Jedna z uliczek pomiędzy starymi kamienicami prowadzi do nikąd, choć na planach miasteczka nie ma wzmianki o wielkiej ścianie zagradzającej drogę w tym miejscu. Każdy krok prowadzący wgłąb ślepej uliczki to zagęszczająca się ciemność i przenikający chłód. Mało kto zapuszcza się tutaj przypadkiem, a wśród czarodziejów krążą plotki o skarbach ukrytych za tajemniczą ścianą.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Rozglądasz się po ślepej uliczce, aż twoją uwagę przykuwa coś błyszczącego na ziemi. To monety, a dokładniej rozrzucone 20 galeonów. Uznajesz, że to wystarczająca zapłata za kilka minut w tym nieprzyjemnym miejscu i chowasz je do kieszeni. 2 - Opukujesz różne kamienie, starając się znaleźć ten, który odkryje przed tobą sekret uliczki, lecz twoją uwagę odwraca cichy klekot rozbrzmiewający kilka metrów nad twoją głową. W ostatniej chwili odskakujesz do tyłu, a przed tobą ląduje młoda akromantula. Przez sekundę mierzy cię wściekłym spojrzeniem ze wszystkich ośmiu oczu, po czym skacze do przodu, gotowa do ataku. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
1 - zaklęcie dosięga akromantuli w powietrzu, a ta pada na ziemię tuż u twoich stóp. Zauważasz, że tuż przed śmiercią wydała jad. Zbierasz go ostrożnie do małej fiolki. Możesz go zachować, albo sprzedać, zyskując 40 galeonów. 2, 3, 4, 5 - rzuciłeś zaklęcie o ułamek sekundy za późno - akromantula rzuca się na ciebie i oplata wszystkimi odnóżami, powalając na ziemię. Nie zdążyła ugryźć ani wpuścić jadu, lecz jej ciasno splątane odnóża rozluźnią się dopiero po godzinie od śmierci. Jeśli wyrzuciłeś 2 lub 4, możesz zrzucić ją z siebie kolejnym zaklęciem. Jeśli wypadło 3 lub 5, różdżka wypadła ci z dłoni przy upadku i nie możesz oswobodzić się z uścisku pająka. Lepiej wołaj głośno o pomoc! Jeśli ktoś przyjdzie ci z odsieczą, przeprowadźcie wątek - otrzymacie 2 punkty z ONMS. 6 - akromantula atakuje cię, a jej jad tryska prosto w twoją twarz. Na szczęście jest na tyle młoda, że jad nie jest jeszcze śmiertelny. Powoduje jednak oparzenia trzeciego stopnia. Dajesz radę ogłuszyć pająka i uciec. Kolejne wątek musisz przeprowadzić w szpitalu, w innym przypadku postaci grozi trwała deformacja. Twoja postać powinna mieć zabandażowaną całą twarz - lepiej niech nikt nie zobaczy jej w takim strasznym stanie.
3 - Dotykasz kamieni, chcąc rozpracować kombinację ukazującą to, co kryje się za ścianą. W pewnym momencie twoja dłoń trafia na ciecz rozsmarowaną po części ściany. Mimo ciemności jesteś w stanie dojrzeć przerażający, rubinowy połysk gęstej mazi. Z przerażeniem stwierdzasz, że to krew. Rzuć kolejną kością.
Spoiler:
1, 2, 3 – zaraz, zaraz. Spędzasz jeszcze chwilę na uważnych oględzinach i stwierdzasz, że to bąblówki krwawe - cukierki z bombonierki Lesera - powciskane w szczeliny między kamieniami. Nie dasz się nabrać na takie głupie żarty. Dostajesz punkt z Eliksirów za umiejętność rozróżniania składników po ich konsystencji i wyglądzie. Dobrze, że nie powąchałeś mazi! 4, 5, 6 - powąchałeś maź. Niedobrze. Bąblówki krwawe znajdowały się tam najwyraźniej już od dłuższego czasu i zgniły, wydzielając intensywne opary. Nie musiałeś ich wcale zjeść, by nacieszyć się efektami konsumpcji. Dostajesz koszmarnego krwotoku z nosa. Jest wyjątkowo nieprzyjemny - krew jest nietypowo gęsta i ciemna. Na szczęście wszystko mija po kilkunastu minutach. W następnym wątku, jaki przeprowadzisz, nie zapomnij wspomnieć o krwi, która przemoczyła całe twoje ubranie i bladości skóry porównywalnej z odcieniem twarzy Szarej Damy.
4 - Gdy zapuszczasz się w głąb ciemnej uliczki, zauważasz dwie postacie czające się na jej końcu. Podejrzany element społeczny ściąga do takich nieprzyjemnych miejsc, by wykonywać nielegalne transakcje. Już masz zamiar odwrócić się na pięcie, gdy dwójka szemranych typów cię zauważa. Rzuć kolejną kostką.
Spoiler:
1, 2 – najwyraźniej przeprowadzane rozmowy lub transakcje były wysokiego kalibru, bo Drętwoty rozbijają się o ściany na prawo i lewo. Zdołałeś jednak uciec przed oprychami. Na dodatek zauważyłeś ich twarze! Możesz zgłosić ich rysopisy do Ministerstwa Magii, by pomóc w zwalczaniu przestępczości w Dolinie Godryka. Jeśli napiszesz posta w MM, że ich zgłaszasz - otrzymasz 50 galeonów za godną podziwu postawę obywatelską. 3, 4 – odbijasz zaklęcia przestępców z zadziwiającą łatwością, ale zostajesz przy defensywie. Po kilku minutach zaciekłej walki, dwójka postaci z trudem wymija cię w ślepej uliczce i ucieka. Dostajesz punkt z OPCM. 5, 6 – nim zdążysz zareagować, trafia cię Drętwota. Po jakimś czasie budzisz się i zauważasz, że brakuje ci 40 galeonów i nie masz na sobie już okrycia wierzchniego. Bądź przeziębiony przez kolejny wątek.
5 - Świecisz różdżką, by lepiej widzieć drogę. Akurat kierujesz strumień światła na ziemię, dostrzegasz leżący tam przedmiot. Zaciekawiony szybko podchodzisz do niego i podnosisz ten, błyszczący kompas. Ku twojemu zdziwieniu okazuje się, że był to świstoklik, który błyskawicznie przenosi Cie do niebiańskiej polany. Bez względu na to, czy już tam kiedyś byłeś - musisz rozegrać zawarte tam kostki. 6 - Słyszysz głos zbliżających się kroków, wiesz, że w tej alejce możesz spodziewać się niebezpiecznych osób, dlatego bardzo szybko chowasz się za rogiem. Prędko przechodzący obok Ciebie mężczyzna, nawet Cię nie zauważa. Ale nie jest to wynikiem wyłącznie szczęścia. Okazuje się, że na ścianie były resztki po eliksirze niewidzialności, który najwyraźniej ktoś tam na siebie wylał. Ilość jaka została wchłonięta przez twoją skórę pozwoli na użycie niewidzialności w pięciu postach - cześć z nich możesz wykorzystać w innym temacie.
Autor
Wiadomość
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Oczywiście uważała, że była najlepsza i prawdę mówiąc wielokrotnie już to udowodniła. Niemniej gdyby miała wskazać kogoś, komu ewentualnie mogłaby powierzyć swoich przyjaciół i znajomych – byłby to Pritchard. Zapewne dlatego, że dyżurowała z nim już wiele razy i widziała jak pracował. Miała oczywiście swoje uwagi, bo Thalia wiele rzeczy robiła po swojemu, stąd też przekonanie, że była nie do zastąpienia. Ale mimo wszystko facet był kompetentny, cóż zawodowo, bo prywatnie był emocjonalną ścianą, a może to ona? — Pracujemy razem, da radę — machnęła ręką w odpowiedzi, bo przecież nie zamierzała poświęcać czasu na wygłaszanie ody do Constantina, nie był przecież niezawodny. Podobnie jak ona, ale o tym wcale nie chciała nawet myśleć. A już szczególnie nie w dniu, kiedy najpewniej miała swoje ostatnie wizyty domowe. Westchnęła, choć nie zaczynała tematu, nie lubiła rozmawiać o swoich umierających pacjentach, należał im się odpowiedni szacunek, a nie bycie głównym tematem ploteczek ze starą znajomą, spotkaną na przypadkowej ulicy. — Cóż, gdyby było odwrotnie do tego co mówisz, bo szpital to też miejsce radości i walki, to życie byłoby łatwiejsze — wzruszyła ramionami — Ale to marzenie ściętej głowy — dodała z bladym uśmiechem, bo wiedziała, że Gwen miała rację. Nikt o zdrowych zmysłach nie przepadał za szpitalami, a fakt, że uzdrowiciele mieli jednak nie po kolei, był powszechnie znany. Ale musiała polubić to miejsce, choć nie przypominała sobie, by kiedykolwiek darzyła szpital niechęcią. Cóż, wychowała się tam praktycznie, jej rodzina była raczej specyficzna, a dzieci pojawiały się przeważnie z poczucia obowiązku – tak głęboko w Heartlingach zakorzenionego – niż miłości. Dlatego sama nigdy o macierzyństwie nie myślała, przecież ledwo miała czas dla kota. Skinęła głową, bo faktycznie może lepiej dla nich, jeśli sobie stąd pójdą. Poprawiła bezdenną torbę pełną fiolek z eliksirami i innymi medycznymi akcesoriami, a szkło zastukało o siebie, na co nie zwróciła za wiele uwagi, bo każda jedna fiolka była odpowiednio zabezpieczona zaklęciami, by się nie potłukły. — Co…? — odparła mechanicznie na to przedziwne pytanie, zupełnie odbiegające od tematu ich rozmowy. Brunetka zmarszczyła brwi i podeszła do kobiety, zerkając w tę samą stronę. — Urocze — powiedziała, spoglądając na osobliwy plakat, od którego włoski mogły stawać dęba — Mówiłam, że to miejsce jest dziwne, może akromatule zostawiły tu dużo śladu i nikt się tu więcej nie zapuszcza — wzruszyła ramionami — W końcu Dolina stała pusta przez parę dobrych lat przez plagę — nawiązała do plagi akromantul sprzed lat. Całe szczęście jej dom znajdował się na wyspie Arran, to nie musieli opuszczać rezydencji.
Były takie miejsca w życiu codziennym, w sytuacjach każdego człowieka, w których nigdy nie wizytowało się z uśmiechem, mimo że może i były powody ku uśmiechowi. Urząd skarbowy. Biuro aurorów. Szpital właśnie. Instytucje, które miały za zadanie nie tylko nieść pomoc i bezpieczeństwo, ale być podporą konstrukcji magicznego, ale przecież i niemagicznego społeczeństwa. A jednak stygma dawnych lat, korupcji i nieszczęścia, były silniejsze. Tak jak i w szpitalu, dużo mocniej i bardziej pamięta się emocje tragiczne, niż te szczęśliwe i wesołe. Obserwowała chwilę upiorny plakat, dziwnie nim zahipnotyzowana. W jej myślach krążyła próba wspomnienia, kiedy ostatni raz była w cyrku, kiedy ostatnio była w wesołym miasteczku i choć próbowała, to w pamięci miała z niewiadomego powodu jedną, wielką czarną dziurę. Jakby jej ktoś wyrwał z głowy wspomnienie, którego istnienia była pewna, które z pamięci próbowała wyłuskać - bezskutecznie. - Pewne miejsca powinny przejść jakiś refurbishing. - uniosła brwi, wydymając lekko usta - Jestem pewna, że gdyby tu poczyścić, odświeżyć gzymsy i ściany, postawić ze trzy latarnie i kto wie, może z jeden kwietnik, to przestałoby tu być tak obrzydliwie. - na wszystko były rozwiązania, jednak zdawało się, że Dolina Godryka sama w sobie, jakby będąc żywym organizmem, domagała się posiadania miejsc pięknych i miejsc strasznych, jakby to było jej niezbędne do bycia kompletną. - Jesteś zajęta? Może skoczyłybyśmy na jakiś lunch? Z tego wszystkiego zgłodniałam... - powiedziała to takim tonem, jakby istniał dzień albo czas, kiedy Honeycott nie była głodna.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie podzielają myśli Gwen. Nie walczyła z tym, nie było sensu, a i nie wiedziała jak niby miałaby to zrobić. Namawiać ludzi do przychodzenia do szpitala, żeby zobaczyli uśmiechy pacjentów, który pokonali kagonotrię? Niemożliwe, to zdarzało się zdecydowanie zbyt rzadko… Może na porodówkę, w końcu życie to „najpiękniejszy dar”, a jednak poród wyglądał jak miejsce dokonanego mordu. Zaprosić na stołówkę, gdzie należało się spieszyć z jedzeniem, by danie przypadkiem nie pożarło ciebie pierwsze? Nie, Gwen miała rację, szpital był okropnym miejscem, a ludzie tacy jak Thalia zwyczajnie mieli nie po kolei w głowie. Ale to dobrze, w końcu świat i takich potrzebował. Ludzi z misją, choć podejrzewała, że zwykle chodziło o rodzinną tradycję – w końcu ilu było takich jak ona? Z medycznych rodzin? Cała masa – lub pewnie i o pieniądze, bo uzdrowiciele nie zarabiali najgorzej. Rzecz jasna w jej mniemaniu wciąż za mało jak na ilość pracy i odpowiedzialność, która spoczywała na jej i wielu innych ramionach. Choć może i w tym była jakaś metoda, bo właśnie ze względu na tę odpowiedzialność i ilość roboty, nie byli za bardzo w stanie strajkować. A pewnie powinni. Co prawda nie sądziła, że uda jej się wyrwać, by pojawić się na wakacjach, ale przecież za marzenia nikt jeszcze nie trafił do Azkabanu. Przyglądała się dziwnemu plakatowi z obojętną miną, bo choć klauni zawsze ją nieco niepokoili, to też bez przesady. — Jak nie wiesz o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze, zawsze będą ważniejsze wydatki niż jakaś zapomniana uliczka w Dolinie, na przykład nowa miotła wyścigowa do kolekcji Ministra — powiedziała, posyłając kobiecie przeciągłe spojrzenie. Uniosła też różdżkę, rzucając ciche lumos, bo zrobiło się ciemniej. — Chciałabym… — westchnęła — Ale muszę odstawić te rzeczy do szpitala, bo mnie jeszcze Smallflower oskarży o kradzież, to straszny pajac, jakbyś kiedyś na niego trafiła w szpitalu, to od razu szykuj pozew, może w końcu go wyrzucą — powiedziała, przewracając oczami na wspomnienie o swoim przełożonym na oddziale zatruć — No i pewnie powinnam spędzić trochę czasu w domu, mam kota, wiesz? Z moim trybem życia pewnie myśli, że mieszka tam sam, a miska sama się napełnia — zachichotała, choć wiedziała, że wcale nie było się czym chwalić — Ale dziękuję, naprawdę, o spójrz, może i mi się poszczęściło — powiedziała, kierując światło lumos na złoty kompas. Nachyliła się z intencją podniesienia przedmiotu, ale ledwo go dotknęła i poczuła teleportacyjny wir świstoklika, znikając z Doliny Godryka.
Parsknęła, bo taka była prawda. Nawet w świecie, który uważał się za ten lepszy po drugiej stronie tęczy, zawsze brakowało na takie drobne rzeczy, jak dbanie o środowisko, o społeczeństwo, o braki. Znała okolice, w których społeczność sąsiedzka na własną rękę zajmowała się otoczeniem wokół swoich domów i osiedli, by móc cieszyć się pięknem codzienności, bo nie było nawet cienia nadziei na to, by burmistrz miasteczka się czymkolwiek szczególnie mocniej zainteresował. - O nieee... - mruknęła niepocieszona. Thalia zawsze była zawalona obowiązkami i Gwen miała wrażenie, że samo spotkanie jej, nawet przypadkiem, było porównywalne z cudem - Musisz mi obiecać, że się i tak spotkamy. Wiesz, pogadać. Wina się napić. - pokiwała brwiami - Poplotkować, hehe. - po prostu, pożyć. Pobyć ludźmi, a nie tylko maszynami, zamkniętymi w klamrach zobowiązań i szarej codzienności. Sięgnęła do jednego z pudełek i wyciągnęła z niego ciastko, zawijając je w serwetkę i wciskając Heartling - Nawet nie próbuj mi odmówić, bo wcisnę Ci je w jape na siłę. - ostrzegła, śmiejąc się. Obejrzała się na kompas, oświetlony zaklęciem i przechyliła głowę, otwierając usta, by coś dodać, ale..! Znikła. Ot, niespodzianka. Trzeba będzie zagaić na wizzie czy wszystko okej...