Osoby: Venice Sue Irvine, Sherisse Lee Irvine Miejsce rozgrywki: Dom rodziny Irvine, Toowoomba, Australia Czas rozgrywki: Święta Bożego Narodzenia 2014 (ciut do przodu, ale nikt się nie obrazi, co?) Okoliczności: Po kilku miesiącach rozłąki siostry znowu się spotykają. Zakończenie Mistrzostw Quidditcha było sygnałem do powrotu do domu, na co Sheri jeszcze nie miała ochoty. Venice wróciła więc do Australii, a młodsza z sióstr korzystała z czasu spędzonego z nowymi przyjaciółmi w Hogwarcie. Między innymi dzięki nim trochę zmieniła swój charakter, pogląd na sytuację z Bee i... wygląd.
Pyk. Sherisse teleportowała się idealnie na chodniku, pierwszy raz od dłuższego czasu. Zwykle miała całkiem spore odchyły, a zdanie egzaminu na teleportację było powszechnie uważane za dosyć duży przypadek. Dziewczyna lubiła uświadamiać tych niezadowolonych, że żadnego przypadku nie było, a owe odchyły są po prostu dziełem jakiejś dziwacznej, negatywnej siły, która za wszelką cenę chce ją wpakować pod jadący samochód. Tym razem jednak, chyba specjalnie na Boże Narodzenie, odpuściła. Osiemnastolatka odetchnęła z ulgą. Mając ze sobą spory kufer, klatkę z sową oraz wciśnięty gdzieś między palce list od Venice wolałaby nie musieć uskakiwać rozpędzonemu mugolskiemu pojazdowi. Zresztą, co tu dużo gadać, jakoś nigdy specjalnie jej to nie pasowało. Uśmiechnęła się mimowolnie, widząc znajomy budynek, z zapaloną lampką w jednym pomieszczeniu. Sue najwyraźniej dotrzymywała obietnicy, chociaż nie wiadomo, czy po prostu nie spała sobie bez zwracania uwagi na tak drobne szczegóły. Bo komu tam przeszkadza jakiekolwiek światło, skoro dzieci potrafią w ten sposób zasypiać, to czemu dwudziestoletnia siostra Sheri miałaby nie móc? W tym roku dziewczyny miały święta spędzić samotnie. Rodzice wraz z bratem wyjechali do wujostwa, w myśl umowy "raz my do was, raz wy do nas". Gdyby nie pewne obsuwy w planowaniu przyjazdu oraz samym przyjeździe, pewnie cała piątka siedziałaby teraz po drugiej stronie Australii, ale wyszło jak wyszło. Venice miała zostać w domu i przywitać kochaną Lee, żeby ta nie zastała pustych czterech ścian. Moment był idealny. Na co? A na ostateczne rozwiązanie pewnej dosyć delikatnej kwestii, z którą Jane borykała się od dobrych kilku lat. Usłyszawszy o niej po raz pierwszy, niewtajemniczony słuchacz stwierdziłby, że to przecież nic delikatnego, wręcz przeciwnie, to sprawa dosyć naturalna i bardzo potrzebna w rodzeństwie. Oczywiście, siostrzana miłość rzeczywiście jest naturalna i bardzo potrzebna, ale wtedy, kiedy nie przekracza pewnych granic. Słuchanie pod drzwiami łazienki śpiewu siostry, obserwowanie jej tańca (w pakiecie z rumieńcem na ów widok), odczuwanie nieziemskiej zazdrości o wszelkie przelotne romanse - to przekraczało granice. Mówi się jednak, że miłość nie wybiera, toteż osiemnastoletnia Irvine postanowiła nie mieć sobie tego aż tak bardzo za złe. Trzeba jednak było w końcu wtajemniczyć w całą sytuację drugą zainteresowaną, czy jej się to podobało, czy nie. Risse często zastanawiała się, czy Ven nie zaczęła się powoli czegoś domyślać, ale za każdym razem dochodziła do wniosku, że gdyby tak było, to poważną rozmowę dawno miałyby za sobą. W każdym razie, moment był idealny. Znajdowały się w domu, gdzie nikt ich nie podsłucha, były same, dlatego też nikt nie mógł przeszkodzić, a do tego zawsze lepiej dyskutować o zakochaniu na swoim gruncie. W tym wypadku obie dziewczyny mogły być spokojne o "przewagę terytorium". Wybiła dwudziesta trzecia trzydzieści. Dwie godziny spóźnienia w momencie, kiedy Sheri - stojąc na progu drzwi wejściowych - rozpinała płaszcz. Prawie zapomniała, że w jej rodzinnych stronach o śniegu można tylko pomarzyć, a startowała ze Szkocji, gdzie białego puchu było po kolana. Chwilę zastanawiała się, czy powinna pukać, czy może po prostu najzwyczajniej w świecie wejść do środka. Ostatecznie zdecydowała skorzystać z drugiej opcji, bowiem miała dla siostry niespodziankę, która pokazana na dworze mogłaby wywołać reakcję budzącą większość sąsiadów. Otworzyła więc drzwi, z pewnym trudem wciągnęła za sobą tobołki i zaczęła się prędko pozbywać nadmiernie ciepłych ubrań, gdzieś w międzyczasie zapalając światło, bo po ciemku szybciej by się zabiła, niż rozebrała. Ostatecznie została w jasnej koszulce z luźnym swetrem, ciemnych spodniach i wełnianych skarpetach. Spodziewała się, że w domu będzie jednak trochę cieplej, ale to nawet lepiej, że było chłodniej, bo nie musiała się doprowadzać do negliżu. - Venice, już jestem! - zawołała, niezbyt dbając o to, że Wenecyjka może rzeczywiście spać. Nie widziały się tyle czasu, nie ma teraz miejsca na spanie. Zresztą, Pszczoła wcale nie powinna się obrazić, bo przecież będzie miała okazję zobaczyć kolorowe włosy nieco odmienionej Sherisse, która - swoją drogą - przemalowała je właśnie ze względu na chęć zwrócenia uwagi swojej siostry. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że los obdaruje ją tak idealną sytuacją. Póki co, ruszyła do pokoju, w którym wcześniej widziała zapaloną lampkę. Wstawaj, śpiochu, trzeba się przywitać i poważnie porozmawiać.
zagięłam czasoprzestrzeń, chyba nikogo to nie dziwi
Venice z teleportacją radziła sobie zapewne bardzo podobnie. Choć nie była tępakiem i zdała egzamin dosyć szybko i (na szczęście) bezboleśnie, zdarzało jej się wylądować w miejscu innym niż planowane, czasami rozszczepiała sobie paznokcie, na trzeźwo znosiło ją nieco na prawo, ale ogólnie potrafiła sobie poradzić w tym sposobie przemieszczania się. Sherisse zawsze uważała za tą bardziej odpowiedzialną, ogarniętą i mądrą, więc w jej wyobrażeniu siostra teleportowała się zawsze idealnie - tak jak chciała, wręcz bezbłędnie. Co więc mogła zrobić Sue? Oczywiście zająć się kolacją, dzielnie próbując uratować swój tytuł ostatniej kuchennej niedorajdy. Właściwie to pierwszej, bo na liście kuchennych niedorajd na pewno figurowała ze złotą koroną na czubku głowy. Venice nastawiła się do pichcenia ogromnie pozytywnie. Już na samą myśl, że kuchnia będzie CAŁA JEJ, TYLKO JEJ, uśmiechała się radośnie. Pożegnała rodzinę z uśmiechem, prawie wcale nie żałując, że nie wybiera się w odwiedziny do ciotków i wujków, jak lubiła ich nazywać, a uśmiech stawał się jeszcze bardziej promienny, gdy uświadamiała sobie, że będzie gotować dla Sherisse. Z jej strony siostrzana miłość była prosta i nieskomplikowana - po prostu była, od zawsze i na zawsze, nie istniała siła, która mogłaby to zachwiać. Pozytywne nastawienie było w niej tak zakorzenione, że i w tym aspekcie wszystko jaśniało perfekcyjnymi barwami. Być może właśnie ta tęcza zasłoniła jej zdrowy pogląd na rzeczywistość i utrudniła dojrzenie prawdy oczywistej, która czasem wymykała się Sherisse spod kontroli; choć w przypadkowych gestach czy słowach, Sue nie dostrzegała innej istoty tej miłości. Żyła w błogiej nieświadomości i romansowała jak popadło. Miała klapki na oczach. Dlatego właśnie teraz, z wielkim uśmiechem, podśpiewując pod nosem świąteczne piosenki i ruszając się prawie tanecznym krokiem po kuchni, robiła uroczystą, świąteczną kolację dla siostry. Zajęło jej to calutki dzień, ale było warto. I choć była zmęczona, wcale nie spała! Siedziała w salonie, tresując usilnie swojego królika, który za nic nie chciał przynosić jej słodyczy. - Kiwi - burknęła pod nosem, kiedy królik znalazł sobie wygodne miejsce na kanapie i odmówił dalszej współpracy. Czasem zachowywał się jak pies, innym razem jak kot. Imię miał z kolei ptasie. Całe zoo, jakby nie patrzeć. Wracając jednak do Venice, jej kolacji oraz "nie mogę się doczekać aż ona wreszcie tu przyjdzie" (fakt, powoli zaczynało jej się nudzić, a samotne święta nie mogły zaliczać się do świąt udanych, dlatego jak najszybciej chciała mieć towarzystwo) - zaraz po swoim odgłosie nawołującym królika do zaprzestania leniwych poczynań, usłyszała znajomy głos. Od razu odwróciła głowę w kierunku drzwi i, o! oto była. Irvine zamrugała, otworzyła lekko usta na znak zdziwienia (zaraz zakryła je łapką) i zerwała się z podłogi, żeby w trzech krokach znaleźć się przy siostrze. - Omamo, Sheri, MASZ NA GŁOWIE TĘCZĘ - poinformowała ją, jakby Lee jeszcze nie zdążyła tego zauważyć. - Założę się, że zjadłaś coś niezdrowego. Możemy temu zaradzić, zrobiłam kolację! - dodała szybko, ciągnąć Australijkę w stronę jadalni, w której już czekał zastawiony stół. Venice szybko zapaliła świeczki i zgasiła światło, tworząc cudną atmosferę. Cudem nie podpaliła ozdób świątecznych, które niebezpiecznie chybotały się nad ogniem. Od razu dało się poznać, kto je rozwieszał i o czym wtedy myślał. Albo, pewniej, o czym nie myślał. - Skąd ta zmiana? Mam milion teorii. Znalazłaś garnek złota na końcu tęczy? Um, czekaj, na pewno jesteś głodna - paplała, na koniec puszczając kosmyk jej barwnych włosów, które z zainteresowaniem oglądała. Wyglądały na prawdziwe. Były prawdziwe. - A tak w ogóle, witaj w domu! - dodała, przytulając Sherisse i udowadniając jej, że tęskniła. Siostrzaną miłością. To właśnie powinno wynagrodzić cały stół potraw, które prawdopodobnie nie nadawały się do spożycia. Ciężko było poznać te trujące. Venice niestety nie miała talentu, choć trzeba przyznać, że nie wyglądały źle. Czymś musiały nadrabiać smak i źle dobrane przyprawy!
Jakie to dziwaczne, że w tej konkretnej, siostrzanej relacji to młodsza siostra była uznawana przez starszą za bardziej zdolną do ogarniania wszystkiego, a nie na odwrót. Archetyp rodzeństwa zawsze przedstawiał młodsze jako równoznaczne z - powiedzmy sobie wprost - głupszym, ale najwidoczniej w przypadku dwóch Irvine wszelkie prawa logiki traciły jakąkolwiek moc. Wydawać by się mogło, że jedyną normalną cechą w tym siostrzanym układzie jest skrajne przeciwieństwo niektórych cech. Venice lubi okultyzm, Sherisse boi się okultyzmu. Venice zapierała się rękami i nogami byle tylko nie nosić aparatu na zęby, Sherisse stwierdziła że nie będzie się takiemu gadżetowi sprzeciwiać. Venice jest kucharską kaleką, Sherisse mogłaby startować w konkursach kulinarnych i wygrywać. W każdym razie, to nawet dobrze, że Venka miała Sheri za nawet minimalnie mądrzejszą, bo pewnie istniała jakaś drobna możliwość ku temu, by Sue ulegała sugestiom Lee. Na chwilę obecną da to jednak całkiem niewiele, bowiem trujący obiad, a bardziej obiadokolacja, został przygotowany, a osiemnastolatka nie miała wcale możliwości temu zapobiec. Na szczęście nie zobaczyła całej masy zmarnowanych składników, bowiem siostra obrzuciła ją... cóż, całą sobą. Skutek w sumie przewidywalny ze względu na przemalowanie włosów, które koniec końców właśnie tego typu reakcję miało wywołać. - Tak właściwie... - Risse próbowała w jakiś mało inwazyjny sposób przerwać miniaturowy słowotok, którego ofiarą padła, ale niespecjalnie się udało, głównie dlatego, że padła informacja o kolacji upichconej własnoręcznie przez naczelną kuchenną niedorajdę. Nie żeby dziewczę z kolorową głową skrzywiło się z niesmakiem, bo byłoby to przecież bardzo niemiłe, ale nawet gdyby tak zrobiło, to światła zostały nagle zgaszone - ku jej wielkiemu zdziwieniu. Świeczki tylko dodały do całości, a zupełnie zbita z tropu osiemnastolatka nie miała pojęcia co zrobić. W tym właśnie momencie przez dziwaczny zbieg okoliczności została uświadomiona o własnej słabości. Skoro teraz jej twarz ubarwił delikatny rumieniec - całe szczęście że da się go wytłumaczyć tym nagłym ociepleniem po powrocie ze Szkocji! - to co dopiero się stanie, kiedy już ostatecznie postanowi przedyskutować temat, nad którym myślała przez ostatnie dwa tygodnie intensywniej niż przez całe swoje życie? Trzeba będzie na to zwrócić uwagę za jakiś czas, póki co umownie jasnowłose dziewczę zmusiło się do przełknięcia śliny, aby zaraz potem zabrać się do przewieszania wspomnianych ciut wcześniej świątecznych ozdób, wskakując bez problemu z powrotem w rolę kogoś, kto musi innego kogoś od czasu do czasu sprowadzać na ziemię. Ach, jak ona tęskniła do domu. - Dzięki - mruknęła przeciągle, z pełnią satysfakcji wtulając się w siostrę. Od razu wzięła głęboki wdech powietrza przesyconego jej perfumami, które jakimś dziwnym trafem były równocześnie ulubionymi perfumami samej Risse. Zupełnie jak gdyby Venice miała od dłuższego czasu pełną świadomość co do uczuć swojej Lee i jak gdyby chciała jej owego wieczoru albo zorganizować milsze przyjęcie bez poważniejszych kroków, albo wręcz przeciwnie - z własnej inicjatywy rozwiązać nieco problematyczną kwestię, a wnosząc po sposobie delikatnych kroków w tamtą stronę, chciała to zrobić na korzyść młodszej Irvine. Uwolniwszy dziewczynę z uścisku, Sheri usiadła przy stole i bez większych wahań zaczęła sobie nakładać na talerz lepiej wyglądające oraz zdające się bardziej zjadliwymi elementy tego, co też Venka postanowiła w swoim kucharskim amoku wymyślić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że za najwyżej pół godziny zwymiotuje. Gdyby tylko dzisiejszy szef kuchni dał się namówić na jakieś wspólne gotowanie, może istniałby jeszcze dla całej rodziny ratunek. - Zostało ci dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć teorii. Dawaj, mamy całą noc i cały dzień. Może nawet dwa, dobrze pamiętam, że wracają pojutrze? A, właśnie, będziemy musiały porozmawiać po jedzeniu. To ważne, a potem albo zapomnę, albo stwierdzę że za późno. Żadnego przekładania, dobra? - powiedziała, dochodząc do wniosku że ta delikatna zmiana osobowości, jaką przeszła w Hogwarcie, zaczęła wychodzić na dobre. Nie dość, iż praktycznie na samym początku wspomniała o potrzebie pogadania, to nawet nie zająknęła się przy tym oświadczeniu. Dobry początek zapowiada dobry koniec, prawda? Warto byłoby więc sprawdzić całą masę jedzenia, którą Sherisse miała przed sobą na stole. Pierwszy kęs. Drugi kęs. Trzeci kęs. "Mogę już zginąć?"
Głupsze, czy nie głupsze - Venice była po prostu zbyt nieogarnięta, aby jakkolwiek to klasyfikować. Nie widziała żadnego podziału na starsze i młodsze rodzeństwo, ba, nie poczuwała się zbytnio do bycia starszą siostrą. W jej mniemaniu były na równi, idealistyczne podejście do świata i różowe okulary, wiecznie na nosie, kazały jej postępować właśnie w taki sposób. Bo tak było najlepiej, najbardziej fair, nikt nie był pokrzywdzony - ani młodsza, ani starsza. W praktyce wszystko układało się inaczej, jako że Sherisse niejako zamieniła się z nią miejscami, jednak tego umysł Sue już nie dostrzegał. Nie łączyła wieku z usposobieniem, nastawiona głównie na równość. Kuchnia natomiast jeszcze nosiła ślady gotowania, choć starsza Irvine starała się doprowadzić ją do stanu używalności. Ostatecznie z grubsza wyczyściła blaty, nie zauważając, że za różnymi przedmiotami kuchennymi mogą znajdować się jeszcze składniki. Za przyprawami zalegała więc mąka (odciski palców na szafkach jasno wskazywały na to, że Venka sprzątała rękami całymi uwalonymi w owym białym proszku), na białym obrusie tkwiła rozsypana sól, której nie zauważyła... na szczęście nigdzie nie było ognia. Za to należało ją pochwalić. Podczas gdy Sherisse była zbijana z tropu, Venice uśmiechała się promiennie, zadowolona z siebie i perspektywy spędzenia świąt ze swoją siostrą. Zaśmiała się wesoło pod nosem, dostrzegając rumieniec Lee - tłumaczyła go sobie tym, że na pewno jest bardzo zadowolona z kolacji i wystroju! Poczuła się więc doceniona i nawet poprawki przy ozdobach nie zgasiły jej entuzjazmu. Obserwowała jak Sheri nakłada sobie jedzonko, w oczekiwaniu na jej reakcję zapominając, że sama również mogłaby coś zjeść. Siedziała więc przy stole, ale nie sięgała do żadnych potraw. Szef kuchni, jak widać, już kolację przygotował, ale pewnie nie miałby nic przeciwko kolejnym poczynaniom. Na ciasta nie wystarczyło jej czasu, więc ten element był jeszcze do odratowania. Gorzej jednak, że prawdopodobieństwo pytania "Venice, upiekłaś ciasta?" spadało do absolutnego minimum. Lee mogła jeszcze łudzić się, że zwyczajnie o nich zapomniała i takie się nie pojawią. Tak przynajmniej byłoby najlogiczniej, gdyż nikt z własnej woli nie narażałby się na próbowanie wypieków Sue... chociażby przez sam fakt istnienia magicznego proszku do pieczenia. Sue i magiczny proszek. Prawie magiczne połączenie! - Dobraaaa, może nie cały milion - przyznała. - Po prostu powiedz skąd zmiana - poprosiła od razu, rezygnując z podchodów. Zmarszczyła lekko brwi i przechyliła głowę, wpatrując się podejrzliwie w siostrę. - Nie możemy pogadać teraz, skoro to ważne? - zapytała, a w jej świecie była to oczywistość nad oczywistościami, że skoro coś jest ważne, to temat podejmuje się natychmiast. W końcu był ważny, priorytetowy - na teraz, nie na później. - I wtedy nie zapomnisz. I ja nie zapomnę - dodała, dopiero teraz sięgając po jedzenie. Nie mogła się zdecydować od czego zacząć! Wszystko wyglądało (wyjątkowo) dobrze. Zanim jednak zaczęła jeść, spojrzała jeszcze raz na swoją towarzyszkę. - Smakuje ciiiii? - zapytała, niezmiernie ciekawa, wyczekując na odpowiedź z pierwszym kęsem na widelcu. - W sumie nie zdążyłam upiec ciast... - dodała, wyswobadzając Sherisse z jeszcze większego ewentualnego stresu.