Rzadko używana, stosowana zamiennie z wieżą astronomiczną klasa do nauki astronomii. Dość przestrzenna, ozdobiona przyrządami służącymi do rozpoznawania ciał niebieskich na nieboskłonie. Jedna z najbardziej atrakcyjnych wyglądem sal w Hogwarcie, szczególnie dla pierwszych roczników, nieprzyzwyczajonych jeszcze do nietuzinkowości wystroju szkoły.
Data: początek roku szkolnego, godziny popołudniowe Dla: wszystkich Temat: organizacja
tak, ukradłam wzór z retrospekcji
Nie było już odwrotu. Zresztą; czy Selma Fairwyn kiedykolwiek dawała za wygraną? Nawet, gdy świat sprzysięgał się przeciw niej, a wszystko paliło i waliło, zdeterminowana Islandka co najwyżej modyfikowała swoje oczekiwania, pozorną porażkę przekuwając w kolejny do kolekcji sukces. Powrót dawnej profesorki do Stavefjord niezbyt zgadzał się z planami pozostania tam na dłużej, jednak nie było sensu rozpaczać, gdy propozycja pracy w Hogwarcie niemal sama się pojawiła. Przecież lubiła Wielką Brytanię, skrycie uwielbiała hogwarckie jezioro, a liczba znajomych twarzy czy nazwisk zwiastowała brak poczucia wyobcowania. Nie, żeby Selma specjalnie przejmowała się otaczającymi ją ludźmi - niemniej jednak był to jakiś plus. Nawet gdyby miała wątpliwości, trudno byłoby je dostrzec - przemierzała korytarze Hogwartu z podniesioną głową, w idealnie dopasowanej szacie, przyciągając liczne spojrzenia próbujące przebić się przez dystans, jaki wokół siebie stwarzała. Pobrzękując kluczami dotarła do sali astronomicznej - nie widziała potrzeby organizacji pierwszej lekcji w innych warunkach - dokładnie pięć minut przed czasem; należało się przygotować. Ewentualnych zapaleńców wpuściła do sali, natomiast sama skierowała się do katedry, gdzie stał już przygotowany wcześniej model układu słonecznego (załóżmy, że podobny). Na korbkę, bo sprowadzono go dla niej z - o zgrozo! - mugolskiego sklepu. Chwila oczekiwania na uczniów, których witała uprzejmym uśmiechem i badawczym, przeszywającym spojrzeniem, aż wreszcie godzina wybiła. - Witam na pierwszej, organizacyjnej lekcji astronomii, którą od tego roku będę dla Państwa wykładać. Nazywam się Selma Fairwyn i nauczałam dotychczas w Durmstrangu oraz Stavefjord, łącznie od ośmiu lat, więc mam nadzieję, dziewiąty będzie równie udany. - Słodka Morgano, jak ona nie cierpiała tych durnych gadek o niczym. - Nie wiem, jakie dotychczas obowiązywały Państwa zasady, radzę więc zapamiętać lub zanotować kilka reguł na początek. Po pierwsze - oczekuję wysokiej frekwencji i pełnego skupienia na zajęciach. Po drugie - podczas wykładów wymagam bezwzględnej ciszy, na części praktycznej macie po prostu nie przeszkadzać sobie nawzajem. Po trzecie - uczeń obecny to uczeń przygotowany, czyli zaopatrzony w zapowiedziane wcześniej narzędzia; przede wszystkim glob księżyca przynajmniej jeden na cztery osoby, lunaskop i teleskop na dwie, wykres gwiazd, pióro i pergamin dla każdego. Proszę nie udawać później zdumienia. Nie trzeba kupować podręczników, wszystkie materiały pomocnicze dostępne są w bibliotece. Po czwarte - podczas lekcji zakazane jest użycie różdżek poza stanem bezwzględnej konieczności lub moim poleceniem. Po piąte - nie zadaję pisemnych zadań domowych, o ile widzę postępy grupy i zaangażowanie na lekcjach. Jeśli się takowe pojawią, to na Państwa własne życzenie. Po szóste - prowadzę konsultacje dla osób chętnych, bez względu czy chodzi o zainteresowanie czy problemy z przedmiotem. W razie potrzeby proszę się zgłaszać. - Ton głosu Selmy nie zmieniał się znacząco podczas całego wstępu; były to słowa wypowiedziane dość konkretnie i - zdawałoby się - beznamiętnie. - Pytania? Jeśli nie ma żadnych, prosiłabym każdego o parę zdań na swój temat: nazwisko, klasa, zainteresowania, stosunek do astronomii i dotychczasowe oceny lub osiągnięcia w tej kwestii.
_____
zasady:
Co i jak:
1. Większość uczniów widzi profesor Fairwyn drugi raz w życiu - pierwszy miał miejsce na rozpoczęciu roku w Wielkiej Sali - więc liczę na opisy pierwszego wrażenia, jakie robi, a także jakieś podstawy do wyrobienia sobie jej opinii o uczniach. Nie jest powiedziane, że idealnie się do nich zastosuję. Rzecz jasna nie dotyczy to osób, które mają ustalone z Selmą relacje z przeszłości. Pamiętajcie, że jest półwilą, więc miłośnicy kobiecego piękna mogą mieć mniejsze lub większe problemy z koncentracją, dla chętnych kostki. Ich zastosowanie może (nie musi!) mieć wpływ na moją ocenę aktywności i przyznanie punktów.
kostki koncentracji:
nie oczekuję ścisłego ich stosowania, bo i Selma niespecjalnie używa uroku, ale warto trochę urozmaicić!
1 - kompletnie nie ogarniasz co się dzieje, nie jesteś w stanie wydusić z siebie słowa - najchętniej zaśpiewałbyś pani profesor serenadę albo wyrecytował wiersz miłosny
2, 3 - pocą ci się dłonie, serce bije jak oszalałe, prawie wpadłeś na stolik, ale jesteś w stanie sklecić coś w miarę gramatycznego
4, 5 - jesteś zestresowany, ale nie wiesz właściwie, czy to kwestia półwili czy po prostu pierwsza lekcja
6 - nie za bardzo rozumiesz, w czym jest problem - osoba profesor Fairwyn nie robi na tobie większego wrażenia niż inne nauczycielki
2. Jest to lekcja organizacyjna/zapoznawcza, przeznaczona dla wszystkich uczących się astronomii w obecnym roku, także nie było żadnego zadania domowego, a w wakacje chyba niewielu uczniów czy studentów kontempluje gwiazdy, także w razie pytań weźcie to pod uwagę i nie róbcie z nich przesadnych kujonów. Chyba, że akurat nimi są.
3. Fabularnie jest to post obejmujący czas od pięciu minut przed do rozpoczęcia lekcji. Możecie przybyć przed czasem, równo o wyznaczonej godzinie lub się spóźnić (to załatwia też sprawę pierwszego wrażenia), wasza fabularna wola. Przynajmniej na razie.
4. Nie wiem, czy macie jakieś oceny z poprzednich lat astronomii, jeśli tak - mogą podać je postaci lub dopiszcie je pod postem.
Przyszedł do klasy jako pierwszy, ciekaw nowej nauczycielki, którą okazała się niezwykle piękna i atrakcyjna kobieta o bardzo jasnych włosach, która rozsiewała wokół siebie nieziemski urok, toteż nietrudno było odgadnąć kim była. Jednak na nim jej uroda bynajmniej nie wywarła większego wrażenia, toteż usiadł z godnością w pierwszej ławce przy jej biurku. - Dzień dobry.- powitał ją krótko, acz uprzejmie, wyciągając z torby potrzebne przybory, po czym wysłuchał z uwagą tego, co miała do powiedzenia na temat spraw organizacyjnych. Wydawała się miłą i dobrze zorganizowaną osobą, toteż miał nadzieję, że lekcje z nią będą ciekawe i przyjemne. Kiedy skończyła swą przemowę, on jako pierwszy przejął pałeczkę. - Nazywam się Bocarter Hamilton i jestem na siódmym roku nauki. Do moich głównych zainteresowań należą eliksiry i zajęcia z obrony przed czarną magią, aczkolwiek interesuję się również astronomią oraz transmutacją, ale póki co nie posiadam żadnych większych osiągnięć z dziedziny astronomii.- wyrzekł spokojnym głosem.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
No pięknie. Już nigdy nie pokaże się na lekcji Run. Edgar by ją zabił na oczach wszystkich gdyby tylko się tam pojawiła. A przecież miała synka na wychowaniu. Nie, zdecydowanie nie pokaże się tam nigdy więcej. Co też sobie ona myślała, aby przyjść na jego lekcję? Przecież doskonale wiedziała, że nic nie umie, a tym bardziej nie zdawała egzaminu z tego przedmiotu. Koszmar jakiś. Z miną zbitego psa weszła do klasy od astronomii. Na ten przedmiot przynajmniej uczęszczała. W stopniu minimalnym ale jednak coś. Ta nauczycielka, a z tego co wiedziała była nowa, nie powinna jej wyrzucić z lekcji. Usiadła sobie grzecznie w drugiej ławce i czekała aż pojawi się ona. Pierwsze wrażenie jakie zrobiła na niej nowa nauczycielka? Duszące. Dosłownie. Nie wiedziała z czego to wynika ale jej obecność potrafiła przyprawić o duszności. Coś jak starsze panie przemierzające pokątną z za bardzo spryskanymi szatami. Zapach nie do wytrzymania, a dodatkowo przyprawiający o ból głowy. Właśnie tak nauczycielka działała na Grigori. Dusząco. Gdyby tylko mogła to od razu wybiegłaby z sali. Fairwyn? Jak ten profesor od run? No pięknie. Czyżby wpadła z deszczu pod rynnę... Nie, na pewno nie będzie tak źle. MOże jest ona inna. I tutaj również się pomyliła. Pierwsza lekcja, a ona gada o zasadach. Po pierwsze - oczekuję wysokiej frekwencji i pełnego skupienia na zajęciach. Po drugie - podczas wykładów wymagam bezwzględnej ciszy. Po trzecie - uczeń obecny to uczeń przygotowany. Po czwarte - podczas lekcji zakazane jest użycie różdżek poza stanem bezwzględnej konieczności lub moim poleceniem. Po piąte - nie zadaję pisemnych zadań domowych, o ile widzę postępy grupy i zaangażowanie na lekcjach. Po szóste - prowadzę konsultacje dla osób chętnych. To już ona chyba wolała Edgara. Co ona, oszalała? Z niemrawą miną zlustrowała nauczycielkę. Oj coś czuła, że się nie polubią. - Clarissa Rowena Grigori. Studentka drugiego roku. - uśmiechnęła się do nauczycielki - Interesuję się głównie transmutacją. Od trzynastu lat maluję i aktualnie pracuję w pracowni plastycznej "Art-es". Jestem znaną malarką. Oczywiście w kręgach malarskich. - uśmiechnęła się znów do niej. Ona zapewne nigdy nie słyszała jej nazwiska. I słusznie. Clari może i malowała świetne obrazy ale jaj sława sięgała jedynie wysp. Ktoś z poza nich nie mógł o niej słyszeć. - Jeśli chodzi o astronomię... Bywa przydatna. Szczególnie jak ktoś się zgubi jednak nie wiążę z nią przyszłości. - wypowiedziawszy ostatnie zdanie zamknęła na chwilę oczy aby po chwili otworzyć je z powrotem. Miała nadzieję, że nauczycielka nie będzie jej o nic pytała i da jej święty spokój do końca lekcji.
Ostatnio zmieniony przez Clarissa R. Grigori dnia Sro 13 Wrz 2017 - 12:21, w całości zmieniany 1 raz
Nadal czułam się źle, pogoda w Anglii na dobre mnie rozłożyła i coraz bardziej skłaniałam się do pójścia do skrzydła, ale nienawidziłam lekarzy, leków i innych gówien. Tak więc przyszłam na astronomię i... stanęłam jak wryta. Oto kolejny przykład jak bardzo nie ogarniałam tego co dzieje się na uczcie. Najpierw nawet nie zauważyłam, że Fire pofarbowała włosy, a teraz okazało się, że nie zorientowałam się, że matka chrzestna Lysa będzie uczyła astronomii. No dajmy spokój, byłam świeżo po urodzinach, okej? Uśmiechnęłam się do nauczycielki. Z tego co pamiętałam była całkiem w porządku, mimo że sprawiała wrażenie królowej lodu. Co prawda Lysander miał z nią dużo lepszy kontakt, ale chyba ja tez nie mogłam narzekać. Nie miałam z nią do czynienia tyle co Lys, w końcu w pewnym momencie nasze drogi się rozeszły na okrągły rok, a potem same podróże. Słyszałam jednak, że zna się na sztuce, więc miałam nadzieję, że w takim wypadku uda mi się z nią porozmawiać na ten temat. Zajęłam miejsce w trzeciej ławce, które było chyba moim stałym w tej klasie. Byłam jedną z pierwszych osób. Kiedy zaczęła mówić z uwagą przysłuchałam się jej słowom. Gdybym nie poznała jej wcześniej, prawdopodobnie teraz rozważałabym zrezygnowanie z tej lekcji. W gruncie rzeczy bardzo lubiłam astronomię i nie poszło mi tak źle na egzaminach, z racji tego, że zawaliłam wszystkie, to ten Zadowalający był niczego sobie. - Bianca, drugi rok studiów, maluję, astronomię lubię. –powiedziałam i się uśmiechnęłam. Nie ulegało wątpliwości, że Selma mnie rozpoznała. Przede wszystkim dlatego, że byłam niemal lustrzanym odbiciem mojej mamy. Fairwyn znała Tove, chyba całkiem dobrze, więc musiała ja zobaczyć we mnie. Byłam ciekawa tych lekcji.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nowa nauczycielka astronomii zaintrygowała mnie już na uczcie, więc przyszedłem na pierwszą lekcje ze zwykłej ciekawości. Nie darzyłem tego przedmiotu jakimś szczególnym zainteresowaniem. Moje plany na przyszłość nie obejmowały idiotycznego wgapiania się w gwiazdy, to było... nudne? Wolałem rzucać zaklęcia, w czym byłem dobry. W każdym razie pojawiłem sia na lekcji na czas, tylko i wyłącznie dlatego, że chciałem zobaczyć co ta nauczycielka ma do zaoferowania. A może warto będzie się wokół niej zakręcić. Powiedzmy sobie szczerze, przy wpływowych osobach warto było się trzymać. Wszedłem do klasy i pierwsze co we mnie uderzyło był zapach papierosów. Sam paliłem jak smok, więc doskonale rozpoznawałem zapach feniksowych. Kolejny nauczyciel z silnym uzależnieniem? Już trochę takich w Hogwarcie było. Usiadłem w jednej z ostatnich ławek i beznamiętnie patrzyłem na nauczycielkę, która bez wątpienia była potomkinią wili. Jako biegle władający oklumecją nie miałem problemu z jej urokiem. Nie robiła na mnie specjalnego wrażenia, miałem to głęboko w nosie. Zastanawiałem się czy Lotta pojawi się na tej lekcji. Nie słuchałem za bardzo co kobieta mówiła, po prostu raczej mnie to nie interesowało. Głupie gadanie o zasadach, pieprzenie trzy po trzy i tak nikogo to nie obchodziło. Durne gadki o tak naprawdę niczym. Stukałem palcami w ławkę tworząc bliżej nieokreślony rytm. Spojrzałem na innych, którzy idiotycznie się przedstawiali. Serio? Zaczynałem wątpić czy przyjście tutaj było dobrym pomysłem. Nie byliśmy na jakiś zajęciach dla małych dzieci, więc o co chodziło. Tak trudno było się zorientować przed lekcją z kim będzie miała do czynienia w tym roku? Cicho prychnąłem pod nosem.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Rany, jak ona nie lubiła astronomii. Zupełnie nie widziała sensu w uczęszczaniu na te zajęcia, skoro na części z nich (i to tej praktycznej, czyli w sumie jedynej zapewne w miarę ciekawej) nie była w stanie wziąć udziału. Kompletnie nic nie wiedziała o gwiazdach. Uczenie się tego z książek jakoś do niej nie przemawiało. Pocieszał ją tylko fakt, że to jej ostatni rok, kiedy obowiązkowo musiała uczęszczać na te zajęcia. Mimo wszystko nawet na ostatniej prostej astronomia postanowiła dać jej w twarz. Stary nauczyciel doskonale wiedział już o przypadłości Ettie i nie robił jej z tego powodu problemów, a teraz, wraz z przybyciem nowej nauczycielki, Gryfonka musiała ponownie udać się do magipsychiatry, żeby zdobyć świeże i aktualne zaświadczenie. Ettie nie znosiła magipsychiatrów uważając ich wszystkich za nieskutecznych oszustów i już dawno zbuntowała się i oświadczyła, że na żadne więcej terapie chodzić nie będzie. Niestety zdobycie zwolnienia uzdrowicielskiego z powodu choroby psychicznej nie było takie proste jak na przykład z powodu braku ręki. Nie masz ręki – spoko! Łap papier i cześć. I tak nie odrośnie. U magipsychiatrów natomiast, przyznając się już do problemu, automatycznie zgadzałeś się na terapię. Mimo, że zdaniem Etki nikt nie potrafił jej wyleczyć, tak jak nikt nie potrafił odtworzyć całej, prawdziwej ręki. Nie była pewna, kiedy dać profesor zwolnienie, ale uznała, że najlepiej po lekcji. Na organizacyjnej i tak nie było jej ono potrzebne, a poza tym nie chciała nic o swojej wstydliwej fobii mówić przy klasie, a być może Fairwyn chciałaby jakiś większy wyjaśnień. Weszła do klasy za nauczycielką i usiadła samotnie w ostatniej ławce, licząc na ucięcie sobie drzemki. Pierwsze zdania profesor rozwiały jednak jej nadzieje. Nie notowała miliona zasad podawanych przez nauczycielkę, po części dlatego, że nie miała na czym – lekcje organizacyjne jej zdaniem istniały po to, żeby przyzwyczaić się do siedzenia w klasie, póki co nic nie robiąc; małe kroczki jak to mówią - a po części dlatego, że była zajęta łapaniem zaniepokojonych spojrzeń z kilkoma osobami, którym cała ta musztra też się nie podobała. Potem było już tylko gorzej, bo trzeba się było przedstawić. Koniec jej anonimowości. Koniec marzeń o drzemce. Odwlekała swoją kolej najbardziej jak się dało, ale w końcu i ona musiała się zaprezentować. - Emmm… Ette Wykeham, siódmy rok, interesuję się historią, a stosunek do astronomii… - chyba jednak nici z jej planu. Wyjęła z torby zwonienie od magipsychiatry i podała je nauczycielce – To trochę skomplikowane… - powiedziała półgłosem, rumieniąc się lekko. Pozwoliła, żeby kartka tłumaczyła za nią. Wystarczało jej, że teraz wszyscy jej znajomi będą się zastanawiać, co na niej było. Kwestię ocen postanowiła przemilczeć, skoro na żadnym egzaminie, nigdy nie dostała nic innego niż Okropny. Z niewyraźną miną przyglądała się nauczycielce, niepewna czy może już sobie wrócić do ławki.
Zajęcia astronomii z pewnością nie były tym, co dla Boo najważniejsze. O wiele chętniej popędziłby na swoje ukochane uzdrawianie, albo nawet na zaklęcia. Mimo wszystko lubił próbować różnych rzeczy, a ten przedmiot należał do ciekawych. Poza tym chodziły plotki, że nauczycielka jest nowa. Puchon jako świeżak uznał, że wypada się pokazać, sprawdzić, może nagle zakocha się w gwiezdnych konstelacjach? Nie wiedział nawet, jak błędnie sobie to wszystko przetworzył. Kiedy wszedł do sali, zafascynowany jej specyfiką zapomniał o jakimkolwiek witaniu się z innymi. Usiadł na pierwszym lepszym wolnym miejscu, rozglądając się jak szalony. Nie miał pojęcia jakim cudem nie zwrócił większej uwagi na nią. Najpiękniejsza kobieta na świecie miała prowadzić te zajęcia, a ludzie mieli czelność wyglądać na niezainteresowanych. Chłopak wbił pełne zachwytu spojrzenie w jasnowłosą panią profesor. Zdawała się być tak idealna, że aż nie wierzył w jej istnienie. Nie wpadł na to, że może mieć w sobie domieszkę krwi wili - właściwie to ciężko stwierdzić, czy faktycznie jej czar aż tak na nią zadziałał. W końcu rzeczywiście była niezwykła, a młody Runner nieczęsto spotykał kogoś takiego. Z dłońmi drżącymi z podekscytowania słuchał Fairwyn, nie będąc w stanie nawet skojarzyć nazwisk (a przecież u Edgara pokazał się z tak tragicznej strony!). Monolog Selmy pozbawiony był zbędnych emocji, ale na Merlina, jej głos nie potrzebował żadnych ubarwień. I wtedy poprosiła o przedstawienie się, a Puchon miał wrażenie, że schowa się pod ławkę. On miałby mówić do niej? I to o astronomii, na której się kompletnie nie znał? Nie mógł zrobić z siebie takiego idioty! Zacisnął usta w wąską kreskę, pozwalając aby uczniowie przed nim zaczęli przedstawianie się. Ogarnęła go fala zazdrości, kiedy Ettie zbliżyła się do pani profesor w celu przekazania jakiejś kartki. - J-ja... Um... N-no... - Zaczął mało inteligentnie, czując rozbijające się po swojej klatce piersiowej serce. Rumieńce powoli wpływały na jego policzki i chłopak czuł, że za chwilę będzie wyglądał po prostu jak pomidor. - N-nazywam się Boo-oo Runner - wykrztusił cicho i spuścił wzrok, nie mogąc patrzeć na panią Fairwyn. To trochę pomogło - teraz wyłamywał sobie ze zdenerwowania palce, gapiąc się w podłogę. - Jestemnapierwszymrokustudiówiinteresujęsięuzdrawianiemaleastronomiajestbardzociekawa - wypalił na wydechu, będąc w pełni świadomym, że jego wypowiedź mogła być mało zrozumiała. Cały czerwony zamilkł z powrotem, wiedząc już, że te zajęcia będą jego wielkim utrapieniem. Och, zdecydowanie będzie na nie uczęszczał!
Trudno ukryć, że nie byłam królową astronomii, a mój nędzny z tego przedmiotu nie był osiągnięciem, którym mogłabym się pochwalić. Z drugiej jednak strony zawsze mogło być gorzej - w końcu na moim świadectwie pojawiło się O z mugoloznawstwa. Nieszczególnie się tym przejmowałam - miałam świetne oceny z tych przedmiotów, na których mi zależało, a na dodatek doskonale zdałam owutemy. Biorąc pod uwagę moją niską ocenę z astronomii zamierzałam porzucić ten przedmiot na studiach. Wszystko zmieniło się gdy na uczcie powitalnej dowiedziałam się, że nowym roku nauczać astronomii będzie Selma Fairwyn - żona mojego nieodżałowanego wuja Cravena. Od tajemniczego samobójstwa kuzyna mamy kontakt z jego małżonką dość mocno się rozluźnił, jednakże raz na jakiś czas widywałam ciotkę i darzyłam ją względną sympatią. Jednakże to nie sympatia kierowała mną gdy zdecydowałam wybrać się na zajęcia - byłam zwyczajnie zainteresowana tym jakim Selma jest pedagogiem. Zajęłam miejsce z boku, w drugiej ławce. Wsłuchałam się w zasady panujące na lekcjach nowej nauczycielki i przyjęłam je raczej spokojnie - nie były szczególnie rygorystyczne. Następnie klasa zaczęła się przedstawiać, a ja zastanawiałam się czy większość z nich próbuje popisać się przed nauczycielką dlatego, że liczy na fory, czy może z powodu jej uroku. Ja nie zamierzałam robić z siebie przedstawienia i opowiadać na ilu instrumentach umiem grać, albo coś takiego - lekcja nie była miejscem na gwiazdowanie. Najbardziej dobiła mnie @Clarissa R. Grigori, która przedstawiła się jako znana malarka, a zachowywała się jakby zupełnie nie miała pojęcia, że nauczycielka była przez wiele lat znanym mecenasem i krytykiem sztuki. Gdy nadeszła moja kolej uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam: - Vivien Dear, studentka pierwszego roku. Od niedawna uwielbiam Quiddich, ale najbardziej pasjonują mnie eliksiry i muzyka, a co za tym idzie z tymi dwoma dziedzinami chciałabym wiązać przyszłość - powiedziałam cicho, by po chwili szczerze dodać - Uważam, że astronomia to ciekawy przedmiot, jednakże dotychczas moje wyniki w tej materii nie były szczególnie dobre. Wiedziałam, że Selma skojarzy mnie po twarzy i nazwisku, miałam jednak nadzieję, że nie będzie patrzyła na mnie przez pryzmat berbecia, który ileś lat temu wspinał się na kolana jej męża.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
To nie był nasz pierwszy raz. Tymi słowami można rozpocząć naprawdę wiele historii i to nie tylko tych okraszonych pikantnością, więc dlaczego właśnie o tym sobie pomyśleliście? W sumie, to mogłoby być tak oczywiste. Nieziemsko piękna nauczycielka uwodzi swojego ucznia, nie wiedząc że od tej pory będzie go nauczała. Otuleni objęciami namiętności zapominają o całym świecie, a potem żyją długo i szczęśliwie, chociaż w ukryciu. Co za bzdury. Takie historie nie miały prawa się napisać. Błędy w logicznym rozumowaniu biją tutaj na głowę nawet nieziemską figurę rzeczonej piękności. Dlaczego taka kobieta miałaby się zainteresować jakimś gówniarzem z mlekiem pod nosem? Tylko dlaczego zainteresował ją inny Fairwyn? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie, chociaż niezwykle mi na niej zależało. Jednakże ja i Selma nigdy wcześniej nie mieliśmy zbyt wielu okazji do swobodnych rozmów, poza tą jedną na pogrzebie mojej matki. Jak mogłem być tak ślepy i dopiero na uczcie powitalnej zauważyć jaką ona jest Kobietą. Tak, kobietą przez duże „k”. Jej sylwetkę mogły skrywać szaty, a srebrzyste włosy mogłyby być nawet najskromniej upięte, a ja mimo wszystko wciąż czułem bijącą od niej moc, nawet przez połowę dzielącej nas komnaty. Spojrzenie na nią wtedy sprawiło, że piorun spadł z jasnego nieba i strzelił prosto we mnie. Zdębiałem na kilka dobrych minut i dopiero szturchnięcia przyjaciół i ich roześmiane twarze uświadomiły mi, że odrobinę się zagapiłem… i to na swoją własną ciotkę. Na Merlina, ja nawet wyobraziłem ją sobie bez tej szaty, a wyobraźnię to ja akurat miałem całkiem sprawną, zupełnie tak samo jak wszystkie inne narządy. Nic więc dziwnego, że dzisiaj czułem pewien lęk przed pojawieniem się na astronomii. Kompletnie nie odrzucał mnie ten przedmiot, chociaż większość czarodziejów pogardzała magią płynącą z nieba. Mnie martwiły reakcje mojego własnego ciała. Dlaczego tak reagowałem, skoro gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, ona wydawała mi się po prostu urodziwa? Potarłem policzek w zamyśleniu, wchodząc do klasy przez przymknięte drzwi. Byłem na czas jak zwykle, dlatego szybko przemknąłem obok Selmy, bardzo chcąc usiąść gdzieś na końcu, aby móc bez przeszkód wpatrywać się w nią jak ciele w malowane wrota. Niestety plan ten nie wypalił już na starcie. Nieumyślnie zwróciłem się w stronę nauczycielki, gdy witałem się z nią, jak zwykle kulturalny, a wtedy znów mnie trafiło. Nie tak jak ostatnio. Moc Selmy zdecydowanie zelżała tutaj, w tym mniej anonimowym tłumie, a i ja byłem bardziej gotowy na to co miałem zobaczyć. Mimo wszystko i tak szybko odwróciłem wzrok, czując jak załomotało mi serce. Na Merlina, to była moja CIOTKA. Ta myśl nieco ostudziła mój zapał i pozwoliła na skupienie się na słowach rzeczonej ciotki. Pełne skupienie, no jasne. Jakby to było takie proste. Przemogłem się dopiero, gdy uświadomiłem sobie, że wszyscy ucichli, a mimo wszystko i tak rozmawiałem ze swoją ławką. - Nazywam się Riley Fairwyn i rozpoczynam właśnie ósmy rok nauki w Hogwarcie. - oblizałem wargi i wziąłem się w garść, słysząc jak jąkam się na ostatnim słowie - Interesuje się opieką nad magicznymi stworzeniami i różdżkarstwem. W wolnym czasie gram w karty… i chciałbym również grać w Quidditcha. Do tej pory lubiłem uczęszczać na lekcje astronomii, chociaż nie wiem czy sam również oceniłbym swoje umiejętności na powyżej oczekiwań, tak jak dotychczas miało to miejsce. Moja pamięć nieco… zardzewiała w ciągu ostatniego roku. Nie mogłem doczekać się końca tego wstępu, więc słowa wyrzucałem z siebie jedynie odrobinę wolniej niż kolega przede mną.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Jednym spojrzeniem otaksował klasę Astronomii. Spotkania w tak małym gronie były dużo bardziej rozwijające. Nauczyciel miał czas by zająć się przekazywaniem wiedzy i nie musiał uciszać tłumu baranów, którzy za wszelką cenę chcieli przeszkodzić w lekcji. Jak bardzo Cezar nienawidził takich ludzi. Najbardziej bawił fakt, że większość z nich była studentami, których przecież nikt nie zaciągał na zajęcia siłą, ba, mogli zakończyć edukację na 7 roku i zacząć przyuczać się w danym zawodzie. Najwyraźniej chęć pozostania dzieckiem była dużo silniejsza od logiki działania. Przechodząc obok swoich kuzynów uśmiechał się do nich przyjaźnie, siadł na końcu tak by nie przysłonić nikomu widoku. Salma Fairwyn wzbudzała w nim mieszane uczucia. Na korytarzu dowiedział się, że jest ona jego ciotką, żoną brata ojca, który zginął w dziwacznych okolicznościach. Cezar nie wierzył w dziwne okoliczności i zawsze poszukiwał drugiego dna, nie był jednak przywiązany do starszych członków rodu Fairwynów, więc niezbyt interesował się akurat tą sprawą. Czuł niepokój i widział spojrzenia, które posyłali w jej stronę nastoletni chłopcy. Już kilka razy to widział, między innymi u tej gryfonki Zakrzewski. Więc nowa profesor była wilą. Jednak nigdy nie mogło być całkowicie normalnie. Kiedy przyszła kolej na niego bez krępacji, pewnym głosem rzekł. - Caesar Fairwyn, we wrześniu zacząłem dziesiąty rok nauki, interesuję się różdżkarstwem, numerologią i rysunkiem. Astronomia nigdy nie była przedmiotem, którym bardzo się interesowałem, jednak znam podstawy. - zakończył i wrócił do słuchania reszty uczniów.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Trudno ukryć, że na lekcji pojawiłam się głównie z ciekawości - naukę astronomii zarzuciłam na początku studiów. Mimo bardzo dobrych wyników w szkole nie byłam w stanie podjąć wszystkich przedmiotów na studiach ze względów czasowych, ale mimo to szanowałam astronomię, więc pojawienie się nowej nauczycielki było dobrą okazją by odkurzyć lunaskop i mapy nieba. Pojawiłam się minutę wcześniej i zajęłam miejsce obok @William Walker witając się z chłopakiem przelotnym buziakiem. Chwilę później nauczycielka zaczęła swoją przemowę, więc nie zdążyłam wymienić więcej uwag z ukochanym. Niemal natychmiast zauważyłam, że spora część chłopaków na sali ślini się do Fairwyn. Wiedziałam, że Will nie należy do tego typu osób, jednakże zmierzyłam go kątem oka i z ulgą dostrzegłem, że zachowuję się całkiem obojętnie. W sumie mnie to dziwiło - była totalnie zachwycająca - piękna, powabna, każdy jej ruch był idealny. Westchnęłam cicho z zazdrością. Zgodnie z poleceniem poszczególnie osoby zaczęły się przedstawiać, a gdy nadeszła moja kolej dość zwięźle powiedziałam: - Jestem Charlotte Hudson, ale wszyscy nazywają mnie Lottą. Studiuję na drugim roku. Najbardziej interesuje mnie transmutacja oraz opieka nad magicznymi stworzeniami, ze szczególnym naciskiem na smoki. Astronomia nie należy do moich ulubionych przedmiotów, ale lubię ją i osiągałam w tej materii dobre wyniki. Nadeszła kolej Willa, a ten oczywiście chcąc się za wszelką cenę zdystansować stwierdził, że nie będzie bawił się w przedstawianie. Westchnęłam cicho - byłam wściekła, że mój chłopak postanowił nam zrobić wstyd przed nową nauczycielką, postanowiłam więc się na nim zemścić i zabrałam głos. - Pani Profesor, niech Pani wybaczy, ale William jest bardzo nieśmiały i przez to czasem reaguje z opóźnieniem - powiedziałam bardzo grzecznie do nauczycielki, chociaż moja wypowiedź była przesiąknięta sarkazmem skierowanym w stronę ukochanego - W zakresie jego zainteresowań leżą głównie zaklęcia, ale to taki zdolny chłopak, więc na pewno świetnie poradzi sobie z astronomią. Przypuszczałam, że Will się na mnie wkurzy, ale to nie miało znaczenia. Byłam zła i uważałam, że zasłużył sobie na tego typu tekst.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jeszcze rok temu doświadczenie widoku Ezry na zajęciach z astronomii byłoby wręcz niespotykane. On sam nie pamiętał, kiedy ostatni raz tu bywał. Astronomia nie dawała Ezrze zbyt wiele możliwości, bo ani nie był nią zainteresowany w kwestii wiedzy, ani nie czuł szczególnej potrzeby, by poprzeszkadzać innym studentom. Co się zatem zmieniło przez te wakacje, że Ezra postanowił porzucić swoją nieskażoną wróżbiarstwem i astronomią przestrzeń? W dużym skrócie, Theo się stał. Theo i jego wywody, które nawet bez daru hipnozy potrafiły zmienić cudze nastawienie. Skoro nastąpiły małe zmiany w kadrze nauczycielskiej, Ezra chciał się też przekonać, jakie wrażenie zrobi nowa nauczycielka. Okaże się nawiedzona? A może niekompetenta? ...a może po prostu bardzo gorąca. Ezra praktycznie zakrztusił się powietrzem i niezgrabnie wpadł na jedną z ławek, po czym nawet się tym nie przejął, zbytnio wpatrzony w kobietę. Przecisnął się do jednej z pierwszych ławek, nie zauważając nawet, że przechodząc, uderzył torbą @Vivien O. I. Dear w ramię. W zasadzie Ezra nic nie wyniósł z tego przydługiego monologu pani profesor - o wiele ważniejsze od jakichś zasad było oczywiście to, jak niezwykle pociągająco szaty profesor układały się na jej zgrabnym ciele. Jak piękny, jak melodyjny i czysty głos posiadała kobieta. Ten dźwięk był niemal tak rozkoszny jak sam widok profesor Fairwyn. Ezra był koneserem kobiecego piękna i niejednokrotnie przegrywał już bój, gdy w grę wchodziły zwyczajnie urodziwe panie, a co dopiero taka Selma. Kiedy więc nadeszła jego kolej na przedstawianie się, najzwyczajniej w świecie ją zignorował, w dalszym ciągu wpatrując się cielęcym wzrokiem w wyczekującą twarz profesor. Swoją drogą jej usta były tak idealnie skrojone... - Ezra - wydukał w końcu, mając zupełną pustkę w głowie. O co ona go pytała? O jakieś zainteresowania? Stosunek do przedmiotu? Bo w tym momencie dla niego obiekt zafascynowania był tylko jeden. - Clarke - dodał po chwili, przypominając sobie, że to też bywa całkiem istotną informacją. Ezra Clarke. Nie zdołał jednak powiedzieć, że w sumie to astronomia i oglądanie gwiazdek niezbyt go interesuje.
W końcu astronomia! Theo sam nie wiedział skąd jego zainteresowanie tym przedmiotem, ale Merlinie, po prostu przyjemność sprawiała mu nauka z tej dziedziny. Często irytowało go jak ludzie odrzucają astronomię i bagatelizują potęgę wróżbiarstwa. Zastanawiało go, jakim cudem tak się dzieje? Mugole faktycznie mogli nie wierzyć i uważać prawdy zapisane w gwiazdach za bajeczki, ale czarodzieje? Halo, twój kijek potrafi świecić i umiesz teleportować się z jednego miejsca w drugie. I co, przepowiadanie przyszłości jest tak nierealne? Nie to było teraz istotne - Evermore w całej tej swojej uroczej ekscytacji zapomniał, że na pierwszą lekcję nie wypada się spóźnić. Właściwie nic takiego nie robił, po prostu nie zostawił sobie wystarczająco dużo czasu i skończyło się na sprincie do sali. Przed drzwiami zatrzymał się na dwa wdechy i wszedł do środka z łagodnym, spokojnym uśmiechem. Nie spóźnił się, zdążył idealnie na czas. Przebiegł wzrokiem po klasie, pomrukując przyjazne "dzień dobry". Miał już podejść do @William Walker, ale u jego boku już znajdowała się jego śliczna partnerka. Spojrzenie Theo zatrzymało się na @Ezra T. Clarke i Włoch z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Pomijając już fakt, że relacja między tą dwójką komplikowała się z każdym kolejnym spotkaniem... Ezra? Na astronomii? Bez zastanowienia usiadł obok niego, stawiając torbę na podłodze. Nie miał okazji zagadać, bo pani profesor rozpoczęła zajęcia, a Clarke wyglądał na szalenie zainteresowanego. Theo spojrzał na jasnowłosą prowadzącą i musiał sam przed sobą przyznać, że tego się nie spodziewał. Kobieta była zjawiskowo piękna i roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę. Krukon słuchał jej uważnie, w gruncie rzeczy cały czas koncentrując się na tym, że Selma miała w sobie coś niezwykłego. O ile niesamowicie wysoko cenił piękno, o tyle nie ulegał tak urokom półwili - jako hipnotyzerowi udało mu się nieco zablokować swój umysł na takie przyjemności. Słuchał tego przedstawiania się innych, ale wzrok ciągle uciekał mu do Ezry. Siedział tak jak ostatnie cielę, wgapiony w panią profesor, przez co wyglądał zabawnie i rozpraszał Theośka. - Ezra, na Merlina, zaraz ci ślina pocieknie - poinformował go na tyle cicho, żeby do Fairwyn nie miało szansy to dotrzeć (ani, w ramach uściślenia, do kogokolwiek innego. Dyskrecja, ot co!). Zaczynał już podejrzewać, że kobieta ma w sobie coś z wili. Mimo wszystko powinien chyba pilnować kumpla, żeby nie robił z siebie idioty, nie? Szturchnął Clarke'a, kiedy to przedstawił się tak wylewnie. Czyny znaczą więcej niż słowa? Jak tak, to chłopak jest skończony, bo do jego czynów zaliczało się głównie gapienie. Chyba dobrze, że Leo nie uczęszczał na te zajęcia, nie? Jeśli Ezra miał zacząć chodzić na te zajęcia tylko dla podziwiania pani Fairwyn, to Romeo na próżno strzępił język w tamtej świątyni. Z drugiej strony... Krukon sam tu przyszedł, nie przyciągnęła go tutaj raczej nauczycielka. - Theo Evermore, drugi rok studiów. Moją największą pasją jest malarstwo. Astronomię szczerze uwielbiam i zawsze starałem się osiągać jak najlepsze wyniki - uśmiechnął się szerzej. To jedno się nie zmieniło! Nie chciał dawać jakichś długich wykładów i uznał, że to wystarczy.
Ostatni raz na astronomii byłem sto lat temu, a konkretnie jeszcze przed powrotem do Europy, najprawdopodobniej w Tecquali albo Drakensberg - to było tak dawno, że nie byłem w stanie sobie nawet przypomnieć kiedy to było. W tej sytuacji moje pojawienie się na lekcji nie było szczególnie rozważne, miałem jednak na to swoje powody. W tym roku do kadry Hogwartu dołączyła niejaka Selma Fairwyn, oszałamiająco piękna niewiasta nauczająca właśnie astronomii. Wielu uczniów na jej pierwsze zajęcia przyciągnęła właśnie ta niezwykła aparycja, w moim przypadku było jednak zupełnie inaczej - pojawiłem się na jej zajęciach, gdyż Selma była poniekąd członkinią mojej rodziny. Była ona najbliższą przyjaciółką mojej mamy, co później doprowadziło do tego, że została moją matką chrzestną. Mimo, że dotychczas starałem się pielęgnować naszą relację to odległość była czynnikiem, który dość mocno to utrudniał, chciałem więc za wszelką cenę wykorzystać to, że kobieta przeprowadziła się do Wielkiej Brytanii. Postanowiłem być przykładnym chrześniakiem, żeby oszczędzić Selmie rozczarowań, więc wyposażyłem się we wszystkie potrzebne przybory, a nawet zrobiłem sobie powtórkę z astronomii, mimo że na co dzień raczej nie widywano mnie z podręcznikiem. Jakby tego było mało postanowiłem łaskawie się nie spóźnić. Wszedłem do klasy kilka minut wcześniej, obdarzyłem nauczycielkę ciepłym uśmiechem i zająłem miejsce obok @Bianca Zakrzewski. Nasz widok w jednej ławce mógł być lekko konfundujący dla osoby, która tak jak Selma znała naszych rodziców - Bianca wyglądała jak klon matki, ja również byłem dość mocno podobny do ojca. Rozejrzałem się po klasie - połowa uczniaków płci męskiej śliniła się na widok Selmy. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż kobieta była pół wilą. Na mnie osobiście nie działał jej urok ze względu na moje pochodzenie i relację z kobietą, musiałem jednak przyznać, że moja matka chrzestna była niesamowicie piękną kobietą. Z uwagą wysłuchałem wszystkiego co nauczycielka miała do powiedzenia, a gdy nadeszła moja kolej na przedstawienie nie dałem po sobie poznać, że znam Selmę - nie byłem pewien czy ona sobie tego życzy, poza tym lekcja nie była miejscem prywatne pogawędki. - Lysander Skarsgård-Zakrzewski, dziesiąty rok. Pasjonuję się zaklęciami, językami obcymi i kulturą mugoli - powiedziałem rezygnując z werbalizowania mojego stosunku do astronomii. Fairwyn doskonale wiedziała, że ten przedmiot nieszczególnie mnie obchodzi.
Lorraine zjawiła się na tej lekcji chyba tylko przez ciekawość co do nowej nauczycielki astronomii, która podobno była niezłą laską i znaną postacią, lecz sama Lorka w tamtej chwili już nie pamiętała, o co chodziło z tą sławą. Trudno, może dowie się od niej samej. Siedziała w klasie przed czasem i obserwowała zbliżających się ludzi, jednocześnie kreśląc obrazki na pustej kartce papieru. Przymierzała się do stworzenia kolejnego komiksu, lecz nie do końca wiedziała, czego powinien dotyczyć, więc rysunki były jedynie bazgrołami przedstawiającymi główne postacie Magicznego Trio w dziwnych sytuacjach, które podpowiadał Lorce jej nieco chory mózg. Sama nauczycielka (niestety) nie wywarła na niej aż takiego wrażenia. Owszem, uznała ją za piękną i szykowną damę, której urody mogłaby pozazdrościć niejedna dziewczyna, lecz niewiele poza tym. No, może wyczuła jeszcze dozę pewności siebie w głosie oraz niezaprzeczalną charyzmę... Okej, była fajna. Lorraine przytakiwała na każdą zasadę, którą wymawiała pani profesor, jednocześnie godząc się na taki stan rzeczy. Grupa miała się następnie przedstawiać, więc Lorka słuchała chyba jeszcze uważniej od samej Selmy Fairwyn. Gdy przyszła jej kolej, odchrząknąłem krótko i powiedziała: - Lorraine Needles, ostatni rok, Hufflepuff. Rysuję komiksy i pracuje w pubie. Nie pamiętam, żebym była na jakiejkolwiek astronomii, ale chyba musiało się zdarzyć, skoro doszłam prawie do końca szkoły, prawda? - zaśmiała się, lecz szybko zamilkła orientując się, że chyba niespecjalnie wykazuje szacunek do tego przedmiotu. - Jestem jednak chętna spróbować swoich sił! - dodała więc i wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. Oby przeszło!
Otacza mnie banda debili, pomyślałaby Selma, gdyby nie była sobą - na szczęście jednak wyznawała podczas zajęć filozofię z pogranicza stoicyzmu, zaś bogate doświadczenie z przeróżnych szkół (nie oszukujmy się, Durmstrang miał gorszą renomę niż Hogwart) uodparniało ją na podobne przypadki. Mogło być przecież gorzej. Wysłuchiwała wszystkich z uwagą, obdarzając każdego mówiącego skupionym spojrzeniem jasnych oczu i uśmiechem zrozumienia. Nie dawała poznać po sobie zdania na temat któregokolwiek z przedstawionych, nie krzywiła się na brak zainteresowania astronomią czy nieskładne zdania, do których była przyzwyczajona. Oczywiście o wiele więcej różnorodności znajdowało się w umyśle Fairwyn, przy czym największe emocje wzbudzały w niej rzecz jasna liczna rodzina (do której zaliczała oczywiście Zakrzewskich), kompletnie nieogarnięty Boo, Lotta opowiadająca o swoim chłopaku (?) oraz Clarissa deklarująca się jako malarka. Selma może i lata świetności miała za sobą, ale znajomości świata sztuki wciąż wielu mogłoby jej pozazdrościć. Zaskoczeniem lekcji (dnia? tygodnia? roku?) była Wykeham, która wyłamała się z przyjętej konwencji i podsunęła jej jakąś notatkę. Nauczycielka zupełnie nie była na to przygotowana; a jeszcze mniej na treść, jaka znalazła się w liście od uzdrowicielki. Tego nie było jeszcze w jej bogatym doświadczeniu, zatem rozwiązanie wymagało chwili zastanowienia, której w tym momencie za bardzo nie miała. Tym bardziej, że dziewczyna nie wyglądała na szczególnie chętną do opowiadania całej klasie o swojej nyktofobii. - Jakoś to rozwiążemy. - Posłała dziewczynie coś, co przy dużym optymizmie brać można byłoby za pokrzepiający uśmiech, po czym skinęła głową w geście skłonienia do powrotu do ławki. Zdecydowanie musiała to przemyśleć. - Świetnie. Bardzo się cieszę entuzjazmem, a także Państwa szerokimi zainteresowaniami - zaczęła, gdy wszyscy zakończyli już etap przedstawiania się w gronie anonimowych astronomów. - Astronomia jest bowiem nauką odnoszącą się do wielu dyscyplin, także tych, które Państwo wymienili. Jak wspomniała panna Grigori, przydaje się chociażby do odnalezienia drogi w nocy, choć na myśl przychodzi mi w pani, oraz innych zapalonych artystów, wypadku, inspirujące piękno ciał niebieskich rozsianych na firmamencie. Jeden z panów Fairwyn mówił o ONMS - najprostszym przykładem powiązania są fazy Księżyca i likantropia. Obaj, zgodnie z tradycją rodu, interesują się różdżkarstwem, zatem wiedzą zapewne, że odpowiednie układy gwiazd, planet czy ruchy Księżyca mają wpływ na tworzenie. Transmutacyjnych przemian fascynujących pannę Hudson doszukiwać się można w przekształceniach gwiazd czy zmianach zachodzących w widocznym na niebie Księżycu. Pasjonaci uzdrowicielstwa mogą przemyśleć temat astrobiologii, chyba że odrzucają możliwość życia pozaziemskiego. Wpływy ciał niebieskich na rozwój roślin i warzenie eliksirów są niepodważalne, choć, przyznam, średnio jeszcze zbadane. Dziedzina przyszłościowa. Pan Zakrzewski i kultura mugoli... - Zamyśliła się. Żart, to tylko taka teatralna pauza. - Nie wiem, czy Państwo dostrzegli, ale astronomia jest jedynym przedmiotem nauczanym w szkołach magii, którym zajmuje się również nauka mugolska. Należy tutaj przyznać, iż mugole mają niezwykłe osiągnięcia w tej dziedzinie i wiele zagadnień, które mam zamiar poruszać na zajęciach, będzie poświęconych ich badaniom i odkryciom. My posiadamy magiczne urządzenia do obserwacji, oni jednak są niezwykle drobiazgowi, prowadzą liczne badania i stosują zawiłe obliczenia, z których wnioskować można o nieobserwowalnych zjawiskach zachodzących poza naszą galaktyką. Nie wspomnieliście Państwo o jednej sprawie, które pojawia się w powiązaniu z gwiazdami również w świecie niemagicznym - astrologia. Jest to pogranicze astronomii i wróżbiarstwa, na którym zapewne poświęcicie mu więcej czasu, choć mam nadzieję, że uda się zorganizować lekcję łączącą obie dyscypliny. - Selma zdawała sobie sprawę, że część uczniów może przeżywać teraz chwile znudzenia, ale cóż - była od tego, żeby uczyć, a nie zabawiać. Uważała zresztą, że odnoszenie się do innych dziedzin może przybliżyć nieco przedmiot osobom o szerszych zainteresowaniach i będą mieli okazję poszukać czegoś dla siebie. - Kończąc część organizacyjną, chciałabym powiedzieć tylko, jak wygląda plan na astronomię w tym roku. Bez względu na klasę przechodzić będę przez kolejne tematy, które w wypadku starszych uczniów będą rozszerzane lub też uzupełniane w zależności od tego, co działo się u was przez ostatnie lata, a o czym z pewnością opowiecie mi na następnych zajęciach. Aby jak najszybciej rozpocząć zajęcia praktyczne, zaczniemy od astronomii planetarnej, którą rozwiniemy w galaktyczną i pozagalaktyczną, następnie gwiazdowa ze szczególnym skupieniem na słonecznej oraz elementy kosmologii. Jestem otwarta na pytania oraz sugestie, jeżeli jakaś kwestia Państwa zainteresuje i będzie ona dostatecznie treściwa na zorganizowanie całej lekcji, również proszę mówić. Informacje o datach oraz przyborach otrzymacie w najbliższych dniach. - Znowu gadanie o niczym, którego Selma nie lubiła, ale cóż zrobić, zasady to zasady i tego nie przeskoczysz. Teoretycznie na tym mogłaby zakończyć, ale skoro już przyszli... - Na dobry początek proponuję prosty sposób na zdobycie punktów. Czy ktoś z Państwa chciałby przywołać ulubionego lub - po prostu - znanego astronoma i powiedzieć o nim parę słów?
_________________
czas na odpis: do 23.09 22:00 ZMIANA!!!
jest dobrze:
1. W pytaniu nie ma żadnych haczyków - kto chce i uważa, że jego postać czuje się na siłach*, może odpowiedzieć i spróbować zdobyć parę punktów. Jak było wspomniane, nie ma różnicy między nazwiskami czarodziejskimi i mugolskimi w tej dziedzinie.
*nie widzę sensu rzucania kostkami na odpowiedzi (w sumie na większość rzeczy), bo każdy zna swoją postać i wie, czy jest geniuszem astronomii albo jak składnie opowiada w sytuacjach stresowych, więc będę unikać tego jak ognia - chyba że wszyscy nagle będą prezentować wiadomości na wybitny, chociaż mają 0 w kuferku i generalnie realizm weźmie w diabły, to wtedy będę wrzucać kostki wszędzie -> to na teraz i przyszłość (tak, wiem, że nawet debilowi może zdarzyć się odkrywcza myśl, no rozumiecie o co mi chodzi)
2. Za przedstawienie się oraz dalsze działania przewiduję bonus o nazwie wrażenie, który przechodzi z lekcji na lekcję, jednak może ulegać zmianom na plus lub minus w zależności od tego, jak oceniać was będzie Selma. Może mieć on wpływ na oceny i przyznawane punkty, nie oszukujmy się, każdy nauczyciel ma swoich pupilków - co nie oznacza, że zawsze są i będą to te same osoby. ;) (To nie kostki: to moje zdanie, jak oceniłaby was Szelma po minie i odpowiedziach.)
bonus:
skala: 1-6 w kolejności pisania
Bocarter Hamilton: 4 Clarissa R. Grigori: 3 Bianca Zakrzewski: 6 William Walker: 2 Harriette Wykeham: 3 Boo E. A. Runner: 4 Vivien O. I. Dear: 5 Riley Fairwyn: 6 Caesar T. Fairwyn: 5 Lotta Hudson: 5 Ezra T. Clarke: 3 Theo Romeo U. Evermore: 5 Lysander S. Zakrzewski: 6 Lorraine Needles: 4
(nie ma zażaleń) (żartowałam, mogę uzasadnić, jakby ktoś się bardzo czuł pokrzywdzony)
Ostatnio zmieniony przez Selma Fairwyn dnia Pon 18 Wrz 2017 - 23:17, w całości zmieniany 1 raz
Nie miałem pojęcia, dlaczego byłem spóźniony - serio, nie wiem. Czas minął mi zbyt szybko i zupełnie nie zorientowałem się, kiedy wybiła godzina zajęć astronomii. Siedziałem w warsztacie zajęty nieudolnym kleceniem tego cholernego amuletu, który do tej pory nie potrafił odbić zwykłej drętwoty, mimo że pracowałem nad nim już chyba od dwóch tygodni, gdy nagle zburczało mi w brzuchu. Pomyślałem, że pora na jedzenie, w końcu już popołudniu i to sporo, no i wtedy mnie strzeliło, że cholera, spóźnię się. Dosłownie w chwili, gdy narzuciłem na siebie szatę, którą porzuciłem na podłodze zaraz po wejściu do mieszkania, wpadł mi ten irracjonalny pomysł do głowy - może skorzystam z dywanu? W końcu tylko leżał zwinięty, oparty o ścianę i zbierał wszystkie kurze. Chyba nadszedł odpowiedni czas i godzina, by go wykorzystać... Kurwa, co mnie podkusiło... Pomijając już fakt, że pogoda była do dupy i lało, to jeszcze na większej wysokości temperatura była tak niska, że włosy stawały mi dęba i zamarzały w tej pozycji. Szczękałem zębami z taką siłą, że obawiałem się o ich ponowne wybicie - w końcu niedawno wstawili mi nowego, halo, musiałem uważać! Poza tym omal nie wleciałem w drzewo po drodze, także podróż była pełna przygód. Zsiadłem z dywanu na opustoszałym dziedzińcu transmutacji, zwinąłem go w rulon i zacząłem biec do klasy. Wpadając do środka musiałem wyglądać jak szaleniec, z rozwianymi włosami (które uspokoją się chyba dopiero po roztopieniu), z różowymi policzkami i niespokojnym oddechem, który wcale nie uspokoił się na widok nauczycielki. - Bar-rdzo przepra-a-szam za spóźnienie - wycharczałem zachrypniętym głosem, po czym odchrząknąłem, nagle zawstydzony tą nagłą niedyspozycją. Udałem się do jednej z wolnych ławek na przedzie, nie mogąc oderwać wzroku od postaci pani profesor, która emanowała takim... wewnętrznym spokojem i niezwykłą charyzmą! Wpadłem chyba jednak nie aż tak spóźniony jak myślałem, bo kobieta nawet nie zaczęła mówić. Oddychałem głęboko i z uwagą słuchałem zasad, które przedstawiała. Niekorzystanie z różdżki? Spoko, i tak była bezużyteczna. Przedstawianie się i opowiedzenie czegoś o sobie? Merlinie, co ja mam powiedzieć? Głowiłem się, gorączkowo szukając czegoś możliwie neutralnego, lecz obecność w sali tej pięknej istoty... Calum, kurwa, uspokój dupsko, to twoja ciotka. Otrząsnąłem się i nim się spostrzegłem, nadeszła moja kolej, bowiem jak dotąd nie odezwałem się jako jedyny. Odchrząknąłem znów, by upewnić się, że przestałem brzmieć niczym pięćdziesięcioletni nałogowy palacz na kacu, po czym zacząłem: - Nazywam się Calum Dear, jestem na drugim roku studenckim w Ravenclawie - przerwałem na sekundę, by przełknąć ślinę i spojrzeć na Selmę, lecz to mnie zgubiło, język mi zabłądził, zaplątał się i wydaliłem z siebie najpiękniejsze kwiatki świata. - Miałem zadowalający. Ale mogę lepiej - dodałem jeszcze, czerwieniąc się tak bardzo, że kolorystycznie pasowałem do mojego dywanu, zwiniętego w rulon pod ławką. O dziwo oraz na szczęście nauczycielka nie postanowiła wymienić mojego nazwiska podczas swojej kolejnej przemowy i kamień spadł mi z serca. Czułem przyspieszone bicie serca i przyznam, że nieco się stresowałem tą lekcją, bo jak na razie wypadała tragicznie - oczywiście dla mnie, cioci Fairwyn nie mogłem niczego złego zarzucić! - Osobiście zacząłbym od przywołania Talesa z Miletu - zacząłem, gdy nikt w klasie jeszcze nie zdążył wypowiedzieć słowa. - Był greckim filozofem i uczonym, między innymi zajmował się badaniami nad astronomią. Dzięki wnikliwej obserwacji gwiazdozbiorów odkrył zastosowanie Małej Niedźwiedzicy jako punktu nawigacyjnego, o czym ktoś chyba wspominał, gdy wchodziłem. Wyznaczył także przesilenia. Jego głównym dokonaniem było dokładne przewidzenie zaćmienia słońca, mimo iż nie znał jego przyczyn - znów przerwałem na chwilę, by odetchnąć krótko. - Jak dla mnie to niezwykle ciekawe i ciężko mi pomyśleć, jak to się stało, że tak wiele setek lat przed naszą erą ludzie byli w stanie dokonywać tak wielkich odkryć oraz rozwijać tak skomplikowaną dziedzinę nauki bez magii - zakończyłem i zamknąłem już usta, nie chcąc się aż tak wychylać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Słuchałem słów Selmy z niekłamanym zainteresowaniem. Jej głos, chociaż niezwykle zachęcający do spojrzenia na jej przepiękną twarz, ostatecznie okazał się na tyle monotonny w swej rytmiczności, że wkrótce wręcz ułatwił mi skupienie na czymś jeszcze poza oszałamiającym wrażeniem jakie robiła. Odkryłem wtedy prędko, że nie jest to nauczycielka z przypadku, a z prawdziwej krwi i solidnych kości, która naprawdę zamierzała nas czegoś nauczyć, a nie jedynie bezmyślnie torturować, aż nam w pięty miało pójść. To niemalże natychmiast sprawiło, że obdarzyłem ją jeszcze większą sympatią. Mimo, że z astronomii nigdy nie byłem nie wiadomo jakim orłem, do nieuków także nie należałem i coś tam w tej mojej poparzonej głowie zostało, nawet pomimo tej dołującej, przymusowej przerwy od życia, jaką musiałem odbyć. Dlatego też naprawdę poważnie zastanowiłem się nie tylko nad postawionym pytaniem, ale również nad propozycją podsunięcia ciotce pomysłu na omówienie konkretnych zagadnień. Niemniej, wciąż warto było pamiętać, że w pobliżu wili nie da się tak łatwo odzyskać rozumu. Uniosłem już wzrok kilka minut temu, a chociaż oczy wciąż podejrzanie mi się świeciły, gdy wpatrywałem się w tę gładką, uroczą buzię, nie wyglądałem już jak kompletny bezmózg z gąbką między uszami. Jak inteligent też nie, ale nad tym jeszcze popracuję. Zaś co tyczyło się odpowiedzi na pytanie… pewien rozbłysk zrozumienia pojawił się na mojej twarzy, gdy Calum zaszczycił klasę swoim monologiem. Nie pamiętałem kompletnie nic o Talesie z Miletu, co nie zaskoczyło mnie zupełnie, więc z miłą chęcią postarałem się zapamiętać kim był i czym się przysłużył, a gdy już skończyła się opowieść o greckich filozofach, postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze. - Wydaję mi się, że Perpetua Fancourt mogła być zdecydowanie mniej ciekawą postacią od Talesa z Miletu, aczkolwiek wynalezienie lunaskopu również jest ważnym odkryciem dla astronomów. Wszak, gdyby nie on, proces badania i zrozumienia faz księżyca byłby zdecydowanie bardziej skomplikowany. - Zawiesiłem na chwilę głos, przeczesując głowę w poszukiwaniu dalszych faktów. - Nie pamiętam jednak w jakich latach żyła, a to powinno być dość istotne dla osadzenia tego odkrycia w pamięci. Coś mi świta, że zmarła niedługo przed naszymi (uczniów) narodzinami, ale nie mam pewności. Mogę prosić, pani profesor, o uzupełnienie tej wiedzy? - i wtedy nieopatrznie spojrzałem Selmie w oczy, czując jak po kręgosłupie przebiega mi dziwny, nieodgadniony dreszcz. Rety, nie przypominam sobie, aby którakolwiek kobieta do tej pory tak na mnie działała, a to przecież nauczycielka... Riley, skup się do cholery.
Zastanawiałam się czy Selma mnie rozpoznała. Lysandra na sto procent, ale ze mną nie miała przecież tyle styczności. Z drugiej strony wyglądałam jak kopiuj wklej geny mamy, więc powinnam nie mieć żadnych wątpliwości, że tak. W każdym razie Fairwyn nie dała tego po sobie poznać. W gruncie rzeczy naprawdę lubiłam astronomię. Fascynowała mnie i zawsze mogłam na ten temat porozmawiać z moja mugolską rodziną, bo jak wspomniała Selma zarówno Mugole jak i czarodzieje się o tym uczą. Zawsze zastanawiało mnie jak oni sobie radzą bez magii, my mamy trochę problemów z mocą i już wszystko idzie do kitu, a tacy nie magowie żyli bez problemu. Przysłuchiwałam się jej słowom chcąc zapamiętać jak najwięcej. Może i byłam artystką całą sobą, ale były takie przedmioty, które mi wchodziły bardzo łatwo, a przecież nie mogłam w życiu znać się tylko na machaniu pędzlem. Uniosłam lekko rękę i zaczęłam mówić. - Może Galileusz? W końcu używając własnoręcznie zrobionego teleskopu, dokonał przeglądu olbrzymich, dotychczas nieznanych połaci nieba. Na podstawie przeprowadzonych badań Kosmosu doszedł do wniosku, że planety i Księżyc mają wiele wspólnych cech z Ziemią. Mimo że każda z nich wygląda nieco inaczej, z pewnością są ciałami tego samego rodzaju. Nie zająkałam się ani na chwilę, można powiedzieć, że wyrzuciłam z siebie słowa na jednym tchu. Urok Selmy na mnie nie działał, przecież sama miałam w sobie ten magiczny gen, więc chyba nie było o czym mówić. W sumie sama nie wiedziałam skąd to wiem, znaczy się zdałam egzamin z astronomii całkiem nieźle, więc powinnam wiedzieć takie rzeczy, ale jakoś nie podejrzewałam, że akurat to zostanie w mojej głowie. Przynajmniej nie wyjdę na totalną ignorantkę.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie musiałem się długo zastanawiać czy @Lotta Hudson pojawi się na zajęciach, bo przyszła chwile po tym jak w ogóle naszła mnie taka wątpliwość. Posłałem jej lekki uśmiech i powróciłem do mojej jakże interesującej, poprzedniej czynności, która było omiatanie wszystkiego i wszystkich (z dwoma wyjątkami) obojętnym wzrokiem. Czułem, że popełniłem błąd przychodząc tutaj. Nie dlatego, że miałem totalnie w nosie astronomię, nie dlatego że nauczycielka próbowała wszystkich nastraszyć pieprzyć totalne głupoty o niczym, tylko dlatego, że to całe przedstawianie się było naprawdę idiotyczne. Czyżby wszyscy potrzebowali kółeczka wsparcia? Ponoć to tak właśnie jest, po kolei wszyscy się przedstawiają a inni znudzonym głosem odpowiadają „cześć xyz...”. Żenujące. Wiedziałem, że Lotta również będzie należała do osób, które bez sekundy zwłoki zaczną wylewać na zewnątrz swoje zainteresowania i inne takie. Może od razu niech wszyscy powiedzą czego najbardziej się boją? Albo po prostu użyjmy veritaserum i niech wygadają swoje największe sekrety. Merlinie, jaka głupota. Chociaż w sumie po co eliksir, skoro wystarczy urok wili? Większość klasy się do niej zwyczajnie śliniła. Jednej rzeczy się nie spodziewałem. Krótko mówiąc, nie spodziewałem się tego co zrobiła Lotta. Była jedną z niewielu osób, które dawały sobie ze mną radę. Takowych na świecie szukać ze świecą. Właśnie w tej chwili udowodniła jak dobrze jej to wychodzi. Spojrzałem na nią ze zmarszczonymi brwiami, ale zdziwienie szybko minęło, a na moją twarz wypełzł ironiczny uśmieszek, który zwykle zdobił moją twarz. - Lubię jeszcze słodkie puchate misie i w wolnym czasie czeszę warkoczyki jednorożcom. – dodałem do wypowiedzi mojej dziewczyny, a słowa były przesiąknięte sarkazmem. Przeniosłem wzrok na Lottę posyłając jej spojrzenie, pełne rozbawienia, ale jeśli ktoś znał mnie dobrze, wiedział, że w głębi jestem zły. To była moja decyzja i to, że nie zamierzałem bawić się w przedszkole nie znaczyło, że można sobie ze mną pogrywać. Lotta o tym wiedziała, wiedziała, że tego nie znosiłem.
Bocarter wysłuchał z uwagą wszystkiego, co nauczycielka miała do powiedzenia na temat spraw organizacyjnych i w sumie zgadzał się z jej wymogami. W końcu tak postępowała większość nauczycieli, więc zdążył już przywyknąć do obowiązujących w tej szkole zasad. Kiedy uczniowie zaczęli wypowiadać się na temat poszczególnych astronomów, sam również postanowił dodać coś od siebie. - Ja słyszałem co nieco na temat Mikołaja Kopernika. On podobno odkrył, że to Ziemia i inne planety kręcą się wokół Słońca, a nie na odwrót i chyba pochodził z Polski, a jego odkrycie jest znane jako teoria heliocentryczna.- oznajmił, gdyż tylko tyle wiedział na temat tego astronoma, ale w sumie była to podstawowa i najważniejsza informacja.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
William mnie ostro zirytował. Udało mi się wybrnąć z sytuacji, z której na jego własne życzenie mogły by wniknąć problemy (przy okazji trochę się z niego naigrywając), a on odwdzięczał się rzucając jakieś głupie teksty. Szturchnęłam go łokciem w bok i posłałam spojrzenie z cyklu „policzymy się potem” i wsłuchałam się w kolejne słowa nauczycielki. Miałam nadzieję, że kobieta nie będzie oceniała mnie przez pryzmat mojego skretyniałego chłopaka – jasne, kochałam go jak nikogo na świecie, ale jego zachowanie przypominało czasem obrażonego ośmiolatka, który nie dostał na urodziny odpowiedniej zabawki. Lekko odsunęłam się o @William Walker, bo po pierwsze byłam piekielnie zirytowana, a po drugie chciałam stu procentowo skupić się na lekcji. Kolejne osoby zaczęły odpowiadać na pytanie Pani Profesor, a ja byłam zawiedziona, że wszyscy wymieniali tak pospolite nazwiska, wśród których przeważali mężczyźni. Zawsze uważałam, że kobiety miały mnóstwo interesujących osiągnięć naukowych i spychanie ich na margines nauki było w moim mniemaniu niedopuszczalne. Przeczesałam moją pamięć i odnalazłam jedno bardziej współczesne nazwisko, więc natychmiast się zgłosiłam. - Nie jestem pewna czy dobrze wymawiam to nazwisko – powiedziałam gdy nadeszła moja kolej - Cecilia Payne-Gaposchkin. Urodziła się w 1900 roku, zmarła w latach siedemdziesiątych. Wytłumaczyła z czego zbudowane jest słońce i jako jedna z pierwszych wysnuła teorię, że w gwiazdach występuje najwięcej wodoru. Jej teorie były bardzo długo krytykowane i odrzucane przez jej oponentów, ale mimo to została pierwszą kobietą z tytułem profesora na mugolskim Uniwersytecie Harvarda. A jej nazwiskiem nazwano jedną z planetoid. Nie była to szczegółowa wiedza, ale wydawało mi się, że to i tak dosyć dużo biorąc pod uwagę, że nie interesowałam się mugolami, więc zamilkłam.
Z każdą chwilą Selma robiła na mnie jeszcze większe wrażenie - była piękna, powabna i przecudowna, każdy jej krok był pełen gracji, a każde słowo epatowało inteligencją. Opowiadała o powiązaniach astronomii z innymi dziedzinami w taki ciekawy sposób, że skupiłam się tylko na tym. Trudno powiedzieć czy to talent pedagogiczny ciotki, czy może jej wrodzony urok - ja w końcu zrozumiałam, że astronomia to też może być bardzo ciekawy przedmiot. Zaczęłam żałować, że z nie podchodziłam z wystarczającą uwagą do tych zajęć i obiecałam sobie w duchu, że w tym roku przyłożę się co najmniej pięć razy bardziej. Moim celem stało się osiągnięcie poziomu jaki reprezentowałam na zaklęciach - wiedziałam, że w rok nie jestem w stanie wystrzelić tak jak z eliksirami, chciałam jednak osiągnąć sukces. Selmie w piętnaście minut udało się coś co nikomu innemu w ciągu siedmiu lat - zaszczepiła we mnie zainteresowanie tym przedmiotem. Nie wiedziałam szczególnie dużo o astronomach, bo to nie była bliska mi dziedzina, postanowiłam jednak zgłosić się i powiedzieć dwa słówka. Gdy nadeszła moja kolej niezbyt donośnym głosem zaczęłam: - Aglaonike, żyła w pierwszym wieku przed naszą erą. Była jedną z pierwszych kobiet astronomów, zdobyła sławę, gdyż umiała przewidywać zaćmienia Księżyca. Grecy uważali, że była jasnowidzką, bo nie mieściło im się w głowie, że to można wyliczyć. Zero konkretów, podałam jedynie delikatny zarys postaci, ale biorąc pod uwagę jak przez ostatnie lata uważałam na astronomii nie poszło mi super źle.
Oparłem się o ławkę wsłuchując się w miarowy głos Selmy opowiadający o wpływie astronomii na inne dziedziny. Uniosłem wzrok, gdy kobieta wymieniła moje nazwisko, jednakże żadne z nas nie dało po sobie poznać, że się znamy. Posłałem w jej stronę niemalże niewidoczny, porozumiewawczy uśmiech, który mogła zrozumieć tylko ona, po czym zatonęłam w dalszych rozmyślaniach. Nie broiłem tak jak innych lekcjach, zmusiłem się żeby być grzecznym chłopcem i uważać (szczerze powiedziawszy nie pamiętam kiedy ostatnio tak długo siedziałem w skupieniu). Nie zamierzałem się jakoś szczególnie angażować, ale liczyłem, że moja obecność i dobre zachowanie, mimo wiadomego stosunku do przedmiotu, dadzą Selmie radość. Wsłuchałem się w pytanie nauczycielki i wysłuchałem wszystkich odpowiedzi, ale sam zrezygnowałem z odzywania się. Wprawdzie odświeżyłem astronomię, ale nie pamiętałem zbyt wielu astronomów, a tych o których coś zostało w głowie kojarzyłem głównie z nazwisk. Nie zamierzałem robić z siebie idioty wymieniając samo nazwisko i nie będą w stanie przywoływać żadnych informacji, wiec finalnie zrezygnowałem z wypowiadania się - wyznawałem zasadę, że nie ma sensu mówić o czymś o czym nie ma się pojęcia.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Reakcja nauczycielki na zwolnienie było… względnie dobre. Ettie nie wiedziała jak profesorka chciała „to rozwiązać”, ale domyślała się, że nie spodoba jej się jej wyjście z sytuacji. Najprawdopodobniej zarzuci ją wiedzą teoretyczną, będzie zadawać dwa razy więcej pracy domowej itp. Tak jakby nie mogli jej w ogóle odpuścić tego przedmiotu… Wróciła do ławki i bez większego zainteresowania słuchała wywodu nauczycielki, o tym jaka astronomia jest wspaniała. Wszystko wpuszczała jednym uchem, a wypuszczała drugim, nie umknął jej jednak fakt, że połączenia z jej ulubioną dziedziną jakoś nie znalazła. No jaka szkoda… Oparła się łokciem o blat ławki i odpłynęła gdzieś w marzenia, skupiając się głównie na tym, żeby nie zasnąć. Z zamyślenia wyrwały ją odpowiedzi innych uczniów. Wyprostowała się wypowiedzi. Przecież to była historia! Szybko domyśliła się jakie było pytanie i jeszcze szybciej podniosła rękę. - Henrietta Leavitt – rzuciła szybko, nim ktoś zdążył ją uprzedzić. Natychmiast tego pożałowała. Wcale nie znała się na historii astronomii, a tę panią kojarzyła głównie dlatego, że miała podobne imię. Mogła powiedzieć o niej kilka ciekawostek, ale czym się przyczyniła dla badań o ciałach niebieskich, nie miała pojęcia. Musiała więc lać wodę i mieć nadzieję, że profesor zgubi w tym czasie wątek – Nie jest za bardzo znana. Za życia w ogóle jej nie doceniano, głównie dlatego, że była kobietą (odkryć dokonywała na początku dwudziestego wieku), ale tak poza tym, to była jeszcze głucha. Skończyła zarówno szkołę magii jak i mugolską uczelnie*. W 1926 zaproponowano jej nominację do największej naukowej mugolskiej nagrody, ale facet, który wyszedł z tą propozycją nie wiedział, że ona już nie żyje, a tych nagród nie przyznają pośmiertnie. W każdym razie, ten gość napisał do typa, w którego zespole pracowała Leavitt, żeby dał mu jakieś dane, a on wtedy zaproponował, że skoro ona nie żyje, to jego powinni nominować, bo on zinterpretował jej wyniki, więc on w sumie jest odkrywcą. Nie nominowali go na szczęście. Później coś tam dostał za coś innego, ale mniej prestiżowe. Zresztą nie ważne. Zapadła się bardziej w krzesło, dając do zrozumienia, że skończyła wypowiedź. Powiedziała mniej więcej tyle co inni, więc może nikt nie zauważy, że zupełnie pominęła odkrycie, którego dokonała Henrietta Leavitt. Jej osobiście ta informacja nie była zupełnie do niczego potrzebna. Leavitt można było bez przeszkód szanować nie rozumiejąc jej badań.
*musiałam zrobić z niej czarownice, bo Ettie o mugolach raczej nic nie wie