Tutaj można nabyć pamiątki. Gorsze, czy lepsze, dowcipne, typowo żeglarskie, co kto lubi. Pomieszczenie wydaje się wyjątkowo zagracone, ciężko w nim się połapać, a jeszcze ciężej znieść krzyki gadającej papugi, która nauczyła się tutaj tylko kilku sformułowań: „złodziej!”; „ty lądowa szumowino!”; „Do stu piekieł! Ktoś właśnie puścił bąka”.
Przyszła do zagraconego sklepiku. Wydawało się, że jedynymi, żyjącymi osobami są Will i papuga, działająca jej na nerwach. Wtedy zza kontuaru wychylił się dosyć przysadzisty sprzedawca. -Poproszę skrzeloziele. - mężczyzna podał jej fioleczkę. Dziewczyna zapłaciła wymaganą sumę pieniędzy. -Bardzo dziękuję i do widzienia! - rzuciła wychodząc z tej "Graciarni". Wybiegła, nie zważając na obraźliwe komentarze papugi.
Tavia praktycznie minęła się z wychodzącą ze sklepu Willow, dostrzegając w jej dłoni to, po co sama przyszła. Delikatny uśmiech ozdobił nieco bladawą twarz, kiedy jej właścicielka wchodziła do pomieszczenia, ale zniknął stamtąd równocześnie z pierwszym nieprzyjemnym komentarzem papugi. Moreira skrzywiła się nieco i zrobiła w stronę zwierzaka oburzoną minę, którą utrzymywałaby pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie zwrócenie uwagi przez sprzedawcę. Dziewczę prędko się zreflektowało, równie prędko powiedziało, czego potrzebuje i jeszcze prędzej wyszła ze sklepu, choć po drodze zapatrzyła się jeszcze na kilka magicznych błyskotek, wystawionych na jednej z półek.
Raphael w końcu odnalazł sklepik... i z miejsca został obrzucony przez papugę stekiem wyzwisk. Niezbyt go uraziły, ale wcale nie poczuł się dzięki nim lepiej. Zdecydowanie nie był wilkiem morskim i myśl, że nie ma pod stopami stałego lądu, a jedynie trochę desek, bardzo działała mu na wyobraźnię. Tym chętniej kupił skrzeloziele, które troskliwie schował w kieszonce na piersi, myśląc sobie, że w razie czego, będzie miał szansę ujść z życiem. Och, oczywiście jeśli nie wykończy go hipotermia. Miał ochotę znaleźć Serenę i wtulić się w jej ciepłe ciało, bo naprawdę, naprawdę potrzebował pociechy i słów otuchy. Pływanie zawsze budziło w nim niepokój i nie mógł na to nic poradzić. Co prawda w Japonii mieszkali na łodziach, ale tamte były porządnie przycumowane i nie kolebały się tak nieznośnie. Raphael westchnął, podziękował sprzedawcy i ruszył na poszukiwania Sereny.
Chcąc nie chcąc musiała odnaleźć to miejsce. I choć klimat miało niezły tak ceny zwalały z nóg. Naprawdę? Za taki chłam... Co począć. W takich chwilach zdecydowanie żałowała, że nie zabrała z domu swoich zapasów różnych składników bo coś jej mówiło, że akurat tą konkretną roślinkę w nich miała. No nic. Z wielce niezadowoloną miną podeszła do kontuaru składając swoje zamówienie na skrzeloziele. Czemu miała wrażenie, że ekspedient wprost zacierał ręce widząc, że oto kolejna duszyczka zasili jego kasę? Parszywy pajac, a nie korsarz czy pirat. W każdym razie po odliczeniu odpowiedniej sumy - tutaj mamy chwilę rozpaczy dla pustości konta - Tallulah zabrała roślinki ze sobą i opuściła to miejsce szybciej niż ustawa przewiduje.
z/t
Zakupy są pilnowane, potrzebne pieniądze masz już odjęte, ale na przyszłość wpisuj to w temacie ze zmianami stanu konta!
Pierwszą rzeczą jaką zrobił Benj na statku było udanie się do sklepu. Musiał sobie urozmaicić pobyt w tym miejscu. Najlepiej jakimś alkoholem, który mógłby ukoić jego żal. Dlaczego te wakacje musiały być z góry skazane na porażkę? Przecież to będzie katastrofa. Pewnie jeszcze nie zejdą z tego statku przez cały czas trwania wyjazdu. Będąc w sklepie uśmiechnął się do siebie. Szeroki wybór alkoholi. Ponadto jego uwagę przykuł model statku. Wyglądał bardzo realistycznie. Zastanawiał się nawet, czy nie ma możliwości zaczarowania go tak, żeby latał za nim. Musiał pobawić się zaklęciami. - Poproszę ten model statku. Ponadto butelkę rumu i mapę Atlantydy. - powiedział. Będzie się działo. Wieczorem zaczaruje swoją kajutę i będzie śnił o podróżach po świecie. A później obudzi się wiedząc, że to był tylko dobry sen.
Voice musiała poświęcić kilka minut na bezowocne szukanie sklepu pokładowego, ale ostatecznie uprzejmość jakiegoś korsarza pozwoliła jej dotrzeć na miejsce. A jakie miłe powitanie ją czekało! Głośny skrzek - złodziej! - poniósł się po pomieszczeniu. Ślizgonka bez problemu namierzyła papugę i ukradkiem pokazała jej środkowy palec. Ten niewielki gest również nie mógł przejść bez echa, które niosło się, nazywając Cheney lądową szumowiną. Nie umknęło to uwadze sprzedawcy, który został przeproszony uśmiechem blondynki i uraczony cichym dzień dobry. - Potrzebuję skrzeloziela. Im jestem starsza, tym gorzej mi idzie z zaklęciami - dodała, rozglądając się dookoła. W oko wpadło jej coś, co wyglądało jak luneta; skupiła na niej na chwilę wzrok, bez patrzenia odliczając wyśpiewane przez korsarza piętnaście galeonów. Zdzierstwo! Bynajmniej nie powstrzymywała się i wskazała na przedmiot dłonią, informując, że poprosi jeszcze to. Z bólem serca do leżących na ladzie monet dorzuciła jeszcze osiem takich samych, po czym wraz z kufrem i zakupami powędrowała na poszukiwania swojej kajuty.
Nawet nie podchodził do próby rzucenia zaklęcia Bąblogłowy. Niby miał jakieś szanse, kiedyś rzucał to zaklęcie, ale kto wie, jak to by się teraz skończyło. Nie był osobą, która lubi ryzyko podczas rzucania zaklęć. W związku z tym z reguły go nie podejmował. To z kolei oznaczało, że kiedy nie był do tego absolutnie zmuszony, nie rzucał czarów. Jak teraz. Wizyta w sklepie była o wiele bezpieczniejsza, niż pokładanie wiary we własne umiejętności. I chociaż skrzeloziele było dość drogie, to nie robiło mu to większej różnicy. Raz, że musiał, dwa, że to było łatwiejsze, trzy, że ostatnia praca zapewniała mu stały przypływ gotówki i to było w porządku. Dlatego teraz bez oporów zakupił, co miał, dorzucając jeszcze butelkę wina, zapłacił, dorzucając dodatkowe dwa galeony, bo dlaczego by nie i poszedł do kajuty. Nie miał przekonania, czy to będą udane wakacje, ale w końcu był prefektem, nie mógł się nie wybrać.
Settle, zdolne z ciebie dziecko - dokładnie tak występy Salvadore podsumowałby jej brat. Bąblogłowy jej nie wyszedł, no litości! Nucąc cicho pod nosem piosenkę, która chyba miała ją uspokoić (a raczej uspokoić jej żołądek), szła w stronę... W stronę niczego. Bo gdzie pokazali jej, że ma iść? A, tak. Do sklepu, po skrzeloziele. Znając życie nie sprzedawali go po galeonie za porcję, tak więc dziewczyna starannie przeliczyła monety, które trzymała w kieszeni jeansowej kurtki na wszelki wypadek. Szkoda, że te wypadki tak szybko przeskakują z człowieka na człowieka! I szkoda, że Amerykanka kompletnie nie wiedziała, dokąd właściwie tym statkiem płyną. Przypomniało jej się, że w kufrze ma jakąś marną mapę, w dodatku mniej-więcej wiedziała, gdzie są, tak więc starannie zapisała sobie w pamięci, że musi kupić kompas. Bo co, jeśli nie to, miało choć odrobinę sprecyzować w jej oczach docelowe miejsce podróży? Nawet nie zauważyła, kiedy weszła do sklepu. W skupieniu minęła papugę, która postanowiła ją zaczepić: - Do stu piekieł! Ktoś właśnie puścił bąka! - No, chyba ty - mruknęła bezwiednie, by dopiero po chwili się odwrócić i uważnie rozejrzeć. Zbyt-Rozgadany-Ptak uraczył ją jeszcze krótkim ty lądowa szumowino!, którym umożliwił zidentyfikowanie miejsca swojego przebywania. Settle odetchnęła, przełknęła ślinę i odwróciła się w stronę sprzedawcy. - Ja... Skrzeloziele - wydukała, po raz kolejny tego dnia zapominając języka w gębie. - I kompas - dodała jeszcze, obrzucając wzrokiem całe pomieszczenie. - A w ogóle, macie tu coś na szczęście? - wypaliła, bo wszystkie nieszczęścia ostatniej godziny trzeba w końcu było czymś zabić. Zapominając o pożegnaniu wymaszerowała z pomieszczenia, niosąc skrzeloziele, kompas i szczęśliwy amulet. Całe szczęście, że pamiętała o zapłacie.
Wszedł do sklepu, chociaż wcale nie potrzebował tego dziwnego zielska, w które zaopatrywali się uczniowie Hogwartu. Miał jednak nadzieję pójść na układ z bratem Ettore, licząc na profity. Stanął wiec przy ladzie, szukając wzrokiem odpowiedniej interesującej go półki z zielskiem. Skrzywił się tylko lekko dostrzegając jego cenę, wahając się tylko chwilę. W końcu Phoenix była warta nawet więcej niż skromne piętnaście galeonów, nawet jeśli miały to być jego ostatnie pieniądze. Postawił je na ladzie, uśmiechając się rozbawiony do gadającej papugi. pochylił się nawet nisko i pokręcił głową śmiejąc się pod nosem. Coś czuł, że ten wyjazd będzie zabawniejszy niż to z początku założył. Ale żeby tak było, musiał się upewnić, ze trochę pomoże losowi. W końcu bardziej ufał sobie niż ślepemu szczęściu. Inne zdanie miała chyba dziewczyna, którą minął moment wcześniej w drzwiach, zakupująca coś, co wyglądało mu na amulet szczęścia. Każdy ufał swoim metodom.
Pieprzony Griffin. Pieprzony Griffin. Jego głowa. jego włosy. Nie po to je do kurwy nędzy farbował, żeby jakiś głupi nauczyciel brał go i za nie wyciągął, bo miał taką ochotę, nie? Okej, okej. Może i zapomniał zakupić to całe pieprzone skrzeloziele, ale na bogów wszystkich japońskich. Można było zapytać, wlepić szlaban i w ogóle, a nie zachowywać się jak ostatni sadysta, prawda? Co za głupi facet. Jak on go nie trawił. Jak on go nie lubił. Jezu. Całe szczęście, w Salem nie był jedynym nauczycielem tego przedmiotu, wiec tak źle nie było. Ale matko.. że też on musiał jechać z nimi. To kładło cień na jakąkolwiek dobrą zabawę, podczas tego wyjazdu. Cóż, cóż. Teraz jednak musiał zakupić to całe skrzeloziele, co by go ten faszysta nie zabił, albo ukrzyżował. Byle tylko się Hao nie utopił. No bo przecież, jak zostanie zamordowany przez kogoś innego, to zostanie zamordowany, ale przynajmniej będzie ten nazista spał spokojnie, że miał to pierdolone skrzeloziele przy sobie. Ech.. Ludzie to naprawdę są dziwni, niektórzy. Ale co poradzić? - Dzień dobry. Skrzeloziele proszę. – powiedział jedynie w sklepie, nadal masując sobie część głowy. Bolało. Oby mu tylko nic nie wyrwał. I niech tylko matka się dowie, co ten idiota mu zrobił! Właśnie.. miał napisać do domu. Jezu. Zapomniał. Ej, latają stąd sowy, prawda? Tymczasem dostał swoje zamówienie. Ukłonił się ładnie i poszedł w swoją stronę, czyli znowu na pokład wypoczynkowy.
Lilianne weszła do sklepu, rozglądając się wokół. Za każdym razem, gdy spędzała wakacje w nowym miejscu, odczuwała potrzebę zakupienia kilku pamiątek. Przy czym ,,kilku" rzadko się na owych kilku kończyło. W ręce ściskała woreczek z galeonami. Okazało się, że pomimo głupoty małpy pokładowej i wredności komody z garderoby wciąż ma wystarczającą ilość galeonów, ale mimo tego na widok cen zrobiło jej się słabo. Zaczęła się cieszyć, że nie musi kupować skrzeloziela. Przeglądała właśnie leżący na półce zbiór szant (w końcu zawsze coś do poczytania), gdy za jej plecami rozległ się skrzeczący głos. Odwróciła się i zobaczyła właściciela głosu - papugę. - Och, zamknij się, ptaszysko. I nawet nie próbuj mnie okradać - dodała przezornie. Ptak zamilkł na chwilę, która wystarczyła Lilianne, by zgarnąć z półki kilka najbardziej interesujących przedmiotów, wyliczyć odpowiednią sumę galeonów i wyjść ze sklepu, będąc bogatszą o zbiór szant, kompas, Magiczną Lunetę i Czarodziejski Sekstant. [z/t]
Dumnie doczłapała się do pokładowego sklepu, gdzie, chcąc nie chcąc, musiała kupić to przeklęte skrzeloziele. Jak udało jej się zauważyć po mijających ją ludziach, nie tylko ona przyszła tutaj w tym celu. Rzuciła zimne spojrzenie na kilka osób, mając nadzieję, że chociaż trochę poprawi sobie humor, jak nastraszy paru nieznośnych uczniów z wymiany. Udało jej się już wywęszyć tą dziwaczną różową bestyjkę (Chi Hao) i Lilianne, która wyglądała dziś jeszcze gorzej niż zwykle z tymi swoimi piegami na twarzy. Przeanalizowała wzrokiem cały ten durny sklep i stwierdziła, że jeszcze w życiu nie była w tak głupim miejscu jak to. Całe to pomieszczenie wyglądało jak jakaś skrytka dla piratów. Ale jak widać wszystko tutaj jest jak z cyrku wzięte. Z tych jej brudnych myśli wyrwał ją czyjś głos. Głos, który szybko zaczął denerwować Ludmilę. Po chwili zdała sobie sprawę, że to ta przeklęta papuga trajkocze swym ptasim jęzorem. Kochała ptaki, ale papugi to by spaliła na miejscu. Gadają bez sensu albo latają ci po domu i srają, gdzie popadnie. - Zamknij jadaczkę, bo dostaniesz w ten swój brudny dziób! - syknęła, próbując uciszyć to wredne ptaszysko. Następnie podeszła do sprzedawcy. - Wiesz, po co tu jestem. Więc darujmy sobie ceregiele i daj mi to, co chcę, a ja ci dam pieniądze. - Nie miała ochoty rozmawiać z tym sprzedawcą, chciała tylko dostać to, po co tu przyszła. Tak, jak myślała, facet po chwili dał jej do ręki fiolkę ze skrzelozielem. Najwidoczniej nikt nic innego tutaj nie kupuje w tej zapchlonej klatce. Dała mu z niechęcią swoje piętnaście galeonów, które najchętniej zachowałaby dla siebie, i wyniosła się stąd czym prędzej, póki jeszcze miała resztki swojej silnej woli, by nie urwać tej wstrętnej papudze piór z pyska.
Cordelia okazała się być dzisiaj wyjątkowo wspaniałomyślna. Nawet aż tak głośno nie narzekała, kiedy okazało się, że jest mus zakupu skrzeloziela. Właściwie to nawet w pewnym stopniu ucieszyła się, że nie będą zmuszali jej do transmutacji (bo niestety o bąblogłowy pamiętali, skurczybyki!). Nie oznaczało to, jednak, że odwiedzenie tegoż przybytku sprawiało ją jakąkolwiek przyjemność, a wręcz wprost przeciwnie. Okazało się, że wiele osób miało problem z poprawnym zaczarowaniem samych siebie, więc w tych okolicach kręciło się bardzo dużo śmierdzących rybami uczniów. Nashword zmarszczyła nos, ale (wyjątkowo) nie komentując, znalazła się przy ladzie, wpatrując w wystawione przedmioty ze średnim zainteresowaniem. - Specjalność zakładu. - zażartowała, wciąż zachowując znudzoną minę należną jedynie zapracowanej bizneswomen, ale zaraz sprostowała swoje żądanie. - Skrzeloziele. Dwie porcje. Znając marynarzy, zaraz zaserwowano by jej bimber. Brr. Zapłaciła za to łykowate paskudztwo, ale nie opuszczała jeszcze sklepiku, nagle zainteresowana modelem statku. Może spodobałby się Ettore?
Po długich poszukiwaniach sklepiku dziewczyna nareszcie znalazła się we właściwym miejscu. Cóż, nie wyglądało, jakby ktoś tu sprzątał od kilku lat. Zobaczyła papugę i od razu się uśmiechnęła. Lubiła zwierzęta i to bardzo. -Hey papużko-przywitała się i nagle zza rogu wyszedł przynajmniej 2 razy większy facet. Domyśliła się, że to sprzedawca.-Poproszę Skrzeloziele- powiedziała szybko. Mężczyzna powolnym ruchem podał jej ziele i powiedział cenę. Crystal podała pieniądze i jak najszybciej opuściła sklep. [zt]
Czy to dzisiaj jest dzień znęcania się nad różowymi włosami? Czy profesor ma prawo wytargać kogoś za włosy?! Przecież to niedorzeczne!! I bolało jak diabli. Okey, może była to jej wina że zapomniała kupić skrzeloziela. Ale czy nie warto było po prostu pouczyć ? Dać szlaban.. A nie od razu ciągnąc za włosy i to jeszcze przy wszystkich !! Poprawiła swoje włosy i pomasowała bolące miejsce. Westchnęła cicho i podeszła do lady. -Po proszę Skrzeloziele- Uśmiechnęła się do sprzedawcy gdy ten podawał jej paczuszkę. Zapłaciła i po prostu wyszła ze sklepiku. [zt]
Udałaś się za długą kolejką ciągnącą się w stronę sklepiku niezbyt chętnie, choć nie czułaś żadnego wstrętu do skrzeloziela, bo wielokrotnie sama go używałaś. Byłaś jedynie na siebie zła, że nie udało ci się rzucić prostego zaklęcia, co uwłaczało przecież twoim ambicjom. Kiedy kładłaś pieniądze na ladzie, przy okazji słuchając wiązanki przekleństw rzucanej przez papugę, miałaś nieodparte wrażenie, że kątem oka dostrzegłaś gdzieś kolorową czuprynę. To mogła być tylko jedna osoba. Osoba, którą ostatni raz widziałaś nad jeziorem okalającym wzgórze Hogwartu. Nie znałaś nikogo więcej, kto nosiłby na głowie wszystkie kolory tęczy. Trudno było stwierdzić, czy widok ten cię ucieszył. Jedno było pewne – nie był ci obojętny i wiedziałaś, że prędzej czy później będziesz musiała schwytać Wiatr we własne ręce.
Leniwie powlokłem się w stronę sklepiku, ciągnąc za sobą cały balast w postaci kufra i wiolonczeli. Jedynym, o czym myślałem w tamtej chwili, było znalezienie się wreszcie we własnej kajucie, porzucenie bagaży i godzinna drzemka. Nie zwróciłem nawet większej uwagi na ptaszysko, które skrzeczało jakieś niewyraźne zdania wyrwane z kontekstu. Mój umysł już dawno zdążył przyzwyczaić się do automatycznego segregowania informacji zbędnych oraz potrzebnych – te pierwsze zwyczajnie odrzucał, nie rejestrował ich, co znacznie ułatwiało mi funkcjonowanie w społeczeństwie na tak niskim poziomie intelektualnym. Zanim zakupiłem skrzeloziele, przez chwilę rozważałem jeszcze zakup Butelki Żeglarskiego Bimbru, ale zorientowałem się, że nie mam przy sobie za wiele pieniędzy.
Przez jakiś czas włóczył się po statku, chcąc ogarnąć ciekawsze miejsca, a przy okazji musiał gdzieś zostawić swoje rzeczy, zanim pójdzie do sklepu. Znalazł swoje nazwisko na drzwiach jednej z kajut, mało tego było napisane dwa razy, pokój z bratem, super. Tak czy inaczej na szybko wybrał jedno z łóżek i właśnie tam rzucił swoją torbę. Więc na przygodę życia wyrusza on, skrzeloziele, sklep, bo jak nie to wpierdol, tak mówili. Swoją drogą był trochę zawiedziony tym, że pokoje nie były mieszane, nie ukrywając bardzo by się ucieszył kiedy miałby mieszkać z Cordelią. Patrząc na jego zachowanie względem płci przeciwnej ucieszyłby by się z towarzystwa każdej ładnej (ey, ale też inteligentnej i zrównoważonej psychicznie) dziewczyny. Co do kwestii ładności, nie był świnią, dla niego większość właśnie taka była, odpadały tylko skrajne przypadki bycia Helgą, no, ale nie o tym, bo moje rozkminy popłyną niczym ten cały statek. Znalazł sklep, na początku nie był pewny czy to właśnie ten, nie pozostał jednak długo w tej niepewności, w końcu właśnie stąd co chwile wychodził ktoś z miną mówiącą 'uff mam spokój'. On też za chwile będzie mógł już całkowicie cieszyć się z wakacji, a nie jakichś durnot, Bąblogłowy mówili, będzie fajnie mówili. Widząc to jak szybko wszyscy wchodzą i wychodzą ze sklepu nie spodziewał się, że spotka tu kogoś znajomego, wparował do środka i niemalże natychmiast podszedł do... nie, nie do lady. Modele statku to było coś! Lunety i inne urządzenia, właśnie odnalazł swój mały raj. Wgapiał się w to wszystko odcinając się od reszty świata, po chwili jednak zorientował się, że nie jest tu sam. Przy jednym z modeli stała dziewczyna, którą nawet znał, toć ba głupku. Podszedł do niej niczym ninja - Interesuje panią właśnie ten model? Dobrze wiedzieć, że ktoś przychodzi tu nie tylko po skrzeloziele - powiedział zza jej ramienia nieco zmienionym głosem, udając sprzedawcę, a przynajmniej próbując.
Nashword nie interesowała się uczniami, którzy raz po raz przechodzili gdzieś za jej plecami. Całą swoją uwagę poświęciła niewielkiemu, bo i wielkości jej dłoni, modelowi pirackiego statku. Bogactwo detali ją zaskakiwało, ale i napawało pewną nadzieją, że może uda się znaleźć tutaj coś wartego uwagi. Właśnie byłą w trakcie muskania palcami pirackiej bandery, kiedy tuż za nią odezwał się, jak mniemała, sprzedawca. Z początku wcale się nie ucieszyła. Nie lubiła, kiedy ktoś ją pospieszał, dlatego zwykle reagowała alergicznie na każdego menadżera kasy, jaki starał się nakłonić ją do zostawienia w jego przybytku niemałej fortuny. - Nie. - rzuciła tylko, zresztą zgodnie z prawdą. Po raz ostatni omiotła spojrzeniem statek, jakby dając sobie kilka sekund na ostateczną decyzję. - Po prostu oglądam. Nie jestem na nic zdecydowana. Podkreśliła na końcu, jednocześnie dając do zrozumienia, że ma odejść, ale dobrze, iż jednak zerknęła przy tym przez ramię. Ujrzała znajomą twarz i najpierw na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Dopiero potem pewna irytacja i rozbawienie. - Ej. - fuknęła, teraz już odwracając się przodem do Ettore i uderzając go lekko w ramię otwartą dłonią, jakby chciała go „trzepnąć” w ramach kary. - Mało śmieszne. Nie lubię natrętnych sprzedawców. Wykrzywiła wargi w uśmiechu pełnym dezaprobaty, po czym wskazała gestem na statek, jaki przed chwilą oglądała, decydując się jednocześnie na zadanie pytania. - Podoba Ci się?
Chcąc nie chcąc, Arterbury zawitał w sklepiku. Nie miał na to najmniejszego wpływu, bo skoro różdżka odmówiła współpracy, a on zawalił zaklęcie bąblogłowy musiał ubezpieczyć się w inny sposób. W ogóle sytuacja przeurocza, nieprawdaż? Wchodzisz na starą, piracką łajbę i pierwsze co słyszysz to informacja o potencjalnym ryzyku zatonięcia. Z drugiej strony, tym razem przynajmniej nie oszukiwałeś się i nie łudziłeś, że wszystko przebiegnie spokojnie, tak, jak to było podczas ferii w Rosji. Nie, żeby Cas narzekał! Nawet pomimo kolizji i przeziębienia spędził całkiem miły tydzień... powiedzmy. W każdym bądź razie, odwiedził pokładowy sklepik, zakupił skrzeloziele i tyle go na miejscu widzieli.
Lekko poirytowany całą sytuacją i tym, że nic mu ostatnio nie wychodzi, szedł w stronę sklepu. Tylko do końca nie wiedział gdzie się on znajduje. Podpytując co chwilę kogoś o drogę. Gdy w końcu mu się udało dotrzeć na miejsce wszedł do środka, rozejrzał się dookoła po tych wszystkich przedmiotach i zastanawiał się czy jest to czego potrzebuje. -Poproszę skrzeloziele. -rzucił do sprzedawcy, po czym sięgnął do kieszeni. -Cholera... -zaklął pod nosem. Nie miał pojęcia gdzie schował swoje pieniądze, ale po przeszukani wszystkich kieszeni zauważył w końcu, że trzyma je w ręce. Przewrócił tylko oczami i płacąc właścicielowi odebrał swoje zakupy.
Co to za wakacje, gdy nie można wydać ciężko uzbieranych galeonów na jakieś pierdoły? Oczywiście trunki się w to nie wliczały, bo to w końcu poważne wydatki. W porównaniu do większości klientów nie przyszła tu po skrzeloziele i nawet zdążyła się rozpakować w swojej niewielkiej kajucie. Jeśli dobrze pamiętała zostawiła walizkę na jednoosobowym, ale kto by się tym teraz przejmował? Już od progu papuga zaczęła obrzucać Moirę jakimiś wyzwiskami. Gdy ptaszysko zarzuciło jej kradzież, odwdzięczyła się tylko spojrzeniem typu przerobię Cię na jakąś argentyńską potrawę, jak nie zamkniesz dzioba. Nie przejmując się niczym, podeszła do sprzedającego i zaczęła wymieniać swoje zamówienie. Zostawiając na ladzie odliczone galeony, mogła opuścić sklep ze swoimi zdobyczami w postaci bimbru żeglarskiego, magicznej lunety i kapelusza.
Crystal popchnęła ciężkie, drewniane drzwi i weszła do pomieszczenia. W nozdrza momentalnie uderzył ją zapach wilgoci, stęchlizny i ryb. Będzie zmuszona się przyzwyczaić do takich woni, bo będą ją otaczać przez najbliższe kilkanaście dni. - Poproszę skrzelozielę. - rzuciła obojętnym głosem do sprzedawczyni i nawet nie zaszczyciła spojrzeniem. W takiej graciarni doskonale odnalazłby się Francisco. - Piętnaście galeonów. - odpowiedziała kobieta, wyciągając dłoń po monety. Na jej twarzy zagościł tryumfujący uśmieszek. Dopiero w tym momencie Crystal spojrzała na swoją rozmówczynię. - Ile?! Widać, że lubicie zdzierać kasę z młodych ludzi. Dorzuć kobieto jeszcze rum, bo na trzeźwo chyba tu nie wytrzymam. - warknęła, wpychając pieniądze sprzedawczyni, drugą zaś, zgarnęła roślinkę wraz z butelką i wściekła opuściła sklep.
No w końcu ktoś je wypuścił z tej graciarni. Niestety był to nauczyciel, Griffin Robertson, który zaraz skojarzył iż Elena nie zakupiła jeszcze tego cholernego zielska do pływania. Szczerze mówiąc nie bardzo miała ochotę się w nie zaopatrywać, ale jak już mus, to mus. Wyrwała się młodemu mężczyźnie z niezbyt delikatnego uścisku, hamując się przy tym, żeby mu nie oddać. Czy tak, czy siak weszła w końcu dumnym krokiem do pokładowego sklepu i stanęła w kolejce do lady. Przy okazji rozejrzała się po asortymencie sklepu. Nie było tutaj nic szczególnie interesującego. Jakieś przekąski, trunki, tandetne pamiątki... Norma w takich miejscach. Po jakichś 15 minutach stanęła w końcu przed kasą. Nie była zachwycona widząc cenę za Skrzeloziele. Skoro nie zakupienie go było niemalże karane, to dlaczego musieli płacić za nie z własnych pieniędzy? Czy nie leży w interesie szkoły zapewnienie uczniom bezpieczeństwa? To może karzą im też zapłacić za skorzystanie z szalup ratunkowych w razie zatonięcia statku? Z bardzo chłodną i niezadowoloną miną Elena wyciągnęła swoją sakiewkę. Do zamówienia dodała jeszcze trochę suszonej wołowiny i baraniny po czym uregulowała rachunek i wyszła.
Nie znali się jeszcze na tyle dobrze żeby wiedział jak zareaguje. Rozpozna go czy może zignoruje? Istniała także trzecia opcja i właśnie ta została wybrana prze Cordelie. - No dobrze, w takim razie nie będę przeszkadzał - odpowiedział dalej wczuwając się w swoją rolę, oczywiście tak naprawdę nie zamierzał odejść, po prostu chciał zobaczyć co zrobi koleżanka. Przez chwilę myślał nawet o tym czemu nie założył jakiejś dziwnej maski, ale co jakby dostała zawału albo coś? Zdecydowanie wolałby żeby przeżyła, bo jakoś tak no nawet ją polubił. To nie tak, że reszcie życzy ataku serca, a słyszał już, że na pokładzie jest ktoś taki z tasakiem w gaciach. Gdy tylko ujrzał jej reakcję zaśmiał się, choć i w tej sytuacji nie wiedział czego się spodziewać, może ona też nosiła noże w dziwnych miejscach? Niee, to niemożliwe. Zdecydowanie potrzebował spędzić z nią trochę więcej czasu, bo tyle niewiadomych to to się nie dzieje. Tymczasem jego zagadka postanowiła szurnąć go w ramię, którego niemal natychmiast dotknął, co prawda nie bolało, ale i tak odczuł taką potrzebę. Na dodatek zrobił też smutną minę, jakby rzeczywiście było mu przykro, tak naprawdę już od samego to wszystko po prostu go bawiło. - Wybacz, a tak w ogóle to cześć - jasne, że nie mógł ominąć tego zwykłego przywitania, póki co nie powiedział jednak nic więcej. Zbliżył się do modelu i od tak wziął go na bliższą obczajkę, również jego zaciekawiły detale, finalnie uznał to za dość porządny miniaturowy statek. - Kiedyś sam takie robiłem - pomyślał głośno, co nie do końca zarejestrował, na szczęście więcej myśli postanowiło zostać w głowie, kto wie co mu tam siedzi? - Tak, podoba mi się - odpowiedział będąc już w pełni ogarniętym człowiekiem, chwila... przecież nie wiadomo czy to było w ogóle możliwe. Odstawił model na miejsce, sam nie miał potrzeby, aby go kupić, przecież wciąż mieszkał w szkole. Właśnie za to powinien pacnąć siebie samego, przecież już dawno miał się tym zająć. - Stworzyłbym małą kolekcję właśnie takich statków, ale najpierw muszę się zebrać do wyprowadzki z Hogwartu. Może później tu wrócę i go kupie, tymczasem może chcesz się przejść? Nie zdążyłem jeszcze ogarnąć czy są tu jakieś ciekawe pomieszczenia. O tak, już chciał wychodzić, a zapomniał przecież o tym po co tu przydreptał, mało brakowało, a strzeliłby facepalma. - A i muszę jeszcze kupić skrzeloziele, zaraz wrócę. I taki to właśnie był drugi z Halvorsenów, ładna dziewczyna na horyzoncie i już zapominał o życiu. Podszedł do lady, aby kupić zielsko po czym wrócił do Nashword. - Mam - zaprezentował chwasta jakby był jego życiowym trofeum - To idziemy?