By dostać się do pokoju wspólnego, trzeba odpowiedzieć na zagadkę zadaną przez orła siedzącego na kołatce. Po poprawnej odpowiedzi wchodzi się do okrągłego pomieszczenia, z ogromnymi oknami z których idealnie widać niemal całe błonia. Sufit ozdabiają namalowane gwiazdy, które można obserwować o każdej porze dnia. Na samym środku stoi posąg założycielki domu Krukonów, Roveny Ravenclaw. Na jej głowie można podziwiać replikę legendarnego diademu. Całą jedną ścianę zasłaniają półki z książkami, a tuż obok nich idealne miejsce do odrobienia prac domowych. Po drugiej stronie znajdują się granatowe kanapy i fotele, z małymi stoliczkami gdzie uczniowie wspólnie spędzają wolny czas. Wąskimi schodami, wyłożonymi błękitnym dywanem idzie się do dormitoriów.
Była za piętnaście osiemnasta kiedy Shenae zeszła na dół. Należała do tych osób, które w całym swoim chaosie, kiedy zaparły się, żeby się nie spóźnić, naprawdę mogły liczyć każdą minutę spóźnienia innym. Jeśli to tylko miałoby poprawić jej humor. Ale ten miała akurat względnie w porządku. Tzn. nie zabijała nikogo wzrokiem i nie wyżywała się na ducha winnym osobom tylko dlatego, że różowo-serduszkowaty wygład Pokoju Wspólnego nieco ją przytłaczał. Siedziała cierpliwie na jednym z podłokietników foteli, opatulona już połami bladopopielatego płaszcza bawiąc się w architekta wnętrz. Powoli, wraz z czasem jaki spędziła w Pokoju Wspólnym, transmutowała każdą możliwą dekorację w pomieszczeniu na coś bardziej przyziemnego niż słodkie, białe kotki z różowymi kokardkami z serduszkiem, merdające ogonkami i dziwne słodycze w kształcie ogromnych serc, ulokowane w samym centrum pomieszczenia. Wszystko po kolei wracało do normalnej formy. 14 luty nie musiał jej się o sobie przypominać. Dobrze wiedziała jaki mają dzień. Dzień Zakochanych. Dlatego w desperackim kroku postanowiła wyskoczyć do pubu z kimś, kto nie powinien o tym pamiętać, z racji, ze on miał dzień Zakochanych 360 dni w roku. Zdawałoby się jakby zawsze, każdego dnia za Riencem dzielnie kroczył jakiś cień, co rusz nowej, naiwnej dziewczyny, która w niezrozumiały dla D’Angelo sposób pochłaniała go spojrzeniem. A był przecież całkiem przeciętnej urody chłopaczkiem, chucherkiem jakby trochę, no bo przecież zwiało go z miotły! Że czasami wydawał się dziwnie magnetyczny, to tylko wyjątek od ogólnie przyjętej reguły, że Rience Hargreaves był absolutnie nieinteresującym kumplem z Domu. Przecież nie dla tego kumpla wystroiła się w pudrowo-czarną sukienkę, smagając usta różową szminką. Dla siebie. Dzisiaj był dzień jej mordęgi. Musiała przynajmniej dobrze wyglądać przy tych katuszach. Wstała z miejsca, zdejmując z siebie płaszcz, bo miała wrażenie, ze zaraz się tu ugotuje. Podeszła do kominka, opierając się rękoma o marmur, a na nich wsparła podbródek, pochylając się w dół. Atramentowe włosy spłynęły po jej ramieniu na przód sukienki, idealnie kontrastując z pastelowym kolorem. Kiedy nie łypała na ludzi groźnym spojrzeniem zimnych oczu, nie wściekała się i nie irytowała swoim roszczeniowym jestestwem, była normalną dziewczyną. Mimo, że ponad przeciętnie atrakcyjną, o czym dużo osób zdawało się zapominać, kiedy pluła w nich jadem. Teraz wyglądała właśnie tak. Spokojnie. I nawet wzrok zdawał się być przyjemniejszy, kiedy w tych lodowatych oczach odbijało się ciepło żarzącego się kominka.
Czternasty lutego wbrew pozorom nie stanowił dla Rienca żadnej specjalnej daty. Był po prostu dniem, jednym z wielu, które musiał przeżywać, aby iść dalej przez życie, a to, że ten dzień nazywano Dniem Zakochanych stanowiło dla niego jedynie pewien niewiele znaczący dodatek. Atmosfera była w gruncie rzeczy obciachowa, a wszystko było tylko niepotrzebnie droższe. Mógłby za te pieniądze kupić Shenae ładnego kwiatka, albo nawet dwa, ale nie, bo herbata nagle okazywała się być niemożliwie kosztowna. Mimo wszystko był przerażony. Randka z Shenae D’Angelo i to czternastego lutego? Był pewien obaw jeszcze zanim ten dzień naprawdę nastał, bo jej list go prześladował. Co położył go gdzieś między książkami to on znów wracał na biurko w domu, w którym ostatnio mieszkał sam. Ryana gdzieś wcięło, więc mógł bez obaw poddawać się swojej obsesji, jednocześnie wręcz zjadając paznokcie ze stresu. Był koszmarnie podenerwowany, ale ostatecznie wyszło mu to na dobre, bo wreszcie zdążył zupełnie zapomnieć co to za dzień. Jakoś tak… wyleciało mu to z głowy i trąbienie połowy szkoły wcale nie przeszkadzało mu w niepamiętaniu. Zaproszenia na spotkania też jakoś spławiał, mówiąc, że już ma plany, ale jakoś nie żałował. W jego pojęciu to nie była żadna randka, a przynajmniej nie w romantycznym znaczeniu tego słowa, więc ostatecznie nie mogło być aż tak źle… prawda? Zszedł do Pokoju wspólnego pięć minut przed wyznaczoną godziną, wciąż jeszcze poprawiając granatowy krawat, który zamierzał potem lekko rozsupłać, po czym nieco podwinął rękawy białej koszuli, uważając by nie strącić z ramienia czarnej marynarki. No i warto pamiętać, że w drugiej ręce ściskał płaszcz. Zadziwiającym więc było, że przy tych wszystkich czynnościach nie zleciał ze schodów, gdy z nich zbiegał. W każdym razie zjawił się na miejscu i zaczął się rozglądać, jakoś niespecjalnie mogąc uwierzyć, że to ona się odstawiła w taką… sukienkę. Jakoś udało mu się karpika powstrzymać, ale nagle nieco się zestresował, jakby miał do czynienia z wyjątkowo jadowitym wężem i miał mu umyć zęby szczoteczką. Nerwowo przygryzł wargę, wsuwając dłonie kolejno w marynarkę, a potem w płaszcz. Wtedy też zdał sobie sprawę, że czegoś mu brak. - Accio, paczka. - machnął krótko różdżką, przywołując zwyczajne pudełeczko, zawinięte w biały, ozdobny papier. Miał też taki z króliczkami, ale wolał nie ryzykować, w końcu to SHENAE. Nawet przytulenie puszka ją bulwersowało, nic już nie mówiąc o papierze w króliczki. - Emm… She? - zapytał kominek, jakoś nie chcąc na nią patrzeć. Czuł się trochę tak jakby obserwował siostrę na randce i w miniówce. Nie na miejscu.
Wpatrywała się długi czas w ogień dopóki nie usłyszała głosu Rience’a. Obejrzała się w jego kierunku, ale był zajęty przechwytywaniem jakiegoś pakunku, więc nie przeszkadzając mu, wróciła do obserwacji płomieni. Wyprostowała się jednak, splatając ręce na piersi, czekając aż będzie gotowy, żeby w końcu się ogarnąć i wyjść. Jakby nie było… — Czekałam dziesięć minut. Nie powiedziała, ze się spóźnił dziesięć minut, bo to byłoby nieprawdą, ale wyraźnie dała mu do zrozumienia, ze nie był na czas. Ale nie była zła. Była po prostu sobą. Obróciła się w końcu przodem do niego, taksując go spojrzeniem. Zawiesiła wzrok na podwiniętych rękawach i na granatowym krawacie. Chrząknęła. Uczona doświadczeniem wiedziała już, żeby nie komentować jego wyglądu. No ale… no… krawat wydawał się zbędny. Nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie podejść i po swojemu nie poprawić mu go, rozluźniając go i nadając mu trochę mniej spiętego wyglądu. D’Angelo. Wszystko musiało być według jej wizji. Oddaliła się, dopinając ostatnie guziki prochowego płaszcza. I obwiązała się brudnoróżowym szalikiem. Różowym… Mogło się to wydawać dziwne, ale naprawdę nosiła wszystkie te śmiesznie kontrastujące z nią kolory. Poza szkołą, oczywiście. Musiała pilnować swojego wizerunku w murach Hogwartu. — Chodź już… — w myśl tego należało się stąd jak najszybciej oddalić. Wychodząc przed drzwi z kołatką, zdążyła jeszcze zawiesić wzrok na pakunku w dłoniach Harry’ego i zmarszczyć w konsternacji brwi: — Chcesz to jeszcze komuś podrzucić? — przystanęła w miejscu patrząc na zegarek na nadgarstku i syknęła — Ok… masz pięć minut. Zdążysz?
Zmarszczył nieznacznie brwi, nie chcąc komentować jej słów w żaden sposób, który mu nie przystoi. To było tak bardzo w jej stylu, więc jakżeby mógł jej odmówić konieczności pomarudzenia na coś zupełnie zbędnego i absolutnie dziwacznego? Czuł, że to jedna z tych chwil, w których zaciśnięcie warg jest nie tylko koniecznością, ale i swego rodzaju objawieniem instynktu samozachowawczego, który być może miałby szansę uchronić go przed ewentualną zgubą, jaką mogłoby pociągnąć za sobą pyskowanie. Zaraz jednak rozluźnił twarz, nadając jej wyraz całkowitego braku jakichkolwiek emocji, co stanowiło fazę przejściową do czegoś co nie byłoby jedynie grymasem. Prawie mu się udało dojść do lekkiego uśmiechu, lecz wtedy dziewczyna odwróciła się. Ładna sukienka zawieszająca się w odpowiednich ku temu miejscach i te usta. Rience jedynie siłą woli powstrzymał się od oblizania swoich własnych warg. Różowa szminka… Nie zdawał sobie nawet sprawy, że się gapi, dopóki nie zaczęła majstrować przy jego krawacie. Również cicho chrząknął, jakby nieco zaskoczony, że odczuwał taką potrzebę i po prostu pozwolił jej na wprowadzenie korekty w swym wizerunku, jednocześnie zastanawiając się jak ubrać w słowa to co miał w głowie. - Ładnie wyglądasz. - stwierdził, decydując się na najprostsze rozwiązanie dylematu, mając jednocześnie nadzieję, że jego ton nie brzmiał na aż tak zaskoczony jak mu się wydawało. Zapiął szybko płaszcz, miętosząc przy tym guziki i poszedł za nią, niemalże wpadając na nią w drzwiach. Teraz już naprawdę zmarszczył brwi, unosząc jednocześnie dłoń do czoła, jakby się od czegoś powstrzymywał i wyciągnął drugą przed siebie. Rozluźnił mięśnie twarzy, spoglądając na Shenae poważnie i wyciągnął w jej stronę pakunek. - Wedle życzenia. - oznajmił, lekko potrząsając paczką. - To dla Ciebie. A co było w środku? Najprzedniejszy środek do pielęgnacji drewna miotlarskiego.
Cofając ręce do siebie, uniosła na niego wzrok słysząc jego komentarz. Była, owszem, dziewczyną, ale dziewczyną, która nawet jeśli lubiłaby komplementy, otwarcie by się do tego nie przyznała. Dlatego uśmiechnęła się tylko kpiąco pod nosem, wykrzywiając właśnie te wargi, pociągnięte różową szminką i rzuciła krótkie: — Wiem. Ty teraz znośnie. Cofnęła się oceniając poprawiony krawat i kiwnęła delikatnie głową z aprobatą. Chwilę potem jej niebieskie tęczówki oczu zbłądziły do jego twarzy, a chwilę potem do włosów. Nie odezwała się, ale pamiętała, jak w liście sugerowała mu, żeby je spiął. I spiął. Nie skomentowała. Ale fakt, ze nie skrytykowała to już było duże osiągnięcie, czyż nie? Wychodząc przed Pokój Wspólny nie planowała żadnych kolizji, dlatego zdziwiła się, kiedy obracając się w jego kierunku, zetknęła się z nim twarzą w twarz. Musiał stanąć bardzo blisko za nią. Wyprostowała się, splotła ręce na piersi i uniosła nieznacznie brew patrząc na niego pytająco. Nie cofnęła się, ciekawa jego reakcji na jej blokowanie mu drogi. Błądził gdzieś myślami. Nie wiedziała gdzie, ale może i dobrze, ze to, zgodnie z podejrzeniami Rience’a, nie była prawdziwa randka. Inaczej mogłaby się obrazić za jego bujanie w obłokach. W momencie, w którym wystrzelił dłoń z pakunkiem w jej kierunku, machając nim lekko w powietrzu, cofnęła się o krok i spojrzała podejrzliwie na biały papier. — Wybucha przy najmniejszym poruszeniu? — spytała nieufnie, ale odebrała pakunek. Miała w pamięci jeszcze spotkanie z Alanem, dlatego tym razem prezent odpakowała od razu. Mogłaby się uśmiechnąć, bo środek do pielęgnacji drewna akurat jej się skończył, ale zamiast tego, uniosła wzrok do Rienca’a, zawieszając to nieprzeniknione spojrzenie na jego tęczówkach, trzymając go w niepewności przez chwilę, co do jej własnej reakcji na podarunek. — Nieźle. Ale na randkę nie wybieramy się do schowka na miotły. — wpakowała prezent z na wpół rozpakowanym papierem do torebki, dziwnie luźno odnosząc się do tej randki. Ruszyła przed siebie, prowadząc go w stronę pubu, który jak ją zapewnił, na pewno nie był przez niego znany. — Nic dla Ciebie nie mam — zauważyła w połowie drogi, zerkając na niego przelotem. — Mogę postawić Ci obiad — dorzuciła beznamiętnie. To na pewno nie wyglądało jak typowa randka, na której dziewczyna oferowała się opłacić pełny rachunek.
Ukryty Pub niedaleko wieży
Z zewnątrz przypomina ogromną katedrę, która jednak jest osłonięta gęstwiną starych drzew. Pub jest wielki i co więcej nie splajtuje, pomimo, iż chodzi tam raczej niewiele osób - z powodu właśnie jego kamuflażu.
Oczywiście, że jego wzrok samoistnie powędrował do jej warg, gdy wykrzywiła usta. On sam uśmiechnął się jedynie nieco ironicznie, zupełnie nie spodziewając się innej odpowiedzi… no może poza „w przeciwieństwie do Ciebie”, tego był w stanie oczekiwać. Kto wie, może jeszcze postanowi go skrytykować jakoś dosadniej? Z D’Angelo nigdy nie wiadomo. Udało jej się. Pan dzisiaj - jestem - nie - w - sosie uśmiechnął się, rozbawiony jej komentarzem i dla „podniesienia jej ciśnienia” potrząsnął pakunkiem. Zawartość zagrzechotała złowieszczo, a on wyszczerzył do niej swoje wilowate, proste ząbki. - Nie. - odparł niewinnie, spoglądając prosto w jej niebieskie oczęta. - Eksploduje tylko wtedy, jeśli chwycisz za niewłaściwy koniec. Czekał cierpliwie, aż odwinie prezent, niespecjalnie dając się zbić z tropu jej przeciąganiem struny. W gruncie rzeczy nie zależało mu na szybkim powrocie do domu, więc mógł jej na to wszystko pozwolić. Bez Ryana było tam tak jakoś pusto i nieprzyjaźnie. Chyba nie było go stać na dłuższe spędzanie tam wolnego czasu, gdyż albo wciąż gdzieś wychodził (dzięki, D’Angelo), albo zatapiał się w lekturze, nie tylko związanej z zajęciami szkolnymi. Zaginięcie w świecie wykreowanym przez powieści powoli stawało się dla niego czymś normalnym i przyjaznym, innym od obcości rzeczywistości. Słysząc jej słowa uśmiechnął się nieco perfidnie. - Gdybym chciał, żebyś polerowała mi miotłę to dałbym Ci znać w inny sposób. - oznajmił bezczelnie, podążając za nią wciąż z tym samym wyrazem twarzy. Potem zaś uniósł brwi. - Nie potrzebuję prezentów, a już tym bardziej tego, aby piękna dama w ładnej sukience płaciła za mnie w pubie. - cóż, to trochę godziłoby w jego ego, więc wiadomo - Zresztą to zamiast karmy dla puszka. Mówiłem, że jedzenia nie wyślę, więc miej chociaż to, podobno to jeden z tych prezentów, z których byś się ucieszyła. Miał nieco kwaśną minę gdy o tym mówił, ale to wszystko. Potem zaś weszli do pubu, a Riencowi zupełnie z głowy wyleciały jakiekolwiek dywagacje na temat puszków. - Imponujące. - zauważył odkrywczo i dał się poprowadzić do stolika w głębi miejscówki, rozglądając się jednocześnie po wnętrzu lokalu. Zdaje się, że już wiadomo co będzie stanowiło główny element jego obserwacji. - Często tu bywasz? - rzucił niby mimochodem, ale w gruncie rzeczy był ciekaw. Czy tak właśnie prezentują się jej klimaty?
Mimo wszystko podjęła ryzyko zgarniając paczkę do siebie. D’Angelo takie wybuchy nie było straszne. W sumie wybuchy to była jej specjalność, c’nie? Ale nie o tym była historia. Szła obok niego przechylając głowę na bok, w jego kierunku, kiedy posłał pod jej adresem mało wybredny komentarz. Nie wierzyła, ze naprawdę to powiedział. Przy niej. Nieco ubodło to jej dumę, bo powinna siać wrażenie chęci zniszczenia każdego, kto postanowi rzucać w jej kierunku bezczelne komentarze. Może rozniosła się plotka, że Payne notorycznie ją takimi raczył. Będzie musiała nad tym podziałać. Ale to później. Tymczasem ze stoickim spokojem, ignorując podtekst wypowiedzi rzuciła: — Miotły, którymi ja się zajmuje zawsze są najlepiej wypolerowane. Nie zdziwiłabym się gdybyś chciał — i przyśpieszyła trochę, bo choć czasami chłód w zimie wydawał jej się dziwnie bliski i kojący, tak nie znosiła, kiedy gryzł w policzki, jak dziś. Naciągnęła na twarz część szalika uwalniając się z niego dopiero po wejściu do ciepłego lokalu. Tak. Uwielbiała go. I tak, to właśnie były jej klimaty. Pierwsze co, doceniła bardzo małe tłumy. Niewiele osób wiedziało o tym miejscu. Nawet w Dzień Zakochanych była dokładnie ta sama nieliczna grupka osób co zawsze, rozmieszczonych po całym lokalu, który trzymał się głównie ze względu na stałą klienterię i wygórowane nieco ceny. Za ten spokój D’Angelo mogła dopłacać. Zrzuciła z siebie płaszcz, który kelner, pewnie z okazji wyjątkowego dnia, odwiesił na wieszaku. Zerknęła za nim i uśmiechnęła się kpiąco do Rience’a. — Widzisz? A to ty mogłeś być dżentelmenem. Za słaby refleks. Musimy nad nim popracować. Kelner jednak zapomniał o szaliku, dlatego D’Angelo zrzucając go, powiesiła go na szyi Rience’a, uznając, ze roboczo mogła założyć, ze był dobrym stojakiem. Cofnęła się kilka kroków w stronę stolika, w którą zamierzała go podprowadzić, wyjątkowo bezproblemowo poruszając się na wyższych butach, co sugerowało, że nie ubierała ich pierwszy raz w życiu. Chwilę potem obróciła się zręcznie, a sukienka zafalowała lekko, odsłaniając niezamaskowane zaklęciem siniaki. No. Miał odpowiedź, dlaczego niechętnie ubierała się w trakcie trwania szkoły w sukienki. Nie od dziś było wiadomo, ze D’Angelo raczej zajeżdżała się tymi treningami, niż podnosiła swoje kompetencje, bo już dawno zaczęła przekraczać swoje limity. — Piękna dama w ładnej sukience — powtórzyła za nim, siadając już przy stoliku i oparła się rękoma na blacie, jak dama nie powinna — Piękna, zgoda. Ładna sukienka, w porządku, chociaż mam lepsze. Dama? — zacmokała sceptycznie — niekoniecznie — zakończyła i wyprostowała się. — Skoro dokarmiam już jednego Harry’ego, mogę dokarmić drugiego — wzruszyła ramionami, jakby to było normalne nazywać swojego puszka imieniem kolegi, które nawet jego imieniem nie było. Za jego przykładem, rozejrzała się po pomieszczeniu, zawieszając wzrok na ciemnym drewnie stolików, które tak bardzo lubiła. I miękkie kanapy. Pytanie czy często tu bywała, było podchwytliwe. — Ostatnio nie tak często jakbym chciała. — przeniosła wzrok z jego błękitnych oczu do baru i zaraz wróciła do niego z tym wrednym uśmieszkiem — to co? Dla Ciebie Różowy Druzgotek?
Wolał puścić jej odpowiedź mimo uszu. Teoretycznie mógłby zacząć odpowiadać jej ripostami, kręcić słowami i tworzyć za ich pomocą naprawdę szalone historie, ale właściwie to po co? Wiedział już dobrze, że D’Angelo potrzebowała tego ostatniego słowa. Musiało ono wyjść od niej, zdominować sytuację, a on w zasadzie nie miał z tym problemu w tej chwili. Zamilkł więc taktownie, idąc po prostu za nią w tym chłodzie. Brakowało mu rozpuszczonych włosów. Jakoś zawsze wydawało mu się, że jest cieplej, gdy opadały mu na szyję i kark tworząc swoistą aureolę wokół twarzy. W gruncie rzeczy to tak rzadko je wiązał, że równie dobrze można by twierdzić, że nigdy tego nie robił. Pozwolił się wprowadzić do pubu, ale o dziwo w ogóle nie zareagował na zaczepkę dziewczyny. No, a przynajmniej nie tak jak mogła sądzić, ale to były jedynie jego przypuszczenia. - Wybacz, zagapiłem się. - stwierdził jedynie, przypatrując się wysokiemu sufitowi o interesującej fakturze, a także kierując wzrok na łuki oraz liczne kolumny. Było zupełnie tak jak wtedy, gdy w łazience prefektów dostrzegł syrenę. Nagle zapragnął ją narysować, a przecież artystą wcale nie był i zbadać. Czy mówi pod wodą, a na powierzchni okrutnie skrzeczę? Czy w ogóle jest w stanie go zrozumieć? Kto ją stworzył i jakim zaklęciem ożywił? Dziesiątki pytań pozostających bez odpowiedzi i zwariowane niewiadome. Nawet szalika nie zauważył, dopóki nie zaczął zrzucać z siebie płaszcza. Spojrzał na niego tak, jakby się zastanawiał jakim cudem istnieje w kosmosie, po czym odwiesił go na rzeczy Shenae, gdy przyszło mu odwiesić i swoje rzeczy. Nie potrzebował do tego kelnera, taka z niego Zosia Samosia. Obserwował niemalże z fascynacją jej ruchy. To było dla niego coś tak absurdalnie nowego, że aż dziwacznie niemożliwego do zrozumienia. Nie miał ani krzty pojęcia, że tak dobrze radzi sobie z obcasami, nic już nie wspominając o tym, ze i w sukienkach jej raczej nie widywał. Taki obraz wywoływał więc u niego dosyć zrozumiałą konsternację. - Na potrzeby wieczoru możemy uznać Cię za damę, She. - celowo zdrobnił jej imię, mając cichą nadzieję, że nadal ją to drażni, ale zaraz niemalże się własną śliną zakrztusił, więc nie kontynuował przedstawienia. - Harry? - zapytał głupio, ale zaraz westchnął, machając dłonią tak, jakby mówił „nie chce wiedzieć”. No i nie chciał. Głównie dla własnego komfortu psychicznego. - To już wiem czemu nie chciałaś go przytulać. - stwierdził, nieco cierpko, ale nie drążył, przechodząc płynnie do następnej poruszonej kwestii. - Powinienem próbować to zmienić? - zapytał dla pozorów. Oczywiście, że i tak spróbuje, wszak od tego był, aby oglądać ładne rzeczy dzięki D’Angelo i tak łatwo z nich nie rezygnować. - Tak właściwie to mi wszystko jedno, jeśli często pijasz i polecasz. - skomentował jej zaczepkę, wzruszając krótko ramionami, po czym zlustrował ją taksującym spojrzeniem niebieskich oczu, aby wyrzucić z siebie pytanie które męczyło go odkąd tylko dostał jej list. - Czemu akurat Walentynki? No i dlaczego nazwałaś to randką?
She i dama. Naprawdę polubowne rozwiązanie… Harry chyba nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo niedorzecznie to brzmiało. Oparła się na rękach, wpatrując się w jego tęczówki oczu uważnie. Z jej wzroku nic nie dało się wyczytać. Patrzyła na niego z wyrachowanym spokojem. Nie zwróciła szczególnej uwagi na sposób, w jaki się do niej zwrócił, albo puściła to mimo uszu, trudno było stwierdzić. Fakt faktem dzisiejszego dnia była całkiem potulna. Nawet przemilczała większość jego wypowiedzi, uśmiechając się nieznacznie w dziwnym niepokojącym odruchu na jego słowa. Jakby fakt, że nie chciała przytulać swojego puszka Harry’ego to była tylko połowa historii. — Nieprzytulany i dalej mnie kocha — wzruszyła ostatecznie ramionami, w ten sposób kwitując kwestię. Spojrzała na bar, milcząc chwilę. Nie przeszkadzała jej ta cisza. Tylko ta dziwna stagnacja. Oparła się wygodniej na kanapie, chwytając dłońmi krawędź stołu, wystukując jakiś rytm. Ta randka, jak musiała niechętnie przyznać, nieco wiała nudą. —Jesteś niemożliwie obojętny. — westchnęła, bo wolałaby chyba jeśli odebrałby jej zaczepkę jako punkt zaczęcia rozmowy. Zamiast tego uciął taką ewentualną możliwość w jednym momencie — A co? Wolałbyś teraz znajdować się gdzieś indziej? — dopytała słysząc jego pytanie i wstała z miejsca. Ostatecznie ruszyła po coś do picia, pozostawiając go z brakiem odpowiedzi na zadane przez niego pytanie. Dopiero wracając z drinkami (jednak Druzgotki), podjęła się poważniejszej próby udzielenia odpowiedzi. — Miałam plany… i nie wyszło. A nie lubię zmieniać swoich planów. Co zaś tyczy się nazewnictwa, wziąłeś to za taką niemożliwą, że nie potrafiłam się oprzeć, żeby Tobie nie zaprzeczyć. Ale to chyba faktycznie nie jest randka, co? Pochyliła się nad stolikiem, podsuwając mu bliżej alkohol pod nos utkwiła w nim zimne spojrzenie, bo właśnie psuł jej dobry humor. — Jak teraz wyjdziesz to jeszcze zdążysz kogoś zaprosić – podpowiedziała mu beznamiętnie, przerzucając wzrok na drzwi. Zacisnęła dłoń na szkle. Dobry nastrój został przegnany w jednym momencie przez chorą melancholię. — Ale na Twoim miejscu bym tego nie robiła. — wróciła do niego spojrzeniem, odkładając napój na bok, bo czuła jak palce jej cierpną od tego dotyku. — Kilka dni temu rzucił mnie chłopak — w myśl całej tej randkowej szczerości, podzieliła się z nim tym skromnym faktem i zaśmiała się krótko, jakby ją to naprawdę bawiło — miał dobre wyczucie czasu.
- Gdyby nie kochał, uznałbym to za dobry powód do reklamacji. - wyrzucił z siebie, jakby bez udziału jakiejkolwiek analizy własnych słów, jednocześnie starając sobie wyobrazić sytuację, w której puszek potrafiłby kogoś nie kochać. Te stworzenia były na tyle wdzięczne, że chyba nie istniała taka ewentualność, co w przypadku Shenae doskonale pasowało chłopakowi. Miała wreszcie kogoś kogo mogła traktować paskudnie, a i tak w zamian otrzymywać uczucie, bo biedny Hargreaves nie miał zielonego pojęcia o tym, że dziewoja jakiegoś chłopaka w ogóle miała. Miał wrażenie, że to musiałby być człowiek, który podporządkowywałby się jej na tyle, aby nie uznała, że jest niewart zachodu, ale i jednocześnie budziłby w niej ciekawość i być może stwarzał przyjemne pozory bezpieczeństwa. Niezbyt dobrze ją znał, bo wciąż zaskakiwała go czymś nowym, dlatego teraz nie był wcale pewien swojej wydumanej analizy. Zresztą, pieprzyć to, czemu się nad tym zastanawia? Słysząc jej słowa, aż mimowolnie się uśmiechnął. - Ostatnio odczułem wrażenie, że stan, w którym nie jestem obojętny chyba niezbyt Ci odpowiada. - stwierdził, nawiązując w ten sposób do tamtego pamiętnego treningu, po którym postanowił trochę jej w głowie pomieszać. Cóż, niezbyt pozytywnie się to dla niego skończyło, ale łazienka prefektów sprawiła, że chyba jednak opłacało się spróbować, prawda? - Jeśli chcesz to możemy to zmienić. - dopowiedział po chwili i uśmiechnął się przy tym w ten swój paskudny sposób, w którym aż kipiało od energii wil. Zaraz jednak przekrzywił lekko głowę, spoglądając na nią z niejasnym zaskoczeniem. Odprowadzał ją spojrzeniem, gdy poszła po drinki, ale zaraz westchnął i rozparł się wygodniej na siedzeniu. W gruncie rzeczy to tak, chciałby być gdzie indziej. Najlepiej zakopałby się pod ziemią i nie wychodził. Walentynki były dniem pełnym paskudnej słodkości, której wiele osób nie potrafiło przełknąć, nie wyłączając Rienca, a jeśli chodzi o romanse to i tak towarzyszyły mu one przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, także to żadna nowość akurat nie była. Poczekał więc spokojnie, aż wróciła i zmierzył ją uważnym, nieco analitycznym spojrzeniem, jednocześnie krzyżując ręce na piersi. - Nie, to nie randka. - odparł, gdy udzieliła mu jako takiej odpowiedzi, a jednocześnie westchnął lekko. - Nie ma to jak być kołem ratunkowym. Zakpił sobie, uśmiechając się przy tym z niemaskowaną złośliwością. - Taka jest prawda, że słowo randka, zwłaszcza w okolicach Walentynek z Tobą wydaje mi się być czymś perfekcyjnie dziwacznym. - stwierdził, ale i zaraz uniósł lekko brwi, jakby w zaskoczeniu, a to wcale nie była gra. Naprawdę go zaskoczyła i aż zaśmiał się cicho w ramach odpowiedzi. - Myślisz, że liczę na romantyczny wieczór we dwoje? - zapytał ją, szczerze zainteresowany jej spojrzeniem na tę sprawę. Och, to byłoby naprawdę komiczne, gdyby tak nagle wyszedł i zaprosił pierwszą lepszą. Tak bardzo nie w jego stylu… no dobra, może odrobinę, ale nie wtedy, gdy już zamierzał z kimś spędzić czas. Głupi uśmieszek momentalnie znikł z jego twarzy, gdy wyznała mu co się ostatnio zadziało, a brak emocji niemalże natychmiast pokryła nieznaczna ciekawość. - Żałujesz czy kpisz?
Komentarz o swojej puchatej kulce zignorowała. Jakkolwiek mocno po niej nie jeździła, lubiła ją. Może nie kiedy próbowała uczepić się jej nosa w swojej puszkowatej ułomności wyjadając smarki, ale kiedy akurat siedział jej na ramieniu, ogrzewając jej kark, przy odrabianiu lekcji, wtedy nie miała nic przeciwko niemu. W zasadzie prawie dobrze zastępował jej w tej kwestii chłopaka. A przynajmniej to próbowała sobie czasami mówić, kiedy miewała momenty, w których chciałaby oddać Harry’ego Harry’emu. Bo wybraźcie sobie, że to urocze stworzonko z jakiegoś chorego powodu z uwielbieniem pochłania jej prace domowe, aktualnie zamykane na klucz w szafce nocnej. Odchodząc myślami od tej kwestii, wróciła na ziemię, wsłuchując się w słowa Rience’a i uśmiechnęła się na nie kpiąco, na wstępie czepiając się samej poprawności zdania: — Tak, a nawet odniosłeś takie wrażenie — przyznała, dopiero później z przekąsem odnosząc się do samej treści słów — A ty zawsze robisz wszystko tak, żeby innym się to podobało? Wyraźnie sobie z niego drwiła, albo prowokowała go, co w sumie ciężko było jednoznacznie stwierdzić. Szczególnie, że chwilę potem, kiedy zaproponował jej zmianę tego stanu, milczała chwilę, wpatrując się w niego badawczo. Zanim wstała z miejsca ruszając po drinki. Jego słowa skomentowała krótko, ale bardzo okrężnie: — Jesteś facetem. Jeśli nie chcę, to Twoim zadaniem jest generować moje potrzeby. Wracając do stolika nie spodziewała się, ze rozmowa zejdzie na poważny tor, ale przecież mogła jeden dzień w roku, może nawet w walentynki, przystać na normalną dyskusję. W końcu dawno nie rozmawiała z Jazzem. Ich przyjaźń z jakiegoś powodu obumierała. Zamiast rozmawiać o swoich problemach, każdy z nich zakopywał swoje pod siebie. Przechyliła głowę na bok przez cały czas trwania dyskusji zastanawiając się na ile może sobie w ich rozmowie pozwolić na szczerość, a ile powinna w to wtrącić pokładów ironii. Zagrała bezpiecznie. Pół na pół. — Myślę, że nie do końca podoba Ci się, że tu jesteś. Zbyt dużo czasu zajmujesz się kwestią, dlaczego tu jesteś. Gdybyś tyle samo poświęcił go na myślenie jak poprawić poziom tego spotkania, co na analizowanie co tu robisz, to byłaby dobra – nawet – randka, Harry. Dalej chwilę milczała, sącząc swojego drinka. Odezwała się dopiero dyplomatycznie odpowiadając na jego ciekawskie pytanie. Patrzył na nią z czymś z rodzaju zainteresowania, co niejako blokowało prostą, bezpośrednią odpowiedź. — A jedno drugie wyklucza? — pomieszała swojego drinka, upijając kilka łyków i w sumie postanowiła zagiąć go szczerością odpowiedzi. Chociaż z D’Angelo nigdy nie było wiadomo, czy nie była to wypowiedź okraszona wieloma maskami i gdzieś tam przekoloryzowana gdzieś indziej potraktowana ironią, na sam koniec ostatecznie daleka od prawdziwych faktów. — Myślę, że mogłam się w nim zakochać. I nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy mieli razem ułożyć sobie życie. W dalszej perspektywie na przykład.