Wydaje się nie mieć stałego miejsca i pojawiać tylko wtedy, gdy bardzo się spieszysz, albo... gdy ma taki kaprys i życzy sobie pokrzyżować ci plany. Jest bardziej nieprzewidywalny niż schody w Hogwarcie. Skrót zawsze materializuje się w ten sam sposób – nieoczekiwanie, po dwóch stronach zamiast domów zaczynają wyrastać kamienne zbocza zamknięte w szpalerze drzew, pozostawiając jedynie dziką, wąską ścieżkę, kierunkując się na majaczący u jej granic cel naszej podróży. O dziwo – skrót zwykle jest miejscem wielu przypadkowych spotkań, zwłaszcza tych niechcianych. Licz się z tym, że jeśli bardzo chciałbyś kogoś uniknąć, spotkasz go tutaj zaskakująco szybko!
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Szczerze mówiąc, Max nie miał pojęcia, co powinien teraz, kurwa, zrobić. Z jednej strony chciał, żeby Finn wiedział, żeby mógł po prostu przygotować się na to, co go czekało, z drugiej jednak rozumiał jego prośbę, jego założenie. Istniała jeszcze ta strona, która nie dawała mu spokoju i bolała jak jebany chuj, bo po prostu nie miał komu powiedzieć o tym, co zobaczył, nie miał z kim tego dzielić, a to oznaczało, jak przy wielu wcześniejszych razach, że musi mierzyć się z tym sam, że musi ocenić, czego dokładnie to dotyczyło, że musi coś z tym zrobić i działać, a to wiązało się już z czymś, co spokojnie mógł nazwać jebanym angażowaniem się. Nie mógł jednak postępować inaczej, nie mógł tak po prostu powiedzieć mu, żeby się odpierdolił, nie mógł po prostu uznać, że wizja nie miała miejsca. Tak było zawsze, z jakiegoś jebanego powodu czuł pieprzoną odpowiedzialność. Ale nie zamierzał o tym mówić, nie zamierzał tego rozwijać i wyjaśniać, bo to byłoby odsłanianie się, a jak łatwo było się domyślić, tego sobie nie życzył, tego nie chciał, a Finn tym bardziej, co jasno dał mu do zrozumienia. Nie wiedział tak do końca, czego oczekuje, ale w gruncie rzeczy nie chciał sam przekraczać pewnych granic, więc te wyznaczone przez Finna w jakimś stopniu nawet mu odpowiadały, aczkolwiek były rzeczy, które chciał przerwać, które chciał zerwać, którym chciał powiedzieć dość, bo nie zamierzał tak po prostu się odsuwać, czy robić czegoś podobnego, bo po prostu cały jego umysł i ciało wyło, że potrzebuje bliskości, ale też nie zamierzał o nią skamleć. - Płynne szczęście tylko dlatego, że nieco mnie pierdolnęło? - rzucił, uśmiechając się krzywo. Sam też miał ten eliksir, ale nie czuł potrzeby, by go wykorzystywać, być może zbyt przywykł do tego, że tak naprawdę musiał w jakimś stopniu cierpieć, może oswoił się, z tym że po prostu musiał w jakimś stopniu odczuwać ból, który był związany z tymi wizjami, a picie jakichś jebanych eliksirów było chyba ostatnią rzeczą, o jakiej w tym wszystkim by pomyślał. Wolał siedzieć, zapalić, czekać na to, co się stanie, czekać, aż w końcu się uspokoi i jego organizm sam uzna, że jest w stanie postawić go na nogi. - Ale jak się wkurwia, to na całego. Czekam, aż połamie mi wszystkie kości, bo podrażnię ją o jeden raz za dużo - rzucił, śmiejąc się z tego powodu, bo dla niego to nie było nic strasznego, a raczej wręcz przeciwnie, odpowiadało mu to. Ta cała gra, ta relacja, jaką mieli, to wszystko, co się z tym łączyło. Bawiło go również niesamowicie to, że Finn uznawał Lou za swoją ulubioną Gryfonkę, jak to określił i musiał przyznać, że te wakacje zapowiadały się, jako coś w chuj ciekawego i nie mógł się aż doczekać, aż faktycznie wyjadą. Fala ciepła popłynęła w dół jego brzucha, a iskra uderzyła ponownie w kręgosłup i właściwie przygarnął Finna jeszcze bliżej, gdzieś tam podświadomie dochodząc do wniosku, że z całą pewnością igra z ogniem. W końcu nie znajdowali się w miejscu bezpiecznym, tylko takim, gdzie każdy mógł przyjść, a chłopak mimo wszystko się w to pchał. Zacisnął nieznacznie palce, a później przygarnął go jeszcze mocniej, całując coraz gwałtowniej, nie zważając na to, że w którymś momencie uderzył zębami w jego zęby, to nie miało dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Kiedy Finn się cofnął, poczuł gwałtowne szarpnięcie w okolicach żołądka, niecierpliwość, szukał go, patrząc z bliska w jego jasne oczy. - Trochę - powiedział cicho, dość nisko, mrucząc właściwie, a później wydał z siebie odgłos, który spokojnie można było odczytać jako pomruk niezadowolenia, gdy Finn odsunął się i usiadł obok niego. Miał wrażenie, że krew w żyłach mu zapierdala, a serce uderzało jak oszalałe, wiedział czego chce, ale widać nie było mu to do końca dane, co nieznacznie go irytowało. Przesunął kciukiem po dolnej wardze, kiedy Finn zadał kolejne pytanie i spojrzał na niego spod przymkniętych powiek. - Nie boli - stwierdził tylko cicho. - To nie tak, że to będzie mnie napierdalać w nieskończoność, po prostu czuję się, jakbym nie spał, długo, bardzo długo, jakbym wyrzygał wnętrzności, jakbym miał migrenę. To w końcu zniknie - dodał jeszcze i uśmiechnął się do niego kącikiem ust na znak, że nie wydarzyło się nic tak naprawdę strasznego, czy zabójczego. Jeszcze. Ale ciemność istniała zawsze.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Ciężko znaleźć najwygodniejsze rozwiązanie tej sytuacji. To było zdecydowanie za wcześnie aby Finn miał zostać idealnym słuchaczem, który nie reaguje emocjami usłyszawszy treść wizji, która go dotyczyła. Rozumiał ideę ograniczania ryzyka wciągnięcia obcych osób w swoje problemy, ale też miał o tyle gorzej, że poznał na własnej skórze jakie to jest destrukcyjne. To jeden z tych większych powodów przez które wpadł w depresję. Aby zatem oszczędzić tego Maxowi powinien wcielić się w rolę słuchacza i zaangażować się w tę relację, a wówczas zrobi dobry uczynek i być może zyska przyjaciela. Tylko czy z przyjaciółmi lądowało się w łóżku? Nie powinno to tak wyglądać. Nie wiedział czego tak naprawdę chciał od Maxa. Być może karmił swój egoizm i uspokajał potrzeby fizyczne, ale czy to nie jest na dłuższą metę krzywdzące? Co jeśli Max poczuje coś więcej? Przecież to tylko wszystko pokomplikuje i równie dobrze będzie mógł strzelić sobie avadą w skroń (oczywiście tego nie potrafił, ale określenie było idealne), a wtedy wyjdzie na jedno. - Ta, dla poprawy samopoczucia. - wzruszył ramionami i wyraził swoją wcześniejszą intencję, która po wypowiedzeniu na głos faktycznie brzmiała nieco banalnie. Używanie potężnego eliksiru tylko po to by poczuć się dobrze po tak wyczerpującej wizji... z drugiej strony jeśli Max jest tym psychicznie wycieńczony to nie byłoby to takie głupie - dać sobie na moment ukojenia. Westchnął ciężko i oparł przedramiona o łokcie, siedział tak pochylony i uzmysławiał sobie, że i jego ciało otula zmęczenie (nie dało się zapomnieć o tym wielkim siniaku na plecach po niefortunnym upadku po teleportacji, bolało i było jednym z powodów dla których musiał zmienić pozycję) i niech to jasny szlag, cielesna tęsknota, którą w sobie niechcący rozbudził przez zaangażowanie się w pocałunek. - Może się wygrażać ile sobie zechce, ale przy mnie nikt nie będzie nikomu łamać kości. - zabrzmiał zbyt surowo jak na roznamiętnienie, w które moment temu wpadł. Wiedział, że Max nie jest zadowolony z tej odległości i sam miałby ochotę kontynuować eksplorację jego ust ale nie chciał przy tym stękać jak stara lokomotywa. Z drugiej strony tliła się w nim drobna złośliwość. Max przestrzegał wszystkich jego granic i to mu odpowiadało... ale na dłuższą metę potulność mogła być odpychająca. Zerkał więc na niego kątem oka, aby sprawdzić jak szybko oddychał, czy wzrok miał ciemny, czy źrenice są rozszerzone, czy dłonie niecierpliwe. Miło żyć ze świadomością, że kogoś pociąga, choć do tej pory nie potrafił przypomnieć sobie jak to się stało, że Max go w jakikolwiek sposób rozpalił, a wydawało mu się, że nie będzie to już nigdy możliwe przez jego wewnętrzne opory. Miło było się w ten sposób zaskoczyć. Słuchał z uwagą jego odpowiedzi i ociągał się z komentarzem. Oparł palce jednej ręki o swój nadgarstek drugiej i zastygł tak na moment, najwyraźniej rozważając za i przeciw. - Możesz kimnąć się u mnie na noc, bo do zamku już nie zdążysz. - zerknął na zegarek i godzina jasno dawała do zrozumienia, że brama wejściowa zostanie zamknięta za jakieś piętnaście minut. - Musimy przedtem wyjaśnić sobie jedną rzecz, Max. - spoważniał, niechętnie, ale to zrobił pomimo świadomości, że Max jest naprawdę zmęczony (choć do całowania miał niespotykaną werwę!). Przetarł palcami całą twarz, jakby próbował zetrzeć z niej wszystko, co niepotrzebne. - Umówmy się na jedno. Nie zakochujemy się w sobie, dobra? - kamuflował przy tym ból, który się z tym wiązał. Choć chciałby się zakochać to jednak... bardziej przerażało go, gdyby ktoś znów chciał mu dać swoje serce na dłoni. Co on miałby wtedy zrobić, jeśli okazałoby się, że nie jest wystarczająco zakochany? - To nie tak, że szukam po prostu przygody. - poczuł się jednak dopowiedzieć coś jeszcze, choć ciężko było spoglądać mu teraz w oczy. Chciał wyjaśnić mu swoje podejście, aby nie poczuł się w żadnym przypadku wykorzystywany. Naprawdę podobało mu się poznawanie jego ciała, droczenie się i ukrywanie w niektórych słowach podtekstu, zaproszenia... i nieświadomie wołania o bliskość. Człowiek to zwierzę stadne, potrzebowało kogoś obok, aby przetrwać, a więc w całym zachowaniu Finna dało się dostrzec tę potrzebę. - Po prostu... miałem kiedyś chłopaka, którego kochałem nad życie. Tak naprawdę mocno, Max i bardzo prawdziwie. I niedawno zauważyłem, że odkąd go nie ma to nie umiem się zakochać tak jak wtedy. - zacisnął palce na swoim nadgarstku. Stawiał sprawę jasno i aby zrozumieć swoją wadliwość musiał przeżyć ze Skylerem wiele cudownych dni (i nocy), a potem mu tak chamsko złamać serce zanim by doszło to do niebezpiecznego momentu. - Nie chcę znowu łamać niczyjego serca, to straszne i okropne doświadczenie. - westchnął i opuścił głowę, przygarbił ramiona w akcie żalu. Źle to znosił, choć to on wszystko spieprzył. - Wolę więc postawić sprawę jasno. Obawiam się, że to nie jest już dla mnie. - zamknął oczy i to było błędem, bo widział teraz tę jedną twarz, która była kwintesencją jego tamtejszych uczuć. Pragnął stracić dla kogoś głowę tak jak kiedyś, ale bardziej obawiał się, że znowu dojdzie do momentu gdy nie będzie umiał odwzajemnić zakochania i skrzywdzi kogoś tak jak Skylera. To było wszystko poplątane, chciało mu się z tego powodu wyć, ale standardowo zacisnął usta w bladą linię i przygotowany był na każdą reakcję. Prędzej czy później musieliby o tym pogadać skoro ich relacja nie skończyła się po jednym spotkaniu, a znów go trochę ciągnie w jego stronę, do jego ust i wytatuowanych rąk.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Sytuacja była o tyle skomplikowana, że Max podświadomie szukał kogoś, kto go wysłucha, kto zechce z nim rozmawiać na temat tych wizji, tego wszystkiego, co go dotykało, kogoś, kto mu pomoże. Stracił Rose, ale coraz bardziej miał świadomość, że tak naprawdę potrzeba mu kogoś w swoim wieku, kto byłby w stanie ponieść razem z nim ten niełatwy ciężar i chociaż oczywiście mógł zjebać to na Alise, która była tak otwarta, niosła serce na dłoni i zachowywała się, jakby wszystko była gotowa dla niego poświęcić, to nie zamierzał tego robić. Mimo wszystko czuł, że jego siostra nie była właściwą osobą do tego, by wciągnął ją w ciemność, jaka go zalewała, czuł, że nie powinien jej tego wszystkiego ujawniać, wyjaśniać, że nie powinien podejmować z nią dyskusji i nie był wcale przekonany co do tego, czy przyznanie jej się do tego, że zamierza nauczyć się, jak kontrolować przyszłość, było takie mądre. Kurwa, ona również miała swoje sekrety, również nie mówiła mu wszystkiego, a on nie chciał dopierdalać jej kolejnej rzeczy, doskonale wiedząc, że dziewczyna jest tą osobą, która do każdego zapierdala z sercem na dłoni. Dlatego wiedział, że potrzebuje kogoś innego, kogoś mocniejszego, silnego, kogoś, kto po części będzie rozumiał, w jak gównianej znajduje się sytuacji. Nie narzucał się, nie chciał tak naprawdę niczego, nie chciał z miejsca otrzymywać jakichś zapewnień, nie chciał niczego wywierać, ale czuł, że potrzebuje pomocy, bo pewnego dnia po prostu pierdolnie o posadzkę i więcej się nie podniesie. - Może kiedyś skorzystam - rzucił na to, nieco zaczepnie, ale jednocześnie jakby chciał poinformować go, że tak naprawdę nie było jeszcze tak źle, że nie przekroczył granicy, za którą znajdowało się już tylko śmierdzące gówno, nie chciał mu mówić o tym, że właściwie poprzednim razem mógłby wlać w siebie ten eliksir, mógłby go wypić, żeby mieć gdzieś to, co zobaczył. Chociaż czasami wydawało mu się, że po prostu najlepiej byłoby się zalać esencją słodkiego snu i mieć w dupie to, co działo się dookoła niego. Nie pamiętać? Och, no tak, Finn przecież proponował mu, że wymaże mu pamięć, ale Max w ogóle sobie tego nie wyobrażał, nie chciałby tego, kurwa, bo chociaż wizje bywały ciężkie, stanowiły w jakiś pojebany sposób jego integralną część, poza tym chciał je pamiętać, licząc na to, że dzięki temu komuś pomoże, kogoś znowu uratuje i po prostu zdąży, gdy było blisko jebanej tragedii. - Trzymam cię za słowo - mruknął, cały czas przyglądając się Finnowi. Przesunął rękę, tak, by wędrować teraz palcami po jego nodze, w kierunku linii biodra, powoli, dość drażniąco. Trzymał się granic, ale serce biło mu za szybko, oddech był nazbyt prędki, ciało, choć powierzchownie lodowate, zdawało się wewnętrznie płonąć żarem, jakiego nie chciał gasić. A na pewno nie chciał gasić go sam. Przyglądał się chłopakowi z nieznacznie rozchylonymi wargami, a jego ciemne oczy zdawały się żarzyć, gdy przesunął się, pozornie po to, by było mu wygodniej, w praktyce po to, by był zmuszony do czucia ciepła jego ciała, by musiał znosić jego dotyk, to nieznaczne kreślenie kółek na udzie, coraz bardziej po jego wewnętrznej stronie. I pewnie robiłby tak dalej, gdyby nie późniejsze słowa Finna, bo jego propozycję przyjął z błyskiem w oku i zaczepnym uśmiechem, których nie zamierzał ani trochę ukrywać. Odnosił jednak wrażenie, że Puchon ma chęć powiedzenia mu czegoś jeszcze, czego raczej nie przeczuwał i kiedy tylko padły proste słowa, zatrzymał dłoń i po prostu położył ją na jego udzie, czekając na to, co Finn ma do powiedzenia. Kurwa, naprawdę musieli ustalać jakieś jebane zasady? Zamrugał, kiedy usłyszał jego słowa, bo to było tak nieoczekiwane, że naprawdę nie wiedział, co ma z tym zrobić. Zakochać? On? Miałby się zakochać? Kurwa, to nie mieściło mu się we łbie. Nawet nie wiedział, czym to gówno miałoby być i nie czuł najmniejszej potrzeby, żeby się w to zapadać. Im dłużej Finn mówił, tym bardziej Max miał poczucie, że dobrze wybrał dochodząc do wniosku, że związki to jedno wielkie gówno i nie zamierza się w to wpierdalać, bo ostatecznie skończy poobijany. Gdyby jego matka żyła, pewnie byłaby teraz wrakiem człowieka, wyniszczonym w imię jakiejś pierdolonej miłości. Na chuj to było, skoro przynosiło jedynie problemy, cierpienia i jakieś inne pojebane rzeczy? Nie musiał mu się tłumaczyć. Max nie miał nic przeciwko byciu przygodą, nie był tym typem człowieka, który obraża się, gdy wyzywają go od najgorszych, gdy wypominają mu, że jest tanią dziwką, czy coś podobnego. Może był, ale chuj do tego było innym. Może chciał być skokiem w bok, może chciał być przygodą, może to właśnie mu odpowiadało. Miał już coś powiedzieć, gdy Finn odezwał się znowu, a on z trudem powstrzymał się przed tym, żeby ciężko westchnąć. Odnosił wrażenie, że te wyjaśnienia idą zdecydowanie za daleko i jeśli jeszcze przed chwilą naprawdę nie myślał o niczym poważnie, tak teraz musiał znowu okazać się, kurwa, mądrym człowiekiem. - Mogę być przygodą. Odskocznią, czymkolwiek, właściwie to nie obchodzi mnie, jak mnie nazwiesz - zaczął w końcu cicho, a później nachylił się do niego, by mówić właściwie wprost do jego ucha. Zamknął oczy, pozwalając na to, by wszystko to, co wcześniej przemknęło przez jego myśli, po prostu wydostało się z jego głowy, z jego ust, z jego serca, które właściwie nie poruszyło się wcale przy tych wszystkich wyznaniach. Może jedynie było gniewne. - Nie martw się, mnie nie masz czego połamać. Tylko ty też się nie zakochuj, bo tak naprawdę jestem strasznym chujem - powiedział i chociaż może to brzmiało dziwnie, to doskonale wiedział, jaki jest i nie zamierzał przestawać zachowywać się tak, jak zawsze. Skoro jednak mieli ustalać zasady, to on również miał jedną, a jeśli Finn się na nią nie zgodzi, cóż, nie wiedział, co wtedy, ale musiał jednak to dodać. - Żadnych scen zazdrości - rzcuił, nim ostatecznie odsunął się nieco i ostrożnie, powoli wstał, żeby przypadkiem nie wypierdolić się na ryj. Wyciągnął do Finna rękę i uniósł brwi w niemym geście pytania. Jeśli to przyjmował, jeśli tego chciał, to nie musieli dłużej tutaj siedzieć, mogli zająć się czymś zupełnie innym.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Znalezienie osoby, której będzie chciało się zwierzyć ze wszystkich myśli nie było proste. Wiele osób z jego otoczenia było godnych zaufania jednak nie każdy potrafił dotrzeć do Finna na tyle, aby ten bezapelacyjnie odkrył wszystkie swoje karty. Jeśli zaoferowałby słuchanie treści wróżb - a nie był na to jeszcze gotowy - zaangażowałby się, a właśnie poruszali temat, aby jednak za bardzo tego nie robić. Obaj tego nie chcą, a jeśli ta relacja doprowadzi ich do rzeczywistego zaprzyjaźnienia się bez zbędnego zakochania (obawiał się jednostronnego) to przyjmie to takie jakie będzie. Wszystko, ale żeby nie miało to związku z emocjonalnym zaangażowaniem. Naprawdę nie chciał nikomu łamać już serca. Sam Max nie skomentował tego w żaden sposób, a od razu przeszedł do zapewnienia, że może go nazywać i traktować jak chce. Powróciło wrażenie z ich pierwszego spotkania, że chłopak ma o sobie zbyt niskie mniemanie. Nazwał się szlamą po to, aby nikt inny tego nie zrobił, a nawet jeśli to wówczas odbierze temu słowy właściwego negatywnego znaczenia, zasłaniając się tym, że takie nazewnictwo nie robi na nim wrażenia. Wybił się z myśli, gdy jego ręka postanowiła powędrować w bardzo wymowny sposób, a to był jasny znak czego pragnie dzisiejszej nocy. Na Merlina, mógł mu dać każdą pieszczotę, jeśli tylko nie byłby tak obolały, a sam Max wykończony wizją. Zdekoncentrował się i od razu popatrzył mu w oczy, a jego źrenice się rozszerzyły, gdy w jego ciało wparował znajomy mu żar, który został rozbudzony pocałunkiem. Sam był sobie winien, mógł go nie drażnić, a teraz im śmielsza była jego dłoń tym chętniej przystawał na opcję zlekceważenia ich zmęczenia - czy oni zawsze muszą się do siebie dobierać, gdy coś im dolega? Potrzebował jednak wyjaśnić skąd się wzięła u niego taka decyzja. Wydawało mu się, że Max to doceni i będzie wdzięczny, a jednak postanowił go zaskoczyć w taki sposób, że Finnowi szczęka opadła. Zahaczył palcami o jego podbródek i skierował w swoją stronę, a byli tak blisko, że czuł jego ciepły oddech. - Masz o sobie niską samoocenę i zaczyna mnie to drażnić. - wyszeptał tonem jakby właśnie zwierzał mu się z najgłębszych emocji, tonem nieadekwatnym do treści słów. Zdawał sobie sprawę, że wyleczenie z kompleksów nie jest łatwe, ale u Maxa wydawało się mieć to przyczynę w myśleniu i kto wie czy nie wychowaniu. Tak, denerwowało go to i kwestia czasu aż go szlag trafi jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszy. Zakochanie pomogłoby Maxowi na wszystko, ale jak już to ustalili Finn nie był do tego odpowiednią osobą i umawiali się, że nie wychodzą poza ten obręb relacji. Zapisał w pamięci żadnej zaborczości i zazdrości. - Postaram się. - mógł tyle obiecać. - Nie jestem zwolennikiem publicznego okazywania emocji więc da się to załatwić. - rozprostował palce, gdy ten ostrożnie podnosił się do pionu i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Dlaczego odniósł wrażenie, że jeśli ją chwyci to będzie to obietnica? W życiu Finna splatanie palców czy trzymanie dłoni miało swoje intymne znaczenie. Nie było to zwykłym gestem, to znaczyło więcej niż. Zamiast przyjąć rękę to podniósł się (krzywiąc się z bólu przez siniaka), oparł rękę na jego torsie i przypieczętował ich umowę krótkim pocałunkiem. Paradoksalnie to wydawało się mu bezpieczniejszym rozwiązaniem, skoro samo całowanie się było często grą wstępną. - A więc jesteśmy umówieni. Musimy wejść na górę. - wskazał przez ramię należytą stronę ich długiego spaceru. - Spacer, a potem deportacja. - utkwił spojrzenie w jego rozchylonych ustach. - Chyba, że nie wytrzymam to wcześniej. - i ruszyli powoli po schodach, a przez cały ten czas miał oko na Maxa gdyby temu zachciało się zasłabnąć czy nie daj Merlinie zemdleć. Mieli nauczkę, aby jednak deportować się bez ani grama alkoholu we krwi zwłaszcza jeśli ma się słabą głowę.
| zt x2
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann przeżywała prawdopodobnie najszczęśliwsze chwile swojego życia. Czas, który rysował się jej jako potencjalnie depresyjny, smutny i ogólnie nieszczęśliwie obrzydliwy, spędzała w towarzystwie ludzi miłych, przy których grozić jej mogło jedynie alkoholowe zatrucie, stał się najpierw znośny, a potem - może tylko odrobinę za sprawą napojów wysokoprocentowych - dostał miano naprawdę przyjemnego. Sheenani brodziła w śniegu, nie przejmując się tym, że miała go pełno wszędzie po tym, jak zaliczyła bardzo zjawiskową wyjebkę podczas niekoniecznie ostrożnego schodzenia po schodach. Było zimno, mokro, a ona szła z promiennym uśmiechem, myśląc o tym, że zaraz kupią kolejne butelki wódki, win, czy cokolwiek tam pili - no i sok pomarańczowy. Bogowie, jak ona marzyła o tym, spróbować wymieszać go ze wszystkim. Absolutny spokój i radość zburzyła jednak śnieżka, która uderzyła w tył jej głowy… Chociaż smutniejszym było to, co nastąpiło zaraz po tym. Wacław oświadczył jej, że jest teraz łysa - bo, o ile dobrze zrozumiała, śnieżka miała być eliksirem łysienia. I nic nie mogła z tym zrobić. - N-Nie jestem łysa. S-Sam jesteś łysy. - oświadczyła odrobinę płaczliwym tonem, a potem, tak na wszelki wypadek, poklepała się po głowie. Resztkami sił powstrzymywała się przed tym, by powiedzieć mu, że jest głupi, ślepy i ma tak brzydkiego wąsa, że na jego miejscu byłaby szczęśliwa, gdyby momentalne każdy włosek jej wypadł, bo przecież jednak nie wypadało wyciągać aż tak ostrej amunicji. Po chwili badania wepchnęła wystające pukle pod czapkę, pochyliła się, ulepiła śnieżkę, a potem przybrała pozę dumną i waleczną - bo skoro jednak miała te kudły, to mogła teraz walczyć za tę zniewagę. - W-Wiesz co? Jeśli ja j-jestem łysa, to t-ty jesteś trzeźwy. - i cisnęła kulką. - Dictum! - zawołała jeszcze, a potem nawet krzyknęła triumfalne Ha!. Nie zważała na to, że Wacław stał zaraz obok i trafienie go nie było wyczynem.
Ostatnio zmieniony przez Doireann Sheenani dnia Pią Gru 31 2021, 05:09, w całości zmieniany 1 raz
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
W którymś momencie Wacław nie wiedział czy są sami w pięknym domu czy nie są, ale jak schodził z drugiego piętra - starał się udawać, że posiada godność i nie śmiać się ze wszystkiego, co mija. Oczywiście wyprawa po alkohol była czymś obligatoryjnym na każdej przedłużającej się posiadówce. Tak też, gdy Hawk ubrał go dumnie w swoją kurteczkę i zapiął ją pod samą brodę - lojalni Puchoni mogli wyruszyć w stronę centrum. Oddani zaś byli świętym procentom. Ano i Słodka Mokoszy! Jak cudownie, jakże rytmicznie przemierzało się zimowe zaspy. Tym bardziej, gdy głowa pełna pomysłów, wymysłów i banałów przecinała się z wiedzą przodków i najpotrzebniejszym z przedmiotów. Czy takie były eliksiry? Nie wiem, ale Wacuś ostatni robił jeden na łysienie. Pchnięty tą refleksją złożył śnieżkę, rzucił nią w Dori i to chyba rozpętało wojnę. Przyjacielską, jak na ten moment. Gdyż w odwecie Puchonka przyfasoliła mu śnieżką w ryj, a chłop przez te pół sekundy mógłby przysiądź, że poczuł jak trzeźwieje. Śnieg z twarzy strzepał nawet niegniewnym trąceniem ręki. - Panno Sheenani, jest to zniewaga oraz nieposzanowanie wspólne wielogodzinnej pracy nad zmianą stanu z upojnego na smutny - czy trzeźwość była smutna? Tak. Czy Wodzirej zachował się jak osoba trzeźwa? Najpewniej nie, ale udawał najlepiej jak mógł. Bo starał się być poważny i o świeżym rozsądku. Tak wszak powinno działać Dictum. Gdyby to był prawdziwy eliksir - sam Swaróg wie - jak wiele karniaczków musiałby wypić Wacław, aby dogonić siebie w tym momencie. Zaśmiał się słodko, tworząc nową śnieżkę. - Ridikuskus - powiedział śmiejąc się. Kuskus. Zjadłby teraz kuskus. - Tańcz, Śnieżynko, tańcz - sam nawet zaczął nucić Wannabe, stawiając taneczne kroki w stronę, w którą szli. Bo w jakaś iść musieli.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Skruszała. Bogowie, sam ton wypowiedzi wystarczył, by dziewczyna momentalnie żałowała, że kiedykolwiek pomyślała o czymś tak haniebnym, jak wymuszenie trzeźwości na swoim Puchońskim bracie. Ba i to smutnej trzeźwości; a przecież padło gdzieś postanowienie (albo tylko jej się wydawało?), że teraz był czas na dopaminę, serotoninę i etanol. Och, może zrobiłaby im bransoletki przyjaźni? Hawk dostałby taką, na której wyszyłaby wzór strukturalny dopaminy, a Wacuś taką kolorową, z etanolem. A potem oszukałaby ich, że ona sama ma serotoninę, a tak naprawdę maszerowałaby przez życie z wzorem glukozy - i miałoby to sens, bo cukier sprawia, że jest się szczęśliwszym, a produkujące alkohol drożdże też go potrzebowały. No i były te słodkie drinki. Morgano, rzucanie śnieżkami sprawiało, że człowiek stawał się mądrzejszy. Zanim jednak wyprosi na Hawku, żeby koniecznie znalazł jej masę różnokolorowych sznurków, musiała naprawić wyrządzone szkody, bo inaczej w całym koncepcie bransoletek przyjaźni zabrakłoby przyjaźni. - Ale Wacławie, ja cię przepraszam. - przez chwilę całe jej skupienie skierowało się ku temu, by ładne powiedzieć "ł". - M-Możesz już nie być straszny. - zamrugała parokrotnie, zastanawiając się nad tym ostatnim słowem. - Trzeźwy możesz nie być. - poprawiła się, zaraz potem mierząc się z kolejną śnieżką. I chociaż waleczna to ona nie była, bo postawa bardzo zawiedzionego jej zachowaniem człowieka skutecznie przypomniała jej, że jest zbyt mała, żeby się teraz rzucać, tak podjęła tę rękawicę raz jeszcze. - O! Och, to… - wcisnęła Puchonowi swoją torebkę, a potem, całkowicie ignorując, że nijak pasować to będzie to skocznego Wannabe, uniosła ręce ponad głowę, starając się wyglądać chociaż w połowie tak dobrze, jak podczas lekcji tańca u babki. Zaraz potem wykonała coś, co powinno nazywało piruetem w passe. Śnieg, zimowe buty, ciężki płaszcz i antytalent do baletu nie miały jednak litości; no, nie wyglądało to dobrze. Sama Sheenani jednak niekoniecznie się tym przejmowała, raz po raz podskakując sobie, albo próbując odtworzyć jakąś figurę. Była przecież śnieżynką, a to zobowiązywało ją do lekkości. I po paru podskokach, okraszonym śmiechem i okazjonalnym, pełnym grozy "łoo!", w dłoni dziewczyny raz jeszcze zagościła śnieżka. - Somnium Sirenis. - wypaliła z przeogromnym uśmiechem na ustach. Ona jest baletnicą, on będzie syrenką - no spełnienie marzeń siedmiolatki.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Aż go chyba serduszko ukuło, gdy tak spojrzał się na Puchonke wymawiającą ł. Nie dość, że towar deficytowy to działał na wątrobę równie rozgrzewająco, co wódeczka. Więc nie ma to tamto - należało docenić. Zaś wracając do bólu w tym dużym czerwonym od pompowania krwi. Wacek myślał, że ma już zawał, ale lewa ręką go nie bolała, zatem przykrość. Musiała być to przykrość, którą wyrządził Dori i teraz karma własną zarzucała nań swoje ciężkie, żeliwne łańcuchy. - Nigdy w życiu nie chciałem cie straszyć - zapewnił, aż nawet zdjął czapkę dla dramatyzmu. Zapewne też nałożył mu ją Hawk, a wskazywać mógł na to zapach jego włosów przy tym jakże urokliwym odzieniu. - Tylko eliksir - rzucił jej porozumiewawcze oczko, trochę rozweselające atmosferę. Czuł jak krążenie alkoholu we krwi wraca do normy, więc student był w gotowości przepraszać po stokroć za niechlubne wyrządzenie przykrości. Wodzirej aż oparł się o jakieś drzewo lub cokolwiek. Rozszerzył gały. Założył czapkę. Pociągnął nosem. Dziewczyna umiała w balet! Albo udawała, ale jeśli to robiła wrażenie i tak. Szok i niedowierzanie, że stała na palcach w zimowych butach. Albo też nie stałą, bo w śniegu nie było tego widać. Nie zauważył nawet kiedy zaniemówił i rytm piosenki Spajsetek zmienił się w niemy podziw. - Wow - włożył sobie jej torebkę pod pachę i zaczął bić brawo przez rękawiczki. Prósząc na siebie śnieg. Spojrzał na ranę postrzałową po nowej śnieżce-eliksirze, uśmiechając się blado. Polska to muzykalny kraj, zatem również teatralny upadek na ziemię musiał się wiązać z jakimś akompaniamentem. A skoro syrenki to Wacuś śpiewał angielską wersję czołówki od H2O. Leżał w śniegu i chciał przysypać sobie nogi śniegiem, robiąc na nim łyski i wszystko, ale to wymagało umiejętności, których on nie miał. Obrysował sobie zatem ogon wokół nóg, ulepił dwie śnieżki, uznając je za piersi #dorosłość. - Jestem złotą syrenką, spełnię twoje życzenie, jeśli poznam sekret baletu - nie naciskał, był ciekaw, a to zdało się ładnym pretekstem do zagadnięcia. - Wielosokowy i włos Tego Merlina - rzucił w Dori swoim cyckiem z nadzieją, że od lat młodzieńczych takowy eliksir zna i zmieni się w intelektualne ciasteczko lat przeszłych.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Pokiwała głową, bo mogła uwierzyć w to, że wcale nie na straszeniu mu zależało. Sheenani kojarzyła Polaków głównie z Polą Negri, którą zachwyciła się kiedyś bardzo podczas oglądania "Kobiety bezwstydnej" w małym, nieco zapomnianym londyńskim kinie, gdzie puszczano stare filmy. Dopiero potem na myśl przychodziła jej wódka i cały Krawczykowi ród. Tak właściwie to… Wodzirej miał w sobie coś z tytułowej hrabiny Elenory; bo gdyby był kobietą, pewnie też nosiłby szokujące suknie i mocny, wyzywający makijaż. Winę za ten przestrach zwaliła więc na barki aktorskiego talentu, który najwyraźniej płynął w krwi każdego, kto wychował się na babcinych pierogach ze skwarkami. Zachwycone wow miło połaskotało jej ostatnio mocno naruszone ego; zakręciła się więc raz jeszcze, a potem ukłoniła głęboko, jak na zawodową tancerkę przystało, absolutnie nie przejmując się tym, że musiała podczas niego przystanąć z nogi na nogę, bo zachwiała się tak trochę niebezpiecznie. - O… Ojej. - wymsknęło się jej, bo jednak z początku trudno było jej ocenić, czy był to tylko dramatyczny rzut na śnieg, czy też Wacławowi poplątały się nogi i teraz będzie musiała go tam sama stawiać. Student może nie był jakimś ogromnym kolosem - nie musiał w końcu stać przy Drake'u, by wyglądać na małego człowieka - ale jednak już raz próbowała podnosić go z podłogi. I ni cholery jej to nie wychodziło. Wystarczyła jedynie sekunda, by nieprzerwanie śpiewu o posiadaniu niesamowitych mocach uspokoiło Doireann. Nikt nie umierał, ba, Wacław nawet sobie coś tam… bogowie, cycki sobie robił. - Babcia mówiła, że n-nikt za mnie nie wyjdzie, j-jak będę kłodą. - od tak obnażyła metody wychowawcze jej opiekunki, jednocześnie bezwstydnie wpatrując się w śnieżne piersi. Myślała, że w sumie udało się jej to połowicznie. Nie była jakaś strasznie sztywna, ale wciąż przecież zasługiwała na miano deski. - Ż-Życzę sobie, żeby mi te życzenia nie p-przepadły. - powiedziała zapobiegawczo, na wypadek, gdyby nie było to bezterminowa oferta. Bycie Merlinem było wyzwaniem. Sheenani przysiadła sobie obok Wacława, usypując naprędce śniegowy kopczyk, którego zalążkiem była odebrana Puchonowi ostatnia pierś. Potem pochyliła się do przodu, tak by jej podbródek zatopił się w zimny śnieg. Zmiana temperatury nie była dla niej bardzo zaskakująca. Promile skutecznie grzały ją od środka. - To jest broda. - szepnęła i palcem utkwionym w rękawiczce narysowała na brodzie parę pokręconych włosów. - W t-twoim wieku to ja była…eeem we wszystkich przeklętych kryptach, m-młody człowieku. - starała się zachować poważny wyraz twarzy, jednak Merlin w jej wykonaniu wciąż wyglądał na uchachaną nastolatkę. - Och, i z-znaleźli moją bieliznę. D-Drake naprawdę ma merlinowskie p-pantalony. I zimno mi - raz jeszcze zeszła do konspiracyjnego szeptu, przy okazji odrywając twarz od brody. - Felix Felicis. - nazwę eliksiru niechybnie przypieczętowała śnieżką.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Spełniająca Życzenia Syrenka Wacława nie wiedziała o co jest proszona. Co nie znaczy, że nie mogła udawać. Wcielający się w postać Puchon zamrugał wymownie, jakby jego rzęsy były największymi wachlarzami świata, kiwnął potakująco głową i chciał odgadnąć dziką fantazję Dori: wolałaby ślub czy cycki? Co łatwiej będzie jej załatwić? Zapewne żadne z dwóch, bo to rzeczy niewarte przejmowania się, poza tym dostarczyć je może niezastąpiona psiapsi każdej młodocianej czarownicy - Pani Dojrzewanie. - Masz jak w banku - cmoknął w powietrze, co niby miało oznaczać, że magia działa. Mógłby robić takie show, w ogóle mógłby robić wszystko, co przynosi jakiś realny dochód, który nie idzie od razu na priorytety tj. na alkohol. Innych chyba nie było i sam Swarożyc wie, ile Puchon ma szczęście, że płuca jego nieuzależnione były od nikotyny, nos od białego proszku, a żyły od strzykawki. Zaśmiał się. Po prostu zaśmiał się, słysząc o brodzie i nie mógł sobie odpuścić. Starał się złapać powietrze, ale mięśnie brzucha od ów śmiechu zaczynały go boleć. Ta broda była zbyt piękna, aby była niezabawna. Chociaż zapytany, Wodzirej nie wiedziałby z czego się tak gromko śmieje. Zaś na wzmiankę o zimnie Wacław swoim zwyczajem rozsunął kurtkę i szukał w niej piersióweczki. Nie znalazł, bo nie miał swojej kurtki. Smutno. Natomiast oddał Dori szalik, bo mu i tak nie był potrzebny. - Dente Crescere - oddał jej śnieżnym pociskiem i jego szczęściem chyba w ogóle było to że taką nazwę zapamiętał, bo brzmiała trochę jak choroba gardła. - A moje szczęście jest takie, że powiesz mi od czego to jest - poruszył brwiami, jakby miało to być wyzwanie. Trochę było, ale głównie przez niewybrane luki edukacyjne Wacława. - Bo jeśli coś mi w życiu wyszło to znajomi - nie kłamał. Tak było.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Wdzięczność Doireann za szalikowy dar objawiła się dwojako - w uprzejmym uśmiechu i śpiewnym "dziękuję", w które wkradła się jakaś fałszywa nuta. Nie potrafiła śpiewać, ale przez częste nucenie Wodzireja coraz częściej nabierała ochoty, by niekoniecznie przejmować się brakiem umiejętności. Otworzyła szerzej oczy, a jej brwi zbiegły się ku sobie. Bogowie, ale że co on wytrzasnął? Mózg Sheenani starał się teraz otrząsnąć z wypitych procentów i przeszukać całą tę bibliotekę wiedzy, którą w sobie nosiła. - Ja t-to wiem. - zapewniła stanowczo, chociaż trochę się bała, że jednak nie. Z jakiś powodów nie bardzo chciała też teraz przegrać, więc próbowała zmusić swój mózg do myślenia. Tak właściwie, to… umawiali się na jakieś wygrywanie? Ktoś miał coś zrobić? - Dente… Dente… - mruczała pod nosem, wciąż siedząc na śniegu i stukając palcami we własne skronie. I nagle spadło na nią olśnienie; jej twarz momentalnie się rozpromieniła, a plecy wyprostowały. No jednak była tym geniuszem. - P-Przecież... To jest łacina? - szukała w wacławowym spojrzeniu potwierdzenia. Znalazła w nich trochę radości i tyle jej wystarczyło. - T-To jest łacina! L-Liczba mnoga d-dla zębów. - gdyby tylko mogła, to wzięłaby swój atlas anatomiczny w dłonie i ucałowała prosto w okładkę. - To… - wstała z ziemi i jednym ruchem (i dość niedokładnie) strzepnęła śnieg ze spódnicy. Drugiego członu nie była szczególnie pewna, ale… no, wielu eliksirów związanych z zębami to ona nie znała. - To t-ten od… odrastania? Wybranie eliksiru było dla niej problematyczne. Miała w głowie jedynie takie, których wolałaby nie podawać nikomu; bo albo Puchon musiał reagować jakąś czarną rozpaczą, albo zakochać w Hawku, a Krukon wciąż miał jakieś niedokończone sprawy z Drakem. Będzie musiała w końcu zapytać się go o te całowanie, zamiary wobec wilkołaka i o to, czy przypadkiem gryfon nie był w związku z van Wierenem. - M-Może… - zacisnęła usta w niezgrabnym uśmiechu i bardzo szybko uformowała śnieżkę. Skoro student uważał, że znajomi to mu wyszli, to… - G-Gregory'ego. Nie było już odwrotu. Zostali zaprzyjaźnieni.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Była to potężna eliksirowa rozkmina i całe szczęście nie musieli podawać składników od miksturek, bo wtedy niewinna zabawa zmieniłaby się w jakiś upośledzony teleturniej dla ukojonych alkoholem magicznych jednostek. Chociaż był to też jakiś plan do realizacji. Na kiedyś! - Totalnie ci wierze - sam chyba też powinien wstać ze śniegu, chociaż bycie syrenką nie obowiązywało, ten dalej czuł się jakby nie miał nóg. Zatem najpierw powstał na kolana, bo gdy raz się straci na nich godność to reszta czynności wychodzi niepokojąco gładko. - Brzmi jak coś od zrastania. Nie jestem dobry w tych leczniczych - wyznał, przyjął do wiadomości i zapamięta. Teraz śmiało mógł wybić sobie zęby. Ostatnio nawet niewiele mu brakowało, gdy tak niewzruszenie dał się odkładać torebką. - Przyjaciółko najdroższa! - Wacław otrzepał się z ostatniej śnieżki i podbiegł Dori z otwartymi ramionami, w które ją złapał i nawet chciał zrobić obrót w powietrzu. Totalnie mu to nie wyszło, ale jakoś się nie przejmował. Chciał jedynie wykazać sympatię. Więc jeśli nawet znów finalnie wylądowali w śniegu to Puchon miał niepowtarzalną okazję na kolejną śnieżkę. - Ten eliksir wygląda jak alkohol, po który kiedyś dojdziemy. Gdybym miał powiedzieć 3 rzeczy, za które cie podziwiam to zdziwiłbym się, gdyby na ino trzech pozostał - pomógł jej od razu wstać, a gdy już się podnieśli. Znów. Dori mogła zobaczyć w swoim ręku śnieżkę. Tak w substytucie rzutu. - Veritaserum - wyszeptał konspiracyjnie, zasłaniając usta. Wiedział, że to cios poniżej pasa, zatem postanowił go wykorzystać porządnie i aż do końca. - W jakim domu naszej szkoły jesteś? - Ważne pytanie! Grunt, że dziewczyna teraz nie skłamie.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Była w stanie zaakceptować fakt, że leczniczych rzeczy Wacław nie ogarniał. Gdyby grali w "co to za zaklęcie", musiałaby rozkładać ręce przy każdym jednym, który zahaczał o magię uzdrawiającą. Morgan, znała tylko jednego studenta, który nie gubił się w tych formułkach - i wziął i skończył jako asystent nauczyciela uzdrawiania. Jej zaś nawet nie chciało się udawać, że była w tym dobra - albo chociaż na akceptowalnym poziomie. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie spodziewała się przytulania. Ba, Doireann liczyła na jakieś potężne objęcie, bo jednak żółta flaga trzymana przez borsuka nie powiewała nad jej głową bez powodu. Puchonką była dość stereotypową, z ciastkiem zamiast serca i ramionami zawsze wokół kogoś, kto tylko był na tulenie chętny. Zazwyczaj była to Cassandra, bo po wejściu w pewien wieku czuła, że chłopców nie należało do siebie przyciskać, ale… ale czasy były już inne, Walkerówna jej nie lubiła, a ona sama chciała zmienić sobie te głupie tradycje. - Wacławie, przyjacielu! - pisnęła więc wesoło, kiedy przez chwilę znajdowała się w górze, by zaraz potem wierzgnąć jakoś niekontrolowanie z nikłą nadzieją, że jednak zachowają równowagę. I chociaż niewiele to zmieniło (albo zmieniło na gorsze i machanie nogami w powietrzu jedynie przyczyniło się do zmienienia pozycji ze stojącej do leżącej), to nie mogła gniewać się za ten upadek ani trochę, bo następne słowa studenta roztopiły to jej ciasteczkowe serduszko. - Ooooch. - przycisnęła jedną dłoń do policzka, mając w poważaniu to, że damy nie powinny uśmiechać się tak szeroko. Była tak trochę pijana, już parokrotnie wylądowała w jakiś zaspach, a to oznaczało, że mogła szczerzyć się, kiedy tylko miała na to ochotę. - Gdyby t-to był las, to ja bym z-zażądała wierszy. Veritaserum kojarzyło się jej z tajemnicami, takimi absolutnie najskrytszymi, a przez to chęć bycia szczerą nieco z niej uleciała. Chciała jakoś bronić sekretu jej domu, chociaż... No nie miała ku temu najmniejszych powodów. Rozejrzała się na boki, podchwytując konspiracyjny klimat i machnęła dłonią, by Wacław trochę się schylił. I kiedy mogła sięgnąć mu twarzą bliżej ucha, pochyliła się i z absolutnym brakiem powagi szepnęła; - Najlepszym. - zaraz jednak uznała, że to nie przejdzie, pokornie dodając "Hufflepuff". - Niewidzialności. - następna śnieżka nie trafiła Wacława. Przecież Sheenani nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie ten stał.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Jakieś drzewko obok stało. Zapewne krzaczek też chował się pod zasłonką ze śniegu, ano i pod białą pierzynką Pani Zimy chowała się trawa. Czyli wypisz wymaluj las! Dlatego Wacław poczuł się zobowiązany do sięgnięcia po swoje poetyckie wyżyny. Wyprostował się, odkrzyknął, później zacharczał. Ewidentnie coś siadło mu na gardło i mógł być to brak alkoholu. Mógł zaczynać. - Tu myśli nasze mieszamy W napoju, który pijemy, Jednego człeka składamy, Bo jedną duszą żyjemy.* Gdzieś w pamięci miał stworzenie wierszyka Hawkowi o opiece nad elfikiem czy coś podobnego. Temat może nie przepadnie, ale jak najbardziej w tym momencie się ożywał. Zaś te kilka niewinny strof nawet Wacuś starał się przetłumaczyć, żeby nie było, iż tylko mówi jakiś polski alfabet czy inne bliskie sobie głupawe słówka. - I z pewnością najsłodszym domem. -Znów się zaśmiał, rychło odchylając się od Puchonki, słysząc jej jakże szczerą odpowiedź. Gdyby wszyscy ludzie potrafili się tak bawić, świat z pewnością byłby miejscem uroczym i zamiast waśni między różnymi reprezentantami innych obozów byłby śmiech, wino i śpiew. Nieco znów wjechał tutaj grecki filozof, ale jakaś myśl przewodnia w życiu być powinna. - Teraz mnie widzisz - powiedział jeszcze zanim "eliksir" zaczął działać. - A teraz nie - zakrył swoje oczy dłońmi i upadł na kolana w śnieg. Przeklną cicho pod nosem, bo w ten sposób zdradził swoją pozycję, ale jakoś się nie przejmował i tryb niewidzialności chyba wszedł mu za bardzo. Podniósł się z klęczników, rzucił śnieżką w Dori i niechętnie odsłonił oczęta, widząc jak bardzo na ślepo nie umiał celować. - Um, to miało być Exsecratio - wskazał otwartą dłonią na miejsce, w którym wylądowała śnieżka. - Albo chyba odklątwienie mi nie wyszło - uśmiechnął się blado. Może to i lepiej? Znaczy, że na Dori nie ciąży żaden syf.
*"Pieśń przyjacielska przy kielichu", fragment, Franciszek Karpiński
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Pierwszy raz w swoim życiu zetknęła się twórczością Karpińskiego i tak właściwie to nie wiedziała, że słuchała słów tego oto poety. Teraz jednak uznała, myśląc sobie o całokształcie z paru ostatnich dni, że chyba polubi człowieka, którego Wacław cytował, bo było to miłe, trafne i sprawiało, że świąteczny duch przyjaźni wesoło dryfował sobie nad głowami Puchonów. Zaraz potem pomyślała, że mogliby razem utworzyć grupę awangardową, gdzie Wodzirej zajmowałby się poezją, ona sama udawałaby, że potrafi tańczyć, a Hawk mógłby dodawać im aury tajemniczości, stojąc w długiej pelerynie i zerkając na ludzi znad kieliszka wina. Pamiętała mugolski szał na powieści o wampirach i wiedziała, że na takiego Keatona byłby na rynku popyt. Więc stali teraz oboje, szczerząc się do siebie, wszak sytuacja była ostatecznie rozkoszna. Zaiste, Helga Hufflepuff stworzyła dom najsłodszy, bo przecież nigdzie indziej stężenie dobrych dusz nie było tak ogromne. Ino serce trochę bolało, że Keaton wylądował u Krukonów i musiał wspinać się po krętych schodach wieży i mocować się z zagadkami, a mógł przecież skończyć z nimi i jedynie pukać sobie w największą beczkę Hogwartu. - W-Wiesz, co musimy? Musimy p-przemycić do nas Hawka. - w jej głosie było naprawdę wiele przekonania o słuszności pomysłu. Była mądra, jakoś pewnie przekona Tiarę, że to jednak Puszek, nie Kruk. A jak raz jej się uda, to jeszcze zaciągnie młodemu Oliverowi siostrę pod żółte barwy i wtedy już wszyscy będą szczęśliwi. A potem w pełnym skupieniu obserwowała, jak Wodzirej jej tam znika - i nawet, dla zwiększonego dramatyzmu, westchnęła głośno, raz jeszcze przyciskając mokre i zimne rękawiczki do twarzy. - O-Och nie. - drugie "och nie!" było za to głośniejsze i znacznie bardziej przejęte bo raz jeszcze nie wiedziała, jak ocenić ten upadek na kolana. To znaczy to, że nagle zobaczyła dziwne dziury w śniegu, które po odpowiedniej dedukcji mogły wskazywać, że student pewnie znowu zaczął się rzucać na drogę. Zaraz jednak spojrzała na śnieżkę, która leżała gdzieś trochę z boku, a potem - bo serducho, chociaż pęknięte, to wciąż było wielkie i współczujące - podniosła nią i rozpłaszczyła sobie na ramieniu. - R-Rykoszetem poszło. I… - otrzepała rękawiczkę o płaszcz, a potem sięgnęła do torebki, wyjmując z niej małe lusterko, które zazwyczaj służyło jej nie do przeglądania się, a do tworzenia świetlnych zajączków i bawienia się z kotami. - N-Nic mi nie poczerniało. - przedmiot raz jeszcze wylądował w jednej z małych kieszonek, a w dłoni dziewczyny pojawiła się śnieżka. - Necessitudo. - i była pełna nadziei, że okaże się, że są z jednej krwi, skoro było jej milej i rodzinniej, niż podczas świątecznych przyjęć na dworku państwa Sheenani.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chyba na moment znów przytrzeźwiał, a przynajmniej zatrzymał się wpół kroku po czym prędko ruszył z buta, aby nie robić zastojów. Poczucie przynależności była ważne i też lubił tworzyć zgraną grupę z miłymi sobie ludźmi. Jednak nie był przekonany, co do przemycania kogokolwiek między domami. Po momencie się oburzył i nie przejmował kurtuazją. - Nie możemy! Teraz tworzymy idealny Ravenpuff - nawet tak sobie suną ręką przed oczyma, aby zwizualizować syntezę barw kruków i borsuków. Wyglądało to pięknie, aż się uśmiechną na tę wizję. - Jesteś naszą Panią Prefekt, możemy z Hawka zrobić oficjalnego Puchona. Albo jebniemy sobie włosy na złoto i będziemy udawać, że jesteśmy z jednego domu. Poza tym łączy nas coś więcej niż alkohol. To znaczy, łączy nas coś więcej niż przynależność do domu - czy własnie powołał się na tekst z jakiejś pato piosenki? Chyba tak, ale nie żałował, bo miało to sens. Dopóki nie sprzedawał wody delfinowi nie miał czego sobie zarzucić. Doireann jako ta najsłodsza z istot umiała uratować każdy niewypał. Wodzirej aż zamilkł, przechylając lekko głowę w bok, kiedy podniesiona śnieżka ugodziła w jej ramię. Przyłożył sobie dłonie do piersi i tak ją jedynie obserwował, czując jak ciepło to od sympatii, to od wysiłku fizycznego rozgrzewa go do stopnia wielkiego. Nawet chciał rozsunąć kurtkę, ale nie pamięta czy ma coś pod spodem. - Uznajmy, że wynik wyszedł fioletowy - uśmiechnął się, biorąc w dłonie śnieg z ziemi i ulepił z niego na prędce coś o sympatycznym kształcie. Podszedł do Dori, łamiąc dzieło ze śniegu w pół i jeden kawałek podał jej, drugi - sobie. - Teraz powinniśmy użyć czegoś, co zdejmie z nas wszystkie dotychczasowe uroki, Merlinie - dodał pogodnie.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Bycie najebanym pozwala mi na uniknięcie jednego - strachu. Strachu przed sobą i strachu przed tym, co nieuniknione. Ciężko martwić się pewnymi rzeczami, gdy ma się doborowe wręcz towarzystwo, dzięki któremu pójście przez drogę zwaną życiem jest zdecydowanie łatwiejsze. Teraz jednak, aby utrzymać ten stan, musimy przetrwać przez jedną sekundę, przez jedną myśl - udania się w kierunku najbliższego sklepu, gdzie mogą sprzedać nam alkohol. To znaczy się, z pewnych względów unikam wyjścia na zewnątrz, nie chcąc potencjalnie martwić się tym, że zachoruję. Choroby chwytają mnie się łatwiej, ale nie tak łatwo, jakbym o siebie w ogóle nie dbał; pożyczam wcześniej Wacławowi kurtkę, nawet w rozbawieniu decyduję się mu ją zapiąć, no ba - pożyczam czapkę, a niech będzie Puchonowi ciepło. Elfik radośnie lata nad Doireann, ja natomiast zostaję, prawie sam, gdy dwójka opuszcza dom po procenty. Głaszczę Demona, Demon zasługuje na bycie głaskanym i w ogóle jest przenajlepszym psem na świecie. Siadam wygodnie, najebany pozytywnie z widocznymi rumieńcami na twarzy, a ciepełko kominka tak mnie radośnie otula do snu, że aż nie zauważam, kiedy się budzę i dlaczego. Wiem tylko, że magiczne stworzenie - to małe, latające oczywiście, z niebieskimi skrzydełkami - znów plącze mi włosy, wydając z siebie charakterystyczne, wysokie dźwięki. Idealnie. W sumie upływ czasu jest dla mnie dziwny w tym stanie i nic dziwnego, że zaczynam się martwić o towarzyszy całego przedsięwzięcia. Po pierwsze, jest zimno i piździ. Po drugie, po prostu mi się nudzi i niepokój spowodowany brakiem ich towarzystwa uderza mi do łba nieco bardziej. Schodzę na dół, o mało co się nie ześlizguję o jakiś stopień, kiedy to witam się ze Spencerem, równie dzierżącego piwo w dłoni. Przypomina mi o tym, że mam dostęp do jego kolekcji alkoholi i nagle uderzam się w czoło dłonią, bo przecież ta dwójka nie musiała iść do sklepu, skoro wszystko mamy na miejscu; zakładam na szybciora kurtkę i biegnę - w ramach możliwości, rzecz jasna - do Doliny Godryka, by odnaleźć tę dwójkę Puszków. Jednocześnie zapinam Demona na smycz; może mi pomoże podczas poszukiwań? Szumi mi pozytywnie pod kopułą czaszki, no ba - uśmiechem się pod nosem jak nigdy dotąd, gdy co prawda chodzę już trochę nierówno, ale najważniejsze - chodzę. Przynajmniej nie czołgam się jak jakiś debil po grubej warstwie śniegu, choć przyznam szczerze, ciepło nie jest. Dowaliło nieprzyjemnym mrozem, ale alkohol sam się nie kupi, prawda? Trzeba brać pod uwagę pewne, bardzo ważne rzeczy. Jak chociażby to, że flaszka nóżek nie ma i nie przyjdzie samoistnie do osoby chętnej do tego, by ją wypić. Szkoda tylko, że zapomniałem o gabinecie, bo moglibyśmy siedzieć wszyscy razem najebani pozytywnie w moim pokoju. Głowę mam twardą jak skała, w związku z czym trzymam się nieźle i całkiem... stabilnie. Choć pewnie dla postronnego obserwatora wcale tak nie musi być. Zresztą, dla stabilności mam oczywiście Demona, który węszy swoim dużym, czarnym nosem, prowadząc mnie nie wiem gdzie, ale wiem, że chyba w stronę przygody. Jak się okazuje, spekulacja i domysły były prawidłowe. Nim się oglądam, a zauważam Wodzireja i Sheenani, ciesząc się na ich widok tak, jakbym ich nie widział od stuleci. - EJ! - mówię głośniej, gdy pod nosem rozkwita mi szeroki uśmiech, a Demon wyrywa się ze smyczy, by skoczyć na tę dwójkę i wylizać im twarze. - Deeeemon, chodź no tu diable mały, no. Ty mała, kochana cholero. - mówię ze smutkiem, choć chyba obecnie go nie odciągnę od znajomych, w związku z czym biorę głębszy wdech. - Na cycki i pizdę Morgany, ile można na was czekać? Widzę, że się super bawicie beze mnie, pfff, zdrajcy normalnie. - tutaj smutam mocno i wykrzywiam usta w podkówkę. - W ogóle to, hej, mam dla was super niespodziankę w domu. Do tego stopnia super i w ogóle zajebistą, że nie trzeba iść do sklepu. - szczerzę się do obojga, poprawiając kurtkę chudymi, bladymi palcami, kiedy mróz uderza bardziej, a ja w sumie wiem, że to czas, by się powoli zbierać. - Chodźcie! Co będziecie stać jak te słupy soli? - mój strach zanika, a jedyne, o czym myślę, to powrót do domu, gdy biorę ze sobą Wacława i Doireann, wiedząc doskonale o tym, że w posiadłości czeka na nas już cała kolekcja alkoholi. - A już się bałem, że mi uciekliście, no. - mówię w ich kierunku, kiedy to razem - ja jako przyszywany Puchon - idziemy w kierunku domu, by trwać w objęciach zabawy dalej.
Początkowo ucieszyła go zmiana meksykańskiej zimy na tę brytyjską, pełną śniegu i bardzo klimatycznego mrozu... z każdym kolejnym dniem jednak przypominał sobie jak ciężko było mu się na to przestawić nawet wtedy, kiedy mieszkał tu od kilku lat. Teraz odpadł mu też zachwyt nad świątecznymi dekoracjami i nie do końca wiedział co myśleć, gdy przechadzał się uliczkami Doliny Godryka, na każdym rogu widząc bałwana, choinki i kolorowe światełka. Wydawało mu się to trochę sztuczne i niepotrzebne... ...a przynajmniej do momentu, w którym nie dotrzegł na tablicy przed pobliskim pubem zniżki na grzane wino, co oficjalnie było znakiem, że jednak warto było wrócić. Miał tam usiąść tylko na chwilę, ale barmanem okazał się czarodziej, z którym Leo wieki temu robił kurs w Amice; gdzieś po drugim kielichu jego zmiana dobiegła końca i mogli pić razem, przynajmniej do momentu, w którym poczucie obowiązku nie wyciągnęło ćwierćolbrzyma z powrotem na mróz. Nie było może jeszcze wybitnie późno, ale dalej miał na głowie remont nowego domu i powrót do nauczania chwilę przed końcówką semestru, co do idealnych sytuacji wcale nie należało. I chociaż był pewien, że chce tej odpowiedzialności, to rześkie powietrze wcale go nie otrzeźwiło, a zamiast tego pozwoliło mu w pełni poczuć ciężar wypitego alkoholu, w wyraźnie wyczuwalnym stanie upojenia jedynie wzmacniając każdą smutną myśl, która mogła przemknąć przez gryfońską głowę. Znowu było mu zimno i znowu było mu źle, ale tym razem miał pomysł na perfekcyjne rozwiązanie - w nieznaną sobie ścieżkę, która znikąd się przed nim pojawiła, ruszył już na czterech łapach, tylko trochę się ślizgając... i tylko trochę zapominając, że może nie powinien straszyć niedźwiedzim rykiem pierwszej osoby, którą dostrzegł na swojej drodze.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie było absolutnie żadnej siły, która mogłaby Ezrę Clarke'a przekonać, że zima była jakkolwiek potrzebną porą roku, już nie mówiąc o tym, że po świętach podobna pogoda powinna zostać zdelegalizowana. Nienawidził, kiedy śnieg wpadał mu przypadkiem za kołnierz, wślizgując się dokładnie tam, gdzie akurat odwinął się szalik. Nienawidził mokrych kałuż i zdradliwie oblodzonych chodników. Nienawidził kilkunastu warstw ubrań, które sprawiały, że wyglądał jak rasowy bałwan, bo nawet zaklęcia ocieplające potrafiły być zawodne. I nie lubił nawet żadnych sportów zimowych, które mogłoby to rekompensować - a momentami i samo chodzenie można było do nich zaliczyć. No ale chodzić musiał i to więcej niż kiedykolwiek, po tym jak Viro zapewnił mu problemy żołądkowe przy nawet najmniejszym przemieszczeniu się teleportacją. Ktoś mądry powiedziałby, że pojawienie się przed nim tajemniczej ścieżki nie oznaczało, że powinien był koniecznie nią podążyć. Pomieszkiwał jednak w Dolinie Godryka już dłuższy czas i obiło mu się o uszy kilka historyjek na temat tych magicznych dróg, a w każdej z nich powtarzał się jeden zasadniczy wątek: był to skrót. Więcej nie trzeba było Ezrze do szczęścia, chociaż fakt, że ścieżka wyglądała na bardziej przyjazną, a mniej oblodzoną, także bardzo do krukońskiej analizy wszystkich argumentów "za i przeciw" przemawiał. W niej nie uwzględnił jednak możliwości spotkania z dzikimi zwierzętami. Każdy by się przeraził, słysząc potężny niedźwiedzi ryk, a choć przecież Ezra nie był jak każdy, to i tak poddał się temu ludzkiemu instynktowi. I oczywiście, jak to w sytuacji zagrożenia życia bywało - pierwszy strach początkowo zmroził go jak lodową figurę nim wymyślił, że jednak wypadałoby się bronić. Tyle że dostanie się do różdżki pod tyloma warstwami ubrań nie było zbyt proste. A w dodatku niedźwiedzi chód nie był zbyt... trzeźwy. Zresztą, Ezra tyle czasu mieszkając w tych okolicach nie spotkał żadnego niedźwiedzia, nawet w porach roku, w których faktycznie mogły robić coś poza snem. - Leonardo Ovidio Vin-Eurico! - krzyknął ze szczerym oburzeniem i dezaprobatą, biorąc pod uwagę, że jak zawsze przy takich okazjach miał kilka procent szans, że straci głowę. A jednak wciąż żył! - Do kurwy, przestań mi dostarczać zawału. Masz trzy sekundy, żeby się odniedźwiedziować albo inaczej porozmawiamy - podjął swoim najbardziej nauczycielskim (a może już rodzicielskim?) tonem, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Początkowo wcale nie rozpoznał swojej ofiary i absolutnie nie przemyślał straszenia jej - nie do końca połączył fakt bycia w niedźwiedzim wcieleniu i powitania "nieznajomego". Gdy już Ezrę rozpoznał, tym mniej się przejmował ewentualnymi konsekwencjami swojej zwierzęcości, zamiast tego głupio się ciesząc, że zostanie zrozumiany. Przyspieszył entuzjastycznie, tak ładnie zawołany, więc z opóźnieniem dopuścił do siebie prawdziwy wydźwięk tej wypowiedzi; zatrzymał się dużo gwałtowniej, niż sobie zaplanował, pozwalając by łapy rozjechały mu się na wszystkie strony. Usiadł ciężko na oblodzonej ścieżce, niezadowolonym spojrzeniem przemykając po Ezrze, który ewidentnie zazdrościł mu ciepłego futerka i w ramach zemsty chciał mu je odebrać - a to było absolutnie nie do pomyślenia, bo przecież nie miał żadnej mocy nad ćwierćolbrzymim grizzly'm. Make me. Leonardo pacnął łapą w ziemię, nie spuszczając z Krukona wzroku. Pacnął drugi raz, nieszczególnie biorąc pod uwagę, że wcale nie wychodzi mu zbyt dokładne odliczanie sekund, które Ezra mu dał. I wreszcie pacnął trzeci raz, przekrzywiając już lekko łeb w ostatecznie rzucanym wyzwaniu, doskonale wiedząc jak uroczo musi wyglądać takie grzeczne misiątko, kiedy już się nie drze i na nikogo nie szarżuje. Bardzo chciał zobaczyć tę tajemniczą opcję innej rozmowy, skoro już została mu zaoferowana. Najwyraźniej nauczycielskość Ezry miała rozbudzać buntowniczą gryfońskość Leonardo.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Trudno było zachować zimną krew, kiedy dobre sześćset kilo masy entuzjastycznie biegło na przywitanie; nawet przy dobrych intencjach i trzeźwym umyśle było to niebezpieczne. Szczęśliwie prawdziwy wydźwięk ezrowych słów przebił się do małego umysłu Leo, zatrzymując go na środku ścieżki. Clarke uniósł jednak sceptycznie brew, widząc te rozjeżdżające się łapy, a trochę rozbawione, trochę zaskoczone "co za pokraka" wyrwało mu się z gardła. Szybko jednak z "grzecznego, tresowanego misia" wyszła jego prawdziwa ośla natura. - Oho, więc tak się będziemy bawić? - zapytał retorycznie, walcząc na spojrzenie z niedźwiedziem i powoli wyciągając wreszcie różdżkę. Nie chciał pozwalać sobie na wniosek, że kto jak kto, ale Leonardo potrafił wykorzystać cały urok swojej gapowatej animagicznej postaci. - A zaklęcie Lividus Fera coś ci mówi? - dopytał, celując jej końcówką w pierś Vin-Eurico i dając mu te kilka sekund na zastanowienie się, czy jednak nie lepiej odmisiować się dobrowolnie i bez stresu. Nie przemyślał jednak tego, że Leonardo znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że groźba była niczym innym jak blefem, nawet kiedy ezrowe brwi ściągnięte były surowo. Widząc, że nic tym nie wskóra, machnął szybko różdżką, by na niedźwiedzim pyszczku rozbić kupkę śniegu z silnym przekonaniem, że sobie zasłużył - kąciki ust Ezry już drżały wesoło, gdy spinał się, by postawić przed sobą protego, gdyby ta jedna złośliwa śnieżka wystarczyła do jego sprowokowania.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Wpatrywał się w Ezrę wyczekująco, ale też w drobnym spięciu zniecierpliwienia, bardzo już chcąc wiedzieć w jaki sposób zostanie ukarany za ten misiowy protest… i na wzmiankę o zaklęciu Lividus Fera ani drgnął, poniekąd to tego - i chyba tylko tego - spodziewając się od samego początku. Wierzył jednak, że będzie wyglądał w tej pozycji równie uroczo, kiedy zostanie przywrócony do ludzkiej postaci, więc nie zamierzał się wzbraniać. Miał też dziwne wrażenie, że Ezra woli mentalnie sztuczki nawet bardziej od tych magicznych, więc blefuje - tę potyczkę Leonardo odniósł jako definitywne zwycięstwo, nawet jeśli mlasnął głośno w próbie pozbycia się resztek śniegu z pyska. Uniósł łapę, by pacnąć w oburzeniu swojego wyjątkowo brutalnego napastnika, ale zamiast tego napotkał magiczną barierę, na którą parsknął w szczerym oburzeniu. Podniósł się, językiem dalej walcząc z lodowym sopelkiem, który zatrzymał mu się na nosie, a potem bardzo dramatycznie odbił w bok, chcąc wyminąć Ezrę i pokazać mu, że tak się bawić nie będą. Mogła zdradzić go przesadna sprężystość kroku albo uparte pozerkiwanie na Krukona przez ramię, ale Leo nie zamierzał szykować wielkich planów zemsty, skoro wystarczyło mu już samo dostanie się bliżej do śnieżnej zaspy. Rozgrzebał ją gwałtownie i pospiesznie, kopiąc i sypiąc cały śnieg w stronę Clarke’a; nie zatrzymywał się na sprawdzenie, czy zaspę zatrzymuje Protego, czy może śnieg już się przez tę barierę przedarł. Za sukces uznawał już samo okopanie Ezry tak, by stanowił lodową figurę na śnieżnym podeście. I Leo wreszcie nie wytrzymał, znowu trochę się ślizgając pazurami po mniej ośnieżonej, a bardziej oblodzonej powierzchni. Na plecach wylądował już ludzkich, mogąc sobie też wreszcie pozwolić na tak wstrzymywany do tej pory śmiech. - Powinieneś mi dziękować - wyrzucił mu dalej ze śmiechem, podpierając się lekko na łokciu, by zerknąć na Ezrę z ludzkiej perspektywy i pokazać mu chłodne zarumienienie, jakie pozostawiła na jego twarzy śnieżka. - Sprawdzam twoją czujność naaaa różne niebezpieczne- no, słabą masz tę czujność. Z każdym misiem masz bitwę na śnieżki?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jego protego całe zadrżało pod uderzeniem niedźwiedziej łapy, ale ostatecznie wytrzymało dzielnie tę próbę, co i tak uważał już za spory sukces. Nie wierzył jednak, by Vin-Eurico miał na tym jednym ataku poprzestać - podpowiadało mu to nie tylko doświadczenie podobnych spotkań (jakimś cudem zawsze mających miejsce zimą), ale i niezapomniana wiedza na temat mechanizmów Leonardo. I w tym rozchwianym stanie, ewidentnie zdradzającym, gdzie wcześniej przebywał były Gryfon, nie było miejsca na zastanowienie czy niepewność, choć i w niedźwiedziej głowie powinien zagrzmieć głos, że to nie było właściwe, gdy pozostawało pomiędzy nimi tyle żalu i złych emocji. Ale na animagicznego, rozbawionego Leonardo łatwiej było patrzeć z wyrozumiałością, a nawet na chwilę zapomnieć, że pod tym miękkim futrem, pod tą śmiesznie uroczą mordką skrywał się człowiek, którego błędy nie zostały wybaczone - i być może w ogóle nie miały być wybaczone. Ezra jednak też nie miał czasu sobie tego uświadamiać, zbyt zajęty przechwytywaniem śniegu na magiczną barierę, a potem, gdy ta już wygasła, próbą uniknięcia przemoczenia ubrań. I zapewne coś tam zakrzyknął do Leonardo, zapewne sam strzelił jeszcze śniegiem w jego niedźwiedzi zad, ale najwyraźniej któż by się tym przejmował? Przynajmniej spojrzenia Ezra nie miał lodowatego, gdy wreszcie mężczyzna ze śmiechem opadł na ludzkie plecy. I nie zamierzał go nawet upominać! Jeśli Leo chciał się tarzać w brudnym śniegu i rozchorować na początek swojego powrotu do nauczania, to była to wyłącznie jego sprawa. - Widzisz, jesteś jedynym, który mnie zaczepia. Może powinieneś wziąć przykład z dzikich braci? - podpowiedział, strzepując z siebie śnieg i przeskakując utworzoną mu pod stopami zaspę, by zbliżyć się do Meksykanina. Widok jego twarzy, nawet tak niewinnie rozbawionej i nawet tak satysfakcjonująco oznaczonej rumieńcem od uderzenia śnieżki, nie budził w Ezrze już takiego zachwytu. - Chyba ktoś tu się dobrze bawił, hm? Ile wypiłeś? - dopytał, musząc przekalkulować, jak bardzo współwinny będzie jego śmierci, jeżeli zdecyduje się go pozostawić samemu sobie na tym mrozie.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Kwestia czasu, zobaczysz. Kiedyś zaczepi cię jakiś miś, a ty go wkurwisz śnieżką - przepowiedział mu, wzruszając lekko ramionami, a przynajmniej próbując, bo nie było to najwygodniejsze w tej półleżącej pozycji. Przesunął po Ezrze nie do końca przytomnym spojrzeniem, mając wrażenie, że dopiero teraz do niego dotarło kogo tak właściwie zaczepił, jakby jeszcze chwilę temu ciężar ich relacji wcale się ich nie trzymał. - Za mało - poskarżył się, opadając z powrotem na plecy, przez co wcześniej ostałe w swojej suchości loczki również musiały się poddać. - Bo wiesz, chodzi o to, że jestem bardzo odpowiedzialnym człowiekiem... człowiekiem- zaśmiał się znowu, przecierając dłonią twarz. - Ledwo człowiekiem... bo byłem niedźwiedziem - wyjaśnił, kompletnie nie wiedząc czemu, skoro przecież wcale by się nie zdziwił, gdyby Ezra nie chciał go słuchać i gdyby po prostu sobie stąd poszedł. - W sensie, nie tak teraz, znaczy... no teraz też, bo widziałeś, ale chodzi mi o- w sensie, że przez ostatnie kilka miesięcy - wyrzucił z siebie wreszcie, pozerkując spomiędzy palców w niebo, chociaż to było ledwo widoczne przez zagęszczone magiczną ścieżką drzewa. - Cały czas. Fajna sprawa, ale wiesz, nie byłem wtedy pijany, więc miałem trochę więcej wdzięku niż teraz - usprawiedliwił się po krótkim odchrząknięciu. To nie był dobry moment na wyjaśnienia i Leo mimowolnie wyklął się w duchu za to, że po weselu wcale nie przemyślał sprawy i nie doszedł do wniosku jak powinien się zachowywać w stosunku do swojego byłego i co właściwie miał mu powiedzieć, jeśli ten raz jeszcze upomni się o zdradzenie mu sensownego powodu czemu. - Nie wiem dlaczego chciałeś, żebym się odniedźwiedziował. Ty też wolisz mnie jako misia!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czuł się z początku trochę niezręcznie, stojąc nad Vin-Eurico z mieszaniną różnych, sprzecznych ze sobą emocji, nie potrafiąc podjąć decyzji, czego właściwie od niego oczekiwał. I słuchał tego jego bełkotu, nie doszukując się w nim większego sensu po kilku kielichach. - Hm. Z tą za małą ilością alkoholu może być prawda, nie bredzisz wcale bardziej niż zazwyczaj - zaskoczył się teatralnie, łącząc podziw ze złośliwością. Z opóźnieniem dotarło do niego, że otrzymywał postrzępiony fragment wyjaśnień, choć tym razem wcale o nie nie poprosił. Serce zabiło mu szybciej, gdy zdał sobie sprawę, że to może być odpowiedni moment, jedyny moment, kiedy ćwierćolbrzym na tyle nie panował nad swoimi słowami, by faktycznie zdradzić mu prawdę, zamiast wciskania tkliwych historii, jak to odszedł, chcąc dobrze. - Poczekaj... Przez ostatnie kilka miesięcy byłeś niedźwiedziem? - powtórzył, by upewnić się, że dobrze zrozumiał - bo jeśli tak, to trudno było nie dojść do natychmiastowego i oceniającego wniosku, że było to cholernie dziwne. - To nie jest jakby... Nie zaczynasz po takim czasie myśleć w kategoriach bardziej zwierzęcych niż ludzkich? - Zmarszczył brwi, poprawiając czapkę na głowie i starając się opanować myśli, które od razu przeszły do bardziej pragmatycznych części takiego życia; gdzie Leo mieszkał, co jadł, przebywał sam, czy z prawdziwymi niedźwiedziami? - Czemu? - padło więc też w konsekwencji, gdy pojął, że nie może zrozumieć, jak można wybrać postać animagiczną - nawet taką, jaką dysponował Leonardo - ponad postać ludzką. Zaraz też wyciągnął do niego rękę, zachęcając go do podniesienia się z ziemi. I znaczyło to, że faktycznie Leonardo musiał się do tego przyłożyć, ponieważ Ezra nawet gdyby chciał, nie dałby rady go poruszyć i zaasekurować. - Może i w tym momencie wolę, ale nie mam w tym żadnego interesu. Nie mogę cię już przytulić, nie mogę jeszcze na ciebie nakrzyczeć... - wyjaśnił, mimo wszystko delikatnie się uśmiechając. - Ale ogólnie wolę ludzkiego ciebie, nawet jeśli bardziej mnie to boli.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Noooooooooooooo - przeciągnął aż przesadnie, panicznie starając się znaleźć jakieś rozwiązanie, które wcale mu teraz nie przychodziło do głowy. I jeśli jeszcze chwilę temu nie czuł u Ezry żadnego znaczącego nauczycielsko-rodzicielskiego tonu, tak teraz czuł się jak przyłapane na gorącym uczynku dziecko, które kompletnie nie ma jak wyłgać się od konsekwencji. - Noooooooooooooo tak - pociągnął wreszcie dalej, by po prostu parsknąć śmiechem i złapać krukońską dłoń, wspierając się na niej pewnie trochę aż za mocno, ale ostatecznie samemu wstając. Nie puścił go też wcale od razu, zakładając, że po to tę rękę dostał, żeby ją trzymać, nawet jeśli wykorzystał to tylko jako wymówkę do obejrzenia ezrowej rękawiczki, nawet jeśli była zupełnie zwyczajna i tylko przyjemna pod ćwierćolbrzymimi palcami. - Zawsze możesz mnie przytulić - zaprotestował, dopiero pod tą myślą dochodząc do wniosku, że jednak powinien zadbać o drobny dystans; puścił go, uśmiechając się pod nosem ze skruchą. - A kilka miesięcy właśnie dlatego, żeee wtedy się właśnie myśli bardziej zwierzęco niż ludzko i to bardzo, bardzo wygodne - przyznał. - Ale za to trudniej wrócić do ludzkiej formy, więc... wujek mnie po prostu w końcu znalazł, bo nie chciał żebym przegapił pogrzeb dziadka - wyrzucił z siebie właściwie na jednym wydechu, spojrzeniem już uciekając gdzieś dalej, dzięki różnicy wzrostu czując się rozgrzeszonym za błądzenie czekoladowymi tęczówkami ponad Ezrą. - Gdzie właściwie prowadzi ta ścieżka, gdzie idziesz?