Pamiętaj...
Delikatna, smukła cisza panowała wewnątrz zakładu w ten jakże spokojny, leniwie płynący do przodu dzień, który to rozpoczął się bez jakichkolwiek dudniących, donośnych fanfar czy kolorowych, migających na nieboskłonie fajerwerk. Nie było w nim nic przesadnie specjalnego lub nadzwyczajnie szczególnego, lecz z drugiej strony wczesny ranek zawitał dopiero na ziemskie salony, toteż ciężko było ocenić tę dobę szanowną wobec wszystkich tych poprzednich i już przeminionych. Rita rozejrzała się uważnie po zalanym flautą pomieszczeniu, otworzywszy wcześniej drzwi wejściowe powierzonym jej dawien dawno kluczem i aktualnie stojąc w niskim, niesprawiającym problemów starszym osobom progu. Nikogo prócz niej i paru pojedynczych, jutrzenkowych przechodniów nie było w okolicy tej na obrzeżach Nokturnu położonej, ale z kierunku Pokątnej już dochodziły do jej uszu szmery i szepty rosnącego tłumu oraz raźne dźwięki biznesów rozpoczynających nowy dzień utargu. Ona, jak zwykle, miała jeszcze sporo czasu przed pojawieniem się jakiegoś pierwszego, nieszczęsnego i zapewne zdruzgotanego klienta, więc mogła bez żadnego problemu zabrać się za uprzątnięcie przybytku, posprawdzanie produktów i wystawienie nowych, kuszących i zachęcających do wejścia do środka przedmiotów na wystawkę.
Uśmiechnęła się na złudną, ulotną chwilę - wyszczerz ten nie był ani troszeczkę przyjemny bądź przyjazny, jak również nie sięgał do niebieskoszarych ślepi zaklętych w wiecznym, nietopniejącym lodowcu – zaraz jednak przybierając w miarę neutralny, pusty wyraz twarzyczki i zabierając się do roboty. Pracy, do której wykonania nie użyła ani jednego czaru, ponieważ nie miała nic przeciwko odrobinie wysiłku fizycznego i zabiciu - hah - kilku godzin dokładnym, sumiennym uporządkowywaniem sklepu. Wpierw pozbyła się cieniuteńkiej, niemalże niezauważalnej warstewki kurzu z prezentowanych rzeczy i gładkiego blatu kontuaru, i półek zaściełających ściany, zwracając dodatkową uwagę na szklane, popsikane dla lepszego efektu odpowiednim sprayem i wypucowane na połysk powierzchnie. Manewrowała zręcznie - wieloletnie doświadczenie tutaj głośno, rubasznie przez jej poczynania przemawiało - pomiędzy miękką ścierką a puszystą, białą zmiotką pierzastą, sunąc zgrabnie z jednego punktu do drugiego i każdym z nich skrzętnie, pedantycznie wręcz się zajmując. Niegdyś - gdy początkowe kroczki stawiała w świecie mugolskich sposobów sprzątania i środków czystości, ażeby to chociażby nutkę nudy zlikwidować z codziennych obowiązków - przemaszerowujący przed zakładem ludzie zatrzymywali się na kruche ułamki chwil, spoglądając na nią i jej szalone praktyki z niezrozumieniem lśniącym w źrenicach i zdumieniem wymalowanym na różnorakich, czasem niewidocznych przez głębokie kaptury licach. Teraz, jednakże, większość tutejszych mieszkańców i stałych lub przejściowych bywalców przyzwyczajona była do jej wybryków dziwacznych, w konsekwencji nie zaszczycając jej nawet złamanym, szczątkowym spojrzeniem.
Humnęła pod nosem, odkładając swoje cudowne przyrządy na zaplecze – uprzednio zerkając jeszcze, czy się nie kończą i czy nie trzeba będzie kupić niedługo nowych – i po tym zaglądając luźno do poustawianych tam równiutko skrzynek i pudeł. Z namyśleniem wyjrzała z tegoż wcale nie takiego małego pokoiku – wiele przedmiotów musiał w końcu w sobie pomieścić, z czego niektóre stosunkowo duże i masywne były, jeśli weźmie się pod uwagę zapasowe lub nadprogramowe trumny tu schowane - i przejechała uważnym, kalkulującym wzrokiem po starszych, niesprzedających się od jakiegoś czasu urnach. Po zastanowieniu się ściągnęła z wystawy cztery z nich i zapakowała je do ich oryginalnych opakowań, na ich miejsce wstawiając nowiutkie, świeżutkie i na glanc przetarte ossuaria. Przytaknęła z ukontentowaniem do samej siebie i stwierdziwszy, iż nic innego nie wymaga zamiany czy zamówienia, usiadła za kontuarem z cienką książką traktującą o nie aż tak bardzo legalnych zaklęciach - okładka, oczywiście, była przeinaczona na kompletnie czarną oraz pozbawioną tytułu, co by nikt się do niej niepotrzebnie nie przyczepił. Niektórzy lubili szukać dziury w całym i mimo że Rita ubóstwia chaos oraz zamieszanie, to po ostatnim incydencie i ostrej, krytycznej burze otrzymanej od szefa postanowiła przez parę dni trzymać się nisko podłoża, nie wychylać bez powodu i nie sprawiać kłopotów. Do czego to doszło, hmpf.
O dziwo krótko przyszło jej delektować się woluminem tym pysznym i ogromnie ciekawym, ponieważ leciuteńki niby chichot zdychającej wróżki odgłos dzwonka rozbrzmiał od strony drzwi wejściowych. Przygarbiona, przyodziana w czarne szaty i czapkę z welonem tej samej barwy staruszka wkroczyła niespiesznie do zakładu, sporą część swej niezbyt imponującej wagi opierając na sfatygowanej, acz zadziwiająco wytrzymałej lasce. Szarowłosa natychmiast wyprostowała się na swoim wygodnym siedzisku i wsunęła czytaną jeszcze przed momentem książkę pod wypolerowaną ladę, zmywając z twarzyczki wszystko to, co nie było zakrapianym chłodem - takiż był jej naturalny, pasywny wyraz zamknięty w ślepkach zdobiących jej jasne lico - profesjonalizmem.
- Witam w “Happy Endzie” - rzekła stonowanym, prawie że beznamiętnym głosem, zsuwając się z krzesełka zgrabnym ruchem i wychodząc antycznej kobiecinie naprzeciw. - W czym mogę służyć? - zapytała spokojnie i prosto, i bez nużących oraz denerwujących niejednego potencjalnego klienta farmazonów. Nie omieszkała przyglądać się reakcji i ogólnemu stanowi nowo przybyłej, zaraz dostrzegając przekrwione od płaczu białka i drżące, naznaczone plamami wieku palce. Żałoba, podpowiadało doświadczenie zbudowane na fundamentach długich obserwacji, smutek, rozpacz po stracie. - Potrzebuję... potrzebuję urządzić pochówek dla męża - odpowiedziała babunia nieco ochryple i z przygnębiającą tęsknotą wszczepioną w ton, podczas gdy spojrzenie jej utknęło na jednej z bardziej eleganckich trumien ustawionych pod lewą ścianą przybytku. - Klasyczny? Czy kremacja? - Niekiedy obsługiwanie interesantów szło gładko i wspaniale, gdyż przybywali oni do tegoż miejsca już z pomysłem gotowym i doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co chcieli zamówić i jak ma wyglądać calutka uroczystość pożegnalna. Kiedy indziej, z kolei, proces dojścia do porozumienia przywodził na myśl wyrywanie zębów obcęgami i bez znieczulenia, co irytowało Ritę z tego względu, iż nie miała wtedy zbytnio sposobności dopytać się interesujących ją elementów i rzeczy. - Kremacja - powiedziała, w końcu, staruszka po przeciągających się, wlokących straszliwie minutach wahania, zaciskając mocniej trzęsące się palce na zakrzywionej, startej rączce laski. - Zapraszam więc tutaj - rzuciła szarowłosa i brzmiałoby to słodko usłużnie, gdyby nie jej płaski ton i niezmącona mimika, na które klientka zareagowała, o dziwo, delikatnym, tkniętym zwiewną ulgą uśmiechem. Rita mrugnęła krótko i z wciskającym się w umysł skonfundowaniem, wskazując przy tym okrągły stolik wyposażony w odpowiednie katalogi oraz formy i dwa wygodne, obite skórą fotele przy nim stojące.
Zasiadłszy w tymże kąciku, niewiasty poczęły omawiać tę zaistniałą sytuację w towarzystwie miętowej herbaty oraz ustaliły wszelkie potrzebne tu szczegóły. Ostatecznie babulińka zdecydowała się na zakupienie sosnowej trumny – pozbawionej metalowych części, naturalnie – i wybrała zawinięcie zmarłego w prosty całun zamiast ubierania go w standardowy garnitur, zaś z jakiegokolwiek makijażu mającego poprawić aparycję nieboszczyka całkowicie zrezygnowała. Datę pochówku ustalono na trzy dni od teraz, co Rita od razu odnotowała w papierach i z marszu zarezerwowała piec w krematorium na konkretną, popołudniową - wedle życzenia - godzinę. Najtrudniejszym dla klientki okazało się wytypowanie urny, do której to przesypane zostaną prochy jej drogiego, ukochanego – jak niejednokrotnie zdarzyło jej się napomknąć podczas ich ślimaczącej się rozmowy - męża, lecz wreszcie postawiła na zwykłą i pozbawioną jakichś dorodnych, wymyślnych ozdób. Po tym, jak Rita wypełniła wymagane papierzyska, pozakreślała właściwe opcje w rubryczkach i zebrała podpis klientki w prawidłowych punktach, obie podniosły się - jedna ciężko i mozolnie, druga z gracją oraz wdziękiem - z wygodnych foteli i podeszły do kasy w celu sfinalizowania tejże transakcji.
- Dziękuję - uprzedziła ją w wypowiedzeniu się babunia po tym, jak położyła na czyściutkim blacie odliczoną sumę galeonów. - Jest pani pierwszą osobą, która nie potraktowała mnie z... litością i pobłażaniem. Jestem za to niezmiernie wdzięczna - wyjaśniła szczerze i z tym samym uśmiechem, który gościł na jej popękanych zmarszczkami wargach przy tym, kiedy szarowłosa bezceremonialnie zaprosiła ją do przedyskutowania szczegółów przy okrągłym stoliczku. Rita przechyliła lekko głowę niczym ptak, który wypatrzył w swoim otoczeniu coś nowego i dla niego niezrozumiałego, wlepiając swoje zimnawe, wyprute z czułości czy łagodności spojrzenie w stojącą naprzeciw niej kobietę. Odkąd wyłuskała z wcześniejszej, toczącej się przy miętowej herbatce rozmowy fakt, że partner tejże persony najzwyczajniej w świecie zmarł po przegranym pojedynku z czasem oraz zdrowiem, to jej zainteresowanie związanymi z tym okolicznościami i emocjami diametralnie spadło. Był to, bowiem, przypadek tak często przez nią tutaj spotykany, że przerobiła już chyba wszystkie warianty uczuć od niego pochodzące i nie potrafiła w stosunku do nich wykrzesać z siebie ani grama ciekawości. A przynajmniej sądziła, iż nic jej na tym polu już nie zaskoczy, dopóki nie natknęła się na tę staruszkę ździebko inną od pozostałych, wcześniejszych i przeważnie kompletnie załamanych utratą swej drugiej połówki. Żadna pogrążona w żałobie małżonka nigdy jej jeszcze nie podziękowała za obojętność, z jakimi je traktowała i chłód, jaki na nie zrzucała. - Dlaczego żałują kogoś, kto i tak niedługo zobaczy się z... ukochaną osobą? - zapytała bezczelnie i z wysiłkiem wykrztuszając z siebie to tak obce dla niej, niepojęte przez jej kalekie jestestwo słowo.
Spodziewała się gniewu i przekleństw, i łez przecinających zapadłe policzki w odpowiedzi na to, co tak pretensjonalnie, dobitnie do babuni powiedziała i niemal wyszczerzyła się przedwcześnie z rozochoceniem oraz zapomnieniem postanowienia o trzymaniu głowy nisko przez kolejnych parę dni. Czego nie oczekiwała był melancholijny, lecz jednocześnie nadziany iskierką nadziei oraz czymś niezidentyfikowanym chichot wydobywający się z gardła najwyraźniej rozbawionej staruszki. Brewki Rity zmarszczyły się w czystej, nieskalanej konsternacji, gdy tak przypatrywała się klientce ze świeżym, pobudzonym zainteresowaniem tlącym się w głębinach myśli. - Tak, tak, racja. Przecież niebawem się z nim spotkam - rzekła przyodziana w czerń babunia, łapiąc na dłoń zdumionej pracownicy zakładu i nieznacznie, słabiutko ją ściskając. - Jeszcze raz dziękuję. Co się... Szarowłosa mrugnęła raz i drugi, spoglądając z niemałym osłupieniem na plecy wychodzącej z przybytku i chwilę później znikającej z zasięgu jej wzroku kobiety, nie mogąc nadziwić się temu, jak potoczyła się cała ta sytuacja. Niewiele ludzi wyrażało w jej kierunku jakąkolwiek formę wdzięczności, ponieważ zazwyczaj albo byli na nią piekielnie, niemożliwie wściekli, albo też nie chcieli mieć z nią nic więcej do czynienia i w konsekwencji czym prędzej oddalali się z jej towarzystwa. Rzadko przy tym zdarzało się, aby to ona nie miała bladego pojęcia o tym, co się w danym momencie odwaliło - w końcu uwielbia chaos i zamieszanie, i wprowadzanie go w odmęty tłumu - lecz najwidoczniej dziś była ta magiczna, niezwykła doba, kiedy role się odwróciły. Czyżby piekło zamarzło? Hah.
Odnotowawszy tę dziką interakcję ze staruszką w niewielkim, nieustannie przynoszonym do pracy notesiku, który służył jej do zapisywania właśnie tego typu wartych zapamiętania spotkań z jej ulubionymi obiektami badań. Człowiek jest, wszakże, studnią danych i wiedzy, do tego o wiele głębszą niż którakolwiek książka gruba bądź wolumin przepastny. Wsunęła cieniutki, niedawno zakupiony – poprzedni cały zapełniony już był wpisami oraz zawijastymi bazgrołami - kajecik z powrotem do wewnętrznej kieszonki narzuconej na ubranie, zwiewnej szaty, zgarniając następnie dalej leżące na kontuarze pieniądze i chowając je do zabezpieczonej antywłamaniowymi czarami kasetki. Nawet, jeśli po tej babuni nie przyjdzie już nikt więcej do tegoż szanownego, oferującego specyficzne usługi przybytku, to Rita i tak zaliczy dzisiejszy dzień do bardzo, ale to bardzo udanych.
Nie skończyło się na tej jednej klientce, jak się przekonała zaledwie godzinkę później, gdy to próg zakładu przekroczyło zdruzgotane, młodziutkie małżeństwo - mężczyzna przytrzymywał rozpłakaną kobietę w pionie, przytulając ją mocno do siebie i oferując wsparcie swoją jakże stabilną, solidną obecnością. Szarowłosa niemalże kliknęła językiem z niezadowolenia i niecierpliwości, kiedy poinformowana została o tym, iż przybyli oni tutaj w celu wykupienia usług pochówkowych dla matulki niepotrafiącej wykrztusić z siebie nawet i złamanego wyrazu niewiasty - ileż to już takich godnych pożałowania istot w tymże zakątku widziała i obsługiwała? Pf. Z lodowatym profesjonalizmem ustaliła z nimi wszyściutko to, co do pogrzebu było potrzebne, pozbywając się tej obrzydliwie pospolitej, w ogóle nie wzbudzającej ciekawości parki w ekspresowym praktycznie tempie. Zamówili typową trumnę, typowy makijaż, typowy termin, typowy garnitur... Bleh, nic w nich interesującego nie było, toteż pozostało tylko radować się i cieszyć, kiedy wreszcie sobie łaskawie poszli.
Dopiero po tym otrzymała nudny, zabarwiony czytaniem oraz porządkowaniem biurokracji spokój aż do samiutkiego zamknięcia “Happy Endu”. Przeciągnęła się silnie i aż do punktu, w którym kliknęły jej stawy, po czym poodkładała wszystko na prawowite miejsca, przeniosła policzone galeony do sejfu znajdującego się na zapleczu i zabezpieczyła kasę odpowiednim zaklęciem. Rozglądnęła się jeszcze po wnętrzu po to, aby zobaczyć, czy czegoś przypadkiem nie przeoczyła i nie zapomniała - mało prawdopodobny byłby to obrót sprawy, bo Rita dokładna jest i pedantyczna, i drobiazgowa prawie że do bólu piekącego, ale niczego nigdy nie można wykluczyć. Czyż nie? Parsknęła bezgłośnie i swobodnie, wychodząc z zakładu i zamykając drzwi wejściowe na cztery spusty. Skinąwszy z ukontentowaniem odwróciła się zamaszyście i ruszyła dziarskim krokiem w kierunku swojego przytulnego, ukrytego przed innymi mieszkanka na poddaszu.
… nie proponuj wypróbowania trumny klientom, dobra? |