Polana złotych zniczy znajduje się nieopodal młyna i na pozór niczym nie różni się od innych polan. Jeśli jednak ma się trochę szczęścia, można znaleźć mniej lub bardziej uszkodzonego złotego znicza, ukrytego w trawie, bądź błądzącego wokół chwastów. Wadliwe egzemplarze znalazły się tu przypadkiem, wystrzelone z fabryki piłek do quidditcha podczas niespodziewanej awarii. Wybuch niepoprawnie uwarzonego eliksiru, używanego do produkcji tych małych piłek, wyrzucił je z budynku, rozrzucając po okolicy. Najwięcej znalazło się właśnie tu. Co dziwne, eliksir musiał mieć specyficzne właściwości, gdyż znalezione znicze czasami zachowują się dosyć dziwnie. Zanotowano przypadki uporczywych prób dostania się do nosa lub dźwięk przypominający dzwonek, gdy piłka wznosiła się wyżej niż na wysokość ramienia właściciela (właścicielem automatycznie staje się znalazca - znicz otwiera się tylko przed nim i ma skłonności do podążania za daną osobą), ale ogólnie rzecz biorąc - to dobra pamiątka z Doliny Godryka.
Przez cztery posty swojej postaci rzucasz jedną kostką do jednego posta, po czym sumujesz wszystkie cztery kostki, aby sprawdzić, czy znajdujesz znicza. Jeżeli suma będzie nieparzysta - znajdujesz znicza, jeżeli zaś jest parzysta - nie udaje ci się znalezienie piłki. Suma kostek wskazuje też na to, w jakim stanie jest znaleziony znicz.
5, 7 - znicz jest bardzo uszkodzony - nie otwiera się ani nie porusza skrzydełkami. Możesz z niego zrobić ozdobę, chyba tylko do tego się nada. 9, 11 - znicz nie porusza co prawda skrzydełkami, ale reaguje na dotyk, jakby wibrując lekko w dłoni. Jeśli połaskoczesz go pod lewym skrzydłem, otworzy się. 13, 15 - mocno porysowana powierzchnia znicza nie wyklucza jego sprawności. Choć rysy są widoczne, piłeczka porusza skrzydełkami, unosząc się i opadając co jakiś czas, jakby traciła w nich siłę. Na pewno nikt nie miałby trudności ze złapaniem tego znicza, ale fakt faktem - otworzy się tylko przed tobą, jeśli tylko go o to poprosisz. 17, 19 - lepiej byłoby, gdyby ten znicz nie latał. Zachowuje się jak pijany, co chwilę zmieniając prędkość, wciskając się w nieproszone miejsca, zaczyna wydawać dziwne dźwięki... Nawet jeśli chcesz się go pozbyć, nie dasz rady. Zapamiętał cię i przyczepił się, ale za nic nie chce się otworzyć, więc nic w nim nie schowasz. 21, 23 - chyba masz szczęście. Znajdujesz prawie całkowicie sprawnego znicza, który lata bardzo dobrze, bez problemu otwiera się przed tobą, tylko czasami ma jakiś gorszy czas i przesadnie walczy o twoją uwagę, dopominając się o... właściwie, kto wie, o co może dopominać się znicz?
Poszukiwania Shamrocka:
W poszukiwaniu szczęścia
Według mugolskich legend Shamrock miał zostać wykorzystany przez świętego Patryka do wyjaśnienia pierwszym irlandzkim chrześcijanom boskiej istoty; bo, jak i roślina, pomimo trzech odrębnych części miał stanowić jedną całość. Z czasem jednak znaczenie koniczyny zmieniało się, podobnie jak i jej kształt, przez co obecnie narodowy symbol Irlandczyków utożsamiany jest częściej z czterolistną roślinką, której odnalezienie miało przynosić szczęście. Nieprzerwanie jednak tradycją dla tego dnia - zarówno dla czarodziei, jak i mugoli - są poszukiwania koniczyny. Różnica polega jednak na tym, że niemagiczna część społeczeństwa rozgląda się za mutacją - dodatkowym listkiem, kiedy samym posiadaczom niezwykłej mocy zależy na odnalezieniu tego jedynego okazu, który wykazuje pewne nadzwyczajne właściwości. Shamrock umożliwia bowiem zastąpienie jednego dowolnego składnika roślinnego potrzebnego do przygotowania eliksirów.
• Uczniowie Hogwartu potrzebują zgody Opiekuna Domu (głównego bądź półfabularnego - proszę, zwróćcie uwagę, kto ma nieobeckę!), by wziąć udział w evencie. • Event można rozegrać zarówno w jednopostówce (co najmniej 2000 znaków), jak i wątku na dowolną ilość postów. • Wydarzenie ma miejsce 17.03 - w dzień Świętego Patryka.
Mechanika
1-30 - Trawa, więcej trawy, miliony podobnych do siebie koniczyn - ale nic więcej. Zielony obraz zlewa się w całość, ewentualnie od tak intensywnego wpatrywania się w łąkę dostajesz oczopląsu i całkiem darmową migrenę. W drodze powrotnej z łąki znajdujesz jednak dowolny składnik roślinny pierwszego i drugiego stopnia. Znajdziesz je w spisie. UWAGA. Nie można wylosować, jeśli posiada się cechę Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość), lub jest się pod wypływem działania Felix Felicis.
31-60 - Spędziłeś na łące sporo czasu, jednak do tej pory poszukiwania zdawały się bezowocne. Zrezygnowany - a może po prostu zmęczony? - spostrzegasz w końcu, że jesteś obserwowany przez chichoczącego krasnoluda w zielonym kubraczku.
Mechanika Leprokonusa:
1, 2 - mówił Ci ktoś, że Leprokonusy nie należą do najmilszych stworzeń? Nie? Za Tobą jest więc życiowa lekcja - zostałeś bowiem przez jednego pogryziony i obrabowany. Tracisz 10 galeonów, a w następnym wątku mogą towarzyszyć Ci bóle głowy, nudności, a nawet okazjonalne widzenie na zielono. Rozliczenia należy dokonać w odpowiednim temacie. Uwaga. Nie można wylosować, jeśli posiada się cechę powab wili.
3, 4 - Leprokonus, zgodnie ze swoją naturą, po krótkiej pogawędce, w której zagadnął Cię o pogodę, plany na wakacje i to, co sądzisz o tym "co robią centaury, kiedy myślą, że nikt nie patrzy" podarował Ci parę garści złotych monet. Te po paru minutach rozpłynęły się... Rzuć k6 trzy razy i zsumuj wyniki, by dowiedzieć się, ile monet zostało w Twojej ręce.
5, 6 - krasnolud - po tym, jak uraczył Cię dziwnym i niezrozumiałym monologiem, postanowił podarować Ci połyskującą na złoto koniczynę. Prawdopodobnie minie trochę czasu, nim zorientujesz się, że w zamian za roślinę zapłaciłeś 30 galeonów. Rozliczenia należy dokonać w odpowiednim temacie. Uwaga. Nie można wylosować, jeśli posiada się cechę drzemie we mnie zwierzę.
61-90 - Nie sposób niezażywanie, że nie jest się na łące samotnie. W pewnym momencie orientujesz się, że stojąca nieopodal Ciebie młoda, może dziewiętnastoletnia dziewczyna spogląda gniewnie to na Ciebie, to na coś, co najwyraźniej znajduje się zaraz pod Twoimi nogami. Po chwili intensywnych wymian spojrzeń, które zdecydowanie nie zaprowadzą waszej dwójki do najbliższej restauracji na wieczór przy lampce wina, dziewczyna rzuca się w Twoją stronę.
Mechanika walki ze wściekłą babeczką:
Jeśli posiadasz cechę Gibki jak lunaballa (zręczność/szybkość) nie możesz wylosować kostek poniżej 5.
1, 2 - Atmosfera się zagęszcza, czujesz, jak adrenalina zaczyna krążyć po Twoim ciele - i kiedy tylko spostrzegasz, że dziewczę szykuje się do ataku i próby przywłaszczenia sobie koniczyny spod Twojej bardzo własnej stopy, zwarty i gotowy robisz krok do przodu i... niszczysz roślinę. Młódka spogląda na Ciebie z jeszcze większą nienawiścią, krzyczy coś na temat bardzo ważnego eliksiru, nad którym chciała pracować i teraz nie może, dodając do tego parę ciekawszych epitetów, by ostatecznie odejść, dalej mamrocząc coś pod nosem.
3, 4 - Dobrze wiesz, że siła nie ma tutaj nic do rzeczy, a szybkość. Rzuć dodatkowe k6, by dowiedzieć się, jak poszła Ci dalsza walka o koniczynę: 1, 2, 3, 4 - może i dziewczyna dużo szybciej dopadła do koniczyny, jednak w całym tym popłochu nawet nie zauważyła, że z jej kieszeni wypadł kamyczek. W odpowiednim temacie możesz zgłosić się po 25 galeonów. Albo możesz też spróbować dogonić dziewczę i zwrócić zgubę. Rozliczenia należy dokonać w odpowiednim temacie. 5 - byłeś zdecydowanie szybszy; teraz możesz spoglądać z triumfem na dziewczynę, trzymając w dłoni nieco pogiętą, jednak wciąż bardzo magiczną koniczynę. Chociaż... nie wygląda ona najlepiej. Przy próbie stworzenia eliksiru należy rzucić k100. Wszystko poniżej 30 oczek to niepowodzenie w uwarzeniu mikstury. 6 - poległeś okrutnie i cierpisz; i to dosłownie, bo w ruch poszły paznokcie. Masz odrapaną twarz - i chociaż jest to niegroźne, tak lepiej udać się do uzdrowiciela i zaleczyć piekące rany. Koniczyna zniknęła w dłoni agresorki, zaś ty możesz obejść się smakiem... owoców dzikiej róży? W swojej drodze powrotnej napotykasz krzaczek - i może lepsze to, niż nic?
5 - schylasz się. Po prostu, nim dziewczyna jeszcze zdążyła dobiec - i tak oto, całkowicie bezkrwawo, czy to dla Ciebie, czy rośliny, zostajesz posiadaczem Shamrock.
6 - podnosisz koniczynę jako pierwszy i kiedy tylko dziewczyna odchodzi zrezygnowana zauważasz, że nie dość, że posiadasz najszybsze ręce w Dolinie Godryka, to jeszcze nie brakuje Ci dzisiaj szczęścia. W trawie znajduje się druga, równie magiczna koniczyna.
91-100 - Czy to szczęście? A może piekielnie dobry wzrok? Cokolwiek nie stało za Twoim sukcesem, możesz być z siebie niesamowicie dumny, kiedy po tak długim czasie przyglądania się kępkom koniczyny z odległości zaledwie paru centymetrów w końcu trzymasz w dłoni połyskującą na złoto, zadziwiająco malutką koniczynę. Ze swoich poszukiwań wychodzisz bez szwanku. UWAGA. Osoby posiadające cechę eventową Bez czepka urodzony nie mogą wylosować tego progu.
Korzyści i straty:
Uwaga! Używanie korzyści nie jest w żadnym stopniu obowiązkowe! Proszę jednak pamiętać, że cechy, które powodują utratę punktów są nie do obejścia!
Na powyższe wydarzenia dodatkowy pozytywny wpływ mogą mieć następujące cechy: • Specjalna i wyjątkowa genetyka Irlandczyk. Posiadanie irlandzkiej krwi ze strony któregokolwiek z rodziców dodaje wam +10 punktów do starań! • Wypicie Felix Felicis przed podjęciem heroicznych prób znalezienia tej jednej, magicznej koniczyny dodaje +15 punktów do poszukiwań. Pytanie - czy aby na pewno warto? • Cechy eventowe: świetne zewnętrzne oko (wyczulenie/spostrzegawczość) oraz magik żywiołów (ziemia) dodają +5 punktów.
Negatywny wpływ niosą ze sobą: • Okulary i wady wzroku! Problemu ze wzrokiem wcale nie pomagają naszemu szczęściu. Jeśli ktoś nosi okulary - i ich użytkowanie jest podkreślane - dostanie jedynie -5 punktów do wyniku. Wada wzroku, o której informacja została umieszczona w Karcie Postaci/Profilu i wspomnienie, że postać nie lubi nosić/nie nosi okularów/szkieł daje nam -10 do punktów • Ujemne punkty przypadają z cechy eventowe: Bez czepka urodzony (-10 punktów) i Połamany Gumochłon (-5 punktów)
Kod:
Kod:
<zgss>Wyrzucona kość:</zgss> [url=warto%C5%9B%C4%87]wartość[/url] <zgss>Kość do wydarzenia:</zgss> [url=warto%C5%9B%C4%87]wartość[/url] (jeśli nie ma - usunąć) <zgss>Posiadane korzyści:</zgss> <zgss>Posiadane straty:</zgss>
Pamiętajcie również, by zgłosić się po Shamrock w upomnieniach. Jeśli uczestniczycie w evencie, nie korzystacie z kostek w opisie lokacji.
Autor
Wiadomość
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Zgodziła się z Marlą, a potem całe swoje kompletnie rozkojarzone skupienie przeniosła na poszukiwania magicznej koniczyny i tylko Merlin wiedział po co jej ten cały shamrock. Coś tam niby wiedziała, w końcu była Irlandką, że można nim zastąpić wiele rzeczy w eliksirach, ale Ruby nienawidziła eliksirów, więc może sprzeda. Uznała, że to wspaniały pomysł, bo galeony zawsze jej się przydadzą, a roślinki wcale nie, więc podekscytowana tym pomysłem z werwą zabrała się za poszukiwania. Była kompletnie zdumiona, że wygrała ten bohaterski pojedynek i z wrażenia aż sobie klapnęła na ziemi – i także dlatego, że zaczynało jej wirować w głowie. Miało się jednak ten refleks, kiedy na treningach i meczach stale odbijała mordercę tłuczki, więc to tylko jej przypomniało, że jutro miała trenować, a chyba kac nie da jej żyć. Siedząc tak dostrzegła, że trawa w jednym miejscu wygląda zupełnie inaczej, więc przeczesała zielone źdźbła palcami i aż nie wierzyła we własne szczęście, kiedy podniosła drugą, równie magiczną koniczynę. — Marla jesteśmy mistrzami dzisiaj, naprawdę — odparła do swojej przyjaciółki, szczerząc się jak głupi do sera, bo miały tyle szczęścia w to najważniejsze na świecie szczęście, że to aż stawało się niewiarygodne.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Czy można było nazwać jej działania - oszustwem? Według niej, nie bardzo - w końcu to nie była żadna konkurencja, tylko dobrowolne poszukiwania bez żadnych sędziów wiszących nad ramieniem. Jeśli mogła wspomóc swoje szczęście... czemu nie? Zwłaszcza, że nie chciała tym podbudować swojego ego, ani nikomu zaszkodzić. Wręcz przeciwnie! Chciała po prostu uszczęśliwić Huxleya, który dzięki jej małemu bonusowi mógłby położyć wytatuowane dłonie na unikatowym składniku. Dlatego niemal podskakiwała (siedząc!) w oczekiwaniu, aż Williams do niej podejdzie i zabawi się z nią w jej dziecinną gierkę. — Pudło! — zawołała, pokazując ukochanemu - pustą - prawą dłoń. Nie miała jednak serca się z nim droczyć, kiedy zobaczyła jak twarz mężczyzny wręcz jaśnieje ekscytacją. — Ale za bardzo Cię kocham, żeby powiedzieć, że przegrałeś. Jaki byłby ze mnie wtedy amulet! — zachichotała i wyjęła zza pleców maleńką, złotą koniczynkę, którą dumnie zaprezentowała. Wydęła rozbawiona usta, jak mała dziewczynka przyłapana na gorącym uczynku, kiedy Hux zerknął na nią podejrzliwie. Milczała jednak jak grób - wiedziała, że nie musiała wiele mówić, Williams był bystry, a i jej jaśniejąca aura mówiła wręcz sama za siebie. — Mhmmm — mruknęła, mrużąc z rozczuleniem oczy - i skwapliwie oddając ten krótki - za krótki - pocałunek. — Zapiszę to na twój rachunek — rzuciła, z gracją unosząc się na równe nogi i wtykając drobną koniczynkę za ucho Williamsa. Nie omieszkała zabezpieczyć shamrocka przy okazji Zlepem - i sprzedać ukochanemu zaczepnego pocałunku w szyję. — Dalej Huxy, nie ma co zwlekać, bo wszystko nas ominie! — zakomenderowała, chwytając mężczyznę pod ramię i prowadząc w kierunku miejsca koncertu.
Z tematu Perpa & Huxley
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Sama do końca nie rozumiała, dlaczego się zgodziła. Czy to ten urok i wielkie niebieski oczy? Dobry gust muzyczny? Fakt, że lubił zwierzaki i kolor zielony? Jakaś dziwna potrzeba odegrania się na łysym Krukonie? Zamiłowanie do pikników? A może wszystkiego po trochę? Powiedzieć, że się stresowała, to jak nie powiedzieć nic, bo na randce nie była od… dobrych dwóch lat? Czuła się trochę jak wywołana do odpowiedzi przez Pattona. Dłonie miała mokre i zimne, w ustach jej zasychało i była przekonana, że dziś na jej szczotce zostało trochę więcej włosów niż zazwyczaj! No i najważniejsze pytanie, jak się ubrać? W legginsy i ulubioną bluzę z kapturem? Nie no, za prostacko i kompletnie bez wysiłku. Może marynarka? Zlitujmy się, nie była szkolną bibliotekarką pachnącą jak zamokły pergamin! Po jakichś dwudziestu zmianach koncepcji zdecydowała się na coś prostego. Przed wyjściem spakowała jeszcze do plecaka głośnik, pudełko z kupionymi kanapkami, opakowanie truskawek, jakieś marcheweczki do hummusu hummus, no i butelkę druzgotkowego wina. Jak zabraknie, to wykorzysta swoje niezwykłe talenty transmutacyjne i dorobi, a co! Jamie pewnie był gentlemanem, więc nie skomentuje, że smakuje jak tani jabol. Na koniec dorzuciła jeszcze koc, gdyby chłopak przypadkiem zapomniał i chwyciła za smycz. Dziś jako wsparcie miał jej towarzyszyć William, który robił wszystko, dosłownie wszystko, by wyglądać jak lizak wyjęty spod szafy.
Na miejsce spotkania wybrała polanę złotych zniczy w Dolinie Godryka. Mieszkała w okolicy, dlatego się zdecydowała na spacer z psiakiem u boku. Kiedy dotarła na miejsce i spojrzała na zegarek, okazało się, że miała jednak sporo zapasu, bo dwadzieścia minut. Zamiast więc stać jak słup soli, rzuciła psu jakiś przysmak do żucia i zaczęła rozkładać się z całą tą wyprawką. Poszło jej zaskakująco szybko, bo dużo rzeczy nie miała i teraz zostało jej jakieś 18 minut sam na sam ze swoimi myślami. Najgorzej.
- Szukaj, no! Szukaj! – zachęciła jeszcze psiaka do niuchania za zniczem. Bezskutecznie, bo przecież był bardzo zajęty jakąś skórą jelenia, którą sama mu dała. – Jeszcze 17 minut…
Szykowanie się do wyjścia, gdy miało się Carly za siostrę było niesamowicie trudne. Jamie próbował w spokoju włożyć do plecaka koc, pakując jednocześnie dwie butelki wina, bo nie miał pewności, czy jedna wystarczy, czy piknik jednak się przeciągnie, kiedy przyłapała go siostra. Nawet nie musiał mówić, choć podał imię dziewczyny, z którą się umówił, od razu słysząc, że powinien się przebrać, a także, że siostra przygotuje mu przekąski. Wiedział, że w takiej sytuacji nie miał możliwości dyskutować. Został ubrany w jedną z dziwniejszych jego zdaniem koszul, jakie miał, ale szczęśliwie czarnych spodni nie musiał zmieniać. A do plecaka dostał pudełko pełne ciasteczek, choć z pewnością miały jakąś inną nazwę. Dla Jamiego jednak wszystkie słodkie wypieki, które nie były ogromnym ciastem, czy tortem, były ciasteczkami. W końcu ruszył na wyznaczone miejsce spotkania, czując, że właściwie to jest spóźniony. Teoretycznie był na czas, ale chciał być wcześniej, żeby to nie Brooks musiała czekać. A jednak to ją dostrzegł na miejscu pierwszą, a wraz z nią psa, który w jednej chwili zmiękczył serce Norwooda. Idąc na piknik, czuł się zirytowany tym, że Carly jednak się dowiedziała, że zdołała wtrącić swoje trzy grosze, ale ostatecznie może nie będzie z tego powodu problemów? - Nie mogłaś się doczekać, czy zmieniłaś partnera do pikniku? - spytał, wskazując za psa, uśmiechając się przy tym lekko. Jednak jego jasne oczy błyszczały radością, ilekroć uciekał spojrzeniem do zwierzaka, mając wrażenie, że mógłby w tym momencie zrobić wszystko, byle spędzić z nim więcej czasu. Nim i jego właścicielką. Bez skrępowania przesunął po niej spojrzeniem, nie tracąc uśmiechu z twarzy, choć miał jednocześnie ochotę wysłać do Carly wiadomość, że zdecydowanie nie musiał przychodzić w koszuli, ale z oczywistych względów tego nie zrobił. Nie mówiąc o tym, że nigdy nic nie wiadomo i kto wie, może zaraz okaże się, że niebieski kolor był strzałem w dziesiątkę, choć wolałby zieloną. - Widzę, że o winie pomyśleliśmy oboje? - spytał, marszcząc lekko brwi, gdy już rozłożył swój koc, obok tego od Julii, wyciągając z plecaka kolejne skarby. Dla spokoju zostawił drugą butelkę w plecaku, dochodząc do wniosku, że zawsze mogą po nią sięgnąć później. Wyjął również nieszczęsne pudełko z ciasteczkami siostry. Wiedział, że uwielbiała dodawać do nich różne zioła, które znajdowała w ogrodzie ojca, albo dostawała od Miny, więc chwilę przyglądał im się nieufnie, nim spojrzał na Brooks. - Robione przez moją siostrę. Jesteś na tyle odważna, żeby ich skosztować? - spytał cicho, podchodząc krok bliżej z pudełkiem między nimi. Nie wiedział, czy mogą mieć jakiś efekt, czy nie, ale nie przeszkadzało mu to w bawieniu się sytuacją. Jego uwagę tylko na moment odwrócił złoty znicz, którego spróbował pochwycić.
1 - zwykłe ciacho, truskawkowe 2 - makaronik z blekotem - dostajesz słowotoku mówiąc co ci ślina na język przyniesie 3 - zwyczajny makaronik, pistacjowy 4 - makaronik z rauhitią - jest ci tak ciepło, że musisz zdjąć z siebie warstwę ubrań 5 - zwyczajny makaronik, czekoladowy 6 - makaronik z trelkiem - zaczynasz naśladować zasłyszane wokół dźwięki, bądź głos drugiej osoby czas trwania: 1 post
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Młodsza siostra mogła stanowić nieodzowną pomoc, jeżeli w grę wchodziła randka. Co założyć? Jakiej perfumy użyć? Co zabrać ze sobą, nie licząc pozytywnego nastawienia? Czasami to bywało przytłaczające i wydawało się niepotrzebne, ale z drugiej strony, kto by pogardził własnymi wypiekami? Takie gesty trzeba było doceniać! No i fajnie, że jako rodzeństwo byli ze sobą tak blisko. Ona i Andy jakoś nigdy nie spędzali ze sobą wiele czasu. Może to też kwestia różnicy wieku i tego, że kiedy ona się urodziła, on już się uczył w Hogwarcie? Bardziej czuła się jak jedynaczka niż czyjaś siostra.
Minuty dłużyły jej się niemiłosiernie i kilka razy łapała się na tym, że chciała aportować się do domu. Tylko co by to dało? Wtedy zastąpiłaby stres poczuciem winy, że zachowała się jak frajer, a to było jeszcze gorsze. Tak więc chodziła tam i z powrotem, głaskała psa, kopała kwiatki i czekała. Z chęcią zapaliłaby teraz papierosa, żeby się nieco uspokoić, ale oczywiście ich przy sobie nie miała, bo ktoś jej je podwędził. Aż w końcu przyszedł on, w pięknej, Krukońskiej koszuli i przestała myśleć o fajkach czy kopaniu kwiatków.
- Piękna, krukońska koszula – rzuciła w odpowiedzi, również się uśmiechając. – Poznaj Williama. – Pstryknęła kilka razy w palce, a pies leniwie podniósł się z trawy i podreptał niespiesznie w jej kierunku, gotowy do ponownego miziania, do czego zachęciła chłopaka, podobnie jak wyciągnięty jęzor i błyszczące ślepia. Psa, nie jej. Następnie skinęła delikatnie głową. Z młodymi dorosłymi jakoś zawsze tak było, że wybierając się na przykład na takiego grilla, potrafili zapomnieć mięsa, chleba i musztardy, ale nie alkoholu. Tak było i tym razem, bo butelek mieli w nadmiarze, ale na szczęście pomyśleli też o jedzeniu.
– Nie wiem, czy lubisz druzgotkowe. Jest różowe i słodkie. Można powiedzieć, że babskie, ale jak chcesz, to ci mogę transmutować jakieś męskie, kwaśne i wytrawne. – Puściła oczko, siadając na kocu i wskazując na miejsce naprzeciw. – Szedłeś na piechotę czy się teleportowałeś? – zagaiła jeszcze, podając mu szklanki, by mógł czynić honory i rozlać alkohol.
Oprócz alkoholu pojawiły się również słynne ciastka siostry Jamiego, które okazały się makaronami. Nieszczególnie chciała próbować czegoś, co mogło mieć w sobie coś dziwnego, po czym nie byłaby sobą. Do tego nie była Gryfonką, więc nie musiała się popisywać odwagą, mimo wszystko sięgnęła niepewnie po jedno. Ugryzła delikatny kawałek, przeżuła, połknęła i odczekała chwilę, a gdy wciąż nic się nie działo, z ulgą zjadła je do końca. Wyglądało na to, że cały psikus polegał na tym, że były bez magicznych dodatków. - Całkiem smaczne – stwierdziła, gdy już przepiła ciastko winem i zapraszająco wskazała na resztę przysmaków, które przygotowała, a właściwie kupiła, bo akurat większość czasu spędziła przy szafie, a nie kuchennym stole.
Prychnął lekko, dotykając kołnierza koszuli, niemo przekazując, ze zdecydowanie nie była krukońska. Wiedziała, że lubił zielony kolor, więc mogła się domyślić, że zdecydowanie wolałby przyjśc w tym kolorze, ale cóż, nie było mu to dane. Teraz wyglądał, jakby próbował się przypasować, ale nie komentował tego bardziej. Nie było takiej potrzeby, skoro najwyraźniej jego strój choć trochę przypadł Julii do gustu. Nie miał zresztą na to czasu, gdy tylko pies pojawił się obok. Od razu przykucnął, aby przywitać się z czworonogiem, drapiąc za uchem i tarmosząc jego sierść. W jednej chwili przypomniał sobie Olę, jak ona bawiła się ze smokiem i musiał przyznać, ze teraz zrozumiał zachowanie tamtej dziewczyny. Ostatecznie i on najchętniej zabrałby Williama ze sobą do domu, schował go w kieszeni i wykradł z pikniku. Niestety ani nie miał tak pojemnej kieszeni, ani nie zamierzał zabierać pupila Julii. - Ja mam…. Jagodowe i z czarnego bzu. Nie byłem pewny, jakie wolisz i spokojnie, nie jestem fanem wytrawnych - odpowiedział, brzmiąc nieco burkliwie, marszcząc przy tym brwi, gdy zastanawiał się, które wyjąć, które zostawić, ostatecznie wyjmując jagodowe. Skoro lubiła słodkie, to i to, równie tanie wino, nie powinno stanowić problemu. Chwała, że nie przyniosła ze sobą żadnego trunku z wyższej półki, bo zwyczajnie zrobiłoby mu się głupio, że przyniósł ze sobą jedno z tańszych. Zaraz jednak przestał o tym myśleć, gdy słyszał pytanie Julii i uśmiechnął się kącikiem ust, podchodząc z pudełkiem. - Teleportowałem kawałek stąd i resztę przeszedłem pieszo. Wolałem nie ryzykować wpadnięcia na ciebie na początku pikniku - odpowiedział zgodnie z prawdą, dodając, że nie mieszkał w Dolinie, więc teleportacja jedynie wchodziła w grę. Przyglądał się Brooks, gdy ta ostrożnie, jakby niepewnie, sięgała po makaronika, samemu wyjmując także jedno ciastko zupełnie na chybił-trafił. Nie ufał w pełni swojej siostrze, ale był pewien, że nie zrobiłaby niczego głupiego, a przynajmniej takiego, co mogłoby z góry skazać na porażkę jego relację z pałkarką Harpii. Nie bała się, a to już wiele mówiło o niej, sprawiając, że Jamie uśmiechnął się nieco szerzej, z zadowoleniem. Poprawił się na kocu tak, aby nie potrącić przypadkiem przekąsek, ani wina, jednocześnie siadając odrobinę bliżej Julii. Sam ugryzł makaronika, kiwając lekko głową, gdyż naprawdę smakował dobrze, ale nie mogło być inaczej. Zjadł pozostałą część ciastka, które popił słodkim winem, nim spojrzał na swoją towarzyszkę. - Wiedziałem, że będą dobre, bo Carly nie wychodzi z kuchni ani na moment, więc byłoby to dziwne, gdyby były niedobre, choć podobno i jej się zdarza coś przypalić, ale byłem też pewien, że zdołą coś do nich przemycić i twój wydawał się całkiem normalny, ale ten już czuję, że był z jakimś dodatkiem i lepiej żeby za chwilłe efekt przeszedł, bo inaczej nie ręczę za siebie, a ona wie, jak szybko tracę cierpliwość i ja pierdolę, nie mogę się zamknąć, dlaczego to cholerne ciastko ciągle działa? Wygląda na to, że dzisiaj ja bedę mówić na okrągło, chyba że jakimś sposobem efekt ze mnie zejdzie, choć jak znam moją siostrę, to mogła nafaszerować je na tyle mocno, że będziemy tak aż do jutra, a to naprawdę nie byłoby dobre, kiedy jedynie ja prawiłbym swój monolog i nie potrafił ani na moment przestać - mówił, a z każdym kolejnym słowem, gdy orientował się, że nie potrafi przestać, marszczył coraz mocniej brwi, wyraźnie irytując się coraz bardziej, aż w końcu zacisnął zęby, żeby nie odezwać się, aż nie poczuł, że działanie ciastka powoli mija.
Koszula zdecydowanie była krukońska i tylko zatwardziały i uparty ślizgon mógłby twierdzić inaczej. Zresztą, lubienie jakiegoś koloru wcale nie oznaczała, że trzeba w nim chodzić cały czas! Ona na przykład wcale nie wyglądała teraz jak choinka, choć również lubiła zielony kolor. W każdym razie, dzięki siostrze, chłopak załapał plusa już na samym stracie, choć wcale nie brała tego outfitu za próbę zagrania jej na emocjach i odwołanie się do jej krukońskiego serduszka. Poza tym, jak się było wysokim i przystojnym facetem, to można było założyć na siebie cokolwiek, a i tak laski robiły pod siebie z wrażenia. No, przynajmniej te mniej rozgarnięte laski, a te stanowiły zdecydowaną większość. A jak już w temacie lasek jesteśmy, to prawda jest nieubłagana. Nawet te mądre i utalentowane, które spędziły pół dnia na wybieraniu odpowiedniego ubioru i układaniu grzywki, nie mogły się równać z kudłatym chartem szkockim, który, choć wyglądał jak stary dywan, skradał serce każdego, łącznie z Norwoodem. Przewróciła jedynie oczami, kiedy to pies nagle zapomniał o niej i znalazł nowego najlepszego ziomka.
- Zdrajca – mruknęła pod nosem, uśmiechając się do siebie, zanim to usiedli na kocu, przy tym swoim słodkim podwieczorku i kolekcji tanich win. Dla Julki smak nie miał ceny. Krzywiła się przy drogich winach i jeszcze droższych ognistych czy innych przepalankach, a najlepiej się czuła z kieliszkiem dobrze schłodzonego druzgotkowego, tak więc napitki przyniesione przez chłopaka idealnie wpisały się w jej gust.
- A czego fanem jesteś? Nie licząc wina. Ulubiona drużyna? Alkohol? Jedzenie? Zawodnik quidditcha? – zaczęła wyliczankę, ponownie, jak pod studnią, zasypując go pytaniami. Jeżeli reinkarnacja była prawdą, to w poprzednim wcieleniu albo była rekruterką, albo przesłuchiwała więźniów dla Ministerstwa Magii. – O, a gdzie mieszkasz, skoro nie w dolinie? W sensie, nie chcę od ciebie pełnego adresu, spokojnie. – zapytała, tłumacząc się od razu, żeby nie wyjść na creepa, gotowego czatować na miotle, z omnikularami przy twarzy.
Po przepiciu pierwszego ciastka, zachęcona tym, że nie zdarzyło się nic dziwnego, sięgnęła po kolejne. Było równie smaczne i równie zwyczajne, przynajmniej na razie. Czy była to odwaga? Raczej fakt, że kochała rywalizację i kiedy ktoś rzucał jej wyzwanie, to musiała je przyjąć. I wygrać, choć potem często tego żałowała. Nie wiedziała, kiedy powiedzieć stop, to było pewne, jak dwa i dwa to cztery.
Ciastka szybko okazały się nie takie zwykłe, jak mogło się wydawać na samym początku, bo oto Jamie zamienił się w Zoe Brandon i zaczął pleść trzy po trzy. Najpierw się zdziwiła, łącząc powoli kropki, a potem zaczęła się uśmiechać, kiedy Norwood utwierdził ją w tym, że to ciasteczka. Coraz szerzej i szerzej. I skoro już jej towarzysz był taki wygadany, to postanowiła to wykorzystać i jeszcze mocniej pociągnąć go za język?
- No dobra, Jamie! Ulubiony przedmiot, nauczyciel, pierwsza miłość. Z kim się całowałeś po raz pierwszy? No i powiedz mi o swojej najbardziej żenującej sytuacji. Z DETALAMI. – Jak się okazało, na nią ciastko również zadziałało, bo wypowiedziała to wszystko niskim barytonem, jak gdyby chciała przedrzeźnić chłopaka. Prychnęła przy tym z rozbawienia przez nos i opróżniła kubek z winem, dolewając teraz dla odmiany z kolejnej butelki, tej Jamiego.
Psa przynajmniej mógł bez skrupułów głaskać, drapać i tarmosić, a jego właścicielki już niekoniecznie, jeśli nie chciał od razu zaprzepaścić całej znajomości. Nie zajmował się jednak psem dłużej, niż było konieczne, aby zaspokoić własną zachciankę. Usiadł z zadowoleniem z Brooks na końcu, czując się częściowo znów, jakby towarzyszyła im plotkująca zbroja. Aż rozejrzał się wokół unosząc nieznacznie brwi, gdy znalazł się pod ostrzałem pytań, aby zaraz zaśmiać się cicho. Na pytanie o gracza Quidditcha nie zamierzał odpowiadać, jeszcze nie, póki mógł sam zdecydować o tym, co mówił i nie był poddany żadnej magii. Ostatecznie, kiedy Julia nie wiedziała, że był jej fanem, było lepiej, prawda? Z takiego wychodził założenia i wolał się go trzymać, ale zastanawiał się nad resztą pytań. - Słucham Vivern, co już wiesz, ale bardzo często po prostu w ciszy trenuję. Uwielbiam aurorów i odkąd pamiętam, chciałem jednym z nich zostać, choć ostatnimi czasy to marzenie traci na mocy. Można powiedzieć, że jestem fanem mocnych wrażeń… Choć nie lubię tego określenia. Jestem fanem motorów i uwielbiam jabłka w karmelu - odpowiedział w końcu, spoglądając prosto na Brooks, uśmiechając się nieznacznie, samymi kącikami ust, choć nie można było pominąć zadowolenia w jego spojrzeniu. Nie przepadał mówić tyle o sobie, choć jednocześnie nie mógł powiedzieć, żeby czuł się niekomfortowo. Było dobrze, tak po prostu. - Nawet jakbym ci chciał podać adres, byłby z tym mały problem. Przy rzecze Wye, w dolinie - odpowiedział prosto, wzruszając ramionami, wyraźnie jednak nie zamierzał podawać większych szczegółów. Nie działo się nic naprawdę złego, jedli sobie ciastka, które były naprawdę dobre, jak zawsze wypieki Carly, rozmawiali, czy też chwilowo po prostu Jamie mówił więcej o sobie, ale oczywiście zawsze przyjdzie taki moment, gdy nawet nie wiesz co się dzieje, a dzieje się dużo. W głowie chłopaka słowa pojawiały się i nim zdążył pomyśleć nad nimi, już je wypowiadał, nie potrafiąc opanować słowotoku. Kiedy na chwilę zamilkł, licząc na to, że już wszystko minęło, Julia zadała kolejne pytania, a on znów czuł ucisk w głowie, nieznaną mu siłę, która zmuszała go do mówienia. - A niech cię szlag za to podpuszczanie i sprawdzanie jak wiele będę mówić, kiedy tego nie da się zatrzymać, mam nadzieję, że sama na to trafisz i zobaczymy, czy będziesz mówić o żenujących chwilach, jak moja z siostrą, kiedy zabrała mnie do mugolskiej knajpy, bo chciała skosztować jakiegoś tam ciasta i udawała, że jesteśmy parą, przez co wieszała mi się na szyi mówiła do mnie Jimmi, nienawidzę gdy mówi się do mnie Jimmi, co to właściwie jest za pomysł, żeby zdrabniać w ten sposób imiona, choć może powinienem mieć pretensje do ojca za wybranie takiego imienia, ale tak czy owak, teraz jak słyszę Jimmi to muszę się pilnować, żeby z tej radości nie rzucić się na nikogo, jak choćby tłuczek, którego posyłasz na boisku, a ja naprawdę lubię patrzeć, jak grasz, bo nie odstajesz od tych, co już dłużej siedzą na swoich pozycjach, dodajesz powiewu świeżości i jest na co patrzeć, nie tylko jako na grę, ale spokojnie, nie będę za tobą biegał jak jakiś zakochany fan, czy inny dziwak, a pierwszej miłości nie miałem, bo czym innym jest uznać, że ktoś ci się podoba, a co innego się zakochać i nawet, teraz gdy siedzimy, zastanawiam się, ile w tym było twojej woli, a ile przypadkowego uroku, którego nie chciałem roztaczać, więc zakochiwanie się nie jest dla mnie, bo i tak byłoby pewnie sztuczne, choć może nie tak, jak niektóre smaki eliksirów, kiedy komuś pomylą się składniki i to jest właściwie mój ulubiony przedmiot, a nauczyciela ulubionego nie mam, bo oni też zmieniają się co chwilę, a teraz lepiej zacznij coś mówić sama, bo nie wytrzymam dalszego mówienia - wyrzucał z siebie kolejne słowa, w końcu unosząc kubek z winem do ust, aby biorąc kolejne łyki nie tylko nawilżyć gardło, ale i zamilknąć w końcu, przestając w myślach wyzywać siostry od najgorszych. - Ulubiona potrawa? Miejsce, w które zawsze chciałaś pójść, ale nie miałaś z kim? Pragnienie, które boisz się spełnić z różnych powodów? - dopytał, nagle odkrywając, że ciastko przestaje działać, gdy tylko w jego głowie wszystko się wyciszało, a on zagryzł wino pistacjowym makaronikiem.
Musiała przyznać, że kiedy Jamie się śmiał, to równie dobrze mógłby się z nim śmiać cały świat. Miał w sobie trochę z mruka, a trochę z wyjątkowo ciepłego gościa, który dzielni skrywał się za jakąś niepotrzebną maską. W pewien sposób to rozumiała, bo sama robiła to samo i łatwiej jej było, gdy ludzie myśleli o niej jak o wściekłej pałkarce, niż o zwykłej młodej dziewczynie, która robi miliard słodkich zdjęć zwierzakom i układa przyprawy w kuchni w kolejności alfabetycznej. Z każdą chwilą wiedziała o nim coraz więcej, odnotowując w pamięci kolejne fakty. Przyszły auror, miłośnik jabłek w karmelu i mocnych wrażeń. No i Vivern. Całkiem spoko gość! No i przystojny, tego akurat nie mógł ukryć za maską.
- Czemu traci na mocy? – zapytała, szczerze przejęta tym, że z jakiegoś powodu mógłby chcieć porzucić dziecięce marzenie. Szczególnie że praca aurora wydawała jej się… ekscytująca? Ważna? Potrzebna? Na pewno ważniejsza i potrzebniejsza społeczeństwu, niż ktoś, kto lata na miotle i wali tłuczkami po przeciwnikach.
- Wye w dolinie – powtórzyła cicho za nim, żeby zapamiętać i rozejrzała się badawczo po kocyku. Tym razem nie sięgnęła po ciacho, tylko po kanapkę, w którą wgryzła się delikatnie. Jeszcze nie znali się na tyle, żeby jeść przy nim tak, jak zazwyczaj, czyli całą sobą. Wolała uniknąć wyglądania jak wygłodzony świniak, który nie jadł od kilku tygodni. Czasami dziwiła się, że jej patronusem jest dzik, a nie właśnie wieprz.
Nie wiedziała, co jest w tych słodkich makaronikach, ale gdyby tylko znała Carly, przybiłaby jej piątkę, bo to gadulstwo brata zdecydowanie ją bawiło i było na swój sposób urocze. No i ile wielu rzeczy się o nim dowiedziała. Problem stanowiło jedynie analizowanie tego wszystkiego, bo słowa wylatywały z jego ust z prędkością Nimbusa. Chichotała cicho jak chochlik, ale ucichła i uśmiechnęła się ciepło, kiedy to chłopak stwierdził, że jest powiewem świeżości w lidze. Było to naprawdę miłe i budujące. Sama sobie nigdy nie myślała w ten sposób. Właściwie, to rzadko myślała o tym, jak wypada na tle innych graczy. Po prostu wylatywała na boisko z prostą myślą, że musi ich pokonać. Pewna była tylko tego, że pracuje więcej od nich, co do tego jednego nie miała najmniejszych wątpliwości.
- Twoja siostra to niezłe ziółko. Wygląda na fajną i luźną, normalną dziewczynę – stwierdziła, dodając po chwili, kiedy już słowotok ustał: - Co masz na myśli poprzez przypadkowy urok?
Ciastko chyba przestawało działać, bo po upiciu odrobiny wina z kubeczka, Jamie w końcu przestał gadać i ruszył z kontratakiem, tym razem samemu zadając pytania. Przeżuła więc dokładnie kanapkę, zagryzła ją truskawę i przepłukała winem, po czym spieszyła z odpowiedzią, choć nieco bardziej lakoniczną od tej towarzysza.
– Kanapki z szarpaną wołowiną, choć jeżeli miałabym wybrać to, co jem najczęściej, to owsianka. Jak byłam mała, to dziadek mi mówił, że jak będę ją codziennie jadła, to urosnę. Jakiegoś konkretnego miejsca nie mam. Gdy mam ochotę coś zobaczyć, to po prostu to robię, choćby i sama. A pragnienie… hmmm. Czasem się zastanawiam na przefarbowaniem włosów na blond, ale chyba jestem zbyt przywiązana do mojej ciemnej czupryny. To teraz w drugą stronę, te same pytania, Jimmy. – Uśmiechnęła się szelmowsko, celowo używając zdrobnienia, którego tak nie lubi. Sprawdzając przy okazji, czy rzuci się na nią jak tłuczek.
Gdyby tylko wiedział, co o nim myślała, z pewnością przewróciłby oczami, ale szczęśliwie mógł skupić się na pytaniu dziewczyny niż na próbach odczytania jej myśli, na czym się zupełnie nie znał. Nie wiedział także, jak mówić o tym, co czuł, co myślał, nad czym się zastanawiał, przez co nie był pewny, w jakie słowa ubrać odpowiedź w zakresie planów na przyszłość. - Są chwile, gdy wątpię, czy zostałbym przyjęty pomimo dobrych ocen, a jednocześnie mam świadomość, jak niebezpiecznie w tej pracy jest. Już raz z powodu wypadku przy pracy ojca, ten leżał w łóżku przez pół roku, a drugie tyle dochodził do siebie. Są momenty, gdy zastanawiam się, czy na pewno poradziłbym sobie z obowiązkami aurora i dbaniem o siostrę jednocześnie - odpowiedział prosto, jakby mówił o zaległym zadaniu domowym, którego nie odrobił jeszcze przed wakacjami. Nie zdradzał, jak trudny był to dla niego temat, ale też wyraźnie nie zamierzał rozwijać bardziej tego tematu. Wielokrotnie zastanawiał się, czy krew wili, która płynęła w jego żyłach, mogłaby wpłynąć negatywnie na przyjęcie go do MInisterstwa Magii. Jednocześnie było to naprawdę coś, co chciał robić, czym chciał się zajmować, co również było widoczne w błysku w jego spojrzeniu. Chciał być jak ojciec i choć z biegiem lat dostrzegał wady mężczyzny, ten wciąż był jego wzorem. Cieszył się, że nie komentowała w żaden sposób wzmianki o niej. Norwood nie był pewny, czy zdołałby jakkolwiek wyjaśnić swoje słowa, a przyznawać się do bycia fanem nie zamierzał, a przynajmniej nie planował potwierdzać takiej tezy, choć z jego słów łatwo można było wywnioskować, że ogląda mecze, w których Brooks brała udział. Mimo to, udawał, że nic takiego nie powiedział, choć uśmiech na twarzy dziewczyny był lepszy niż jakiekolwiek słowa podziękowania za jego słowa uznania. - Jest chochlikiem, pieprzonym chochlikiem kornwalijskim, który wygląda niepozornie, uroczo, ale potrafi napsuć krwi z uśmiechem na twarzy - powiedział twardo, wręcz burkliwie, niemal tak, jakby naprawdę miał dosyć siostry i najchętniej pozbył się, jak stworzeń, do których ją przyrównywał. Było to jednak dalekie od prawdy, czego również nie planował nigdy przyznawać na głos. Zaraz też spojrzał uważnie na Julię, zastanawiając się, czy powinien po prostu odpowiedzieć na jej pytanie, czy zademonstrować, o co mu chodziło. - Przypadkowy urok. Chwila, gdy chcesz spędzać ze mną czas przez powab niż mnie jako takiego - odpowiedział w końcu, krzywiąc się, gdy tylko wspominał o uroku wili. Nienawidził tej części siebie, a jednocześnie dostrzegał chwile, gdy było przydatne. Podejrzewał, że gdyby był zdolny panować nad tym, używać zgodnie z własną wolą, nie byłby tak negatywnie nastawiony do własnego pochodzenia, ale nie potrafił zmusić samego siebie do ćwiczeń z roztaczania wokół siebie uroku. To zdecydowanie nie brzmiało, jak trening do zostania aurorem. W końcu efekt ciasteczkowy zupełnie minął, pozostawiając Jamiego równie mrukliwego, co zwykle, zadająćego dodatkowo więcej pytań. Skoro on musiał wcześniej ciągle mówić, teraz nadeszła pora Brooks. Pokiwał lekko głową, gdy usłyszał, co lubi jeść, dochodząc do wniosku, że nie tylko muzyczny gust mieli podobny. Szarpana wołowina zdecydowanie mogłaby konkurować z jabłkami w karmelu. - Owsianek nigdy nie lubiłem. Bryja na talerzu… Nawet gnomy jedzą lepiej - burknął nagle, kręcąc głową z wyraźnym niesmakiem na wspomnienie zmuszania do zjedzenia owsianki, które szczęśliwie nie trwało długo. - Możesz zawsze zmienić kolor włosów zaklęciem. Łatwe do cofnięcia, a sprawdzisz, czy odpowiada ci kolor - zauważył, przekrzywiając lekko głowę, jak gdyby zastanawiał się, jak dziewczyna wyglądałaby w jasnych włosach. Był zdania, że równie dobrze, co w ciemnych, ale nie przyznał tego głośno. Zmrużył jednak oczy, gdy usłyszał, jak go nazwała, zaciskając na moment mocniej zęby. - Za Jimmy nie powiem nic więcej. Szukaj innego sposobu, żebym mówił, albo odpowiedz na kolejne pytania. Jaka miotła jest najlepsza? Jakiego zaklęcia nie lubisz używać? Gdyby wszystkie eliksiry miały zostać zabronione, jakiego brakowałoby ci najbardziej? - zapytał, przegryzając kolejne ciasteczko, tym razem czekoladowe, które sprawiło, że zupełnie się rozluźnił, mając wrażenie, że tylko dwa ciastka były rzeczywiście nasączone czymś, co wywoływało nadmierną gadatliwość i zdolność naśladowania dźwięków.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Gdyby tylko wiedział, co siedzi jej w głowie, podniósłby się ze swojego ślizgońskiego tyłka i spierdalał szpagatami w kierunku domu. Na szczęście jednak nie wiedział, tak więc był skazany na jej nieco dziwne towarzystwo i mógł w spokoju się męczyć nad odpowiedzią na kolejne pytania, które mu zadawała. Nie miał łatwo, ale sam sobie zgotował ten los, zapraszając ją na piknik.
- Twoja siostra jest dorosła. Wiem, że to kuszące i naturalne dla starszych braci, ale nie musisz jej pilnować na każdym kroku. Daj jej popełniać błędy. Niech się na nich uczy i staje, no, sobą. – Po chwili krótkiego namysłu postanowiła podzielić się krukońską mądrością, której miała w sobie całe mnóstwo, jak na krukonkę zresztą przystało. – A praca nie ma być łatwa czy bezpieczna, ale dająca frajdę i spełniająca. Jak się pewnie domyślasz, są bezpieczniejsze sposoby na zarabianie pieniędzy, niż obrywanie tłuczkami i latanie na miotle. Zwłaszcza dla kobiety – Upiła nieco taniego winiacza, nawilżając gardło po tym całym gadaniu, do którego zresztą nie przywykła. Raczej wolała słuchać. I wyciągać wnioski.
Dorosłość zaczynała się nie wtedy, gdy zaczynałeś płacić podatki i miałeś własny kwadrat. Zaczynała się w momencie, kiedy zaczynałeś rozumieć, że Twoi rodziciele są tylko ludźmi, nie bohaterami. Mają wady, słabostki, tracą włosy, wzrok i urodę. Popełniają błędy. Julce dojście do tych wniosków przyszło szybko, ale duża w tym zasługa Hogwartu. Odwiedzając dom głównie na święta i wakacje, miała okazję złapać trochę dystansu i przestać patrzeć na ojca jak na świętego. Nie zmieniało to jednocześnie nic w tym, co do niego czuła. Ba, teraz zaczęła go nawet doceniać jeszcze bardziej, bo rozumiała, jak trudno mu było. Był mugolem, mężem mugolki. I ojcem dwójki czarodziejów. To z pewnością nie było łatwe – akceptowanie magicznej odmienności swoich dzieci i widywanie ich od święta, bo praktycznie cały rok spędzały w szkockim zamku. Naprawdę nigdy nie wiedziała, jak zareagować, kiedy ktoś chwalił jej postawę na boisku. Była jednym z tych graczy, dla których nie liczyła się popularność czy uznanie. Chodziło jej tylko o to, żeby być jak najlepszą w tym, co robi. A robiła to coraz lepiej, z każdym rokiem. W każdym razie zrobiło jej się miło na sercu, choć wciąż nie wiedziała, co powiedzieć. Podziękowała więc niezbyt wylewnie i już nie drążyła tematu, aby oszczędzić sobie i Jamiemu zbędnej niezręczności.
Słysząc porównanie Carly do chochlika, mimowolnie parksnęła z rozbawienia przez nos. Ah, tak. Typowy starszy brat, udający, że siostry nie lubi, ale w głębi duszy gotowy, by zrobić dla niej wszystko. Tak jak Andy. Ile razy ją opierdalał za te wszystkie głupoty, które sobie robiła? Nie potrafiła zliczyć, ale zawsze wiedziała, że pod tą szorstką maską jest gościu, który zawsze jej pomoże. – Coś mi się wydaje, że bym ją polubiła. Dużo nas łączy – Skomentowała młodszą z Norwoodów, zastanawiając się przy tym, czy faktycznie jest tak zła, jak ją teraz malował.
- Aaaa, powab wili. – Rzuciła, kiedy już załapała, o co mu chodziło. – Nigdy bym nie pomyślała, serio. – Chociaż może powinna, bo tak urodziwi ludzie, jak Jimmy raczej są anomalią. I to pomimo magii, która potrafiła działać cuda, jeżeli chodziło o wygląd. Czasem miała wrażenie, że do Hogwartu przyjmują tylko tych pięknych. I niekiedy się zastanawiała, co robi pośród nich, z tym swoim złamanym milion razy nosem, płaską klatą i powybijanymi palcami, a niekiedy i zębami. Chyba po prostu nadrabiała charakterem i osobowością.
- Sam jesteś gnomem – Obruszyła się z bananem na gębie, sprzedając mu delikatną „mukę” – Owsianka jest królem śniadań, jak lew jest królem dżungli. – No, na takie szkalowanie owsianki nie mogła pozwolić, bo Jimmy mylił się jak mało kto i mało kiedy. Na uwagę o włosach wzruszyła z kolei tylko ramionami. Doskonale wiedziała, że mogła to załatwić magią, nie farbą, ale nie chodziło wcale o sposób, ale o samo podjęcie decyzji. Widziała te swoje ciemne kudły przez całe życie i nie była do końca pewna, czy jest gotowa na zmianę. Tak więc zostało jej tylko zastanawianie się, czy Julka-Blondynka to opcja dla niej.
Karma wróciła do niej szybko. Śmieszkowanie z przezwiska skończyło się tym, że tera to ona została zasypana pytaniami. Upiła więc ponownie wina, potem wgryzła się w kanapkę, ponownie chwyciła za kubeczek i po długiej, dłuuugiej przerwie, odpowiedziała.
- Najlepsza miotła to moja miotła, czyli „Zora”. – No o miotłach to mogła rozmawiać godzinami! I zamierzała wykorzystać tę okazję, a jak. – Yajirushi, rocznik 2022. Piękny, niebieski trzonek, ku chwale Ravenclawu. Wymienione witki, goblińskie obręcze i kawałek świętego dębu, prezent od Pani Jeziora, zatopiony w trzonku. Dzieło słowackiego mistrza miotlotwórstwa o imieniu, uwaga, Zora. Od zera do setki w cztery sekundy. Prędkość maksymalna 310 kilometrów na godzinę. Miotła zwrotna, kapryśna i wymagająca, tak jak jej właścicielka.Prawdopodobnie najszybsza miotła na świecie. – Kiedy skończyła wymieniać wszystkie zalety swojej pięknej miotełki, ponownie upiła wina i kontynuowała z kolejnymi odpowiedziami. – Zaklęcie? Hmm... haemorphagia iturus. Zaklęcie lecznicze, tamujące krwotok. Czasem mam problem z prawidłową wymową i raz niemal nie uszkodziłam niechcący pewnej Gryfonki z tego powodu. A eliksir? Wiggenowy, na sto procent. Ciągle sobie coś robię, tak więc bez wiggenowego chodziłabym wiecznie połamana i poobijana. No, to teraz Twoja kolej Jimmy. Ulubiony klub? Najlepsza miotła? Twój typ kobiety?
Przyglądał się chwilę Brooks, zastanawiając się nad jej słowami, czując mimowolną irytację, że ktoś częściowo komentuje jego relację z siostrą, ale nie skomentował tego. Nie był głupi, żeby nie wiedzieć, że bynajmniej Krukonce nie chodziło o jakieś wchodzenie z butami w jego życie, co o zwykłe danie mu rady. Widać ci z Ravenclaw już tak mieli, że zawsze znajdowali kilka słów mądrości na każdą okazję. Jednak tu nie chodziło o zwykłe pozwolenie siostrze żyć, tak jak chciała i popełnianie błędów. Jasne, nie mógł jej pilnować tak, jakby miała być zamknięta w złotej klatce, ale Carly stanowiła czasem niebezpieczeństwo sama dla siebie z tą swoją zdolnością do pakowania się w tarapaty z uśmiechem. Miał również świadomość, że nie była tak niewinna, jak to pokazywała innym, a na domiar wszystkiego – obiecał jej matce oraz ich ojcu, że będzie na nią uważał. Nie potrafił tak po prostu przestać się przejmować, przestać jej pilnować, łącznie z jej nauką. Jednak nie było to coś, o czym chciałby mówić Julii. Nie było to coś, o czym powinien mówić. Kiedy tylko Krukonka stwierdziła, że nie domyśliłaby się, że może chodzić o powab wili, spojrzał na nią wyraźnie sceptycznie. Byłaby pierwszą osobą, która po jego „ładnej buźce” nie wiedziałaby, z kim mogła mieć częściowo do czynienia. To jednak sprawiało, że czuł się lepiej, niż początkowo. Jej słowa dawały pewność, że nie zgodziła się na piknik z powodu uroku, a rzeczywistej chęci. Uśmiechnął się więc do niej nieco szerzej, zupełnie szczerze. - To jest ta chwila, w której przypominam, że królem dżungli tak właściwie jest tygrys, skoro lew żyje na sawannie? – zapytał, spoglądając na dziewczynę z cieniem rozbawienia, ale nie komentował już owsianki. Zdecydował się jednak zapamiętać, że w tym temacie mieli zdecydowanie odmienne zdanie. W końcu jadł spokojnie przygotowane jedzenie, czekając, aż dziewczyna zacznie odpowiadać na zadane jej pytania i niespecjalnie zdziwił się, kiedy właśnie ją wymieniła. Bardziej interesowały go jednak odpowiedzi dotyczące zaklęć i eliksirów, a kiedy i je otrzymał, pokiwał w zamyśleniu głową. Wyglądało na to, że Brooks była częściej kontuzjowana, niż sądził. Nie miał jednak czasu, żeby zastanowić się nad tym, gdzie nie dość, że znów usłyszał zdrobnienie, którego naprawdę nie znosił, to jeszcze sam dostał pytania. - A co cię bardziej interesuje? Typ kobiety czy klub? – spytał, spoglądając na nią z cieniem rozdrażnienia spowodowanym zdrobnieniem, ale w końcu westchnął ciężko. Jego wina, że o nim wiedziała, więc teraz musiał to znosić, choć nie wiedział, jak długo jeszcze da radę. - Silna, ale chodzi mi bardziej o zdrowie, psychikę, niż aspekt fizyczny. Mądra. Odważna. Nie mam typu jeśli chodzi o wygląd. Klub to… Nie mam ulubionego. Harpie, Osy, Pustułki. Miotły nie mam ulubionej. Nawet moja nie jest moją ulubioną – odpowiedział w końcu, kładąc się na plecach, mając ochotę się chwilę zwyczajnie wyciągnąć. – Twój typ to po prostu gracz quidditcha, czy tych dwóch, o których wiem, łączy coś więcej? – zapytał, zerkając na dziewczynę z błyskiem rozbawienia w jasnym spojrzeniu.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Oj tak. Jeżeli chodziło o dzielenie się mądrościami i wiarę w to, że zawsze ma rację, to była wręcz stereotypowym przykładem Krukonki. I nie przeszkadzało jej to, bo naprawdę czuła się Krukonką. Zresztą, ta niekiedy irytująca pyszałkowatość i przemądrzałość nie były wcale złośliwe! W żadnym wypadku nie chciała planować przystojnemu koledze życia ani ingerować w jego relacje z siostrą. Ot, zwykła pogadanka. Gdyby tylko wiedziała, że może zirytować Jamiego w taki sposób, najpewniej by się zamknęła i zachowała te złote krukońskie myśli dla siebie. Nie zmieniało to rzecz jasna jej opinii. Sama popełniła w swoim życiu MNÓSTWO błędów, nie zginęła przy tym z milion razy, ale uważała, że dobrze się stało. Porażki są znacznie lepszym nauczycielem życia niż zwycięstwa. Gdyby nie one, nie wiedziałaby na przykład, że należy omijać szerokim łukiem zbrojownie w Hogwarcie, bo można skończyć z halabardą w udzie! Zresztą, pakowanie się w kłopoty z uśmiechem na twarzy było postawą życiową godną uznania, nie nagany, a życie bez kłopotów byłoby nudne i pozbawione smaku.
Cóż, może Julka była niezbyt rozgarnięta? A może nie doszukiwała się głębi tam, gdzie jej być nie powinno? Urodę chłopaka wzięła za wygraną na genetycznej loterii, a nie za magiczną krew wili, która krążyła w jego żyłach. Czy to zmieniało cokolwiek? Nic, kompletnie. Podobał jej się tak samo, jak przed tym, nim dowiedziała się o jego korzeniach.
- To jest ta chwila, w której pytam, czemu trafiłeś do Slytherinu, a nie Krukolandii, bo jesteś wyjątkowo bystrym gościem. – Odpowiedziała, szczerząc się lekko. I cieszyła się, że Jamie nie poruszył tematu owsianki, bo najbliższy kwadrans spędziłaby na tłumaczeniu mu, dlaczego się myli. A potem jeszcze byłby wykład o roli błonnika w codziennej diecie. Zresztą, jedzenie było ciekawsze od rozmawiania o nim, więc śladem Jamiego wrzucała w siebie kolejne kęsy skrzacich przysmaków.
Choć widzieli się dopiero drugi raz, to mimo to całkiem sporo o sobie wiedzieli. I nie była to bynajmniej zasługa zbroi, ale również tego, że Norwood był całkiem wdzięcznym partnerem do dyskusji. A do tego dobrze mu z oczu patrzyło, więc jakoś nie miała obaw, by mu o sobie opowiadać.
- Klub, oczywiście, że klub. – Żachnęła się z rozbawieniem, nie pozostawiając złudzeń co do tego, jakie ma priorytety w tej dyskusji. Powiedz mi, komu kibicujesz, a powiem Ci, kim jesteś. Czy coś takiego. A tak poza tym uważała, że wygląd to nie wszystko i liczy się jeszcze osobowość.
- Aha. Czyli po prostu lubisz quidditcha – powiedziała bardziej do siebie, niż do blondyna, kiedy ten stwierdził, że nie ma klubu, który skradł jego serce. – Ile miałeś lat, kiedy zacząłeś grać?
Gdy Jamie zrewanżował się pytaniami, nieco się zarumieniło, co łatwo zwaliła na nadmiar winka w organizmie. Czuła się jednak nieco zmieszana, kiedy to się tak zastanawiała nad odpowiedzią. Niezbyt jej się podobało również to, że Norwood wiedział zarówno o Auguście, jak i… Avguście. Może jednak miała swój typ, ale nie patrzyła na wygląd, tylko na imię?
- Zdecydowana większość graczy quidditcha, to zarozumiałe dupki… tak jak wasz kapitan. Chyba po prostu lubię ludzi, którzy są… jacyś? Nie wiem, jak to nazwać i wiem, że praktycznie każdy to mówi, ale dla mnie naprawdę liczy się charakter. Nie lubię nudy i przeciętności.
- Kto wie? Może jestem całkiem bystrym, ale aroganckim egoistą i przez to wpakowano mnie do Slytherinu, żebym mógł się jeszcze uczyć wężomowy i siać strach, jak przystało na stereotypowego Ślizgona - odpowiedział, kręcąc lekko głową. Miał wrażenie, że wiedział, o które jego cechy chodziło, z jakiego dokładnie powodu Tiara podjęła taką, a nie inną decyzję, ale nie miał zamiaru mówić o tym Julii. Nie wtedy, gdy tak spokojnie im się rozmawiało i mógł się zwyczajnie dobrze bawić, choć zdradzanie randomowych faktów na temat swojej osoby było dość dziwne. Czuł się trochę tak, jakby od poznania się jedynie rzucali w siebie pytaniami, kolekcjonując odpowiedzi w pamięci. Jakby testowali wzajemnie swoją cierpliwość, szukając miejsc, w które nie powinni się pchać, zdobywając informacje o tym, co druga strona lubi, czego nie lubi. Wiedział, że poznawanie drugiej strony polega na rozmowie, ale to, co się działo, gdy był z Brooks, było zdecydowanie odmienne od spotkania, chociażby z Olą. Może z tego powodu tak dobrze się czuł i tak chętnie szedł na to spotkanie, nie dbając o to, jak mogło być odebrane przez innych. Bawiło go również, że dopytywała o typ kobiety, ale zupełnie się tym nie zainteresowała, skupiając na quidditchu. Na swój sposób mógł powiedzieć, że było to rozczulające w sposób, w jaki rozczulał widok psa, który domagał się pieszczot, aby za chwilę zająć się gryzieniem zabawki, nie zwracając już uwagi na to, czy drapiesz go za uchem. Uśmiechnął się nieznacznie, potwierdzając brak klubu, którego barwy mógłby nosić cały czas. - Wydaje mi się, że miałem siedem? Czy dziewięć… Jeszcze przed Hogwartem, ale moja nauka gry nie miała wiele wspólnego z chęcią gry. Chodziło o coś zupełnie innego, ale nie będę cię tym zanudzać - powiedział prosto, bardziej stanowczo przy końcu. Nie chciał opowiadać o tym, jak niemal rzucił się na siostrę, jak okazało się, że eliksiru spokoju nie działają na niego i potrzebował szukać innego sposobu na rozładowanie wściekłości. -Jacyś? To trochę mało dokładne, a ja jednak bardziej się postarałem odpowiedzieć - zauważył sceptycznie, po czym przymknął powieki, zwyczajnie się rozluźniając. - Nie wierzę w to, że można nie zwracać uwagi na czyjś wygląd. Mimo wszystko pociąg czujesz do kogoś również przez to jak wygląda, a nie dlatego, że czytanie jest seksowne. Nie rzucisz się na każdego, kto trzyma miotłę w dłoni, czy fanki literatury na każdego z książką w ręce. Choć rozumiem, że zainteresowanie fizyczne może rodzić się w miarę poznawania kogoś, w miarę poznawania, że jest jakiś... - stwierdził, dodając jeszcze, że bardzo ciekawi go jej rozumienie nudy. Rozmawiali do czasu, aż brakło im alkoholu i przekąsek, kiedy należało ogłosić koniec spotkania, randki, jakkolwiek mieli to nazwać.