Dżungla, chociaż dzika i zarośnięta, to jest poznaczona licznymi ścieżkami. Widać, że ktoś tędy chodził i natura, chociaż na jakiś czas, postanowiła dostosować się do woli człowieka. W niektórych miejscach już pojawiają się gałązki, albo leżą prawie niewidoczne kamienie, więc idąc nią łatwo się przewrócić czy natrafić na mocno zarośniętą część. Ścieżka potrafi być zdradziecka i zaprowadzić spacerującego w samym środek dżungli i nie pokazywać drogi powrotu, nie jest więc rozsądnie iść nią, licząc, że doprowadzi do konkretnego celu.
Rozpoczynamy wyjątkowy, wakacyjny event! Będzie się on składał z kilku etapów. Oto przed wami pierwszy z nich - ma kilka części. Od was zależy czy każdą z nich opiszecie w oddzielnym poście czy też dacie jeden, duży post w który zawrzecie wszystko co się wydarzyło. Zachęcamy jednak do pisania większej liczby postów, ponieważ etap będzie trwał około tygodnia, więc na pewno ze wszystkim zdążycie.
Na tym etapie jeszcze można się dopisać do wycieczki. Chętnych zapraszamy tutaj. Dobrej zabawy!
Wycieczka w której nie do końca wiadomo o co chodzi jest bardzo w stylu Hogwartu. Wszyscy zostają więc poinformowani, że rozpoczynają się zapisy, a na wyprawie będą mogli poznać Kolumbię... i tyle. Parę dni przed podaną datą dostajecie listy z przedmiotami, które powinniście zapakować. Niewątpliwie, zajmą one średniej wielkości plecak, ale w końcu jesteście czarodziejami i jakoś sobie poradzicie. Musicie więc pamiętać, żeby mieć czapkę od słońca (czy właściwie od robaków spadających z drzew), kalosze czy długie spodnie, żeby jakiemuś pająkowi nie przyszło do głowy was ugryźć, a także takie podstawy jak hamak czy moskitiera. Miejsce zbiórki zostaje wyznaczone tuż przy domkach. W końcu nie chodzi o to, żeby zgubić się już na samym początku. Wasz przewodnik jest miejscowy i ciężko powiedzieć czy zna jakiekolwiek czary. W ręku trzyma maczetę i tryska energią. Kiedy ktoś do niego podchodzi, chętnie opowiada o roślinach i zwierzętach, które można spotkać w dżungli.
wędrówka przez dżunglę
Kiedy wszyscy są już na miejscu, powoli wchodzicie w dżunglę. Przewodnik idzie pierwszy - wcześniej informuje was po hiszpańsku, aby niczego nie dotykać i się nie oddalać. Idzie pewnym krokiem, usuwając maczetą gałązki, które mogłyby wam zawadzić i tylko raz na jakiś czas ogląda się przez ramię, aby upewnić się czy wszyscy za nim idą. Czasem pokazuje jakieś drzewo i o nim opowiada, tak samo kiedy da się słyszeć krzyk ptaka czy drogę przeskoczy kolorowa żabka.
Rzucacie jedną kostką w odpowiednim temacie, chyba, że kostka zakłada dodatkowe rzuty.
1 - przedzierasz się przez dżunglę całkiem sprawnie. Idziesz dość szybko, uważając, aby nie wejść w pajęczyny czy nie wpaść na drzewo, kiedy nagle coś blokuje Ci prawą stopę. Przewracasz się, boleśnie obtłukując kolana i masz zdecydowanie bardzo dużo szczęścia, że przy okazji nie złamałeś nogi, gdyż oto właśnie wpadłeś w całkiem duże wgłębienie w ziemi. 2 - trudno powiedzieć dlaczego w samym sercu dżungli zdobywasz się na lekkomyślność. Znużyło Cię już spacerowanie po przeogromnej, niezwykle monotonnej dżungli czy chcesz zaimponować kolegom? Pobudki są nieważne, ale ma znaczenie to, co słyszysz. Piękny, hipnotyzujący śpiew sprawia, że odłączasz się od grupy i wchodzisz w zarośla przy ścieżce. Dorzuć dodatkową kostkę: parzysta - na szczęście nie odszedłeś zbyt daleko. W miejscu, w którym się znalazłeś, odkryłeś całą chmarę kolorowych, pięknych ptaków śpiewających. Przez chwilę słuchałeś ich zawiłych treli, ale odgłosy nawoływania pozwoliły Ci wrócić na ziemię. Wróciłeś do grupy, a chociaż przewodnik zgromił Cię wzrokiem, Ty masz wrażenie, że coś zyskałeś. Otrzymujesz jeden punkt z działalności artystycznej. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. nieparzysta - brniesz przez gałęzie i liany tak zawzięcie, że dopiero po chwili orientujesz się, że tak naprawdę to nie wiesz gdzie jesteś. Zanim zauważono Twoje zniknięcie zdążyło minąć tylko kilka minut, a znaleziono Cię po niespełna kwadransie, ale i tak ta sytuacja napędziła Ci stracha. Nigdy nie wiadomo co siedzi w takiej puszczy, prawda? 3 - idziesz sobie spokojnie, aż tu nagle tuż przed Twoją twarzą wyrasta siatka utkana z cieniutkiej, lepkiej i ewidentnie pajęczej sieci. Nie masz pojęcia jak to się stało, że jej kolorowy, piękny, ale i przerażający twórca właśnie pełznie po Twoim ramieniu. Dorzuć dodatkową kostkę-literę: Jeśli wyrzuciłeś samogłoskę, nic wielkiego się nie stało. Pająk odbił się od Twojego ramienia i wylądował rozkołysany na swojej sieci jak gdyby nigdy nic. Jeżeli jednak wyrzuciłeś spółgłoskę, z dowolnie wybranego przez siebie powodu (wystraszyłeś się, albo może chciałeś komuś pokazać pająka?) zacząłeś się cofać i potknąwszy się, wylądowałeś prosto w kałuży pełnej błota solidnie się w niej zatapiając. Pająk zniknął, a Ty do wieczora będziesz mógł wytrząsać piach z kaloszy! 4 - poruszanie się po dżungli nie jest proste, Ty wiesz to akurat bardzo dobrze. Niezbyt dobrze wychodzi Ci unikanie przeszkód, jakie matka natura stawia na waszej drodze, dzięki czemu wcześniej czy później rozdzierasz sobie dowolny fragment ubrania. Ups, lepiej uważaj na komary. Słyszałeś, że tutejsze przenoszą nieciekawą chorobę? 5 - masz wyjątkowo bystre oko. Kiedy inni maszerują, Ty bez problemu znajdujesz czas nie tylko na unikanie przeszkód, ale także na rozglądanie się, dzięki czemu bez problemu dostrzegasz ukrytą w okolicznych zaroślach, nieco zabrudzoną, ale ewidentnie sprawną magiczną lunetę. Opis swojego znaleziska możesz przeczytać tutaj. 6 - unikanie wywrócenia się o korzenie zaściełające ziemię idzie Ci całkiem sprawnie, ale chyba nie masz szczęścia, jeśli chodzi o wyższe przeszkody. Dorzuć dodatkową kostkę: parzysta - wpadasz prosto w długie liany zwisające z ogromnego drzewa. Błyskawicznie się w nie zaplątujesz, więc kolega, koleżanka lub przewodnik muszą Ci pomóc się z nich wyplątać. Masz szczęście, że gdzieś u ich szczytu nie było żadnego zwierzątka mogącego wpaść Ci za kołnierz! nieparzysta - zagapiłeś się lub zagadałeś i nagle tuż przed oczami „wyrosło” Ci drzewo. Wpadłeś na nie z impetem, odbijając się od twardej kory i lądując na ziemi lub spróbowałeś ominąć je w ostatniej chwili, w konsekwencji uderzając się w twarz o jego gałęzie.
polowanie na kolację
W pewnym momencie docieracie do niewielkiego jeziora. Przewodnik ostrzega, żeby się nie oddalać, ponieważ te tereny zamieszkują jaguary, a także, że kąpanie się może spowodować bliskie spotkanie z piraniami. Objaśnia, że musicie teraz złapać ryby na kolację i uzupełnić zapasy wody.
Wybierzcie czy wolicie zdobyć żywność czy wodę i rozdzielcie się wedle tego na dwie grupy (składniki dalej zbieracie w jednym miejscu, więc możecie swobodnie się komunikować). Rzucacie dwiema kostkami numerycznymi w odpowiednim temacie. Pierwsza określa ile porcji pożywienia / wody udało wam się uzyskać, a druga odpowiada za zdarzenie losowe. 1, 6 - 0 (ups, chyba będziesz dzisiaj głodny lub spragniony!) 2, 4 - 1 (idealna porcja dla jednej osoby) 3, 5 - 2 (bez problemu możesz się z kimś podzielić)
Woda
Nabierasz wody do naczynia i zaklęciem Aqua filterio oczyszczasz ją, zataczając nadgarstkiem koliste ruchy. Na to zadanie nie dostajecie zbyt dużo czasu, więc jeśli nie udało Ci się zdobyć odpowiedniej ilości wody, uznajesz, że zaklęcie Ci nie wyszło lub rozproszyło Cię zdarzenie losowe. 1 i 2 - wzrok Cię zwodzi czy coś błyszczy się na dnie zbiornika? Dorzuć dodatkową kostkę: parzysta - wyciągasz dłoń, wychylając się niebezpiecznie ponad krawędź wody, ale to wciąż za daleko, abyś mógł dosięgnąć. W pewnym momencie przechylasz się tak silnie, że tracisz równowagę i z donośnym chlupotem wpadasz wprost miedzy rybki. Chyba tylko wydawało Ci się, że widziałeś coś interesującego. nieparzysta - wyciągasz dłoń, ale dość szybko okazuje się, że przedmiot znajduje się za daleko. Tyle, że cóż to za przeszkoda dla czarodzieja? Po kryjomu rzucasz zaklęcie przyciągające i w ten sposób zostajesz właścicielem syreniego grzebienia. Możesz o nim przeczytać więcej w spisie przedmiotów. 3 i 4 - nabierasz wodę do naczynka i filtrujesz ją niespiesznie. Nawet nie zauważasz, że w tym czasie podkrada się do Ciebie wąż... a może był tam już wcześniej, ale po prostu nie zwróciłeś na niego uwagi? Jeśli nie jesteś wężousty, zapewne zaskoczy Cię niespodziewany syk (posługujący się wężomową mogą założyć, że wąż po prostu popełzł dalej). Jeśli imię Twojej postaci zaczyna się na samogłoskę, upuszczasz trzymane, ceramiczne naczynie, a odłamkiem ranisz się głęboko w palec. To nic takiego, jedynie dużo krwi, ale dopóki nie zaleczysz tego zaklęciem, nieznośnie piecze. 5 i 6 - podczas filtrowania wody nie spotyka Cię nic specjalnego. Jesteś skupiony na swoim zadaniu i starasz się wypaść jak najlepiej. Jeśli wyrzuciłeś tę kostkę i dodatkowo pozyskałeś 2 porcje, otrzymujesz 1 punkt kuferkowy do wykorzystania w dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Żywność
Korzystając z zaklęcia drętwota otumaniasz rybę i wyławiasz ją. Na to zadanie nie dostajecie zbyt dużo czasu, więc jeśli nie udało Ci się zdobyć odpowiedniej ilości, uznajesz, że zaklęcie Ci nie wyszło lub rozproszyło Cię zdarzenie losowe. 1 i 2 - pochylasz się nad wodą, starając się dobrze wycelować w rybę, kiedy to Twoją uwagę przykuwa piękna, jaskrawożółta żaba przyczepiona do drzewa naprzeciw Ciebie. Prowadzący zauważa Twoje zainteresowanie i powiadamia całą grupę, że im bardziej kolorowy i im mniejszy jest dany okaz, tym jest bardziej jadowity. W tym samym momencie żaba postanawia zeskoczyć z drzewa, zbliżając się do Ciebie. Dorzuć dodatkową kostkę: parzysta - wskakując do wody, żaba co prawda spłoszyła kilka ryb, ale jednocześnie zwróciła Twoją uwagę na syrenią spinkę, ukrytą między kilkoma kamieniami. Po kryjomu rzucasz zaklęcie przyciągające i w ten sposób zostajesz nowym właścicielem przedmiotu. Możesz o nim przeczytać więcej w spisie przedmiotów. nieparzysta - przeskakując wodę, żaba przez moment znajduje się tak blisko, że mógłbyś niemalże jej dotknąć, gdybyś tylko miał zapędy samobójcze, ale poza lekkim podniesieniem ciśnienia nie spotyka Cię nic ciekawego, gdyż płaz szybko oddala się w tylko sobie znanym kierunku. 3 i 4 - maksymalnie skoncentrowany na swoim zadaniu, otumaniasz rybę zaklęciem i wyławiasz ją. Kiedy ją chwytasz, okazuje się niespodziewanie, że drętwota nie podziałała i stworzenie wyślizguje Ci się z dłoni. Jeśli imię Twojej postaci zaczyna się na samogłoskę, Twój obiad wyrwał Ci się z dość fatalnym skutkiem. Ryba, którą schwytałeś okazała się posiadać ostre wypustki na tylnej płetwie, którymi to silnie zadrasnęła Cię w przedramię. To nic takiego, jedynie dużo krwi, ale dopóki nie zaleczysz tego zaklęciem, nieznośnie piecze. 5 i 6 - podczas chwytania ryb nie spotyka Cię nic specjalnego. Jesteś skupiony na swoim zadaniu i starasz się wypaść jak najlepiej. Jeśli wyrzuciłeś tę kostkę i dodatkowo pozyskałeś 2 porcje, otrzymujesz 1 punkt kuferkowy do wykorzystania w dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
pierwszy nocleg w dżungli
Po całodziennej wędrówce, wreszcie docieracie do miejsca, gdzie możecie rozbić obóz. Płynie tutaj malutki strumyk, a poza tym jest mnóstwo roślin, pająków i innych robaków. Przewodnik pokazuje wam jak należy rozwiesić swój hamak, w jaki sposób potem owinąć go moskitierą, żeby nic nie wleciało do środka i pomaga zawiesić fole chroniące przed deszczem. Twierdzi, że dziś się bardzo przydadzą, bo zanosi się na ulewę. Po przygotowaniu miejsc do spania, możecie rozpalić ogniska i przyrządzić kolację. Kiedy już położycie się do hamaków, może nie będziecie mogli zasnąć, tak głośno hałasuje dżungla. Ale niech wam nie przyjdzie do głowy opuszczanie swojego schronienia, bo może się to skończyć spotkaniem z kajmanem, który wyjdzie z wody, albo z polującym jaguarem.
Tuż przed zapadnięciem zmroku zbieracie się wszyscy, aby odpocząć i pożywić się przed snem. Rzucacie jedną kostką - literą w odpowiednim temacie, chyba, że kostka zakłada dodatkowe rzuty. A - po całodziennym marszu dopiero wieczorem znajdujesz chwilę, aby lepiej się sobie przyjrzeć. Okazuje się, że opaliłeś sobie wokół oczu ramki po okularach przeciwsłonecznych lub trzy grube paski na policzku (jeśli założysz, że Twoja postać nie zabrała na wycieczkę okularów). Zawsze lepsze to niż rękawki farmera... no dobrze, wcale nie. B - korzystasz z chwili wytchnienia na tyle skwapliwie, że nawet nie zauważasz kiedy na Twojej skórze pojawiło się kilka śladów po ukąszeniach komarów. Dorzuć dodatkową kostkę: parzysta - ugryzienia swędzą i drażnią, ale w sumie nic poza tym. nieparzysta - zarażasz się wirusem Zika (konsekwencje, które będą Cię męczyły podczas następnego etapu wycieczki - kilkudniowa gorączka, złe samopoczucie, wysypka, bóle głowy oraz brzucha, brak apetytu). C - podczas Twojego odpoczynku nie dzieje się nic specjalnego. Siedzisz, rozmawiasz i jesz jak większość zebranych. D - kiedy inni zbierają siły, Ty nie możesz się powstrzymać i spacerujesz. Wychodzi na to, że taka niemożność usiedzenia na miejscu dobrze Ci robi, gdyż pod drzewem niedaleko obozowiska nieoczekiwanie znajdujesz nieco zabrudzone, ale z cała pewnością sprawne zwierciadełko. Możesz o nim przeczytać więcej w spisie przedmiotów. E - niezależnie od tego czy dzieje się to przypadkiem czy z premedytacją, wykorzystujesz odpoczynek na pogłębienie swojej wiedzy o okolicznej florze. Rozpoznajesz kilka roślin rosnących przy ścianie drzew, upewniając się czy dobrze myślisz podczas krótkiej rozmowy z przewodnikiem wycieczki. Ten, pozytywnie zaskoczony Twoją dociekliwością, przybliża Ci właściwości kilku kolejnych roślin, których nigdy nie widziałeś na oczy. Zdobywasz 1 punkt do kuferka z zielarstwa. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. F - dopiero kiedy zasiadasz do odpoczynku, orientujesz się, że podczas spaceru w dżungli zgubiłeś coś istotnego... Dorzuć dodatkową kostkę: 1, 2 - hamak 3, 4 - kapelusz 5, 6 - folię chroniącą przed deszczem Zgubiony przedmiot ma wpływ na komfort Twojego snu. W przypadku braku hamaku, noc musisz spędzić na ziemi, dzięki czemu w nocy obudzi Cię dziwne szuranie. Okaże się, że to jedynie kajman, którego z łatwością możesz przegonić szybkim zaklęciem, ale jaki pewnie Cię wystraszy. Zgubiony kapelusz gwarantuje liczne okazje na ukąszenie przez pająki (dorzuć jeszcze jedną literę - jeśli wylosujesz spółgłoskę, zarażasz się malarią. Konsekwencje, które będą Ci towarzyszyły aż do końca wycieczki - choroba rozpoczyna się dreszczami i wysoką gorączką (nawet ponad 40 °C), którym towarzyszą bóle głowy, nudności, wymioty, niekiedy biegunka, w końcowym okresie napadu pojawiają się obfite poty i następuje gwałtowne obniżenie temperatury). Jeśli nie posiadasz folii, przez większość nocy nie mogłeś spać przez deszcz lejący Ci w twarz lub wpływający za kołnierz. G - spędzasz swój czas wolny na brzegu strumienia, albo po prostu akurat się tam przechadzasz. Twoją uwagę przykuwa zawieszka w kształcie niewielkiego trójzębu zawleczona na śliski rzemyk porzucona gdzieś na płyciźnie, a po którą zaintrygowany postanawiasz sięgnąć. Właśnie zdobyłeś syreni naszyjnik. Możesz o nim przeczytać więcej w spisie przedmiotów. H - kiedy zasiadacie do jedzenia, przewodnik opowiada wam trochę o żyjących w tej okolicy zwierzętach. Albo wyjątkowo interesuje Cię ta kwestia, albo po prostu masz dobrą pamięć, gdyż informację o niespotykanych nigdzie indziej gatunkach ptaków pozwalają Ci zdobyć jeden punkt do kuferka z opieki nad magicznymi stworzeniami. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. I - jak to się stało, że podczas odpoczynku udało Ci zadziałać na swoją niekorzyść? Ano pewnie potknąłeś się w półmroku, albo byłeś na tyle roztargniony czy zagadany z kolegami, że zwyczajnie zapomniałeś gdzie zostawiłeś swoje rzeczy. Chociaż może to Twój odwieczny wróg postanowił sobie przywłaszczyć coś Twojego? Nieważne co to było, ale fakt faktem jest, że gdzieś posiałeś swój kapelusz, dzięki czemu przy najbliższej okazji za kołnierz wpadnie Ci pająk (opisz to zdarzenie w swoim poście). J - spacerujesz nad brzegiem strumienia, ale nie dostrzegasz w wodzie niczego niezwykłego ani ciekawego. Wrażenie spokoju jest tylko złudne, wszak nocą w dżungli uaktywniają się nietypowe zwierzęta, jakie za dnia zażywały snu. Może właśnie o tym rozmyślasz, kiedy potykasz się o coś wystającego z piasku. Pewnie nawet pomyślałeś, że to kolejny korzeń, ale czeka Cię zaskoczenie. Z ziemi wystaje nieco zabrudzona przez wodę i błoto szyjka butelki. Kiedy udaje Ci się ją wydobyć, okazuje się, że to bardzo dobrze zapieczętowany eliksir. Dorzuć dodatkową kostkę-eliksir, aby dowiedzieć się co udało Ci się znaleźć. Swoje znalezisko możesz samodzielnie wpisać do kuferka.
Naprawdę? Wycieczka po dżungli? Chyba jakieś wolne żarty. Kto normalny zdecydowałby się na tak szalony krok. Przecież roiło się tam od groźnych zwierząt, nie wspominając o komarach. Te potrafiły być uciążliwe. Zabrawszy przydatne rzeczy ruszyła w miejsce zbiórki. Może będzie miała szczęście i wraz z Nolanem spędzi tą podróż. Ostatnim razem całkiem nieźle udał się im wypad na plażę. Chętnie powtórzyłaby go raz jeszcze, jednak tym razem bez narkotyków. Niby nieźle potrafiły dać kopa i urozmaicić nie jedno spotkanie, jednak co za dużo to nie zdrowo. Zanim jednak wyszła otrzymała list od swojej kochanej matki. Marszcząc brwi przystanęła w progu starając się go otworzyć. Nie chciała zostawiać go na później. Jeśli miałoby być w nim coś złego to tym lepiej. Wyładuje swoją frustrację na smarkaczach. I nie pomyliła się. Prychając pod nosem odrzuciła kartkę na bok po czym opuściła domek. Czy jej matka sądziła, że jej dom to hotel dla młodocianych? Owszem, miała kilka wolnych pokoi, ale nie spodziewała się, że któregoś dnia użyczy jednego z nich jakiemuś... Chwila. Aaron. Coś mówiło jej to imię, jednak nie potrafiła przypomnieć sobie co. Trudno, pozostanie to na potem. Dotarłszy do reszty rozejrzała się za Nolanem, jednak mężczyzny nigdzie nie było widać. Może odpuścił sobie tak fascynujące zajęcie jak wędrówka. No nic, sama sobie poradzi. W końcu była niezależną kobietą. Udając, że słucha przewodnika zmierzała za nim przez całą drogę. Pot oblepiający jej ciało wcale nie ułatwiał niczego. Z jego winy lgnęło do niej więcej owadów. Na próżno starała się je odgonić od siebie. I pewnie, gdyby nie to zauważyłaby ostre kolce jednego z krzewów. A tak to rozdarła tylko spodnie. I to jeszcze na pośladkach! No pięknie. Zła na siebie jak i cały otaczający ją świat zignorowała ten fakt idąc dalej. Najwyżej ktoś idący za nią będzie miał przyjemne widoki.
Wędrówka: 4
The author of this message was banned from the forum - See the message
Ludzie kompletnie powariowali. Choroba przenoszona przez komary? Malara? Choler, tego można było się spodziewać. Już kiedyś Dulce słyszała, że w tej szkole dyrektor trzymał trójgłowego psa, ogromnego pająka i inne dziwactwa, ale nigdy nie dawała temu wiary. Aż do tej pory. W lesie równikowym było strasznie gorąco, duszno, parno. Niemal zbliżony klimat do tego w Afryce. W dodatku roślinność była bujna, wyciągała swoje liście, gałęzie w stronę dziewczyny, która z trudem pokonywała przeszkody, ale to było satysfakcjonujące. Już nie jedną podróż przeżyła, więc ta to dla niej nic. Uważnie słuchała przewodnika i przy każdym przystanku szybko kreśliła zarys drzewa, czy zwierzęcia oraz ciekawostki z nimi związane. -Przepraszam, w ogóle gdzie zmierzamy?-zapytała się przewodnika po hiszpańsku i zaraz trzasnęła ją gałąź wilgotnymi liśćmi. Nie przyjemne uczucie. W dodatku jej koszulka rozdarła się na ramieniu. Pech, pech, pech, który prześladował dziewczynę.
PodrUSZ: 4
Ostatnio zmieniony przez Dulce Reina Miramon dnia Nie Sie 07 2016, 13:30, w całości zmieniany 2 razy
Ivory była bardzo podekscytowana pomysłem wyprawy do serca dżungli. Wcześniej sama chodziła po bardziej przetartych szlakach, ale ścieżką, którą ruszyła grupa jeszcze nie próbowała iść. W okolicach, z których pochodziła często zapuszczała się samotnie w głębię lasu, jednak tutaj, w nieznanym klimacie, wolała mieć przewodnika. Teorytycznie wiedziała jakich roślin i zwierząt może się tu spodziewać, ale nie dodawało jej to zbyt wiele otuchy. W dżungli wszystko tak bardzo się różniło od znanych jej terenów. Zapachy, dźwięki, kolory, wszystko to sprawiało, że zmysły dziewczyny wariowały, a umiejętność orientacji w terenie, zazwyczaj bardzo dobra, szwankowała. Mimo to, była zachwycona tym, gdzie właśnie zmierzają. Wiedziała i widziała, że niektóre osoby nie są zadowolone z wyboru trasy, ale nie przejmowała się tym zupełnie. Umiała skupić się na sobie, nawet, kiedy to co robiła było zupełnie odmienne od opinii większości. Nie chcąc tracić ani słowa z tego, co mówił miejscowy przewodnik, Ivory ruszyła na przód wymijając grupę. W głowie powtarzała zwroty i zdania po hiszpańsku, których uczyła się przed wyjazdem. Chciała podbiec ostatnie kilka metrów, sprawnie omijając pajęczyny i inne przeszkody. Nagle potknęła się i poleciała dobre parę metrów z dala od ścieżki. Potem wszystko zadziało się bardzo szybko - ostry ból w kolanach, nadgarstkach i kości ogonowej zasygnalizował mocne uderzenie w twardą ziemię. Dziewczyna otrząsnęła się i próbując zignorować przeszywający ból, zaczęła wychodzić z głębokiego dołu, w którym się znalazła. Dłonie piekły ją jak szalone, ale dzięki temu, że była osobą wysportowaną jakoś udało jej się doczołgać do ścieżki. Będzie musiała podczas jakiegoś postoju skorzystać z pomocy medyka. Prostym zaklęciem zacerowała (chyba wszystkie) dziury, które powstały w jej ubraniu na skutek upadku i z uśmiechem ruszyła dalej. Postanowiła, że nic nie zepsuje jej tej wycieczki.
Myśli krążyły jej po głowie z szybkością błyskawicy. Co druga to gorsza, dlatego nie wypowiadała ich nawet na głos. Żałowała, że nie pozostała z Lucasem. Wolałaby siedzieć w domu, przy kominku z nim, niż chodzić po dusznej dżungli z osobami których zaczynała mieć dość. Czy coś zmieniło się w jej nastawieniu do życia? Tak. Stała się bardziej obojętna na innych ludzi. Przestało ją interesować czy czują się źle czy dobrze. Zajęła się w pełni swoim życiem. Nawet za bardzo się nie zdziwiła widząc tak małą grupę ludzi na miejscu zbiórki. Zakładając ręce na piersi stanęła z tyłu patrząc po wszystkich. Większość była mega podekscytowana możliwością spędzenia nocy w tym ukropie. Musieli być totalnymi idiotami uważając to za dobrą rozrywkę. Ukrop, pot, lepkość. Niby komu to potrzebne? Na pewno nie Orianie. Idąc po woli za resztą nawet nie zorientowała się kiedy na jej drodze pojawił się niewielki dół. Krzyk zamarł w jej gardle nie znajdując ujścia na zewnątrz. Mocne uderzenie w plecy zaparło jej dech w piersi. Czarne plamki tańczące przed jej oczami po woli zamieniały się w mgłę. Mrugając kilka razy próbowała się ich pozbyć, jednak nic z tego. Mgła stawała się gęstsza nie dając jej możliwości dostrzeżenia czegokolwiek. Z niemałym wysiłkiem przekręciła się na kolana badając po omacku wnętrze dołu. Nie było to proste, gdyż spadając zahaczyła o kilka ostrych kolcy krzaków znajdujących się tam przez co jej ramiona, nogi jak i dłonie zostały mocno poranione. Zdecydowanie nie był to dobry pomysł aby iść na tą wędrówkę. Po woli mgła ustępowała. Mrużąc oczy rozejrzała się. Dół nie był głęboki, jednak wyjście z niego nie będzie takie proste. wzdychając cicho miała nadzieję, że ktoś jej pomoże, jednak szła ostatnia. Nikt na pewno nie widział jak tutaj wpadła. Musiała radzić sobie sama. Krzywiąc się z bólu stanęła na równe nogi. Jednak nie był to koniec jej pecha. Jej prawa noga bolała niemiłosiernie. Przez chwilę myślała, że została złamana, jednak delikatne ruchy, które mogła wykonać, wykluczały to. Chociaż tyle dobrego z tego wszystkiego. Po rozmasowaniu jej wyszła z dołu rozglądając za grupą. Nie widziała ich, jednak śmiechy jak i głośne rozmowy skierowały ją w dobrą stronę. Kulejąc lekko dogoniła resztę. Ciekawe co jeszcze czekało ją w tym lesie. W pewnym momencie wędrówka zakończyła się. Przed Rią rozpościerało się niewielkie jezioro z czystą wodą. Aż miała ochotę do niego wskoczyć, jednak przewodnik kategorycznie tego zabronił. Może to i lepiej. Nie wyobrażała sobie paradowania w bieliźnie przed tymi wszystkimi napalonymi mężczyznami. I już miała usiąść chwilę i odpocząć na jednym z kamieni, gdy kazano im się podzielić na dwie grupy. Szukanie jedzenia. Frajda na całego. Niby jak miała ona szukać czegokolwiek w tym stanie? Przecież to było niewykonalne. Jednak nie chciała zostać głodna. Tym bardziej, że nic nie jadła od rana. Po prostu nie miała czasu. Jak zawsze z resztą. Z niechęcią wstała kierując się na poszukiwania ryb. Niby nic specjalnego ją nie spotkało podczas tego zadnia, jednak z racji tego iż miała obolałe dłonie jak i poranioną każdą część ciała nie mogła nic złowić. Żadna ryba nie dawała się jej złapać, a głód z każdą minutą doskwierał jej coraz bardziej. Czuła wręcz, jak wszystko w jej wnętrzu się zaciska, a nieprzyjemne odgłosy dochodziły do jej uszu ze zdwojoną siłą. Cała ta sytuacja przyprawiła ją jedynie o frustrację. Koniecznie musiała znaleźć jakiegoś dorosłego bądź medyka, który pomoże się jej uporać z tymi ranami. Nie chciała aby zostały jej ślady do końca życia. Nie przeżyłaby tego. Z miną zbitego psa wróciła na swój kamień. Nie chciała aby ktokolwiek dzielił się z nią swoją porcją. Nie potrzebowała jałmużny. Jednak czując zapachy dobiegające z ogniska nie opodal ślinka naciekła jej do ust, a z brzucha zaczęły wydobywać się nieprzyjemne dźwięki jak i skurcze. To zdecydowanie nie poprawiło jej humoru. Wściekła na samą siebie jak i troszkę na każdego z osobna oddaliła się od obozowiska. Jednak nie doszła za daleko, gdyż przewodnik już wyznaczył im nowe zadanie. Rozwieszanie hamaku. No pięknie, jeszcze tego jej brakowało. Przez myśl przeszło jej aby wykorzystać kogoś do tego zadania, jednak nie potrafiłaby tego. Niestety. Krzywiąc się przy każdym kroku zabrała się do pracy. Zajęło jej to więcej czasu niż pozostałym, jednak dała radę. Zmęczona miała ochotę jedynie się położyć, jednak nie mogła. Coś wołało ją na spacer. Coś czego sama nie potrafiła zrozumieć. W końcu była obolała. Dotarłszy na brzeg jeziora usiadła na piasku obejmując ramionami swoje nogi i spoglądają w gwiazdy. Kochała patrzeć na nie. Zawsze ją uspokajały i dawały nadzieję na lepsze jutro. Nawet teraz, gdy prawie co złamała nogę. Przymykając oczy przesunęła jedną z dłoni na piasek przesypując go między palcami. Po chwili poczuła jednak oś dziwnego. Zaintrygowana jak i lekko zdziwiona otworzyła oczy patrząc na swoje palce. pomiędzy dwoma z nich zaplątał się mały naszyjnik z zawieszką w kształcie trójzębu. Był ładny choć wyglądał na stary. To jednak nie odstraszyło dziewczyny od niego. Delikatnie wsunęła go do jednej z kieszeni swoich spodni, po czym ziewnęła. Czyżby przyszła pora już na sen? Na to wyglądało. Chwiejnym krokiem udała się z powrotem do swojego hamaku.
To miała w zwyczaju – w ostatniej chwili dołączyła do grupki czarodziejów stojących w wyznaczonym miejscu zbiórki. Zlustrowała współtowarzyszy, dało się wychwycić kilka znajomych twarzy! Zanim jednak zdecydowała się podejść do którejś z osób przewodnik przejął przysłowiową „pałeczkę”, oznajmił wszem i wobec, że uczestnikom nie wolno nic dotykać, a przede wszystkim się ODDALAĆ. No właśnie. Wyruszyli żwawym krokiem, od czasu do czasu rzucała dłuższe spojrzenie w kierunku brata. Lepiej mieć na niego oko. Z każdej strony – pomimo starań przewodnika – wystawały gałęzie i krzewy, które, jak zdążyła już zauważyć, niektórym przysporzyły nieco drobnych problemów. Do tego owady, niezliczone ilości owadów. Stąpała odważnie nieustannie obserwując ścieżkę. Doprawdy, trzeba być szczególnie wyczulonym, gdyby była mniej uważna już dawno znalazłaby się w jednym z tych głębokich dołów, które szczęśliwie udało jej się ominąć. Z każdym krokiem coraz bardziej aklimatyzowała się w nowych warunkach. Po pewnym czasie pozwoliła sobie przenieść wzrok na otaczającą ich przyrodę, doszła do wniosku, że nie można stale spoglądać na ścieżkę. Nie na tym to wszystko przecież polega! Fauna i flora tego miejsca była zaskakująca. Zupełnie nowa i w większości jej nieznana. Rośliny mieniły się najrozmaitszymi barwami, przelatujące nieopodal ptaki zaskakiwały szlachetnością wydobywanych przezeń dźwięków. Przymknęła oczy niesiona pięknem harmonii natury, głęboką prawdą zawartą w ich śpiewie, którą tak bardzo chciała odkryć. Nie wiedziała kiedy to się stało. Znalazła się zupełnie sama. W zasięgu jej wzroku znajdowało się jedynie tysiąc odcieni zieleni kolumbijskich drzew. Pustka, cisza i piękna ptasia melodia, która spowodowała, że odłączyła się od grupy. Rozbieganym wzrokiem próbowała znaleźć chociaż jeden maleńki punkt, który zdradziłby obecność pozostałych towarzyszy. Nic, nadal nic. Jej oddech znacząco przyspieszył, a wszystkie mięśnie mimowolnie się napięły. Wyobraźnia nie pozostała bierna w tej całej sytuacji. W jej głowie zaczęły pojawiać się obrazy, które już kiedyś widziała, jeden po drugim, coraz straszniejsze, coraz bardziej mroczne. Traumatyczne przejścia z dzieciństwa pozostawiły ślad w psychice młodej krukonki, ewidentnie była podatna na wyjątkowy stres w takich sytuacjach. Zerwała się i pobiegła przed siebie. Jej oczy zwilżyły łzy. Czuła wielki żal wymieszany z ogromną złością i równie ogromnym strachem. Bała się o siebie, ale jeszcze bardziej bała się o tych, których zostawi bez opieki. Nigdy nie była tak lekkomyślna, czy ktokolwiek ją jeszcze znajdzie? Czy ktokolwiek zorientował się kiedy odłączyła się od grupy? Dlaczego nikt jej nie zatrzymał? Słyszała bicie swojego serca i odgłos pękających gałęzi. Otaczająca ją cisza powodowała liczne słuchowe omamy – czy coś ją goni? Przyspieszyła nie mając odwagi spojrzeć w tył. Z każdym krokiem czuła narastające zmęczenie, mięśnie paliły ją żywym ogniem. Wyciągnęła różdżkę, odwróciła głowę i… wpadła na przewodnika. Z hukiem obydwoje runęli na twardą ziemię. Widziała gniew w jego oczach. Upominał, ona dobrze tym wie, nie ma zupełnie nic na swoje wytłumaczenie. Otarła łzy rękawem długiej koszuli. Podniosła się i otrzepała, oferując pomocna dłoń przewodnikowi. Ten doskonale poradził sobie sam, ale spojrzał na dziewczynę nieco łagodniej pouczając ją ponownie o nieoddalaniu się od grupy. Wzięła kilka głębokich oddechów. Wyszukała wzrokiem Yngve. Uspokoiwszy się nieco skarciła w duchu swoje zachowanie i ruszyła za grupą. Lepiej będzie, gdy odezwie się tutaj do kogoś. Jest to zdecydowanie większa szansa, że nie zgubi się już więcej sama. Spojrzała na @Ivory Wolff i jej… nieco zdarte kolana. Dżungla najwidoczniej nie oszczędzała nikogo. Uśmiechnęła się do niej lekko – Widzę, że nie tylko ja wpakowałam się w małe tarapaty?
Wędrówka: 2,5
Ostatnio zmieniony przez Ingrid Løsnedahl dnia Nie Sie 07 2016, 14:34, w całości zmieniany 1 raz
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Od chwili, gdy tylko usłyszała o tej wycieczce nie mogła się jej doczekać. Podekscytowanie sięgało u niej momentami zenitu, przez co stawała się nieznośna. Jakim cudem Evan to wytrzymywał to tylko jego słodki sekret. I była to kolejna rzecz za którą tak mocno go kochała. Wytrzymywał jej humorki ze stoickim spokojem, czasami sprowadzając tą młodą damę na ziemię. Dziś jednak było to niemożliwe. Za bardzo była podekscytowana. Wyprawa do dżungli była dla niej podniecającą perspektywą na spędzanie tych wakacji w tak pięknym miejscu. W końcu nie po to tutaj przybyła aby siedzieć na tyłku! Może i była w ciąży jednak nie dawało to całkowitego zakazu na odrobinę adrenaliny. A tą ona bardzo kochała. Zabierając ze sobą małą torebkę z kilkoma butelkami wody jak i parę batonów orzechowych zjawiła się na miejscu. Widząc parę znajomych twarzy przywitała się z gigantycznym uśmiechem na ustach i błyszczącymi oczami. Z racji ostatnich wydarzeń mających miejsce między nią, Evanem, Tori jak i Gillaem nie spodziewała się aby jej ukochany wybrał się wraz z nimi. W tym momencie powinien odpoczywać, a nie wałęsać się po parnej dżungli. Wyruszywszy nie miała już możliwości zawrócenia. Choć jej serce z każdym krokiem pragnęło powrotu do domku i spędzania tego czasu przy puchonie. Tak bardzo się o niego martwiła choć nauczyciele, jak i medyk mówili, że wyjdzie z tego. Powinna im zaufać i dać działać, jednak nie potrafiła. I co zrobiła? Postanowiła pójść na wycieczkę! Brawo Clarisso. Jesteś wprost idealnym materiałem na żonę. Coraz większy niepokój zaczynał ogarniać całe jej ciało. Czuła jak przez jej plecy przechodzi nieprzyjemny dreszcz nie mający nic wspólnego z przyjemnością. Jednak szybko zapomniała o tym, gdy liczne owady zaczęły dobierać się do jej odsłoniętych ramion jak i nóg. Zajęta oganianiem się od nich nie zwróciła uwagi na dół. Dopiero silny ból w prawej nodze sprowadził dziewczynę na ziemię. - Svyatoye der'mo.. - przekleństwa w jej rodowym języku same zaczęły opuszczać jej usta. Na szczęście, po sprawdzeniu, okazało się, że noga jedynie została zwichnięta i nie doszło do żadnego złamania. Ulga wypełniła jej płuca. Nie wyobrażała sobie godzin bólu w tym miejscu. Ze wzrokiem szaleńca rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś grubego patyka aby móc się na nim podeprzeć w trakcie wędrówki. Znalazłszy taki ruszyła w dalszą podróż za przewodnikiem i resztą grupy.
Wędrówka przez dżunglę, no a czego innego mogłabym się spodziewać? Spakowałam plecak mniej więcej zgodnie z listą jaką dostałam i również ubrałam się z zaleceniami. Jedynie zamiast kaloszy wzięłam swoje ulubione Timbery, te buty o wiele lepiej pasowały do czarnych dresowych spodni i czarnej bluzy z kaprutem. Idąc razem z grupą jakoś nie skupiałam się na słowach oprowadzającego nas tubylca, który ciągle nawijał po hiszpańsku, kopanie przypadkowych kamieni leżących na mojej drodze było o wiele ciekawszym zajęciem. Gwizdałam sobie cicho jakąś melodię, co jak zauważyłam, nie przeszkadzało moim hogwarckim towarzyszom i dalej spokojnie bym sobie szła, gdyby nie... Pajęczyna. Pajęczyna, która znikąd pojawiła się przed moją twarzą, taka lepka. I właśnie wtedy poczułam jakby łaskotanie na ramieniu - to ogromny kolorowy pająk pełznący po moim ramieniu. Z piskiem zaczęłam się cofać, usiłując jakoś strzepnąć tego przerażającego owada, jednak pech chciał, że potknęłam się, przez co wylądowałam w kałuży błota. - Świetny początek wyprawy - mruknęłam sama do siebie, z trudem się podnosząc i zastanawiając się, czy tylko ja jestem taką łajzą. W końcu zatrzymaliśmy się nad jeziorem, gdzie jak się okazało, każdy z nas miał uzupełnić zapasy wody i złapać (jeszcze) pływającą w wodzie kolację. Postanowiłam zapolować na ryby - głód męczył mnie już od jakiegoś czasu, jednak los skutecznie pokrzyżował moje plany. Nie udało mi się złapać ani jednej ryby, ponadto przy próbach nic ciekawego się nie wydarzyło. Z nadzieją, że jakiś dobry człowiek podzieli się ze mną swoim jedzeniem rozwiesiłam hamak i rozłożyłam się na nim, by właśnie wtedy zauważyć, że gdzieś w dżungli zgubiłam kapelutek. - Aish, po prostu wspaniale - mruknęłam przewracając się w hamaku na brzuch.
Spacer w serce dżungli? Dlaczego by nie? Najwyżej go coś tam zeżre. Jak bardzo był zadowolony z tego powodu... No ale nie zostanie przecież sam w domku kiedy to inni pójdą przeżyć może coś niezapomnianego? A on należał zdecydowanie do tych ludzi, którzy to wolą coś zrobić i żałować później tego czynu, niż nie spróbować w ogóle i stracić jeszcze więcej. Tak przynajmniej było jeśli chodziło o przygody, nawet w terenie którego nienawidził najbardziej. Spakował wszystkie rzeczy jakie to były podane na liście, które to otrzymali od organizatorów, nie zapomniał też wziąć swojego spreju na komary(o którym to wspomniane jest w 1 poście). Wypsikał się nim dość mocno, miał tego pożałować, albo używać co jakiś czas jeśli okazało się, że po tym nagle nie zlecą się do niego wszelkie insekty i cała inna fauna zamieszkująca dżunglę. Nie zapomniał też "eliksiru" na pogryzienia swojego dziadziusia. No bo jeśli nie polski spirytus tego cholerstwa nie wypali to niby co innego pomoże? A z starszymi się nie dyskutuje bo oni Zawsze wiedzą lepiej... Na głowie miał przeciwsłoneczne okulary i kowbojski kapelusz, ten sam który to miał na tematycznym balu jeszcze w szkole. Był wygodny i zapewniał więcej osłony od typowej czapki, no i zdecydowanie lepiej wyglądał. Najbardziej zaskoczyło go to, że okulary też się przydały bowiem często dawało mu słońce po oczach kiedy tylko na moment je zdjął by to przyjrzeć się czemuś dokładniej. Taką sytuacją zdecydowanie były rozdarte na tyłku spodnie panny @Antoinette A. Petru za którą to nieśpiesznie szedł i cieszył oko tym widokiem uśmiechając się od ucha do ucha. I prawdopodobnie będąc tak bardzo wpatrzony w jej pośladki sam nie zauważył przeszkody i rozdarł sobie bok koszulki. -K***a twoja mać Merlinie! P********e chwasty, z czarciego g***a ulepione, by cię s*******u jakiś c****y grzyb zeżarł i brudny pies bisurmański wyrwał przy samej dupie, w********ł i w****ł... Ja p******e jak ja teraz wyglądam... - mówił do siebie mając gdzieś to, że go cały zwierzyniec usłyszy bo wyglądał na tak złego, że nawet jeśli wyskoczy mu nagle z krzaków wściekły kocur, to i tak p**********i takiego sierpowego i wbije tak głęboko różdżkę w pysk, że wyjdzie mu z drugiej strony. Mniejsza o to, że może straci przy tym rękę. Był wściekły i ciągle coś tam mamrotał pod nosem w swoim języku. Pierwsze co zrobił to popsikał się tym czymś na komary i na całe szczęście nic go nie pogryzło po drodze do ich pierwszego przystanku. Wtedy to odszedł trochę na bok i tam za pomocą różdżki i kilku prostych zaklęć zaszył sobie porwaną koszulkę. Jak się okazało sami mieli zdobyć wodę i pożywienie. W zasadzie to niby dlaczego by nie. To nawet fajny sposób na naukę nowej rzeczy. Tylko taki jeden problem. Był już tak w **** zmęczony, że myślał już tylko o tym by walnąć się do tego namiotu i zasnąć. A oni mu kazali iść coś złowić, uznał, że uzupełnienie wody będzie lepszym pomysłem, niż polowanie na ryby. Podszedł pomału, nieśpiesznie do wody i tam nabierając trochę na dłoń upił łyczka. Smakowała dobrze, nie czuł żadnej zgnilizny, nie śmierdziała, była czysta i co najważniejsze, tak przyjemnie chłodna. Ochlapał sobie twarz i przemył z grubych zacieków potu. Trochę schłodził i kiedy to nabierał już wodę do naczynia usłyszał cichy syk i zobaczył nieopodal siebie jakiegoś pełzającego s*******a. Odskoczył od niego zostawiając naczynie przy brzegu, a sam w powietrzu wyciągając różdżkę - Senitre defectum - rzucił w pierwszej kolejności celując w gada po czym szybko dodał - Bombarda. - Obserwując jak łeb węża i pół ciała rozrywa się pod wpływem eksplozji. Spojrzał na to z lekkim obrzydzeniem i podchodząc do naczynia z wodą zabrał je i odszedł. Jeśli przechodził obok jakiegoś ślizgona mruknął niezadowolony. - Pieprzone gady. - Po czym udał się na miejsce zbiórki spoglądając do naczynia i widząc, że nic tam nie nawpadało podczas gdy był trochę zajęty zaczął upijać wodę.
W końcu dotarli na miejsce gdzie to mieli spać, tylko zaraz, zaraz gdzie ich pięciogwiazdkowy hotel? No dobra... Ewentualnie domki podobne do tamtych? Nie ma? Trzeba sobie zbudować samemu swój hotel? Co znów ten przewodnik gada... Kiedy to już jest tak padnięty? Zacisnął jedynie mocniej zęby i zaczął robić to samo co ciemnoskóry mężczyzna. Nawet dobrze mu to szło, chociaż robił to wszystko z naburmuszoną miną zastanawiając się co on tutaj w zasadzie robi. A mógł teraz sobie leżeć na plaży z drinkiem z parasolką, brać zimny prysznic w domku, położyć w miękkim łóżeczku. No ale dobra nie jest aż tak źle... Prysznic prawie już brał, posłanie też nie takie złe, tylko trzeba w jednym miejscu uderzyć parę razy z pięści, poprawić z łokcia i gałąź się nawet układa, nie wbija się w namiot, dźgając nieprzyjemnie w plecy. Brakuje tylko drinku z palemką, ale czy by i na pewno? W końcu miał ze sobą lekarstwo dziadka, brakowało jedynie jakiś owocków by to można było z nich wycisnąć soki i dolać trochę przezroczystego płynu i voilà!
Postój. Wreszcie chwila wolnego w której to będzie mogła naprawić swoje uszkodzone spodnie, jak i zjeść coś dobrego. Od tej całej wędrówki zgłodniała niemiłosiernie, a do tego jeszcze musiała pilnować uczniów aby nie zrobili sobie krzywdy idąc przez ten gąszcz. Nie z każdym się jej to udało. Większość wpadła do dołów, cudem unikając złamania nogi, a inni, tak jak ona, rozdali sobie ubrania przez co wyglądali jak rozbitkowie. Choć u niektórych miło było popatrzeć na niektóre części ciała. Jednak wróćmy do rzeczywistości. Dzielenie na grupy. Jedni mieli zająć się wodą inni natomiast jedzeniem. Oczywistym było iż Tosia zaopiekuje się grupą mającą pozyska jedzenie. Sama była bardzo głodna. Nie czekając zbyt długo ruszyła wraz z innymi w stronę strumienia płynącego nieopodal. Był naprawdę piękny. Nawet woda była w nim przeźroczysta co dawało możliwość szybkiego połowu. Nie zastanawiając się ani minuty dłużej rzuciła w stronę jednej z ryb drętwotę. Szczęście chciało, że obok pojawiła się druga ryba i ją również trafiło zaklęcie. Był to bardzo udany połów, tylko co ona zrobi z dwiema rybami? Przecież ich nie zje. A bynajmniej nie obu. Rozglądając się dyskretnie na boki zauważyła, że nie każdy radzi sobie z tym zadaniem. Jednym udało się trafić rybkę, a innym... No cóż. Ich czekała noc wraz z głodem. Głosem pełnym zrezygnowania jak i obojętności zwróciła się do tych, którzy nie złowili niczego. - Mam jedną dodatkową rybę. Jeśli ktoś miałby ochotę zapraszam. Ale pamiętajcie! Kto pierwszy ten lepszy. - uśmiechając się pod nosem schowała swoje zdobycze do torby. Już miała kierować się z powrotem w stronę prowizorycznego jak i tymczasowego obozowiska, gdy naprzeciw niej zauważyła przepiękną... żabę. Tak kochani, żabę. Jednak nie byle jaką. Była tak kolorowa, że samym swoim ubarwieniem mogła zahipnotyzować niejedną osobę. Pewnie, gdyby nie przewodnik już dawno trzymałaby ten okaz w dłoniach. I całe szczęście, że tego nie zrobiła. Według czarnoskórego mężczyzny im mniejszy okaz tym bardziej jadowity. Ciekawe czy i ta była jadowita? I wraz z tą myślą płaz postanowił zmienić pozycję skacząc na dziewczynę. Wystraszona w pierwszej chwili nie miała pojęcia co zrobić, jednak żabka najwidoczniej się nią znudziła, gdyż po chwili zeskoczyła na jeden z kamieni. Tosia czuła jak jej puls przyśpiesza, a ciśnienie wzrasta. Gorąco uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. Oddychając głęboko usiała na jednym z kamieni nieopodal wody. Z pewnością za chwilę przejdzie ta anomalia. Dzięki żabo! Po jakże wspaniałej kolacji dotarli wreszcie do miejsca swojego noclegu. Tosia nie marzyła już o niczym innym jak tylko zatopić się w objęciach morfeusza. Jednak nie było jej to dane. Chciała jeszcze przed tym zmyć cały brud jak i kurz ze swojego ciała. Wybierają najbardziej osłonięte i w miarę oddalone miejsce umyła się w jeziorze. Teraz to można było pracować nad rozbiciem tego hamaku. Jednak... Czy to już nie powinno być wcześniej zrobione? Albo uczniowie nie powinny tego robić? W końcu byli młodsi i mieli więcej wigoru od opiekunów. A z pewnością od niektórych opiekunów. Z niezadowoleniem zabrała się do pracy. Poszło jej sprawnie, jednak po rozłożeniu hamaku nie miała już na nic siły. Pozostawiając uczniów samopas rozłożyła się na niezbyt wygodnym posłaniu i zapadła w sen.
Słysząc, że jakaś uczestniczka wyprawy wspomina o dodatkowej rybie, uniosłam głowę i rozejrzałam się po całym towarzystwie, by po chwili dopasować głos do właściwej osoby - mianowicie nieznajomej dziewczyny, która postanowiła podzielić się swoim jedzeniem. Przez zmęczenie i ból kolan nie za bardzo miałam ochotę opuszczać swój hamak, jednak głód okazał się być silniejszy. Zanim zdążyłam podejść do jej hamaka już spała, więc z niezręcznym uśmiechem przyklejonym do twarzy lekko szturchnęłam ramię ciemnowłosej. - Uhm, przepraszam, że przeszkadzam - rzuciłam, było mi trochę głupio że postanowiłam zbudzić dziewczynę, która zapewne była równie zmęczona co ja. - Słyszałam, że masz zapasową rybę... - po wypowiedzeniu tych słów jak na komendę rozległo się dobiegające z mego żołądka burczenie. Podrapałam się po policzku, przy okazji pozbywając się resztki zaschniętego błota, którego wcześniej nie udało mi się zmyć.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Młoda dziewczyna mimo braku jedzenia i picia nie narzekała najbardziej, przywykła czasami do głodu i pragnienia. Jednak była na tyle sprytna, by wiedzieć jak sobie poradzić z takimi deficytami. Odnalazła kilka drzew które były jej znane, wydrążyła w pniu mały otwór przez który kapały soki. Nie wiele, ale jednak. Niech mi ktoś udowodni, że nie można się napić z drzewa wody. Drzewo ani nie ucieknie, ani się nie obroni. Tak więc nie była na najgorszej pozycji. Znajomość zielarstwa, przynajmniej jako takiego pozwoliła jej zebrać owoce, z drzew, na które dzielnie się wspinała. Poza tym istnieje bardzo wąska grupa owoców, która truje, w szczególności w lesie tropikalnym. Dmuchała jednak na to, że miała płaszcz i wszystkie asortymenty potrzebne do noclegu, zwyczajnie je oddała potrzebującym. -Ktoś chce mój ekwipunek na noc? Ja potrafię zbudować sobie szałas.-powiedziała i zaczęła budować hamak z gałęzi i liści, lekko podwieszony na górze.
Wybierasz wodę LUB jedzenie, nie oba naraz. Musisz się na któreś zdecydować. Ponadto upominam, by przy rzucie kostką opisywać czego tyczy się dany rzut, np. "wycieczka - wędrówka", "szukanie jedzenia" czy "dorzut do jedzenia".
Ostatnio zmieniony przez Dulce Reina Miramon dnia Pon Sie 22 2016, 12:14, w całości zmieniany 1 raz
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Mimo obolałej nogi zdecydowała się na dalszą wędrówkę w głąb dżungli. Znaleziony kij pomagał jej pokonywać co rusz to nowe kilometry. W między czasie mignął jej przed oczami Norbert. Nie sądziła aby wybrał się na podobną wędrówkę. Jakoś nie pasowało jej to do niego. Ale cóż, pozory mylą. Dotarłszy do pierwszego z postojów oparła się na chwilę o jedno z drzew. Musiała odpocząć. Może i noga już nie bolała tak jak wcześniej, jednak nie znaczyło to, że nie mogła zacząć. Tym bardziej, że trzeba było zaopatrzyć się w prowiant. Dwie grupy - dwa różne zadania. Woda i żywność. Co powinna wybrać ciężarna kobieta? Oczywiście, że noszenie wody! Bo kto niby jej tego zabroni. Zabierając naczynie uklękła przy brzegu strumienia. W pierwszej kolejności jednak przemyła twarz chcąc poczuć trochę orzeźwienia. Od razu zrobiło się jej lepiej. Teraz mogła bez przeszkód nabierać wody. I pewnie, gdyby nie tak długie jej oczyszczanie przez nią to nabrałaby jej więcej, a tak to starczyło jedynie dla jednej osoby. Dla niej. Już miała odchodzić, gdy przed jej oczami coś błysło. A może było to tylko złudzenie... Kto wie. Chcąc się jednak upewnić odstawiła naczynie z wodą na bok i przechylając się do przodu starała się dostrzec co też to było. Najwidoczniej nie był to najlepszy pomysł, gdyż chwilę później siedziała rozkraczona w jeziorze śmiejąc się z własnej głupoty. Pomyliła rybki z... Sama nie wiedziała z czymś. Nie przestając się śmiać wyszła z wody wykręcając bluzkę. Przynajmniej trochę się schłodziła. Po jakże wyśmienitej kolacji udali się w dalszą podróż mającą na celu dotarcie do ich obozowiska. I gdy wszyscy zajęci byli rozkładaniem hamaków ona postanowiła zrobić coś zupełnie innego. Poszła na spacer. Może i było to nierozsądne, zważywszy na zwierzęta znajdujące się w tej okolicy, jednak nie mogła się powstrzymać. Okolica o tak późnej porze wydawała się jej urocza jak i niezwykle tajemnicza. Księżyc przedzierający się przez liście wysokich drzew dawał lekkie światło wyglądające momentami jak mgiełka. I pewnie gdyby jego poświata nie odbiła się od przedmiotu znajdującego się pod drzewem nigdy by go nie znalazła. Z ciekawością podeszła do drzewa aby w następnej chwili oczyszczać z ziemi i brudu malutkie zwierciadełko. Było naprawdę śliczne. Idealne do małej torebki. Zadowolona ze znaleziska schowała je do kieszeni wracając do obozowiska. Hamak sam przecież się nie rozłoży. Z lekko mokrymi włosami jak i ubraniem skierowała swoje kroki do jedynej osoby, która mogła jej w tym pomóc. @Norbert O. Czarnkowski. Jej przybrany brat. - Wybacz, że Ci przeszkadzam, ale pomógłbyś mi z hamakiem? - niepewny uśmiech zagościł na jej ustach. Jeśli on jej nie pomoże to nie wiedziała już kto by mógł.
Na miejsce zbiórki Courtney przybyła minutę przed wyznaczonym czasem, zostawiając bowiem pakowanie plecaka na ostatnią chwilę, miała z tym niemałe problemy. Dopiero na końcu wpadła na pomysł, by pomniejszyć rzeczy za pomocą zaklęcia - dobrze, że w ogóle o tym pomyślała. Oprócz rzeczy z listy wzięła też własne, które niewątpliwie mogły się przydać - kurtkę przeciwdeszczową, scyzoryk, no i oczywiście szczotkę do włosów, choć niewątpliwie wyglądała równie pięknie z rozczochranymi. Plecak nie należał do najlżejszych, ale jako fanka wszelakiej aktywności, również chodzenia po górach i pieszych wypraw, wiedziała, że różne rzeczy mogą okazać się przydatne. W szampańskim humorze co prawda nie była, ale chciała już wyruszyć i przekonać się, co takiego Kolumbia ma do zaoferowania. Nie znała hiszpańskiego, toteż nie rozumiała słów przewodnika, a wyłapywała jedynie pojedyncze wyrazy. Niewiele jednak jej to dało, więc przestała zawracać sobie głowę słuchaniem i zwyczajnie szła za nim. Zaczęło gęstnieć; wchodzili w dżunglę, a rodowity mieszkaniec Kolumbii, który ich prowadził, pomagał sobie maczetą. Skąd on się urwał, z Krakowa? Hehs. Courtney podziwiała piękno przyrody i łapczywie chwytała każdy, nawet najdrobniejszy element. Jej uwadze nie umknęła żadna żabka czy inne zwierzątko, które przebiegało tuż obok. Bystra z niej dziewczyna i dobra obserwatorka! Pewnie dlatego tak świetnie sobie radziła - nie dość, że unikała przeszkód, to jeszcze udało jej się dostrzec jakiś przedmiot w zaroślach. Podeszła bliżej do znaleziska, poszperała i wydobyła stamtąd nieco zabrudzoną lunetę magiczną. Jej pierwszą myślą było co to za badziew? Nie należała bowiem do najczystszych, więc nie zachęcała. Mimo to darmowe pamiątki nie zdarzają się często, więc Courtney postanowiła schować ją do plecaka i później sprawdzić jej sprawność. Następne dogoniła grupę i dumna z siebie ruszyła dalej.
Całkiem zapomniała, że zapisała się na tę szaloną wycieczkę w nicość. Wydawało jej się, że nie usłyszała za wiele szczegółowych informacji. Właściwie chyba żadnych. Dostała jedynie listę z przedmiotami, które warto zabrać ze sobą w dżunglę. To wszystko tak bardzo oczywiste, że nie musiała teraz biegać w panice od domku do domku albo od razu do miasta, aby skompletować ekwipunek. Czapki z daszkiem nie miała, bo w każdej wyglądała idiotycznie, dlatego wybrała beżowy kapelusz. Długie spodnie zapakowała do plecaka, gdyby naprawdę ich potrzebowała, ale teraz zdecydowała się na czarne rajstopy i spódnicę, czyli wyglądała niemalże tak, jak zawsze. Nawet darowała sobie kalosze. Wiedziała, że w trakcie drogi zapewne zmieni zdanie i wciśnie się w obcisłe spodnie i kalosze, ale teraz nie musiała. Wystarczyło się rozglądać. Przyszła na zbiórkę sama, ale zaraz dostrzegła @Leesha Williams, więc od razu do niej podeszła i zagadała. Mogła być dobrym tłumaczem i przewodnikiem, dlatego jeśli po drodze ktoś by się do nich przyczepił, nie dziwiłaby się. Chociaż, jak zauważyła, Dulce też potrafi gadać, całkiem dużo i zachęcająco, dlatego może chętni zbiorą się dookoła niej? W każdym razie, przynajmniej na razie, mogła plotkować tylko z przyjaciółka z dormitorium. Tutaj trafiły do innych domów, więc nic dziwnego, że miały sobie tyle do powiedzenia. Nie widziały się już od kilku dni, co było lekko podejrzane, ale nie na tyle, żeby Candy zaczęła się o dziewczynę martwić. Opowiadała Lee historię ze swojego domku, ale tez starała słuchać przewodnika i rozglądać, aby nie wpaść w jakąś dziurę albo nie uderzyć w drzewo. Nie potrafiła robić zdjęć, więc nigdy też nie kupiła sobie aparatu, a mogłaby pochwalić się rodzicom tym miejscem. Matka na pewno byłaby z niej dumna i zaraz planowała własną wyprawę w te strony. A tak Candida mogła tylko opowiadać. Unikanie wystających korzeni szło jej całkiem sprawnie. Gdyby chciała, mogłaby wypiąć dumnie pierś, aby pochwalić się swoimi zdolnościami, ale to nie byłoby w jej stylu, dlatego szła gdzieś w środku tłumu i dotrzymywała kroku Lee. A może to ona jej go dotrzymywała? Zapewnie Candy zastanowiłaby się nad tym dłużej, ale gdy tak patrzyła w ziemię, aby unieść odpowiednio wysoko nogę (przewodnik chyba coś mruczał o grubych i wysokich korzeniach), całkowicie zapomniała o sprawdzeniu, czy idzie na pewno dobrą drogą. Nie zboczyła chyba ze ścieżki, bo słyszała gwar rozmów i paplającą Lee, ale jakby… zabrakło przed nią stóp. Uniosła spojrzenie, ale zdecydowanie za późno. Wpadła na grube drzewo, zanim w ogóle zdążyła pomyśleć o zmianie kierunku. Na szczęście nie szła na bardzo szybko, ale i tak zachwiała się i wylądowała w błocie. – Maldita sea! – warknęła, gdy poczuła pulsujący ból na czole. – Będę miała guza – jęknęła żałośnie, pocierając to miejsce. Nie podnosiła się z ziemi dłuższą chwilę. Myśl, że przytrafiło jej się coś tak głupiego, ni to ją bawiła, ni dołowała. Z pewnością świadomość popełnienia takiego błędu nie pocieszała.
WĘDRÓWKA: 6, 1
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde czuła się w tym wszystkim trochę zagubiona. Nie mogła się odprężyć, czując się do pewnego stopnia odpowiedzialną za tę zgraję dzieciaków, którym mogło się coś przytrafić. Mimo że oficjalnie była na urlopie, nieoficjalnie nadal czuła się aurorem na służbie i naprawdę nie rozumiała, dlaczego dyrektor Hogwartu wpadł na taki pomysł. Wysyłanie nieodpowiedzialnych smarkaczy do cholernie niebezpiecznej Kolumbii z kilkorgiem nauczycieli... fantastycznie, naprawdę. W dodatku władowała się w przedzieranie się przez paskudną, wilgotną dżunglę, gorącą jak środek dusznego piekła, pełną pająków, węży i wszelkiego paskudztwa. Czuła się fatalnie, ubranie lepiło się do jej ciała, krople potu ściekały po twarzy i naprawdę nie rozumiała, co jej odbiło, żeby brać udział w tej koszmarnej wyprawie. Tęskniła za swoim przytulnym mieszkankiem, za angielskim jedzeniem, a nawet nocnymi dyżurami i mrukliwym Laszlo, który wziął sobie za punkt honoru zrobienie z niej swojej godnej następczyni. Słoki Merlinie, jak bardzo tęskniła za deszczowym i pochmurnym Albionem... Mimo wszystko szło jej całkiem nieźle. Przedzierała się przez ten upiorny gąszcz, starając się nie wpaść w żadną pajęczynę ani nie zaplątać się w liany. Niestety, patrząc w górę, źle stąpnęła i jej noga uwięzła między jakimiś gałęziami. Isolde straciła równowagę i upadła, obijając sobie kolana i biodro. Wydała z siebie cichy jęk, nie mogąc się pozbierać przez dłuższą chwilę, ale na szczęście nie złamała nogi. Mogło być gorzej, ale obolałe kolana wcale nie ułatwiały męczącego marszu.
Z jednej strony był podekscytowany możliwością obserwowania egzotycznych zwierząt w ich naturalnym środowisku, ale z drugiej czuł się trochę przytłoczony obecnością Winnie i tym, że najwyraźniej bardzo się zbliżyła do tego ślizgona, Mikkela czy jak mu tam było. Z jednej strony nic ich już nie łączyło, nigdy jej nie kochał, nie tak naprawdę, ale... nie zmieniało to faktu, że była dla niego ważna i nie potrafił tak po prostu odpuścić. Jej uśmiech skierowany do kogoś innego sprawiał mu przykrość i nie potrafił nic na to poradzić. Mimowolnie wciąż podążał za nią wzrokiem, myśląc o cieple jej ciała, smaku jej piersi i aksamitnym wklęśnięciu brzucha, o beztroskim śmiechu i wszystkim, co tak bardzo go w niej pociągało. Czasem miał wrażenie, że była jego jedyną szansą, którą zmarnował przez swoją głupotę i nieumiejętność komunikowania potrzeb i obaw. Przedzierał się przez dżunglę, rozglądając się w poszukiwaniu interesujących okazów flory i fauny, jednocześnie starając się nie myśleć o Winnie, która była gdzieś z tyłu, pewnie z Mikkelem. Skoncentrowany na czym innym, nie był zbyt uważny, co było dziwne, bo przecież zawsze się odznaczał niezwykłą czujnością. W pewnym momencie jakaś gałąź rozdarła mu koszulę na plecach. Zagryzł wargi, zdając sobie sprawę, że każdy odsłonięty fragment skóry jest narażony na ataki paskudnych moskitów, które przenosiły różne choroby. Bez problemu uzupełnił zapas wody. Nie było jej tyle, by mógł się z kimś podzielić, ale starczyło dla niego samego. Filtrował ją powoli i z uwagą, przez co nie zauważył pełznącego w jego stronę ogromnego węża. Zorientował się dopiero, słysząc głośny syk. Wzdrygnął się lekko, po czym znieruchomiał, nie chcąc sprowokować gada do ataku. Szczęśliwie po kilku chwilach wąż wślizgnął się w pobliskie zarośla, a Deven mógł spokojnie wrócić na miejsce zbiórki.
Ben wstał z samiuteńkiego rana, bo był zbyt bardzo podekscytowany wizją wycieczki, aby spać cały dzień. Ben przesady, przecież nie mógł sobie pozwolić na spóźnienie! Zbyt bardzo zależało mu na tej wycieczce, aby mógł się spóźnić chociażby te kilka minut, które były nad wyraz cenne. Gdy był już na miejscu, z wyraźną uwagą słuchał przewodnika, który mówił po hiszpańsku. Udało mu się wyłapać kilka zdań, bo mówił bardzo szybko, ale Ben - mimo nauki tego języka - wciąż czasami nie rozumiał co mówią ludzie, którzy mówią w dodatku tak szybko, jakby strzelali z karabinu maszynowego. Nie żeby Ben w ogóle wiedział co to karabin maszynowy, bo broń mugolska nigdy go nadto nie interesowała. Wolał swoją różdżkę, którą można było wykorzystać w każdym celu, choć nigdy nie sądził, że będzie jej używał w celach niecnych i karygodnych. Przez myśl mu nie mogło przejść to, że mógłby kiedyś zaszaleć i rzucić na kogoś zaklęcie niewybaczalne. Ugh, nigdy. Idąc tak przez ścieżkę i z zaciekawieniem rozglądając się wokoło, obserwując tropikalne ptaki i nasłuchując ich, niemalże wpadł na dorodną pajęczynę, która... Cóż, byłaby piękna, gdyby nie świadomość tego co ją wytworzyło. Wargi Bena zaczęły drżeć, gdy powstrzymał się od krzyku na widok dorodnego pajęczaka idącego sobie spokojnie po jego ramieniu. Ben czuł jego owłosione odnóża, które przemieszczały się po rękawie jego koszuli. Dobrze, że postanowił ją ubrać, bo pająk bezpośrednio dotknąłby jego skóry. Co by wtedy zrobił? Przecież on by umarł ze strachu. Zadarłby się na śmierć i wypłoszyłby wszystkie małpy. Axel pewnie stwierdziłby, że Ben wypłoszyłby swoich krewniaków, ale hej, Axela tutaj nie ma! Rogers w popłochu zaczął się cofać i... Wpadł w bagno. Dosłownie. Wpadł w bagno. Był cały ubłocony i... Już wiedział, że trzeba było zostać w domku i wyżerać czekoladowe żaby brata. No ale przynajmniej pozbył się pająka! Wiedział jednak, że reszta wędrówki nie będzie tak miła jak sam jej początek. W każdym razie, wszystko przebiegało sprawnie. Nie napotkał kolejnego pająka, który go maltretował, po prostu był... Trochę zabłocony. Trochę bardzo, ale mniejsza z tym. Wystarczyło, że rzucił zaklęcie czyszczące i już był w miarę ogarnięty. W końcu nadszedł postój i Ben od razu poszedł nabrać trochę wody do naczynka. Nagle zaskoczył go syk i chłopak prawie podskoczył, upuszczając naczynie. Prawie robi na szczęście wielką różnicę, więc chłopak szybko odszedł z tego miejsca mając dla siebie dwie porcje wody. Mógł się z kimś podzielić! Sęk w tym, że nie miał jedzenia. No a robaków przecież jeść nie będzie, w końcu się ich bał jak dementor patronusa. W końcu nastał czas na dłuższy postój z noclegiem. Ben zrzucił z pleców brudny od błota plecak i wyjął wszystko co wziął ze sobą. Hamak i wszystko inne. W ciszy zaczął rozkładać swoje miejsce na nocleg i później wyjął "Wielkiego Bardsleya", bo dopiero teraz miał chwilę na przeczytanie go. Oczywiście póki co położył go na hamaku, obok plecaka. Najpierw musiał coś zjeść i wypić, bo tak bez jedzenia ani rusz, tym bardziej, że dopiero teraz miał taką okazję. Ktoś potrzebuje może jednej porcji? Ben zaczął o tym myśleć, bo przecież ma dwie porcje wody. Prawda była jednak taka, że na ten moment, był zbyt wycieńczony, aby cokolwiek mówić.
wędrówka - 3, C polowanie - 3: woda - 4 nocleg - C
zbierasz jedzenie ALBO wodę, a nie jedno i drugie Ok, nie doczytałam, już poprawione!
Ostatnio zmieniony przez Ben Rogers dnia Sob Sie 13 2016, 11:55, w całości zmieniany 2 razy
Adoria wyruszyła na wycieczkę pełna entuzjazmu. Plecak miała wypchany wszystkim, co potrzebne (i tym co mniej potrzebne też!), ubrania przygotowane na każdą okoliczność, a w głowie ciekawość. Wszystko było idealnie, dotarła na miejsce zbiórki krótko przed czasem. Miała duży problem z zostawieniem Dreama samego na dłuższy okres czasu, ale przecież przygotowała mu dużo jedzenia i wody. Poza tym, mały kuguchar mógł wyjść na dwór, a przecież poradziłby sobie... Trochę. Na początku wyprawa zapowiadała się naprawdę nieźle. Ludzi było sporo, a przewodnik radośnie opowiadał o wszystkim, co mogło wydawać się choć trochę ciekawe. Anę nieco niepokoiła jego maczeta, ale w końcu on znał się lepiej na dżungli, prawda? Ścieżka usłana była najprzeróżniejszymi kamieniami i patykami, ciemnowłosa nieustannie się potykała. Po jakimś czasie po prostu wbiła nieco podirytowane spojrzenie w podłoże, chcąc uniknąć kolejnej niedogodności. Tak szło się o wiele lepiej - nie dość, że się nie potykała, to jeszcze miała coś, co odwracało jej uwagę od skwaru lejącego się z nieba. Adoria, zgodnie ze wskazówkami, ubrana była tak, by osłonić właściwie każdą część ciała. Idealne na Kolumbijskie upały szorty zamieniła na długie, dopasowane spodnie w piaszczystym kolorze, sandały na sportowe obuwie, a crop topy na przyległą bluzkę bez rękawków. Wcześniej narzuciła na siebie również cienką, ale kryjącą bluzę, teraz jednak leżała ona pozwijana w plecaku. Było gorąco, zdecydowanie zbyt gorąco - słońce paliło dziewczynę nawet, gdy miała wysokiego kucyka i okulary przeciwsłoneczne na nosie. - Co do... - poczuła, jak coś ciągnie ją za rękę, tym samym odrywając od swoich przemyśleń i oglądania kamyczków. Podniosła wzrok i zorientowała się, że właściwie cała jest pooplatana długimi, zielonymi lianami, tak charakterystycznymi dla flory dżungli. Adoria nie miała pojęcia, jakim cudem wpadła w tą pułapkę - podejrzewała nawet jakąś magiczną sztuczkę, bo wydawało jej się niemożliwe, by liany uchwyciły ją tak ciasno. Po kilku żałosnych próbach wyplątania się z plątaniny zieleniny, doszła do smutnego wniosku, że będzie potrzebowała z tym pomocy. Miała wrażenie, że gdzieś pośród wędrującego tłumu widziała @Aaron Duarte... Błagam, ktokolwiek! - westchnęła w myślach, czując się niesamowicie głupio.
Niah, niah! I oto jest, długo wyczekiwana wycieczka, na którą o dziwo przygotowywała się od dłuższego czasu - nie to, co kiedy wyjeżdżała na wakacje do Kolumbii... Zresztą może własnie dlatego miała czas, że tym razem nie musiała się nigdzie aportować, tylko po prostu wyjść z domku, z plecakiem, który mieścił wszystko, co było potrzebne według listy, którą dostali kilka dni wcześniej?Stała na miejscu zbiórki, trzymając mocno za paski plecaka, w podekscytowaniu, czekając aż ruszą do dżungli, która kusiła i jednocześnie odstraszała. Jeszcze nigdy nie była w dżungli. Na pewno była równie niebezpieczna co Zakazany Las i równie wielka, ale z pewnością będzie tam o wiele więcej niebezpiecznych stworzeń na które trzeba będzie uważać. Szykuje się ciekawie! Tuż przed wymarszem podeszła do niej Candy. Lee uśmiechnęła się do niej wesoło, z błyskiem w oku, bo dziewczynę lubiła i miała nadzieję, że wspólna wędrówka będzie o wiele przyjemniejsza niż gdyby miała się przedzierać przez dżunglę sama, słuchając odgłosów natury. -Gotowa? Spytała dziewczyny, a potem ramię w ramię ruszyły, wtapiając się w tłum innych. Rozglądała się w międzyczasie ciekawie. Kojarzyła niektórych, a niektórych widziała chyba pierwszy raz w życiu, ale wszystko jest do nadrobienia, prawda? Przedzieranie przez pustynię szło jej sprawnie. Bardzo nawet - podczas gdy inni potykali się, uskakiwali, ona szła całkiem pewnie. Co prawda kolana lekko posiniaczone i obdarte miała, ale cóż się dziwić, skoro wszędzie było pełno niskich dziwnych krzaków czy innych roślin? Szczęście musiało jej jednak sprzyjać, zwłaszcza, kiedy o mało co nie wpadła do jakiejś dziury. -Uh, to mogło skończyć się źle.-Mruknęła, przystając na chwilę i zerknęła na Candy, której raczej do śmiechu nie było. Niemal doskoczyła do niej i pochylając się z lekkim zmartwieniem w oczyach, chwyciła za rękę, by ewentualnie pomóc jej wstać, pytając jednocześnie: -W porządku? Dobrze się czujesz? Możesz wstać?
Siedziała tak na ścieżce i siedziała, chociaż nic tak naprawdę jej się nie stało. Możliwe, że to była oznaka buntu, bo z pewnością nie zrezygnowania czy załamania. Bliżej było temu do wściekłości na samą siebie, w końcu nikt nie chciał wpadać tak niefortunnie na drzewo. Pocieszał dopiero fakt, że właściwie każdemu po drodze coś się stało. Jedni potykali się o wystające korzenie, inni uderzali twarzą w gałęzie (au, to musiało boleć), a co poniektórzy zbaczali ze szlaku. W takim razie Candidzie nie szło wcale tak źle. W końcu po prostu się zagapiła i nic poważnego jej się nie stało. Gotowa była się już podnieść, ale wcześniej obejrzała się na Lee (czy aby na pewno ona też się nie zgubiła). Gdy zobaczyła poczynania dziewczyny, która prawie wpadła do dziury, od razu poprawił jej się humor. Chociaż Lee przez chwilę patrzyła na jej naburmuszoną twarz, rysy Candy zaraz złagodniały, a ona się roześmiała. – Nogi całe?! – krzyknęła, nim koleżanka do niej podeszła. – Mnie nic nie jest, ale wiesz, ścieżka jest wygodna, chciałabyś spróbować? Zobacz, to błoto, te robaki, te mrówki, które chętnie by cię oblazły! – zachwalała swoje nowe legowisko, lekko ciągnąc Leeshę za rękę w dół. Czuła małe żyjątka na swoich rękach. Wiedziała, że gdy tylko wstanie, będzie musiała się wyczyścić. Nie chciała się w takim stanie pokazywać, ale nie mogła spędzić tu wieczności. Ludzie i tak zaczęli ich wyprzedzać. Podniosła się, wyciągnęła różdżkę i rzuciła Chłoszczyć. Miała nadzieję, że skutecznie. – Ta wyprawa chyba nie będzie szła po naszej myśli – westchnęła. Miała złe przeczucia co do swojego dzisiejszego szczęścia. Wprawdzie trzymali się grupy, przewodnik – chociaż mówił w obcym języku – udzielał naprawdę pożytecznych rad, ale tak jakby nad Candidą zawisło jakieś fatum. – Myślisz, że będzie kazał nam jeść dżdżownice? – zażartowała. Nie była taką pasjonatką jak matka, więc nie wiedziała, jak spędzają czas w dżungli Kolumbijczycy. Opowiedziałaby jakąś historię Lee, ale bała się, że ją wystraszy. W końcu tutaj nigdy nie było bezpiecznie. Przystanęli po dobrym kawałku drogi. Niektórzy już padali i jęczeli, że dalej nie pójdą, a inni zamiast słuchać, rzucali się na ziemię i oddychali szybko jak po biegu. Candida usłyszała, że teraz powinni znaleźć coś do jedzenia i picia. Albo ryby, albo wodę. Ze względu na ewentualne niebezpieczeństwo (niedawno straszono ich piraniami), podjęła się złapania kilku ryb, a koleżance zostawiła zbieranie wody. Bezpieczniejsze zadanie. Mieli bardzo mało czasu na uzupełnienie zapasów, więc Candy czym prędzej podążyła za wskazówkami. Podeszła do jeziora z różdżką i czekała, aż jakaś zjadliwa ryba pojawi się przy powierzchni. O, jest! – Patrz, Lee, ryba! – pochwaliła się, obserwując tor obrany przez zwierzę. Gdy już mniej więcej oceniła, jak szybko płynie i jak, ruszyła ręką i rzuciła Drętwotę. Ha, ryba jest jej! Wyłowiła ją i pokazała koleżance, a potem położyła na brzegu. Z kolejnymi złapanymi rybami zrobiła to samo. Dumna, chciała donieść Lee zdobycze, ale wtedy jakiś pierwszak przebieg tak blisko niej, że… nie ominął ryb! Kilka przypadkowo kopnął i ponownie wpadły do wody, a jedną nawet zdeptał doszczętnie, tak, że aż oczy jej wypłynęła. Candida z obrzydzeniem spojrzała na swoją zdobycz i już krzyczała na chłopaka, kiedy ten porwał ostatnią, dobrą rybę i po prostu uciekł. – Widziałaś to?! – krzyknęła z niedowierzaniem.
Jedzenie: 6, 5 (świetnie )
Ja i @Leesha Williams szukamy dwóch osób, które nas dokarmią, bo Candy jest takim pechowcem, że głodujemy... Oferuję mnóstwo opowieści z dżungli i rolę tłumacza! Candy szuka też wody, bo nie chcę Lee okradać z jednej porcji :c.
Sophie była trochę zdenerwowana. Tak się akurat złożyło, że nie pamiętała, kiedy ostatni raz była w dżungli... bardzo możliwe, że nigdy. Zgłaszając się na wycieczkę kierowała się chęcią zobaczenia czegoś nowego i ciekawego. Jednak, kiedy teraz stała już na ścieżce w dżungli pełnej przedziwnych owadów i jeszcze innych stworzeń, nie była taka pewna czy zdoła sobie ze wszystkim poradzić. Ruszyła wraz z innymi i słuchała co mówi ich przewodnik. Co prawda nic nie rozumiała z hiszpańskiego, ale miała nadzieję, że może uda jej się cokolwiek wyłapać choćby z gestów. Cała ta wędrówka szła jej całkiem nieźle, co pewien czas oglądała nawet nie takie ohydne jakby się mogły wydawać różne robaczki. Przystanęła przed pajęczyną, ucieszona, że zdołała ją zauważyć i nie wpakować w niej twarzy. Właśnie zastanawiała się, gdzie może być właściciel pajęczyny, kiedy poczuła na plecach lekkie łaskotki. Może i nie bała się panicznie pająków, ale jednak nie jest to jedno z przyjemnych uczuć mieć na plecach pająka, przynajmniej dla Sophie. Miała podejść do najbliższej osoby z prośbą uratowania jej pleców, ale... coś poszło nie tak, albo to ona poszła w kierunku wielkiego korzenia i niestety nie zauważyła go. Po chwili przez tą małą nieuwagę leżała cała w kałuży błota. Cóż, przynajmniej pająk sam postanowił się odczepić.
O tak, wyprawa naprawdę nie zapowiadała się za ciekawie. Cofnęła gwałtownie rękę widząc te wszystkie obrzydlistwa. Znaczy się wiedziała, jakie paskudztwa można znaleźć w dżungli, ale no... sama z własnej woli przecież nie musiała ich dotykać, prawda? -Tak, nogi całe. Miałam szczęście, o dziwo, nie chciałabym złamać nogi. - Skrzywiła się nieco, bo to całkiem zniszczyłoby jej wakacje - nie chciałaby siedzieć w Kolumbii ze złamaną nogą, podczas gdy inni przeżywaliby różne przygody w lesie! -Ty też jesteś w miarę cała. - Zauważyła, kiedy dziewczyna wstała. Taka tam uwaga od czapy. Spojrzała na innych, którzy zaczęli je wyprzedzać a potem znów na Candy. -A tam od razu dżdżownice. Tyle tu innych żyjątek, że znajdzie się coś apetyczniej wyglądającego, na pewno! -Zachichotała a potem ruszyły, by dołączyć do grupy. Potrzebne jej były żarciki, bo ta ekscytacja, którą odczuwała wcześniej, ulatniała się z każdym krokiem i z każdą spaloną kalorią, a Lee zaczęła odczuwać coraz większy głód. Ah, przydałoby się coś do jedzenia! Nareszcie jednak mogli się zatrzymać na jakiś postój. Nie zwracała uwagi na innych, sama usiadła pod niewielkim drzewem, ocierając pot z czoła. Nie była przyzwyczajona do takich wędrówek. Kiedy jednak zostali podzieleni na grupy, spojrzała na Candy, a gdy dziewczyna zgłosiła się do łapania jedzenia, Lee postanowiła zadbać o wodę. Bez wody ani rusz, prawda? Okolica była całkiem ładna. Panna Williams nachyliła się nad wodą, tuż obok koleżanki i zajęła się uzupełnianiem wody. Według wskazówek napełniła naczynie i rzuciła zaklęcie Aqua filterio, by oczyścić wodę z wszelkich zanieczyszczeń. Udało się! Miała wodę dla siebie! Chciała też już sięgnąć, by uzupełnić karafkę dla Candy, ale wydarzyło się kilka rzeczy na raz - ten wstrętny pierwszak, który pozbawił ich kolacji, a potem jeszcze coś błysnęło jej pod wodą. Aż otworzyła szerzej oczy. -Ojej, widziałaś to?- Spytała podekscytowana, patrząc uważnie na niedoszłą jeszcze zdobycz. -Ciekawe co to...-Mruknęła i zanurzyła rękę w wodzie, starając się dosięgnąć zdobyczy. Jeszcze trochę, jeszcze chwilę... I chyba przeceniła swoje siły. Nagle po prostu straciła równowagę i wpadła do wody w całym ubraniu, mocząc się doszczętnie. Szybko stanęła na nogi i wygramoliła się na brzeg, lekko drżąc bo aż tak ta woda ciepła nie była. - Niech to cholera weźmie. Nie, nie, nie! Nigdy więcej!-Mamrotała niewyraźnie, wyżynając swoje ubrania i włosy z wody. A potem spojrzała na Candy z krzywym uśmiechem.-Jeszcze się na dobre nie zaczęło, a zaczynam mieć dość! -Przyznała cicho i całkiem szczerze. Na szczęście miała wodę. Co prawda za mało jej było, by podzielić się z Candy... miała nadzieję, że ktoś ją wspomoże, naprawdę! Nie chciała przecież, żeby dziewczyna głodowała i umierała z pragnienia... -Ale później na pewno będzie lepiej! Tylko nocleg musimy ogarnąć. -Dodała pocieszająco, chcąc dodać otuchy i sobie i koleżance. I naprawdę gdzieś tam jeszcze tliła się nadzieja, że nie będzie tak źle!
Woda: 4,2 Dodatkowy rzut: 4
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
James ucieszył się na wiadomość o pierwszej wycieczce. Stanął razem z grupą przed domkami sypialnianymi i z uwagą słuchał przewodnika, jednak niewiele zrozumiał, dlatego, że mówił głównie po hiszpańsku. Gdy skończył swoją przemowę, wiedział tylko tyle, że spędzą cały dzień w dżungli. Ochoczo ruszył naprzód, w końcu to może być naprawdę fajnego! Pierwszym etapem wycieczki była wędrówka przez dżunglę. Hiszpan z maczetą przecinał stojące im na drodze krzaki, liany i wszelką inną roślinność. Nie wyglądał na czarodzieja, więc nic dziwnego, że korzystał z ostrego narzędzia. Droga poszła Jamesowi dość... sprawnie. Uważał, by nie wdepnąć w jakąś ogromną pajęczynę, wpaść na któregoś z uczestników wycieczki, lub co gorsza - na jakieś ogromne drzewo. Niespodziewanie jednak poczuł nierówność pod stopami, przez co się przewrócił. Szedł jako ostatni, czy tam przedostatni, więc nikt nie zwrócił na niego uwagi. Podniósł się pospiesznie i zobaczył co było tego dokładną przyczyną - prawa stopa wpadła mu do zagłębienia. Pewnie trochę poobdzierał i stłukł sobie kolana, ale nie przejmował się tym jakoś specjalnie. Wrócił do swojego poprzedniego tempa, aby się przypadkiem nie zgubić. Drugim etapem wycieczki było polowanie na kolację. Uczestnicy mieli sami zadbać o pożywienie i wodę dla siebie. James zajął się wodą. Podszedł do strumyka i usłyszał kilka chlapnięć wody. Już pewnie się biją o wodę, pomyślał. Nabrał trochę wody do naczynka i powolnym ruchem zaczął ją filtrować. Skupiał swoją całą uwagę na tym, aby woda była czysta, więc nawet nie zauważył, jak od tylu podkradł się do niego wąż. Usłyszał dziwny syk i nieco zaskoczony prawie upuścił swoje naczynie. Obrócił powoli głowę do tylu i zobaczył, że od węża dzielą go jakieś trzy stopy. Oddychał spokojnie, choć był trochę poddenerwowany - nie miał pojęcia czy wąż jest jadowity czy nie, nie był wężousty, więc nie mógł do niego w żaden sposób przemówić. Po kilku chwilach, wąż przeraźliwie syknął, przez co James opuścił naczynie. Jeden z palców rozciął sobie sporym kawałkiem pozostałości po naczyniu. Palec nieznośnie go piekł i trochę krwawił, więc rzucił kilka zaklęć. - Haemorrhagia iturus. - I zatamował krwawienie. Chwilę później dodał jeszcze: - Vulnus alere. - Rozcięcia nie było, zaklęcie sprawiło, że zniknęło. Na koniec krótkim Reparo scalił szczątki swojej misy w jedną całość. Ponownie nabrał wody i zaczął ją filtrować. Było jej tyle, że śmiało mógł się z nią z kimś podzielić. Gdyby naszła taka potrzeba, bez problemu mógłby komuś oddać jedną ze swoich porcji, ale póki co widział, że inni w miarę dobrze sobie radzą, więc nie przeszkadzał im w żaden sposób. Głodny nie był w ogóle, więc nawet nie trudził się z łapaniem ryb. Ostatnim etapem był już zaledwie odpoczynek i jedzenie. Przewodnik opowiadał trochę o zwierzętach zamieszkujących dżunglę. James, jako człowiek z natury dociekliwy i ambitny z uwagą słuchał z uwagą. Dzięki informacji o niespotykanych nigdzie indziej ptakach, zdołał zdobyć jeden punkt do swojego kuferka. Zadowolony z mile spędzonego dnia, położył się w swoim hamaku, zasunął moskitierę i poszedł spać.
Annabele bez chwili zastanowienia wysforowała się na samo czoło wycieczki, była przecież wielką podróżniczką zupełnie jak jej Ojciec za młodu. Odziana w wielki kapelusz, który miał ją skutecznie chronić przed zabójczymi promieniami słońca i spadającymi na twarz gadami, płazami, owadami- niepotrzebne skreślić – stanowiącymi zagrożenie nie tylko jej życiu ale i pozycji społecznej w skomplikowanej hierarchii sympatii i popularności brytyjskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Już sobie wyobrażała złośliwe komentarze niektórych Ślizgonek po tym jak wrzaśnie z przerażenia na widok zwykłej liany, ale takiej niemal w każdym – nawet najmniejszym detalu – przypominającym ogromnego, jadowitego węża. Nie, nie, nie, nic z tych rzeczy, nie miała zamiaru wyjść na cykora. Wprawdzie w odróżnieniu od niemal wszystkich członków szlachetnego rodu Asgrimssonów nie była w Gryffindorze, ale maszerowanie w pierwszym rzędzie było jej obowiązkiem. A w razie zagrożenia, kto wie, może z odsieczą przybędzie jakiś mężny i oczywiście wyjątkowo przystojny czarodziej? Według Annabele plan ten był idealny. Tak, w rzeczy samej, Annabele nie była zbyt bystra, a jej idąca w parze z niespecjalnie wysoko rozwiniętym instynktem samozachowawczym śmiałość została wystawiona na próbę niedługo po wyruszeniu. Przeskakując zwinnie nad wystającymi korzeniami i omijając całą resztę wszelakich przeszkód terenowych szybko wyprzedziła – pozostawiając za sobą znajomych z domku, np. Adorkę- wycieczkę o kilka kroków. Chełpiąc się swym wyczynem pomachała radośnie reszcie uczniów, dzięki czemu zresztą nie zauważyła sporych rozmiarów dziury w ziemi w którą ześlizgnęły się wspaniałe, szkarłatne rybackie kalosze podarowane jej przez dziadka. A ona wraz z nimi. Nie było nawet mowy o tym by dziewczyna zdążyła zareagować. Dziewczę wylądowało na plechach pisnąwszy z bólu i z takiej też pozycji oglądała mijających ją uczniów. Nie leżała tam rzecz jasna zbyt długo, w żadnym wypadku nie miała zamiaru skończyć jako obiad dla tutejszej fauny. Zacisnąwszy zęby podźwignęła się na nogi i ruszyła naprzód nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego jak los zamierzał z niej zakpić. Wędrówka 1!