A właściwie jezioro, niefrasobliwie zwane oczkiem wodnym ze względu na jego dość niepozorne rozmiary. Niemniej jednak, nie daj się zwieść, jezioro to jest bardzo głębokie, a w mrocznej otchłani wody kłębią się magiczne wiry, skłonne wciągnąć Cię niemalże natychmiast ilekroć tylko za daleko bądź za głęboko się zapuścisz. Podobno zamieszkują je syreny. Czasami kapryśne i psotne, a niekiedy wyjątkowo pomocne, łowiące potencjalnych topielców.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Dobrze wiedziałeś jak może zakończyć się taka wyprawa, ale z jakiegoś powodu nie mogłeś się powstrzymać. Skuszony magią bijącą od jeziora, postanowiłeś trochę w nim ponurkować. Wyposażony w zaklęcie bąblogłowy, skrzeloziele lub cokolwiek innego, umożliwiającego oddychanie pod wodą zanurzyłeś się w jeziorku, chcąc odkryć jego tajemnicę. To właśnie ciekawość Cię zgubiła… chyba, że wygodniej będzie Ci zrzucać winę na nieostrożność. W każdym razie, skierowałeś się ku intrygującej Cię wyrwie w ścianie wyznaczającej koniec jeziora, licząc na to, że znajdziesz tam jaskinie. Nie myliłeś się, faktycznie coś tam było, ale…
Spoiler:
Ale to na pewno nie było to, czego się spodziewałeś! Kiedy tylko zajrzałeś do środka, nagle coś twardego i silnego odciągnęło Cię od jaskini. To siwowłosy tryton wyskoczył z zagłębienia, najwyraźniej wściekły i oburzony Twoją bezczelną ciekawością. Zdążył Cię kilka razy uderzyć po ramionach ciamarnicą, dzięki czemu kiedy wyjdziesz na ląd, będziesz musiał zmagać się przez dwa i pół tygodnia z bolesnym poparzeniem jej jadem.
2 - Chciałeś tylko popływać, a wpakowałeś się w nieoczekiwane tarapaty. Zapomniałeś, że mimo stateczności powierzchni wody, całe jezioro nieustannie się porusza dzięki wirom wodnym. Twoja lekkomyślność zaprowadziła Cię wprost do wody, a ledwie zdążyłeś doń wejść, zacząłeś być wciągany w sam środek głębin. Nie potrafiłeś poradzić sobie z wydostaniem się, nie mogąc wymówić inkantacji zaklęcia z ustami pełnymi wody (czarodziej z genetyką zaklęć bezróżdżkowych może założyć, że udało mu się poprawnie rzucić czar). Na szczęście dla Ciebie, trafiłeś na bardzo uczynną syrenę / trytona. Widząc co się dzieje, porzucił/a swoje codzienne zajęcia na rzecz wyłowienia Cię z wody. Straciłeś przytomność tuż po tym, jak przed oczyma mignął Ci wielobarwny ogon, a kiedy ocknąłeś się na brzegu, byłeś sam. Miałeś naprawdę sporo szczęścia! Nie wszystkie wodne stworzenia są takie uczynne.
3 - Ciężko powiedzieć jak to się dzieje, że miłość międzygatunkowa jest tak pociągająca dla niektórych czarodziejów. Może sam zawsze wykazywałeś podobną fascynację, a może się tego brzydziłeś? Niezależnie od tego jakie masz na ten temat zdanie, dzisiaj przyszło Ci się zmierzyć z ogromną pokusą. Przychodząc nad jezioro, spotkałeś w jego wodach bardzo przyjazną syrenę bądź trytona, który/a wyraźnie chciał/a zwrócić na siebie Twoją uwagę. Popisywał/a się nieustannie, zachęcając Cię do wejścia do wody.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta - spodziewałeś się, że ta wyprawa skończy się prawdziwie… upojnymi chwilami? Pewnie nikt, kto zna anatomię wodnych stworzeń by tego nie przewidział, ale syreny czy trytony mają swoje sposoby na kopulację z ludźmi, co niejako odbyło się przy Twoim magicznym udziale. Prawdziwie namiętne zbliżenie zakończyło się szybko, ale towarzyszyły mu solenne obietnice następnych. Nieważne czy zamierzasz jeszcze tutaj wracać czy nie, nigdy już więcej nie spotkasz syreny lub trytona, z którym obcowałeś. Za to możesz być pewien, że jeśli w ciągu miesiąca będziesz uprawiać z kimkolwiek seks, na sto procent zarazisz go nitinią, która dotyka również Ciebie. Nieparzysta - nie łączy was nic więcej poza wspólną zabawą i dzieloną radością. Syrena / tryton okazuje się być naprawdę rozrywkowym stworzeniem, które oferuje Ci nawet zamianę jednego z nich. Wiesz, że to niemożliwe, a głupcy, którzy kiedyś zaufali podobnym obietnicom, najpewniej już dawno zaściełają swoimi szczątkami dno jeziorka, więc stanowczo odmawiasz co spotyka się z prawdziwym oburzeniem ze strony Twojego towarzysza. Krzyczy coś w swoim przedziwnym języku, okładając Cię wodorostami, a Ty musisz w popłochu uciekać, martwiąc się, że zaraz znajdzie jakąś porządną ciamarnicę!
4 - Spędzasz nad jeziorkiem bardzo dużo czasu, ale z pewnością nie bezproduktywnie. Nawet, jeśli z początku Cię to nie interesuje, dość szybko odkrywasz jak fascynujące mogą być okoliczne rośliny. Niektóre z nich przedziwnie błyszczą, kiedy coś chlupocze w jeziorze (pewnie reagują na pobliskie syreny), a inne cicho syczą, gdy je zrywasz. Może masz o nich jakiekolwiek pojęcie, a może i nie, w każdym razie na pewno zrobisz z nich jakiś użytek, prawda? Zdobywasz punkt do kuferka z zielarstwa! Jeśli w ciągu miesiąca od napisania posta w tym temacie, przeprowadzisz wątek z dowolną postacią, zakładający wykorzystanie roślin zebranych przy oczku wodnym, otrzymasz dodatkowy jeden punkt z eliksirów oraz losowy eliksir, wybrany przez Mistrza gry lub Prefekta.
5 - Trafiła Ci się prawdziwa gratka. Mimo, że w jeziorze ani na jego brzegu nie spotkałeś żadnych syren czy trytonów, okazało się, że łódka na brzegu nie jest jedynie bezużytecznym elementem dekoracyjnym. Za pomocą zaklęcia udało Ci się ją zmusić do leniwego poruszania się po jeziorze. Rozciągnięty na plecach, mogłeś do wieczora relaksować się, wsłuchany w szum drzew i ćwierkanie ptaków, a kiedy się obudziłeś, znalazłeś przy sobie porcję skrzeloziela, najpewniej podrzuconą tu w międzyczasie przez uczynne syreny. Może było to zaproszenie do zbadania głębin? Kto wie.
6 - Okazuje się, że jesteś naprawdę bardzo zdolnym czarodziejem. Nie ma znaczenia czy jedynie chciałeś odpocząć nad jeziorem czy może zgłębić jego tajemnice, ale kiedy zbliżasz się do niego, znajdujesz na brzegu, zanurzoną jedynie do połowy syrenę. Jej srebrzysty ogon tkwi na lądzie, zakrwawiony i wysuszony, a głowa desperacko próbuje oddychać pod wodą. Jakiś czarodziej musiał ją zranić.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta - syrena nie chce dać Ci się dotknąć. Jest bardzo niespokojna, wierzga i próbuje zadrapać Cię szponami, ale jest zbyt zmęczona, aby zrobić Ci poważną krzywdę. Leczysz jej rany i zsuwasz ją do wody, a ona w ramach podziękowania jedynie miażdży Cię wzrokiem i ochlapuje wodą. Chyba nie ma najlepszych wspomnień związanych z czarodziejami. Zdobywasz punkt do kuferka z uzdrawiania! Nieparzysta - syrena jest zaskakująco spokojna. Wymęczona i ranna, spokojnie leży, dając Ci się opatrywać, a kiedy ostatecznie ląduje już w wodzie, zaraz wynurza głowę, aby popatrzeć na Ciebie z wdzięcznością. Przez chwilę przeczesuje złociste włosy szponiastymi palcami, wyciągając z nich coś niewielkiego. Posyła Ci pełne ufności spojrzenie i kładzie na skałach przed Tobą coś niewielkiego, ale zanim zdążysz jakoś zareagować, już odpływa, znikając w głębinach. Zdobywasz punkt do kuferka z uzdrawiania oraz świetlik!
Autor
Wiadomość
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
To dobrze, że przynajmniej jedno z nas odczuwało jakąś chęć do większego działania w plenerze. Ja po ostatnich moich pracach, miałem tego odrobinę dosyć. Więc chociaż Louise czuła się tu póki co jak tryton w wodzie. - No, byłoby kiepsko jakbym cię tu przyprowadził jako tłumacza, a skończyłoby się na rozlewie krwi z trytonami - stwierdzam również lekko się uśmiechając jednym kącikiem ust. Mam nadzieję jednak, że wszystko również pozostanie w formie żartu. Szczerze mówiąc mi również przez myśl zatrucie oczka, ale w życiu nie powiedziałbym tego ani nie zrobił przy kobiecie, bo miałem wrażenie, że to jak przy aktywistce do spraw zwierząt proponować ubój chorych hipogryfów, czy coś równie dramatycznego. - Czyli nie ma wstydu. To ile jeszcze to będzie trwać? Przypomnij mi, co cię oczarowało w nim, że postanowiłaś wziąć z nim ślub? - pytam odrobinę niepoważnie, bo wiadomo że ludzie się zmieniają i może na początku był dobrym kolesiem... jakimś cudem. Miałem wrażenie, że rozwód i mnóstwo pracy to strasznie dużo na głowie jednej osoby, ja nie potrafiłem utrzymać jakiekolwiek związku, zbyt skupiony na pracy. Ale to może tylko mój problem pracoholizmu. - Czyli jesteś już specem od trytonów. Miejmy nadzieję, że i tym razem wszystko pójdzie gładko... Ile ty języków znasz? Co do ciebie nie przychodzę, zawsze mogłaś sobie z tym poradzić - zauważam, bo może nie pamiętam po paru miesiącach niespotykania się z nią, a może zawsze utrzymywaliśmy relacje na bezpiecznej, pracowniczej stopie. Mi daleko było do domu Godryka. Może nie jeśli chodzi o odwagę czy coś w tym stylu, ale nigdy nie byłem tak otwarty, gotowy do wstawiania się za kimś jak inni ludzie stamtąd. Nie mówiąc już o tym, że umiłowanie do bycia w centrum uwagi stawiałem na jakichś przedostatnich miejscach na mojej liście celi w życiu. Chyba że chodziło oczywiście o pracę, ale to już czysta ambicja. Lubiłem Lou za to, że nawet słysząc jakieś makabryczne historie i tak miała głowę na karku, jedynie rozumiejąc ewentualne problemy, a nie panikując niepotrzebnie. - Do wody? - pytam szczerze zdumiony, że aż staję w miejscu i patrzę na nią z lekkim niedowierzaniem. Mimo szoku, łapię pewnie jej dłoń, by pomóc w jakimś nakreślaniu dziwnych rzeczy. Kiedy kończy, teraz ja przytrzymuję się jej ręki, by niepewnie zdjąć buty, gotów do zanurzenia się raczej maks po kolana, nadal nie będąc pewny czy to nie był jednak żart dotyczący zanurzenia się. - Nie pamiętam kiedy w Anglii musiałem ostatnio rozbierać się przy kimś na wyjściu pracowniczym - dodaję jeszcze, widząc że jej morskie manewry niewiele wskórały.
W gruncie rzeczy, jak na depresyjną naturę, którą nabyła przez ostatnie lata, humor jej dopisywał, dlatego nawet parsknęła śmiechem, gdy wspomniał o rozlewie krwi trytonów. Szczerze powiedziawszy, w tych warunkach naturalnych czuła się tak swobodnie, że nawet rozmowa o tym dupku Harrisonie nie psuła jej humoru. - Nie wiem, oby jak najkrócej – wzruszyła ramionami, bo szczerze powiedziawszy to miała już wszystkiego dosyć, a zmęczenie tą sprawą tłumiło nawet smutek i rozdeptane poczucie własnej wartości. Nie chcąc pozostawiać pytania Anistona bez odpowiedzi, odrobinę żartobliwie odparła – Ale trzeba przyznać, że na początku nie był takim pajacem. W gruncie rzeczy, doszła do wniosku, że pora uciąć ten temat. Mieli inne sprawy na głowie, a poza głównym powodem ich przybycia tutaj, istniało wiele innych tematów, znacznie ciekawszych, ale i przyjemniejszych od istoty Harrisona Shermana. - Specem to dużo powiedziane – odparła z prawdziwą, rzadko spotykaną skromnością, więc jak łatwo się domyślić, dalsze chwalenie się swoimi umiejętnościami było dla niej sporym wyzwaniem – Poza angielskim? Trzy biegle, trzy dobrze i dwa przyzwoicie. Z tym, że wychowywano mnie dwujęzycznie. Oczywiście, nie wytrzymałaby, gdyby choć minimalnie nie zdeprecjonowała swoich umiejętności. Znajomość tylu języków, niezależnie od poziomu i tego, że jej branża wymagała takich umiejętności, była osiągnięciem godnym podziwu, szczególnie mając na uwadze fakt, że jeszcze nawet nie skończyła trzydziestu trzech lat. Ale poza językami byłą w gruncie rzeczy kobietą wielu talentów, która potrafiła się odnaleźć zarówno w gabinecie za biurkiem, jak i w niebezpiecznych okolicznościach przyrody, co zresztą w tym momencie bardzo dosadnie pokazywała. - No tak, do wody, nic innego nie poradzimy... – powiedziała bardzo serdecznym głosem, z uśmiechem na twarzy, choć pewnie mniej serdeczna osoba, zrobiłaby się w tej sytuacji bardziej ironiczna. Brak reakcji na nadany sygnał odrobinę zawiódł Louise, ale mimo to nie traciła rezonu, ani swojej ciepłej iskierki – No nic, wskakujemy do wody. Mówiłam, że ten garnitur będzie problematyczny… Sama ubrała się tak, że z powodzeniem mogła nurkować. Zasugerowała koledze rzucenie na siebie zaklęcia bąblogłowy przed wejściem do wody. Sama zresztą zrobiła to w swoim wypadku, nie zdając sobie jednak sprawy, że jej umiejętności magiczne są trochę zbyt słabe na tak zaawansowane zaklęcie, przez co bańka była słabsza i choć tej różnicy nie było widać gołym okiem, to mogła ulec pęknięciu w każdej chwili.
No proszę, komuś mogłoby się wydawać, że jestem raczej ponurym kompanem, a tu taki promyczek słońca ze mnie, że aż Louise zaśmiewa się z moich żartów bez krępacji. Może nie powinienem sobie za dużo przypisywać, ale już za późno. - To może ty pomyśl o tym czy czegoś nie przeskrobał kiedyś. A ja zacznę sprawdzać? Z aurorem na karku już nie będzie miał szans na ugranie czegokolwiek - proponuję jej pół-żartem, pół-serio, z lekkim uśmieszkiem w jednym kąciku wargi. W teorii byłoby to możliwe. Spoglądam na kobietę z podziwem pomieszanym ze zdumieniem. Wiedziałem, że musi znać ich kilka, ale to co właśnie powiedziała wydawało się wręcz niepojęte dla zwykłego człowieka. - Niebywałe. Ja ostatnio byłem z siebie dumny jak zapytałem o drogę potrafiłem zamówić szklankę wody w restauracji japońskiej, po japońsku - porównuję nasze zdolności językowe, by podkreślić jak bardzo dla mnie abstrakcyjna jest znajomość tylu języków. Przechodząc ponad jakąś kłodą zastanawiam się czy Lou nie jest po prostu dla wielu mężczyzn onieśmielająca. Nie wszyscy potrafią poradzić sobie z wizją spotykania z kimś bardziej utalentowanym w wielu kwestiach czy zarabiającym może lepiej niż oni. Zerkam z lekką ciekawością na kobietę, aktualnie zakochaną w otaczającym nas krajobrazie. Wzdycham i w końcu decyduję się nie próbować pływać w garniaku. - Myślałem, że nie wiem zawołamy je i pogadamy - oznajmiam szczerze i ściągam marynarkę, by schludnie ją złożyć i położyć na pobliskim kamieniu. - Popłyńmy w różne strony, jeśli je spotkam spróbujemy rzucić do siebie jakieś zielone czy czerwone iskry? Nie mam pojęcia czy zobaczymy je w wodzie - oznajmiam dość niefrasobliwie, licząc jednak na to że po prostu dopisze nam szczęście. Zdejmuję również spodnie i wydłużam czarem koszulę, by sięgała mi do ud, żeby nie świecić jej totalnie bielizną. Rzucam na siebie zaklęcie i obydwoje nurkujemy do wody. Wskazujemy na strony gdzie mamy iść i zaczynam pływać po jeziorze. Czy jestem fanem? Niespecjalnie, strasznie mi się dłuży, a w wodzie niewiele widać. Dopiero po chwili wyczuwam coś niepokojącego od niedalekiej jaskini. Podpływam tam z wyciągnięta przed siebie różdżką. Wręcz czuję obecność czarnej magii wokół mnie. Po chwili zastanowienia wpływam do środka patrzę na niedaleką półkę, gdzie leży... całe mnóstwo magicznych przedmiotów. Ale nie są tylko towary których faktycznie poszukiwałem. Maskotki z festynów, samoszorujące się garnki, syrenie grzebienie... Ewidentnie tryton, który tu mieszkał, składował tu dosłownie WSZYSTKO. Biorę jakąś maskotkę śmierciotuli i przemieniam ją zaklęciem niewerbalnym w czarny worek, po czym kilkoma machnięciami zgarniam to co artefaktami, których szukałem. Już chcę wracać na powierzchnię, licząc na to że Lou znalazła już kogoś do pogadania, ale wtedy czuję okropne pociągnięcie w pasie, a potem uderzenia po ramieniu i barku. Krzyknąłbym z bólu gdybym mógł, a tak jedynie rzucam niewerbalną drętwotę na trytona, a sam prędko płynę ku jaśniejącej powierzchni. W końcu wynurzam się i kieruję się ku brzegowi, równocześnie rozglądając się za swoją towarzyszką. - Louise? - krzyczę bo ściągnięciu z siebie zaklęcia, póki co nie przyswajając jak bardzo boli mnie ramię, bardziej zestresowany czy jej aby na pewno nic nie jest. Powoli docieram do brzegu, krzycząc jeszcze raz czy dwa imię mojej towarzyszki.
- Myślę, że to nie będzie konieczne – odparła z uśmiechem, biorąc jego słowa jako stuprocentowy żart – Ale jakby dalej odwalał, to będę wiedziała do kogo się odezwać. Louise dość powściągliwie zareagowała na pochwały Wolfa – to nie tak, że ich nie doceniała, po prostu miała wobec siebie dość duże oczekiwania, a osiągane przez nią samą cele nie wydawały się jej szczególnie spektakularne. Zresztą, wielkie sukcesy i kariera nigdy nie były jej celem, a to, że ich dostąpiła, uznawała głównie za uboczne skutki swoich wyborów i następstwo dla nieskończonej ciekawości świata. Nigdy też nie sądziła, że mogłaby być dla kogokolwiek onieśmielająca – nie miała wysokiej samooceny, szczególnie teraz, a swojej głowie mimo dziesiątek przykrych przeżyć, wciąż była uroczym trzpiotem ze szkolnych lat, który raczej rozbawiał ludzi, aniżeli wprowadzał ich w onieśmielenie. Z drugiej jednak strony, w swoim podejściu do mężczyzn była zaskakująco naiwna, co mogło być poniekąd zasługą jej relacji z mężem oraz wcześniejszym narzeczonym. - Też miałam nadzieję, że to będzie trochę prostsze – powiedziała, wzruszając ramionami. Louise nie przyglądała się specjalnie jak Aniston ściągał garnitur, ale szczerze powiedziawszy – nie robiło to na niej większego wrażenia. Owszem, była elegancką panią z banku Gringotta, ale kryła w sobie bardzo wiele innych warstw i osobowości, które mimo diametralnej zmiany stylu życia, wcale jej nie opuściły – Jasne, spróbujmy. Uważaj na siebie. W jej głosie zabrzmiała nuta autentycznej troski, bo choć nie należały do osób strachliwych i wiedziała, że oboje są sprawni fizycznie i magicznie, to jednak wiedziała, że to dość niebezpieczne zadanie i naprawdę niepokoiła się o swojego towarzysza. Tylko o niego, bo siebie (tak jak prawie zawsze) stawiała na drugim miejscu. I właśnie, brak odpowiedniej troski o samą siebie mógł okazać się dla Finley zgubny. Ledwie zdążyła zanurkować, jej zbyt słaby bąbel pękł. Oczywiście, w pierwszym odruchu planowała wynurzyć się z wody, jednak absolutnie zapomniała o wirach wodnych, które wciągnęły ją w wodną toń. Nie była zbyt dobra w zaklęciach niewerbalnych, więc trudno było jej się wydostać. Powiedzmy sobie szczerze, to mógł być dla niej koniec. Gdy po dłuższej szamotaninie, zaczęła się już żegnać z życiem, nagle dostrzegła wielobarwny ogon tuż przed swoimi oczami. Chwilę później straciła przytomność. Ocknęła się dopiero na brzegu. W tamtym momencie absolutnie nie zwróciła uwagi na fakt, że tryton, który ją uratował, wciąż im się przyglądał, co dawało szansę na podjęcie kontaktu – była skupiona na złapaniu oddechu. - Wolfgang? – wydusiła, rozglądając się wokół.
Doskonale rozumiem jej podejście. Bo okazuje się, że w gruncie rzeczy jesteśmy całkiem podobni. Ja też nie potrafiłem przyjąć komplementu, bo byłem przekonany, że mogę zrobić więcej. Cokolwiek by to nie było. Moje ambicje były czysto zawodowe, przez co nigdy nie mogłem się pochwalić szeroką gamą byłych żon czy narzeczonych. Raczej dość skutecznie robiłem coś mniej lub bardziej intencjonalnie, co rujnowało moje relacje. Jednak zasadniczą różnicą między nami była nasza pewność siebie. Ja raczej nie byłem fałszywie skromny o ile nie uznawałem, że tak wypada, wierząc sobie po cichu w to, że jestem jakąś jednostką odstająca od reszty. Ona zaś raczej nie lubiła tak o sobie myśleć. Jedynie kiwam głową na jej stwierdzenie, że to mogło być prostsze. W końcu to w żadnym nie jej wina, a raczej marudnych trytonów. Dobrze, że nie słyszałem zaś jej komentarza w myślach, że moje ściąganie garnituru nie sprawia na niej żadnego wrażenia! Może powinienem jednak jeść więcej, tak jak twierdziła zawsze moja matka. Uśmiecham się tylko do niej kącikiem ust, jakby pocieszająco kiedy słyszę w jej głosie lekkie przejęcie tą wyprawą. Póki co jestem bardzo pewny siebie, w końcu na pewno spotkałem w swoim życiu znacznie gorsze rzeczy niż trytony! Ale powinienem wiedzieć, że takie sprawy mogą zaskoczyć i dopiero po wynurzeniu się z wody, stwierdzam że to z pewnością jednak nie jest mój żywioł. Rozglądam się w panice dookoła i dopiero po chwili zauważam w końcu Louise, która leży bez ruchu na lądzie. Zbieram całe swoje siły, by podpłynąć do niej. Wychodzę na brzeg w pośpiechu, pochylam się nad kobietą i sprawdzam najpierw czy oddycha. Naciskam odpowiednio na jej klatkę piersiową, gotów już udzielać jakiejś pierwszej pomocy, wyciągam różdżkę, by zaklęciem udrożnić jej drogi oddechowe, ale w tym momencie Finley się ocknęła. Oddycham z ulgą i łapię jej dłoń w momencie w którym mówi moje imię. - Jestem - oznajmiam ze spokojem, którego nie czuję i mój ton głosu przeczy zmartwionemu spojrzeniu. Wolną ręką odgarniam mokrą grzywkę z czoła, by przetrzeć oczy. - Już wszystko dobrze - oznajmiam i jej sobie, chociaż nie wiem czy to prawda, ale lepiej usłyszeć takie słowa. -Dobrze się czujesz? Co się stało? - pytam i chcę pomóc jej w podźwignięciu się do pozycji siedzącej. Dopiero wtedy, już kiedy emocje opadły, zauważam dwie rzeczy. Po pierwsze - jest obok nas tryton, po drugie - cholernie boli mnie ramię. I tyle byłoby z mojego powściągliwego przedłużania koszuli, bo teraz i tak ją rozpinam, żeby z lekkim skrzywieniem odchylić ją i sprawdzić co dokładnie mam na części ręki i pleców. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale były sprawy ważne i ważniejsze. - Dziękuję - mówię do obserwującego nas nadal trytona, który z pewnością uratował moją koleżankę, lekko pochylając głowę w jego kierunku.
Nerwowy, rozchwiany oddech Louise, odrobinę się uspokoił, gdy zobaczyła, że Wolfgang już tu jest. Szczerze powiedziawszy – czuła dużą ulgę, że oboje byli cali i zdrowi. Oczywiście, to zdrowie było pojęciem względnym, biorąc pod uwagę kontuzję Wolfa i to, że Finley prawie się udusiła. Najważniejsze jednak, że przeżyli. Biorąc pod uwagę jak złudne były tę głębiny, nie było to tak oczywiste. Kobieta przymknęła oczy, próbując odnaleźć spokój w gestach mężczyzny i słowach pocieszenia, które w swojej delikatności i swego rodzaju czułości, nie pasowały jej do nieustraszonego autora. Było w tym wszystkim jednak bardzo wiele komfortu, którego potrzebowała, by dojść do siebie. - Zaklęcie nie zadziałało – wymruczała ze wstydem, bo było jej głupio, że czemuś nie podołała. Nie musiała być doskonała we wszystkim, a jednak niemożność zapewnienia bezpieczeństwa samej sobie bardzo raniła jej ego – A potem wpadłam w wir, straciłam przytomność i… nie pamiętam. Dopiero, gdy mężczyzna zwrócił się w stronę trytona, Finley dostrzegła, że nie są sami. Wiedząc jak ostrożne są te stworzenia wobec ludzi, postanowiła wykorzystać okazję – na moment zapomniała o własnym cierpieniu i o ranie Wolfa, z którą rzecz jasna zamierzała mu pomóc. W tym momencie liczyła się wyłącznie ich misja. - Dziękuję – z jej gardła wyrwał się nieprzyjemny, trytoński gulgot, który absolutnie nie pasował do jej delikatne aparycji – Jestem Louise. I jeszcze raz dziękuję za uratowanie życia Nie była jeszcze gotowa, by wstać, więc nie ruszała się, przenosząc spojrzenie z trytona na swojego towarzysza.
Kto by przypuszczał, że chwila kąpieli z trytonami w nieznanym jeziorze w środku lasu, spowoduje taką dramatyczną sytuację! Na pewno nie dwójka doświadczonych pracowników ministerstwa, która dała zaskoczyć się takim obrotem spraw jak dzieci. Prawda jest taka, że oczywiście jestem nieustraszonym aurorem! I taką fasadę kreowałem bardzo starannie. Ale każdy ma jakąś inną stronę poza pracą, która czasem wychodzi na wierzch, tak jak w tej sytuacji. Uważnie przyglądam się czy Louise na pewno jest w stanie w ogóle usiąść, kiedy przytrzymuję ją delikatnie, pocieszająco też dotykam jej ramienia, licząc na to że te drobne gesty wystarczą do uspokojenia się. - Rozumiem. Nic się nie stało. Źle oceniłem całą sytuację, myślałem że to spokojne jeziorko - oznajmiam spokojnie i rzucam nieprzychylne spojrzenie na wodę, jakby to była jej wina, że nie sprawdziłem zaklęcia kogoś kto specjalizował się w tłumaczeniach, a nie podwodnych wojażach. Do tego chciałem delikatnie zrzucić winę na prądy, nie na jej kiepskie zaklęcie, nawet niekoniecznie pocieszająco. Gdyby nie wir - wynurzyłaby się po utracie bańki. - Przekaż mu, że znalazłem trytona, który miał dużo ludzkich artefaktów w tym czarnomagicznych, które musiałem przejąć, bo szkodziły nawet wodzie, w której były. On wyglądał... e... miał brodę. Musimy tylko wiedzieć czy to możliwe że jest w układzie z kimkolwiek, czy może po prostu im ukradł to jak tu byli. Zaciskam zęby na chwile ignorując swoją ranę, by tylko jak najszybciej załatwić sprawę z trytonami, zanim nasz kompan nie ucieknie. W międzyczasie sam na siebie rzucam niewerbalnie fringere, licząc na to, że to ukoi jakoś poparzenia i nie będę tu mdlał z bólu dzięki temu.
Poza niedogodnościami związanymi ze swoim stanem, Finley czuła masę wstydu, że tak łatwo dała się urządzić – przecież nim pracowała na ciepłej, biurowej posadce, miała też wiele wspólnego z Ministerstwem Magii i niebezpiecznymi wyprawami. Jak mogła być tak głupia, by stracić skupienie i kontrolę nad wszystkim? Czuła wstyd i wyrzuty sumienia, a miłe gesty Wolfganga, choć redukowały strach, nie były w stanie zlikwidować poczucia winy. Cieszyła się jednak, że Aniston nie ma do niej większych pretensji. - Chyba nie byliśmy w stanie tego przewidzieć – powiedziała w końcu, by dodać otuchy także jemu. Choć sytuacja była wybitnie nieprzyjemna, to nie dało się ukryć, że wyszli z niej w całkiem przyzwoitej pozycji. Po pierwsze: on miał artefakty, po drugie: zyskali okazję, by porozmawiać choć z jednym trytonem. Kobieta zdecydowała się na moment zepchnąć ich trudności na dalszy plan, mimo iż zdążyła dostrzec, że także Wolfa dotknęły dość ciężkie obrażenia. Jej zachowanie nie wynikało jednak z braku empatii – bardzo chciała go wesprzeć, jednak zdawała sobie sprawę, ze tryton mimo usłyszenia swojej rodzimej mowy (co sądząc po mrugnięciu oczu, trochę mu zaimponowało), może w każdej chwili zniknąć. Na lizanie ran miał przyjść czas, Finley była jednak profesjonalistką, więc liczyło się, by doprowadzić zadanie do końca. Z dbałością o szczegóły ponownie przeszła na język trytoński, najpierw przepraszając za zaistniałą sytuację, później tłumacząc słowa i pytanie Wolfganga. Mówiła, czy też raczej gulgotała dość wolno, bo trytoński nie należał do najłatwiejszych języków, niemniej od słowa do słowa przełożyła cały sens wypowiedzi towarzysza, mimo własnych problemów zachowując trzeźwość umysłu. Ku jej zaskoczeniu, tryton nie unikał odpowiedzi, co w przypadku tych stworzeń było jednak dość rzadkie. Odpowiedział jej dość wyczerpująco, czego wysłuchała z uwagą i niemal natychmiast przeszła do tłumaczenia sytuacji Wolfgangowi. - Tryton, o którym mówisz ma na imię Toula, czy coś w tym rodzaju. Trudno to przetłumaczyć. Raczej nie trzyma się z resztą, sprawia problemy. Raz na jakiś czas przychodzą do niego dwie osoby – bardzo wysoki, rudy mężczyzna z brodą i drobna mulatka z zielonymi oczami. To oni przekazywali mu jakieś dziwne przedmioty, które później chował. Niestety nasz towarzysz nie wie o tym zbyt wiele. Mówiła ciągiem, robiąc przerwy jedynie na płytkie, zadyszane oddechy. Niestety jego przypuszczenia dotyczące zamieszania trytonów w sprawę okazały się trafne, ale na całe szczęście – Louise udało się dowiedzieć całkiem istotnych informacji.
Louise nadal nie wygląda na przekonaną co do tego, że nic tu nie jest jej winą i coś takiego zwyczajnie się zdarza, ale na to potrzeba czasu. Zakładam że ktoś ambitniejszy z większą trudnością przełknie jakąkolwiek większą porażkę. Na szczęście nic nam nie było a ja tylko pokiwałem głową na jej słowa i upewniłem się jeszcze raz czy dwa spojrzeniem czy wszystko u niej w porządku. Ale na razie wyglądało na to, że było z nią lepiej niż z nią. Parzące słońce wcale nie sprzyjało siedzeniu sobie na skraju jeziorka z trucizną rozpełzającą się po organizmie i teraz co jakiś czas musiałem kręcić głową, by odrobinę rozbudzić się z ogarniającego mnie powoli letargu, czy jakkolwiek nie nazwać to jak od czasu do czasu widziałem tylko mroczki przed oczami. Moje zaklęcie odrobinę mnie uspokoiło i ogarnęło, ale bałem się rzucać cokolwiek bardziej profesjonalnego, bo kto wie jak mi pójdzie w tym stanie. Gdybym nie wkładał całych sił na tym zignorować ból, pewnie uznałbym za zabawne to jak Lou brzmiała kiedy wymawiała to całe gulgotanie, które nie wiem jak można było zrozumieć, a co dopiero wytworzyć w swoim gardle takie dźwięki. Kiwam lekko głową na całe tłumaczenie. Przymykam oczy i zakrywam dłonią czoło. - Powiedz, że będą musieli tu przyjść inni z Ministerstwa, specjaliści od trytonów którzy będą musieli z nim porozmowiać więc jeśli nie chcą znowu takich nurków jak my dzisiaj, poproś żeby pojutrze ich eee... przedstawiciel? Pojawił się po tym pokazaniu znaku, to by nam bardzo ułatwiło współpracę. I podziękuje jeszcze raz - mówię, kończąc rozmowę i wzdychając ciężko. - Jesteś w stanie teleportować mnie gdzieś od razu? - pytam nagle i wskazuję na ranę, która o ile wcześniej wyglądała jak poparzenie zwykłe, teraz ciekł z niej obrzydliwy jad. + @Louise Finley-Sherman
______________________
.
Ostatnio zmieniony przez Wolfgang Aniston dnia Czw Sie 01 2024, 19:53, w całości zmieniany 1 raz
Mimo złego samopoczucia Louise z całkowitym zaangażowaniem podeszła do tłumaczenia, robiąc wszystko, by zapewnić swojemu towarzyszowi możliwie najlepszą jakość pracy. Zależało jej na tym, by być profesjonalną i pokazać, że jest specjalistką w swoim fachu, nawet kosztem własnego samopoczucia. Na razie zdawało się, że wszystko szło po ich myśli, bo mimo dotkliwych kontuzji i barier językowych, udało im się odzyskać artefakty, a także zdobyć choćby szczątkową wiedzę w temacie – wbrew pozorom, nawet tak nieliczne informacje były trudne do pozyskania ze środowiska tak hermetyczne jak społeczność trytonów. Należało się więc cieszyć z tego sukcesu. Posłusznie, bez marudzenia, przetłumaczyła trytonowi kolejne słowa. Ten, zaskakująco pokornie, zgodził się na zaproponowane warunki, co zaskoczyło nawet samą Finley. Niemniej, to czy trytoni faktycznie wywiążą się z umówionych warunków, było już tematem dla specjalistów, nie dla Louise i Wolfganga. Dopiero, gdy Wolf wprost pokazał Louise swoją ranę, do kobiety dotarło jak daleko idąca jest skala problemu. Choć dotąd zdawała sobie sprawę z tego, że on również nie wyszedł z tej sytuacji bez szwanku, to wcześniej nie wiedziała jak tragiczna jest sytuacja. - Chodź tutaj natychmiast – powiedziała (być może odrobinę zbyt władczo) zaniepokojona stanem mężczyzny, nie chcąc zabierać się za leczenie, by nie zaszkodzić mu jeszcze bardziej poprzez swoje braki w wiedzy medycznej. Mimo osłabienia, kurczowo ścisnęła zdrową rękę Anistona, teleportując ich wprost do Szpitala św. Munga.