To właśnie tutaj przeklęty strumień znany z rezerwatu rozlewa się w małe, płytkie jezioro. Okolica ta jest często zamglona, gdyż wody strumienia w chłodniejsze dni nierzadko osiągają temperaturę wystarczającą do parowania rzeczonej cieczy, jednocześnie zamieniając się w mgłę. O dziwo, strumień, który zaczyna tworzyć już jezioro zupełnie traci swoje magiczne właściwości, stając się po prostu zwykłym ciekiem.
Autor
Wiadomość
Laila Whitemore
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Chłodna woda obmywała stopy dziewczyny, dając im swego rodzaju ukojenie, poruszyła palcami cieszą się upragnioną chwilą spokoju. Wydawało się, że w tym miejscu czas się zatrzymuje, zupełnie jakby wskazówki zegara nagle wstrzymywały swój bieg, aby strudzonej duszy dać chwilę oddechu. Brunetce całkowicie to odpowiadało, cisza panująca wokoło przerywana jedynie szmerem wody oraz odgłosami natury działała kojąco na zmysły, dlatego mimowolnie przymknęła powieki. Nie sądziła, że ktokolwiek poza nią zapuści się w te rejony o tak wczesnej wręcz porze. Ujście strumienia mimo, iż w rzeczywistości nie było tak magiczne, jak sam strumień, to dla panienki Whitemore miało w sobie przyciągającą moc. Mogła pośród mgły w kolorze mleka skryć się przed niechcianymi spojrzeniami, poczuć się bezpiecznie. To właśnie bezpieczeństwo było wyznacznikiem, którym kierowała się w doborze miejsca przed teleportacją, dlatego z cichym piskiem na ustach oraz podskokiem, który sprawił, że od razu stanęła na nogi zareagowała na męski głos. W umyślę brunetki od razu pojawiła się panika, serce w piersi przyspieszyło, zaś w głowie pojawiły się gorączkowe myśli, zacisnęła palce dłoni na różdżce, która spoczywała w prawej kieszeni spodni i wtedy, skupiając spojrzenie brązowych oczu na postaci rozpoznała w niej Lysandera. Obraz chłopaka zapadł jej w pamięci, nie tylko dlatego, że w czasach szkolnych należeli do jednego domu oraz byli w tym samym wieku, lecz dlatego, iż on zawsze przyciągał uwagę dziewczyn. Ze względu na stosunek Laili względem przedstawicieli płci przeciwnej ich relacje nigdy nie były w żaden sposób zawiłe ani też umiarkowanie bliskie, niemniej jednak spojrzenie dziewczyny, kiedy ten przechadzał się korytarzami szkoły mimowolnie zawieszane było na jego postaci. Warknęła na siebie w myślach, zbyt mocno się w nich zatopiła, sprawiając, że między nimi zapadło dziwne milczenie. Odchrząknęła kupując sobie tym kilka dodatkowych sekund. Mięśnie ciała wciąż miała spięte, w towarzystwie mężczyzn nigdy nie czuła się pewnie, bacznie przyglądała się mężczyźnie, który stosunkowo nie zmienił się bardzo, może jedynie wyprzystojniał. -Można tak to określić, a Ty? Co tu robisz? – zapytała, w jej głosie można było usłyszeć nieco nieprzyjemną nutę, jednak kiedy zdała sobie z tego sprawę na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, co prawda wymuszony przez dziewczynę, jednak Lys nie mógł mieć o tym pojęcia.
W gruncie rzeczy mogłem się spodziewać lekko panicznej albo przynajmniej negatywnej reakcji kobiety- wkradłem się w jej strefę ciszy, w dość trudnym momencie, bez żadnego ostrzeżenia, czy pytania o zgodę. Niemniej jednak jej spięcie, a także pewna nieszczególnie przyjemna nuta w głosie sprawiły, że poczułem się niekomfortowo, a nie naprawił tego nawet lekki uśmiech pojawiający się na twarzy panny Whitemore. - Wracam z pracy - rzuciłem od niechcenia, bo było mi strasznie głupio, że w ogóle ją zaczepiłem, zamiast od razu odejść z miejsca zdarzenia. Wydawało mi się, że kobieta wybitnie nie chce mojego towarzystwa - Przepraszam, że ci przeszkodziłem. Zmierzyłem Lailę przeciągłym spojrzeniem. Nie widziałem jej co najmniej od zakończenia studiów, a nawet podczas nich trzymaliśmy się raczej z dala od siebie. Nie dało się ukryć, że była bardzo atrakcyjną kobietą, jednak do tej pory nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo. Zacząłem się zastanawiać jak to się stało, że nie zalecałem się do niej w szkole i nawet po dłuższej chwili nie byłem w stanie odnaleźć odpowiedzi. W moim wspomnieniach z tamtego okresu była Gryfonka raczej nie była postacią pierwszo-,czy nawet drugoplanową, ale przemykała gdzieś daleko, lekko rozmywając się z tłem. Leila była najwyraźniej bardzo spięta, jakby moja obecność bardzo jej przeszkadzała. Na moment złapałem jej spojrzenie, a moją głowę nawiedziły pewne myśli, za które niemal natychmiast się zganiłem. Moc był przekleństwem, nie mogłem jej bezmyślnie nadużywać.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
// Dość mocno oddaleni od strumienia i jeziorka. Po rozmowie z Nessą przyznał sam przed sobą, że dotarł do takiego etapu w swojej nauce, że teraz pozostało mu uczyć się wraz z innymi osobami by dało to jakieś lepsze wyniki. Do tego najlepsza byłaby stała grupa z którą mógłby trenować czarną magię. Wiedział, że kuzynka była również dobra w tej dziedzinie, więc wysłał jej wiadomość z propozycją wspólnej nauki. Spakował do torby kilka podręczników, których nie znalazłoby się w szkolnej bibliotece. A przynajmniej nie w szerzej dostępnej części biblioteki. Chociaż miał przeczucie, że i zakazana jej część była już za słabo wyposażona jak dla niego. Tam można było znaleźć książki które pozwalały na wtajemniczenie, lecz nie na pełny rozwój swoich umiejętności. Ostatnio zacząć czytać te których autorem był Igielnik. Stanął w umówionym miejscu w liście czekając na Ślizgonkę.
Minęło pięć dni od dnia zakupienia przez nią różdżki. Pięć dni! A ona nie miała jeszcze okazji jej wypróbować. Co prawda zdarzało się jej użyć nowego nabytku na zajęciach, jednak nie o nich myślała. Swojej starej bałaby się użyć przy tego rodzaju magii. Naprawiana różdżka już nie była tak sprawna jak niegdyś. A przynajmniej tak właśnie myślała, bo czy mogłoby być inaczej? Wątpiła w to całym sercem. Dlatego nie zwlekając nawet sekundy dłużej, zaraz po wyjściu ze skrzydła szpitalnego, udała się po zakup nowej różdżki. Nie należała ona do najtańszych, jednak było warto. Miejsce wybrane przez kuzyna nie było jej obce. Nie raz spacerowała w tamtych rejonach. Kilku krotne nawet po zmroku, jednak tym wyczynem wolała się nikomu nie chwalić. Z pewnością każdy by ją opieprzył za to jednak oni nie zdawali sobie sprawy, że ta druga osoba ucierpiałaby bardziej. Uśmiechając się pod nosem podeszła do Aleksandra machając mu, gdy tylko go zobaczyła. - Czyżbyś postanowił pouczyć się do egzaminów? - uniosła jedną brew wyżej spoglądając na niego wyczekująco. W głębi ducha jednak czuła, że wcale nie chodzi tutaj o egzaminy. Inaczej uczyliby się w zamku bądź rezydencji, a nie na odludziu unikając spojrzenia postronnych osób.
Popołudniowy spacer pomagał jej skupić myśli, a także stłumić nostalgię i tęsknotę za szkołą, która miała rozpocząć się jutro. To było nienaturalne dla Lance, że jej kufer nie stał jeszcze spakowany, a portfelu nie tkwił bilet na pociąg, który miał pomóc jej dostać się do zamku. Każdy uczeń oraz student takowy dostawał. Wzięła więc książkę i chcąc zająć czymś głowę, teleportowała się w okolice Doliny Godryka, znikając gdzieś w lesie i spacerując wzdłuż swojego ulubionego strumienia, aż dotarła do jego ujścia. Zajęła miejsce na jednym z kamyków, kładąc księgę na kolanach. Najpierw chciała zaczerpnąć trochę teorii o magii bezróżdzkowej, wybierają kolejny raz lekturę o Merlinie, którą lubiła najbardziej. Człowiek ten ją motywował. Ten najsłynniejszy z czarodziejów biegle posługiwał się zaklęciami, nie korzystając przy tym z żadnego transmutatora, chociaż w książce pisali, że jego zaginiona laska potęgowała efekty rzucanych przez niego czarów. Żył on Średniowieczu, a do tego ukończył Hogwart w barwach Salazara Slytherina, co pokazywało tylko, jak ambitnym mężczyzną był. Morgiana była w Gryffindorze, a jednak to ona miała przydomek pałającej się czarną magią, a nie Merlin. Był wybitnym czarodziejem, czekoladowe żaby i Order jego imienia był namacalnym dowodem tego, że jego świetność wciąż odczuwana była we współczesności. Książka mówiła jej, że posługiwał się magią niewerbalną niemalże od samego początku, a bezóżdkową opanował, zanim osiągnął wiek, w którym była Nessa teraz. Dodatkowo to dzięki niemu pojawiały się pierwsze materiały na jej temat. Po inspirującej teorii nadszedł czas na praktykę. Dziewczyna odetchnęła, chowając książkę do torby i usiadła wygodniej, przez chwilę siedząc w milczeniu i z przymkniętymi oczyma, musiała się wyciszyć oraz skoncentrować. Tak, jak Shawn sugerował, pomagało jej to lepiej wyczuć przypływ magii, a także być w stanie pochwycić tkwiący dookoła niej chaos. Wbiła spojrzenie we własną dłoń, unosząc ją do góry i zaciskając palce, zaczęła intensywnie gromadzić energię magiczną, co miała już opanowane do perfekcji, bo było najprostszym elementem w skomplikowanym ciągu rzucania czarów bez transmutatora. Raz za razem uwalniała ją i gromadziła od nowa, poświęcając na to dobre piętnaście minut, relaksując się jednocześnie spokojem. Gdy palce już zaczynały palić, postanowiła dodać do tego ich ruch, aby rozpocząć próby z rzucaniem zaklęć. Nie wiedziała dlaczego, ale pierwszą myślą było wzniecenie iskry z dłoni za pomocą pstryknięcia tak, jak Reed to robił i na to poświęciła kolejną godzinę. Być może nie było w tym zbyt wiele sukcesu, ale pojawiał się blask i pomarańczowa poświata świadcząca o tym, że jej systematyczność oraz trening przynosiły sukcesy. Tak, jak Profesor Voralberg polecał, nie zniechęcać się i próbować. Kolejne pstryknięcia czasem wywoływały pojedynczy podmuch wiatru, uwalniając rozproszony chaos, a czasem powodowały maleńką eksplozję gdzieś w powietrzu przy jej dłoni, gdy użyła zbyt dużo zgromadzonej mocy magicznej. Westchnęła cicho, przekręcając głowę i przyglądając się zaczerwionym palcom, pstryknęła po raz kolejny, uwalniając maleńką iskierkę ze świstem, co sprawiło, że kąciki ust uniosły się jej ku górze. Zmęczona, ale zadowolona z siebie zsunęła się z kamienia, przeciągając leniwie. Postanowiła jeszcze chwilę się przejść, zanim wróci do domu..
|ZT
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Po dłuższym spacerze znalazła się w okolicy ujścia strumienia, gdzie postanowiła przećwiczyć kolejne zaklęcie transmutacyjne. Z tego, co wyczytała to akurat Glacius należał do tych prostszych zaklęć. Specjalnie chciała wybrać sobie jakiś cel ćwiczeń, który nie byłby zbyt skomplikowany pod względem swojego wyglądu. Wybór padł zatem na znajdujące się w pobliżu małego jeziorka kamienie, które postanowiła poprzemieniać w mikroskopijne lodowce. Pamiętała dokładnie jak siedziała nad podręcznikiem i czytała na temat wspomnianego zaklęcia. Już wcześniej przećwiczyła w zaciszu swojego pokoju odpowiedni ruch różdżką, który przyszedł jej nie bez żadnych trudności. Musiała wykonać co najmniej kilka podejść nim w końcu udało jej się zapamiętać odpowiedni ruch i wykonać go dosyć płynnie bez żadnych gwałtownych i nazbyt energicznych ruchów. Teraz nareszcie nadeszła pora, aby wypróbować zaklęcie w praktyce, a nie wykonywać ćwiczenia na sucho. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Wymówienie formuły nie sprawiało jej aż takich problemów. Brzmiało one dosyć prosto i było jednoczłonowe. Wystarczyło jedynie dobrze zaakcentować odpowiednia sylabę w wyrazie i nie przeciągać niepotrzebnie głosek, aby wszystko wybrzmiało naturalnie i płynnie. Mimo wszystko pierwsze jej próby rzucenia zaklęcia nie były aż tak udane. Z poczatku nie działo się praktycznie nic. Dopiero przy kolejnym podejściu, gdy wymówiła starannie inkantację oraz wykonała powoli i z namaszczeniem niemal ruch różdżką, zaobserowała, że wybrany przez nią kamień wyglądał tak jakby pokrył się lekkim szronem. Ponowiła swoje wysiłki., Wyglądało na to, że teraz udało jej się uzyskać efekt drobnej i naprawdę cienkiej warstwy lodu na kamieniu, który miał stać się niemal bezkształtną lodową bryłą. Musiała najwyraźniej jeszcze bardziej się skupić i włożyć nieco więcej mocy w swoje zaklęcie. Zmobilizowała się jeszcze bardziej i postarała się wymówić inkantację jeszcze wyraźniej, dbając o odpowiednią dykcję. Ruch różdżką także wydawał się być już coraz bardziej wyuczony i przychodził jej z nieco większą łatwością. W zasadzie nie zastanawiała się aż tak bardzo nad jego wykonaniem. Z każdym kolejnym podejściem miała wrażenie, że wychodzi jej coraz sprawniej. Jeszcze sporo czasu minęło nim w końcu kamień, który obrała sobie za cel zamienił się w bryłę lodu, którą miał się stać już na samym początku. Chyba po prostu wybrała sobie na sam początek nieco zbyt duży obiekt do ćwiczeń. Grunt jednak, że jej się udało i mogła być z siebie zadowolona. Dla pewności jednak postanowiła przećwiczyć zaklęcie jeszcze kilka razy, rzucajac je na inne, pobliskie głazy, aby przetestować czy na pewno wie o co chodzi i potrafi osiągnąć nieco szybciej i sprawniej zamierzony efekt. Kolejne powtórzenia sprawiły, że obok jeziorka powstało kilka mniejszych brył lodu, które panna Huang stworzyła ze znajdujących się tam kamieni mniejszych i większych, z którymi miała już nieco więcej problemów, które dopiero po czasie przezwyciężyła. Ogólnie rzecz biorąc mogłą to uznać za udane ćwiczenia. z|t
+
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Korzystając z wolnego popołudnia, postanowił chwycić za różdżkę i poćwiczyć rzucanie czarnomagicznych zaklęć, aby przypadkiem nie wypaść z formy pojedynkowej. Po nokturnie krążyło wielu czarnoksiężników, którzy z niebywałą wręcz przyjemnością wydrapaliby mu oczy, toteż wolał być przygotowany na ewentualny atak z zaskoczenia. Teleportował się do Doliny Godryka, żeby znaleźć spokojne, odludne miejsce do ćwiczeń, a po kilkunastu minutach marszu po okolicznych lasach wylądował nad ujściem wartko płynącego strumienia. Zabrał ze sobą księgę traktującą o zakazanych prawem zaklęciach, którą niegdyś zakupił u Borgina i Burkesa, chociaż po dłuższym namyśle stwierdził, że nie zamierza się uczyć żadnej nowej formuły, zamiast tego utrwalając sobie nabytą już wiedzę. Nawet najszerszy arsenał zaklęć nie rekompensował bowiem braków w pewności ruchów albo sprawności ich wykonywania, a to przede wszystkim o te elementy musiał zadbać, skoro ostatnimi czasy nie miał tak wielu okazji do sprawdzenia się w boju. Mimo to otworzył opasłe tomiszcze, by przypomnieć sobie o czarach, których nie używał od dawien dawna, a w końcu jego uwagę przykuło Sitienti Sanguisugae, nazywane również potocznie zaklęcie wampira. Nie pamiętał, by kiedykolwiek wykorzystał je w ofensywie, za to ze względu na skomplikowaną inkantację i złożony ruch dłoni idealnie nadawało się ono do treningu. Nim przystąpił jednak do praktyki, pochłonął wzrokiem cały podrozdział czarnomagicznego woluminu, przypatrując się z bacznością szkicowemu schematowi ułożenia nadgarstka postępujących po sobie krokach. Autor naprawdę postarał się o wyłożenie niezbędnych informacji jak na tacy. - Sitienti Sanguisuigae. – Powtarzał na głos łacińską formułę, na moment wracając do poprzedniego akapitu, by upewnić się że nie popełnił żadnego błędu w akcentowaniu czy sylabizacji. – Sitienti Sanguisugae. – Rzucił śmielej za którymś już razem, wertując pożółkłe stronice, bo przecież nie zamierzał tracić czasu na bezustanne gadanie do siebie. Nie cierpiał na żadną dysleksję, dysgrafię czy inne niesprzyjające przyswajaniu inkantacji przypadłości, więc nie musiał poświęcać kolejnych trzydziestu minut na ten wstępny jedynie etap ćwiczeń. Musiał za to przyznać, że pamięć go zawodziła, bo mimo iż dawniej opanował wspomniane zaklęcie, tak gdyby nie towarzysząca mu księga, prawdopodobnie nie byłby w stanie przywołać jego miana. Wreszcie przyszedł czas na to, co tygrysy lubią najbardziej. Zacisnął mocno palce na rękojeści swej osikowej różdżki i zatoczył nią w powietrzu ruch, kształtem przypominający wampirze kły. Specyficzny sposób rzucania czaru, trzeba przyznać, a jednak okazał się on o wiele bardziej intuicyjny, niż wydawało mu się na początku. Niewykluczone również, że wszedł mu w nawyk lata temu, kiedy pierwotnie opanowywał Sitienti Sanguisugae, dzięki czemu tym razem nie napotkał już żadnych trudności. Skoro tak… zdecydował się przetestować zaklęcie krwiopijcy w praktyce, z pomocą zawilgotniałej gleby w otoczeniu strumyka, by nie generować zbędnych ofiar, nawet jeśli do swych badań mógł wykorzystać skrywające się pośród drzew zwierzęta. – Sitienti Sanguisuigae. – Zdecydował się wpierw na klasyczną, werbalną metodę. Obserwował jak koniuszkiem różdżki wysysa wodę z podłoża, a otrzymana w ten sposób ciecz skapuje nieopodal. Najwyraźniej pewnych rzeczy się nie zapomina. Przerwał działanie czaru, aby rzucić je ponownie, niewerbalnie, i tu akurat zaskoczył się niemile. Musiał bowiem powtórzyć ruch, by uzyskać uprzedni rezultat. Na szczęście szybko naprawił ten drobny błąd w nazbyt gwałtownym skręceniu nadgarstka, a w końcu mógł patrzeć na uwalniające się wokoło krople. Wody, nie krwi, ale wiedział już, że musi kiedyś wypróbować wampirze zaklęcie na żywej materii. Na razie jednak musiał sobie odpuścić. Zerknął bowiem ukradkiem na zegarek, zdając sobie sprawę, że czas go nagli. Miał przeprowadzić wieczorem rozmowę dyscyplinującą z jednym ze swoich pracowników, a uważał że takie kwestie winno się załatwiać od razu. Po chwili dało się więc słyszeć głośny trzask, a Paco teleportował się wprost do swojego hotelu.
Jedną z największych bolączek Ariadne w tym nowym roku był kompletny brak czasu na zajmowanie się dopiero co rozwiniętą pasją ogrodnictwa. Bardzo pragnęła dalej rozwijać swoje umiejętności w tym zakresie i nabierała pewności, że naprawdę się do tego nadaje. A jednak minęły dwa miesiące odkąd poświęciła choćby odrobinę czasu roślinom, nie licząc zwyczajnego podlewania oraz pielenia. Nie przeprowadzała zbiorów, pomimo że na pewno zebrałaby sporo leczniczych liści i kwiatów. Teraz wzięła się w garść, spięła pośladki i wybrała na poszukiwania kolejnego ziela, które uznawała za potrzebne w swoim ogrodzie. Mowa o jednej z groźniejszych roślin - tojadzie. W lekkomyślnych dłoniach mógł przyczynić się do nieszczęścia przez swoje silnie trujące właściwości. Z drugiej strony takiego eliksiru czyszczącego rany nie dało się bez tego składnika przyrządzić. Ariadne musiała być ostrożna. Jeśli w ogóle znajdzie sadzonkę, bo długi spacer po Dolinie Godryka nie przynosił większych efektów. A takie rozwinięte grupki tojadu ciężko ominąć, bo dorastały do półtora metra wysokości. Nie było konkretnych miejsc, jakie sobie upodobał tojad, bo pojawić się mógł dosłownie wszędzie. Dziewczyna strzelała tylko, że prawdopodobnie lubi słońce, więc wątpliwe by rósł w gęstym lesie z wysokim poszyciem. Ariadne wypatrywała tojadu na polanach, ostatecznie zbaczając całkowicie z wydeptanej przez mieszkańców ścieżki. Ptaki śpiewały głośno, zwiastując przybywającą wielkimi krokami wiosnę. Wszędzie zalegały kałuże po roztopach śniegu i przelotnych deszczach, a błoto utrudniało wędrówkę. Wickens to lubiła. Wbrew pozorom nie była pedantką. Taka bliskość przyrody napełniała dziewczynę szczęściem. A jeszcze bardziej ucieszyła się, gdy obok młodych krzaków maliny zobaczyła grubą łodygę, którą zdobiły wielkie liście. Tojad nie kwitł o tej porze i tylko wprawne oko zielarza mogło rozpoznać roślinę bez charakterystycznych, ciemnofioletowych płatków. Aurorka założyła rękawiczki i przykucnęła, aby na glebie obok tego dorodnego okazu odnaleźć mniejsze sadzonki, które dopiero się rozwijały z upuszczonych nasion. Kilka faktycznie rosło w okolicy strumyka (może lubiły wilgoć?), więc dziewczyna zebrała dwie, ostrożnie podważając ziemię łopatką i wyciągając korzenie. Na razie przełożyła je do koszyka, ale od razu po powrocie do domu planowała zasadzić roślinę w odpowiedniej dla niej donicy. Tojad pokrywały krople świeżego deszczu. Nie pamiętała czy w ogóle miała na zajęciach zielarstwa w szkole tak bliskie spotkanie z tą rośliną. Z jej fragmentami, czyli pustą w środku, nagą łodygą, pięknymi kwiatostanami zebranymi w grona, korzeniami lub nasionami to jak najbardziej zetknęła się choćby na eliksirach. Ale do opieki raczej nie dawano jej uczniom ze względu na trudność okiełznania jej wrogiej natury. Ariadne przyglądała się chwilę wykopanym roślinom, dla zaspokojenia zwykłej ciekawości. Dopiero później zdecydowała się wyprostować. Znów zaczynał kropić deszcz, więc zakończyła pospiesznie poszukiwania, żeby teleportować się pod bramy rezydencji. Uznawała tę wyprawę za bardzo udaną.
+
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Znalazła to miejsce, gdy biegła wzdłuż strumyka na swoim codziennym biegu wytrzymałościowym. Zazwyczaj dobiegała do nurtu i się wracała, jednak dzień wcześniej postanowiła wydłużyć swoją trasę o długość strumienia, który doprowadził ją do ujścia. Było to przepiękne miejsce, całe otoczone gęstymi drzewami, kwitnącymi przebiśniegami i krokusami, a woda w jeziorku była niezwykle przejrzysta jak i płytka, dzięki czemu było nawet z odległości dobrze widać każdy kolorowy kamyczek i rybkę. Widząc to cudowne miejsce, otoczone tajemniczą mgłą spod której przebijały kolorowe kwiaty, wiedziała, że będzie to idealny punkt do wywołania u siebie artystycznej weny. Dlatego też następnego dnia zgarnęła ze sobą Jina, myśląc, że i jemu powinno się to spodobać. Plus może i on poczułby tam tak wielką i przemożną chęć do tworzenia jak ona. - Już prawie jesteśmy – oznajmiła, gdy przebijali się między krzakami, a gdy odsłoniła jedną z gałęzi… - Tadaaam! – ich oczom ukazało się miejsce jak z obrazu czy bajki. Przejrzyste jezioro, zielone drzewa i krzewy, kwiaty wyglądające spod delikatnej warstwy mgły i ten uspokajający dźwięk strumyka. – Robi wrażenie, co? – zapytała z taką dumą, jakby sama to miejsce postawiła, a nie tylko znalazła. – Dobra, ja wkładam buty figurowe! – oznajmiła z uśmiechem i zaraz zmieniła obuwie na swoje sportowe. Powoli przygotowywała się do łyżwiarstwa figurowego na wodzie. Większość treningów z Siergiejem miała na lodowisku, by w razie upadku nie kąpać się w zimnej wodzie, ale widziała, że upadek tutaj nie skończyłby się nurkowaniem w tafli jeziora, bo było na to zbyt płytko. Szybko wbiegła na wodę, a buty zaczęły ją unosić. W pierwszej chwili musiała złapać balans, dawno już tego nie robiła, zaraz jednak poczuła się jak na lodzie – czyli w swoim żywiole. Zaczęła się poruszać zupełnie tak, jak to robiła na lodowisku, a że była już rozgrzana marszem, mogła rozpocząć cięższą pracę. Zaczęła więc od układu choreograficznego. Artie wymyślał dla niej muzykę na sezon wiosenny i koniecznie chciała ułożyć do niej program wart złota. Już trochę pracowała nad tym ze swoim trenerem, teraz jednak sprawdzała różne opcje. Zaczęła od początku, czyli pozy wyjściowej. Wysunęła rękę wysoko przed siebie i wskazała palcem na niebo, jakby pokazywała nim pierwsze oznaki wiosny, sama patrzyła się do przodu. Wyobraziła sobie delikatne nuty, zupełnie jakby słyszała je tuż obok. Musiała być jak najbardziej ekspresyjna artystycznie. Zarzuciła ręką w dół, pociągnęła za nią całe ciało jak i swoje spojrzenie, zupełnie jak ściągała ten pierwszy znak nadejścia wiosny na ziemię, jakby chciała pomalować nią świat… Podobało jej się to, jednak zastanowiła się, czy do tak brzmiących instrumentów nie lepsze byłoby bardziej melancholijne podejście, trochę nostalgii ale przepełnionej nadzieją z pierwszym promykiem marcowego słońca? Musiała jeszcze trochę nad tym popracować.
Umówieni na wspólne oddanie się swoim artystycznym duszom. Jak brunet mógłby się nie zgodzić? Choć nie był pewien czy warunki w jakich będzie pracować będą odpowiednie to przystanął na propozycję przyjaciółki. Całą drogę myślał o czym to będzie pisać. O miał tyle pomysłów! Tak wiele siedziało mu w głowie. Choć głowę miał zajętą swoimi poetyckimi pomysłami to co chwila rozglądał się i podziwiał okolicę, która cóż… Była nie do opisania, było tam po prostu przepięknie. Gdy tylko przebili się przez ostatnie gałęzie i Remy oznajmiła, że są już na miejscu to dusza chłopaka jakoś dziwnie się odblokowała, aż nie mógł uwierzyć, że takie miejsce istnieje. - Woah… No powiem szczerze, nie sądziłem, że zabierzesz mnie w aż tak magiczne miejsce, ale bez grama magii – odparł i przysiadł na ziemi, plecami oparł się o jakiś mniejszy głaz. Tym razem wziął ze sobą nie jedną, a parę kartek i swoje pióro. Zanim jeszcze zaczął pisać, to przyglądał się dziewczynie jak ta rozpoczęła już swój występ. Szukał w dziewczynie jakiejś inspiracji, oboje byli mocnymi artystycznymi duszami więc potrafili się zrozumieć jeśli chodzi o to, oraz szukać inspiracji w rzeczach, które niektórzy uważali za bez sensu. W końcu zaczął pisać, tak jak jego dusza niosła jego pióro po papierze, to też pisał. Na kartce powoli zaczęły pojawiać się słowa jakie przyszły mu do głowy, pierwsze lepsze. Zainspirował się w swoim nowym wierszu wiosną, która zaraz miała nadejść, a do tego dołączył motyw „tajemniczego kuzynka Harmony”, o którym to usłyszał może, 3 razy? Jego imię parę razy obiło mu się o uszy, dlatego zdołał porównać ze sobą te dwa motywy. No i choć te dwa motywy osobno brzmiały doskonale, to razem jakoś… Zdawały się nie tworzyć w całość jak się o nich mówiło, ale w praktyce jak Jin-woo o tym pisał, tworzyło to jednak coś pięknego, no i tajemniczego. Opisywał tam też młodość, również w nawiązaniu do „tajemniczego kuzyna”, ale także wiosny, która sama w sobie była symbolem młodości w świecie poetyckim.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zastanawiała się, jak może temu układowi dać więcej wyrazu, jak może zmienić swoją interpretację, żeby bardziej poruszała. Szuka tego pomysłu w budzącej się do życia przyrodzie, w kwiatach przebijających się przez śnieg, w tej lekkiej mgle i zimnej, ale już nie zamarzniętej wodzie. Jeździła dookoła jeziora, kombinując. A gdyby tak nie przedstawiać nadchodzącej wiosny jako ta wiosna, a odchodzący śnieg? To mogłoby być całkiem ciekawe podejście, które uczyniłoby ten program bardziej lirycznym, a co za tym szło takim, w którym dziewczyna zwyczajnie sprawdzała się po prostu najlepiej. Wjechała z powrotem na środek, ustawiła się w swojej pozie wyjściowej, przybrała odpowiednią mimikę, tym razem jednak trochę mniej radosną, a bardziej wzbudzającą zastanowienie, z większą dozą tęsknoty. Wyobraziła sobie, jak muzyka rusza, przed zamachnięciem się ręką w dół, najpierw zarzuciła ja do tyłu, jakby ściągała z siebie płaszcz śniegu, a może nawet, jakby go ktoś jej wydzierał. Ta drobna zmiana mogła przełożyć się na olbrzymią różnicę w odbiorze artystycznym. Wraz z ruchem ręki w dół, obróciła się na dwóch łyżwach, zataczając krąg, jakby czegoś szukała na ziemi albo jakby na nią miała opaść jej moc i ruszyła. Gładko i płynnie zmieniała nogę prowadzącą, a z każdą jej zmianą wykonywała otwarte ruchy rękami, pokazując, jakby coś nadchodziło, coś wyglądało na nią. Gdy znalazła się w punkcie, w którym wiedziała, że będą siedzieć jurorzy, złożyła przed sobą ręce i rozsunęła je, niczym zasłony w oknie by wpuścić światło. Kolejny obrót, zakręciła się w kolejnych, nieuniknionych roztopach pod siłą przyrody, która na nią wyjrzała. Szybkim ruchem uciekła z tego punktu. Najazd na skok musiał być równie płynny, musiał stanowić nierozerwalną część programu. Skupiła się, znowu, na otwartości swoich ruchów, na drobnych gestach dłońmi, drgnięciach palcami, tęsknych spojrzeniach w górę, ku niebu, gdy czuła, że musi przejść. Że śnieg musiał zniknąć. Powstrzymała się przed skokiem, nie chciała od razu się nimi męczyć, kiedy wiedziała, że musiała dopracować te pierwsze, kluczowe sekundy, które nakładały brzmienie i fabułę na cały program. - Jak ci idzie? - krzyknęła do Jina, na chwilę wyrywając się z transu. - Ja chyba coś zaczynam sklejać.
Co jakiś czas rozglądał się po okolicy szukając jakiejś inspiracji. Jednocześnie w głowie miał pełno pomysłów, nie wiedział na co się zdecydować. Nagle porzucił pisanie wiersza o wiośnie i tym całym tajemniczym kuzynie, sam nie wiedział czemu w ogóle o nim pisał, w końcu nie znał go tak dobrze. Chciał już zacząć pisać o czymś kompletnie innym, aby odciąć się myślami od tego… Kogoś, ale w momencie gdy miał dotknąć piórem kartki to Harmony krzyknęła do niego i wyrwała go z jego fazy pisania… - Mi? No cóż… Napisałem część wiersza, ale porzuciłem jego koncept – przyznał zerkając jeszcze na kartkę, która została wypełniona przez niego tuszem. – A w ogóle to… Nie mówiłaś nikomu, że pisze… Prawda? – Wziął się w końcu na odwagę by się jej tego spytać. Bardzo długo czekał na odpowiedni moment, aby się jej o to spytać… Najprostszym sposobem byłoby napisanie do przyjaciółki na wizzengerze, bądź wysłanie sowy, ale co jeśli ktoś znalazłby te wiadomości i jakoś je wykorzystał? Brunet nie mógł ryzykować. A żeby tego było mało, to bał się jej o to zapytać, bał się odpowiedzi i to cholernie, ale w końcu musiał. Czekając jeszcze na jej odpowiedź i aby oczyścić umysł, zrobił parę głębokich oddechów. W końcu zaczął pisać, co jakiś czas zatrzymywał się z piórem żeby spojrzeć się na to co robi Remy, ale w pewnym momencie z powrotem wszedł w swój trans i pisał do momentu, aż jego nadgarstek nie zaczął boleć. Tym razem jego głowa zmusiła go do pisania o uczuciach, porównywał tam je do pór roku, do końca nie wiedział o czym pisał i o czym będzie pisał, niczego nie planował, nie skupiał się na tym co dokładnie pisze, czy daje dobre znaki ortograficzne. W tamtym momencie skupił się tylko i wyłącznie na słowach tu i teraz, pisał to co akurat miał w głowie, przez co musiał pisać szybko, więc niedużo czasu zeszło, a jego ręka zaczęła pobolewać. Tak, to był czas na chwilę przerwy.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Nikomu! – odparła szybko. – Twój sekret jest ze mną bezpieczny! Po tym wiedziała, że znów musi skupić się na swoim programie i jego wykonaniu. Nad techniką mogła pracować z trenerem, ale kwestie artystyczne musiała dopinać po godzinach. Nie miała aż tyle czasu codziennie na lodzie, żeby z Siergiejem pracować i nad swoimi technicznymi wynikami i interpretacją, dlatego musiała radzić sobie inaczej. Najlepszy sposób? Dokładnie to co teraz robiła, samodzielna praca nad notą artystyczną i następne prezentowanie wyników tej pracy trenerowi i choreografowi, żeby wspólnie kombinować dalej. Przejechała jeszcze kilka razy samo otwarcie programu, wyjeżdżała je tak długo, aż poczuła, że wszystkie ruchy i spojrzenia były wyważone co do sekundy. Że jej otwarte, okrągłe ruchy rękami nie były tylko bezwartościowym machaniem, a malowały przed przyszłymi widzami obraz. Że moment, w którym zdawało się, jakby otwierała okno, był pełen mocy i emocji, by ten ruch był jednocześnie silny, ale bardzo delikatny w wykończeniu. By jej wzrok podążał we właściwe punkty, jakby przy każdym kroku rozglądała się, gdzie jeszcze słońce rozpuszczało jej śniegi, ukazując wiosenny krajobraz. Była zamiecią uciekającą przed ciepłem, chłodną siłą, która musiała ustąpić przed chłodnym tchnieniem życia, przeobrazić się na wzór nowej pory roku. Po którymś powtórzeniu pierwszych kilkunastu sekund programu stwierdziła, że skok nie może nastąpić tak szybko. Zamiast wykonywać go przy pierwszej krótkiej ścianie, jaką napotkała, stwierdziła, że najpierw przejedzie całe lodowisko, do drugiej krótkiej, po serpentynie. Na serpentynie oczywiście musiała wykonać kolejne swoje taneczne kroki… Tylko teraz znowu problemem był pomysł na nie. Musiała być szybka, dynamiczna, jak zmieniająca się pogoda, jak zacinający deszcz wiosennej mżawki, który swym ciepłem rozpuszczał śnieg. Rozpędziła się, zmieniała nogi płynnie, jadąc po serpentynie, jakby szukała miejsca, w którym jeszcze szron pokrywał ziemię. Łączyła ten element programu z samym jego początkiem, wykonując szerokie, obszerne i okrągłe ruchy rękami, malując w powietrzu krajobraz, kreśląc promienie słońca, które spadały na jej topniejący chłód, uginający się lód. Najechała na skok. I tym razem wykonała potrójnego axla. Zatrzymała się, oglądając trasę, którą przejechała. Czegoś jej jeszcze brakowało. - Jin? – zawołała, chcąc uzyskać inspirację nie tylko od natury, ale także drugiej osoby. Drugiego artysty. – Co ci się najbardziej kojarzy z wczesną wiosną?
Brunet odetchnął w ciszy z ulgą, naprawdę cholernie się cieszył, że Harmony nikomu nie wyjawiła jego wielkiego sekretu. Gdyby tylko Remy wypaplała komuś o tych wierszach, to chłopak zapewne zerwałby kontakt ze wszystkimi, których dotychczas znał, ba! Wybłagałby rodziców, o powrót do Mahoutokoro. Rozpłynąłby się w powietrzu. - Dziękuję… - wymamrotał uśmiechając się czule.
Jego pisanie o porach roku skończyło się na jedynie uczuciach… Albo raczej jego marzeniach.
In the wild soft summer darkness How many and many a night we two together Sat in the park and watched the Hudson Wearing their lights like golden spangles Glinting on black satin.
Zaczął raczej niewinnie… Pisząc jedynie o wyglącie i scenerii w jakiej pragnął się znajdować. Dalej wodził piórem po kartce dalej skupiony niesamowicie na swojej głowie.
The rail along the curving pathway Was low in a happy place to let us cross, And down the hill a tree that dripped with bloom Sheltered us, While your kisses and the flowers, Falling, falling, Tangled in my hair…
Kontynuował. Nie miał pojęcia o kim to pisze. Czy w ogóle o kimś pisał? Czy to był człowiek? A może po prostu pragnął tej miłości choć niesamowicie się jej wypierał? W głowie miał jedynie posturę tego… Kogoś… A właściwie to nie jedną posturę, a wiele, która zmieniała się co chwila. Musiał przystopować, na szczęście Remy wyrwała go z transu. Brunet miał mętlik w głowie, czemu tak nagle pisał o miłości? Nie robił tego jeszcze ani razu. Nigdy nie czuł takiej potrzeby. Nigdy się nie zakochał… Chyba. Nie znał uczucia miłości, dlaczego o tym pisał? - Wczesna wiosna… Wczesna wiosna… - powtórzył parę razy pod nosem zatrzymując się nad tym. – Mniej artystycznie, to topniejący śnieg… Może zwierzęta, w sensie coś związanego z hibernacją? Albo raczej wyjście z niej… Nie wiem – Odpowiedział po dłuższej chwili. Po króciutkiej rozmowie z przyjaciółką przeczytał swój wiersz od samego początku i od razu zaświeciła się lampka w jego głowie.
The frail white stars moved slowly over the sky. And now, far off In the fragrant darkness The tree is tremulous again with bloom For June comes back. To-night what person Dreamily before their mirror shakes from their hair This year’s blossoms, clinging to its coils?
W końcu skończył, nadgarstek cały czas go pobolewał. Mimo to nie skupiał się na bólu, a raczej o tym czemu akurat to wpadło mu do głowy,
Tekst wierszu wzięty od Sary Teasdale, jedyne co zmieniłem to zaimki
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Uważnie przemyślała słowa Jina, starając się to jakoś zaadaptować. - Wyjście z hibernacji mówisz? – zastanowiła się nad tym, bo to mógł być przecież całkiem ciekawy motyw, budzące się z hibernacji życia, które i pod sobą topiło śnieg. Jakoś pokazać to życie… Jego rozbudzenie? – Wykorzystam to, dzięki! – odkrzyknęła i wróciła na miejsce. Wyjechała na środek i na nowo zaczęła to, co do tej pory ułożyła. Wyobraziła sobie, że muzyka się zaczyna. Powtórzyła już krótkotrwale utrwalone ruchy, spadnięcie promieni słońca na ziemię, rozpływanie się lodu, duże, obszerne okrągłe ruchy, otwieranie okna na świat pod obliczem wiosny, ucieczka, osuwanie się spod jej promieni, powolne zanikanie w imię czegoś nowego, żywszego, wielobarwnego. Kruchość. Delikatność ostatnich płatków śniegu, umykających przed ciepłym wiatrem, ostatniego szronu, który spychany był do cienia przez słońce. Najazd na axla był długi, więc i miała czas zastanowić się, jak bardziej pokazać to życie, wyjście z hibernacji. Energię! Energię! Zabłysło w jej głowie, pięknie weszła w axla, a po jego wylądowaniu dodała podskok. Nie był to skok punktowy, a jedynie choreograficzny, artystyczny dodatek. Gdy wylądowała z axla, to krótkie wzbicie się w powietrze było że z niemalże błogą mimiką, lekkim uśmiechem, brwiami uniesionymi nieznacznie w podziwie. To było to uczucie! Czuła, jak serce jej to wygrało i szybciej zabiło tak, jak za każdym razem gdy wiedziała, że jest na dobrej drodze, że CZUŁA prawdziwie i niezaprzeczalnie czuła program i muzykę. Nie przerwała jazdy, słyszała w głowie rozbrzmiewającą lirę Artiego i poddała się w pełni emocją, które wtedy w niej wygrywały, wtedy, gdy to on wygrywał na strunach dla niej. Gdy wygrywał i dla samej wiosny. Ten skok zmieniał trochę perspektywę, ten objaw energii, przebudzenie się życia zaczęło opowiadać o przyrodzie, powoli wygrzebującej się z topniejącego śniegu. Jej ruchy rąk były teraz, choć wciąż okrągłe, jakby szybsze, a zarazem delikatniejsze, jak trzepot skrzydeł. Nawet samymi palcami starała się pokazać lekkie trele ptaków. Może właśnie tym tropem powinna pójść, zmieniającą się perspektywą, dwoma obrazami na kończącą się zimę i rozpoczynającą wiosnę, a znakiem do zmiany perspektywy byłby skok? Najeżdżała na kolejny z nich, po całej długości przestrzeni do jazdy na jeziorze, tańcząc przy tym lekko, jak lekko bawiły się ze sobą ptaki na gałęziach i tak żywo, z jaką pasją śpiewały wśród gałęzi. I wtedy przyszedł czas na jej ulubiony skok, na lutza. Wiedziała, że chciała mieć go na początku. Chciała otworzyć ten program swoimi najsilniejszymi skokami nie tylko ze względu na punktację, ale i przekazanie nawet nimi, jak silna była natura budząca się spod okowów zimy. Wylądowała. Choć chciała jechać dalej, wiedziała, że musiała skupić się trochę na części programu między axlem a lutzem. Jeżeli chciała to zaprezentować trenerowi i liczyć na jakieś konstruktywne uwagi i ulepszanie choreografii, musiała ona tam najpierw być.
Przytaknął głową słysząc odpowiedź przyjaciółki, to naprawdę miłe, że chciała wykorzystać jego odpowiedź o wiośnie w swoim układzie. Zanim jeszcze przeczytał swój cały wiesz od nowa, to przyglądał się Harmony i był pod wielkim wrażeniem gdy zobaczył w końcu jej skoki z bliska, sam by tak chciał, zazdrościł jej.
Po chwili brunet postanowił z powrotem skupić się na swojej poezji, przeczytał wiersz od nowa i ponownie zaczął się zastanawiać o co mu w sumie chodziło… Albo raczej jego podświadomości, może o marzenia? Może doszedł do wniosku, że potrzebuje miłości w swoim życiu? Jeszcze kiedyś o tym pomyśli, bo na dobry moment kolejne słowa zaczęły nasuwać mu się na myśl. Zaczął pisać.
„Four winds blowing thro’ the sky, You have seen poor maidens die, Tell me then what I shall do That my lover may be true” Said the wind from out the south,
Kolejny wiersz o miłości? Otóż to. Ale czemu? Znów nie miał pojęcia. Nie wiedział nic o tym uczuciu, nigdy wcześniej w nikim się nie zakochał, nie zauroczył. Teraz nagle miał retrospekcje w głowie o tym wszystkim… A może po prostu tęsknił za swoim kumplem z Mahoutokoro? Może to o niego chodziło? Nie… Na pewno nie.
„Lay no kiss upon his mouth,” And the wind from out the west, „Wound the heart within his breast,” And the wind from out the east,
Czemu akurat teraz? Z powrotem miał mętlik w głowie, czym prędzej musiał zakończyć swoje myślenie, nie chciał miłości… Bał się jej. Harmony mogłaby w tamtym momencie bez problemu zauważyć to jak chłopak trząsł się, trochę ze strachu, trochę ze stresu… A może na samą myśl o tym pięknym ale i okropnie bolesnym uczuciu? Już prawie pióro wypadało mu z ręki, starał się oddychać głęboko dla uspokojenia, aczkolwiek jego skupienie przerwało ponowne wejście w trans nad kartką.
„Send him empty from the feast,” And the wind from out the north, „In tempest thrust him forth, When thou art more cruel than he, Then will Love be kind to thee”
Z powrotem to samo dziwne uczucie, jakby ciepło w żołądku, chciało mu się wymiotować ale nie mógł. Gdy przeczytał cały wiersz od początku to o mało nie wbił w siebie tego cholernego pióra, nie podobało mu się to o czym pisał… Choć bardziej się tego bał.
- Mam już dość - wymamrotał pod nosem łapiąc się za głowę.
Tekst wiersza "Four winds" autorstwa Sary Teasdale
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Skupiła się na sekwencji pomiędzy axlem a lutzem, chcąc tchnąć w nią jak najwięcej życia, jak najwięcej wiosny. Przekaz artystyczny musiał być wyraźny, intencja namalowana jej krokami, ruchami, całą mimika i energią, jaką wkładała w jazdę po lodzie. Tym razem skoczyła pojedynczego axla, nie musiała się przeciążać, jeżeli pracowała nad układem a nie samym skokiem, wykonała go tylko dlatego, żeby lepiej się wczuć w program i oddać od razu po axlu ten czysto choreograficzny podskok. Musiała w niego włożyć dużo radości, jeszcze więcej niż poprzednio, jak ekscytujące się dziecko. Jak nowe życie, które miało wiele sił do poznawania świata. Uśmiechnęła się, podskakując wesoło i pojechała dalej. Jadąc, starała się myśleć o tym co dalej powinna zrobić z rękami. Układała je, jakby przyciągała do siebie inne wiosenne istoty, jakby zapraszała je do swobodnych harców po łąkach, powoli topniejących ze śniegu. Energia! Radość! Zarzuciła dwa razy rękami, jakby starała się sięgnąć po jeszcze więcej słońca, jakby i je zapraszała do tej wiosennej sielanki, do życia, do zabawy. Wyjechała na przekątną, tyłem, by zaraz obrócić się, malując dłonią w powietrzu kreskę, zupełnie tak, jakby nakreślała promienie słońca. Kolejny poskok za zmianą nogi, wręcz baletowy i lekki, jak wiosenny wiatr, tchnący ciepłem i zapachem świeżych kwiatów. Znów obrót, by jechać tyłem, uniosła ręce do góry, zarzuciła głowa, jakby całą siebie wystawiała do słońca, ostatnie przygotowanie się do skoku i lutz! Powtórzyła to jeszcze kilka razy, by doszlifować swoją wizję na ten przejazd i zapamiętać, w których momentach powinna ruszyć dłonią, w których obrócić głowę lekko na bok, w których jej kąciki ust powinny zadrżeć w uśmiechu pełnym nadziei, a w którym brwi powinny się unieść w zachwycie. Wyjeżdżała sobie ten układ w pamięci, by zaprezentować go później trenerowi. A kiedy była już nim wystarczająco usatysfakcjonowana, czas przyszedł na to, co miało być w programie po lutzie. Nie miała wcale tak dużo czasu do rozpoczęcia sezonu, a chciała, by ten układ był wspaniałym popisem. Przecież obiecała Artiemu, że zdobędzie nim złoto. Najechała więc po raz kolejny na lutza, tym razem mając zamiar kontynuować program, albo raczej jeździć go, dopóki kontynuacja się nie stworzy w jej głowie. Znów wyobraziła sobie muzykę, skoczyła, mocno akcentując lądowanie, dając się ciału ułożyć w pięknym balansie. A skok ten oznaczał kolejną zmianę perspektywy, czyli powrót do śniegu, który w tym tańcu natury i przy budzących się zwierzętach tracił na sile. Poruszyła rękami, jakby próbowała się osłonić, wykopnęła jedną noga przed siebie w baletowej fleksji, jakbym starała się dosięgnąć do miejsca, w którym pięknie lśniący szron i lód nie ustępowały pod ciepłem wiosny. Starała się ruchami dłońmi pokazać, jak bardzo się kurczy, wyciągała je w górę w stronę słońca, my zaraz przyciągnąć do siebie, kuląc się w sobie, a następnie znów rozkładając jena boki, szukając zamarzniętych traw. To było dobre miejsce do wejścia w piruety. Chciała rozpocząć wejście w piruet skokiem ze zmianą przewodniej nogi, ale wtedy usłyszała słowa Jin, rozproszyła się w trakcie tego skoku, a jako że był on wykonywany w powietrzu, z ciałem płasko i równolegle ułożonym do tafli wody… Wpadła w nią na plaskacza. Dobrze, że nie było głęboko, więc gdy tylko podniosła się na dłoniach, już wyglądała znad tafli wody. - Co mówiłeś?! – odkrzyknęła i jednym odepchnięciem się skoczyła na równe nogi. – Na Merlina jaka ta woda jest zimna! – zaśmiała się i podjechała do brzegu, by wziąć różdżkę i wysuszyć się prostym zaklęciem. – Od razu lepiej – odetchnęła i jeszcze raz się wzdrygnęła. To, że już nie była mokra, nie znaczyło, że chłód rozmarzającej wody jej nie dotknął. – Mówiłeś coś, że masz dość? Obiecuję, że za niedługo pójdziemy, chcę tylko rozgryźć jeszcze jedną partię programu, wytrzymasz?
Przez dłuższą chwile brunet zastanawiał się, czemu pisał o tym, a nie o czymś innym… No i wciąż, czemu teraz? Wcale nie chciał pisać o uczuciach, o miłości. Z myśli wyrwał go dźwięk wody i krótka panika Remy. O tym, że myślał nieco za głośno dowiedział się, gdy przyjaciółka mu odpowiedziała. - Co? A… Tak, ale dam radę – odpowiedział jej. Co prawda nie był do końca pewien czy aby na pewno da radę, w końcu cały czas trząsł się jakby to on wpadł do tej zimnej wody…
I am not yours, not lost in you, Not lost, although I long to be Lost as a candle lit at noon, Lost as a snowflake in the sea.
Nawet nie zauważył kiedy jego dłoń z powrotem dotknęła papieru. Jego myśli, a może serce ciągnęło go do pisania. On jednak nie chciał.
You love me, and I find you still A spirit beautiful and bright, Yet I am I, who long to be Lost as a light is lost in light.
Czy pisał dalej? Owszem. Ale czy wiedział o czym napisze za kolejne parę sekund?.. Nie. I oczywiście jak poprzednim razem, cały czas pisał o tym dziwnym uczuciu.
Oh plunge me deep in love—put out My senses, leave me deaf and blind, Swept by the tempest of your love, A taper in a rushing wind.
Tym razem to chyba naprawdę jego serce przejęło górę, a może poprzednio także? Nie ważne co, Jin nie był usatysfakcjonowany tym o czym pisze. Od miłości zdecydowanie wolał pisać o różnorakich miejscach… Cóż, ludziach także, ale nie w takim aspekcie, nie pod względem zamiłowania.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Dzięki! – uśmiechnęła się do niego promiennie i pognała na taflę jeziora. Trochę już czuła swoje mięśnie. Bądź co bądź samotne treningi nie były jej jedynymi, codziennie zapierdzielała na lodowisku długi, długi czas, doprowadzając swoje umiejętności jak najbliżej perfekcji, jak tylko potrafiła. Zawody się zbliżały, a cała jej ciężka praca, całe lata przygotowań, miały się zamknąć w tych czterech i siedmiu minutach na lodzie. Wszystkie marzenia i ambicje, ujęte w krótkim tańcu. Musiała zaiwaniać jak mróweczka, jeżeli chciała osiągnąć wszystko, co tylko sobie zaplanowała. Więc jechała w kółko i w kółko i znowu ten program, szukając idealnego, artystycznego ujęcia. Tego uchodzącego, umykającego ducha mroźnej zimy, uciekającego przed tchnieniem życia wiosny. Musiała być piękną tancerką i poruszającą łyżwiarką, a jej choreografia miała łapać za serca. Wyjechała po raz kolejny lutza, znów skacząc tylko jego pojedynczą wersję, tutaj chodziło o choreografię, nie punkty za technikalia, nad tym popracuje z Siergiejem. Teraz starała się ując w swoich krokach, tym jednym baletowym uniesieniu nogi, wieloma ruchami rak, zagubionym spojrzeniem tę desperację, nostalgię, namalować swoim tańcem przemijanie i ostatnie piękno skrzącego się na słońcu śniegu. Przejście w piruet. Tak jak chciała, zrobiła je ze zmianą nogi w wyskoku, na chwilę zawisła poziomo nad tafla wody i tym razem wylądowała na przeciwnej nodze niż tej, z której skakała, od razu wchodząc w obrót. Najpierw camel w pozycji sideways, pilnowała, by nawet w trakcie kręcenia się, jej mimika pozostawała tak samo melancholijna, zgubiona, może nawet lekko przestraszona. Ruszała dłońmi tak, jakby próbowała odsłonić się przed blaskiem, a jednocześnie zaczynała się jemu poddawać. Przejście do camel w pozycji upward. Skierowała głowę i pierś do słońca, wzięła głęboki wdech, pozwoliła sobie na chwilową błogość w ciele, jaką wywoływał ten radosny powiew ciepła, ten cudowny blask marcowego słońca. A zaraz ponownie jakby skryła się w pozycji sideways, trochę zmienionej, dzikszej, bardziej spłoszonej, jakby sama sobą się wystraszyła, że poddawała się wiośnie. Że dawała jej zmienić ten ostatni śnieg, który tak malowała tańcem, w nicość. W kolejną kałużę. I ostatni rodzaj piruetu upright w zmodyfikowanej pozycji biellman, gdzie całą sobą, twarzą i jej mimiką, nawet zamknięciem ręki na wyciągniętej w górze nodze, tym, jak ściskała na niej palce, pokazywała to przerażone zagubienie. Miała odejść w nicość i ostatnimi, mroźnymi siłami trzymała się odmarzających traw. Błyszczała tak pięknym, acz samotnym blaskiem ostatniego, niestopniałego płatku śniegu. Podobało jej się to, czuła ten układ, czuła muzykę, którą przyjaciel zagrał jej kilka dni temu. Wychodząc z piruetu obróciła się raz jeszcze, zniżając się do tafli, niemal w piruecie sit w pozycji behind, gdzie jedną nogą kreśliła koło z daleka od siebie, jakby szukając miejsca, w którą mogła się udać z chłodem. Obróciła się jeden raz, wyskoczyła w górę, niemal w panice, wszędzie tylko promienie słońca, wszystko topniało, biel znikała, zima odchodziła. Zatrzymała się. Zatrzymała się tak, jakby świat się przed nią roztrzaskał i zupełnie tak samo, jak z początku programu, wykonała ruch dłońmi jakby otwierała okno. - MAM TO! – wykrzyknęła z dumą i cała stała się uśmiechem. Wiedziała, że ten moment był momentem zaznaczającym połowę programu, więcej i tak nie było co na razie wymyślać, najpierw ta część musiała być zaakceptowana przez trenera. - To jak? – zwróciła się do Jina, kiedy zjechała na brzeg i zaczęła zmieniać buty. – Wracamy? – zapytała z ogromną satysfakcją w głosie, to była udana sesja treningowa. + /zt
Co znów gromadziło się w jego głowie? Dlaczego ponownie czuł to dziwne, kojące ciepło w swoim żołądku? Z powrotem miał ochotę pisania o wszystkim co siedziało mu na sercu, o wszystkim co myślał o tajemniczym kuzynie Harmony. Bo tak... Doszedł do wniosku, że to właśnie o niego chodziło, choć bardzo nie chciał się do tego przyznać.
Jeszcze zanim zgodził się na powrót do Hogwartu, zdołał zmusić się do napisania paru linijek tekstu... Tym samym nieco ignorując swoją przyjaciółkę.
I shall bury my weary Love Beneath a tree, In the forest tall and black Where none can see.
Tym razem jego myśli zdawały się uspokoić, dzięki czemu był w stanie po ludzku zebrać się z ziemi. - Tak tylko... Matko... Moje nogi - zapłakał masując swoje biedne nóżki, które cały czas trzymał w ten sam sposób. Przez chwilę rozciągał swoje ścięgna w bólu. Nagle jedna rzecz jeszcze wpadła mu do głowy. - Wiesz co Remy? Poczekaj chwilę - nie czekając nawet na odpowiedź blondynki stanął zaraz za nią i zaczął pisać.
I shall put no flowers at his head, Nor stone at his feet, For the mouth I loved so much Was bittersweet.
Napisał na jej plecach po czym poklepał ją po ramieniu. - Teraz już możemy iść, prowadź - uśmiechnął się lekko chowając kartkę do kieszeni.
W czasie drogi powrotnej mieli jeszcze small talk o swoich wrażeniach, po czym rozeszli się już w Hogwarcie. + /zt
Zbyt wiele działo się ostatnio w życiu Jamiego, żeby nie zaczęło to oddziaływać na niego. Miał wrażenie, że zaczyna ostatnio tracić nad sobą kontrolę i bynajmniej nie chodziło o drzemiącą w nim harpię. Nie… Problemy zaczynała stwarzać druga strona posiadania w sobie krwi wilii, ta cholernie urocza twarz. Ten pieprzony urok, który działał na innych, sprawiając, że nie mogli po prostu go minąć, że czasem musieli zacząć zachowywać się tak, jakby chcieli go poderwać, jakby chcieli, żeby doszło do czegoś więcej. Zwykle nie zwracał na to uwagi, ale od końca wakacji i jednej imprezy próbował trzymać wszystkich na dystans. A jakby jego ciało chciało czegoś innego. Ostatecznie nie było innego wytłumaczenia na nagle zwiększone zainteresowanie jego osobą, jeśli to nie był efekt uboczny odziedziczony po matce. Skierował się tego dnia do Doliny Godryka, nad strumień, kierując się wzdłuż niego. Obserwował okoliczną roślinność, gotów do zbierania, gdyby okazało się, że jednak rosło tu coś ciekawego, jakieś zioła, jakich brakowało w składziku, albo coś dla jego własnej kolekcji, którą zdecydowanie powinien powiększyć. Cały czas zastanawiał się, czy podejść do profesora Walsha i zacząć z nim rozmawiać o założeniu hodowli magicznej rasy psów i posiadaniu w ogrodzie ziół, jakie byłyby dla nich odpowiednie. Nie chciał rezygnować z możliwości pracy jako eliksirowar, choć jednocześnie sam zaczynał się gubić w tym, czego chciał. Zupełnie, jakby zaznawszy odrobiny wolności w trakcie wakacji, nie wiedział, co miał robić, a przecież powinien już wiedzieć, skoro do końca studiów pozostały mu dwa lata. Niemal nie zauważył dziewczyny przed sobą, zatrzymując się w ostatnim momencie, nim na nią wpadł. Zaraz też uśmiechnął się kącikiem ust, rozpoznając dawną kapitan Ślizgonów. - Irvette, brakuje cię na treningach - powiedział w ramach powitania, uśmiechając się nieco szerzej na wspomnienie ostatniego treningu, na którym zarobił kilka galeonów.
Wyjątkowo miała wolne, a żeby nieco się zregenerować, bo wciąż była cholernie osłabiona choróbskiem, postanowiła wyciągnąć swoją cziłałę Amie na całodzienny spacer do Doliny Godryka. Pogoda powoli stawała się jesienna, ale Irvette ani trochę to nie przeszkadzało. Bawiąc się ze swoim szczeniakiem, raz po raz podziwiała, jak przyroda małymi krokami zmienia swoje barwy. Uwielbiała te pogranicza pór roku. Cały świat przypominał o cyklu życia, który tyczył się nie tylko roślin, ale i jej samej. Wiedziała, że choć teraz rozkwita w swoim życiu niczym najpiękniejsza wiosna, kiedyś przyjdzie jej stracić barwy i powoli zacząć się schylać do jesieni, kiedy to wszystkie siły witalne z niej opadną, niczym otaczające ją liście. Z tego zamyślenia wyrwał ją znajomy głos i już obracała się z uśmiechem, by powitać Jamiego i zapewnić, że miło go widzieć, gdy dotarł do niej sens jego słów. Quidditch. Tęczówki rudowłosej momentalnie pociemniały, choć jej twarz wyrażała czystą radość. Udawaną, owszem, ale chłopak nie miał opcji rozpoznać, że to tylko fasada. -Jamie! Miło Cię znów spotkać. - Zapewniła, wyrzucając kasztana, którego trzymała w dłoni, by jej psinka mogła za nim pogonić. -Jestem pewna, że ślizgoni są w doskonałej formie. - Odparła kurtuazyjnie, by zaraz potem podjąć próbę zmiany tematu. -Szukasz bogactwa wśród nurtów strumienia? - Zażartowała nieco, dobrze wiedząc, jakie skarby można czasem odnaleźć w okolicy. Sama kilka razy natknęła się na klejnoty, choć nie były jej przecież one specjalnie do szczęścia potrzebne.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wpatrywał się w nią, zainteresowany jej obecnością w tym miejscu, jak i psem, którego miała. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek słyszał o tym, żeby miała czworonoga, choć nie wykluczał, że mógł ktoś o tym wspominać. Jednak niezależnie od wszystkiego, ciekawa byłą zama czilala, tak dziwnie pasujaca do Irvette, choć Norwood nie przepadał za tą rasą i innymi, równie niewielkimi. Szczuroszczet w przebraniu, ale tego nie mógł powiedzieć głośno. Uniósł jedynie brew ku górze, aby zaraz wzruszyć ramionami. - Latają, to chyba mają się dobrze. Ostatnio Swansea płacił za trening, więc opłacało się przyjść - stwierdził, wprost pokazując swój lekceważący stosunek do drużyny. Tak naprawdę stanowiła jedynie pretekst do rozmowy, którą tym razem chciał poprowadzić. Wszystko, byle przestać myśleć o uroku, kiedy czuł, że nie panował nad nim. Nawet teraz było mu dziwnie miękko… Sam nie wiedział, jak miał to nazwać, ale był pewien, że coś zaczynało się dziać, coś nad czym nie panował. - Tak, odrobina galeonów jeszcze nikomu nie zaszkodziła - odpowiedział śmiejąc się cicho, kiedy Irvette odgadła od razu powód przyjścia nad strumień. - Ale też czasem szukam tu składników do eliksirów. Łatwiej znaleźć tu te zioła, które wszyscy uznają za chwasty - dodał, nie przestając się uśmiechać. Właśnie to było najdziwniejsze - chciał się uśmiechać, zupełnie jakby dopiero teraz miał być w pełni swobodny. Częściowo tak było, gdy miał wrażenie, że jednocześnie schodzi z niego dziwne napięcie i wiedział, zwyczajnie wiedział, że urok musiał zacząć działać, ale nie potrafił go opanować. Jakaś jego część nie chciała.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Spróbowałby obrazić pieska Irv, to byłaby zapewne ostatnia rzecz, jaką uczyniłby w życiu. Ruda nie była największą fanką wielu istot, ale akurat Amie była dla niej niesamowicie ważna głównie ze względu na to, kto jej ją podarował i jak wiele ta relacja dla niej znaczyła. Zastanawiała się, czy u Huntera wszystko w porządku. Tak długo nie dawał znaku życia, że aż się martwiła, ale była pewna, że gdyby stało mu się coś poważnego, na pewno już by o tym usłyszała. -Przekupstwo w drużynie? - Zacmokała niezadowolona, a jednocześnie lekki uśmiech gościł na jej ustach. Niby nie pochwalała, a jednocześnie mogła to być odpowiednia metoda by zmotywować ślizgonów. -Szanuję zbieranie świeżych składników, choć nieskromnie powiem, że najlepsze dostaniesz w mojej cieplarni. - Spojrzała na niego znacząco, wcale nie namawiając go chamsko do zakupów w jej lokalu, ale z drugiej strony, zawsze to jeden klient do przodu, a każdy, kto znał Irv wiedział, że jest profesjonalistką i jeśli nazywa coś wartościowym, to musi takie być. -Bardzo miło będzie mi Ciebie tam gościć. - Dodała czując, jak nagle jakoś bardziej ma ochotę na towarzystwo Norwooda. Zbliżyła się nawet do chłopaka, mając ochotę unieść dłoń i go dotknąć, gdy nagle poczuła, że coś jest nie tak. To nie było w jej stylu, a umysł dziewczyny był jak za mgłą. Nie wiedziała, co się wydarzyło, ale wiedziała, że coś na nią napiera - jakiś urok, czy inna magia, a ona zdecydowanie nie miała zamiaru na to pozwolić...
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech, wzruszając jedynie ramionami na jej pytanie. Tak naprawdę nie zależało mu na wygranej w Quidditchu, a na porządnym wysiłku. Jednak coraz częściej dostrzegał, że wszyscy mylnie zakładali, że jeśli grasz, to musisz być pasjonatem, musisz chcieć wygrać. On chciał po prostu dobrej gry, żeby mógł się zmęczyć nie od tego, że starał się nie przemienić w półharpię z wściekłości na chujowy mecz, a dlatego, że jednak wszyscy dawali z siebie wszystko. Bywały chwile, gdy chciał zrezygnować z pozycji w drużynie, jak i takie dni, gdy docierało do niego, ile zarabiali zawodowi gracze. Skoro już szło mu całkiem dobrze z mitolarstwa, być może mógłby zakręcić się w jakiejś niszowej drużynie i za niewiele wysiłku mieć właściwe galeony, nie to co w aptece… Te rozważania nie były jednak właściwe, gdy miał przed sobą jedną z ciekawszych osób, jakie zdołał poznać w Hogwarcie. Jedną z niewielu, z którymi mógł chcieć rozmawiać. - Mówisz, że najlepsze są u ciebie? - zapytal z wyraźnym zwątpieniem, uważając, że jednak co z natury to z natury i nic hodowanego w cieplarniach nie będzie równie dobre, ale nie zamierzał się z tym kłócić. Szczególnie gdy Irvette nagle zbliżyła się do niego, dając potwierdzenie na jego podejrzenia, że dziwna miękkość, jaką czuł, to pragnienie uśmiechania się i bawienia, musiało być urokiem. Nie widział innej możliwości, dla której Irvette zbliżałaby się do niego i niemal nalegała, żeby kupował w jej cieplarni. - Nie sądzę, żeby twoje zioła były lepszej jakości niż te, które rosną naturalnie, ale chętnie to sprawdzę - odpowiedział w końcu, czując, że nie potrafi zapanować nad własną lekkością i choć nie uśmiechał się zbyt szeroko, czuł, jakby właśnie to robił, jakby mamił dziewczynę wbrew własnej woli.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona akurat rozumiała fakt, że latać można nie tylko z miłości do sportu. Sama przecież weszła do tej przeklętej drużyny i spędziła w niej całe studia, za każdym razem mając ochotę posłać do piachu każdego, kto śmiał się choćby na nią spojrzeć podczas meczu. Materializmu w tej kwestii jednak nie pojmowała, ale nic dziwnego. Nigdy nie brakowało jej pieniędzy i nie musiała za nimi gonić, a sława z takiego powodu zdecydowanie nie mieściła się w strefie jej zainteresowań. Nie miała mimo to problemu, by samej korzystać z galeonów w ramach mniej moralnych układów. Zdecydowanie jednak sama nie podjęłaby się takiej katorgi dla marnych kilku monet. -Zdecydowanie! - Prawie obruszyła się na te wątpliwości, które wyczuła w jego głosie, choć nie była w stanie do końca się zezłościć, gdyż powoli już zaczynał działać na nią jego urok. Potrzebowała chwili, by się połapać w sytuacji i zmobilizować siły, by spróbować odeprzeć ten atak na swoją wolę. Była osłabiona chorobą, ale mimo to powoli czuła, że jej hipnoza osłabia działanie magii Jamiego. Niestety niewystarczająco. -Jestem gotowa dać Ci najlepsze okazy z mojej kolekcji. Chyba, że mogę przekonać Cię w inny sposób. - Wypowiedziała pod wpływem uroku, a jej twarz złagodniała nienatrualnie jak na nią. Szybko jednak sama skarciła się w myślach, przebijając się na chwilę przez urok wila i odzyskując przebłyski świadomości. Wiedziała, że musi postarać się bardziej i jeszcze mocniej spróbowała naprzeć na niego swoją hipnozą i odzyskać kontrolę nad własnym życiem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.