Isolde sama nie wiedziała, co czuje. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała na sobie elegancką bieliznę z czarnej koronki i czuła się trochę nieswojo. W pewnym stopniu była zła na Kadena. Zła, mimo że miał rację, a może właśnie dlatego. Było więcej niż prawdopodobne, że nie skończyłoby się na jednym pocałunku, że sprawy potoczyłyby się inaczej - NIEWŁAŚCIWIE - biorąc pod uwagę, że oboje byli w pracy. I tak jak Kaden był uroczym enfant terrible i wszyscy przywykli do jego wyskoków, tak Isolde była poważnym, młodym aurorem, który traktował swoją pracę z przejęciem i uwagą i po prostu nie mógł sobie pozwolić na wybuchy namiętności w miejscu i godzinach pracy. Ale przecież miała mu za złe - nie przypuszczała, że odmówi jej pocałunku, o który PROSIŁA. Poza tym miała żal do siebie - powiedziała, że za nim tęskniła, zamiast grać nieprzystępną, trochę nadąsaną, ale bardzo namiętną, zrzuciła wszystkie maski (jak zawsze w jego obecności) i pluszowym głosem przyznała, że za nim tęskniła. Było jej wstyd - zwłaszcza, że pierwszy raz w życiu umówiła się z facetem, wiedząc, że to spotkanie skończy się w łóżku. Że taki ma cel. Naprawdę próbowała być wyzwoloną, niezależną kobietą, która uważa, że może spać z kim chce bez żadnych zobowiązań, tylko że to po prostu nie było w jej stylu. Angażowała się i nawet jeśli świadomie uważała, że są dorośli i skoro oboje mają na to ochotę (Merlinie, to mało powiedziane), mają święte prawo to zrobić, to cała reszta, która tworzyła pannę Bloodworth od czubka głowy po palce u nóg, miała pewne skrupuły. Nie chciała się angażować. Nie chciała, by Kaden wiedział, jak bardzo jej zależy - cholera, a przecież miało jej nie zależeć! Miał w sobie coś, co jednocześnie ją pobudzało i koiło, wywoływało na twarzy uśmiech, a nie poczucie winy, że pojawiła się w jego życiu i wszystko skomplikowała. Nie chciała traktować jego słów zbyt serio, nie chciała robić sobie nadziei, ale nie zmieniało to faktu, że bardzo chciała, by ją dotknął, rozebrał... kochał. A jednocześnie bała się rozczarowania, bała się, że cały czar pryśnie, kiedy będzie po wszystkim, kiedy zaczną się ubierać, nie mając sobie nic do powiedzenia. Chciała nie mieć racji, chciała, by Kaden nie wypuszczał jej z objęć, żeby opowiadał te urocze, "łóżkowe" głupstwa, żeby był tak uroczy jak zawsze, żeby się okazało, że to ciepłe, pełne zachwytu spojrzenie było czymś więcej niż tylko przynętą. Choć i na taką sytuację była przygotowana. Ściskała jego dłoń, spacerując po zimnie, żałując, że nie odpuściła sobie sukienki, skoro i tak lada chwila Kaden ją z niej zdejmie, a kiedy w końcu uznali, że dobrze by było się rozgrzać i zdecydowali się iść do niego, Isolde poczuła jednocześnie niepewność i wielką ulgę. Spojrzała na jego twarz i poczuła, że to wszystko jest znacznie prostsze niż jej się wydaje. Że chce iść do Kadena i z nim być. Pozwolić, by to napięcie i tęsknota, które narastały w nich od tylu miesięcy, nareszcie znalazły ujście. Kiedy znaleźli się pod drzwiami jego mieszkania, Isolde zagryzła nerwowo wargę i ścisnęła odrobinę mocniej jego dłoń - jak zwykle tocząc swoje wewnętrzne walki i próbując zrozumieć, co właściwie czuje. |