A właściwie jezioro, niefrasobliwie zwane oczkiem wodnym ze względu na jego dość niepozorne rozmiary. Niemniej jednak, nie daj się zwieść, jezioro to jest bardzo głębokie, a w mrocznej otchłani wody kłębią się magiczne wiry, skłonne wciągnąć Cię niemalże natychmiast ilekroć tylko za daleko bądź za głęboko się zapuścisz. Podobno zamieszkują je syreny. Czasami kapryśne i psotne, a niekiedy wyjątkowo pomocne, łowiące potencjalnych topielców.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Dobrze wiedziałeś jak może zakończyć się taka wyprawa, ale z jakiegoś powodu nie mogłeś się powstrzymać. Skuszony magią bijącą od jeziora, postanowiłeś trochę w nim ponurkować. Wyposażony w zaklęcie bąblogłowy, skrzeloziele lub cokolwiek innego, umożliwiającego oddychanie pod wodą zanurzyłeś się w jeziorku, chcąc odkryć jego tajemnicę. To właśnie ciekawość Cię zgubiła… chyba, że wygodniej będzie Ci zrzucać winę na nieostrożność. W każdym razie, skierowałeś się ku intrygującej Cię wyrwie w ścianie wyznaczającej koniec jeziora, licząc na to, że znajdziesz tam jaskinie. Nie myliłeś się, faktycznie coś tam było, ale…
Spoiler:
Ale to na pewno nie było to, czego się spodziewałeś! Kiedy tylko zajrzałeś do środka, nagle coś twardego i silnego odciągnęło Cię od jaskini. To siwowłosy tryton wyskoczył z zagłębienia, najwyraźniej wściekły i oburzony Twoją bezczelną ciekawością. Zdążył Cię kilka razy uderzyć po ramionach ciamarnicą, dzięki czemu kiedy wyjdziesz na ląd, będziesz musiał zmagać się przez dwa i pół tygodnia z bolesnym poparzeniem jej jadem.
2 - Chciałeś tylko popływać, a wpakowałeś się w nieoczekiwane tarapaty. Zapomniałeś, że mimo stateczności powierzchni wody, całe jezioro nieustannie się porusza dzięki wirom wodnym. Twoja lekkomyślność zaprowadziła Cię wprost do wody, a ledwie zdążyłeś doń wejść, zacząłeś być wciągany w sam środek głębin. Nie potrafiłeś poradzić sobie z wydostaniem się, nie mogąc wymówić inkantacji zaklęcia z ustami pełnymi wody (czarodziej z genetyką zaklęć bezróżdżkowych może założyć, że udało mu się poprawnie rzucić czar). Na szczęście dla Ciebie, trafiłeś na bardzo uczynną syrenę / trytona. Widząc co się dzieje, porzucił/a swoje codzienne zajęcia na rzecz wyłowienia Cię z wody. Straciłeś przytomność tuż po tym, jak przed oczyma mignął Ci wielobarwny ogon, a kiedy ocknąłeś się na brzegu, byłeś sam. Miałeś naprawdę sporo szczęścia! Nie wszystkie wodne stworzenia są takie uczynne.
3 - Ciężko powiedzieć jak to się dzieje, że miłość międzygatunkowa jest tak pociągająca dla niektórych czarodziejów. Może sam zawsze wykazywałeś podobną fascynację, a może się tego brzydziłeś? Niezależnie od tego jakie masz na ten temat zdanie, dzisiaj przyszło Ci się zmierzyć z ogromną pokusą. Przychodząc nad jezioro, spotkałeś w jego wodach bardzo przyjazną syrenę bądź trytona, który/a wyraźnie chciał/a zwrócić na siebie Twoją uwagę. Popisywał/a się nieustannie, zachęcając Cię do wejścia do wody.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta - spodziewałeś się, że ta wyprawa skończy się prawdziwie… upojnymi chwilami? Pewnie nikt, kto zna anatomię wodnych stworzeń by tego nie przewidział, ale syreny czy trytony mają swoje sposoby na kopulację z ludźmi, co niejako odbyło się przy Twoim magicznym udziale. Prawdziwie namiętne zbliżenie zakończyło się szybko, ale towarzyszyły mu solenne obietnice następnych. Nieważne czy zamierzasz jeszcze tutaj wracać czy nie, nigdy już więcej nie spotkasz syreny lub trytona, z którym obcowałeś. Za to możesz być pewien, że jeśli w ciągu miesiąca będziesz uprawiać z kimkolwiek seks, na sto procent zarazisz go nitinią, która dotyka również Ciebie. Nieparzysta - nie łączy was nic więcej poza wspólną zabawą i dzieloną radością. Syrena / tryton okazuje się być naprawdę rozrywkowym stworzeniem, które oferuje Ci nawet zamianę jednego z nich. Wiesz, że to niemożliwe, a głupcy, którzy kiedyś zaufali podobnym obietnicom, najpewniej już dawno zaściełają swoimi szczątkami dno jeziorka, więc stanowczo odmawiasz co spotyka się z prawdziwym oburzeniem ze strony Twojego towarzysza. Krzyczy coś w swoim przedziwnym języku, okładając Cię wodorostami, a Ty musisz w popłochu uciekać, martwiąc się, że zaraz znajdzie jakąś porządną ciamarnicę!
4 - Spędzasz nad jeziorkiem bardzo dużo czasu, ale z pewnością nie bezproduktywnie. Nawet, jeśli z początku Cię to nie interesuje, dość szybko odkrywasz jak fascynujące mogą być okoliczne rośliny. Niektóre z nich przedziwnie błyszczą, kiedy coś chlupocze w jeziorze (pewnie reagują na pobliskie syreny), a inne cicho syczą, gdy je zrywasz. Może masz o nich jakiekolwiek pojęcie, a może i nie, w każdym razie na pewno zrobisz z nich jakiś użytek, prawda? Zdobywasz punkt do kuferka z zielarstwa! Jeśli w ciągu miesiąca od napisania posta w tym temacie, przeprowadzisz wątek z dowolną postacią, zakładający wykorzystanie roślin zebranych przy oczku wodnym, otrzymasz dodatkowy jeden punkt z eliksirów oraz losowy eliksir, wybrany przez Mistrza gry lub Prefekta.
5 - Trafiła Ci się prawdziwa gratka. Mimo, że w jeziorze ani na jego brzegu nie spotkałeś żadnych syren czy trytonów, okazało się, że łódka na brzegu nie jest jedynie bezużytecznym elementem dekoracyjnym. Za pomocą zaklęcia udało Ci się ją zmusić do leniwego poruszania się po jeziorze. Rozciągnięty na plecach, mogłeś do wieczora relaksować się, wsłuchany w szum drzew i ćwierkanie ptaków, a kiedy się obudziłeś, znalazłeś przy sobie porcję skrzeloziela, najpewniej podrzuconą tu w międzyczasie przez uczynne syreny. Może było to zaproszenie do zbadania głębin? Kto wie.
6 - Okazuje się, że jesteś naprawdę bardzo zdolnym czarodziejem. Nie ma znaczenia czy jedynie chciałeś odpocząć nad jeziorem czy może zgłębić jego tajemnice, ale kiedy zbliżasz się do niego, znajdujesz na brzegu, zanurzoną jedynie do połowy syrenę. Jej srebrzysty ogon tkwi na lądzie, zakrwawiony i wysuszony, a głowa desperacko próbuje oddychać pod wodą. Jakiś czarodziej musiał ją zranić.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta - syrena nie chce dać Ci się dotknąć. Jest bardzo niespokojna, wierzga i próbuje zadrapać Cię szponami, ale jest zbyt zmęczona, aby zrobić Ci poważną krzywdę. Leczysz jej rany i zsuwasz ją do wody, a ona w ramach podziękowania jedynie miażdży Cię wzrokiem i ochlapuje wodą. Chyba nie ma najlepszych wspomnień związanych z czarodziejami. Zdobywasz punkt do kuferka z uzdrawiania! Nieparzysta - syrena jest zaskakująco spokojna. Wymęczona i ranna, spokojnie leży, dając Ci się opatrywać, a kiedy ostatecznie ląduje już w wodzie, zaraz wynurza głowę, aby popatrzeć na Ciebie z wdzięcznością. Przez chwilę przeczesuje złociste włosy szponiastymi palcami, wyciągając z nich coś niewielkiego. Posyła Ci pełne ufności spojrzenie i kładzie na skałach przed Tobą coś niewielkiego, ale zanim zdążysz jakoś zareagować, już odpływa, znikając w głębinach. Zdobywasz punkt do kuferka z uzdrawiania oraz świetlik!
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
To nie tak, że spokojne było nudne, ale dlaczego tęsknić za czymś, co mogło nie sprawdzić się w zaistniałej sytuacji? Czy nie było o wiele ciekawiej rozmawiać na bazie flirtu i dogryzać sobie wzajemnie? Josh uwielbiał tak prowadzić rozmowy i nie miało znaczenia, czy dopiero kogoś poznał, czy była to przyjaciółka z dzieciństwa. Ba, nawet płeć nie miała dla niego znaczenia. Lubił, gdy czuło się gęstniejącą atmosferę, albo nieomal wyładowania, gdy tylko spojrzenia się stykały. Dawało mu to równie dużo emocji co latanie na miotle, które kochał całym sercem. Jeśli więc kobieta zazwyczaj się tak nie zachowywała, to niech teraz widzi, co mogła stracić. Poderwanie obcego mężczyzny na odludziu nie było gorsze od poderwania obcego mężczyzny w kawiarni. Wszystko zależało od punktu widzenia. Atmosfera i w jego odczuciu przyjemnie gęstniała, sprawiając, że zwykłe spotkanie mogło stać się jednym z milej wspominanych. Dlatego też zaskoczyła go zmiana w jej spojrzeniu, gdy wypowiedział na głos, czym się zajmuje. Zastanawiał się, czym było powodowane, ale nie pytał. Dlaczego miałby niszczyć tak ciekawe spotkanie błahym pytaniem? Zaraz jednak zaśmiał się pod nosem, przygryzając nieznacznie dolną wargę w uśmiechu. - Już do ołtarza mnie ciągniesz? Co będzie później? Śmierć, rozwód, czy narodziny potomka - spytał cicho, wyraźnie rozbawiony, podrzucając zabawnie brwiami. Zmrużył jednak powieki, gdy pogłaskała go po klapach kurtki. Dotykalska bardzo, jak na nieznajomą. - Obawiam się, że będziesz musiała wziąć mnie takiego, jakim jestem, bo gdybym się teleportował po szatę wyjściową, to kto wie, czy nie zniknęłabyś, albo zmieniła zdanie co do ożenku? - odparł, czując, jak jego ego zostało mile połechtane komplementem. Niby nie potrzebował tego słyszeć, pewny siebie był zawsze, ale kto nie lubi komplementów? Z drugiej strony, miał wrażenie, że każde jej spojrzenie może być odbierane przez niego jako pochwała jego wyglądu. Pewnie i to wpływało na atmosferę, choć nie zdziwiłby się, gdyby jej zainteresowanie wynikało z udzielonej pomocy. Syndrom bohatera, gdy w jednej chwili czuje się silną wdzięczność wobec osoby, która nas uratowała, mylnie uznawaną za zainteresowanie. Nawet jeśli tak było i w tym przypadku, dobrze się bawił. Jej szeroki uśmiech i podekscytowanie w oczach działały zachęcająco. Choć zgrywała wilka, była niczym owieczka, która sama podkłada się do zabawy. Z drugiej strony, kto wie? Może cała zabawa z pływaniem i topieniem, była jedynie ukartowana? Może zastanawiała się, czy zwabi tutaj jakiegoś mężczyznę i uwiedzie? Ostatecznie nigdy nie wiadomo, kiedy ma się do czynienia z kobietą pokroju Czarnej Wdowy. Mimo to nie zamierzał uciekać, a chętnie spędzi z nią jeszcze trochę czasu, żeby się ogrzać. Wizja wypadu na whisky, grzane wino, cokolwiek gorącego była naprawdę przyjemna. - Całkiem ciekawy sposób, ale dość ryzykowny. Z drugiej strony, nasuwa różne możliwości, jakie daje... - odpowiedział nieco chaotycznie, jednak nie ma co się dziwić, gdy jego myśli zaczęły krążyć po mniej przyzwoitych opcjach, które dawał ten eliksir, gdy już przestał działać. Otrząsnął się z nich, wracając myślami do rzeczywistości, na wspomnienie Psiary. - Nie, jej lepiej nic nie wysyłać i unikać. Zagada człowieka na śmierć, a w takim wypadku wolę jeszcze raz wykąpać się z syreną - odparł i aż wzdrygnął się na samą myśl o pytaniach, które zaraz miałaby do niego. Skąd te czekoladki, masz już narzeczoną, kiedy ślub, kiedy dzieci, koniecznie wpadnijcie do mnie na herbatkę, mógłbyś zawieźć mojej siostrze nowy sweter, jaki dla niej zrobiłam? Spojrzał uważnie na kobietę, gdy miała minę, jakby zaraz chciała rzucić się do wody. Podejrzewał, że przy jej obecnym stanie, syrena nie byłaby potrzebna, żeby utonęła. - Lia... - powtórzył cicho jej imię, uśmiechając się kącikiem ust. Miał nadzieję, że je zapamięta, bo różnie z tym u niego bywało. Widząc, jak chucha w pięść, zebrał sie w sobie i zdjął kurtkę. Bez niej było zdecydowanie zimniej, ale nie zamierzał dłużej patrzeć, jak kobieta drży. Zarzucił kurtkę na ramiona kobiety i przyciągnął lekko do siebie. - Cokolwiek, byle naprawdę rozgrzewało. Jakby byłby ze mnie Rycerz na Białej Miotle, gdyby uratowana panna zeszłaby z zimna? A tańczyć… Powiedzmy, że nieszczególnie lubię - odpwoedział na pytanie, krzywiąc się przy tym. Ruszał sie znośnie, jednak nie powiedziałby, że potrafi. Nie lubił tego, nie rozumiał.
@Aurelie D. Vetscht Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny jak na tę porę roku. Wiatr błąkał się śmiało między drzewami, zaglądając pod kołnierz twojego płaszcza i przyjemnie łaskocząc cię po szyi. Aż chciało się wyjść na spacer, zaczerpnąć świeżego oddechu i cieszyć się pięknem rozkwitającej wiosny tak długo jak tylko byłoby to możliwe. Ty jednak byłaś w pracy. Skupiona na realizacji zlecenia, przeszukiwałaś okoliczne zbiorniki wodne w poszukiwaniu większej grupy druzgotków. Znajomy kucharz zażyczył sobie całą torbę ich kruchych palców, które zamierzał udusić w jakimś znakomitym sosie. Skuszona pękatą sakiewką tropiłaś więc dzielnie, aż natrafiłaś na syrenie oczko wodne, ukryte głęboko w rezerwacie w Dolinie Godryka. Nie miałaś jednak pojęcia, że podczas wkraczania na ten zabezpieczony teren zostałaś dostrzeżona przez jednego z opiekunów tutejszych lasów. Ten Shercliffe był chyba jednak nadzwyczaj zmęczony twoją wszędobylskością, bo zamiast zastanowić się i podjąć dialog lub walkę, od razu wytoczył ciężkie działa i wysłał patronusa wprost do Ministerstwa Magii. Zawiadomił o kłusownictwie oraz o „strzelaniu zaklęciami” i podglądał cię jeszcze chwilę z daleka, nim oddalił się słysząc trzask teleportacji @Nicolai O. Dalgaard. Pochylona nad oczkiem wodnym i z różdżką wycelowaną wprost w jednego z druzgotków pływającego tuż pod powierzchnią wody, mogłaś nawet nie zauważyć intruza. On jednak z pewnością zauważył ciebie i to akurat w chwili, w której stworzenie wreszcie zmiarkowało co chcesz mu uczynić. Druzgotek wyciągnął ramiona z wody i zacisnął je mocno na twoim łokciu, wbijając ci pazury w skórę i chcąc wciągnąć cię do wody.
______________________
Aurelie D. Vetscht
Wiek : 35
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 172,5
C. szczególne : Obliźnione ciało, szrama na lewym policzku, tatuaż z nundu na plecach.
....Ciepły wiatr delikatnie mierzwił jej włosy, kiedy przycupnęła w punkcie obserwacyjnym niedaleko rezerwatu i patrzyła na kępy pojedynczych traw i drzew rozciągających się przed jej wzrokiem. Zmrużyła oczy doszukując się jakichkolwiek form życia należących do gatunku homo sapiens, ale nic nie zwiastowało na to, jakoby ktoś miał dzisiaj pilnować akurat tego kawałku gruntu. Zwykle była ostrożniejsza i starała się najpierw lepiej zapoznać się z terenem, na który wkracza, ale dzisiaj dość mocno zależało jej na czasie. Jej dzisiejszy klient nie mógł zbyt długo czekać, a i ona im szybciej dostanie pieniądze, tym lepiej. Pogłaskała leżącego obok niej psa i chwyciła swoje rzeczy, aby wkrótce wstać i ruszyć w objęcia rezerwatu. ....W zasadzie dzisiaj można było ją wziąć na najzwyczajniejszą w świecie turystkę. Przylegająca koszulka na długi rękaw, spodnie bojówki, plecak i buty typu adidasy prędzej wskazywały na to, że wybrała się na mugolską, trekkingową wycieczkę, a nie na polowanie. Z drugiej strony druzgotki nie potrzebowały ciężkiego sprzętu, więc i takiego ze sobą nie brała. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że mogłaby wziąć ze sobą butlę tlenową, ale później przypomniało jej się, że przecież była czarownicą – cóż, było tyle mugolstwa w jej życiu, że dość często o tym zapominała. ....Przykucnęła na chwilę, szukając jakichkolwiek oznak wilgoci wskazującej na zbliżający się zbiornik, ale przed dłuższy czas nie zapowiadało się, aby miała go odnaleźć. Mallinois szedł niestrudzenie obok jej nogi, z nosem przylgniętym do ziemi i szukając czegoś co mogłoby zwrócić ich uwagę. Na jej…nieszczęście akurat szli z wiatrem, więc to nie pies był w stanie wyczuć Shercliffe’a, ale mężczyzna był w stanie zobaczyć ich. Peszek. Szczerze i tak miała to w głębokim poważaniu, bo opiekunowie rezerwatu nie byli w stanie zrobić zbyt wiele… jak zwykle ich nie doceniała. ....Ogarniała ja delikatna frustracja o tyle istotna, że przeszło jej nawet przez myśl, że to była gra niewarta złamanego galeona. Z drugiej strony rzadko kiedy zawodziła klientów i zwykle wymagało to nieco większych wyzwań niż jakieś morskie, obślizgłe stworzonka. Jej wysiłki jednak okazały się skuteczne, bo wiem wkrótce dotarła do ogromnej wyrwy w ziemi w całości wypełnionej wodą. No tak, odnalazła swój zbiornik, czas najwyższy. ....- Visita Démoret. – mruknęła w romansz, nawet nie patrząc na owczarka który na komendę położył się w wysokiej trawie kawałek dalej, oczekując na dalsze instrukcje. Podeszła co syreniego oczka i kucnęła przy nim przyglądając się dość czystej tafli. Wyjęła różdżkę i wycelowała ją od razu, kiedy tylko jej oczom ukazało się pierwsze ze stworzeń, przez krótką chwilę całkowicie nieświadome tego co chciała mu zrobić. Przechyliła delikatnie głowę i nie odczuwając absolutnie nic, poza delikatnym mrowieniem podekscytowania, już miała wypowiedzieć inkantację, kiedy druzgotek… się na nią rzucił. Syknęła i machinalnie podniosła rękę do góry, wraz z nią unosząc zwierzę i choć ciągnęło niesamowicie i wbijało pazury w jej skórę dość boleśnie, to jednak nie dawała po sobie poznać żadnego cierpienia. Pełnym nienawiści spojrzeniem przyjrzała się stworzeniu, patrzącego równie zawzięcie na nią, a później, najzwyczajniej w świecie jednym ruchem bezróżdżkowej, wolnej ręki poderznęła mu gardło chwilę temu wyjętym sztyletem i odrzuciła zwłoki do torby. Jeden z głowy.
Nicolai O. Dalgaard
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : zawsze co najmniej kilkudniowy zarost | mocny norweski akcent | blizna na lewej dłoni i po lewej stronie podbrzusza
Właśnie kończył wypełniać szczegółowy raport z niedawnej interwencji, kiedy do Biura dotarło zawiadomienie z rezerwatu. Uniósł spojrzenie znad zapisanego drobnym, eleganckim pismem pergaminu, gdy do jego biurka podszedł przełożony. — Dalgaard dostaliśmy informację od jednego z opiekunów rezerwatu o kłusownictwie i – jak on to określił – „strzelaniu zaklęciami”, zajmij się tym. Sam, to brzmi na dość standardową robotę, na pewno sobie poradzisz. Odebrał od niego świstek, na którym zapisana była dokładniejsza lokalizacja miejsca zdarzenia; przebiegł po nim krótko wzrokiem i przytaknął głową, odpowiedziawszy przy tym krótkim: — Jasne. Tamten wrócił do swoich spraw, Norweg natomiast odłożył raport na stos tych ukończonych, poprawiając go przy tym odrobinę, żeby leżał idealnie równo jak pozostałe. Przesunął niebieskimi oczyma po drugim stosiku tych, które wciąż czekały na uzupełnienie i w głębi odetchnął z ulgą, że może to z czystym sumieniem odłożyć na później na rzecz roboty w terenie, nawet jeśli w istocie miało to być jedynie coś standardowego, choć przeczucie podpowiadało mu, że będzie jednak od tego dalekie; jeszcze godzina spędzona przy biurku i chyba naprawdę by go szlag jasny trafił, choć przez kamienny wyraz jego twarzy nikt z kolegów po fachu nie byłby w stanie poznać jak bardzo Nicolai był tego bliski. Pozbierał się, zarzucił marynarkę na grzbiet, chowając przy tym różdżkę w specjalnie przygotowanej do tego kieszonce, a następnie opuścił kwatery aurorskie i dotarłszy do dogodnego ku temu miejsca, teleportował się do tego docelowego w Dolinie Godryka, czyli w okolice stawu znanego jako ‘syrenie oczko wodne’. Nie było mu obce, ba, zdarzyło mu się tu nawet kilka razy być, choć nigdy – mimo pewnej pokusy – nie zaryzykował kąpieli w jego toni, znajomość lokalizacji jednak pozwoliła mu dokładniej określić miejsce lądowania po aportowaniu się tutaj. Od razu ją dostrzegł, a krótki grymas przemknął przez jego twarz, szybko znikając i ustępując z powrotem miejsca temu bliżej nieokreślonemu wyrazowi, który towarzyszył mu na co dzień. Kucała pochylona nad taflą wody, skupiona mocno na czymś co czaiło się w jej toni – szatyn nie potrafił ze swojej perspektywy jeszcze określić co to było – i to na tyle, że jej uwadze musiał kompletnie umknąć trzask towarzyszący jego pojawieniu się tutaj. Nagle stworzenie – druzgotek – zaatakowało jasnowłosą i zwyczajny ludzki odruch nakazywał, żeby pomóc, ale w tej sytuacji Nicolai skutecznie się pohamował – kończąc jedynie na dobyciu różdżki, której nota bene i tak do końca nie potrzebował – po prostu obserwując jak kobieta wyszarpuje zwierzę ze zbiornika, by następnie ordynarnie poderżnąć mu gardło sztyletem. Nawet z najlepszym refleksem nie byłby w stanie temu zapobiec. — Magiczne stworzenie tak barbarzyńsko nożem, to się nie godzi przecież — odezwał się, poprzedziwszy to cichym cmoknięciem dezaprobaty dla tego co uczyniła, ale czego właściwie miał się po osobie jej pokroju spodziewać? Była praktycznie szlamą, tak przynajmniej wynikało z akt, które nie raz i nie dwa przewinęły się już przez jego biurko. — Poza tym jestem aż zdumiony, panno Vetscht, taka nieostrożność z pani strony? Chyba wypada pani z wprawy — dodał, choć wspomniane ‘zdumienie’ nawet cieniem nie odbiło się na jego facjacie. — Rozumiem, że pewnie nie uda nam się załatwić tej sprawy po dobroci? Różdżkę trzymał w pogotowiu, bo choć ujawnieniem swojej osoby i nieatakowaniem z marszu chciał jej dać szansę właśnie na bardziej polubowne ogarnięcie całej sprawy, zabicie druzgotka w rezerwacie – niestety – nie kwalifikowało od razu do odsiadki w Azkabanie, to miał szczere – i bardzo uzasadnione – wątpliwości czy z tej wspaniałomyślności skorzysta. Nie było to wszak ich pierwsze spotkanie, ale kto wie, ludzie się przecież zmieniają… prawda?
Aurelie D. Vetscht
Wiek : 35
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 172,5
C. szczególne : Obliźnione ciało, szrama na lewym policzku, tatuaż z nundu na plecach.
....Cięcie było mimo wszystko na tyle precyzyjne, aby nie pobrudzić żadnego z jej ubrań. Nawet kropelka krwi nie spłynęła na jej ciało, po chwili wsiąkając wraz ze swoimi towarzyszkami w ten kawałek ziemi pomiędzy jej kolanami, a taflą wody. Odetchnęła lekko chcąc od razu, bez większej zwłoki przyjrzeć się oczku, aby odnaleźć kolejne stworzenia, ale bardzo szybko miała się przekonać, że nie było jej to dane. Tak się nie godzi. ....- Co Ty wiesz o godności Dalgaard. – oblizała wargi, kątem oka szukając jego sylwetki, ustawionej praktycznie tuż przy końcu zasięgu jej wzroku. Była bliska przewrócenia oczami, ale z drugiej strony nie było to dla niej tak olbrzymim zaskoczeniem. Wiedziała, że w każdej chwili mogą pojawić się tu aurorzy, ale nie spodziewała się, że trafi akurat na niego. Znowu. Czy oni naprawdę nie mieli bardziej wykwalifikowanych jednostek? A może był tak beznadziejny, że po prostu przypisali go do tak prozaicznych rzeczy jak kłusownictwo? A może po prostu w tych czasach nie mieli co robić i angażowali się nawet w pierdoły? Ale dlaczego akurat on? Delikatnie przesunęła niewidoczną dla niego rękę w kierunku broni. Wiedziała, że nie da rady się teraz stąd teleportować...miało to swoje plusy – on też nie mógł. ....- Albo po prostu wysyłają znowu Ciebie i wiem, jak to się skończy. – mruknęła na jego wspomnienie o nieostrożności. Jakby się głębiej w to zastanowić to chyba tak właśnie było… jeszcze nie zdarzyło się, aby skończyło się to dla niej naprawdę źle, choć już kilka razy połamała sobie kości albo coś zwichnęła...ewentualnie miała otwarte rany. Ale nie pozostawała mu dłużna. I nie tylko jemu. ....– Tooo... Dalgaard… co tym razem? Wystawisz mi mandacik? Aresztujesz? Popełnisz dla mnie samobójstwo? – uniosła kąciki ust do góry, powoli podnosząc się z kolan i otrzepując je dłonią. Spojrzała na Norwega niebieskimi oczami i wciąż nie zdejmując cynicznego, acz udawanie uroczego uśmiechu z twarzy przechyliła głowę w bok. Jak gdyby nigdy nic wzięła swoją torbę i zarzuciła ją sobie na plecy. Nie minęła sekunda, a jej twarz przybrała nieco poważniejszy wygląd, po chwili przeradzając się w coś pomiędzy irytacją, a neutralnością. ....- Orientuj się. – niewerbalna bombarda pomknęła w jego kierunku, lądując tuż przed jego nogami. Miała olbrzymią nadzieję, że ten zajmie się potencjalną obroną przed tym zaklęciem, a tuż po tym jak pośrednio się z nim uporał – mógł usłyszeć świst wystrzelonego bełtu. I choć wiedziała, że wycelowała dobrze, tak nie była w stanie powiedzieć, jak to się skończy. Zacisnęła zęby, chcąc napawać się widokiem przebijanego ciała, a mimo wszystko znalazła na tyle racjonalności, aby spróbować wycofać się za najbliższe drzewo. I to właśnie zrobiła.
Nicolai O. Dalgaard
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : zawsze co najmniej kilkudniowy zarost | mocny norweski akcent | blizna na lewej dłoni i po lewej stronie podbrzusza
Zmieniają się, owszem, sam był tego całkiem dobrym przykładem, ale najwyraźniej nie tyczyło się to tej konkretnej jednostki, na którą miał nieprzyjemność trafić. Znowu. Tak, to zdecydowanie nie będzie standardowa robota. — Jestem pewien, że zdecydowanie więcej niż pani — prychnął w odpowiedzi, bardzo nieznacznie unosząc przy tym kącik ust co jednak w zupełności wystarczyło, żeby nadać jego twarzy wyraźnie kpiącego wyrazu. Sam zaczynał się zastanawiać nad tym co za parszywe zrządzenie losu sprawiało, że praktycznie każda rzecz z udziałem tej konkretnej Szwajcarki przechodziła akurat przez jego ręce. Dziwny zbieg okoliczności? Jakieś przewrotne fatum, które z determinacją godną lepszej sprawy ciągle krzyżowało ich ścieżki, jakby chcąc im coś udowodnić? Jeśli to drugie, choć w takie rzeczy niespecjalnie wierzył, to miało naprawdę dziwaczne poczucie humoru. Dalgaard postąpił kilka kroków w przód, by mieć na nią lepszy widok, bo jeden Merlin wie co mogła kombinować – a co do tego, że kombinowała nie miał większych wątpliwości – nie spuszczając z jej sylwetki ani na ułamek sekundy swoich niebieskich ślepi; czubek cyprysowej różdżki też niezmiennie pozostawał skierowany w stronę kobiety, nie ufał jej bowiem ani trochę. — Och, czyżby? Tak wygórowana pewność siebie w końcu panią zgubi, panno Vetscht, zaręczam — i już ja dopilnuję, żeby stało się to za moją sprawą, dodał w myślach, mierząc ją wciąż wzrokiem. Nie dało się jednak ukryć, że blondynka miała – przynajmniej jego zdaniem – dotychczas więcej szczęścia niż rozumu wychodząc z ich spotkań może nie zupełnie obronną ręką, ale bez poważniejszych konsekwencji na tle karnym, co było dla niego, jako perfekcjonisty, z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej frustrujące. Jednocześnie jednak, choć w życiu nie przyznałby tego na głos, w jakimś sensie był w stanie docenić ten… kunszt, bo stanowiła przez to dlań swoiste wyzwanie, a on wprost uwielbiał wszelkiego rodzaju wyzwania. — Pozwolę to sobie uznać za odpowiedź twierdzącą — odparował beznamiętnie, nie mając zbyt dużej chęci wdawać się z nią w jakieś słowne przepychanki, choć bywały one stałym elementem tych spotkań na równi z ciskaniem w siebie zaklęciami, ewentualnie ciskaniem sobą nawzajem przy pomocy ów zaklęć, bo i to się zdarzało. Tym razem ona zaatakowała jako pierwsza, rzucając mu bombardą prosto pod nogi. Natychmiastowe wzniesienie przed sobą niewidzialnej tarczy niewerbalnym protego było wyuczonym przez lata odruchem. Bariera zaabsorbowała siłę wybuchu, zgodnie z przeznaczeniem, chroniąc go przed najgorszymi jego skutkami. Okazało się to jednak jedynie sztuczką, która miała zająć jego uwagę i – jak widać – spełniła swoje zadanie, bo w chwili, gdy do jego uszu dotarł wizg wystrzelonego bełtu nie miał szans jakkolwiek na to zareagować; zdążył nawet znieść swoją tarczę, chcąc odwdzięczyć się jej pięknym za nadobne, więc pocisk nie miał na swojej drodze żadnych przeszkód. Bełt trafił go prosto w prawe ramię, dzięki sile wystrzału przebijając je przy tym na wylot i nieznacznie odrzucając w tył. Norweg zacisnął mocno zęby, z trudem powstrzymując okrzyk bólu, który nagle rozlał się po jego ciele. — Dra til helvete! — warknął w jej kierunku bezwiednie przechodząc na swoją ojczystą mowę; wyrwał pocisk z ramienia i odrzucił go na bok, krzywiąc się przy tym dość mocno, kiedy kolejna fala bólu przeszła przez jego ciało; szkarłatna posoka szybko zaczęła przesiąkać przez ubranie, ale tym się nie przejmował w najmniejszym stopniu. — Czyli tak się bawimy? — mruknął bardziej do siebie niźli do niej, rozglądając się wokół, bo niestety skupiony na bełcie nie zdołał zauważyć, za które drzewo dokładnie zdołała się schronić. Nie miał jednak zamiaru się z tym pierdolić, więc najpierw rzucił homenium revelio, żeby Szwajcarkę łatwiej zlokalizować, a potem posłał bombardę maximę – a co się będzie! – prosto w pień, za którym się znajdowała, żeby ją stamtąd, cóż, wykurzyć. Wprawdzie szkoda trochę tego Merlinowi ducha winnego drzewa, ale… ofiary czasem są konieczne. A jak przy okazji poharatałyby ją jakieś drzazgi, to wcale nie będzie mu przykro.
Aurelie D. Vetscht
Wiek : 35
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 172,5
C. szczególne : Obliźnione ciało, szrama na lewym policzku, tatuaż z nundu na plecach.
A zapowiadał się taki piękny dzień. Kilka zamordowanych druzgotków, galeony w kieszeni…ależ oczywiście nie, bo i po co. Aurorzy zawsze wszystko psuli. Pomyślałby kto, że zachciało im się nagle strzec praworządności w tym kraju, kiedy nie mieli ku temu żadnych powodów. No bo niby jakie? Serio? Jedno stworzenie? Rozumiałaby, jakby zabiła ich z dziesięć (co w sumie miała zamiar zrobić), ale na jego oczach poderżnęła gardło tylko jednemu. One nawet nie były na skraju wyginięcia! Rozmnażały się jak szczury i tak też należało je tępić. Przecież to jeszcze nie przestępstwo, a co najwyżej wykroczenie. Mandacik sto galeonów i po sprawie. Ale nie, on by pewnie ją zabrał do Ministerstwa, przesłuchiwał i tak dalej i tak dalej. - Oj Dalgaard no daj spokój. Jeden bełt w rękę dla Ciebie to jak ukłucie komara. – krzyknęła prześmiewczo, kiedy usłyszała jego przekleństwo. Załadowała kuszę. Szybko zerknęła na swój stan oceniając go na dość dobry, ale nie śmiała wychylać się zza drzewa, które ułamki sekund później wybuchło, skutecznie wbijając w jej ubrania tonę drzazg. Trafiły również w jej dłonie i poharatały lekko twarz. No co za chuj. Szybko machnęła różdżką pozbywając się tych najbardziej drażniących i odsunęła się od dębu, który runął tuż obok niej o mało jej nie przygniatając. - A zabijać zwierzątek to nie można, pf. – zbulwersowanym tonem skwitowała powalenie okazałego drzewa. Stanęła naprzeciw aurora, lekko zgarbiona, czując jak kilka kropelek krwi spływa jej po policzku przeciwległym do tego pobliźnionego, prosto do ust które dość złowieszczo oblizała. Jej nagły zryw można było przewidzieć doskonale, ale w sumie czego się spodziewał? Dość silne, werbalne Everte Statum pomknęło w kierunku Nicolaia, a kiedy nie zadziałało to tuż za nim kolejne Incarcerous. Była świadoma, że on jest w stanie je odbić, bo jakby nie patrzeć siła fizyczna i magiczna były ważne w pracy aurora w przeciwieństwie do pomniejszych wymagań jak IQ buraka cukrowego. Ale o to właśnie chodziło. Kolejny bełt pomknął w jego stronę tuż przy obronie przed wylotem w powietrze.
Nicolai O. Dalgaard
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : zawsze co najmniej kilkudniowy zarost | mocny norweski akcent | blizna na lewej dłoni i po lewej stronie podbrzusza
Jedno stworzenie czy dziesięć, wiwern czy zwyczajny druzgotek – nie robiło to Norwegowi większej różnicy tak naprawdę; liczyło się przede wszystkim to, że popełniła przestępstwo, dopuszczając się kłusownictwa na terenie rezerwatu. Ktoś inny mógłby przymknąć na to oko, dać jakieś nic niewarte upomnienie czy nałożyć niewielką grzywnę pro forma i puścić wolno, bo to przecież tylko druzgotek, nikt się czymś takim nawet nie przejmie; miała jednak nieszczęście trafić na niego, cholernego służbistę, który od zawsze wychodził z założenia, że każde wykroczenie winno być ukarane tak, żeby karany faktycznie to odczuł i najlepiej poczuł się zniechęcony do recydywy, bo tylko wtedy egzekwowanie prawa miało naprawdę sens. W dziewięciu na dziesięć przypadków zwykle się sprawdzało; panna Vetscht była najwyraźniej tym dziesiątym, jak widać. Nie odpowiedział ani słowem na jej prześmiewczą uwagę, uznając to za rzecz poniżej jego godności. Odruchowo wzniósł niewidzialną barierę, gdy tylko poprzednie zaklęcie trafiło w cel, a powietrze momentalnie wypełniło się lecącym z impetem deszczem drzazg, chroniąc się przed poranieniem; głupio byłoby w końcu oberwać ‘rykoszetem’ własnej inkantacji. Skrzywił się odrobinę, gdy potężne drzewo runęło z hukiem; spełniło to swoje zadanie, owszem, bo Szwajcarka ponownie pojawiła się w polu jego widzenia, umykając przed lecącym na spotkanie z gruntem pniem, ale na pewno istniał mniej… inwazyjny sposób na osiągnięcie tego samego efektu. Pluł sobie w brodę, że dał się ponieść emocjom i pozwolił, żeby prywatne odczucia względem jasnowłosej kobiety wzięły nad nim górę. Chwilowo odsunął to od siebie, bo nie był to czas na podobne rozważania. Wykorzystał za to moment przerwy, żeby prostym, niewerbalnym episkey zaleczyć ranę. Ani na moment nie spuszczał z Aurelie chłodnego spojrzenia swoich niebieskich oczu, uważnie śledząc każdy jej ruch, dlatego na jej nagły zryw zareagował natychmiast. I tym razem przemilczał jej pełną żalu wypowiedź, skupiając się na skutecznej obronie. Protego ponownie spełniło swoje zadanie, chroniąc go przed wylotem w powietrze. Właśnie miał zamiar odpowiedzieć jej pięknym za nadobne i w tym celu zniósł swoją tarczę… tylko po to, żeby ponownie oberwać pociskiem z kuszy wystrzelonym moment po próbie wysadzenia go w powietrze, tym razem w lewy bark. Kurwa, jak mógł dać nabrać na coś tak taniego i to po raz drugi?! Zacisnął zęby, żeby nie wrzasnąć z bólu, który momentalnie rozlał się po jego ciele; jedynie jego twarz wykrzywił grymas z wyraźnymi naleciałościami wściekłości. Na szczęście zachował przy tym na tyle przytomności umysłu, żeby rzucić się od razu na ziemię, przeczuwając, że kobieta będzie chciała ten moment wykorzystać, żeby go potraktować kolejnym zaklęciem. Tym sposobem incarcerous przemknęło nad nim, nic mu nie czyniąc. Bez zwłoki, nadal będąc na ziemi, rzucił niewerbalnym contractio, celując w dłoń dzierżącą tą cholerną kuszę. Mając i różdżkę, i to mugolskie dziadostwo niestety miała nad nim pewną przewagę, którą musiał czym prędzej zniwelować.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
kostki:4 - Spędzasz nad jeziorkiem bardzo dużo czasu, ale z pewnością nie bezproduktywnie. Nawet, jeśli z początku Cię to nie interesuje, dość szybko odkrywasz jak fascynujące mogą być okoliczne rośliny. Niektóre z nich przedziwnie błyszczą, kiedy coś chlupocze w jeziorze (pewnie reagują na pobliskie syreny), a inne cicho syczą, gdy je zrywasz. Może masz o nich jakiekolwiek pojęcie, a może i nie, w każdym razie na pewno zrobisz z nich jakiś użytek, prawda? Zdobywasz punkt do kuferka z zielarstwa! Jeśli w ciągu miesiąca od napisania posta w tym temacie, przeprowadzisz wątek z dowolną postacią, zakładający wykorzystanie roślin zebranych przy oczku wodnym, otrzymasz dodatkowy jeden punkt z eliksirów oraz losowy eliksir, wybrany przez Mistrza gry lub Prefekta.
Nadal utrzymywała naukę wężoustości w tajemnicy; biorąc pod uwagę niezmiennie negatywny wydźwięk, jaki wywoływała w społeczeństwie ta umiejętność – wolała się z nią nie afiszować. Przynajmniej do momentu, w którym faktycznie jej nie opanuje. Jeszcze tego brakowało, by ktoś w swojej złośliwości próbował ją od tego zamiaru odwieść. Nie żeby opinia innych miała dla niej jakiekolwiek znaczenie, ale niechciane porady i głupie komentarze mogły być bardzo irytujące. Szczególnie dla kogoś jej pokroju, kto za ludźmi na ogół nie przepadał i z zasady postrzegał ich w większości za istoty okropnie denerwujące. Wąż opleciony wokół jej talii poruszył ogonem, w konsekwencji zacieśniając splot, czym zwrócił na siebie jej uwagę. Keyira uśmiechnęła się i uniosła dłoń, by pogładzić gada po trójkątnym łbie, po czym poprawiła spoczywający na kolanach podręcznik. Znalazła go w rodzinnej bibliotece zupełnym przypadkiem, ale okazał się prawdziwą skarbnicą wiedzy, jeśli chodziło o naukę mowy węży. Tak jak w przypadku nauki każdego innego języka, tak też w przypadku wężoustości nie było jednego konkretnego sposobu wypowiadania słów czy akcentu; każdy mówił po swojemu i ważnym było, by znaleźć swój własny styl, na którym można było budować podstawy. — Styl. Sssstyl. Sssssssstyyyyl — powtórzyła kilkukrotnie, zerkając kontrolnie na swojego podopiecznego, by sprawdzić czy zareagował na którąkolwiek formę, ale wąż jedynie przymknął ślepia i ułożył głowę na jej ramieniu. Cóż, istniało spore prawdopodobieństwo, że zdążył się już po prostu przyzwyczaić do jej amatorskiego syczenia. Najważniejszą i zarazem chyba najtrudniejszą sprawą było wypracowanie w sobie umiejętności zrozumienia węży, gdyż wyuczona wężoustość opierała się na naśladowaniu ich mowy, a tego nie dało się osiągnąć, jeśli nie wiedziało się co gady próbują przekazać i jakich słów do tego używają. Dziewczyna prześledziła wzrokiem ostatni akapit. Według autora książki, umiejętność ta przychodziła z czasem w trakcie nauki, najlepiej właśnie w towarzystwie jakiegoś gada i nie był to proces, który można było w jakikolwiek sposób przeskoczyć. — Ssssuper — mruknęła wyraźnie niepocieszona, wywracając oczami i wróciła do lektury. Jakkolwiek ciężko by nie było, Shercliffe nie zamierzała się poddawać. Czytała i notowała sobie co ważniejsze i ciekawsze rzeczy, które mogły jej pomóc. Wierzyła, że jest w stanie poradzić sobie na własną rękę. Ciężko było stwierdzić ile czasu spędziła nad syrenim oczkiem wodnym, powtarzając w głowie wyszukane materiały i powtarzając na głos listę słów, które autor w swojej uczynności wypunktował w podręczniku wraz z ich znaczeniem. O ile jej było wiadomo, nie istniał żaden konkretny słownik wężousto-angielski, z którego mogłaby skorzystać, a więc szczodrość tego magizoologa mogła okazać się naprawdę nieoceniona. Keyira nie zarejestrowała nawet dokładnego momentu, w którym jej pupil ześlizgnął się na ziemię i wpełzł między miejscową florę. Teraz, kiedy w końcu skończyła kolejny rozdział, odszukała gada wzrokiem. — Ssssa’el — zawołała, po czym wyprostowała się gwałtownie, prostując kręgosłup, gdy wąż uniósł łeb, obejrzał się na nią i zasyczał głośno. — Ssssa’el? — powtórzyła niepewnie, z naiwną nadzieją, a wąż zasyczał ponownie. Już miała krzyknąć tryumfalnie, ale w ostatniej chwili przyszło jej do głowy, że być może gad reaguje po prostu na swoje imię. Jego dotychczasowe syknięcia wciąż były dla niej niezrozumiałe. — Czy mógłbyś coś powiedzieć? — zapytała, ale Samael jedynie zmrużył swoje ślepia, odwrócił się i umknął w trawę poza zasięg jej wzroku. Shercliffe prychnęła głośno, bardziej jednak rozbawiona własną głupotą niż rozczarowana efektem swoich starań. Zatrzasnęła książkę i rozejrzała się po okolicy. Do tej pory nie zwracała uwagi na otoczenie, ale teraz przyjrzała się roślinom porastającym brzeg jeziora. Nie znała się na zielarstwie jakoś szczególnie, więc ciężko jej było stwierdzić czy mogłyby się do czegoś nadawać, ale z całą pewnością były magiczne, gdyż bardzo żywo reagowały. Po chwili namysłu brunetka wyciągnęła z torby sakiewkę i zerwała kilka okazów wraz z korzeniami. Uznała, że pokaże je komuś, kto zna się na zielarstwie albo na eliksirach, a jeśli okażą się nieprzydatne, odda je do cieplarni. — No dobra, wystarczy na dziś — mruknęła do siebie, schowała sakiewkę oraz książkę do torby, po czym odnalazła węża i podniosła go, by móc zabrać ze sobą z powrotem do rodzinnej posiadłości.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kontynuacja wątki ze Zrujnowanej Kapliczki Kostka:6 + parzysta
Spotkanie w kapliczce nie było ani przyjemne, ani intrygujące - oczywiście do czasu, kiedy spojrzenie zarówno Julii, jak i Felinusa wylądowało na znalezionej pelerynce niewidce. Nikt tak naprawdę nie wiedział, skąd się one tam wzięły, co nie zmienia faktu, iż mogły się naprawdę przydać. Cena krwotoku z nosa, kiedy to pomógł Julii za pomocą Haermorrhagia Iturus, zastanawiając się nad tym, czy również nie rzucić Transfusion, była odpowiednia. Był parę razy na Nokturnie i naprawdę wiedział, ile taki przedmiot może kosztować; w sumie dzierżyli razem całkiem niezłą kwotę, byleby jej jakimś cudem nie zgubili. Niemniej jednak plany na jego użycie, na wykorzystanie w niecnych celach, zaczęły gdzieś się rodzić po kopułą czaszki, a przynajmniej takie wrażenie odczuwał sam Lowell. Nie musiałby nikogo prosić o dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych. Mógłby udać się do Zakazanego Lasu celem zdobycia paru składników na eliksiry... i o ile nie pije, o tyle te dwie opcje wydawały się być na tyle kuszące, iż nie potrafił z nich w żaden sposób zrezygnować. Rodziły się, a on ich nie wybijał; zamiast tego pozwalał im korzystać z siły własnych wyobrażeń, przyczyniając się do zwiększonego poczucia bezkarności wobec funkcjonującego statusu szkoły. — No tak, słynna rzeczka godryńska. — uśmiechnął się mimowolnie, bo tak ją właśnie nazywał. Początkiem każdego miesiąca ludzie wybierali się do niej jakoby idąc szlakiem pielgrzymki, byleby coś zyskać - w tym również i on, ale o porze, która raczej powodowała, że przy stale płynącej wodzie było wyjątkowo mało osób. — I co, udało ci się coś znaleźć ciekawego? Jakieś większe kamienie szlachetne? — proste zapytanie, pozbawione złośliwości, kiedy to wbił tęczówki we własne podeszwy butów, przedzierając się poprzez kolejne chmary roślin i drobnych insektów, które od czasu do czasu przylepiały się do jego kurtki. Bezsprzecznie je usuwał, byleby nie uznały jego kurtki za coś, co może być kolejnym, ciekawym domem. Zielarze byliby ewidentnie zachwyceni, ale nie on - on woli rzeczy, które go raczej nie pożrą. I chociaż z ONMS szło mu, o dziwo, całkiem nieźle, o tyle jednak kontaktu z niebezpieczną zwierzyną zwyczajnie unikał, będąc świadom mocy, jaka w niej potrafi drzemać. Mimo swojego braku ostrożności, w niektórych sytuacjach wykazywał instynkt samozachowawczy; nie bez powodu, zauważając na horyzoncie w rezerwacie dziwne oczko wodne, podszedł do niego z ostrożnością, dostrzegł w oddali, mimo braku okularów, istotę znajdującą się tuż przy jej brzegu. — Jak myślisz, co to może być? — zastanowił się, muskając własnymi opuszkami palców drewniany patyczek, by potencjalnie móc wyzwolić z niego posiadaną w sygnaturze magicznej magię. Wystarczyło delikatnie przybliżyć się do obiektu, by mogli zauważyć syrenę, której ogon był cały zakrwawiony. — Syrena. — smuga czerwonej posoki skutecznie barwiła rośliny porastające dziwne oczko wodne, jakoby stając się jednocześnie ich nawozem; syrena natomiast, widząc ich, poczęła bardziej się poruszać, tudzież wierzgać. Niczym zwierzę, spłoszone, zranione, od czasu do czasu wlepiając w nich swoje charakterystyczne, przestraszone poniekąd oczy; źrenice skutecznie dawały poznać reakcję organizmu. Kojarzyła mu się z tym samym widokiem, co w Luizjanie, dlatego nie bez powodu przystanął na chwilę w miejscu, walcząc ze samym sobą. Chciałby się zemścić. Cholernie, chciałby. Obrzezać ze skóry, rzucić Sectumsemprę, przelać szalę goryczy. Za utratę, za blizny, za wszystko, kiedy to przypominał sobie wygrzebujące się w mule istoty, gotowe pożreć jego i Violettę, gdyby tylko nadeszła taka okazja. Trzymał na wodzy swoje emocje, nie pozwalając na to, by Brooks poznała, iż coś jest nie tak - iż coś musi być nie tak. Mimowolnie nawet bóle fantomowe dały się we znaki, kiedy to na nią spoglądał; na biedną, zakrwawioną przedstawicielkę trytońskiej społeczności. Nie wyglądała na dziką, nie wyglądała na kogoś, kto chciałby im zaszkodzić, ale nadal, piętno przeszłości odzywało się w nim skutecznie, zanim postanowił kompletnie odciąć się od tego, co mówiła mu nienawiść - kiedy światła gasną, robi się niebezpiecznie. — Nic ci nie zrobimy. Chcemy ci pomóc. — powiedział, próbując ją do siebie przekonać, niemniej jednak bez konkretnego efektu. Trytońskim posługiwał się już w miarę gładko, jako że miał okazję się nim posługiwać dość często, ale nadal jakoś kaleczył język i tym samym przyczyniał się do dziwnych sytuacji. Tym bardziej, że sylaby, które wypowiadał, na powierzchni brzmiały po prostu śmiesznie; syrena nie zareagowała jednak spokojnie; wysyczała słowa, zamiast wypowiedzieć je w normalny sposób, jakoby przepełniona żalem oraz złością. — Zostawcie mnie. Nie chcę waszej, ludzkiej pomocy. — spojrzała złowrogo w stronę Felinusa oraz Julii, by następnie ponownie zanurzyć głowę pod wodą i tym samym nabrać trochę powietrza za pomocą własnych skrzeli. Nie chciała ich pomocy, nie chciała niczego - widać było nienawiść do człowieczeństwa, jakoby to właśnie oni byli jej oprawcami. — Nie chce pomocy, ale za niedługo się wykrwawi. — westchnął ciężko, nie zmniejszając w żaden sposób dystansu, by tym samym chwycić w dłoń pewniej różdżkę i wykonać proste zaklęcie leczące - Haermorrhagia Iturus. Charakterystyczny ruch nadgarstkiem przyczynił się do zatrzymania krwawienia ze srebrnego ogona istoty podwodnej, która to wcześniej wyraźnie zaznaczyła, iż nie potrzebuje żadnego wsparcia. — Wcześniej peleryna niewidka, teraz syrena, a potem, jak myślisz, co będzie? — zapytał się, spoglądając na nią przez chwilę, jakoby szukając odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, by następnie przejść do leczenia istoty.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kolejnym punktem na ich mapie dziwności było syrenie oczko wodne. Może tam będzie się działo coś ciekawszego, bo choć krwawy gejzer nie był przyjemnością, w przeciwieństwie do niespodzianki w postaci znalezionych peleryn, to emocji było przy tym tyle, co przy grzybobraniu.
Julia, tak jak Puchon, również miała swoje ambitne plany względem nakrycia. Czarna magia nieszczególnie ją interesowała, czego nie można było powiedzieć o składziku na składniki. Z pomocą peleryny mogłaby się zaopatrzyć w ciężko dostępne zapasy na mniej lub bardziej nielegalne eliksiry. No i mogłaby zwiedzić wiele zniedostępnych miejsc, takich jak zakazane piętro, zakazany las, czy co tylko jej wpadnie do kruczej główki. Pieniądze nieszczególnie ją interesowały, możliwości płynące z anonimowości, jak najbardziej.
Kiedy Lowell zapytał ją o dotychczasowe sukcesy w poszukiwaniu wodnego majątku, uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Oczywiście, wyłowiłam ostatnio wielki kamień, który francuzi pieszczotliwie nazywają La Turd. Niestety nie jest wart zbyt wiele.
Kiedy dotarli do oczka, od razu rzuciła im się w oczy sylwetka nad jednym z brzegów.
- Wygląda jak syrena. Nie jestem mistrzynią z ONMS, ale jak na moje, to nie powinna tak krwawić– stwierdziła i kątem oka zerknęła na towarzysza. Dostrzegła tym samym cień złości, który pojawił się na jego licu i błyskawicznie zniknął, przykryty maską spokoju, którą dobrze znała. Odnotowała to w pamięci, ale nie zapytała. Nie jej sprawa.
Ostrożnie zbliżyli się do rannej istoty, a po chwili Lowell zaczął z nią… rozmawiać.
- No nieźle – pokiwała w myślach głową w wyrazie uznania. Nie chce pomocy, ale za niedługo się wykrwawi.
Kiedy usłyszała słowa chłopaka, pokiwała głową w…rozbawieniu? Nie bawiła jej może cała ta sytuacja, ale jej absurd. Oto bowiem u ich stóp leżała ranna, dogorywająca istota bez najmniejszych szans na przeżycie, a mimo to jej cholerna duma kazała jej wybrać śmierć zamiast pomocy z rąk młodych czarodziejów.
- Powiedz w takim razie Pani Arielce, że jak tak dalej pójdzie, to za chwile będzie ex-Arielką. – Wyciągnęła różdżkę, gotowa w każdej chwili opatrzeć jej rany. Jej znajomość magii leczniczej nie była tak imponująca, jak Puchona, ale potrafiła wyczarować bandaż, a to już coś.
I tak się właśnie stało. Lowell wyleczył rany na ogonie syrenki, a Krukonka sprawnie ten ogon obandażowała i nawet dorzuciła zaklęcie wodoodporne, żeby rana nie zamokła. Była z siebie niezwykle dumna. Ona, zwykła Krukonka, została właśnie bohaterką, ratującą trytoński lud przed wyginięciem. Tam na dole postawią im za to pomnik i złożą ofiarę w ich imieniu, nie ma co.
Kiedy Felek zapytał ją o to, jakich kolejnych przygód się spodziewa, nie odpowiedziała od razu.
- Mam wrażenie, że to nie była jedyna rybka, jaką dziś spotkamy – powiedziała w końcu. – Widziałeś te rany? To raczej nie było żadne zwierzę, tylko jakieś tępe narzędzie, a ludzi tu nie uświadczysz. Mam wrażenie, że miała tu miejsce jakaś trytońska potyczka i że ofiar może być więcej. Choć nie obraziłabym się za kolejną pelerynę. Z moim szczęściem pierwszą zgubię albo rozedrę na jakiejś gałęzi w Zakazanym Lesie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy z nich posiadał inne myśli, inne struktury, do których mogli się odwoływać. Sam Felinus niespecjalnie interesował się tak naprawdę eliksirami, kiedy to nie widział w nich w pełni swojego potencjału. Każde spoglądanie na składniki kończyło się żmudną pracą w postaci ich rozdrabniania, wrzucania w odpowiedniej kolejności do kociołka, podtrzymywaniu odpowiedniej temperatury... ten sam, żmudny proces. Rutyna. Uzdrawianie pozwalało mu na zapoznanie się z naprawdę wieloma przypadkami, gdzie mógł trenować swoje umiejętności, nawet jeżeli empatia u niego nie była zbytnio widoczna na pierwszy rzut oka. Ewentualnie, w związku z ostatnimi ćwiczeniami czarnej magii, mógł połączyć dwie dziedziny jednocześnie, rzucając zaklęcia zakazane i tym samym leczyć samego siebie w związku z brakiem innego obiektu do testowania. Brutalne, ale czego nie robi się w imię nauki? No właśnie. Sam już nie zwracał uwagi na blizny, którymi się odznaczał już wystarczająco. Zajrzenie w jego oczy mogło tak naprawdę przyczynić się do zauważenia tylko i wyłącznie własnego odbicia; nie znajdowało się w nim żadne dno. — Ja tylko jakieś marne okruchy. Nigdy nie miałem szczęścia do tamtejszych łowów. — powiedział, podnosząc ostrożnie kąciki ust do góry, jakby wyczekiwał jakiegoś ataku, gdy zbliżyli się punktu, który obrali sobie za następny; dziwne, syrenie oczko wodne. Sylwetka biednego stworzenia, siedzącego przy jej krańcu, zdająca się posiadać problem w postaci obrażeń, nie wydawała się być dobrym omenem. — Też tak uważam. — może to był okres? Przeklął samego siebie na duchu za ten niskich lotów żart. Zagłuszenie wystrzałami własnych, pędzących myśli powodowało, iż na początku nie myślał racjonalnie. Nie chciał być mściwą osobą, która przyczyni się do naznaczenia poniekąd klątwą danej społeczności, niemniej jednak naprawdę trudno było mu się powstrzymać przed jakimikolwiek słowami złości, szyderczymi i pozbawionymi ciepła ogniska domowego. Musiał się odciąć; musiał wziąć nożyczki we własne dłonie oraz prostym ruchem narzędzia zniszczyć dotychczasową więź, by potem z powrotem ją przywołać. Im więcej razem tak robił, tym bardziej już nie widział skutków własnych działań. Może gdzieś tam ginął, kawałek po kawałeczku, ale nie zwracał na to uwagi - przyzwyczajenie przeszło do codzienności tak samo jak ból. Złamania nie robiły na nim już żadnego wrażenia. — Chciałabyś kiedykolwiek zobaczyć testrale? No chyba, że je już widzisz. — zapytał, być może od niechcenia. Do tego zaliczałaby się śmierć tejże istoty. Antropomorficznej, posiadającej duszę, inteligentnej. Mała cena, by po prostu przyglądać się temu, jak umiera w męczarniach. A może trauma na całe życie? Zauważył reakcję Julii i w sumie to się nie zdziwił. Nie bał się podejść jednak do syreny bliżej, czując, jak ta skierowała w jego stronę swoje ostre pazury. Te przecięły z niezwykłą dokładnością kurtkę moro, a z rąk zaczęła sączyć się krew; nie bał się niczego. Tyle razy, ile udało mu się uniknąć śmierci... nie może się do niej przyczynić znajdująca się w stanie agonalnym syrena. Nie syknął, nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Zamiast tego gardło opuściły kolejne słowa. Przechylił delikatnie głowę, mrużąc oczy. — Jeżeli jesteś gotowa mnie zabić, to śmiało, zrób to. Zemścij się na gatunku ludzkim, tak jak ja bym to zrobił tobie. Ale nie chcę. Czasami trzeba zachować godność; pozwól nam po prostu działać. — stanowcze słowa, aczkolwiek zahaczające o spokój, wydobyły się z jego gardła, kiedy to nawet schował swoją różdżkę do kieszeni. Wiedział, iż Brooks nie będzie wiedziała, o czym mówi, ale atmosfera powagi, jaką wokół siebie zrobił, spowodowała, że syrena zastygła w ruchu, spoglądając mu głęboko w oczy. Po tym, o dziwo, uspokoiła się, choć nadal, bardzo niechętnie pozwalała spoglądać na ogon. — Możesz podejść. Raczej nie ugryzie. — dodał spokojnie, na chwilę odwiązując zastosowane przez nią bandaże, by tym samym rzucić jedno ze silniejszych zaklęć uzdrawiających. Vulnera Arcuatum... skupił się, by przypadkiem tego nie zepsuć, ale ruch nadgarstkiem był tak sprawny, że głębokie rozcięcie ogona, poprzez posiadane umiejętności praktyczne, całkowicie się zasklepiło. Dosłownie. Wcześniej przemył naprędce obrażenie wodą. — Sugerujesz, że gdzieś nieopodal jest druga? — zapytał się, rzucając potrzebne czary. Powoli, aczkolwiek subtelnie - jakby ruch narzędziem został cofnięty do stanu początkowego. Zero śladu. — Albo łowcy lub przemytnicy. Jakby nie było, łuski i krew są dość... cenne. Może nawet i cenniejsze od jednej istoty niż pelerynka niewidka. — znał ceny. Znał wiele rzeczy, wiedział wiele informacji, kolekcjonując je pod kopułą czaszki. Starał się nie zatrącać tym własnej głowy; potem poprawił wcześniej nałożony bandaż przez Julkę, kiwając w jej stronę z uznaniem, zanim przyłożył różdżkę do skóry syreny i użył Transfusion. Nawet jeżeli oberwał tym razem ogonem, czując stłuczenie na łydce. No cóż. Życie bywa okrutne. — Moja siostra... też tutaj jest. Gdzieś na powierzchni. Ranna... — wycedziła przez zęby, spoglądając na Julię wzrokiem już spokojniejszym, ale nadal, niepewnym. Felinus zwrócił na to uwagę, aczkolwiek, rozglądając się dookoła, nikogo nie zauważył, kiedy przetaczał krew przedstawicielce trytońskiej społeczności. — Jeżeli zatęskniłaś za drugą rybą, to mamy drugą ofiarę potyczki. Podobno gdzieś dookoła jest. Jak się nie boisz, to możesz to sprawdzić. — zapewnił ją, być może stawiając jej wyzwanie znalezienia drugiej istoty. A może po prostu nie bał się jej puścić samej; na pewno podwodne stworzenie nie mogło uciec zbyt daleko i musi znajdować się gdzieś w okolicy.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Świetna dedukcja, Sherlocku – pochwaliła się w myślach, kiedy Felek uciął sobie z ranną istotą kolejną pogawędkę, a ta potwierdziła, że gdzieś w pobliżu jest kolejna ranna syrena. Choć nie mogła powiedzieć, że cała ta sytuacja ją bawiła. Sami wprosili się do magicznego środowiska, mając być zwykłymi obserwatorami, poszukiwaczami niezwykłych artefaktów. A tymczasem byli zmuszeni wcielić się w postaci medyków, ratujących życie pokiereszowanych syren, będących na krawędzi życia i śmierci. Nie wiedziała, czy to jakaś trytońska wojna, a może faktycznie kłusownicy. Fakty były takie, że gdzieś tam leżała kolejna ranna istota, potrzebująca pomocy.
- Jasne, zajmij się Arielką, a ja poszukam jej siostry – odpowiedziała z lekką ulgą. Nie, żeby towarzystwo Puchona jakoś jej wadziło, zwłaszcza że to on posiadał fach w ręku, ale ucieszyło ją zaufanie, którym ją obdarzył. A przynajmniej lubiła myśleć o tym, że tak jest, bo motywy Lowella były znane tylko jemu.
Cieszyła się również dlatego, że miała okazję sprawdzić się w sytuacji kryzysowej, całkowicie sama, bez konieczności przyglądania się poczynaniom starszego kolegi, zdejmującego bandaże, które założyła zbyt wcześnie.
Jako że zapanował już niespokojny półmrok, wyczarowała niewielką kulę światła za pomocą lumos sphaera i ruszyła przed siebie zarośniętym brzegiem. Liczne kępy wodnych chwastów nie zniechęcały jej, ale znacznie utrudniały normalne chodzenie, przez co dojście na drugi brzeg jeziora zajęło jej dobre kilkanaście minut. Niespodziewanie usłyszała chlupot, dobiegający z pobliskich wodnych chaszczy. Wycelowała w tamtym kierunku kulą światła i dostrzegła kolejną syrenę. Ta miała mniej ran ciętych od siostry, ale za to głębszych, przez co krwawiła dużo obficiej. Twarz miała pobladłą i wykrzywioną w grymasie bólu i nienawiści.
- Spokojnie, spokojnie – powiedziała najłagodniej, jak potrafiła, schowała różdżkę do kurtki i z rękami podniesionymi do góry, ruszyła powoli w kierunku rannej syreny. Naiwnie wierzyła, że taka postawa udowodni rannemu stworzeniu, że ma dobre intencje. Zbliżyła się do niej na niecały metr, przyłożyła zimną dłoń do rannego ogona i w tym momencie syrena zaczęła agresywnie wierzgać pokaleczonym ogonem. W ruch poszły również pazury. Gdyby nie refleks podrasowany do granic możliwości unikaniem tłuczków, skończyłaby poraniona jak Lowell. Na szczęście skończyło się tylko na wylądowaniu tyłkiem w wodzie. - Lowell! Znalazłam ją! – krzyknęła. Nie wiedziała, czy chłopak ją słyszy ani za ile dotrze, a syrena wyglądała na taką, co to już płynie tunelem w stronę światła. Musiała działać, choć jej wiedza medyczna ograniczała się do podstaw. Postanowiła więc improwizować.
- Drętwota – szepnęła, celując w syrenę, a ta momentalnie zesztywniała.
- Nie spodoba ci się to i będzie bolało – ostrzegła ją, choć ta i tak nie rozumiała ani słowa. Mówienie do syreny uspokajało ją jednak i pozwalało się skupić na wykonywanym zadaniu.
Wyciągnęła stworzenie na brzeg i zaczęła przyglądać się ranie. Była głęboko, bardzo głęboka. Od zapachu krwi i posoki zrobiło jej się niedobrze, ale kilka głębszych oddechów oddaliło widmo wymiotów.
- Nox - zgasiła kulę światła i szybko wyczarowała większą. Musiała działać szybko i skutecznie, a nie mogła tego robić po omacku.
Najpierw oczyściła dokładnie ranę z mułu, krwi i wodorostów za pomocą Astral Forcipe, a następnie połączyła ze sobą przeciwstawne brzegi tkanki za pomocą zlepu. Nie było to może najbardziej fachowe udzielanie pomocy, posługiwała się w końcu zaklęciami ogólnodostępnymi, a nie medycznymi, ale musiała improwizować, nie miała wyjścia. Kiedy brzegi tkanki się ze sobą złączyły jak po założeniu prowizorycznych szwów, wycelowała w ranę kolejnym zaklęciem - Perriculum. Snopy czerwonego światła zetknęły się z ciałem, a w powietrzu poczuć można było swąd przypalanych mięśni. Cóż, przynajmniej rana przestała krwawić.
- Przepraszam, lepiej nie potrafię – powiedziała do syreny, która z bólu straciła przytomność.
Teraz kiedy rana była zasklepiona i wypalona, raz jeszcze oczyściła ją zaklęciem, po czym dokładnie obandażowała pokiereszowany ogon. Będzie po tym blizna. I bolesne wspomnienia, dla każdej ze stron.
Julia złapała syrenę za ramiona i weszła z nią po pas do wody. Ranna istota unosiła się na jej powierzchni, wciąż nieprzytomna, dlatego przezornie wyszła na brzeg i dopiero z bezpiecznej odległości ocuciła ją za pomocą rennervate. Z ulgą przyjęła fakt, że syrena żyje. Nie była zachwycona całą tą operacją. Zamachnęła się ogonem, rozpryskując wodę dookoła, krzyknęła do niej coś po trytońsku i szybko zniknęła w odmętach zimnej wody. Krukonka tymczasem przysiadła na brzegu, wyciągnęła z kurtki przemoczoną paczkę papierosów, osuszyła je zaklęciem i odpaliła. Co tu dużo mówić. Sytuacja, w jakiej się znalazła nie była przyjemna i miała nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała znaleźć się w podobnej. I nawet słodka nikotyna tańcząca w jej płucach, nie była w stanie powstrzymać drżących dłoni.
/zt x2
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Niekiedy trzeba złączyć losy dwójki czarodziejów, aby się spotkali i doznali jakiegoś ekscesu. Tym razem sytuacja będzie o tyle banalna, co w życiu Wacława bardzo prawdopodobna. Ten chodził po lesie i szukał inspiracji, aby zrobić cokolwiek, co odgoni go od nauki. Pobudki nie musiały być przecież słuszne! Ostatnie ciepłe dni roku zobowiązywały przecież do jakiejś realizacji swojego "ja". Wiadomo - jest ładna pogoda to nie można siedzieć w domu. Nawet naturaliści mieli w swojej poetyce coś o tym, ze fakty muszą mieć w sobie wartość, aby być rzeczywistymi i wynikało to z jakiejś aksjologii? Nie wiem, ale brzmi to jak bzdura posłyszana na wykładzie z Historii Magii czy tam innych Starożytnych Run, których Wacław dotykał się jedynie wtedy, kiedy musiał. Czyli jak ktoś go zaciągnął do sali lekcyjnej siłą. Co nie jest trudne, kiedy w Hogwarcie robi się za niziołka. Zatem Puchon łaził po lesie. Usiadł sobie na kamień. Zaczął pisać wiersz. Spierdolił się ze skarpy. Nie umarł i stwierdził, że napiszę o tym wiersz, bo przynajmniej coś ciekawego się zadzieje. Oczywiście - jego twórczość należała do tej wysnutej z rymów, gdyż w takowe trzeba potrafić. Być obytym z warsztatem, a nie udawać naturszczyka. No i kiedy tak własnie Wacuś staczał się na tym kamieniu to dołączyła do niego postać, którą w głowie nazwał sobie Heniem. Prostując: chciał napisać wiersz o tejże przygodzie, ale nie zrobił tego, bo objawiło mu się towarzystwo. Na obcego czarodzieja Wodzirej tylko spojrzał przepraszająco, a skrucha na jego twarzy zdawała się go rozgrzeszać z tego, iż nie potrafi wydobyć z siebie ani słowa.
Severus A. Morrow
Wiek : 34
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.87 m
C. szczególne : Wygląda na zmęczonego| roztacza wokół siebie smród papierosów| ma zarost |blizna na lewym ramieniu po ugryzieniu wilkołaka, i dużo blizn o tym w karcie
Dzikość to ona go tu ciągnie. Po dolinach, lasach i rezerwacie należącym do Shercliffe'ów. Rodu mającym za sojuszników zwierzęta a za wrogów Fairwynów. Zna na pamięć każdy zakamarek puszczy i to syrenie oczko wodne. Jest tu niebezpieczne, jak wszędzie, gdy zapuszczasz się na tereny nienależące do twoich stóp. Co tu robi? Od tak dawna piastuje stanowisko łowcy istot magicznych i stworzeń; zawsze czujny, jakby zamknięty w rzeczywistości kat i ofiara. A jednak aura szacunku do przyrody, jaką roztacza wokół siebie, jest odczuwalna, tak że i ta dzikość traktuje go jak swego. Trzyma się niedaleko jeziora, gdzieś słysząc hałas, tam też pada jego wzrok. Mężczyzna, chłopiec, dzieciak... Nieuważny, spada, ale podnosi się, oszczędzony a może głupi szczęściarz. Twarz Severusa na ułamek sekundy przybiera nieludzki wyraz. Nie jest przyzwyczajony do towarzystwa ludzi oddalonych od swoich siedlisk. Ma ochotę wyszczerzyć się jak nieujarzmiony wilkołak, niedługo pełnia. Wszystko przychodzi mu z trudem. Powstrzymuje się jednak. Pozwala, aby powietrze przeszło przez jego nos, aż do płuc. - Niee...Nie jest tu bezpiecznie dla takich jak ty.- Mówi, z początku ochrypły głos go zawodzi, ale następnie wydobywa słowa, które przychodzą mu ciężko. Nie przywykł do rozmów. Przekrzywia głowę, jakby chciał strzelić kilkoma kręgami w szyi, a może to odruch mimowolny zdenerwowania, zaskoczenia, złości, że ktoś śmiał spaść z kamienia i się nie zabić.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Gdyby obcy facet z ochrypłym głosem i zarostem zaczepił go w środku lasu jeszcze rok temu to Wacław niczym baranek dałby mu się wykorzystać i nawet zabić. Gorzej, że jego morderca nosiłby po tymże czynie straszne znamię jakiejś magicznej wenery. Te bardzo lubiły czepiać się Puchona w najlepszym okresie jego życia. To znaczy... co? W wyuzdanym okresie jego życia, tak, z pewnością tamta myśl tak miała brzmieć od początku. Niemniej teraz, kiedy Wodzirej musiał się starać przez odpowiednią pozycje w społeczeństwie - myślał o ludziach nieco inaczej niż mięsie do ruchania. Głównie bał się obcych mężczyzn o ochrypłym głosie w środku lasu - Przepraszam? - Zapytał bez wiedzy czy ma czuć się teraz wielce winnym, czy przypadkiem nie błagać o wybaczenie. Do tej pory nie czuł się źle z tym, że prawie oddał życie jakiejś puszczy. Jednak lekkie oszołomienie, świeżo wpojona niepewność w serce i pretensja w cudzym głosie. No to już trochę mieszanka, co nie wprawia człowieka w skowronki. I zanim Wacław zdołał dopowiedzieć więcej słów bądź pomyśleć, co mógłby dodać - usłyszał syczenie węża obok swojej nogi. Wystraszył się jeszcze bardziej i mijając wielce nieporadnie mężczyznę, wpadł do jakiejś łódki uczepionej brzegu. Dosłownie wpadł, bo od gładkiego wejścia było to dalekie. - Przepraszam - powtórzył raz jeszcze, czując się potępiony przez swoje zachowanie. Głowię spuścił w dół, a bezsilność goszcząc w okolicy płuc sprawiała, że chciało mu się płakać. Zarazem chciało mu się śmiać.
Severus A. Morrow
Wiek : 34
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.87 m
C. szczególne : Wygląda na zmęczonego| roztacza wokół siebie smród papierosów| ma zarost |blizna na lewym ramieniu po ugryzieniu wilkołaka, i dużo blizn o tym w karcie
Niepokój to on przychodzi, gdy znajduje się w pobliżu ludzi. Rozprzestrzenia się niczym zaraza, kując w serce rosłego mężczyznę, mającego za sobą już trzydzieści dwie wiosny. Zarost, potargane włosy i ten nieznośny dym, który drażni wszystkich i wszystko wokół, całkowicie odbierają mu urok osoby sympatycznej, a na pewno daleko przyjaznej. Dzikus w skórzanej kurtce, która tylko chroni jego górną cześć ciała przed jesiennym chłodem. Podarte, ciemne dżinsowe spodnie to chyba już dawno nie ostatni krzyk mody. Mógł budzić tylko strach, zniesmaczenie lub odrazę. Wpatruje się w nieznajomego pełen czujności. Instynkt łowcy od niego tego wymaga, ale także lata pracy w pogoni za nieokiełzaną zwierzyną; ludzie jednak są bardziej niebezpieczni, nieprzewidywalni. Dlatego ani na moment nie spuszcza z oczu młodego mężczyzny. Spostrzegawczość tę umiejętność zdobył z wiekiem, szlifował ją w cierpliwości i pokorze, dlatego nim nastąpił syk, kątem oka widzi ruch, a jednak gwałtowny gest chłopaka, powoduje, że Severus odskakuje mimowolnie, jak najdalej od niebezpieczeństwa, jakie kryje się za bliskością. Nie gadem, który ostrzega przed intruzem mającym czelność wejść na jego drogę. Przekrzywia głowę niczym kundel, zastanawiający się nad dźwiękiem nieznanego pochodzenia. - Nie hałasuj, one tego nie lubią.- Jego głos jest szorstki od chrypy, ale cichy. Zbliża się ostrożnie do łódki, nadal bacznie obserwując nieznajomego, zachowując wyczuwalny dystans i obawę przed jego nieokrzesanymi manewrami.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chciał znów przeprosić. Tym razem za hałasowanie, ale to wiązałoby się z jakimś logicznym błędem. Teraz błagałby o wybaczenie przez hałas, który uczynił. Później, że mówi, przepraszając, a na koniec za swoje nierozgarnięcie, czego dałoby się uniknąć milczeniem z samego początku. Stąd Wacław wytrzeszczył oczy w geście na skraju przeprosin i załamania sytuacją. Przeprosin, aby nic nie mówić. Załamania, gdyż nie jego winą było zjebanie się z jakieś głupiej skały oraz strach przed wężami. W gruncie rzeczy lasy skrywały milion żyjątek, których Puchon lękał się niemało. Głównie kleszczy. Te do tego stopnia wjechały mu na beret, że przechodząc pod drzewem w środku Londynu dopada go wrażenie, iż mały krwiopijca wbija w niego swoje kły, zarażając boreliozą. Dlatego Puchona sytuacja złamała w połowie. - Z całym szacunkiem - dodał z lekka oburzony, ale jego słowa kryły w sobie śmiech. Słowa pozornie poważne, do których wystarczył jeden impuls, by cała śmieszność sytuacji została uwolniona. Chociaż mówił teraz szeptem. - Z całym szacunkiem - obecnie mówił tonem niedorzecznym, ale już normalnym głosem. - Ale słuchanie pouczeń od kogoś, kto wodzi za sobą dymek papierosowy godny wypalony trzech paczek strasznego tytoniu chyba wychodzi na hipokrytę? Po pierwsze: palenie zabija. Po drugie: palenie zabija Planetę. Pomijając już hodowanie całych plantacji to dym papierosowy wydziela do atmosfery więcej zanieczyszczeń niż samochody. - Chciał nawet tupnąć nogą, ale zachwiał się i upadł tyłkiem na ławeczkę w łódce. - Chciałem powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, a moje uczucia zostały zranione. - Założył na siebie ręce, ignorując, że własnie ochrzanił swojego potencjalnego mordercę za to że niszczy środowisko na podstawie tego, że śmierdział. Mógł nie śmierdzieć, wszystkim żyłoby się lepiej.
Severus A. Morrow
Wiek : 34
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.87 m
C. szczególne : Wygląda na zmęczonego| roztacza wokół siebie smród papierosów| ma zarost |blizna na lewym ramieniu po ugryzieniu wilkołaka, i dużo blizn o tym w karcie
Ten chłopak jest dziwny, chociaż wygląda całkiem zwyczajnie jak na młodego mężczyznę z wąsem. Tak się powtarza widocznie w obawie, że jego pierwsze wypowiedziane słowa nie zostaną zrozumiałe, a może to coś innego jego styl lub zwyczajne ludzkie emocje? Severus obserwuje, bo to mu wychodzi najlepiej. Nie wie, czy ma spodziewać się niebezpieczeństwa ze strony nieznajomego, w końcu to syreniego jeziora powinni się bać, ale są na brzegu. Nawet jest jakaś łódź, chyba nadająca się na wyprawę — nieduża i w tym największy problem. - Nie chciałem. - Wypowiada, swoje słowa już nie przyglądając się dzieciakowi, a dryfującej łajbie. Ale czego nie chce? Umrzeć? Zatruć planetę? Nie, całkowicie się tym nie interesuje, przyszłość jest odległa, na razie. Uśmiecha się, a nawet z jego ust wyrwa się cichy, krótki śmiech. - Przepraszam.- Teraz to on postanawia, błagać o przebaczenie może świat, który zatruwał swoim nieznośnym nałogiem, albo o te uczucia chłopaka, które tak zszargał swoją postawą. Zbliża się do łódki i nim chłopak zdąży zareagować, odpycha ją od brzegu i wskakuje do niej, całkowicie wiedząc, co ryzykuje. - Wiem okropny nałóg, ale tak ciężko się go pozbyć. - Jego szczerość, chociaż mało wylewna rozbrzmiewa na chwile między nimi. Wyciąga różdżkę, używa prostego zaklęcia, zmuszając łódkę do leniwego poruszania się po jeziorze. Siada naprzeciwko nieznajomego, którego właśnie porwał na środek syreniego oczka wodnego. Niewielkie jezioro, a jednak głębokie, gdy się do niego wpadnie, a niebezpieczeństwo kryje się w postaci wirów niż syren czy trytonów niosących bywa, że pomoc lub psoty nie zawsze przyjemne, a jednak to dzikie istoty, dlatego tak bardzo trzeba uważać, będąc z dala od domu. - Jesteś jednym z tych dzieciaków Shercliffe'ów? - Pyta, bo to przecież ich rezerwat. Może pochopnie chciał się go pozbyć na przywitanie.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nieśmiało uspokoił swój nieokrzesany wybuch emocjonalności i potok słów. Czy żałował? Nigdy w życiu, niemniej zrobiło mu się nieco głupio. Nie wypadało robić takich rzeczy, wszak Puchoni mieli swoje cnoty, których się trzymali. Zatem co więc się stało w głowie Wacława? Przede wszystkim wydarzył się strach połączony z nieodzownym poczuciem braku szacunku. Drugim było poczucie hipokryzji ze strony starszego mężczyzny. Przecież albo dbamy o środowisko całkiem, albo nie dbamy w ogóle. W końcu nie można być trochę w ciąży. W niej się jest bądź się nie jest. - Paskudny nałóg - przyznał, zakładając na siebie dłonie. Przez kolejny strach, który pojawił się, kiedy łódka odbija od brzegu, a również przez sam nieprzyjemny chłód, który emanował niespokojne od tafli wody. Wacław nie lubił słodkich akwenów. Pojawiały się znikąd w środku lasu, roszcząc sobie prawo do majestatu i szacunku. Zagubiony człowiek nie wiedział, co może z tym zrobić. Cieszyć się? Uciekać? Albo może wejść do przypadkowej łódki z jeszcze bardziej przypadkowym typem, uśmiechać się do niego i liczyć na cud, że dopłynie się do brzegu, na którym nie ma węży? O! Tak, ten plan brzmiał świetnie. Cóż złego mogłoby się stać na małym kawałku niepewnej zbitki drewna? Brzmi świetnie, każdy powinien to przeżyć chociaż raz. - Co? Nie-e - zmarszczył brwi, widocznie rozbawiony. Jacyś jego znajomi u Shercliffe'ów pracowali, stąd kojarzył całą familię. - Jeśli subtelnie chcesz się zapytać jak się tu znalazłem to powiedziałbym, że mnie porwałeś - no, jak chuj, zaraz jeszcze wydarzy się jakaś proza Bianki Lipińskiej a Wacuś tego Drejkowi nie wyjaśni w klarowny sposób. - Jeśli chcesz się zapytać wcześniej co robiłem to troszkę zabłądziłem w lesie - nawet złożył dwa palce, aby pokazać, że zabłądzenie było tylko takie tyci tyci.
Severus A. Morrow
Wiek : 34
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.87 m
C. szczególne : Wygląda na zmęczonego| roztacza wokół siebie smród papierosów| ma zarost |blizna na lewym ramieniu po ugryzieniu wilkołaka, i dużo blizn o tym w karcie
Severus przytakuje na słowa chłopaka. Łódź płynie spokojnie, a jednak czy to dobry pomysł sunąć leniwie po jeziorze pełnym syren i trytonów, małym, a jakże głębokim. Nie ma co się martwić o umiejętności pływania, gdyby tak zanurzyć się w otchłań syreniego oczka. W końcu pomoc niosły topielcom istoty zamieszkujące to miejsce. Właśnie topielcom. Kiedy zdążył wpaść w sidła nałogu? Dawno, w młodości w końcu jeden papieros zmienił się w paczkę, a paczka w dym, który łapał go w swoje szpony i zaciskał coraz bardziej pętle tytoniowej woni, aż przesiąkł ją na dobre. Ciało domagało się odruchu, znanego, pewnego i bezpiecznego. Delikatny uśmiech wpełzł na jego twarz, zabawny ten chłopak. Coś w tym jest, w końcu żadne zaproszenie nie padło — na przygodę życia, w postaci dryfowania po jeziorze; a jednak tak łódka sunęła z nimi, cicho i spokojnie. Trel ptaków w tle dodawał tej chwili kuriozalności, chociaż być może właśnie całkowitej normalności. - A jeszcze wcześniej? - Pyta, ciekawy jego odpowiedzi. - Nie powiesz mi, że wchodząc do lasu, zamierzałeś zabłądzić? - W końcu zabłądzenie bywa skutkiem nierozwagi, głupoty, desperacji albo ucieczki, a może czegoś innego. Niektórzy błądzili, żeby w końcu ktoś ich odnalazł, a inni wręcz przeciwne.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wielką ludzką przywarą jest ciekawość, bo ludzie potrzebowali powodów, aby coś zrobić. Jakoby sama akceptacja dokonanego faktu nie była wystarczającą. A była! Oto chyba chodziło w życiu, żeby stawiać czoła sprawom bieżącym, a nie doszukiwać się jakiś głupot z przeszłości, które ciągnęły się za człowiekiem równie niemrawo, co kulawo. Stanowiło niepotrzebny i niechciany ciężar. Spinały łopatki, wzbraniały dobry rytm dobowy. Co jak co, Wacław lubił spanko i godziny swojego snu szanował. Również na wzgląd na to, że wolał się nie frapować tym, na co nie miał w wpływu. No, on też nie przejmował się tym na co wpływ ma. - Wstydzę się prawdziwego powodu - przeniósł spojrzenie na taflę jeziora, która nie wyjawiła sekretów w swoim mroku, a która wzburzyła łódka, prowadzona na pokuszenie w wielkie nieznane. Puchon liczył, że bajoro, na którym są na jakiś koniec i nie będą tak pływać wieczność. Przy niezręcznej rozmowie. - No ogólnie to wiesz jak jest - tak miłym byłoby powiedzieć te kilka słów, dostając spokój od swojego rozmówcy. Niestety, życie było zbyt przepastne, aby działało w ten sposób. - Zgubienie się w Wenecji uznaje się za szczyt romantyzmu. Czemu więc nie można po prostu zgubić się w lesie i dostać miłość życia w prezencie? - Przewrócił oczyma, jakby było to oczywiste. Zaś za gałkami poszła głową w okalającym ruchu i dopiero po nim ramiona Wacława opadły. - To bardzo nieinspirujące założenie - oburzył się, jak to on miał w zwyczaju, na ludzkie przekonania. Wstał z miejsca z piskiem, zasłaniając usta i usiadł powrotem, udając, że nic nie miało miejsca. Coś walnęło w kawałek trującej zbitki drewna. Po co i na co? Patologia. Jeśli nie śmierdzący fajami brodacz to Wodzireja zabiją dziś opętane rybo-stwory. Przynajmniej umrze młodym i średnio-głupim.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wolałby naprawdę nie przewidywać najczarniejszych scenariuszy. Wolałby wiele rzeczy, ale nie zawsze coś podobnego było możliwe. Prawdę mówiąc, zdążył się już nauczyć, że właściwie zawsze, kiedy czegoś oczekiwał, to kończyło się to źle, zupełnie, jakby ktoś wkładał kij między szprychy i z przyjemnością przyglądał się temu, jak Max fantastycznie się wywala, jak rozwala sobie mordę i musi znowu mierzyć się ze swoimi problemami. Nie chciał jednak o tym mówić, bo wiedział, że wtedy dyskusja z Olą i Mulan nigdy się nie skończy, a oni nie rozejdą się w swoje strony, z zamiarem znalezienia tego, czego potrzebowali, a co na pewno gdzieś tutaj z jakiegoś powodu było. Syrenie oczko wodne brzmiało dokładnie jak to, czego szukał, ale jednocześnie miał świadomość, że mogli się mylić, że mogło faktycznie chodzić o strumień, czy jakiekolwiek inne miejsce, w którym było dostatecznie wiele wody, żeby syrena chciała tam przebywać. O ile, rzecz jasna, żyła, bo mogło się okazać, że tak naprawdę była jedynie kawałkiem ogona, jaki po niej pozostał, jedynie łuskami, jakie już nic nie znaczyły i nie mogły absolutnie nic zmienić. To Max również brał pod uwagę, ale jednocześnie miał świadomość, że coś podobnego nie zostałoby mu ujawnione, gdyby jednak, z jakiegoś powodu, nie miało znaczenia. Przyszłość czasami nie była niczym wielkim, ale jednak kryło się w niej coś, na czym mógł się skupić, coś, czemu mógł próbować zapobiegać i zastanawiał się teraz, czy jego postrzeganie tej sprawy było w pełni obiektywne. Potrząsnął jednak głową, nie chcąc się nad tym zastanawiać, mając wrażenie, że jest dziwnie zmęczony. Szli w milczeniu, bo Max nie wiedział, jakby miał wyjaśnić to, co nim teraz kierowało i nie chciał słuchać kolejnych już słów współczucia, nie chciał słuchać jakichś uwag, które nie przyniosłyby mu ulgi, ani nie zmieniły tego, kim był, co czuł i do czego mogło prowadzić jego przewidywanie nadchodzących zdarzeń. Teoretycznie wiedział, że Huang nie powinien się w to wtrącać, bo znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten zna granice, za jakie nie powinien przechodzić, ale jednocześnie miał wrażenie, że Longwei się o niego martwił. W sposób, jakiego nie był w stanie do końca zrozumieć, a po ich sporze odnosił wrażenie, że znajdował się w dziwnym potrzasku. Odetchnął znowu głęboko, a potem przystanął, dostrzegając w trawie spaloną tablicę, na widok której serce nieco mocniej mu zabiło – przypominała bowiem to, co widział wcześniej, była niemalże dokładnie taka sama, jedynie nie spowijał jej w tej chwili dym. Nic zatem dziwnego, że Max pospiesznie obrócił się dookoła własnej osi, starając się dostrzec miejsce, które odpowiadałoby temu, po co tutaj przyszli. Zmarszczył brwi i nieco zbladł, mając wrażenie, że za chwilę natknie się na kawałek przyszłości, której niekoniecznie chciał się przyglądać. - To gdzieś tutaj – powiedział matowym głosem, czując doskonale, że jest blisko. Wiedział to, to było kolejne przeczucie, ale innego rodzaju, jak na statku. Po prostu wiedział, że wchodzi w wizję, że wchodzi w świat, który już raz poznał i teraz jedynie błądził w nim, mając znowu wrażenie, że widzi to, co już widział. Brakowało jedynie dymu, który by go spowijał, który ukrywałby jego twarz – jego, ale nie jego. Gryfon uniósł rękę, by przesunąć dłonią po policzku i brodzie, zastanawiając się cały czas, czyje dostrzegł wtedy odbicie, zastanawiając się nieustannie, kim był w tamtej chwili, a potem drgnął dostrzegając błysk, gdy światło odbiło się od powierzchni wody. - Tam. I uważaj, bo ona naprawdę wyglądała, jakby smok chciał sobie z niej zrobić skwarki – dodał, sięgając po różdżkę i idąc w stronę jeziorka, nie mając pojęcia, na co się natkną. Poza zniszczeniami, jakie widział wszędzie dookoła, nie wiedząc zupełnie, czy cichy trzask, jaki wydobywał się spod jego butów pochodził z lekkiego przymrozka, czy z zeszłorocznych liści, czy może ze spalonych gałęzi i traw, jakie się tutaj płożyły.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Rozdzielenie się było i nie było dobrym pomysłem, ale zdecydowanie stanowiło jedyne rozwiązanie, gdy chcieli sprawdzić wszystkie możliwe miejsca, w których mogła przebywać syrena, widziana przez Maxa. Longwei czuł się dziwnie w związku z tą wyprawą i starał się wierzyć w to, że nie będą mieć styczności z żadnym ze smoków, a jednocześnie, że sprawdzenie rezerwatu przyniesie spokój Maxowi. Wciąż nie wiedział, na czym dokładnie polegały wizje Gryfona, ani co przeżywał w tym momencie, gdy szukali tego, co zdołał zobaczyć. Jednakże Longwei zdecydował się uszanować ciszę, jaka między nimi trwała, starał się szanować granice, jeszcze wyraźniejsze po ostatniej sprzeczce w mieszkaniu. Granice, które być może były tam od zawsze, ale nie widział ich tak wyraźnie, jak teraz. Skupiał się więc na otoczeniu, szukając tego, co nie pasowało do otoczenia, co świadczyłoby o dalszej obecności smoka na tych terenach. Zatrzymał się razem z Maxem, gdy ten dostrzegł tabliczkę. Trudno było stwierdzić, czy ślady zniszczeń pochodziły z pożaru rezerwatu, czy z sylwestra. Nie słyszeli, żeby smoki ponownie zaatakowały to miejsce, ale Huang nie wierzył, aby Max miał wizję o czymś, co miało miejsce miesiąc przed pożarem na statku. Być może tym razem smoki nie spaliły połowy terenu… - Rozumiem - stwierdził prosto na słowa Gryfona, samemu nie wyjmując różdżki, ale każdy kolejny krok stawiał z większą uwagą. Ciche trzaski roślinności pod ich stopami były czymś, co powinni zniwelować, ale niestety zaklęcie silencio vado, wciąż pozostawało poza jego zasięgiem. - Jeśli smok zdecydował się ją zaatakować, prawdopodobnie dla samej syreny nie będziemy w stanie nic zrobić - powiedział cicho Huang, cały czas zastanawiając się nad tym, czy powinien dopytać o wizję, którą Max otrzymał na statku, czy jednak pozwolić napięciu samemu minąć, gdy młodszy mężczyzna się uspokoi. To jednak mogło trwać o wiele dłużej, niżby sobie tego życzyli. - Czy widziałeś coś jeszcze w związku z tą syreną? - zapytał ostatecznie ostrożnie, nie wiedząc, czy nie zaczyna poruszać czegoś, czego nie powinien. W miarę, gdy zbliżali się do oczka wodnego, Longwei mimowolnie napiął wszystkie mięśnie gotów do wycofania się, gdyby spotkali rozdrażnionego smoka. To, że wciąż była o nich cisza, mogło świadczyć, że smoki nie wyleciały z rezerwatu Shercliffe'ów, że ukrywały się gdzieś pośród drzew.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Napięcie, jakie w tej chwili odczuwał Max, robiło się z każdym oddechem coraz bardziej nieznośne, jakby po prostu się nim dusił. Nie było w tym jednak niczego dziwnego, biorąc pod uwagę, że po raz kolejny powtarzał te same kroku, znowu znajdował się tam, gdzie raz już był i zdaje się, że właśnie to powodowało, że jego żołądek zawiązywał się samoczynnie w supeł. Nie przywykł jeszcze do tego, że faktycznie wędrował po śladach swoich wizji, wciąż się w tym plątał, starając się zrozumieć, jak to wszystko było możliwe, próbując jednocześnie nie popaść w paranoje. Jednocześnie wiedział, że przekazywanie dalej jego wizji, że mówienie o nich, było dla niego trudne, bo nie umiał oddać dokładnie obrazów, jakie widział, nie umiał ich opowiedzieć, bo miał w dużej mierze wrażenie, że on bardziej je odczuwał, niż w pełni widział, chociaż miał świadomość, że tak naprawdę na nie spoglądał. Był w tym zaplatany i chociaż kiedy spędził rok poza granicami Wielkiej Brytanii, kiedy przeniósł się do innej szkoły, próbowano mu pomóc, miał świadomość, że tak naprawdę to wszystko zależało od niego. Od tego, jak się sam z tym upora, bo inni mogli mu pomagać, ale nie mogli za niego oswoić jego demonów. Max zatrzymał się przy brzegu jeziora, stawy, oczka wodnego, czy czymkolwiek było to miejsce. Miał wrażenie, że jeden nieostrożny krok mógł posłać go na dno, a jednocześnie nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem na własne, bardzo niewyraźne odbicie, kiedy miał wrażenie, że znowu patrzy na siebie, choć to nie był on. To uczucie było jednak o wiele słabsze, niż w wizji, więc odsunął je na bok i rozejrzał się, dostrzegając po drugiej stronie zbiornika wodnego dokładnie to, czego szukał. A przynajmniej takie miał wrażenie, bo mimo wszystko mógł pomylić syreni, wysuszony ogon, z jakimś kamieniem albo czymś podobnym. Dlatego stał przez chwilę, wpatrując się w to, co widział, mierząc się jednocześnie z własnymi odczuciami i wspomnieniami tego, co wcześniej widział, co już znał, czego już doświadczył. - Rosa twierdził, że po ataku smoka syrena zostałaby spopielona - powiedział cicho. - Chyba że miałaby dostatecznie głęboki zbiornik wodny, żeby uciec. A ty co mi o niej powiesz? - zapytał, robiąc w końcu krok w stronę syreniego ogona, mając wrażenie, że jest blisko znalezienia odpowiedzi na pytania, jakich nie stawiał, a jednocześnie bardzo, ale to bardzo daleko, co powodowało, że robiło mu się niedobrze.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie otrzymawszy odpowiedzi na pytanie, co jeszcze Max widział w swojej wizji, Longwei jedynie zacisnął zęby. Podejrzewał, że nie chodziło o to, że Gryfon nie chciał mu o tym powiedzieć, a przynajmniej starał się w to wierzyć, zakładając, że było to trudne do przekazania. Nie wiedział, jak działały wizje, ale wiedział, że Departament Tajemnic był pełen kul z niejasnymi przepowiedniami, których nie potrafiono często zrozumieć. Podejrzewał, że wizje nie różniły się bardzo od powiedzeń, które można było interpretować zgodnie z własnym pragnieniem, dopasowując do sytuacji. Były jednak z pewnością straszniejsze, jeśli ukazywały coś, co może, bądź na pewno się stanie. Z tego powodu Huang nie naciskał bardziej, wierząc, że drugi mężczyzna nie będzie znów dusił wszystkiego w sobie. Kiedy podeszli do wody i dostrzegł leżący na drugim brzegu wysuszony syreni ogon, na moment przymknął oczy. Podobny widok nigdy nie był przyjemny, ale teraz Longwei nie próbował uczcić minutą ciszy martwego stworzenia, co skupić się w pełni na otoczeniu. Zwykle uśmiechnięta łagodnie twarzy zdradzała chłodną powagę, kiedy rozglądał się wokół, szukając wpierw śladów bytności smoka, szukając jakichkolwiek oznak, po których mógłby stwierdzić, z jakim gatunkiem mieli do czynienia. - Magizoolog nie zawsze zna się na wszystkich stworzeniach i podejrzewam, że nawet Scamander nie znał się tak dobrze na smokach, jak na pozostałych gatunkach – odpowiedział spokojnie, ostrożnie, nie chcąc w żaden sposób podważać wiedzy kogoś, kto uczył w zamku i kogo sam znał, ale nie mógł zgodzić się ze zdaniem Atlasa. – Atlas nie ma racji, a przynajmniej nie mogę się z nim zgodzić. Gdyby smoczy ogień w pełni nas spopielał, każdy pracownik ginąłby w ten sposób, a w Mungu nie byłoby osób z bliznami po smoczym ogniu. Owszem, nie jest łatwo ugasić ich płomienie, ale nie powiedziałbym, że w przypadku podobnego ataku syrena skończyłaby spopielona. No i dużo zależy od gatunku – dodał, kręcąc lekko głową, rozglądając się dookoła, szukając ślepi wpatrujących się w nich. Nie chciał wykluczać możliwości, że leżący na brzegu ogon, ku któremu się zbliżali, stanowił swego rodzaju trofeum smoka. - Są gatunki, jeśli nie większość, dla których ogień nie jest główną bronią. Chilijski zębacz zionie ogniem na krótką odległość i atakuje ptaki, tak dla przykładu. Ten, który zaatakował syrenę… – urwał na moment, przystając w miejscu, aby spojrzeć w niebo, starając się ocenić teren, dopasować do wiedzy, jaką posiadał o smokach. – Gdybym miał wybierać… Jeśli atakował, ale nie pożarł i nie zabił, to mógł być zwyczajnie wystraszony, albo szukał dla siebie miejsca. Chińskie ogniomioty lubią wilgoć, są naprawdę agresywne i żywią się ssakami, uwielbiając w tym ludzkie mięso. Mógł wziąć syrenę za człowieka. Podobnie Irlandzki pasibrzuch, który atakuje pazurami równie często co ogniem, więc niekoniecznie spopieliłby syrenę. Mogę tak wymieniać dalej, ale wolałbym wpierw obejrzeć ten ogon – powiedział, ruszając dalej w stronę syreny, zastanawiając się, czy była możliwość, żeby była jeszcze żywa. – Wcześniej zastanawiałem się, czy nie były to iberyjskie szalejące, które znane są z tego, że pod koniec swojego życia wpadają w szał niszcząc wszystko wokół…