Bardzo nieciekawe, nużące pomieszczenie, niczym niezaskakujące, ale z dość szeroką przestrzenią, nadającą się do luźnych zabaw. Są tu zmagazynowane magiczne miotły, z których można korzystać.
Ten wyjazd miał przebiec zupełnie inaczej. W pierwotnych planach Avalon było rozpracować cel rejsu po pierwszej godzinie, a potem korzystać ze wspaniałości związanych z tym, co kapitan Goldentooth wraz załogą przygotował na swoim statku. Upatrzyła sobie zejście do baru, w którym miała zamiar wygrać trochę galeonów z jakimiś naiwniakami z Salem, niezaznajomionymi z wielkim, zapisanym w genach, talentem do omamiania, ukrytym głęboko w Szkotce. Wiedziała doskonale o ścisłej zasadzie milczenia i oczywiście chciała jej skrupulatnie dotrzymywać. A jednak listu od Archibalda zupełnie się nie spodziewała, nie tak wcześnie. Miała szczerą nadzieję, że przyznanie się do wszystkiego, co zaszło pewnej zimowej nocy w jej mieszkaniu nastąpi co najmniej dwa miesiące później, a jednak sugestywne zdania na przyniesionym przez sowę pergaminie dały wyraźnie do zrozumienia, że iluzoryczne zapewnienia co do posiadania właściwie nieograniczonego czasu miały doprowadzić właśnie do przyspieszenia wszystkich wyjaśnień. Wyjaśnień, które była w końcu Blythe'owi na setkę sposobów winna. Bo przecież centrum wspomnianych wyżej wydarzeń uosabiała jego najmłodsza siostra, o którą dbał z pewnością mocniej niż o kogokolwiek innego. Ciężko nie przyznać słuszności podobnemu podejściu, skoro nawet najprostsze zaklęcie pokroju Episkey wymagało u Utopii ogromnego wsparcia emocjonalnego, a co najważniejsze - uniemożliwienie jej na rozbudzenie samozwątpienia. Jakim cudem Cufferborough odniosła w tym sukces? Cóż, mówi się że miłość potrafi wiele, byleby była kompletnie szczera. Odpowiedź nasuwa się więc sama, a z uwagi na to, że Topka zaczęła rzeczoną miłość niedawno powoli odwzajemniać, praktycznie nie istniał żaden powód do przeciągania tej swego rodzaju spowiedzi. Pszczoła zgodziła się na spotkanie z Archibaldem i niedługo po ostatnim wymienionym liście zobaczyli się w umówionym miejscu. Uśmiechnęła się do niego, a on zaprowadził ją do podpokładu. Cóż, za taki ładny gest spodziewała się lepszej wymiany, a jednak doskonale wiedziała, że jeśli chcieli rozmawiać na osobności, bez żadnego wścibskiego uczniaka czy studenta podsłuchującego każde słowo, musieli znaleźć jakieś naprawdę odizolowane miejsce. Dziwiła się nieco, że znalazł podobny zakątek tak prędko, ale w końcu Archibald był Archibaldem. Nie wolno się było po nim czegokolwiek nie spodziewać. Był szarą eminencją Hogwartu, a nawet teraz, kiedy Cufferborough zaczęła mieć z ową szkołą zadziwiająco mało wspólnego, zdawał się być szarą eminencją jej życia. Ale nie uważała tego za coś szczególnie złego. Nie mając konkretnego planu na życie, chciała podjąć u niego jakieś praktyki, albo szkolenia, żeby wyszlifować nieco swoje zdolności z zaklęć. Nie była przekonana co do zostania nauczycielką w szkockiej placówce, ale na pewno chciała się kiedyś nauczyć magii bezróżdżkowej. Lenistwo mogłoby wtedy zakwitnąć, a popisy przed największą miłością nabrałyby pewnie efektywności. - Uroczy zakątek. Ale chyba nie w twoim stylu - podsumowała, siadając gdzieś w głębi pomieszczenia, pod jedną z bocznych, drewnianych ścian. Rozglądała się jeszcze dookoła przez parę chwil, zanim wróciła oczyma na kapelusznika. Nie mogła przejść od razu do rzeczy, bowiem w dość oczywistym braku przygotowania do tego rodzaju rozmowy nie miała swoich zeznań ułożonych tak, jak by tego chciała. Co z tego, że teraz zeszła się z Utopią i prowadziła z nią szczęśliwy związek, skoro wtedy najzwyczajniej w świecie nagięła jej wolę na tyle, że wypuściła z siebie na moment tego wielkiego, pięknego, gryfońskiego lwa, którego z jakiegoś dziwnego powodu trzyma ciągle głęboko wewnątrz, pod kluczem? To nie była naturalna kolej rzeczy. To był perfidny sprzeciw wobec niej samej i wszystkiego, czym była. Można ją zmieniać, acz jedynie przy jej własnym przyzwoleniu, w tempie dla niej tylko wygodnym. Pod żadnym pozorem nie wolno było tego robić w innym wypadku. Ale Avalon złamała tę zasadę. - Właściwie to zastanawiałam się, czy nie szukasz osobistej uczennicy. No wiesz. Na przykład stażystki. Albo kogoś, komu przekazałbyś swoją super-tajemną wiedzę w kwestii czarowania bez różdżki. Takie coś musi mocno kształtować człowieka. W sumie chciałabym się wykształtować. I ty chyba też chciałbyś mnie wykształtować, tylko coś ostatnio zapomniałeś. Dawno nie pytałeś o mój romans z oprylakiem. Ale to dobrze, bo mogę ci to już powiedzieć na pewno, bez krycia: odstawiłam. Odstawiłam wszystko. Drastycznie, to prawda, ale odstawiłam. Za jakiś czas będę znowu czysta. Tylko potrzebuję ogarnąć drgawki. Powinno być łatwo, gdybyś dał mi dobre, czasochłonne zajęcie. No, byle bez przesady, bo znam twoje przyzwyczajenia. Lubisz się znęcać - ostatnie zdanie wypowiedziała z przymrużonymi w żartobliwej zawiści oczyma, wbitymi prosto w Blythe'a. Ale to przecież dzięki jego poniekąd sadystycznym tendencjom napisała tak spektakularnie dobrą pracę końcową i miała otwarte setki drzwi w dalszym życiu. Musiała tylko zdecydować, przez które chce z podniesioną głową przemaszerować.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Zwiedzanie statku było jedną z pierwszych rzeczy, którymi zajął się Archibald. Irina szybko zgubiła mu się w tłumie, a szukając jej, przy okazji rozeznawał się w ułożeniu przejść i pomieszczeń. Wizja pilnowania uczniów i ich instynktu do szukania sobie skrawka podłogi do, chociażby, kopulacji, nie przedstawiała się zbyt wesoło, ale im więcej miejsc znał, tym łatwiej było ocenić, gdzie mogą się zaszyć. Ta sama śpiewka, co w zeszłym roku. Zapobieganie ciążom. Blythe wciąż był przeciw pomysłowi wysyłania Hogwartu na zbiorowe wakacje, ale dotarł już do takiego momentu, w którym przestał się Hampsonowi dziwić. Zwyczajnie nie był zaskoczony kolejnym wyjazdem w tajemnicze miejsce. Chciał nawet darować sobie uczestnictwa w tegorocznym, ale argument noszący wdzięczne imię Irina był zbyt przekonujący i nie pozostawiał mu wyboru. Miał tylko nadzieję, że siostra nie będzie robiła nic ponad miarę swojego przeciętnego zachowania, ułatwiając mu nadzorowanie hołoty. Nie miał ochoty na uśmiechanie się, ale widząc uczniaków, którzy na jego widok zdawali się nieco cichnąć, aby rzucić uprzejmym 'dzień dobry', uznał, że to nawet lepiej. Dopiero kiedy dotarł do podpokładu uświadomił sobie, że cisza przed burzą nie zwiastuje nic dobrego. A już zwłaszcza na pokładzie. List do Avalon, wbrew wszelkim pozorom, nie był przypomnieniem ani pospieszaniem. Stanowił minimalny wyraz ciekawości, przyprawiony troską o siostrę, która (troska, nie siostra, hehehe) mimowolnie weszła mu w krew. Archibald nie znosił poczucia obowiązku, a omówienie kwestii, stojących pod znakiem zapytania, w dużym stopniu takie poczucie wywoływało. Naturalnie dążył do zniwelowania go, jednocześnie chcąc mieć wszystko za sobą i ciekawiąc się, co mogło się stać. Nie zastanawiał się nad tym zbyt wiele, nie chcąc gdybać i przypuszczać, jednak po pewnym czasie zorientował się, że odwlekanie mogło być niekomfortowe dla samej Avalon. Mogła zaprzeczać, ale Blythe za nic nie uwierzyłby, że przedłużanie stresujących myśli było dobrym sposobem. Sam stanowił świetny przykład. Na przywitanie Avalon odpowiedział krótkim uniesieniem kapelusza, standardowo obecnego na swoim miejscu. Nie dodawał jej otuchy uśmiechem - zwyczajnie go zabrakło. Lepszy żaden niż wymuszony, a jeśli Gryfonka zdążyła przywyknąć do jego nietypowych zachowań, brak uśmiechu nie powinien jej dziwić. Tym bardziej, że nie było to w żaden sposób negatywne. Wzruszył ramionami na ocenę pomieszczenia. - Zależy jak na to spojrzeć - odpowiedział krótko, obojętnym spojrzeniem przebiegając po deskach. - Spokój to wystarczająco dużo żeby był w moim stylu. Oparł się o poręcz schodów, stwierdzając, że niskie sklepienie jest nadzwyczaj irytujące. Niemalże smyrało jego święty kapelusz, przez co musiał nieco się garbić, tracąc na swoim majestatycznym wizerunku. Obserwował Avalon, słuchając jej pomysłów i propozycji, zmuszających go do uniesienia kącików ust, układających się teraz w cień uśmiechu. Pokręcił nieznacznie głową. - Szukam? Niespecjalnie. Zazwyczaj to mnie szukają - odpowiedział, zgodnie z jedyną prawdą. Z własnej woli uczył jedynie siostry, przez to cholerne poczucie obowiązku, zwalone na niego przez rodziców. - Po kolei, Cufferborough - dodał, unosząc lekko brwi w reakcji na potop słów. Po kolei, czyli standardowo od końca. - Tortury to moje drugie imię. Skąd w tobie tyle entuzjazmu? Z reguły z odstawieniem nie jest tak łatwo, nie spiesz się z zapewnieniami, dopóki nie będziesz czysta - ostrzegł neutralnie i, jak zwykle, spokojnie. Bazował na własnych doświadczeniach, o których nie mogła i nie musiała wiedzieć. Też zaczynał od takiego nastawienia, ale stracił je tak szybko, jak zyskał, dlatego nie mógł do tego podejść w inny sposób. Nie silił się nawet na pogratulowanie jej rozpoczęcia odwyku, wciąż twierdząc, że czas na to następuje dopiero po wyraźnych i widocznych sukcesach. Przerwał na chwilę, licząc, że nie wtrąci mu się jeszcze z odpowiedzią i na wszelki wypadek dając jej znać spojrzeniem, że układa myśli do ostatniej, tudzież pierwszej, części. - Zabrzmi idiotycznie, ale tyle razy słyszałem takie prośby, że nie będę robił wyjątków i powiem to samo. Mam wrażenie, że podchodzisz do tej umiejętności trochę zbyt naiwnie, Avalon. Przedstaw mi stosowne argumenty na to, że będziesz w stanie się wykształtować. To trwa latami.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że półwila pokroju wcześniejszej Avalon - bo po tylu przeżyciach warto ją teraz dzielić na kilka różnych wersji - nie uczestniczyła w podobnych poszukiwaniach, choć skrawek podłogi nigdy nie był dla niej wystarczający. Nic dziwnego, skoro żadna z niej puszczalska Ślizgonka, która rozbiera się na oczach wszystkich i jeszcze oświadcza, że jest królową. Cóż, Katya Kolosova najpierw udusiłaby się ze śmiechu, a potem z wielką furią zwymiotowałaby z obrzydzenia, ale Cufferborough nie znała ani prawdziwej królowej, ani panny subtelnie tu opisywanej, tak więc ciężko byłoby jej samej porównywać się do którejkolwiek z dziewcząt. W każdym razie - kawałek podłogi był poniżej jej godności. Powtarzanie impulsywnych, żywiołowych, ale prędko wypalających się zbliżeń też nie leżało w sferze jej najwyższych zainteresowań, dlatego pozwalała sobie na sporadyczne wyśmiewanie tych desperacko zaspokajających swoje połowicznie dojrzałe potrzeby uczniaków w wolnych chwilach. Ale nie robiła tego bezpośrednio, bo prędko zostałaby ugodzona obosiecznym mieczem. Nienawidziła takich wpadek, zwłaszcza kiedy jedna z nich była inna od wszystkich, a przebiła serce Szkotki na wskroś, przy okazji wywołując lawinę stresujących myśli, które Ava z całych sił próbowała tłamsić wewnątrz siebie. Oczywiście, że nie zgodziłaby się w tej kwestii z Archibaldem, głównie dlatego, że czas pokazał, iż to ona miała rację. Przedłużanie tych małych, irytujących, pożerających stopniowo umysł potworków spowodowało nagłe oczyszczenie, czy - jak kto woli - oświecenie. Utopia zrozumiała, że ciężko jej funkcjonować w świadomym odseparowaniu od Avalon, zaś Avalon zrozumiała, że jedynym sposobem na umożliwienie jej miłości do Utopii na rozkwit, jest pozbycie się ciężaru, który uniemożliwiał jej wzlot w przestworza. Porzuciła więc beztroskę, sprzedała cały zapas narkotyków z Jadem Bazyliszka schowanym w poduszce włącznie, przyłożyła się do wyhodowania ogromnej wisienki na edukacyjnym torcie i ostatecznie rzecz biorąc, zmieniła się. Nie była już tą samą osobą, której wybryki zamierzała teraz przedstawić Blythe'owi, a i tak chciała ponieść za nią konsekwencje. Bo przecież obie nosiły na sobie piętno brzmiące Avalon Cufferborough. Kiwnęła znacząco głową, zgadzając się z opinią Archibalda na temat tego miejsca. Rzeczywiście, spokój współgrał z nim jak nic innego, zwłaszcza że obojętność podpokładu niemal przesiąkała powietrze, tak samo jak obojętność kapelusznika przebijała każdego nieprzyzwyczajonego do niej ucznia przy obcowaniu z nim. Pszczoła doskonale pamiętała, jak zaczynała się ich znajomość. Nienawidziła go tylko i wyłącznie za to, że nic go nie przejmowało. Pochwały zdawały się pustymi słowami, karcenia jedynie podręcznikowymi upomnieniami, które wyciągnął ze statutu szkolnego. Później zrozumiała, że są do siebie podobni. O ile Arch na obojętności budował całą swoją osobowość, o tyle Ava obojętnością broniła się przed zranieniem. Ach, jak cały świat przestał ją obchodzić, kiedy zimą usłyszała, że Utopia już kogoś ma! Przez chwilę nawet nie dbała o swoje życie i właściwie mogła przeleżeć w kuchennym obozowisku kolejnych kilka tygodni, dopóki nie zmarłaby z wygłodzenia lub odwodnienia. To wszystko zdążyło się jednak zmienić. Pokazała mężczyźnie dłonią miejsce obok siebie, zauważywszy, że ściągnął na siebie torturę garbienia. Tracąc swoją normalną posturę nie był już autorytetem, za jaki miała go w pewnym sensie Cufferborough. Mimo to, słuchała go cierpliwie, ciesząc się, że stanęło na zupełnie innym temacie, niż ten, który rzeczywiście miał być przez nich omawiany. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale prędko zacisnęła je w cienką linię, dostrzegając charakterystyczne spojrzenie. Przeczekała. Odwróciła wzrok. Ucieczka nie będzie tak prosta, jak się wydawało, co? - Na wszystko to mam jedną, dosyć prostą odpowiedź - mruknęła nieco niechętnie, wracając spojrzeniem na Archibalda - Zeszłam się z Utopią - sama nie wierzyła, że palnęła to tak łatwo, bez zbudowania napięcia, albo dogadania się z nią i umówienia na przekazanie Blythe'owi podobnej informacji razem - I wzięłam tym samym ogromny kredyt zaufania. Spłacam go entuzjazmem i kształtowaniem. Chcę to zrobić dla niej. Zależy mi jak nigdy wcześniej w całym życiu. Doskonale wiesz, że w normalnych okolicznościach nigdy nie pisałabym się na dodatkowe tortury z twojej strony - zakończyła optymistyczną, nieco żartobliwą nutą, ale nie była pewna, jak to wszystko przyjmie Archibald. Z całą pewnością wolałby dla swojej najmłodszej siostry znaleźć lepszą partię, niż półwila-narkomanka, w której odwyk nie miał prawa uwierzyć z szacunku do swoich własnych doświadczeń. Jej oczekujący wzrok spoczął na twarzy Blythe'a, z każdą sekundą tracąc pewność siebie schowaną w błękitnych tęczówkach.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Zabieganie o czyjąś uwagę albo sympatię nigdy nie leżało mężczyźnie, tak samo jak wysilanie się tam, gdzie nie widział zbyt wiele zaangażowania. Wystarczyło poznać nieco jego sposoby i przystosować się do nich, a nauka, którą przekazywał, stawała się o wiele bardziej przystępna i zrozumiała. Formułki i standardowe teksty nauczycielskie być może były dużą częścią, ale stanowiły odpowiedź na zaangażowanie (a raczej jego brak) uczniów. Widząc czyjeś starania, postępował zupełnie inaczej. W pochwale dało się odczuć zadowolenie i wszystko, co było trzeba. Ba, dla bardziej wytrwałych aprobata profesora Blythe znaczyła więcej niż połowa innych pochwał w ich życiu. Nie dlatego, że były w jakiś sposób wyjątkowe. Rezerwował je tylko dla najlepszych osiągnięć. Trzeba było znać sposób jego motywacji, aby go oceniać. Archibald sceptycznie traktował wszelkie zapewnienia o szybkich zmianach, zachodzących w ludziach. Nie przeczył, że emocje były dobrym początkiem i motywacją, ba, wiele razy widział to na różnych przykładach, niekoniecznie tylko swoich. Zwykle jednak więcej było mówienia, a rzeczywiste odrodzenia, przeistoczenia i metamorfozy trwały o wiele więcej i wiązało się z nimi mnóstwo trudu. Może miał trochę kopnięty obraz świata, ale początki wcale nie były najtrudniejsze. Biorąc pod uwagę ilość motywacji i uporu, towarzyszące krzesaniu tej niewątpliwie potrzebnej iskry, były łatwiejsze niż dalsze części całego procesu. Tak jak decyzja o odstawieniu była prostsza niż samo odstawienie. Ludzie lubili żyć w odwrotnych do prawdy przekonaniach. Niezbyt chętnie usiadł obok Avalon, ale wizja garbienia się pod naporem sufitu była zbyt nieprzyjemna, aby mógł pozostać w miejscu. Zresztą, od Iry przejmował ostatnio cechy odpowiednie dla typowego człowieczeństwa, przez co cupnięcie obok Cufferborough, z którą miał do obgadania, jak sądził, dosyć istotne sprawy, wydało mu się dziwnie odpowiednie. Była jedną z nielicznych osób zdolnych do zdobycia sympatii Archibalda, nieprzejmującego się plotkami, że to przez wilowatość dziewczyny. Jej urok, który zapewne trzymała przy nim na wodzy bardzo mocno, przebijający się przez normalną postać, nie był bez znaczenia tylko przez fakt swojego istnienia. Nie mógł być na niego odporny, ale jeśli coś działo się nie tak, zazwyczaj dawał Gryfonce znać, że powinna zresetować ustawienia. Nie traktował i nie oceniał jej na podstawie genu. Może także dlatego miała do niego takie podejście. Informacja o zejściu się z Utopią była czymś w rodzaju szoku, jeśli o jako takim szoku w przypadku mężczyzny można było mówić. Uniósł brwi i przechylił lekko głowę, przypatrując się Avalon, wciąż bez uśmiechu. Nigdy nie był odpowiednią osobą do ułatwiania spraw i rozmów. Na to też musiała być przygotowana. Nie zabrakło mu słów i nie zastanawiał się nad tym, co ma lub może powiedzieć. Odrzucenie gratulacji było oczywiste, jeśli chciał uniknąć mimowolnej ironii, wplatającej się w połowę jego wypowiedzi. Bardziej zastanawiała go istota tego związku. Po odebraniu Utopii wręcz nie dało się nie zauważyć nadchodzącego rozbicia, miny obydwu Gryfonek same w sobie dyktowały opcję „był zgrzyt”. Nie zamierzał dopytywać się, w jaki sposób sytuacja uległa zmianie. Nie czekał na szczegóły i wyjaśnienia. Przeszkadzał mu pewien fakt, którego nie potrafił uniknąć. Co na to Utopia? Był w stanie uwierzyć w szczerość uczuć Avalon, w jakimś stopniu rozumieć chęć zmiany i to nagłe połączenie euforii i motywacji, którym kipiała teraz przed nim, z pozytywnym nastawieniem mówiąc o przyszłości. Być może był pesymistą, ale zastanawiał się, jak szybko to wszystko się wypali, dotrawione wszelkimi możliwymi syndromami odstawienia, chęcią, jak to ujęła, wykształtowania się i miłością, która mogła być mniej odwzajemniona niż jej się wydawało. Nie twierdził, że nie miała pojęcia o tym, jak działał jej gen. Na pewno była bardziej świadoma niż inni. Jednak mimo tego coś mu w tej układance nie pasowało. Jakby Utopia wpadła w to, potrzebując towarzystwa i ciepła, ale nie do końca świadoma. Taki obraz zawitał mu pod czarną czupryną. Nie pozwolił sobie na tekst „Avalon, nie wiem od czego zacząć”. Może od znów od końca? - Więc piszesz się na nie nie dla siebie, ale dla Utopii – podsumował, jakby reszta nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Możecie być pewni, że zrobiła. Bardziej ze strony Utopii, ale jednak. – Uczysz się na niej, przepraszam, dla niej, kontrolować swój urok. Avalon, bardzo zasadnicze pytanie. Czy ty w ogóle jesteś pewna, że nie wciągnęła się w to przez ten urok? Nie chcę cię zniechęcać, ale to słaba opcja. Niezależnie od szczerości każdej ze stron i tego, czy ze sobą będziecie, czy może nie, uzależniasz ją od siebie i w drugą stronę. Wiesz, o czym mówię? – zapytał poważnie. Swoją kontrolę, kształtowaną latami przed rozpoczęciem nauki zaklęć bezróżdżkowych, ukształtował inaczej. Też uwalniając się od nałogów, stopniowo i równolegle do opanowywania umiejętności, ale również odcinając się od świata jak nigdy wcześniej. Miał swoje powody, aby robić to w ten sposób, jednak u Avalon wszystko w tej kwestii szło w drugą stronę, a on sam nie był pewien, czy przy tak dużej różnicy mógłby pomóc jej w nauce. Było tak wiele kwestii, które mogły w mgnieniu oka rozproszyć jej kontrolę, że ciężko było je podsumować w jednej wypowiedzi. Tak samo jak ciężko było omawiać dwa trudne tematy na raz. - Jeśli twój gen weźmie górę, ciężko będzie ci mówić o kontroli, a sama dobrze wiesz, że nie uśpisz go, nawet jeśli będziesz bardzo chciała. Uniwersalna prawda. Nawet obojętny Archibald miewał swoje momenty słabości.
Oczywistym jest więc fakt, że Avalon z tym zupełnie innym postępowaniem nigdy nie miała do czynienia. Nieważne jak bardzo lubiła konkretnych nauczycieli, sukcesy szkolne dawno przestały ją interesować, zwłaszcza gdy okazało się, że samodzielność, którą chciała wszystkim wokoło u siebie zademonstrować, przychodziła dzięki znajomościom zdolnym do ustawienia człowieka w pracy, do której nie musiał mieć nawet najmniejszych kwalifikacji. Z niej wynikały zarobki, a z zarobków niezależność, z niezależności wreszcie samodzielność. A skoro kilka liter zapisanych grubszą czcionką na łatwym do podarcia papierze dało się zdobyć zasadą Zakuć, Zdać, Zapomnieć, jaki był sens ich posiadania? Dopiero niedawno, dzięki zbawczemu wpływowi najmłodszej Blythe na jej osobę, uświadomiła się w fakcie istnienia powszechnej reputacji danej osoby w danym środowisku. Tak więc Ava mogła mieć przyjaciół, ale większość z nich wyśmiewała ją za plecami, przewidując jej co najwyżej pracę na mugolskim zmywaku, ewentualnie małżeństwo z jakimś obrzydliwie bogatym facetem, u którego będzie po prostu musiała ładnie wyglądać, a on tylko sypnie jej czasem całym workiem galeonów. Gdy istnienie tych wizji wreszcie przebiło się do umysłu Szkotki, momentalnie stwierdziła, że ani jedna, ani druga zupełnie jej nie pasuje. Rodzima potrzeba niepodległości obudziła się rozeźlona i zaczęła się domagać samowystarczalności. Pomijając nawet fakt, że po cichu liczyła na to, iż samowystarczalność zaimponuje Utopii, kształtując w jej oczach ocenę wystarczająco pozytywną, aby zechciała odnowić ich kontakt. Wtedy jeszcze nie było nadziei, że rozstanie się z tym tajemniczym Kimś, kto rozdzielił je na tak długo. Teraz sytuacja wyglądała zgoła inaczej, zaś Pszczoła miała ogromne pokłady optymizmu w swoim spojrzeniu na przyszłość. Potrzebowała tylko trochę pomocy w zrzuceniu ze swoich barków tego ogromnego bagażu, aby wymienić go na wędkę, dzięki której mogłaby zacząć łowić uciekające jej dotychczas okazje. To, że Archibald postanowił łaskawie usiąść obok, dodało dziewczynie otuchy i pewnie całkiem mocno wpłynęło na płynność jednej z najważniejszych wypowiedzi, jakie przyszło jej przez te dwadzieścia lat wygłosić. Nie zauważyła w tym przejawu zwiększonego człowieczeństwa, bowiem każdy w jej oczach, nawet najchłodniejszy i najbardziej obojętny na wszystko, był człowiekiem od początku do końca. Wiedziała czego ludzie potrafią się dopuścić, a przy tym w pełni to rozumiała. Od najwspanialszych aktów altruizmu do aktów bestialskiego mordu - wszyscy byli tylko i aż ludźmi. Wile stanowiły jednak ogromny wyjątek, bo pomimo swej człekokształtności, były pozbawione jakichkolwiek uczuć. Szkoda, że Avalon formułowała tę opinię tylko i wyłącznie na podstawie psychiki swojej matki, ale znając życie, nie była w swoich przekonaniach oddalona od rzeczywistości. Magiczne stworzenia zwykle mało miały wspólnego z ludźmi - albo wręcz przeciwnie, w rzadkich przypadkach były bardziej ludzkie od nich. Sama Cufferborough wiodła żywot połowiczny, będąc w połowie wilą, a w połowie człowiekiem, czasami mając problemy z odnalezieniem się po którejkolwiek ze stron. Nie wiedziała, kim jest, ale wiedziała doskonale, kim chce zostać. - Nie, Archibaldzie, nie! - zaparła się, nie precyzując ani trochę, czego jej "nie!" miały dotyczyć - Ty nic nie wiesz! - wypaliła, w głębi serca całkowicie świadoma, że akurat on wiedział od niej o wiele więcej, choć nie w kwestii jej miłości i tego, jak była odwzajemniana - Przez urok w ogóle przestała się do mnie odzywać na parę miesięcy. Wtedy, zimą, kiedy prosiłam, żebyś ją zabrał. Zaciągnęłam ją na wagary, miałyśmy sobie zrobić tygodniowy odpoczynek od szalonego Hogwartu i... - długa cisza pozwoliła blondynce na łatwiejsze zebranie myśli, choć przez to zabrzmiała, jak gdyby chciała powiedzieć o najprawdziwszym, brutalnym gwałcie. Choć brutalnym wcale nie był, to jednak w pewnym sensie zaistniał. Nie cieleśnie, a umysłowo. Wolna wola Utopii została zgwałcona, zaś sprawczyni poniosła wystarczającą karę, aby zrozumieć ogrom swojego błędu jak i samą jego istotę - zaćpałam się oprylakiem. Wiesz, jak to potem wygląda. Nie myślisz nad tym, co robisz. Więc ją zaczarowałam, święcie przekonana, że... Dobrze, nieważne co sobie wtedy myślałam, okej? Ważne, że później było zupełnie inaczej. Rzeczywiście, w pewnym momencie się przestraszyłam. Wyglądało, jakbym straciła kontrolę. Ale nic z tych rzeczy. Wszystko jest dobrze. I tak zostanie. Jedyne, co moje geny będą miało prawo zrobić w tej relacji, to dawać Utopce z niej przyjemność. Nie będę jej zniewalać. Nie chcę chodzić z marionetką, wiesz? I wcale nie piszę się na twoje tortury tylko dla niej. Bardziej przez nią, ale nie tylko dla niej. Po tym wszystkim zrozumiałam parę rzeczy. Bardzo ważnych. Między innymi taką, że nie mogę wiecznie mieć wszystkiego gdzieś. Swojego wykształcenia też. Chcę iść przez życie o własnych siłach, nie po czerwonym dywanie usłanym różami przez ludzi, których obezwładnię jednym uśmiechem. Kredyt zaufania spłacę tylko wtedy, kiedy pokażę Utopii, że potrafię i że nie popełniła pochopnego błędu. Jeśli tak ma wyglądać moje uzależnienie od niej, to nie widzę problemu. Ona ode mnie uzależniona nie będzie. Choćby moje samolubne ciało chciało tego najbardziej na świecie. Odetchnęła głęboko. Wyrzuciła z siebie chyba wszystko, co mogła wyrzucić. Pierwszy raz tak bardzo chciała Archibaldowi zaimponować i pokazać mu, że się co do niej myli. O ile kiedyś dawała mu się bez mrugnięcia okiem nazywać największym leniem swojego rocznika, jeśli nie kilku kolejnych zarazem, o tyle teraz wyprułaby sobie żyły, żeby pokazać różnicę w rzeczywistości od tego, co uważał za prawdziwe. Siłą rzeczy, teraz chciała udowodnić całemu światu o wiele więcej, niż kiedykolwiek. Samodzielność? Ba, samodzielność, samowystarczalność, samokontrola, szczerość i chęć samokształcenia. Pytanie tylko, czy Blythe zechciałby zmarnować swój czas na pomoc w sprawie z pozoru na początku według niego przegranej?
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Nawet jeśli cały świat uparł się, aby przewidywać przyszłość Avalon w tak nieprzyjemnie nudny i pesymistyczny sposób, widząc ją w swoich wyobrażeniach jako dokładkę do czyjegoś życia albo na pozycji uznanej odgórnie za przegraną, Archibald miał dla niej inną wizję. Nie żadną konkretną. Zwyczajnie wierzył, że będzie w stanie uświadomić sobie parę rzeczy i zmienić na tyle, aby nie popadać w skrajności podsuwane przez właśnie takie scenariusze. Różnica charakterów potrafiła czasem podkreślać drobne podobieństwa, które na tle odmienności wyróżniały się całkiem zjawiskowo. Te podobieństwa, budzące sentyment z odrobiną litości i sympatii, pozwoliły mu na zrozumienie jej punktu widzenia i dlatego chciał dać jej szansę. Widział, jak funkcjonuje w środowisku i jak środowisko reaguje na nią, nie dziwił się buntowi i nieposłuszeństwu, nawet całej reszcie, bo początek tego wszystkiego nie był bez znaczenia. To, że potrafił obserwować bardziej niż reagować, pozwalało mu dostrzec wiele aspektów, które nie każdy chciał widzieć. Zazdrośni domawiali, aby poczuć się lepiej, nieszczęśliwi pragnęli ująć szczęścia innym, aby móc przypiąć je do siebie. Negatywne uczucia nakręcały się, nie pozwalając Avalon na wyzwolenie, którego szukała na swoje sposoby. Mało kto był zdolny do znalezienia dobrego rozwiązania od razu. Choć słowa „ty nic nie wiesz” mogły wydać mu się zabawne, wcale takie nie były. Nie uśmiechnął się, traktując wszystko tak poważnie, jak sama Avalon. Świadomość, że z własnej woli chce mu opowiedzieć o swoich odczuciach, była budująca nawet dla Archibalda. Na jego własny, okrojony sposób. Dał jej mówić, nie przerywając ani słów, ani ciszy. Nie zmniejszyła jego sceptycyzmu, ale potrafił przyznać, że rozumie. Wydawało mu się nawet, że więcej niż rzeczywiście by chciał. - Jeśli skrzywdzisz ją, skrzywdzisz też siebie – odpowiedział krótko, czując nieprzyjemny napływ wspomnień. Nie prawił jej kazań moralnych i nie bronił krzywdzić Utopii. Jego słowa i tak nic by tu nie zmieniły. Zresztą pewne rzeczy były oczywiste i nie wymagały dodatkowych słów. – Słyszę, że jesteś pewna, ale mogę cię tylko prosić, abyś upewniła się trzy razy – dodał, zamykając oczy i kręcąc lekko głową. – Nie będę ingerował i jestem pewien, że o tym wiesz. Spójrz tylko na siebie i zamień się stronami. Jesteś od niej uzależniona. Ona też będzie, jeśli odwzajemnia uczucie. To samo w sobie wiele tłumaczy - mówił, obserwując blondynkę. - Masz tendencję do popadania w skrajności, ale szczerze - cieszę się, że w końcu zrozumiałaś parę spraw. Nie zatrzymuj się w tym miejscu, Avalon. Zmiany to ciągły rozwój.
Jeszcze do niedawna Cufferborough nie mogła pochwalić się posiadaniem świadomości, że rzeczywiście potrzebni są jej ludzie patrzący na nią inaczej niż cała reszta. Ludzie, którzy nie widzieliby w niej atrakcji na kilka nocy, którzy byliby wystarczająco silni, aby przeciwstawić się urokowi, aż wreszcie tacy, których ona sama nie postrzegałaby jako mało wartych, albo po prostu przeznaczonych do zupełnie innej gry. Nie znała swojej potrzeby, ale działała ona bez zarzutu, wykrzesując stale rosnące w siłę uczucie do osoby spełniającej większość powyższych warunków, oraz sympatię do jej brata, właściwie z uwagi na zajmowane stanowisko zmuszające go do spełniania przynajmniej jednego. Ale znów, Archibald był zawsze jedyny w swoim rodzaju - bo przecież kiedy znakomita część profesorów traciła cierpliwość i przyjmowała podejście niemal identyczne do tego, jakim darzyła ich niepokorna półwila, on po prostu trzymał się swojej obojętności. Choć Avalon nie mogła mieć większego pojęcia, że to praktycznie od zawsze był zamierzony zabieg, to wiedziała przynajmniej tyle, że był on w pełni planowany od pewnego momentu, w którym do świadomości Blythe'a dotarła informacja o nałogach jego wychowanki, a w którym dziewczyna otrzymała prawdziwą pomoc w radzeniu sobie z rzeczonymi nałogami. Choć tak na dobrą sprawę dopiero od zeszłej zimy zaczęła z niej korzystać, to doceniła tego rodzaju gest. W pewnym sensie, jego działania były preludium do wyzwolenia, które nastąpiło dopiero za sprawą Utopii. Najwidoczniej rodzina Blythe miała nadludzkie predyspozycje do wyciągania ludzi z życiowych bagien. Drgnęła na wzmiankę o krzywdzeniu. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie sobie musiała więcej przypominać zimowego wieczoru i biegającej po mrozie z mokrą głową dziewczyny, ale wszechświat miał najwyraźniej inne plany. Ze smutkiem słuchała niemijającej się z rzeczywistością diagnozy sytuacji, przypominając sobie nie tylko psychiczne, ale też fizyczne rany, których dorobiła się własną bezmyślnością. Nie miała najmniejszego zamiaru tego powtarzać, nawet w jakimkolwiek innym wydaniu. Wolałaby jednak posłuchać jakichś słów niebezpośredniego wsparcia, zamiast powtarzających się próśb o ponowienie zastanowienia nad całą sytuacją. Mężczyźnie umykał najważniejszy fakt, w pewnym sensie zakazujący wycofania się akurat teraz - stało się. Dziewczyny były już razem i gdyby którakolwiek miała się obejrzeć za siebie, z chęcią postawienia kroku wstecz, doprowadziłoby to do kolejnej miniaturowo-ogromnej katastrofy bazującej na uczuciach obu stron. Nie, teraz nie można się było wycofać. Pozostawało tylko dołożyć wszelkich starań, aby ten związek wyszedł na dobre. - Czy dla ciebie każde zakochanie to od razu uzależnienie na miarę dużych ilości Jadu Bazyliszka? - wypaliła parę chwil po tym, jak Blythe na dłuższy czas umilkł - Ja wiem, jaka jest Utopia. Znam się z nią wystarczająco długo. Wiem o ryzyku i nie pozwolę, żeby cokolwiek się nie udało. Zobaczysz, jeszcze się zdziwisz, że wbrew wszystkiemu, będę miała na nią dobry wpływ. Tylko właśnie, nie mogę się zatrzymać. Pomóż mi najpierw mieć na samą siebie dobry wpływ. Pomóż mi się szlifować. Pomóż mi zobaczyć, że jeśli tylko zechcę, mogę osiągnąć wszystko. Chcę się wykształtować, dniami, tygodniami, miesiącami, latami. Mogę? - zapytała z powagą prawie nietypową dla siebie, mierząc mężczyznę znaczącym wzrokiem. Nie znała nikogo innego, kto byłby zdolny do napełnienia jej głowy wiedzą bez znacznego od niej oporu. Miała przecież możliwość zapytania praktycznie każdego nauczyciela, który przez te wszystkie lata czegokolwiek jej uczył. Sirius Gordon z pewnością bez wahania zgodziłby się z niej zrobić mistrzynię eliksirów. Zawsze był podatny na sugestie i teraz, gdyby nawet nie chciała naginać jego woli, też nie znalazłby większych powodów do sprzeciwu. Akurat u niego wybranie zawodu dotyczącego kształcenia czyichś młodych umysłów wydawało się być jego własnym, planowanym od dłuższego czasu wyborem. W końcu znęcał się tylko nad tymi, którzy eliksiry mieli gdzieś, a sumiennie pracujących sprawiedliwie nagradzał. Pytanie tylko, czy Archibald Blythe, teraz w bardzo swobodnym pojęciu szwagier Avalon, zechce spojrzeć na swoją nauczycielską misję w podobny sposób. Cufferborough naprawdę potrzebowała czuć, że robi z sobą coś pożytecznego, zamiast wiecznie niszczyć organizm używkami. Szukając lepszej niż kelnerzenie pracy pewnie prędzej wpędziłaby się w depresję, zamiast polepszyć samoocenę, a to - jak wszyscy zdążyli zauważyć - najbardziej odwrotny do zamierzonego efekt.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Zaczynając od tego, że rodzina Blythe sama najpierw musiała z ogromnego bagna wyjść, może rzeczywiście coś w tym było - nie dało się jednak całkowicie rozdzielić owych predyspozycji od doświadczenia. Zresztą, u Archibalda chyba nic całkowicie nie odłączało się od doświadczeń, zaczynając na charakterze i tendencji do niewzruszenia, a kończąc na pasie węższym niż różdżka Utopii. Nie był psychologiem, ale dobrym obserwatorem, który swoje własne wspomnienia potrafił przełożyć na codzienność innych. Nielicznych, bo tych, do których żywił jakąś niesprecyzowaną sympatię, ale zawsze. Przy swojej pomocy nie starał się nawet zanadto. Mówił tyle, ile sam wiedział i ile chciał przekazać, nie przekraczając granic swojej odciętej prywatności. Wyczucie, że przeszedł w życiu wiele, nie było wcale trudne. Był charakterystyczny, mimo neutralności wybijając się z tłumu ze swoją dziwną aurą, niemożliwą do sprecyzowania. Mimowolnie zmuszał do zastanowienia, bo choć pozostawał w cieniu, jego osobowość dawała o sobie znać, tak samo trudna do określenia. Był silny i potrafił skupić swoją uwagę na konkretnej osobie, tak jak teraz oddawał swoją uwagę półwili, siedzącej obok. Różnica polegała na tym, że o innych wiedział dużo, dając niewiele. Doświadczenia miały to do siebie, że podpierały się na konkretnych wydarzeniach, o których nie mówił. Jedynie Shepard miał prawie pełen obraz jego życia, uczestnicząc w nim jako przyjaciel. Siostry znały niewielką część historii rodziny, w której same brały udział, ale wiele rozegrało się przed ich przyjściem na świat, nie mówiąc nic o okresie kompletnego odcinania się od reszty istniejących Blythe'ów poza samym sobą. Nawet nie to, że jakiś fakt mu umykał. Doskonale wiedział, że skoro Avalon jest taka pewna, nic po rozstaniu czy kłótni nie byłoby proste. Zapewne gdyby wszystko działo się jakiś czas wcześniej, podziwiałby tę pewność, której sam nie miał. Przemyślenie miało zapobiegać ewentualnym kryzysom i było ważną częścią wszystkiego, o czym rozmawiali, ale przemyślenie bez działania albo zapobiegania nie było zbyt wartościowe. Burzyło jeszcze bardziej. I to mniej więcej chciał jej przekazać. - Nie. Tylko każde prawdziwe - odpowiedział sucho, niemalże nieuprzejmie, pozwalając pojedynczej nucie przebić się przez spokojny ton. Wszystko w imię pewności. Zdążył przekonać się o tym dwukrotnie i nie było siły, która mogłaby zmienić zdanie w tej sprawie. Za drugim razem było trudniej, bo oprócz aktualnych niejasności musiał poradzić sobie z niedomkniętym rozdziałem, mącącym prawdziwy obraz rzeczywistości. Przez moment, tknięty obrazem nadzwyczajnej szczerości swojej żony, miał ochotę uświadomić Avalon, że wciąż nie rozumie i krąży wokół tego samego. Powstrzymał się. - Nie zdziwię się, skoro kryzys macie za sobą. Avalon, w tym rzecz, że nie mogę ci pomóc. Wszystko zależy głównie od ciebie. Im bardziej przyzwyczaisz się do mojego wsparcia, tym trudniej będzie przełożyć wszystko wyłącznie na siebie. Mamy inne sposoby, a musisz polegać na swoich. Mogę cię nadzorować, ale dopiero wtedy, gdy będę pewien, że radzisz sobie sama ze sobą. Innego sposobu nie znam. Nikt nie pomoże ci w panowaniu nad sobą. Może mieć wpływ, ale to dalej wpływ. Wpływ to nie całość - wyjaśnił, starając się wyłożyć wszystko w najprostszy ze sposobów.
W przypadku Avalon było chyba tak, że nauka na doświadczeniach przebiegała u niej dosyć selektywnie. Miewała momenty, gdy raz sparzywszy się buchającym ogniem, nie zbliżała się do niego ponownie, ale z reguły brnęła w płomienie tak długo, aż wyniszczenie zaczynało ją nużyć. Wtedy dopiero można było mówić o prawdziwym wyciągnięciu wniosków z tego, co też życie zapragnęło dziewczęciu pokazać w sposoby mniej lub bardziej przyjemne. Najgorszym zawsze jednak okazywało się to, że z silną obecnością genów wili w organizmie, pokazującą jej drogi zwykłym czarodziejom nieznane, większość życiowych komunikatów ulatywała w eter bez dotarcia do właściwego celu. Względem opłacalności takiego układu wydarzeń można byłoby debatować godzinami, ale najważniejsze to mieć na uwadze, iż każda uniknięta - świadomie czy nieświadomie, nie miało żadnego znaczenia - nauczka coraz bardziej przyzwyczajała Cufferborough do czarowania potrzebnych jej w danej chwili ludzi. Tutaj należało doszukiwać się uzależnienia, nie w relacjach z Utopią, które mogłaby zerwać w każdej chwili, gdyby tylko chciała, nawet teraz, związawszy się z nią bardziej, niż z kimkolwiek innym kiedykolwiek w całym swoim życiu. W tym jednak tkwił szkopuł, albowiem za żadne skarby nie mogła nawet pomyśleć o przemknięciu jej przez głowę podobnej chęci. Szczerze powiedziawszy, mocno przestraszyłaby się samej siebie, gdyby miało do tego kiedykolwiek dojść. Drgnęła nieznacznie, słysząc znamienne słowo wypowiedziane na koniec zdania przez Archibalda. Umysłem zapanował nagle zupełnie niespodziewany, grający wedle żeglarskiego nastroju sztorm, który wymieszał ze sobą setki tysięcy myśli, jakich Avalon padła ofiarą po usłyszeniu tej konkretnej kwestii. Nie miała najmniejszego pojęcia, co tak naprawdę mężczyzna miał wtedy na myśli, ale skoro tym sposobem jednoznacznie potwierdzał, że doskonale wie, jak wiele prawdy (a było jej całkiem sporo!) jest w uczuciu, które zapłonęło między jego siostrą a tą frywolną do niedawna półwilą, to chyba można się było ucieszyć? Do takiego wniosku doszła też Cufferborough, nie odzywając się bez potrzeby. Zamiast tego, najzwyczajniej w świecie uśmiechnęła się nieśmiało, spuszczając wzrok na podłogę. Nie spodziewała się, że ktokolwiek poza nią samą i - najwidoczniej - Utopią będzie zdolny stwierdzić, że osoba obdarzona swego rodzaju uczuciową klątwą zyska zdolność do obudzenia w sobie prawdziwej miłości. Skoro jednak Archibald Blythe, obarczony tytułem jednego z nielicznych autorytetów akurat tej konkretnej Szkotki, miał takie przekonanie, wiara w sukces zwiększała się co najmniej stokrotnie. Ciężko powiedzieć, czy dla samego Archa było to zjawisko pozytywne, ponieważ teraz Pszczoła nie miała najmniejszego zamiaru odpuszczać w staraniach o jego nauki. - Archibaldzie - zaczęła miękko, wstając i zakładając ręce na biodra - Myślałam, że zauważysz te wielkie postępy w kwestii panowania, skoro jeszcze nie wyszłam obrażona, obrzucając cię różnymi obelgami - podsumowała z pobłażliwym uśmiechem, pozwalając sobie na przejście paru kroków w tę i z powrotem. Zmęczyła się siedzeniem na twardym drewnie, ograniczona jeszcze przy tym denerwującym nachyleniem niby-ściany, pod którą się nieco wcześniej usadowiła. Na koniec swoich drobnych ćwiczeń przeciągnęła się, upewniając się, że ciało nie odmówi jej znienacka posłuszeństwa. - Słuchaj, nie potrafię sobie przypomnieć kiedy ostatnio zrobiłam taki postęp. Jesteś praktycznie jedyną osobą, od której naprawdę mogłabym się czegoś nauczyć. Nie odsyłaj mnie teraz z kwitkiem, bo wszystko pójdzie na marne. Będę tylko bezsensownie wpadała we frustrację, że nie mogę ze sobą zrobić nic pożytecznego. Przecież cię przez przypadek nie zaczaruję, skoro już niczego nie ćpam, nie? - może i zabrzmiała nieco naiwnie, ale przecież to ona była tu półwilą, a nie Archibald, więc doskonale wiedziała, jak funkcjonują te mechanizmy. Cóż, przynajmniej w pewnym stopniu. Nigdy tak naprawdę nie interesowała się pełnym panowaniem nad własnymi genami, choć głównie przez to, że podobna decyzja równałaby się ugięciu kolana przed apodyktyczną rodzicielką, która chciała z córki zrobić własną niewolnicę. Na to sobie nie mogła pozwolić, a jednak wpadł jej pomysł, żeby spróbować się z Kirstin skontaktować. Zawrzeć układ i na własnych warunkach nauczyć się wszystkiego, co wila wiedzieć powinna. Zawsze jednak odsuwała tę myśl, klnąc się niejednokrotnie, że w ogóle rozważa odezwanie się do znienawidzonej matki. Czego się nie robi z miłości, czyż nie?
Jak wkurzyć Enzo? Och, o dziwo wcale nie jest to takie trudne. Wystarczy zażyczyć sobie czterdzieści galeonów za rozbitą butelkę taniego bimbru. Tak samo zresztą jak dwudziestu za… za nic tak właściwie. Za zwykłe podniesienie czaszki, może. Ręce mu się trzęsły ze złości, ale postanowił kontynuować poszukiwania. Nie będzie rezygnował, nawet jeśli przez resztę wakacji będzie żywił się wyłącznie tymi rybkami, co je podobno na którymś wypoczynkowym morze wyrzucało.
Wyrzucone kostki i suma oczek: 1, 4, 3, 2 = 10 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p945-kostki#304097
Ha, cwaniactwo Enzo zdawało się zejść na nowe tory, bowiem rzeczywiście, tu nikt nie mógł od niego zażyczyć sześćdziesięciu galeonów, wizja których i tak już dosyć go irytowała. Buszując tak przez podpokład, nawet nie zauważył siedzących tu już Archibalda i Avalon, mierzących go wzrokiem, wyraźnie chcąc, aby sobie poszedł - bo w końcu przerywał dosyć ważną rozmowę. Za jedną z desek Halvorsen znalazł trzecią czapkę, z niebieską bandaną owiniętą wokół górnej partii, która podskoczyła z krzykiem, kiedy zorientowała się, że została zauważona. - Co jest?! Grrr, tak mi się ich dobrze podsłuchiwało! Jeszcze usłyszę więcej o twoich lesbijskich przygodach, dziewczyno! - zakrzyknęła na cały swój młody, męski głos czaszka, po czym podskoczywszy kilkukrotnie, zniknęła. Enzo chyba zaklął pod nosem, następnie jak najprędzej opuszczając podpokład.
[zt dla Enzo]
Nie udaje Ci się zdobyć czaszki.
______________________
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
W zasadzie nie miał pojęcia, jak wiele prawdy mogło kryć się w tym uczuciu. Nie widział go, na odczucie ich powiązań nie miał nawet możliwości, a na słowo mógł tylko ufać, zdając sobie sprawę z tego, że ostatecznie nigdy nie wiadomo w jakim stopniu emocja skłania się ku tej największej i najszczerszej. Próby czasu miały swoje zadanie, umacnianie więzi nie było przypadkowym procesem, zaś Archibald mógł tylko zakładać, że są dla siebie ważne w ten konkretny sposób. Nawet jeśli pojawiała się cząstka wątpliwości, nie miał prawa ingerować i wysuwać swoich tez, a do tego wcale nie chciał. Zarówno Utopia i Avalon musiały nauczyć się życia, a jeśli miało się okazać, że ich związek wyjdzie na dobre i utrzyma się - tym lepiej. Zmiany zachodzące u Szkotki były jak najbardziej wskazane, więc poza przysłowiowym robieniem jej pod górkę, nie chciał ich odwrócić albo zatrzymać. Chciał jej tylko dać znać, że powinny następować w swoim własnym rytmie, który tylko ona oraz, za jej pozwoleniem, Utopia mogły kontrolować i modyfikować. Dodatkowo o ile jego młodsza siostra była obecna w całej psychologiczej metamorfozie, o tyle nie mogła przesądzić o wielu ważnych kwestiach, które blondynka powinna podjąć sama, co właśnie próbował jej wytłumaczyć. Dodatek nigdy nie był podstawą, bez niej nawet by nie zaistniał. Obserwował wilę spokojnie, przesuwając za nią wzrokiem i chwytając dłońmi swoje kolano, kiedy zgiętą nogę w kolanie ustawił w wygodniejszej pozycji. Uśmiechnął się cierpliwie, dając jej czas na wypowiedzenie swojej kwestii i nawet nie pokręcił przecząco głową. Pominął również dalsze uświadamianie, że nic nie rozumie. Już miał otwierać usta i komentować, gdy skończyła swoją prośbę, kiedy znikąd pojawiło się zamieszanie. Blythe spojrzał na dwójkę, która postanowiła im przeszkodzić, ale zanim zdążył zareagować, zniknęli. - Uhm - skomentował, nie ruszając się z miejsca. Chyba wolał siedzieć niż ujmować sobie wizerunku garbieniem się. - Avalon, nie odesłałem cię z kwitkiem. Pragnij zauważyć, że daję ci pierwszą lekcję, ale nie chcesz udowodnić, że ją rozumiesz - wrócił do tematu, ignorując wcześniejszą sytuację, jakby wcale nie zaistniała. - Zrób, co mówię, a pójdziesz krok dalej. Bez tego nic nie osiągniesz. Poukładaj sobie wszystko, co usłyszałaś, swoje własne wnioski, swoje przemyślenia, absolutnie wszystko; i powiedz mi, co próbuję ci przekazać, dlaczego tak się upieram przy uszczuplaniu pomocy. Nie spiesz się z tym. Nic na siłę, a tym bardziej nic na czas, pośpiech tylko pogarsza sprawę - odpowiedział, poprawiając krótkim ruchem kapelusz i zerkając na nią z dołu. - A czarować nawet nie próbuj. Wystarczy, że wiem, że potrafisz - skinął lekko głową, posyłając jej krótkie spojrzenie.
Gdyby ktoś miał Avie prosto w twarz powiedzieć, że życie ma dla niej odłożone na bok jeszcze setki tysięcy o wiele poważniejszych niż dotychczas lekcji, z pewnością nie mógłby się z nią przez parę długich dni cieszyć pozytywnymi relacjami. Akurat teraz, kiedy była niemal zupełnie przekonana co do tego, że najistotniejszą naukę zdążyła już odbyć, naprawdę nie była w nastroju pozwalającym na spokojne przyjmowanie podobnych wiadomości. Kto wie, może gdyby Archibald był nieco bardziej bezpośredni w swoim nauczaniu, to i Cufferborough lepiej by je przyjęła. Usłyszawszy drażniące krzyki gdzieś nieopodal, obróciła głowę w stronę ich źródła, ale zareagowała z nietypową dla siebie klasą. Nawet na skierowany bezpośrednio do siebie komentarz. Tak więc, parafrazując pewne anglojęzyczne powiedzenie, zaczerpnęła z księgi Blythe'a i nie zaszczyciła intruzów (a wtedy już raczej intruza) niczym więcej niż cichym fuknięciem. Mogła jednak dodać do tego nieco pogardliwie spojrzenie. W każdym razie, bardziej interesowały ją słowa mężczyzny niż Enzo wraz z jego znikającym towarzyszem. Nietrudno jednak zgadnąć, że nie była z nich specjalnie zadowolona. Rzuciła ciemnowłosemu uważne spojrzenie, słuchając go cierpliwie od początku do końca, ale naprawdę wolałaby nie uderzać ciągle głową w mur. W końcu była z "tych sprytnych", a nie "tych upartych". Na pewno istniał sposób na obejście muru, skoro zburzenie go sprawiało zbyt wielką trudność. - Kiedy ja wiem, o co ci chodzi, Archibaldzie - mruknęła leniwie - Mam się szlifować sama. Mam sama nauczyć się kontroli. I mam sama we własnej głowie wszystko ułożyć. Chciałam tylko gwarancji, że ktoś mi pokaże, co dalej. No ale niech będzie. Potrzebujesz najpierw pewności, że twój czas nie pójdzie na marne. Przeczekam to trochę. Poobserwuję parę rzeczy. Zobaczę, jak się sprawy mają. Na razie idę znaleźć Utopię. Praktycznie nie wychodzi z kajuty. Nie chcę, żeby przyrosła do łóżka. Zobaczymy się później. A, i gdybyś jakimś dziwnym trafem zorientował się dokąd płyniemy... sypnij mi! - zakończyła konspiracyjnym szeptem, posyłając Archibaldowi sugestywne, ale też żartobliwe spojrzenie. Potem zaczęła iść w stronę schodów stanowiących wyjście z podpokładu, skutkiem czego obróciła się do mężczyzny plecami. Posmutniała nieco na twarzy, do niedawna z całych sił ufając, że jednak uda jej się wyciągnąć z Blythe'a jednoznaczną obietnicę pomocy. Wierzyła w swoją zmianę, ale nie na tyle, aby mieć stuprocentową pewność, że da radę całkiem sama. Albo dostaje się prawdziwe wsparcie, albo żadnego.