O Niebiańskiej Polanie krążą liczne legendy. Mawia się, że jeśli w ciemnym lesie natrafi się na niespodziewanie kwitnące żonkile, powinno się czym prędzej zawrócić. Są niczym piękne ostrzeżenie, przed tym, co może nastąpić. Ilu jednakże nie skusił urzekający widok tej polany w samym środku ciemnego lasu? Można by rzec, iż idealnie odwzorowuje to tutejsze mieszkanki. Pierwszy raz w 2007 roku znaleziono w pobliżu porzuconego, nagiego mężczyznę z utraconą świadomością, mamroczącego niewyraźnie coś o niebiańskich istotach. Incydenty te zaczęły się powtarzać, choć niekiedy ofiary wracały w gorszym, bądź lepszym stanie. Jak z czasem odkryto, za wszystkim stała grupa wil. Te dzikie istoty, za dnia spędzają czas w postaci łabędzi, koni, sokołów, węży albo wilków, jednakże to nocami są najbardziej niebezpieczne, gdy widząc zbłąkanych mężczyzn, zamieniają się w niewyobrażalnie piękne kobiety. Półnagie, ze srebrzystymi, długimi włosami, tańczą w kręgu, którego sam widok, jest na tyle hipnotyzujący, że nikt podatny na urok kobiet, nie jest w stanie oprzeć się wstąpieniu między nie. Wile w ten sposób wykorzystują zagubionych podróżników, nie tylko uwodząc ich i oddając się nieprzyzwoitym praktykom, ale i ich okradając.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Być może do twoich uszu dotarło ostrzeżenie, by nie zbliżać się do Niebiańskiej Polany, gdzie kwitną żonkile, a może po prostu miałeś przeczucie, by zawrócić? Bezpiecznie postanowiłeś ominąć ten teren lasu. Było to nie tylko doskonałe wyjście ze względu na twoje zdrowie ale i twój stan sakiewki z galeonami. Nie dość, że udało Ci się uniknąć bycia okradzionym przez te piękne istoty, ale i na jednym z pobliskich drzew zauważyłeś pięć iskrzących w srebrzystym odcieniu, włosów. Pośpiesznie je schowałeś, a w późniejszym czasie spróbowałeś sprzedać różdżkarzowi. Opłacało się, bowiem zarobiłeś na tym 70 galenów!
2, 4, 6 - Piękne żonkile i tajemnicza aura tego miejsca, automatycznie Cię skusiły. To na pewno nie była najlepsza decyzja w twoim życiu. Zza drzew wyłoniły się niewiarygodnie piękne wile, uważnie Cię obserwując. Rzuć raz jeszcze kostką.
Kostki dla zainteresowanych płcią żeńską:
Nieprzytomny uśmiech pojawia się na twojej twarzy, gdy delikatnym krokiem zbliżają się w twoim kierunku. Otępiały spoglądasz, jak kobiety zaczynają powoli tańczyć dookoła Ciebie. Księżycowe światło pada na ich ciała, które okrywają jedynie jedwabne halki, a przy każdym gwałtowniejszym ruchu ukazują Ci więcej. Masz wrażenie, że się zakochałeś, że to raj. Nie zamierzasz się przed tym bronić, a one nie mają skrupułów.
1 - Spędzasz całą dobę z wilami, a odnajduje Cię dopiero przechadzająca się grupa. Jesteś oszołomiony i wyczerpany. To była bardzo intensywna doba, po której możesz się spodziewać posiadania wilowego potomka. Rzuć raz jeszcze kostką, aby dowiedzieć się, czy zapłodniłeś wilę (parzysta - zostaniesz ojcem; nieparzysta - udało Ci się umknąć ojcostwa). Jeśli wynik jest pozytywny, za trzy realne miesiące musisz rozegrać, iż pod drzwiami twego domu czeka na Ciebie niezwykła przesyłka, przepiękny noworodek. Brawo, zostałeś ojcem - konsekwencje tą i powyższe rzuty możesz zignorować wyłącznie jeśli jesteś kobietą. 2 - W pełni zatraciłeś się w kręgu tańczących chwil. Nie wiesz tak naprawdę jak wiele czasu wśród nich spędziłeś. Dopiero inne stworzenia spłoszyły kobiety, zostawiając Cię samego na polanie. Jesteś totalnie odwodniony i osłabiony, nie masz na sobie żadnych ubrań, ani niczego, z czym tu przyszedłeś. W najbliższym wątku, jaki zaczniesz po tym, musisz podkreślić, że dopiero stopniowo wracasz do zdrowia i ogólnie jesteś bardzo osłabiony. Ponadto, musisz zakupić nową różdżkę. 3 - Wile zaczęły Cię dotykać, próbując powoli zdjąć z Ciebie ubrania. Nie protestowałeś, wręcz nie mogłeś się doczekać, aż to nastąpi. Nawet nie zwróciłeś uwagi, jak jedna z dłoni wsunęła się do twojej kieszeni wyciągając z niej zawartość. Już liczyłeś na rozwinięcie sytuacji z pięknymi wilami, kiedy nagle rozległ się dziwny krzyk, jakiegoś tajemniczego stworzenia. Wile zareagowały bardzo gwałtownie, a ich błękitne oczy, złowrogo pociemniały. Nagle uciekły, zostawiając Cię delikatnie oszołomionego. Ostatecznie, nic Ci się nie stało, poza tym, że straciłeś 50 galeonów. 4 - Te wile na długo pozostaną twoją zmorą. Totalnie Cię otępiły, a ty po prostu nie byłeś w stanie im odmówić - to wszystko działo się poza twoją kontrolą. Miejmy nadzieję, że uzdrowiciel, którego teraz będziesz odwiedzać, to zrozumie. Już nie wspomniawszy o twojej ewentualnej partnerce. Otóż ta wyjątkowa przygoda z wilami skończyła się dla Ciebie bardzo wstydliwą chorobą zwaną Nitinia. Jeśli masz minimum 15 punktów z uzdrawiania w kuferku - możesz uleczyć się sam. W przeciwnym razie, musisz odwiedzić szpital świętego munga. Jeśli sam napiszesz tam posta - unikaj wątków erotycznych przez dwa tygodnie, inaczej zarazisz swoją partnerkę. Jeśli leczenie rozegrasz z forumowym uzdrowicielem, okres ten możesz skrócić do jednego tygodnia. 5 - To wszystko prawdopodobnie będzie twoją ulubioną przygodą życia. Wile były piękne. Miałeś ich pięć i każda zdawała się nie móc oderwać od Ciebie swych rąk. Prawdopodobnie próbowały Cię okraść, ale akurat nie miałeś przy sobie dosłownie nic, co mogłyby Ci zabrać - zapewne ze złości za to chciały Cię uwięzić i zamęczyć na śmierć, ale szczęśliwie po dwóch godzinach zabaw coś je spłoszyło. 6 - Widok oszałamiająco pięknych wil, sprawił, że na twojej twarzy wykwitł uśmieszek. Spodziewałeś się, że właśnie poderwiesz choć jedną z nich, jednakże najwyraźniej te istoty nie miał ochoty na tego typu zabawy. Coś musiało je rozzłościć, bo nagle każdej z nich zaczęły ciemnieć się oczy. Wiedziałeś, że to zły znak, więc próbowałeś wycofać się z tego miejsca. Nim zdążyłeś w ogóle opuścić polanę, stało przed tobą małe stado harpii. Już nie tak piękne wile, postanowiły Cię zaatakować. Rzuciły się na Ciebie, zadając Ci swymi pazurami wiele ostrych ran. Czy na pewno nie zaszedłeś im niegdyś za skórę? Harpie odpuszczają dopiero, kiedy krwawisz i jesteś poważnie ranny. Próbując się uratować, rzucasz na siebie serię zaklęć leczniczych. Idzie Ci to naprawdę ciężko ale jesteś zdeterminowany, ponadto dostrzegasz rośliny, które wiesz, że mogą pomóc na zadrapania. Dzięki temu ciężkiemu doświadczeniu otrzymujesz 1 punkt z magii leczniczej.
Kostki dla zainteresowanych tylko płcią męską:
Wile obserwują Cię, czekając, aż zacznie działać na Ciebie ich urok. Po pewnej chwili już doskonale wiedzą, że w twoim przypadku to nie zadziała.
1 - Rozzłościłeś je brakiem zainteresowania. Jednak w ostatniej chwili odpowiednio zareagowałaś. Sprytnie rzucasz na siebie zaklęcie kameleona, dzięki czemu udaje Ci się w miarę bezpiecznie wycofać z polany. Kiedy mijasz kolejne drzewa, w twoje oczy rzuca się połyskująca, srebrzysta narzutka. Zabierasz ją, tym samym stając się posiadaczem wyjątkowego Szala z włosów wili, który na godzinę pozwala cieszyć się urokiem na miarę tych niezwykłych istot. Korzystaj z niego z umiarem! 2, 3 - Wile nie lubią tych, którzy nie potrafią docenić ich hipnotyzującego uroku. Twój widok i brak odpowiedniej reakcji z twej strony, tylko je rozwściecza. Szybko przemieniają się w niebezpieczne harpie. I chociaż próbujesz się bronić zaklęciami, jest ich na tyle dużo, że jest to trudnym wyzwaniem. Jeśli w kuferku z dziedziny zaklęć posiadasz minimum 20 punktów, możesz założyć, iż udaje Ci się pokonać te istoty, dodatkowo to doświadczenie dodaje Ci 1 punkt do statystki zaklęć. Jeśli jednak masz mniej punktów, wile Cię głęboko ranią. Cała ta sytuacja wprawia Cię w mały szok, przez co zapominasz kilku zaklęć, dlatego możesz mieć niewielkie problemy z czarowaniem przez najbliższe trzy dni. 4 - Wile widząc, że nie reagujesz na ich urok, po prostu się wycofują, wracając do swoich zajęć. Pozostaje tylko jedna z nich, która wydaje się być tobą bardzo zaintrygowana. Zaczyna z tobą rozmawiać, wyjawiając, iż bardzo rzadko ma okazję zamienić słowo z kimś, kto należy do zewnętrznego świata, o którym skrycie marzy. Wila zaczyna opowiadać Ci o swoim życiu, zdradzając parę sekretów, jednocześnie nalegając abyście się jeszcze raz spotkali. Jeśli w dowolnym poście wspomnisz, że jeszcze raz spotkałeś się z wilą, gdzie ta zdradziła Ci nieco tajemnic na temat leczenia się za pomocą roślin, otrzymasz 1 punkt z Zielarstwa lub 1 z Magii Leczniczej. 5 - Kobiety nie są zadowolone z tego, że wkroczyłeś na ich teren. Jedna z nich nagle do Ciebie podchodzi, a ty przestraszony wyciągasz różdżkę, którą chcesz się bronić. Wila szybko ją przejmuje, łamiąc ja na twoich oczach. Pomimo tego, postanawia Cię oszczędzić, jednocześnie każąc się stąd natychmiast wynieść. Powrót przez las jest dla Ciebie naprawdę trudny. Jednak w pewnym momencie, dostrzegasz psidwaka, który się do Ciebie doczepia i postanawia za tobą iść. Wygląda na to, że przez spotkanie z niebiańskimi istotami straciłeś różdżkę (nie zapomnij kupić nowej!), ale za to zyskałeś magiczne stworzenie, które możesz zabrać do domu. 6 - Wiesz już, że jest bardzo źle. Wile momentalnie przemieniają się w harpie i wydają się być wręcz wniebowzięte, że moją na kimś zaprezentować swą silę. Próbujesz je odeprzeć zaklęciami, jednak te z łatwością ich unikają. Jedna z harpii pozostawia na twoim ciele głębokie, bolące rany. Inna kulą ognia podpala większość twojego odzienia. Już wiesz, że nigdy więcej nie wrócisz w to miejsce. Zostawiają Cię na polania obolałego i krwawiącego. Cudem odnajduje Cię inna osoba, która pomaga Ci wrócić do miasteczka. To jednak nie koniec problemów. Okazuje się, że wila, która Cię podrapała, miała na swoich pazurach bakterie Groszopryszczki. Nim zaczniesz z kimś pisać w nowym wątku, musisz się spotkać z uzdrowicielem lub napisać post w Mungu - w przeciwnym razie, zarazisz inną postać, która też będzie musiała później przejść leczenie.
3 - Idąc lasem spotkałeś zawracającego, oszołomionego mężczyznę. Wykrzykiwał coś o diabłach tańczących w leśnej polanie. Próbujesz go uspokoić, a w czasie rozmowy, dowiadujesz się, iż mężczyzna trafił na polanę wil, gdzie upuścił bardzo cenną szkatułkę. Możesz sam zadecydować co chcesz zrobić.
Decyzja:
Idziesz na polanę - chcesz pomóc mężczyźnie i przynieść jego szkatułkę. W związku tym, rzucasz raz jeszcze kostką i bierzesz pod uwagę wyniki kryjące się w spoilerze pod kostkami 2, 4, 6. Bez względu na wynik tamtych kostek, otrzymujesz 50 galeonów za to, że poszedłeś po szkatułkę dla mężczyzny. Nie chcesz pomóc mężczyźnie - skoro już wiesz, że na polanie są wile, nie zamierzasz za żadne skarby tam pójść. Wyprowadzasz mężczyznę z lasu, a ten w podzięce za pomoc daje Ci butelkę alkoholu Łzy Morgany Le Fay.
5 - Idziesz zupełnie nieświadomie wprost przez gęsty las. Dopiero gwałtownie się zatrzymujesz, gdy dostrzegasz polanę z pięknymi żonkilami. Nie robisz tego jednak w ramach przypływu rozsądku, a wyłącznie dlatego, iż ten widok naprawdę Ci się spodobał. Kiedy chwile napawasz oczy tą magiczną scenerią, dostrzegasz ruch za jednym z drzew. Zauważasz wilę w jej prawdziwej postaci - niebezpieczną harpię, czyhającą na swą ofiarę. Cicho wycofujesz się stopniowo z polany. Nie odrywasz jednak wzroku od istoty, która na twoje szczęście wcale Cię nie zauważa, jednak przez to, skręcasz w złą ścieżkę. Docierasz wprost nad moczary. Teraz musisz tam rzucić kostkami, rozważyć konsekwencje z nich wynikające i napisać posta, nawet jeśli kiedyś już tam byłeś.
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Tak naprawdę nie trudno zgadnąć z kim się zazwyczaj włóczę. Nigdy nie byłem osobą, która ma bardzo dużo przyjaciół, dlatego zwyczajnie zmieniłem jednego stałego na drugiego. Ewentualnie ktoś zwyczajnie towarzyszył mi i Boydowi. Jak nie Nessa to aktualnie ze mną Victoria, a ostatnio Bonnie co jakiś czas coraz częściej na nas wpadała, zakładałem, że nie przypadkiem. To raczej Phill bardziej brylował w towarzystwie i nie wiedziałem co dokładnie obecnie porabiał. Dobrze, że nie słyszę, że wcale nie brakowało mu mnie jako kompana, bo w mojej opinii mieliśmy bardzo dużo wspomnień jako dzieciaki, szczególnie że zazwyczaj opierałem się na jednym ziomku nie kilkunastu, więc mi było dość długo przykro po całym zdarzeniu i zakładałem, że Philipowi też. Dobrze, że nie wiem w jakim błędzie jestem. Ręce mi opadły na te słowa Philipa, że nie czuł się zaproszony, skoro właśnie powiedziałem, że nie wysyłałem zaproszeń. - Następnym razem w karocy Ci kurwa przywiezie mój skrzat zaproszenie - mówię sarkastycznie i w końcu postanawiam, że nie będę już kontynuował tej irytującej dla mnie rozmowy, w której napotykam jakiś głupi mur, którego nie mam ochoty przeskakiwać. - Na pewno się nie wydarzy, żadna z Tobą nie wytrzyma; nikt nie lubi spiętych osób nieznających się na żartach - mówię nieuprzejmie, a mój ton spowodowany frustrującymi mnie odpowiedziami byłego przyjaciela, brakiem luzu i ogólnym sarkaniem Peregrina, zamiast normalnej pogawędki dwóch starych ziomków na podejrzanej polanie. I dosłownie sekundy dzieliły mnie od odwrócenia się w miejscu i zniknięcia; a potem o wszystkim zapominam i odchodzę w kierunku pięknych wil. Nie widzę już jak mojego kompana próbuje zaatakować harpia, skupiając się jedynie na cudownych istotach, które właśnie mnie otoczyły.
zt
Phillip Peregrine
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : Szrama na prawej ręce ciągnąca się od łokcia do nadgarstka. Ciężki, męski głos.
Skoro nie wysyłał zaproszeń to skąd miał wiedzieć o jakiejkolwiek imprezie? Poza tym nie musiał wysyłać, a jedynie mu coś napomknąć, ale nic takiego nie miało miejsca. - Wolałbym nie. Sam sobie potrafię znaleźć rozrywkę. - powiedział do niego. Impreza która by była robiona przez Filla na pewno byłaby dla niego mało interesująca. Z prostego faktu, że byliby tam ludzie z którymi mało się znał bądź w ogóle więc nie musiał się starać o to, żeby na takową imprezę dostać zaproszenie. - Ja się nie znam na żartach? - parsknął śmiechem. I kto to mówi ktoś kogo się pocałowało a później spieprzył jakby bał się jakiejkolwiek odpowiedzialności. Dziecka raczej by mu nie zrobił, nie? Więc nie miał się tak naprawdę czego obawiać, a on i tak unikał go jak ognia. Więc dobrze się stało, że to spotkanie potoczyło się tak a nie inaczej. Ruszył przed siebie w gęsty las. Wcale nie interesował się tym co robił teraz Fill, a zwyczajnie szedł przed siebie. Żonkile. Miejsce mu się na tyle spodobało, że postanowił na chwilę przystać. Jednakże zamiast patrzeć na żonkile zauważył piękna istotę zwaną wilą, jednakże to nie była zwykła wila. Cofam się krok po kroku po cichu widząc, że wila wcale nie zauważyła jego postaci, dlatego widząc, że jest w bezpiecznej odległości postanowił przyśpieszyć kroku.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ryzyko to jego drugie imię? Skądże. Zapewne pierwsze. Brakowało mu nie tylko atrakcji, lecz także roślin, które to mogłyby się przyczynić do powstania nowych eliksirów, które mogłyby mu się dość mocno przydać. Nim się obejrzał, a właśnie to Dolina Godryka stała się jego domem pod tym względem. Skrzypiący śnieg wcale nie zatajał jego kroków, a zarzucona na ciało kurtka zdawała się nie izolować w pełni chłodu wynikającego z przemierzania kolejnych ścieżek, podczas których to miał prawo nie czuć się bezpiecznie. Pierwotnie wychowany na instynkcie przetrwania i walki o lepsze jutro, czasami musiał odpierdolić coś głupiego. Nie tylko szukał potencjalnych składników na eliksir wiggenowy, lecz także skupiał się na tym, by znaleźć coś, co go pierwotnie zainteresuje. Jakoby sygnał do tego, by tym samym wyciągnąć różdżkę i cisnąć nią gdzieś zaklęciem. Max by go chyba udusił za taką bezmyślność, jaką obecnie się wykazywał, niemniej jednak instynkty, które zostały głęboko zakopane pod strukturą własnej czaszki, odzywały się w najmniej spodziewanym momencie. Nie bał się; prędzej zależało mu na tym, by poczuć jakikolwiek wyrzut adrenaliny do ciała. Coś, co mogłoby stłumić jego myśli i przekierować je na kompletnie inny tor. Przechadzał zatem poprzez różne ścieżki, docierając poniekąd do miejsca, w którym to mógłby naprawdę znaleźć się w niezłych tarapatach. Czekoladowe spojrzenie obrączek źrenic zdawało się skupić na punkcie w postaci drzewa wiggen, które to się znajdowało niedaleko jego sylwetki, ale też, musiał uważać. Nie bez powodu rzucił na siebie zaklęcie wyciszające kroki, by tym samym nie zwrócić na siebie niepotrzebnych spojrzeń ślepi wili. Od kiedy wiedział, do czego one są zdolne, trzymał się od pełnych, magicznych istot na odległość. I chociaż pozostawał świadomym tego, że nie wszystkie z nich nastawione są na wykorzystanie, wszak bardzo często zdarza się, iż te uczą kunsztu powiązanego z lecznictwem magicznym, wolał pozostać w swojej bezpiecznej sferze. Bo, kiedy to odpowiednim ruchem noża zbierał składnik do torby, starając się tym samym nie wydawać żadnego dźwięku, ubaw dawało mu podsycanie złości psa znajdującego się na łańcuchu. Gdyby ten się zerwał, możliwe, iż nikt by go nie uratował; nie bez powodu zatem ostrze zatapiało się w taki sposób, by nie uszkodzić kory. Subtelnie, spokojnie, jakby robił to wiele razy - bo robił. Głównie miał zapotrzebowanie na ten składnik, na żaden inny nie czuł aż takiej potrzeby. Dlatego, gdy to udało mu się zyskać idealnie odmierzoną, jedną porcję, wyprostował się, obserwując dokładnie otoczenie. Piękne żonkile, gdy zapuścił się w głąb lasu, zdawały się być tajemnicze, poniekąd piękne, aczkolwiek tym samym, kiedy to przemierzał dalej, zauważył ją. Wila w prawdziwej postaci, o szponach gotowych wbić się w tkanki i tym samym spowodować ich rozdzielenie, czekała na swoją potencjalną ofiarę. Nie wycofując wzroku, nie chciał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zwrócić na siebie jakiejkolwiek uwagi, bo o ile mógł wyczarować stworzenie do jej atakowania, wolałby uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji. Szkoda tylko, że powiodło go to w wprost na moczary.
[ zt ]
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Po zyskaniu nowej różdżki od Jordana Sandersona, Zephaniah nie mógł usiedzieć dłużej w dormitorium i postanowił ruszyć dalej na podbój Doliny Godryka. Z tego co zresztą słyszał - żyje tam ponoć coś niesamowitego. Dostał oczywiście ostrzeżenie, ale chciał na własne oczy dowiedzieć się co takiego w tym miejscu może się skrywać. Z drugiej strony przypomniał sobie w jaki sposób stracił ostatni raz różdżkę i nie zamierzał pozwolić sobie na to, aby stracić je jeszcze raz. Im bardziej starał się omijać, tym więcej razy odczuwał jak ktoś na niego spogląda w sposób taki, jakby wydawało mu się, że chciał go tam wciągnąć i zostawić na zawsze. Nie wiadomo jednak czy żywym. Dopiero po jakimś czasie Zefek zorientował się, że w sumie nie miał się czego obawiać, kiedy nagle przystanął przy czymś. Zauważył zagubione włosy wili! To było coś, a pamiętał zresztą u Sandersona, że tego rodzaju rzeczy można spieniężyć jako materiał do rdzeni. Cóż... Pieniądze zawsze się przydadzą. Całe szczęście, że nie musiał teraz gubić swojej różdżki. W jakiś sposób czy tam gdzieś. Nie pamiętał gdzie ją zgubił.
No, kurwa. Nikt nie spodziewał się Taffowej Inkwizycji. W takim miejscu dodatkowo, zważywszy, że przybył tutaj w jedynym celu - zobaczyć te ślicznotki, które no... ponoć rozdają nieziemsko przyjemne chwile szczęśliwcom, którzy się im spodobają. A jemu faktycznie nic nie brakowało. To wiadome było, że zamierzał oczywiście przybyć na słynną niebiańską polanę i je wszystkie odszukać. Ale w sumie ktoś mu też powiedział, że nie warto się wpychać naprzód, więc... Cóż, zawsze może zrobić jakąś przyjemną przechadzkę wokół. Jakież było jego "okropne" zdziwienie, kiedy na jednej z gałęzi znajdowały się włosy. Ale nie byle jakie włosy. Włosy wili! Przecież one były kosztowne. Byle jaki różdżkarz potrafił dać od siebie więcej za takie zdobycze. A Taffy? Jego paluszki same sięgnęły po to, kiedy rozejrzał się na boki. Udało się, miał gwarantowane galeony. Jeszcze trzeba było znaleźć kogoś w tej wiosce coby kupił to. Ci cali Fairwynowie? Pewnie wezmą i przyjmą. Czas się do nich ruszyć.
|zt|
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy tylko zobaczył piękną kobietę od razu przestał myśleć o czarnej magii, cholernym osłabieniu organizmu, swoich problemach, czy Moralesie, którego perfidnie znów okłamał. O nie, teraz w nastoletnim umyśle siedziało już tylko jedno, a piękny urok magicznej istoty sprawiał, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby zmienić kierunku swoich myśli. Szedł więc za blondwłosą pięknością, aż dotarli w końcu na niebiańską polanę, gdzie okazało się, że kobieta nie wałęsa się po okolicznych terenach sama. Wręcz przeciwnie, Max zobaczył tu wiele jej koleżanek i szczerze nie miał pojęcia, gdzie ma podziać swój wzrok, a języka w gębie dosłownie mu zabrakło. Na młodzieńczej twarzy pojawił się głupkowaty rozanielony uśmieszek, kiedy to wile zaczęły się do niego zbliżać i powoli kłaść swoje delikatne i przepiękne dłonie na jego ciele. Szczerze, wystarczyło słowo (i to nawet bez ich uroku), a Solberg sam wyskoczyłby tam z ciuchów, ale skoro te cudne panie widocznie czerpały radość z tej gry wstępnej, kimże był żeby im odmawiać? Sam nawet zaczął odwdzięczać się, choć naprawdę nie miał pojęcia, której z dam udostępnić swoje dłonie najpierw. Dotykał gładkiej jak jedwab skóry marząc tylko o tym, by złączyć swoje usta z tymi malinowymi w jak najszybszym tempie. Niestety jak zawsze biednemu wiatr w oczy i chuj w dupę. Po pierwsze jedna z kobitek właśnie pozbawiła go pięćdziesięciu galeonów, choć akurat co do tego nie mógł specjalnie mieć za złe jeżeli tylko koszta zwróciłyby się w przyjemności, ale nagle poczuł, że atmosfera przestaje być taka przyjemna, jego ciało ogarnął chłód, coś wydarło ryja i wile pospierdalały gdzie pieprz rośnie zostawiając Maxa samego na pastwę...Dementora. Widząc sunące ku niemu zakapturzone coś, nie potrafił dojść do siebie. Uniósł różdżkę, doskonale wiedząc, co powinien zrobić. Znał przecież inkantację, ruch nadgarstkiem i zasady tego całego patronusowania. Co prawda organizm nadal miał cholernie osłabiony, czego powodu ni chuja nie znał, ale na jedno zaklęcie przecież miał siłę, prawda? Tak przynajmniej myślał, gdy gorączkowo szukał w głowie szczęśliwego wspomnienia, a zakapturzona istota coraz szybciej zmniejszała dzielący ich dystans. -Expecto patronum! - Wywalił z siebie w końcu kompletnie bez przekonania, bo wiedział, że wspomnienie, jakie miał teraz w głowie nie przynosi tych uczuć, które poczuł, gdy dzielił się z Brooks emocjami w białej norweskiej jaskini. Musiał jednak spróbować czegokolwiek. Nie mógł stać tu przecież bezczynnie i czekać na... Śmierć? Nie wiedział czy dementorzy tak po prostu całują swoje ofiary, czy jednak istnieje inna, łagodniejsza wersja ich ataku. Nigdy kurwa żadnego nie spotkał, więc skąd do chuja pana miał do wiedzieć? Cóż, wyglądało na to, że niedługo się przekona, bo z jego różdżki nie wyleciał nawet pierd, a on był skazany na łaskę i niełaskę losu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zdążył jeszcze odebrać od Maximiliana niezbędnej paczki eliksirów, a poza tym wiedział, że magiczne mikstury mogą w jego życiu zagościć na dłuższy czas. Nie chciał opierać się wyłącznie na dobrodziejstwie wywaru słodkiego snu lub czuwania, a w konsekwencji wieczorem nafaszerował się mugolskimi tabletkami nasennymi, mając nadzieję że nad ranem obudzi się w nieco chociaż lepszej dyspozycji. Czy rzeczywiście tak było? Polemizowałby. Nadal towarzyszyło mu ogromne osłabienie, a pesymistyczne myśli niebezpiecznie kłębiły się pod kopułą, ale przynajmniej był w stanie siąść do zalegających na biurku papierów, a i nie wyglądał jak śmierć na chorągwi, co cieszyło go o tyle, że około południa miał umówione spotkanie z jednym ze stałych, szanowanych klientów. Problem w tym, że i tak nie był w stanie skoncentrować się na szczegółach negocjowanej z nim umowy najmu kasyna, i to nie na skutek opadających ze zmęczenia powiek, a świadomości że Maximilian znowu wałęsa się po rezerwacie. Kiedy tylko próbował rozpisać kolejne paragrafy, przypominał sobie krwiste ślepia łypiącego spośród krzaków ponuraka i opadające bezwładnie na ziemię ciało nastolatka. Nadal widział również łzy spływające po jego policzkach i przerażone, szmaragdowe ślepia, a ten obraz skutecznie burzył całe jego skupienie na pracy. W końcu podjął decyzję, wręczając plik dokumentów menadżerowi hotelu. – Zastąpisz mnie dzisiaj. Powiedz Avery’emu, że zatrzymały mnie ważne sprawy. Gdyby miał jakiekolwiek zastrzeżenia, niech wyśle mi sowę. – Poświęcił jeszcze chwilę, by przygotować młodego, acz zręcznego i kompetentnego chłopaka do rozmowy, a potem smagnął różdżką powietrze, teleportując się w okolice niebiańskiej polany. Wędrował po zielonych połaciach terenu w poszukiwaniu znajomej sylwetki, ale nie mając pojęcia, gdzie dokładnie rosną upragnione przez chłopaka rośliny, nie wiedział również gdzie szukać samego Maximiliana. Dopiero gdy w uszach wybrzmiała mu wykrzyczana inkantacja, odnalazł punkt zaczepienia, w pośpiechu gnając w kierunku zasłyszanego odgłosu. Zacisnął mocniej palce na kawałku osikowego drewna, mając nadzieję że Felix nie reaguje na dementory podobnie co na ponuraki, ale po sytuacji jakiej był świadkiem wczoraj, jakoś nie potrafił włączyć pozytywnego myślenia. Najwyraźniej słusznie, bo gdy tylko wbiegł na polanę, ujrzał mroczną zjawę, która podfrunęła do wątłego ciała nastolatka, gotowa wyssać jego duszę i wszelkie szczęśliwe lub mniej wspomnienia. Niektórych prawdopodobnie Solberg z chęcią by się pozbył, ale niekoniecznie wraz z utratą sensu istnienia i człowieczeństwa. – Expecto Patronum! – Wydarł się głośno, ani myśląc o próbie niewerbalnego rzucenia zaklęcia. Nadal nie był w formie, a nie mógł sobie pozwolić na zmarnowanie choćby jednej cennej sekundy. Osika zadrżała, uwalniając jasne, oślepiające światło, a bielutki kojot pomknął przez zarośla, doskakując do czarnego płaszcza, który szarpnął swoimi zębiskami, przeganiając tym samym złowrogą, paskudną istotę. Dementor jak rażony prądem oddalił się od chłopięcej sylwetki i stającego mu na drodze do zaspokojenia psowatego, a Paco bez zawahania zbliżył się do Maximiliana, chwytając dłońmi jego barki. – Poradzę sobie, co? – Wytknął mu jego własne słowa, potrząsając nim jak lalką. – Czy ty mógłbyś mnie do kurwy chociaż jeden jedyny raz w życiu posłuchać?! – Nawet nie próbował ukrywać swego gniewu. Cały płonął ze wściekłości, kiedy utkwił w szmaragdowych ślepia swe ogniste, natarczywe spojrzenie. Najchętniej walnąłby chłopaka w ten jego pusty czerep, ale zamiast tego jeszcze mocniej otulił go swoimi ramionami. – Nic ci nie jest? – Zapytał już znacznie spokojniejszym, łagodniejszym tonem, mimo że serce nadal waliło jak oszalałe. Gdyby tutaj w porę nie przyszedł… MIERDA! Miał już dosyć tego pierdolonego Camelotu. Jak nie klątwy, to jebany księżyc postanowił sobie zniknąć, otwierając kolejną puszkę Pandory. Czy naprawdę nie mogli się doprosić choćby odrobiny spokoju?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, nie patrzył na to, co dzieje się na około i zdecydowanie nie podejrzewał nawet, że Paco mógłby porzucić jakiekolwiek ważne biznesy na rzecz szlajania się za nim po krzakach. Teraz wszystko na czym nastolatek był skupiony, to wielka, czarna, zakapturzona postać lecąca w jego stronę z otwartą paszczą. -No to po mnie. Umrę od najgorszego pocałunku w życiu. - Zdążył pomyśleć, nim efekty obecności dementora stały się na tyle silne w jego otoczeniu, że Solberg nie miał już siły się ruszać, czy myśleć o czymkolwiek innym. Różdżka nie miała tu znaczenia, skoro nie był w stanie wykrzesać z siebie jedynego zaklęcia, które mogło mu w tej sytuacji pomóc. Jebane szczęście, którego widocznie nie miał w życiu w żadnej postaci. Może dementor jednak wcale się aż tak nie naje, jeśli chłopak i tak nie miał obecnie sensu życia? Nie było mu jednak dane się przekonać, bo spod zamkniętych powiek, które to opadły, by Max nie musiał oglądać własnego końca, nagle przebił się jakiś blask, a do uszu nastolatka doszedł głos inkantacji. Otworzył więc powieki, czując się zdecydowanie lepiej, gdy zakapturzona kreatura spierdalała jak najdalej, a świetlisty kojot stał przed Maxem szczerząc zęby za istotą w odwrocie. Kojot. A to znaczy.... -Paco! - Wywalił z siebie z taką mieszanką emocji w głosie, że nawet sam nie wiedział, czy czuł ulgę, złość, wstyd, czy cokolwiek innego. Przyjął pokornie opierdol jaki dostał, bo dobrze wiedział, że mu się kurwa po prostu należał, po czym sam prawie że bezwładnie opał w jego ramiona. -Jest w porządku. - Zapewnił go, bo choć czuł się tragicznie chujowo nie tylko przez obecność dementora, ale i przez ogólne wycieńczenie organizmu, to nie był jednak sam i w tej chwili tylko to się liczyło. -Co Ty tu robisz? - Zapytał, bo nie potrafił wywalić z siebie niczego innego. Miał ogromne szczęście, że Morales właśnie teraz pojawił się na polanie. Inaczej pewnie już leżałby tu bez duszy i czegokolwiek innego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Śmierć na skutek pocałunku może i brzmiała romantycznie, ale jednak zdecydowanie lepiej było jej uniknąć, a świetlisty kojot na szczęście spełnił swoje zadanie doskonale, groźnie powarkując i szczerząc ostre kły, którymi najchętniej rozszarpałby uciekającego dementora na strzępy. Nie było mu to dane, wręcz przeciwnie, jaśniutka mgiełka rozpłynęła się zaraz w powietrzu, pozwalając swemu właścicielowi i jego młodszemu towarzyszowi na tę krótką chwilę intymności w ciasnym splocie ramion. – Tak, Paco. – Wycedził przez zęby, nie mogąc powstrzymać cisnącej się na usta złości. Zresztą odsunął się od chłopaka tak prędko jak i go przytulił, zmuszony rozchodzić negatywne emocje wyżerające go od środka. – Mierda! – Rzucił więc siarczyście, zaciskając palce w pięść, by powrócić do nastolatka z nieco spokojniejszym nastawieniem. Momentami wkurwiała go ta jego młodzieńcza brawura i kompletny brak instynktu samozachowawczego, ale nie zamierzał się nad nim znęcać tuż po tym jak dementor próbował wessać wszelkie jego wspomnienia. – Mówiłem ci, żebyś nie szwendał się po lesie sam. – Nie potrafił sobie jednak jednocześnie darować tej drobnej reprymendy. Miał nadzieję, że wreszcie cokolwiek dotrze do pustego łba Solberga, ale widać było że spojrzenie czekoladowych oczu łagodnieje, a i ręce Morales ostatecznie rozłożył w bezradnym geście. Chciał go właśnie zapytać o zaklęcie patronusa, kiedy chłopak zdecydował się go uprzedzić. Patrzył wprost w jego szmaragdowe ślepia, naprędce szukając sensownie brzmiącej wymówki, ale żadna nie wybrzmiewała w jego myślach wiarygodnie. Wreszcie uzmysłowił sobie, że tym razem nie ma realnych na szans na komfortowy unik. – Bałem się o ciebie. – Wyznał szczerze, zarazem jak najszybciej pragnąc zmienić temat. – Najwyraźniej słusznie. Dlaczego nie próbowałeś się obronić? Potrafisz wyczarować patronusa? – Zasypał go lawiną pytań, nie wiedząc jak dokładnie wyglądała sytuacja, skoro sam wkroczył do walki w ostatniej chwili, kiedy to żywiąca się ludzkimi emocjami zjawa poczęła już zbierać swoje żniwo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max zdecydowanie nie chciał umierać. Znaczy... Parę razy przeszło mu to ostatnimi miesiącami przez myśl, ale w życiu naprawdę nie chciałby umrzeć. Kochał życie i wszystko, co miało mu do zaoferowania, choć czasem naprawdę miał dosyć tego ile razy dostaje po dupie tylko dlatego, że postanowił wyjść z domu. Widział tę złość na twarzy Moralesa i nawet nie próbował jej załagodzić. Pozwalał, by uderzała w niego z całą swoją siłą, bo choć nie wiedział do końca, co dzieje się we wnętrzu trzydziestoparolatka, to czuł, że zasługuje na każde gorzkie słowo wylewające się z tych ust. Żałował jedynie, że ten tak szybko wypuścił go z objęć, których tak mocno teraz potrzebował. -Mówiłeś. - Przyznał wciąż nieśmiało. Co on sobie kurwa wyobrażał? Wczoraj zemdlał na widok ponuraka i myślał, że dzisiaj wróci tutaj i wszystko będzie śmigało? Do końca zaczynało już pierdolić mu się w tym młodym i głupim łbie. -Bałeś..? - Powtórzył, bo to wszystko było dla niego abstrakcyjne. Najpierw wile, potem dementor, a teraz Paco mówi, że się o niego bał? To brzmiało jak irracjonalny sen, z którego chciałby się obudzić. A może właśnie chciał w nim trwać? Sam już nie wiedział. -Próbowałem, ale... - Przerwał, bo nigdy w życiu nie wypowiedział na głos tych słów i teraz też nie było mu z tym łatwo. Przecież znał trzecioklasistów, którzy śmigali przesyłając sobie po dormitoriach patronusy, a on co? Nawet jebanej mgiełki nie potrafił z siebie wykrzesać. Pierdolony Pan Czarodziej. Po chuj mu dawali tę różdżkę to nie wiedział. Miał ochotę cisnąć wawrzynowy patyczek w chuj i nigdy więcej się z nim nie godzić. -Nie potrafię. - Powiedział w końcu zamiast tego, widocznie odwracając wzrok. Nie chciał wiedzieć, co Morales teraz o nim myśli. Chciał uciec i się gdzieś zaszyć i więcej już nie powodować mu problemów. Nic więcej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie był pewien co o tym wszystkim myśleć. Chyba obaj nie domagali, skoro Maximilian po wczorajszej przygodzie z ponurakiem postanowił wybrać się na radosną wycieczkę po lesie, a Paco bezrefleksyjnie przystał na jego samobójczy plan. Początkowo nie planował przecież w ogóle się tutaj znaleźć, a obawy tchnęły go dopiero gdy przypomniał sobie wystraszone, chłopięce spojrzenie i trzęsące się lękliwie ciało, które zupełnie nagle opadło z sił, prowadząc dzieciaka do utraty przytomności. Powinien stanowczo wyperswadować Solbergowi ten pomysł z głowy zamiast pisać, że ma robić co mu się żywnie podoba. Niewykluczone, że właśnie dlatego ogarnęła go taka fala wściekłości. Po części czuł się bowiem winien tego, co przed chwilą rozegrało się przed jego oczami. Nie wiedział czy to nadal efekt braku snu, ale miał wrażenie, że wiecznie chodzi struty i rozdrażniony, a podczas krótkiej pogawędki na wizzengerze już całkiem stracił do Felixa cierpliwość. - I miałem rację. – Westchnął jedynie głośno, przez co mogłoby się wydawać że postanowił mu odpuścić. Właściwie inaczej, postanowił że mu odpuści, ale emocje nadal brały nad nim górę. Nie odpowiedział na jego pytanie, zbywając je niekomfortową ciszą. Wolał posłuchać co takiego ma na swoją obronę jego młodszy kochanek, ale jego bezsensowne wyjaśnienia sprawiły, że złość wróciła ze zdwojoną siłą. – Ale? – Przez moment jeszcze się hamował, jednak wystarczyła chwila by hamulce puściły na nowo, a Paco nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. – Nie potrafisz… – Powtórzył po nim, odruchowo sięgając po paczkę papierosów. – Więc po jaką cholerę szwendasz się sam po pierdolonym rezerwacie?! Życie ci niemiłe?! – Rzucił wyraźnie wkurwiony, zanim wsunął merlinową strzałę do ust. Zaprószył ogień zapalniczki, zaciągając się chmurą siwego dymu i dopiero po tym spojrzał na twarz Maximiliana, dostrzegając jego uciekające, speszone spojrzenie, które sprawiło że w sercu go zakłuło. Nie powinien się nad nim tak znęcać, i tak swoje już wycierpiał. – Nauczysz się. Pomogę ci się nauczyć. – Starał się załagodzić wcześniejszy ton, a nawet podszedł bliżej, układając dłoń na jego ramieniu. – Spójrz na mnie. – Poprosił spokojnie, będąc w stanie zrozumieć dlaczego chłopak tak bardzo nie chciał się do swoich ułomności przyznać. Rozumiał, wszak kiedyś sam miał kompleksy z powodu pieprzonego patronusa. – Wyczarowałem go po raz pierwszy dopiero pod koniec studiów. – Chciał, żeby wiedział, że nie jest to żaden powód do wstydu i że nie wszyscy w mig pojmują działanie zaklęcia. Niekiedy bardzo trudno było odnaleźć to jedno szczęśliwe wspomnienie i wydobyć je na wierzch pod postacią czystej, oślepiającej energii.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg szczerze wolał po prostu o tym wszystkim nie myśleć. Popierdoliło go, owszem, ale nie mógł przecież rzucać czarnomagicznych zaklęć w domu w Inverness. Co jeśli jakieś by nie wyszło i zraniłby bliskich? O nie, na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić. Wolał już zaszyć się w krzakach i ryzykować własnym zdrowiem, czy tam życiem niż chociażby dopuścić ewentualną szkodę na bliskich. Nie odpowiedział czując, że wściekłość Paco może znów dać o sobie mocniej znać, jeśli tylko źle dobierze słowa, a z doświadczenia wiedział, że w tym towarzystwie jest to bardziej niż pewne, że się wydarzy. Stał więc, jak posłuszny baranek, zbierając baty za bycie skrajnym debilem, nim w końcu zdecydował się odezwać, choć i tak nie potrafił skleić sensownego zdania przez natłok myśli i osłabiony organizm. -Nawet jak mi niemiłe to nic Ci kurwa do tego. - Teraz to jemu trochę ciśnienie skoczyło, bo Paco znów zaczynał ten swój protekcjonalno-kontrolowany poemat, którego Max wręcz nienawidził. Ogień z zapalniczki odbijał się w szmaragdowych tęczówkach, by po chwili zgasnąć tak szybko, jak się tam zaprószył. -Nie mogę Cię o to prosić. Masz ważniejsze rzeczy na głowie. - Odpowiedział jednocześnie odmawiając i przyjmując propozycję. Nie wierzył, że jest to dla niego jakkolwiek w ogóle osiągalne, ale skoro dementory walały się teraz po świecie jak pojebane, warto było spróbować. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że następnym razem może mieć dużo mniej szczęścia. Spojrzał więc w te czekoladowe oczy, choć nie do końca czuł się pewny, co może tam ujrzeć. -Serio? - Zapytał, nie wiedząc do końca, czy wierzyć mu w te zapewnienia, czy to tylko mające mu poprawić humor kłamstwo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Prawdopodobnie Maximilian zebrałby jeszcze większe cięgi, gdyby tylko Morales znał prawdziwy powód jego odwiedzin w rezerwacie, który miał związek nie tyle z poszukiwaniem magicznych roślin, co nauką zaklęć z zakresu czarnej magii. Chęć zebrania ziół niezbędnych do uwarzenia regenerujących i uspokajających mikstur w obliczu skutków wywołanych nagłym zniknięciem księżyca gotów był bowiem jeszcze zrozumieć, ale nie oszukujmy się, umiejętności rzucania zakazanych prawem czarów z pewnością nie można by określić mianem niecierpiącej zwłoki potrzeby. Zresztą akurat w stanie, w jakim obecnie znajdował się Felix, zapoznawanie się z tajnikami tej owianej mrokiem sztuki w ogóle nie wydawało się rozsądnym pomysłem. Paco nie miał jednak pojęcia, że chłopak ma do niej ciągoty. Można by rzec, że to i lepiej, wszak im mniej człowiek wie, tym lepiej śpi. Problem w tym, że i tak obaj nie mogli zmrużyć oczu, a osłabienie organizmu coraz mocniej dawało im się we znaki. - Nawet mnie nie wkurwiaj, Felix. – Fuknął na niego niecierpliwie, nie dowierzając że jego młodszy kompan ma jeszcze w obecnej sytuacji czelność wyrażać względem niego jakiekolwiek zastrzeżenia. – Nie ma za co. – Dodał zresztą podobnie jadowitym tonem, kiwając ze zrezygnowaniem głową. Nastolatek może i nienawidził jego manii kontroli i protekcjonalnego podejścia, ale akurat w tym przypadku były one więcej jak uzasadnione, a Paco nie zamierzał mu się tłumaczyć dlaczego zjawił się nagle, ratując jego zgrabny, acz najwidoczniej nieporadny tyłek. Przytrzymał papierosa między palcami, czując jak te drżą jeszcze z nerwów, ale chmura dymu przyjemnie gryząca gardziel i płuca po części go uspokoiła, hamując przynajmniej mordercze zapędy i łagodząc marsowe spojrzenie, jakim jeszcze przed chwilą spoglądał na nadal bladą twarz Maximiliana. - Którymi i tak nie jestem w stanie się zająć tak, jakbym tego chciał. – Wzruszył ramionami, wzdychając przy tym cierpiętniczo, bo skupienie myśli na jednym temacie na dłużej niż kilka minut wymagało od niego aktualnie niebywałego wręcz wysiłku. – Myślę, że mogę poświęcić trochę czasu komuś, kto ślęczy godzinami nad kociołkiem, warząc dla mnie eliksiry. – Zasugerował sprytnie, czując że chłopakowi łatwiej będzie przyjąć pomoc ze świadomością, iż jest to przysługa za przysługę. Nie przyznał otwarcie, że tak naprawdę nauczyłby go patronusa i bezinteresownie, tylko po to by nie musieć martwić się o jego bezpieczeństwo. – Serio. – Popatrzył śmiało w jego szmaragdowe ślepia, nie uciekając od odpowiedzi. – Zaklęcia zawsze były moim konikiem. Brylowałem na deskach klubu pojedynkowego, ale jeżeli chodzi o patronusa, przez długi czas nie potrafiłem wydobyć z różdżki choćby subtelnej mgiełki. – Przyznał mu spokojnie i szczerze. Potrzebował przecież dobrych kilku lat, by zrozumieć źródło własnych niepowodzeń. – Nauczę cię, ale nie dzisiaj. Wiesz, że nie jesteśmy w najlepszej dyspozycji. Nawet dla mnie, pomimo wprawy, przywołanie kojota jest na ten moment cholernie męczące. – Miał ochotę przekląć ten pierdolony Camelot, którego odkrycie najwyraźniej otworzyło i puszkę Pandory. – Potrzebujemy eliksiru spokoju i regenerującego. Wrócimy do tematu za kilka dni, a do tego czasu mógłbyś być na tyle uprzejmy, żeby nie wałęsać się samotnie po lesie. Umowa stoi? – Złożył mu ofertę nie do odrzucenia, mając zarazem nadzieję, że produkcja na obrzeżach Inverness ruszyła pełną parą, bo mugolskie leki nasenne zdawały się nie wywierać oczekiwanego rezultatu, podobnie zresztą jak i hektolitry smoczego espresso.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie bez powodu nie chwalił się prawdziwymi powodami swojej wycieczki choć jego zainteresowanie czarną magią nie wywodziło się z chęci krzywdzenia innych a z chęci przede wszystkim poszerzania swoich eliksirowarskich horyzontów. Wiedział, że dziś powinien sobie odpuścić, ale nie mógł bezczynnie siedzieć w domu szczególnie, że czekał aż przyjdzie do niego dość spore zamówienie z apteki, które miało mu umożliwić zabranie się za robienie dla nich zapasów na te trudne czasy. Nie odpowiedział na te słowa wiedząc, że Paco ma rację a on po prostu w irytacji na własną głupotę palnął coś czego mówić nawet nie chciał. Powinien mu podziękować ale widząc ten wkurw jakoś nie mógł się do tego przemóc. Był otępiały i coraz mniej z tego wszystkiego tak naprawdę rozumiał a nie czuł się na siłach by walczyć o jakiejkolwiek wyjaśnienia. -Nie musisz mi się za nic opłacać. Wiesz, że to lubię. - Oczywiście nie zajarzył i próbował wziąć to na siebie. Od zawsze jeśli tylko mógł pomagał znajomym i nigdy nie brał od nich nic w zamian, chyba że akurat cienko było u niego z kasą to prosił ewentualnie o ogarnięcie składników. Gdy Morales przyznał, że sam miał problem z patronusem poczuł się nieco lepiej. Wiedział i bez jego przechwałek, że mężczyzna naprawdę dobrze radzi sobie z różdżką w ręku. -Okej. Spróbuję, ale nie rób sobie nadziei. - Zgodził się bo przecież nic nie tracił, a mógł wiele zyskać, prawda? -I tak bym Cię teraz nie przemęczał. Ogarniemy się i spróbujemy. A Ty nie musisz się martwić następne tygodnie raczej spędzę w domu. - Zapewnił go nie tylko chcąc uspokoić wkurwionego kochanka, ale i szczerze mając w planach oddać się swojej ukochanej robocie, która niedługo miała ruszyć pełną gębą jak tylko sowa że składnikami dotrze do jego domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pod wpływem negatywnych emocji niezwykle łatwo było wypowiedzieć te kilka słów za dużo, dlatego Paco postanowił po prostu do tych zdań rzuconych w złości nie wracać. Najważniejsze było to, że nikomu nic się nie stało, nikt nie ucierpiał na skutek pocałunku dementora, a nadal nieco jeszcze otępiała, ale i skruszona mina jego młodszego kochanka podpowiadała mu, że jednak Maximilian pojął powagę sytuacji, a reprymenda wywarła zamierzony skutek. Przynajmniej Morales miał nadzieję, że chłopak nie wymknie się po raz kolejny z domu zanim nauczy się radzić sobie z pałętającymi się dziko zjawami… chociaż patrząc po dzisiejszym dniu, naprawdę nabrał ochoty na nałożenie namiaru na jego ciało. Domyślał się jednak reakcji Felixa na podobną propozycję. - Wiem, cariño. – Pierwszy raz od początku spotkania pozwolił kącikom ust unieść się w subtelnym uśmiechu, kiedy tylko przypomniał sobie entuzjazm, z jakim nastolatek poruszał się w otoczeniu aromatycznych ziół i wrzącego kociołka. Nawet pomimo wycieńczenia organizmu nagle nabrał ochoty na kolejne wspólne korepetycje, bo i dawno nie natrafił na kogoś, kto podchodziłby z taką pasją do swojego hobby. Czasami łapał się na tej niewinnej myśli, że chciałby żeby Solberg kiedyś spojrzał na niego tak jak patrzy na wypełnione eliksirami półki. – Do nauki zaklęcia patronusa potrzeba też pozytywnego nastawienia, a chyba nic innego nie poprawia ci nastroju tak jak warzenie mikstur, hm? – Pokrótce wyjaśnił również i drugi argument przemawiający za tym, by ćwiczenia mglistego czaru odłożyć nieco w czasie. - Robię sobie nadzieje. Nie pamiętasz? Porażki ucznia świadczą źle również i o jego nauczycielu… a wiesz że ja nienawidzę przegrywać. – Zażartował, a chociaż wiedział jak wiele wysiłku może kosztować wykrzesanie z Maximiliana siły niezbędnej do opanowania jednego z najpotężniejszych czarów z zakresu białej magii, tak cóż… nie tylko Felix był uparty jak osioł. Salazar był perfekcjonistą, człowiekiem zadaniowym, zdeterminowanym na osiągnięcie namacalnych rezultatów, więc gotów był wycisnąć ostatnie krople potu, byleby tylko włożyć tego pieprzonego patronusa chłopakowi do głowy. – Nie mówię żebyś nie wychodził z domu, ale trzymaj się lepiej granic miasta i unikaj otwartych, odludnych przestrzeni. – Nie potrafił ustrzec się tego umoralniającego, protekcjonalnego tonu, ale tym razem chociaż zorientował się w porę, że przyjął względem nastolatka irytującą, iście ojcowską postawę, toteż naprędce zdecydował się ją załagodzić, zmieniając temat rozmowy na bardziej przyziemny. – Gdybym miał strzelać, jaki kształt przyjmie twój zwierzęcy patron… Eh, chciałbym powiedzieć, że byłby to osioł, ale wydaje mi się, że bliżej ci jednak do lisa. – Prychnął pod nosem, nim ponownie zaciągnął się tytoniowym dymem, rozglądając się wokoło. Przez chwilę wydawało mu się bowiem, że słyszy jakiś szelest, a nie ma co ukrywać, świat pojebało a z tego względu lepiej było mieć oczy dookoła głowy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wbrew pozorom nie był aż takim idiotą i czasem coś do niego docierało. Dopóki narażał siebie i sam mierzył się z konsekwencjami był w stanie przekraczać wiele granic, ale chcąc nie chcąc powoli akceptował fakt, że Morales się nigdzie kurwa nie rusza, a choć ich relacja była burzliwa nie chciał sprowadzać problemów również na mężczyznę, który miał ważniejsze rzeczy na głowie niż ciągłe ganianie za jebniętym nastolatkiem. Poczuł się nieco lepiej, gdy Paco zwrócił się do niego tym czułym słowem. Wiedział, że zjebał sprawę i żałował, że Morales został w to wciągnięty, ale czasu nie mógł już cofnąć. Pokazał więc szczerą pokorę, której na codzień próżno było u niego szukać. -Potrafią naprawdę znieść wiele ciężaru z barków. - Odpowiedział samemu lekko się uśmiechając. Tak, kochał eliksiry i był idiotą próbując z nich kiedyś zrezygnować. Miał wrażenie, że w przeciwieństwie do ludzi kociołek nigdy go nie zostawi nawet jeśli czasem wybuchnie mu czymś niebezpiecznym prosto w ryj. Widać nie tylko z ludźmi uwielbiał toksyczne relacje. -Nie lubisz się też poddawać,co? - Zapytał jeszcze wyżej unosząc kąciki ust, a pustka w jego spojrzeniu nabrała nieco barw, gdy chłopak czuł, że atmosfera między nimi się rozrzedza. -Wiem, że nie mówisz. Ale to moja decyzja. - Odpowiedział na te słowa, cóż nie dało się tego inaczej nazwać niż słowami troski. Miał świadomość, że będzie miał wystarczająco zajęć, by dotrzymać obietnicy, a myśl ta zdecydowanie była bardziej optymistyczna niż wałęsanie się wśród dementorów i ponuraków. -Osioł pasuje idealnie. - Postanowił zignorować drugą część wypowiedzi, bo kompletnie nie miał pojęcia, jaki zwierz go charakteryzował. Gdyby słuchał malediwskich totemów musiałby powiedzieć, że meduza, ale jakoś nie czuł się najlepiej z tą świadomością. Szczególnie teraz, gdy ta istota wciąż kojarzyła mu się z Felkiem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco akurat na tyle Maximiliana zdążył poznać, by wiedzieć że to inteligentny i bystry chłopak, który niekiedy tylko starał się zgrywać pajaca. Tym razem nie posądzał go jednak o stwarzanie pozorów czy zabawę w kotka i myszkę z dawnymi strażnikami Azkabanu. Zniknięcie księżyca nie tylko osłabiało organizm fizycznie, ale i odbierało zdolność koncentracji czy logicznego myślenia. Dotarło to do niego z opóźnieniem, a w konsekwencji pomyślał, że może nie powinien zachowywać się wobec osiemnastolatka aż tak opryskliwie. Niestety sam także był rozdrażniony, a trudno było nie poddać się narastającej fali wściekłości, widząc dementora wysysającego duszę… cóż, najwyraźniej kogoś, na kim zależało mu bardziej, niżeli chciałby przyznać. Tak jak obraz zjawy w czarnym niczym smoła płaszczu wzbudzał w nim agresję, tak spokorniała mina Felixa i jego szczenięce ślepia koiły nerwy, przywracając jednocześnie harmonię ducha, dzięki czemu gęstniejąca atmosfera została zażegnana, ustępując nawet miejsca subtelnym, ostrożnym jeszcze uśmiechom z obu stron. – Nie wątpię, chociaż muszę przyznać, że potrzeba do nich ręki i skupienia. – Pokiwał głową z uznaniem dla zdolności nastolatka, a i prychnął pod nosem, przypominając sobie jak wspólnymi siłami pracowali nad wzmożeniem jego koncentracji i to tylko po to, by następnie niewinnym flirtem zburzyć ją niemalże całkowicie. - Nie. – Odpowiedział mu stanowczo, acz kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, kiedy te piękne szmaragdowe oczy nabrały kolorytu podpowiadając mu, że Solberg nie zamierza się boczyć o jego wcześniejszy niezbyt przyjazny, za to przemądrzały tembr głosu. – W porządku. – Poklepał go dla pokrzepienia po ramieniu, kiedy w uszach znowu wybrzmiał mu ten szelest. Podniósł dłoń, pokazując chłopakowi, żeby poczekał, a sam przeszedł kilka kroków dalej, napawając się widokiem rozsianych po łące żonkili. Nie był pewien czy to urok niebiańskiej polany, ale tajemnicza, magiczna siła ciągnęła go poprzez gęstwiny. Na szczęście w porę ocknął się z transu, dostrzegając za jednym z drzew charakterystyczną sylwetkę niebezpiecznej harpii. – Shh… – Przyłożył palec do ust, odwracając się w kierunku Maximiliana. – Wycofujemy się. Powoli i spokojnie. Żadnych gwałtownych ruchów. – Nakazał ściszonym głosem, gdy ponownie zbliżył się do swojego kochanka. Skinieniem głowy wskazał mu na czyhającą niedaleko wilę w jej prawdziwej, znacznie groźniejszej postaci. Nie odrywając wzroku od czarodziejskiej istoty, zaczął stawiać kolejne kroki w tył, delikatnie pociągając za sobą Felixa. Nawet nie zauważył, że przypadkiem skręcili w niewłaściwą ścieżkę, ale na ten moment zależało mu wyłącznie na ominięciu rozszalałej harpii, bo po walce z dementorem z pewnością nie potrzebowali kolejnych wrażeń.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No dobra, Morales miał trochę racji w tym, co o Macie myślał. Nastolatek jednak zdecydowanie odebrałby sobie trochę inteligencji i lotności, gdyby potrafił wedrzeć się w umysł mężczyzny zwiększając jednocześnie własny czynnik idiotyzmu. Mimo to wiedząc, że nie potrafi wyczarować parronus nigdy świadomie nie wepchnął by się w ręce dementora. Nie miał pojęcia jak jego postawa wpływa na Paco. Miał wrażenie, że ten nie pokazuje tego tak oczywiście jak inni ludzie i choć wielokrotnie mężczyzna ulegał jego gierkom, słowom i gestom tak jednak Max nigdy nie był pewien, co naprawdę o tym wszystkim Morales sądzi. Tak samo teraz nie potrafił do końca zinterpretować zachowania i słów kochanka. -Przede wszystkim serca. Resztę da się wyćwiczyć. - Musiał jednak wyrazić swoją opinię na ten temat bo był zdania, że nawet idiotą uwarzy eliksir jeśli naprawdę będzie mu na tym zależało. Podążanie za recepturą nie wymagało myślenia, a skupienie można było zaszczepić w każdym. Dla Maxa eliksiry jednak miały większą wartość i dzięki nim odnalazł się w świecie magii, w którym nigdy nie czuł się jak pasujący element. Rozmowa zdawała się zdychać naturalnie, gdy wszystko co mieli w głowach zostało już wypowiedziane. Doszli o dziwo do jakiego porozumienia i nie pozostało im nic innego jak pożegnać się i rozejść w swoje strony. A przynajmniej tak by było, gdyby życie jakkolwiek chciało im pomóc, zamiast podkładać kolejne kłody pod nogi. -Paco...? - Zaczął, gdy Morales ruszył bez słowa w krzaki, ale już chwilę później zrozumiał co takiego się odjebało, gdy zobaczył przed nimi już nie tak piękną jak jej wilowate koleżanki, harpię. -Spierdalamy. - Zgodził się tylko podążając ślepo za Paco, który nie wiedział jeszcze, że wyprowadza ich na manowce. + //zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Przychodzenie do takiego miejsca było mówieniem sobie samemu, że kłopoty trzymają się nas lepiej niż sądzimy. Tylko czasem było tak, że nie wiedziało się tym, a i tak wchodziło się tam, gdzie nie powinno. Częścią takiej sytuacji stał się Jebs. Należało jednak zacząć od początku. Skye postanowił wybrać się ponownie na odwiedzanie miejsc w Dolinie, które zdradzały, że nie były nader przychylne mieszkańcom. Pamiętając zresztą plagę, która zalęgła się w tej czarodziejskiej wiosce sprawiło, rodzice mówili mu o żyjących w lasach potworach, zabierających dzieci i młode osoby. Na szczęście Jebs był już "dorosły" i dobrze wiedział, że czasem nie trzeba było wierzyć w słowa rodziców, gdyż często mówili białe kłamstwa by bronić swoje pociechy. Kiedy przestało to w końcu na niego działać, a było to w czwartej klasie Hogwartu - zawsze chciał odwiedzić jedno z takich miejsc. I cóż, właśnie się to działo. Kiedy miało się umiejętności ułatwiające podróż... Cóż, przygoda kleiła się nieprzyjemnie do człowieka. Dlatego pójście na niebiańską polanę było jednym z celów. Idąc lasem był świadkiem, a raczej osobą najbliższą procederowi, zatrzymania go po środku przez mężczyznę. Wyglądał na oszołomionego, tak jakby ktoś potraktował go Confundusem czy innym zaklęciem mieszającym w głowie. Próbując go uspokoić praktycznie na każdy sposób, udało mu się usłyszeć paplaninę mówiącą o tym, że gdzieś na polanie z wilami zostawił szkatułkę, która zawierała ponoć cenne monety. Była ona ważna dla samego mężczyzny, a sam Jebs był raczej nieskory do odmówienia pomocy innym, zwłaszcza po stracie czegoś cennego. Chłopak zamierzał prędzej czy później i tak mężczyznę ponownie znaleźć i go odprowadzić. Póki co jednak potwierdził głową, że pójdzie odzyskać to co do niego należało. Czasem wydawało się, że Skye nie był najmądrzejszym człowiekiem na świecie, a raczej antonimem tego przymiotniku. Jeśli ktoś chciałby go nazwać teraz głupcem to z pewnością tak by było. Piękne żonkile i aura tajemniczości miejsca zaczęła na niego działać też w momencie, gdy zauważył wyglądające na niego półnagie kobiety, które zresztą były wilami. Urzekająco piękne sprawiły, że Skye zagryzł swoją dolną wargę zdając sobie sprawę, że mogły zdarzyć się dwie rzeczy - albo także zostanie wykorzystany jak mężczyzna, albo zabity. Tańczyły wokół niego, powodując, że lekkie halki odsłaniały więcej ich seksownego ciała, wręcz starając się chłonąć go jedna po drugiej. Nie wiedział kiedy stracił nad sobą przytomność, jednak po pewnym czasie obudził się... bez ubrań... bez swojej różdżki... I z bólem głowy, który odczuwalny był jak długim melanżu. Czuł się też osłabiony. A drogę do wyjścia trzeba było znaleźć. Mężczyzna w końcu go zobaczył... bez odzienia. Wydawało się, że wszystko było dobrze, ale... nie było do końca. Czuł się koszmarnie zmęczony, a musiał też dojść do sklepu różdżkarskiego i zakupić sobie nową różdżkę. Pieniądze miał... Tylko musiał zapłacić jak już tę różdżkę zdobędzie. Ale najpierw musiał też zdobyć ubrania. Na szczęście mężczyzna pomógł mu jakieś ogarnąć, plus podarował mu pięćdziesiąt galeonów za chęci w odszukaniu szkatułki.
|zt|
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Zapewne nikt nie mógł przewidzieć tego jak będzie przebiegała ich znajomość. Głównie ze względu na to, że jednak mogło się w niej pojawić niezwykle wiele zmiennych. Zwłaszcza, że już teraz pchali się w jakieś dziwne akcje, próbując śledzić ruchy... kłusowników? Trudno było stwierdzić kim mogliby być czarodzieje, którzy kręcili się w rezerwacie i jakie mieli zamiary, ale jednak podobny scenariusz wydawał jej się najbardziej prawdopodobny. - Ostatnie ciężkie deszcze pomogły w zatarciu śladów lub je zniekształciły. Zresztą to by wyjaśniało to czemu podobne tropy można było zobaczyć na ścieżkach. Wygodniej się nimi przemieszczać chociaż ryzykowali tym, że zostaną nakryci. Chyba, że zainwestowali w magię kamuflującą - dodała jeszcze, bo takie wyjście również wydawało jej się sensowne. Jak to mawiano: jak nie urok to sraczka. Skoro z horyzontu zniknęło jedno zagrożenie to niemalże od razu pojawiało się kolejne. Chyba naprawdę nie mieli co liczyć na odrobinę spokoju i po prostu spędzenie miłego dnia w pracy. - Mogę się rozejrzeć na Pokątnej za jakimś specjalistą. Chyba tak będzie najszybciej - zaproponowała, bo jednak nie była przekonana co do tego czy gdyby próbowała zgłosić podobne znalezisko do jakiś służb lub przełożonych to sprawa zostałaby potraktowana w pełni poważnie i rozwiązana wystarczająco szybko. Była prawdopodobnie zbyt zajęta wozakami, aby dostrzec wilę, która rzuciła się w oko Shercliffe'owi. Zauważyła jedynie to jak mężczyzna podrywa się i rusza w jakimś według niej losowym kierunku. - Frederick? Fred?! - zawołała za nim, puszczając się biegiem za mężczyzną, który nie zareagował zbytnio na jej nawoływania i nawet nie poinformował ją o tym gdzie i czemu się udaje. Szybko jednak rozpoznała część lasu, do której kierował się starszy opiekun. Niebiańska polana. Miejsce, gdzie urzędowały wile. No to pięknie. Domyśliła się od razu tego, co musiało się stać i ostrożnie stawiała kolejne kroki, rozglądając się za czyjąkolwiek obecnością. Wiedziała, że zapewne, gdyby tylko pojawiła się przed nią złotowłosa istota to sama bezpowrotnie zatraciłaby się w jej uroku i zapomniała o całej reszcie.
Mulan na pewno miała rację i co więcej, mówiła z sensem i Frederick widział ten sens, był w stanie go uchwycić, był w stanie do niego sięgnąć, ale jego umysł zasnuł się prędko mgłą, jaka nie pozwalała mu na dalszą, logiczną konwersację. W przypływie jakiegoś szaleństwa poczuł, że najchętniej przyjąłby lisią formę, wyrwał się spod zaklęcia, ale nie był w stanie tego zrobić. Dlatego też Huang nie usłyszała już jego zgody na to, by poszukała jakiegoś rzeczoznawcy, nie usłyszała również, kiedy zauważał, że sprawa kłusowników była o tyle skomplikowana, że oznaczała, iż większość pracowników rezerwatu musiała być ślepa. Chciał również zauważyć, że być może to właśnie ich koledzy byli skorumpowani, że może coś kombinowali za ich plecami, próbując osiągnąć coś, czego nie byli w stanie zrozumieć. To było skomplikowane, ale jednocześnie Frederick wiedział, że takie rzeczy się działy. I chętnie przedyskutowałby to z innym opiekunem zwierząt, gdyby nie to, że odebrało mu całkowicie rozum. Szedł więc przed siebie, zupełnie, jakby był jakimś cielakiem prowadzonym na rzeź, a nie dorosłym czarodziejem. Prawdę mówiąc, uważał, że powinien być odporny na urok tych stworzeń, ale jak widać było, nie potrafił od niego umknąć. Miał świadomość, że tak naprawdę był wiedziony na żer, ale ta myśl znajdowała się daleko, głęboko na dnie jego świadomości, całkowicie uśpiona, pod jakimś zadowoleniem, jakie czuł. Stracił je na chwilę, kiedy wila zniknęła pomiędzy drzewami, właściwie go porzucając, a on zdołał odwrócić od niej głowę, by dostrzec żonkile. Żonkile? W środku późnej jesieni? W zimnie? To było na tyle nietypowe, że Frederick zamrugał, a później pokręcił głową, próbując wyrwać się z tego, co się z nim działo. Czar faktycznie jakby zelżał, a on nieco przytomniej zaczął przypatrywać się kwiatom, próbując pojąć, skąd właściwie się tutaj wzięły. To było dziwne, by nie powiedzieć, że całkowicie szalone i miał wrażenie, że popadał w jakąś paranoję. Wolał jednak spoglądać na te żonkile, stojąc pośród drzew, niż wyjść na polanę, mając poczucie, że to byłby szalony pomysł.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
W tym wypadku Gryfonka chyba miała po prostu zwyczajne szczęście, bo nie ulegało wątpliwości, że skończyłaby tak samo oczarowana jak starszy kolega po fachu. W zasadzie to mało kto był w stanie oprzeć się urokowi pełnokrwistej wili bez względu na swoje zwyczajowe preferencje, a to, że na ogół Huang nie była wybredna to na pewno stanowiła idealną ofiarę dla podobnych stworzeń. W idealnym świecie to jednak ona poszłaby za wilą, a Shercliffe próbowałby ją przywrócić do porządku. To on był tym bardziej ogarniętym. Szła dosyć pewnym siebie krokiem i może nie było to rozważne biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znalazła, ale rozglądała się uważnie po swoim otoczeniu. Zapewne w ten sposób jedynie bardziej wystawiała się na pokuszenie pobliskim wilom, ale chciała być czujna i obserwować swoje otoczenie w poszukiwaniu dalszych śladów. Co więcej: nie mogła spuścić Fredericka z oczu. Przy okazji jednak na gałęzi jednego z drzew dostrzegła coś, co wydawało jej się być z początku lśniącą nicią. Dopiero, gdy podeszła bliżej, zorientowała się, że w rzeczywistości były to włosy wili. Nawet tak drobna część tego stworzenia miała w sobie niesamowite piękno i być może dlatego właśnie Mulan wyciągnęła dłoń, aby zwinąć je i schować do kieszeni. Dopiero później ponownie puściła się w pogoń za Shercliffem, który zdawał jej się oddalać coraz bardziej.
Frederick coraz bardziej wyrywał się spod działania czarów wili, za którą tak nierozważnie poszedł. Czuł się niczym skrępowany pegaz, na którego założono całą uprząż, ale powoli, krok za krokiem, wyrywał się z niej, szarpał się w niej, czuł, jak powoli uwalnia się, gotów do tego, by odejść. Gdy w końcu uniósł spojrzenie z żonkili, spostrzegł wile w zupełnie innej formie, o jakiej właściwie nikt nie pamiętał, która była właściwie przez wszystkich pomijana, a była równie ważna, co piękno, jakiego doświadczali. Harpia miała w sobie coś, co budziło w nim chęć walki, ale miał na tyle rozsądku, żeby temu nie ulegać. Dlatego też wycofał się kilka kroków, nie chcąc zdecydowanie wkroczyć na polanę, tym bardziej że doskonale wiedział, gdzie się teraz znajdował. Rozejrzał się pospiesznie, a kiedy spostrzegł Mulan, skinął na nią pospiesznie, niemalże przemykając pomiędzy drzewami. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że dziewczyna za nim pójdzie, uznał, że jeśli zorientowała się, co go spotkało, wzruszy ramionami albo zrobi jakiś raban na połowę rezerwatu. Nie wiedział, jaka była, nie do końca wiedział, jak powinien się do niej odnosić, więc nic dziwnego, że teraz przypatrywał się jej nieco jak jakiejś wariatce. Żeby sama chciała tak po prostu sobie tutaj przyjść, ryzykując przy okazji, że ona również padnie ofiarą wili? - Musimy odejść stąd jak najszybciej. Nic tutaj nie znajdziemy, a jeśli wile znalazły naszych sympatycznych gości, to z pewnością wiele z nich nie zostało – stwierdził szeptem, gdy wycofywali się pośród roślinności, klucząc tak, by wrócić w pobliże ścieżki, na której wcześniej się znajdowali. Najwyraźniej jednak jego zmysły wciąż były poplątane, bo tak naprawdę kierowali się w stronę mokradeł, zbliżając się do nich coraz bardziej. I nie było w tym niczego bezpiecznego, nawet dla kogoś, kto wiedział, jak obchodzić się ze zwierzętami. W końcu nie tylko one mieszkały w tej dziczy i głuszy, stanowiącej przy okazji całkiem dobre miejsce dla kłusowników, o jakich wciąż myśleli.
Cholera. Zaklęła, kiedy tylko poczuła teleportacyjny wir świstoklika. W jednej chwili rozmawiała z Gwen, a w drugiej już jej nie było. Przeklinała samą siebie, bo trzeba było zostawić ten przedmiot w spokoju. Przecież od początku czuła, że uliczka była dziwna. Głupia, głupia, głupia. Wylądowała jednak miękko, bo to nie pierwszy raz, kiedy przyszło jej podróżować w ten sposób. Sapnęła jednak, próbując się zorientować, gdzie właściwie się znalazła. I cóż, nie była wcale pewna, choć las zdawał się być dosyć dobrą wskazówką. Nie wiedziała jednak jak daleko od Doliny się znalazła i tylko żywiła nadzieję, że wcale. Intuicja znów jej próbowała coś powiedzieć i tym razem Thalia jej wysłuchała od razu. Wycofała się, kiedy robiąc krok ścieżką w lewo, włoski na karku stanęły jej dęba. Nie, nie miała na to ani czasu ani chęci. Poszła w drugą stronę, zauważając na drzewie srebrne włosy, których nie mogła pomylić z niczym innym, więc kilka dni później znalazła czas, by sprzedać je u różdżkarza. Teraz jednak, teleportowała się z powrotem do szpitala, odkładając torbę z lekami, a następnie już prosto do mieszkania.
Oczywiście, że głównym powodem, dla którego Louise mogła zabłądzić w miejsce tego pokroju, był jej skrupulatnie uzupełniany zielnik. W ostatnim czasie przemierzyła w tym celu Dolinę wzdłuż i wszerz, starając się odnaleźć najciekawsze okazy. Być może gdyby pamiętała o mieszkających tutaj wilach, to odpuściłaby tę wędrówkę, jednak to, że wydarzenia są ich zasługą, stało się jasne, gdy Louise była w Hogwarcie, a później dość prędko opuściła Dolinę, więc nie zdawała sobie sprawy z tego. Szukając kwiatów, których tak bardzo brakowało w jej dzienniku, Finley dostrzegła, że jest obserwowana przez niewiarygodnie piękne wile. Widząc rysujące się na ich twarzach niezadowolenie, chciała się wycofać, ale nim zdążyła to zrobić, jedna z wil wyrwała jej różdżkę i złamała ją na oczach właścicielki. Finley nie próbowała pertraktować, bo choć znała się na magicznych istotach jak mało kto, to wiedziała, że z wilami nie ma żartów. Na szczęście, została wypuszczona, choć powrót do domu Atlasa bez różdżki był więcej niż trudny. Żeby tego było jeszcze mało, po drodze napotkała bezdomnego psidwaka, który najwyraźniej się do niej przykleił. Zmarniałe zwierzę podążało za nią tak wiernie, że czułaby się głupio, nie zabierając go ze sobą. Tak więc postąpiła.