Dosłownie kilka dni temu wrócił do Londynu, co wiązało się również z kontynuacją nauki. Swego czasu naprawdę zastanawiał się nad tym po co to zrobił, mógł rzucić szkolę i dalej podróżować po świecie jednak znów tu był. W pewnym momencie doszedł do wniosku że skoro już udało mu się zostać studentem to jednak fajnie by było skończyć szkołę a dłuższe wyjazdy zostawić na później, ale to nie był jedyny powód. Będąc tutaj istniała większa szansa na spotkanie się z kimś szczególnym o którym mimo wszystko nie mógł zapomnieć, nawet nie chciał. Chyba właśnie od niej siłą rzeczy nauczył się uciekania lub jak kto woli odpoczywania lub przymusowego opuszczenia, chociaż brat też się do tego przysłużył, w końcu to z nim przez jakiś czas podróżował. Skuteczność tej taktyki określiłby jako 50/50. Nie myślał o szkole, to się udało ale o pewnych rzeczach nie dało się nie myśleć. Po przybyciu do domu zorientował się o sytuacji która nie była zadowalająca i raczej zachęcająca do ponownego wyjazdu, tym razem w zupełnie inne miejsce. Będąc jeszcze bardziej upewnionym w tym co czuł chciał do niej pojechać lecz stało się coś co sprawiło że w ogóle nie musiał tego robić. Wróciła i jak gdyby nigdy nic napisała do niego dość krótki list, który mówił jedynie tyle że autorka miała na ten czas dobry humor, nic więcej. Po pierwszym przeczytaniu nie wiedział jakie ma mieć o tym zdanie, jasne że się cieszył ale potrzebował czegoś więcej niż to co zobaczył na kartce. Zaprosił, a raczej zarządził żeby do niego przyszła, wymiana listów mu nie wystarczała, musiał ją zobaczyć. Nie chciał narzucać konkretnej daty i godziny, co potem okazało się być błędem. Oczekiwanie, szczególnie wtedy kiedy nie wie się kiedy nadejdzie to co ma nadejść było okropne. Nosiło go, nie wiedział co ma ze sobą zrobić, cały czas musiał być gotowy na jej przybycie. Miotał się po domu bez celu co jakiś czas próbując się czymś zająć, na szczęście wszystkie mugolskie sprzęty jako tako działały więc miał co robić. Wybór lokalizacji domu było trafnym wyborem. Większość czasu przesiadywał w salonie przed telewizorem, nie grał nawet na gitarze co wymagało pewnego skupienia szczególnie po przerwie jaką sobie zafundował, do czego nie mógł się teraz zmusić. Gapiąc się w ekran który czasem pod wpływem magii świrował pojawiła się irytacja i znużenie, w pewnej chwili po prostu siedział i kontemplował otoczenie próbując w myślach przywołać już tą chwilę na którą czekał.
Nie ułatwiała mu niczego. Specjalnie nie doprowadziła do określenia daty oraz godziny, wiedząc, że podrażnienie się z Ryanem da jej swego rodzaju chorą satysfakcję, której teraz tak bardzo potrzebowała. Dopiero co opuściła szpital. Wyciąganie miliardów igieł z jej chudego ciała należało do równie przyjemnych zadań jak miksowanie żuków na papkę w blenderze. Nie była pewna czy jest sens, aby w ogóle wyciągali jej wenflon, gdyż Lumia jak zawsze była optymistką. Była niemalże tak pewna swego pozostania w dobrym zdrowiu, jak tego, że Hogwart wygra mistrzostwa świata w Quidditchu. Ups, spóźniła się, no właśnie. Wybrała się do Wielkiej Brytanii już następnego dnia po wypisie, niczym ostatnia wariatka, ale nic nie mogła poradzić na to, że bardzo tego potrzebowała. Załatwiła z Hampsonem możliwość kontynuowania nauki bez wdrażania indywidualnego toku nauczania i nie była pewna czy ma się z tego powodu cieszyć czy raczej niekoniecznie. Wizyta w „domu” była dla niej sporym wyzwaniem. Wiedziała, że kiedy stanie przed Ryanem będzie musiała mu nie tylko wiele wyjaśnić, ale także w ten sposób złoży swoistą przysięgę. Będę czysta. Czy na pewno? Nie była pewna. Koszmar już jej nie nawiedzał, a przynajmniej nie tak często jak w chwilach, w których sięgała po strzykawkę, ale nie oznaczało to tego, że gdy będzie miała możliwość zaćpać, nagle odwróci się plecami do znajomego i odmówi. Ćpunem jest się całe życie, tak samo jak alkoholikiem. Była pewna, że gdy zjawi się u kogokolwiek ze starych znajomych, będzie musiała wprowadzić spory rygor, obejmujący między innymi zakaz trzymania alkoholu w jej pobliżu. Nie pamiętała swoich pierwszych wyników, była zbyt otumaniona lekami, ale w zaleceniach na sto procent widniała informacja traktująca o trzymaniu się z daleka od wszelkich napojów wyskokowych. Biedna Julka, Lumia miała w duchu nadzieję, że Finka ma z kim pić. Może chociaż do tego się ten chędożony Sharker przyda. Zjawiła się przed domem Ryana na trzeci dzień po wymianie listów. Musiała jeszcze zaliczyć kilka kontrolnych wizyt w Świętym Mungu, czego zdecydowanie wolała oszczędzić Ruthvenowi, więc postawiła walizkę przed jego drzwiami dopiero wtedy, gdy była całkowicie pewna, że nie będzie musiała zamartwiać go wycieczkami w świat białych kitlów. No… a przynajmniej przez kilkadziesiąt najbliższych godzin. Spojrzała na drzwi oznaczone mosiężną piętnastką i zawahała się, ale jedynie przez moment. Już po kilkudziesięciu sekundach od zwłoki, zapukała energicznie.
Ułatwianie sobie życia chyba nie było w jego stylu, zawsze dążył do tego aby uszczęśliwić innych nieszczególnie patrząc na swoje potrzeby. Tak właśnie było teraz, męczył się ale to nie było ważne, oczekiwanie jeszcze nikogo nie zabiło, o ile nie trwało ono zbyt długo. Lumia chyba nie miała zamiaru aż tyle zwlekać prawda? Sam by ją znalazł gdyby to zrobiła, nie mógłby wytrzymać, w końcu powyższa zasada miała granice. Nie miał pojęcia co jej powie gdy ją zobaczy, warto było się nad tym zastanawiać? Planowanie nie przynosiło niczego dobrego, szczególnie jeśli obejmowały one drugą osobę, będzie co będzie. Jasne że byłby szczęśliwy gdyby wszystko poszło tak jak to sobie wyobraził, ale to była Lumia. Zastanawiał się czy ostatnim razem wyraził się jasno mówiąc o tym co czuje, a raczej to okazując. Nigdy nie otrzymał odpowiedzi, czy trzeba było zrobić coś jeszcze? Chciałby wiedzieć co siedzi w jej głowie, o czym myślała kiedy spędzali razem czas. Pytania bez odpowiedzi były koszmarem, wolał o tym nie rozmyślać, teraz wszystko wróciło. Nic nie działało jak należy. Mózg a nawet ten głupi telewizor, to drugie jednak dało się wyłączyć cóż za szczęście. Siedzenie w ciszy było jeszcze gorsze jednak przynajmniej był spokojniejszy, w pewnym momencie i to nic nie dawało. Chodzenie po domu jako taktyka na wszystko, hej przecież mógł policzyć linie na drewnianej podłodze, myślicie że tego nie robił? To było jeszcze bardziej denerwujące. Usłyszał, pewnie przecież w tej chwili dałoby się usłyszeć nawet spadający włos, ktoś był pod drzwiami. Stanął w miejscu jedynie odwracając głowę w ich stronę, nie chciał otwierać póki nikt nie oznajmił iż przybył, to raczej podchodziłoby pod paranoję, co jeśli to wszystko tylko mu się wydawało? A jednak, wiedział że to ona nawet jeśli nie było to oczywistością, gdyby mimo tej pewności okazało się że jest to Rience lub co gorsza ktoś inny... puściłyby mu nerwy. Żałowałby tego ale to było już nie do zniesienia, świr, wszystko przez jedną osobę, po prostu tęsknił. Nie stój tak debilu otwórz te drzwi bo jeszcze sobie pójdzie. Ten impuls go wybudził jeszcze kilka sekund temu stał jakby był spetryfikowany. Teraz otwierał drzwi, jeszcze jej nie widział, w ostatniej chwili westchnął głęboko, jest. Tę chwilę spokojnie mógłby określić jako jedną z najszczęśliwszych w jego życiu. Było zimno, nie mógł pozwolić na to aby stała na dworze zbyt długo, złapał jej walizkę i tak szybko jak tylko mógł wstawił ją do środka. To nie było ważne jednak nie mógł zostawić bagażu na zewnątrz. Nic nie mówił, nie wiedział czy to co zrobi będzie dobrym pomysłem mimo tego zrobił to. Objął ją i przeniósł przez próg, była niższa to ułatwiało sprawę, niedbale zamknął drzwi tymczasowo wolną ręką która zaraz wróciła na miejsce, oparł swoją głowę o jej, z prostego powodu chciał znów poczuć jej zapach. Nie zamierzał jej puszczać, musiał wykorzystać ten moment do granic możliwości, nie miał pewności co do tego czy zostanie, nigdy nie mógł jej zatrzymać. Bardzo by chciał aby to było możliwe, zaopiekowałby się nią, żałował że nie słyszał jej myśli jednak teraz pragnął aby ona usłyszała jego.
Nie wiedziała jak się zachować. Huragan myśli w głowie, zawirowania emocji i szaleńczo bijące serce. Teraz na pewno ciśnieniomierz pokazałby prawdziwe cuda. W sumie mogłaby zmierzyć sobie tętno, jeśli nie różdżką to za pomocą mugolskiej metody. Przyłożyła dłoń do nadgarstka i wsuwając palce w niewielkie wgłębienie zaczęła liczyć. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Przerwała. Po co to robiła? Przyzwyczaiła się? Zapragnęła nagle wrócić do szpitalnych przyzwyczajeń? To było zbyt silne. Odliczanie rytmu życia i spoglądanie jak przelewa się jej przez palce. Jej jego upływ nie robił specjalnej różnicy. Rany na ciele i duszy się goiły. Powoli żyły wracały do całkiem znośnej prezencji, a chude niegdyś nogi nabrały nieco apetyczniejszego kształtu, lecz nadal bez szaleństw. Ciągle była niską i chudą dziewczyną z dzieckiem z gwałtu, ale teraz już nie chciała zapomnieć. Chciała pamiętać i pielęgnować w sobie pamięć o przeszłości. Czuła, że nie poradziłaby sobie sama, ale szkoda, że dotarło to do niej tak późno, kiedy już kilkakrotnie zdążyła targnąć się na własne życie. Wirowanie i spadanie. Opad na klęczki. Spojrzenie w niebo. Pustka i szary pędzel wypełniający chmurami przestrzeń między ziemią, a słońcem. Po każdym deszczu przychodzi jednak… Rozbłysk. Nowe narodziny. Nowa nadzieja, chęć do egzystencji, nawet tej najpodlejszej, a potem znowu załamanie. Chmura czarnych myśli, wiercąca w głowie irytującą, bolesną ranę. Powstanie. Podnoszenie się z klęczek i ocieranie obolałych, kościstych kolan. Nienawiść idąca w parze z miłością. Zawirowania, zawirowania. Stała na progu i miętoliła nerwowo skraj małej czarnej, w którą była wciśnięta. Do tego dość cienkie rajstopy i wysokie buty zimowe w parze z letnią kurtką. Nie było jej stać na nowe ubrania, więc musiała wygrzebać z torby te, które miała już dobrych parę lat, w duchu modląc się o zdrowie. Brakowało jej jeszcze jakiegoś przeziębienia... wystarczyłoby lekkie, niewinne zapalenie płuc, a już trafiłaby na ostry dyżur. Odporność miała skopaną, tego była pewna. Czekała chwilę na progu, niecierpliwiła się, ale wtedy, gdy już rozważała ponowne zapukanie do drzwi, on otworzył. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem błękitnych oczu, ale jej twarz była kamienna. Nie wyrażała niechcianych emocji, oto i cała ona. To była pewna słabość, a ona miała ich już tyle, że więcej nie trzeba było. - Hej. - przywitała się z nim, a wtedy cicho jęknęła. Poderwał ją do góry, razem z walizką i dość… entuzjastycznie przywitał. Odchrząknęła, nieco zakłopotana i niepewna siebie. Nie była już tą dziewczyną co dawniej. Stała się bardziej zamknięta w sobie, może nawet nieco nieśmiała. Nie radziła sobie z tym, a teraz jeszcze to. - Też tęskniłam - powiedziała jeszcze, nieco zachrypniętym od skrywania uczuć, głosem i nieznacznie się w niego wtuliła. Oto była jej odpowiedź na niezadane nigdy pytanie.
Czego to on nie robił aby choć na chwile zaćmić swoje myśli. Nie widział jej przez kilka miesięcy w ciągu których zdecydowanie nie robił za forever alone. Spotkania z innymi pomagały tylko w chwili kiedy ono trwało, a przecież kiedyś musiały się kończyć a wtedy wracał do miejsca w którym aktualnie spał, bo nie można było go nazwać domem. Stał się człowiekiem orkiestrą, zajmował się czym tylko się dało żeby nie mieć czasu na przemyślenia. Fotografia, latanie, nawet przez chwilę był w drużynie Gryfonów, kto by pomyślał że porwie się na takie coś. Wcześniej grywał tylko z bratem i jakoś przez te wszystkie lata w szkole nieszczególnie rwał się do dołączenia do tego spędu czarodziejskich sportowców. Mimo swojej czystości krwi każdy kto znał go choć trochę lepiej wiedział, że woli mugolskie rozwiązania praktycznie na wszystko. Dlatego za miejsce na dom wybrał Londyn, gdzie 'działały' wszystkie sprzęty które on i Rience postanowili mieć. Czy zrobił to podświadomie myśląc o Lumii? Może gdzieś tam w jego mózgu pojawiło się takie cuś. Wiedział że najpewniej będzie się tu czuła dobrze, a przecież do tego dążył. Nie musiał wiedzieć o jej przeszłości, choć jeszcze kiedyś myślał że z tą wiedzą będzie mu łatwiej jej pomóc. Nie chciał na niej wymuszać opowieści o sobie, teraz już całkowicie zrozumiał że równie dobrze pomoże jej bez tego. Wiedział co robiła, jak wyglądała w pewnych momentach swojego życia, niektórych by to odstraszyło lecz mimo wszystko on widział w niej piękną kobietę z równie wspaniałym charakterem. Zakochał się, ot co i nie było to już zwykłe zauroczenie. Dawno nie był taki szczęśliwy jak teraz kiedy w końcu mógł ją przytulić, jednak uśmiechał się jedynie w duchu. Uspokoiło go to że w końcu była blisko jednak jego serce przyśpieszało wiedząc co się święci. Niestety nie dało się tego ukryć, Lumia pewnie również to czuła. Instynktowne walcz lub uciekaj właśnie weszło w życie, on już od dawna wiedział co wybierze, w dalszym ciągu to wszystko nie było takie proste. Walczył z własnymi myślami, co jeśli po tym wszystkim po prostu odejdzie? Nie zniósł by tego, tak samo jak nie mógł już znieść ukrywania emocji. Odczekał jeszcze chwilę w myślach dodając sobie pewności siebie, zrobił głęboki wdech, już podczas pierwszego ruchu kiedy odsunął się na kilka centymetrów powiedział sobie ostateczne 'dobra to jedziemy'. Jedną ręką odgarnął jej włosy za ucho uprzednio lekko dotykając jej policzka wzrokiem śledząc tor ruchu dłoni. - Piękna... - powiedział cicho, cóż możliwe że po prostu głośno myślał lub w tym wszystkich nie mógł się powstrzymać od komentarza. Z napływu emocji druga ręka która teraz znajdowała się na jej talii lekko się zacisnęła. W tym samym czasie powoli przeniósł wzrok na jej oczy jednocześnie przesuwając rękę z policzka na szyję a potem kark. Zazwyczaj był pewny siebie jednak teraz mimo starań znaczna tego część odeszła, w zasadzie to jeszcze nigdy nie zdobył się na takie wyznanie. - Kocham cię wiesz? - powiedział w końcu półgłosem w przypływie yolo, zerwał kontakt wzrokowy odwracając głowę nieco w bok aby nie widziała co właśnie maluje się na jego twarzy. Odetchnął z ulgą jednocześnie dalej stresując się na myśl o tym że czeka go jeszcze jej odpowiedź. Walczył sam ze sobą, na tą chwilę nie mógł jej spojrzeć w oczy, chciał ją pocałować lecz tego tym bardziej nie mógł zrobić. Najszczęśliwszy moment w życiu stał się także najtrudniejszym.
Kobieta feniks. Powstawała z popiołów już tyle razy, że równie dobrze można było nazwać ją niepokonaną. Wydawałoby się, że żadna przeszkoda nie będzie już nie do przeskoczenia, a wszystkie kłody rzucane pod nogi sprawią, że stanie się jedynie silniejsza. Może poniekąd tak było? Napiętnowana straszliwym balastem w tak młodym wieku, siłą rzeczy musiała stać się niezależna i w jakiś sposób walczyć, aby przetrwać. Teraz żałowała, że musiała wybrać akurat taki sposób na poradzenie sobie ze stratą. Narkotyki były największym bagnem, w które weszła w całym swoim życiu, pomijając epizod z oddaniem dziecka do adopcji. Jej mała córeczka… Lumia wciąż nie potrafiła zdecydować się na powrót do sierocińca. Czy została już adoptowana czy wciąż tkwi w bidulu? Jak sobie radzi? Czy… jej ewentualni nowi rodzice ją kochają? Nie przeżyłaby tego, jeśli okazałoby się, że jej dziecina źle się ma. Nehtinen mogła być nastoletnią ćpunką, mogła zostać zgwałcona i porzucić swoją córkę, ale nie przeżyłaby tego, jeśli okazałoby się, że żadna z nich nie jest szczęśliwsza w obecnym położeniu. Właśnie to ją teraz powstrzymywało. Nie chciała burzyć świata, który zbudowano wokół małej, bo co by to dało? Wprowadziłaby chaos, a zamęt przysporzyłby wielu dodatkowych problemów. Zaczęłyby się pytania bez odpowiedzi oraz nieskończona fala kłamstw. Czy była na to wszystko gotowa? Finka nie chciała zdawać sobie sprawy z tego co pewien Gryfon do niej czuł. Odbierała sygnały, czasami dość wyraźne, ale ignorowała je skrupulatnie. Wciąż pamiętała jak bardzo chciała zgrzeszyć z nim ciałem wtedy w pustej klasie, a im namiętniej przeżywała echo swoich emocji, tym bardziej chciało jej się płakać. Była z nim nieszczera, ale jednocześnie bała się wyznać mu prawdę. Co miała mu powiedzieć? Nie zniosłaby kolejnej fali współczucia, a była pewna, że będzie musiała się z nią zmierzyć. Czy to jednak nie był ten moment? Dotyk, którym ją traktował jednocześnie palił, jak i rozpalał. Drażnił, jak i przywoływał na skórę przyjemną gęsią skórkę. Mimowolnie się spięła, nieco ograniczonym ruchem przechylając głowę w bok, jakby i tym samym nieświadomie dając mu lepszy dostęp do swojej szyi. Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze, które nieświadomie zaczęła wstrzymywać i spojrzała mu w oczy chwilę przed wyznaniem, jakie padło spomiędzy jego warg. Odwróciła wzrok, zaciskając mocno usta, a właściwie niemalże miażdżąc dolną wargę pod naporem zębów. - Ryan, ja… nie zasługuję. - wypaliła, czując jak robi jej się coraz goręcej. Już nie z powodu odzienia, które w domu było już co najmniej wystarczająco ciepłe, a raczej ze wstydu. Policzki jej poróżowiały, a oczy dziwacznie się zaszkliły. Oparła obie dłonie na jego klatce piersiowej i delikatnie naparła, odpychając go w ten sposób, a właściwie chcąc, aby ją puścił. - Zanim zdecydujesz się na podobne wyznania, musisz poznać moją przeszłość. Ja… wiem, że miłość jest ślepa, ale ja jestem raczej towarem drugiego rzędu. Warto wiedzieć w co jeszcze się pakujesz.
Większość ludzi przeżyła w przeszłości coś co w dalszym ciągu wpływa na ich życie, on sam mimo tego w jakiej rodzinie dorastał przeszedł swoje. Miał szczęście, mógł odgrodzić się od tego co robił i nie wpływało to zbytnio na teraźniejszość. Rodzice wciąż powtarzali mu jakie to by miał idealne życie gdyby tylko się nie buntował, nawet teraz z perspektywy czasu nie godził by się na to czego od niego oczekiwali. Kim by był? Zapewne poważnym, ułożonym człowiekiem znającym wszystkie zasady kulturalnego zachowania się w równie nudnym towarzystwie. Zero zabawy, zero prawdziwego życia, ciągłe chodzenie w wyjściowych szatach, bleh. Oczywiście dla Jurmina i Bianki było to całym życiem, nie mogli znieść widoku synów w mugolskich ubraniach szlajających się po różnych niezbyt ciekawych czy bezpiecznych zakątkach miasta. Nie mówiąc już o tym co robili przy okazji tych wycieczek, hańba, pozostanie w tej samej klasie również nie poprawiało o nich opinii. Jeszcze chwila a pewnie zostaliby wyklęci. Nawet fakt że w końcu został studentem był raczej omijany przy spotkaniach, przecież powinien już kończyć naukę w Hogwarcie! Gdyby tylko usłyszał to od nich wprost pewnie by posłuchał, tylko wykonałby to nie do końca tak jakby tego chcieli. Kto powiedział że musi skończyć studia? Nie miał pojęcia jakie wydarzenie tak bardzo męczy Lumie, tak czy inaczej domyślał się że to nie tylko narkotyki. Niestety w jej przypadku przeszłość wpływała na teraźniejszość. Jego pragnieniem było nie tylko to aby odwzajemniła jego uczucia, chciał jej pomóc w jakiś sposób poradzić sobie ze wszystkim co ją trapi. Nie ważne co by to było, kochał ją mimo wszystko. - Przestań... - odpowiedział spokojnym tonem. Widząc jej zaszklone oczy chciał ją zatrzymać przy sobie, zapobiec temu co mogło być następstwem jej aktualnego stanu, gdy go odepchnęła puścił ją, przez sekundę trzymając jeszcze rękę wyciągnięta w jej stronę. - Każdy zasługuje na miłość - rzucił znów się w nią wpatrując, był gotowy zareagować gdyby tylko zaczęła płakać. Rezygnacja nawet nie przeszła mu przez myśl, nie było takiej opcji. Jego mózg był zajęty przetwarzaniem tego co widzi i słyszy aby nie stało się nic niepożądanego, chciał to rozegrać najlepiej jak tylko mógł. To było jego życiowym zadaniem, ważniejszym od wszystkiego innego. Westchnął cicho zanim wypowiedział słowa które mogły zadecydować o tym co miało się dziać później. - Nie patrze na ciebie jak na towar - zaczął spokojnym tonem, przy czym z każdym kolejnym słowem podchodził coraz bliżej, nie spiesząc się zbytnio aby nie czuła się osaczona - Możesz mi opowiedzieć o swojej przeszłości ale to nie będzie miało wpływu na to co do ciebie czuje. Gwarantuje ci to - kończąc wypowiedz znów był przy niej. Dał jej buziaka w czoło, w tym przypadku ten gest znaczył tyle samo co powtórzenie tego co już mówił, kocha. Miał nadzieję że tym razem go nie odepchnie. Patrzył na nią czekając na to jak zareaguje, będzie chciała opowiedzieć mu o tym co przeżyła? Dobrze.
Nie wchodziła w to, nie akceptowała. Ślepo wierzył w to, że miłość wszystko przysłoni, a przecież tak nie było. Było wiele elementów, które potwierdzały jedno - ona nie nadawała się do życia. Była tak pewna tego, że jest towarem niższego rzędu, że fakt, że nie widział jej tak, jak ona samą siebie wcale niczego nie zmieniał. Nienawidziła, kochała, rezygnowała. Jej mina była zacięta, nawet pomimo słabości wyzierającej z oczu. Nie mogła więcej mu udowadniać, że jest tylko małym kotkiem, którym należy się zajmować. Miała dość sztampowości i cukru który zaczął lepić się jej do palców, a jednocześnie tak mocno do tego tęskniła. Chciała spocząć z dzieckiem na ramionach i wreszcie poczuć, że ma swoje miejsce na ziemi, a z drugiej strony uciekała od tego jak tylko mogła. Dlatego, że nie potrafiła tak żyć. Cała jej egzystencja obracała się wokół cierpienia i prób zapomnienia. Zniknięcie fantomu wszystko pogarszało, a ona zbyt dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Wtedy wszystko było prostsze. Ona być ćpunką, godną pożałowania mendą życiową, a on chłopcem z dobrego domu, uciekającym przed normalnością. Byli tak różni, a zarazem tak podobni. - Przestań! - krzyknęła nagle, histerycznie machając rękami, aby ją puścił. - Nie masz pojęcia co chcesz wziąć na siebie! Nie masz pojęcia z czym wiąże się ta znajomość. Oni mnie znają, oni wiedzą gdzie mieszkam. Możesz mieć problemy takie, jakie ja kiedyś miałam. Nie zasługujesz na nie, nie zasługujesz na to. Odsunęła się od niego o kilka kroków wpadając na drzwi i niemalże tracąc równowagę. Przytrzymała się klamki, po czym okrążyła go, niczym zwierzę w klatce starając się uciec. Odsłoniła swoją lewą rękę i pokazała mu jak wygląda teraz, po serii szpitalnych zabiegów. Potem napięła fragment rajstop na udzie, dając mu ujrzeć szereg blizn po przypaleniu papierosem, które sprawiła sobie sama, na własne życzenie, albo samotnie gasząc je na nodze, zbyt naćpana aby to poczuć, albo ktoś jej je zafundował. - Tak wyglądam. - powiedziała, wciąż starając się utrzymać między nimi dystans i jeśli się zbliżył, ona się odsuwała. Pokazała mu nawet fragment, na którym widać było blady ślad po rozstępach. - Ryan, ja już rodziłam. - wykrzyczała histerycznie i widać było, że już ledwo co stoi na nogach. - Mam dwadzieścia lat i już urodziłam, ale czy widzisz dziecko gdzieś ze mną?!
Cóż mógł poradzić na to że miał właśnie takie spojrzenie na tą sprawę. Nie ważne było to że przeszłość w dalszym ciągu będzie ją ścigać czy to w postaci myśli lub ludzi z tamtych czasów. Był praktycznie pewny tego że sobie z tym poradzą, razem. Gdzie teraz byłby on czy Lumia bez pomocy innych? W obu przypadkach nie zakończyłoby to się najlepiej i w obu przypadkach zapewne zatonęliby w tym samym bagnie. Idealistyczne myślenie nie wzięło się z niczego, jemu się udało więc wierzył w to że z Nehtinen będzie tak samo. Nie należy też umniejszać tego z czym spotkał się przez te wszystkie lata, on już po prostu nie myślał on tym tak dużo jak wcześniej. Jedyne co trzeba było zrobić to zmierzyć się z przeszłością i starać się zmienić lub zaakceptować teraźniejszość, dla lepszej przyszłości. Zmusić się do wyboru, stojąc w miejscu niczego się nie osiągało. Nie mógł zrezygnować, wiedział że to będzie trudna przeprawa ale nie gorsza niż życie bez niej. Tak więc zdecydowanie wolał żyć starając się niż umierać wiedząc że zrezygnował. Wycofał się całkowicie, rozkładając ręce na bok, aby zrozumiała że nie ma zamiaru robić czegoś co by jej nie odpowiadało. Odsunął się na znaczną odległość cały czas słuchając co do niego mówi, wiedział że w tej chwili próby uspokojenia czy jakiejkolwiek interwencji nie pomogą, przede wszystkim musiał to przyjąć na spokojnie, co w pewnej chwili nie było takie łatwe. Gdy miotała się po pomieszczeniu nie zrobił nic, mając jedynie nadzieję że nie postanowi uciec. Kiedy zaprzestała już krążenia wokół niego spojrzał na nią, a raczej na to co mu kolejno pokazywała. - Doskonale wiem jak wyglądasz - rzucił dość poważnym ale i spokojnym tonem - Ty wiesz jak wyglądam ja, czy to coś zmieniło? Chyba nie trzeba było przypominać sytuacji w których mieli okazje do dość dokładnego ogarnięcia tego typu rzeczy. Nie trudno było zauważyć że na jego ciele również znajdują się różnego rodzaju znaki przeszłości. Widząc Lumie w coraz gorszym stanie postanowił coś zrobić. - Chodź - powiedział, nie zbliżając się do niej a dając jedynie znak aby podała mu swój płaszcz, po czym skierował ją w stronę salonu który był tuż obok - Usiądź - dodał wskazując na jeden z foteli. Zapewne w tej chwili Lumia było nieco skonsternowana jego 'zignorowaniem' jej wypowiedzi. On po prostu nie chciał żeby całkowicie osłabła, nie miał zamiaru omijać tej rozmowy, wręcz przeciwnie. Oparł się o ścianę równocześnie nalewając wody do dwóch szklanek. - Mówiłaś że muszę poznać twoją przeszłość. Opowiedz mi, jeśli w dalszym ciągu tego chcesz, co przydarzyło się tobie i twojemu dziecku.
Ostatnio zmieniony przez Ryan Ruthven dnia Nie 21 Gru 2014 - 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Ale ona nie chciała go słuchać. Głos rozsądku, którym powinna się kierować okazał się być zbyt daleko, wręcz niemożliwy do osiągnięcia. Burza emocji, która w tym momencie szalała w niej samej nie pozwalała jej dostrzec faktu, że wyznanie wszystkiego było chyba jedyną możliwą opcją, doprowadzającą do wspólnego zrozumienia i osiągnięcia spokoju ducha. Nie potrafiła jednak od tak opowiedzieć mu o tym co niegdyś ją nękało, z drugiej strony czując niemoc w stosunku do perspektywy budowania tej relacji na kłamstwie czy niedopowiedzeniach. Uciekała, wciąż i wciąż, a to spotkanie nie było wyjątkiem. Poczuła się osaczona jego wyznaniem, a mimo, że mogłaby nawet uświadomić sobie, iż to co czuje nie jest jedynie fanaberią, nie chciała do siebie dopuścić tej możliwości. - Ryan… - wyrzuciła z siebie, z trudem panując nad tym co emocje robiły z jej głosem. - Nie. Dodała bardziej stanowczo, krzywiąc się i z niejasnym niesmakiem spoglądając na swoje kolana. W dalszym ciągu nawet nie zbliżyła się do fotela, stojąc jak wryta na samym środku pomieszczenia. Potem osunęła się na ziemię w sposób kontrolowany. Opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach, aby nie mógł dojrzeć emocji, które wymalowały się na niej wbrew woli jej właścicielki. - Nie mogę Ci tego powiedzieć, a z drugiej strony nie chce żebyś nie wiedział. Czy to ma jakiś sens?
A on nie chciał zbytnio na nią naciskać, w końcu musiał nadejść moment w którym odpuści, ale jedynie pozornie. Zbytnie męczenie jednego tematu nie przynosiło niczego dobrego, aby rozmawiać o sprawach tego typu potrzeba było czasu, odpowiedniej chwili w której druga osoba będzie miała ochotę o tym porozmawiać i zrozumie że właśnie to jest najlepszym wyjściem. Czasem mimo tego wszystkiego opowieść była zbyt trudna i zbyt długo ukrywało się ją przed innymi aby teraz od tak móc ją opowiedzieć. Domyślał się że w przypadku Lumii pare osób siłą rzeczy musiało się dowiedzieć o co chodzi, zwłaszcza jeśli następstwem tego wszystkiego było urodzenie dziecka w jak to już wspomniała dość młodym wieku. Za to nikt, nawet brat nie wiedział o tym że również i on przeżył coś co czego nie zapomni do końca życia. Logan zapewne mógł się domyślać że działo się coś złego, ale to tyle. Nie chciał o tym mówić, jednak zmiany w jego zachowaniu nie dało się ukryć. Czy teraz nadeszła na to pora? Widząc jak pada na kolana szybkim krokiem podszedł do niej i przykucnął tuż przed nią. Może fakt że opowiada jej takie rzeczy sprawi że poczuje się pewniej, w końcu byłaby pierwszą osobą która to usłyszy a to już coś znaczy. Czuł się nieco zakłopotany aktualną sytuacją, nie wiedział z jaką reakcją się spotka przy próbie chociażby dotknięcia. Najrozsądniejsze więc było poczekanie aż ona wykona jakiś ruch w jego kierunku. - Ma. Po prostu musi nadejść chwila w której będziesz gotowa na porozmawianie o tym ze mną. Przydatne było by też pomyślenie nad tym co trzyma cie przy tym że nie możesz tego powiedzieć. Odpowiedział z całkowitym spokojem, przy okazji robiąc krótką przerwę na to aby dać jej czas na przemyślenie tego co do niej mówi i co najważniejsze na ogarnięcie emocji. Siedząc przed nią i patrząc się na ręce zakrywające jej twarz mógł jako tako wywnioskować jaka była jej reakcja. - Rozumiem że moje zapewnienia o tym że cie nie zostawię nie dają ci co do tego pewności. Jedynym sposobem na potwierdzenie moich słów byłyby czyny. Będę czekał aż dasz mi szanse na potwierdzenie tego co mówiłem. Gdy skończył mówić on sam na chwilę zakrył twarz dłońmi, dzięki czemu emocje jakby się wyzerowały, przez co rzucił dodatkowo - Chciałbym ci o czymś opowiedzieć - cóż możliwe że po prostu mu się to wymsknęło, ale tak czy inaczej decyzja o tym że powie to właśnie jej zapadła wcześniej.
Nienawidziła siebie za tę niemożność podjęcia właściwej decyzji. Jak to jest, że pomimo jasności dobra i zła, ta dziewczyna zawsze kierowała głowę w stronę błędów i problemów? Trochę tak, jakby była dzikim zwierzęciem i zwietrzyła łatwą zdobycz, a następnie srogo się przeliczyła, gdy okazywało się, że miała zamiar zatopić zębiska w młodym, niespodziewanie wzywającym matkę. Płoszyła się, a widać to było aż za mocno. Sama Lumia aż zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z niekoniecznej poprawności własnych decyzji, ale najwyraźniej zaczynała dochodzić do wniosku, że nie ma co z tym walczyć. Mylne kroki stawiała już wiele lat temu, gdy zamiast skorzystać z pomocy, wolała zamknąć się w swoim świecie i w ten sposób odnajdywać drogę do zbawienia swojej duszy. Problem w tym, że niczego nie zbawiała. Jedynie mamiła samą siebie dobrymi słówkami, jednocześnie otępiając swoje zmysły i nakazując rozsądkowi zawrzeć twarz. Niby posiadała wolną wolę, ale jakby jej nie posiadała, gdyż całe życie nagle zaczęło obracać się wokół stłumienia jakichkolwiek ambitniejszych od naćpania się decyzji. Siedziała na chłodnej podłodze i kryła twarz w dłoniach, jakby chciała w ten sposób obronić się przed światem. Nie chciała znowu uciekać, tak jak to robiła, gdy poznała Maurycego, ani wtedy, gdy na jej drodze pojawił się Ryan. Nigdy więcej nie chciała już widzieć Watsona, którego błagała o działkę i po prostu odejść od myśli, które wciąż nawiedzały ją swymi widmowymi lękami. - Wiem co sprawia, że nie mogę Ci tego powiedzieć. - powiedziała wreszcie, absolutnie pewna swojej racji i cofnęła dłonie, aby oprzeć je na udach. Nie ruszyła się jednak z miejsca, wbijając teraz wzrok w podłogę. - To jest po prostu za trudne. Nie jest tak, że nie ufam czy martwię się, że powiesz to komuś jeszcze. Po prostu są rzeczy tak wstydliwe i bolesne, że ciężko jest o nich opowiadać nawet najbliższym. Przypomniała sobie jak zachowywała się tuż po „zdarzeniu”. Zapewne gdyby nie fakt, że Julia ją uratowała, do tej pory nie chciałaby o tym z nią porozmawiać do końca szczerze. Lumia wbrew pozorom załamań i niestałości była manipulantką. Wiedziała jak zwodzić ludzi i zacierać ślady prawdy, dlatego nie miała wątpliwości co do swojego możliwego postępowania. Nie miało to jednak znaczenia, bo wciąż widziała, że jej położenie wcale by się dzięki temu nie zmieniło, a teraz… teraz po prostu uciekała. - Powiem Ci to. - oznajmiła po krótszej chwili ciszy i zdecydowała się unieść głowę, żeby na niego spojrzeć. - Może jutro, a może za kilka miesięcy. To samo wyjdzie wcześniej czy później. Tylko nie teraz, nie po szpitalu… Głos jej się załamał, więc odchrząknęła znacząco, ale milczała, dając mu czas na wypowiedzenie się. Wspięła palce na jego nogę i pogładziła ją krótko, jakby tym gestem chciała dodać mu otuchy na swój dziwny i nieśmiały sposób. Przełknęła nieco nerwowo ślinę, nie wiedząc czego ma się spodziewać. - Tak…?
Zapowiadało się na jeden z wielu typowych dni, kiedy to tygryskowała sobie SAMA, przy czym łudziła się, że nikt jej nie widzi. Odludzie czy mieszkanie co za różnica, no i to chyba był błąd. Nie spodziewała się listów, szczególnie od nieznajomego podpisującego się jako R. Hargreaves, który zarzucił jej, że ma tygrysa w domu. Nie no skąd... gdyby miała gorszy humor wszystko zakończyłoby się inaczej, nie, nie przywaleniem w nos koledze, ale na pewno nie wybierałaby się właśnie do mugolskiej części Londynu. Co ona odpierdalała? Całkowicie padło jej na mózg? No ale ey, w końcu była dorosła i mogła robić tak idiotyczne rzeczy jak pójście do domu kogoś kogo dopiero poznała, na dodatek listownie, no i miał upiec ciasto! Z resztą nie była taką bezbronną istotką, którą można było porwać czy coś. Co prawda wciąż nie miała planowanego od roku kotecka, takiego zwykłego małego, ale no... nieznajomy nieźle trafił mówiąc o tygrysie, więc w jakiś sposób musiał to wszystko rozpracować, albo po prostu zgadnąć. Może to właśnie chęć wyjaśnienia tej 'niedorzecznej ploty' sprawiła, że stała przed domem numer 15? Sama nie wiedziała co zrobi, na początek dobrym pomysłem byłoby zapytanie pana R. o imię, no ale tak na serio to wypytanie skąd takie zarzuty. Nyh ci ciekawscy ludzie i miej tu kotełka w domu, może powinna wyprowadzić się w jakiś busz? Nie, to też zła opcja, bo mimo tego, że czasem lubiła być sama to nie mogłaby wytrzymać zbyt długo jako pustelnik, musiała żyć wśród ludzi, a nie drzew. Zapukała do drzwi rozkmniniając elewację domu, przy czym zastanawiała się także czy na pewno będzie na nią czekać ciasto. Czy zamierzała się przemienić? Oczywiście, że nie, nie znała go. W sumie, właśnie miała to zrobić w szkole przed większą gromadką na tym całym kółku Severusa..., no idk, don't ask me, będzie co będzie, dzień yolo czas rozpocząć? Może nawet wyjdzie z tego coś dobrego, naje się czy coś.
Jak to wyszło, że ostatecznie to on musiał piec ciasto? Rience zastanawiał się nad tym, gdy krzątał się w kuchni, rozrzucając wokół siebie składniki z taką starannością, jakby to wszystko działo się specjalnie. Nigdy w życiu nie obsługiwał czegoś takiego jak mugolski piekarnik. Te wszystkie sprzęty, które znajdowały się w ich domu były jedynie wymysłem Ryana, na który blondyn musiał przystać, jeśli chciał wreszcie uciec z zamku, a teraz szczerze żałował, że Ruthvena znowu wcięło. Gdyby był na miejscu to mógłby mu wreszcie wytłumaczyć jak to wszystko działa. Teoretycznie jego skrzatka została na miejscu i całe szczęście, bo jak nic umarłby z głodu. Niestety, Mairwen nie mogła go pilnować cały czas, więc, gdy niedługo po rozpoczęciu masakry przez Hargreavesa weszła do kuchni, zapewne przeżyła mały zawał. Odciągnęła jego ręce od mąki, masła i jajek i jednym pstryknięciem palców uporządkowała porozwalaną dookoła białą, pudrową substancję. Jego tłumaczenia na nic się zdały, oto i w ten sposób został odciągnięty od pieczenia ciasta… no cóż, ale ta sytuacja miała swoje plusy, bo oto w drugim piekarniku skwierczała teraz pysznie zapiekanka z kartoflami i mięsem, która miała być gotowa niedługo po wstawieniu blachy do pieczenia. - Dzięki Mairwen. - podziękował jej Rience, który, co prawda, sam nie przygotował blachy ciasta, ale z pewnością dzięki temu zachował całe palce i się nie poparzył (jakby w ogóle potrafił ustawić to paskudztwo…). - Jak mam to potem wyjąć? Cóż, zbagatelizowanie zapewnień, że skrzatka sama wyciągnie przysmaki z pieca zapewniło wilowi wspaniałą rozrywkę. Przez piętnaście minut wysłuchiwał instrukcji jak otwierać piekarnik, jak go wyłączać i w ogóle kiedy powinien to zrobić. Nic już nie mówiąc o tym, jak złapać za blachę i naczynie żaroodporne. Całe szczęście, że chociaż nałożyć na talerz potrafił sam, bo jeszcze by z głodu zszedł zanim by tygrysek przybył. A jeśli mowa o tygrysku… Julia nie musiała naciskać dzwonka, bo blondyn już na nią czekał. Otworzył przed nią drzwi nim ta zdążyła wspiąć się na ostatni schodek i dyskretnie dał znak skrzatce, aby się usunęła. Głuchy trzask aportacji zagłuszyło zapewne entuzjastyczne powitanie Hargreavesa, które zaraz przygasło, bo i do jego oczu dotarł brak tygrysa. - A gdzie masz koteczka? - zapytał z nietęgą miną, ale zamiast zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, odsunął się, aby mogła wejść do środka. Może jest niewidzialny i zaraz się pojawi? Ach Rience, nadzieja umiera ostatnia.
Zapach zapiekanki czuła już przed drzwiami, oczywiście jak to Jul nie mogła się doczekać kiedy tajemniczy R. da jej kawałek skoro już zrezygnował z ciasta. W sumie to wolała właśnie to pierwsze, bo słodycze jadła tylko w przypływie chęci, które pojawiały się mniej więcej raz na ruski rok. Tylko jak załatwi sprawę tygryska? Przecież nie prezentowała swojej umiejętności byle komu, a kolega na pewno nie da jej jeść bez tego. Dylematy życia, może powinna przyjść tu z kanapką? Straszny stalker z tego pana R. tak na nią czekał, że aż zanim w ogóle zdążyła podejść to drzwi te były już otwarte, była prawie pewna, iż limit dziwnych rzeczy, które ją tu spotkają jeszcze się nie wyczerpał. - Spokojnie, koteczka mam ze sobą, najpierw pokaż te mrówkojady, potem możemy porozmawiać - odpowiedziała rozbawiona, doskonale wiedząc, że ich nie zobaczy, ale dobry nastrój pozwolił jej na tego typu zabawy. W międzyczasie wkroczyła do jego domu szybko ogarniając styl w jakim jest urządzony, swoją drogą bardzo jej się podobał, czemu nie miała tu mieszkania? - No i poza tym gdzie moje ciasto? - zapytała jakby urażona tym, że nie przywitał ją z blachą jakiegoś sernika. Zaprawdę dziwny początek znajomości, ofc w tym pozytywnym znaczeniu, przynajmniej nie zaczął wypisać do niej listów o jej cyckach. Jeśli zobaczyłaby Tannera na pewno obudziłby się w niej dziki szał i ukryty talent do bycia pałkarzem, no albo sprzedałaby mu kopa w twarz, typowa stara dobra Jul prawda?
Niepocieszenie było głównym elementem składającym się na obecny stan psychiczny Rienca. Jak mogła przyjść tutaj bez koteczka? Cały plan szlag trafił! Może jeszcze miał ją nakarmić ciastem i błagać, aby pozwoliła mu go zobaczyć? Hah, niedoczekanie! No dobra… może chłopak był czasami naprawdę odrobinę zdesperowany, ale gdy mu na czymś zależało, potrafił zniżyć się do naprawdę żałosnego poziomu. Może i tym razem miało tak być? Trudno było to stwierdzić, ale z pewnością nie powinno się rzucać zbyt szybko jakichś zbędnych deklaracji. Ona nie znała jego, a on nie znał jej. Być może dopiero miało się okazać kto wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko (w sumie można byłoby już robić zakłady, gdyby nie to, że odpowiedź na postawioną wątpliwość była aż zanadto widoczna). Okazało się jednak, że wil przygotował się na każdą ewentualność. Wpuścił Heikkonen do środka i przez moment grzebał w kieszeniach, najwyraźniej poszukując czegoś co miało ją zaskoczyć, olśnić, et cetera. Wreszcie to odnalazł i podsunął jej pod nos miniaturowy, ruchomy model mrówkojada. - Proszę bardzo, jest Twój. - oświadczył wspaniałomyślnie i wręczył jej go. - A teraz tygrysek. Poganiał ją i nic w tym dziwnego. Kiedy Rience jest ciekaw, zwykle nie cofa się przed niczym. Skrzywił się nieznacznie, zarzucając przy tym swoją wspaniałą głową, prowadząc dziewczynę do kuchni. - Zerknij sobie w to ustrojstwo. - polecił, wskazując palcem na piekarnik. - Piecze się jeszcze. Cóż, jeśli chcieli spałaszować kolację to niestety musieli poczekać. Za to teraz teoretycznie mieli czas na rozmowę i inne rozważania. - Tak poza tym to mam na imię Rience. - dorzucił jeszcze, jakby w zamyśleniu, ale prawda była taka, że zwyczajnie nie zapomniał o zasadach dobrego wychowania.
Choć posiadałem dostęp do pokoju wspólnego Krukonów, rzadko kiedy zaglądałem do wieży, nie wspominając o tym, iż nie posiadałem nawet własnego łóżka w dormitorium. Dużo bardziej wolałem Londyński zgiełk i życie toczące się na ulicy Pokątnej, choć musiałem przyznać, że codzienne używanie kominka nieco wykańczało moje finanse. I choć mogłoby się wydawać, że przynależność do jednego domu z Hargreavesem ułatwiała mi odnajdywanie go w szkolnych korytarzach, minął już ponad miesiąc, odkąd zaczęła się szkoła, a dziwnym trafem nie mogłem się z nim spotkać na osobności, która nie zostałaby przerwana po kilku minutach obecnością osób trzecich. Chyba żaden z nas nie unikał drugiego, ale w powietrzu wisiało coś, co nie dawało mi spokoju – nie na tyle, bym nie mógł spać, jednak wystarczająco, by skłonić mnie do pojawienia się pod progiem mieszkania Irlandczyka. Ostatnie dni lata w moich wspomnnieniach były osnute silną, etanolową mgiełką, niewyraźnie nakładając się na siebie i przekłamując rzeczywistość. Były jdnak fakty niemożliwe do zaprzeczenia. Udało mi się przekonać Rienca, by odwiedził mój dom rodzinny w Lucernie. Przebywał tam co najmniej cztery dni. I zniknął nagle, po jednym wieczorze, którego scenariusz nie był mi do końca znany. W świecie magii niczego nie można było nigdy być pewnym, iluzje pojawiały się i znikały za dotknięciem różdżki, siejąc spustoszenie i niepewność. Czy mogłem ufać Hargreavesowi? A przede wszystkim – na ile mogliśmy się jeszcze nazywać przyjaciółmi? Kiedy jeszcze chodziliśmy razem do Traustnitz wszystko było o wiele prostsze. Pierwszego września spotykaliśmy się na uczcie z okazji rozpoczęcia roku, by nasze drogi rozjechały się dopiero wraz z końcem czerwca – i tak przez siedem lat, podczas których zdawało mi się, iż wypracowaliśmy na tyle silną więź, by moje zagubienie się pośród uliczek Paryża nie było dla niego pociskiem. A jednak – pomyliłem się. Powroty bywają trudne. Dlatego kiedy Rience przekroczył próg domu w Lucernie byłem niemal pewien, że wszystko będzie jak dawniej. Nigdy nie byłem dobry z wróżbiarstwa. Dlatego nie przewidziałem tego, że jeden rok zmienia wszystko, łącznie z nami samymi. Nie wiedziałem nawet, czy Hargeaves z kimś mieszka, nie wiedziałem, czego mogłem się spodziewać – ale to było bez znaczenia. Ja przybrałem swój najbardziej naturalny uśmiech i jak gdyby nigdy nic zapukałem do drzwi, w dłoniach dzierżąc butelkę wina i kilka dobrych płyt. Jedno było pewne. Stare czasy odeszły bezpowrotnie.
Każdy kolejny dzień wydawał się upływać tak szybko. Rience nawet nie zorientował się, kiedy minął okres przepełniony końcowymi egzaminami i przyszedł czas na powrót do szarej codzienności, wypełnionej nauką i obserwacją, odosobnieniem i lgnięciem do nielicznych znajomych, w jakich Krukon mógł jeszcze pokładać nadzieję, że nie odtrącą go wtedy, kiedy przyczepi się do nich na korytarzach szkoły. Koniec roku szkolnego był jednocześnie tak bliski, jak i odległy w czasie, a półwil nawet nie był pewien czy to, co zapamiętał z wizyty w Lucernie nie było czasem wytworem otumanionej alkoholem wyobraźni. Wydawał się być tak poruszony tym wydarzeniem, tak zaniepokojony lukami w pamięci, że tak właściwie mógłby usprawiedliwić swój nagły wyjazd, gdyby tak naprawdę się go nie wstydził. Zachował się tak, jak zazwyczaj, kiedy coś zaczynało go przerastać, a jeszcze nigdy tak bardzo nie chciał być kimś innym jak ostatnio. Nie spodziewał się wizyty kogokolwiek. Odkąd tylko wrócili z Atlantydy, Rience wydawał się być nie tylko mocno nieobecny duchem, ale i ciałem. Nie pojawiał się na większości wydarzeń, woląc milczącą nieobecność Ryana od zgiełku i hałasu, oferowanego przez Hogsmeade i mury zamku, teraz na nowo przepełnione rozwrzeszczanymi uczniami. Jego samotnia pełna była teraz ciszy oraz cytrynowych ciastek, jakie pogryzał nad kubkiem gorącej herbaty i sterty notatek z eliksirów, a on sam miał na sobie jedynie spodnie od dresu, nawet niezbyt mocno ściągnięte gumką, dzięki czemu zwisały mu odrobinę na biodrach, kiedy przyszło mu się przemieścić. Nieogarnięty półwil mocno się więc zdziwił, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Z początku zawahał się, nim tak na dobre wstał z łóżka i skierował się ku wejściu, licząc na to, że gość szybko się zniechęci i oddali, ale pewne zasady, jakie wpoili mu rodzice zdecydowanie zabraniały mu zupełnie zignorować pukającego. Podszedł więc do drzwi i zerknął przez judasza, z pewnym zaniepokojeniem odnotowując, że tylko kawał drewna oddziela go od Deisingera. Ściągnął mocniej te nieszczęsne spodnie zanim zdecydował się na uchylenie drzwi i zmierzenie gościa uważnym spojrzeniem. - Cześć Arsene. - przywitał się, zupełnie tak, jakby codziennie tak do siebie wpadali z butelką wina i płytami. Potem otworzył szerzej drzwi i odsunął się na bok, aby mógł przejść. - Wejdź, proszę. Wydawał się być odrobinę skonsternowany faktem, że stoi przed nim niemalże półnagi, więc kiedy już chłopak przekroczył próg, Rience skierował się w stronę salonu, po drodze zaglądając do pokoju, aby włożyć na siebie niebieską koszulkę. - Wytrzyj buty. Skrzatka nie cierpi zeskrobywania błota z dywanu. - poinstruował go z salonu, który przeszukiwał właśnie w poszukiwaniu kieliszków do wina.
Lucerna zdawała się rządzić zupełnie innymi prawami. Tam czas płynął inaczej, a dni zlewały się w całość, okraszone silnie etanolową mgiełką. Mogłem wygrywać melodie Dvoraka, nie bacząc na to, czy słońce zaczyna właśnie witać, czy też może żegnać kolejny dzień. Jedynie wieczorami dom wypełniał się wspaniałymi zapachami dobiegającymi z kuchni, co zwiastowało iście włoski obiad, stając się jedynym wyznacznikiem doby. Londyn był już nieco bardziej podporządkowany planowi dnia – musiałem wstawać wcześnie, by przed zajęciami wyprowadzić psy, a zaraz po szkole na powrót teleportować się na ulicę Pokątną, by dopełnić obowiązków. Wieczorami pozwalałem sobie na większe lenistwo, czasem łapałem za instrument, czasem za książkę, czasem przesiadywałem w antykwariacie, wałęsałem się od baru do baru, lub oczekiwałem kolejnych gości, dla których drzwi zawsze stały otworem. A jednak Hargreaves nie pojawiał się na moim poddaszu, równie ciężko uchwytny w szkolnych murach. Mógłbym przysiąc, że ciche dni, kiedy nie miał ochoty na moje towarzystwo minęły bezpowrotnie – choć z drugiej strony mógł być to jedynie przypadek. Nie chciałem tego rozpatrywać. Pozwalałem na to, aby rzeczy się działy. Przekroczywszy próg powiodłem wzrokiem za szybko znikającym w odmętach mieszkania Riencem, zupełnie mimowolnie lustrując każdy centymetr jego odkrytego ciała. Powoli, zgodnie z instrukcjami, pozbyłem się wszelkich ustrojstw spod butów, leniwie badając przedpokój, a następnie salon, do którego po chwili podążyłem za pół-wilem. - Moi rodzice nigdy nie chcieli mieć skrzata, uważali to za mało humanitarne – zauważyłem, zostawiając kurtkę i szal na fotelu, nawet nie rejestrując chwili, w której oba elementy zniknęły mi z pola widzenia, zapewne za sprawą wspomnianej wcześniej skrzatki. – Nie szczędzisz sobie luksusów, Hargreaves – zauważyłem nieco ironicznie, przekazując mu butelkę wina. – Mieszkasz z kimś? Póki co nic nie wskazywało na to, jakby nasza znajomość miała ocierać się o niezręczność.
Shenae znała się z Riencem już od dłuższego czasu, a nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej była u niego w mieszkaniu. Kluczyła więc krótki czas po Londynie w mugolskiej dzielnic, dziwiąc się, że właśnie tutaj Hargreaves zdecydował się mieszkać. W swojej szkolnej szacie, bo oczywiście nie zdążyła się przebrać, wyróżniała się nieco z tłumu. Płaszcz z godłem Hogwartu nikomu nie wydawał się znajomy. Pewnie traktowali ją jak hipstera, czy jakkolwiek mugole mówili teraz na ludzi wyróżniających się z tłumu. W końcu znalazła się pod odpowiednimi drzwiami. Na przyszłość wiedziałaby już gdzie powinna się teleportować. Pierwsza przeprawa trwała jednak zdecydowanie za długo. Psioczyła coś pod nosem na gust Harry’ego, zanim zapukała do drzwi jego mieszkania. Nie umówili się na konkretny dzień, ani godzinę, więc miała nadzieję, że zastała go w domu i nie przerwała mu jakichś ważnych czynności. Był weekend. Większość czarodziejów w weekend odpoczywało. Co robił Rience nie miała pojęcia, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele nawzajem od sobie wiedzą mimo długiej znajomości powoli zakrawającej już o przyjaźń. Zapukała raz jeszcze, zniecierpliwiona, mimo, że nie minęło dużo czasu i kolejny, dokładnie w momencie, w którym usłyszała szczęk zamka: — No w końcu! — rzuciła jeszcze przez drzwi.
Może to wyda się odrobinę bezduszne, ale Rience w ogóle nie czekał na Shenae. Tak jak pisał jej w listach, był bardzo nie w nastroju na jakiekolwiek spotkania integracyjne, a już tym bardziej na omawianie swoich problemów. Nie radził sobie z tą sytuacją, a to było widać nie tylko w jego alienowaniu się. Jego gładka, świetlista skóra straciła odrobinę na swojej delikatności. Pod oczami wykwitły mu lekko fioletowa cienie, pamiątka wielu nieprzespanych nocy, a kwaśna mina - jego aktualny znak rozpoznawczy, nie opuszczała go ani na minutę. Może nie powiedziałabym, że był zaskoczony, kiedy usłyszał pukanie do drzwi, ale w pewnym momencie udało mu się nawet zapomnieć, że czeka go to spotkanie. Oczywiście nie przygotował ani śniadania ani niczego co jej obiecał, ale akurat to można było jeszcze nadrobić. Nie miał głowy do zastanawiania się nad tym, czym może poczęstować swoją przyjaciółkę i miał cichą nadzieję, że dzisiaj mu odpuści. Dobrze byłoby, gdyby chociaż raz wrzuciła na luz i nie męczyła go w tej chwili szczegółami, ale gdyby już musiała, to tak naprawdę był na to przygotowany. Hargreaves, który nie posiadałby planu B? Tego jeszcze nie widziałam… no chyba, że weźmiemy pod uwagę jego rozbicie, z którego nie potrafił znaleźć wyjścia. Wtedy zdecydowanie można było wykluczyć wszystkie plany od A do Z. Uchylił drzwi i w szczelinie pojawiło się jedno niebieskie oko. „No w końcu” dało mu wyraźny znak tego z kim ma do czynienia, więc zrezygnował z ostrożności, zdejmując zabawną, mugolską zasuwę na łańcuch i uchylając je szerzej. - Ciebie też miło widzieć. - stwierdził, a ton głosu miał tak stateczny, że nie można było stwierdzić czy to ironia czy naprawdę się cieszył. Wyraz jego twarzy też niewiele pomagał. Odsunął się na bok, aby mogła wejść do środka, gdzieś w wyuczonym odruchu przeczesując włosy, chcąc ułożyć je w trochę sensowniej. Od jakiegoś czasu zupełnie nie przejmował się swoim wyglądem, co było do niego zupełnie niepodobne, ale w wymiętej, chociaż niezaprzeczalnie czystej, koszuli rozpiętej pod szyją i tak mógł wyglądać całkiem imponująco. Tyle, że teraz jego geny nie działały na jego korzyść. Zasępiony półwil mógł wyglądać jedynie niepokojąco, zwłaszcza, że czuło się od niego tę dziwną magię właściwą dla magicznej istoty, ale tym razem nie przekuwał jej na urok osobisty. Popatrzył na czarnowłosą ostrożnie, jakby obawiał się tego co powie i zamknął za nią drzwi. Starając się odroczyć konieczne, zaczekał aż przestąpi próg pierwsza (zawsze dżentelmen), aby poprowadzić ją do kuchni. - Głodna? - zapytał, w duchu mając nadzieję, że zdążyła zjeść coś przed wyjściem.
Shenae uniosła nieznacznie brwi ku górze, kiedy Rience ją przywitał. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z jej widoku dlatego chwilę stała, z założonymi na piersi rękoma nie ruszając się z miejsca. Próg przekroczyła tylko dlatego, że miała wrażenie, iż drzwi zaraz się przed nią zatrzasną i zostanie zgorszona sytuacją przed nimi. Odetchnęła z rezygnacją będąc już w jego mieszkaniu. Nie ukrywała swojego niezadowolenia. Otaksowała go chłodnym spojrzeniem, w odpowiedzi na jego nieczułość, mimo, że nie widzieli się chyba z przeszło miesiąc, jak nie kilka, bo chyba tylko pisali listy. Uśmiechnęła się, ale dość kwaśno, bardzo cynicznie w jego kierunku. — „Spierdalaj” byłoby jeszcze bardziej wymowne — zauważyła po złości, mimo to nie opuszczając jego mieszkania. Zignorowała jego grzecznościowe pytanie, bo w gruncie rzeczy nie obchodziło ją w żadnym stopniu jedzenie. Jadła już, a przynajmniej tak jej się wydawało, że jadła. Czasami miała dziwną tendencję do mylenia dni, kiedy spieszyła się na trening i zakładała, że coś zrobiła, co tak naprawdę wpisane było w rutynę dnia poprzedniego. — Wyglądasz… dlaczego tak wyglądasz, Rience? Biła od niego dziwna aura, jakiej nigdy w niej nie budził. Coś co nie tyle drażniło ją, co przyciągało wzrok, ale nie w ten magnetyczny sposób rozgrzewający serce. Raczej budził dziwny niepokój, kiedy na niego patrzyła. Tym samym można było wyjaśnić w ten sposób jej pretensjonalność, po prostu broniła się nią przed jego dziwną postawą. — Nie jest w porządku, nie? — zdobyła się w końcu na normalne pytanie i oparła się pośladkami o blat w kuchni, nieszczególnie zainteresowana oględzinami jego mieszkania — Nie musisz mi mówić co się stało, ale ulżyłoby Ci, gdybyś spróbował — zauważyła mrucząc te słowa pod nosem i odepchnęła się od mebli — A ty coś jadłeś? — był chudy jak zawsze, więc ciężko jej było stwierdzić. Mimo, że w jakiś sposób i w tej skromnej budowie znajdowało się coś urokliwego, chociaż aktualnie bardziej dziwnie… nawet jeszcze tego nie zdefiniowała.
Nie rozumiał jej reakcji. Aktualnie był odrobinę oderwany od rzeczywistości, dlatego jej złość odrobinę wytrąciła go z tej statecznej, przerażająco chłodnej równowagi. Coś poruszyło się w jego twarzy, ale układało się to bardziej w krzywdę niż w coś innego. Jej ostre, jak zawsze, emocje, w tej chwili jedynie pogłębiały w nim to poczucie beznadziei, przed którym starał się ochronić osiąganiem właśnie takiej, dziwnej postawy, jakiej najwyraźniej nie rozumiała. Uciekł spojrzeniem, nie chcąc, żeby dostrzegła w nim to, co w istocie poczuł, kiedy zaburczała. Skupił się na poruszaniu nogami, stając wreszcie na środku kuchni, ale w towarzystwie czystych blatów i różnych sprzętów wyglądał jeszcze bardziej mizernie niż ciasnym przedsionku. Był prawie przeźroczysty, a jego zdolność skupiania na sobie uwagi chyba dziwacznie się załamała i nawet odwróciła… a przynajmniej takie można było mieć wrażenie, kiedy się na niego spoglądało. Dlaczego tak wyglądał? - Jak? - zapytał niewinnie, dobrze wiedząc o co pytała, ale jakby nie chcąc rozumieć. Zresztą, tak po prawdzie to sam tego nie pojmował, najwyraźniej niepewien tego czy w istocie powinien tak ostro reagować na zaistniałą w jego życiu sytuację. Zacisnął wargi, zaczepiając palce o szlufki ciasnych jeansów, jakie miał na sobie. Wydawały się odrobinę luźniejsze w pasie niż wcześniej, ale można było to stwierdzić tylko wtedy, gdy wsunęło sie za nie palce i odciągnęło luźny materiał od jego ciała. Chyba naprawdę „udało mu się” trochę schudnąć, co w jego przypadku było więcej niż zbędne. - Nie. - odpowiedział, zdobywając się na blady uśmiech, który chyba miał imitować ten dawny, przyjazny wyraz, tak często goszczący na jego twarzy. Popatrzył na nią ostrożnie, jakby się obawiał czy opowiadanie jej tego cokolwiek zmieni na lepsze. Nigdy nie był osobą, która chciałaby zarzucać innych swoimi kłopotami, zwłaszcza tak trywialnymi. Tylko, że Shenae nie była „normalną” osobą, która mogłaby niewłaściwie zareagować… prawda? - Tak właściwie to nic takiego... - spróbował przekuć swoje zmartwienia w błahe problemy młodego człowieka, w duchu czując, że chyba miał w tym troche racji. Od kiedy kłopoty sercowe można było zaliczać do kategorii poważnych? Zastanowił się nad jej pytaniem. Wydawało mu się, że dopiero co coś zjadł, a dziwny ucisk w żołądku jest związany jedynie z trawiącym go żalem. - Tak. - zaczął, starając się umiejscowić ostatni posiłek w czasie. - Chyba wczoraj po południu. Nie był pewien. Wszystkie ostatnie dni wydawały mu sie takie same. Czas mijał, a on nawet nie odnotowywał upływających godzin, tkwiąc w tym swoim przedziwnym stanie zawieszenia i najwyraźniej uważając, że to w porządku. Chociaż, chyba gdzieś tam wewnątrz siebie i tak znał prawdę, tyle że nie chciał się z nią pogodzić.
Odetchnęła jeszcze tylko chwilkę stojąc przy blacie, wystukując coś paznokciami o kamień. Wpatrywała się w jego twarz, oczy, pozbawione zwyczajowego blasku, który ją uspokajał. To było coś odmiennego widzieć go takiego, niemamiącego swoim urokiem, tylko budzącego wrażenie, jakby jego natura wypierała obecność innej istoty w pomieszczeniu. Nie powiedziałaby, że to było gorsze. Po prostu zobaczyła inną jego stronę, tą, w której raz to ona mogła być dla niego wsparciem, a nie on dla niej. Po prostu musiała przyzwyczaić się do tego stanu. Widoku zmarnowanego Rienca. Dalej był piękny. Nieważne co, zawsze przyciągał wzrok, ale przez to, że trochę swojego magnetyzmu stracił, wcale nie zdawał się bardziej tuzinkowy. Był tak samo unikatowy tylko na inny sposób. Shenae, co ją drażnilo, trochę nie potrafiła go teraz odczytać. Nie wiedziała bowiem, co kryło się za tym zdystansowanym spojrzeniem, powłóczystymi, zmarnowanymi ruchami. Frustracja w niej wzrastała im bardziej zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo do tego dotrzeć: — Tak… jakby Cię ktoś wyżuł i wypluł skoro już chcesz wiedzieć — powiedziała wprost, bo nie należała do osób, które owijałyby w bawełnę. Krytycznie spojrzała na spodnie, o których szlufki zaczepił dłonie. Widziała jak jeansy zsunęły się do jego bioder i gdyby nie uniemożliwiające to kosci, możliwe, ze zaraz by mu się zsunęły z tyłka. Już nie potrzebowała jego odpowiedzi. Po prostu stwierdziła bez względu na udział jego wypowiedzi: — Zrobię ci coś do jedzenia. I bój się Stary Merlinie, bo jeszcze nikt nigdy nie widział She buszującej w kuchni, chyba, że na lekcjach gotowania w lesie, ale to się nie liczy. Miała obok siebie prawdziwego szef mistrza, Enzo przypadkiem zupełnie stworzył wtedy najznakomitsze z dań, jakie kiedykolwiek jadła. Rience nie mógł się spodziewać, żeby D’Angelo mogła przyszykować coś podobnego. Odepchnęła się rękoma od lady, szukając szafek z patelniami, wyciągając z lodówki potrzebne jej do przyszykowania potrawy produkty i zerknęła na nieko przez ramię dość sceptycznie: — W zeszłe południe, mówisz? A wyglądasz jakbyś się głodził od co najmniej kilku tygodni — nie miała dla niego litości, ale w gruncie rzeczy zmartwił ją trochę jego stan — idź do salonu, zaraz Ci cos przyniosę. Jeszcze się złamiesz w pół stojąc tutaj. Rzeczywiście zajęła się pichceniem. Odczekała aż Rience opuści kuchnię i przyszykowała najprostszą jajecznicę z cebulką. Coś tam klęła pod nosem, kiedy jednocześnie rzuciła czar na mieszanie w patelni i gdzieś dalej szukała talerza, przypalając nieznacznie cebulę. Mimo wszystko śniadanie wydawało się całkiem zjadliwe. Wbrew temu, ze nie znalazła tu żadnych sensownych produktów: — Czy ty w ogóle ruszałeś się z domu przez ostatnie tygodnie? — miała podstawy wątpić, wnioskując po asortymencie jego lodówki i spiżarki. Odetchnęła, kładąc talerz na stole w salonie i przeniosła go jednak wprost do rąk Rienca, żeby się nie ruszał z zajmowanego miejsca. Siadła obok niego, już chwilę potem opierając się głową na jego ramieniu, obejmując go od boku. Od tak, bo mogła i miała wrażenie, że gdyby wyglądała tak jak on to nie miałaby nic przeciwko, gdyby on to samo zrobił w takiej sytuacji. — Jedz, bo się przekręcisz.
Czuł się jeszcze gorzej ze świadomością, że wcale nie pomaga Shenae. Jego zachowanie było ponikąd bardzo niezależne od jego woli. Gdyby tylko potrafił, chciałby w tym momencie porzucić użalanie się nad sobą i po prostu cieszyć się razem z nią z jej szczęścia, jakie niechybnie dzieliła z tym „dzikusem z Peru”. Ba, czuł się nawet winny, że nie potrafi być dla niej tym wsparciem tak jak wcześniej. Taki typowy Rience, przejmujący się czymś, na co miał naprawdę nieduży wpływ. Chociaż, tak naprawdę to miał spory, ale nie potrafił przekuć swojego „chcę” w „mogę” lub „zrobię” i nie było to nic zaskakującego w jego aktualnym stanie emocjonalnym. Skrzywił się odrobinkę, kiedy usłyszał jej odpowiedź. Nie chciał tego usłyszeć, więc już po chwili pożałował, że zapytał, dochodząc do wniosku, że lepiej byłoby zignorować te słowa. Poczuł się trochę jak klacz na wybiegu, kiedy tak lustrowała go spojrzeniem, ale zamiast kolejnej porcji beznadziei, jego przewrotna natura podsunęła mu inną reakcję. Złość. Irracjonalna i bezsensowna, ale takie już były wile. Skoro w tym momencie uważała, że źle wygląda to dlaczego miałby się na nią nie denerwować? Idiotyczne podejście i chyba sam Hargreaves to zauważył, jeszcze zanim zdążył wdrożyć w życie coś więcej niż jedynie ostrzegawczy błysk, jaki przez moment zalśnił w jego oczach, jeszcze zanim skoczyła wpatrywać się w jego spodnie. Uznał, że kłócenie się z nią nie ma najmniejszego sensu, dlatego szybko zrezygnował, odwracając się i po prostu wychodząc. Jego ruchy odzyskały trochę stanowczości i tyle było pożytku z tej głupiej reakcji. Usiadł na kanapie, odruchowo przyciągając do siebie kolana i tym samym sadowiąc się w pozycji bezpiecznej. Przez ostatnie tygodnie praktycznie nie korzystał z innej, dlatego nawet nie zdawał sobie sprawy jak wymowna może być dla Shenae, nieprzyzwyczajonej do stanów, w których półwil mógłby być niezdolny do zachowania równowagi. Odnalazł pilota, gdy coś zaczęło uwierać go w pośladki i bardziej z potrzeby zagłuszenia ciszy, włączył telewizor, zostawiając ostatnio oglądany kanał, więc teraz leciało jakieś głupawe telewizyjne show, którego stałym elementem było kręcenie kołem fortuny. Rience i tak nie zamierzał tego oglądać. Oparł głowę o końcową część oparcia, wyczekując cierpliwie na czarnowłosą. Zupełnie stracił poczucie czasu, dlatego był nawet zaskoczony, kiedy pojawiła się w salonie, stawiając talerz na stole. Machnął krótko ręką, zachęcając ją do przemieszczenia się w jego stronę i opuścił nogi na podłogę, bo nie wypadało tak siedzieć w towarzystwie kobiety. - Nie… - zawahał się. Zdarzyło mu się dwa razy wyjść do ogrodu, ale to chyba się nie liczyło. - Skrzatka wychodziła. Dorzucił, jakby to miało ratować sytuacje i usprawiedliwiać pustą lodówkę, chociaż przecież nie o to pytała. Chwycił za widelec, przez chwilę patrząc podejrzliwie na jajecznicę. Wziął kilka pierwszych kęsów, nie dając po sobie poznać jak bardzo to danie różniło się od tego co jadał na co dzień. Zarówno dom, jak i Hogwart przyzwyczaiły go do wspaniałych, wystawnych posiłków, ale jego żołądek ostatnimi czasy nie miał zbyt wielu okazji do trawienia. Pochłonął jajecznicę w tempie ekspresowym, dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo był głodny, a kiedy już odstawił talerz na podłogę, objął Shenae ramieniem, rad z tej chwili bliskości. - Dziękuję. - powiedział z wdzięcznością, muskając palcami jej ucho, gdy zaczesał za nie pasmo włosów.