W tym miejscu przeprowadzane są rozmowy kwalifikacyjne kandydatów na pracowników Ministerstwa Magii. Okazyjnie, odbywają się tu również ośrodki oceny sprawdzające kompetencje rekrutujących. Jest to niewielkie pomieszczenie, pełne wielu ksiąg mających na celu uzupełnić wiedzę przyszłych pracowników MM o specjalistyczną wiedzę zawartą w księgach rozmieszczonych po obu stronach od biurka. W prawym rogu pomieszczenia znajdują się niewielkie schodki, prowadzące w dół do małej salki szkoleniowej.
Autor
Wiadomość
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Stało się: zdał przyzwoicie wszystkie egzaminy, w pocie czoła wysmarował kilka rolek pergaminu pracy dyplomowej analizującej rozwój języka starojeziornotrytońskiego, wyrzucił w górę tiarę absolwetna w geście absolutnej euforii i raz na zawsze opuścił szkolne mury, by wymienić Hogwart na Ministerstwo Magii. Uważał, że posiada wszystkie niezbędne kompetencje do podjęcia pracy w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, ale kurs był obowiązkowy i zwieńczony serią testów sprawdzających czy aby na pewno nadaje się do tego, by w ogóle aplikować na stanowisko. Był zupełnie pewny siebie, przekonany że żadne z pytań go nie zaskoczy - i to był błąd, bo szybko okazało się, że posiada niewielkie braki w wiedzy dotyczącej szczegółów ustaleń Kodeksu Tajności. Osobiście uważał, że wykuwanie na pamięć formułek, które są zapisane i w każdej chwili można je sobie przypomnieć jest trochę bezsensowne, ale nie miał nic do gadania i musiał je sobie utrwalić zanim pozwolono mu przejść dalej. Zła passa trwała, bo podczas kolejnych podejść aż dwa razy zwrócono uwagę na fakt, że nie radzi sobie ze stresem, i niestety musiał przyznać im rację, bo rzeczywiście trochę nawrzeszczał na towarzyszącego mu w jednym z zadań kursanta, co było niezbyt profesjonalne nawet jeśli się wzięło pod uwagę okoliczności łagodzące: Ryan był głodny, a ten drugi typ naprawdę irytujący. W końcu udało mu się ochłonąć i podejść do tematu na spokojnie, ale kolejną porażkę odniósł podczas pracy grupowej, gdzie najwyraźniej za bardzo się rządził i nie dał nikomu z grupy dojść do głosu. Według asesorów było to okrutne przewinienie, bo musiał za nie zapłacić całym tygodniem spędzonym na dodatkowych zajęciach ze współpracy i wreszcie uznano, że posiada wszystkie niezbędne kompetencje. W drugim etapie udało mu się zrobić przyzwoite wrażenie już na początku i bez zbędnych komplikacji otrzymał papier uprawniający go do podjęcia pracy urzędnika. Uff.
Nie przyszłoby jej do głowy nigdy, że rzuci się na takie wyzwanie jak praca w Ministerstwie. Dolly była świadoma swoich ograniczeń i nie miała w związku z tym wiele wyrzutów do siebie, jednak po tym, jak wybrała się na podróż po Europie jej rodzice w końcu zaczęli proponować, by poszukała jakiejś dziedziny, w której warto popracować, bo choć wspierali jej wielką pasję bycia clownem w świętym Mungu, to jednak była coraz starsza i kariera też musiała w końcu jakaś się w jej życiu rozwinąć. Mama jej przyjaciółki, kochana pani Milburn, pociągnęła za kilka sznurków, by pomóc jej znaleźć jakieś uziemienie w meandrach ministerialnych układów, a ona, choć nie miała pojęcia, w co się pakuje, nie odmówiła, obiecując sobie tym samym, że zrobi co w jej mocy, by dać z siebie wszystko. W końcu w dawaniu z siebie wszystkiego byłą naprawdę bardzo dobra! Na pierwszym etapie kursu nie wypadła najlepiej, być może z powodu stresu albo prób udawania kogoś, kim wcale nie była, asesorzy uznali, że nie nadawała się do pracy w grupie. Niesamowicie ją to załamało, w związku z czym, kiedy została zapisana na tygodniowe dodatkowe zajęcia, starała się wykazać ze wszystkich sił, dzięki czemu dostała promocję do kolejnego etapu kursu. Drugi etap był znacznie większym wyzwaniem. Uporządkowanie, organizacja i standardy zachowań w Ministerstwie były dla Dolly, która nie rozumiała podstawowych norm życia w społeczeństwie kompletną zagadką. Miała duże trudności w załapywaniu tych drobnych niuansów, które innym przychodziły z łatwością. Gubiła się w większości zadań a ludzie, którzy jej je dawali tracili szybko cierpliwość, przez co oblała sromotnie. Nie było jednak w jej stylu poddawanie się, więc kiedy wolno jej było podejść do drugiego etapu po raz kolejny, dała z siebie absolutnie wszystko, choć czasem chciało się jej płakać. Dusza krukonki przebudziła się jak w zewie natury i zabłysnęła tak, że wraz z certyfikatem dostała nawet premię uznaniową!
Utrata dziecka, rezygnacja z marzeń i powrót do Wielkiej Brytanii dramatycznie poprzestawiały w życiu Louise, która próbując odnaleźć swoja życiową ścieżkę, wpadła na pomysł, by zaangażować się w pracę ambasadora. Wydawało się, że tego typu stanowisko będzie idealnie dopasowane do kompetencji młodej kobiety, więc nie zastanawiając się zbyt długo - wzięła sie za wszystkie potrzebne uprawnienia. Jej ścieżkę rozpoczął okropnie nudny kurs na pracownika ministerstwa. Zaczęło się od testów kompetencyjnych - miała w nich pewne braki, więc finalnie musiała je poprawiać. Na całe szczęście, odrobina uporu i samozaparcia sprawiły, że w finalnym rozrachunku zdała śpiewająco i mogła podejść do dalszej części kursu.
Cześć praktyczna, przygotowująca Louise do pracy biurowej, okazała się dziwnie trudna. Może to i stres, a może po prostu przytłoczenie zdarzeniami uprzednich miesięcy, sprawiło, że miała problem z przyjęciem wszystkich informacji, co doprowadziło do tego, że szkoleniowcy stracili cierpliwość i zmusili ją do powtórzenia kursu. Chcąc trochę poukładać sobie w głowie - Lou zrobiła tydzień przerwy, a następnie ponownie podeszła do szkolenia. Najwyraźniej, odświeżenie głowy dało oczekiwany wynik, bo tym razem kurs minął naprawdę szybko, a młoda kobieta wraz z końcowym certyfikatem otrzymała premię 30 galeonów, związaną z natychmiastowym rozpoczęciem pracy w Ministerstwie.
Gdyby ktoś powiedział tamtej wesołej, krótkowłosej Louise, która marzyła o podróżach, że kiedykolwiek będzie uczyć się na pracownika Ministerstwa i odbywać staż w tym szanownym budynku, zapewne rozdziawiłaby buzię, robiąc wielkie oczy. Życie jednak potoczyło się, jak się potoczyło, więc Finleyówna musiała się z tym zmierzyć. Robiła jednak wszystko, by nie rzucać się w oczy. Miało to swoje plusy - wszystkie jej błędy chodziły na sucho, nikt specjalnie jej nie pilnował. Z drugiej jednak strony: umierała z nudów, każdego dnia niecierpliwie oczekując powrotu do domu. Być może dalsze tygodnie miały przynieść więcej pozytywnych niespodzianek. A może odwrotnie — sromotnych porażek?
Drugi tydzień pracy zaczął się okropnie – Louise zgubiła ważną dla szefa teczką. Nie było jej absolutnie nigdzie, miała wręcz wrażenie, że teczka zapadła się pod ziemie, bo nie było jej nigdzie, gdzie Finleyówna pracowała. Było już naprawdę późno i była przekonana, że szef ją przetrąci, gdy nagle przypomniało jej się, że przypadkiem zgarnęła teczkę do domu. Szybka teleportacja załatwiła sprawę i udało jej się dostarczyć materiał jedynie z bardzo niewielkim spóźnieniem, niemniej najadła się stresu po szyję. Całe szczęście, szef nie miał żadnych pretensji – wszystko wskazywało na to, że całkiem ją polubił.
Ostatni tydzień stażu przebiegał wyjątkowo spokojnie, bez żadnych większych problemów. Louise, jak na ciężki okres w swoim życie, nawiązała naprawdę fajne relacje – zarówno ze współpracownikami, jak i z szefostwem. Nie miała też większych problemów z pracą – języki, skupienie i bycie sympatyczną, ogarniętą osobą wystarczyły, by poradzić sobie z codziennymi obowiązkami. Nie powinno więc jej dziwić, gdy szef zaproponował jej objęcie wolnego stanowiska ambasadorki. Szczerze powiedziawszy i tak planowała się na nie rekrutować, więc propozycja z góry, bardzo wiele jej ułatwiła – szczególnie, że rzadko mogła liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Na dodatek, na koniec stażu dostała hojną premię, w wysokości 100 galeonów, co znacznie podreperowało jej skromny, jeszcze studencki budżet.
Był całkiem ciekawy tego kursu - ogólnikowy, ale przydatny, a przy tym niesamowicie zachwalany przez rodzinę, która jakąś tam wiedzę o Ministerstwie Magii miała. Malakai zakładał, że jak dostanie certyfikat, to od razu będzie miał ładny papier, który mu zapewni nieco więcej możliwości... niż jego brak. Wszedł zatem do Biura Rekrutacji z uśmiechem na ustach, gotów chłonąć wiedzę, by na sam początek jednak zostać wysłanym na specjalistyczne testy, co było w gruncie rzeczy całkiem pasjonujące. Zanim dostanie wiedzę, konieczne było ocenienie jego aktualnego stanu i posiadanych możliwości. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie poszło mu idealnie, więc też nie zdziwiło go wysłanie na szybki kurs szkoleniowy - zakładał, że to chyba raczej normalne, skąd miał wcześniej wiedzieć dokładnie jak się wszystko robi w tak specyficznym miejscu pracy... Wiedzy było dużo, bo "ogólnikowy" kurs oznaczał też to, że nie można było skupić się na jednym departamencie i konieczne było omówienie wszystkich po kolei. Na szczęście Malakai miał sporo czasu, nie mając już przecież na głowie żadnej innej nauki poza tą - przerwa w edukacji wydawała mu się absolutnie idealna, mógł się skupić na szkoleniu i wreszcie otrzymać certyfikat bez większych problemów.