Jedno z najbardziej tajemniczych i przesyconych niezwykłą aurą pomieszczeń, stanowi Sala Przyszłości. Ten średnich rozmiarów pokój, znajdujący się na trzecim piętrze został wybudowany ku celom wróżbiarskim. Zawsze w powietrzu czuć tu zapach delikatnych kadzideł. Nie ma tu żadnych ławek czy krzeseł, każdy natomiast może zająć miejsce na wielkich poduszkach rozłożonych na ziemi. Pod sufitem widzą przeróżne materiały, tworząc bardzo przytulny wystrój. Całość zachęca do medytacji, bądź spróbowania swoich wróżbiarskich zdolności na jednej ze szklanych kul, których tutaj na pewno nie brakuje. Można tu także znaleźć filiżanki, herbatę, książki dotyczące chiromancji czy numerologi. Jednym słowem, wszystko co tylko może się przydać do szukania odpowiedzi na pytania dotyczące nie tylko przyszłości.
Może tak, może nie. Oboje mogli by pobujać się odrobinę w chmurach. Nie miał pojęcia co oznaczała Cesarzowa, aczkolwiek niepokojącym było to, jak często pojawiała się w dotychczasowych rozdaniach. Może los desperacko próbuje poprawić chłodną i mało porywającą relację, jaka aktualnie tworzyła się między nimi? Zapewne gdyby w niedalekiej przyszłości chcieli się komuś poskarżyć na ten efekt, bez świadków raczej nikt by im nie uwierzył. Na szczęście, albo niekoniecznie, aktywacji uległa zupełnie inna magia. - Mhm… cnych!- otworzył usta klnąc po walijsku. Tuż po pierwszym użądleniu przypomniał sobie efekt karty, jaką zwiastował Świat. Żądlibąki! Złapał leżącą najbliżej poduszkę, aby odgonić się przed wirującymi owadami. Nie miał ochoty cierpieć z powodu użądleń. Jeśli już wiedział, że coś może zaboleć, raczej starał się tego za wszelką cenę unikać. To nie było nic przyjemnego. Adrenalina swoją drogą, bolesne wypadki swoją. Gdyby nie to, na pewno doceniłby efekt uboczny użądlenia, wywołujący lewitację. Wszak lubił tak samo pływać jak i latać. Stabilne grunty były dla nudziarzy. Po takich wolał się wspinać zamiast chodzić. Coś ten krukon się tam za dobrze bawił, obserwując nieudolne zmagania Jacka z kartami. Wykorzystując zamieszanie - jakie zostało spowodowane owadami - zamachnąwszy się, nagle wypuścił poduszkę z rąk. Celując nią prosto w ten pyszny wyraz twarzy. Był ścigającym. Jeśli o trafianie do celu chodziło – raczej nigdy nie pudłował. - Ah, wybacz! Celowałem w bąka. Wszystko w porządku? - zaczął usprawiedliwiająco - Macie podobne barwy. Granat Ravenclawu tak bardzo uwydatnia szlachetną bladość twej skóry… odbity od niej blask skrzydełek owada musiał mnie zmylić. - Jak do tej pory nic złośliwego nie odpowiadał na zaczepki Ezry, tak teraz powiedział nawet więcej niż sam by chciał. Chyba odrobinę zapędził się z tymi komplementami. Więc ponownie się zamknął, starając się nieco bardziej skupić na kartach, a nie na bujaniu się w powietrzu dzięki lewitacji. Robił to jakimś dziwnym odruchem. Tak jak znudzony człowiek z lekką nadpobudliwością kołysze się na krześle, tak on trzymając się stołu, bujał się w powietrzu. Sięgnął po nową kartę i aż mu się gorąco zrobiło na jej widok. Cachiad! Znowu świat?! Czy one w ogóle zostały potasowane?
Zwroty akcji niewątpliwie były cenionym składnikiem relacji - można było nawet powiedzieć, że przypominały trochę używany w eliksirowarstwie piołun, który, choć w głównej mierze niebezpieczny, w odpowiednim towarzystwie mogący przynosić wiele dobrego. Trudno było jednak powiedzieć jakie dokładnie plany miał wobec nich los - jeżeli w ogóle można było przypisywać mu szczególne umiejętności strategiczne - skoro jednak triumfowały efekty zwiększające naturalny dystans. W przypadku Jacka fizyczny, w przypadku Ezry za to psychiczny. Nie wyprzedzając jednak faktów... Oparł się rękami o podłogę, z prześmiewczym uśmieszkiem, podczas gdy Moment toczył poważny bój z australijskimi owadami. Z góry zresztą skazany na klęskę, w końcu od efektów Durnia nie tak łatwo uciec. Opóźniony o te kilka ułamków sekundy refleks Krukona dał o sobie znać - poduszka odbiła się od jego twarzy z głuchym uderzeniem, a następnie opadła na jego kolana. Głupi wyraz twarzy mógł przypomnieć o zaklęciu Confundus. O ironio, bo przecież to właśnie z jego efektem miał mierzyć się od tej tury. To jednak bezczelna złośliwość Jacka - dodatkowo przykryta tak sztuczną uprzejmością, która w żaden sposób nie zasługiwała na odpowiedź - początkowo odebrała mu mowę. Wbił palce w poduszkę trochę mocniej z pokusą, by przedmiot odrzucić. Nie był jednak dziecinny i roli zupełnie nie grał tu fakt powracającej karty, wobec której tym razem chłopak nie miałby tarczy... - Aż tak mi się przyglądasz... - Zaczął ostrożnie, czujnie dobierając każde słowo. Karty kartami, ale Ezra nie chciał się zbłaźnić. Lekko ściągnięte brwi świadczyły o tym, że starał się zebrać myśli i powstrzymać od bełkotania. Jak mu szło, to już inna sprawa. - To wręcz komplement! Na pewno nie chowasz Cesarzowej pod tym Światem? - Wszystko w postawie Clarke'a zdawało się być minimalnie opóźnione, choć on sam zdawał się tego nie dostrzegać. Nawet sam fakt zakończenia tury w sposób niekorzystny dla niego zdawał się mu umykać, a krótkie spojrzenie w powietrze sugerowało, jakoby spodziewał się jeszcze w powietrzu ujrzeć jakieś bąki.
Głupiec, 2 przerzucone na - uwaga - 2
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Czw Paź 24 2019, 10:11, w całości zmieniany 1 raz
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
0 - GŁUPIEC - Z kart wystrzeliwuje zaklęcie Confundus. Do końca gry jesteś otępiały i zdezorientowany, ciężko Ci wykonywać poprawnie najprostsze czynności.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Nieprzekraczalny termin na napisanie posta w tej turze to 25.10 (piątek), godzina 17:02.
Najwyraźniej odbita poduszka musiała odrobinę uszkodzić Claka. Teraz puchon przyglądał mu się nawet bardziej niż tylko uważnie. Spodziewał się jakiejś gwałtownej reakcji, może nawet ostrej krytyki, a tymczasem Ezra dziwnie zwolnił. Jack pochylił się nad stołem, by unieść swoją kartę w górę i obrócić w palcach, prezentując brak wcześniej wspomnianej persony, ukrytej pod światem. - To takie niewiarygodne, że aż pragniesz ujrzeć cesarzową? Czyżbyś pierwszy raz usłyszał podobne słowa? - Parsknął cicho. Odkładając blotkę i sięgając po następną. Żadne bąki już więcej go nie niepokoiły, więc mógł uznać, iż ta runda tym razem została rozegrana na jego korzyść. - Co takiego dałaby Ci cesarzowa? - Zapytał, domyślając się iż na pewno nic realnego, skoro chłopak podważał komplementy wychowanka hufflepuffu. Wszystko brało się z obserwacji. Wszak nie skłamał jakoś specjalnie. Krukon w porównaniu z Momentem zdawał się być wręcz nieprzeciętnie blady. Do tego stopnia, że strach na niego dmuchać, co by nie rozwiał się jak dym na wietrze. To jaki odbiór był tych komplementów, zależało tylko i wyłącznie od samego adresata. Niepoprawny romantyk zapewne łykałby każde, nieco bardziej obłożone pięknymi przymiotami słowo, niczym głodny uniesień pelikan. Niewinne i skromne serce, zapeszyłoby się wyniosłością tych porównań. Natomiast Ezra? Tylko taki dwulicowiec jak on, węszyłby podstępu u swojego rozmówcy. No chyba, że problemy z wiarygodnością brały się z niesłabnącej, złej opinii na temat Jacka. Ten brak taktu i wyczucia w kontaktach międzyludzkich był wręcz legendarny. Szczególnie iż nie brał się z żadnego większego upośledzenia, a jedynie braku odpowiedniego wychowania i wzorców do naśladowania. - Nadchodzi sprawiedliwość. Przeciwstawisz się? - Oznajmił, układając nową kartę przed sobą i w ponaglającym geście wyciągając dłoń w stronę Krukona. Chyba rodził się w nim zalążek nadziei na wygraną w tej grze.
Gwałtowne rekacje nigdy nie były domeną Clarke'a, nawet zanim wpadł w uzależnienie otępiającego emocje narkotyku. Bo gdyby Ezra był żywiołem, to byłby powietrzem - na pierwszy rzut oka niepozornym, skrytym ze swoimi antypatiami, ale przede wszystkim cierpliwym. Przecież wiadomo było, że od powietrza uciec się nie da, tak samo jak od złośliwości Ezry, która prędzej działała jak trucizna niż pocisk. - Nie niewiarygodne, ale... - zaciął się na moment, intensywnie poszukując sensu własnych słów i starając się nie pomylić odpowiedniego złożenia liter. - Nie wiarygodne. - dokończył z wyraźnym akcentem. Ezra byłby zapewne jedną z ostatnich osób, które możnaby oskarżyć o niedocenianie własnej fizyczności; ba, w zdecydowanej większości przypadków był pierwszym, który nie wstydził się wykazywać własnej skłonności do narcyzmu. Trzecie pytanie wydało się zatem bardziej interesujące, a przy tym trudne do zinterpretowania dla przytępionego umysłu. Cichy pomruk zastanowienia wydobył się z gardła Clarke'a. Naprawdę cudem powstrzymał myśli od zbyt dosłownej interpretacji słów - cesarzowa niewątpliwie była kobietą mogącą przyznać wiele korzyści. Natomiast karciana? - Chyba podziw... - odpowiedział wreszcie, nie rozwijając jednak myśli. Łatwo się jednak było domyślić, że kariera aktorska nie wybrana została przez Krukona przypadkowo, a bycie w centrum uwagi należało do kręgu przyjemności, których trudno było mu sobie odmówić. Choć zatem cesarzowa mogła wywołać sztuczne zakochanie, nie same uczucia stanowiły dla Ezry coś wartościowego, ale egocentryzm, który w ten sposób mógł zostać połechtany. Tym bardziej, że od pewnego czasu takiego podziwu trudno było szukać nie tyle w słowach, co w oczach innych ludzi - mógł się tym nie przejmować przy kojącym udziale jadu bazyliszka, jednak spychane myśli nigdy nie znikały całkowicie... - Co? - zamrugał zdezorientowany, kiedy Jack przywrócił go do teraźniejszości. Wyciągnięta dłoń skojarzyła mu się z oczekiwaniem, więc mechanicznie to na niej położył własną kartę, choć w pierwszym momencie w jego głowie pojawiła się durna myśl, czy Moment chciał złapać go za rękę, czy o co chodziło. Ciepła opalenizna, wpadająca już raczej pomarańcz ujęła jego skórę. - To nie sprawiedliwość. Tylko ta... No. Ta zła. Zemsta! - oburzył się. Co jak co, ale pomarańcz nijak nie pasowała już do granatu...
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
19 - SŁOŃCE - Wyjątkowe promienie padają na Ciebie, bez względu na to, gdzie grasz. Na twym ciele pojawia się wyjątkowa, mocna opalenizna. Właściwie, jesteś lekko pomarańczowy, no pewno nie wygląda to zbyt naturalnie, a będziesz musiał z tym wytrzymać aż do końca gry.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Nieprzekraczalny termin na napisanie posta w tej turze to 28.10 (poniedziałek), godzina 19:29.
Rzeczywiście, gdyby Jack przegrał z cesarzową w ręku, Ezra pewnie zyskałby pewnego rodzaju wielbiciela podczas tej rozgrywki. Tylko czy w tym stanie dałby radę czerpać z tego przyjemność? Chociaż z drugiej strony, trudno się było oprzeć stwierdzeniu, że już go w pewien sposób uzyskał. Puchon nie mógł nie uśmiechnąć się delikatnie na te wszystkie wypowiadane z trudem słowa, jakie krukon był w stanie zebrać w swoich myślach. Trzeba przyznać, że gdy jego umysł został sparaliżowany zaklęciem, chłopak stał się naprawdę przyjemny w obyciu. Aż szkoda było go obrażać. Sarkazm również, wydawał się być w tej chwili zbyt brutalnym traktowaniem. Szczególnie, że Puchon nie był typem czerpiącym przyjemność z gnębienia słabszych. Gdy przeciwnik nie jest w stanie bronić się należycie, wszelkie potyczki – nawet te słowne - traciły sens. Widok walczącego ze swoim ograniczeniem Ezry, sam w sobie był już wystarczająco satysfakcjonujący. Ale czy również nie poniżający? O tym powinien zadecydować sam Clarke, gdy tylko jego stan się poprawi. Na tę chwilę Jack nie robił jednak nic, co mogłoby go bardziej ośmieszyć – a przynajmniej nie umyślnie. Dostawszy w otwartą dłoń kartę, spojrzał na błyszczące słońce, a zaraz potem ujrzał jak srebrzysta skóra jego przeciwnika przybiera ciemniejszy odcień. Tego się nie spodziewał. Do cery Puchona wciąż było mu daleko, ale trzeba przyznać, że wychowanek Ravenclawu nie mylił się, pozostając przy starobogackiej modzie. Ezra z opalenizną wyglądał dziwnie... sztucznie? Jak nieśmieszny oksymoron. Albo to może dlatego, że Jack nigdy nie widział go w cieplejszych barwach? Czyżby przymusowe ocieplanie wizerunku? Słoneczko, co prawda znacząco przygasiło blask krukona, ale nie rosnący entuzjazm Puchona. Podświadomie czuł, że wszystko co się w tej chwili działo, już nigdy mogło się nie powtórzyć. - Zemsta, też jest pewnym rodzajem sprawiedliwości. Oko za oko czyż nie? - Odłożył kartę ze słońcem i wymienił ją na inną, dobierając ze szczytu talii nową – Moc. Aż tak silna miała być ta zemsta? Czy rzeczywiście potrzebna? Odłożył blotkę na bok - jeszcze nie pokazując owej swojemu przeciwnikowi - i lewitując ponad stołem, zbliżył się mocniej do oburzonego Krukona, spoglądając w jego zielone oczy. - Czyżbyś nagle znalazł się pośród pospólstwa? - Niezbyt gwałtownie pociągnął jego rękę w swoją stronę, wysuwając ową nieco mocniej z rękawa swetra - sprawdzając jak dalece posunęła się pomarańczowa opalenizna. Wyglądało na to, że przed magicznym efektem Durnia nie było ucieczki. Całe ciało Ezry zostało poparzone słońcem. - Jeśli pozwolisz, wskażę Ci drogę do wyjścia. - Prześmiewczo musnął ustami wierzch dłoni Clarka i - o ile chłopak nie cofnął wcześniej ręki - ułożył ową na stosie kart, delikatnie wysuwając spod niej swoje palce. - Zaskocz mnie czymś jeszcze? - Opadł ponownie na swoje miejsce, w oczekiwaniu stukając bezdźwięcznie o kartę Mocy. Dzisiaj i tak dostał więcej, niż by mógł oczekiwać od losu. Gdy opuszczą to pomieszczenie, cały ten czar pryśnie.
Jeżeli było coś gorszego od braku kontroli nad własnym ciałem, to Ezra wytypowałby do tego zdradę dokonaną przez umysł. Choć przez ostatni czas sam na siebie podobne ograniczenie nakładał, zwiększona obojętność na bodźce była łatwiej akceptowalna niż głupota. I choć może wrażeniu nie przysługiwało miano pełnego poniżenia, po odzyskaniu świadomości na pewno miało to kłuć Krukona. Fakt, że Jack nie wykorzystywał ów faktu był nawet bardziej drażniący, skoro i bez tego Ezra tak świetnie sobie radził z robieniem z siebie głupca. - Jeśli chcesz oko, zapytaj Fire, może ci pożyczy. - Na termin pospólstwa wydął lekko usta, dalej oburzony całą sytuacją. Tym bardziej, że o wiele lepiej pasowałby termin "powrotu do pospólstwa", co z kolei było kolejnym zapalnym punktem. Jednym ze zdecydowanie zbyt wielu... Choć starał się skupiać wzrok na całej postaci Jacka, co chwila łapał się na bezmyślnym uciekaniu spojrzenia; raz na wyglądające miękko ciemno brązowe kosmyki, potem znów opadające lekko ponad ramię i zatapiające się w jednolitej ścianie. Dłonie Puchona znalazły się poza obrazem Clarke'a i być może dlatego w żaden sposób nie oparł się Jackowi, gdy ten pociągnął jego rękę, odsłaniając kolejne fragmenty skóry. Trudno było rozstrzygnąć, czy pozwoliłby mu na to nawet niepoddany magicznym efektom, wszak kto nie byłby dziwnie zafascynowany tak niespotykaną śmiałością? Jednak to, że informacje z otoczenia dochodziły do Ezrowego umysłu trochę wolniej, nie znaczyło, że zawodził również system odruchowy. Mimowolne się więc skrzywił, czując jak podwinięty - choćby nawet i łagodnie - sweter podrażnia uwrażliwione igłami miejsce i wywołuje setkę maleńkich dreszczy pełznących po skórze niczym rój pajączków. Moment niewątpliwie mógł je wyczuć, a może i dostrzec? Usta Ezry rozchyliły się nieznacznie na prawie szarmancki gest, zupełnie jakby na końcu języka skrywały się słowa, których brzmienia nie potrafił sobie jednak przypomnieć, toteż elokwencja musiała zgiąć kolano przed przejrzystością. - Nie... jestem niezależnym Krukiem. - Przynajmniej było to lepsze niż pokręcenie głową... Wysunął z tali kolejną kartę. Ostatnią? Wizerunek kapłanki wcale nie odbiegał daleko od skojarzenia z ostatecznym końcem. Nie zdołał jednak taką refleksją się podzielić, bo tym razem pojawiła się bariera natury typowo fizycznej - choćby bardzo chciał, nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Poruszył zatem tylko wargami jak ryba wyciągnięta z wody. A potem wszystko prysnęło wraz z wybuchnięciem Ezrowego stosiku kart. Zamrugał, nagle przytłoczony przejrzystością własnych myśli, i impulsywnie, z cichym pomrukiem niezadowolenia wierzchem dłoni przesunął po materiale swoich spodni, jakby próbował zetrzeć z siebie dotyk ust Momenta. Wycofał również sylwetkę, którą podczas gry nieświadomie pochylił. To jednak był już błąd - zupełnie zapomniał, że w kieszeni wciąż skryta była szkolna talia, która w wyniku gwałtownego ruchu częściowo posypała się na ziemię. Cóż... niespodzianka?
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
2 - KAPŁANKA - Magiczna kapłanka postanowiła Cię uciszyć, do końca gry tracisz głos i nie jesteś w stanie nic wypowiedzieć.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Grę wygrywa @Jack Moment. Gratuluję i dziękuję wszystkim za terminowe odpisywanie
| zt dla wszystkich
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Właściwie nie wierzył, że wróciła. Nie wydawało mu się, żeby to było w jakikolwiek sposób możliwe, traktował to jako dziwną niespodziankę, bo kiedy ze sobą rozmawiali, jakoś nie mieli okazji wspominać o tym, co dalej. Zresztą, kurwa, sam nie napisał jej o tym, że stary gnój wyjebał go z domu, nie dał jej znać, że Rose nie żyje, a jego wizje są tak wykurwiście mocne, że czasami po prostu nie może. Nie wspominał jej również o tatuażach, bo jak na razie nie czuł najmniejszej potrzeby takiego uzewnętrzniania się, a teraz, kiedy znowu się spotkali, zastanawiał się, co do chuja pana robiła z tym zjebanym złamasem Callahanem. Można powiedzieć, że spokojnie jakaś jego część była pełna furii, ale inna chciała się z nią zobaczyć, chciała z nią porozmawiać, jak dawniej, zanim wszystko się nieco jebło, ona zniknęła, a on poszedł już zupełnie inną, własną ścieżką, w której chyba nic się nie liczyło. Nic zatem dziwnego, że umówił się z nią w Sali Przyszłości, wczesnym wieczorem, kiedy pewnie większość zjebów wybierze się na kolację, zakładał więc, że będą mieli nieco czasu na to, by spokojnie porozmawiać. Nie miał bladego pojęcia, jak to teraz będzie wyglądało, w końcu wszystko się pewnie zmieniło, ale chuj go to w sumie obchodziło, mógł po prostu próbować od nowa, jeśli to miało coś dać. Jeśli nie, to pozostawało im się rozejść i powiedzieć sobie papa, bo na nic więcej mogło być ich nie stać. Usiadł w kącie na jednej z poduszek i rozwalił się na niej jak basza, czekając na pojawienie się Alise. Nie wiedział, czy w ogóle będzie chciała, czy może jednak ma inne rzeczy na głowie, czy woli robić coś innego, czy w ogóle ma w dupie to wszystko. I pewnie nie zamierzałby się wtedy przyznawać na głos, że zrobiłoby mu się, cóż, w chuj przykro, ale z drugiej strony życie nie było sprawiedliwe, było raczej pokurwione i nie dało się z nim robić nic sensownego. No, jasne, inaczej było z tymi zjebami, którzy byli czystokrwiści, bogaci i nie musieli się niczym przejmować, bo kiedy tylko pierdnęli, ktoś po prostu podcierał im dupy. Nie myślał tak o dziewczynie, nie stawiał Alise w tej właśnie kategorii, ale ponad rok, jeśli dobrze liczył, to było kurewsko wiele czasu i dokładnie wszystko mogło się zmienić, więc powtarzał sobie, że nie powinien się dziwić, jeśli to wszystko po prostu weźmie i pierdolnie z eleganckim, ja pierdolę, przytupem. Był jednak na tyle dorosły, że na pewno nie potrzebował, żeby ktoś prowadził go za rączkę, więc zawsze, oczywiście, istniała po prostu szansa, że skończy się tu i teraz, a on będzie miał to wszystko w dupie.
Krukonka sama do końca nie dowierzała, że zdecydowała się na powrót na studia w Wielkiej Brytanii, a nie pozostanie w Meksyku, gdzie tak dobrze się bawiła. Tęskniła za krajem, Hogwartem, czy za ludźmi? Zacisnęła usta, stawiając kolejny krok w opustoszałym korytarzu, nie mając pojęcia czy podjęła właściwą decyzję o spotkaniu z Maxem-zwłaszcza po porannej lekcji zaklęć, która była jakąś katastrofą i nadal się po niej nie mogła uspokoić. Alise była jednak dobrym człowiekiem, nie mogła odwrócić się od kogoś, kto jej zawsze potrzebował. Ich relacja, chociaż pełna chaosu i zakrętów była dobra, w jakiś sposób zawsze o siebie dbali i udało się jej przedrzeć przez zbroję, którą dla świata wkładał. Pamiętała, jak się poznali — jak samotny i zagubiony się wydawał, jak się próbował jej pozbywać. A ona ze swoim syndromem bohatera ciągle wracała, nie chciała zostawić Brewera bez pomocy. Źle zniósł wiadomość o jej wyjeździe, a listy po czasie były coraz rzadsze — dla żadnego z nich to nie było to samo, co rozmowa prosto w oczy. Na swój wyjątkowy, pokrętny sposób się o nią troszczył i blondynka o tym doskonale wiedziała. Przymknęła oczy, kładąc dłoń na klamce i z zawahaniem się wchodząc do sali, przesunęła wzrokiem po jej wnętrzu. Drewno skrzypnęło, rozległ się trzask i już wydawać się mogło, że byli odcięci od świata, skazani na siebie. Błękitne ślepia zatrzymały się na dobrze znanej sobie twarzy, która w ciągu ostatnich miesięcy zdążyła wydorośleć. Leżał ze spokojem i obojętnością jak zwykle. Miał tę minę, którą próbował ukryć zdenerwowanie i sprawiać wrażenie, że na niczym mu nie zależało. - Cześć Max. Nie wiedziała, jak powinna się z nim przywitać — wcześniej przytulenie czy rzucenie się mu na plecy było czymś normalnym, bo przecież traktowali się niczym rodzeństwo, a Ali się zawsze wydawało, że te zawsze było względem siebie tak wylewne. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, siadając naprzeciw, kładąc dłonie na kolanach. Daleko jej było do arystokratki ubiorem i zachowaniem, bo tak jak kiedyś, całkiem nie przykładała do tego uwagi. Nie miały znaczenia dobra materialne czy status, liczył się człowiek. Ruchem dłoni zgarnęła kosmyk jasnych, długich włosów za ucho, a następnie skryła palce w materiale nieco przydużej, błękitnej bluzy z białym nadrukiem na piersiach i z kapturem. Jak zwykle miała jeansy zamiast spódnicy, wygodne trampki zamiast obcasów. Przeniosła wzrok na swoje dłonie, nieco nerwowo uderzając paznokcie. Ciekawe, jak bardzo zmienili się charakterem, a nie tylko wyglądem. Czy wciąż będą mogli nawiązać nić porozumienia? Zwilżyła usta, przesuwając po jego sylwetce wzrokiem, znów odnajdując oczy. - Dawno się nie widzieliśmy. Co u Ciebie? Zapytała z charakterystyczną dla siebie łagodnością w glosie i spokojem, nie bardzo wiedząc, jak inaczej to rozegrać. Nie była dobra w powrotach, a te nie były łatwe — zwłaszcza, gdy nie miała pojęcia, czego oczekiwać. Wydawał się jej bardziej zbuntowany i brutalny niż z dnia, gdy widziała go po raz ostatni.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Czekał na nią, ale nawet nie wiedział, czy ta faktycznie przyjdzie. To było dość obciążające i nieprzyjemne uczucie, aczkolwiek w jakiś paskudny sposób liczył na dobroć Alise, która właściwie od nikogo się nie odwracała. Nie wiedział co prawda, jak do niego podejdzie, bo od czasu, kiedy ostatnio się widzieli, sporo się zmieniło i czuł, że początkowo może być między nimi dość drewniano, miał jednak, kurwa, nadzieję, że to wszystko minie i znowu będzie jak dawniej. Bo nie oczekiwał niczego innego, nie szukał zainteresowania, jako chłopak. To by było, ja pierdolę, dopiero zjebane. Domyślał się, co tam pojawiło się w tej pojebanej głowie Callahana, ale nawet nie zamierzał tego gówna komentować, bo było to coś tak popierdolonego, że aż chuj jasny go strzelał. Drgnął lekko, gdy usłyszał, że ktoś wschodzi do sali, a później uśmiechnął się po swojemu, gdy tylko dostrzegł dziewczynę. Musiał przyznać, że jednak jakiś ciężar spadł mu z serca, bał się wyraźnie, że Alise jednak nie zechce przyjść, ostatecznie go wystawi i chuj bombki strzeli już na zawsze. Tak się jednak nie stało i teraz mieli okazję w końcu spokojnie porozmawiać, a nie patrzeć na siebie ponad jebanym chaosem. - Cześć, dziecino - powiedział, gdy tylko się odezwała, a później poczekał aż usiądzie. Nie bardzo jednak wiedział, jak ma zacząć tę rozmowę. Kurwa, to było dopiero dziwne. Wtedy jednak Alise odezwała się pierwsza, a on doszedł do wniosku, że trzeba po prostu pewne sprawy postawić jasno, bez zbędnego pierdolenia. - Wiem, co sobie myślisz. Ale przestało mi być do śmiechu. Nie chciałem ci tego pisać, bo to nie jest coś, co powinien przekazywać papier, więc od razu pierdolnę bombą, żeby nie było żadnych niedomówień. Ten ku... Ojciec, wypierdolił mnie z domu na dobre. Rose nie żyje. Witamy w spokojnym życiu Maximiliana Brewera - powiedział, po czym wykonał taki ruch, jakby chciał jej się głęboko ukłonić. Jego głos wręcz ociekał ironią, bo przecież nie mógł tak po prostu i po ludzku powiedzieć, co się stało, nie mógł nawet najnormalniej w świecie przyznać się przed nią, że wszystko się pierdolnęło, został z niczym i właściwie czuje się jak kurewsko beznadziejny kawałek gówna, którym, bez wątpienia, po prostu był w oczach wielu osób. Starał się tym wszystkim nie przejmować, bo na niewiele by to się zdało, ale też z drugiej strony - trudno było mu tak po prostu machnąć na wszystko ręką i uznać, jakoś to, kurwa, będzie. Nic zatem dziwnego, że chciał znaleźć pomoc u profesora Cromwella, nic dziwnego, że chodził na te jebane lekcje, bo liczył na to, że faktycznie wtedy będzie mógł otrzymać zabezpieczenie, jakie zostawiła mu Rose. - Powiedz, że chociaż ty masz się tak naprawdę dobrze, bo patrząc na twoją minę, to mam co do tego poważne wątpliwości - rzucił po chwili, już o wiele łagodniej i spokojniej, chociaż właściwie cały czas brzmiał nieco zaczepiąjąco. Pochylił się jednak w stronę Alise i spróbował położyć dłonie na jej dłoniach, bardzo ostrożnie, ale ciepłym, zdecydowanie braterskim ruchem. Musiał przyznać, że rosła na naprawdę piękną kobietę, ale to, co zadziwiające, nie zmieniało nic w jego postrzeganiu dziewczyny, jakby naprawdę zatrzymał się na etapie, że była dla niego jak siostra i nic tego nie mogło zmienić. Pewnie dlatego miał przemożną chęć zapytać ją, co do chuja pana odpierdala z tym pojebusem Boydem, bo większego gówna to naprawdę już dawno nie widział, ale mimo wszystko ugryzł się w język, bo to niewątpliwie nie była dobra pora na podobne kwestie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nigdy by się od nikogo nie odwróciła. Zawsze dawała drugie szanse i była łatwa do zmanipulowania, ugodowa i nieszukająca popularności, przez co musiała zachowywać się, jak silny człowiek, chociaż niekoniecznie takim była. Świat się jednak sam nie zbawi. Max był zawsze trudnym chłopakiem, odkąd tylko się poznali — a jednak narodziła się jakaś więź, dzięki której zaczął jej mówić o wszystkim i znacznie lepiej radził sobie przez to z porywczością. I chociaż obydwoje z Carson chyba za sobą nie przepadali, krukonka nigdy z niego nie zrezygnowała. Nic więc dziwnego, że poczuła uczucie żalu i rozczarowania, gdy listy przestały przychodzić. Meksyk był daleko, ale na Merlina, byli czarodziejami. Miała wrażenie, że jej kroki wyjątkowo głośno rozchodziły się echem po sali, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi i szła w jego stronę, aby zająć miejsce na chłodnej podłodze. Zacisnęła nerwowo palce na materiale bluzy, zakrywając je przydużymi rękawami i spojrzała na niego z kompletną niewiedzą tego, czego może się spodziewać. On miał łatwiej, widywał przyszłość. Brzmiał jak zawsze, jakby nigdy nie przestali. I nie wiedziała, czy ta niezręczność spowodowana była lekcją zaklęć, czy może jednak odrobiną goryczy i złości, niewypowiedzianych emocji. Nie mieli wcześniej przed sobą tajemnic. Chciała kontynuować wypowiedź, jednak stanowczość na twarzy gryfona i nagły monolog sprawił, że uniosła brwi, a wargi pozostawiła rozchylone, tkwiąc w bezruchu. Każde kolejne słowo wywoływało na jej skórze dziwny dreszcz i falę poczucia winy, wyrzutów sumienia. Przygryzła dolną wargę, milcząc i sunąc po nim spojrzeniem. Zbladła nieco, na buzi malowało się jej zaskoczenie. Nie spodziewała się, że jego życie aż tak się popsuło. Nikt nie zasługiwał na taką falę nieszczęść. I co miała mu powiedzieć? Że jest cudowną przyjaciółką i nagle wróciła sobie z wyjazdu, bocząc się za głupie odzywki i agresję, jawną prowokację, kiedy Max musiał mieć w sobie tyle frustracji. Odpłynęła i dopiero dotyk ciepłych dłoni sprawił, że złapała głośniej oddech, kompletnie nie słysząc jego ostatnich słów. Spojrzała mu w oczy, kręcąc głową i wyglądając, jakby była winna całemu złu świata i miała się rozpłakać. Bez słowa przytuliła się do niego mocno, obejmując i zaciskając palce na materiale jego koszulki na plecach, oparła mu głowę o ramię, przymykając oczy. - Przepraszam, że byłeś z tym sam i musiałeś to znosić beze mnie. Gdybym wiedziała, wymyśliłabym coś, kupiła świstoklik. Jak mogłeś się tak męczyć? Jestem beznadziejną przyjaciółką. Nadal nie masz gdzie mieszkać? Możemy coś wymyślić, wynająć, nie wiem. Oznajmiła cicho, przepraszająco. Wiedziała, ile Rose dla niego znaczyła i jak jej śmierć musiała wpłynąć na jego i tak już chaotyczną psychikę, nie wspominając o wizjach, które go od zawsze męczyły. Wstyd jej było nawet na niego spojrzeć, bo miała wrażenie, że się rozpłacze. Na chwilę zapomniała o tej cholernej lekcji i zachowaniu Boyda, który widocznie z Maxem się nie polubił i na dłuższą metę, mogło stanowić to problem. Podobieństwa podobno się przyciągają, jednak w tym przypadku przypominało to wojnę dwóch wściekłych psów — tyle że jeden bardziej szczekał, a drugi decydował się gryźć. Spojrzała na niego ukradkiem, przesuwając błękitnymi ślepiami po jego twarzy, wciąż przytulając się do niego mocno. - Mogłeś mi zaufać, wiesz? Napisać. Dodała niemalże bezgłośnie, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg, aby drgnąć w miejscu. Korzystając z okazji, że się opierał — wstała i usiadła obok niego, łapiąc go pod rękę i trzymając palce na jego nadgarstku, oparła głowę o jego ramię — widocznie oczekując większej ilości informacji. Jakby bała się, że ukrywał coś więcej, a z drugiej strony wiedziała, ze pocisku większego kalibru nie miał. Już analizowała, szukała najlepszych rozwiązań. Jak mogła mu pomóc?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nigdy nie powiedziałby, że jest złą przyjaciółką. Nigdy by jej o nic nie oskarżył i na pewno nie zostawił samej, ale były rzeczy, których nie umiał napisać. Papier przyjmował wszystko i był właściwie pewien, że bez większego problemu wlałby w niego gorycz, ból, zagubienie i strach, jakie mimo wszystko odczuwał, chociaż tak doskonale starał się ukryć je pod całą warstwą nonszalancji i niechęci. To był jednak punkt krytyczny, zwrotny, punkt, z którego nie było żadnego odwrotu, a śmierć Rose jedynie wszystko przypieczętowała, zostawiając go samemu sobie. Kiedy był młodszy, mówił, że sam odejdzie, zamknie tamto życie, że nic go nie powstrzyma, ale kiedy do tego naprawdę doszło, kiedy wydarzyło się to po tym, jak ostrzegł tego kutasa przed wypadkiem, a ten, zamiast uwierzyć, uznał, że to najwyraźniej najwyższa pora, żeby syna zamknąć w wariatkowie. Do dzisiaj czuł gorycz i zastanawiał się, dlaczego ledwo stojąc na nogach próbował mu o tym opowiadać, dlaczego, kiedy to wszystko już się wydarzyło, mimo wszystko czuł się winny. Zawsze tak się czuł. Zacisnął mocno zęby, bo nie chciał w tej chwili o tym myśleć, o tym pierdoleniu, że jest chory, nienormalny, że trzeba go zamknąć, a najlepiej zutylizować. A jednak, kiedy wracał do tego wszystkiego myślami, całe gówno znowu się na niego wylewało, więc pewnie dlatego nie zarejestrował chwili, w której Alise poruszyła się przytuliła go. Max odruchowo objął ją, przyciągnął bliżej i na moment stulił twarz w jej włosy, po prostu siedząc tak, a jego mięśnie naprężyły się z całej siły, by potem stopniowo, krok za krokiem, rozluźniać się. Przed nią nie musiał się bronić, ona znała jego historię, wiedziała, że wszystko jest w niej popierdolone, że marzy o tym, by znaleźć jakieś tropy dotyczące swojej magicznej rodziny, ale jednocześnie boi się, że kiedy w końcu coś odkryje, wszystko się srogo popierdoli. Wiedziała, że bez Rose byłby nikim, nie radziłby sobie z wróżbami, nie mówiąc już w ogóle o wizjach, które potrafiły go przeżreć i do tej pory napawały go lękiem, gdyż w przeciwieństwie do innych widywał rzeczy, które były boleśnie realne. - Ali - powiedział bardzo miękko jak na siebie. Nie chciał słuchać tych głupot, które opowiadała, bo po prostu podobne rzeczy nie mieściły mu się w głowie. To on nic nie powiedział, nie wydusił z siebie, nie poprosił jej o pomoc, więc trudno by było, żeby ona jeszcze starała się jakoś podtrzymywać ich relację, czy cokolwiek takiego. Teraz jednak wiedział, jak bardzo mu jej brakowało, jak stał się ostry i kanciasty, kiedy dziewczyny po prostu zabrakło w jego otoczeniu i to napawało go częściowo goryczą. - Właśnie dlatego ci tego nie powiedziałem. Bo z mojego powodu musiałabyś wymyślać cuda-wianki, a nie zamierzałem przysparzać ci więcej problemów - powiedział, patrząc jej prosto w oczy i uśmiechnął się nieco ironicznie i gorzko. - Zresztą powiedz sama, co byś zrobiła? Poszła dać temu szmaciarzowi w mordę? Ożywiła Rose? Właściwie to, że jestem w głębokiej dupie, jest pierwszą, spokojniejszą rzeczą w moim życiu. Skoro mnie wyjebał, nigdy więcej nie będę musiał się z nim pierdolić, nigdy więcej nie będzie mnie wyzywał, nie podniesie na mnie ręki, nie będzie darł ryja, że to wina mojej matki - dodał spokojnie, dalej ją obejmując i zachowując się mimo wszystko tak, jakby to ona była w trudnej sytuacji. Bujał ją lekko w ramionach, chociaż przecież nie była już małym dzieckiem, tylko dorosłą kobietą, starszą od niego na dokładkę, ale to nie zmieniało faktu, że nadal traktował ją jak swoją młodszą siostrę i chociaż sam miał rozpierdol w życiu, to tak naprawdę martwił się o Alise, a nie o siebie. - Zawsze ci ufałem i ufam, Ali, to się nie zmieniło. Ale chyba po bratersku chcę bronić cię przed wszystkim, co jest pierdolniście chujowe - stwierdził dość poważnie, choć jak widać, nawet w takiej chwili używał dość kwiecistych słów, nie mogąc się od tego zupełnie powstrzymać. To już w niego wrosło i raczej nie było szans, żeby sobie w jakikolwiek sposób poszło.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wiedziała o tym, śmiejąc się tak często, że miał klapki na oczach. Starała się być dobrym człowiekiem i przyjacielem, jednak każdy miał swoje gorsze momenty i nie zawsze wychodziło. Powiedziałby jej, gdyby spełniła swoje zadanie, nie zostałby z tym sam i nie zrzucałby tego na papier. Błękitne ślepia podejrzliwie przemknęły przez buzię chłopaka, która od ich ostatniego spotkania znacznie wydoroślała. Zawsze był porywczy i gwałtowny, jednak teraz zniknęła ta reszta chłopięcej niewinności, którą pamiętała. Blask w jego oczach też przedstawiał więcej tych trudnych emocji, na których często brakowało słów. Ali przygryzła dolną wargę, czując, jak palce zaciskają się w pięść. Czuła się paskudnie, że pozwoliła, aby przechodził przez to sam, chociaż przecież obiecała, że go nie zostawi. Przed oczyma przemknęły jej obrazy ich pierwszej rozmowy, do której doprowadziła chyba swoją nachalnością, przebijając się przez jego mur. Zawsze maskował strach, nie chciał, aby ktokolwiek uznał go za słabego, chociaż intensywnie wizje sprawiały, że rosło w nim poczucie winy. Westchnęła cicho, ruszając się z miejsca i wyciągając ręce, obejmując mocno jego ramiona i splątując je na plecach, przytuliła się, chowając twarz przy jego szyi. W pierwszej chwili bała się, że ją odtrąci — jednak nic bardziej mylnego, jego dłonie przyciągnęły ją bliżej i przytuliły, a twarz — jak dawniej, zniknęła gdzieś w złotych puklach włosów. Spiął się, chwycił mocno — aby każdy kolejny oddech oddawał jej odrobinę z ukradzionej swobody, co zresztą krukonce wcale nie przeszkadzało. - Max? Odparła cicho na swoje imię, unosząc wcześniej zamknięte powieki i przyglądając się jego skórze wpierw, cofnęła głowę, aby znów przesunąć wzrokiem po jego twarzy. Dla niego to może brzmiało niedorzecznie i niczym głupoty, jednak dziewczyna nie miała w zwyczaju kłamać. Zwykle otwarcie mówiła o tym, co czuję lub czego chce. On się zamknął w sobie i zamilkł, jednak dobra przyjaciółka nie powinna zostawiać go samego. Powinna drążyć, szukać przyczyny — bo przecież wiedziała, że takowej by nie postąpił w ten sposób. Mocniej zacisnęła palce na jego plecach, wzdychając ciężko. Miała wyrzuty sumienia, że Meksyk i Buenos Aries aż tak ją pochłonęły i jedyną dobrą stroną było, że nauczyła się hiszpańskiego. Słuchała go uważnie, prychając mimowolnie pod nosem i wzruszając ramionami. - Ty to jednak jesteś idiota Max, nigdy nie sprawiałeś i nie sprawisz mi problemu. Jesteśmy ponadto. I wymyśliłabym, a nie leżała z tyłkiem na plaży, gdy Ty takie rzeczy sam znosiłeś, bez pomocy. Przyjechałbyś do mnie, rodzice na pewno by się zgodzili. - odpowiedziała niemal natychmiast, całkiem pewnie. Jeśli ona nie dałaby rady wrócić do Europy, to najwyżej on spędziłby trochę czasu w Ameryce Południowej. Odpocząłby, nie byłby sam i może też mówił po hiszpańsku, który swoją drogą, był bardzo przyjemnym dla uszu językiem. Odwzajemniała odważnego jego spojrzenie, a w błękitnych oczach na próżno było szukać uległości. - Gorzej, nasłałabym na niego ojca. Wiesz przecież, że ja nie biję ludzi — chociaż z drugiej strony, myślę, że on byłby obecnie jedyną istotą na tym świecie, która mogłaby mnie skłonić do morderstwa za to, co Ci zrobił. Gdybym tylko mogła, wzięłabym ciężar tych wspomnień, a tak, musimy po prostu zakryć je nowymi! Plan miała ładnie brzmiący, ambitny, tonąc w jego ramionach, chociaż tak naprawdę to on był tym, który wsparcia potrzebował. Drgnęła, prostując się i kładąc dłoń na jego policzku, spojrzała mu w oczy z miną małego rycerza, który gotów był prowadzić do walki z wiatrakami swój miecz. - Ale teraz już wróciłam, teraz już możesz mi mówić o wszystkim i sobie poradzimy, dobrze? No tak, ale to działa w dwie strony! Ty chcesz bronić mnie, a ja chcę bronić Cię. Wzruszyła ramionami, unosząc dłoń i mierzwiąc mu włosy, po czym grzecznie usiadła i przytuliła się, stukając paznokciami o materiał swoich jeansów. Przygryzła dolną wargę, wydając z siebie niezadowolone jednak cmoknięcie, odsuwając głowę do tyłu. Jasne pukle spłynęły na ramię, a ona spojrzała na niego z odrobiną rozbawienia wymieszanego z rezygnacją. - Przeklinasz gorzej niż wcześniej. Nie rozumiem Twojej i Boyda fascynacji tymi epitetami. Co z tym mieszkaniem i radzeniem sobie, Max? Dopiero potem ugryzła się w język, odwracając dyplomatycznie spojrzenie i jeszcze łapiąc go mocniej pod rękę, żeby się przypadkiem nie rozzłościł.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Trzeba powiedzieć od razu jedno - Maximilian był trudnym człowiekiem. Nie można było jednak spodziewać się zbyt wiele po kimś, kto nie do końca rozumiał, czym jest prawda, kto nie czuł się dobrze we własnym domu, kto notorycznie błądził, a jednocześnie czuł, że nie posiada w pełni ukształtowanych korzeni. Owszem, poznał nazwisko swojej matki, dowiedział się, że odziedziczył skrytkę w banku po zmarłych dziadkach, ale to nadal nie dawało mu odpowiedzi na to, czy ma jeszcze jakąś rodzinę, czy został mu ktoś z tej magicznej familii, jacyś dalsi krewni, bo nie chciało mu się wierzyć, że gdyby jego matka miała rodzeństwo, to nie zrobiłoby temu pieprzonemu kutasowi rozpierdolu na chacie. Naprawdę nie wiedział zbyt wiele, tylko tyle, że jego dziadkowie byli już starszymi i schorowanymi ludźmi, najwyraźniej śmierć córki i walka z niepokornym zięciem wyczerpały ich do tego stopnia, że również odeszli, na zawsze. Czasami Max marzył, by znaleźć magiczne zwierciadło, bo chciałby w nie spojrzeć i przekonać się, jacy byli, chciał po prostu, kurwa, móc na nich spojrzeć i zobaczyć, przekonać się, kogo utracił, a kto, jak podejrzewał, mimo wszystko dałby mu lepsze życie. Nie, nie obwiniał swojej macochy, bo jako jedyna traktowała go poważnie, jako jedyna go wspierała i chyba kochała jak syna, ale jednak nie była jego prawdziwą matką, nie w sensie krwi, która od dawna domagała się w Brewerze odpowiedzi, domagała się znalezienia śladu, który wskazałby mu ród, z którego pochodził, a co równie ważne - dał odpowiedź na nurtujące go pytanie, które dotyczyło jego wizji. Bo nie spadły mu z nieba, kurwa! Były niewątpliwie darem krwi z poprzednich pokoleń. - Mmm? - mruknął niewyraźnie, ale przez chwilę nie był w stanie wymyślić nic mądrzejszego, ani nic lepszego powiedzieć, bo bliskość kogoś, komu naprawdę na nim zależało, kurewsko mocno otumaniała. Tęsknił za swoją przybraną siostrą, oczywiście, ale uważał, że nie ma najmniejszego nawet, jebanego prawa, żeby w jakikolwiek sposób wciągać ją w swoje chujowe problemy. Oboje byli jeszcze w tym czasie niepełnoletni, mierzyli się z różnymi innymi trudnościami, a na dokładkę nie bardzo chciał opierać się na jej rodzicach, bo chociaż wierzył, że nie pozwoliliby mu się tułać, gdyby tylko Alise poprosiła ich o pomoc, to mimo wszystko, był dla nich jakimś obcym gówniarzem. - Nie martw się, do sierpnia jest już blisko, wtedy wystąpię oficjalnie o zmianę nazwiska i przestanę być z nim w jakikolwiek sposób związany. Skoro nie obchodzi go, co się ze mną stanie, mnie nie będzie obchodziło, co dzieje się z nim. Wreszcie ma tę swoją normalną, pieprzoną rodzinę, bez problemu, jaki mu sprawiałem. Żałuję tylko, że ostrzegłem go przed wypadkiem - powiedział na to, a ostatnie słowa niemalże wysyczał, widać było, jak stara się nie zmarszczyć nosa, jak stara się nad sobą zapanować, ale widać emocje dotyczące tamtego dnia, były dla niego niesamowicie mocne. Po co to robił? Skończyło się na znanych wyzwiskach, urąganiu mu, mówieniu o zamknięciu, izolacji i całym tym bałaganie, który go tak wpierdalał. A być może uratował mu życie. To jego jebane, nic niewarte życie! Oddychał ciężko, starając się pozbyć tego wszystkiego z głowy, a zamiast tego przyciągnął Alise bliżej siebie, bo doskonale wiedział, że za chwilę może dostać napadu furii i zacznie bluzgać bardziej, niż do tej pory. Noga latała mu nerwowo, ale wierzył, że bliskość dziewczyny jednak ukoi jego nerwy. Kurwa. Jak on tego potrzebował! - To sposób na wyrażenie tego, co mi leży na wątrobie, tak jest... łatwiej, pod wieloma względami - rzucił cicho, gdy zdołał już zapanować nad oddechem, ale nadal drżały mu mięśnie. Był napięty, starał się nad tym jakoś przejść do porządku dziennego, ale kolejne przezywanie tego samego, było już wykurwiście trudne. - Nie wiem, Ali. Rose... zostawiła mi trochę rzeczy, ale postawiła warunki. Mam się uczyć, znaleźć sobie mieszkanie i pracę. Trochę... chujowo - stwierdził cicho.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Alise miała niewątpliwy talent przyciągania do siebie i gromadzenia dookoła trudnych ludzi. W jakiś sposób jej łagodny oraz pełen empatii charakter z łatwością współgrał nawet z największymi gburami czy agresorami. Maxa jednak nigdy nie obwiniała — odkąd opowiedział jej o sobie i swoim, cóż tu dużo mówi — parszywym życiu, potrafiła sobie wytłumaczyć i uzasadnić każde zachowanie, które przejawiał. Nie zauważyła nawet, w którym momencie zaczęła się o niego martwić i opiekować się nim tak, jakby był jej prawdziwym bratem. Wiedziała, że się kochają — była to jednak zawsze płaszczyzna pozbawiona romantycznych uniesień, fizycznych pragnień. W przeciwieństwie do gryfona zawsze miała rodzinę po swojej stronie i to aż w nadmiarze. Przez utratę wcześniejszej ciąży i problemem z zajęciem w następne, traktowali Ali niczym jajko, które roztrzaska się przy najmniejszych nawet trudnościach. Odkąd zaczęła studia, było trochę łatwiej, jednak nadopiekuńczość wziąć była odczuwalna, gdy tylko wracała do domu. Na szczęście dziadkowie byli bardziej wyrozumiali. Westchnęła, bacznie obserwując jego twarz, próbując znaleźć wskazówki co do tego, o czym myślał. Ciągle szukał, tkwił w niepewności własnego pochodzenia, wobec daru — tak rzadko otrzymywanego w magicznym świecie, tak paraliżującego i wpędzającego w poczucie winy. Był odważny, bo ona nie byłaby w stanie poradzić sobie z takim ciężarem na plecach. - Ciesze się, że nic się nie zmieniło. Brakowało mi Ciebie. - odparła cicho, przytulając go na chwilkę jeszcze mocniej, dając do zrozumienia, że nie kłamała. Argentówna rzadko kiedy sięgała po takie paskudne zagrania, nauczona przez ojca uczciwości i szacunku do drugiego człowieka. O ile cień pretensji, a właściwie to żalu — drzemał w niej, gdy wchodziła do sali, to teraz nie było go wcale. Wcale nie chciał porzucać ich relacji, po prostu nie mógł się przełamać. Były w życiu takie słowa, które znaczenie miały mówione tylko w twarz. Jego zdaniem na temat własnego zaangażowania w jego życie nie przejmowała się wcale, bo i tak wchodziła w nie z buciorami bez zaproszenia, gdy pozwolił jej pomóc sobie po raz pierwszy, kilka lat temu. Nie potrzebowała przyzwolenia. - Skoro jest kretynem i nie docenia tego, co ma — to mu to zabierz, masz rację. To dobry pomysł, skup się na sobie i własnym szczęściu, zapomnieć o nim i o tamtej rodzinie. I wiesz? Jesteś lepszy niż oni wszyscy razy kilka. Wzruszyła ramionami z pewnością w głosie, unosząc dłoń i mierzwiąc mu włosy. Jej rodzice nie mieliby problemu z pomocą mu, byli dość zamożni, a dzięki pracy ojca i częstych wyjazdach, dostawali od ministerstwa mieszkania w kilku miejscach na świecie. Niewielkie, ale wystarczające do prowadzenia normalnego życia. - Ostrzegłeś, bo jesteś dobrym człowiekiem. Gdybyś tego nie zrobił, miałbyś wyrzuty sumienia. Wizja była bardzo intensywna? Tym się zawsze martwiła — że pewnego dnia pojawi się obraz tak silny i paraliżujący, że nie będzie mógł się po nim pozbierać, wpłynie na całego jego życie. I chociaż wcześniej nie wierzyła w przeznaczenie czy inne pierdoły związane z karmą oraz tym, że każdy miał własny scenariusz — odkąd pojawił się w jej własnym Brewer, wszystko się zmieniło. Nigdy nie zwątpiła w jego słowa, zawsze były wyrocznią. Obserwowała z zaciekawieniem te emocje, które malowały się na jego twarzy niczym za pociągnięciem pędzla, zmieniając się szybko i dynamicznie z każdą kolejną barwą, każdą kolejną iskrą w tęczówkach. Nie zamierzała mu teraz robić wykładów o tym, że życie miało jedną i tę samą wartość, niezależnie od tego, czyje było. Tylko by się pokłócili, jej słowa nie dotarłyby do niego w sposób, w który powinny. Nienawiść, żal, pretensja były tak silne, że w oczach Maxa ten paskudny człowiek był tylko małym, nic nieznaczącym robaczkiem. W oczach Alise też, ale ona nawet takie robaczki szanowała, miały swoją rolę do odegrania. Dała się przyciągnąć, samej odwzajemniając uścisk, którego widocznie potrzebował. Westchnęła ciężko, przymykając oczy i opierając głowę o jego ramię. Słuchała w milczeniu, bezceremonialnie łapiąc go za rękę i ściskając ją palcami. - No tak, każdy ma swoje metody. - zgodziła się niezbyt chętnie, chociaż na dobrą sprawę przyzwyczaiła się już do jego czy Boyda odzywek, od których więdły uszy. To była część ich, a ona wcale nie zamierzała ich zmieniać czy nagabywać, zdążyła się już przyzwyczaić. Czuła, jak drżał i był spięty od samego myślenia i drobnych wzmianek na temat tego, co się stało. Nie mogła powstrzymać jednak uniesienia brwi, gdy wspomniał o wymaganiach, które zostawiła mu Rose. Posłała mu zaskoczone spojrzenie, zawieszając spojrzenie błękitnych tęczówek na jego oczach. - To nie są wcale złe warunki. Nic, z czym sobie nie poradzisz, a już na pewno z moją pomocą. Będę Cię pilnowała w nauce, poszukamy Ci pracy i z mieszkaniem też sobie poradzimy. Nie jesteś w tym sam. Musisz to wszystko zrobić do ukończenia podstawowej nauki w Hogwarcie? Musiała znać szczegóły, jeśli mieli obmyślić jakiś plan działania. Nie chodziło tylko o spadek, ale o wartość sentymentalną, a także jego spokój ducha. Wolną dłonią zgarnęła na bok jasne włosy, drugą wciąż mając splecioną z dłonią Maxa. - No i musimy skupić się na szukaniu Twojej rodziny.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pewnie właśnie dlatego, że była taka delikatna i dobra, inni ludzie do niej tak lgnęli i chcieli się przekonać, czy im nie pomoże. Przynajmniej takie wrażenie miał Max po tych wszystkich pieprzonych latach, jakie już przetrwał. Inna sprawa, że gdyby nie ona, na pewno znajdowałby się co najmniej w głębokiej dupie, a tak przynajmniej wyszedł jakoś na ludzi i sobie radził. Bez Alise i bez Rose pewnie już dawno stoczyłby się na samo dno, a nie umiejąc w ogóle panować nad swoimi zdolnościami, skończyłby całkowicie tragicznie. Nie chciał jednak za bardzo do tego wracać, nie chciał jakoś mocno się nad tym zastanawiać, bo to zawsze w gówniany sposób wracało do tego samego punktu wyjścia. Nie chciał za mocno pochylać się nad tym wszystkim, czego doświadczył ze strony ojca i przyrodniego rodzeństwa, nie chciał w ogóle skupiać się nad wieloma sprawami, więc po prostu płynął, a przynajmniej starał się płynąć, bo ostatnio miał wrażenie, że gnije w jakimś pierdolonym bagnie, a nie porusza się w ustalony sposób, we właściwym kierunku. - Mnie ciebie też - przyznał nieco niepewnie, bo jednak trudno było mu mówić takie rzeczy, ostatecznie był jednak dość zamknięty w sobie, a te wszystkie sarkania, parskania i zachowywanie się, jakby był jakimś jebanym ważniakiem, było tylko czymś, co mu pomagało. Z drugiej strony, nie umiał postępować już inaczej, więc w pewnym sensie - to właśnie stało się nim i tak funkcjonował, co wcale mu nie przeszkadzało, a jeśli wadziło innym, to mogli się jebać na ryj, przynajmniej takie było jego zdanie w tym temacie. Dobrze, że Alise mimo wszystko nie chciała poruszać z nim teraz tematu tego, że każdy człowiek jest ważny, że powinien o tym pamiętać i wszystkie te inne bzdury, które powodowały, że się w nim aż gotowało. Tak, gdzieś tam, kurwa, podświadomie wiedział, że tak jest, ale kiedy całe życie mierzył się z kimś, kto go nie akceptował, szkalował, niszczył i nie kochał, nie mógł patrzeć na to inaczej. Niektórzy mówili, że rodziców szanuje się zawsze i mimo wszystko, ale dla Maxa to nie była prawda, tylko jebane pierdolenie. Może miałby szacunek do matki, ale tej nie znał, a z macochą nie utrzymywał kontaktu z tej prostej przyczyny, że mógłby ją tylko tym teraz skrzywdzić. Jakaś sowa w domu? Ale byłaby wykurwista awantura. A pieniędzy na telefon nie posiadał, więc tkwił w jednym wielkim gównie, mając nadzieję, że kiedy osiągnie pełnoletniość według mugolskich praw i zmieni, co się da, wszystko jakoś lepiej się ułoży. - Jak każda, dziecino. To jest w nich najgorsze, nie wiem, dlaczego to tak wygląda i chyba nie chcę tak naprawdę wiedzieć, ale... - skrzywił się i jedynie potrząsnął głową, na długą chwilę zapadając się w tym wszystkim, co się wtedy działo, chociaż, co raczej oczywiste, nie bardzo chciał tak naprawdę do tego wracać. Ale obrazy były zawzięte, tak samo jak te związane ze śmiercią Rose, która nie powinna mieć, kurwa, miejsca! Przełknął ślinę czując jednocześnie, że drży od tego wszystkiego, a w uszach mu wręcz huczy, postanowił jednak spróbować skupić się na tym, co ma mu do powiedzenia Alise, o co go pyta, czego oczekuje. - Kiedy wrócę tutaj jako student, mam mieć już umówioną pracę, miejsce do mieszkania i dobre oceny. Szczerze? Nie wiem, kto to będzie sprawdzał, ale pewnie Rose o to zadbała, jak o wszystko, mam mieć gotowe podstawy do dalszego życia - powiedział, wzdychając jednocześnie cicho i nie do końca wiedzą, jak ma to chujstwo całe ogarnąć, bo nie był w tym po prostu dobry i wiecznie się gdzieś, kurwa, gubił.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Miała na tyle wielkie serce i tyle odwagi wymieszanej z dziecięcą wręcz naiwnością, że chciała pomóc każdemu — chociaż nie było to możliwe. Wiedziała, że ludzie silni, jak Max czy Boyd mieli w życiu dużo łatwiej niż ona, jednak widocznie Argent nie potrafiła uczyć się na błędach, ciągle lądując na tyłku z nowymi siniakami. Nie zastanawiała się nigdy nad przeszłością i przyszłością innych, nawet nad swoją robiła to niezwykle okazjonalnie i dotyczyło to chyba tylko płaszczyzny zawodowej, gdzie była pewna, że musi zając się smokami — że to jej po prostu było pisane. Nie było sensu gdybać nad tym, co mogło się wydarzyć, gdybyśmy podążyli inną drogą, bo przecież przez jedną już szliśmy. I powinniśmy to robić z podniesioną głową, niezależnie, jak trudna by nie była. Max nie był sam. Nie musiał się bać upadku, bo nawet gdyby stuk kolano, to Ali zaraz by mu pomogła, byłaby przy nim. Ich więź była silna i szczególna, miała solidne fundamenty z wielu godzin rozmów, wielu głupich działać. Ileż to ona głupot zrobiła, żeby mu pomóc? Powinien skupić się na Brewerze, który był tu teraz, a na nie tym Brewerze, który miał narodzić się jutro. Uśmiechnęła się na brzmienie jego głosu nico rozczulona, nigdy nie był szczery ze swoimi umiejętnościami. - Nie martw się. Nie jest tak źle, damy radę. - wzruszyła ramionami znów z tą swoją optymistyczną pewnością siebie, spoglądając na niego z dołu. Każdy musiał dotknąć poniekąd dna, aby się odbić i móc dostrzec, a właściwie docenić życie. Znała te jego zbroję aż za dobrze, często ją tym irytował — grał pewnego siebie chłopaka, który niczym się nie przejmował, co w gruncie rzeczy było jego metodą na przetrwanie. Stała się w pewnym momencie jego skórą, nieodłącznym elementem i chcąc czy nie, Ali musiała to zaakceptować. Lubiła go takim, jakim był — chociaż zdarzały się chwilę, że pewnie chętnie rzuciłaby go smokowi na drugie śniadanie. Jej metoda to było skupianie się na innych, a nie na sobie. Wciąż miała wyrzuty sumienia, że go zostawiła i nie wysłała listu za listem, że był w tym sam. Mocniej zacisnęła jego dłonie, przymykając na chwilę oczy. Teraz będzie chciała stanąć na głowie, aby mu to wynagrodzić. Nie znała mugolskiego prawa i świata, jednak na czarodziejską rzeczywistość w głowie zaczęły rodzić się jakieś pomysły. - Dar i przekleństwo, co? Gdybym mogła, zabrałabym to od Ciebie. Szkoda, że nie ma zaklęcia, które mogłoby mnie do Ciebie teleportować za każdym razem, gdy takową masz. Byłoby Ci lżej. - szanowała jego słowa, wierzyła w obrazy jawiące się przed oczyma coraz to ostrzejszymi kształtami. Zawsze się bała, ale nie mogła zrobić z tym nic. Nie miała nawet pojęcia, u kogo szukać rad czy informacji. Istniała jakaś metoda ćwiczeń, pracy nad jasnowidzeniem? Nigdy nie wnikała w szczegóły jego wizji, jednak Max wiedział, że zawsze mógł jej powiedzieć — nawet gdy dotyczyło to jej samej, chociaż Ali nigdy z tym by nic nie zrobiła, skoro przeznaczenie chciało ją zaprowadzić tą drogą. Drżał, objęła go mocniej, głaszcząc po głowie. Jak ją niemiłosiernie irytowała niemoc! - Mhm, rozumiem. Więc mamy tak naprawdę.. Hmm, pięć miesięcy, żebyśmy znaleźli mieszkanie. A co z pracą? Myślałeś nad czymś? Zawsze możesz zaczepić się gdzieś w Hogsmade, miałbyś blisko do szkoły. - zaczęła po chwili zamyślenia, podczas której to z jej ust uciekło ciche mruknięcie. Nie widziała sensu w załamywaniu się, trzeba była działać. Rose była cudownym człowiekiem, ale przede wszystkim była kobietą czynu i słowa, więc skoro jej na to zależało — była pewna, że nawet przewidziała ewentualność własnej śmierci, dbając o to, by Max spełnił jej życzenia. Kochała go szczerze, był jej synem — więzy krwi nie miały tu żadnego znaczenia. Blondynka przesunęła dłonią po swojej szyi, drapiąc się i przesuwając palce na kark, zawiesiła spojrzenie gdzieś w przestrzeni, wciąż do niego przytulona. - Skupmy się więc na podstawach do dalszego życia od czerwca, bo przecież nie możesz zostać całe wakacje w zamku — chociaż równie dobrze, możesz zamieszkać u mnie na trochę. Moi rodzicie, nie będą mieli nic przeciw jestem pewna. Zaproponowała wprost, zaczynając od planu awaryjnego w razie braku powodzenia wszystkich innych, żeby nie musiał się martwić. To zawsze mogło być odciążenie głowy.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To, czy był silny, to była już kwestia dyskusyjna. Na pewno nie lubił się poddawać, ale zdaje się, że wolał jednak żyć na zasadzie, że jakoś to będzie. Dryfował w ten sposób przez większość swojego życia, odbijając się, uciekając, śpiąc gdzieś nad brzegiem morza albo po prostu całą noc chlejąc. Co prawda to ostatnie zdarzało mu się właściwie dopiero w ostatnie wakacje, jakoś wcześniej aż tak go nie nosiło, ale nie umiał znaleźć innego sposobu na to, by wyładować z siebie tę jebaną furię, jaką wywoływał w nim ten pierdolony kutas. Gdyby chociaż zechciał powiedzieć mu cokolwiek o jego matce, o jej rodzinie, o tym wszystkim, czego przez niego Max nie mógł doświadczyć! Ale oczywiście, że nie, bo to było chore, nienormalne i całkowicie pojebane. Zawsze w takich chwilach chłopak poważnie się zastanawiał, na chuj żenił się zatem z jego matką, ale nigdy nie otrzymał odpowiedzi na to ostro zadawane pytanie. Gdyby ktoś mu powiedział, że z miłości, chyba oplułby go ze śmiechu, bo w to nie był w stanie wierzyć, chociażby przez krótką chwilę. To mu nie pasowało i nie znajdował podstaw do czegoś takiego. Potrząsnął jednak lekko głową, starając się na tym teraz nie skupiać i w pełni skoncentrować się na Alise, która wyciskała z siebie siódme poty, byle tylko jakoś mu pomóc i naprawdę postawić go na nogi, chociaż nie oczekiwał tego od niej i nawet nie chciał, żeby nadmiernie cierpiała z jego powodu. To było po prostu coś, czego nie chciał przyjąć, bo nie chciał sprawiać jej bólu, czy narzucać na nią większej liczby problemów. - Ciii, dziecino - mruknął, kiedy znowu się odezwała. - Rose... uważała, że w gruncie rzeczy pewnego dnia powinienem zacząć nad tym panować. Myślę... Że nie narzucałaby na mnie tych wszystkich pieprzonych wymagań, gdyby nie wierzyła, że jestem blisko sukcesu - powiedział jeszcze cicho i spojrzał na swoją przybraną siostrę dość wymownie. Jakby chciał jej przekazać, że sobie poradzi, że już prawie osiągnął to, o co bardzo mocno walczył, od kiedy tylko dostał tę możliwość, niezależnie od tego, jak bardzo się buntował, szarpał i krzyczał. Bo jego relacja z Rose wcale nie była, nomen omen, usłana jakimiś pierdolonymi różami. Przypominała raczej szarpaninę ze starszą, dojrzałą nauczycielką, która doskonale wiedziała, co jest dobre dla takiego gówniarza, jak on i czego nie powinna w ogóle brać pod uwagę, kiedy znowu będzie coś krzyczał i starał się jej udowodnić, że do chuja, to właśnie on ma rację, a nie ona. - Będziesz się śmiała. I obiecaj, że na razie tego nikomu nie wypaplasz - powiedział cicho, niby groźnie, ale wiedział doskonale, że Alise nigdy nie wydałaby jakiś jego sekretów. Inna sprawa, że z nikim jeszcze nie rozmawiał na temat tego, co mu przyszło do głowy i nawet nie wiedział, czy to jest mądre, czy raczej wręcz przeciwnie, tragicznie głupie. Odnosił wrażenie, że pomysł ma jakiś kurewski potencjał, ale to znowu nie było coś, na co dało się rzucić tak po prostu i zakładać, że wszystko się uda, czy chuj wie co. - Pomyślałem... że dzięki temu pieprzonemu darowi i wróżbom... mógłbym też być, no, niezłym uzdrowicielem - mruknął w końcu, krzywiąc się nieco, bo domyślał się, że jednak brzmi to mocno chujowo. Kiedy powiedział to w końcu na głos, doszedł do wniosku, że to w gruncie rzeczy jakaś pieprzona błazenada, nic zatem dziwnego, że potarł kark, jakby w ten sposób chciał ukryć swoje zażenowanie własnymi pomysłami, własną postawą i tym całym pierdoleniem, które tego dotyczyło. - O, dziecino, nie wiem... czy by to wszystko znieśli - mruknął, mimo wszystko nieco, cóż, zawstydzony?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie doceniał swojej siły, a przynajmniej tak twierdziłaby Ala, gdyby ją o to zapytać Znali się z Maxem tak długo i na tyle dobrze, że była gotowa ręczyć za pewne zachowania gryfona, które o niej właśnie świadczyły. Odpuszczał za często — nie starał się tak, jak powinien, bo przecież gdyby chciał, to był na tyle inteligentny, że osiągnąłby wszystko. Brewer może był narwańcem, ale z pewnością nie był głupi. Stać go było na więcej niż to, co sobie zapewniał. I miał szczęście, że o połowie nie wiedziała, bo zwyczajnie by mu dziką awanturę zrobiła, że zamiast nad brzegiem morza, powinien przecież siedzieć u niej. Jej rodzice mieli dużą posiadłość, nie zrobiłoby im różnicy, gdy ktoś zajął jeden z dodatkowych pokoi no i zawsze chcieli syna, więc o, wszystko by się jakoś ułożyło. Widząc złość na jego twarzy, przesunęła palcami po wierzchu jego dłoni. Nie było sensu się już na to denerwować, praktycznie miał to za sobą i teraz to na pewno go nie zostawi. A on był idiotą, myśląc w ten sposób — że sprawiałby jej problem i widocznie wcale jej nie znał, skoro takie pierdoły zaprzątały mu głowę. Syndrom małego bohatera musiał zostać okazjonalnie zaspokajany, a całego świata przecież zbawić nie mogła. -Nie rób na mnie "cśśś", głupku! - oburzyła się, unosząc brew na chwilę i zaciskając usta, aby skrzyżować ręce na piersiach po tym, jak pogroziła mu jeszcze ostentacyjnie palcem. Tak mógł sobie robić do znajomych, żeby ich spławić, a nie do niej. - Rose była mądra i wiedziała, co dla Ciebie najlepsze i co możesz osiągnąć, bo jesteś jej synem Max. Więc powinieneś się postarać. Trudno było się nie zgodzić z jego słowami i Ali jakoś ulżyło, że w ten sposób myślał. Widząc spojrzenie, westchnęła rozmiękczona, obejmując rękoma jego szyję i wspinając się nieco wyżej, aby dać mu całusa w czoło. Rozumiała, ale on też powinien wiedzieć, że zawsze mu pomoże i nigdy nie będzie sam. Znając ją, to gdyby Rose wymagała w testamencie do spadku małżeństwa, wzięłaby z nim pewnie ślub. A relacje z rodzicami takie już były czasem dziwne i szalone, każdy miał swoją rację i inne spojrzenie na dany problem — obydwie strony chciały jednak, jak najlepiej. Cofnęła usta, posyłając mu niewinny uśmiech — z takim troszkę diabelskim błyskiem, który to sugerował, że wcale się jej nie pozbędzie tak łatwo. - Nie będę się śmiała. Ty się nie śmiejesz, gdy mówię o wyjeździe do Rumunii i o tym, że albo smok mnie zje, albo oberwę z płomienia. - powiedziała ze spokojem, wzruszając barkami delikatnie, bo przecież jak w ogóle mógł tak pomyśleć? Argent była ostatnią osobą, która komentowałaby w negatywny sposób cudze cele lub marzenia. Ważne było, aby robić w życiu to, co sprawiało przyjemność, bo tkwienie w pracy bez uśmiechu i w takiej, do której chodziło się na siłę, mogło człowieka psychicznie wykończyć. Gryfon już wystarczająco po tyłku od życia dostał, żeby jeszcze się narażać, a ona nawet jakby chciała, nie będzie w stanie ochronić go przede wszystkim. Błękitne oczy przesuwały się po jego twarzy badawczo, aż w końcu natrafiła na jego spojrzenie, przekręcając głowę na bok. Opuściła dłonie z jego szyi, przesuwając je na ramiona, aby zaraz grzecznie ułożyć je na swoich nogach. Wiedziała, że nie musiała się krępować i znosił jej wylewność dość dzielnie, ale zbudowane napięcie jego słowami sprawiło, że zrobiło się jej jakoś głupio. Gdy wspomniał o uzdrawianiu, przez jej buzię przeszło początkowo zdziwienie, aby zaraz przerodzić się w promienny uśmiech. - A lubisz uzdrawianie? Jeśli tak, to doskonały pomysł. Twój dar ma w tym potencjał, nie? Myślę, że powinieneś spróbować! Jestem całkiem niezła z uzdrawiania, mogę pomóc. Była pełna entuzjazmu pomimo tej jego nieszczęśliwej miny i nie miała problemu, aby wyobrazić go siebie przemieszczającego szpitale w białym kitlu. Mógłby uratować tak wiele istnień i na pewno miał większy talent niż ona, bo jej zdolności były głównie wymuszone w nauce przez rodziców, kiedy jeszcze zamroczyli jej w głowie i myślała o karierze w mungu. A Max tam pasował. - Znieśliby, nie martw się. Coś wymyślimy, ale to zawsze pewność, że nie skończyć gdzieś w namiocie pod zamkiem. Sama myślałam o jakimś mieszkaniu, dałoby to więcej swobody i prywatności. Dodała jeszcze, uśmiechając się łagodnie na cień zawstydzenia, który jawił się rumieńcem na jego policzkach. Był czasem uroczy, chociaż na głos to mu tego nie powie.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Gdyby się nad tym zastanowić, to nie doceniał wielu rzeczy. Nie doceniał własnego daru, możliwości, jakie mu dawał, nie doceniał własnej inteligencji i pomysłowości, ale trudno było patrzeć na to inaczej, kiedy przez tyle lat ojciec jebał go jak burą sukę, a macocha nie miała aż tak wielkiej siły przebicia, by to zmienić. Kochała go, tego był pewien, ale będąc mugolką, nie była w stanie zrozumieć połowy jego problemów. Kurwa, cały ich świat nie mógł tego w żaden sposób pojąć, więc jak mógł oczekiwać od niej, by stała przy nim do końca jebanego życia? Nie mógł i nie chciał mówić o niej źle, bo poświęciła mu wiele czasu i miłości, wiele dobra, ale jednak - to nie było pełne zrozumienie, poza tym, jak do chuja pana miała się przedrzeć przez te wszystkie wrzaski jego pierdolonego ojca, a później również siostry? Łatwiej było pokazywać życiu, że ma się je gdzieś i niech po prostu mija, bo nie jest się stworzonym do rzeczy wielkich, ale być może te wszystkie czary-mary złej wiedźmy jakoś powoli z niego znikały, może ktoś postanowił coś w końcu z nim, kurwa, zrobić. - Mogę jeszcze na ciebie prychać - powiedział na to, ale uśmiechnął się do dziewczyny, ciepło i przyjaźnie, potem zaś zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się, czy dobrze odczytuje jej słowa. Powinien się postarać? Jakaś jego część doskonale o tym wiedziała, ale były też inne elementy składowe jego ducha, które wcale tego nie chciały, bo było to wykruwiście mocno nie po jego myśli. A jednak wiedział, że Alise miała rację, ostatecznie Rose nie zostawiała dla niego swoich rzeczy, pieniędzy, tego, co miała, dlatego, że uważała jedynie, że jest biednym chłopcem. Musiał się postarać i udowodnić jej, a przede wszystkim sobie, że nie jest takim samym głupim kutasem, jak jego ojciec. A żeby to zrobić, to musiał ogarnąć dupę, a nie tylko jęczeć z niezadowolenia. - Bo ja wiem? W sumie wiesz, nie przepadam za niczym, poza wróżbiarstwem, ale ostatnio trochę czytałem o chorobach i innych syfach i... właściwie jest tam sporo miejsca dla kogoś, kto mógłby, no, coś przewidzieć - mruknął, może nie do końca przekonany, może trochę speszony, ale wydawało mu się, że to nie jest głupie rozwiązanie. Pewnie trudne i wymagające, ale jednocześnie na pewno nie było czymś, o czym mógł tak po prostu zapomnieć. Traktował to jeszcze trochę jak zabawę, jeszcze nie do końca poważnie albo tylko w kategoriach zarobku - bo nie oszukujmy się, do chuja, bez kasy był w głębokiej dupie - ale może jednak to nie był tak głupi pomysł. Uniósł lekko brwi, jakby w pytającym geście, chcąc chyba wiedzieć, co na ten temat myśli Alise. Liczył się z jej zdaniem, a teraz, im bardziej swobodnie rozmawiali, im lepiej czuli się na nowo w swojej obecności, tym wszystko stawało się łatwiejsze. Takie słodkie pierdolenie, do porzygu, czy coś, ale taka była prawda. Czuł się przy niej o wiele lepiej i może nieco przejrzyściej myślał. - I co? Chciałabyś mieszkać z bratem, żeby krzywo patrzył na twoich chłopaków? - rzucił na to i uśmiechnął się do niej nieco zaczepnie. Jej propozycja była jednak dość sensowna, bo wynajęcie mieszkania we dwoje było łatwiejsze, niż szukanie czegoś samodzielnie. Poza tym, mieszkając z kimś, komu na nim zależało, może skończyłby się w końcu czuć tak kurewsko gównianie i zacząłby rozumieć, że ludzie potrafią po prostu się lubić i niekoniecznie muszą na drugą osobę napierdalać, bo akurat tak im się, kurwa, podobało.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
I to było coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Dlaczego miał o sobie i swoich możliwościach tak słabe zdanie, wcale ich nie doceniając? Oczywiście można to tłumaczyć stłamszeniem przez tego potwora, który na miano ojca wcale nie zasługiwał, jednak jeśli on sam nie będzie o siebie walczył, to nikt mu w tym nie pomoże. Takie bitwy skazane były na porażkę. Co innego, gdy główny bohater dawał od siebie. Zacisnęła usta na widok kolejnego cienia, który przemykał przez twarz gryfona. Miała wrażenie, że poza konfrontacją z resztą świata, która być może faktycznie nie była w stanie do końca pojąć jego daru, nie radził sobie również z własnymi uczuciami. Jasnowłosa poczuła kolejny przypływ wyrzutów sumienia, odwracając wzrok. Przecież doskonale wiedziała, jaki był — znała go chyba tak dobrze, jak nikt inny, a pomimo tego dopuściła, aby został sam i tonął pod ciężarem życia, które tak często w niego rzucało kolejnymi tobołkami, a grunt pod nogami dawno zniknął. Jak miał się utrzymać sam? - Prychać to możesz, ale o uciszaniu to mój Drogi nie rozmawialiśmy. - odparła pewnie, znów poruszając nieznacznie barkami, niczym adwokat diabła, chociaż udawane oburzenie szybko rozpłynęło się pod wpływem jego uśmiechu. Nie pozostało jej nic innego poza ofiarowaniem mu pomocy, jak próba nakierowania go odpowiednimi słowami na to, co Ala uznawała za słuszne i właściwie w tej sytuacji. Życie nie zawsze pozwalało, aby wszystko działo się tak, jak tego mogliśmy chcieć. Czasem potrzeba było kompromisów i dostosowania, żeby odzyskać wiatr w żaglach i wyruszyć na nowo. Szanowała Rose i wierzyła, że znała swojego syna tyle, aby wiedzieć, co go zmotywuje. Faktycznie, powinien kończyć z marudzeniem oraz niezadowoleniem i jeśli chciał zmian w swoim życiu, powinien po nie sięgnąć. Już nie chciała na głos mówić, że dorosłość mogła być znacznie gorsza i trudniejsza o tego, gdy było się dzieckiem i nie dostrzegało połowy problemów. Blondynka usiadła wygodniej, wciąż go trzymając blisko siebie i przytulając, bez cienia skrępowania wlepiając wzrok gdzieś w okolice szyi chłopaka, tkwiąc w zamyśleniu. - Mogę Ci pomóc to ogarnąć. Co prawda nie wiąże już przyszłości z mungiem i w kiltach nie będziemy chodzić, ale mój kurs jest aktualny, sporo się uczyłam do niego. - zaproponowała ze spokojem, wciąż wierząc, że to doskonały pomysł, aby spróbować wróżbiarstwo połączyć z leczeniem innych. Miała nadzieję, że zakiełkuje to na dobre w jego głowie i sercu, stając się poniekąd celem, który motywowałby go do działania. Bo jakkolwiek szlachetne bycie uzdrowicielem by nie było, stanowiło za jeden z najciężej zapracowanych pajd chleba. - To dobry pomysł. Wierzę, że Ci się uda. Dodała jeszcze pewnie, widząc jego speszenie i obdarowała go całusem w polik, mierzwiąc pieszczotliwie jego włosy. Ich osobowości kontrastowały ze sobą od zawsze, jednak potrafiła się z nim uzupełnić. On pokazywał jej rzeczy, których nie rozumiała, a ona starała się rozszerzać jego perspektywy opinią kogoś, kto nie bluzgał co drugie słowo i nie miał chęci mordu od krzywego spojrzenia. Dodatkowo śmiało mogła twierdzić, że jej poczucie sprawiedliwości, naiwność oraz wiara w innych, były jednymi z najsilniejszych i najlepiej rozwiniętych w zamku. Błękitne tęczówki raz jeszcze przesunęły po jego twarzy — być może z odrobiną niedowierzania, ale i rozbawienia. Nie sądziła, że potraktuje jej pomysł poważnie. - A dlaczego nie? Byłoby fajnie. Miałabym Cię na oku, pilnując, abyś przypadkiem nie opuścił się w studiach i skupiał na uzdrawianiu, a do tego może wreszcie nauczyłabym się gotować. Oczywiście moi rodzice dostaliby ataku serca, ale czas najwyższy oswajać ich z myślą, że wiecznie z nimi mieszkać nie zamierzam. - brzmiała entuzjastycznie, odwzajemniając jego zaczepkę delikatnym szturchnięciem w ramię. Prawdopodobnie była to najbardziej egoistyczna myśl, która przeszła przez jej głowę od dłuższego czasu, jednak wierzyła, że mogła mu pomóc i coś dla niego zrobić. Że jej potrzebował, aby wykaraskać się z kłopotów i nieco dojrzeć, nauczyć szacunku do pewnych wartości w życiu. Mieliby więcej komfortu i prywatności niż w zamkowych dormitoriach, bliżej do pracy. - Zależy też jak krzywo, bo jakby zaczęli mnie rzucać pod wpływem Twojego spojrzenia godnego bazyliszka to... No sama nie wiem.. Dodała z udawaną powagą, przesuwając palcem po swoim policzku w akcie zamyśle
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Była sobie kiedyś taka pieprzona piosenka, w której ktoś pytał o to, jak zerwać klątwy moc. I właściwie to była całkiem dobra zagadka, kiedy zestawiało się ją z tym, co czuł w tej chwili Max, co w ogóle czuł, gdy myślał o samym sobie i swoich możliwościach. Co zabawne, jakby na przekór temu wszystkiemu, na zajęciach wcale nie szło mu tak źle, a jego niesamowicie olewający stosunek do nauki, nie przekładał się wcale na efekty, jakie uzyskiwał, co było, kurwa, niesamowite. Zupełnie, jakby życie chciało mu powiedzieć, że nie ma tak pierdolić, tylko zabrać się za siebie, ale widać on nosił jebane klapki na oczach i potrzebował więcej czasu, żeby coś dotarło do jego całkowicie zakutego łba, który czasami był pusty niż nicość. Kiedy zaś jego przybrana siostra znowu się odezwała, prychnął na nią z fasonem, żeby pokazać, że naprawdę to potrafi, aczkolwiek spokojnie można było to już uznać tylko i wyłącznie za przekomarzankę, która sprawiała mu nieco przyjemności. Nie miał pojęcia, jak ostatecznie Alise zareaguje na jego głupie pomysły i nawet kiedy brała to wszystko na poważnie, miał wrażenie, że coś tutaj jest pojebane i nie bardzo jest szansa na jakiekolwiek powodzenie tych wszystkich pojebanych akcji, aczkolwiek może się mylił. Nie wpadł jednak na pewno na to, że dziewczyna tak z miejsca może po prostu założyć, że mu pomoże i w ogóle wszystko jest już właściwe ustalone, co spowodowało, że Max aż zamrugał. Tak po prostu? Wiedział oczywiście, że Alise jest niesamowicie dobrą i otwartą osobą, ale nigdy nie wpadłby na to, że uzna jego pomysł za na tyle dobry i odpowiedni, by cokolwiek z tego było, a na dokładkę z miejsca postanowi go chyba wziąć w obroty, żeby porządnie naszykował się później do egzaminów, jakie niewątpliwie go czekały, jeśli faktycznie chciał rozpocząć swoją świetlaną przyszłość w Mungu. O ile chciał, bo, do chuja, to był całkowicie luźny pomysł i nie do końca był pewien, czy to ma ręce i nogi, bo mózgu na pewno nie posiadało, co do tego nie miał raczej najmniejszych wątpliwości. - Wstrzymaj konie, siostro! Jesteś już całkowicie pewna, że to nie dla ciebie...? Poza tym wiesz, że ze mnie oporne ciele i nawet nie wiem, czy to ma jakąkolwiek przyszłość, poza tym, że brzmi wykurwiście - zauważył, jak zawsze zresztą wycofując się rakiem, bo po prostu taki już był i czasami, kiedy mogło coś wyglądać inaczej, on po prostu brał i spierdalał, bo wolał się w jakimś bagnie nie zanurzać, tak na wszelki wypadek. Znowu, pewnie było to wynikiem jego zupełnej wiary we własne możliwości, czy coś podobnego, ale nie było komu mu tego wyjaśniać, więc po prostu wolał spierdalać, niż brać za coś jakąś większą odpowiedzialność, chociaż skąd to się brało, to akurat trudno dokładnie stwierdzić. Chyba jednak był dość oszołomiony, czy coś takiego i nie do końca wiedział, co właściwie powinien powiedzieć na to wszystko, co Alise właśnie opowiadała, co mu tutaj sugerowała i jak dokładnie układała jego przyszłość, żeby zaraz się za nią brać. Na całe szczęście zaczęli jednak rozmowę o wspólnym mieszkaniu, która podobała mu się już o wiele bardziej, nic zatem dziwnego, że postanowił się na niej mimo wszystko skupić. - Może przestałbym w końcu jeść sam chleb - stwierdził na to i poruszył lekko brwiami, na znak, że trochę sobie żartuje, ale jednocześnie, że w gruncie rzeczy to mogłaby być całkiem niezła przygoda, po czym parsknął z ubawienia. Cóż, jeśli liczyła na to, że w żaden sposób nie będzie oceniał jej chłopaków, to na pewno się myliła, mimo wszystko była dla niego siostrą, bardzo ważną na dokładkę i nie mógł pozwolić, żeby coś jej się stało. - Wymyśliłbym specjalną grę, tylko ten, kto by mnie ograł, mógłby się z tobą umówić - stwierdził więc zaczepnie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Bawiło ją to, jak ze sobą kontrastowali. Ona reprezentowała sobą rzeczy, w których Max był beznadziejny, a on z kolei miał w sobie siłę, upartość i stanowczość, której brakowało Alise. Niczym yin i yang, potrafili znaleźć wspólny język, dogadać się czy wspierać wzajemnie. Zawsze wierzyła, że relacja z Brewerem będzie jedną z tych najsilniejszych w jej życiu, która będzie w stanie przetrwać każdą próbę czasu i nawet jako emeryci będą siedzieć na ławce i dyskutować nad błahymi oraz poważnymi sprawami, popijając herbatę i opychając się ciasteczkami z miękkiego ciasta, bo od twardych mogliby stracić zęby. Maximilian nie było człowiekiem prostym w obyciu, czasem przesiadywanie z nim wymagało olbrzymich pokładów stanowczości, a jednak wiedziała, że niezależnie od pory dnia czy nocy, sytuacji lub okoliczności, zawsze by jej pomógł i nigdy nie zostawił. Działało to w dwie strony, nawet jeśli jeszcze pięć minut temu miała wyrzuty, jak stąd do Buenos Aires i obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby mu wynagrodzić fakt, że został sam. Inteligentny leniwiec prychnął, a Ali uniosła brew, trącając go zaczepnie łokciem. - Gdy tak robisz, to wyglądasz jak niezadowolony Muffin. - skomentowała ze wzruszeniem ramion, posyłając mu zaraz uroczy uśmiech, żeby się czasem nie gniewał. Nie była nawet pewna, czy jej kocura pamiętał. A potem opowiedział jej o swoich planach i pomyśle na przyszłość, który szczerze — bardzo się jej spodobał. Ona już była takim stworzeniem, co starało się od razu zabrać do działania i oszczędzić czasu w drodze do sukcesu, który w jej mniemaniu niewątpliwie gryfona czekał. Widząc jego zdziwienie, przekręciła głowę na bok, lustrując jego twarz spojrzeniem błękitnych tęczówek. - No chyba nawet przez sekundę nie wątpiłeś, że zostawię Cię z tym samego i Ci nie pomogę, co? Zapytała z odrobiną niedowierzania, mrużąc groźnie oczy. Ludzie zapominali, że ona funkcjonowała w sposób prosty i przewidywalny, wierząc w nich aż ślepo i naiwnie. Wiedziała, że należeli do gatunku, który lubił sobie absolutnie wszystko komplikować i gdybać, co w ogóle nie było potrzebne. Gdy się czegoś chciało, wystarczyło po prostu po to sięgnąć i nie puszczać. Przecież nikt nie spełni za nas naszych marzeń! - Tak. Chcę wyjechać do Rumunii, być smokologiem. - odparła bez cienia zawahania się w głosie na jego pytanie, patrząc chłopakowi w oczy. Była uparta i gdy sobie coś wymyśliła, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Znając nawet tajemnice Rileya — nie wyrzuciła tego pomysłu z głowy nawet na chwilę, ku niezadowoleniu rodziców. Bo kto, mając jedynaczkę, chciałby ryzykować, że zeżre ją smok? - Przyszłość jest taka, jaka chcesz, żeby była Max. Przecież wszystko jest w Twoich rękach i tylko Ty decydujesz, więc jeśli będziesz chciał, to dostaniesz biały fartuch. Dodała jeszcze, chcąc rozwiać resztę wątpliwości, które miał. Nie powinien uciekać i krukonka na pewno dopilnuje, aby tchórzostwo nie było powodem jego ewentualnej rezygnacji z planów. Nie warto z tak błahego powodu się poddawać! Skoro sam o tym pomyślał i zostało to w jego głowie na tyle długo, że się z nią podzielił — gra była warta świeczki. Alise wiedziała, że jej słowa sprawią, że będzie czuł się osaczony, a jego strefa komfortu zostanie naruszona, jednak naprawdę nie mogła znieść jego braku wiary w siebie. Był takim głupkiem czasem, że brakowało jej siły oraz słów. Wizja wspólnego mieszkania nie tylko byłaby dla nich ułatwieniem finansowym, ale zwyczajnie mogłaby mieć na niego oko, żeby nie chował głowy w piasek i stał się słownym, odpowiedzialnym mężczyzną — chociaż droga ku temu była długa i wyboista. Zacisnęła mocniej jego dłoń, posyłając mu rozbawiony i łagodny uśmiech, błyszczącymi oczyma sunąć po jego buzi. Jak ona za nim tęskniła! - Na Merlina, Max! Jesz sam chleb? - zapytała z oburzeniem, kładąc dłonie na jego ramionach i lustrując go wzrokiem, czy aby przypadkiem nie schudł, zbladła nieco. Nie była mistrzem kuchni, ale podstawowe potrawy miała opanowana i z pewnością ich menu miałoby wariacje owsiankowe, naleśniki czy jajka we wszystkich formach. Oczywiście gotowa była nauczyć się lepiej, więcej gotować, byle nie umarli z głodu. Chociaż z drugiej strony, powinni może mieć skrzata? Kompletnie zauważyła, że żartował, martwiąc się w zapasie. - Czyli żaden, bo nie byłoby szansy z Tobą wygrać? Naprawdę wierzysz, że mam zły gust, co? A poza tym, musiałby z nami mieszkać Muffin i planuję adopcję drugiego kota. Musielibyśmy też jeden posiłek w ciągu dnia jeść razem. Jesteś na to gotowy? Spojrzała mu w oczy z powagą, nie mogąc jednocześnie powstrzymać uśmiechu. Z łatwością wyobrażała sobie przytulne mieszkanko i grę w durnia przy kremowym piwie i ciastkach. Pogrążyli się w dalszej rozmowie, układając regulamin pomieszczeń i zarządzając soboty z jedzeniem śmieciowym, dopiero wieczorem — na ostatnią chwilę, wracając do swoich dormitoriów.
/zt x2
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Oj tak, lepszego miejsca nie znajdę - pomyślał Darren, wchodząc do pomieszczenia wypełnionego ezoteryczną mgiełką, zapachem kadzideł i materiałami mającymi wspomóc otwarcie -entego oka i przewidywanie przyszłości. Shaw usiadł w kąciku na jednej z puf, po czym rozejrzał się jeszcze raz, upewniając się że nikt z obecnych nie przewierca go wzrokiem - co było akurat mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę że jeśli w środku znajdowaliby się jacyś uczniowie, to pochłonięci powinni być wpatrywaniem się w karty tarota, szklane kule czy medytacją - co samo w sobie niosło niezwracanie uwagi na czynniki zewnętrzne. Krukon ostrożnie otworzył swoją torbę, po czym wyciągnął stamtąd ostatni prezent przysłany mu przez dziadka, a mianowicie książkę zatytułowaną Dolina trwogi, opowiadająca o przygodach mugolskiego detektywa. Oczywiście, Shaw nie omieszkał zadbać wcześniej o odpowiedni kamuflaż i za pomocą drobnego zaklęcia zmienić wygląd okładki - teraz przedstawiała ona kilka orbit różnych planet, doniosły tytuł "O obrotach sfer niebieskich" i pieczęć wskazującą na to, że jakimś mugolom to dzieło niezbyt się spodobało. Co prawda mógł skorzystać z biblioteki czy pokoju wspólnego - tutaj jednak miał nie tylko ciszę i spokój, ale dodatkowo tutejsze pufy były szalenie wygodne, a unoszący się dookoła ciężki zapach kadzidełek, nawet jeśli nie sprawiał że Darren stawał się jednością ze wszechświatem, wprawiał go w dobry nastrój.