Maloka jest głównym miejsce w wiosce. To tutaj tubylcy się codziennie gromadzą, jedzą, rozmawiają i tańczą. Są też przyzwyczajeni do widoku turystów, za drobną opłatą chętnie pokażą trochę swojej codzienności. Poza tym mają też nadzieję, że kupisz od nich parę pamiątek! Na pewno dostępne tutaj bransoletki nie są tak kolorowe jak te na targach w mieście, ale czy nie wyglądają ciekawie? Tubylcy zapewniają również, że mają magiczne właściwości, chociaż ani razu nie widziałeś, żeby któryś z nich posługiwał się magią.
Torebka z łusek pirarucú - 30 G Naszyjnik z kłami tygrysa - 14 G Bransoletka z sierści jaguara - 14 G Bransoletka z zębów piranii - 16 G Bransoletka z ayuahasci - 48 G Pióropusz z piór papugi - 10 G
Nim tutaj napiszesz, rzuć kostką i sprawdź czy udało ci się znaleźć wioskę. Parzysta - podążając za czyimiś wskazówkami i wyraźnymi dla ciebie znakami na drzewach, po dłuższym błądzeniu w dżungli wreszcie trafiasz do wioski. Nieparzysta - ktoś powiedział ci o wiosce, ale za nic nie możesz jej znaleźć! Wygląda na to, że się zgubiłeś i wylądowałeś w samym sercu dżungli. (Nie dotyczy wycieczki prowadzonej przez miejscowego przewodnika.)
Z maloki możesz przejść do domku szamana.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Podobno to właśnie tutaj - wedle zdobytych informacji dotyczących magicznego wpływu talizmanów na ochronę - znajdował się jeden z charakterystycznych egzemplarzy bransoletki z ayahuascą, który miał specyficzne właściwości magiczne. To na nich zależało studentowi, który udał się w te niezwykle urodziwe tereny, by zapewnić sobie możliwość kupienia czegoś, co przydałoby się w celu sprawienia jednego z bardziej przemyślanych zakupów. Może nie powinien przedostawać się do dżungli bez odpowiedniej pomocy, wszak prawy bark nadal bolał mimo wcześniejszej leczenia, ale samemu wiedział, jak się poruszać - a tak przynajmniej mówili mu miejscowi, aczkolwiek bez zamierzonego skutku. Był jeden plus tego całego przedsięwzięcia - tereny te pozostawały znacznie cieplejsze od Wielkiej Brytanii, która obecnie przeżywała piękne czasy w postaci zmiennej pogody potrafiącej przemienić prosty dzień w istny problem. Wędrowanie po wydeptanych wcześniej ścieżkach, jak również przemierzanie poprzez gąszcze roślin, nie sprawiało żadnego większego problemu dla studenta. I chociaż było to poniekąd marnowanie dni, które mógłby poświęcić na naukę, na szczęście zapewniony wypoczynek umożliwiał podejmowanie się nauki poprzez zajmowanie jednego z nadrzewnych domków. Mimo to - mimo wszelkich szczerych chęci - wylądował gdzieś kompletnie indziej. Ścieżka okazała się nie być tą odpowiednią, a sam zapętlił się we własnych rozmyślaniach, że jedyne, co był w stanie zrobić, to po prostu iść dalej. I myśleć nad tym, że czeka go dość ciężka podróż...
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Noc ta była spokojna - a przynajmniej bardziej spokojna - kiedy to Felinus udał się wcześniej na odpowiedni odpoczynek, nie chcąc tym samym mieć do czynienia ze zmęczeniem, które dotknęłoby poszukiwań wioski następnego dnia. Wstając rano - no, prawie rano, wszak zbliżała się ciut późniejsza godzina od typowego poranka - na szybko zjadł śniadanie, by potem popytać miejscowych ponownie o wioskę Maloka, gdzie to mógłby kupić rzecz, na której mu dość mocno zależało. Jednocześnie uważał na prawy bark, by przypadkiem go nie przeciążyć, mając w ramach konieczności przy sobie fiolkę z jedną porcją Szkiele-Wzro. Przemierzanie poprzez dżunglę, gdzie znajdowało się dużo niespodzianek, stanowiło konieczność zastosowania kilku przydatnych w tym celu zaklęć. Tym razem student wziął ze sobą bluzę, ażeby uniknąć potencjalnie natrętnych komarów, które to z radością wbijały się w jego skórę, byleby zyskać życiodajny płyn. Kroki stawiał spokojnie, bez zbędnego pośpiechu, kierując się tym samym kolejnymi wskazówkami, dzięki którym - zgodnie z istniejącymi domysłami - miałby odnaleźć lokację, w której możliwe byłoby kupienie przedmiotu. Niestety, ale scenariusz najwidoczniej miał się powtórzyć; Puchon ponownie trafił do serca samej dżungli, nie konfrontując się ani z mieszkańcami wioski, ani z koniecznością wydania galeonów. Siarczyste przeklęcie przedostało się spomiędzy jego ust, wszak to była ponowna sytuacja, kiedy nie mógł osiągnąć zamierzonego celu. Czekała na niego zatem dżungla - spowita zarówno mrokiem, jak i mniej osłoniętymi miejscami, gdzie promienie słoneczne raz po raz grzały jego skórę, przyczyniając się do jej opalenia. I kolejnych spojrzeń mieszkańców dzikości znajdującej się w samym sercu tego miejsca.
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wejście Kostka: 2 Zakupy: bransoletka z ayuahasci, pióropusz z piór papugi, torebka z łusek pirarucu, bransoletka z sierści jaguara, bransoletka z zębów piranii, naszyjnik z kłami tygrysa. Koszt: 132g
Sen ten był spokojny - był również pozostawiony wielu pytaniom, na które to nie mógł odnaleźć odpowiedzi. Mimo to się jakoś wewnątrz zobowiązał i wiedział, że czas nieustannie mija, gdy wskazówki zegara tykają w jednym i tym samym miarowym rytmie. Przykryty odpowiednią ilością koców, przeminął poprzez noc, czując, że jeżeli będzie bez sił na następny dzień, zmarnuje kolejną nieobecność w szkole i niemożność przygotowania samego siebie w odpowiedni sposób do egzaminów. Jeszcze raz - po wstaniu, gdy odpoczął odpowiednio, a śniadanie zostało spożyte w biegu, starał się co nieco więcej dowiedzieć na temat ukrytej wioski Maloka. Pytanie mieszkańców było dość trudne, wszak różnice w kulturze występowały, ale student nie zamierzał tak łatwo się poddawać, gdy stawiał kolejne kroki, pytając miejscowych o lokalizację wioski. Na szczęście, kiedy tak przemierzał poprzez oświetlone tereny, przyzwyczajając już swój organizm trochę do nowego klimatu, udało mu się spotkać parę bardziej otwartych mieszkańców, którzy wytłumaczyli mu dokładnie, jak należy dostać się do tejże lokacji. I, jak się okazało, za każdym razem student nie wiedział nic na temat znajdujących się na drzewach tabliczkach, na co przekręcił oczami, gdyż mógł wrócić do Wielkiej Brytanii znacznie wcześniej, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Pogoda mimo wszystko zaczynała być trochę nieprzyjemna, gdy ciemne chmury postanowiły przyćmić w dość nieprzyjemny sposób słońce, powodując, iż tereny dookoła były bardziej szarawe i nieprzyjemne. I, kiedy szedł przez bardziej roślinne tereny, zauważał te znaki, które były porozmieszczane rzeczywiście po najróżniejszych konarach, dzięki czemu mógł ruszyć dalej z postawionym przed siebie celem. Bark już tak nie bolał po tych paru dniach od incydentu, więc przebywanie na ścieżce prowadzącej albo do dżungli, albo do ukrytej wioski, nie sprawiało mu żadnego większego problemu. Starał się oczywiście dopatrywać potencjalnych niebezpieczeństw, mając cały czas w gotowości własną różdżkę. Całe szczęście, że nie została zniszczona podczas otrzymywania z kopyta przez pegaza na błoniach. Po dłuższym błądzeniu Felinusowi udało się odnaleźć odpowiednią osadę. Co prawda obarczone to było koniecznością spędzenia na spacerze paru godzin, ale efekt był zdumiewający. Wioska kryła w sobie sporo odmiennej kultury oraz magii, co było odczuwalne i zapewne nadawałoby się do testów nowego zaklęcia. Mimo to postanowił się skupić właśnie na pójściu do okolicznego sklepu, zapamiętując dokładnie tę lokację, by ewentualnie - gdyby ponownie miał tutaj zawitać - móc się teleportować. Maloka skrywała w sobie wiele tajemnic, jak również nietypowych, magicznych przedmiotów, które powystawiane były i zapewnione zostało, iż zapewniają magiczne efekty. Ludzie najwidoczniej byli tutaj przyzwyczajeni do widoku turystów przemierzających poprzez dziką dżunglę w celu zapoznania się z tym, co mają do zaoferowania poza tańcami i ciągłymi zgromadzeniami. Student postanowił spędzić tutaj trochę czasu, by liznąć innej cywilizacji, z którą to nie miał wcześniej do czynienia. Ci najwidoczniej byli otwarci i postanowili co nieco pokazać pod względem tego, jak się w tym miejscu żyje. Przyłożywszy dłoń do paru bardziej magicznych miejsc, poczuł przepływ odmiennej mocy, która wprawiła go tym samym w zdumienie. Dzika magia zawsze niosła ze sobą ryzyko, ale również stanowiła jeden z najbardziej fascynujących odłamów. Gdy natomiast przyglądał się nie tylko bransoletce z ayuahasci, zauważył parę innych interesujących przedmiotów. Co prawda torebki nie potrzebował, wszak swoją, którą dostał jako prezent, szanował i z niej korzystał, ale zauważył, że może mieć ona całkiem odmienne zastosowanie - głównie poprzez fakt, iż nadal nie zastanowił się, co należy począć pod względem własnego domu. Po zakupieniu nie tylko bransoletki, ale także pióropusza z piór papugi (w barwie tęczy, co go jeszcze bardziej zaciekawiło), torebki z łusek pirarucú, bransoletki z sierści jaguara, naszyjnika z kłami tygrysa, jak również bransoletki z zębów piranii, spędził trochę czasu w Kolumbii, nie udając się od razu poprzez świstoklik do domu. Dopiero wieczorem - gdy czas mijał, a samemu odczuwał, że wszystko, co miał zrobić, zostało osiągnięte, postanowił użyć tego nieprzyjemnego środka transportu i udać się z powrotem do rodzimego kraju.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wejście: 6 Zakupy: Bransoletka z zębów piranii - 16g, naszyjnik z kłami tygrysa - 14g = 30g
Nie miał pojęcia, jak długo błąkał się po dżungli, gdy nagle jego oczom ukazała się wioska, której wcześniej szukał. Ucieszył się strasznie na ten widok, bo potrzebował chwili odpoczynku. Od razu usiadł więc w czymś, co wyglądało na lokal restauracyjny i poprosił o jakiekolwiek jedzenie, a gdy się posilił, po prostu położył się na ławce i zasnął. Nie wiedział, jak długo trwała ta drzemka, ale zdecydowanie poczuł się po niej lepiej. Choć myśli wciąż miał niespokojne, postanowił pokręcić się po okolicy i podpytać o tego lokalnego szamane, który był przecież głównym powodem wizyty Maxa w Kolumbijskiej dżungli. Powoli zbliżał się do charakterystycznego domku, gdy jego uwagę przykuł mały straganik z pamiątkami. Podszedł więc do niego uznając, że skoro już tu wylądował, to może zrobić małe zakupy. Od razu rozpoznał leżącą wśród pamiątek bransoletkę, bo taka sama widniała na jego nadgarstku, co musiało nie uciec uwadze sprzedawcy, który posłał Solbergowi uśmiech. Ostatecznie eliksirowar zdecydował się na bransoletkę i naszyjnik, wykładając za to odpowiednią sumę. Wiedział, że to nie wiele, ale w końcu liczył się gest, a on nie do końca był na wakacjach, a raczej w kolejnej podróży, która miała za zadanie poszerzyć jego wiedzę. Może poszło to trochę w innym kierunku niż początkowo zamierzał, ale nie mógł powiedzieć, że się nie rozwinął. Miał nadzieję, że nie był to jeszcze koniec samorozwoju, gdy pogrążony w myślach kroczył dalej przez miasteczko, by w końcu dotrzeć do chaty szamana, w której miał nadzieję znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu trzeba było się podnieść i ruszyć dalej. Czas płynął, a oni mieli tu rzeczy do zrobienia. Max zadeklarował, że jak tylko Lockie kupi winnicę, to pojawi się tam i zacznie mieszać swojego winiacza, którego nazwie "Vinesea". Życzył kumplowi spełnienia tych marzeń bez względu na to, czy zostało mu pięć lat na tym łez padole, czy pięć dni. Chwilowo przemilczał też kwestię swojej wiedzy na temat wioski, skupiając się na drodze przez chaszcze, aż w końcu dojrzeli między roślinnością pierwsze chaty. Choć efekt wypitego eliksiru już dawno minął, Max poczuł, jak robi mu się niesamowicie niedobrze. Oparł się więc o jedno z drzew, uspokajając szalejące w głowie niemiłe wspomnienia i nachodzące mdłości. -Pamiętasz jak w zeszłym roku wyjeżdżałem co chwila? Szukałem inspiracji do tego eliksiru, ale też rozwiązania swoich durnych problemów. - Zaczął, chcą w pewien sposób oczyścić też siebie. Lockiemu ufał i sam zdziwił się, z jaką łatwością podszedł do tej historii, choć nikomu jeszcze nie opowiadał jej w pełni. Nawet Salowi. -Zacząłem babrać się czarną magią. Początkowo tylko chciałem dowiedzieć się, jak ją neutralizować eliksirami, ale w końcu chwyciłem też za różdżkę i, kurwa stary.... Żadne zaklęcia nie były dla mnie tak proste i naturalne jak te. To uczucie, które we mnie wzbudzały było... jest, jak jakieś pierdolone katharsis. Wciągnąłem się w to trochę za mocno i po chwili siadło mi na łeb. W Kanadzie podsłyszałem, jak ktoś mówi, że tutejszy szaman jak nikt ogarnia czarną magię i potrafi pomóc dojść z nią do ładu. Ponoć miał jakieś magiczne voodoo żeby ogarnąć też umysł, a po tym całym... Po akcji w Inverness i wszystkim co działo się potem, byłem już chyba trochę na granicy zdesperowania i chęci do pożegnania się z tym światem. - Miał nadzieję, że kumpel wiedział, o czym mówił, bo nawet dziś nie był w stanie otwarcie opowiadać o porwaniu, którego doświadczył. -W każdym razie przyjechałem do tej jebanej dżungli i na wstępie chwyciłem za czarną magię. Nie mogłem się opanować. Jak zobaczyłem tego biednego zwierza... Jakoś mi się wyrwało. Dzięki pierścieniowi sidhe mogłem torturować węże i czuć ich ból. To było chore, ale uzależniające. Liczyłem, że ten szaman mi pomoże, ale tylko zrobiło mi się gorzej. Może nie powinienem iść do niego tak nafukany, ale zdecydowanie nie podoba mi się to miejsce. Wiedzę mają i wiem, że są w stanie powiedzieć coś o tych Twoich bazgrołach, tylko jak widzę to wszystko... - Pokręcił głową, mimowolnie bawiąc się widniejącym na palcu pierścieniem sidhe, sygnalizując, że kolumbijskie otoczenia wzmaga w nim ochotę powrotu do tych zakazanych praktyk, jakim się w tych okolicach oddawał. -Pierdolone wspomnienia. No nieważne, idziemy? - Odbił się smętnie od drzewa, ruszając powoli w stronę wioski i tego, co miała im do zaoferowania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Chichrał się jak debil, bo rzeczywiście Vinesea brzmiało zajebiście, nawet przez myśl mu przeszło, że może powinien zainwestować wszystkie pieniądze w te winnice, zostać baronem winiarstwa i zmienić nazwisko na Lockie Vinesea. Zaraz jednak przyszło mu znów powymachiwać maczetą i on, z wielkim entuzjazmem, wrócił do siekania wielkich liści, lian i innych krzaczorów niczym najprawdziwszy Indiana Jones. W końcu dotarli tam, gdzie najwyraźniej dotrzeć mieli, co zaskoczyło go wcale nie mniej, jak fakt, że Max został jakoś dziwnie w tyle. Stał chwilę i patrzył się na krążących po wioseczce ludzi. Było to bardzo dziwne uczucie, bo pojawili się jakby znikąd, jakby mieszkanie w samym sercu dżungli było najnormalniejsze na świecie. Było to dla niego wielkim zaskoczeniem, może dlatego, że nigdy w dżungli nie był i zawsze kojarzyła mu się z miejscem nieprzystępnym, niebezpiecznym, nieokiełznanym i dzikim. Odwrócił się do przyjaciela i spojrzał na niego dziwnie wielkimi oczami, ale się nie odezwał. Skinął głową, bo jasne, że pamiętał jak go wsiorbywało chuj wi gdzie i po co. Nie drążył mu o to dziury, bo się pojawiał z powrotem i wszystko wydawało się git. Wierzył, że Max sam mu powie, jakby coś się działo złego, a nie mówił, więc nie działo - prosty łeb prostego loka. Zmarszczył brwi, kiedy Max podjął się swojej historii. Od słowa do słowa nabierała ona jakiegoś brunatnego odcienia, barwy, która wydawało się, poplamiła nie tylko jego serce, ale i dusze. Nigdy nie wątpił, że widział w Solbergu cień czegoś złego, jakiejś ciemności, która dotknęła go w złym momencie, w zły sposób i zostawiła po sobie ślad, który ten bardzo sprawnie i z uśmiechem ukrywał. Nie znał tej historii, nie pytał o nią nigdy, sam wiedział, jak to jest nosić w sobie coś, o czym się nie chce opowiadać, czym się nie było po co chwalić. Rozumiał, że to nie kwestia wstydu, rozumiał, że to kwestia strachu przed samym sobą, co takie wspomnienie, wywleczone na światło dzienne, może w nim obudzić. Znał ten strach. Kiwnął głową, bo trudno, żeby nie pamiętał porwania i mu na samo wspomnienie zaschło dziwnie w gardle. Była to w jakimś stopniu porażka jego jako przyjaciela. Zabrakło go wtedy, kiedy nie powinno go brakować, nawet jeśli w tym czasie dogorywał na którymś łóżku w Mungu. Informacje, jakimi się z nim podzielił, były trudne, były to słowa, które nie lubią brzmieć w świetle dnia, które nie lubią być przywoływane. Wiedział, że kosztowało go to więcej siły i zdrowia, niż było to widać gołym okiem i zauważył nerwowe obracanie pierścienia, który zawsze tkwił na palcu chłopaka. Nigdy nie był oratorem, nie znał dobrych słów na wszystkie okazje. Nie umiał być wspierający ani ciepły, nie lubił wręcz być wspierający i ciepły do innych ludzi. Wyciągnął rękę do Maxa i objął go jednym ramieniem, ściskając po bratersku, czując, że nie zna lepszych słów niż ten gest. - Dzisiaj jesteśmy w tym gównie razem. - powiedział tonem prezentera telewizyjnego, zapowiadającego następny punkt programy i uśmiechnął się kwaśno, bo trudno, żeby ten wniosek był szczególnym pocieszeniem - Mówią, pokonaj swoje demony, tylko na tym etapie, to najbliższe co mamy, nie. - pokręcił głową - Doceniam to, Max. - dodał tylko, nieco ciszej, nim nie skierowali się do wioski. Doceniał naprawdę, szczególnie wiedząc, że dla Solberga ta wyprawa nie była lekką wycieczką, małym wysiłkiem po to, by ratować jego skórę. Rozumiał, że obaj będą musieli za tę wyprawę zapłacić swoją cenę, jednocześnie chciał wierzyć w to, że obaj z niej wrócą z przynajmniej namiastką tego, na co mieli swoje głupie, płonne nadzieje.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było mu łatwo wywalić z siebie prawdy, ale wiedział, że musi to zrobić. Musiał być szczery z Lockiem, skoro targał go aż tutaj zapewniając, że przecież jest to jedyne miejsce, które jakkolwiek może mieć szansę pomóc chłopakowi. Swansea miał prawo wiedzieć, dlaczego jego kumpel tak myślał i miał prawo wiedzieć, jak skończyło się to dla Maxa. -Serio liczę, że nie ciągnę Cię tu na darmo. - Uśmiechnął się lekko, choć wciąż ponuro, gdy Lockie wsparł go jak potrafił. Max nie oczekiwał nic więcej, ot musiał wyrzucić co leżało mu na wątrobie i tyle, dopiero wtedy mogli kontynuować ten pojebany spacer przez dżunglę, meduzy i inne dziwne rzeczy. -Myślałeś o tym, jak chcesz żeby to wyglądało? Co powiesz temu psycholowi? - Zapytał, mając oczywiście na myśli wizytę u szamana. Nawet Solberg nie był takim debilem by wierzyć, że od razu znajdą odpowiedzi na wszystkie pytania. Musieli skupić się na czymś konkretnym, a ta działka należała już do Swansea. -Może mają tu jeszcze te bransoletki z ayuhascą. dobre gówno, mógłbyś sobie taką sprawić. - Pomachał mu przed mordą swoim okazem, który zakupił właśnie w tej wiosce i zaczął się rozglądać, czy nadal tubylcy tak radośnie chcą pomnożyć swój kapitał, sprzedając lokalne wyroby. Max musiał przyznać, że tutejsze rękodzieło wyjątkowo go urzekało i sam zaczął się zastanawiać, czy nie kupić sobie jeszcze czegoś, skoro ma taką okazję.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
To dla żadnego z nich nie była lekka przeprawa. Wiedział, że przyjdzie moment, w którym i on będzie potrzebował obnażyć swoje brzydkie wspomnienia. Cieszył się, że osoba, która będzie mu towarzyszyć w tej zjebanej przeprawie, to właśnie Solberg. - Choćby mi to miało pomóc na chwilę, Max, to już będzie zajebiście. - silił się na entuzjazm w głosie, ale po ostatniej wizycie w Mungu nie miał się już czym oszukiwać. Guzy zaczynały rosnąć w nieokreślonych miejscach w jego ciele, w reakcji na stykające się ze sobą, połamane zaklęcia, a uzdrowiciele załamywali ręce, bo przecież to nie jest żadna konkretna klątwa, to nie jest żadne złe zaklęcie, żadna trucizna. - Wiesz co, gdyby mógł mi dać jakąś definicję. Z czym mam do czynienia. - powiedział po chwili namysłu - Nikt nie może mi pomóc, bo nikt do końca nie wie o chuj chodzi. Nie śmiem marzyć o tym, że to wszystko ze mnie zdejmie, ale... Gdybym chociaż wiedział, co leczyć, co robić. - zmarszczył brwi. W tym szaleństwie była metoda. W końcu kto zrozumie pierdolnięty umysł jego matki, jak nie inny pierdolnięty umysł. Może właśnie kolumbijski szaman dostrzeże w tych niedorobionych glifach sens, którego nie widział nikt inny. Może on zna ten język, który śnił się Izabeli, a którym opisywała ochronne zaklęcia na jego barkach. - Pamiątka z wakacji, mówisz? - parsknął, ale i on się rozejrzał- Ej, to chyba tam. Wygląda jak sklep... - przechylił nieco głowę - na tyle na ile dzicy mogliby mieć sklep. Chyba. - kiedy podeszli bliżej, okazało się, że rzeczywiście jest to jakiś przybytek, zawierający jakieś drobiazgi, które za drobną opłatą można było sobie nabyć. Swansea przejrzał galanterie i biżuterię, wybierając sobie jedną z bransoletek z ayahuasca, a do tego elegancką torebkę łusek pirarucú, której wprawdzie nosić nie planował, ale unikalny prezent dla kogoś na urodziny zawsze warto było mieć w zanadrzu. - Przepraszam, a może możecie nam powiedzieć, którędy do szamana? - spróbował zagaić lokalnego, zakładając tłumaczki, niestety, bezskutecznie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Lockie zapewne już dawno porzucił nadzieję na jakąkolwiek poprawę swojego stanu, ale nie mógł podzielać jego postawy. Ktoś musiał brnąć do przodu i Solberg był w tym bardzo dobry. Ignorowanie prawdy i buńczuczne stawianie czoła przeciwnością, były jego specjalnościami, które dla przyjaciół praktykował nawet, gdy miały mniej niż zero sensu. -W takim razie oby wiedział. Ja nie rozumiem jak kilka mazów może tak człowieka spierdolić. O Twoim charakterze to nie wspomnę, bo to raczej nic wspólnego z tymi bazgrołami nie ma. - Zdobył się na żart, sprzedając kumplowi kuksańca. Co jak co, ale o swoim psychicznym spierdoleniu nie było co się rozwodzić. Jacy byli każdy widział i choćby posługiwali się najwyższą magią na tej planecie, nikt nie uwierzyłby w nic innego. -Nie wiem, czy nazywanie ich "dzikimi" to dobry pomysł, skoro szukamy u nich pomocy. Ale chodźmy się rozejrzeć. - Zasugerował w chwilowym przebłysku kultury, po czym podszedł tam, gdzie Lockie służnie wydedukował, że mogą znaleźć jakieś drobne pamiątki. Choć początkowo Solberg zastanawiał się nad zakupem, widząc leżące tu przedmioty od razu zmienił zdanie. Bransoletka z zębów przypomniała mu o kłótni z Paco, która doprowadziła do bardzo niepokojących wydarzeń, a ciało chłopaka od razu zareagowało na to, przypominając mu ból czarnomagicznych zaklęć, jakie po tamtym dniu zaczął na siebie rzucać. -Dobry wybór. - Pochwalił za to gust kumpla w kwestii zakupów i nie zdążył już powiedzieć nic więcej, bo Swansea już pytał o drogę do szamana. Tłumaczki były mało skuteczne, więc Max wyczarował pergamin i pióro i narysował chatę szamana taką, jaką zdołał zapamiętać. Okazało się to spoko pomysłem, bo sprzedawca zaczął wskazywać im kierunek. -Jak w ogóle robimy? Idziesz tam sam? Mam wejść z Tobą? Nie wiem jak to traktować, czy jak wizytę u lekarza, czy ki chuj. - Mieli trochę do przejścia, a Max zamierzał odroczyć moment wejścia do szałasu najbardziej, jak tylko potrafił, więc odpalił szluga i zaczął pierdolić, w czym był dużo lepszy niż w radzeniu sobie z własnymi przykrymi wspomnieniami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Parsknął cichym śmiechem, bo cóż, fakty były faktami. Żadne lekarstwo na bóle w ciele nie uleczą już jego głowy. Żaden z nich nie miał co liczyć na normalność, nawet jakby wszystkie gwiazdy nagle ułożyły się na ich korzyść - pewnych rzeczy się już nie da naprawić. - Myślisz, że to obraźliwe? - zmarszczył brwi - W końcu no... żyją dziko. - podrapał się w głowę. Jakby sam mieszkał w buszu i ktoś go nazwał buszmenem, to by chyba nie poczuł, że to obraza, ale Swansea i kultura, czy subtelność, to jednak były dwa bardzo odległe pojęcia. Jak te dwie szare komórki w jego głowie - stanowczo za daleko od siebie, by częściej łapać impuls na stykach. Gdyby miał ich więcej, to może by skleił też i pomysł, że lepiej niż tłumaczkami, jest się posługiwać piktogramami, choć przeszło mu przez myśl, że to dopiero jest dzika metoda komunikacji. Mimo to - wazne było, że Max osiągnął skutek, mianowicie, ktoś mu nakreślił mniej więcej, jaką drogę powinni obrać. Odstawali jak dwa gwoździe, krzywo wbite w deskę, idąc przez to miejsce, a jednak Swansea był tak pogrążony gdzieś w swojej głowie sam sobą, że nawet na to nie zwracał uwagi. W pewnym momencie skinął na Maxa, żeby na chwilę usiedli, bo czuł, jak mu się robi jakiś supeł na kiszkach i nie był pewien, czy zaraz sobie znów spontanicznie nie rzygnie. - Wolałbym, żebyś tam wszedł ze mną. - przyznał po chwili - Chociaż domyślam się, że... możesz nie chcieć. - potarł dłońmi twarz, po czym założył bransoletkę, związując ją przy pomocy zębów - To zależy od Ciebie no. Pewnie nie będzie w tym nic ciekawego ani przyjemnego, więc jak wolisz się pokręcić po okolicy, to też będzie ok i zrozumiałe. - przyznał bez cienia przesadnego usprawiedliwiania. Wiedział, że nawet jeśli Max nie wejdzie z nim do chaty, to będzie blisko i że nie był z tym wszystkim sam.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W każdej chwili rozpaczy mogli liczyć na swoje niewybredne żarty. Nie zawsze szczerze poprawiały humor, ale przynajmniej było widać, że się starają, a to czasem wystarczało. -Nie wiem, ale wolę nie sprawdzać. - Wzruszył ramionami, bo to nie tak, że on się jakoś specjalnie na takcie i kulturze znał. Po prostu nie chciał być zadźgany przez tubylców za jakieś głupoty. Wolał umrzeć podejmując świadomie durną decyzję. W końcu nazywał się Solberg. Max nie przejmował się, że odstawał. Był już poniekąd przyzwyczajony do tego stanu rzeczy, a jakkolwiek by tego nie ukrywał i jakkolwiek luźno z zewnątrz by nie wyglądał i tak wszędzie czuł się obco, wiec w pewien sposób było to dla niego naturalne. Usiadł za to obok Lockiego, z lekkim zmartwieniem patrząc, czy ten zaraz nie zacznie mu tu konać. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, więc Solberg mógł dalej w spokoju jarać fajka. -Wejdę. Jak mam to wejdę. - Odpowiedział od razu, nie zwracając uwagi na własne samopoczucie. Nie mógł uciekać od tego miejsca w nieskończoność, a skoro kumpel go potrzebował, to nic innego nie miało teraz znaczenia. -Poza tym w okolicy tylko drzewa i pająki. Czy ja Ci wyglądam na jakąś jebaną zielarę? - Dodał już bardziej żartobliwie, jakby wejście do chaty szamana było najlepszą rozrywką, jakiej można tutaj uświadczyć. -Poza tym myślę, czy nie dać ayuhasce drugiej szansy. Jak Ty się na to zapatrujesz? - Zapytał, bo nie chciał być jedyną naćpaną osobą w tym duecie, ale też z drugiej strony jeśli Lockie nie miałby nic przeciw to może... Ciężko było mu o tym myśleć, bo ostatnim razem skończył naprawdę tragicznie po tej herbatce i musiał się leczyć na jakieś gówna. Bał się, że kumpel rozczaruje się tak samo i w końcu się podda, a nie po to przecież tutaj przyleźli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Potrzebował kilku chwil, żeby odsapnąć. Łatwo się męczył, choć robił dobrą minę do złej gry. Zdawał sobie sprawę dobrze z tego, że Max się martwi i nie potrzebował mu dokładać więcej troski na głowę, ale jak już się namachał maczetą w dżungli i wszystko było git, tak teraz, z niewiadomego powodu, samo chodzenie było karkołomnym wysiłkiem. A może właśnie z wiadomego powodu. - Dzięki. - powiedział. Nie chciał wywierać na nim presji, a obaj mieli podobne podejście do proszenia, słysząc jednak kolejne słowa przyjaciela, znów parsknął - Zaraz byś się dowiedział, że mieszka tu unikatowy wąż, którego pierd jest rzadko spotykanym składnikiem eliksiru i tyle bym Cię widział. - rzucił zaczepnie, choć z drugiej strony wiedział, że to tylko w połowie prawda. Jasne, jakby tu był jakiś wyjątkowy składnik eliksirowy, to Max pewnie byłby na czele ekspedycji poszukiwawczej, niemniej nie sądził, by Solberg zostawił go tu samego nawet dla najbardziej niezwykłych, pierdzących węży. - Myślałem o tym. - przyznał, bo tyle ile mógł, to starał się przynajmniej poczytać o okolicy i o ich praktykach - I uznałem, że jak mam spróbować wszystkiego, to spróbuje wszystkiego. Jak mi szaman powie "ćpaj", to się przecież nie będę bronił, nie? - obnażył zęby, chcąc, by to brzmiało jak zacny żart, ale fakt faktem był gotowy sam iść na tego węża, jeśli by mu powiedział tutejszy magik, że mu to pomoże. - Dobra, trochę mi lepiej, możemy iść dalej. - kiwnął głową, choć podniósł się bardzo ostrożnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max starał się nie zwracać wyraźnie uwagi na stan Lockiego, ale to nie tak, że tego nie widział. Robił co mógł, by jakoś mu ulżyć w tym pojebanym żywocie, ale niestety cudotwórcą nie był. W pewnym momencie nawet jego kreatywność zawodziła i musiał się do tego przyznać. Wypad tutaj był ostatnią deską ratunku z jego strony. -A mieszka? - Wstał aż i zaczął się rozglądać, choć była to tylko teatralna szopka z jego strony. Przecież wiadomo, że nie zostawiłby teraz kumpla. -Jakbym wiedział, to dałbym Ci mapę i już dawno mieszał te pierdy w kociołku. Taka strata czasu.... - Westchnął ciężko, dopalając peta i rzucając niedopałek gdzieś w pizdu. -Daj spokój, eliksiry czasem mogą poczekać, a adres znam. Jak coś znajdę, mogę tu zawsze wrócić. - Klepnął kumpla po barze, żeby zaznaczyć, że żarty żartami, ale jednak był tu dzisiaj dla niego. Może troszkę też dla siebie, by zmierzyć się z dawnymi demonami, ale w oczach Maxa nie było to aż tak ważne. Był w stanie wiele znieść, by poprawić bliskim żywot. Jakkolwiek. -Czyli jesteś All in? W takim razie chyba nie ma co czekać? - Spojrzał niepewnie w stronę chaty, po czym poczekał, aż Lockie wstanie i powoli znów ruszyli na tę krótką wyprawę. -Jakby coś było nie tak, to mów. Nie mogę wiele, bo wiesz, że z uzdrawiania to średnio u mnie, ale zawsze mogę Cię zabrać do jakiejś normalniej placówki medycznej. - Czuł, jak kroki mu ciążą tym bardziej, im bliżej szamana się znajdowali. Miał wrażenie, że powoli robi mu się też niedobrze ze stresu i gdzieś w głowie narodził mu się pomysł, że gdyby mógł sobie coś zapodać, na pewno byłoby mu teraz lżej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Prawdopodobnie gdyby nie wielkoduszność i mistrzowski talent do kombinowania przy eliksirach, Lockie by się przekręcił już dawno temu, jak nie przez chorobę, to sam by ze sobą skończył, bo bywały dobre okresy, ale bywały też takie, w których tylko eliksiry Solberga trzymały jego rozedrgane ciało w całości, a jego z dala od sznura. - Jak mieszka, to obiecuje, że jeśli wyjdę z tego cały, to go poszukamy. - zobowiązał się. Jak odzyska chociaż namiastkę swojej dawnej sprawności, to był gotów na pełnoflagową wyprawę w poszukiwaniu jakiegokolwiek pierda, o jakim się Maxowi nawet nie śniło. - All in. - skinął głową, kiedy mozolnie to mozolnie, ale ruszyli dalej w trasę. Widział już to, co Max uprzednio nabezgrał na kartce. Dziwną chatkę. Była na końcu tej piaskowej ścieżki, którą się poruszali, choć Swansea wydawało się, że z każdym krokiem droga ta robi się coraz dłuższa. - Szczerze, to sobie tak myślę, że jak tu się nie uda, to już mnie nigdzie nie zabieraj. - powiedział cicho. Po co przedłużać ten koszmar. Jak nawet pierdolnięty szaman z Chujwiegdziewa Mniejszego nie będzie w stanie zrozumieć nic z tego, co podarowała mu w prezencie matka, to godził się z myślą, że na to nie ma rozwiązania. Żył przez wiele lat ze świadomością, że mu się w końcu wyczerpie limit ważności i wiedział, że będzie to prędzej niż później. - Kurwa to jakaś lokalna klątwa, czy tylko mnie się tak dłuży ta trasa. - spróbował zażartować, chociaż sapał, jakby robili bosą przeprawę przez gorące piaski Sahary, a nie pokonywali ledwie parę metrów. Zatrzymał się na chwilkę, wyciągnąć wodę z plecaka i załyczył, oferując Maxowi drugą butelkę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przynajmniej coś pożytecznego wychodziło z kombinacji Maxa nad kociołkami. Mógł karmić kumpla czymś o wiele bardziej odżywczym i smacznym, a jednocześnie nie bardziej szkodliwym niż tradycyjne receptury, które przepisali mu uzdrowiciele. -I to jest kumpel. - Ucieszył się, choć szczerze wątpił, by coś takiego w tej dżungli istniało. Był już tu i pytał i z tego, co się dowiedział, większość lokalnych mikstur była oparta na roślinności, co Max uważał poniekąd za dużą stratę potencjału. Choć zawsze mógł przecież sam odkryć, czy tutejsza fauna się nie nadaje do czegoś ciekawego. -Jak tu się nie uda, to nie ma takiej opcji. - Powiedział stanowczo, bo skoro Lockie znów postanowił być tym pesymistycznym w duecie, to Max musiał zachować pozory. Nie żeby sam miał wielkie nadzieje, ale musiał. Inaczej sobie nie wyobrażał, by cokolwiek dobrego miało z tej wyprawy wyjść. Dobrze też wiedział, co Lockie musiał czuć, bo o ile nie cierpiał na to samo, to już sam wielokrotnie tracił poczucie sensu własnej egzystencji, a wszelkie próby naprawienia życia uważał za bezskuteczne. A jednak wciąż tu byli, obaj i Max liczył na to, że tak pozostanie. -Nie tylko Tobie. Ale to chyba kwestia tego, że żaden z nas nie chce tam włazić. - Wyraził to, co chodziło mu po głowie, od kiedy tylko wstali po przerwie. -Ale teraz nie mamy już wyjścia. Wchodzisz pierwszy, jestem tuż za Tobą. - Zadecydował, gdy już się napili. Trzeba było skończyć tę historię, którą zaczęli pisać, gdy tylko świstoklik przetransportował ich do Kolumbii.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uśmiechnął się do niego, jakoś tak szczerze, z czymś miłym na twarzy, co przecież między chłopami nie przejawiało się często, tylko istniało gdzieś w dopowiedzeniu, że "wiesz" i że "ja też wiem". Dopił co miał w butelce schłodzonego i wetknął termos do plecaka, kiwając głową. Chciał mieć dużą wiarę w to, że wyprawa będzie sukcesem i jego nastawienie z minuty na minutę zmieniało się jak w kalejdoskopie. Raz myślał, że będzie zajebiście, bo próbują czegoś, czego nikt jeszcze nie próbował, więc nie może to w jakimś, chociaż malutkim stopniu nie zadziałać, by za chwilę czuć, że już różni ludzie próbowali różnych rzeczy, bezskutecznie, więc skąd jakiś świrusek z dżungli mógłby mieć rozwiązania. Wszystko kręciło mu się w głowie jak dwa kawałki gówna w przerębli, sprawiając, że on sam już przestawał mieć siłę na myślenie o drodze powrotnej w razie porażki. - No to co, yolo. - powiedział, ale kiedy dotarli pod Chatę Szamana, naszła go chwilowa refleksja. Przed samym wejściem do chaty zatrzymał się i spojrzał na Maxa. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak. Podziękować? Przeprosić? Kazać w razie co spierdalać? Pytać, czy mógłby chociaż zawieźć jego zwłoki do Holandii, żeby gon pochowali koło ojca? Uśmiechnął się tylko i weszli. +