Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Miała trochę nauki... Ostatnio dawała sobie zdecydowanie zbyt wiele luzu. Zanim jezioro zamarzło, ciągle wychodziła na treningi, żeby w końcu opanować jazdę figurową na wodzie w swoich magicznych butach. Teraz jedynie wymykała się z łyżwami mając nadzieję, że jest to pewnego rodzaju wstęp do tego sportu. Nie chciała wyjść z wprawy przez cholerną zimę! Teraz jednak potrzebowała trochę ciepła, odpoczynku i, niestety, nauki. Dora wpadła do pomieszczenia prosto z dworu, z łyżwami w ręku i torbą pełną książek i pergaminów przygotowanych właśnie na tę okazję. Miała również przy sobie szczelnie zapakowaną fiolkę z sokiem ze śliwek samolewitujących, którą zamierzała podarować jakiemuś tajemniczemu chłopakowi. Bardzo zdziwił ją jego list, jednak nie miała problemów z podzieleniem się swoim zdobyciem. Sama również chciałaby, żeby w podobnej sytuacji ktoś ją poratował... A skoro miała dodatkową porcję, to czemu nie? O Thomasie Ecclestone wiedziała jedynie tyle, że jest Ślizgonem i z całą pewnością nie są na tym samym roku. Mimo to cieszyła się na poznanie kolejnej osoby - w końcu była jednak towarzyską istotką. Usiadła w jednym z wielkich foteli, umiejscowionym dość blisko kominka. Zrzuciła płaszcz, gryfoński szalik i czapkę, po czym ułożyła ostrożnie torbę i łyżwy obok siebie. Wyjęła pierwszą księgę, żeby powtórzyć sobie coś jeszcze przed eliksirami. Jej ulubiony przedmiot... Nie chciała pokazać się ze złej strony na lekcji!
Thomas nie ukrywał, że miał tutaj pewien interes. Z przyczyn od siebie niezależnych, nie mógł uczestniczyć w zajęciach zielarstwa. Przedmiot ten co prawda jego ulubionym nie był, ale jako dobrze rozwijający się chemik, nie mógł zignorować jego wpływu na swoją ulubioną sztukę. Gdzie jednak leżał problem? A no brak składników, które według rozpiski na grafiku będą niezbędny, by zostać dopuszczonym do klasy eliksirów. Nie chcąc stracić takiej okazji należało więc szukać kogoś, kto miałby ich nadmiar. Czy udało mu się odnaleźć taką osobę? Ależ oczywiście! Kim jednak ona była? Adoria Nymphia Amparo, Gryfonka, niewiele starsza od niego dziewczyna. Znali się? Nie, jedynie kojarzyli się z mijania na korytarzach. Tutaj więc Ślizgon miał ciut pod górę. Pytacie czemu? Ponieważ mimo upływu setek lat, wciąż wiele jednostek jest tutaj napełniona stereotypami. Jak masz zielone barwy, no to z automatu musisz być tym złym, któremu nie można zaufać a i rękę trzeba odtrącać. Krzywdzące? Trochę tak, ale nigdy mu to nie przeszkadzało.. do teraz. A co, jeżeli ta odmówi pomocy? Mógłby się podjąć pewnych metod, dzięki które zapewniłyby mu spokojnie sukces. Wolał jednak tego unikać. Kto jak kto, ale on preferował wpierw wpuścić w obieg swój własny naturalny urok osobisty, niż stosować się do tego drugiego kiedy miał do czynienia z przedstawicielkami płci pięknej..
Po wejściu do wspólnej komnaty rozejrzał się dookoła, chcąc ją wypatrzeć. Znalazł ją szybko a jego twarz ozdobił delikatny uśmiech. Jej uroda była łatwo dostrzegalna, lecz znajdujące się obok niej łyżwy trochę zbiły go z tropu. Pozytywnie zaskoczony? Powiedzmy. Sprzęt ten raczej sugerował, że ta posiada minimalną aktywność fizyczną. Lubił, kiedy kobiety dbały o sobie. Mniejsza jednak na tę chwilę o jego własnym guście, więcej akcji!
Ubrany w czarny garnitur podszedł spokojnym krokiem i zerknął na kobietę: -Adoria? - rzekł tonem i barwą głosu zdradzającą pytanie ale w pozytywnej formie. Wyszczerzył lekko zęby w zadowoleniu, chcąc ją do siebie przekonać. Pierwsze wrażenie rzeczą ważną i nie należało tego ignorować -Thomas Ecclestone, to ja posłałem Ci niedawno sowę. - podał prawą rękę i zerknął na pobliski fotel, pytając się jej niewerbalnie czy nie ma nic przeciwko, by usiadł obok niej.
Jeśli chodzi o dobre pierwsze wrażenie, to Thomas idealnie się spisał. Dorka nie kojarzyła go nawet za dobrze, jeśli chodziło o sam wygląd. W pierwszej chwili, gdy podszedł do niej tak elegancki osobnik, kompletnie ją zatkało. Odruchowo wstała, chwytając jego rękę. Przy okazji zrzuciła również z kolan swoją książkę, ale to nie było w danej chwili istotne! Thomas był przystojniejszy, niż się tego spodziewała. W dodatku garnitur - poważnie, garnitur? Adoria uśmiechnęła się od ucha do ucha, po czym usiadła z powrotem i gestem zaprosiła swojego towarzysza, aby uczynił to samo. - Tak, hej. Jasne. Sok ze śliwek! Już daję. - Zaczęła grzebać w torbie, dziwnie zakłopotana. Jeszcze taki chaos jej się chyba nie przytrafił! Jasne, bywała roztrzepana... I to o wiele za często. Zazwyczaj jednak zawieranie nowych znajomości nie sprawiało jej takich kłopotów, a tu proszę. Ślizgon w pewien sposób wyglądał na jakiegoś takiego... Majestatycznego. Wyrafinowanego. Nie wiedziała nawet jak opisać to we własnych myślach. - Cieszę się, że mogę pomóc... - Zerknęła na niego wesoło. Jeśli ktoś szukałby najmniej uprzedzonej do ludzi osoby, pewnie ucieszyłoby go znalezienie Adorii. Nie obchodziło jej, kto z jakiego był domu. - A ty się ciesz, że ominąłeś to zielarstwo. Te śliwki są koszmarne, poważnie. Chyba połowa soku wylądowała na naszych ubraniach, a nie w fiolkach...
Thomas dostrzegł pewne zdziwienie u nieznajomej, jednakże odebrał to jako komplement. Dziewczyna podała mu rękę, akceptując powitanie. Ślizgon zajął więc pobliski fotel, znajdujący się po przeciwnej stronie Gryfonki. Z wyraźnym zadowoleniem przyjął przedmiot, przyglądając mu się przez krótką chwilę. Sok ze śliwek i o to było tyle hałasu? Zdziwiło go to lekko ale skutecznie to zamaskował. Najważniejsze, że teraz będzie mógł rzeczywiście zjawić się na zajęciach i nie zostanie z nich wykopany. Przychylnym okiem spojrzał więc na pannę Amparo, co oczywiście informował przyjazny ton w jego głowie przy każdej z wypowiedzi: -Dziękuję Ci... - zaczął ale narzucił trzy sekundowa przerwę, jakby celowo chcąc podkreślić wagę swoich słów -Jestem mile zaskoczony.. dopiero teraz zaczynam żałować, że tak mało kontaktu miałem z niektórymi lwami.. - przedmiot schował i gdy już miał pewność, że się nie stłucze, powrócił skupieniem do towarzyszki, wysłuchując wydarzeń z zielarstwa. Patrząc na jego ogólne podejście względem przedmiotów innych niż eliksiry czy zaklęcia, rozbawiło go to wystarczająco by pochylić lekko głowę w dół i wyszczerzyć delikatnie mlecznobiałe zęby. Korzystając z tej krótkiej chwili, wzrok pokierował na jej nogi i zaczął kierować się ku samej twarzy. Niby rzecz naturalna i nie rzucająca się w oczy, ale mimo wszystko jak to na samca i hedonistę przystało, oceniał ją. W myślach rozważał, jak to się dzieje, że tyle pięknych kobiet trafia do tej szkoły. Odpowiedzi nie znał, ale stan ten mu odpowiadał. Wracając jednak do konwersacji musiał dodać: -Pomogłaś mi w potrzebie, jestem wdzięczny i skłonny się odwzajemnić. Jest może coś z czym masz problem? - zadał pytanie oczekując odpowiedzi. Czy Adoria miała już coś przygotowane? A może po prostu wolała zachować przysługę na później? Był w dobrym humorze i otwarty na propozycje. Sam także nie sprawiał wrażenia typowego wrogiego Ślizgona, więc może rzeczywiście znajomość ta będzie miała szansę rozkwitnąć? Zobaczymy..
Thomas wydawał się zaskakująco miły, jak na Ślizgona. Znaczy, Adorka naprawdę nie była w żaden sposób uprzedzona! Po prostu nie mogła nie zauważyć różnic pomiędzy zachowaniami wychowanków poszczególnych domów. Uczniowie Slytherinu bywali niestety bardziej oschli i często traktowali osoby z nieczystokrwistych rodzin gorzej. Na tej samej zasadzie Krukoni bywali przemądrzali, Puchoni niezaradni, a Gryfoni zadufani i nieodpowiedzialni. Adoria u każdego była w stanie wychwycić jakąś wadę, zawsze jednak koncentrowała się w większości na zaletach. Teraz było podobnie. Nie zorientowała się nawet, jak bardzo obserwowała swojego rozmówcę i jakie przyjemne wrażenie wywoływał na niej jego uśmiech. Dopiero gdy dotarło do niej, że sama szczerzy się mimowolnie, postanowiła się trochę opanować. No bo od kiedy tak reagowała na jakiegoś osobnika płci przeciwnej? - To nic takiego. Cóż, jesteśmy bardzo pomocni! No, przynajmniej ja. Tak myślę. Staramy się, chyba. - Zaśmiała się krótko, bo ciężko było jej wypowiadać się za cały dom. Zauważyła jego spojrzenie. Zawsze zastanawiało ją, czy ona również bywa tak oczywista. U niektórych ludzi kompletnie nie było widać tego typu ocen, inni z kolei wyraźnie przyglądali się drugiej osobie. Adoria była ciekawa, do której kategorii się zalicza... Thomas miał tyle taktu, ile można było spodziewać się po jego dostojnej osobie. Dyskretnie zaznaczył swoje stanowisko w tej sprawie. - Problem? - Powtórzyła mało inteligentnie. Cholerka, co ona mogłaby od niego chcieć? Miała całą masę problemów! Nie mogła zabrać się za naukę, wychodziła poobijana z treningów jazdy figurowej (brak nauczyciela bywał upierdliwy), w dodatku coraz częściej dopadały ją sercowe i życiowe rozterki. Nie wiedziała co myśleć i robić. A on się jej pytał, czy ma jakiś problem? - Wybacz, ale moja kreatywność chyba właśnie umarła. Wszystko mnie boli i po raz pierwszy od dość długiego okresu czasu zabrałam się za naukę... - Sprzątnęła przy okazji książkę od eliksirów i wrzuciła ją do torby, z której wysypywały się inne. No, ona to najlepszego pierwszego wrażenia jak na razie nie robiła! - Zresztą, nie musisz mi się odwdzięczać, to serio nic takiego. Jestem pomocnym człowiekiem, co poradzisz...
Stereotypy były powszechne w Hogwardzie, jednakże czasem znajdowały się osoby, które nie zwracały na nie uwagi bądź przynajmniej starały się nie skreślać od razu drugiego człowieka. Szufladkowanie nie jest miłą społeczną rzeczą i samo w sobie potrafi zrodzić konflikt, mimo braku na początku jakiejkolwiek agresji. Adoria była otwarta i pomocna. Oczywiście jej bezinteresowność zaskoczyła Thomasa ale to był dodatkowy plus, jaki jej mentalnie dał w swojej głowie. Nie można było jej także odmówić urody i jeżeli mielibyśmy powiedzieć to w mniej smacznym stylu, było gdzie zawiesić oko a widoki same w sobie byłe miłe dla odbiorcy.
Nawet jeżeli nie chciała niczego w zamian, Ecclestone postara się znaleźć okazję, by się odwdzięczyć. Taki już był a niespłaconych długów nie lubił. Czy pomoże jej na jakiś zajęciach? Wyciągnie z kłopotów? Uratuje z opresji? Pokibicuje na boisku? Wszystko było możliwe.
Oczywiście kontynuował rozmowę. -Wszystko Cię boli..? - zapytał z wymalowana troską na twarzy. Jego wzrok wędrował teraz po jej ciele, jakby oceniając czy chodzi o czysto fizyczny ból w postaci chociażby siniaków. Ignorantem jednak nie był, więc brał również pod uwagę rozterki miłosne -Służę dobrą radą albo odpowiednio dobranych eliksirem. - posłał jej szczery troskliwy uśmiech. Trochę się na życiu znał ale również świecił niczym gwiazdka na choince w kwestiach alchemicznych. Mało było rzeczy, których nie potrafiłby przyrządzić a miał też w głowie przecież parę pomysłów na własne unikatowe mikstury. Najważniejszy jednak był ton. Nie narzucał się na siłę i nie naciskał. Takie zachowanie jedynie odrzucało i powodowało głównie większe zamknięcie się w sobie. Była to szczera propozycja, którą mogła wykorzystać lub grzecznie odmówić. Na pewno się za nic nie obrazi.
Adoria często martwiła się, że pierwsze spotkania z kimś mogą wyjść niezręcznie. Była taką gadułą, że często zdarzało jej się wypaplać coś idiotycznego, a przy tym... No cóż, zawieranie nowych znajomości nie było takie proste. Dziewczyna odczuwała niezdrową potrzebę bycia lubianą przez każdego, kogo tylko napotkała. Próbowała się przez to dopasować do każdego środowiska, co wcale nie kończyło się zbyt dobrze. Z Thomasem jednak rozmowa sama płynnie przechodziła, co było miłym zaskoczeniem. Nawet jej roztrzepanie nie sprawiało większych problemów, Ślizgon wydawał się być dość wyrozumiały i przyjazny. Pewnie duży wpływ na to miała przysługa, jaką mu oddała, ale jednak! - Och, tak. Zabrałam się ostatnio poważniej za jazdę na łyżwach i teraz ciągle ląduje na lodzie, dlatego siniaki. I tańczę... A oprócz tego to zakwasy... - Skrzywiła się lekko. Lubiła sport, nawet bardzo. Może nie lgnęła aż tak do quidditcha jak do zajęć w stylu właśnie łyżew, biegów czy kick boxingu. Nie można było nie zauważyć jej rozwiniętej sprawności fizycznej, bo przecież przede wszystkim była tancerką! Nie lubiła zażywać eliksirów, czy rzucać zaklęć mających zniwelować efekty ćwiczeń. Były one przecież w pewnym stopniu potrzebne, aby pokazać jej jakie postępy poczyniła, co zrobiła dobrze a co źle. Oczywiście, jeśli nabawiała się jakichś kontuzji, nie katowała się i szła do skrzydła szpitalnego. Zwykłe zakwasy czy drobne siniaki nie były jednak niczym niebezpiecznym. Przygryzła lekko dolną wargę, dostrzegając jak uroczy i troskliwy był uśmiech, który posłał jej Ecclestone. - Co do eliksiru to chyba odmówię, ale chętnie przyjmę na przykład towarzystwo. - Uniosła pytająco jedną brew, ciekawa odpowiedzi chłopaka. W końcu mógł nie lubić sportu, albo nie chcieć wybrać się chociażby na łyżwy. Jednak gdyby wyraził ochotę, zyskałby w jej oczach dużo, nawet bardzo dużo.
Rozmowa trwała dalej i jak na razie wszystko wskazywało na to, że relacja ta będzie pozytywna. Thomas wysłuchał wytłumaczenia gryfonki, kiwając raz głową na zrozumienie. Czyli mamy do czynienia z aktywnie fizyczne kobietą, która nie boi się siniaka bądź dwóch, nie wspominając o potencjalnym ataku zakwasów. Zrozumiał jej podejście do eliksirów i wspomaganiem się nimi przy tak drobnych sprawach. Uszanował to i nie naciskał. Sam oczywiście miał odmienne zdanie ale było ono spowodowane tym, że tu właśnie leżało jego zainteresowanie i zarazem czarny konik. Gdyby do tego jeszcze dodać jego hedonistyczna naturę, to postępowałby wręcz wbrew sobie, gdyby nie umiliłby sobie sytuacji jakimś właściwym napojem.
Lwica nie miała jednak nic przeciwko towarzystwa a jakby tak bliżej się temu przyjrzeć, było ono wysoce preferowane. Czując nadal ciężar lub obowiązek odwzajemnienia, zgodził się od razu. Nie traktował tego jednak jako karę czy stratę czasu. Towarzystwo zapowiadało się interesujące, dlatego pozytywnie rozpatrywał ten scenariusz. Był też wystarczająco rozeznany w temacie, by wiedzieć, że aktywność fizyczna z płcią przeciwną jest niezwykle obiecującą czynnością. Czy miał wobec niej jakieś plany? Być może coś się w jego głowie zrodziło, ale nie pozwalał by przejęło to nad nim władzę. Facet pozostanie facetem i o niektórych sytuacjach myśli tak a nie inaczej, lecz to nie zawsze go definiowało. Łyżwy znajdujące się obok były wystarczającą wskazówką: -Nauczyłem się jeździć kilka lat temu, ale zapomnij o jakichkolwiek akrobacjach... - uśmiechnął się, wstając i tym samym akceptując propozycję. Nie było co siedzieć, skoro było tyle innych możliwości w repertuarze..
[możliwe zt x2? xD] Jeżeli Adoria się zgodzi, no to może napisać kolejny post już w kolejnym wybranym przez siebie temacie.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Po całkiem uroczym spotkaniu Hurry'ego, dzięki któremu wyglądałam ciut lepiej, ale wciąż miałam na sobie od pasa w dół przewiązaną kotarę w barwie zgniłej zieleni i o wiele za dużą koszulę, postanowiłam, że za wszelką cenę muszę dostać się do Hogsmeade. Nie dość, że zamarzałam doszczętnie, nie czując już palców, to moja obolała stopa chyba zaczęła puchnąć, po nadepnięciu na bliżej nieokreślony przedmiot. Dodatkowo byłam już zmęczona całą tą sytuacją, z kolei wilgotne włosy nie chciały schnąć w temperaturze zamku - i chyba tylko ze względu na nie i brak butów jeszcze nie podjęłam się durnej próby marszu w takim stroju do magicznej wioski. Rozważałam każdą możliwą trasę, przez zwyczajną, po ścieżce, po najkrótszą, tajną z wyjściem w jednym ze sklepów, gdyby tylko był jeszcze otwarty o tej porze. Nie byłam pewna, która była godzina, chociaż mogłam się domyślać, że powoli zbliżała się cisza nocna, a co za tym szło: zwiększone ryzyko spotkania nauczyciela i zarobienia kolejnych ujemnych punktów. Nie zrobiłoby to na mnie pewnie wrażenia, gdyby nie urażona duma Krukona i świadomość, że Ravenclaw w ostatnim czasie wypada dość słabo na tle innych domów. W geście poddaństwa i wszechogarniającej bezradności weszłam do jednego z w miarę przytulnych pomieszczeń, siadając w rogu na kanapie. Przymknęłam powieki, zakrywając twarz dłońmi, by na spokojnie poukładać myśli, lecz i to nie trwało długo - może pięć minut później zerknęłam przez palce w kierunku skrzypiących drzwi. Widok mojego byłego-aktualnie-geja był chyba ostatnim czego teraz potrzebowałam. - Za jakie grzechy... - Westchnęłam ciężko i udając, że wcale go nie widzę, ponownie odchyliłam głowę do tyłu.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Funkcja prefekta dawała całkiem sporo korzyści i Leo chcąc nie chcąc przyzwyczaił się do tej połyskującej odznaki. Inna sprawa, że o ile w zeszłym roku został zaszczytnie wybrany, w tym trochę większy wkład miał sam - kiedy przepraszał Hampsona nie spodziewał się, że ta pusta formułka prośby o drugą szansę w ogóle coś da. Tak czy inaczej znowu miał władzę odejmowania punktów, bardziej mu się podobało (i przydawało) zajmowanie młodszymi Gryfonami. Największym plusem jednak było to, że nauczyciele obrzucali go innymi spojrzeniami i jakby łagodnieli - prefekt spacerujący w nocy po zamku to norma, a wręcz wypełnianie obowiązku! Vin-Eurico wcale się nie stresował, gdy w półmroku przemierzał korytarze. Zasiedział się u profesora Bergmanna, zdając mu relacje odnośnie liścia mandragory, który dalej namiętnie żuł. Przyszedł do nauczyciela prosto z treningu, miał zatem wielką torbę przerzuconą przez ramię. W drodze powrotnej zajrzał jeszcze do Wieży Gryffindoru i tam tak go zagadali, że do Hogsmeade kierował swoje kroki dopiero w okolicach północy. Nie planował żadnych więcej przystanków, ale wyłapał po drugiej stronie korytarza dźwięk kroków i wiedziony ciekawością właśnie tam podążył. Nie spodziewał się wcale niczego poza drobnym upomnieniem i odesłaniem błąkającego się po nocy ucznia - rozważał nawet czy odjąć punkty, czy też nie. Leo nie lubił hipokryzji, a sam łamał regulamin nagminnie; odznaka zobowiązywała, a chłopak liczył na to, że Puchar Domów w końcu zgarnie Gryffindor. Wszedł do pomieszczenia z dość surową miną, gotów ganić i besztać za to jawne podpadanie prefektowi. Kiedy jego spojrzenie spoczęło na drobnej, ledwo odzianej postaci, siedzącej zupełnie niewinnie, to od razu złagodniał. - Paddie? - Zdziwił się, podchodząc trochę bliżej. Mimowolnie staksował ją wzrokiem, zawieszając spojrzenie może minimalnie zbyt długo na tej tajemniczej koszuli, która cóż, wiele nie ukrywała. Leo odruchowo się rozejrzał, szczerze mając nadzieję, że kogoś tu sobie Krukonka przygruchała i dlatego ma tak nietypowy strój. Brak kogokolwiek w polu widzenia odrobinkę go zaniepokoił. - To taka nowa moda? Podpisałbym petycję o zmianę damskiego mundurku... - Mruknął z rozbawieniem, szturchając ją lekko łokciem. Uniósł pytająco brwi, siadając obok i czekając na jakieś wyjaśnienia.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Moje usta zacisnęły się w wąską kreskę, gdy Leo zamiast wyjść, podszedł i szturchnął mnie łokciem w obolałe po dzisiejszym treningu ramię. Mimowolnie spojrzałam nań, wyraźnie zirytowana tym komentarzem, choć nie skomentowałam tego typowym dla siebie sposobem. Skrzyżowałam ręce pod biustem, który pod koszulą z puchońskiego mundurka był chyba nawet bardziej widoczny, niż pod kotarą zerwaną z karniszu, a jedyne co dobrze zakrywał to siniaki i zadrapania po Quidditchu. - Jeśli masz zamiar odjąć mi punkty, to zrób to teraz i po prostu daj mi spokój. - Wydusiłam z siebie wreszcie, wskazując podbródkiem na lśniącą odznakę prefekta. Nie wiem zresztą czemu tak dziwi mnie jej obecność, być może nigdy nie sądziłam, że Gryfon będzie aspirować do tej roli albo, że ktokolwiek mu tę rolę powierzy. Nie krytykowałam, nie dopytywałam - najwidoczniej dyrektor miał swoje powody. Zamiast tego odwróciłam twarz w przeciwnym kierunku. Zapadła między nami niezręczna (przynajmniej dla mnie) cisza, a spojrzenie chłopaka, które na sobie czułam, w końcu sprowokowało mnie do mówienia. - Byłam na treningu, później chciałam się wykąpać jak człowiek. Ale niestety w tym zamku ludziom do normalności wiele brakuje, więc ktoś ukradł mi moje ubrania. Z tego wszystkiego nie jestem pewna czy moja różdżka była razem z nimi, czy została w szatni koło boiska, czy może zostawiłam ją w mieszkaniu. Przy okazji straciłam już kilka punktów, wpadłam na uroczego Puchona, który dał mi swoją koszulę, żebym nie musiała chodzić owinięta zakurzoną kotarą i skontrolowałam stan czystości podłóg. Strasznie boli mnie stopa, chyba coś w nią sobie wbiłam i w ogóle wszystko mnie boli. Zadowolony? - W geście manifestacji, z bardzo naburmuszoną miną wskazałam na swoją bosą stopę i siniaka na przedramieniu. - Ostatnim czego teraz potrzebuję to rozmowa z tobą. - Dodałam, szybciej mówiąc, niż myśląc i szczerze pożałowałam swoich słów. Moja dotychczas obrażona mina nieco złagodniała, gdy niepewnie zerknęłam na chłopaka; nie był niczemu winien, więc czułam się źle z faktem, że chyba go obraziłam. Cała ja: królowa delikatności i taktu. - Przepraszam, Leo. Jestem zła i zmęczona, poza tym jest mi zimno i marzę o powrocie do domu. - Mimowolnie przeniosłam wzrok na palce, których już powoli nie czułam, a po dłuższej chwili wpatrywania się w nie, z całej bezradności w końcu zaczęłam płakać, jęcząc coś pod nosem o swojej beznadziejności. Niekoniecznie chodziło mi o zaistniałą sytuację, a bardziej o ogół wszystkich zdarzeń z ostatnich miesięcy i to, że rozkleiłam się przed osobą, przed którą najbardziej chciałam udawać, że jest w porządku.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Faktycznie miał w planach odjęcie punktów, ale był w stanie przeżyć bez tego - Padme wyglądała na dostatecznie przybitą. Sam Gryfon humor miał niezły, chociaż rzeczywiście wolałby już być w mieszkaniu. Hogwart Hogwartem, ale własny prysznic... no, dzielony z kimś. Jedną wyjątkową osobą. Leo otworzył usta, aby poinformować dziewczynę, że ze względu na podejrzane okoliczności jej odpuści, ale ta wybuchła i zaczęła mu wszystko opowiadać. Grzecznie słuchał, krzywiąc się lekko na wieść o zranionej stopie; współczuł jej również paradowania w tak cienkiej i przewiewnej kreacji. Nie miał pojęcia czemu został potraktowany jak jej wróg i pokazał jej to pozbawionym zrozumienia zmarszczeniem brwi. Prawdę mówiąc średnio rozumiał ich relację, ale od kiedy tłumaczył Ruth upewnił się, że między nim a Krukonką kryzys został zażegnany. - Nie jestem zadowolony, czemu miałbym być? - Skrzywił się bardziej na kolejne słowa ciemnowłosej, ale ta zaraz sama zauważyła swój błąd. - Ciężki dzień, hm? No to trzeba się podnieść i pójść do Hogsmeade, proste. Zyskałaś obstawę, a jeśli stopa tak ci doskwiera, to mogę cię ponosić. - Głos miał pogodny i humor zaskakująco dobry, toteż nie dał się zrazić zmęczonej Padme. Musiał szybko rozeznać się w sytuacji - miał bluzę i kurtkę, w ostateczności mógł dziewczynę czymś poratować, tym bardziej, że zaczynała się rozklejać. Machnął różdżką z niewerbalnym Accio, mając szczerą nadzieję, że przywoła z dormitorium Gryfonów swoją bluzę; oczywiście efektu nie było. - Uch, czekaj - mruknął, próbując ogrzać towarzyszkę starym dobrym Fovere. Zdusił przekleństwo, kiedy nawet ten czar nie zadziałał. Miał już się poddać, kiedy przypomniał sobie o schowanych w torbie butach sportowych. Dobrze jednak czasem targać ze sobą treningowe rzeczy... - To niesprawiedliwe, ja tylko próbuję pomóc - westchnął, nie osiągając żadnego efektu przy rzucaniu Reducio. Dopiero za drugim razem zmniejszył obuwie do rozmiaru stóp Pandy, podsuwając jej swoją "zdobycz". - Sumptuariae leges - dodał z zadowoleniem, ponieważ to zaklęcie jeszcze ani razu go nie zawiodło. Przez różdżkę przemknął dziwny impuls i o dziwo koszula Padme wcale nie przemieniła się w wybrany przez chłopaka strój - zmieniła barwę na nieco ciemniejszą i tyle. Gryfon zacisnął wargi w wąską kreskę, trochę obawiając się kolejnych prób. Zanim Krukonka dostała szansę na protestowanie lub pomaganie, machnął różdżką raz jeszcze. Najwyraźniej warto próbować, bo w końcu koszula transmutowała się we wzorzasty kombinezon. Leo nie miał pojęcia czy to zakłócenia, czy jego rozproszenie - dekolt był za duży i zabrakło rękawków, a na ramiączka było zdecydowanie za chłodno. I to wszystko pomijając fakt, że ciemnowłosa nie miała nawet bielizny... Podał Padme kurtkę, samemu zostając w bluzie, a następnie podniósł się i schował różdżkę. - Lepiej nie będzie. - Przykucnął jeszcze na chwilę przy Krukonce, obdarzając ją czułym uśmiechem i ścierając z jej policzka zbłąkaną łezkę. - Nie jesteś beznadziejna, słońce. To ja ledwo sobie radzę z magią, nie? Chodź. - Pociągnął Padme delikatnie za rękę.
Jestem na fonie i kodu nie dam, ale wszystkie zaklęcia opisuję tak: Accio - 3 Fovere - 3 z przerzutem na 5 (z zaklęć już brak przerzutów) Reducio - 5 Reducio 2 - 4 Sumptuariae leges - 6 z przerzutem na 6 z przerzutem na 1 (wykorzystane 2/2 przerzutów z transmutacji) Sumptuariae leges 2 - 2
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Trochę nie spodobała mi się próba machania różdżką przed moim nosem, a potem kilka kolejnych, bo w związku z buntem magii miałam dziwne przeczucia, że zaraz jeszcze zostanę albo całkowicie nago albo co gorsza zaklęcie zrobi mi krzywdę. Jednak nie zbuntowałam się specjalnie, będąc wyraźnie pochłonięta mazaniem się i czekaniem na zbawienie - ono póki co dzielnie walczyło z magią, podejmując próbę wyczarowania mi ubrań. W milczeniu przetarłam twarz, decydując się na przerwanie całej sytuacji, gdy wreszcie dwa zaklęcia zadziałały tak, jak powinny. Posłusznie ubrałam kurtkę, z butami mając problem: stopa bolała, z kolei w sali było zbyt ciemno, żeby sprawdzić co w ogóle się z nią stało, ale i z nimi sobie jakoś poradziłam. Nie zwróciłam też szczególnej uwagi na ukradkowe spojrzenie Leo w mój dekolt - byłam święcie przekonana (lub za mocno wierzyłam plotkom), że kobiety już go nic a nic nie interesują, więc czemu teraz miałby zainteresować się moim biustem? Chociaż nasza relacja była dziwna, chyba nie do końca dopowiedziana, poczułam się przy nim bezpiecznie pierwszy raz od wyjścia z łazienek studenckich oddychając z ulgą. Wstałam z kanapy i utykając, dzielnie pomaszerowałam za nim w kierunku Hogsmeade.
Po wyjściu z zamku, na ścieżce prowadzącej do wioski nie wiedziałam jak się zachować. Część drogi milczałam, trzymając usilnie na wilgotnych włosach kaptur; zrzuciłam go jednak, bo w gruncie rzeczy nie widziałam nawet gdzie idę. - Dzięki za pomoc. - Powiedziałam, choć słowa raczej nie były w stanie opisać mojej wdzięczności. Wcale nie musiał mi pomagać, a po prostu wyjść, gdy mu kazałam, odejmując mi kilka punktów. To tym bardziej sprawiało, że czułam się głupio. - Dawno nie rozmawialiśmy. Co słychać? - Byłam ciekawa, czy dotarła do niego plotka o moim wyjeździe do Walii i rzekomej próbie samobójczej i czy jego dobroć serca nie wynikała z litości, ale nie zamierzałam podejmować tego tematu jako pierwsza.
Maili ciężko znosiła wyjazd Prince'a. Wiedziała, że tak będzie dla niego lepiej i przede wszystkim będzie miał lepszą przyszłość, ale nie potrafiła znieść braku jego obecności. Był dla niej bliższy niż jej bracia, o których istnieniu chciała jak najszybciej zapomnieć, więc fakt, że znalazła się w takiej sytuacji po raz pierwszy od kilkunastu lat potęgował uczucie pustki. Próbowała zająć swoje myśli, dlatego zajmowała się nauką i ćwiczeniem. Dotarło do niej jednak, że zaniedbała resztę swoich przyjaciół, którzy byli dla niej równie ważni. Świadomość jednak, że Prince nie pojedzie z nią na konkurs bolała, a ten czas zbliżał się wielkimi krokami. Dlatego też Maili coraz więcej ćwiczyła, coraz mniej spała i ogólnie rzecz biorąc stawała się powoli wrakiem człowieka. Uświadomiła to sobie i szybko doszła do wniosku, że tak nie może być i musi wziąć się w garść. Postanowiła spotkać się z przyjaciółmi i spędzić z nimi trochę czasu, chcąc odpocząć od wszystkiego i po postu dobrze się bawić i nawet lepiej poczuć. Prince przecież nie umarł, był tylko kilka tysięcy kilometrów dalej. Lanceley miała wrażenie, że przeżywa to bardziej niż rozstanie z chłopakiem, ale nie można było się temu dziwić. Maili nigdy o nim nie myślała pod kątem tego, że mogłaby się w nim zakochać, nie mogłaby tego zrobić w kimś kogo traktowała jak rodzinę, tego nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Byli jednak blisko, więc nic dziwnego, że było to dla niej takie przeżycie. Zdecydowała jednak wrócić na prostą drogę i przestać się zamykać na innych, bo to nie było nawet w jej stylu. Musiała z powrotem stać się energiczną, otwartą i tak bardzo rozgadaną Maili jak wcześniej, bo właśnie to ją definiowało. Nie mogła pozwolić, żeby jej temperament przycichł i ją zmienił. W pełni się akceptowała i była pewna siebie, więc definitywnie postanowiła zerwać ze smutkiem. Weszła do wspólnej komnaty, w której się umówiła z @Julian Ripley i @Ophélie Zakrzewski. W jej oczach pojawiły się charakterystyczne iskierki, które zdradzały fakt, że Maili zobaczyła pianino. Była pierwsza z trójki, więc doszła do wniosku, że nie zaszkodzi przegrać sobie chociażby jeden utwór, konkurs był już niebawem, a przecież miała nowy program. Nowe utwory szły już jej dobrze, ale puchonka zawsze dążyła do perfekcji w graniu. Nie chciała słyszeć żadnej skazy w dźwiękach, więc usiadła na stołku przy instrumencie i oddała się temu utworowi, który szedł jej najgorzej. Należało przecież wałkować przede wszystkim to co nie wychodziło. Nie było sensu, by grała ten, który umiała doskonale, to mijało się z celem stawania się coraz lepszą. Chciała wygrać ten konkurs, mieli być na nim znani krytycy muzyczni, którzy mogli otworzyć przed nią zupełnie nowe perspektywy. Merlinie, to była chyba jedyna rzecz, o której teraz marzyła. Grając zapominała o wszystkich zmartwieniach, muzyka ją oczyszczała.
Julka wyjazd Prince'a zupełnie zaskoczył. Przez chwilę podejrzewał, że coś jest mocno nie tak, bo przecież nikt tak z dnia na dzień (w dodatku bez zapowiedzi) nie rzuca szkoły, ale po dłuższym zastanowieniu, postanowił, że nie ma większego wyboru i musi uszanować decyzję przyjaciela. Trochę było mu przykro, że nic o tym wcześniej nie wiedział, myślał, że są naprawdę dobrymi kumplami, ale doszedł do wniosku, że czas leczy rany i przecież nie skreśli ziomka tylko dlatego, że ten nie opowiedział mu o swoich zaskakujących planach na przyszłość. Dlatego też Puchon pożegnał się serdecznie z Shercliffem i nawet dał mu na pamiątkę jakiś zabawny gadżet z Zonka. W końcu przez tyle lat razem śmieszkowali! Wchodząc do Wspólnej Komnaty usłyszał pianino i zerknął na zegarek. Spóźnił się? Właściwie, to nie mól sobie przypomnieć czy umawiali się na jakąś konkretną godzinę, czy tak po prostu, jednak przyspieszył kroku. Gdy zobaczył Maili siedzącą przy pianinie, zatrzymał się w progu i przez chwilę z lekkim uśmiechem na ustach obserwował grającą dziewczynę. Była piekielnie zdolna, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Aż pożałował, że nie wziął ze sobą gitary na zajęcia, bo bardzo chętnie by do niej teraz dołączył. - Wow, Maili, rozwalisz ten konkurs, naprawdę - powiedział z przejęciem, korzystając z chwili przerwy w grze dziewczyny. Wszedł do komnaty i rozsiadł się wygodnie na miękkiej kanapie. Rozglądając się po wnętrzu, zatęsknił za mieszkaniem w Hogwarcie. Nie zrozumcie go źle, Julek uwielbiał wynajmować pokój w Hogsmeade, a @Mary Berry urządziła im naprawdę przytulne wnętrze, jednak czasami brakowało mu wieczornych spotkań w pokoju wspólnym i nocnych wycieczek do kuchni. Teraz, idąc w środku nocy po przekąskę, nie musiał uważać na dyżurujących nauczycieli czy wylatujące ze ścian duchy. Dorosłość wcale nie była tak ekscytująca, jak mu się kiedyś wydawało. - Ophelie jeszcze nie ma? - Spytał z pozoru od niechcenia, zerkając w stronę wejścia. Na wszelki wypadek odsunął się trochę na bok, robiąc obok siebie miejsce. Od jakiegoś czasu @Ophélie Zakrzewski wywoływała w nim zaskakujące palpitacje serca, na które biedny nie mógł nic poradzić. A naprawdę się starał!
Naprawdę nie wiedziała, jakim cudem zegar wskazywał, że już jest spóźniona dobry kwadrans. Przecież dopiero co miała pół godziny do wyjścia z dormitorium! Co prawda nie było wyznaczonego czasu spotkania, ale nie mogła w nieskończoność czekać i uważać, że miało się ono odbyć później. Zawsze lepiej być przed czasem, aczkolwiek panna Zakrzewski najwyraźniej miała z tym niemałe problemy, gdyż ostatnio coraz częściej jej się zdarzało spóźniać. A może to inni przychodzili za wcześnie? Tak czy siak, biegła ile sił w nogach przez szkolne korytarze, aby jak najszybciej znaleźć się we Wspólnej Komnacie. Nie zwracała nawet uwagi na potrącanych niechcący uczniów, którzy akurat napatoczyli jej się na drogę. Chyba po raz pierwszy w życiu miała teraz dosyć tego, że Hogwart jest tak ogromny i pełno w nim nieznanych miejsc. Pędząc tak na złamanie karku do Zachodniego Skrzydła na pierwsze piętro, oczywiście musiała kilka razy pomylić drogę, tak więc zanim faktycznie znalazła się w umówionym miejscu, minęło co najmniej kolejne dziesięć minut. - Ja... tak bardzo... was... przepraszam za... to spóźnienie... - wydyszała i pochyliła się, opierając dłonie na kolanach. Łapczywie łapała powietrze, którego przez ten morderczy bieg teraz potrzebowała. Mimo, że grała w quidditcha, taki rodzaj wysiłku zawsze sprawiał, że szybko się męczyła - w końcu latanie na miotle i bieganie to nie to samo. - Trochę zabłądziłam. - wyjaśniła, kiedy już oddech jej się unormował i wyprostowała się. Krótko, zwięźle i na temat. Czuła, że powinna podać powód swojego spóźnienia, żeby @Maili Lanceley i @Julian Ripley nie pomyśleli, że zapomniała o spotkaniu lub jej się na nie nie spieszyło. Zbyt dużo dla niej znaczyli, a poza tym to nawet w przypadku innych osób wolała się usprawiedliwić. Tak już jakoś miała, że wtedy czuła się lepiej niż gdyby nic nie powiedziała. Co do tej dwójki tutaj wiedziała, że nie będą się na nią złościć, ale tak czy tak... Po prostu miała takie ustawienia fabryczne. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła pianino, przed którym siedziała jej rówieśniczka. - Zagrasz nam coś, Maili? - spytała, idąc w kierunku mieszczących się obok kominka foteli, aby po chwili opaść na jedno z nich z cichym westchnięciem. Było naprawdę wygodne, i to bardzo.
Maili grała całą sobą, zawsze. Nie było tak, że tylko jej dłonie muskały białe i czarne klawisze. Patrząc na rudowłosą można było zobaczyć jak oddaje się temu co robi bez reszty. To była jedyna taka rzecz. Lubiła jeszcze zielarstwo, ale pasja do muzyki była tak wielka, że rośliny były zaledwie niewielkim dodatkiem kiedy miała trochę więcej czasu, a ostatnio miała go coraz mniej, za mało, zdecydowanie doba mogłaby być dłuższa. Przerwała grać kiedy się pomyliła. - Cholera... – mruknęła i przejechała dłonią po twarzy. Nie usłyszała kiedy @Julian Ripley wszedł do pomieszczenia toteż wzdrygnęła się, słysząc jego głos. Maili nie specjalnie przepadała za takimi zaskoczeniami. Chodziło o to, że nawet jeśli widziała kogoś w lustrze i nagle by usłyszała „bu!” to i tak się przestraszy. To było nieco paradoksalne. Dziewczyna, która występowała przed liczną publicznością, na ważnych bankietach potrafiła się wystraszyć jednego okrzyku. Trochę żenujące.. Odwróciła się do przyjaciela z uśmiechem. - Julian! Dziękuję... ale nie wydaje mi się. – odparła. Maili była wielka optymistką, ale w niektórych sytuacja nie potrafiła dobrze myśleć. I to właśnie była taka sytuacja. Głównym powodem był wielki stres, który nie opuszczał jej nawet we śnie i śniła o smutnym, a przede wszystkim zawiedzionym wyrazie twarzy jej matki. Nie chciała nikogo zawodzić, cieszyła się, że tyle osób ją wspiera, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że większość liczy na to, że znajdzie się w pierwszej trójce, jeżeli nie nawet na pierwszym miejscu. Czuła na sobie presję, co w żadnym stopniu nie pomagało, a jedynie sprawiało, że chodziła spięta, przez cały czas. - Nie, jeszcze jej nie ma. – powiedziała i wzruszyła ramionami. Maili zdawała sobie sprawę, że Julian uległ urokowi jej przyjaciółki. W gruncie rzeczy wcale mu się nie dziwiła. @Ophélie Zakrzewski była piękna i urocza, więc całkiem normalny był fakt, że zawracała chłopcom w głowach. O wilku mowa, twarz Maili rozjaśniła się kiedy zobaczyła wpadającą do pomieszczenia puchonkę. - Coś ty! Nawet nie byliśmy umówieni na konkretną godzinę! – zaśmiała się kiedy jej przyjaciółka zaczęła się tłumaczyć, co Maili uważała za kompletnie zbędne. Dziewczyna lekko spuściła wzrok, kiedy jej przyjaciółka zapytała czy coś zagra. Poprzednia pomyłka podcięła jej skrzydła. Właśnie w tym była rzecz – ona nie mogła się mylić. Westchnęła i na ułamek sekundy przymknęła oczy. Myślała w tempie rozpędzonego pociągu. Wiedziała, że jej przyjaciele będą nalegać, ale miała trochę mniej energii niż wcześniej. Doszła jednak do wniosku, że im więcej gra tym lepiej, więc koniec końców się zgodziła, mimo, że każda jej komórka była temu przeciwna. Szybko wybrała utwór, który wychodził jej lepiej niż tamten. - No dobra. – powiedziała i odwróciła się przodem do klawiszy. Przed rozpoczęciem grania poprawiła szybko luźnego koka i strzeliła każdą kostką we wszystkich dziesięciu palcach – taki nawyk. Wzięła głęboki oddech i zaczęła grać. Postarała się jak najbardziej, wyobrażając sobie, że to już konkurs. Dała z siebie 101% i po skończonym utworze spojrzała na przyjaciół, czekając aż skomentują. - Jak mi poszło? – zapytała, nie potrafiąc być cierpliwą.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czułem się jak kompletny kretyn. Każdy mój mięsień napięty był do granic wytrzymałości. Smukłe, wysokie ciało, zazwyczaj dumnie wyprostowane, tym razem nieco gięło kark w obliczu wyzwania, jakie przecież sam przed sobą postawiłem. Sumienie podgryzało mnie regularnie, nakazując przywdziać na twarz maskę pokory, chociaż do tej pory wywoływało we mnie jedynie nieogarnięty umysłem bunt. Krzywiłem się, zaciskając palce na delikatnych łodygach i podążałem do miejsca, w którym - jak sądziłem - zastanę ją tego wieczoru. Większość idiotów, jacy zazwyczaj spędzali tutaj swój wolny czas, była na kolacji. Nie byłem absolutnie pewien, że Lilah jest w stanie pracować w takim miejscu, dlatego nieco zaskoczyła mnie jej szczupła sylwetka, odwrócona tyłem do wejścia. Pochylona nad czymś, zdawała się być pochłonięta własnym zadaniem. Nie widziałem co trzymała, ani czy faktycznie rytmiczne przebieranie palcami pomagało jej cokolwiek stworzyć. Podążyłem w głąb pomieszczenia, starając się nie wyglądać na kogoś, kto chce uczynić ze swej pokuty najprawdziwszą karę dla samego siebie. Nie musiałem tego robić, zdawałem sobie z tego sprawę aż nazbyt wyraźnie, a jednak z jakiegoś powodu wcale nie rezygnowałem z tego pomysłu, chociaż wcześniej zdawało mi się, że będę w stanie jedynie uciec stąd, niczym najmarniejszy tchórz. Postawiłem trzy kolejne kroki, a gdy Sorensen nie odwróciła się w moim kierunku, moje długie palce musnęły klawisze fortepianu. Badawczo, jakby na próbę odszukały kilka akordów. Zagrałem prostą melodię, jaką podpatrzyłem u kuzynek. Moim dłoniom brakowało wprawy, więc gdy zgubiłem rytm, porzuciłem zabawę w muzyczne powitania. Podszedłem bliżej pracującej dziewczyny, składając obok jej nóg wiązankę słoneczników. Podobno jej ulubionych. - Hej - odezwałem się cicho, nie mogąc znieść napięcia, jakie zaczynałem odczuwać. Nie potrafiłem przepraszać, dlatego liczyłem na to, że dziewczyna chociaż raz postara się o powstrzymanie swojego ciętego języka. W innym wypadku, z pewnością nie uda mi się dokonać tego, co zamierzałem. Czekałem aż na mnie spojrzy.
Spotkanie z Biancą było niezwykłe. Pozwalało przemyśleć, zagubić się w gąszczu różnych przemyśleń, a to tylko dlatego, że oczekiwała swoistego rodzaju zaspokojenia na gruncie artystycznym. Nie myślała również o Cassiusie, którego od balu nie widziała, zaś z drugiej strony – prawie w ogóle nie chodziła na zajęcia przez chorobę, która ogarnęła jej kruche ciało. Tym razem wszystko było inne. Po zakończonej lekcji inkantacji dotarła do pokoju wspólnego, gdzie zdążyła przed zaszyciem się z dala od ludzi zabrać notatnik i ołówki, które miały posłużyć za narzędzie w upuście emocji. Uczucia kotłowały się w niej, podobnie jak wiele myśli, które gwałciły w tym momencie umysł Lilah. Przekraczała kolejne granice, zaś projekty nabierały kształtu, kiedy to równa linia podkreślała intensywność kolekcji, którą chciała oddać na japoński rynek. Musiała to uczynić, wszak czekali już zbyt długo, a to wcale nie było dobre, mogło jedynie pogorszyć sprawę, zaś sfrustrowani Japończycy zerwaliby kontrakt, który dla gryffonki był niezwykle ważny. Usłyszała czyjeś kroki, lecz nie odwróciła się. Tkwiła w jednym miejscu, pozostając daleką od przytomności. Ciało obecne w czterech ścianach, jednak niespokojny duch lawirował z dala od tego miejsca. Miła woń słoneczników zmusiła ciemnowłosą do zastygnięcia w bezruchu i spojrzenia w bok, gdzie znajdował się obiekt, którego nie chciała widzieć. Nigdy więcej. Zacisnęła mimowolnie palce na notatniku, a niezrozumienie malowało się na jej twarzy. Jak śmiał? Jak mógł się po tym wszystkim do niej zbliżyć? Nienawidzili się, więc po co? By raz jeszcze ośmieszyć ją? Upokorzyć? Wzgardzić? Mimo to – uśmiech przyozdobił lico Islandki. - Chyba tu tłoczno, więc pozwolisz, że… – zaczęła spokojnie, a następnie wstała, nie mając nastroju na słowne gierki. - Zostawię cię samego – wierzyła w scenariusz, gdzie spotyka się z jakąś nieszczęśnicą, lecz – dlaczego akurat słoneczniki, które tak kochała? W pośpiechu wypadły jej kartki, które znalazły się u stóp chłopaka, zmuszając się by pozbierać je czym prędzej, odliczając przy tym sekundy do zbliżającej się ucieczki.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie, nie mogła uciec. Nie w tym momencie, nie teraz, gdy wreszcie udało mi się przemóc i chociaż spróbować zachować się dojrzale. Zupełnie odmiennie niż zazwyczaj. Zwiastował to nawet mój wyraz twarzy. Niepewny, lecz poważny, zupełnie pozbawiony zwyczajowej drwiny, jaka zawsze kryła się gdzieś w kąciku warg czy w wyzywającym spojrzeniu. A jednak nie dziwiłem się Lilah, że ta wcale nie pragnęła mojego towarzystwa. Chociaż przecież powinno być inaczej. Dlaczego nie mściłem się na niej w inny sposób? Bardziej subtelny, boleśniejszy w długofalowych skutkach? Porzuciłem te rozmyślania niemalże natychmiast. Byłem tutaj, aby sypać głowę popiołem, a nie planować ewentualne sposoby zemsty za odrzucenie mojego kajania się. - Zaczekaj - zażądałem - nie, poprosiłem - delikatnym dotykiem ledwo muskając jej ramię. Kiedy zrozumiałem, że ją dotknąłem, natychmiast schyliłem się do notatek, jakie upuściła. Zacząłem je zbierać, a po sekundzie, Sorensen dołączyła do mnie. Wyjątkowo, zamiast skorzystać z okazji do zajrzenia jej w dekolt, spojrzałem na kartki. Nowe projekty. Zagapiłem się na nie, ale zaraz przypomniałem sobie po co tutaj przyszedłem. - Daj mi wyjaśnić po co Cię niepokoję. - Poprosiłem, oddając jej kartki wraz z kwiatami, jakie targałem tutaj cały ten kawał drogi. Czułem się niepewnie z myślą, że może mnie wyśmiać i najpewniej dlatego zacząłem wyrzucać z siebie słowa, byleby tylko jak najszybciej poznać jej reakcję na moje wyznania. - Ja... przepraszam Cię... - zająknąwszy się nie pozostawiłem złudzeń co do tego, że w istocie nie zdarzało mi się często przepraszać. - Za to co stało się w zbrojowni. Nigdy nie powinienem był tak zareagować. Nie wolno mi było... podnosić na Ciebie ręki. - Urwałem, starając się ogarnąć mętlik, jaki eksplodował mi w głowie, gdy starałem się ubrać w słowa dalszą część.
Nie spodziewała się kontaktu z Cassiusem. Nie tutaj i nie teraz. Czegóż mógł chcieć od niej, gdy wszystko niemal zostało powiedziane? Pragnęła mieć spokój – nie oglądać go więcej, a jednak. Los drwił z niej, jak gdyby celowo zmuszając ja do krzyżowania z chłopakiem swoich dróg. To coś jak relacje z Lysandrem, choć tamten był świadomy, że nie pragnęła go w swoim życiu (czyżby?). Niemniej, musiała spoglądać na twarz ślizgona, zbyt przystojną, zbyt pociągającą, zbyt… Och, kurwa, Lilah – o czym ty myślisz? Swansea jest paskudny, wstrętny i obrzydliwy, a co za tym idzie – jest dla ciebie kompletnie aseksualny. - Excuse me? – zdziwiła się, gdy wydał ten swój rozkazujący ton. Wywróciła oczami w sposób naturalny, a zaraz potem pokręciła z dezaprobatą głową. Jeszcze tego brakowało, by musiała z nim spędzać kolejne minuty! Jak śmiał? - Wyjaśnić? – kolejne efekt zaskoczenia, który zmusił Islandkę do uniesienia wymownie brwi. Oczywiście nie przypuszczała, że Cassiusa wzięło na skruchę, a emocje przemawiające przez jej kruche ciało jedynie potwierdzały niechęć do obcowania z nim. Z drugiej zaś strony – lubiła otaczać się pięknymi ludźmi. Stop. Znowu to samo. On jest paskudny, Sorensen – o b l e ś n y. PRZEPRASZAM CIĘ. Cios poniżej pasa. Książę Slytherinu znał takie sentencje? Zwroty? Słowa? Zaskakujące. Kącik warg mimowolnie drgnął ku górze, zaś jej serce zakołowało w piersi. - Zrobiłeś ze mnie dziwkę na balu i oskarżyłeś o zrujnowanie twojego dzieła… Podniosłeś na mnie rękę i przez ułamki sekund próbowałeś pozbawić życia… Serio? Ty tak na poważnie sądzisz, że kilka słoneczników załatwi sprawę? – nie podnosiła głosu, zachowywała się neutralnie, choć ogromny żal przelewał się w tym momencie przez jej tunele żylne. - Może i się nienawidzimy i nie tolerujemy, ale to nawet dla mnie zbyt mocno uwłaczający upadek, by dewastować komuś jego sztukę, mon dieu! – jęknęła żałośnie, bo czy tego nie było za wiele? Na pewno był świadomy, że odniosła sukces w Japonii, podobnie jak musiał wiedzieć, że jest artystką, wiec jak mogłaby podnieść rękę na płótna, całkowicie ignorując aspekty artystyczne? - Wierzę, że w stosunku do innych nie popełniasz takich błędów – mruknęła pod nosem i wyszarpała mu swoje projekty, bo nie miał prawa na nie patrzeć ani ich dotykać, prawda? Lilah, weź się w garść.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Spojrzałem na nią spod rzęs, analizując jej nastawienie do mnie. Nie zbijały mnie z tropu jej niechęć i wręcz szalone pragnienie ucieczki, jakie zdawałem się instynktownie wyczuwać... a może to jedynie moja wyobraźnia? Potrafiłem sobie wyobrazić jak silną niechęcią mnie darzy, wszak sam wciąż nie przebaczyłem jej tych miesięcy zażartej walki, jaką między sobą toczyliśmy. Zresztą, nie po to tutaj przyszedłem. Nie zakopywałem topora wojennego. Jedynie... chwilowo go zawieszałem. Zdaje się, że Lilah nie do końca pojmowała moje zamiary. Zdawała się coraz silniej dziwić wraz z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem, a mimo to pozostawałem cierpliwy. Moja twarz, nieco pobladła z niewyspania, pozostawała niewzruszona, kipiąca od determinacji. Linia zarostu wydała z siebie szeleszczący odgłos, gdy pogładziłem brodę w (pozornym?) zakłopotaniu. - Nie próbowałem pozbawić Cię życia. - Sprostowałem, ale Sorensen kontynuowała, a ja chociaż raz ugryzłem się w język i pozwoliłem jej na to. - Szczerze mówiąc, sądziłem, że zrobi to fakt, że naprawdę Cię właśnie przepraszam. I że żałuje. To nie gra pozorów. Nie ma przy nas nikogo więcej. Nie próbuję sprowokować Cię do zaakceptowania tego co mówię. Po prostu to przemyśl. A słoneczniki zatrzymaj. Pomyślałem, że może chociaż odrobinę złagodzą gorycz tego spotkania, jakim zapewne jest konieczność oglądania znowu mojej gęby. - Uśmiechnąłem się do niej półgębkiem w ten swój piekielnie rozbrajający sposób. Zaraz jednak moje brwi nieco się ściągnęły. Wrócił dystans, jaki starałem się trzymać od samego początku. Nie ściskałem jej projektów zbyt mocno, więc bez trudu zdołała mi je odebrać. Podążyłem wzrokiem za kartkami. - Nadal nie wiem czyja to sprawka. Jednak wiem, że to nie Ty, więc... przepraszam. - Ponowiłem, nie chcąc dodawać, aby nie pokładała we mnie tak złudnych nadziei. Słynąłem z popełniania po kilka razy tych samych błędów. W końcu, jeden raz mógł być przypadkiem, czystą złośliwością losu, a trzy... cóż, ta liczba emanowała już pewną wiarygodnością. - Wiosenna kolekcja? - Zagadnąłem, wskazując krótkim ruchem na rysunki, jakie przytulała do tych pełnych, apetycznych cycków. Nie miałem większego pojęcia o projektowaniu ubrań, dlatego też nie nastawiałem się na dłuższą dyskusję. Zresztą, spodziewałem się, że zaraz zawinie się z salonu i pozostawi po sobie jedynie zapach perfum i drążącą mi dziurę w brzuchu niepewność.
Lilah nie miała prawie żadnego nastawienia, nawet nie pragnęła zdzielić tego idioty po głowie, a jednak tkwiła tuż obok, wlepiając w niego swoje wielkie, brązowe oczy i analizując. Na pewno z niej kpił, bawił się słowem; jak słusznie zauważył – byli tutaj sami. Uśmiech mimowolnie przyozdobił wargi dziewczęcia, które zaraz później rozciągnęły się w jeszcze szerszym grymasie zadowolenia, choć jakże sztucznym, jak cholernie teatralnym. Cassius nie powinien oszukiwać – nie Lilę, która dostatecznie doświadczyła cudacznych rzeczy ze strony mężczyzn, lecz w tym szaleństwie była swoistego rodzaju metoda. Nieprawdaż? - Nie, w ogóle, dlatego mnie pozbawiłeś powietrza, bucu! – warknęła ostro i bezapelacyjnie szturchnęła go w tors. Zapomniał już? - Oglądanie twojej gęby byłoby niebywale kuszące, gdyby nie fakt, że jesteś takim fiutem, Swansea – wydusiła nieświadomie, kiedy to jej tęczówki osiadły na twarzy ślizgona. Był przystojny, idealnie wpasowywał się w gust ludzi, których chciała ubierać i nawet mogłaby mu to zaproponować, ale parszywy charakter chłopaka ograniczał ją dostatecznie mocno, by zaniechać tego. Czy to rozumiał? Nie miała pojęcia, lecz ktoś tak zadufany w sobie zapewne nie widział więcej jak jedynie czubek własnego nosa. - Za słoneczniki dziękuję, bardzo je lubię, podobnie jak doceniam przeprosiny, ale naprawdę… Zacznij być człowiekiem, a nie karykaturą – powiedziała zupełnie szczerze, bez złośliwości, bo kto wie czy wtedy nie zaczęliby rozmawiać normalnie, skoro łączyła ich pasja do sztuki? Niby dziecinne proste, a zarazem nader skomplikowane. Kolejna porcja uśmiechu przyozdobiła lico Islandki, gdy zapytał o kolekcję. - Tak, lecę do Tokio w lutym i właściwie nie wiem czy jeszcze tu wrócę, wiec musisz się ze mną pomęczyć przez kilka tygodni, a potem nigdy już się nie zobaczymy – przecież tego chciał, prawda?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
- Za dużo gadałaś - dodałem tylko, nawet nie starając się ukryć wywrócenia oczami, gdy dźgnęła mnie w pierś. Chwyciłem jej dłoń, aby powstrzymać palce od dalszych ruchów i przez kilka sekund patrzyłem się wprost w jej oczy, ściskając ją za rękę. - Czyżby? Podobno jestem dla Ciebie aseksualny. - Przypomniałem jej, starając się nie uśmiechać. Puściłem ją. Świadom jak blisko siebie stanęliśmy, niemalże czułem jej zapach. Dzika bestia ukryta w moim wnętrzu pragnęła znów tej szalonej bliskości, jakiej zaznaliśmy na balu. Kiedy jej słowa zaprzestały prób zranienia mnie i przyznała wreszcie, że mógłbym ją zainteresować, wszystko to co się między nami działo nagle stało się dla mnie łatwiejsze do zrozumienia. Czy tak powinno być? Pewnie tak. - Jestem po prostu szczery, Lilah. Ilu znasz facetów, którzy zawsze mówią to co myślą? Którzy nigdy nie okłamią Cię tylko dlatego, aby Cię rozebrać i posiąść? - Jak to się działo, że rozmowa zaczęła dochodzić do seksu? Cholera, chyba po prostu miałem naturalny talent do zmiany tematu. Pozbawiony filtrów, mogłem rozmawiać o czymkolwiek zechciałem. Wyrażałem swoje zdanie przy każdej możliwej okazji i gwałcąc wszelkie normy współżycia społecznego, nie pozwalałem zamknąć się w żadnej ze złotych klatek, jakie przygotowało dla nas społeczeństwo. Nie spodziewałem się, że dziewczyna, z którą nieustannie darłem koty jest w stanie to zrozumieć. Nie walczyłem o to. - Wiem, chodzą pewne plotki. Nie tylko o słonecznikach. - Odpowiedziałem, ale nie uśmiechałem się. Nie wyglądałem ani na zadowolonego, ani na zasmuconego. Jedynie moje szczęki stały się jakby nieco... bardziej napięte, gdy zwarły się w nieprzeniknionym wyrazie pozbawionym jakiegokolwiek z uśmiechów. - Więc w końcu będziesz miała mnie z głowy. Miłego życia i tak dalej. - Co innego mogłem jej powiedzieć? Nie łączyło nas absolutnie nic poza cienką nicią zamiłowania do sztuki, zupełnie zagłuszoną przez gorejący konflikt. A mimo to, kiedy tak stałem tuż przy niej, nie mogłem powstrzymać absurdalnego poczucia straty. Czy tak powinno przyjmować się sukces z pozbycia się wroga? - Z kim współpracujesz? - Zapytałem nieoczekiwanie, zapuszczając żurawia w jej projekty, aby dostrzec jakikolwiek charakterystyczny element, jaki mógłby mnie naprowadzić. I chociaż zazwyczaj nie znałem się na modzie, bez trudu rozpoznawałem setki marek, gdy tylko je ujrzałem. Ba, potrafiłem nawet wyrecytować ich założycieli i (w przypadku kilkudziesięciu z nich) także daty ich urodzenia. Mój mózg był prawdziwym komputerem o niemalże nieograniczonej mocy obliczeniowej. A ja marnowałem ją teraz na myślenie o jej tyłku, który już niedługo raz na zawsze zniknie z mojego pola widzenia. Cholera.
- Wypraszam sobie – obruszyła się niczym paw. Doprawdy – za dużo gadała? A on to może lepszy? Islandce nie pozostawało nic innego jak ciche prychnięcie pod nosem, które miało symbolizować jasno, że Cassius również nie był w stanie trzymać języka za zębami – nigdy. Dotyk jednak jego ciepłej dłoni sprawił, że Lilah zastygła w bezruchu. Uniosła wymownie brwi, nieznacznie zszokowana jego śmiałością, bo co jak co, ale do takich rzeczy prawa nie posiadał. Niemniej, było to przyjemnie, pomimo że nie miało prawa powtórzyć się w przyszłości. Pragnęła zatem wydostać się z toksycznego uścisku, który coraz intensywniej mącił spokój w jej gryffońskiej główce. - Jednego – przyznała otwarcie, zaś jej myśli momentalnie pognały w stronę osoby Lysandra, z którym spędziła ostatnio wieczór. Nerwowość wkradła się w regularny oddech ciemnowłosej, a wspomnienie zburzyło w niej mur oporów przez nieoczekiwaną bliskością. Pamiętała kolejne kieliszki, podobnie jak wargi, które osiadały na jej ustach, gdy to śmiało ulegała prowokacjom wysokoprocentowych trunków. Tym razem była jednak trzeźwa. - A co… Chcesz mnie rozebrać i przelecieć? Miałeś niebywałą okazję, ale wyobraź sobie, że z bucami do łóżka nie chodzę – żeby jeszcze z jakimikolwiek chodziła. Wypuściła powietrze ze świstem, a zaraz potem odsunęła się na krok. Poszukiwała elementarnego spokoju utkanego oniryczną nicią. Nie sądziła, że ktokolwiek mówił o tym, że ktokolwiek interesował się zniknięciem młodej kobiety, bo dla kogóż miała wartość poza rodzeństwem Zakrzewskich? Lilah nie posiadała tutaj przyjaciół, a co dopiero ludzi, którym mogłoby na niej zależeć. - Dobrze, zatrzymam, ale nie wyobrażaj sobie za dużo – wykrztusiła na jednym wydechu, po czym schowała projekty. Nie była pewna dlaczego Cassius pyta, lecz niegrzecznym byłoby nie odpowiedzieć. - Lui Marlone i z Lady Gieneve – przyznała bez owijania w bawełnę, wszak byli to jedni z najbardziej cenionych projektantów, a przynajmniej takiego zdania była ciemnowłosa. - Gdybyś nie był fiutem, to nawet pozwoliłabym ci zostać modelem.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jej oburzenie tylko mnie rozbawiło. Odkąd sięgam pamięcią, uwielbiałem wywoływać u niej różne reakcję. Często negatywne, ale jednak jakieś. Nienawidziłem apatii i zastoju. Bezpłciowych relacji, z których nie wynikało absolutnie nic. W moim życiu musiało się coś dziać, a z Lilah... cóż, była godnym przeciwnikiem. Nawet było mi trochę żal, że odchodzi i pozbawia mnie przyjemności darcia z nią kotów. - Mhhhm, widzę że to dłuższa historia. - Puściłem jej oczko, ale machnąłem ręką na kwestię tego jednego faceta. Jej życie prywatne zupełnie mnie nie interesowało. Tymczasem jej dalsze słowa wzbudziły moje zainteresowanie. Prychnąłem, ale bardziej z rozbawieniem, niż z irytacji i wyciągnąłem przed siebie dłoń, ponownie. - Naprawdę? - Zapytałem, świdrując ją spojrzeniem i nieznacznie rozchylając przy tym usta. Musnąłem palcami jej ramię. - Bez łóżka też możemy się obejść. - Powiedziałem i puściwszy jej oczko, pozwoliłem jej się cofnąć. Tak samo jak zostawiłem jej pole do popisu w kwestii domyślania się czy mówiłem poważnie. Niemniej, buc wcale mnie nie obszedł. Większość takich obelg raczej spływała po mnie jak po kaczce, to nigdy się nie zmieni. - Nie będę - obiecałem, uśmiechając się właśnie w taki sposób, jakbym już zdołał sobie pomyśleć dokładnie wszystko to, czego nie powinienem. Niemniej, nie brnąłem. Tak samo jak nie komentowałem nazwisk jej ulubionych projektantów. Wsunąłem tę informację na odpowiednią półkę we właściwym miejscu, tuż przy nazwisku Lilah. Sądziłem, że jeszcze może mi się to przydać. - Doprawdy? - Zapytałem, gdy podzieliła się ze mną tą szaloną myślą. Uniosłem jedną z brwi ku górze, patrząc na nią badawczo. Sądziłem, że kpi. - 185, 91, 73, 90. Przekaż swoim kontaktom. Może któryś będzie na tyle profesjonalny, że w pracy odrzuci na bok osobiste animozje. Czy mogłem coś poradzić na fakt, że atmosfera nieco się... ochłodziła?