Szaman to tajemniczy, dosyć gruby gość z brodą. Twierdzi, że umie wyleczyć wszystko, ale musisz tego naprawdę chcieć, no i odpowiednio mu zapłacić. W środku jest duszno i ciemno, światło tylko trochę przedziera się przez szpary w położonej korze. W różnych miejscach palą się wydzielające mocny zapach zioła, wiszą kolorowe piórka i koraliki. Na ziemi położono parę materacy, a w panującym mroku ciężko określić na ile są one czyste.
Aby się tu dostać, musisz najpierw przejść przez malokę.
Kiedy wchodzicie, w namiocie jest zupełnie ciemno i mocno pachnie jakimiś ziołami. Być może w pierwszym odruchu macie ochotę stamtąd uciec, ale szaman odzywa się spokojnym głosem i zachęca do zajęcia miejsca. Po omacku możecie znaleźć materace - może to i lepiej, że jest ciemno, bo nie musicie oglądać w jakim są stanie.
Rzuć kością, żeby zobaczyć czy na kogoś wpadasz: 1, 2 - Wpadasz na osobę, która napisała przed tobą (jeśli jesteś pierwszy - wpadasz na szamana) i przewracasz się, lądując na niej. 3, 4 - Depczesz po palach osobę, która napisała przed tobą (jeśli jesteś pierwszy - nikogo nie depczesz). 5, 6 - Udaje ci się na nikogo nie wejść i bezpiecznie zająć miejsce.
Kiedy wszyscy już się zbierają, mężczyzna zapala świecę, która dalej wystarczająco światła, żebyście mogli dostrzec kontury swoich twarzy. Zaczyna opowiadać wam o cudownym napoju, Ayahuasce. Mówi wam w jaki sposób się ją pozyskuje i że, pozwala realizować swoje pragnienia i zmienić życie, jeśli ktoś tego naprawdę chce. Przez pewien czas snuje opowieść o tym, jak to dzięki niej Inkowie uratowali swoje imperium przed najazdem Hiszpanów, chociaż niektórym wydaje się, że zostali przez nich całkowicie pokonani. Wreszcie zwraca się bezpośrednio do was - mówi wam, żebyście pomyśleli czego chcecie, czy macie jakiś cel w życiu, albo może jest coś, co bardzo byście chcieli wiedzieć. Robi się zupełnie cicho, a przed ten czas szaman dosypuje do miseczek jakichś listków i je podpala, znowu zaczyna mocniej pachnąć. Potem przygotowuje dla was napoje. Każdy dostaje swoją szklankę i możecie tylko spekulować nad jej zawartością, bo niespecjalnie widzicie co w niej jest, a pachnie jakby zawierała jedynie wodę. Szaman również dla siebie przygotowuje porcję i zarządza, że teraz należy ją wypić. Kiedy już upewnia się, że każdy to zrobił, bierze swoją miotełkę zrobioną z liści palmy i zaczyna każdego po kolei nią zamiatać, odprawiając przy tym jakieś modły w nieznajomym dla was języku.
Rzuć kostką, aby zobaczyć jak reagujesz na wypity napój: 1 - Nie masz żadnych wizji, ani nic. Cały spędzony w namiocie czas wymiotujesz - to efekt uboczny wypicia napoju. Szaman chyba jest na to przygotowany, bo dostrzegasz obok miskę jakby specjalnie przygotowaną dla ciebie. 2 - Wymiotujesz jak większość ludzi ale widzisz też bardzo ładne rzeczy. Twoje ręce poruszają się jakby wolniej i są kolorowe. Masz całkiem zwyczajne halucynacje, a poza tym nic specjalnego. Poza tym, że kiedy inni już dawno wydają się oczyścić swoje organizmy, ty nadal masz odruchy wymiotne i w całej tej duchocie robi ci się zimno. Okazuje się, że masz Vomilę. Od ciebie zależy czy udasz się do domku medyka i zrezygnujesz w wycieczki, czy też zostaniesz. Pamiętaj jednak, że do końca wyprawy będziesz zmagać się z opisanymi dolegliwościami. 3 - Twój organizm reaguje wyjątkowo źle na wypity napój i masz wrażenie, jakby chciał pozbyć się żołądka wraz ze zjedzonym posiłkiem. Poza tym nie czujesz jednak nic specjalnego. Tylko już wieczorem, kładąc się spać masz wrażenie, że dużo wyraźniej czujesz zapachy i słyszysz dźwięki. Kiedy obudzisz się kolejnego dnia, będziesz przekonany, że jesteś jednym z członków plemienia Yagua. Chociaż pójdziesz razem z resztą wycieczki, to ubierzesz się w ich typowy strój (kobiety – krótkie czerwone spódniczki i słomiane bluzki, mężczyźni – długie słomiane spódnice i nakrycie głowy ze słomy). Idąc przez dżunglę, będziesz w stanie rozpoznać każdą roślinę czy stworzenie. Efekt ten minie po V części wycieczki. 4 - Twoje wizje od samego początku skupiają się wokół jeden osoby (jedna z pięciu osób, z którą ostatnio pisałeś, możesz wybrać) widzisz ją cały czas, w różnych sytuacjach, które pamiętasz i nie, zupełnie jakbyś widział wspomnienia jej oczami. Następnego dnia, kiedy obudzisz się, nawet nie będziesz wiedział, że część twoich wspomnień gdzieś zniknęła. Zupełnie nie pamiętasz osoby, z którą masz wizje, jakby nigdy dla ciebie nie istniała. 5 - Zastanowiłeś się nad czymś, czego bardzo bardzo chcesz? Może jest to pytanie, na które pragniesz znaleźć odpowiedź? Jeśli tak - nagle dostajesz olśnienia i już wszystko wiesz. Być może twój ukochany cię zdradza, albo przyjaciel jest fałszywy - wszystkie te rzeczy stają się nagle dla ciebie oczywiste, bez względu na to, co to jest. Widzisz to w tajemniczych, kolorowych obrazach i doskonale je rozumiesz. Być możesz nie do końca im wierzysz, ale prędzej czy później okaże się, że moc Ayahuasci miała rację! (Uwaga! Możesz w ten sposób dowiedzieć się tylko jednej rzeczy.) 6 - Na początku trochę wymiotujesz, ale kiedy twój organizm już pozbywa się niepotrzebnych płynów, zaczynasz widzieć obrazy, zupełnie zapominając, że cały czas siedzisz w dusznym namiocie. Razem z innymi osobami idziesz przez pole porośnięte jakąś wysoką rośliną i nagle zauważasz, że z naprzeciwka zmierzają ku wam nieznajomi ludzie. Możesz też dostrzec, że mają ze sobą strzelby a co gorsza, celują w was nimi. Nagle słyszysz huk i patrzysz jak jeden z nich strzela to stojącej obok ciebie osoby... Przez dobre pół godziny doświadczasz podobnych wizji, podczas których, chociaż inni obrywają, tobie nic się nie dzieje. Tylko co to może znaczyć?
Kod:
<zg>Wejście do szałasu</zg> <zg>Kostka: </zg> <zg>Link do losowania: </zg>
Kod:
<zg>Wycpicie napoju</zg> <zg>Kostka: </zg> <zg>Link do losowania: </zg>
Shenae weszła do namiotu, nie mając pojęcia co gdzie stoi, ani czy nie kieruje się teraz na jakiegoś nieszczęśnika, który tam stał. Enzo bardzo mądrze posłał ją prodem, rpzez co przecierała szlaki. Wyciągając dłoń przed siebie, próbowała zorientować się w przestrzeni. Ciągnąc za sobą Halvorsena za rękę, w końcu udało jej się dotrzeć do jakiegoś materaca, na którym przysiadła. Puściła go, próbując przedrzeć się przez te ciemności, żeby spojrzeć mu w oczy, ale nie widziała nic. Spróbowała więc wyczuć kiedy Enzo siądzie obok niej. — A oni tak na poważnie? Wychyliła się w jego stronę, bardzo dyskretnie zadając to pytanie, a skoro było ciemno i skoro i tak nikt nie patrzył, ani szczególnie nic nie widział, objęła Enzo w pasie, opierając podbródek na jego ramieniu i wpatrywała się w sam środek namiotu, gdzie jak sądziła, powinien się znajdować jakiś tubylec, który zaraz zacznie im opowiadać kolejne historie jakich usłyszeli już tu wiele. W miedzyczasie bawiła się rękawem Enzowej koszuli, nie wiedząc czego ma się spodziewać p tym spotkaniu. Świeca oświetliła ich twarze, ledwie co. She szukając sobie zajęcia, uniosła nogę nad udami Halvorsena i trochę przy tym kombinując, przekroczyła nad swoim facetem i siadła w końcu przed nim, opierając się plecami o jego pierś. — Nie podoba mi się tu. Mam złe przeczucia — mruknęła i miała rację. Niewiele później zdążyła już nawet zapomnieć, jakie pytanie przed swoją wizją zadała, bo to, co zobaczyła nie należało do rzeczy, które chciałaby zapisać w pamięci.
Ostatecznie, kiedy już znaleźli się w domu szamana, Enzo wcale nie był taki pewien czy była to dobra decyzja. Całe to miejsce wydawało się odrobinę zbyt mroczne. Ciemne i duszne, pachnące nieznanymi mu ziołami, na myśl przywodziło mu te wszystkie mugolskie wróżki, jakie odurzającymi mieszankami silnych przypraw i roślin próbowały namącić w głowie przybysza na tyle, aby nie zwracał uwagi na ich oszustwa, kiedy przecież w takich praktykach magii było tyle co kot napłakał. Puszczenie Shenae przodem też chyba nie było dobre, bo kiedy tylko pociągnęła go, zmuszając go do zagęszczenia ruchów, niemalże natychmiast zdeptał jej palce. - Kurczę, przepraszam. - mruknął, całując ją przelotnie w głowę, chociaż i tak spodziewał się jakiegoś ciętego komentarza. Poruszanie się jak buchorożec w składzie eliksirów, część pierwsza. Zająwszy miejsce, Halvorsen wydawał się być zmartwiony. Nic się nie odzywał, skupiając się raczej na nasłuchiwaniu co się wokół nich dzieje. Ciemność zupełnie odbierała mu pewność siebie, zwłaszcza, że znajdował się na nieznanym terytorium. Te wszystkie opowieści o cudownym napoju zupełnie go zniechęcały i sprawiały, że miał ochotę natychmiast stąd wyjść. Obejmował Shenae ramieniem tak długo, aż nie zmieniła pozycji, potem przytulał ją od tyłu, ale kiedy przyszło do picia napoju, musiał się od niej odsunąć. Nie potrafił utrzymać w żołądku ani kropli tajemniczego wywaru i przez cały seans wymiotował, nie mając nawet siły aby przeklinać. - Cholera, co to za paskudztwo. - zdążył tylko wydusić, nim ponownie zwymiotował wprost do miski. Dopiero wtedy, gdy nie miał już czym wymiotować i targały nim „suche torsje”, poczuł, że może opróżnić zaklęciem miskę i zapragnął jak najszybciej stąd wyjść. - Chodźmy stąd. - podał Shenae dłoń, tym razem samemu prowadząc ich do wyjścia. - Daj mi minutkę. Poprosił, kiedy już wyszli z chaty. Świeże, nocne powietrze nieco go orzeźwiło, chociaż kiedy wracali do maloki, Enzo nadal był nieco zbyt cichy, nawet jak na samego siebie. Trzymał się blisko swojej narzeczonej, inicjując nawet drobny kontakt fizyczny tak często, jak tylko mógł, a kiedy zasypiali, uparł się, aby spała z nim w jednym hamaku. Długo nie potrafił zasnąć, ale kiedy wreszcie mu się udało, przez całą noc męczył się ze snami pełnymi pierścionków zaręczynowych.
[ztx2]
Wejście do szałasu Kostka: 4 Wypicie napoju Kostka: 1 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p500-kostki#357925
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu udało mu się dotrzeć na miejsce. Już od progu potknął się i wleciał na osobę, która była przed nim. Okazało się, że była to osoba, której szukał. Przeprosił więc i zaczął powoli zadawać pytania na interesujący go tematu, ale niestety zawiódł się bardziej, niż kiedykolwiek mógł się tego spodziewać. Zamiast konkretnych odpowiedzi szaman postawił przed nią miksturę, która ponoć miała Maxowi otworzyć oczy na to, czego naprawdę szukał. Nie zastanawiał się nawet nad tym, co będzie w siebie wlewał, tylko od razu przechylił naczynie, wypijając każdą kroplę. Już miał się uskarżać na to, że eliksir nie działa, gdy nagle zaczęły nachodzić go wizje. Świat zrobił się kolorowy, a wszystko falowało, jakby nagle znalazł się pod wodą. Czas dla młodego eliksirowara stanął w miejscu, a on poczuł, że został oszukany. Nie widział odpowiedzi, był po prostu na haju. Skłamałby mówiąc, że kompletnie mu się nie podobało. Mięśnie się rozluźniły, a on pławił się w relaksie i kolorowym świecie, jaki go otaczał. Zaczął widywać różne istoty, które przemawiały do niego w niezrozumiałym języku i choć próbował się z nimi komunikować, niewiele mu to dało. Gdzieś w międzyczasie zaczął też wymiotować, choć póki co, nie był tego aż tak świadomy. Pochłonięty w kreskówkowych wręcz wizjach, nie potrafił rozróżnić, co jest fikcją, a co rzeczywistością, ale niespecjalnie chciał, by to uczucie się kończyło. W końcu jednak musiał zderzyć się ze ścianą realizmu i gdy narkotyk zaczął opuszczać jego organizm, powoli nachodziły go nieprzyjemne konsekwencje. Wiedział już, że żołądek wypluwa z siebie zawartość i był świadom tego, jak bardzo obolały jest. Nie miał pojęcia, jakim cudem przemieścił się w miejsce, w którym się teraz znajdował, ale zdecydowanie nie tam rozpoczynał swoją halucynogenna przygodę. Czuł, jak zaczyna się ogromnie pocić i modlił się w duchu, by ten zjazd trwał jak najkrócej. Niestety, nie miał jeszcze pojęcia, że ostatecznie skończy wykończony, na szpitalnym łóżku u Munga. Trochę minęło, nim był w stanie poprawnie funkcjonować, a raczej zasnął głęboko, obudzony dopiero przez przebijające się przez namiot szamana, wschodzące słońce. Czuł się fatalnie, a wymioty znów powróciły i choć próbował znów porozmawiać z tutejszym znachorem, to rozmowa była równie bezowocna, co przed wypiciem narkotyku, który ponownie został mu zaoferowany. Max nie wiedział, skąd miał w sobie tę siłę, choć prawdopodobnie była to złość i rozczarowanie, jakie przez niego przemawiały, jednak odmówił ponownego haju, zamiast tego wyczarowując świstoklik, by w końcu, po kilkutygodniowej tułaczce, powrócić do Wielkiej Brytanii.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wycpicie napoju Kostka: 6 - Wizje terrorystów z giwerami.
Nie było to łatwe, dla żadnego z nich, ale w końcu przekroczyli próg namiotu szamana. Max przywitał się z nim kulturalnie, a że wiedział mniej więcej, jak z typem gadać, a ten ze względu na wielu turystów kumał trochę angielski, przestawił szamanowi cel ich wizyty i Lockiego, który przecież był gwiazdą tego wypadu. W tym momencie też Solberg odsunął się na bok, czując się coraz bardziej niekomfortowo w tym miejscu. Poznawał tę przestrzeń i znał tę duchotę, a z każdą kolejną sekundą analizy pustych ścian, niepokój w jego żołądku tylko się powiększał. Starał się jednak zachować spokój, by Lockie miał czas dowiedzieć się jak najwięcej, a samo przedstawienie już jego problemu wymagało kilku solidnych minut i dobrego rozebrania się przed nieznajomym, podobno cudotwórcą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Był skołowany. Aromat ziół, jaki ich otulił, kiedy przekroczył próg chatki, uderzył go w nos z niebywałą siłą i nie potrafił powiedzieć, czy to dlatego, że jebało potężnie zielskiem, czy to jego organizm był już tak uwrażliwiony na bodźce, szczególnie te magiczne. Potknął się i gruchnął o Solberga, mamrocząc jakieś niewyraźne przeprosiny, bo nie dość, że kręciło mu się we łbie od fizycznego zjebania, to jeszcze od dziwnych ziół, którymi pachniało w środku no i było trochę za ciemno jak na jego kaprawe oczy. Podniósł się w końcu, łapiąc jakąś równowagę i skierował kroki do grubego brodacza. Nie umiał powiedzieć, jak to się działo, ale miał wrażenie, że nawet pomimo nieudolnych prób komunikacji, ten szalony Kolumbijczyk patrzy mu w oczy i po prostu wie rzeczy, jakby otrzymywał jego myśli prosto ze źródła, rurką, z mózgu do mózgu. Ściągnął z grzbietu koszulkę, próbując wyjaśnić człowiekowi, że tu nic nie ma sensu, ale szaman go tylko oglądał, wydając myślicielskie pomruki. Lockie pozwolił sobie opowiedzieć o tym, że to wszystko dobre intencje, że nie były to przecież złe zaklęcia, żadne klątwy mające zrobić mu krzywdę. Opowiadał o swojej matce, o tym, jakie miała wizje, o istotach, które przychodziły do niej we śnie i zapowiadały jego tragiczną śmierć, podając jej rozwiązania, jak go przed nią uchronić. Nazywał te istoty, duchy, anioły nieba, opowiadał szamanowi, pokazując po kolei każdy z przedziwnych, nachodzących na siebie znaków, każdą koślawą kreskę. Niektóre z nich uciekały pod dotykiem palców, inne robiły się wypukłe, niemal, jakby pchały się przez skórę, by tylko zostać dotknięte. Odwrócił się do szamana plecami, przez ramię pokazując mu siatkę blizn, pozostałych po tym, jak matka próbowała zaszyć w nim gałązki bylicy, która miała ochronić go przed pożarem. Plamę bledszej skóry, prześwitującej pod przeskakującymi rysunkami z magicznego tuszu, będącą pozostałością po oblaniu świętym woskiem, czymkolwiek kurwa ten wosk nie był i skądkolwiek go nie miała od jakiegoś szarlatana domokrążcy. Starał się opowiedzieć mu historię każdego z symboli, które na sobie nosił, choć niektóre zacierałby się w jego pamięci. Starał się też podkreślać, trochę jak typowy przypadek syndromu Sztokholmskiego, że to nie były złe intencje, że jego matka jest chora, że tylko upewnianie się, że jej jedyny syn jest bezpieczny, pozwalało mu ją jakkolwiek uspokoić. Nie wiedział, ile minęło czasu, czuł tylko, jak zasycha mu w gardle z każdym kolejnym zdaniem, a szaman, poza kiwaniem głową, póki co nie robił nic. Kiedy Lockie wyrzucił z siebie już ostatnią litanię, podkreśloną zapewnieniem o tym, że nie miał złej matki i zacisnął usta, dopiero wtedy brodacz wyciągnął do niego suche, szorstkie ręce. Palce mężczyzny zdawały się trącać te połamane zaklęcia, jak struny jakiegoś instrumentu, w sposób nieokreślony, przez co przeskakiwały one w zupełnie inne miejsca, niejednokrotnie kolidując ze sobą, jak zderzające się ze sobą w chaotycznym rozgardiaszu lemingi. Każde takie zderzenie było jak cios w nerki czy kop w jaja, ale starał się ustać tak długo, jak dał rady. Aż nie dał rady i wylądował na jednym z tych podejrzanych, dziwnie capiących materacy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max pozostawił Lockiego szamanowi, przypadkiem nadeptując guru swoją wielką stopą i przepraszając go jeszcze nim usunął się w kąt. Słuchał z przerażeniem tych wszystkich historii. Niektóre z nich dobrze znał, inne słyszał po raz pierwszy. Poczuł się głupio, że narzekał na własną przećpaną matkę kurwę, a jednocześnie był zły, że drugi ślizgon tak zawzięcie broni swojej. Owszem, choroba chorobą, ale robić coś takiego swojemu synowi, to był kryminał jak nic. On by chyba na to nie pozwolił. Ale jego matka nigdy nie udawała nawet, że próbuje się o niego troszczyć. Ciężko mu było tam wysiedzieć. Zbyt wiele negatywnych i bolesnych emocji kołatało się w sercu Maxa i gdy już myślał, że nie wytrzyma, szaman zaczął tykać mu kumpla, robiąc z tymi bliznami jakieś voodoo na kółkach. Solberg podszedł nieco bliżej, a gdy Lockie padł, przeraził się nie na żarty. -Co żeś mu zrobił? - Wydarł się na szamana, zaraz kucając obok kumpla, by sprawdzić, czy ten w ogóle dycha. Puls był, co na szczęście trochę Maxa uspokoiło, ale nie w pełni. Zapewnienie szamana, że Swansea się teraz oczyszcza też niewiele pomogło szczególnie, że za tym poszły słowa, że to dopiero przygotowanie sprzętu pod niesamowicie długą i męczącą wspinaczkę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zamroczenie z osiągnięcia pewnego progu bólu nie było obcym doświadczeniem. Próg bólu miał wysoki, ale organizm, pozostawał organizmem człowieczym, a nie zrobionym ze stali i w pewnym momencie system centralny po prostu wywalał bezpieczniki, żeby człowieka nie popierdoliło, a w przypadku Swansea po prostu nie popierdoliło bardziej. Kiedy otworzył oczy, był w miejscu, które znał. Zdarzało mu się nie raz lądować w tej dziwnej wizji i na sam widok okrągłych okien batyskafów, parciejącej linki, odgradzającej górny pokład od dolnego i czarnego, niekończącego się morza, poczuł, jak robi mu się niedobrze. Znaczy zemdlał. Zawsze jak mdlał, to kończył tutaj. Na bezimiennej łajbie gdzieś pośrodku nikąd. Westchnął, schodząc śliskimi schodami na dolny pokład i złapał korbę otwierającą stalowe drzwi, wiedząc dokładnie, co za nimi zobaczy. Niezmiennie, był to salon jego domu w Holandii, rodzina, pogrążona w żałobie, chlipiące ciotki, wujkowie z poważnymi twarzami, znał ich, bo przewijali się przez jego dzieciństwo, kiedy żył z Izzy i Landenem, kiedy jeszcze był taki niewinny. Małe kanapeczki na stoliku, mocna herbata, obiegał wzrokiem cały salon, w poszukiwaniu jakiegokolwiek elementu odbiegającego od normy, który zazwyczaj prowadził go do wyjścia z tego koszmaru. Naumyślnie omijał wzrokiem otwarte drzwi do pokoju obok. Nie chciał tam patrzeć, bo i nie musiał. Wiedział, że stoi tam długa, błyszcząca trumna z ciemnego jesionu, poduszki mają kolor karmelu, ciotka stoi i mówi, że te poduszki są w kolorze jego oczu, że miał takie piękne złote oczy. Nie potrzebował na to patrzeć. Złapał kilka kanapeczek i jęknął, krążąc po pokojach. Jak zwykle dla gości był niewidzialny. Znał na pamięć ich rozmowy, słyszał te wspominki znikąd, słyszał te zmartwienia dlaczego, skąd to, jak to się stało. Usiadł na kanapie i patrzył jak kretyn w przestrzeń, żując kanapeczkę z serkiem i oliwką, bo nie było chyba nic bardziej abstrakcyjnego, jak po raz setny w życiu być gościem własnej stypy. Usłyszał dźwięk przypominający prujące się prześcieradło i aż się zerwał z siedzenia, bo dźwięk ten był zupełnie nowy, obcy, takiego dźwięku w tej feerii cudowności jeszcze nie słyszał ani razu. Rozejrzał się, jakby chciał wyczuć, skąd dochodził i kiedy tylko się powtarzał, Lockie jak różowa pantera z bajki, robił kilka kroków to tu, to tam, by zlokalizować jego źródło. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu pod gardło, kiedy okazało się, że ten dźwięk dochodzi z tamtego pokoju i chwilę bił się sam ze sobą, czy może jednak by tu nie zostać na zawsze. Jebać to wszystko, są kanapeczki, jest święty spokój, może się po prostu już nie budzić. Potem przypomniał sobie jednak Solberga, który gdzieś tam tkwił nad tym jego zimnym, sztywniejącym w marazmie ciałem, Solberga, który przekraczał własną granicę, żeby go zaprowadzić do tego zjebanego dziada-szamana. I on? Nie miał jaj, żeby pójść popatrzeć na trupa? Wziął głębszy wdech i dał sobie w mordę. Raz, drugi. Potrząsnął głową i przy akompaniamencie kolejnego dźwięku prutego materiału, wszedł do środka, by ku swojemu kompletnemu zdziwieniu, zobaczyć siebie samego, wyraźnie wkurwionego, wyłażącego z trumny i rozpierdalającego całą, karmelową wyściółkę, rozrywającego wszystkie te piękne poduszki. Obejrzał się, sam na siebie, nie wiedząc już, z której strony na siebie patrzy, czy z tego Locka, który trzymał kanapeczkę, czy tego, który rozpruwał poduszkę. Kiwnął głową: - Spierdalam stąd. - poinformował sam siebie i sam sobie pokiwał głową na zgodę.
Zwalone na materac cielsko zajęczało, a sam Swansea podniósł powieki, które wydawały mu się ciężkie jak żelazne sztaby. - Oj kuuuurwa... - wyjęczał, biadoląc i czując, że klasyką gatunku, krew leciała mu z uszu, oczu, nosa, zapewne także i z dupy. Padł na materacu na wznak i wymamrotał - Max? - rozglądając się za nim - Jak to przeżyje to pójdziemy do McDon...? - nie skończył pytania, bo torsja targnęła nim i się wziął, zrzygał. W tym momencie szaman namyślił się zacząć przygotowywać im napar z ayahuasci. Nie pytając chyba nawet szczególnie o ich intencje, zgode, czy preferencje. Po prostu mieli ją teraz pić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Po stronie Maxa nie było wcale weselej. Chłopakiem zaczęły targać wyrzuty sumienia, że zaprowadził kumpla w to przeklęte miejsce, dając mu nadzieje na wyzdrowienie, polepszenie się jego sytuacji i lepsze życie. Demony Solberga obudziły się z całą mocą, zamieniając w agresję, którą powoli zaczął wylewać na szamana. Ten jednak pozostawał spokojny, zapewniając ślizgona, że jego przyjaciel jeszcze żyje. Jeszcze.... Tyle to Max akurat widział, ale nie podobało mu się to, w jakim stanie Lockie był. Wróciły do niego wszystkie nieprzyjemne wspomnienia i obawy. Ponownie usłyszał głos obwiniający go o niesienie zguby dla jego bliskich i już był pewien, że dłużej tego nie zniesie, gdy Swansea w końcu powrócił na ich stronę. -Jak przeżyjesz, to dostaniesz McWpierdol za przysporzenie mnie o zawał. - Odezwał się żartobliwie, czyszcząc rzygi kumpla z własnych spodni. Ulżyło mu jak cholera, choć absolutnie miał ochotę wyjść z tego przeklętego namiotu i nigdy więcej tu nie wracać, nawet jakby od tego zależało życie całej planety. -Nie sądzę, byś potrzebował kolejnego odlotu. - Spojrzał na wywar z ayuhaski, który szaman podawał Lockiemu. Solberg nie miał dobrego przeczucia w tym kierunku, a jeszcze bardziej zaczął się wkurwiać, gdy szaman podał drugi kubeczek jemu uważając, że Max też potrzebuje oczyszczenia i leczenia. -Ostatnim razem załapałem syfa od tego Twojego pierdolenia. - Wypomniał dziadowi, ale po krótkiej bitwie na nieugięte spojrzenia, w końcu wziął naczynie w dłonie. Cóż, więcej niż raz nie umrze, więc albo będzie to jego ostatnie wspomnienie, albo wrócą do Wielkiej Brytanii. Jakoś.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy już nie miał czym rzygać, poza tą wodą, co ją pili po drodze, spocony na twarzy i całym ciele, spróbował podnieść się do siadu. Paliły go wszystkie mięśnie, jakby odbył jakiś niesamowity trening życia, czy też, cóż, śmierci. Otarł twarz, bo grube krople poty spływały mu z czoła, jakby stał pod prysznicem, a jego słoność piekła go w oczy i podniósł zbolałe spojrzenie na szamana, dysząc jak po maratonie. - Śmiem... podejrzewać... - stękał - że... to nie jest... moja wina. - to mówiąc, patrzył wyłączne na grubego brodacza, który z tych gróźb i odgrażań nie robił sobie najwyraźniej nic zupełnie. Jak dostał naczynko, to już chciał je pić natychmiast, bo w gardle miał papier ścierny, trząsł się i za szklankę wody był gotów odgryźć sobie rękę (lewą, nie szalejmy), ale słysząc słowa Maxa zawahał się. - Nie, na pewno nie potrzebuje. - wychrypiał gorliwe zapewnienie, próbując oddać szamanowi naczynko, ale barki bolały go, jakby dźwigał na nich tonę kamieni przez ostatnie dwie godziny i nie dał rady wyżej podnieść ręki. Szukał wzrokiem ratunku, szukał odpowiedzi w twarzy Maxa, która wyrażała wysoki sceptycyzm, szukał odpowiedzi w twarzy dziada, który uśmiechał się tylko z jakąś chorą satysfakcją. Swansea się nie zdarzyło, żeby ktoś go tak sponiewierał w życiu, nawet zaklęcia, które na sobie nosił, zazwyczaj upominały się o krwawe myto tylko jedno na raz, a nie, kurwa, wszystkie w tym samym momencie. Był trochę przymroczony całością, zaczynał rozumieć, czemu Solberg miał taką nietęgą minę, mówiąc o tym miejscu i o tym człowieku. - Tego to już mogę nie przeżyć... - mruknął, ale widząc, że brunet przyjął od szamana swój napitek, uniósł swój w geście zdrówka - Za bycie debilami, elo. - i wypił napój.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak tylko zauważył, że Lockie próbuje się podnieść, od razu mu pomógł, wyciągając z plecaka bidon i dając mu, żeby uzupełnił choć trochę płynów, bo wyrzygał całe morze i zaraz by tu zszedł nie tylko na szamanizm, ale i odwodnienie. -Wiem. - Odpowiedział cicho, bo oczywiście uważał, że to jego personalna wina, że kumpel to mu się prawie zawinął tutaj na zawsze. Obiecał sobie, że już naprawdę nigdy nie będzie nikogo na żadne alternatywne leczenia zabierał. Koniec z tym, bo jak tylko próbował pomóc, to pogarszał sytuację. Niestety takie myśli krążyły mu po głowie, a gdy Lockie odmówił naparu podejrzewał, że i on ma do niego żal za całą tę nieudaną wycieczkę. Najpierw jebane meduzy, teraz to... Cóż, drogi odwrotu nie było, ale mogli zakończyć tę zjebaną przygodę w miejscu, w którym byli. Coś się jednak wydarzyło poza ich kontrolą i obydwoje już przykładali do ust kubeczki z naparem. Max wiedział mniej więcej na co się przygotować, ale obawiał się mocno o kumpla. -W takim razie obym zszedł pierwszy. - Powiedział szczerze, po czym wyjebał cały napar na raz, po bardzo skromnym i ponurym toaście. Nie musiał czekać na efekty. Namiot zawirował mu praktycznie od razu, a to co działo się później, ciężko było odróżnić od rzeczywistości...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wdzięczność w oczach Swansea była bezdenna, kiedy otrzymał od Maxa bidon, tylko czy brunet był w stanie ją dostrzec w tej ciemności i za kotarą własnych, ponurych myśli? Lockie był po kolana w walce z własnym ciałem, nie przeszło mu przez myśl, że przyjaciel ma jakiekolwiek wątpliwości względem tej wyprawy. Skala poczucia wdzięczności, jaka będzie się wiązać z tym wydarzeniem, jeszcze nie istniała w głowie Locka, jeszcze nie zdarzyło mu się chyba nigdy, by kogoś obchodził na tyle, żeby się nadwyrężać, siebie i swoje emocje, w celu wsparcia go w tak kolosalny sposób. I nie chodziło mu o bidon. Pił, jakby nigdy nie miał w ustach płynów, z drżącymi palcami, drżącymi powiekami, wolną dłonią wycierając krew toczącą się z uszu, bo już go łaskotała w szyję. Chciał wierzyć, że szaman, jeśli się tu rzeczywiście zacznie wykrwawiać na śmierć, przynajmniej czymś mu te uszy zatka - byloby dość głupio, żeby ktoś umarł uzdrowicielowi na chacie, bo uzdrowiciel nie zrobił nic, by pomóc. Konsystencja naparu była oleista, jak zużyty olej silnikowy. Przywierała do wnętrza gęby i miała ostry zapach, dokładnie taki, jak Lockie mógłby sobie wyobrażać, że herbata z kory, garści mułu i gałązek będzie pachnieć, czy smakować. Trudno było mu to porównać do czegokolwiek. Była gorzka, ziemista, jak picie deszczówki z błotnistej dziury gdzieś w leśnym poszyciu. Miał wrażenie, że w zębach chrzęszczą mu grudki rozgotowanego drewna, włażą między zęby. Najgorsze było ogromne pragnienie wyrzygania tego gówna, ale szaman szybko powiedział mu, że musi utrzymać zioła w brzuchu, więc Swansea, czując, że nie po to przez to wszystko przechodzili, żeby zjebać na finiszu, zacisnął szczęki i położył się, czując, jak zaczyna dygotać, zanim nie utopił się w materacu, odklejając od obecnej rzeczywistości.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Namiot odpłynął kompletnie po kolejnej serii wymiotów, jaka targnęła ciałem Maxa. Minął rok od kiedy tak się czuł i zdecydowanie nie brakowało mu podobnych doświadczeń. Nie miał jednak czasu i sił się nad tym zastanawiać, bo wizje po naparze już przeniosły go gdzieś daleko. Nagle znajdował się na bezkresnej łące. Wysokie trawy otaczały jego ciało i chyba innych uczestników tej wątpliwej imprezy. Jakieś zarysy sylwetek Solberg widział, ale nie potrafił do końca rozpoznać, do kogo należały. Lub do czego. Powoli zaczął stawiać kroki przed siebie, próbując rozeznać się w sytuacji, jednak otaczała go cisza, jeśli nie liczyć szumy roślin i ewentualnych odgłosów przelatujących nad nim ptaków. Nagle wszystko uległo zmianie. Nowe sylwetki pojawiły się na horyzoncie, zbliżając się niebezpiecznie w stronę chłopaka. Max zauważył, że postaci mają przy sobie broń. Czuł, że jest ich celem i czas spierdalać, ale gdy podjął się tego, wyjebał się na głupi ryj, a pierwsze strzały przemknęły gdzieś ponad jego głową. A raczej pyskiem, bo właśnie się okazało, że zamiast swoich dwóch nóg ma cztery futrzaste łapy. Co tu się odkurwiało? Nie wiedział, ale musiał spierdalać i to jak najdalej. Trzęsącymi się łapami podniósł swoje równie włochate cielsko, po czy powoli wyczuł nową równowagę i zaczął biec. Najpierw powoli, a gdy już nabrał pewności, coraz szybciej i szybciej, aż brakowało mu tchu. Pogoń jednak nie ustępowała, a on czuł, że kres jest coraz bliżej i nie ma nadziei, by go uniknąć. W końcu poczuł przeszywający ból gdzieś w boku i rozlewające się w tym miejscu ciepło. Krew... Przeszło mu tylko przez myśl, nim ponownie otoczyła go ciemność, a jego trzęsące się ciało na chwilę zastygło w dusznym wnętrzu namiotu szamana.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Niby zamknął oczy, a widział, jak zapada się w materac jak w wodę. Powoli, ciężko, była gęsta i kiedy rozkładał dłonie, miał wrażenie, że wplątują się one w liczne wiązki czegoś, jak grube nici, tylko oślizgłe, jak ścięgna? Przez myśl mu przeszło, że to neurony i nawet kątem oka zobaczył biegnący po nich impuls - aż upadł. Zderzenie z ziemią było bolesne, tak, jakby rzeczywiście spadał z impetem. Wybiło mu na chwilę powietrze z płuc, więc w bezdechu nie mógł nawet jęknąć, próbując się zorientować w przestrzeni. Nie to, że nigdy nie ćpał, bo ćpał - lubił się odciąć. Nigdy jednak nie miał takiego tripa, który by go wessał i wypluł w jakiejś popierdolonej alternatywnej rzeczywistości. Leżał w wysokiej trawie, która miała kolor rozlanej plamy benzyny, fioletowo-zielony, mieniący się w słońcu, które zdawało się świecić zewsząd. Widział otaczające go drzewa, ale miały formę, która wydawała się zaprzeczać rzeczywistości. Pomiędzy koronami pięły się ich korzenie, a w stronę ziemi pnie zwężały się, by finalnie nawet jej nie dotknąć. Spodziewając się bólu, zacisnął oczy, ale kiedy się podniósł, czuł się zaskakująco dobrze. Nie tylko nie bolały go plecy od zderzenia z ziemią, ale nie bolało go nic zupełnie. Nic. Podniósł dłonie wyżej, przedramiona, zauważył, że jest zupełnie nagi, a jego skóra jest gładka, pozbawiona wszelkich znamion, tatuaży, blizn i bliznowców. Jednolita skóra zdrowego człowieka. Dotknął dłońmi swojego brzucha i trwał w takim bezruchu, trudno powiedzieć, czy chwilę, czy rok, patrząc na siebie i... płakał. Co to za pojebane haluny, pokazywać mu takie rzeczy. Czy ten szaman nie mówił, że to ma mu pomóc? Jak może mu pomóc pokazywanie jak mogłoby być gdyby miał inne życie. Ukucnął i schował twarz w dłoniach, wstrzymując oddech z nadzieją, że tym samym wstrzyma targające nim łkanie, bo nie chciał wydać z siebie najmniejszego dźwięku, mając z tyłu głowy obawę, że tym samym zepsuje wszystko. Przerwie to - czymkolwiek to było. Uczucie bycia po prostu - normalnym. Z zieloności otoczenia wyślizgnęła się wielka, obła kropla, wyglądając, jakby ciągnęła ją grawitacja tylko horyzontalnie i rozbiła się o jego skulone ciało jak woda. Tylko to nie była woda. Jego ciało zrobiło się tak samo zielono-fioletowe jak wszystkich roślin, które widział. Stał się częścią całości. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył formę, która nie miała ciała, a jednak pewien był, że widzi postać ludzką. Złote oko zwrócone było w jego stronę, a drugie, po zupełnie przeciwległej stronie głowy, było zamknięte. Otworzył usta, by pytać, bo przecież po to przyszedł tu, żeby pytać, żeby dostać odpowiedź, ale wypadły mu z ust tylko czarne motyle, szklane kulki i piasek. Za każdym razem, kiedy chciał coś powiedzieć - nie miał głosu, nie znał słów, nie posiadał języka. Jak niemowlę, które jeszcze nie rozumie, nie umie się komunikować w żaden inny sposób niż grymasami i gestami, niż krzykiem, wyciągnął ręce ku górze, ku postaci o złotym oku, krzywiąc się, robiąc pierwszy, drugi krok, przy trzecim już nie mógł oderwać od ziemi stopy, a zginając kolano, upadł twarzą naprzód, zanurzając się w kolejną ciemność. Czuł dłonie, zamknięte na jego głowie, niczym obręcz. Korona z palców, opasająca jego skronie, zaciskała się, jednak nie w sposób bolesny, raczej przyjemny, stymulujący. Nie widział nic, mógł polegać tylko na zmyśle dotyku, bo i cisza była ogłuszająca. Kolejne dłonie chwytały go za łydki, kostki, łapały go za kolana, pachwiny, wciskały się pod kego pachy, obejmowały biodra, cały był pokryty palcami, dłońmi, ściskającymi go jakby chciały go unicestwić. Ściskały, ściskały, aż - pękł. Jak bańka. Krzyknął z zaskoczenia, tym, że pękł, ale i tym, że mimo pryśnięcia, wciąż miał głos. Patrzył na siebie, kucającego w trawie, jednym złotym okiem, drugie mając zamknięte. Wyciągnął dłonie, krzyczał bezgłośnie, a z ust wypadały mu kulki i motyle. Wszystko wirowało, kołysało się, objęły go ramiona, tuląc czule, jakby znów był dzieckiem, niemowlęciem przy matczynej, troskliwej piersi. Podniósł wzrok na twarz tej tulącej go matki, a ona wyglądała, jakby posiadała całą siłę tego świata, całą wiedzę czasów przeszłości, przyszłości, każdą tajemnicę, znała każdy język. To nie była jego matka, ale jednocześnie.... to była matka. Patrząc na nią, wiedział, że widziała jego myśli, widziała jego uczucia, widziała, co robił, co zrobił, kim był, jakie popełnił grzechy. Czuł się nagi nie z powodu nagości ciała, czuł się odarty z tajemnic własnych myśli. - Pomóż mi... - powiedział do niej, a ona nachyliła się powoli, zalewając go taflą swoich wilgotnych włosów i pocałowała go w sam środek głowy. Wtedy się zbudził.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zbudziły go kolejne torsje, które zaczęły targać jego ciałem. Nie było to w żadnym stopniu przyjemne dla chłopaka ani fizycznie, ani psychiczne. Czuł żółć wylewającą się z jego ust, ale nie miał odwagi otworzyć oczu. Bał się zobaczyć to, co zastanie. Bał się rzeczywistości, w której się zbudzi i siebie samego, który do tej rzeczywistości wejdzie. Czy powinien czuć się źle z tym, że wziął? Czy może zgodnie z założeniem szamana było to lekarstwo na jego udręki? Jeśli to drugie, to akurat ten medykament okazał się wyjątkowo nieskuteczny. Max znów zobaczył goniące go sylwetki, czując ich zagrożenie na swoim włochatym karku. Ból ponownie rozniósł się po jego ciele, a kolejna porcja wymiocin wylądowała gdzieś w przestrzeni namiotu. Musiał wyjść z tego koszmaru, a jedyne drzwi prowadziły do rzeczywistości, której bał się równie mocno. W końcu jednak zebrał się na odwagę, nie mogąc już dłużej znieść tego trwania pomiędzy jawą a hajem. Ostrożnie zaczął unosić powieki, które niemiłosiernie go bolały. Czuł, jakby ktoś porządnie przyjebał mu obuchem, zapachy dusiły go mocniej niż wcześniej, a w głowie wciąż się kręciło. Dopiero po chwili odkrył, że leży w dziwnej pozycji, a jeszcze dłużej zajęło mu odkrycie, że obok znajduje się Lockie. -Kurwa, stary, żyjesz? - Tknął go niezdarnie, ledwo wypowiadając te słowa i rozglądając się za szamanem, którego nigdzie nie mógł wypatrzeć. Nie dlatego, że typa tam nie było, po prostu Max wciąż jeszcze po części hajował. Przez chwilę wydawało mu się, że po ścianie namiotu przebiega cień łapy i strzelba, ale ten obraz zaraz zniknął, gdy tylko trzask ognia doszedł do uszu dwudziestolatka. -To był fatalny pomysł. Zmywajmy się... - Nie skończył, bo po raz kolejny zwrócił zawartość żołądka, tym razem na buty szamana, który jak spod ziemi wyrósł przed chłopakiem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Obudził się i leżał. Z szeroko rozwartymi oczami i lekko rozdziawioną mordą. Miał wrażenie, że jego mózg tego nie przetworzy. Że za słaby ma procesor na zbyt wiele danych, które próbowały się zmieścić na matrycach. Czuł się, jakby jego głowa była dziecięcym bucikiem, w który ktoś próbował zmieścić wielką stopę yeti, dopychając z całych sił. Czuł się, jakby puchła mu czaszka, jakby łeb miał jak balon i bał się nawet ruszyć, żeby się nie okazało, że to prawda. Leżał i wpatrywał się w Maxa tymi wielkimi oczami wytrzeszczonymi. Nic mu nie robiło, że ten rzygał, bo sam zdążył już zwrócić całą wodę z bidona, którą go Solberg chuj-wie-ile-czasu-temu poczęstował. Usłyszał jego głos, ale słowa te zatrzymały się gdzieś w przedsionku jego mózgu, jakby musiały czekać w kolejce, aż jego neurony dotrą do aspektów rozumienia mowy ludzkiej. Dopiero, kiedy go szturchnął, wzdrygnął się i zamrugał gwałtownie. - Żyje. - powiedział trochę mechanicznie, wyciągając rękę i łapiąc Maxa za dłoń. Złapał go, jak tonący chwyta się ostatniej deski ratunku, jakby dłoń Solberga była pierwszą i ostatnią rzeczą na tej ziemi, największym skarbem i jedyną świętością. - Nie... to było... - chciał mu powiedzieć wszystko. Co mu brzęczało w głowie, wytłumaczyć, że usłyszał wszystko, zobaczył wszystko, że umie czytać i umie mówić i rozumie teraz to, czego nikt nie rozumiał. Ale nie wiedział, jakich użyć słów. Podniósł się ociężale, zdejmując z pleców przepoconą do ostatniej nitki żonobijkę, noszącą ślady zarówno wymiocin jak i krwi i jej względnie czystym skrawkiem wytarł sobie ryj, nim nie rzucił jej w kąt. - Tak. - złapał go za ramię - Gdzie świstoklik? - zapytał, ale po prostu sięgnął po plecak Solberga i mu go przysunął, mając wrażenie, że nie będzie w stanie zebrać w sobie tylu sił, żeby wstać, wyjść z tego domku i jeszcze odejść gdzieś dalej od zabudowań.- Dasz radę? - zapytał cicho, wpatrując się w Maxa wzrokiem na pół zaniepokojonym, a na pół takim, jakby był świętą oazą spokoju. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Desperacki chwyt kumpla na jego ramieniu, Max czuł jak tysiące małych sztyletów wbijających się w jego ciało, niczym klątwa, którą bardzo dobrze znał, a ból ten był nie do zniesienia i sprawiał mnóstwo problemów na wielu płaszczyznach. To wszystko tylko pogłębiało w nim wrażenie, że na darmo ciągali się przez tę dżunglę, a Lockie faktycznie zaraz mu zejdzie. Nie zwracał uwagę na jego krótkie zaprzeczenie, rzygając jak nastolatka po pierwszym zerowaniu wódy. Był wkurwiony, zawiedziony i przede wszystkim czuł się winny, a tego, z całej plejady targających nim uczuć, nie mógł znieść najbardziej. -Choćby była to ostatnia rzecz, jaką zrobię. - Wycedził, a jego ton jasno świadczył o tym, że nie żartował i nie była to też żadna reakcja wywołana wypitym wcześniej narkotykiem. Nie przyszło mu to łatwo. Musiał powtarzać zaklęcie kilka razy, nim w końcu zobaczyli charakterystyczną poświatę, a świstoklik przeniósł ich ponownie do Londynu, przed samą Klinikę Świętego Munga. -Ktoś rozsądniejszy powinien na Ciebie spojrzeć. - Powiedział, opierając się o latarnię i jeszcze raz rzygając, bo czuł się tragicznie. Pozbierał się jednak na tyle, by oddać kumpla w ręce uzdrowicieli i słaniając się na nogach opuścił go praktycznie bez słowa, prosząc tylko o znak, czy przeżył. Ledwo udało mu się doczołgać do "Luxa", gdy sam stracił przytomność przed drzwiami do swojego laboratorium, gdzie po kilkunastu minutach znalazła go menadżerka klubu...
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees