To bardzo kapryśne, magiczne drzewo, zdaje się zmieniać nieznacznie swoje położenie, wędruje wzdłuż paronamy rozciągającej się na Hogsmeade i Hogwart, ale to nie jedyna jego czarodziejska właściwość. Obrastające spiralnym konarem kusi do podjęcia się niebezpiecznej wspinaczki w górę, a każdych śmiałków, którzy przetrwają tą podróż po szerokim pniaku w górę, obdarowuje drobnym prezentem. Opuszcza dla nich swoje gałęzie, pozwalając się im cieszyć uwieszonym pod jedną z nich namiotem, ze splotu gałązek i magicznych pajęczych, jedwabnych sieci, które idealnie utrzymują ciepłe powietrze wewnątrz namiotu. W ten sposób szczęśliwi Ci, którym uda się tu wejść i móc podziwiać wspaniały horyzont, rozciągający się z tej wysokości lepiej niż z jakiegokolwiek punktu widokowego. Warto doczekać w tym miejscu wschodu słońca, ponieważ, jak głoszą nieliczni, którym udało się tu wspiąć, jest to niezapomniany widok. UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Nawet jeśli już raz odkryjesz lokację, nie możesz odwiedzać jej bez ponownego rzucania kością, gdyż drzewo może się przemieszczać.
Bańka prysła. Utkana mozolnie z bajecznie kolorowych pocałunków oraz objęć, wreszcie nie wytrzymała presji i po prostu zaczynała się rozpadać. Każde z nich wracało już powoli do swoich ironicznych „ja”, jakie zrobiły sobie przerwę niestety tylko na chwilę. Miła odmiana miłą odmianą, ale to, co wytworzyło się między nimi, zdawało się być czymś ponad ich zwyczajową tolerancję. Tak jak kiedyś nie potrafili długo usiedzieć w milczeniu i jakiejś tam mniejszej lub większej akceptacji względem siebie, tak teraz chyba nie radzili sobie z intensywnością chwili, a każde z nich szukało drzwi wyjściowych do stanu zwyczajowej równowagi. Zresztą, to chyba nic dziwnego. Wyznania mieli już za sobą, ale jak to rzutowało na ich znajomość? Enzo już dawno nie dzielił się z nikim swoimi przemyśleniami czy historią. Nikt nie rozumiał tego, co ukształtowało w ten sposób jego charakter, nawet Ettore. On po prostu znał prawdę o tym co działo się z Emeliną, tak samo jak ostatnio Krukon mógł dowiedzieć się co pozostawił po sobie Soren. Trudno powiedzieć które z nich lepiej utrafiło w tym wszystkim, ale na pewno łatwo można wskazać to, co zdołali dzięki temu utracić. Jakże inny mógłby być teraz, gdyby jego matka nie uciekła na drugi koniec świata… - Dzięki. - mruknął takim tonem, że niby to obrażony, ale jego wyraz twarzy dziwnie kojarzył się z mimowolnym uśmiechem, nawet jeśli w gruncie rzeczy te słowa trochę do niego dotarły. Tylko, że w przypadku D’Angelo nie powinno się zbyt wielu rzeczy traktować zupełnie poważnie. Szkoda też, że nikt nie nauczył go tego, która złośliwość jest przytykiem, a która próbą uniknięcia innej odpowiedzi. Nagle skupił na niej wzrok, lustrując spojrzeniem tę połowę twarzy, którą mógł dostrzec. Może mógłby sobie teraz zakpić, dlaczego pyta o to bluzę, ale nie potrafił się na to zdobyć. W jej głosie było coś takiego, co skutecznie go od tego powstrzymało. Poczuł się jednocześnie zakłopotany i zaniepokojony, ale sens jej słów wywołał u niego mimowolną irytację. Nigdy nie był kimś, kto łatwo potrafiłby porzucić… ale czy na pewno? Jego doświadczenia z dziewczynami zwykle kończyły się właśnie na wykorzystywaniu. Manipulował swoim urokiem osobistym, próbując otrzymać to, czego najbardziej w danej chwili potrzebował, a potem po prostu zamykał się znowu w sobie i swoim okrutnie bezbarwnym świecie. Jedynym wyjątkiem była chyba tylko Eiv. Mimo, że czasami czuł się przy niej tak, jak przy tych dziesiątkach innych, które kusił pocałunkami, to sam z siebie nigdy nie posuwał się do tego, aby iść o krok dalej. Była dla niego wspomnieniem Limy i wspólnej zabawy, kimś ważnym, a jednocześnie osobą zbyt tajemniczą, aby mówić o dokładnym poznaniu jej. Teraz Shenae znał już lepiej od niej, a przynajmniej taką miał nadzieję. Jednocześnie wciąż nie potrafił odnaleźć się w labiryncie jej decyzji i motywacji, zupełnie tak, jakby potrafiła ciągle zmieniać priorytety, a chociaż potrafiło mu to niemożliwie przeszkadzać to za każdym razem nasuwał mu się jeden wniosek. Byli do siebie podobni. - Twierdzisz, że skaczę z kwiatka na kwiatek? - zapytał, a chociaż miało to zabrzmieć żartobliwie, cała wesołość odeszła z jego głosu, stawiając to pytanie w świetle oskarżenia. Właściwie to i poczuł się trochę dotknięty tym, że tak o nim pomyślała. Obdarzanie kogoś uczuciem nie przychodziło mu lekko, bo i siebie nigdy nie dawał poznać na tyle, aby było to proste do wykonania, więc jak mogła tak pomyśleć? To był jeden z tych momentów, w którym bardzo chciałby odejść. Po prostu wstać i uciec z namiotu, aby na spokojnie przeanalizować jej słowa i stłumić gorąc złości, trawiący znów jego kiszki, ale kiedy odsunęła się od niego, siadając plecami do jego twarzy, nagle poczuł, że to byłoby po prostu niewłaściwe. Dziwne uczucie ucisku w brzuchu nasiliło się, a Halvorsen po prostu wyciągnął dłoń, aby oprzeć ją na jej ramieniu. Jeśli miała zamiar ją strącić, byłby to wystarczający znak, że powinien na dziś dać jej spokój. - Tylko, jeśli Ty nie zrezygnujesz ze mnie. - odpowiedział wreszcie na jej słowa tak, jak powinien od początku i zamarł w oczekiwaniu na wyrok.
— Słucham? — nie bardzo zrozumiała, co miał na myśli wspominając o skakaniu z kwiatka na kwiatek. Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że mógłby przerzucać zainteresowanie z niej, na kogoś innego. Więcej jednak nie powiedziała, dając sobie chwilę na ochłonięcie. Przełknęła głośno ślinę, próbując opanować niewiadomy, nagły przepływ emocji. Coś takiego nie zdarzało jej się prawie wcale. Enzo mógł czuć się dumny, że pękła przy nim. Chociaż nie wiadomo czy było coś do opiewania dumą w fakcie, że doprowadził do płaczu swoją dziewczynę. Całkiem chyba nieumyślnie. Tą konkretną krukonkę, która nie płakała nie tylko przed innymi, ale też przed sobą samą. Zbierało jej się na to od szóstej klasy. W końcu szala musiała się przechylić i zagrozić takim wybuchem. Wolałaby jednak, żeby ten natłok myśli dopadł ją w jej własnej obecności. Miała wrażenie, że bliskość Enzo nie przyniesie niczego dobrego. Zerknęła na swoje ramię, na którym leżała jego dłoń, ale ona wcale w niczym nie pomagała. Podniosła rękę do oczu, licząc na to, że skoro Halvorsen tak bardzo się dystansował, może jeszcze nie zdążył zauważyć, że płakała, nawet jeśli solicie i drżała nawet pod najmniejszym naporem jego dotyku. Albo nie widział, albo może nie chciał widzieć jej łez, skoro tak konsekwentnie postanowił je zignorować. Jakikolwiek nie był powód, Shenae nie planowała krzyżować mu jego zamierzeń. Mimo, że przez krótki moment uległa pokusie przechylenia głowy na bok. Nawet jeśli nie dosięgła policzkiem jego dłoni, czuła emanujące od niej ciepło. Wypuściła z wolna powietrze z płuc, licząc na szybkie uspokojenie nerwów i własnej gonitwy myśli. W końcu ze zrezygnowaniem wychyliła głowę do tyłu, chwytając się ostatniej deski ratunku, jaką było przymknięcie powiek, czy liczenie na prawa fizyki, które zablokują jej łzy w martwym punkcie. Przeliczyła się. — Pytasz o to w taki sposób, jakby to było źle, że w tym ci ufam i o to cię nie podejrzewam — mruknęła tak cicho, że sama nie była pewna czy ją usłyszał — twierdzę, że muszę mieć w sobie coś odstręczającego, skoro za każdym razem kiedy się zaangażuję, inni tracą do mnie siły. Podniosła się wyżej na łokciu, nie strącając jego dłoni, ale też nie reagując na jej ciężar na ramieniu. Podciągnęła no do góry, siadając z podkulonymi kolanami, na których oparła łokcie, chwilę potem wplatając obie dłonie w czarne pasma włosów. Przeciągnęła palcami do tyłu, zaczesując je na kark. Wracając rękoma do przodu, odnalazła jego dłoń, muskając ją lekko palcami. Chciała ją chwycić w swoją, ale ostatecznie oparła przegub swojej ręki na własnym ramieniu, obok dłoni krukona. Nie sprawiał wrażenia, jakby dzielił jej potrzebę bliskości. Albo jakby w ogóle chciał z nią dzielić cokolwiek innego – na przykład: towarzyszące jej teraz smętne emocje. Zaciśnięte gardło nie chciało z nią współpracować, ale i tak udało jej się wyrzucić. — W sumie… nieważne. Wiesz… pomiń temat. Przepraszam… za… za tą całą scenę. Wszystko jest ok. Nawdychałam się za dużo opar na eliksirach… czy coś. Próbowała wycofać się z tej płaczliwej scenerii, w której Enzo wyraźnie nie czuł się komfortowo. Zacisnęła wargi, próbując nie skazywać go na więcej nieprzyjemności. — Ciężko mnie do siebie przyzwyczaić, ale nie łatwo spławić – skwitowała w ten sposób kwestię przywiązania do jego osoby, zaciskając dłoń na swoim obojczyku, żeby powstrzymać chęć odwrócenia się do niego przodem i przylgnięcia do jego piersi. To byłoby na pewno łatwiejsze wyjście, atrakcyjniejsze. Ale D’Angelo słynęła z tego, że lubiła robić sobie pod górkę. Bo jeśli napotykała ścianę, czasami wolała ją obejść, zachowując odpowiednią twarz, niż rozwalać, gdyby miało się okazać, że nie była w stanie jej zburzyć. Tak było z Enzo. Wolała uniknąć kontaktu, unikając również ryzyka niezręczności, gdyby miał ją teraz odtrącić. Odrzucenie, to było jedno z największych cholerstw tego świata. — Chcesz już wracać? Ona nie chciała.
Zdaje się, że po prostu zamarł w bezruchu. Nawet nie drgnął, kiedy mówiła czy się przemieszczała, z jednej strony rozdarty pomiędzy irytacją, jaką wywołała w nim swoimi słowami oraz zachowaniem, a z drugiej strony bardzo starając się aby nie okazać się teraz skończonym kretynem. Zdaje się, że i tak wyszedł już na takiego, więc zasznurował tylko usta, spoglądając przez chwilę w dal, jakby starał się odnaleźć tam siłę, potrzebną każdemu facetowi do zmierzenia się z damskimi humorkami. - Jeśli już się zaangażuje to nie rezygnuje. - mruknął, zupełnie ignorując jej wzmiankę o eliksirach, a wargi nawet mu nie drgnęły na jej kolejne słowa. Zdaje się, że już zdążył się wycofać ponownie w swoją skorupę, niepewien tego jak powinien się zachować i czy w ogóle powinien coś robić. Nie potrafił zorientować się w tym kiedy dziewczyna chce, żeby ją objąć, a kiedy uzna to za marną próbę pocieszenia i zezłości się na niego. Miał za mało doświadczenia i za mało czasu, aby się tego nauczyć przy Shenae, tak samo jak teraz miał zwyczajnie za dużo pytań krążących bez odpowiedzi. Przesunął się nieznacznie, aby siedzieć teraz tuż za jej plecami, ale zamiast zrobić coś innego, Halvorsen najpierw cofnął dłoń, aby przesunąć nią wzdłuż jej pleców. Musnął jej włosy i oba ramiona i dopiero wtedy zamknął ją w delikatnym, nienarzucającym się uścisku, który mogła albo pogłębić, albo po prostu go od siebie odepchnąć. Nigdy wcześniej nie mierzył się z taką Shenae. Wrażliwszą niż na co dzień czy podatną na zranienia, a z płaczącą to już w ogóle. Jak on biedny miał wiedzieć co się robi w takich chwilach? Nauczyli się ze sobą walczyć, a nie się wspierać. - Miałem nadzieję, że zobaczymy razem wschód słońca. - szepnął jej do ucha, a gdzieś w tym czasie jego palce przemknęły po jej twarzy, aby delikatnie zetrzeć wilgoć z jej policzka. Przez chwilę milczał, wpatrzony w ciemność rozciągającą się leniwie przed nimi, najwyraźniej zbierając myśli. - Shenae - wymówił starannie jej imię, jakby jeszcze w trakcie starał się wymyślić coś, co jeszcze mógłby zawrzeć w swojej wypowiedzi. - nie zrezygnuje. Zadeklarował, a potem słowa wypłynęły z niego jeszcze zanim zdążył je przeanalizować. - Tylko nie skrzywdź mnie. - tak, to było coś, co powodowało, ze zawsze był tak wycofany w tę swoją niedostępną skorupę. Wbrew temu, co starał się sobą zaprezentować, zranić go można było wręcz z dziecinną łatwością, a jeszcze trudniej było odbudować jego zaufanie.
Sama już nie była pewna swoich myśli, swojego obecnego nastroju wybuchu emocji. Przejęły ją pewne wrażenia, nad którymi w tym momencie z jakiegoś powodu nie panowała. Brak kontroli doprowadził ją zaś do skrajnych uczuć, których nie pokazywała na co dzień. To było coś, co było raczej nieuniknione, choć w żadnym ze scenariuszy nie przewidziałaby, że emocje puszczą jej przy kimś. Przy Enzo, tym bardziej. Jeszcze kilka miesięcy temu byli dla siebie prawie obcymi ludźmi. Rok temu, skakali sobie do gardeł. Zresztą, to robili najczęściej, a teraz… uścisk jego ramion zmniejszył gulę na gardle i ścisk żołądka. Była na niego zła, jak zawsze, z jakiegoś powodu, czasami większego, częściej z powodu jakiejś drobiazgowej sprawy, ale i wdzięczna za jego obecność. Przymknęła powieki, delikatnie przekręcając twarz pod wpływem ciepła jego dłoni. Łzy na jej twarzy nie były niczym, czym chciałaby się z kimś dzielić, ale jemu zupełnie bez przyczyny pozwalała otrzeć jej policzki. Nie rozumiała tego, ani wielu ostatnio rzeczy, nie rozumiała jego. Najczęściej prawie nic z tego, co do niej mówił, ale fakt, że starała się, to było dla niej dużo. Próbowała wedrzeć się w jego umysł, dowiedzieć się, co myślał. A przecież co myśleli inni zwykle miała gdzieś. Oparła dłonie na jego przegubach, obejmując się ciaśniej jego ramionami i zsunęła się w dół, obserwując niebo przed nimi. Wschód słońca… ok, mogło być. — Więc mamy umowę? — mruknęła rozchylając jego palce, żeby móc wpleść w nie swoje. Nie planowała go ranić. Nie świadomie. Czekała. Na wschód słońca i rozwój wydarzeń. A fakt, że usnęła w trakcie był tylko efektem ciężkiego dnia. Emocje i płacz są zwykle bardziej wykańczające niż nawet najgorszy trening D’Angelo. A przecież na płacz nie była zahartowana. Brakowało jej praktyki od lat. Oddychając tak, miarowo, spokojnie w ramionach Halvorsena, przez chwilę można było nawet pomyśleć, że nie taka D'Angelo straszna...
Freya po wyjściu z domu wybrała się w miejsce gdzie mogło poruszać się mądre drzewo, ponoć miało magiczne właściwości. Miała nadzieję że jej pomoże w podjęciu decyzji na temat jakże listu co otrzymała. Dostrzegła go w oddali, a jakie to było wielkie. Gdy podeszła do niego, ujrzała spiralne konary po których zaczęła się wspinać. Jak dotarła prawie na szczyt, drzewo obdarowała ją prezentem. Spuściło dla niej swoje gałęzie z namiotem, wykonany był z gałązek, nici pająków oraz jedwabnych sieci. Siedziało się tam niezwykle przyjemnie, było ciepło i przytulnie. Gałęzie lekko kołysały namiot dając przy tym czas do relaksacji, namysłu. Freya wzięła jeszcze raz list w swe dłonie i ponownie przeczytała. Po dość długim namyśle postanowiła zaryzykować i udać się na Nokturna. Bo co innego może ją jeszcze spotkać, raz się żyje. Pobujała się tak jeszcze a potem zeszała tak samo jak weszła.
Jak to się stało, że @Yngve Løsnedahl znalazł się w tym miejscu? Pewnie spacerował po lesie przy Hogsmeade i jakoś odnalazł magiczne mądredrzewo. Na pewno słyszał kiedyś już jakieś historie o tym drzewie. Jednak nie miał pewności, że jest ono prawdziwym miejscem. No i rzeczywiście. Oczywiście ciekawość każdego czarodzieja zmusiłaby do wędrówki w górę. Wdrapał się na górę i odkrył ów namiot zwisający z jednej gałęzi. Wszedł do niego i mógł podziwiać niesamowitą panoramę. Zupełnym zbiegiem okoliczności @Destiny Rogers także wybrała się na spacer w te same tereny. podobnie jak Yngve znalazła tajemnicze drzewo i zaczęła wspinać się w górę. Trafiła do namiotu... I zastała tam Ślizgona, przyglądającego się widokowi. Jakież było zdziwienie ich obojga, widząc kogoś innego w tym miejscu. Nie mogła widzieć, że ktoś już był w namiocie, bo było przecież dopiero późne popołudnie. Namiot początkowo nie wisiał wysoko. Tylko 2 metry nad ziemią. Ale kiedy weszła do środka, ku zdziwieniu ich obojga gałąź, na której wisiał namiot podniosła się do góry! I to prawie na szczyt wysokiego drzewa. Czy Ślizgon z Gryfonką w ogóle znajdą wspólny język w takiej sytuacji? Jak sobie poradzą z wysokością?
____ Nie musicie rzucać kostką do odkrycia miejsca. Zaczyna którekolwiek z Was. Wasza rozgrywka będzie kontrolowana przez MG, więc możecie być pewni, że spotkają Was jeszcze jakieś niespodzianki. Miłej gry!
Opowieści o wędrującym drzewie jakoś nigdy Vala nie interesowały. Krajobrazy i wschody słońca mógł sobie oglądać latając na miotle, bez potrzeby karkołomnej wspinaczki. Ostatnie wydarzenia w życiu osobistym i w szkole pchnęły Valeriana do myśli samobójczych. Upadek z miotły przy jego zdolnościach nie zostałby uznany za wypadek, ale zlecenie z drzewa...to brzmiało już lepiej. Zaczął więc szukać Enta(nazwał go tak na cześć postaci z Władcy Pierścieni) wędrując codziennie dookoła wioski. Mniej więcej tydzień później nieco już zrezygnowany odnalazł właściwe drzewo. No, a przynajmniej tak mu się wydawało, słyszał o jednym wyglądającym jak ścianka do wspinaczki, ale pieron wie co się jeszcze skrywało w tym lesie. Popatrzył się do góry próbując ocenić jak wysoko powinien wejść zanim zeskoczy, westchnął i złapał jeden z najniżej leżących konarów. Wspinał się powoli, adrenalina pulsowała w jego organizmie a on zaczynał odczuwać strach. Było to dość ironiczne, że bał się śmierci, przecież właśnie tak wchodził. Wraz z każdym konarem wyżej zaczynał rozumieć, że targanie się na własne życie było tchórzostwem. Jako gryfon nie mógł sobie na coś takiego pozwolić, musiał być twardy i ponad wszelkie przeciwności losu. Skupiony na tych rozmyślaniach minął wybrane wcześniej miejsce i doszedł niemalże na sam szczyt. Początkowo nie dotarło do niego, że drzewo wypuściło w jego kierunku gałęzie, więc wspinał się dalej. Kiedy się wreszcie zatrzymał by odpocząć usiadł na konarze wyglądającym na tyle solidnie by przez dłuższy czas go utrzymać i rozglądnął się dookoła. Zdecydowanie był wysoko, a nieco ponad nim dostrzegł jakieś kształty z pajęczyn przypominające namiot. Czy to drzewo było faktycznie domem wielkiego, pradawnego pająka, który wabił ludzi do tych namiotów a później ich zjadał? Chłopak wzdrygnął się na tą myśl i postanowił na chwilę obecną zostać na konarze. Jak zobaczy jakiś wielki odwłok to woli zeskoczyć niż zostać zjedzonym żywcem.
Kostka: 3
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Jako uczeń Hogwartu Daisy nie miała zbyt wielkiego pola do popisu, aby gdzieś się wyrwać. Nie miała ochoty na bary i sklepu Hogsmeade, miała ochotę pobiegać. Resztą dnia miała wolną, więc uznała, że to odpowiednia okazja. Tylko, że błonia Hogwartu był dla niej dzisiaj mało atrakcyjne. Na codzień wystarczały, ale aktualnie wydawały jej się już zbyt nudne. Postanowiła w związku z tym pobiec gdzieś dalej, po Hogsmeade, może trochę dalej w jego okolice. Tam, gdzie maksymalnie mogła dotrzeć. Wskoczyła w odpowiednie do biegania ciuchy i wyszła z zamku, truchtem kierując się w stronę Hogsemade. W kilka chwil złapała odpowiedni rytm i tempo. Oddychała powoli, uważnie, skupiając się na każdej partii mieśni i oddechu. Lubiła to uczucie, kiedy za każdym razem na nowo odkrywała dlaczego tak lubi biegać. Po paru minutach jej myśli odpłynęły w inne obszary, a ciało automatycznie wykonywało odpowiednią pracę. Niemal nie zauważyła, kiedy dobiegła do okolicy, którą w miarę dobrze znała. Przytomniejszym wzrokiem zaczęła rozglądać się dookoła, aż w końcu przystanęła. Zadarła głowę, unosząc lekko jedną brew. Tego dziwnego drzewa nigdy tu nie widziała. Zdawało się lekko, niemal niezauważalnie poruszać i Daisy nie wiedziała czy robi to naprawdę czy to tylko złudzenie. Drzewo miało powyginany, spiralny pień i dziewczyna pomyślała, że może można by było się na nie wspiąć. Nie miała lęku wysokości, więc to było jej niestraszne. Zastanawiała się tylko czy da radę wejść tak wysoko i czy w trakcie wspinaczki nie ześlizgnie się i nie spadnie na ziemię. To raczej nie skończyłoby się dobrze. Drzewo wyglądało na solidne, niemal stworzone i aż zachęcające do wspinaczki. To mogły być tylko pozory, ale panna Bennett już zdecydowała. Podeszła do drzewa i złapała się pnia. Był tak wykręcony, że Daisy bez problemu znajdowała oparcie dla rąk i nóg. Wspinaczka była nawet bardzo przyjemna i po drodze na szczęście nie spotkały ją żadne nieprzyjemne przygody. Udało jej się dojść niemal na szczyt. Jednak kiedy wychyliła głowę ponad jeden z ostatnich konarów nie powstrzynała krótkiego krzyku i zachwiała się niebezpiecznie. W ostatniej chwili złapała równowagę i nachyliła się do przodu przytulając do gałęzi. Uspokoiła oddech i nieco drżącymi rękami wspięła się na gałąż i usiadła obok chłopaka, którego jakimś cudem spotkała na tym drzewie! - Na Merlina, wystraszyłeś mnie! - powiedziała, oddychając głęboko. - Nie sądziłam, że komuś również przyjdzie do głowy w tym samym czasie wspinać się na to drzewo. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko towarzystwu, a nawet jeśli to, wybacz, ale na razie tu zostanę, bo nie po to się tu wdrapywałam, żeby zaraz schodzić - powiedziała, uśmiechając się krótko. Rzuciła okiem na widok rozciągający się wokół. Naprawdę zapierał dech w piersiach. Może doczeka tu zachodu słońca? Ponownie zwróciła się do chłopaka. - Chyba jesteś z Gryffindoru, prawda? Jakoś kojarzę cię z widzenia, ale chyba nigdy nie mieliśmy okazji osobiście się poznać. Daisy Bennett - przedstawiła się. W końcu jak mieli spędzić tu razem choć kilka minut to raczej niezręcznie byłoby siedzieć w milczeniu z nieznajomą osobą.
Cały regulamin nielegalnych pojedynków czarodziei dostępny jest w tym miejscu. Tutaj zostają zawarte najważniejsze zasady, o których Twoja postać musi bezwzględnie pamiętać!
Sekundanci to NPC, zamaskowani, nie do rozpoznania przez nikogo. Zajmują się zdejmowaniem rzuconych przez uczestników pojedynków klątw, pilnowaniem przestrzegania ustalonych zasad, ect.
Wszyscy stają do pojedynku zamaskowani przez co nie ma możliwości, aby jeden uczestnik pojedynku rozpoznał drugiego, nawet jeśli jest to jego bliski znajomy. Maski nakładane przez postacie na czas pojedynku, modulują głos, skutecznie zasłaniają całą twarz. Dopiero w momencie pozbycia postaci maski, można odgadnąć z kim się pojedynkuje.
W czasie trwania pojedynku, po każdej zakończonej turze, będzie się pojawiał post od Mistrza Gry. Ten ma za zadanie podsumować dotychczasowe wydarzenia, dodać "urozmaicenia", coby pojedynki nie opierały się wyłącznie na rzucaniu kostek, ect.
Gracze mają 48h od momentu pojawienia się posta MG na przeprowadzenie całej tury. Jeśli nie wyrobią się w tym czasie, przegrywa ten, który zastopował kolejkę. Wyjątek stanowi zgłoszona w odpowiednim temacie nieobecność, bądź zasygnalizowany brak możliwości zrobienia odpisu w danym czasie przez gracza, do MG prowadzącego.
Atak
Atakująca postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, atak uznaje się za skuteczny, zaś przeciwnik może się przed nim bronić. Wynik rzutu na atak można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
Jeśli atak się powiódł (suma punktów zdobytych w rzutach kośćmi przekroczyła próg), przeciwnik musi spróbować się bronić. W innym wypadku, od razu przechodzi do kontrataku. Bez względu na wynik, gracz ma obowiązek na końcu, bądź początku swojego posta zamieścić poniższy kod:
Broniąca się postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, obronę uznaje się skuteczną i można przystąpić do kontrataku. Wyniki rzutu na obronę można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
W przypadku udanej, bądź nie udanej obrony, również należy użyć odpowiedniego kodu na początku, bądź na końcu posta:
Koncentracja nie jest obowiązkowym rzutem, ale już wyrzucona kostka musi być wliczona do tury. Rzuca się nią razem z kośćmi na atak/obronę.
Wartości Koncentracji zostały opisane poniżej w zależności od rzutu kostek:
kostka 1 = koncentracja: +1
kostka 2 = koncentracja: –2
kostka 3 = koncentracja: +3
kostka 4 = koncentracja: –3
kostka 5 = koncentracja: +2
kostka 6 = koncentracja: –1
Wygrana tura
Tura zostaje zakończona w momencie gdy:
Zostanie przekroczony limit czasowy tury.
Tura zostaje wygrana przez jednego z graczy (osiągnięcie większej ilości punktów)
Organizacja
Za nadzór tego pojedynku odpowiedzialna jest @Harriette Wykeham. Wszelkie pytania, wątpliwości, skargi należy kierować właśnie do niej. Również ona rozstrzyga wszelkie kwestie sporne, w razie gdyby jakieś się pojawiły.
Warunki pogodowe wokół was zdecydowanie sprzyjały myśleniu. Wieczór nastał dosyć szybko, co pozwoliło wam wcześniej skryć się w jego objęciach i dotrzeć na miejsce pojedynku niezauważonym przez nikogo. Czy aby na pewno? To miało się okazać w najbliższym czasie. Pewne było jedno: każde z was ostrzyło sobie zęby na wygraną i zapewne żadne nie zamierzało ustąpić. Sekundancji wręczyli wam maski, które miały skutecznie skryć waszą tożsamość. Dokonali tego nim mieliście możliwość spojrzeć na swojego przeciwnika. Teraz stajecie naprzeciw siebie, twarzą w twarz (czy może raczej maską w maskę).
Bardzo proszę, aby w pierwszym poście zaznaczyć posiadanie przedmiotów dodających punkty do odpowiednich kategorii!
Emily Rowle: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 19 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 0 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 0 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 1
Nathaniel Bloodworth: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 22 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 0 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 0 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 2
Rzut kością decydującą o rozpoczęciu pojedynku: Nieparzyste – rozpoczyna Emily Rowle Parzyste – rozpoczyna Nathaniel Bloodworth
The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Rzut kośćmi
'Kostki' :
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Kiedy przyszedł na miejsce pojedynku, przepełniała go ekscytacja. Nie objawiała się bynajmniej drżeniem rąk i niespokojnym krążeniem w tę i we w tę, wręcz przeciwnie – pomagała mu się skoncentrować, wypełniając go przyjemnym zimnem. Tęsknił za tą formą magicznej aktywności, podczas nauki w Riverside nieustannie miał możliwość pojedynkowania się z innymi uczniami – zupełnie legalnie lub wręcz przeciwnie, w celu wyrównania prywatnych porachunków. Kanadyjska szkoła rządziła się trochę innymi prawami, dawała więcej swobody niż cackający się z uczniami Hogwart, kształtowała charakter. Drugą kwestią pchającą go ku pojedynkom była frustracja wywołana pasmem niepowodzeń w pracy. Na co dzień udawał, że wszystkie potyczki z szefem i współpracownikami spływają po nim jak po kaczce, prawda wyglądała jednak tak, że stres coraz silniej zaciskał palce na jego mięśniach, doprowadzając w końcu do momentu, gdy musiał uciec się do fizyczno-magicznej aktywności, aby móc dać upust nagromadzonym w sobie emocjom. Niechętnie przyjął maskę i założył ją na twarz – maska na masce, co za ironia. Zdawał sobie sprawę, że przy ambitnych zamiarach odnośnie pracy w Ministerstwie anonimowość jest absolutną koniecznością, nie potrafił jednak przeboleć tego, że nie ujrzy twarzy jego przeciwnika. Było w tym coś... niehonorowego? Jawiło mu się to jako pogwałcenie jakiegoś niepisanego, odwiecznego prawa pojedynku; niszczyło tę nietypową intymność, do jakiej dochodziło między walczącymi ze sobą ludźmi. Niemniej, stanął w końcu naprzeciw swojego przeciwnika i skłonił się sztywno, tak jak nakazywała etykieta. Był wszak dobrze wychowany. Nie czekał aż zostanie zaatakowany, wypuścił atak jako pierwszy. — Corrogo — miał w tonie całą masę chłodnego spokoju. Zimnej kalkulacji. Zaklęcie pomknęło ku przeciwnikowi.
Pojedynek I
Zaklecie: Corrogo Atak:1, 5, 6 Koncentracja: 5 czy odnosi skutek?: TAK
Niejeden jakby zobaczył Emily w takich okolicznościach, natychmiast by spanikował. Choćby któryś z jej braci, zwłaszcza Dominik, jakby dowiedział się, że zdecydowała się wziąć udział w nielegalnych pojedynkach chyba przykułby ją do krzesła i uniemożliwił pojawienie się tutaj na wszystkie sposoby. Pewnie wielu innym osobom Rowle również nie wpasowywałaby się w to środowisko. Zdawała sobie sprawę, że tu może trafić absolutnie na każdego, a zaklęcia są dużo mniej ograniczone. Uwielbiała obronę, naukę zaklęć stawiała praktycznie na pierwszym miejscu, ale dopiero kończyła szkołę i jej umiejętności pozostawiały jeszcze wiele do życzenia. Mimo wszystko zaryzykowała, wzięła ze sobą krzyż dilis i zjawiła się na miejscu. Z jednej strony żałowała, że nie widzi z kim walczy. Z drugiej, może tak było lepiej? Emily nie wyglądała na poważną przeciwniczkę (prawdę mówiąc już w masce trochę zdradzał ją wzrost i postura), zwłaszcza gdyby trafiła na kogoś, kto ją zna. Tutaj mogła liczyć, że osoba po drugiej stronie potraktuje ją trochę poważniej, niż gdyby znała jej tożsamość. Na szczęście udało jej się odeprzeć zaklęcie. Chyba dopiero w momencie, kiedy to zrobiła, dotarło do niej, że naprawdę się stresuje. Wzięła głębszych wdech i starała się zachować zdrowy rozsądek, absolutnie nie panikować. Zdawała sobie sprawę, że musi zaatakować jak najszybciej. -Incarcerous - rzuciła zaklęcie pewnie, niestety nieskutecznie. Nie wiedziała co poszło nie tak, ale natychmiast ją to zmartwiło. Miała nadzieje, że za chwilę coś się w niej odblokuje.
Pojedynek I
Zaklecie: Corrogo Obrona:2, 5, 5 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek I
Zaklecie: Incarcerous Atak:1, 1, 5 plus 1 przerzucone na 5 Koncentracja: 2 czy odnosi skutek?: NIE
*Mam krzyż, który daje mi 2 punkty
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Drobna postura stojącej przed nią osoby sugerowała mu, że ma do czynienia z kobietą... tudzież karłem, nie było to przecież niemożliwe (choć, trzeba przyznać, w zasadzie dość zabawne). Górował nad nią, gdyż był mężczyzną słusznego wzrostu i w tym przypadku wcale nie czuł by była to zaleta. Był o wiele łatwiejszym celem – dłuższym, ale i szerszym na wysokości ramion. Ze względu na większą sylwetkę jego ruchy, nawet mimo wprawy w pojedynkowaniu, były nieco wolniejsze i mniej zgrabne niż jej. A w każdym razie przypuszczał, że tak właśnie może być, pojedynek bowiem dopiero się zaczął i żadne z nich nie pokazało jeszcze na co ich stać. Był przekonany, że zaskoczył ją na tyle, że nie da rady odeprzeć jego gwałtownego ataku, zdziwił się więc, kiedy z taką łatwością się przed nim obroniła. Może jej nie docenił? Może dalej nie doceniał... Rzuciła zaklęcie, lecz nie pokusił się o tarczę, był gotów uchylić się w odpowiednim momencie; żal mu było mocy, chciał ją bowiem przeznaczyć na ofensywę.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: - Obrona:1, 1, 3 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Początek zapowiadał się dobrze. Udany atak, udana obrona - wyglądało na to, że uczestnicy wiedzieli co robią. W kontrofensywie coś poszło jednak nie tak. Co prawda liny wystrzeliły z różdżki Rowle wystrzeliły jednak z boku przeciwnika, zdecydowanie zbyt daleko, żeby go spętać. Wystarczająco jednak blisko, by koniec jednej z nich ze świstem smagnął go boleśnie w twarz. W pewnym sensie można było uznać to za trafienie zaklęciem, sekundant ogłosił więc zwycięzcą drobniejszego uczestnika, po czym dał mu znak, żeby zaczynał kolejną.
------------------------ WYNIK I TURY: Nath (19pkt) 0:1 Emily(22pkt)
Pozostałe przerzuty: Nath: 2 Emily: 1 (bo krzyż)
Dodatkowe efekty: Nath, dostałeś sznurem po twarzy, choć wydawałoby się, że udana obrona nie była konieczna. Nauczony tym błędem, podczas kolejnej obrony skupiasz się bardziej - masz +1 do kostek, ale nie możesz rzucać koncentracji.
Chociaż jej atak nie wydawał się być do końca udany, a uderzenie było raczej nieznaczące, udało jej się zdobyć punkt i to na jej korzyść obróciła się szala. Przynajmniej na razie, ale miała szczerą nadzieje, że nawet takimi drobnymi zwycięstwami uda jej się zabrnąć trochę dalej. Mierząc w niego różdżką przez pół sekundy zastanowiła się, które zaklęcie rzucić tym razem. Nie miała wprawy w brutalnych zaklęciach, nie miała też ochoty rzucać niczego, co zakazane, dlatego jej wybór zaklęć, które mogły faktycznie przeszkodzić mężczyźnie w walce, nie był ogromny. W końcu pomyślała, że coś banalnego i pozornie nieszkodliwego też może przecież być równie irytujące i uciążliwe. - Immobilus! - rzuciła i pewnie nie byłby to taki zły ruch, gdyby jej atak nie okazał się porażką. Znowu. Co się z nią dzisiaj działo? Naprawdę mogła mieć trochę więcej szczęścia, nawet jak na siebie.
Pojedynek (II)
Zaklecie: Immobilus Atak: 1, 2, 3 :) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Nie Mar 24 2019, 15:57, w całości zmieniany 1 raz
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Tego się nie spodziewał – nie przypuszczał, że smagnięcie liną po osłoniętym maską policzku może zostać uznane za udany atak. Nie kwestionował jednak decyzji sędziego, gdyż po chwili zastanowienia przyznał mu rację. Powinien był dać z siebie więcej i przestać ignorować swoją drobniutką przeciwniczkę. Przegrana runda była jawną oznaką jego słabości, a na tę nie zamierzał sobie pozwalać, skoncentrował się zatem, bacznie obserwując każdy jej ruch. — Zaatakujesz mnie w końcu? — zmieniony przez magiczną maskę głos nadal był nieco rozbawiony. Nieudane zaklęcia jego przeciwnika nie świadczyły o nim najlepiej... nie świadczyły najlepiej o nich obojgu, gdyż poprzednia runda wcale nie należała do niego. Postanowił dać jej solidną lekcję, wyprowadzić zdecydowany, brutalny atak. — Rumpo — wypowiedział, celując w lewą rękę dziewczyny (kobiety? knypka?).
Pojedynek II
Zaklecie: Rumpo Atak:4, 4, 6 Koncentracja: +1 od MG czy odnosi skutek?: TAK
Emily od razu obruszyło rozbawienie przeciwnika. Ewidentnie nie należał go najmilszych, a sprowokowanie Rowle nie należało z kolei do najtrudniejszych rzeczy na świecie. Pewne było, że zaklęcia wiążące czy spowalniające od następnego ruchu pójdą już w niepamięć i dziewczyna w końcu sięgnie po coś poważniejszego, nie bawiąc się już w takie ostrożności. Szczególnie po brutalnym zaklęciu jakim została obdarzona przez chłopaka. -Accenure Z jej obrony nic nie wyszło, starała się powstrzymać od krzyknięcia z bólu, chociaż w wypadku złamanej kości było to wyjątkowo trudne. Syknęła i skrzywiła się, ale raczej te wszystkie reakcje były dość dobrze ukryte przez maskę. Tutaj oczywiście sprawa była jasna, nie trzeba było się zbyt długo zastanawiać dla kogo był punkt, ale pomoc sekundanta była zdecydowanie potrzebna. Walka ze złamaną ręką, nawet lewą (widocznie jej przeciwnik postanowił się choć w tej kwestii nad nią zlitować) nie zapowiadała się zbyt ciekawie.
Pojedynek (II)
Zaklecie: Accenure Obrona: 2, 2, 4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Kolejne nieudane zaklęcie - wyglądało na to, że zwycięzca poprzedniej miał więcej szczęścia niż umiejętności. Chyba, że pozornie nieudane ataki były częścią strategii. Ryzykowne podejście, ale sekundanta nie obchodziło za bardzo w jaki sposób zawodnicy zamierzali urozmaicić sobie rozgrywkę, o ile nie łamali zasad. Następny atak przeprowadzony został bezbłędnie, w przeciwieństwie do obrony, o czym świadczył nieprzyjemny dźwięk pękającej kości. Sekundant unieruchomił złamaną rękę uczestniczki, nie trudząc się jednak, żeby w ogóle ją znieczulić - nie należał do najbardziej empatycznych ludzi, a poza tym wychodził z założenia, że ktoś biorący udział w nielegalnych pojedynkach pisał się na poważniejsze wypadki. Naprawiać ręki w ogóle nie zamierzał. Skoro nie była to ręka wiodąca, a on nie był uzdrowicielem, to nie było powodu, żeby tak ryzykować. Tymczasem drugi z uczestników miał własny problem, którego nikt nawet nie zauważył. Z drzewa poderwał się ptak i lecąc nad Bloodworthem, zrzucił nań bombę. Zwierzę miało widocznie lepszą celność od Rowle, bo trafił akurat w twarz i jeżeli mężczyzna do tej pory nie był wdzięczny organizatorom za maski, teraz na pewno uległo to zmianie. Ptasie odchody zaczęły jednak spływać w stronę jednej z dziur na oko. Sekundant w ogóle nie zwrócił na to uwagi i nie dając Bloodworthowi czasu na wytarcie zapaskudzonej maski, kazał przejść do ataku.
--------------------------------------------------------- WYNIKI II TURY: Nath 1:1 Emily
Przerzuty: Nath: 2 Emily: 1
Dodatkowe efekty: Emily: Twoja złamana ręka została unieruchomiona, ale nic poza tym. Ból może Cię zarówno zdekoncentrować, jak i dodać zastrzyku adrenaliny.
Nath: karna kupa za brak czytania ze zrozumieniem Dodatkowy punkt należał Ci się wyłącznie do obrony, ale i tak wiele nie zmienił. Nie mniej jednak los (tak mam teraz na imię) się na Tobie mści i odchody ptaka zaczynają ograniczać Ci widoczność na jednym oku, co może źle wpłynąć na Twoją celność. W ataku masz -1.
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był naprawdę ciekaw w jaki sposób zareaguje na efekt jego zaklęcia. Niewybaczalnym eufemizmem byłoby przecież powiedzieć, że łamanie kości nie należało do przyjemności. To co zobaczył było właściwie zadowalające – nie zwinęła się z bólu, jak mógłby przypuszczać, właściwie widać było, że stara się nie dać po sobie poznać, że coś ją zabolało. Mógł jedynie zgadywać, że pod nieruchomą maską kryje się zbolała mina... no, chyba że dziewczyna nie odczuwała wcale bólu. Nieudana obrona jego przeciwnika zdecydowanie go rozgrzała, wyprostował się, zadowolony ze swojego posunięcia, a pod maską krył się delikatny uśmieszek. Nieco zdziwił go fakt, że sekundant nie uleczył złamanej kończyny, a jedynie zadbał o jej usztywnienie, lecz daleki był od wyrażania jakiegokolwiek sprzeciwu – jej dyskomfort był mu przecież na (hehe) rękę. I kiedy tak stał i patrzył jak zajmują się jej ręką, coś nagle plasnęło w jego maskę. Podniósł głowę i zobaczył odlatującego radośnie ptaka. Zaklął pod nosem, mieszając francuszczyznę z angielszczyzną. Chciał pozbyć się ptasich odchodów nim znów przystąpią do walki, lecz nie dostał takiej szansy. Zupełnie rozproszony, rzucił niewerbalną drętwotę, która zupełnie nie zadziałała tak jak by sobie tego życzył. Nic dziwnego, skoro ptasia kupa właśnie próbowała wlecieć mu do oka. Krzywiąc się, przetarł maskę rękawem, nie miał bowiem czasu na to żeby zdjąć ją i porządnie wyczyścić.
Pojedynek III
Zaklecie: drętwota Atak:2, 5, 1 Koncentracja: -1 czy odnosi skutek?: NIE
Była pewna, że jej ręka zostanie naprawiona i będzie mogła w pełni skoncentrować się na walce już od następnego ruchu. Jak się okazało, delikatnie mówiąc - przeliczyła się, a okropny ból miał towarzyszyć jej do końca. Trzeba było jednak przyznać, że po usztywnieniu kończyny było znacznie lepiej i mogła odzyskać trochę uwagi. Nie zamierzała okazywać słabości i postanowiła udawać, że nic się nie stało, a z jedną ręką jest równie sprawna, co z dwoma (czyli nie bardzo). Zdecydowanie pewniej poczuła się, kiedy atak przeciwnika okazał się być kompletnie nieudany. Parsknęła cicho na widok czynnika, który go poniekąd rozproszył. Cóż, widoczność zaburzona przez latające odchody mogła być poważną przeszkodą, nie to co niewyleczone złamanie. Zamierzała wykorzystać chwilę słabości i rzuciła szybkim - Relashio - wciąż prostym zaklęciem, które jednak mogło przynieść naprawdę dotkliwy efekt. Mogłoby, gdyby jej atak nie wypadł niemal równie kiepsko, co zagranie przeciwnika.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Relashio Atak: 1, 3, 4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?:NIE
Jak na kogoś na tyle zuchwałego, by kpić z przeciwnika Bloodworth sam nie był najlepszy w ataku. Niektórzy mugole nazywali to chyba karmą. Sekundant skrzyżował ramiona na piersi i w tej lekceważącej postawie obserwował dalsze wypadki. Okrzyk współzawodnika, chyba niespecjalnie zmotywował Rowle, której strumień ognia wypuszczony z różdżki, rozminął się z przeciwnikiem o dobrą stopę. A może była to kwestia złamanej ręki... tak czy owak miał to w nosie. Mimo porażki jaką była ta tura, sekundantowi zależało na wyłonieniu zwycięzcy. Nadal z założonymi rękami spoglądał to na Emily, to na Nathaniela, obracając w ich stronę zamaskowaną twarz. - Masz przypaloną szatę - stwierdził w końcu wskazując na sobie miejsce, w którym mężczyzna miał wypaloną dziurę w ramieniu. - Dwa do jednego dla Złamanej Ręki i zaczyna.
-------------------------------------------- WYNIKI III TURY: Nath (7pkt) 1:2 Emily (8pkt)
Pozostałe przerzuty: Nath: 2 Emily: 1
Dodatkowe efekty: Nath: lekkie oparzenie na lewym ramieniu. Emily: nadal złamana lewa ręka.
WAŻNE! Zmieniamy trochę zasady czasu odpisu - mamy nadzieję, że tak będzie Wam wygodniej. Każdy ma 24h od pojawienia się poprzedniego posta (niezależnie czy mg, czy przeciwnika) na umieszczenie swojego. Jeśli się nie wyrobicie - walcie na priv.
Skrzywiła się, kiedy kolejne jej zaklęcie okazało się być porażką. Tak naprawdę nie wyszedł jej jeszcze żaden atak, a oba punkty zawdzięczała tylko temu, że mężczyzna radził sobie jeszcze gorzej od niej. Nawet gdyby miała wygrać w taki sposób, to nie było to zbyt satysfakcjonujące. Chyba oboje musieli się wziąć w garść, bo sekundant obok nich niedługo całkiem się zanudzi i jeszcze zdyskwalifikuje ich za bycie kompletnymi ofiarami losu. Miała coraz mniejszą nadzieje, na to, że kolejny atak jej się uda. Nawet nie skupiła się specjalnie wybierając zaklęcie, bo nie spodziewała się po prostu zbyt spektakularnych skutków. - Ceruisam - powiedziała po chwili, celując w niego różdżką i jednocześnie mając chociaż trochę nadziei, że tym razem się nie pogrąży. Niestety nadzieja matką głupich. Spotkała ją kolejna porażka i mogła tylko liczyć na to, że jej przeciwnik nie podniesie poziomu.
Pojedynek (wpisz turę pojedynku)
Zaklecie: Ceruisam Atak: 3, 3, 2 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Rzeczywiście Nathaniel podszedł do pojedynku nieco zbyt zuchwale, ale ani myślał żałować swoich słów – nawet w chwili kiedy wygraną kolejnej tury przyznano jego przeciwnikowi, który najwyraźniej o rzucaniu zaklęć nie miał najbledszego pojęcia. Nie wierzył w karmę, co najwyżej pecha... i może właśnie tu był pies pogrzebany, gdyż ten prześladował go odkąd wrócił do Anglii, skutecznie uprzykrzając mu życie na każdym podjętym przez niego kroku. Z niedowierzaniem popatrzył na swoje ramię – w skupieniu nie zauważył nawet, że zaklęcie dziewczyny otarło się o niego, powodując ubytki w ubraniu i owłosieniu. Niech ją avada trafi, doprawdy. Kiedy zaatakowała po raz kolejny, był bliski wybuchnięcia śmiechem – panicznym, nie w celu naśmiewania się z nieudanego zaklęcia. Czyżby i to zaklęcie miało być przyznane na jej konto? Czuł wzbierającą w nim złość. — Incarcerous — rzucił zaklęcie, aż nadto świadom, że jeśli coś pójdzie nie tak, najpewniej przegra cały pojedynek.
Pojedynek IV
Zaklecie: Incarcerous Atak:6, 1, 3; przerzut 1 → 3 Koncentracja:6 (-1pkt) czy odnosi skutek?: NIE
Dłoń sekundanta z plaskiem wylądowała na jego masce, kiedy promień z różdżki Złamanej Ręki minął Przypalone Ramię. Spomiędzy palców obserwowała jak liny wyczarowane przez tego drugiego zaplątują się wkoło kostek przeciwnika zamiast na szyi. - Na litość Merlina! - nie wytrzymał. - Zacznijcie w końcu rzucać na siebie zaklęcia, albo ja to zrobię! W tym czasie nadal spętana w kostkach uczestniczka straciła równowagę i upadła na twarz oraz... złamaną rękę. Ups! Jego niedopatrzenie. Tym razem łaskawie rzucił na dziewczynę znieczulające zaklęcie, po czym zdjął z niej Incarcerous. Przez maskę nie widział, czy pokiereszowało jej twarz, ale też nie specjalnie się tym przejmował. Nie przeciągając wskazał Booldwortha jako zwycięzcę tej tury i kazał im kończyć ten cyrk.
----------------------------------------------- WYNIKI IV TURY: Nath (11pkt) 2:2 Emily (8pkt)
Pozostałe przerzuty: Nath: 1 Emily: 1
Dodatkowe efekty: Oboje poczuliście się zmotywowani groźbą sekundanta. Może faktycznie się zlękliście, a może bardzo chcecie pokazać dupkowi, że źle Was ocenił. W każdym razie oboje macie +2 do ataku. Emily, upadłaś na twarz i trochę ją poobijałaś. Jesteś na pewno obolała, ale tym bardziej skupiasz się na obronie. Dlatego w tej turze, jeżeli zdecydujesz się rzucić koncentracje, a wypadnie Ci 2 lub 4 - nie będzie się liczyła.
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Cały ten pojedynek był jedną wielką porażką – nie tylko jego, a ich obojga. Magia jakby wcale ich nie słuchała, nie chciała się do nich dostosować, zostać w jakikolwiek sposób ukierunkowana. Zaklęcia śmigały w powietrzu, wyczyniając co im się żywnie podoba, zupełnie w nosie mając życzenia czarodziejów, którzy je rzucali. Większość tur rozstrzygał czysty przypadek i pod tym akurat względem los stał po stronie jego przeciwnika. Kiedy zobaczył jak jego żałosne liny mijają zamierzony cel, oplatając jedynie kostki i wywracając dziewczynę, zaklął pod nosem. Czy to możliwe, aby przez ostatni rok tak bardzo wyszedł z formy? Rzeczywiście od ukończenia szkoły nie miał okazji uczestniczyć w pojedynku z prawdziwego zdarzenia, lecz zawsze sądził, że to tak jak z lotem na miotle – raz opanowany, pozostaje w pamięci na całe życie. Popatrzył na sekundanta, zwracając ku niemu przesłoniętą maską twarz. Przymrużył powieki i zmarszczył brwi, lecz zacisnął zęby i nie odezwał się ani słowem; nawet on wiedział, że wchodzenie z nim w dyskusję nie byłoby rozsądną decyzją. Kiedy dziewczyna stanęła na nogi, przygotował się do ataku. — Convulsio — i choć bardzo zależało mu, by zaklęcie wyszło, chyba coś poszło nie po jego myśli... Rest In Pieces, Bloodworth.
Pojedynek V
Zaklecie: Convulsio Atak:6, 1, 1; przerzut 1 → 2 (+2 pkt od MG) Koncentracja: 2 (-3 pkt) czy odnosi skutek?: NIE