Co prawda brak w nim stolików, ale wygodne pufy rekompensują tę niedogodność, zapewniając mieszkańcom maksymalną wygodę. W końcu wszędzie musi być miękko. Ira nie może wylądować na twardych panelach! Nie mogło tu zabraknąć fortepianu, który stał się powodem poszukiwania nowego mieszkania. Jeśli zaś zerknąć w drugą stronę pomieszczenia - bardzo łatwo natrafić na stół, pełniący funkcję jadalnianego.
Jadalnia
W tym miejscu zazwyczaj przyjmowani są goście - z wygodnych krzeseł łatwo można trafić na jeszcze wygodniejsze kanapy, znajdujące się we właściwej części salonu. Chociaż większość osób wolałaby pochłaniać tu smakowite posiłki pani Blythe, ona preferuje zgłębianie wiedzy z licznych, skradzionych swojemu mężowi, książek z biblioteczki ściennej, wpisującej się idealnie w klimat pomieszczenia.
Fortepian Archibalda
Stary i bardzo wartościowy fortepian, na którym zazwyczaj nieciężko znaleźć zagubione, ciężkie tomiszcza Iry, usytuowane tam, mimo bezwzględnego zakazu Archibalda, traktującego o jakimkolwiek umieszczaniu przedmiotów na nim lub w jego pobliżu. Pan Blythe bardzo dba o swój instrument, zgarniając konsekwentnie książki z jego nakrywy i odkładając je na właściwe miejsce. Fortepian jest przeniesiony z jego domu rodzinnego i stanowi jedyny akcent pamiątkowy, choć sam właściciel traktuje go tylko jako bliski sercu przedmiot. Umie na nim grać, dlatego czasem po domu niesie się przyjemna muzyka. Jeśli Ira ładnie poprosi, rzecz jasna.
Kuchnia
Puszczyk nabyty przez Shenae w piątym roku nauki w Hogwarcie. Dumny, nieoswojony jeszcze pierzak. Stroniący od towarzystwa, humorzasty i nieuległy. Dojrzały już 4-letni osobnik.
Lazienka
Właściwe miała być ciemna, ale podczas urządzania mieszkania, swoje trzy grosze wtrąciła Ira, razem ze swoją niezawodną różdżką, dzierżoną akurat w tym momencie. Kafelki bezpowrotnie stały się białe. Przynajmniej jest wygodnie...
Ubikacja
Puszczyk nabyty przez Shenae w piątym roku nauki w Hogwarcie. Dumny, nieoswojony jeszcze pierzak. Stroniący od towarzystwa, humorzasty i nieuległy. Dojrzały już 4-letni osobnik.
Winnipiwnica
Puszczyk nabyty przez Shenae w piątym roku nauki w Hogwarcie. Dumny, nieoswojony jeszcze pierzak. Stroniący od towarzystwa, humorzasty i nieuległy. Dojrzały już 4-letni osobnik.
Sypialnia
Puszczyk nabyty przez Shenae w piątym roku nauki w Hogwarcie. Dumny, nieoswojony jeszcze pierzak. Stroniący od towarzystwa, humorzasty i nieuległy. Dojrzały już 4-letni osobnik.
Pokój goscinny
Puszczyk nabyty przez Shenae w piątym roku nauki w Hogwarcie. Dumny, nieoswojony jeszcze pierzak. Stroniący od towarzystwa, humorzasty i nieuległy. Dojrzały już 4-letni osobnik.
Autor
Wiadomość
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
- Dziękuję - odpowiedziała pogodnie, obrzucając Archibalda bacznym spojrzeniem, które zwykle sprawiało, że ludzie czuli się odrobinę niekomfortowo. Zwłaszcza odkąd Isolde była aurorem. Oddała mu płaszcz, dochodząc do wniosku, że jej były nauczyciel nie wygląda ani zatrważająco źle, ani zdumiewająco dobrze. Wyglądał... jak Archibald, choć te cienie pod oczami nieszczególnie jej się podobały. Nie skomentowała ich jednak, bo mimo że ich relacja za murami Hogwartu nieco się zmieniła, nadal nie znaleźli się na takim etapie znajomości, by Isolde miała odwagę komentować stan ducha i ciała profesora Blythe. Zresztą znała go na tyle dobrze, by podejrzewać, że ileś nocy z rzędu spędził nad zaklęciami i wypocinami uczniów, więc naprawdę nie powinno się oczekiwać niczego więcej. Posłusznie ruszyła za nim do kuchni, starając się nie rozglądać zbyt ostentacyjnie, choć była ciekawa, jak mieszka Archibald. Miała na sobie błękitny sweter, który ładnie podkreślał kolor jej oczu i jasną cerę, oraz zwykłe dżinsy, do których miała przymocowaną różdżkę. Z uznaniem obserwowała Archibalda w roli pana domu. Naprawdę radził sobie imponująco dobrze. Inna rzecz, że nie podejrzewała Iriny o bycie idealną panią domu. To Archibald wydawał się tą bardziej... poukładaną stroną. - Na tyle, na ile to możliwe w tym zawodzie... Poproszę o kawę, jeśli to nie problem - powiedziała miękko, posyłając mu uśmiech. Przykucnęła obok kota, po czym ostrożnie wzięła go na ręce. - Nic nie szkodzi, lubię zwierzęta - mruknęła, drapiąc zwierzaka za uchem. - Hm... dużo się dzieje. I prywatnie, i zawodowo... Chyba muszę zaakceptować fakt, że nie jestem kobietą samodzielną i niezależną. Potrzebuję w moim życiu pierwiastka męskiego... ale staram się do niego za bardzo nie przywiązywać. Wyciągam wnioski. - Tutaj uśmiechnęła się trochę drwiąco, myśląc o Zachariaszu, który wystawił ich oboje. Kot otarł się łebkiem o jej policzek, a Isolde kontynuowała. W jej głosie nie było goryczy, a charakterystyczne iskierki w oczach zdradzały, że jeśli nie jest zakochana, to przynajmniej zadurzona. - A z rzeczy ciekawszych to Dolina Godryka straszliwie nam namieszała w biurze. Wszyscy wpadli w obłęd przeprowadzek, więc musieliśmy tam wystawić dodatkowe patrole, bo zgraja psidwaków, dzieci na miotłach, które trzeba ściągać z drzewa, obłąkanych fanów, którzy oblegają domy zawodników quidditcha i złodzieje, którzy korzystają z nieuwagi... to nie przelewki - podsumowała z lekkim rozbawieniem. - Ach, pochwalę się, bo to w ogromnej mierze twoja zasługa... Niedługo dostanę awans! Muszę tylko odbyć kurs aurorski, mimo że teoretycznie jestem za młoda... ale mój szef twierdzi, że to tylko formalność. Będę najmłodszym pełnoprawnym aurorem od lat! - powiedziała z wyraźną dumą, po czym spojrzała uważnie na Archibalda. - A co u ciebie?
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Blythe mało kiedy czuł się niekomfortowo pod czyimś spojrzeniem, ale trzeba mu przyznać, że i umykał im całkiem sprawnie. Bronił też swojego autorytetu i zazwyczaj on był tym, który baczne spojrzenia posyłał. Zaś różnica wieku między nimi była wystarczająco duża, aby faktycznie stawiać im w kontaktach pewną barierę, której nie wypadało przekraczać. Profesor cieszył się jednak, że udało się utrzymać relację na stabilnym poziomie. Bloodworth była człowiekiem, w którego chciał wierzyć i wierzył, a niewielu się takich trafiało. Kiwnął głową, przywołując zaraz kawę. - Gdybyś zgłodniała, mów koniecznie. Irina zrobiła zapas hopków-ukropków, nie wiem kto je wszystkie zje - napomknął jeszcze w międzyczasie. Kot, o dziwo, nie protestował i dał się wziąć na ręce, być może skuszony wizją ciasta, które przybliżało się razem z odległością od ziemi. Czekając aż woda się zagotuje, Archibald przyglądał się dziewczynie zaciekawiony, z łatwością dostrzegając jej reakcję na odczucia względem nowo poznanej osoby. Uśmiechnął się na to subtelnie, mając szczerą nadzieję, że tym razem trafiła dobrze. Nie było to proste, znaleźć kogoś wartego zachodu i zaufania. Blythe miał wrażenie, że nawet mając taką osobę, problemy potrafiły piętrzyć się niemiłosiernie. Choć może była to kwestia niejasności, które ciążyły mu potwornie i nie dawały o sobie zapomnieć. Ira miała teraz trochę lżej - kiedy wreszcie udało im się ustalić, że mężczyzna jest w niej faktycznie zakochany i przestał bronić się przed tym uczuciem wszelkimi sposobami, Węgierka odżyła i widocznie czuła się lepiej. On za to mierzył się z tym, czego wciąż nie potrafił jej przekazać, natrafiając na jakąś barierę. Nie wiedział, co ową barierę tworzyło, ale wszelkie próby poważnej rozmowy kończyły się większymi porażkami, więc zamknął swoje rozczarowania i cierpienia w sobie, nie chcąc trudzić nimi żony. Czasem sprowadzało go to w zły stan, ale umykał i radził sobie, tak jak robił to całe życie. Miłość była jednak trudną rzeczą. Teraz na ślepo wierzył, że warto. Nie miał innego wyjścia. Nie wyobrażał sobie życia bez Irki. - Samodzielność i niezależność to skrajnie wyczerpujące cechy - powiedział tylko, sugerując, że jej związki i poszukiwania są zupełnie uzasadnione. O przywiązaniu nic nie mówił. Sam w nim utknął i nie wiedział, jak się ustosunkować. Nie miał z nim do czynienia przez wiele lat. - Dolina ogólnie zapowiada się dosyć problematycznie - mruknął, krzywiąc się prawie niezauważalnie. Jego zdaniem te wszystkie przedsięwzięcia, zmiany i plany, uskuteczniane w jednym czasie, były dosyć zgubne, ale nie mieszał się. Miał dość własnych zmartwień. Uśmiechnął się, kiwając z uznaniem głową. - Jestem pod wrażeniem i równocześnie wcale mnie to nie zaskakuje, jesteś naprawdę bardzo zdolna i robisz kolosalne postępy. Nie przypisuj mi swoich zasług - przestrzegł, bo droga, którą pokonywała, była głównie powodowana jej własną wytrwałością i cierpliwością. Ustawił kawę, dzbanuszek z mlekiem, cukier, ciasto i całą resztę potrzebnych rzeczy, na metalowej tacy, unosząc ją zaklęciem do góry i przepuścił Isolde w przejściu, aby mogli skierować się do salonu. Usiadł na kanapie, pozwalając tacy lewitować w powietrzu. Skradł swoją czarną kawę, nie słodząc jej ani nie dolewając mleka, dopiero wtedy odpowiadając na ostatnie pytanie. - Stabilnie - odrzekł krótko, cicho i trochę zbyt spokojnie. Przesadna neutralność tonu mogła budzić lekkie zainteresowanie. Nie chciał się zwierzać ani kłopotać dziewczyny swoimi problemami, zresztą czułby się z tym zbyt niezręcznie, ale nie należał do osób, które udawały, że jest cudownie, kiedy nie było. - Zastanawiam się nad zmianą pracy, ale mam wrażenie, że nie w niej problem - rzucił krótko. Nie miał okazji porozmawiać o tym z nikim. - Z niewiadomych przyczyn nie potrafię przekalkulować prostych spraw - dodał, przypatrując się fortepianowi - i wyciągnąć wniosków - przyznawanie się do własnych słabości przychodziło mu raz na milion lat, więc Isolde była w tym momencie bardzo uprzywilejowana. Głos miał mimo wszystko bardzo łagodny, jak gdyby był ze wszystkim pogodzony, choć prawda wyglądała nieco inaczej. - Kiedyś bardzo chciałem opanować oklumencję. Wróciło - dopowiedział, już mniej ponuro i wracając wzrokiem do dziewczyny. - Zaklęcie, z którym teraz walczę, teoretycznie powinno w tym pomóc.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Taka relacja właściwie była wygodna, bo obojgu zapewniała pewną strefę komfortu, do której nie wypadało się wpychać bez zaproszenia. Isolde szczerze lubiła Archibalda, bardzo go podziwiała i zawsze stanowili zgrany duet, co było bezcenne, kiedy pełniła funkcję prefekta. Pod pewnymi względami byli do siebie podobni, przynajmniej na tyle, by wyczuwać intencje tej drugiej strony i unikać konfliktów czy nieporozumień. Skinęła z wdzięcznością głową, gdy wspomniał o hopkach-ukropkach. Kot szybko się do niej przekonał i mruczał z zachwytem, poddając się jej pieszczotom. - To prawda. Ale nie jestem typem, który da się zdominować i zrezygnuje z własnych celów. I... nareszcie poznałam kogoś, kto tego ode mnie nie oczekuje. Swoją drogą... masz jakieś wieści do Zachariasza? - spytała po chwili wahania, unosząc na niego oczy i żałując, że w ogóle zadała to pytanie, wracając do bolesnych wspomnień. - Dziękuję - powiedziała, nieznacznie się rumieniąc - nawet pracując jako auror nie przestała się rumienić, co według jej kolegów było w równym stopniu niepojęte, co urocze i zwodnicze. - Nie przypisuję, Archibaldzie. Nie tylko nauczyłeś mnie wielu zaklęć, ale byłeś jedną z... dwóch osób, które nie próbowały mnie odwieść od tego pomysłu, które nie twierdziły, że jestem za delikatna, za grzeczna, że się nie nadaję, że nie wytrzymam nawet stażu... Teraz rzeczywiście wiele zawdzięczam własnej pracy, ale gdyby nie twoje wsparcie, możliwe że męczyłabym się na jakiejś idiotycznej posadzie, marnując swoje predyspozycje i życie - oświadczyła stanowczym tonem, który jednak łagodził jej szczery, uroczy uśmiech. W salonie zajęła fotel naprzeciwko Archibalda, a po chwili dołączył do niej kot. Dolała do swojej kawy odrobinę mleka i dodała pół łyżeczki cukru, po czym przyjrzała się Archibaldowi z uwagą. - Och - chyba każdy, kto choć trochę znał Isolde, znał również jej słynne "och", które zależnie od intonacji mogło stanowić kilkanaście różnych komentarzy. Było "och" pełne rozczarowania, niesmaku, oburzenia, urazy, rozbawienia, miłego zaskoczenia, "och", które mówiło "nie rozumiem, ale próbuję nie oceniać". To "och" było jednak najzwyklejszym zaskoczonym "och", bez ukrytych znaczeń. - Wiesz... Nie namawiam cię, ale uważam, że jesteś jednym z dwóch najlepszych nauczycieli w Hogwarcie. O, przepraszam, najlepszym, odkąd odszedł profesor Whitman. I byłaby to ogromna strata. Zamyśliła się głęboko, gdy tak wyłożył sprawę. Nie była pewna, co ma na myśli, ale zdawała sobie sprawę, że wyciągnięcie z niego obszerniejszych zeznań będzie... trudne. - Mhm... Wiesz, brakuje mi danych, ale... może w którymś miejscu trafiasz na ślepą uliczkę i zawracasz, zamiast ostukać wszystkie cegły w murze? Wiesz, jak na Pokątnej - zasugerowała niepewnie, patrząc na niego ze skrywaną troską. - Cudownie - powiedziała ze szczerym entuzjazmem, poprawiając się na fotelu. - Myślałam poważnie, żeby się tym zająć... ale brak czasu i ciągle jakieś przeszkody. Przybliżysz? - spytała, a jej oczy rozbłysły.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Podobną mogli mieć nawet wrażliwość, choć przedstawiali ją na różne sposoby. Możliwe, że kot również to wyczuwał, skoro tak chętnie dotrzymywał towarzystwa Isolde - wbrew pozorom był dosyć nieufny i nie wszystkich od razu traktował tak dobrze. - Niestety, albo stety, nie mam - odpowiedział krótko, bo szczerze mówiąc, nie przejmował się już Zachariaszem tak, jak wcześniej. Ewentualność listu od niego była znikoma, a nawet gdyby się zdarzyło, Archibald poszedłby do mężczyzny bardzo sceptycznie. Nie miał pojęcia co i jak mu się ubzdurało, ale skoro nie szukał kontaktu i nie odpowiadał na listy, nie było sensu zaprzątać sobie głowy. - Ten rozdział wygodniej i bezpieczniej zamknąć - zasugerował, a był pewien, że dla niego było to w podobnym stopniu trudne, co dla Isolde. Nieczęsto powierzał ludziom swoje przemyślenia, a Zachariasz wpisywał się w to wąskie grono. - Kim jest ta osoba? - dopytał uprzejmie i niemalże ciepło. - W takim razie jestem zaszczycony, że mogłem pomóc. Było warto - stwierdził, skłaniając krótko głowę w typowym dla siebie geście, który był chyba jedną z rzeczy utrzymującą wokół niego specyficzną aurę. Uśmiechnął się gorzko, myśląc o swoim wkładzie w życie Hogwartu. Szkoła miała wielu znakomitych profesorów, on sam znalazł się tam zupełnie przypadkiem, a został pod wpływem impulsu - swoje stanowisko w Ministerstwie Magii planował porzucić już sporo wcześniej. Coś jednak pchnęło go jeszcze dalej - do zajęcia dwóch posad i zgody na opiekę nad Gryfonami. Zdecydowanie potrafiłby wymienić plusy tej pracy, ale nie mógł tu mówić o powołaniu. Aktualnie ocierał się raczej o pracoholizm. - Mógłbym się spierać, ale z poszanowania dla własnych zdolności, nie posunę się do tego. Dziękuję. Mimo wszystko, stratę zawsze da się jakoś zastąpić, jeśli okoliczności tego wymagają - dodał spokojnie, przyglądając się ciemnej kawie, która wirowała lekko w filiżance. - Albo wiem o cegłach i ślepych uliczkach zbyt dużo, więc nie dostrzegam prostej drogi do wyjścia - dorzucił, co w jego przypadku wydawało się bardzo prawdopodobne. Analizował całe życie, więc musiał wiedzieć sporo. Oczywiście nie wyzbywając się wrażenia, że to wciąż zbyt mało. - Jeśli będziesz chciała, podsunę ci trochę dobrych materiałów i możemy spróbować razem - skomentował najpierw jej chęć do opanowania oklumencji. Współpraca szła im dobrze. Między innymi dlatego miał wrażenie, że gdyby przyszło mu wybrać aurora do współpracy, byłaby to właśnie młoda Isolde, pełna zapału i ambicji. - To coś w rodzaju myślodsiewni. Złożony czar, wymagający skupienia i precyzji. Tyle udało mi się wywnioskować, zostając w kwestii pewników. Na pewno potrzebne są do niego dwie osoby, nie sądzę żeby dało się nim wpłynąć na samego siebie, ale jego działanie skłania się głównie ku oczyszczeniu umysłu. Oczywiście nie w sposób tak skrajny jak Obliviate, raczej krótkotrwale upycha myśli w miejscu niedostępnym dla legilimenty. Coś na kształt chwilowej oklumencji. Nie wiem na ile moje przypuszczenia są trafne, nie wszystko da się odczytać z materiałów, którymi dysponuję - wyjaśnił, odstawiając kawę na lewitującą tacę i przywołał swoje notatki, rozwieszając je w powietrzu. Było na nich absolutnie wszystko, co dało się zrobić. Opcje, przypuszczenia, efekty uboczne, podstawowe błędy a także pełno obliczeń, bo wbrew pozorom, tego zaklęcia także wymagały. - Niemniej jednak, byłby to czar bardzo przydatny. Być może rzuciłby trochę światła na praktyczne zetknięcie legilimencji z oklumencją, ale przede wszystkim mógłby wprowadzić w tą relację trzecią osobę, postronną. Opłacalne nawet nie dla wprawionego oklumenty, ale dla osoby, którą chciałby przed wtargnięciem chronić, chociaż wydaje mi się, że oklumenta byłby w stanie używać zaklęcia sprawniej, niż zwykły czarodziej. O ile zwykły czarodziej, bez podstawowej wiedzy o sprawach tak złożonych jak oklumencja, w ogóle mógłby go używać - zakończył.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Pokiwała głową, nie drążąc tematu i w głębi duszy ciesząc się, że odpowiedź była właśnie taka. Z perspektywy czasu widziała, że jej związek z Zachariaszem nie miał przyszłości i że gdyby w nim utknęła, nie znalazła się w tym miejscu, w którym była teraz. Choć prawdopodobnie nie rozważałaby skończenia ze sobą przez kilka pierwszych miesięcy. - Masz rację - powiedziała stanowczo, na sekundę zaciskając usta, ale szybko rozpogadzając się, kiedy spytał o Kadena. - Pracuje w Ministerstwie, w Departamencie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli... mówi, że jest magicznym mechanikiem. Jest taki... inny. Ma w sobie taką pogodę ducha, szczerość i ciepło, że nie potrafiłam... nie potrafiłam się skupić na pracy - wyznała z lekkim zakłopotaniem, ale i uśmiechem. - Wiesz... Kaden jest po prostu dobry. Nie ma w sobie nic z... z innych mężczyzn, z którymi byłam. Żadnej tajemnicy, żadnego mroku. Nie traktuje mnie jak dopustu bożego, czegoś, co na niego spadło niespodziewanie, z czym nie potrafi się uporać, a co komplikuje mu życie. Nie tłumaczy mi, że nie powinniśmy być razem, bo jest tyle przeszkód. Jest cudownie bezproblemowy i... po prostu się cieszy. Mną. Nikt się mną nigdy nie cieszył bez żadnego "ale" - powiedziała cicho, na chwilę spuszczając głowę, po czym chrząknęła. - Przepraszam, rozgadałam się. W sumie to taka nieoficjalna sprawa, z nikim o tym nie rozmawiałam. Poziękowała mu promiennym uśmiechem i równie skłoniła głowę, mimowolnie przejmując od niego ten gest. - Można, ale pytanie, czy nie ze stratą dla Hogwartu - obstawała przy swoim, patrząc na niego uważnie. - Ach właśnie, miałam cię zapytać o amerykańskich nauczycieli. Jak się sprawdzają? Bo słyszałam od kolegów, których dzieciaki chodzą do Hogwartu, że... no cóż, mają specyficzne podejście do nauczania - spytała z ciekawością. - Być może - przyznała, patrząc na niego w zadumie i zastanawiając się, jakie wątpliwości dręczą Archibalda. Poruszali się w sferze abstrakcyjnych pojęć, a ona nie czuła się na siłach, by zgadywać. Pokiwała głową, po czym skupiła się na jego słowach, mając wrażenie, że wróciła do Hogwartu, że znów słucha szczegółowego i jasnego wykładu Archibalda. Trzymała swoją filiżankę w dwóch dłoniach, choć pewnie każda z jej arystokratycznych ciotek skarciłaby ją za takie zachowanie. Jednak Isolde była zbyt pochłonięta wywodem Archibalda, by myśleć o starych ciotkach i niuansach etykiety. W myślach starała się wypunktować pytania i wątpliwości, kwestie, które wymagały wyjaśnienia. - Hmm... nie wiem, czy dobrze zrozumiałam - chcesz powiedzieć, że przykładowo ja mogłabym... ukryć twoje myśli w jakimś zakamarku twojego umysłu za pomocą tego zaklęcia? Coś w rodzaju odwrotności leglimencji? - spytała ostrożnie, ważąc każde słowo, bardzo skupiona i zaintrygowana. - I może to naiwne pytanie, ale czy tego rodzaju zaklęcie potencjalnie mogłoby działać na osobę nieprzytomną? Masz jakieś informacje na ten temat? - dodała, po czym nieuważnie upiła łyk kawy, ignorując kota, który domagał się pieszczot.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Uśmiechnął się, kręcąc głową i dając jej znać, że absolutnie nie musi przepraszać. Znajomość bardzo wyraźnie jej sprzyjała. Sam fakt, że potrafiła mówić o niej tak lekko i z takim zaangażowaniem, pokazywała wiele. Miał tylko ochotę zaśmiać się na własną myśl, która przemknęła mu nieuchwytnie - jak Irka musiała się z nim męczyć, skoro sam był, z tego co mu wiadomo, tajemniczy? - Trochę światła i ciepła na pewno ci nie zaszkodzi - przyznał. - Trochę jak Ira - dorzucił, na co musiały się zdziwić wszystkie narody i bóstwa wiedzą, co jeszcze. Chyba pierwszy raz przyznał się do swojej słabości, choć w gruncie rzeczy wydawała się oczywista - dla niego wciąż sprawiała wrażenie nowej. - Różnie. Ciężko określić zbiorowo - odpowiedział tylko, niezbyt chętny do ciągnięcia tematu nauczycieli, jak i Hogwartu. Część kadry wydawała mu się istotnie zdziecinniała i niekiedy gorsza niż porządni uczniowie czy studenci. Nie mógł nic na to poradzić, różni ludzie trafiali się w różnych miejscach, niezależnie od pochodzenia. - Dokładnie - potwierdził, skinąwszy głową. - Nie mam żadnych informacji, ale podejrzewam, że nic by z tego nie wyszło. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie legilimencji na osobie nieprzytomnej, przez jej odcięcie od świata, dlatego podejrzewam, że i z tym zaklęciem byłoby ciężko. Mimo wszystko, więź między świadomościami wydaje mi się znacząca i niezbywalna, ale mogę się mylić. Żadna z książek, które czytałem, nie wspomina o osobie nieprzytomnej i legilimencji. To dobra uwaga - pochwalił. - Nie wiem też, na ile musiałabyś przeniknąć przez moje myśli, aby skupić je w jednym miejscu. To znaczy nie jestem pewien, czy to zaklęcie czysto oklumentyczne, czy może łączy ze sobą obydwie umiejętności. Dosyć ryzykowna rzecz, ale przez to ciekawsza. Może zależeć od umiejętności, od zastosowania, może przy innym ruchu nadgarstka kieruję się w konkretniejszą stronę? Nie może być czystą legilimencją ani oklumencją. Powiedz mi, proszę, jakie jeszcze wątpliwości i pytania przychodzą ci na myśl, bo moga być istotne przy późniejszym szukaniu odpowiedzi. I sposobu.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde po prostu była zmęczona melodramatycznymi związkami, pełnymi pokonywania przeciwności losu. Znała kobiety, które to lubiły, które przepadały za przeżywaniem rozterek, ale sama do nich nie należała, mimo że miała tendencję do ładowania się w związki, które okazywały się cudownym materiałem na żałosne romansidła... Spojrzała na Archibalda z lekkim zaskoczeniem, po czym uśmiechnęła się ciepło, zdając sobie sprawę, że ma całkowitą rację. Kaden i Irina mieli wiele wspólnego, a Is poczuła miłe łaskotanie w okolicach serca na myśl, że ona i Archibald nie tylko dobrze się rozumieją, ale najwyraźniej potrzebują podobnego typu człowieka, by tworzyć udany związek. Choć na dobrą sprawę niewiele wiedziała na temat związku państwa Blythe. - Dokładnie - potwierdziła z uśmiechem. Szybko wyczuła, że temat Hogwartu i kadry pedagogicznej należy zamknąć, dlatego nie naciskała dłużej, tylko skinęła głową i skupiła się na innym zagadnieniu. - Z jednej strony... faktycznie, osoba nieprzytomna jest odcięta od świata, ale przecież ze snami jest podobnie? Przepraszam, skrót myślowy. Chcę przez to powiedzieć, że znane są przypadki penetrowania śpiącego umysłu, choćby przez Voldemorta... może to niezbyt szczęśliwy przykład, skoro Harry Potter był połączony z nim pewną więzią, ale wydaje mi się, że potężny legilimenta jest w stanie to zrobić. Popraw mnie, jeśli się mylę, na pewno moja wiedza ma rażące luki. Więc rodzi się pytanie, czy sen i brak świadomości działają tak samo w zetknięciu z legilimencją? Zastanawia mnie też... cel tego zaklęcia. To dosyć dziwne, nie sądzisz? Zaklęcie, które działa jak Legilimens i myślodsiewnia... Do czego mogłoby zostać użyte? Powiedzmy... miałabym świadka przestępstwa i ktoś próbowałby zmanipulować jego wspomnienia i myśli, jakiś legilimenta, a ja mogłabym te konkretne obrazy, myśli i uczucia ukryć w niedostępnym zakamarku umysłu świadka? - Isolde myślała na głos, patrząc na Archibalda, ale jednocześnie jakby poza niego, skupiona i poważna, jak zawsze, kiedy nurtowało ją jakieś trudne pytanie. - Rozumiem, że będziemy badać to zaklęcie empirycznie? - dodała jeszcze, bawiąc się w zadumie swoim warkoczem.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Na temat związku państwa Blythe można było powiedzieć jedno - gdyby nie pan Blythe, związek byłby idealny, ale nie było tak łatwo. A ponoć to kobiety miały tendencję do komplikowania rzeczy! Temat rozmył się neutralnie, ustępując już całkowicie faktycznemu celowi spotkania. - Voldemort to faktycznie bardzo osobliwy przypadek - zaczynając na samej jego potędze, a kończąc, tak jak wspomniałaś, na więzi, która łączyła go z Potterem. Sen mimo wszystko wydaje mi się czymś innym niż osoba nieprzytomna. Podejrzewam, że w takich przypadkach, o ile legilimencja byłaby skuteczna, istniałaby możliwość wybudzania ludzi ze śpiączek, a przynajmniej dowiadywania się, co te śpiączkę wywołało - właśnie przez przekopywanie wspomnień - zaczął, ale temat wydawał się dosyć bogaty i mogli nad tym zagadnieniem gdybać w nieskończoność. - Tak. Głównie na tym polega jego działanie - na zabezpieczeniu myśli potencjalnej ofiary legilimenty. A poza samym działaniem, jestem zwyczajnie ciekaw, jak się to odczuwa, jaki jest margines błędu i jak się ten błąd objawia, czy osoba pod wpływem zaklęcia jest świadoma, co się dzieje i czy może kopać wystarczająco głęboko, aby mimo wszystko wyciągnąć na powierzchnię to, co zostało tak skrzętnie ukryte. Czy ukrywa się wszystko? A może tylko część, a do tego nie ma się wpływu na to, jaką? Mimo wszystko, najlogiczniejsze wydaje się działanie ze strony legilimenty - legilimenta broniący postronnego przed innym legilimentą. Ale wtedy sam przeczesuje myśli i wybiera te, które mają być niedostępne. Naprawdę jest więcej pytań, niż odpowiedzi - zaśmiał się krótko, dając jej krótką porcję tego, czego naprawdę nie dało się dowiedzieć bez prób. Podejrzewał, że solidnych i długich prób. - To mocno eksperymentalne. Nie możemy nawet przypuszczać, jak to zaklęcie zadziała na obydwie strony, ale nie widzę innego sposobu na sprawdzenie, poza próbowaniem - no proszę, jaki ryzykant się z niego wyłaniał. - Nie wiem tylko, czy zaczniemy dzisiaj. Dobrze byłoby, gdybyś przyswoiła sobie trochę teorii, tej już odszyfrowanej. Może zobaczysz też coś, co pominąłem, to przychodzi łatwo szczególnie przy oczywistościach.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde słuchała go uważnie, kiwając głową albo marszcząc lekko brwi, jeśli coś budziło jej wątpliwości. - Mimo wszystko uważam, że kwestię snu też należy zbadać. Sam mówiłeś, że nie ma zbyt wielu danych i nie możemy wkluczyć, że legilimencja może mieć jakiś wpływ na śpiącego. Uważam, że powinniśmy to najpierw przeanalizować pod kątem dostępnych badań i publikacji, a potem być może przetestować. To, że coś nie jest stosowane w leczeniu, niekoniecznie znaczy, że nie działa - zasugerowała. Cóż, Archibald powinien wiedzieć, że Isolde jest równie taktowna, co uparta i jeśli wierzy, że może mieć rację, odwiedzenie jej od pewnych pomysłów nie będzie łatwe. - Ciekawa sprawa... Merlinie, gdyby to wszystko tak właśnie działało, to zaklęcie mogłoby mieć ogromny wpływ na wymiar sprawiedliwości, funkcjonowanie Wizengamotu... a sam wiesz, jak Wizengamot funkcjonuje - westchnęła. - Już kilka razy podejrzewano, że ktoś manipulował wspomnieniami świadków na sali rozpraw albo, co gorsza, dobierał się do wspomnień, które miały kluczowe znaczenie... Gdyby na sali rozpraw znajdowała się chociaż jedna osoba będąca w stanie ochronić umysł świadka... - Isolde urwała i zamyśliła się głęboko, ale jej oczy lśniły z ekscytacji. Widać było, że Archibald może liczyć na jej pomoc - niezależnie od konsekwencji tych badań. - Eksperymentalne... no tak. Wiesz, nauka wymaga ofiar - zażartowała, mechanicznym ruchem głaszcząc rozmruczanego kota. Miała nadzieję, że podczas tych prób Archibald nigdy nie natknie się na wspomnienie, w którym ona, Isolde, robi bardzo nieprzyzwoite rzeczy z Dexterem Vanbergiem w łazience prefektów podczas nocnego patrolu. Ani na to, w którym Zachariasz uczy ją doceniać zalety męskiego języka. Merlinie, w ogóle nie chciała, by Archibald dotarł do tej części jej wspomnień i myśli. Nie miała sekretów, jeśli nie liczyć tak zwanych sekretów alkowy, którymi nie chciała się z nikim dzielić. A już z całą pewnością nie ze swoim byłym nauczycielem, który był jednocześnie przyjacielem Zachariasza. O zgrozo. - Chyba będziemy musieli też poważnie popracować nad Obliviate... w razie gdybyśmy dotarli do wspomnień, których wolelibyśmy nie widzieć... - dodała po chwili namysłu, uśmiechając się trochę kpiąco, a trochę z zakłopotaniem. Naprawdę nie chciała poznawać szczegółów życia intymnego państwa Blythe - miała obsesję na punkcie prywatności, zarówno własnej, jak i cudzej.