Osoby: Alan C. Payne i Shenae D`Angelo Miejsce rozgrywki: Pub Pod Trzema Miotłami Rok rozgrywki: 18 grudnia 2014 Okoliczności: Trzy Miotły... bo czy jest lepsze miejsce w Hogsmead do świętowania czyiś urodzin?
Westchnął już chyba dziesiąty... albo pięćdziesiąty raz, czekając na Shenae i dokładnie tyle samo razy przeklinał ustalanie terminu spotkania na określony dzień, bez precyzowania godziny. Nawet z nudów zrobił konika z serwetki, tylko... nie potrafił go ożywić odpowiednim zaklęciem... bo go nie znał. No nic, przechylił drugi, lub trzeci kufel piwa kremowego, patrząc na niewielki prezent leżący obok. Lubił to piwo i co z tego, że mógł pić już nieco mocniejsze trunki? Ich za to nie lubił tych mocniejszych. Czy to coś złego?... za to pewnie She uzna, że sprawdzenie kiedy ma urodziny jest czymś złym. Payne od początku miał przeczucie, że ten dzień to coś więcej, niż tylko fanaberia "Pani Kapitan". W końcu czemu by miała tak uporczywie trzymać się tego określonego dnia, skoro nic on nie oznaczał?
Ciężko było powiedzieć czy naprawdę się spóźniła skoro nie ustalili konkretnej godziny spotkania. Fakt faktem, w pewnym momencie w ogóle zaczęła się zastanawiać, czy powinna się zjawić w Trzech Miotłach. W końcu przegrała zakład. Ale skoro już tak ustalili… Shenae nie lubiła łamać danego słowa. Nawet jeśli czasami rzucała je zbyt impulsywnie. Dlatego właśnie wyszła z zamku, mimo, że na zewnątrz panował totalny ziąb i zanim dotarła do pubu, czuła się niczym troll śnieżny. Dlatego właśnie, z większym zadowoleniem niż przywitała Alana, powitała ciepło bijące po twarzy od progu lokalu. Podeszła do stolika Payne’a, rzucając płaszcz na kanapę obok siebie i rozplotła, opatulający pół jej twarzy szalik. Na jej policzkach i tak widniały lekkie czerwone plamy. Minus jasnej karnacji, na której podczas zimy widać każde rumieńce. A mimo to, kiedy patrzyła na Alana swoim lodowatym spojrzeniem błękitnych oczu, trochę zabijało to cały pozostały urok i kobiecą delikatność. Odetchnęła ciężko, patrząc na dziwne stworzonko z orgiami. — To żółw? — spróbowała zgadnąć, ale chwilę potem jej wzrok padł na górną część ubioru Alana. — Niezła koszula — pochwaliła go bardzo ironicznie, zważywszy na to, ze dokładnie pamiętała, kto mu ją kupił. Ona sama. — dobry gust — zakpiła sobie, bo musiała się uczepić tego tematu na dłużej, dopóki nie zmarszczyła brwi, patrząc na jego kołnierzyk. Chrząknęła wymownie, bo niedbale zgięty bardzo raził ją w oczy. — Mógłbyś…? — wskazała gestem dłoni na swoją szyję, próbując pokazać mu gestem co jej przeszkadza, ale że nie należała do najcierpliwszych w końcu syknęła zniecierpliwiona i sama poprawiła mu materiał jednym zręcznym ruchem.
Gdy Shenae wparowała do pubu, Alan praktycznie leżał na stoliku, zastanawiając się, czemu nie kupił jej czaszki? W kuńcy byłby to najbardziej trafiony prezent, jaki mógł sobie wymyślić... pozostawały tylko dwa "ale" Kosztowała całe osiemdziesiąt galeonów! Poza tym nie wiedział, czy posiadanie tego typu przedmiotu nie koliduje w jakiś sposób z regulaminem szkoły. Shenae by go zabiła, gdyby miała jakieś problemy z powodu jego prezentu. -Sama jesteś żółw... Odparł na jej pytanie, udając obrażonego i niechętnie się podniósł. Na szczęście szybko się rozchmurzył i następne jego słowa nie miały w sobie ani nutki złości. W końcu to był dzień She, a nie jego. To jest koń. -Niezłe wyczucie czasu. Odparł na jej "komplement". W końcu nie mógł pozostać obojętny na niego. Też sobie wymyśliła. "Kupię mu koszulę i będę chwalić jego gust." Ledwo się powstrzymał, żeby nie prychnąć na te myśli. Tak mamo! Choć przy tym poprawianiu kołnierza nie mógł powstrzymać się od sarkastycznego komentarza i złapał Shenae za nadgarstek, żeby zasugerować jej, że nie podobają mu się jej poczynania. -Chcesz czegoś się napić? Piwa? Wina? Zaproponował, żeby zmienić temat. Nie chciał kłócić się z dziewczyną o to, kto łapie granice prywatności drugiej osoby... ale za chwilę przypomniał sobie o czerwonym prezencie, zawierającym kalendarzyk i podsunął go She mówiąc: Najlepszego Ot... całe życzenia.
— Koń… — powtórzyła za nim i aż zgarnęła origami w dłoń, żeby to sprawdzić. Obróciła papier kilka raz w ręku, aż w końcu odłożyła go jednak znów na stolik przed sobą. Zdecydowanie jak nie przypominało jej to konia, tak dalej nie zmieniła na ten temat zdania. Brakowało jej wyobraźni albo po prostu chęci zrozumienia. Dlatego właśnie machnęła różdżką, zadowolona, że od kilku godzin mogła to robić poza Hogwartem i spaliła prostym zaklęciem figurkę konia. — Teraz jestem bardziej w stanie uwierzyć, że kiedyś był to koń, a teraz jest to spalony koń. Widzisz… tutaj miał uszy — wskazała podbródkiem na spopielony kawałek papieru i uniosła z nad jeszcze nieco żarzącego się materiału wzrok na Alana. Nie spodziewałaby się, ze moment później z tą samą zaciekłością z jaką ogień pochłonął jego orgiami, Alan będzie chwytał ją za rękę, Merlin wie po co. Zmarszczyła brwi. To nie było jedno z jego najmądrzejszych posunięć. Sprawianie, że Shenae czuła się z czymś niekomfortowo to był bardzo głupi pomysł. A sprawowanie nad nią kontroli działało na nią właśnie w ten sposób. Mimo, ze było to tylko głupie zablokowanie jej nadgarstka. — Nie żartuj… kazałeś mi się przed sobą rozbierać, a ja nie mogę zrobić tego… — jako, ze dalej w wolnej ręce trzymała różdżkę, machnęła nią, mrucząc pod nosem to samo zaklęcie co wczesniej, tym razem wzniecając mniejszy ogień, tylko nieznacznie parząc nim dłoń Alana, którą przytrzymywał jej rękę. I wtedy przyciągnęła chłopaka za kark do siebie, uśmiechając się słodko. — Nie bój się, Payne. Jest na pewno ktoś, kogo podnieci łamanie Twoich stref prywatności, ale nie mnie — i puściła go wyraźnie pokazowo, przechylając leniwię głowę na bok, żeby zerknąć na prezent, który podsunął w jej kierunku. Nie miała pojęcia w jaki sposób się dowiedział o jej urodzinach, ale pewnie w najprostszy, zaglądając do jej wizzbooka. Dlatego uśmiechnęła się kpiąco, udając głupią: — Ktoś ma dzisiaj urodziny? — cofnęła rękę z jego karku i zaczesała z zażenowaniem włosy do tyłu. Akurat jej urodziny nie kojarzyły jej się z niczym przyjemnym. W tym samym geście, zaczesywania włosów, przetarła dłonią skórę obok oka, niespecjalnie zmazując warstwę pudru przysłaniającą powoli blednące zaczerwienienie na jej twarzy.
-Co ty?... Nie dokończył, bo Shenae zdążyła wyjąc różdżkę i zwęglić dwie godziny mozolnego składania kawałka serwetki. Aktualnie nie mogła zrobić nic bardziej wrednego... chociaż, wróć. Mogła, ale o tym za chwilę. Na razie dopił swoje piwo i zgarnął popiół do pustego kufla, pomagając sobie inną serwetką. Shenae, zachowuj się. Ludzie patrzą. Odparł przy tym siląc się na żartobliwy ton. Fakt, nikt poza barmanem nie patrzył, a i ten pewnie nie był szczególnie nimi zainteresowany. -Wiesz, jeśli uważasz, że to niesprawiedliwe, to się umówić, żebyś miała widowisko o które już raz się ubiegała... au! Co ty robisz? Chciał nawet zaproponować, żeby wyrównać tą "niesprawiedliwość", szkoda tylko, że She wszystko zepsuła, parząc boleśnie jego dłoń. Co ona sobie wyobrażała? Że on nie czuje bólu? Jak teraz będę bronił? Ha! O tym nie pomyślała. -Prędzej znajdę kogoś, kogo podnieca łamanie moich sfer prywatności, niż ty kogoś, kogo podnieca przypalanie mu ręki. Odparł, robiąc sobie przerwę od dmuchania na oparzenie. Żarty żartami, ale to było lekkie przegięcie. Pozostawało tylko westchnąć. -Taka rada na przyszłość. Jeśli chcesz coś ukryć, nie pisz o tym na wizbooku. To było odrobinę... nietrafione posunięcie. Pewnie mogła lepiej zataić tą informację, albo po prostu zapomniała co wpisała do swojej książki. No nic... rozchmurz się, nie rób mi krzywdy i powiedz co chcesz do picia... czekaj. Oczywiście nie mogło się zdarzyć, żeby sokoli wzrok Alana nie zatrzymał się po policzku dziewczyny... a właściwie na zaczerwienieniu, które mimowolnie odsłoniła. Oczywiście od razu wstał i podszedł do Shenae, a jeśli na tym etapie nie oberwał łokciem w brzuch, to nawet ujął jej brodę, żeby obrócić jej twarz, lepiej odsłaniając policzek i przetarł go wierzchem dłoni.[/b][/b]
Wzruszyła ramionami, zgarniając w dłoń jego kufel ze spopielonym pseudo-koniem, w co dalej powątpiewała. Przechyliła go w ręce, bawiąc się naczyniem w taki sposób, że przyglądała się jak popiół tańcował w szkle. Była w naprawdę podłym nastroju, co było widać od razu. Nawet jak na D’Angelo, zachowywała się wyraźnie markotnie, o czym świadczył chociażby fakt podpalenia mu dłoni i brak wyrzutów sumienia z tego powodu. Uniosła wzrok do jego oczu bez wrażliwości dla jego piekącej ręki. Właśnie na nią zerknęła analizując szkody i nie widziała nawet żadnych pęcherzy, co znaczy, ze było to niewinne poparzenie. Dlatego właśnie nie przeprosiła. Zresztą, chyba nawet nie znała takiego słowa w swoim słowniku. Odłożyła szklankę na bok, patrząc na niego znużona. W tym momencie mógł zacząć żałować, że zgodził się na to spotkanie. Osiemnasty grudnia był możliwie jak najbardziej wkurwiającym dniem w jej kalendarzu. — Znasz tą zależność, kiedy przypalanie ręki jest małym pikusiem do tego, jak wystarczająco mocno może kogoś podniecić osoba z predyspozycjami do sadyzmu? Widzisz, nie musze się przejmować tym, ze komuś się może ten niemiły akcent nie spodobać, tak długo, jak długo jestem mu to w stanie to zrekompensować. Oprócz przypalania dłoni potrafię kilka innych ciekawych zagrywek. Przechyliłą głowę na bok, patrząc za okno. Wchodzenie jej na ambicję, uderzając w romantyczną sferę jej życia nie przynosiło żadnych efektów. Mogła być podłym babsztylem i irytującą, wyrafinowaną suką, która z łatwością sfajczyłaby komuś ręce, a faceci dalej lgnęli do niej nabierając się na wygląd kruchej, delikatnej istotki. Brak powodzenia nie był wyraźnie jej problemem, chociaż Alanowi akurat mogło się to wydawać niesamowicie niemożliwe. — Brawo, Payne. Wiesz kiedy są moje urodziny. I co, mam Ci zaklaskać? — wzięła w dłoń z wyraźnym niezadowoleniem czerwony pakunek i obrócił go w dłoni, wrzucając go niedbale do swojej torby. — Zadowolony? — spiorunowała go wzrokiem, zamiast powiedzieć zwykłe… ja wiem… „dziękuję” byłoby chyba na miejscu. Oparła się na kanapie i splotła ręce na piersi, jak obrażona, chociaż nie strzelała wcale fochów. Była po prostu czymś rozdrażniona, więc przybierała postawę całkowicie zamkniętą. — Piwo kremowe, albo Ognistą — zakomunikowała skoro już drugi raz spytał. Okazywało się, ze czasami bywaa nawet banalną osobą. Przynajmniej predyspozycje do picia miała całkiem proste. Tylko z jej reakcjami nie było tak całkiem przewidywalnie. Nie odrzuciła jego dłoni, kiedy chwycił jej podbródek w dłoń. Odchyliła się do tyłu i zmarszczyła brwi. — Co? Nagle odkryłeś, że jestem miłością Twojego życia i nie mogłeś się powstrzymać, żeby mnie dotknąć? — zakpiła spontanicznie choć dokładnie wiedziała dlaczego zainteresował się akurat tym policzkiem. Zachowywała jednak bezpieczny dystans, udając, że wcale nie znała przyczyny. Przygryzła lekko dolną wargę. Normalnie człowiek wyglądał przez to na skrępowanego. Ona nie czuła dyskomfortu. Był to raczej wyraz jej granicznego zirytowania i powstrzymania chęci uśmiechnięcia się kpiąco prosto w twarz Alana. — Wiem… te magnetycznie niebieskie oczy. Nie pierwszy się na to złapałeś — bezczelnie kpiła nadal, unikając tematu, który ewidentnie zawisł w powietrzu.
Problem ze złym humorem Shenae polegał na tym, że robiła wtedy wszystko, by jej rozmówca również miał tak zły humor, jak ona... albo nawet gorszy, co odrobinę utrudniało zauważenie jak wygląda sytuacja. -Nie wątpię, że potrafisz to zrekompensować... nie wątpię też w to, że mojej krzywdy zrekompensować nie masz zamiaru... Odparł na powrót udając wyrzut, że jest dla niego taka wredna podczas, gdy on starał się być miły. W pewnym sensie Alan był teraz masochistą, ale nie dlatego, że jarał fakt, że Shenae poparzyła mu rękę, a pomimo jej postawy nadal dokładał wszelkich starań, żeby urodziny She były w miarę miłym dniem. Reakcję dziewczyny na prezent skomentował tylko ściągnięciem brwi. Pewnie ewentualne sugestie, żeby rozpakowała mogły się skończyć kolejnymi kąśliwymi uwagami. Za to spontaniczne kpiny przyjmował z normalnym dla siebie chłodem... a może wcale ich nie słuchał? Fakt, przez chwilę jej nie słuchał, zatapiając się we własnych myślach i kalkulacjach strat i zysków. "A może?" Pojawił się w jego głowie, zanim Shenae bezczelnie przewała mu tekstem o swoich oczach. -Nie wiem ile kretynów nabrałaś na oczy, mnie tam przyciągnęły usta. Odparł, wzruszył ramionami i zanim She zdążyła coś odpowiedzieć, czy zaprotestować, Alan pochylił się nad nią, żeby ją... pocałować. Choć z początku miał to być niewinny żart, chłopak w charakterystyczny dla siebie sposób przesadził z "autentycznością" tego żartu, więc nie było w nim nic zabawnego. Na szczęście Shenae nie musiała długo męczyć się ze smakiem kremowego piwa, które jakiś czas temu sądził Alan, bo ten po chwili oderwał się od niej, żeby iść w końcu po coś do picia. -Popraw makijaż, bo rozmazał ci się na policzku. Rzucił kiedy na ich stole pojawiły się dwie szklanki whiskey. Skoro chciała udawać, że nic się nie stało, Alan nie będzie się wykłócał. Po prostu spyta, kiedyś emocje trochę opadną (czyt. She odpowiednio się wstawi)
Uśmiechnęła się kpiąco, opierając się wygodniej na kanapie. Splotła ręce na piersi, wpatrując się w jego tęczówki uważnie. Z niewymowną przyjemnością lubiła działać ludziom na przekór, dlatego kiedy wspomniał o braku jakiejkolwiek rekompensaty, bez słowa sięgnęła znów po swoją różdżkę. Bez obaw, mógł czuć się bezpieczny o swoją dłoń, którą w przelocie chwyciła w przegubie. Wypowiedziała formułę prostego zaklęcia: — Fringere — co prawda nie była Sevi Moonlight, więc pewnie jej zaklęcia nie przynosiły takiej ulgi, jaką by mogły, ale przynajmniej zamiast się rozczulać, pomyślała, że na coś przecież mają te różdżki. — Już nie jącz. Będziesz żył. Wpadniesz do pielęgniarki to nie będzie po tym nawet śladu. Możesz już zacząć dziękować — wskazała podbródkiem na jego rękę, schłodzoną zaklęciem łagodzącym ból. Gdzieś uciekł jej fakt, ze gdyby nie ona, w ogóle nikt nie musiałby używać zaklęć leczniczych. Tak bardzo podobnie do She, brała pod uwagę tylko te kwestie, które były jej na rękę. A fakt, że jakiś facet całował ją z zaskoczenia był jej bardzo nie w smak. Nie tylko dlatego, że czuła kremowe piwo na wargach, które wolałaby sama skosztować, niekoniecznie z czyichś ust. Jeśli to był jego sposób postawienia jej czegoś do picia… to ona wolała sobie je stawiać sama. Do samego końca nie wierzyła, że Alan naprawdę popchnie ten dziwny komentarz w tym kierunku. Dlatego, kiedy złożył swój pocałunek, wpatrywała się w jego tęczówki oczu, będąc jeszcze chwilę przed tym gestem pewna, że się wycofa. Ale się nie wycofał. Dlatego sama szarpnęła się do tył w momencie, w którym w zasadzie było już na to za późno. — Już wiem. Ty naprawdę jesteś masochistą. Ale nie dał jej wytłumaczyć dlaczego, zniknął przy barze i wrócił dopiero ze szklankami Ognistej. Przyszpilała go spojrzeniem od samej lady, niezadowolona z kierunku w jakim poszło to spotkanie. — Powtórz to jeszcze raz, a przyjebię Ci zaklęciem gorszym niż niewinne oparzenie — na chwilę wróciła jeszcze do sytuacji z przed chwili, bo nie mogła jej zostawić bez odzewu. Chwilę potem stwierdziła jednak, że nie było sensu się nad tym więcej rozwodzić, bo jeszcze posądzono by ją o nadmierne roztkliwianie się nad tym pocałunkiem. Dlatego zgarnęła w dłoń szkło z trunkiem i upiła kilka porządnych łyków, bardzo nieznacznie się krzywiąc. — Nie chcesz tego zrobić za mnie? Wygląda na to, że tak bardzo nie możesz się powstrzymać od trzymania się na dystans — otaksowała go wzrokiem ewidentnie wykorzystując jego poczynania przeciwko niemu. — Do dna… — a choć bardzo chciała na jednym hauście pochłonąć całą zawartość szklanki, przełyk palił ją od trunku, który nie bez powodu nazywał się przecież Ognistą. Dlatego odkaszlnęła, odkładając na blat naczynie z alkoholem pozostałym na dnie. Bawiła się nim przez chwilę w dłoni.
Z zadowoleniem przyjął zaklęcie lecznicze, jakie zastosowała Shenae. Miło widzieć, że w końcu zrobiła to o co ją prosił... znaczy, nie prosił, ale powoli przyzwyczajał się do faktu, że żeby ta coś zrobiła, to trzeba zadziałaś na jej ambicji. No, jeszcze musiał nad tą sztuką odrobinę popracować, ale sukces oznaczał, że poczynił pewne postępy... ale nie podziękował jej, jak tego chciała. Zamiast tego schował ślad po poparzeniu pod rękawem, podobnie jak ona schowała jego prezent do torebki i naśladując jej sposób mówienia odparł: -Zadowolona? Ot, mały pstryczek w nos za to, że nawet nie sprawdziła co jej dał. Jeśli chciała się licytować o to, kto potrafił być bardziej wredny, to Alan mógł... przynajmniej podjąć rękawice. To czy faktycznie miał masochistyczne zapędy, czy nie pozostawił bez komentarza. Najpewniej sam fakt, że nadal był w drużynie robił z niego nie lada masochistę. -Bo zaraz powiesz, że był to twój pierwszy raz. Przewrócił oczami, gdy ta zaczęła się wygrażać. W sumie po tym jak się zachowywała Alan był w stanie uwierzyć, że wcześniej z nikim się nie całowała. W końcu wolał tłumaczyć brak reakcji brakiem doświadczenia... bo przecież nie może być, że ktokolwiek może nie chcieć się z nim całować! -Nie umiem. Odparł beznamiętnie, kiedy w końcu usadowił się obok dziewczyny. Tak, nadal chciał siedzieć obok niej... choć ta myśląca część jego świadomości podpowiadała mu, żeby obdarzył Shenae krótkim "pierdol się" i wyszedł z pubu, zajmując się ciekawszymi rzeczami. Ta... Odparł na jej komendę do picia(?), żeby podnieść swoją szklankę... i w najbardziej nieodpowiednim momencie przypomnieć sobie o tym jak bardzo nie lubi mocnego alkoholu, ale postanowił nie zwracać na to uwagi i pić małymi łykami. Swoją drogą, kto ci tak przyozdobił buzię? W końcu nawiązał do tego, co She ciągle ukrywała.
Przechyliła głowę na bok, zaczesując włosy zgrabnym gestem do tyłu i prychnęła przerzucając wzrok gdzieś na drzwi. — Wniebowzięta — zironizowała nie przejmując się odbijaniem piłeczki. W końcu używał jej taktyk ucinających pewne kwestie. Jak się zresztą miało teraz okazać, stan ręki Alana nie był Shenae aż taki drogi, bo już w chwilę później zapomniała nawet o czym jest mowa. Skrzyżowała ręce na piersi, w jednej z dłoni trzymając szklankę w pogotowiu i przymrużyła delikatnie oczy, wypijając do końca to, co pozostało na dnie naczynia. Podjęty temat wymagał odpowiednich środków. — Nawet gdyby był, ty byś się o tym nie dowiedział — zauważyła, podsuwając swoją szklankę pod jego i dopiero wtedy zauważyła, że jeszcze nawet porządnie nie tknął trunku. Sama nie piła często, ale jeśli już, to zwykle dużo. Mimo słabej głowy do alkoholu. Mimo wszystko była sportowcem, dbała o kondycję, więc starała się nie nadużywać chlania. Co nie znaczyło, ze zawsze jej to wychodziło. Kiedy już czuła alkohol w ustach, jego gorzki smak, przypominała sobie gorzkie żale, które mogła zalać tylko następnym kieliszkiem. — Może kupić Ci lemoniadę? — zakpiła patrząc na niego rozbawiona i pokręciła lekko głową, zanim zniknęła po dopitkę. Wracając siadła w tym samym miejscu co wcześniej mimo, ze niepotrzebnie zajmował siedzisko obok niej, ale… w końcu nie był trędowaty. Był tylko Paynem. I zadawał bardzo Alanowe pytania. Uśmiechnęła się kwaśno. Tak samo nie chciało jej się kłamać, jak mówić prawdy. — A co? Potrzebujesz namiary na mojego stylistę? — oparła rękę na blacie i wplotła palce we włosy, wspierając głowę na dłoni. Wpatrywała się w Alana uważnie, w ten sposób wyraźnie unikając odpowiedzi.