Dystyl Phaelanges to jeden z najbardziej rozpoznawalnych sklepów na Śmiertelnym Nokturnie, głównie ze względu na to, że towary jakie oferuje są dość nietypowe. Drugim powodem jego popularności może być fakt, że na wystawie sklepowej widnieją naturalnych rozmiarów ludzkie szkielety, poruszające się i zdające się śledzić Cię wzrokiem, gdy je mijasz. Nietrudno jest chyba się domyślić cóż w ofercie ma ten niski, korpulentny czarodziej, który spogląda na Ciebie w taki sposób, jakby zamierzał obedrzeć Cię ze skóry i wsadzić za witrynę. Rozmaite meble oraz przedmioty wykonane w całości z kości, zarówno ludzkich jak i zwierzęcych kuszą i przyciągają swą ekstrawagancją. Czy i Ty masz ochotę pochwalić się znajomym nowym, ciekawszym wystrojem salonu?
Belphegor obszedł już całą ulicę Pokątną, pół Tojadowej, aż w końcu trafił na Nokturn. Jeśli tutaj niczego nie znajdzie, podda się zupełnie. Szukanie pierścionka dla Clarissy było dla Gryfona nie lada wyzwaniem. Zupełnie nie znał sklepów, gdzie mógł go kupić, więc musiał się niestety nachodzić. Trafił do Dystylu i niepewnie wszedł do środka. Rozglądając się po sklepie zauważył, że wystrój ma niecodzienny, a w następnej chwili przypomniał sobie jaka to ulica. Pokręcił głową żeby dodać sobie otuchy i podszedł do lady. - Dobry. Chciałbym nabyć pierścionek oraz naszyjnik. - Zupełnie nie wiedząc co robi zaczął oglądać biżuterię przedstawioną mu przez sprzedawcę. Wybrał te, które najbardziej mu się spodobały i zapłacił. Zdziwiony, że poszło tak łatwo wyszedł ze sklepu mając nadzieję, że Clarissa jednak się z nim spotka.
Nadeszła ta pora, potrzeba spotkania i współpracy ze sobą. Kilkoro przemytników działających na terenie Wielkiej Brytanii stanęło na rozdrożu w obliczu większego, potencjalnie niebezpiecznego zlecenia, które miało zmusić ich do większej kooperacji. Wszak przedmiot, który mieli zdobyć i przeszmuglować przez kilka pobliskich granic był niezwykle delikatny, a przy okazji potężny. Czarna magia, która wręcz z niego wyzierała rzucała się w oczy jak nagość w samym sercu miasta, bądź różdżka wyciągnięta z kieszeni na placu pełnym mugoli i wyczarowany zeń patronus. Sytuacja wymagała dokładnego przemyślenia, bądź szybkiego, nagłego działania, które pomogłoby wyrwać przedmiot ze skarbca, w którym wyjątkowo był ukryty. Musieliście dogadać się w ciągu kilku godzin, określając czy wchodzicie w ten plan czy rezygnujecie na rzecz spokojniejszych, jesiennych nocy i ewentualnie wyruszyć, nim świat opromieni kolejny chłodny wschód słońca. Godziwa zapłata była niezwykle kusząca. Spotkaliście się na zapleczu jednego z bardziej charakterystycznych sklepów na Śmiertelnym Nokturnie, gdyż był to swego rodzaju punkt nawigacyjny. Tutaj mieliście się zobaczyć, gdyby coś poszło nie tak i to właśnie w to miejsce mieliście pierwotnie sprowadzić artefakt, zanim miał on wyruszyć w dalszą drogę - tajemnicze przedmioty nie budziły w tej części Londynu aż tak wielkiego zainteresowania jak w innych okolicach. I dywagując, podjęliście kilka kluczowych decyzji, a między innymi:
Który plan zrealizujecie? Szybki czy przemyślany? Wybierz dowolnie i odnieś się do tej kwestii w swoim poście.
Po podjęciu decyzji w przedmiocie realizacji planu, okazało się w rozmowie, że jedno z was rzuciło na któreś z was podejrzenia, argumentując to nietypową ugodowością bądź wprost przeciwnie, niechęcią do zawarcia sojuszu na czas pozyskiwania artefaktu.
Na kogo padają podejrzenia? Rzuć kością k6: 1 i 2 - Leonel 3 i 4 - Wspólnik 1 - spokojny, będzie przesadnie ugodowy 5 i 6 - Wspólnik 2 - narwany, będzie przesadnie niechętny
Chociaż czarna magia nie pozostawiała przed nim niemal żadnych tajemnic, akurat nekromancja nie leżała w kręgu jego zainteresowań, a on sam sklep Dystyl Phaelanges zwykle omijał szerokim łukiem. Tego wieczoru było inaczej, zważywszy na fakt, że ich przemytnicza brać obrała go sobie za miejsce spotkania, którego celem było opracowanie ambitnego planu włamania się do skarbca i skradzenia stamtąd wyjątkowo niebezpiecznego artefaktu, ociekającego wręcz najmroczniejszym gatunkiem magii. Tym niedostępnym dla znacznej większości czarodziejów. Prawdę mówiąc, zwykle wolał swymi interesami zajmować się w pojedynkę, a gdyby nie waga przedsięwzięcia w życiu nie zgodziłby się na współpracę. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że w czarodziejskim półświatku nie należało ufać nikomu i że trzeba było mieć dobry powód, by rzeczywiście złączyć siły, a i tak często nie przekreślało to późniejszych konfliktów o ewentualny podział łupów. Nic więc dziwnego, że ta akcja nie napawała go optymizmem. Był jednak perfekcjonistą, więc skoro się już na nią ustawił, zamierzał zrobić wszystko, by osiągnąć oczekiwany rezultat. Kiedy przybył na miejsce, od razu zbadał swym spojrzeniem pozostałych jegomościów, zastanawiać się nad konkretnym planem działania. Nie chciał się śpieszyć, wiedząc że pośpiech najczęściej prowadził do pochopnych decyzji, a to z kolei niweczyło jakiekolwiek szanse na powodzenie. Należał do zwolenników dokładnie opracowanej strategii, dlatego też przedstawił swoje wątpliwości i proponowane rozwiązania, w szczególności w zakresie samego włamania do skarbca, które nie pozostawiłoby żadnych śladów pozwalających zidentyfikować sprawców. Wielokrotnie stosował podobne praktyki, chociaż zawsze brał pod uwagę warunki, w jakich przychodziło mu pracować. Między innymi to: gdzie miał się włamać, jak wiele osób może zajmować się ochroną danego obiektu, czy w jak liczebnej grupie przyszło mu pracować. Wskazywał za każdym razem na te czynniki, przedstawiając równocześnie argumenty za przyjęciem jego planu odbicia artefaktu. Z przezorności zabrał ze sobą magiczne przedmioty, które znacząco ułatwiały mu pracę. fałszoskop i czujnik tajności działały w pewnym sensie jak wykrywacz kłamstw. Nie tak dokładnie, ale mogły mu zareagować, jeśli ktoś miał nieczyste zamiary albo, jak w tej sytuacji, zechciał wyłamać się z wcześniejszych ustaleń lub miał na celu oszukanie swoich towarzyszy. Nie zapomniał również o piórze tajemnic, które skrył za poszetką w brustaszy swojej czarnej jak smoła marynarki. Ktoś mógłby powiedzieć, że był przesadnie ostrożny i zdystansowany w kwestii doboru kamratów, ale wyglądało na to, że tym razem mania kontroli działała na jego korzyść. Podczas rozmowy i wspólnego dopracowywania szczegółów okazało się bowiem, że jeden z partnerów w interesach rzucił cień podejrzeń na drugiego, wskazując przy tym, że mężczyzna wykazuje się w tych pertraktacjach niebywałym wręcz spokojem, a do wszelkich propozycji podchodzi aż nazbyt ugodowo. Zachowanie takie faktycznie mogło świadczyć o złych zamiarach, ale Fleming miał świadomość tego, że zdrajcą bardzo często okazywał się również ten, który próbował wskazywać kreta i wywołać zamieszanie w grupie. Obserwował więc bacznie sytuację, polegając nie tylko na własnej intuicji, ale również na swym fałszoskopie i czujniku tajności. Gdyby którykolwiek z nich dał mu sygnał, że coś jest nie tak, a ktoś ośmiela się w tym gronie oszukiwać, zamierzał każdego z pozostałej dwójki kolejno wziąć na stronę i przeprowadzić rozmowę na osobności, bacząc na jego mimikę twarzy, podświadome gesty, ale również na „zachowanie” posiadanych magicznych przedmiotów. Właśnie w taki sposób chciał zidentyfikować potencjalnego lawiranta.
To wszystko brzmiało cudownie, ale jedynie wyłącznie w głowie Leonela. Sytuacja rozwinęła się zbyt szybko, aby miał on okazję na wprowadzenie w życie jakąkolwiek logicznej i przemyślanej akcji. Ten bardziej impulsywny z towarzyszy natychmiast stał się czerwony z wściekłości, kiedy nie nastąpiła absolutnie żadna reakcja na jego oskarżenie. Zarówno ze strony samego podejrzanego jak i od Fleminga. Jego oczy aż nabiegły krwią, kiedy napiął się i z rozpędu grzmotnął drugiego pięścią prosto w nos. Coś głośno chrupnęło, a facet był zbyt zaskoczony, aby utrzymać się na nogach. Zwalił się na podłogę i osłonił się ramionami przed kolejnym ciosem, jaki tym razem miał spaść na jego skroń. Zakotłowało się. Któryś z nich splunął krwią, a twój czujnik chyba sam nie wiedział co powinien wskazywać. Zaczął buczeć, a fałszoskop nagle zaczął gwizdać. Cichy towarzysz jakimś cudem rąbnął furiata kolanem w twarz i zrzucił go z siebie. Wycelował w jego kierunku różdżkę, spluwając pod własne stopy juchą kapiącą mu z brody. - Skurwysyny. - Skomentował bełkotliwie, bo najwidoczniej połamano mu też kilka zębów. - Wyłącz to kretynie, zaraz zleci się tu pół Nokturnu. - Warknął w kierunku Leonela. Jak to się stało, że teraz mierzono właśnie w niego? Furiat leżał na podłodze, chrapliwie chwytając oddech. Został zneutralizowany najprawdopodobniej jeszcze na kilka następnych sekund. Fałszoskop wył, wykrywacz buczał, a ty najwidoczniej musiałeś wreszcie zdecydować na którą stronę pola zeskoczysz z płotu, na którym do tej pory siedziałeś okrakiem.
Nienawidził, kiedy ktoś nie potrafił podczas pracy utrzymać na wodzy swych nerwów i emocji. W ich fachu powinno to być oczywiste, że do wszystkiego należało podchodzić ze spokojem i dystansem, ale najwyraźniej niektórzy zapominali o tym, gdzie się znaleźli i w jakim celu. Nie zdążył nawet wprowadzić w życie swego planu, który byłby najrozsądniejszym sposobem wykrycia ewentualnego zdrajcy lub jego braku, kiedy rzucający wcześniej oskarżenie mężczyzna rzucił się z pięściami na tego drugiego. Żenujące. Obserwował przez chwilę to widowisko, zastanawiając się nad tym dlaczego w ogóle zgłosił się na ochotnika. Przekonał się również na własnej skórze o tym, że jednak zdecydowanie lepiej pracowało mu się na własną rękę i chyba nawet waga przedsięwzięcia nie była warta udziału w takim zamieszaniu. Nie dziwił się wcale temu, że jego czujnik tajności i fałszoskop kompletnie powariowały, bo on sam myślał, że zaraz zwariuje. W duchu liczył na to, że ma do czynienia z profesjonalistami, a jednak to co go zastało, zakrawało o jakiś koszmar. Mógłby teraz zacząć przyjmować zakłady, ale zamiast tego cierpliwe oczekiwał na zwieńczenie walki, z której zdawało się, że zwycięsko wyszedł spokojniejszy ze współpracowników. - Aktualnie jako jedyny dzierżysz różdżkę i celujesz w moim kierunku. Jak myślisz, kogo zdecydują się zgarnąć? – Mruknął niewzruszony, nie spoglądając nawet na koniuszek różdżki należącej do tego z mężczyzn, który poza kilkoma wyłamanymi zębami, przynajmniej nadal trzymał się na swych własnych nogach. Mimo tej uwagi wyłączył jednak zarówno czujnik, jak i fałszoskop, doceniając tę ciszę, bo i jemu zaczęło już brzęczeć w uszach od tego hałasu. Zrobił jeszcze jeden krok, ale nie w kierunku tego, który trzymał go na przysłowiowej muszce, a tego, który plątał się im między nogami, łapczywie walcząc o każdy oddech. Zamachnął się mocniej, by jego but zderzył się z twarzą ofiary i zniweczył jego pląsy, uciszając przynajmniej na czas potrzebny do zrekonstruowania jakiegokolwiek sensownego planu. - Wygląda na to, że pozostaliśmy sami. – Pozwolił sobie zauważyć dość oczywisty fakt, ale poza skwitowaniem całej sytuacji swym komentarzem, wyciągnął również rękę do swojego partnera. Wiedział, że z przeszmuglowaniem czegoś takiego nie da sobie rady sam, ale jeśli miał już współpracować z kimkolwiek, wolał wybrać faceta, który miał łeb na karku. Ten tutaj przynajmniej pokazał klasę, spokój i wykazał się daleko idącą ostrożnością, kiedy magiczne przedmioty w kieszeni Fleminga zaczęły przypominać o swej obecności. Nadal zamierzał bacznie przyglądać się jego zachowaniu, choć intuicja podpowiadała mu, że pozbyli się kreta. Wszak to jego wcześniejsze, impulsywne działania najprędzej wyprowadziłyby całą grupę na manowce. Można było więc przypuszczać, że to właśnie jemu najbardziej zależało na skłóceniu kompanów i zniweczeniu zaplanowanego wcześniej przedsięwzięcia lub rozegraniu go na własną modłę i dla własnej korzyści przy jednoczesnym pozbyciu się niewygodnych towarzyszy, z którymi musiałby podzielić się łupem.
Kącik jego ust drgnął, a następnie całe usta wykrzywiły się w uśmiechu. Krwawym i brzydkim, ale najwidoczniej absurdalnie szczerym. Gdy otoczyła ich głucha cisza, wreszcie oboje mogli się skupić i przemyśleć co tak naprawdę się tutaj wydarzyło, a stało się o wiele więcej, niż Leonel mógłby nawet przypuszczać. Fałszoskop nie wył tak długo bez powodu. Czujnik tajności pomimo spacyfikowania go zabrzęczał wyjątkowo mocno, kiedy przemytnik wyciągnął rękę do swego znajomego po fachu. Nieprzemyślanie, zbyt otwarcie. - Oj tak - odpowiedział mu tylko i jednocześnie uniósł różdżkę jeszcze wyżej. - Obliviate - Szepnął, niestety niefortunnie niewyraźnie. Zaklęcie było na tyle silne, że zadziałało. Uderzywszy we Fleminga pozbawiło go pamięci o ostatnich dziesięciu minutach jego życia. Niestety, dodatkowo powaliło go na deski i sprawiło, że dość niegroźnie rozbił sobie głowę o ostry kant wystawki. Mężczyzna działał, zanim Fleming wybudził się z oszołomienia. Błysk zielonego światła pozbawił furiata życia i wychodzi na to, że naprawdę poczuł on jakąś sympatię do swego drugiego wspólnika, skoro nie sprawił, że podzielił on jego los. Potem zniknął, teleportując się i pozostawiając po sobie jedynie kropelki krwi na podłodze i milczący przekaz, że w tym zawodzie faktycznie nie należało ufać nikomu.
Zostałeś sam, z trupem niedoszłego towarzysza i z uszkodzoną pamięcią. Czar był wypaczony i zadziałał długofalowo, więc następny wątek, który napiszesz nie zostanie zapamiętany przez twoją postać. Jeżeli nie chcesz, aby magimilicja podejrzewała cię o zabójstwo, musisz ukryć zwłoki towarzysza. W jego kieszeniach znajdziesz 30G, a dodatkowo możesz zabrać jego różdżkę, która od teraz będzie ci posłuszna (wylosuj ją w losowaniach).
Kiedy otworzył oczy, miał wrażenie że czaszka mu pęka, ale nie to było najgorsze. Zupełnie nie wiedział, gdzie jest, a tuż obok niego leżało ścierwo innego przemytnika. Kurwa… próbował sobie przypomnieć cokolwiek, ale nie był w stanie. Czyżby Obliviate? Najprawdopodobniej. Ostatecznie zrezygnował więc z prób przywołania tych paru minut z pamięci, zamiast tego dokładnie analizując wszystko to, co wydarzyło się wcześniej oraz okoliczności, w jakich przyszło mu się obudzić. Dziesięciominutowa luka była upierdliwa, ale nawet i bez tej świeżej wiedzy z łatwością domyślił się, że został oszukany przez trzeciego z jegomościów. Zresztą… nie tylko on. Przesunął dłonią po włosach, babrząc się we własnej krwi, ale stwierdził, że rana nie jest groźna i może poczekać. Podszedł więc do denata i przeszukał go dokładnie, zagarniając do kieszeni trzydzieści galeonów. Początkowo nie zamierzał zabierać ze sobą różdżki, by w razie kontroli pracowników Ministerstwa Magii nie rzucać na siebie cienia podejrzeń. Wszak to nie on doprowadził do śmierci tego nieszczęśnika. Wpadł jednak na pewien plan, więc sięgnął po jego własność, którą schował za paskiem po przeciwnej stronie do swojego magicznego kawałka topoli. Znał plan przemytu, toteż zaraz po tym ruszył w pościg za mordercą. Wiedział, że ten ma nad nim przewagę czasową. Leonelowi nie zależało już jednak na szmuglowaniu artefaktu. Pragnął jedynie zemsty, a to działało na jego korzyść, bo nie musiał się trzymać wszystkich punktów schematu. Jeśli zaś chodziło o zwłoki… nie kłopotał się z ich uprzątnięciem. Ich spotkanie było przecież tajne i nikt nie mógł go powiązać z tym zabójstwem. Ostatni miesiąc naprawdę dał mu w kość. Rozstanie z Elaine, kradzież w Upswingu, i to dokonana przez jego własnych podwładnych. Miał aż nadto na głowie i tym razem chyba zapomniał o odpowiednich środkach ostrożności lub zbyt łatwo zawierzył własnej intuicji, która wyprowadziła go na manowce. To że popełnił błąd nie oznaczało jednak, że pozwoli skakać sobie po pagonach. Wreszcie udało mu się namierzyć swój cel w jednej z obskurnych alejek w innej części miasta. Zakradł się więc, skryty po osłoną nocy, wyciągając zza paska różdżkę należącą do nieżywego wspólnika, po czym skierował ją w stronę kreta. - A dieu. – Mruknął pod nosem, oznajmiając mu, że nie jest tutaj sam. Jasnozielony błysk szybko mknął ku niemu, a nawet świadomość tego, że ktoś go zaatakował nie mogła jednak sprawić, by miał jakąkolwiek szansę na obronę. Było po wszystkim, nim zdążył nawet sięgnąć po swoją różdżkę. Fleming chciał jednak, by ten skurwiel tuż przed śmiercią wiedział, kto pomógł mu w jakże błyskawicznej i bezbolesnej podróży na tamtą stronę. Leonel zakończył tym samym swą vendettę, a różdżkę wyrzucił tuż obok ciała. Dokładnie po to była mu potrzebna. Dzięki temu nie musiał używać swojej, a nawet zaklęcie pozwalające przywołać retrospekcję czarów, które nią rzucono, nie wskazywało, by był sprawcą całego zamieszania. Był zupełnie czysty. Żałował tylko, że nie będzie mógł zobaczyć miny wysłanników z Ministerstwa Magii, którym przypadnie ta sprawa.