej komfortowy? Nie stawiając oporu, dał się przyjacielowi zaciągnąć aż pod sam bar, a po chwili usiadł z nim przy wolnym stoliku, popijając mugolskie piwo i przecierając dłonią przekrwione ze zmęczenia oczy. Nagle ożywił się jednak na słowa swego towarzysza. Czy na pewno dobrze je usłyszał? - Waszych? – Mruknął wyraźnie zaciekawiony. Czyżby Skyler też przeżywał to rozstanie? Przez myśl przeszło mu, że może Puchon popełnił błąd i jednak jest szansa na to, że do siebie wrócą, ale szybko skarcił samego siebie za to, że w swej wyobraźni kreuje jakieś niestworzone scenariusze. Skyler stanowczo powiedział, że woli kogoś innego, a to oznaczało, że on nigdy nie był i nie będzie dla niego nikim ważnym. Rozczarowany opuścił więc głowę i znów zaczął powoli sączyć swoje piwo. - Wątpię, żeby się tym przejmował. – Odburknął ponuro dopiero po dłuższej chwili milczenia, mając świadomość tego, że nie może przez cały ten czas milczeć jak grób. To nie było w porządku wobec Jeremy’ego, który z pewnością czuł się w tej sytuacji zagubiony. Sęk w tym, że będąc wściekłym na cały świat, też wolałby z nim nie spędzać czasu. Miał wrażenie, że on sam jest teraz jak ten dementor – że tylko zepsuje mu zabawę i zatruje swoimi problemami, doprowadzając go do podobnie paskudnego nastroju. A nie oszukujmy się, nie przeżyłby, gdyby Dunbar z dowcipnisia i wesołka stał się nagle panem mrukiem.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie słyszał żadnego "może", bo najzwyczajniej w świecie nie interesowały go żadne alibi, usprawiedliwienia ani tym bardziej pojękiwania. Miał ich dość, a skoro Matthew nie potrafił po ludzku z nim porozmawiać to trzeba wspomóc się alkoholem. Tolerował ten stan bite dwa tygodnie, ale nawet on miał swoje granice cierpliwości. Coś było na rzeczy i powołując się na prawo Najlepszego Przyjaciela domagał się wtajemniczenia w przyczyny aktualnego stanu emocjonalnego Gallaghera. - Ta, waszych. Nie wiem co wam jest, ale Schuester zaczął robić mi więcej żarcia i to się robi podejrzane. Jakby próbował mnie za coś udobruchać, a to ja mu niechcący ostatnio spaliłem książkę. - podrapał się po potylicy, robiąc sobie na głowie bajzel, który nie miał absolutnie nic wspólnego z artyzmem. - W kawalerce on, ty w międzyczasie... Niech mnie avada, widziałeś swoją minę? Normalnie jakbyś całował się z dementorem, a nie z Schuesterem. A mnie się wydawało, że jak człowiek w związku to raczej jest napalony i z łazi z bananem na twarzy. Co się między wami odwaliło? - nie potrzebował alkoholu, aby zacząć nawijać i motywować Matthew do tego samego. Nie było mu łatwo przejść do porządku dziennego ze świadomością, że jego najlepszy przyjaciel z najlepszym kumplem postanowili być parą. Czuł się poniekąd jak piąte koło u wozu w tej paczce, ale nie marudził z tego powodu, aby nie musieli się powstrzymywać. Narzucił tylko jedną zasadę, aby nie bzykali się w kawalerce, bo szczerze powiedziawszy pewnie wywaliłby ich golutkich za drzwi, gdyby do tego doszło. Obaj to uszanowali, udało się dojść do porozumienia i kiedy jako tako już zaakceptował ich związek oni postanowili z dziwnego powodu zerwać. Szlag by to jasny trafił! Jak on ma się teraz ustosunkować? To oczywiste, że stał murem za Matthew, ale to nie znaczy, że ma ignorować stan Puchona, z którego adoptował do swojej kawalerki. Szczerze powiedziawszy, właśnie odkrył jaki to niosło za sobą dyskomfort, a więc tym bardziej nakręcil się, by wyciągnąć dzisiaj z Matthew wszystko, co do każdego słowa na ich temat nawet, jeśli to będzie krępujące. - Na gacie Merlina, burczysz jak nawiedzony wilkołak. - westchnął - No pij, bo wleję ci to do gardła.- ponaglił, unosząc swój kufel i wznosząc niemy toast za powodzenie jego dzisiejszej misji. Piwo jak piwo, dobra rozgrzewka przed alkoholem większego kalibru. Nagle zakrztusił się i gwałtownie odstawił od siebie kufel. Kaszlał dobre półtorej minuty, czerwieniejąc przy tym jak piwonia. - O kurwa, skoro nie jesteście razem to po cholerę Skyler chce wolną chatę jutro i pojutrze? - popatrzył zszokowany na Ślizgona. Wszystko działo się przez jego nieświadomość. Nie miał pojęcia jaki zawarli układ, jak się miał stan ich uczuć, a zatem zachowanie taktu nie miało prawa bytu skoro nie wyczuł, że swoimi słowami prawdopodobnie dobije Matthew. Bardzo wyraźnie wyczaił w listach Skylera, że liczy, że mógłby z kimś przyjść na noc do mieszkania... ale przecież dwa tygodnie temu był z Matthew... Otarł usta wierzchem dłoni. - O kurwa, Matt. Ej, weź tylko mi tu się nie podłamuj. - sięgnął do jego przedramienia i ścisnął je mocno. - Gadaj co się działo. Nie pisnę nikomu słowem, przecież wiesz o tym, co nie? Wiesz, prawda? - nachylił się nawet, aby przypilnować kontaktu wzrokowego. Teraz to już był poważnie zmartwiony.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
On sam zdołał już sobie uzmysłowić, że nie ma miejsca na żadne wymówki. O ile przez jakiś czas radził sobie świetnie w zbywaniu Jeremy’ego półsłówkami, tak przecież taki stan nie mógł trwać wiecznie. Zresztą, nawet nie chciałby, żeby trwał. Jeszcze tego by mu brakowało, żeby stracił swojego najlepszego przyjaciela. Jak każdy człowiek popełniał błędy, choćby tak jak w przypadku zawiązanego ze Skylerem układu, ale akurat pogrzebania relacji z Dunbarem w życiu by sobie nie darował. To właśnie z tego względu jego opór wreszcie zelżał, a mimo braku nastroju, dał się zaciągnąć na to piwo. Prawo Najlepszego Przyjaciela rzeczywiście zaczęło w jakimś stopniu działać, skoro Matthew sam widział, że nijak nie jest w stanie mu się przeciwstawiać. Siedział więc grzecznie, wysłuchując kolejnych słów Gryfona, które ten wystrzeliwał z ust z prędkością karabinu maszynowego. - Może lepiej byłoby z dementorem… – Mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niżeli do Jeremy’ego, ale zaraz zmiarkował się, bo przecież nie chciał po raz kolejny wyjść na jakiegoś pogrążonego w depresji. Właściwie… tak właśnie się czuł, ale nie powinien zarażać swoimi humorami Dunbara, dlatego silił się na jakiekolwiek uniesienie kącika ust ku górze, chociaż trzeba przyznać, że wychodziło mu to marnie i nieszczerze. - No i łaziłem z bananem na twarzy, dopóki mnie nie rzucił. Kurwa, po prostu… – Nie zdołał utrzymać swoich emocji na wodzy, ale nim kontynuował swój wywód, musiał to wszystko przemyśleć. Nie chciał mówić o tym układzie, nie chciał wyjść na kompletnego idiotę i nie chciał widzieć reakcji swojego przyjaciela. Nie był na nią gotowy i miał wrażenie, że gdyby tylko Jeremy poznał całą prawdę, palnąłby go w łeb, a on sam zapadłby się pod ziemię ze wstydu. Musiał to jakoś inaczej ubrać w słowa. W końcu zdawał sobie sprawę z tego, że Jerry nie da za wygraną i że musi mu cokolwiek powiedzieć, ale póki co nie zamierzał jeszcze odkrywać wszystkich kart, nawet jeśli miał świadomość tego, że Dunbarowi ta sytuacja również sprawia spory dyskomfort. Wszak stawał między młotem a kowadłem, między dwoma kumplami, którzy okazali się skończonymi idiotami. - No przecież piję, spokojnie! – Odburknął, wzruszając przy tym ramionami, ale mimo wszystko wypił parę o wiele większych łyków niż wcześniej, a właściwie tymi haustami na raz opróżnił z pół kufla. Potrzebował procentów, jeśli w ogóle musiał już wracać do tematu puchońskiego kumpla. A już szczególnie w chwili, w której Gryfon przypadkowo wygadał się co do planów Skylera. - Pewnie po to, żeby zaprosić swojego nowego chłopaka… – Rzucił nieprzytomnie, znów sięgając po szkło. Tak, ten pomysł akurat Dunbar miał dobry. Musiał się napić. Jeszcze więcej. Przechylił kufel, a po chwili bursztynowy trunek całkiem zniknął w jego gardle. Matt odstawił zaś puste naczynie na stół, wymownie spoglądając na swojego przyjaciela. No co? Skoro już go wyciągnął do ludzi, to chyba gotów był wypić jeszcze parę kolejek? - Sorry, Jerry. Wiem, że nie powinienem Cię unikać. Po prostu nie wiem czy chcę już o tym gadać, trochę zbyt wcześnie… Po prostu nie chciałem z nim zrywać, ale on woli kogoś innego. – Mruknął niechętnie, mając nadzieję, że póki co taka wiedza jego kompanowi do tańca, wódki i różańca wystarczy. Zważywszy jednak na to, że jego gryfońskiego druha zawsze było wszędzie pełno i że zawsze też był ciekawski, obawiał się, że ten może jednak nadal drążyć. A propos… wódka. Tak, to też dobry pomysł.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
W końcu nastąpił progres. Dowiedział się, że to Skyler rzucił Matthew, a to naprawdę już wiele, skoro od bitych dwóch tygodni ciężko było cokolwiek z niego wyciągnąć. Wciąż pozostawało pytanie dlaczego zatem to Jeremy'ego próbuje udobruchać zwiększoną ilością przygotowywanego jedzenia? Nigdy nie odmówi, ale i tak wolałby wiedzieć dlaczego takie zachowanie w jego kierunku, a nie w stronę Matthew. Nie chciało mu się wierzyć, że Skyler po dwóch tygodniach od zerwania pójdzie do łóżka z innym facetem. Nie, to nie trzyma się kupy. Po prostu w to nie wierzył, bo to niemoralne i egoistyczne, a jak zdołał poznać Skylera, to ten był jedną wielką kochliwą kluchą. Znał ten stan, bo sam też szukał szczęścia w miłości czując, że fizycznie niebawem nie wytrzyma z wymuszonej wstrzemięźliwości. Ale żeby świeżo po zerwaniu? Potrząsnął głową i posiłkował się piwem. Pierwsze szło szybko, a więc w międzyczasie zamówił jeszcze jedną butelkę whiskey i na przegryzkę smażone plumki i zapiekane paluszki, za którymi wprost przepadał. Należy przynajmniej w teorii zadbać o wątrobę, aby zbyt szybko się nie poddała, skoro sięgają po whiskey. Portfel jęczy z bólu, ale ostatni wydatek nie pójdzie na straty. Mgła w pomieszczeniu zgęstniała, wydzielając z siebie intensywny zapach i ciepło. Rozpiął jeden guzik koszuli, z której nie zdołał się przebrać na coś wygodniejszego, bowiem spontanicznie porwał Matthew na popijawę. - Weź, czy my gadamy o tym samym Puchonie? - uniósł obie brwi wysoko widząc jak pochłania resztę piwa. Ponaglał go z nim, ale bez przesady. Dorzucił ostatnie dwa galeony, aby zwiększyć zamówienie przegryzek, skoro przyspieszają tempo upijania się. Puścił jego przedramię, aby przetrzeć swoją twarz i ukryć niedowierzanie. - Nie no, powód musi być inny. Po dwóch tygodniach od zakończenia namiętnego związku miałby sobie kogoś sprowadzać? Jak to, jest jakiś inny chłopak? Przecież był z tobą, cholera jasna. Weź nie pierdol, on nie może być takim egoistą. - nie było opcji, aby dał temu wiarę. To tylko chore przypuszczenia, które równie dobrze mogą niewiele mieć wspólnego z prawdą. Zapisał sobie w pamięci, aby potem go zapytać co on tam planował wyprawiać przez dwie noce i dwa dni, podczas których miał chatę do dyspozycji. Oparł łokcie o stolik i pokręcił znów głową. To nie miało najmniejszego sensu. A jeśli... jeśli dlatego Schuester mu dawał więcej jedzenia? Z tej perspektywy wydawało się, że Skyler się po prostu bawił Matthew i go teraz porzucił, bo znalazł sobie kogoś innego. Absurdalność tej myśli popchnęła Jeremy'ego do opróżnienia reszty piwa z kufla, również dwoma haustami. - Nieee, nie wierzę w to. - wyraził swoje zdezorientowanie i zatrzymał w końcu wzrok na Matthew. - Teraz to też moja sprawa, więc co poszło nie tak? Musisz o tym mówić, bo jak dalej będziesz milczeć to któregoś dnia to cię zeżre, a ja nie zamierzam siedzieć obok z popcornem i tego obserwować. Mów do mnie, Matt. - nalegał, naciskał, bezczelnie domagał się zwierzeń. Nigdy w życiu nie zachowywałby się w ten sposób w stosunku do kogokolwiek, jednak Matthew należał do osób, które uważał za sobie bliskie. Był mu wzorowym bratem i przyjacielem, a nie te dwie ofiary losu z jego rodziny, które brzydziły się jego widokiem. To oczywiste, że nie chciał patrzeć na cierpienie Matta. Najwyżej dostanie od niego w zęby, jeśli Matt uzna, że przesadził z naciskaniem. Póki co nie wydawał się świadomy tego jaką na nim wywiera presję. Zmarszczył czoło, bowiem zauważył, że on... naprawdę się w to zaangażował. Musiał mocno zakochać się w Skylerze, skoro przez dwa tygodnie nie zdołał się pozbierać. Nie akceptował argumentu, że jest "trochę zbyt wcześnie" na rozmowę. Czternaście dni to wystarczający czas, aby poruszyć w końcu ten temat. Kelnerka przyniosła whiskey i przekąski, a więc rozdzielił je prawidłowo i podsunął chłopakowi, samemu pakując do ust kawałek smażonego plumpka. W napięciu oczekiwał na odpowiedź.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie był pewien czy nazwałby ten etap rozmowy jakimkolwiek progresem, choć z drugiej strony nie miał również pojęcia jak wiele o jego relacjach ze Skylerem wiedział Jeremy. Z tego, co zdążył się nasłuchać, domyślał się, że Schuester, podobnie do niego, raczej zbywał Dunbara milczeniem. Cóż, w takiej sytuacji ich najlepszy przyjaciel faktycznie mógł zachodzić w głowę, co takiego się wydarzyło i najprawdopodobniej do nich obu miał spory żal. A jednak, mimo tego, Matthew zastanawiał się dlaczego Gryfon nie zdecydował się męczyć o to swego współlokatora, którego – jakby nie patrzeć – raczej łatwiej było mu dorwać. Nie miał ochoty rozmawiać o Skylerze i po prostu twierdził, że byłoby wygodniej, gdyby Jerry dowiedział się wszystkiego od niego. Niestety pech chciał, że to on został brutalnie wyciągnięty na piwo i jakoś musiał sobie poradzić w starciu ze swym kompanem do kielicha. Westchnął więc ciężko, próbując jakoś zebrać myśli, co wcale nie było łatwe, zważywszy na fakt, że uderzyło go właśnie uczucie gorąca. Tłumny i głośny pub zdecydowanie nie był najlepszym miejscem do poukładania sobie w głowie wszystkiego na nowo, ale akurat na to nie zamierzał narzekać. Szczególnie po tym jak zobaczył na ich stoliku butelkę whiskey i talerz pełen smażonych plumpków i zapiekanych paluszków. Cholera jasna… Dunbar wiele dla niego robił, a Gallagher zdawał sobie sprawę z tego, że jest mu winny jakieś wyjaśnienia. Chyba przewidywał, że ich spotkanie właśnie tak się skończy i dlatego starał się go za wszelką cenę unikać. Sęk w tym, że jego gryfoński druh był nieustępliwy i jak to Gryfon, nie dawał łatwo za wygraną. Nie odpowiedział na pierwsze z pytań, bo dopiero ono uświadomiło mu w jak wielkiej niewiedzy żył jego przyjaciel. On cały czas myślał, że ten związek był na poważnie i że razem ze Skylerem zupełnie poddali się uroczym motylkom w brzuchu. Przeklął w duchu, a zaraz po tym sięgnął po butelkę whiskey, rozlewając im od razu po połowie szklanki. Pił za szybko, ale w tym momencie nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Dobrze, że Jeremy zadbał również o przekąski, a po kilku łykach Matthew przynajmniej na jakiś czas zapchał się jednym z zapiekanych paluszków. W innym wypadku pewnie jeszcze szybciej przyjąłby kolejną dawkę procentów. - Namiętny to może i był, ale Skylerowi nigdy na mnie nie zależało… a ja wiedziałem o tym. Po prostu nie myślałem, że jednak się w to zaangażuję. – Kiedy Jerry puścił jego przedramię, odpowiedział mu półsłówkami, bo nawet nie wiedział od czego powinien zacząć. Najchętniej by skłamał, ale tego też zrobić nie potrafił. Co prawda tylko on i Schuester wiedzieli, że cały ten układ był totalnym kłamstwem, ale tak jak był na swego puchońskiego kumpla wściekły, tak nie mógł przecież zrzucić całej winy na jego barki. To on wymyślił tę intrygę, to prawda, ale Matt miał świadomość tego, że zgodził się na nią dobrowolnie, mimo że nie powinien był tego robić. Skyler nie był AŻ takim dupkiem, a on nie miał prawa go na takiego kreować. - I tak mnie będzie zżerało. – Mruknął bardziej do siebie niż do Dunbara, po tym jak przełknął ostatni kawałek swojej przekąski. Nie chciał mu mówić całej prawdy, ale jednocześnie chłopak był tak dociekliwy, że nie dało mu się wcisnąć żadnego innego kitu. Denerwowało go to. Kochał go jak brata, ale w tym momencie dałby wszystko, żeby Jeremy zostawił go w spokoju. Karcił samego siebie za takie myśli, ale nie mógłby skłamać, że jest inaczej. Nie potrzebował rozmowy na ten temat, bo miał wrażenie, że ta tylko rozdrapywała rany. No a przyznanie się do tego układu? Jeszcze tego mu brakowało, żeby miał się wstydzić przed swoimi bliskimi. I tak czuł się już jak gówno rogogona. - Nie możesz wypytywać o to Skylera? – Wyraził zresztą na głos swoje pretensje, chociaż w jakimś stopniu wiedział już, że przegrał. Nie powie, to będzie źle. Jak powie, też będzie źle. Jerry stawiał go przed murem i chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, o co go prosi i co dokładnie chce usłyszeć. - Ten związek to od początku była jakaś ściema, ok? Poprosił mnie, bo nakłamał Gabrielle czy komuś innemu, że jesteśmy razem. Zależało mu na wiarygodności, a ja się zgodziłem, bo nie myślałem, że… – Zaczął mówić coś, co w istocie było prawdą, ale zaraz po tym całkiem się zaciął. Nie potrafił. Nie chciał. Nie był gotowy. Sięgnął po swoją szklankę z whiskey i jednym haustem wypił całą jej zawartość, mając nadzieję, że alkohol jak najprędzej zacznie szumieć mu w głowie. Musiał się znieczulić, bo przypominanie sobie tych szalonych, żarliwych chwil spędzonych z Schuesterem sprawiało, że odchodził od zmysłów i cierpiał, wiedząc że to już skończone. Był jednocześnie wściekły na swego puchońskiego kumpla, wkurwiony na własną głupotę i zrozpaczony tym, że nie widzi żadnego sensownego wyjścia z tego bałaganu. - Nie chcę o tym gadać. Zmieńmy temat. – Nadal próbował z nim walczyć, przelewając do szklanki kolejną dawkę bursztynowego trunku. Już na pierwszy rzut oka widać było, że kompletnie nie radzi sobie z emocjami, a swoje smutki zamierza utopić w kolejnych drinkach. Po prostu nie widział sposobu, w jaki Jeremy mógłby pomóc mu uporać się z tymi natrętnymi myślami. - Nie wiem, może się dogadamy na planszówki? Pogadamy o tym jaką kupić? – Zaproponował, chociaż jakieś głupie gry w kontekście całej ich rozmowy, zdawały się jakąś absolutnie nieistotną bzdurą.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie miał pojęcia co się między chłopakami odwalało, ale zaczynało go to denerwować. Nagle z dnia na dzień oznajmili mu, że są razem, a przecież żaden z nich nigdy wcześniej nie dał nikomu do zrozumienia, że wpadli sobie w oko. Później kleili się do siebie przez cały październik i jakieś dwa tygodnie temu obaj postanowili ze sobą zerwać. Choć teraz dowiadywał się, że to Skyler zainicjował rozstanie... To było tak pokićkane, że na trzeźwo nie dało się tego rozgryźć. Tym chętniej powitał whiskey, która miała im pomóc jakoś przebrnąć przez tę rozmowę. Widział po Matthew, że ten niechętnie dzielił się myślami, ale wolał go teraz srogo przycisnąć niż dalej oglądać jego przygnębioną paszczę. Uniósł wysoko brwi i popatrzył oniemiały jak kumpel wciąga pół szklanki ognistej whiskey (!!) Przecież on się upije tak w piętnaście minut... choć tyle dobrego, że zaczął podjadać, to jest nadzieja, że usłyszy wyjaśnienia zanim nadejdzie moment holowania jego pijanych zwłok. Sięgnął po zapiekanego paluszka i pochłonął go jednym porządnym kęsem. Sam zwolnił z piciem, bo z daleka już wiadomo który z nich będzie dzisiaj nieprzytomny od nadmiaru alkoholu. Wypadałoby, by czuwał, a skoro Gallagher tego potrzebuje... Dobrze, że nie miał w ustach whiskey, bo jak nic by się zakrztusił. - Co kurwa? - zamrugał, a jego twarz stężała, nabierając dziwnych rysów. Nie takiego widoku przyzwyczaił świat... - Nie kurwa, nie mogę go o to wypytywać, bo do jasnej avady to ty chyba jesteś moim przyjacielem, co nie? Więc mów więcej, bo to chore co właśnie powiedziałeś. Jak to wiedziałeś, że mu na tobie nie zależy ale byłeś z nim? - był jednym wielkim znakiem zapytania i jednocześnie wykrzyknikiem. Nigdy w życiu nie podejrzewałby Matthew o pakowanie się w związek, w którym jego osoba nie miałaby większego znaczenia. Przecież Gallagher miał normalną samoocenę i poczucie wartości chyba, że o czymś nie wiedział... Sięgnął po chłodną szklankę i zwilżył usta alkoholem. Wbijał pociemniały wzrok w zmizerniałą minę Ślizgona i domagał się rozwinięcia myśli. - Ty chyba sobie kurwa jaja ze mnie robisz. Jak to ŚCIEMA?! - aż nieopatrznie uniósł głos, choć i tak nie miało to żadnego większego wydźwięku skoro byli w samym środku jakiejś popijawy, a wokół kręciło się naprawdę sporo osób. Próbował przetrawić zdobyte informacje i chciało mu się jednocześnie wyć ze śmiechu i podskoczyć do Skylera, by dać mu pięścią w zęby. Rzadko dało się spotkać rozzłoszczonego Jeremy'ego, a dzisiaj mimiką nie przypominał samego siebie. Zaciskał palce na szklance whiskey i wbijał świdrujący wzrok w Matthew, który miał czelność jeszcze próbować zmienić temat. - Dzięki wielkie, Gallagher. NO KURWA DZIĘKI. Wkręcaliście mnie prawie dwa miesiące. A ja się MARTWIŁEM! - przy ostatnim słowie aż uderzył pięścią w stół, przez co trochę whiskey wylało się z ich szklanek. Czuł się... pominięty. Potraktowany jak ścierwo przez ludzi, których był pewien, że go nie okłamią. Okay, postanowili bawić się sobą, co mu się w głowie nie mieściło, ale żeby go odsunąć od wtajemniczenia? Przecież mógłby im dawać alibi, rozpowiadać plotki, że roznoszą mu kawalerkę bzykając się kilka razy dziennie, mógłby naprawdę skutecznie uwiarygodnić ich związek przez odgrywanie strudzonego ich związkiem przyjaciela, a tu się okazuje, że postanowili zająć się sobą, a jego odsunąć na bok. Wlał do gardła resztę swojej porcji whiskey, a twarz wykrzywiał mu grymas rozzłoszczenia. - Wielkie mi kumple. Ale się urządziłeś, Gallagher. Cholera jasna, czyli wy jednak się bzykaliście czy nie? Czy wszystko było ściemą? - cedził przez zaciśnięte zęby, wpatrując się gniewnie w przyjaciela. Chciał poznać więcej szczegółów i nie obchodziło go, że Matthew nie chciał mówić. Jeśli zaprze się i zamilknie to przejdzie się do Schuestera i zamieni sobie z nim parę słów.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Kiedy myślał sobie o genezie jego związku ze Skylerem, sam nie miał pojęcia, co się pomiędzy nimi odwaliło. Nie był już nawet pewien czy żałuje tego, że zgodził się na ten układ, czy nie. Z jednej strony wiedział, że nie powinien i że gdyby nie włączył się w tę intrygę, nie przeżywałby teraz burzliwego rozstania ze swoim partnerem. Ale gdyby odesłał go wtedy z kwitkiem, nigdy nie zasmakowałby jego ust i nie zaprosił do swojego pokoju, a nie oszukujmy się – było warto. Tylko czy na pewno? Czy te krótkie chwile przyjemności mogły się z kolei równać z tym, co odczuwał po odrzuceniu? Mógł chociaż dopytać, dlaczego Schuesterowi tak bardzo zależy na tym, by ich miłosne uniesienia w oczach innych wyglądały na prawdziwe. Zresztą kojarzył, że zapytał się o powód tego kłamstwa, ale niczego nie zrozumiał z tłumaczeń swojego puchońskiego kumpla. Nie drążył wówczas tematu, a szkoda, bo może coś by dotarło do jego pustej łepetyny, gdyby pojął, że jest tylko zabawką, pucharem przechodnim na drodze do prawdziwego szczęścia Skylera, jakim okazał się zupełnie inny gość. W pewnym sensie padł ofiarą własnej, idiotycznej decyzji, ale mimo tego miał żal do Schuestera, bo przez ten miesiąc wydawało mu się, że obaj zaangażowali się w budowanie jakiejś relacji, a ostatecznie to on został na lodzie. Ta sytuacja była dla niego wyjątkowo trudna, a i rozmowa z Dunbarem nie należała wcale do najprzyjemniejszych. Nic więc dziwnego, że chłonął kolejne dawki alkoholu niczym gąbka. Dobrze, że Jeremy zamówił przekąski. Zagryzając zapiekane paluszki, chociaż przez chwilę zapomniał o zawartości swojej szklanki. Póki co jednak nie było z nim jeszcze najgorzej. Szumiało mu w głowie, ale daleko jeszcze było do holowania jego zwłok do mieszkania. Inna sprawa, że nieświadomie właśnie do takiego stanu dążył. Nie pamiętał przy tym, kiedy ostatnio jego gryfoński przyjaciel wpadł w taką złość i musiał przyznać, że dawno nie widział u niego również takiej miny. W ogóle nie wyglądał jak ten kochany poczciwy Dunbar, którego wszyscy znali. Co gorsza nie wiedział w jaki sposób ma się przed nim wytłumaczyć, by ten wyraz twarzy zniknął i wszystko powróciło do normalności. Odruchowo sięgnął po swoją szklankę, ale tym razem nim przysunął ją do ust, odstawił ją nieco dalej. Czyżby zadziałała jakaś resztka instynktu samozachowawczego? - To nie do końca tak, ale… prawie. – Mruknął niechętnie, próbując uwolnić się z tej gonitwy myśli, która właśnie odbywała się wewnątrz jego głowy. Alkohol wcale nie pomagał, kiedy Jerry tak zręcznie wywiercał mu dziurę w brzuchu i dopytywał nawet o najmniejsze szczegóły. Miał wrażenie, że się nad nim znęca, chociaż wiedział, że sam do tego doprowadził, zbywając go przez bite dwa tygodnie. Chłopak miał najwyraźniej dość tej zmowy milczenia i spoglądania na zakłamane ryje swoich kumpli. Zresztą słowo „ściema” zaakcentował tak mocno, że Matthew zaczął obawiać się o bębenki w swoich uszach. Nie wiedział nawet, że Dunbar zaczął poważnie myśleć o przywaleniu Skylerowi w zęby. W jego mniemaniu, mimo wszystko na to nie zasługiwał, a jeśli zasługiwał, to właściwie zasługiwali obaj. Najgorsze było to, że wcale nie chciał mówić Jeremy’emu całej prawdy. Po pierwsze ze wstydu, po drugie dlatego, że wolał nie podkopywać Schuestera, niezależnie od tego, jak źle by się z jego powodu nie czuł. Wiedział jednak, że jego przyjaciel mu nie daruje i że w istocie winni mu byli wyjawienie tego, co się naprawdę wydarzyło. Chciał w tym momencie urwać temat, ale taka wiedza okazała się dla Dunbara niewystarczająca. - Sorry, Jerry. Ja po prostu grałem swoją rolę. Skyler nie chciał nikomu mówić, jaka jest prawda, żebyśmy nie stracili na wiarygodności. – Rzucił nagle przepraszającym tonem, spoglądając jak ten uderza pięścią w stół. Cholera. Chyba nikt inny nie byłby w stanie doprowadzić go do takiego stanu, w jaki z niewyobrażalną łatwością wprowadzili go wraz z jego współlokatorem. - Myślisz, że gdyby było taką ściemą, to bym się tym przejmował? – Westchnął ciężko i sięgnął po szklankę. Jednak musiał zwilżyć usta, chociaż zdecydował się na nieco mniejszego łyka niż wcześniej. – Naprawdę chcesz gadać o moim życiu erotycznym? Tak. Wychodziliśmy razem, obściskiwaliśmy się na szkolnych korytarzach, bzykaliśmy się. – Przerwał, żeby wyciągnąć papierosa i uraczyć swój organizm kolejną, paskudną używką. Jakby chciał wytruć wszystko to, co tyczyło się puchońskiego partnera. – Wiedziałem, że to tylko układ, ale nie dopytałem o powód, ok? Przez ten miesiąc myślałem, że… Możesz mieć mnie za skończonego idiotę, ale myślałem, że obaj się w to zaangażowaliśmy. Najwyraźniej byliśmy aż nazbyt wiarygodni w tym kłamstwie. – Dodał wreszcie, przyznając się do tego, co robił i co poczuł. Tak jak wcześniej bronił się bowiem przed tym nogami i rękami, tak teraz nie miało to już przecież żadnego znaczenia. A może nawet lepiej było dokończyć ten temat, skoro Jeremy i tak wiedział już tyle, że bez problemu mógł sobie wyrobić zdanie o swoich kumplach-debilach. - Nie pomyślałem o tym, że chce się tylko mną wysłużyć, żeby wzbudzić zazdrość innego chłopaka. – Zamilknął nagle, zastanawiając się czy ma w ogóle prawo używać takiego słowa jak „wysłużyć”, skoro wszystko odbywało się, przynajmniej w teorii, zgodnie z jego wolą.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Krew wrzała w jego żyłach i tym razem nie z namiętności i naturalnej dla niego kochliwości, a z tak rzadko spotykanej u niego złości. Poczuł się taki... nieistotny, kiedy ci dwaj postanowili wkręcać cały Hogwart, włącznie z nim samym... Być może powinien machnąć ręką i uznać, że to nie jego sprawa, ale przecież... przecież zawsze odwalali razem. A teraz został odepchnięty przez decyzję Skylera, a Matthew dodatkowo na to przystanął. Czy chociaż próbował przekonać Schuestera do wdrożenia go w ten ich plan? Czy po prostu przytaknął i zajął się jego ciałem, zamiast zastanowić się w co się u licha pakuje? - A wsadź te swoje przeprosiny... - burknął w złości, krzywiąc się po słowach "grałem tylko swoją rolę". Miał ochotę pacnąć go po twarzy i mu przypomnieć, że jego rolą jest bycie przyjacielem, a nie odgrywaniem kochasia i łóżkowych zabaw z jego współlokatorem. Dobrze, że zakazał im bzykać się w mieszkaniu. Przynajmniej tyle uszanowali jego prośbę... a on się ledwie pogodził z tym, że są parą... Odwrócił się policzkiem od Matthew, kiedy przyznawał rację i potwierdzał wszystkie słowa. Nie miał pojęcia jakim cudem ten człowiek wpakował się w takie bagno. Gdzie on miał głowę?! Zawinął pięść tak mocno, iż wbił paznokcie we wnętrze swojej dłoni. Rozczarował się Skylerem i to naprawdę mocno. A Matthew... wykazał się skrajnym debilizmem i skończył ze złamanym sercem mimo, że nic nie zostało mu obiecane. I co on ma teraz z tym zrobić? Cholera jasna, jak ma się zachować? Jest na nich obu wściekły i nie miał najmniejszej ochoty wykazywać się jakąkolwiek wyrozumiałością. Napił się whiskey i wykrzywił usta, gdy gardło go porządnie zapiekło, nieco uspokajając wrzącą pod jego skórą złość. - I co zamierzasz teraz z tym zrobić? On myśli o kim innym od samego początku, a ty teraz o nim. Będziesz o niego walczyć czy sobie darujesz, skoro tylko się ze sobą bawiliście? Serio uważasz, że przy regularnym bzykaniu się w końcu jedno z dwóch stron czegoś nie poczuje? Cholera, Matt, nie wiem gdzie ty miałeś głowę, ale na bank nie na karku. - w jego głosie jeszcze pobrzmiewała jakaś nuta agresji, ale i tak już spuścił nieco z tonu. Objął palcami szklankę i spoglądał ciemnymi ślepiami na przyjaciela. Zastanawiał się jakby miał mu teraz pomóc. Póki co nabrał ochoty walnięcia ich obu prawym sierpowym, czego też wcale nie powinien robić.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Przykro było mu spoglądać na taki wyraz twarzy swojego kumpla, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że to jego wina, że w ogóle taki się pojawił. Najgorsze były jednak te słowa, które uderzyły go z siłą Cruciatusa. Gdzie miał je sobie wsadzić? Dlaczego? Przez to wszystko w ogóle zapomniał póki co o Skylerze, a myślał wyłącznie o tym, jak udobruchać swojego gryfońskiego przyjaciela. Nie oszukujmy się, nikomu nie ufał tak jak jemu i nie mógłby pogodzić się z myślą o tym, że może go stracić. Nie wiedział dlaczego nie powiedział mu o tym układzie, ale autentycznie czuł się z tego powodu winny, a jego przeprosiny nie były wcale pustymi słowami. Problem tkwił w tym, że zrozumiał to dopiero po fakcie, a teraz musiał się kajać przed Dunbarem, by ten mu wybaczył. - Jerry… naprawdę przepraszam. Powinienem Ci powiedzieć już od samego początku… – Westchnął ciężko, bo wiedział, że to nie wystarczy. Właściwie chyba wolałby już oberwać w twarz. Może wtedy Jeremy jakoś by się na nim wyżył i postanowił puścić jego przewinienia w niepamięć? Z drugiej strony to chyba nie do końca do niego pasowało. Upił łyka whiskey, a dopalonego papierosa zagasił w popielniczce, zastanawiając się co powinien zrobić. Wtedy jednak usłyszał pytania chłopaka, a chociaż nie miał ochoty na nie odpowiadać (bo po prostu nie wiedział jak), uznał to za pozytywny sygnał. Najwyraźniej nie był na niego jeszcze aż tak wściekły, by w ogóle przestać z nim rozmawiać. - Szczerze? Nie wiem. Nie wziąłem pod uwagę tego, że on od początku zakochany był w kimś innym. – Mruknął nieśmiało, jakby badając na ile może sobie pozwolić, nim Dunbar dozna kolejnego ataku gniewu. – Nie uważam tak, ok? Po prostu… dobra, nie wiedziałem z jakiego powodu i kogo chce w ten sposób okłamywać. Nie spotykaliśmy się tylko po to, żeby iść do łóżka. Było fajnie i myślałem, że może mam jednak u niego jakieś szanse. Wiem, że to było głupie i naiwne z mojej strony. – Przerwał na chwilę, by zwilżyć zaschnięte od nikotynowego dymu gardło. Zaraz po tym odchrząknął też głośno. – Ja wiem, że to może brzmieć strasznie debilnie, ale naprawdę dobrze spędzałem z nim czas. Tyle że w tych okolicznościach… wiesz, myślę że będę musiał sobie darować. On wie, że ja się zaangażowałem, ale mimo to wybrał kogoś innego. Gdybym teraz próbował o niego walczyć, najprawdopodobniej tylko bym się dodatkowo zbłaźnił. – Przyznał szczerze, ze słyszalnym smutkiem w głosie. Niby miał świadomość tego, że sam sobie nawarzył tego i piwa i że sam teraz musi je wypić, ale chyba nie spodziewał się jak bardzo gorzkie i zepsute ono będzie. - Nie denerwuj się na mnie, ok? Proszę Cię. Już i tak zjebałem i wystarczy mi to, że czuję się jak skończony idiota. Zapłacę za to wszystko. – Nie zdążył ugryźć się w język. I tak miał zamiar pokryć koszty tej niefortunnej imprezy, ale mógł nie mówić tego na głos. Szczególnie, że to nie o marne galeony, a o przyjaźń i zaufanie, Jeremy miał do niego o wiele większe pretensje. Niestety słuszne. – I przysięgam, że następnym razem będziesz pierwszym, który się dowie, jeśli tylko zacznę z kimś kręcić albo wpadnę w jakieś tarapaty. Albo jedno i drugie. Wiem, że zawsze mogę na Ciebie liczyć, tak samo jak i Ty na mnie. Na dowód mojej uczciwości mogę Ci się do czegoś jeszcze przyznać, ale nie sądzę, żebyś chciał o tym słuchać, bo to chyba jeszcze głupsze. – Kontynuował więc swój wywód, szczególnie zważywszy na fakt, że alkohol rozwiązał mu język i wzmógł szczerość. Przy ostatnim zdaniu, o dziwo, uśmiechnął się jednak rozbawiony. Zaraz po tym spuścił jednak na moment głowę, jakby w obawie o reakcję swojego przyjaciela, ale zaraz znów spojrzał mu prosto w oczy. - Braci się nie traci? – Zapytał niepewnie, unosząc szklankę w jego kierunku, tak jak chciał wznieść toast.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Mózg mu chciał się sam zdetonować po tym, co padło z ust Matthew. Jedno było pewne - dominowała w nim złość na przyjaciela, ale też i dobrze teraz zakamuflowane zaniepokojenie. Matthew nie miał jeszcze nigdy tak złamanego serca, a widział w nim poważne objawy. Wlewał w sobie alkohol bez umiaru, a to zdarzało się rzadko. Musiał to mocno przeżywać, a on tylko dokładał mu stresu i własnego gniewu. Przełknął gorycz i zepchnął złość na drugi plan. Dzisiaj mu odpuści resztę, żalem zajmie się innego dnia. Nie ma co kopać leżącego, zwłaszcza, jeśli pomimo cyrku, jaki odpierdzielili, dalej mu zależało na relacji z Gallagherem. Skyler zarobił sobie ogromnego minusa w jego relacji i nie zamierzał udawać, że wszystko jest w porządku. Poczeka sobie. Poczeka i sprawdzi kiedy Schuester pęknie na tyle, by jednak z nim pogadać, skoro niedawno wprowadził się do jego mieszkania i nie wypada go stamtąd wyrzucać. Póki co nie miał ochoty patrzeć na jego gębę, choć po kolejnym łyku whiskey zaniechał planu obijania mu twarzy. To nie jest rozwiązanie. - Powinieneś. - skinął głową, zgadzając się z tym stwierdzeniem, ale poza tym nie robiąc z nim niczego Podrapał się po skroni i poprawił się na krześle, opierając oba łokcie o stolik. Rozmasował swoje usta i brodę, czując pod palcami szorstkość jednodniowego zarostu na żuchwie. - No, chyba lepiej dać sobie z nim spokój. Lepiej teraz niż żebyś miał się na jego punkcie bardziej zafiksować. Nie jest wart zachodu po tym jak cię potraktował. Znajdź se kogoś, kto nie będzie cię traktować jak zabawki. - ewidentnie spuścił z tonu i przeszedł w normalną formę rozmowy. Próbował zatem jakoś pomóc mu ułożyć myśli, choć sam nie wiedział jak. Faktem było, że nie mógł nic poradzić na jego złamane serce, skoro do tego świadomie dopuścił. Rolą Dunbara zatem jest podsunięcie mu odpowiedniej ilości alkoholu i po prostu rozmowy. - Tyle homo teraz wokół, że któryś ci na bank wpadnie w oko jak się rozejrzysz i będziesz omijać wzrokiem Schustera i tego jego ziomka. - dodał, sięgając po przekąskę, by zjeść więcej, aby nie czuć lekkich i przyjemnych zawrotów głowy od płynącego w żyłach alkoholu. Wzruszył ramionami, gdy zaoferował zapłatę za alkohol. Minęły czasy, gdy jego portfel ział pustką, ale też nie miał ochoty negocjować. Skoro chce, to nie będzie się kłócić. Za dużo goryczy na ten stan. Jęknął słysząc, że jest coś jeszcze. - Gadaj, gadaj, skoro już wzięło cię na szczerość. Tarapaty to moja i Moe specjalność, więc więcej zrozumiem. Sporadyczne zidiocenie nie jest groźne. Chyba, że za często się powtarza, a więc jest dla ciebie nadzieja. - nawet się uśmiechnął na parę chwil, na znak, że się trochę znów przekomarza i to wbijanie szpili to malutka zemsta za te cyrki, w jakich wziął udział. Nalał whiskey do szklanki, objął ją palcami i stuknął nią o brzeg drugiej. - Braci się nie traci. - potwierdził i nie dodał, że swoich biologicznych braci "stracił". Nie od dziś wiadomo, że ci " z wyboru" są wierniejsi niż z własnej rodziny. Upił łyk whiskey i od razu zagryzł ją paluszkiem. Na policzkach i szyi miał już czerwone placki z powolnego przegrzewania alkoholowego organizmu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Niby był w krótkotrwałych związkach z dziewczynami, ale chyba wówczas nie zależało mu na nich tak bardzo. Niewykluczone więc, że po raz pierwszy w życiu miał złamane serce, i to co najgorsze na własne życzenie. Często przypominał sobie chwile spędzone wspólnie ze Skylerem i wściekał się, wiedząc że to wszystko skończone i że nie ma u niego żadnych szans. Nie chciał o tym mówić Dunbarowi, ale nie spodziewał się tego, że właściwie to spotkanie trochę mu pomoże. Nawet teraz, kiedy niby rozmawiali o puchońskim koledze, Jeremy jakoś odsuwał jego natrętne myśli na bok i sprawiał, że Matthew chociaż starał się spojrzeć na tę sytuację nieco inaczej. Ochłonąć i uspokoić zszargane nerwy. Miał więc nadzieję, że i jego kompan zapomni o złości, bo dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mu rozmów z najlepszym przyjacielem. Po tym rzuconym przez niego jakby w biegu „powinieneś” zaczynał mieć poważne wątpliwości czy rzeczywiście uda mu się go zmiękczyć, ale na szczęście kolejne słowa sprawiły, że poczuł się o niebo lepiej. - No, tak będzie lepiej… – Mruknął jeszcze zamyślony, ale tym razem sam powiedział sobie „dość”. Gryfon miał rację. Może i sam wpakował się w ten układ, ale w gruncie rzeczy pomysł urodził się w głowie Skylera, który od początku zadurzony był w kimś innym. Nie powinien się więc przejmować kimś, kto zachował się tak perfidnie. Zresztą, jeśli już chciał z nim zerwać, również mógł wybrać inny dzień, zamiast niszczyć mu halloweenową imprezę. - Wiem, postaram się. W końcu tego kwiatu jest pół światu, nie? – Pozwolił sobie nawet na niewinny żart. Mało śmieszny, ale ewidentnie widać było pozytywne zmiany w jego wcześniejszym, tragicznym wręcz nastroju. Jerry miał to do siebie, że zawsze potrafił podnieść na duchu. Był świetnym przyjacielem, za którym naprawdę mógłby wskoczyć w ogień, jeśli zaszłaby taka potrzeba. - Czyli Ty też nie wiesz z kim się spotyka? – Wyrwało mu się jeszcze, ale walczył dzielnie, bo zaraz po tym pytaniu machnął rękę i upił kolejnego łyka whiskey; już nie tak łapczywie jak jeszcze parę minut temu. Sięgnął też po zapiekanego paluszka, który nagle zaczął mu o wiele bardziej smakować. Nawet pomimo tego, że zobowiązał się pokryć koszty tej imprezy. Ostatnio nie wychodził za bardzo z domu, nie wydawał zbyt dużo pieniędzy, więc stwierdził, że i tak nie odczuje zbytnio tej straty. - Dobra. Doszło do czegoś pomiędzy mną i Cassem. Ale mówię Ci to tylko po to, żeby udowodnić Ci, że w pełni Ci ufam, ok? Nie mów tego nikomu. To był głupi, jednorazowy wybryk, bo czułem się paskudnie po tym jak Sky ze mną zerwał. Ale mówię! To serio taki głupi incydent, żadnych tarapatów. – W sumie to nie wiedział dlaczego mu o tym powiedział. Chyba faktycznie przez to, że zżerało go poczucie winy, że cały ten układ z Schuesterem obaj utrzymywali w tajemnicy. Poza tym alkohol zdecydowanie rozwiązał mu język. No cóż, na szczęście naprawdę Jeremy’emu ufał i tym samym wiedział, że ten nie sprzeda nikomu jego ekscesów ze Swansea jako niezwykle interesującej plotki. - A w ogóle to… czy Ty mnie nazwałeś idiotą?! Dzięki. – Dodał zaraz, udając obrażonego, ale jego gra aktorska spłonęła na panewce, bo kiedy tylko usłyszał jak jego przyjaciel powtórzył po nim tekst tyczący się braci, uśmiechnął się tak szeroko, że całemu światu ukazał swoje urocze dołeczki w policzkach. - To co, zaczynamy nowy tydzień od treningu na miotłach czy od planszówek?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Przeczesał palcami włosy robiąc na nich skromny bajzel. - No ba, pewnie lada moment jakiś koleś się wokół ciebie zakręci i wybije ci z głowy Schustera. - potwierdził i nawet podsunął optymistyczny scenariusz, bo szczerze powiedziawszy wolałby, aby ci dwaj przez najbliższy czas trzymali się od siebie z daleka. Co prawda Jeremy będzie czuć się z tym dziwnie, skoro Schuster jest jego współlokatorem, a Matthew przyszywanym bratem, jednak uznał, że to nie jest już problem na dzisiejszy wieczór. Później będzie zastanawiać się jak się zachowywać wobec Skylera po całej tej sytuacji. Czas pokaże. - Nie wiem i szczerze, ani mnie ani ciebie nie powinno to interesować. Niech się spotyka z kim chce, to jego sprawa i to, co z tym zrobi. Polecam dać sobie spokój. - przypomniał, a ostatnie słowa zabrzmiały znacznie łagodniej niż dotychczasowe, które wypowiedział. To dziwne, ale mimo wypicia mocnego alkoholu to nie czuł się pijany, a jedynie... zmęczony. Dzisiejszego wieczoru procenty działały na niego nieco inaczej wszak przez mocne zdenerwowanie niechcący wytrzeźwiało mu się i poza drobnymi zawrotami głowy oraz zwiększoną kolorystyką otoczenia nie widział po sobie absolutnie żadnych symptomów pijaństwa. Zagryzał sobie zapiekane paluszki, wszak potrafił jeść bez końca i to co godzina z apetytem, jakby nie jadł cały dzień. Te przystawki to były jedynie żałosne zaspokojenie pierwszego głodu. Tym razem, wobec słów Matthew, nie uderzył pięścią w stół. A czołem i jakkolwiek to niepokojąco wyglądało, to musiał jakoś zakomunikować pełne wyrzutu westchnięcie. - Że co? - odezwał się niemądrze, kiedy już uniósł na karku swą głowę i podniósł wzrok, zawieszając go za chłopaku. - Niech mnie klątwa trzaśnie, może i ja powinienem sobie zacząć odreagowywać wchodzeniem komuś do łóżka, skoro tak mi to promujesz... - uniósł brew, zaskoczony intensywnością życia erotycznego swojego najlepszego kumpla. Jakoś tak nigdy nie chwalili się sobie "podbojami", a gdy przychodzi co do czego to musiał przyznać, że Matthew ma znacznie lepsze powodzenie wśród ludzi niż taki on - spragniony atencji i dotyku kobiet, a spławiany raz po raz mimo posiadania przystojnej gęby. Chyba brakowało mu czegoś w mózgu, skoro dziewczyny wolały mieć go za dobrego kolegę albo przyjaciela. Aż pozazdrościł Matthew ogólnego powodzenia, że musiał się przez to napić jeszcze trochę whiskey. Wykrzywił się, gdy po paru sekundach opróżnił resztkę kieliszka. - Swansea? No nieźle, udało ci się wyrwać kosę tej rodziny. Spoko, będę milczeć, choć nie wiedziałem, że Cassius jest bi. - wzruszył ramionami, bo w sumie nie znał kolesia, ale słyszał, że należał raczej do skutecznych podrywaczy. - No bo czasami jesteś idiotą. - i on się uśmiechnął, jakoś tak odruchowo na jego wyszczerz. I choć teoretycznie go obrażał, to ton głosu i zachowanie mimiki temu przeczyło. - Nie chce mi się latać na miotłach. Wolę próbować pobiegać, co powiesz na transportowanie moich płuc w woreczku aluminiowym, gdy je wypluję po drugim okrążeniu? - zaproponował i z niejaką ulgą przechodził do zmiany tematu. Nie był pewien jeszcze czy nie zezłościłby się znów, a przyznał sam przed sobą, że zdenerwowanie go drażni i wolałby być wiecznym wesołkiem, którego trudno posądzać o jakiekolwiek negatywne oblicza.