To właśnie tutaj przeklęty strumień znany z rezerwatu rozlewa się w małe, płytkie jezioro. Okolica ta jest często zamglona, gdyż wody strumienia w chłodniejsze dni nierzadko osiągają temperaturę wystarczającą do parowania rzeczonej cieczy, jednocześnie zamieniając się w mgłę. O dziwo, strumień, który zaczyna tworzyć już jezioro zupełnie traci swoje magiczne właściwości, stając się po prostu zwykłym ciekiem.
Enigmatyczne rejony, które sprawiły, że babcia Holmes niegdyś postanowiła zamieszkać w Dolinie Godryka, skrywały niejedną tajemnicę. Oczywiście, jak to młodzież - Marceline była ciekawa tutejszej głuszy, która panowała niemal wszędzie, gdzie tylko przyszło jej się ruszyć, a tym samym, cóż mogło być piękniejsze od samotnego spaceru wzdłuż brzegu strumienia? Chciała zebrać myśli, pozbierać wszelkie rozsypane puzzle układanki, które wprawiały jej serce w szybsze bicie, a oddech spłycały przy każdej możliwej okazji, gdy ta nie wiedziała - co należy powiedzieć. Szukała sposobności do ucieczki, ale gdy tylko przypominała sobie spotkanie z Shercliffem, który ostrzegał ją przed ewentualną porażką, od razu odpuszczała wszelkie pomysły związane z rejonami, gdzie tak łatwo było utracić życie. Nie spieszyła się do ofiarowania egzystencji w ramiona tych, którzy opuścili ten świat, głównie dlatego, że była zbyt młoda i tak wiele pragnęła jeszcze zobaczyć! Nie zniechęcał ją dłuższy spacer, podobnie jak przyjemne słońce, które muskało wrażliwą skórę, dlatego przedzierała się wzdłuż leśnych ścieżek prowadzących do niezwykle odludnego miejsca. Pewność względem wody płynącej w tych pomniejszych jeziorach była znikoma, ale Holmes nie zawsze potrafiła zachować rozwagę i dlatego od razu smagnęła taflę opuszkami, by poznać prawdę o ewentualnych skutkach hermetycznego terenu, gdzie to mgła unosiła się tuż nad powierzchnią. Bystre, błękitne tęczówki rudowłosej otaksowały całą okolicę, a gdy zrozumiała, że z pewnością jest sama, schyliła się ponownie ku wodzie, by raz jeszcze sprawdzić temperaturę, która musiała być odpowiednia. Chłód jednak otulił membranę jej skóry, dlatego niewiele myśląc, wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w taflę jeziora. Dwukrotnie wyszeptała zaklęcie favore, ale było bezskuteczne. - Przeklęte zakłócenia... - burknęła do siebie i już chciała zrezygnować, gdy skuszona ostatnią próbą, odniosła sukces. Woda przyjemnie stała się cieplejsza, a tym samym - kąpiel nie groziła jakimkolwiek przeziębieniem. Samotność była dla niej niezwykle ważna, podobnie jak intymność, by tylko czasem nikt nie ujrzał jej niemal zupełnie nagiej. Sukienka w odcieniu bężu wylądowała na trawie, obok zaś podniszczone już trampki, natomiast ona sama weszła do wody, niezwykle wolno, kontrolując każdy swój krok. Przypominała zapewne w tej scenerii wodną rusałkę, ale była tylko krukonką, która zechciała spędzić kilka chwil z dala od wszystkich i wszystkiego. Zanurzyła się aż po obojczyki i przymknęła powieki, rozkoszując się ciszą, która iluzorycznie pieściła jej ciało.
Czary-mary: 6, 1, 4
Ostatnio zmieniony przez Marceline Holmes dnia Pią Wrz 14 2018, 15:38, w całości zmieniany 1 raz
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie jestem znowu aż tak często w domu, a moja matka zamiast cieszyć się moim towarzystwem, sprawdza moją znajomość zielarstwa. A przynajmniej mam takie wrażenie, bo okazało się, że jeden z trytonów w naszym jeziorze zachorował na coś poważnie i konieczna była nasza pomoc. Co prawda ja twierdziłam, że wystarczy iść po zioło lecznicze do sklepu, ale moja bogata matka mówiła, że to strata pieniędzy. Marudzę na jej marudzenie, ale tak naprawdę wiatr jest przyjemnie ciepły po tych miesiącach mroźnej, paskudnej pogody. W końcu mogłam rzucić w kąt mój płaszcz, a razem z nim moje słodkie wspomnienia o byłym chłopcu, z którym bawiłam się na łyżwach. Zakładam wygodne, luźne alladynki i zwiewną, wygodną bluzkę. Ponieważ wychodzę sama i nie spodziewam się nikogo spotkać nie zakładam turbanu i nic nie robię z włosami. Zazwyczaj używam na nie mnóstwo magicznych specyfików, by układały się w piękne loki. Ludzie dzięki temu czasem zapominają, że moje włosy to jedna, wielka szopa. Teraz jest to wysoko upięta szopa z lokami, chociaż nawet to jakimś cudem nie powstrzymuje moich niesfornych włosów, od wpadania mi na oczy, albo zawijania się wokół gałęzi. Mogłam założyć turban. Jak wiadomo znam niemalże każdy zbiornik wodny w Dolinie Godryka. Więc kiedy tylko mój słuch wyczulony na szmer wody słyszy lekki plusk, już idę w stronę strumienia. Idę cicho wzdłuż niego, by nie przestraszyć ewentualnie zwierzęcia, które mogłabym spotkać. Mam w głowie raczej uroczą sarenkę, albo jakieś ciekawe morskie stworzenie. Ostatnio udało nam się tu z kuzynką spotkać trytona. Z nimi również bym z przyjemnością porozmawiała! Jednak nie jest to żaden potwór, stwór, czy nawet zwierzę. W wodzie siedzi dziewczyna. Na początku planuję dyskretnie odejść i zostawić nieznajomą w spokoju. Szczególnie, że pod nogami widzę czyjąś sukienkę, więc ktoś musi kąpać się w strumieniu półnagi! Ale kiedy próbuję się wymknąć wpadam na jakieś krzaki, klnę, niemalże upadam i łapię się drzewa. Na dodatek niechcący wtrącam jeden z obdartych trampków do wody, więc bardziej nie dało się zaznaczyć mojej obecności. Wtedy tajemnicza istota zauważa mnie. Wcześniej widziałam tylko tył głowy, rude włosy, bo głupio mi było się przyglądać. Dopiero teraz orientuję się, że w wodzie pływa moja dobra znajoma z zajęć, już niemalże wszystkich. - Marcelinka! - Cieszę się nieszczególnie skrępowana faktem, że jesteś półnaga. Co innego, gdyby to była nieznajoma. A my przecież się już coraz lepiej znamy. Rzucam na ziemię torebkę, do której miałam zbierać zioła i próbuję przedostać się bliżej Ciebie. Bo to nie może być przypadek, że tyle na siebie wpadamy. To już jest przeznaczenie. - Woda nie jest za zimna? - pytam i zanurzam dłoń, przez chwilę jestem zaskoczona, że jest tak ciepła, ale szybko dodaję dwa do dwóch. - Sprytnie! - Chwalę Cię z uśmiechem i odgarniam moje kudły z twarzy. - Często tu przebywasz? Nigdy Cię tu nie widziałam! Ja mieszkam nie tak daleko... - mówię i zsuwam z siebie moje kolorowe tenisówki, by usiąść na chwilę na brzegu, zanurzyć na chwilę stopy. Bo chyba nie masz nic przeciwko? Szczególnie, że tak ładnie wyglądasz, brodząc w tej wodzie, półnaga. - Lubisz pływać? Nic nie mówiłaś! - A miałaś przecież liczne okazje. Co raz widzimy się na jakichś lekcjach, gdzie plotkujemy wesoło. Bawię się wodą, podziwiając Cię w niej z niewinnym uśmiechem. Trochę czuję się jak podejrzany podglądacz, ale przecież zaraz sobie pójdę. Po prostu nie mogłam się powstrzymać od zagadania, jak to ja.
M a t k a takiej instytucji akurat Marceline nie znała, wszak jej rodzicielka nie zamierzała nigdy wychowywać córki, traktując ją od samego początku jak niewybaczalny błąd. Może w tym momencie był to smak wolności, gdyż nie musiała się nikomu tłumaczyć, a jedyną osobą, której zwierzała się ze swoich trosk była... Cóż, jej babcia. Starsza, poczciwa czarownica, która żyła na obrzeżach Doliny Godryka i przygarnęła wnuczkę, gdy ta postanowiła podjąć naukę w Hogwarcie. Problemy nagle zniknęły, tak jak pamięć o Trausnitz, która dawała o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Pogoda sprzyjała spacerom, podobnie jak podziwianiu okolicznej flory, wszak fauna magiczna pozostawała dla niej istną niewiadomą, choć na tyle intrygującą, że była gotowa poświęcić dla poznania jej naprawdę wiele. Pewnie z tego powodu pobiegła ostatnim razem na zajęcia do Swanna, zaś teraz błądziła po terenach, które poznawała krok po kroku, by pewnego dnia bez trudu odnaleźć się w każdym zakamarku i umieć narysować mapę Doliny z pamięci. Wyzwanie? Och, nie! Ciekawość, której Holmes nie potrafiła w żaden sposób zaspokoić. Lawirowała na pograniczu pięknych scenerii i utkanych w swych wizjach kolejnych perspektyw, by wreszcie odnaleźć upragniony spokój. Ten - na szczęście - nadszedł nagle, gdy membranę skóry otuliła ciepła woda, którą podgrzała tą jakże znaną (im - czarodziejom) metodą. Nagły huk zmusił jednak rudowłosą do odwrócenia się za siebie, a gdy tylko wzrokiem starała się dopatrzeć intruza, dziewczęce dłonie powędrowały od razu do piersi, by je zakryć, wszak - co jeśli to podglądacz? Zanurzyła się bardziej i teraz ponad taflę wystawała tylko głowa krukonki, zaś bystre spojrzenie utknęło na zaroślach, gdzie dostrzegła jakiś ruch. - Kto tam jest? - zapytała, choć w głosie Marce dało się usłyszeć nutę niepewności, bo gdyby tak się głebiej nad tym zastanowić - nie spodziewała się Melusine w tak oddalonych częściach Doliny. Kiedy jednak już wiadomo było, co za istota narobiła takiego rabanu, Holmes jedynie parsknęła śmiechem, choć nie podniosła się i nie ukazała w całej okazałości, wstydząc się i czując jak nieśmiałość zaczyna paraliżować jej wątłą sylwetkę. - Mieszkasz tu? Nie miałam pojęcia... - przyznała od razu, tym samym odnajdując odpowiedzi na wiele pytań, których nie zdążyła jeszcze zadać. Na całe szczęście - Pennifold była gadułą, dzięki czemu rozmówca nie musiał się nawet wysilać, by zrozumieć całą istotę jak bardzo była urocza. Uniosła nawet wymownie brwi, gdy ta ją pochwaliła, a zaraz potem parsknęła cichym śmiechem. - Właściwie... - szepnęła cicho i zrobiła krok w tył, mając wrażenie, że wzrok MO jest zbyt przeszywający, dokładnie taki sam jak... - Ja nie umiem pływać - nie kłamała. Zawitała tutaj z czystej ciekawości, a pokusa była nad wyraz wielka, że zdecydowała się na wejście do wody. Po upływie kilku chwil uniosła tęczówki i skrzyżowała z ciemnowłosą spojrzenie, badając teren, szukając odpowiedzi na kolejne pytania, które zaczynały kłębić się w jej głowie, dając sobie nieme prawo do analizy osoby Melusine. - Dziwne, że nigdy nie spotkałyśmy się w tych rejonach, prawda? - zagaiła ponownie i obdarzyła krukonkę uśmiechem, niezwykle delikatnym i ze znaczną dozą zakłopotania.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Och, mi zaś matka znana była aż za dobrze. Bez niej byłabym kompletnie inną osobą. Oczywiście każdy może tak powiedzieć, ale mnie ona, nasza historia, ukształtowały moje podejście od stóp do głów. Gdyby nie ona nie byłabym córką Meluzyny, a drżę na myśl o tym, że mogłabym nie być jej potomkinią. Zdradzę Ci, że mój bogin nawiązuje do tej przerażającej teorii. W każdym razie teraz piękna pogoda sprawiła, że wyszłyśmy z naszych nor i spotkałyśmy się w tym dziwnym na pogadanki towarzyskie miejscu. Osobiście często chodzę po lasach Doliny Godryka, jak na nastolatkę. Oczywiście większość z tych wypadów było na nielegalnie pity alkohol z ziomkami dolinowymi, ale też czasem wyruszam w poszukiwaniu roślin dla matki, czy innych dziwnych zadań. - Mieszkam, nie dosłownie tu, ale mieszkam - mówię z uśmiechem i mrugam do Ciebie, machając jeszcze wtedy rączką w ciepłej wodzie. Przypominam sobie o tym, że tego Twojego trampka wrzuciłam do wody, kiedy widzę go przez taflę jeziorka na dnie, gdzie już zdążył opaść. Mówię ojej i frasuję się odrobinę moim gapiostwem. Wtedy wspominasz, że nie umiesz pływać, na co znowu zapominam o Twoim trampku i uśmiecham się szczerze rozbawiona. - Nauczę cię! - mówię bardzo entuzjastycznie i nawet jeśli zdążysz zaprzeczyć, zareagować, odmówić mojej propozycji, ja już z łatwością ściągam alladynki i zwiewną bluzkę. Co prawda w przeciwieństwie do Ciebie mam stanik, więc nie wstydzę się ani trochę. Szczególnie, że jestem chudziutka i ładniutka w swojej własnej opinii. Mam o sobie bardzo duże mniemanie, chociaż raczej nie okazuję tego aż tak. Zanurzam się od razu zgrabnie i pod wodą otwieram oczy, wyjmuję Twojego buta z mułu i podpływam do Ciebie wciąż nurkując. Wynurzam się dokładnie naprzeciwko z szerokim uśmiechem, podnoszę do góry rękę, w której mam buta. - Sorki - mówię na temat tego, że go w ogóle wrzuciłam i rzucam z impetem na brzeg. - Och, to raczej mało prawdopodobne wpaść na siebie w takim dużym lesie, co? Nawet jeśli obie blisko mieszkamy? Musiałybyśmy się też zgrać przecież czasowo... Nie jestem pewna. Zazwyczaj nikogo nie spotykam kiedy tutaj łażę... Chyba że zwierzaki. Pokaż mi jak pływasz! - szybko i zaangażowaniem odpowiadam na Twoje pytanie, po czym macham jak głupia rękami, żebyś pokazała mi jak potrafisz poruszać się w moim żywiole. Przecieram mokrymi dłońmi, równie mokre oczy i odgarniam z twarzy moje wilgotne loki. Przynajmniej nie wyglądam już jak szop.
Może kiedyś Melusine postanowi opowiedzieć częściowo chociaż swoją historię Marceline(?), która przecież niejednokrotnie pokazywała, że słuchanie koleżanki z roku sprawia jej niebywałą przyjemność. Delikatny, wręcz subtelny głosik Pennifold przyprawiał rudowłosą o szczery, szeroki uśmiech, zaś te wszystkie przypowiastki wpasowywały się w klimat francuskiej duszy drzemiącej w krukonce. Sama zapewne nie wydusiłay z siebie zbyt wielu fraz, które zahaczałyby o jej prywatność, której w dużej mierze się wstydziła, ale była przecież dobrym słuchaczem, więc - dlaczego nie? Nic nie stało bowem na przeszkodzie, by się poznać, a skoro i tak miały okazję spotkać się w tak specyficznym miejscu, to widocznie los zamierzał krzyżować ich drogi nad wyraz często. Nie tylko na lekcjach. - Ja od września mieszkam u babci, ale dopiero teraz postanowiłam zapoznać się trochę bardziej z okolicą - wyjaśniła od razu, coby czasem nie zostawiać tego na inną okazję. Holmes w końcu raczej stroniła od samotnych spacerów, ale faktycznie, pogoda napawała wręcz chęcią do zanurzenia się w leśnych terenach i ujściu strumienia, który tym razem był nad wyraz ciepły, za sprawą magii, wiadomo. Ekspresja i entuzjazm Melusine zaskoczył całkowicie rudzielca, który ciągle tkwił w wodzie i to po same obojczyki, byleby nie wynurzyć się za bardzo i nie ukazać w pełnej krasie. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła, gdy padła propozycja nauki pływania, bo dla Marceline było to jak wydanie na nią wyroku. Nie umiała skoordynować nóg z rękami na odwrót, a im dłużej trwało rozważanie, czy doprawdy warto, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że nie jest to najlepszy pomysł, choć nie chciała mówić tego na głos. Obserwowała poczynania Pennifold, która tak szybko pozbawiła się ubrań i mimowolnie odwróciła wzrok w drugą stronę, gdy ta została jedynie w bieliźnie. Irracjonalne, w końcu Francuzka była niemal naga, a tym samym odczuwała lekki dyskomfort, choć nie dawała po sobie poznać nagłego spięcia mięśni, który mógłby zniszczyć tę swobodę, która tak szybciutko wstąpiła pomiędzy nie. - Nic się nie stało - odpowiedziała, gdy jej oczom ukazał się trampek i uśmiechnęła się szczerze, bo przecież to jedynie but, do którego nie była aż tak przywiązana. Perspektywa okazania swych umiejętności była już dużo bardziej problematyczna, bo przecież Marce nigdy nie próbowała pływać, a przynajmniej nie przypominało to ów czynności, stąd kolejna prośba (bo tak brzmiała), klasyfikowała się jako niewykonalna. - Niestety, nawet nie wiem jak mam ci to pokazać - szepnęła sfrustrowana brakiem pływających zdolności i jedynie cofnęła się o krok, gdy Melu znajdowała się już dostatecznie blisko. Mimowolnie przygryzła też dolną wargę, aż wreszcie postanowiła na moment (nawet dłuższy) zmienić temat. - Wiele zwierząt można tutaj spotkać? Wiesz, słyszałam, że w Hogwarcie można się zaopiekować jakimś stworzeniem, ale nie jestem pewna czy to prawda - tak, chciała poznać odpowiedź na ów pytanie, dlatego wyczekująco patrzyła w piękne oczy koleżanki. Żywiła szczerą nadzieję, że odpuszczą sobie pomysły z jakąkolwiek nauką, choć przecież MO czuła się tutaj wspaniale i woda była jej drugim żywiołem; dlaczego więc nie zaufać dziewczynie, która z pewnością nie dopuściłaby do sytuacji, w której Holmes zatonie, prawda? Pozostawała jednak zdystansowana, jakby szukając sposobności do wyjaśnienia swych obaw, tak niezrozumiałych, może nietypowych, ale czy pozostało jej coś innego jak ulęgnięcie ów propozycji? - Od czego powinnyśmy zacząć? Ja tak naprawdę nie mam o tym zielonego pojęcia...
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Uwielbiam mówić, więc na pewno będziesz miała dość mojego gadania, jeśli tylko poznasz mnie bardziej. Co prawda jestem skora do opowiadania historii, legend, sławnych Meluzyn, ale kiedy przychodzi do koncepcji mężczyzn, ich miejscu w naszym życiu, nieczęsto ostatnio poruszam ten temat. Musiało minąć trochę czasu, zanim zauważyłam jak dziwnie ludzie zachowują się kiedy o tym mówię i niekomfortowo rozglądają się dookoła, zdziwieni moimi słowami. Dlatego, jakkolwiek nie jestem dumna z naszego feministycznego podejścia, nie zawsze się nim chwalę. - Twoja babcia tu mieszka? Jak się nazywa? Och, to faktycznie od niedawna tu mieszkasz! Ja już znam na pamięć to... wszystko - mówię i macham rękami na ten las, mając też na myśli okolice. Pytam też z ciekawością wścibskiej sąsiadki, osoby, która szczyci się, że zna wszystkich w swoim małym miasteczku i jestem ciekawa kim jest Twoja babcia, przekonana, że ją kojarzy, jeśli mieszka tu od dawna. Nie widzę Twojej przerażonej miny, bo właśnie rzucam swoje ubrania na ziemię, a potem zajmuję się szukaniem tego nieszczęsnego buta. Dlatego wyraz przerażenia na Twojej spokojnej buzi ominął mnie pod taflą ciepłej wody. Śmieję się szczerze, kiedy twierdzisz, że nic nie umiesz wykonać. Nie rozumiem jak tak duża dziewczyna mogła się wychować bez choćby odrobiny nauki tej ważnej umiejętności. Wydajesz się być zła na siebie, że nic mi nie potrafisz pokazać, a ja kompletnie się tym nie przejmuję. Uciekasz odrobinę ode mnie, a ja zastanawiam się czy nie czujesz się głupio bez niczego na górne partie ciała. Zerkam na Twoje ubrania, ale nawet nie widzę w nich stanika, więc nic Ci nie radzę nie chcąc Cię peszyć jeszcze bardziej. Odwracam się z powrotem słysząc Twoje pytanie. - Nie tak wiele jak w rezerwacie, ale owszem. Ostatnio w jakimś stawie, niewiele większym niż ten, spotkałyśmy z kuzynką trytona - mówię robiąc wielkie oczy, rozglądając się na prawo i lewo, jakbym wierzyła, że pojawi się zaraz przed nami. Chcę Cię tylko nastraszyć, chociaż gdybyśmy takiego spotkały, przynajmniej mogłabym ci zaimponować moją niesamowitą wiedzą o podwodnych stworzeniach i znajomością nietypowych języków. - W sensie, co? Możesz mieć kota, żabę, coś tam, o to chodzi? - pytam bo nie jestem pewna o czym mówimy i już przemieszczam się obok ciebie, skupiona na zadaniu, by być w wygodniejszej pozycji. - Patrz. Pokazuję ruchy rękami, nogami, tłumaczę zawiłości pływania, pokazuję dokładnie w jaki sposób kończyny muszą rozpraszać taflę wody, gadam o balansie ciała, łapaniu oddechu, czy nawet zatkanych uszach. Mówię, żebyś powtórzyła ruch rąk, a potem trzymam Twoje dłonie i każę Ci powtórzyć ruch nóg. Kiedy kończę swój wykład jestem z powrotem po Twojej lewej stronie. - Będę Cię trzymała w talii, więc nie pójdziesz pod wodę, nawet jakbyś bardzo chciała - ostrzegam i kładę dłonie tam gdzie zapowiedziałam w pewny sposób, byś czuła się bezpiecznie.
Marceline od zawsze wolała słuchać, jakby to sprawiało jej niebywałą przyjemność. Czy doprawdy mogłaby mieć dość rozkosznego głosu Melusine? Zapewne nie, choć przy sporawym bólu głowy - wszystko było w stanie zmienić postać i z zachwytu nad jej osobą, popadłaby w chęć uduszenia krukonki gołymi rękami. Oczywiścia, była to dość absurdalna wizja w swej prostocie, wszak rudowłosa nie potrafiłaby skrzywdzić nawet muchy, a co za tym idzie - opowieści Pennifold nie były aż tak okrutną perspektywą dla jej skromnej istoty. (Nawet bóle nie towarzyszyły jej zbyt często, przez co spotkania okraszone licznymi sentencjami jawiły się jako istotne.) - Tak, od dawien dawna... Arabella Holmes, jej domek znajduje się na końcu ulicy mieszkalnej; taki opleciony roślinnością, milionem krzewów i kwiatów - starała się opisać to miejsce jak najprościej, wszak wielu znajomych, którzy odwiedzali ją u babci, stwierdzali iż chatka przypomina tę na kurzej nóżce z mugolskich opowieści. Na samo wspomnienie takich porównań uśmiechnęła się pod nosem, gdyż to Holden był początkowym adwersarzem tegoż określenia. Kąciki warg uniosły się jeszcze bardziej ku górze, kiedy to Melu postanowiła dołączyć do Francuzki, przez co ta zrobiła krok w tył, jak gdyby chcąc odsunąć się dostatecznie, by obie znajdowały się na odpowiedniej wysokości. Marce unikała takich sytuacji, gdzie to pozostawała niemal naga, ale w towarzystwie ciemnowłosej koleżanki czuła się nad wyraz nieskrępowanie, jednak początkowo wolała zachować ten iluzoryczny, wykreowany przez nią samą dystans. - Och, słyszałam, że trytony i syreny zamieszkują Dolinę Godryka, ale nigdy żadnego nie spotkałam, a szkoda - nachyliła się trochę konspiracyjnie, po czym szepnęła ledwie słyszalnie: - mógłby mnie taki porwać i już nigdy nie puszczać - parsknęła z rozbawienia, bo wizja ta była conajmniej irracjonalna, ale czy to istotne? To tylko szczenięca fantazja, o których już zdążyła zasłyszeć w damskiej toalecie w Hogwarcie, jak to dziewczęta przekrzykiwały się jedna przed drugą, że w jednym oczek wodnych została porwana przez przedstawiciela wspomnianego wyżej gatunku i odbyła z nim stosunek. Jak to możliwe? Owszem, Marceline nie była aż tak odważna, by sprawdzać czy takowe akweny wodne znajdują się na zamieszkałych przez nią terenach, toteż szybko zignorowała opcję takich wojaży po Dolinie i odnajdywania enigmatycznego kochanka. - Nie, w Beauxbatons i Trausnitz można było opiekować się stworzeniem, o ile nauczyciel zlecił taką konieczność; zastanawiałam się czy tutaj też jest to możliwe? - sprostowała, a potem było już za późno, by analizować jakiekolwiek pytania, bo Melusine przeszła do lekcji, która stanowiła dla rudzielca istny koszmar. Pływanie graniczyło z cudem, stąd skupiła się w pełni na udzielanych informacjach przez dziewczynę, a gdy padło magiczne hasło - złapię cię w talii - oczy Holmes otworzyły się aż za bardzo, nie kryjąc nawet przez ułamek sekundy zaskoczenia. Z trudem podniosła się lekko, mimowolnie dłońmi zasłaniając piersi, bo mimo wszystko w początkowej fazie popołudnia zakładała, iż będzie całkowicie sama, toteż nagły wstyd stąpił na nią gwałtownie. Dopiero subtelny dotyk pozwolił na rozluźnienie spiętych mięśni i od razu (a raczej po dłuższym upływie czasu) spróbowała zastosować się do wcześniejszych wskazówek. Ułożyła się na wodzie, machając niezdarnie nogami i nie będąc w stanie skoordynować tego ruchu z rękami, które były bardziej pod wodą, aniżeli na jej powierzchni. Powróciła pospiesznie do stania, by odgarnąć krople z oszronionego piegami lica i wbiła błękitne tęczówki w twarz Pennifold. - To trudne, jak ja mam nad tym zapanować? Da się to w ogóle zrównoważyć, żeby ręce i nogi działały wspólnie? - była perfekcjonistką, a więc taka potyczka, pomimo że jej nie zraziła, zmusiła ją do jeszcze intensywniejszej pracy. - Spróbujmy jeszcze raz - dodała, a następnie ułożyła się na tafli wody i z dużo większym wyczuciem powtórzyła całą procedurę i tym razem wyszło jej lepiej, choć nie tak dobrze jak krukonce.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
No dobrze, więc póki co nie masz nic przeciwko mojemu głosikowi, zobaczymy co będzie za jakiś czas. Jednak myślę, że skoro tak musiałybyśmy spędzić razem o wiele, wiele więcej czasu, więcej nawet niż całe wakacje, czy wspólne nocowanie w dormitorium. Myślę, że ty masz zbyt dużo cierpliwości, a ja posiadam mimo wszystko (czasem) wyczucie, kiedy zaczynam opowiadać i widzę, że nudzę swoją publikę. - Wiem gdzie to - mówię rozpromieniona, głosem odkrywcy, podnosząc do góry rękę, jakbym zgłaszała się do odpowiedzi na pytanie, na które w końcu wiem co powiedzieć. Zastanawiam się czy wiem jak wygląda Twoja babcia, czy jakikolwiek inny szczegół o niej przychodzi mi do głowy, ale niestety nie udaje mi się przypomnieć nic, czym mogłabym zabłysnąć, więc kończę temat. Uśmiecham się do Ciebie, kiedy żartujesz sobie z trytonów i robię przez chwilę zamyśloną miną. - Kiedyś moje pra-pra babki i ciotki, miały w zwyczaju... uciekać z trytonami... Niektóre faktycznie nie wracały... Oczywiście teraz rzadko się to zdarza, bo raczej porzuciły świetny pomysł spółkowania z wodnymi stworzeniami, żeby tylko mieć z nimi więcej wspólnego... Kiedyś to była niemalże norma. Co nie zmienia faktu, że gdzieś znikały! Przodkowie mówili, że stawały się prawdziwymi syrenami. Ale pewnie tak naprawdę umarły próbując przystosować się do wodnych warunków. Trochę mi zajęła ta dygresja, podczas której bawię się wodą i patrzę się na ciemną taflę wody, która przelewa mi się między palcami. W każdym razie wiem, że stosunek mógł być możliwy, więc jakaś dziewczynka mogła mówić prawdę. Chociaż nie wiem czy taka przygoda erotyczna to powód do dumy! Chyba nawet ja nie byłabym zainteresowana takimi podbojami. - Na przykład... jednorożcem? - pytam podekscytowana taką wizją. - Czasem ktoś nam coś daje do opiekowania. Chyba częściej rośliny swoją drogą. W końcu przechodzimy do prawdziwej lekcji i z lekkim rozbawieniem patrzę na Twoje początki. Mimo to krzyczę komendy i co musisz poprawić, wciąż trzymając Cię mocno byś nie poszła na dno. Uśmiecham się do Ciebie miło kiedy wynurzasz się w końcu z wody. - Widziałam gorsze przypadki - pocieszam Cię. - Potrzebujesz trochę czasu, w końcu to wiesz... samo przychodzi - tłumaczę trochę nieudolnie i kiwam głową kiedy chcesz spróbować jeszcze raz. Tym razem puszczam Cię bez ostrzeżenia, chociaż z pewnością każdy nauczyciel byłby zły na taką metodę. Ty jednak podpływasz sama kawałek, póki zapewne nie zauważasz braku asekuracji. - I co, nie jest takie trudne, co? - pytam kiedy znowu stajemy na jakimś gruncie, a ja niefrasobliwym gestem zabieram Ci włosy z piegowatej buzi. Uśmiecham się do Ciebie miło, patrząc z wyczekiwaniem.
To zaskakujące, że Marceline trafiając na Melusine nie przewidziała takiego zwrotu akcji. Dziewczę musiało posiadać wszak wiedzę na temat mieszkańców Doliny, a co za tym szło – babki Holmes również. Niemniej dla Francuzki była to dobra wiadomość, przez co czuła się jeszcze swobodniej w towarzystwie koleżanki. Uśmiech rozpromienił twarz rudowłosej, a zaraz potem napięte mięśnie rozluźniły się, gdyż nie było już powodu do obaw względem lekcji. Wolała skupić się na tej przyjemnej stronie rozmowy, podobnie jak wspólnego obcowania z naturą, choć dla wielu mogłoby wydawać się to dostatecznie inne. - Och, naprawdę? – zapytała szczerze zaskoczona i przygryzła policzek od środka. Nie spodziewała się, że w rodzinie Melu zdarzały się takie przypadki, ale było to z pewnością ekscytujące, choć sama nie miałaby dostatecznie dużo odwagi, by udać się w taką podróż. Kolejną sprawą było to, że obawa narastałaby z każdą kolejną minutą, gdyby wreszcie zetknęła się twarzą w twarz z trytonem. - Myślałam, że to jednak tylko opowiastki, ale skoro mogą okazać się prawdą to lepiej udawajmy, że nas tutaj nie ma, bo jeszcze jakiś się przyplącze i co wtedy zrobimy? – szepnęła z nutą ekscytacji w głosie, a zaraz potem przygryzła skonsternowana wargę. Wymownie uniesiona brew ku górze świadczyła o knuciu niecnego planu, by przechytrzyć magiczne stworzenia, dlatego też chwilowo odepchnęła od siebie takowe wyobrażenia i poddała się nikłej współpracy z Melusiną, która miała zostać osobistą nauczycielką Holmes. - Jestem kiepska z roślin, ale wzięłabym chętnie pod opiekę takiego jednorożca, wiesz? W Beauxbatons zawsze zawoziły nas Aetonany; są równie pięknie i niezwykłe – powiedziała z rozmarzeniem, jak gdyby tamte wspomnienia były doprawdy niezwykłe. Lubiła ten okres i żałowała, że Hogwart nie zapewniał takich atrakcji. Po tych rozmyślaniach nie było już czasu na jakiekolwiek gdybania, wszak Marceline musiała skupić się na koordynacji ruchów, co wcale jej nie wychodziło. Raz po raz starała się zrównoważyć ręce z nogami, ale im bardziej próbowała – tym mocniej jej nie wychodziło, a przynajmniej tak sądziła. Błękitne tęczówki powędrowały na twarzy Melusine, jakby z lekkim przestrachem, bo co jeśli było to dla niej męczące? - Naprawdę? – zagaiła, po czym już było za późno i raz jeszcze podjęła się próby ćwiczenia. Nim zorientowała się w całej sytuacji, była już niemal przy brzegu, a Pennifold stała oddalona o dobre dwa metry. Szok i niedowierzanie uderzyły w nią, dlatego nie kryła radości, gdy pojęła, że wszystko się udało. Zrobiła krok w przód, a zaraz potem rzuciła się na szyję krukonki, ignorując przy tym całkowicie negliż i brak komfortu, bo po co miało na to zwracać uwagę? - Wiesz, że jesteś najlepsza? – rzuciła w eter, a tembr głosu przybrał formę nad wyraz żartobliwą. Wzrok skrzyżował się z tym należącym do Melu i pomimo chęci odsunięcia się, cóż, wcale tego nie zrobiła.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Kiwam głową kiedy widzę Twoją zdziwioną minę. Lubię mówić o tych najgłupszych i najdziwaczniejszych historiach mojej rodziny, ale przecież ja po prostu lubię o niej gadać, nawet gdyby ktoś okazał się być zainteresowany potrafiłabym pół dnia spędzić na opowiadaniu o naszych przyzwyczajeniach obiadowych. Na szczęście takie historie zostawiam sobie na później, dopóki mam mnóstwo ciekawszych rzeczy, którymi mogę Cię karmić. - Nie wiem czy by nas porwał! Raczej w obecnych czasach polubownie próbowałby nas przekonać do swojego tarła! Czasy się na szczęście zmieniły - mówię rozbawiona wyobrażeniem trytona, który przyszedłby tutaj nas podrywać. Aż chichoczę krótko, rozglądając się dookoła. - Poza tym, tu jest zdecydowanie za płytko na jakiekolwiek stworzenia wodne, oprócz tych zupełnie nieszkodliwych. W końcu przypomina bardziej dużą kałużę - mówię jako znawca magicznych, wodnych zwierząt. To część opieki nad magicznymi stworzeniami, nad którymi zdecydowanie się znam. Z całą resztą mam znacznie większe problemy. Mimo wszystko wolę bezpieczniejsze rośliny, niż nieprzewidywalne zwierzęta. - Jestem świetna z roślin - mówię potwierdzając to o czym przed chwilą myślałam, bo przed sekundą mówisz coś o swojej nikłej wiedzy o tym przedmiocie. - Ale też nie miałabym nic przeciwko jakichś pięknych zwierząt pod opiekę! Unoszę do góry brwi, słysząc o Aetonanach. Czasem mam wrażenie, że w Hogwarcie dbają o nas znacznie mniej niż w tych pięknych szkołach na południu. Wracając do tego co obecnie się dzieje uśmiecham się szeroko, kiedy widzę jak dochodzisz do brzegu samodzielnie i wybucham śmiechem, gdy rzucasz mi się w ramiona. Bynajmniej, ja też się nie odsuwam. Nie zamierzam przepuścić okazji, w której dziewczyna rzuca mi się na szyję pół- naga. Nawet jeśli o tym nie myślisz, musisz zdawać sobie z tego sprawę, w końcu dobrze już wiesz o moich upodobaniach. Dlatego nawet jeśli chcesz udawać, że jesteś tutaj niewinna, według mnie wcale tak nie jest. Po Twoim komplemencie uśmiecham się jeszcze szerzej, a potem pewnie i nieśpiesznie pochylam się ku Tobie, by złożyć na Twoich ustach mój mokry, syreni pocałunek. Jestem nienachalna i delikatna, by Cię nie spłoszyć, nie mam pojęcia jaką masz faktycznie orientację. A kiedy w końcu odsuwam się od Ciebie bez zażenowanie puszczam Ci oko i dają Ci przestrzeń na przetrawienie naszego pocałunku. - To ty jesteś najlepsza - mówię jeszcze z uśmieszkiem.
Gdyby tylko Marce to wiedziała – zaprosiłaby Melusine do siebie, do swojej sypialni, gdzie piłyby wino, a następnie pozwoliłaby jej opowiadać te wszystkie cudaczne historie, byleby się karmić dźwiękiem rozkosznego głosu. Niewątpliwym był fakt, że lubiła Pennifold, która wydawała się być z innej bajki, do której starsza krukonka jak na razie nie miała dostępu. Może takie rzeczy należało zmienić? Wystarczyło tylko przystąpić o kilka kroków do przodu, by faktycznie ulec złudnej iluzji obejmującej obie dziewczyny. - Szkoda… Nie musiałabym się martwić o egzaminy końcowe – powiedziała z powagą, a zaraz potem parsknęła śmiechem. Nie było to zaskakujące, choć tak naprawdę Holmes wolała uczestniczyć w zajęciach, aniżeli je opuszczać. Z drugiej zaś strony podróż pod wodą z trytonem wydawała się niezwykle kuszące, dla której mogłaby zrezygnować z każdej pasji, o ile – oczywiście – pozwoliłby rudowłosej wrócić do domu, a to pozostawało wątpliwą kwestią, right? - Całe szczęście, przynajmniej wiem, że mogę uczyć się pływać bez obaw o nagłe wciągnięcie pod wodę – skwitowała z uśmiechem, bo jednak wiedza Melu imponowała Marceline, która posiadała dostatecznie dużo informacji jedynie w dziedzinie transmutacji, co było dalekie od magicznych stworzeń, a tym bardziej roślin. Krukonki zapewne mogłyby się uzupełniać, a tym samym – udałoby się osiągnąć swoistego rodzaju sukces, który zostałby zapamiętany, tak jak jej uwarzony eliksir z Vivien, za który otrzymały pochwałę Bennett. Trzecie w historii w końcu, gdyby ktoś zapomniał. - Może porozmawiajmy z profesorem Swannem? Gdybyśmy wykazały sporą chęć, kto wie – może nawet dostałybyśmy wyższe oceny z ONMS? – zaproponowała, choć zapewne zdało się to na nic. Wszystko działo się nad wyraz szybko, podobnie jak myśli, które w przypadku rudzielca pędziły niezwykle intensywnie, uderzając raz po raz o ścianę czaszki, pragnąc wyrwać się na zewnątrz. Musnęła z delikatnością wargi Melusine, bo czy tajemnicą było, że ciemnowłosa podobała się starszej koleżance? Prawdopodobnie tak, gdyż Holmes była niedorzecznie cicha, ale feeria emocji atakująca ją w tej chwili była potężna, stąd nie przerywała iluzorycznego pocałunku. Zrobiła to dopiero w momencie, gdy Pennifold odsunęła się od niej, pomimo iż nie było to bezpieczną odległością. - Podobało mi się – szepnęła cicho, zaś rumieniec zalał jej piegowate lico. Niekontrolowana prawda znalazła się poza sferą ust Marce, która być może powiedziała za dużo, może nie powinna(?). Wahanie pojawiło się w ułamku sekundy, choć nie zrobiła nic ponad tkwienie tuż przy sylwetce koleżanki, dając sobie chwilę czasu na oddech, nad wyraz potrzebny.
Nie bywał w Dolinie zbyt często, wobec czego idąc wzdłuż strumienia nie miał bladego pojęcia, w którym miejscu wyląduje. Na wschodzie czy na zachodzie, a może na południu? Swojego czasu poznał tu zaledwie kilka miejsc, za sprawą byłej dziewczyny, która mieszkała w wiosce - gdyby jednak miał oznaczyć je topograficznie na mapie, poległby. Szedł po prostu przed siebie, miejscami walcząc z roślinnością porastającą słabo wydeptaną ścieżkę wzdłuż strumienia. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że idzie ku jego źródłu - jakoś wcześniej nie spojrzał na to, w którą stronę płynie woda, bo po co? Tak czy siak szedł w nieznane. Pchała go głównie ciekawość czy udałoby mu się znaleźć miejsce, w którym znalazłby więcej tych słynnych kamieni szlachetnych, po które zjawiali się tu specjalnie ludzie z całej Anglii. Zdecydowanie potrzebował pieniędzy, nieskory do proszenia o pomoc ojca - wszak pragnął mu pokazać, że potrafi sobie poradzić bez nieustannego pilnowania go i dbania o jego interesy za niego, prawda? Nie mógł się zniżyć do proszenia o dofinansowanie przy kupnie nowej miotły, no po prostu nie! W kieszeni jego kurtki spoczywał już wygrzebany z mułu kamień, liczył na znacznie więcej takich cudeniek. Przystanął w pewnym momencie decydując się na sprawdzenie tego właśnie miejsca i wpakował ręce w wodę, po uprzednim podwinięciu rękawów.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Dla niej był to kolejny dzień; kolejny dzień, kiedy to próbowała dojść do pełni sił, wrócić do zajęć, w których chełpiła się jeszcze parę miesięcy temu, lecz – czy to możliwe? Czy to możliwe, by wszystko toczyło się tak szybkim rytmem, w którym to nie mogła złapać oddechu? Dusiła się we własnym ciele, które było zgniatane przez okowy ograniczeń, bo… Dla niej tym była egzystencja po felernych wakacjach, kiedy to ratunek nie nadszedł na czas, zaś ona musiała mierzyć się z okrucieństwem wspomnień. Przechadzała się wśród flory, odszukując magiczne stworzenia, by nabrać pewności, że nic im nie grozi, że nadal są bezpieczne na swym naturalnym terenie. Problematyczność ów zdarzeń zakrawała jednak o irytujący aspekt chłodu, który powoli zaczynał drażnić bladą skórę Odetty, gdy to zapuszczała się w tereny tak ściśle związane z wodą. Obserwowała bystrym spojrzeniem miejsce, gdzie strumień delikatnie falował pod wpływem wicherku, aż wreszcie jasne, błękitne tęczówki osiadły na męskiej sylwetce, której nie spodziewała się w Dolinie. Cofnęła się w tył odruchowo, serce zakołowało w piersi, a jego imię osiadło na spierzchniętych wargach, pozostając niemo wypowiedzianą sentencją. Dopiero po chwili zbliżyła się dostatecznie, knując plan daleki od idealnego; wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w taflę wody, by ogrzać ją zaklęciem, a zaraz potem weszła do niej, bezszelestnie podpływając do obiektu niedawnych westchnień. Odległość nie była problematyczna, podobnie jak przepłynięcie jej pod powierzchnią, byle się zbliżyć, byle otumanić go, tak jak nie robiła tego nigdy. Powoli wyłoniła się ze strumienia, zaś delikatna sukienka opinała jej wątłe ciało. Blond włosy sięgające pasa okraszały bladą skórę, zaś błękitne spojrzenie odznaczało się pośród szarości jesiennej aury. - Tęskniłeś? – zapytała, pomimo iż nie podjęła się w ostatecznym rozrachunku rzucenia uroku, jak gdyby żywiąc wyrzuty sumienia. Wiedział, że je posiada?
Woda była chłodna, a prąd nieco bardziej rwący niż w poprzednim miejscu, w którym zajmował się szukaniem kamieni. Miał nadzieję, że uda mu się wygrzebać z mułu coś jeszcze, lecz każdy podnoszony do oczu kamyk okazywał się być zupełnie zwyczajnym kawałkiem skały, który od tych spod jego butów różnił się wyłącznie pewnym nieznacznym stopniem wyszlifowania przez napierającą na niego wodę. Kucając przy strumieniu odczuwał delikatny dyskomfort. Zawsze przebywając w lesie miał wrażenie, że w jego plecy wbita jest cała masa spojrzeń - bytujące tu magiczne stworzenia mogły notować jego obecność dość łatwo, jako że nie krępował się i stąpał po wszystkich mijanych gałązkach, a ich trzaski roznosiły się echem między drzewami. Nie sądził jednak, że jednym z tych obserwujących go spojrzeń będzie to należące do Odetty. Westchnął cicho, skupiony na tym, by zziębniętymi już palcami wymacać cokolwiek godnego uwagi, gdy nagle jego skórę opłynął prąd nieco cieplejszy. Franklin mimowolnie wzdrygnął się - oczywiście ciepło było przyjemne, lecz gdzieś tam w mózgu zapaliła mu się lampka: co jeśli gdzieś wyżej strumienia jakiś dziki zwierz właśnie oddawał się procesowi mikcji? Od razu wyciągnął rękę ze strumienia, mając same najgorsze przeczucia o słuszności swoich podejrzeń... Lecz bardzo szybko o nich zapomniał. Rozdziawił usta w szczerym zdumieniu, ale również dlatego, że zabrakło mu języka w gębie na widok przepięknej Odetty Lancaster. Mokry materiał jej sukienki obłapiał ciało dziewczyny w bardzo zaborczy sposób. Równie łapczywie on sam spoglądał na jej sylwetkę, czując w klatce piersiowej dziwny ścisk uniemożliwiający wzięcie głębszego oddechu. Spłycone ruchy jego piersi zdradzały przejęcie, z jakim zareagował na nagle pojawiającą się Krukonkę. - Wow! - Tylko ten zduszony okrzyk opuścił jego usta, jako że Franklin nadal nie wiedział, gdzie podział się jego język i wraz z nim umiejętności artykułowania. - Zajebiste wejście - dodał, po czym jego usta rozciągnął uśmiech z rodzaju tych błogich. Jeszcze nie zastanowił się, czy było jej zimno i czy może powinien dać jej swoją kurtkę lub spróbować ogrzać ją magią. Po prostu stał w tym samym miejscu i patrzył.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Pamiętała go, dokładnie tak jakby jeszcze wczoraj byli obok siebie, lecz teraz wszystko było cudacznie inne, przez co Odetta musiała zachować odpowiedni dystans. Z drugiej zaś strony pragnęła uspokoić rozkołatane serce, emocje buzującej w jej tunelach żylnych, czyniące z niej sługę uczuć dewastujących wnętrze. Obserwowała postać Franklina, raz po raz zbliżając się coraz bardziej, czyniąc zeń człowieka poddanego jej woli, pomimo że wcale nie chciała i nie zamierzała go krzywdzić. Nie zasługiwał na żadne rany, nie takie jakie zostały zadane jej, gdy podczas ostatniego spotkania spóźnił się, a ona została zabrana na długie tygodnie. Nie mógł o tym wiedzieć, dlatego też Odetta planowała milczeć tak długo aż zobaczy – czym dla niego jest. Takie jak ona wydawały się przypominać przedmioty, aniżeli żywe istoty, czyż nie? - Tęskniłeś? – powtórzyła pytanie, które miało na celu utwierdzić ją, przekonać do słuszności pewnych działań. Wypuściła powietrze ze świstem i usiadła blisko Franklina, by zaraz potem obdarzyć go delikatnym, nader ciepłym uśmiechem, którego zapewne w przypadku krukonki nie widział od dawna. Mijały sekundy, które niejednokrotnie przemieniały się w dni, lecz tym razem czas zatrzymał się w miejscu, kiedy tkwili obok siebie. - Dlaczego nie przyszedłeś wtedy? – powiedziała cicho, zbyt szybko wypluwając z siebie kolejne głoski kształtujące się na wzór pytania. Wbijała w niego intensywne spojrzenie, czekając nadal, choć wcale nie hipnotyzując, byle nie zarzucił jej perfidii działania. Nie mógł. Wiedział, że nie jest do tego zdolna.
On również ją pamiętał, to jasne - tak pięknej dziewczyny nie mógłby zapomnieć choćby minęły nawet lata. I prawdopodobnie po tych setkach dni i tak czułby dokładnie to samo łaskotanie wewnątrz. Serce zakołatało mu w piersi, jakby waliło pięściami w ciężkie drzwi zbudowane z jego żeber, wrzeszcząc, by wypuścił je, by mogło biec do Odetty. Był prawie przekonany, że mogła to usłyszeć. A może tylko mu się zdawało, że miał takie przekonanie? Im bliżej była, tym trudniej było mu się skupić na czymś innym niż na jej obezwładniającym pięknie, od którego miękły kolana i oddech się spłycał. Działała na niego dokładnie tak jak kiedyś, a to był piękny czas w życiu Eastwooda, gdy mógł mieć ją blisko siebie. Z tego wszystkiego jakoś tak nie potrafił skierować swoich myśli na tor zastanowienia się, dlaczego w zasadzie już nie było między nimi tak dobrze? Dlaczego w ogóle tak długi czas nie widział jej na oczy? Im bliżej była, tym bardziej jego nogi odmawiały posłuszeństwa, więc dobrze, że wciąż kucał, czy może raczej klęczał przy brzegu strumienia. Nie zważał nawet na to, że kapiąca mu z rąk woda zdążyła nieźle zmoczyć materiał opinający jego uda. - No jasne - odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Jak mógłby za nią nie tęsknić? Choć nie musiał i może nie powinien, wszak pragnął bliskości z nią, podsunął się odrobinę, robiąc jej miejsce obok - a miała go przecież dużo. Cóż uczucie robi z umysłem człowieka? Łapczywie spoglądał na jej mokre ciało i przylegającą do niego suknię. - Wtedy? - powtórzył w pierwszej chwili, lokując swój wzrok na błękitnych tęczówkach jej oczu. - Miałem trening, musiałem zostać, inaczej bym wyleciał. Nie pozwolono mi wyjść nawet żeby naskrobać sowę - wytłumaczył pokrótce, krzywiąc się jeszcze na wspomnienie prawdopodobnie najgorszego treningu jego życia. Gdy w końcu zjawił się w miejscu umówionego spotkania, Odetty już nie było, po czym nie odezwała się do niego już nigdy później. Aż do dziś. - Przestałaś się obrażać? - zadał to pytanie nie myśląc w zasadzie, o czym mówi. Zadał je głupio, nie przemyślał go, lecz taki już był. Często bezmyślny.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Przez ostatnie tygodnie była niczym kukła, którą wypełniało przeświadczenie o nikłej bezsensowności. Lawirowała na pograniczu emanującej zguby, tak intensywnie przysłaniającej trzeźwość zbrukanego umysłu. Oddech spłycał się z każdym krokiem, zaś patrzenie na ludzi przychodziło jej trudniej niż kiedykolwiek wcześniej. Pamiętała jednak jego. Urokliwy uśmiech, podobnie jak rozkoszne spojrzenie, kiedy to perfidnie wykorzystywała swój urok, aż ten niecodzienny charakter, który wydawał jej się dualistyczny. Czy to możliwe, że Franklin posiadał dwie twarze? Nie analizowała tego w takich kategoriach, bo to czego była faktycznie pewna to fakt, że czuła się przy nim nad wyraz dobrze. Zbyt dobrze? - Zabawne, że mnie nie szukałeś – wydusiła, a nuta ironii zawibrowała w pierwszych głoskach, które uleciały spomiędzy jej spierzchniętych warg. Nie wiedziała co Eastwood w sobie ma, że słabość ogarnęła jej wnętrze, lecz niewątpliwie pragnęła widzieć go teraz błagającego o wybaczenie, choć czy powinien? Zwątpienie przyćmiło zdrowy rozsądek, bo przecież nie mógł być temu winien, nie mógł ponosić odpowiedzialności za porwanie, ale co gdyby… Nie, to przecież było niemożliwe, Odetto. - Każda wymówka jest dobra, prawda? Waszą domeną jest kłamstwo, w który my – głupie, naiwne kobiety – powinnyśmy wierzyć – powiedziała słodko, a zaraz potem zbliżyła się jeszcze bardziej i mimowolnie ułożyła dłoń na krtani chłopaka, bezwiednie zaciskając na niej smukłe palce. Nie chciała go zabić, jakby mogła, skoro żywiła względem niego słabość, a być może(?) – nadal głębsze uczucia, których nie mogła w tym momencie z siebie wykrzesać. - Obrażać, Franklinie? – spytała, bo nie dowierzała własnym uszom. Emocje coraz mocniej w niej lawirowały, dręcząc jej drobne ciało, aż wreszcie eksplodowały, dając chwilowe ukojenie. Panowała z trudem nad własnym przekleństwem, lecz nie była w stanie go skrzywdzić, a jedynie dać nauczkę, którą być może zapamięta do końca życia. Intensywność uroku, hipnozy z każdą kolejną sekundą stawała się trudniejsza do zdefiniowania, a to tylko po to, by nie bezcześcił uczuć, które nią targały. - Mogli mnie przez ciebie zabić, bo jak zawsze wszystko było istotniejsze niż ja – wydukała, a po chwili zacisnęła na jego gardle jeszcze mocniej blade palce.
Franklin patrzył na nią z nieskrywanym uczuciem w oczach, choć emocja ta była nieodgadniona - była to bardziej ciekawość, czy może uwielbienie? Kryła się w nim nuta podejrzliwości, czy też wyłącznie zaufanie, którym przecież nie tak dawno darzył ją bezgranicznie. Ironia w jej głosie zdawała się nie trafić do niego w pełni. Zmieszał się trochę - wszak miała rację, nie szukał jej. Gdy w końcu zjawił się w miejscu umówionego spotkania, a jej tam nie było, pomyślał po prostu, że znudziła się czekaniem, zdenerwowała się, obraziła i wróciła do domu, nie chcąc z nim rozmawiać, nie mając ochoty na kontaktowanie się z nim. On sam był bardzo kiepski w relacjach - jakkolwiek mu zależało, chyba nie pisał, bo bał się wywołać u niej większy gniew. Wywrócił trochę oczami, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy w ogóle wypadało mu się tłumaczyć w tak durny sposób jak "sądziłem, że jesteś obrażona i poszłaś do domu" miało sens? Milczał więc, co Odetta skomentowała kolejnymi słowami - w dodatku takimi, którym też nie wiedział, jak w ogóle zaprzeczyć. Zamrugał gwałtownie, gdy jej dłoń dotknęła jego szyi, lecz nie czuł jeszcze strachu. Coś w jej oczach mówiło mu, że nie miał się czego bać. Rozchylił lekko wargi, patrząc jej w oczy. Czy wyłącznie mu się zdawało, że widział w nich lekką niepewność? To wrażenie szybko zatarło się, gdy tylko jej szczupłe palce zwiększyły ucisk na jego szyi. - Przepraszam - wydusił z siebie w końcu. Nie bał się, jeszcze nie - jej urok skutecznie tłumił drzemiący w jego środku strach. - Naprawdę... Naprawdę tak było - dodał, mając na myśli poprzednie słowa - bo rzeczywiście myślał, że po prostu wróciła do domu i nie chciała go więcej widzieć. Czyżby nieświadomie dobił kolejny gwóźdź do swojej trumny? Z trudem przełknął ślinę.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Ich związek dla wielu wydawał się być absurdem, a mimo to – Odetta uwielbiała towarzystwo Franklina, który niejednokrotnie był powodem uśmiechu, który pojawiał się na jej licu. Dopasowywali się; on błyszczał, ona zaś przez chwilę chełpiła się swym przekleństwem, które czyniło ją atrakcyjną u boku kapitana Gryffindoru. Jak było zatem między nimi po tygodniach przerwy, gdy to Lancaster tkwiła w odosobnieniu, poddawana czarnomagicznym zaklęciom i fizycznemu bólowi, skoro zapomniała, że jest w niej jakikolwiek pierwiastek ludzkości? Czy i dla Eastwooda umarła dawna Oddie, która budziła się obok po upojnej nocy – będąc obecnie zdolną do zabójstwa? Kim doprawdy była, kiedy patrzył na nią, a ona niekontrolowanie poddawała jego umysł urokowi? Zbliżyła się jeszcze bardziej, muskając przy tym wargi gryffona, kiedy to odległość zdawała się być jedynie iluzorycznym aspektem wyobraźni. Zapach ciała Franka otumanił na moment Odettę, dlatego też poczuła nutę wahania, która zbombardowała ją. Spojrzenie dziewczyny osiadło na dłoni zakleszczającej się coraz bardziej na krtani byłego chłopaka, co przyczyniło się do gwałtownego odsunięcia. Plątanina myśli pogwałcała spokój Lancaster, dokładnie tak samo jak wtedy, gdy Riley pomógł jej wydostać się z pułapki zasadzonej przez wrogów. - Możliwe – odparła bez namysłu, po czym prychnęła pod nosem. -Najważniejsze, że nie jestem już twoim zmartwieniem – dodała bez przekonania, porzucając przy tym hipnozę. Odsunęła się nawet bardziej, by ta bliskość przestała być deprymująca, a wspomnienia nie odżyły. Nie powinny, prawda?
Franklin humorem często tuszował swoje braki wiedzy oraz bijącą z jego oczu ignorancję, gdy po raz kolejny nie potrafił sklecić rzeczowej wypowiedzi w prowadzonej w towarzystwie dyskusji. Będąc w centrum zainteresowania towarzystwa zgromadzonego na jednej z wielu imprez, na których bywał, wolał pławić się w śmiechu wywołanym jego żartem, niźli wpadką słowną. Niejednokrotnie to właśnie Odette ratowała go z towarzyskich opresji, a jej obecność u swojego boku Franklin traktował jako niesamowity dar od losu - była zjawiskowo piękna, niezwykle inteligentna i o dziwo wykazywała nim niemałe zainteresowanie. Był w jego życiu okres, gdy nie liczyło się nic poza nią. Czy nadal tak było? Niewątpliwie jej czar oddziaływał na Franklina mocniej niż powinien, bowiem on sam był podatny na kobiecie wdzięki, łasy na kontakt fizyczny i osiąganie bliskości. Ręka spoczywająca na jego krtani rodziła gdzieś w jego wnętrzu niepokój, lecz nim zdołał on wykiełkować, muśnięcie warg chłopaka przez Odette skutecznie je zagłuszyło. Przyspieszone bicie serca zdradziło jego podekscytowanie sytuacją. Chciał wyciągnąć ręce, przytrzymać ją, przyciągnąć, przytulić, nie puścić - nim jednak zareagował, nieco obezwładniony otulającym go zapachem Krukonki, ta odsunęła się. Wręcz odskoczyła, a umysł Franklina wraz z mijającymi sekundami zdawał się trzeźwieć. Początkowo bezwiednie chwycił się za szyję w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem zaciśnięte były smukłe palce blondynki i spojrzał na nią z niezrozumieniem w oczach. Jej spojrzenie przyprawiało go o zawrót głowy, a może to nagły powrót świadomości wywołał tę reakcję. - Zmartwieniem? - powtórzył pytająco. Jakim zmartwieniem? - Oddie... - zaczął, choć nie wiedział, co miałby powiedzieć. Zawsze był kiepski w gadaniu, szczególnie gdy sam nie rozumiał tego, co czuł. Zamiast tego pragnął jej pokazać, że wcale nie uważał jej za swój problem. Wyciągnął rękę, by chwycić jej dłoń.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
W przeciwieństwie do Franklina – Odetta emanowała swoistego rodzaju dystansem i spokojem, którego nie była w stanie pokonać. Lawirowała na pograniczu obojętności i marazmu, pomimo że emocje dewastowały jej wnętrze, wypełniały tunele żylnie nadając postaci półwili zupełnie innego wyrazu, jakby nie pozwalały na dystans względem egzystencji. Przy Franklinie wszystko wydawało się inne, przepełnione swoistego rodzaju pozytywną enigmą, choć przecież blondwłosa piękność działała niemal z egoistyczną finezją, gdy rozpościerała w korytarzach szkolnych szlak własnej aury. Chciała być popularna i pożądana, wszak nie było niczego piękniejszego od spragnionych spojrzeń, czyż nie? Mogłoby się zatem wydawać, że Odetta wykorzystała Eastwooda, ale nie była to prawda; jej serce biło przy nim szybciej, reagowała na subtelny dotyk, ulegała jego aurze, podobnie jak łaknęła jego obecności, lecz – coś się zmieniło. Właśnie teraz, gdy trwała obok niego, dotykała jego skóry, którą niegdyś z namaszczeniem obsypywała pocałunkami. Pamiętał to? - Tak, zmartwieniem – powtórzyła, jeszcze mniej słyszalnym szeptem. Uniosła też wzrok na chłopaka, kiedy to spróbował skrzyżować z nią swoje palce i choć było to niestosowne – nie odsunęła się. - Nie chciałam cię skrzywdzić – dodała, po czym nikle się uśmiechnęła, chcąc sprawić, by uwierzył. Nie była okrutna, nie była także zła, a jedynie pozostawała zagubioną istotą, która bardziej ukochała las, aniżeli towarzystwo ludzi.
Jej spokój miał na niego pewnego rodzaju kojące działanie i wielokrotnie przy niej skłonny był do refleksji, których normalnie jego umysł by nie podjął. Jej aura działała i na niego - on także pragnął być popularny, by odwracały się za nim głowy, by śledziły go spojrzenia. Będąc przy niej miał wrażenie, że jest w stanie to osiągnąć, choć jeśli by go zapytać, czy związał się z nią wyłącznie po to, by zaistnieć w towarzystwie, odpowiedź byłaby odmowna. On też do niej coś poczuł i było to uczucie znacznie głębsze, niż wszystkie inne, które czuł wobec przedstawicielek płci pięknej. Przecież ona była najpiękniejsza i zasługiwała na znacznie więcej, prawda? Tylko co poszło nie tak? Co się zepsuło? Przewrócone do góry nogami priorytety w jego życiu po raz kolejny zbierało żniwo w przykrych konsekwencjach. Nie tylko utracił wcześniejszą formę przez nieustannie opuszczane treningi, kiedy to balował po Hogsmeade. Nie tylko utracił przez to miejsce w drużynie. Stracił również Odettę, jego słodką Oddie, stojącą teraz przed nim w pełnie swojego piękna, mimo że mokry materiał ubrania oblepiał jej ciało, podobnież wilgotne włosy okalały jej twarz. Nie musiała rozsiewać uroku, by wpatrywał się w nią z nieskrywanym uwielbieniem. Dlaczego musiał tak zjebać? - Nic się nie stało - powiedział lekko i z przekonaniem, zupełnie jakby zapomniał, że przed paroma chwilami smukłe palce jej dłoni zaciskały się na jego krtani. Odczuł wielką potrzebę przygarnięcia jej szczupłego ciała do siebie, nie bacząc na to, że sam będzie mokry po bliższym kontakcie. Skoro nie cofnęła dłoni...
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Mogłaby tutaj zostać, gdyby nie strach, który paraliżował jej kruche ciało. Wspomnienia uległy gwałtownej zmianie, jakby to owiane oniryczną nutą delikatności przeobrażały się w swoistego rodzaju cudaczność okraszoną tworem iluzji. Gniew wypełniał tunele żylnie Odetty, a w tęczówkach skryta była bezsprzeczna żałość. Odnajdywała wzrokiem twarz Franklina, aż wreszcie zastygła w bezruchu, kiedy to jej ciało ponownie poczuło ciepło bijące od Eastwooda. Oddychała spokojnie, podobnie jak unormowała bicie serca, które chwilę wcześniej uderzało nierównomiernie. Umysł wytwarzał w jej podświadomości obrazy z przeszłości, w których to oboje się uśmiechali, ale jeśli coś zdarzyło się dawno temu – to czy miało wartość w teraźniejszości? - Powinnam już iść – wydukała ledwie słyszalnie, a zaraz potem wstała na równe nogi i bez tłumaczenia czegokolwiek – ruszyła w swoją stronę. Jedynie subtelnie zarysowana sylwetka odznaczała się na tle zimowej flory. Pamiętał ją taką?
/zt x2
Laila Whitemore
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Ostatnimi czasy pochmurny Londyn źle wpływał na samopoczucie dziewczyny, zaś zewsząd otaczający ją mugole, choć nigdy wcześniej nie miała z nimi problemu - wywoływali u niej dziwnego rodzaju odrazę. Ten dzień w zasadzie w żaden sposób nie różnił się od kilku poprzednich; zachmurzone niebo wprawiło całe miasto w senność, sprawiając, że czas wlókł się niemiłosiernie, a ludzie byli wobec siebie jeszcze mniej empatyczni niż na co dzień. Również cierpliwość panienki Whitemore wielokrotnie została wystawiona na próbę, więc kiedy kolejny z klientów postanowił zbadać granice jej wytrzymałości, wybuchła. Po pomieszczeniu mugolskiej księgarni rozniósł się podniesiony głos dziewczyny, a słowa opuszczające jej usta nie należały do najprzyjemniejszych. Nie potrafiła tego dnia dłużej znieść roszczeniowych klientów, którzy za osobę odpowiedzialną za wszystkie błędy księgarni obrali sobie właśnie ją. Mężczyzna stojący przed nią zrobił się czerwony, natychmiast żądając rozmowy z kierownikiem, Laila westchnęła tylko, kiedy niespełna pięć minut później pojawiła się przy nich wysoka kobieta, odziana w żakiet z wyrazem miny, jakby miała zaraz znieść jajko oraz karcącym spojrzeniu skierowanym w stronę brunetki. Dziewczyna tylko marzyć mogła o tym, że kierowniczka stanie w jej obronie, wszakże od zawsze bardziej zależało jej nawet na najbardziej wrednych klientach niż pracownikach. Nic więc dziwnego, że po krótkiej wymianie zdań z mężczyzną Laila dostała nakaz przeproszenia miłego pana. Tego było dla niej za dużo, szybkim ruchem zdjęła z siebie księgarniany fartuszek wkładając go w dłonie kobiety. - Mam dość! Wychodzę! - oznajmiła ruszając ku wyjściu, z daleka usłyszeć mogła jedynie groźby o zwolnieniu, jednak nie przejmowała się tym zbytnio. Miała już plan, chciała w końcu zacząć robić to co kocha, chciała uczyć i nikt ani nic nie mogło jej w tym przeszkodzić. Wychodząc na zewnątrz poczuła przeszywajaco zimne powietrze, jednak jednocześnie uświadomiła sobie, że dopiero teraz może swobodnie się nim zachłysnąć. Chciała uwolnić się z Londynu, choć na chwilę znaleźć się w zupełnie innym i odległym miejscu, a pierwszym które przyszło jej na myśl była Dolina Godryka. Najbardziej magiczna i pełna tajemnic miejscowość, do której zawsze uciekła, kiedy tylko znalazła trochę czasu. Już dawno opanowała teleportacje, więc nic dziwnego, że wyobrażając sobie ujście strumienia wychodzącego z rezerwatu sekundę później już tam była. Uśmiechnęła się delikatnie chowając swoją różdżkę wpierw rozglądając się po okolicy. Liczyła na chwilę samotności, odpoczynku od zgiełku miasta oraz przede wszystkim od wszelkich istot żywych, które wywoływały w niej dziś mordercze myśli. Niewiele myśląc usiadła nad brzegiem niewielkiego jeziorka, zdejmując wcześniej buty zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. Mimo słabej widoczności, która tu panowała, poród mgły czuła się niezwykle bezpiecznie. Przymknęła oczy analizując co właściwie się dziś wydarzyło, a jedyny wniosek jaki jej się nasuwał to taki, że - Właśnie straciłam pracę - wypowiedziała na głos swoje myśli, wzdychając przy tym.
Dolina Godryka nie była rejonem najbliższym memu sercu - w przeciwieństwie do wielu moich rówieśników, którzy swe dzieciństwo spędzili w społeczności czarodziejskiej, ja obracałem się głównie wśród mugoli, czy czarodziejów nieczystego pochodzenia, pomijając już fakt, że w Anglii mieszkałem na stałe zaledwie cztery lata. Czułem się swobodnie w Hogsmeade, gdzie balangowałem przez większość studiów i w Londynie, który znałem niemal jak własną kieszeń, niemniej jednak Dolina Godryka i jej okolice wciąż zdawały mi się teren nieodkrytym. Nie miałem szans przyjrzeć mu się bliżej, więc nawet gdy pracowałem w tej okolicy polegałem raczej na moim partnerze, czy na pobieżnej wiedzy zdobytej podczas szkolenia. Wiedziałem, że powinienem to naprawić, jednak duża ilość pracy w terenie bardzo mi to utrudniała - mimo to po patrolach w Dolinie zawsze starałem się znaleźć przynajmniej dwadzieścia minut na krótki spacer po okolicy, który pozwoliłby mi trochę bardziej orientować się w terenie. Tego dnia zabłądziłem nad jeziorko znajdujące się u ujścia strumienia. Choć miałem przyglądać się terenowi to moje myśli bezwiednie sięgały do wspomnienia o pewnej byłej Krukonce, która bezustannie mieszała mi w głowie. Zapewne krążyłbym tak w letargu między kłębami mgły, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie moją uwagę przykuła kobieca sylwetka. Zbliżyłem się i rozpoznałem w istocie dziewczynę, która ze mną studiowała - trudno jednak było nazwać ją moją koleżanką, gdyż raczej nie obracaliśmy się w tych samych kręgach, zaś kobieta wydawała się bardzo skryta. Byłem przekonany, że Leila nie zdążyła mnie zobaczyć, dlatego chciałem szybko ulotnić się z miejsca zdarzenia, tak aby jej nie przeszkadzać, kiedy nagle się odezwała. Trudno było mi powiedzieć czy wypowiedziane przez nią słowa były adresowane do mnie, czy po prostu w przestrzeń, jednak w tym momencie ryzyko popełnienia faux pas poprzez nagłą ucieczkę z miejsca zdarzenia wydało mi się zbyt duże, dlatego zdecydowałem się odezwać. - Eh, wygląda na to, że Ty też masz nie najlepszy dzień - rzuciłem uśmiechając się lekko.