Droga prowadząca do centrum miasteczka bogata jest w ławki, na których można odpocząć po długim spacerze. Część z nich została wymieniona po latach użytkowania, znaleźć jednak można tu kilka starszych okazów. Na jednym z nich, w wydrapanym sercu, znaleźć można inicjały L+J, jak mawiają, ponoć jest to skrót od imion rodziców Pottera, którzy niegdyś tu mieszkali. Kto wie, może to oni właśnie je wydrapali?
Autor
Wiadomość
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Magia świąt to było to, co należało wprowadzić do domu Alexa. Ich domu? Mieszkała z nim, nie pozwalał się dokładać do rachunków, a więc nadrabiała milionem innych rzeczy. Pierwszy raz od trzech lat święta spędzi z radością. Nie mogła się ich doczekać, a i była pewna, że już nazajutrz uda się z Theodorem po skrzata domowego. Ne przygotuje wszystkiego sama, ale plan miała już dokładnie ułożony. Przedstawiała go Alexowi i doprawdy, jak na tak wysokiego i poważnego mężczyznę to mógłby bardziej się postarać ze zwróceniem na siebie uwagi. Samantha mówiła głośno, żywiołowo, zachowując się przy tym niezwykle młodzieńczo jakby od dawna nie mogła cieszyć się taką chwilą świątecznego planowania. Dopiero zimny i mokry śnieg na twarzy momentalnie zamknął jej usta. Wstrzymała oddech z niedowierzającą miną. Wzdrygnęła się z chłodu i starła go z twarzy, wpatrując się przy tym w Alexa z zaskoczeniem. Zgubiła gdzieś wątek, zapomniała o czym mówiła. Stanęła na palcach, zacisnęła palce na kołnierzu jego płaszcza i zmusiła do pochylenia się bowiem postanowiła pocałować go w nieprzyzwoity sposób, w miejscu publicznym, na oczach mijających ich obcych ludzi. Naparła na jego usta gorliwie, zabierając od niego ciepły pocałunek i wierząc, że trochę go to wybije ze skupienia. - To, że cię kocham nad życie nie uprawnia cię do bezkarności, kochanie. - szepnęła prosto do jego ust, potem szybko pochyliła się, zgarnęła śnieg i podjęła się próby wsmarowania go w jego odsłoniętą szyję. Wspominała coś o wzięciu szalika z domu, prawda? Od razu cofnęła się, schyliła się i na szybko lepiła kolejną śnieżkę. - Bez magii! - zagroziła mu, bo wtedy byłaby bez najmniejszych szans. Rzuciła w niego, ale nie miała zbyt dobrej celności. W pewnym momencie pobiegła w kierunku drzewa, gotowa osłaniać się nim przed atakiem. Abel zaczął biegać od niej do niego, w tę i z powrotem. Nie był pewien przy kim zająć pozycję.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Powstrzymywał się, aby nie prychnąć prześmiewczo, gdy spojrzała na niego spod byka tuż po oberwaniu śnieżną mżawką w twarz. Czy zgrywał niewiniątko? Skądże, uśmiechał się do niej jak zawsze, tym zarezerwowanym specjalnie dla niej, pełnym ciepła uśmiechem. Nawet nie oponował, kiedy bezceremonialnie do niego podeszła i przyciągnęła do siebie, ba! pomógł jej pochylając się grzecznie i dał się pocałować, choć uważał, że to nieprzyzwoite jak na taki brak prywatności, na środku miejsca publicznego. Z drugiej strony praktycznie poza nimi nie było tu ani żywej duszy. - Mhm. – wymruczał coś, muskając jej zimne usta i uśmiechając się przy tym jak głupi. Choć mógł się tego spodziewać, to nie był ostatecznie gotowy na jej atak i część śniegu wsypała mu się pod kołnierz dając dziwne, punktowe uczucie zimna. Wzdrygnął się i odskoczył jak poparzony, przybierając nieco poważną minę, choć tym razem raczej nie potrafił udawać długo, że się gniewa. Uchylił się przed kolejną śnieżką i zmrużył oczy, przyglądając jej się czujnie i w głowie planując zemstę. Pochylił się i chwycił w nagie dłonie kolejną porcję białego puchu, lepiąc z niej kulkę i powolnym, nieco przerażającym krokiem zbliżając się do swojej ofiary znajdującej się za drzewem. Czarny płaszcz ciągnął się za nim niczym cień. Starał się przy tym tworzyć okrąg, aby dopaść ją z którejś strony, ale mimo wszystko nadal nie rzucał. - No dobrze dobrze. – odpowiedział, przewracając oczami. Ale jak to bez magii, przecież wtedy nie miało to sensu. Tak całkowicie po mugolsku? To się nie godziło. Spojrzał do góry, na gałąź wiszącą tuż nad jej głową i przepełnioną śniegiem, w którą wkrótce rzucił swoją śnieżkę zrzucając całą zawartość na rudowłosą. Miało być bez magii, to ma. Co miał poradzić, że była nieuważna!
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Spróbowałby oponować przed pocałunkiem to zamiast wyjścia na zakupy miałby ją urażoną. Przy nim zachowywała się niepoważnie, czasami nawet jak nastolatka co tylko dowodziło jakie wzbudzał w niej emocje. Ucieszyła się, kiedy go podeszła i jednak zamoczyła. Odprowadzała go śmiechem gdy tak odskoczył zaskoczony, a i posłała mu buziaka gdy próbował udawać śmiertelnie poważnego. Teraz się na to nie nabierze bo jednak jego spojrzenie miało w sobie tak dużo ciepła, aż rozpierało ją to od środka. Potem uciekała pomna jego zemsty, odbierając mu przy tym prawo do rzucania czarów. Nie miałaby w takim momencie szans a warto rozpocząć rywalizację w typowy, mugolski sposób. Nie uwierzyła w jego posłuszne akceptowanie tej zasady. Widząc lecącą śnieżkę uniosła jedynie głowę i brwi na widok tak drastycznego braku celności. Wystarczyło tylko dostrzec osuwający się śnieg by zrozumieć zabieg. Równocześnie odskoczyła od drzewa ale i tak część śniegu na nią opadła. Pośliznęła się i wylądowała na ziemi, ale nie czekała na jego komentarz. Zebrała śnieg i chaotycznie zaczęła rzucać w niego śnieżkami. Celowała głównie w odsłoniętą od czapki głowę. Sama była opatulona w należyty sposób, choć trzeba przyznać, że rękawiczki znajdowały się w kieszeni płaszcza. Dłonie marzły w zastraszającym tempie ale nie podda się! - Przestań się ruszać!- zachichotała gdy kolejna śnieżka z rzędu nie trafiła w jego zacną osobę. Jest tak wysoki, nie powinna mieć problemu z celnością a jednak śnieżki mknęły nie tam, gdzie trzeba. Podniosła się pośpiesznie i nie przerywała tworzenia pokracznych śnieżek. - Stójże nieruchomo, nie mogę cię trafić.- przeszła do defensywy i starała się unikać nie tylko ataku, ale i zbyt długiego zatrzymywania się pod drzewem. Policzki miała już czerwone, ale oczy błyszczące. Najwyraźniej bardzo doskwierał jej brak powodzenia w okładaniu go śnieżkami. - Czy ty znów chcesz mnie doszczętnie zmoczyć? Mam to traktować jako zaproszenie?- błysk w jej oku zdradzał nawiązanie do ich bardzo namiętnego spotkania w gabinecie w jego domu. Nie dało się ukryć, że perspektywa była kusząca.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
To było nawet zabawne. Chyba była jedynym człowiekiem na tym świecie, który był w stanie doprowadzić go do takiej dziecięcej beztroski i autentycznie cieszącej go zabawy. Cóż, nie można było powiedzieć, że tego skrzętnie nie wykorzystywała, a przynajmniej dopóki nie znajdowali się w miejscu publicznym. Tam zdaje się był dzielnym i wciąż poważnym Alexem, który nie tak łatwo da się wyprowadzić ze swojej wewnętrznej osobowościowej równowagi. Tak czy siak teraz obserwował jak część śniegu spadała na Rudowłosą i uśmiechał się przy tym delikatnie, choć można rzec z lekkimi oznakami triumfu. No cóż, nawet bez magii potrafił walczyć… a przynajmniej jeśli chodziło o tak prozaiczne sprawy jak bitwa na śnieżki. Oczywiście nie miał zamiaru bynajmniej dać się trafić z powrotem, tak więc chodził sobie to w tę i to we w tę i nawet nie musiał się spieszyć… i tak nie trafiała. Równie dobrze mógłby stać w miejscu, a biały puch nawet nie dotknąłby jego osoby. Abel z kolei był w całkowitej euforii biegając między nimi i samemu łapiąc śnieżne kulki. - Tak? – zapytał, zatrzymując się w miejscu i jedynie unikając pocisku wyginając swój tułów. – A może tak? – kucnął na chwilę, aby pozwolić śnieżce minąć się nad głową i wstał, powoli idąc w jej stronę. – A skąd. Ja? Ciebie zmoczyć? – zapytał, podchodząc nieco bliżej i mając ten delikatny błysk w oku, kiedy się do niej zbliżał. Rzucił jeszcze jedną kulkę, choć raczej od niechcenia, bo nawet do niej nie doleciała i podchodził to coraz bliżej i bliżej, wystawiając się na jej ewentualny atak, choć raczej nie zamierzała już go rzucać. Dystans między nimi zmniejszał się coraz bardziej, a Voralberg wyglądał teraz jak łowca czyhający na swoją zwierzynę i nawet jeśli próbował coś zrobić, to jego plany szybko zostały pokrzyżowane przez psa, który w euforii skoczył na niego od tyłu i wywrócił, prosto w zaspę pod drzewem. - Abel! Zniszczyłeś mój plan. - mruknął, wykaraskując się z otoczenia puchu i siadając pod drzewem. Wytrzepał palcami śnieg z włosów i magicznie osuszył nieco podłoże aby móc jeszcze chwilę posiedzieć bez zagrożenia ze strony zapalenia pęcherza. Oparł się plecami o konar i rozejrzał sie w poszukiwaniu Samanthy. - Ok, poddaję się, wygrałaś... z małą pomocą.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Nie miała nic wspólnego z wysportowaniem. Dostawała zadyszki przy wejściu na siódme piętro, a przy tym jej celność… Merlinie, ona miała problem ze spokojnym i perfekcyjnym lądowaniem teleportacyjnym, a więc nic dziwnego, że jej śnieżki odlatywały w zupełnie przeciwne strony do zamierzonych. Do tego Abel przeszkadzał bowiem próbował je wszystkie pochwycić zębami i zjeść. Wywróciła oczyma i wychodziła z siebie, aby trafić go choć raz. - Zetrę ci ten uśmieszek z twarzy.- zagroziła kiedy sobie kpił z jej celności. Cofała się ale kiedy szedł do niej tym demonicznym krokiem to znów zalała ją fala miłości i zamiast uciekać, rozchyliła usta w szerokim uśmiechu. Ręce trzymała za sobą, a w dłoni rzecz jasna mroźną kulkę. Czekała na niego, a kiedy Abel go przewrócił to jej śmiech poniósł się echem po całym parku. Śmiała się do rozpuku, podchodząc w ich stronę. Kucnęła przy podekscytowanym Ablu, który jej śmiech odebrał jako pochwałę. Wytarmosiła futro na jego głowę, nie uniknęła wylizania policzka i śmiała się, kiedy podeszła do Alexa. Nachyliła się nad nim. - Jesteś świetny w wywijaniu orła, kruczy ojcze.- zażartowała, zdradzając przy tym fakt, iż wie już jak jest nazywany przez uczniów Ravenclawu. Ukrywaną w dłoni niedużą śnieżkę położyła na jego głowie i zmiażdżyła ją w jego włosach. - To świetna gra wstępna. - przeszła w półszept, puściła mu oczko i wycofała się pośpiesznie poza zasięg jego długich rąk. Niestety entuzjazm Abla był trudny do zniesienia. Psiak skakał, ale teraz na nią, opierał przednie łapy o jej nadgarstki, podrygiwał i podszczekiwał niesamowicie uszczęśliwiony. Utrudniał jej tym samym odsunięcie się na odpowiednią odległość od być może, żądnego zemsty Alexa.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wciąż opierał się o twarde drzewo, wytrzepując resztki białego puchu spod kołnierzyka i kątem oka obserwując to, co robiła kobieta i ten mały, czworonożny zdrajca, przez którego przegrał tę bitwę. Uśmiechał się mimo wszystko i w tym momencie nawet udawanie obrażonego nie wychodziło mu tak, jakby tego chciał. Przyjemne ciepło rozlewało się w jego wnętrzu i czuł niesamowitą błogość w tej sytuacji. Było… idealnie. Mimo że tego nie planowali, to zamieniłby tego chwili na nic innego, nawet jeśli miała być najzwyczajniejsza na świecie. Oparł plecy wygodniej o pień i podwinął pod siebie jedną ze swoich długich nóg. Wciąż mając uniesione do góry kąciki ust, oparł swobodnie nadgarstki na kolanach i patrzył na zbliżającą się do niego Sam. Zmarszczki mimiczne były wyraźnie widoczne wokół jego oczu, kiedy tak na nią patrzył, a wyraz twarzy dużo bardziej wesoły niż ten, który przybierał na co dzień. Bawił się świetnie. I pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt minut temu musiała go namawiać, aby w ogóle wyjść z domu. - Dziękuję, uzyskałem najwyższe noty. – mruknął, unosząc nieco podbródek do góry, a widząc jak zaczęła się nad nim pochylać poczuł mocniejsze i dość nieregularne bicie serca. Nie wiedział co zamierzała zrobić, a gdy doszło co do czego, to nie zorientował się nawet, kiedy na jego głowie znów pojawiła się gruda śniegu, rozbryzgująca się i mocząca mu włosy, a przy okazji znów wpadająca za kołnierz, który jeszcze chwilę temu tak skrzętnie czyścił. Dreszcz zimna przeszedł mu po plecach. Położył dłoń na kosmykach - wspominając coś o „jej dziwnych fetyszach, które zapamięta” - i powoli strzepnął puch z czubka głowy, ale nie można było powiedzieć, że wyglądał jakby miał się szykować do zemsty. Jego ruchy były bardziej… leniwe? Z pewnością nie był aż tak radosny i rozentuzjazmowany jak jeszcze chwilę temu, stając się bardziej melancholijnym i spokojnym, zupełnie jakby coś się stało. Prawda była taka, że przechodziła go delikatna nutka strachu wymieszana z czymś, czego nie potrafił nazwać. A Voralberg praktycznie nigdy się nie bał. Teraz jednak odczuwał dziwny niepokój i ścisk w żołądku, kiedy na nią patrzył. Był nieco przeraźliwie zamyślony i nawet jeśli jeszcze coś powiedziała, to zdawał się jej absolutnie nie słuchać, zupełnie jakby się wyłączył. Jego spojrzenie było puste. W końcu jednak wyciągnął rękę w jej kierunku, a gdy dobrowolnie ją pochwyciła, to przyciągnął ją lekko do siebie i prostując nogę, pozwolił jej usiąść okrakiem na jego udach. Uprzednio przekupując Abla patykiem, aby dał im spokój, teraz patrzył w te jej radosne oczy i napawał się ich ślicznym kolorem, w którym (i nie tylko nim, oczywiście!) zakochał się kilkanaście lat temu. Nigdy nie wybaczy sobie tego straconego czasu. Uczucie gorąca ponownie wypełniło jego ciało, a on pochwycił jej podbródek i zbliżył swoje usta do jej, delikatnie ją całując, zupełnie jakby miał to robić po raz pierwszy w życiu. - Wyjdź za mnie. – wciąż dotykając jej warg wypalił nagle, można pomyśleć, że bez namysłu, choć po prawdzie ta myśl chodziła za nim już od dłuższego czasu. Raz już stracił szansę i absolutnie nie miał zamiaru popełnić tego błędu po raz drugi. Czy zdołał się wyleczyć z poprzedniej, nieudanej próby małżeństwa, tak bolesnej i zostawiającej rany na całe życie? Prawdopodobnie nie, niemniej z Samanthą zdawało się być całkowicie inaczej i to ona uzdrawiała go w każdym aspekcie życia, łącznie z tym. Serce waliło mu jak szalone w tej ciszy, która jak zawsze trwała w nieskończoność, mimo że nie minęło nawet kilka sekund. Nie były to oświadczyny idealne, ale jedyne w swoim rodzaju i prawdziwie od serca. Chyba można było rzec, że całkowicie w jego stylu, w przypływie nagłej odwagi i całkowitej szczerości. Nie było w tym ani krzty niepewności. Teraz również się nie pojawiała, kiedy wciąż stykając się z nią czołem, patrzył jej w oczy i czekał na odpowiedź.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Rzadko była w stanie pokonać Alexa w jakichkolwiek zatargach zatem cieszyła się z każdych małych sukcesów, bacznie przy tym czuwając czy aby nie pozwala jej wygrać. Przy nim czuła się znakomicie i absolutnie nie czuła się dorosłą i poważną osobą, która powinna umieć zachować się w miejscu publicznym. To nie było nawet zakochanie, bo ono miało miejsce piętnaście lat temu. Dosyć szybko zrozumiała jakim darzy go uczuciem i choćby stawał na rzęsach to prędzej czy później podbiłaby jego serce. Zrobiłaby niemal wszystko, aby znów go w sobie rozkochać. Na całe szczęście jego uczucie nie wymarło i wystarczyło mu tylko przypomnieć... dzięki temu teraz są tutaj, bawią się i oboje mają takie szczęśliwe uśmiechy. Pomimo skaczącego wokół Abla pochylała się nad Alexandrem i udowadniała, że w tej bitwie ostatnie słowo należy do niej. Oczekiwała chociażby protestu, odruchu odpowiedzenia pięknym za nadobne, a zobaczyła w jego oczach coś dziwnego, co od razu wzmogło jej czujność. Kochała go, znała jego mimikę na pamięć, każdą kropkę na jego tęczówkach, a więc nie potrzebowała jakoś dużo czasu, aby wyczuć, że coś jest na rzeczy. Uśmiech na jej ustach nieco przygasł. - Co cię ugryzło? - przykucnęła przy nim i odsunęła zaintrygowanego psiaka, gotowego wejść między nich i jednego okładać merdającym ogonem, a drugiego zalizać na śmierć. Przez myśl przeszła jej zatrważająca wizja - chce ją porzucić! To dlatego tak się spiął, a jego mina stężała. Nie, nie ośmieli się. Nie ma prawa nawet o takim czymś myśleć. Nie uwierzy. Zdążyła opracować kilka okropnych scenariuszy w bardzo krótkim czasie, a więc kiedy wyciągnął do niej rękę do od razu wyrwał ją z okowy niepokoju. Nawet przez jedną chwilę nie uznała siadania na jego udach w miejscu publicznym za coś, czego należy się wstydzić. Nie znajdowali się w środku parku, a w jego głębi, a więc mogli być w pełni sobą. - Jeśli spróbujesz mnie... - rzucić to cię zamorduję!!, ale nie była w stanie wypowiedzieć tego na głos. Nie zgadzało się jej coś tutaj. Cokolwiek miał zamiar powiedzieć to czemu ją całował? Ten miękki dotyk jego ust rozgrzał ją od środka lepiej niż najgorętszy i najsłodszy grzaniec z gospody. Przez chwilę wydawało się jej, że przesłyszała się - to z pewnością świst wiatru namieszał w słowach i przekazał je nieco zdeformowane. Oczywiście, że myślała o tym, że kiedyś staną na ślubnym kobiercu jednak znała Alexa nie od dziś i nastawiła się, że potrzeba jakiegoś roku, aby to w ogóle dojrzało w jego myślach. Usłyszała swój wdech, gdy to zatrzymała tlen w płucach i popatrzyła w te śmiertelnie poważne oczy, a potem... a potem jej policzki pokrył soczysty rumieniec, a w jasnych oczach wybuchła tak szczera radość jak w dniu kiedy zapukała do drzwi jego domu. - Oczywiście, że tak! - niemal to wykrzyczała. Ujęła jego twarz w swoje dłonie i chaotycznie ucałowała jego usta, zaraz to rozpraszając się po to, aby mocno go uściskać. - O słodka Morgano, Alex! - wybuchła śmiechem, a w jej kącikach oczu zawitały łzy wzruszenia. Te oświadczyny były idealne. Zakryła palcami jego policzki i patrzyła na niego z ogromną czułością. Zapomniała, że przed chwilą była o krok od wyzionięcia ducha. - Kocham cię najbardziej na świecie, każdego dnia i nocy, ale tak mnie zaskoczyłeś... o Merlinie, zaraz się popłaczę. - zaśmiała się głośno i mrugała powiekami, aby pozbyć się tych łaskoczących łezek i zachowywać jak na osobę dorosłą przystało. Na całe szczęście udało się jej opanować łzawienie oczu. - Jak Merlina kocham, nie zostawię cię nawet na krok. - te słowa wyszeptała już drżącym głosem, bo jednak kryła się za tym pewna trauma z przyszłości - straciła narzeczonego niedługo przed ślubem, a więc od Alexa nie odsunie się nawet na chwilę. Nie pozwoli, aby coś mu się stało. Przylgnęła do jego ust gorliwie, mocno, całując je zawzięcie do momentu aż brakło tchu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nawet nie przeszłoby mu przez myśl, że mogłaby pomyśleć o tym że chciał ją rzucić. Gdyby mu to teraz powiedziała (lub kiedykolwiek) to prawdopodobnie roześmiałby się tak, że zapamiętałaby ten śmiech do końca życia. On ją? W życiu. Już raz ją stracił i żałował tego do dzisiaj, więc nie pozwoliłby aby ta sytuacja kiedykolwiek miała się powtórzyć. A teraz, skoro zaproponował jej małżeństwo to prawdopodobnie nic już ich nie rozdzieli. Tym bardziej, że ku jego uciesze się zgodziła. - Naprawdę? – zapytał, w istocie retorycznie bo widział w jej oczach ile szczęścia wywołało to pytanie. To był jednak zawsze taki mały szok. Bądź co bądź taki ruch to kolejny spory etap w życiu. Przyglądał się jej w ciszy, obserwując reakcję i napawając się nią tyle, na ile mógł. Przyjemne ciepło rozchodziło się po jego ciele, a ta dziwna błogość i uczucie radości przepełniało go coraz bardziej. Zgodziła się. Właśnie zaczęło to do niego docierać. Uśmiechnął się szerzej i wypuścił powietrze z niemałą ulgą, czując jak całe to napięcie z niego schodzi i daje mu poczucie swego rodzaju spokoju. Odwzajemnił jej krótki pocałunek, wkrótce słuchając kolejnych potwierdzeń z jej ust. Patrzył na nią uważnie i śledził każdy jeden gest z jej strony: każdą delikatną zmarszczkę, drżenie powiek czy nieopadające kąciki ust podniesione w szczerej radości. Łzy zbierające się w kącikach jej oczu wprawiły go również w pewnego rodzaju wzruszenie, ale powstrzymywanie się przed jakimkolwiek okazywaniem tego faktu, szło mu zdecydowanie lepiej niż jej. - Tego się właśnie obawiam. – rzucił w odpowiedzi na jej słowa o niepozostawianiu go i roześmiał się, dając pocałować się ponownie i odwzajemniając równie namiętnie co ona. Trwali tak jeszcze chwilę w tym jakże wyjątkowym i radosnym momencie, do czasu, kiedy mężczyzna sięgnął ręką po niewielką grudkę śniegu i wciąż ją całując, tym razem to on rozbił ją na jej głowie. I całą romantyczność bombki strzelił. - Chyba nie sądziłaś, że ci odpuszczę. – stwierdził, odrywając się od niej i patrząc nań roziskrzonymi oczami. Włosy miał rozwichrzone na wszystkie strony i można rzec, że generalnie był w ogólnym nieładzie, ale czy ktoś teraz o to dbał? Nawet Abel zajęty był teraz swoim patykiem. Voralberg odchrząknął i delikatnie pomógł jej wstać, po czym sam podniósł się z ziemi i otrzepał swój płaszcz, wkrótce odwracając się do niej i chwytając ją za ręce. - Chyba musimy to zrobić tak jak to przystało na ludzi. – wymruczał jej do ucha, uprzednio się nad nią pochylając. Nie miał nic przeciwko bardziej sztampowym rozwiązaniom, niemniej Voralberg miał to do siebie, że był tradycjonalistą. Sięgnął do kieszeni płaszcza, nie bez powodu cofając się wcześniej do domu, aby zabrać coś jeszcze. Klęknął przed nią na jedno kolano i wyciągnął w jej stronę dłonie, na których leżało niewielkie, otwarte pudełeczko, w którym z kolei znajdował się czarny pierścionek z oszlifowanym już szafirem, który jeszcze niedawno znalazł przy strumieniu i który można rzec pomógł podjąć mu tę decyzję. - Samantho Carter, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – zapytał i choć jeszcze przed chwilą uzyskał odpowiedź twierdzącą, tak serce nadal waliło mu jak szalone w mieszaninie wszelkich emocji, które właśnie teraz się rozgrywały.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Pozostało teraz zadbać o zachowanie twarzy i stonowanie reakcji do bardziej adekwatnej aniżeli wybuch głośnej radości. Nie podejrzewała, że w trakcie wymuszonego na nim przedświątecznego spaceru wyskoczy z oświadczynami. Nie chciało się jej też wierzyć, że to plan spontaniczny bo to jednak nie leżało w jego naturze. Wiedziała jednak, że gdy chciał to potrafił solidnie zaskakiwać, jak przykładowo teraz. Wywróciła oczyma kiedy chciał upewnić się czy mówi naprawdę. Kochała go i dlaczego miałaby nie chcieć za niego wyjść? Czy istniał jakikolwiek powód, aby nie zgadzać się? - Właśnie zapewniłeś sobie moją dożywotnią obecność, panie Voralberg. Masz czego się obawiać. - próbowała wypowiedzieć te słowa z godną powagą jednak pod koniec zdanie nie potrafiła uspokoić wkradającego się na usta śmiechu. Serce tłukło się dziko w jej trzewiach, jakby chcąc wyskoczyć i ułożyć się tuż obok tego alexowego, jak najbliżej, na wieczność. Nie potrafiła i nie chciała uspokajać swojego entuzjazmu, który okazywała w poziomie zaangażowania tego krótkiego pocałunku, który mógłby zwiastować wieczorne obietnice gdyby Alex nie zamordował brutalnie romantycznej chwili. - Niech się szlag! - wzdrygnęła się, a w jej błyszczących oczach pojawiło się słabe zbulwersowanie. - Zaczynam podejrzewać, że zapomniałeś już jak to należy całować bez oblewania mnie wodą. - nie była to miła tradycja w samym środku zimy, choć trzeba przyznać, że praktykowali to często. Zeszła z jego kolan i poczęła wytrzepywać z włosów płatki śniegu, które w kontakcie z jej dłońmi wsiąkały gdzie tylko się dało. Brr. Nie była pewna co kryło się za słowami "jak przystało na ludzi". Bogata restauracja i ogromna publika? Przecież dobrze wiedział, że nie kręcił jej przepych... chyba, że mowa tutaj o butach to jednak ich ilość mogłaby osiągnąć niebotyczne rozmiary. Właśnie zastanawiała się czy uda się jej powiększyć szafę na nową ilość butów (wszak spędzi z Alexem resztę życia) kiedy ten przyklęknął i wyciągnął w jej stronę rękę z małym puzderkiem. Otworzyła szerzej oczy. - Ty to planowałeś! - wymsknęło się z jej myśli, bo teraz sytuacja miała ręce i nogi. Szuja czekał na odpowiedni moment i cóż, znalazł. Ciepły uśmiech osiadł na jej ustach. - Tak, z największą radością wyjdę za ciebie, Alexandrze. - powtórzyła, wpatrując się żarliwie w jego pełne uczucia spojrzenie. Pierścionek był niezwykły w swej barwie. Krew w uszach szumiała głośno kiedy wstał, by wsunąć go na jej skostniały z zimna palec. - To teraz nie ma zmiłuj. Musimy to uczcić. - stanęła na palcach i objęła dłońmi jego kark, opierając się przy tym o jego tułów. Zapomniała o zakupach.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Również nie należał do tych, których interesowały oświadczyny na środku tłumu ludzi. Zdecydowanie bardziej wolał te spontaniczne i skromniejsze okoliczności o czym zresztą się przekonała, bo klękał przed nią, w śniegu w pustym parku wieczorową porą. Można rzec, że nawet romantycznie, choć zależy jak to kto rozumiał. - Nie nazwałbym tego planowaniem. Raczej dłuższym posiadaniem tej myśli w głowie i bieganie z pierścionkiem w kieszeni płaszcza. – stwierdził po nieudawanym zastanowieniu. Co jak co, ale był raczej dosłownym człowiekiem i nie miał zamiaru obierać tej sytuacji ładniej w słowa. Ot zastanawiał się nad tym, a kiedy uznał to za dobry moment, to po prostu to zrobił. Tylko tyle i aż tyle. Podniósł się z ziemi i założył pierścionek na jeden z jej palców, odkrywając, że jest cholernie zmarznięta. Cóż, dłuższe przebywanie na świeżym powietrzu w zimie z dodatkiem obrzucania się śniegiem nie mogło zakończyć się inaczej. Chwycił ją za dłonie i ogrzał zaklęciem, chwilę później pociągnięty za kark przybliżając się. - Ciesz się, że nie zapomniałem jak całować. – powrócił do jej słów z przed chwili i uśmiechnął się szerzej, muskając jej wargi ponownie, choć nie na długo. Tyrpnął ją nosem i odsunął się, zerkając białymi oczami na jej zziębnięte policzki. – Chodź, uczcimy to najpierw gorącą herbatą. – pochwycił ją za dłoń i delikatnie pociągnął za sobą w kierunku centrum Doliny, gdzie na pewno znajdowała się jakaś przyjemna knajpka, w której mogli się rozgrzać. A przynajmniej ona, bo za chwilę zamieni się w sopel. Teraz był już dużo spokojniejszy, tak więc i mógł myśleć bardziej logicznie i zauważyć więcej szczegółów. Gwizdnął na Abla, choć nie wątpił, że ten i tak pobiegłby za nimi i na koniec świata, tak jak zresztą teraz i oni sami, za sobą.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Energia wywołana oświadczynami miała nie opuścić jej przez następnie tygodnie. To będzie niesamowity prezent bożonarodzeniowy dla jej mugolskich rodziców. Oczyma wyobraźni widziała łzy w oczach matki bowiem traciła nadzieję, że jej córka kiedykolwiek wyjdzie za mąż - nie po utraconym narzeczonym. Na całe szczęście Alex wywrócił jej życie do góry nogami i udowodnił, że pomimo tragedii ma prawo do bycia jego żoną. - Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale w wigilię będzie trzeba powiedzieć o tym moim rodzicom. - zaśmiała się odrobinę złośliwie i pogładziła go po poliku kiedy tylko dostrzegła w jego oczach tę konieczność podzielenia się nowiną z przyszłymi teściami. Przylgnęła bliżej niego gdy ogrzewał zaklęciem jej dłonie. To pomagało, nie na długo, ale wystarczająco aby odzyskać czucie w koniuszkach palców. Szczerze mówiąc, była przemarznięta jak nigdy dotąd, a jej policzki miały już barwę porządnej czerwieni. - Mogę liczyć na bardzo intensywne odświeżanie pamięci, jeśli stwierdzę, że czasem zapominam poziomu twojego całowania? - zażartowała kiedy już ruszyli w kierunku centrum Doliny Godryka. Nawet nie zauważyła kiedy zapadł zmrok. Rozstawione w parku latarnie płonęły miłym dla oka blaskiem i oświecały wszędobylski śnieg, który w kontakcie ze światłem mienił się nieskończoną ilością iskier. To była nader romantyczna sceneria. Mocno ścisnęła jego dłoń, jakby chcąc ukraść od niego ciepło. Pójdzie wszędzie tam, gdzie on.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Może trochę za bardzo naciskał. Może nie powinien był się tak wpierdalać na krzywy ryj w życie Longweia, ale mimo wszystko nie chciał, żeby ten cierpiał. W pewnym sensie czuł się również odpowiedzialny za tą ranę, za tę krwawą obrączkę i może jeszcze kilka innych, drobnych rzeczy. Może więcej, proponując mu swoją w chuj marną pomoc, skoro nie mógł zrobić zbyt wiele, nie będąc w stanie czarować, po prostu próbował odkupić własne, w chuj zjebane winy. Nie wiedział i nie wiedział, czy chciał się o tym przekonywać, czy chciał drążyć ten temat, czy chciał się nad nim jakoś poważniej zastanawiać, bo obawiał się, że jeśli będzie się na tym za długo koncentrował, to po prostu przypierdoli głową w najbliższą ścianę i tak się to wszystko skończy. Nie chciał też przyznawać, że nieco brakowało mu Osła, że miło mu się z nim rozmawiało, jakby obawiał się, że szukanie sobie nowych przyjaciół było jakąś pojebaną zbrodnią, czy czymś podobnym. Max nie wiedział, co miał o tym myśleć, co miał myśleć o samym sobie i niektórych swoich rozważaniach, które brzmiały, jakby pojawiały się w głowie jakiegoś pojeba. Odsunął to jednak na bok, zabierając ze sobą potrzebne rzeczy, a ostatecznie wpakował do kieszeni skórzanej kurtki również Kostka, dochodząc do wniosku, że ten był idealną nagrodą i rozproszeniem dla dzielnego pacjenta. Poza tym chciał go pokazać Huangowi, będąc pewnym, że ten doceni model niecodziennego smoka. Max nawet parsknął pod nosem, że najwyraźniej Widmozjaw Upiorny został ofiarowany mu przez przekorny los, który wiedział, kogo spotka na swojej drodze, który wiedział, że ludzie w otoczeniu aspirującego uzdrowiciela okażą się być aż tak pojebani za smokami i innymi magicznymi stworzeniami. Sam nie mógł tego przewidzieć, nie mógł tego dostrzec, nie mógł w ogóle natrafić na cokolwiek, co odnosiłoby się do jego osoby, tak więc po prostu przyjął obecność smoka za coś naturalnego. Teleportował się we właściwym miejscu, przynajmniej mniej więcej, a później usiadł na ławce, wyciągając przed siebie nogi. Longweia nie było jeszcze na miejscu, co go nie dziwiło, więc odchylił głowę i spojrzał w ciemne niebo, wydychając jednocześnie obłoczek pary. Była już chłodna jesień, widać było, że wkrótce miały zacząć pojawiać się przymrozki i chuj wie co jeszcze, i Max nieoczekiwanie poczuł, że z przyjemnością owinąłby się kocem i po prostu został na łóżku. Zamknął oczy, mając wrażenie, że znajduje się pod nimi piasek albo sól, przypominając sobie wszystkie te koszmary, jakie w ostatnim czasie go nawiedzały, zastanawiając się jednocześnie, czy to kiedyś miało się skończyć. Oczy w końcu przestały się z niego napierdalać i widział normalnie, ale mimo to nie miał pojęcia, co dalej. Być może pozostałe kary miały pozostać z nim na zawsze? Jak ta durna blizna w kształcie błazeńskiej czapki? Jak runa. Jak obrączka. Prychnął, nie chcąc bawić się w skretyniałe do reszty porównania i odchylił się jeszcze nieco bardziej na ławeczce, czując, jak opada go zmęczenie. Nie wierzył jednak w to, żeby nadchodząca noc miała być spokojna. Spodziewał się raczej kolejnego, pokurwionego snu.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei teleportował się na ścieżkę, którą kierował się spokojnie od centrum miasteczka, nie będąc pewnym, w którym miejscu napotka Maxa. Czuł się dziwnie, ale miło, gdy czytał jego wiadomości, z których wybrzmiewała troska. Owszem, uzdrowiciela w stosunku do kogoś, kto był ranny, ale samo to wystarczało, aby Huang uśmiechał się lekko pod nosem. Było to coś zwyczajnie miłego, szczególnie przy tej dziwnej pustce, którą czuł po zakończeniu wakacji. Oczywiście cieszył się, że mógł wrócić do swoich pupili w pracy, ale brakowało mu wyjść, rozmów z nowymi znajomymi, z nowym przyjacielem. Jednocześnie nie był w stanie we wrześniu z kimkolwiek się zobaczyć. Impreza urodzinowa obcych mu osób, uświadomiła mu, że nie tylko nie powinien pić, ale również nie powinien rozmawiać z innymi, gdy czuł się tak dziwnie rozdrażniony. Jednak wszystko to minęło, a w dodatku Max sam się odezwał. Nie było więc powodu do tego, żeby rezygnować ze spotkania, choć opiekun smoków czuł się nieco zawstydzony, że z jego powodu student musiał wychodzić na chłód tak późnym wieczorem. Właściwie nocą, gdy wzięło się pod uwagę księżyc oświetlający wszystko wokół. Księżyc w pełni. Jak na zawołanie rana zapulsowała, dając o sobie znać większym krwotokiem. Mężczyzna uniósł nieco wyżej dłoń, starając się ograniczyć ilość traconej krwi, gdy dostrzegł w końcu przyjaciela. Uśmiechnął się lekko do samego siebie, kiedy tylko zorientował się, że Max musiał czekać na niego dłużej, niż zakładał. - Długo już na mnie czekasz? Mogłem się pospieszyć jednak - odezwał się łagodnie tuż po tym, gdy teleportował się ostatni odcinek drogi, aby szybciej być obok przyjaciela. Uśmiechał się przy tym ciepło, nie pokazując po sobie, że mimo wszystko lewa dłoń go piekła. Usiadł spokojnie obok Gryfona, przyglądając mu się uważnie, aż nieznacznie zmarszczył brwi. Przypomniał sobie słowa Maxa z imprezy, dziwne przyznanie, że nie chce być sam w domu. Może kryło się za tym coś więcej, o co powinien zapytać? W końcu byli przyjaciółmi, czy nawet małżeństwem… - Nie wyglądasz najlepiej - stwierdził w końcu prosto, nim uniósł dłoń z czymś, co było bardzo kiepskim opatrunkiem, próbując uśmiechnąć się z dumą, choć podejrzewał, jaka będzie reakcja Maxa.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max cały się spiął i drgnął gwałtownie, gdy Huang pojawił się przy nim tak niespodziewanie. Czuł, jak jego serce w momencie zaczęło zapierdalać, przypominając mu o tych wszystkich lękach i niepewnościach, jakie się za nim wlekły, które powodowały, że miał już serdecznie dość wspomnień o Avalonie. Owszem, było w chuj ciekawie, było zabawnie, ale na razie mierzył się z konsekwencjami udziału w rytuałach, które wcale nie były dla niego takie cudowne, które były raczej co najmniej przykre, a on miał wrażenie, że jeszcze trochę i po prostu ocipieje. Co prawda widział o wiele lepiej, pewne lęki już od niego odeszły, ale wiedział, że nadal znajdował się w miejscu, w którym znajdować się nie chciał i tak sobie trwał, w zwieszeniu, wiedząc, że żaden z jego przyjaciół nie byłby w stanie tak naprawdę pomóc mu z tymi problemami. - Ale nie wyglądam też najgorzej - odparł bardzo błyskotliwie Max, uśmiechając się kącikiem ust. - W przeciwieństwie do twojej ręki. Jakiś smok zakładał ci te bandaże? Przekręcił się na bok; czując, jak Kostek porusza się w kieszeni jego kurtki, zapewne niezadowolony z miejsca, w którym się obecnie znajdował; i wyciągnął przed siebie rękę, by od razu zająć się zdejmowaniem opatrunków z dłoni Longweia. Robił to zadziwiająco spokojnie i dokładnie, wiedząc, że każdym ruchem może pogorszyć jego stan, nie chcąc doprowadzić do niepotrzebnego krwotoku albo czegoś podobnego. Mruknął jedynie, że przydałoby mu się nieco więcej światła, a potem podciągnął nogi na ławkę i usiadł na niej bokiem po turecku. Wiedział, że z boku na pewno nie wyglądał na kogoś, kto zna się na uzdrawianiu, ale miał to w dupie i nie zamierzał przejmować się tak popierdolonymi kwestiami. - Dalej śnią mi się koszmary. Pojebane, nie? - rzucił, całkiem swobodnie, jakby absolutnie nic nie kryło się za tymi słowami, spoglądając na dłoń Longweia, zastanawiając się, czy rana, jaką tam miał, zamierzała kiedykolwiek przestać krwawić, czy jednak miała być z nią o wiele większa zabawa. Tak samo, jak z tą krwawą obrączką i chuj wie, co on tam jeszcze miał. Ostatecznie Avalon przemielił ich w taki sposób, jakiego nawet by się nie spodziewali i teraz musieli mierzyć się z konsekwencjami tego wszystkiego. Zabawne. Przynajmniej w pewnym stopniu, bo gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to ani trochę. Może Max mógłby powiedzieć coś więcej. Na pewno. Tylko problem polegał na tym, że nie chciał zarzucać Huanga swoimi problemami, że nie chciał o nich gadać, że nie chciał się na tym skupiać. Bo przecież nikt nie mógłby mu pomóc, a przynajmniej nie w taki sposób, jakiego by oczekiwał, jaki byłby właściwy, czy coś. O ile taki w ogóle istniał, bo może po prostu Max miał znowu jakieś pojebane wyobrażenia, czy coś.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei uśmiechnął się lekko, słysząc komentarz dotyczący jego opatrunku. Gdyby smok próbował go założyć, prędzej odgryzłby mu rękę, ale tego mężczyzna już nie mówił. Przyglądał się jedynie, z jakim spokojem Max zdejmuje kolejne warstwy opatrunku, co w jakimś stopniu było interesujące. Chłopak w żadnym stopniu nie przypominał uzdrowicieli, których widywało się w Mungu, ale nie można było odmówić mu wiedzy. Wcześniej Longwei miał okazję poznać jego znajomość magii leczniczej, ale w tym momencie na ławeczce doświadczał czegoś zgoła innego, zastanawiając się nie dodatkowo nad tym, czy student często korzystał po prostu ze swoich umiejętności, czy gdy mógł, rzucał odpowiednie zaklęcia. Jednocześnie martwiły go kolejne słowa Gryfona. - Mam nadzieję, że nie jest to śmiech pooki – powiedział prosto, starając się nie ruszać ręką, nawet gdy czuł pieczenie w powstałej tam ranie. Zabawne, że coś, co spowodowało, że wolał nosić rękawiczki, aby nie dopytywano go o właścicielkę imienia, co wyglądało tak niepozornie, mogło wywoływać tak irytujący ból. Zdecydowanie jednak spoglądanie na skupienie, ale i zmęczenie na twarzy Brewera, pomagało w oderwaniu myśli. Longwei czuł, że chciałby w jakiś sposób mu pomóc, odwdzięczyć się za jego pomoc, ale nie był pewny, na jak wiele mógł sobie pozwolić. - Może potrzebujesz lepszego yin i yang. Ja odkąd zacząłem spać w swoim łóżku mam się lepiej… Mógłbym ci je wypożyczyć, ale wtedy nie miałbym na czym spać - powiedział z nieznacznym zamyśleniem, drgnąwszy, lekko pod wpływem większego pieczenia w dłoni, wydając z siebie cichy syk. Nigdy nie twierdził, że stał się odporny na ból, ale też myślał, że zdołał się do niego przyzwyczaić. Najwyraźniej jednak czym innym były rozcięte plecy, a czym innym nieudany tatuaż na dłoni. - W każdym razie, gdybym mógł coś zrobić, daj znać. W końcu nie powinno być tak, że tylko ty mi pomagasz i jasne, jesteś prawie uzdrowicielem, ale wolałbym też dać coś od siebie - dodał uśmiechając się lekko do Maxa, starając się spojrzeć prosto w jego oczy, nie chcąc, żeby ten myślał, że są to puste słowa. Podejrzewał też, że nie wpakuje się w nic dziwnego i skomplikowanego ze studentem, jak było z Zoe, skoro obaj znali się już lepiej dzięki naprawdę pokręconym przygodom w Avalonie. - Przestanie krwawić nad ranem - mruknął po chwili, nieco zawstydzony ma tonem, uznając, że nie powinien tego szczegółu jednak zatajać.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Gdyby to było tylko to, to może jakoś udawałoby mi się spać - stwierdził Max, brzmiąc zupełnie swobodnie. Zupełnie, jakby nic się nie działo, jakby nie oznaczało to, że był zmęczony, że wszystko go bolało, a wcześniejsze problemy jedynie mu do tego dokładały. Gdyby tego było mało, wyszedł właściwie na skończonego idiotę na ostatnich zajęciach z uzdrawiania i zaczynał mieć nieco dość samego siebie, więc tę możliwość opieki, tę możliwość pomocy Longweiowi, traktował jako coś dobrego, coś ekscytującego, jeśli można było tak powiedzieć, bo w końcu robił coś właściwego. Robił coś, na czym się znał, coś, co kochał, ale również spędzał czas z kimś innym, a nie własnym odbiciem i problemami. Ostatnim czasem był jednak zdecydowanie zbyt agresywny, a jednocześnie za bardzo bał się własnego cienia, żeby naprawdę móc przebywać wśród przyjaciół, znajomych, czy nawet obcych ludzi. Musiał mierzyć się z kolejnym pierdolnikiem i nie nadawał się do roli pocieszyciela, czy miłego towarzysza, mogącego spacerować po pubach, czy innych gównach. - To raczej żaden problem, skoro jesteśmy małżeństwem. Jakoś się razem zmieścimy, prawda? Chyba że jestem za gruby i zaburzam jakieś… Czym jest to twoje yin i yang, co? Masa osób o tym gada, ale nie sądzę, żeby mieli pojęcie, co to naprawdę znaczy - powiedział, nadal starając się brzmiąc bardzo swobodnie, ale widać było, że był zmęczony i pewne sprawy ponownie go przygwoździły. Uniósł rękę Longweia, przyglądając się uważnie ranie, starając się zorientować, co było w niej najgorsze, by zerknąć przelotnie na Huanga i cmoknąć z niezadowoleniem. Wyjaśnił mu dość dosadnie, że każda rana musi być dobrze zabezpieczona, by przypadkiem nie wdała się w nią infekcja, która mogłaby doprowadzić ostatecznie do jeszcze większych problemów, a potem sięgnął po przyniesione przez siebie rzeczy, zaczynając od soli fizjologicznej, którą zamierzał przemyć i oczyścić ranę, żeby mieć pewność, że nie wpycha pod świeże gazy jakiegoś brudu. Widać było, że koncentracja na tym, co robił, była dla niego bardzo ważna, ale gdy tylko usłyszał jakiś trzask gałązki, drgnął mocno, przeklął pod nosem i odetchnął głębiej. - Ciebie też trzyma się jakieś pojebane gówno? Ja mam tyle śladów po tym wyjeździe, że wyglądam jak jakiś popieprzony klaun. Może chociaż ciebie oszczędzili ci szaleni bogowie - powiedział, unosząc spojrzenie na Longweia, jakby chciał się przekonać, jak było naprawdę, jakby obawiał się, że znowu coś przegapił, że znowu coś mu umknęło i za chwilę się okaże, że kolejna bliska mu osoba wpakowała się w gówno, z którego trudno byłoby ją wyciągnąć. Miał nadzieję, że Huang nie miał jednak takich spraw na głowie, bo pomimo całego swojego popierdolenia, wydawał się mimo wszystko spokojniejszym i zdrowszym człowiekiem, niż niektórzy, z którymi Max zadawał się do tej pory.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie podobała mu się odpowiedź studenta, ale zamiast ciągnąć temat, mówił dalej. Próbował w dość pokrętny sposób dowiedzieć się, jakie koszmary dręczyły jego uzdrowiciela, szukając sposobu, żeby mu pomóc. Nie spodziewał się jednak podobnej odpowiedzi na wzmiankę o łóżku. Odpowiedzi, która z jednej strony go bawiła, a z drugiej wywoływała cień niepewności. Małżeństwo nie było czymś, z czego zwykł żartować, ale też obrączki na ich palcach wskazywało, że to nie do końca był żart. Nie wiedział, jak powinien poruszać się po tym temacie, coraz bardziej zapadając się w nim, coraz bardziej upewniając samego siebie, że byli małżeństwem, choć może nie w pełni legalnym, co było jeszcze dziwniejsze i w tym momencie Longwei przestawał o tym myśleć. - Nie powiedziałem, że jesteś gruby i nie zaburzasz niczego. Musielibyśmy jedynie leżeć blisko siebie, ale zmieścilibyśmy się - odparł prosto, uśmiechając się przy tym nieznacznie, zastanawiając się, jak powinien wyjaśnić w prosty sposób czym jest yin i yang. - Najprościej byłoby powiedzieć, że chodzi o równowagę… Ciągłe ścieranie się dwóch sił, które będąc swoimi przeciwieństwami, uzupełniają się. Nie zwalczają siebie wzajemnie, a łączą ze sobą, aby świat pozostawał w harmonii. To… Jak łączenie ze sobą niepasujących pozornie puzzli… Trudno to jednak wytłumaczyć - mówił, czując jak z każdą chwilą bardziej się plącze, aż w końcu uśmiechnął się przepraszająco, niemal nie wyrywając przy okazji dłoni, gdy poczuł pieczenie wywołane solą fizjologiczną. Po chwili uśmiechał się ciepło do przyjaciela, zapewniając, że wszystko z nim dobrze. Koszmary się zakończyły, tak samo jak dziwne poddenerwowanie i chęć uderzenia każdego, kto go tylko zirytował. - Mam jeszcze krwawy krzyż na wierzchu dłoni. Poza tym żadnych nowych śladów na moim ciele. Może kilka świeżych blizn, ale to z pracy - dodał, wzruszając ramionami, zdejmując rękawiczkę zębami, aby nie wyrywać znów opatrywanej ręki. Po chwili pokazał wspomniane znamię, dodając, że był szczęśliwie wolny od cięższych konsekwencji. - A ty jakie masz nowe ślady?
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wiedział, że powinien być szczery. Nie zawsze umiał się jednak przełamać, mając świadomość, że inni ludzie niekoniecznie chcieli brnąć w gówno, w jakim sam się musiał nurzać, nie wszyscy musieli chcieć brać w tym udział. Miał poza tym bolesną świadomość, że pewnie za szybko opowiadał wszystko Finnowi, że zarzucił go swoimi problemami, nie mając nawet pojęcia, jak dokładnie tamten się czuł, niemalże zupełnie ignorując fakt, że ten chciał umrzeć. To wszystko, co ich połączyło, było w chuj pojebane i teraz w pełni zdawał sobie z tego sprawę, wiedząc, że musiał bardziej uważać, że musiał bardziej słuchać i nie chciał włazić kolejnym osobom, kolejnym przyjaciołom, na głowę. To tak nie działało. Nie powinno takie być, więc wolał zachowywać się inaczej, starając się wszystkiego na dzień dobry nie zjebać, ani nie skoczyć znowu na głęboką wodę, żeby połamać kark. - To chyba dobrze, że będziemy leżeć blisko siebie? - zapytał, unosząc lekko brew i uśmiechając się do niego kącikiem ust, co z całą pewnością wyglądałoby o wiele lepiej, gdyby nie to, że Max był obecnie blady, jak ściana, a pod oczami malowały mu się głębokie cienie. Z całą pewnością nie był w formie, żeby nie powiedzieć, że był obecnie obrazem chodzącego, jebanego gówna, więc nie liczył nawet na to, że w jakimś stopniu poruszy teraz drugiego mężczyznę. Droczenie się z Longweiem sprawiało mu wiele przyjemności, ale miał świadomość, że ten był mimo wszystko poważny, a troska i niepewność rysowały się wyraźnie na jego twarzy. To było na swój sposób fascynujące, to, że mógł po prostu z niego czytać, że mógł zrozumieć, co się z nim działo, wiedząc, że mimo wszystko jakoś się dla niego liczył. Nie chciał jednak w tej chwili się na tym skupiać, miał w końcu swoje zadanie i to właśnie jemu w pełni się poświęcał, rzuciwszy jedynie ostrzegawcze spojrzenie drugiemu mężczyźnie, kiedy ten jak dzieciak zaczął uciekać od przemywania rany. Pokiwał wcześniej głową, na jego wyjaśnienia, mruknąwszy, że było w tym coś, co właściwie mu się podobało. Chociaż nie umiał powiedzieć dlaczego. Po prostu takie było, jakby faktycznie była w tym jakaś jebana harmonia, a on zdecydowanie potrzebował w swoim życiu jakiejś jebanej harmonii. - Wyglądasz, jakbyś właśnie przeżywał nastoletni bunt - stwierdził, kiedy poruszył się na chwilę, by sięgnąć po odpowiednie leki i gazy, żeby zabezpieczyć ranę na jego dłoni i skinął w stronę rękawiczki. Potem wzruszył ramionami, unosząc nieco brwi i zagryzł nawet wargę, wyraźnie dobrze się w tej chwili bawiąc. - O, to musisz już sam sprawdzić. Pamiętasz, że nie widziałem najlepiej? Może są jakieś rany, których w ogóle nie zauważyłem? O, może ta po nożu z zajęć z uzdrawiania? Chociaż nie, nóż raczej udało mi się wepchnąć głęboko w manekin, a nie własny żołądek - stwierdził, pozornie swobodnie, ale dość nieoczekiwanie spiął się mocno, by ostatecznie skoncentrować się na zakładaniu opatrunku na dłoni Longweia, robiąc to bardzo uważnie i metodycznie, nie zamierzając ani go urazić, ani pominąć miejsca, które krwawiło.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Jednak swoim zachowaniem Max spychał samego siebie na koniec, niemal zapominając o własnych potrzebach i gdyby tylko Longwei o tym wiedział, powiedziałby, co o tym sądzi. Uważał, że skoro przeszli przez niezbyt bezpieczne przygody, że skoro w pewnym sensie umarli wspólnie i ocknęli się w jakiś sposób związani, miał tym większe prawo do pomocy przyjacielowi. Chciał tego, nie tylko, aby odwdzięczyć się za jego pomoc, ale dlatego, że traktował go, jak kogoś bliskiego. Max zdołał w trakcie wakacji trafić do naprawdę wąskiego grona osób, o które mężczyzna troszczył się bardziej, niż o wszystkich znajomych. Jednak nie mógł zmusić go do tego, żeby powiedział, w czym tkwi problem, mógł jedynie czekać i próbować go rozbawić. - Być może, choć nie wiem, czy odpowiadałby ci sen ze mną… Nie wiem, czy nie rzucam się przez sen - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami z nieznacznym uśmiechem na twarzy. O dziwo, nie widziałby problemu w tym, żeby przenocować Gryfona u siebie, choć rano musiałby wyjaśnić rodzinie pojawienie się przyjaciela w ich domu w środku nocy. Jednak wtedy miałby większą szansę upewnić się, że wszystko jest dobrze, czy raczej dopilnować, aby tak było. Walka z koszmarami nigdy nie należała do łatwych i z pewnością ciężko było poradzić sobie z nimi samemu, o czym Longwei przekonał się w trakcie wakacji, gdy robił wszystko, aby nie zasnąć i nie słyszeć tego przerażającego śmiechu. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, słysząc, że Maxowi podoba się to, o czym mówił. Zapewnił, że kiedyś będą mogli dłużej o tym porozmawiać, jeśli tylko będzie chciał. Ostatecznie yin i yang było tematem rzeką, wiązało się również z częściowym tłumaczeniem innych przekonań, wierzeń, w których Longwei był wychowywany. Nie miałby jednak nic przeciw opowiedzeniu o tym drugiemu mężczyźnie, choć nie w środku nocy i w trakcie dziwnego opatrywania dłoni. Bez różdzki. - Musiałbyś się rozebrać, żebym to sprawdził - zauważył, nagle milknąc, a uśmiech, jaki jeszcze przed momentem rozciągał się delikatnie na jego ustach, zbladł. Nie podobały mu się słowa uzdrowiciela, ani to, jak lekki miał ton. Zaraz też zmarszczył brwi, gdy tylko dostrzegł nagłe spięcie przyjaciela. Widział i wyczuwał, że ten coś ukrywał i podejrzewał, że było to coś, w czym z pewnością potrzebował pomocy, ale niestety, nie potrafił odgadnąć, o co mogło chodzić. Nie przejmując się niczym, złapał Maxa wolną dłonią pod brodę, zmuszając do uniesienia głowy i spojrzenia na niego. - Długi marsz zaczyna się od pierwszego kroku. Co się dzieje? - powiedział spokojnie, choć stanowczo, wpatrując się uważnie w oczy przyjaciela, starając się przytrzymać go, aby nie mógł uciec spojrzeniem, aby nie próbował znów się chować. Skoro sam korzystał z jego pomocy, mógł się również odwdzięczyć i zamierzał to zrobić, gdy widział, że Brewer zdawał się nie być w pełni sobą.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Było wiele powodów, dla których Max dusił w sobie większość emocji. Tych prawdziwych uczuć, mając poczucie, że nie są ważne, że nie powinien o nich gadać, że nie powinien się na nich w ogóle skupiać. Kiedy chciał to raz zrobić, wszystko się właściwie pierdolnęło, a on zdał sobie sprawę z tego, że wypalił się, niczym świeca. Zapalony gwałtownie, równie gwałtownie przeminął, nie mając pojęcia, co powinien zrobić z własnym życiem. Do tej pory trawił w sobie żal i chociaż wiedział, że zrobił dobrze, i chociaż twierdził, że pewne rzeczy zostawił już w swojej pojebanej przeszłości, nad innymi musiał wyraźnie popracować. Miał pewność, że z Longweiem połączyła go bliska zażyłość, w końcu przeżyli wspólnie niezłe spierdolenie, ale mimo wszystko nie uważał, żeby zarzucanie go wszystkimi swoimi problemami, było naprawdę dobre. Jasne, że potrzebował kogoś, z kim mógłby pogadać, ale najwyraźniej to nie było do końca to, albo było po prostu za wczas. Nie chciał powtarzać znowu swoich pojebanych błędów, wystarczyło, że już raz udało mu się wejść w to bagno i gówno, nie potrzebował robić tego raz jeszcze, przy okazji zjebawszy komuś życie. - Nie przekonamy się, dopóki nie spróbujemy. Może akurat potraktujesz mnie, jak wielkiego pluszowego gumochłona i uznasz, że możesz zrobić ze mnie poduszkę do przytulania - stwierdził zaczepnie, uśmiechając się lekko, jakby chciał zasugerować mu coś więcej, zdając sobie sprawę z tego, że Longwei nawet tego nie zauważy. Nie mówiąc już w ogóle o jakimś prawdziwym, głębokim zrozumieniu tego, co właśnie mu podsunął, ofiarowując mu pewne rozwiązanie niemalże na tacy. Ktoś inny zapewne by z tego skorzystał, ale Huang na pewno nie należał do takich osób, był zbyt czysty, prawy i totalnie nieobsrany w pewnych kwestiach, co było zadziwiająco odświeżające. - Jedno słowo i to zrobię - zapewnił, patrząc na starszego mężczyznę spod przymkniętych powiek. Później jednak skoncentrował się na opatrunku, upewniając się, że wszystko dobrze zawiązał, że ten nie mógł spać, a do rana z całą pewnością będzie w stanie tamować krwawienie i zapobiec zakażeniu, jakiego w tej chwili Max najbardziej się obawiał. Chuj wiedział, co mogło się stać, a skoro Longwei nadal łaził do smoków, to zapewne odpierdalał również całą masę pojebanych akcji, w których o zakażenie nie było trudno. Przez tak krótki czas rana powinna jednak wytrzymać, więc Max uznał, że może już dać Huangowi nagrodę dla dzielnego pacjenta, gdy ten nieoczekiwanie uniósł jego głowę, zmuszając go do tego, żeby na niego spojrzał. - Chujowy będzie ze mnie uzdrowiciel, jak nie będę mógł czarować. Nie pociągnę za długo na tych mugolskich wynalazkach, co? Może jednak powinienem pomyśleć o alternatywnej ścieżce kariery. Na przykład, jako gryzak dla smoczątek, to musi być całkiem niezła fucha - stwierdził, uśmiechając się do niego, chociaż uśmiech ten nie obejmował jego ciemnych, zdecydowanie zmęczonych oczu i Max aż westchnął, zdając sobie sprawę z tego, jak chujowo brzmiał w tej chwili, na pewno nie mogąc nikogo rozbawić. - Boję się pierdnięcia kota sąsiada, więc zajmowanie się czymś więcej, to już pieprzone wyzwanie. Wystarczy, że stara podłoga w mieszkaniu zatrzeszczy, żebym się prawie zlał w gacie - przyznał ostatecznie, wzruszając lekko ramionami, jakby próbował traktować zupełnie normalnie, ale wiedział, że tak za chuja pana nie było.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Wrócimy jeszcze do tego tematu - zaśmiał się krótko Longwei, mrużąc przy tym oczy, gdy tylko padły słowa o potraktowaniu Maxa, jako poduszki. Nie wyobrażał sobie, jak mogłoby do tego dojść, a sugestia ukryta w słowach studenta nie była dla niego wystarczająco jasna. Nie to, żeby nigdy nie miał podobnych myśli, ale nigdy w stosunku do kogoś konkretnego, a przez to wychwytywanie wszelkich ukrytych znaczeń przychodziło mu ze sporym trudem. Inaczej, niż wyczuwanie, gdy ktoś potrzebował pomocy. Uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc niemal groźbę i choć był gotów sprawdzić, czy rzeczywiście na ciele przyjaciela nie pojawiły się dodatkowe blizny, nie uważał, aby w tym momencie ten miał się rozbierać. Huang nie skomentował już niczego, obserwując jedynie Gryfona, jak wprawnie zakłada opatrunek na jego dłoń. Dostrzegał precyzję w jego ruchach, odnosząc wrażenie, że mógł być jednym z lepszych uzdrowicieli, z jakimi miał do czynienia. Większość polegała jedynie na czarach, na swoich różdżkach, a Brewer potrafił zrobić coś więcej. Choć mugolskie wynalazki nie zawsze były zrozumiałe dla Longweia, tak dostrzegał potencjał w zakładanym opatrunku. Jednak nie to zajmowało jego myśli. Zastanawiał się, czy zdoła w jakiś sposób skłonić Maxa do powiedzenia, o co chodzi, z czym ma problem, co sprawia, że ten nie chciał być sam. Pamiętał te słowa z imprezy urodzinowej obcych mu osób. Nie były to słowa, które wypowiadało się bez powodu. Ku jego zdziwieniu, Max nie próbował się wykręcać, a odpowiedział szczerze, wprawiając drugiego mężczyznę w nieznaczne zaskoczenie. Longwei uśmiechnął się łagodnie, cofając dłoń aby oprzeć na niej głowę wpatrując się uważnie w przyjaciela. - Nie powinieneś mieszkać sam. Z kimś u boku łatwiej zapanować nad strachem, który pewnie w końcu minie, ale trzeba cierpliwie poczekać - powiedział prosto, zaraz też dodając, że jemu wiele dało to, że spał z nimi w domku, bo wybudzanie się z koszmarów było ciężkie. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy nie ten strach był dodatkowym powodem, dla którego Max uparł się, żeby się zobaczyć, żeby mógł sprawdzić jak mocno krwawi jego dłoń. Było to ciekawe, intrygujące dla Longweia, który nie przywykł do takiego zainteresowania ze strony przyjaciół. Z pewnością nie pomagał fakt, że niewielu miał tak naprawdę przyjaciół. - A mugolskie sztuczki… Kości tym nie wyhodujesz, ale nie wiem, czy jakikolwiek inny magiuzdrowiciel byłby w stanie założyć opatrunek bez użycia różdżki. To coś, co można podziwiać moim zdaniem - dodał, unosząc nieznacznie swoją opatrzona dłoń, a w jego oczach zabłyszczał podziw, gdy znów wrócił spojrzeniem do Maxa.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Uważaj, bo to prawie obietnica – stwierdził tylko, doskonale wiedząc, jak to brzmiało, jednocześnie mając świadomość, że tego jego chrzanienia nic nie wynika. Longwei był inny, niż on, był zupełnie innym człowiekiem, miał inne oczekiwania i jego życie nie koncentrowało się na zaspokajaniu szalonych porywów, które według niektórych osób miały bardzo mało wspólnego z szacunkiem do samego siebie. I w pewien sposób Max to doceniał i szanował, wiedząc, że on sam nie nadawał się do czegoś podobnego. Nie zmieniało to jednak faktu, że sprawiała mu przyjemność ta gra, jaką właściwie podjął od chwili, kiedy poznał Huanga, bawiąc się nieco tym, jak łagodny i delikatny ten się zdawał, drocząc się z nim, pociągając za sznurki, za które być może nie powinien pociągać. Mówiąc rzeczy, które dla niego nie miały takiego znaczenia, których zapewne nawet nie rozumiał, a jeśli faktycznie je przyjmował, to zapewne w bardzo naturalny, literalny sposób. Musiał jednak dostrzegać niektóre rzeczy, niektóre uwagi, bo mimo wszystko lekko się uśmiechnął, a Max odwzajemnił bez najmniejszego problemu ten gest, zastanawiając się, co dokładnie siedziało w głowie starszego mężczyzny. Czasami nie był w stanie w ogóle go zrozumieć i po prostu dryfował w jego obecności, sięgając wciąż po głupie uwagi, sięgając po żarty, które były tak głupie, że zwyczajne gówno było od nich śmieszniejsze. Najwyraźniej Longweiowi to nie przeszkadzało, skoro siedział przy nim na jakiejś pieprzonej ławce, w środku niczego, nie mając pojęcia, co się właściwie dzieje. Dając się bandażować i leczyć w zdecydowanie mugolski sposób, nie przejmując się do końca tym, że bolała go ręka. Max był szczery. Nie umiał niektórych spraw zbyt długo dla siebie zachowywać, nie uważał zresztą, żeby w tej chwili krygowanie się cokolwiek zmieniało. Nie mówił Longweiowi o swoich problemach rodzinnych, o wizjach, przeszłości, która ciągnęła go do dna, bo to było coś, co było niczym kamienie uwiązane u szyi, czy betonowe buty. Mógł samodzielnie je nosić, ale nie zamierzał tak naprawdę powierzać nikomu więcej. Wystarczyło, że Ola znała prawdę o jego pochodzeniu – i nie zamierzał z nią dłużej o tym dyskutować, wystarczyło, że profesor Walsh nieco mu pomógł, kierując go jednak ku temu, by działał. Nie mógł zrzucić kolejnego burdelu na Huanga, więc trzymał się tego, co ten mógł wiedzieć – problemów, jakie wywlekli z Avalonu, a te najwyraźniej nie chciały ich zostawić. - Mam nadzieję, że to znaczy, że chcesz mi powiedzieć, że będziesz dobrym mężem i ze mną zamieszkasz – powiedział, wyraźnie zaczepnie, chcąc sprawdzić, jak Longwei się zachowa. Wiedział, że go w tej chwili drażnił, wiedział, że wpieprzał mu się z butami w życie, wiedział, że nie powinien niektórych rzeczy zrobić, ale mimo tego nie umiał się przed nimi powstrzymać. Próbował po prostu jakoś się uspokoić, a skoro starszy mężczyzna nie miał problemu z tym, żeby bawić się w tą głupią grę, jaką zaczęła magia Avalonu, to Max również nie zamierzał tego popieprzonego pomysłu przerywać i grał tymi kartami, jakie dostał. - Poczekaj, aż następnym razem będę ci nastawiał po mugolsku palce – parsknął, ale – co zadziwiające – widać było, że się zawstydził. Dopiero teraz uciekł spojrzeniem, uśmiechając się nieco ironicznie kącikiem ust, błądząc wejrzeniem po okolicznych krzakach, ścieżce, zabudowaniach widocznych w pewnej odległości. Uniósł później rękę, by przeczesać włosy, aż w końcu westchnął bezgłośnie, by sięgnąć do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnąć z niej model smoka. Widmozjaw Upiorny poruszył się lekko, kiedy Max podał go Longweiowi, uśmiechając się do niego znowu tak samo zaczepnie, jak wcześniej, a w jego ciemnych oczach pojawił się błysk zadowolenia i radości. Wiedział, że to coś, co na pewno sprawi przyjemność Huangowi i oznajmił mu, że to nagroda za to, jak dzielnym pacjentem był, za to, jak świetnie sobie poradził ze znoszeniem mugolskiego sposobu leczenia. Wiedział, że to było coś jak przekupstwo, a jednocześnie miał świadomość, że po prostu mógł mu sprawić przyjemność, tym bardziej że ciągał go wieczorem po Dolinie, jakby to miało jakieś w chuj wielkie znaczenie, chociaż przecież z całą pewnością nie miało.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Obietnica… Longwei nie potrafił nie uśmiechnąć się na słowa Maxa. Nie wiedział, dlaczego miałyby nią być, odnosząc wrażenie, że drugi mężczyzna myślał o czymś innym, ale nie przejmował się tym. Rozmowy z Maxem przypominały pływanie znanym statkiem na nieznanych wodach - teoretycznie wszystko było zwyczajne, a jednocześnie odmienne od tego, do czego przywykł. Jednak nie ulegało wątpliwości, że lubił jego towarzystwo i z tego powodu nie przeszkadzały mu dziwne rozmowy, w których nie raz się gubił, nie raz zawstydzał, ale zawsze uśmiechał. Nawet teraz, choć dłoń go piekła, a studenta wyraźnie coś dręczyło. Kolejne słowa Maxa, które być może miały być jedynie zaczepką, zaskoczyły Huanga. Mężczyzna wciąż uśmiechał się łagodnie i pozornie nic nie zmieniło się w wyrazie jego twarzy, choć gorączkowo zastanawiał się, jak powinien zrozumieć to proste stwierdzenie. Sam szukał mieszkania i teoretycznie był w trakcie załatwiania wynajmu, ale teraz miał możliwość wyprowadzić się nieco szybciej. Jednak z drugiej strony, mogły to być tylko żarty, choć wówczas Brewer nie nawiązywały do ich obrączek i prawdopodobnego znaczenia. Wszystko to sprawiło, że milczał, z łagodnym uśmiechem a twarzy, zdecydowanie nie wyglądając na urażonego, czy wręcz oburzonego propozycją. Potrzebował jednak zastanowić się nad nią nieco dłużej, przenosząc temat na zdolności Maxa. - Domyślam się, że będzie to bolesne - stwierdził z cichym śmiechem, kręcąc przy tym głową. Przez chwilę milczał, dając Maxowi czas na przyswojenie komplementu. W tym czasie podziwiał opatrunek, z zaskoczeniem odkrywając, że nie był tak niewygodny, jak podejrzewał, że będzie. Nie ulegało również wątpliwości, że był o wiele lepszy od poprzedniego, który sam sobie nakładał. Kolejny powód do lubienia towarzystwa Gryfona. - Jeśli rzeczywiście tak będzie lepiej, to mogę wprowadzić się jutro - powiedział w końcu, wchodząc w słowo Maxowi, który podał mu Widmozjawa Upiornego. Longwei chciał dodać coś więcej, chciał dopytać o reguły, o swoje zwierzaki, ale wszystko to straciło na chwilę znaczenie, gdy figurka poruszyła się, a on bez zawahania wziął go na dłonie. Całym sobą pokazywał, jak podekscytowany był, mogąc oglądać smoczka i nie miało znaczenia, że była to jedynie figurka. Uśmiechał się szerzej, a jego ciemne oczy błyszczały zachwytem. Nie potrafił powiedzieć nic więcej poza wyrazami uznania dla smoka, śmiejąc się gdy ten próbował ugryźć go w palec. Pytania o to, skąd ma tę figurkę, czy słyszał o prawdziwym Widmozjawie, czy nadaje imiona swoim rzeczom, a więc czy i ta figurka ma imię, przelewały się przez głowę mężczyzny, nim ten w końcu uniósł spojrzenie na przyjaciela. - Jest niesamowity - powiedział, odchrząkując po chwili, aby choć odrobinę się uspokoić. - Zacząłem wcześniej mówić, że mogę wprowadzić się do ciebie nawet jutro, bo w nocy trochę dziwnie, o ile znajdzie się miejsce nie tylko dla mnie, ale też dla Xìngyùn i Xiāoshī - wrócił do wcześniejszego tematu, poważniejąc w jednej chwili, choć nie tracił uśmiechu z twarzy. Mówił szczerze, gdy twierdził, że Max nie powinien sam mieszkać i nie widział powodu, dla którego nie miałby zostać jego współlokatorem, skoro szukał mieszkania. Problem stanowiły jedynie zwierzęta - świnks oraz gdziekon, dlatego wolał o nich od razu dopytać. Nie puszczał przy tym figurki, zaczepiając ją delikatnie.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Właściwie trzeba było przyznać, że Longwei nie był człowiekiem, z którego dało się czytać, jak z otwartej księgi. Poza niektórymi sytuacjami, poza sprawami, które wydawały się dla innych oczywiste, jasne jak słońce, albo całkowicie zwyczajne. Dlatego też w tej chwili Maxowi trudno było tak naprawdę przejrzeć starszego mężczyznę, nie był w stanie powiedzieć tak do końca, co działo się w jego głowie, o czym myślał, co go niepokoiło, co go cieszyło, na co tak naprawdę liczył. Niemniej jednak był właściwie pewien, że Huang nie był zły, że nie był zirytowany tym, co wcześniej usłyszał i nawet jeśli dotarły do niego pojebane sugestie, jakie robił w tym czasie Max, to wcale nie poczuł się nimi dotknięty. To było akurat coś, co Brewer był już w stanie rozpoznać, bo musiał przyznać, że mimo wszystko Longwei był w stanie dość wyraźnie okazywać własne emocje. Odnosił również wrażenie, że opiekun smoków nie krył się z nimi, nie był popierdolony w taki sposób i nie próbował zachowywać się, jak skończony kretyn. Nie był, jak Max, który chuja wiedział, jeśli chodzi o prawdziwe okazywanie własnych uczuć, który wiecznie się gdzieś z czymś chował, udając, że wszystko w jego życiu jest normalne. Że nie jest zjebane w trzy dupy, a on sam nie nadaje się na jakąś poważną terapię, czy coś podobnego. - Usłyszysz bardzo przyjemne trzaśnięcie i równie ekscytujące chrupanie, kiedy wszystko będzie wskakiwać na swoje miejsca, a ja nie podam ci żadnych środków przeciwbólowych - powiedział na to, uśmiechając się do niego kącikiem ust, po czym zagryzł dolną wargę, zabierając się za zaprezentowanie mu przyniesionego modelu smoka. Miał nawet odpowiedzieć coś na jego słowa, ale kiedy tylko dostrzegł, jak mężczyzna zainteresował się Widmozjawem, jedynie wywrócił oczami i spojrzał w stronę ciemnego, nocnego nieba. Zrobiło się już dość chłodno, na dokładkę z każdą mijającą chwilą było coraz później, a Longwei z całą pewnością musiał następnego dnia wstać wczas, żeby udać się do pracy. Problem polegał na tym, że Max czuł się w chuj spokojniej, kiedy był tutaj z nim, kiedy miał się czym zająć, a druga osoba była w stanie przekonać go, że nie otaczają ich jakieś zjebane potwory, że nie dzieje się nic starszego, że po prostu mogą sobie tutaj siedzieć i nic nie robić. Może nawet, chociaż to akurat była w chuj popierdolona myśl i Max zdawał sobie z tego sprawę, mógłby tutaj zasnąć, odpocząć porządnie pierwszy raz od co najmniej kilku dni. Może teraz nie obudziłby go żaden koszmar, może nie zacząłby się zachowywać, jakby coś mu jebnęło na głowę. - Jest - mruknął nieco nieprzytomnie. - Możesz go zatrzymać, jeśli chcesz - dodał zaraz, dość swobodnie, by ostatecznie spojrzeć na Huanga, gdy w pełni dotarł do niego sens wypowiedzianych przez starszego mężczyznę słów. Nie spodziewał się po nim czegoś podobnego, tak sobie pierdolił skończone bzdury, a teraz przez krótką chwilę czuł, jak szybko biło jego serce. Obiecał sobie nie powtarzać wcześniejszych błędów, ale wiedział, że to, co teraz robił, nie było tym, co robił kiedyś. Te dwie sprawy oddzielała wielka, gruba kreska, której nie dało się w żaden sposób przeoczyć. Nic zatem dziwnego, że zaraz nieznacznie się uśmiechnął. - Jak nie nauczę się wymawiać ich imion, mogę nazywać je po swojemu, czy to będzie zbrodnia, za którą wystawisz moje rzeczy za drzwi albo ukarzesz mnie brakiem obiadu przez kolejne kilka dni? - zapytał, jakby próbował z nim coś negocjować. - Jeśli chcesz, w moim mieszkaniu jeden pokój jest wolny, więc możesz go zająć i zamienić w smoczą grotę. Będziesz tam gromadził skarby i chuj wie co jeszcze. Byle nie księżniczkę!
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wieczór, a może już noc, była całkiem przyjemna i nawet Longwei nie miałby nic przeciwko zostaniu dłużej na dworze. W tym wszystkim przeszkadzał jedynie fakt, że następnego dnia musiał iść do pracy, a rano jeszcze opanować świnksa, aby nie biegał po całym domu, denerwując rodzinę. Nie miał jednak czasu, aby o tym myśleć, krzywiąc się wcześniej na wspomnienie dźwięków towarzyszących mugolskim sztuczkom uzdrowicielskim, a później zabawą z Widmozjawem. Nie potrafił opanować swojej radości, przez co tracił czas, który mógłby poświęcić na rozmowę z Maxem. Z drugiej strony miał chwilę, aby przemyśleć swoją odpowiedź, przemyśleć wszystko, z czym się wiązała. Wszystko po to, aby nie wiedzieć, jak zareagować na stwierdzenie, że może sobie zachować smoka. Nie był to model powszechnie dostępny, więc był naprawę cenny. Dodatkowo, skoro Max nosił go przy sobie, musiał być w jakimś stopniu ważny. Myśl, że zabrał Widmozjawa specjalnie, żeby mu go pokazać, nie mieściła się w głowie Longweia. Najwyraźniej podobnie było z jego odpowiedzią względem Brewera. Starszy mężczyzna miał wrażenie, że widzi zaskoczenie w jego spojrzeniu, pewne wahanie. Nie wiedział, czy ten żałował swoich słów, czy zastanawiał się, jak odmówić, ale Longwei czekał. Nie chciał zakładać, że zna odpowiedź, gdy nie znał myśli przyjaciela, gdyż w ten sposób doprowadziłby jedynie do większego nieporozumienia. Miał również świadomość, że to, co w tym momencie robił, było szalone w ten nieinwazyjny sposób, który jednocześnie pokazywał, że nie był tak wycofany i ostrożny, jak mogło się wydawać. Zdecydowanie żaden poważny Huang nie wprowadzałby się ot tak do kogoś, ale Longwei nie przejmował się tym. Skoro Max rzeczywiście nie miał nic przeciwko, nie było sensu w roztrząsaniu tego. - Świnks to Xìngyùn, możesz wołać go Szczęściarz. Gdziekon to Xiāoshī, ale możesz mówić Znikacz. Podejrzewam, że oni i tak nie rozumieją swoich imion. Ja za to zajmę się twoim smokiem - odpowiedział z ciepłym uśmiechem, unosząc odrobinę wyżej dłoń z figurką na niej. - I nie musisz się obawiać, nie sprowadzę żadnej księżniczki. W końcu jestem już zajęty - dodał, wskazując na krwawą obrączkę na palcu. W końcu roześmiał się cicho, ciepło, jakby nie było żadnych problemów, jakby naprawdę właśnie znaleźli rozwiązanie na wszystko, co ich męczyło. Dziwne, szalone, dyktowane czymś, co do czego wciąż Longwei miał wątpliwości, choć niektórych faktów nie mógł ignorować. To wszystko sprawiło, że czuł się dziwnie lekko, choć może była to zwyczajna radość ze znalezienia mieszkania, chociaż na chwilę. - W takim razie ja gotuję, a ty opatrujesz. A dziś… Chcesz przenocować u nas? Mogę ci pokazać, jak zwykle z Mulan wymykaliśmy się z domu, jak przemycaliśmy nowe figurki, aby ojciec nie widział - zaproponował, czując, że nieznacznie rumieni się na wspomnienie jednej z przesyłek, ale nie zamierzał o niej rozmawiać. Jego propozycja była jednak szczera, co było wyraźnie widoczne w jego spojrzeniu i postawie, gdy gotów był teleportować się z przyjacielem wprost do swojego pokoju.
+
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To nie był czas na to, żeby opowiadać o przeszłości. Prawdę mówiąc, Max nie sądził, żeby kiedykolwiek nadeszła pora na to, by mówić o tym, co wydarzyło się kiedyś, odnosił wrażenie, że to było coś, co powinien zachować dla siebie, a jeśli już, to rozmawiać z kimś zdecydowanie starszym, kto może inaczej patrzył na to wszystko, co się odjebało. Nie sądził również, żeby Longwei w jakimś stopniu był ciekaw jego dawnych związków, czy chuj wie, co to właściwie było. Ostatecznie coś podobnego nie miało, a raczej mieć nie powinno, znaczenia dla Huanga. Mogli się śmiać i żartować z małżeństwa, jakie rzekomo zawarli, ale mimo to Max był pewien, że to, co się kiedyś wydarzyło, nie miało tak naprawdę w chuj żadnego przełożenia na to, co działo się w tej chwili. Co działo się w tej dziwnej, szalonej przyjaźni, jaką zawarł całkiem niespodziewanie w opiekunem smoków. Czasami wydawało mu się, że jedynie w ten sposób poznawał nowych ludzi, czasami się w tym nawet gubił, ale nie mógł i nie powinien cały czas kręcić się w okolicach tego samego gówna. Wiedział, jakie popełnił błędy i chociaż to, co teraz robił, brzmiało równie szaleńczo, nie wiązało się tak naprawdę z popierdolonym angażowaniem swoich uczuć w coś, z czego było w chuj trudno wyjść. - Wygląda na to, że wszystko mamy ustalone - stwierdził jedynie Max, nieco rozbawiony tym, że tak łatwo wszystko poszło, nie czując się jednocześnie skrępowany z powodu tego, że przyjął tę popieprzoną propozycję. Odwrócił ją tak właściwie na swoją korzyść, a może po prostu zrobił coś, żeby przestać w końcu żyć samotnie, snuć się i zachowywać momentami, jakby naprawdę miał za mocno popierdolone w głowie. W chwilach, kiedy lęki i koszmary zaczynały go napadać, coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że czasami samotność była w chuj niewłaściwa. Jednocześnie lubił ją i nienawidził jej, czasami zastanawiając się, co właściwie robił ze swoim życiem. Kiedy nie mógł wytrzymać w czterech ścianach, włóczył się po Londynie, chuj wie po co, chuj wie, gdzie, po prostu spacerując i starając się nie myśleć za bardzo o problemach, jakie próbowały wpierdolić się prosto w jego życie. To oczywiście nie zawsze było takie łatwe, kazać im spierdalać i robić swoje, ale czasami pomagało. Tylko nie teraz kiedy pojebana magia Avalonu nadal miała nad nim władzę i powodowała, że gubił krok, zachowując się momentami, jak jakieś pojebane dziecko we mgle. - I co, przemycisz mnie do środka? - zapytał nieco zaczepnie, wyraźnie prowokując Longweia do tego, żeby właśnie to zrobił. Nie musiał nawet dodawać, jak mogłoby to zostać odebrane, bo po prowadzonych przez nich rozmowach spodziewał się, że jego przyjaciel mimo wszystko dostrzeże cień szaleństwa, jaki się z tym wiązał. W tej jednak chwili był mu zbyt wdzięczny za tę pojebaną propozycję, żeby dalej się z nim droczyć, więc po prostu pozwolił mu zabrać się do domu, zostawiając w jego rękach model smoka, zupełnie jakby uważał, że ten od teraz należał do Longweia.