Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Uniosła spojrzenie z nad swoich dłoni do @Morgan A. Davies. Wydawało jej się, że nie wyrażała żadnej złości. Ot co, przesiadła się z powrotem do swojej ławki, a @Jeremy Dunbar zajął się sobą. Dlatego pytanie o jej samopoczucie nieco ją zaskoczyło. Zerknęła na Gryfona, patrząc czy może po nim nie widać jakiegoś niezadowolenia, ale zanim tak naprawdę spróbowała wyczytać coś z jego twarzy, wróciła swoją uwagą do Morgan. Zastanawiała się czy dobrze było pytać, czym są dumbadery. Nie była na wakacjach na Saharze, więc nie zdołała poznać tych magicznych wielbłądów. — Nie. Wydaje mi się, że nie — odpowiedziała dlatego bez stuprocentowej pewnosci, bo nie mogła zagwarantować, że nigdy w życiu nie pogryzło ją nic, czego nazwy nie znała. Splotła ręce na piersi, podążając swoim spojrzeniem za gryfonką, która wyraźnie miała znacznie lepszy nastrój niż w tym momencie sama Caelestine. — Morgan, jeśli profesor Blanc będzie kazała rzucać nam zaklęcia na siebie nawzajem, proszę, rzucaj zaklęcia na Jeremy'ego. Niepokoiło ją, jak koleżanka z Domu Lwa rozmawia ze swoją różdżką. Nie chciała znów narażać się Dunbarowi, ale z dwojga złego, wolałaby, żeby nikt, kto nie był w zgodzie ze swoim magicznym drzewcem, nie próbował na niej uczyć się nowych zaklęć. Te dwie sprawne ręce które miała i nogi mogły jej się jeszcze przydać w życiu. Była młodsza od Dunbara. Dunbar swoje już przeżył. Wtedy dosiadła się do niej @Pandora J. Doux, a Celeste aż przymknęłą z ulgą oczy. — Oczywiście. Zwykle nie była tak otwarta na partnerów w ławce, ale fakt, że nie siedziała w niej sama, niemalże gwarantował jej, ze profesor Blanc na towarzysza do zaklęć nie przydzieli jej Morgan. Z całą sympatią do gryfonki... ale nie ufała jej magicznym uzdolnieniom w kierunku magii leczniczej. — Jak dobra jesteś z uzdrawiania, Pandoro? — spytała wprost, zaczynając się jednocześnie zastanawiać, czy nie zamienił stryjek siekierki na kijek.
Jeśli Lanceley chciała dostać zgodę na napisanie dwóch dodatkowych przedmiotów na egzaminie kończącym studia, nie mogła pozwolić sobie na opuszczenie zajęć — niezależnie od tego, czy było to wróżbiarstwo, uzdrawianie czy zaklęcia. Na szczęście magia lecznicza była dziedziną niezwykle użyteczną, a do tego interesującą, dla której warto było przesunąć nieco korepetycje. Poprawiła torbę na ramieniu, przyśpieszając kroku. Krótkie zerknięcie na tarcze tkwiącego na nadgarstku zegarka utwierdziło ją w przekonaniu, że ma jeszcze chwilę, aby teatralnie się nie spóźnić. Nessa nie lubiła się spóźniać, zwłaszcza na lekcje, uważając to w jakiś sposób za brak szacunku do nauczyciela. Była też prefektem i zwyczajnie jej nie wypadało. Westchnęła głębiej. Zatrzymując się przed klasą i weszła do środka, rozglądając się po starej izbie. Było już kilka osób, których rozmowy uderzyły w uszy ślizgonki, zanim jeszcze zdążyła przesunąć spojrzeniem karmelowych ślepi po twarzach uczniów. Nie wszystkie twarze kojarzyła, część była całkiem nowych. Wymiana uczniów szkół magicznych była w jej mniemaniu dobrym pomysłem, zwłaszcza ze względu na możliwość spotkania z Blaith, której tak by pewnie jeszcze przez kilka dobrych miesięcy nie spotkała. Zsunęła torbę z ramienia, szukając wolnego miejsca i jakiegoś ślizgona — już miała prychnąć z oburzeniem, że śmierdzące lenie nawet się nie ruszyły z ciepłego pokoju wspólnego, gdy jej oczom ukazał się Alek. Nieco zdziwiona uniosła brwi, przekręcając głowę w bok i przyglądając mu się kilka sekund w milczeniu. Uzdrawianie nie należało do jego kręgu zainteresowań, ale przynajmniej samą obecnością mógł się domowi węża przysłużyć. Bezceremonialnie podeszła, zajmując krzesło obok mężczyzny, a następnie kładąc torbę na kolanach, aby wyjąć z niej potrzebne rzeczy. - Chociaż jeden odpowiedzialny wąż, nie będę przynajmniej sama. Dzień dobry, Alek.-rzuciła w jego stronę z zadowolonym uśmiechem, przekręcając na chwilę twarz ku Cortezowi. Odwiesiła torbę na bok, zostawiając poza podręcznikiem czy pergaminami na wierzchu różdżkę. Wsunęła się na krześle, zakładając nogę na nogę, a jedną z dłoni sięgnęła w dół, poprawiając materiał spódniczki, wygładzając go delikatnie. Ruchem głowy odrzuciła pukle rudych włosów na plecy, związanych za pomocą ciemnozielonej wstążki w wysokiego kucyka.- Isabella jeszcze nie wróciła do zamku? Nie mogłam nigdzie jej znaleźć. Zapytała jeszcze po cichu z nutką ciekawości w głosie, raz jeszcze przesuwając wzrokiem po twarzach uczniów. Czyżby zeszłoroczni zwycięzcy spoczęli na laurach, a gryfoni próbowali zdobyć prowadzenie? Uśmiechnęła się pod nosem nieco ironicznie, wciąż zaskoczona brakiem Ezry czy Elijah, którzy na większość zajęć raczej przychodzili. Może po prostu była ciekawa co u nich, bo dawno nie mieli okazji ze sobą rozmawiać. Trochę z jej winy, bo to przecież ona wyjechała z zamku wcześniej, wróciła później, a do tego całkiem odpuściła wakacyjny wyjazd do przepięknej Afryki.
Beverly O. S. Shercliffe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75
C. szczególne : mocny makijaż, włosy w czerwieni, ubiór zwracający uwagę, kolczyki w uszach i jeden na boku w nosie, okulary
Poprawiła okulary, które lekko zsunęły się jej z nosa, gdy schyliła się, aby zasznurować buta. Wstała i ruszyła schodami w górę, na pierwsze piętro. Mocny makijaż, wiśniowa szminka na ustach. Czerwony sweterek i czarna kloszowa spódnica, całkowicie nie w barwach domu Salazara Slytherina. Nie miała na sobie mundurku, ani żadnej wskazówki, która mówiłaby, z jakiego domu jest dziewczyna o włosach w barwie wyblakłej krwi. Stanęła przed drzwiami sali, w której miały rozpocząć się dzisiejsze zajęcia z magii leczniczej. Zdjęła torbę z prawego ramienia, zakładając je na lewy bark; chyba była nieco cięższa niż zazwyczaj. Nie miała w niej za wiele rzeczy. Książki, różdżkę zawsze chowała pod mundurkiem, a gdy go nie miała jak teraz, umieszczała ją za paskiem spódnicy, czy spodni, przykrywając bluzką; ale nie tylko takie opcje istniały... Przekroczyła próg klasy, rozejrzała się z wyższością i pewnością siebie, której innym zapewne brakowało. Nie witała się z nikim. Nie musiała nic mówić. Nauczycielki nie było, więc nie padło z jej ust żadne "dzień dobry", a czy w ogóle wybrzmiałoby z jej ust, gdyby Nora Blanc tu była? Zajęła miejsce w ostatnim rzędzie, rzuciła torbę na krzesło obok, aby do głowy nikomu nie przyszło, że można się dosiąść do Shercliffe.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Gdyby nie ostatnie wydarzenia, najpewniej nie pojawiłbym się tutaj. Nigdy nie byłem pewien czego mógłbym spodziewać się po zajęciach z uzdrawiania, a ja nie byłem nigdy osobą, która akurat do tej magii miałaby złote palce i godne podziwu zacięcie. Znałem absolutne podstawy. Wątpiłem też w swoją zdolność do zachowania kamiennej twarzy, gdyby w grę weszło opatrywanie oparzeń. Pomimo upływu całych lat, nic tak naprawdę nie zmieniło się dla mnie w tej kwestii. Świadomość własnych ubytków była po prostu przykra, a widok ognia wciąż przywoływał jedynie najgorsze wspomnienia. Nie byłem na to gotowy i chyba nigdy nie miałem być. Jednakże moje plecy wciąż były przerażająco sztywne i wrażliwe. Ileż cierpienia mógłbym sobie zaoszczędzić, gdybym kiedyś nauczył się chociażby tamowania krwawienia za pomocą różdżki? Eliksiry też były w tym całkiem niezłe, ale mimo wszystko wciąż za bardzo mnie wyczerpywały. Wystarczyło kilka porcji wiggenowego, aby ściąć mnie z nóg na wiele godzin. Jeśli nie musiałem, wolałem nie korzystać z ich wsparcia. Ponadto, wciąż żywa w mej pamięci była ta cała sytuacja z Elaine. Słowem: więcej miałem korzyści z udziału w tej lekcji, niż ewentualnych strat. Zaryzykowałem. Przekroczywszy próg klasy, niemalże od razu poszukałem wzrokiem kogoś znajomego, ale ku swojemu zdumieniu nie miałem ochoty na towarzystwo konkretnej większej grupy. Tak tłumaczyłem sobie ominięcie wzrokiem Morgan, która jak mi się wydawało, czuła do mnie urazę po mojej drobnej uwadze na boisku. Nie narzucałem jej się, jak zwykle robiąc unik od sytuacji potencjalnie konfliktowej. Wybrałem miejsce zajęte przez dwie rude dziewczyny. W jednej z nich bez trudu rozpoznałem @Caelestine Swansea, a drugą była chyba jakaś przyjezdna… Padme? Może Pansy? (@Pandora J. Doux) Wstyd się przyznać, ale chyba się sobie nie przedstawiliśmy. Zatrzymałem się przy ich ławce, witając się z nimi najpierw uśmiechem, a dopiero potem słowem. Wskazałem na ich miejsca kiwnięciem głową. - Mógłbym? - Spytałem, jednocześnie machnąwszy dłonią w kierunku sąsiadujących ławek. Chciałem je złączyć, aby móc usiąść wspólnie.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Kiedyś magia lecznicza w ogóle go interesowała, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że z jej pomocą będzie w stanie samodzielnie uporać się z miotlarskimi urazami, zupełnie zmienił podejście do tego przedmiotu. Tym samym zaczął uczęszczać na wszystkie lekcje z Norą Blanc, a zaległości nadrabiał pod skrzydłami Dunbara, który akurat w tej dziedzinie magii naprawdę nie miał sobie równych. Nic dziwnego, skoro w przyszłości chciał zostawić uzdrowicielem. Matthew nie miał jeszcze takiej pewności co do swojej wiedzy, toteż zapakował do torby wszystkie niezbędne podręczniki i ruszył wąskimi korytarzami, na skróty, do odpowiedniej klasy. Nie spodziewał się aż takiej frekwencji, więc gdy tylko przekroczył próg, do jego uszu dobiegły zewsząd głośne rozmowy, a on sam nie miał pewności, gdzie w ogóle chciałby usiąść. W oddali dostrzegł swojego przyjaciela, ale wyglądał on na zajętego. Poza tym… chyba wolał nie siadać obok Jeremy’ego z uwagi na to, że Gryfon najpewniej w przypadku jego niepowodzeń, zrobiłby wszystko za niego. Stwierdził, że lepiej będzie, jeśli tym razem nie będą razem w grupie, dzięki czemu Gallagher będzie mógł samodzielnie zastanowić się nad swymi ewentualnymi błędami i pokombinować, co mógłby zrobić lepiej. Wreszcie zajął więc jedno z miejsc gdzieś po środku sali, oczekując na rozpoczęcie zajęć. Ciekaw był co dzisiaj będą robili, chociaż jego myśli zajmowała również chęć zaproszenia Jeremy’ego na jakieś piwo. Miał zamiar podejść do niego po lekcji i namówić go na mały, wieczorny wyskok do Hogsmeade albo do Doliny Godryka. Obojętne gdzie, byle dawali tam Boddingtonsa.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Leczenie magią było, jest i będzie skomplikowaną kwestią, do której podejście Fire zmieniała w ciągu lat parę razy. Niechęć nigdy jednak w pełni nie zniknęła. Zyskała więcej rozsądku i doceniła umiejętność uzdrawiania... Zwłaszcza że wyłącznie dzięki temu nadal chodziła po tym świecie i uprzykrzała życie innym. Śmierć lubiła zaglądać dziewczynie w oko. Założyła mundurek Durmstrangu, związała włosy w warkocz, a potem wyruszyła na zajęcia bez żadnej ekscytacji. Pewnie znowu nic nie wyjdzie ze starań, ale do tego się trochę przyzwyczaiła. Nie mogła mieć wszystkiego... Choć bardzo by chciała. Przekroczyła próg klasy, zauważając od razu @Nessa M. Lanceley w towarzystwie Corteza. Podejrzane. Uniosła rękę na powitanie jedynie dziewczyny, omijając ostentacyjnie postać Ślizgona. Kto inny miał paść ofiarą. Przebywały tu także dwie dziewczyny o łagodnych, wrażliwych duszach, którym Fire musiała zajść za skórę. Konflikt wisiał w powietrzu, jak tylko Blaithin obdarzyła je nieprzyjaznym spojrzeniem. Chyba tylko obecność prefekta naczelnego (@Riley Fairwyn) mogła uratować rudowłose, a była Gryfonka usiadła właśnie obok niego na wolnym krześle. Założyła nogę na nogę, łokieć opierając o blat ławki. To by było na tyle z unikania sytuacji potencjalnie konfliktowych, huh? Blaithin ciekawiło czy specjalnie uciekł od Morgan, bo kto by uciekał od tej małolaty? - Przyznaj, że jesteś na magii leczniczej, bo się boisz, że zechcę brać odwet za ten szlaban, Fairwyn. - ciężko wyczytać z głosu Fire czy miało to żartobliwe zabawienie, czy raczej pogardliwe. Na pewno można wyłapać wyraźną nutę prowokacji. W końcu była Ogniem, a wiedziała już, że ten żywioł potrafi przerazić chłopaka. Pamiętała gwałtowną reakcję podczas gry w Therię i niejako teraz trochę do tego nieprzyjemnego dla Riley'a wspomnienia nawiązywała. Ale czy Krukon faktycznie się Szkotki obawiał? Wątpiła, wręcz emanował pewnością siebie na boisku. Ale jej też obce było wahanie się w wymierzaniu swojej własnej... sprawiedliwości. Pstryknęła trzymaną w palcach gumką recepturką, celując w Riley'a. Uniosła zaczepnie brwi w górę.
Gdy tylko zegar ścienny wybił godzinę 10:45 do klasy weszła nauczycielka. Wyprostowana, elegancko ubrana i uczesana, z uprzejmym uśmiechem majaczącym na ustach. - Dzień dobry. Proszę o ciszę. - odezwała się zatrzymując się pod tablicą. - Proszę schować podręczniki i ustawić się w rzędzie pod tablicą. Spokojnie, to tylko ćwiczenia i trzeba zrobić miejsce dla naszych dzisiejszych pacjentów. - gestem dłoni wskazała miejsce tuż obok siebie i gdy uczniowie zaczęli się ustawiać - mniej lub bardziej zdezorientowani profesor Blanc szepnęła coś pod nosem i poruszyła finezyjnie różdżką. Drzwi do klasy otworzyły się i przez długą minutę nikt przez nie nie przeszedł. Napięcie narastało... robiło się coraz intensywniej, gdy zapewne wszyscy czekali na domniemanych pacjentów. Zgrabny ruch dłonią i do klasy weszła gromadka... manekiny. W równym rzędzie, niczym mugolscy żołnierze wmaszerowali do klasy, zaś ostatni z nich zamknął za sobą drzwi. Nakierowała na nich kraniec różdżki i te zatrzymały się równolegle przed swymi dzisiejszymi uzdrowicielami. - Oto dzisiejsi wasi pacjenci, na których będziecie ćwiczyć zaklęcie, które brzmi - Calefieri. Proszę, by wszyscy powtórzyli inkantację. Cale-fieri. Płynnie i pewnie. Dziękuję. Ruch nadgarstka zostanie za moment przedstawiony rysunkiem na tablicy. Jest to skomplikowany gest, należy go w odpowiednim momencie przekręcić, z jednoczesnym przekreśleniem gestu początkowego. - zanim zademonstrowała, stanęła między uczniami, a manekinami. Wówczas przedstawiła gest nadgarstka, poprosiła, aby każdy z uczniów - jeśli rzecz jasna chciał - również wykonał ćwiczenie "na sucho". - Zapewne niektórzy z was zdają sobie sprawę, że to zaklęcie stopniowo rozgrzewające ciało. Przydatne w nadchodzących przewidywanych mrozach, a jednak mam nadzieję, że nieprędko będziecie musieli je zastosować. - uśmiechnęła się do uczniów łagodnie i machnęła różdżką w kierunku manekinów. Te, równym krokiem, obróciły się tyłem do zgromadzonych i zaczęły porządkować salę. Zebrały krzesła w jedno miejsce, rozstawiły ławki na środku tak, aby stworzyć z nich stanowiska. Skończywszy, ułożyły się na nich i chwilowo znieruchomiały. - Za moment każdemu manekinowi obniżę temperaturę do dwudziestu dziewięciu stopni Celsjusza. Waszym zdaniem jest ustabilizować temperaturę do trzydziestu sześciu i sześć. Ostrzegam, zachowują się jak zmarznięci pacjenci z tym, że na szczęście nie będą jęczeć. - dała uczniom czas na przyglądanie się sytuacji, a sama podchodziła kolejno do każdego z manekinów i nakładała na nich ciche zaklęcia. Po chwili dało się zauważyć, że wszystkie (!) manekiny zaczęły drżeć z zimna, imitowały pocieranie własnych ramion, dygotanie szczęką, a i w dotyku były naprawdę chłodne. - Działacie w pojedynkę. Możecie je nazwać, wykorzystać wyposażenie sali poza rzecz jasna eliksirami. - schowała różdżkę i złożyła dłonie w piramidkę, przyglądając się z uśmiechem wszystkim zebranym. Cieszyła się, że tak wiele osób przychodzi na zajęcia z uzdrawiania. Najlepszym komplementem dla pedagoga szkolnego było obserwowanie postępów swych podopiecznych. - Macie na to pięćdziesiąt minut, a później przystąpimy do drugiego etapu lekcji. Tak, nakładanie zaklęcia jest czasochłonne. Możecie na swoje sposoby mierzyć im temperaturę, notować, obserwować stopień narastania jej i przede wszystkim - dbania o niedoprowadzenia ich do szoku termoregulacyjnego. Gotowi? Do dzieła! - zakomunikowała i pozwoliła, aby każdy wybrał sobie pacjenta.
Waszym zadaniem jest zastosowanie na Waszych manekinach zaklęcia - Calefieri. Manekinów jest tyle ile Was. Waszym zadaniem jest rozgrzanie ich ciał i ustabilizowanie temperatury. Zaklęcie należy podtrzymywać odpowiednią ilość czasu, a co jakiś czas można mierzyć temperaturę i notować postęp w zeszycie). Macie dostępne całe wyposażenie sali (oprócz podawania eliksirów). Każdy z Was niech rzuci kostką i dowie się jak mu poszło. Każde 10 pkt z uzdrawiania daje Wam prawo do przerzutu wyniku z tym, że wówczas proszę uwzględnić drugi wynik i się dostosować. Manekiny na start mają 29 stopni Celsjusza. Można nadawać im imiona, ubierać i do nich przemawiać.
Można się spóźniać, o ile uczeń wymyśli stosowne usprawiedliwienie. Następny etap rozpocznie się 12 października o godzinie 20:00 (najbliższa sobota).
KOSTKI:
1 - mam nowego przyjaciela - wydawało Ci się, że zrozumiałeś skomplikowany ruch nadgarstka. A jednak po rzuceniu zaklęcia rozgrzewającego Twój manekin poderwał się na ławce z niemym krzykiem, niechcący zdzielając Cię swoją ręką po głowie. Zaczął dygotać i nie chciał się z powrotem położyć na ławce, bowiem gdy ledwie go ułożyłeś, on znowu się podniósł do siadu i niemo poruszał szczęką. Po dłuższym czasie udało Ci się go ułożyć tak, że nie wstał (może podłożyłeś mu poduszkę pod głowę? Pocieszyłeś? Wszystko jest możliwe!) i mogłeś kontynuować czarowanie. Udało Ci się go rozgrzać do takiego stopnia, że przestał się trząść, jednak gdy chciałeś ponowić zaklęcie, chwycił Cię mocno za nadgarstek magicznej ręki. Nie chce Cię puścić, a wyrwać się jest bardzo ciężko. Potrzebujesz pomocy drugiej osoby - wówczas trzeba się siłować z rozluźnieniem jego palców, bowiem nie jest to efekt zaklęcia, a samoistne działanie magii, więc "Finite" nie działa. Jeśli nie, to zyskałeś właśnie przyjaciela, który nie puści Cię do końca lekcji i będzie chodzić za Tobą krok w krok.
2 - co za dużo to niezdrowo - zaklęcie wykonałeś bezbłędnie. Mogłeś obserwować wzrost temperatury ciała manekina i być świadkiem jak ten przestaje dygotać. W pewnym momencie rozluźnił swoje kończyny, wszystkie objawy poza szczekaniem zębami ustały. Poszło Ci szybko z rozgrzaniem go… za szybko. Nim zdołałeś się zorientować, Twój manekin napuchł niczym balon… i zaczął płonąć! Najwyraźniej nieświadomie wlałeś w zaklęcie za dużo własnej mocy. Musisz czym prędzej ugasić płomienie! Osoba wybrana przez Ciebie może Ci pomóc, a jeśli nie, to nauczycielka dobiega do Ciebie i pomaga Ci go ugasić. Łagodnie, choć surowo daje Ci słowną naganę i nakazuje Ci naprawić manekina (kilka zaklęć Reparo). Kończysz zadanie z podpalonymi niegroźne rękawami i zepsutym manekinem, który po naprawie nie wykazuje żadnych właściwości magicznych.
3 - mam w sobie potencjał - wpadłeś na pomysł okrycia manekina swoją szatą/przedmiotem transmutowanym w koc/ dzięki czemu sprawiłeś, że manekin przestał tak nerwowo machać kończynami. Utrzymanie zaklęcia nie sprawiło Ci większego problemu mimo, że zadziałało dopiero za trzecim razem. Stopniowo rozgrzewałeś swojego pacjenta, jednak mimo prób nie zdołałeś w pełni ustabilizować jego temperatury. Zatrzymałeś się przy 36,4 stopniach Celsjusza. Resztę stopni możesz podbić poprzez bardziej przyziemne sposoby rozgrzewania - rozcieranie rąk manekina (co o dziwo zadziała!), opatulenie w koc, ubrania… cokolwiek. Nora Blanc uśmiecha się do Ciebie z uznaniem i wyraźnie pochwala Twoje metody. Za dobrze wykonane ćwiczenie otrzymałeś od niej 10 punktów dla swojego domu.
4 - zajęło mi to dużo czasu - rzucasz zaklęcie już siódmy raz, ale stan manekina się nie poprawia. Dwoisz się i troisz tak intensywnie, aż pobolewa Cię już trochę nadgarstek od napinania jego mięśni przy rzucaniu zaklęć. Profesorka, widząc Twoje zmagania, podchodzi do Ciebie i sugeruje, aby celować różdżką na wysokości przepony i łagodnie "rozprowadzać" zaklęcie od stóp do głów. Kosztowało Cię to sporo koncentracji, jednak wskazówka nauczycielki sprawdziła się. Zajęło Ci to bardzo dużo czasu, czujesz lekkie zmęczenie, a jednak wyszło Ci to naprawdę dobrze. Ustabilizowałeś temperaturę do 37 stopni Celsjusza, zaś manekin w ramach podziękowania pomachał Ci/zasalutował/przybił piątkę.
5 - co tu się odmerlinuje? - ilekroć przusuwasz różdżkę do ciała manekina, ten ma dziwny odruch - gwałtownie podnosi jedną nogę do góry. Robi to za każdym razem, gdy podchodzisz do niego z różdżką przez co ciężko jest Ci nawet zacząć ćwiczenia. Czegokolwiek próbowałeś - musiałeś przywiązać jego kończynę do nogi ławki… a potem pozostałą resztę, która zachowywała się dokładnie tak samo. Dopiero po tych czynnościach mogłeś przystąpić do jakichkolwiek leczniczych działań. Zaklęcie wyszło Ci za którymś razem, kilkakrotnie musiałeś przerwać i zaczynać od nowa, gdy miałeś trudność z utrzymaniem go w odpowiednio długim czasie. Efektem końcowym jest ustabilizowanie jego temperatury do 35 stopni Celsjusza.
6 - oporny pacjent - przez trzydzieści minut pracy udało Ci się podbić temperaturę ciała manekina do 32 stopni Celsjusza. Idzie Ci to opornie, a nie ułatwia Ci sprawy fakt, że manekin powtarza każdy Twój gest. Podrapałeś się po głowie? On też to zrobił. Westchnąłeś? Poruszył ramionami jakby też chciał to zrobić. Przemieściłeś się wokół ławki? Zszedł z niej i zrobił dokładnie to samo, przez co musiałeś go z powrotem na niej układać. Przerywał Twoje zaklęcie poprzez coraz głośniejsze dygotanie szczęką, a gdy udało Ci się w końcu zaleczyć objawy ( i dobrnąć do 36,3 stopni Celsjusza), manekin po raz enty wstał i zaczął krążyć po sali, by budować wieże z krzeseł. Nauczycielka prosi Cię o opanowanie swojego pacjenta, aby nie demolował sali. Trochę Cię to zmęczyło ale w końcu udało Ci się go jakoś unieruchomić w miejscu.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Uświadomiłem sobie, że ktoś się do mnie przysiadł z pewnym opóźnieniem. Kiedy spojrzałem na Fire ona już zdecydowanie się rozgościła, opierając się o ławkę i kierując ku mnie zaczepne słowa. Uśmiechnąłem się nieznacznie, bo i jej słowa w żadnym razie nie stanowiły ognia, który należało ogniem gasić. Jej płomienne emocje zazwyczaj nie były mi straszne. W chwilach emocjonalnego spokoju byłem cichym strumieniem, bądź rwącą rzeką, lecz zawsze, odkąd pamiętałem moim żywiołem była woda. I tak starli się ze sobą ogień i woda w tej miłej, niezobowiązującej rozmowie. Jej zaczepka utonęła w szemrzącej we mnie przyjemności z faktu, że wciąż rozmawialiśmy. Lubiłem w niej tę zadziorność, więc nawet nie drgnąłem, gdy gumka uderzyła mnie w policzek. Zmrużyłem tylko oczy i zacisnąłem na niej palce, kiedy spadła mi na podołek. - Nie, to nie to. - Odpowiedziałem jej, mnąc w palcach cienką gumeczkę. Naciągnąłem ją, a potem zwinąłem, ale nawet przez moment nie mierzyłem w nikogo. - Jestem tutaj, aby następnym razem jak wdasz się w bójkę móc cię poskładać. Nie ma nic gorszego od wizyty w Skrzydle Szpitalnym na samym początku roku. - Odpowiedziałem jej, uśmiechając się łagodnie i wyciągając rękę, aby upuścić gumkę wprost w jej dłonie. Nieznającemu mnie obserwatorowi najpewniej trudno byłoby powiedzieć czy to prawdziwe motywy mojej wizyty na zajęciach z magii leczniczej, ale Fire najpewniej miała z łatwością rozgryźć, że na żadną z jej zaczepek zaczepką odpowiadać nie zamierzałem. I kiedy ona wprost o nie nie zapytała, ja nie zamierzałem udzielać szczerej odpowiedzi. Chwilę później nauczycielka weszła do sali i zagoniła nas pod tablicę celem wyjaśnienia przebiegu dzisiejszych zajęć. Nie czułem się tam ani trochę pewnie. Poczułem się przez moment tak, jak podczas przydzielania do domów na początku szkolnej kariery, tyle że zamiast pod ostrzałem spojrzeń, znalazłem się pod wpływem milczącego oczekiwania. Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę kiedy nic się nie działo i nie mogąc się powstrzymać zerknąłem kątem oka na Fire, ciekaw czy ona ma jakiś pomysł na to co za moment się stanie. Sekundę później coś wreszcie się zadziało. Do klasy weszły manekiny, a my dowiedzieliśmy się wreszcie co takiego nas czeka. Rozgrzewanie niewiele miało wspólnego z łataniem ran, ale zanim okazałem rozczarowanie musiałem przyznać, że ostatnim razem i mnie i Elaine to zaklęcie bardzo by się przydało. Okazało się, że zadanie nie było zresztą aż tak trudne. Transmutowanie kawałka rękawa w koc miałem już za sobą, więc i tym razem zrobiłem to ponownie. Rozciągnąłem własną szatę i obcinając ją prostym czarem wyczarowałem gruby, miły koc, którym nakryłem drżącego manekina. Mierzenie się z zaklęciem było już odrobinkę trudniejsze, bo z jakiegoś powodu nie chciało ono podbić temperatury mojego pacjenta. Zadziałało dopiero za trzecim razem, co poznałem nie tylko po mniejszym drżeniu, ale i po tym, że ręce mojego nieżywego przyjaciela stały się delikatnie cieplejsze. Pracowałem więc dalej, w końcowej fazie już nawet wyczarowując manekinowi parę rękawiczek i wciskając mu je na ręce.
3
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Splótł ręce na karku i ledwie rozpoczął podgwizdywanie, gdy zobaczył przed sobą Moe. Uśmiechnął się jednym policzkiem na jej widok. - Seeeeerwus. - zakrył usta, by stłumić ziewnięcie. Spoglądał na brunetkę z uwagą i nawet przesunął się w ławce, aby zrobić Gryfonce miejsce bo oczywistym było, że siada obok. Słuchał jej i wywrócił oczami. - Dumbadery nie gryzą a rywalizują w rzucie człowiekiem na odległość. Zapomniałaś już? - zaśmiał się cicho i zbywał główną intencję zapytania. Machnął ręką, że nie ma o czym mówić. Popatrzył z uwagą na Caelestine, która jeszcze rzucała w jego kierunku uwagi. - Nie wiesz co tracisz. - rzucił, wzruszył ramionami i skierował swoją uwagę na Moe prawiącą o różdżce. - No ale zdajesz sobie sprawę, że najlepiej idzie ćwiczenie czarów właśnie na żywej osobie? - absolutnie jej tym nie pocieszył, ale za to sprezentował jej rozbrajający uśmiech. Wychylił głowę do tyłu słysząc obcy akcent i uśmiech został teraz skierowany do Pandory. - Ooo, same piękne dziewczyny wokół mnie. Serwus, nieznajoma. - aż się ożywił i obrócił na krześle, aby patrzeć na wszystkie naraz. Niestety nie dane było mu, bo lekcja się już zaczęła i musiał opuścić swoje wygodne miejsce.
Zaklęcie znał, choć nie miał okazji ćwiczyć na ruchomym celu. Na widok maszerujących manekinów niemal wybuchnął śmiechem. Oparł się lekko o ramię Morgan, zakrył usta i trząsł się od powstrzymywanego rechotu. - Mój manekin to będzie Anabelle. - szepnął do Moe, gdy nauczycielka przedstawiała treść zadania. Był aż zanadto pewny siebie, gdy życzył Gryfonce powodzenia i skierował się do swojej pacjentki. - Serwus, Anabelle. Aleś ty blado wyglądasz. - znów zaśmiał się pod nosem i otarł kącik oczu z niewidzialnej łzy. Miał niezły ubaw zważywszy, że jeszcze chwilę temu siedział nabrmuszony. Zmierzył temperaturę ciała manekina, zapisał w zeszycie, przykrył go do pasa, by nie demoralizować Morgan i Caelestine i zastosował zaklęcie Calefieri. Poszło mu szybko, naprawdę szybko. Anabelle przestała dygotać, nie trzęsła się, była cieplutka i mięciutka jak świeża bułeczka. Zastygł w bezruchu. Chwila. Mięciutka?! Nie powinna być miękka! Jego szczęką opadła, gdy manekin zaczął puchnąć, rosnąć i nim się zreflektował, ten zaczął płonąć. - Anabelle! Nie umieraj! - krzyknął z całkowitą powagą i zaczął wylewać na nią strumienie zimnej wody. - Ej, pomóż ktoś ją ratować! Anabelle, no nie zgrywaj się, sztuczna kobieto! - oblewał ją bez przerwy, a i moczył sobie przy okazji ubranie. Zerknął z przestrachem na profesorkę, od której po chwili dostał surową naganę. Podrapał się po potylicy i patrzył na pobojowisko, jakie urządził. - Ja przepraszam, po prostu spłonęła chyba z wrażenia na mój widok. - żartował dalej, ale widać spoglądał na swoją pacjentkę z przejęciem. Niezbyt dobrą reklamę sobie zrobił… Gdy nauczycielka już odeszła nakazując mu naprawę, podniósł spaloną głowę manekina. - Ana, Ana, czemuś się zabiła? A ja planowałem dla ciebie bogate drugie życie. - westchnął z autentycznym smutkiem. Zawiesił głowę i na wszelki wypadek polał ją zaklęciem wodnym jeszcze dwukrotnie. Planował ją wykorzystać do żartów a teraz… usunął nadmiar wody, usiadł sobie na ławce i położył głowę manekina na swoich udach. - Zaraz ci zrobię nową twarz i Moe cię pomaluje. Tylko jeszcze o tym nie wie to cśśś. - gadał do niej i rozpoczął żmudny proces naprawiania swojej martwo-spalonej sztucznej pacjentki.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Poczuła się pewniej po odpowiedzi dziewczyny, chyba jedynie podświadomie wyczuwając jej ulgę, ale zdecydowanie nie zauważając niechęci. Odwróciła się z uśmiechem w stronę @Caelestine Swansea, nie podejrzewając jej o to, że jej pytanie jest zadane, aby wybadać możliwości potencjalnej partnerki. - Hmm, ja umiem teorie, ale mam dużo problemu z zaklęciami - przyznała się, przypominając sobie, że o wiele pewniej czuła się tworząc maści i okłady, niż rzucając zaklęcia. W zamyśleniu poprawiła przekrzywione okulary, delikatnie łapiąc je palcami. W tym momencie podszedł do nich @Riley Fairwyn, do którego uśmiechnęła, od razu mimowolnie kojarząc go z Elaine. Kiwnęła głową, żeby dać do zrozumienia, że absolutnie nie przeszkadza jej jego towarzystwo, ale nie chciała odzywać się na głos, bowiem uważała, że decydujący głos ma Puchonka. (@Blaithin 'Fire' A. Dear Pandora zignorowała, nie chcąc jej prowokować). Po chwili zamieszania powróciła wzrokiem do Caelest. - Ja raczej lubię zbierać i dbać o potrzebne rośliny. Zaklęcia nie udają mi się tak jak ja bym chciała, ale jak ja dalej próbuję, to mnie udaje się pomóc - dodała, nie chcąc zabrzmieć jakby miała z tym przedmiotem problemy, bo przecież tak nie było. Z samym uzdrawianiem problemów nie miała, brakowało jej po prostu ćwiczeń i pewności siebie w rzucaniu jakichkolwiek zaklęć. Zawsze lepiej wychodziły jej zadania wymagające bezpośredniego kontaktu. Lubiła czuć pod palcami wilgotność ziemi, teksturę różnych liści i nasion. Interesowały ją mugolskie sposoby leczenia, techniki nakładania opatrunków. Ta sama zasada tyczyła się chociażby gotowania, podczas którego często używała magii, jednak jeżeli mogła sobie na to pozwolić, wolała poświęcić więcej czasu i przyrządzić coś własnoręcznie. Bez różdżki. Słysząc słowa @Jeremy Dunbar, lekko zakryła dłonią usta, aby ukryć uśmiech. Rozbawiła ją jego żywa reakcja i ton głosu, ale przecież nie mogła tak otwarcie pochwalać patrzenia na kobiety przez pryzmat ich wyglądu! Poza tym lekcja właśnie się zaczynała, a Pandora nie chciała zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wykonała posłusznie wszystkie polecenia i cierpliwie czekała na dalsze. Nie zniechęciła jej trwająca cisza, zdająca się być wręcz bezcelowa, wierzyła bowiem w to, że nauczycielka wiedziała co robi. Mimowolnie jednak drgnęła wystraszona, gdy zobaczyła pierwszego manekina, szybko jednak prostując się z nadzieją, że jeżeli ktoś to zauważył, to uzna to za zwykłą zmianę pozycji. Bez zwłoki wybrała żeńskiego manekina (a więc manekinkę?). Takie figury czy rzeźby zawsze wprawiały ją w stan niepokoju. Przyzwyczajona była do tych mugolskich, całkiem martwych. Gdy była mała, zawsze bała się, że zaczną się ruszać. A tu co? Proszę, ziszczenie jej dziecięcych lęków. Stwierdziła, że przynajmniej będzie ratowała kobietę, aby nie dodawać kolejnego stresora. - Hypotermie - szepnęła do siebie, przymykając oczy, aby przypomnieć sobie jak powinna się zachować. Doskonale pamiętała, że czytała o hipotermii kilka lat temu w jakimś podręczniku. Przypomniała sobie, że istnieją trzy stopnie wychłodzenia i odetchnęła z ulgą, że nie otrzymali zadania z najbardziej zaawansowanym etapem. Ucieszona, że nie będzie musiała reanimować manekina, klęknęła przy swojej pacjentce. - Anne, are you okey? - zanuciła do fantoma, przypominając sobie słynną piosenkę mugolskiego artysty Micheala Jacksona, który tym zdaniem nawiązywał właśnie do manekina przeznaczona do ćwiczeń resuscytacji. Nie potrafiła wyczarować koca ani ubrań, jednak widok telepiącego się manekina sprawiał, że czuła smutek i poczucie winy, więc ułożyła Anne swoich kolanach, chcąc ogrzać ją chociaż minimalnie własnym ciałem. Zmierzyła jej temperaturę, wyczarowała kubek ciepłej wody (bo nie potrafiła przywołać do tego herbaty), po czym zabrała się do rzucania zaklęcia. Nie oczekiwała, że uda jej się za pierwszym razem, więc nie zniechęcała się, próbując drugi raz, trzeci, czwarty... Przy piątym była pewna, że tym razem jej się udało i temperatura pacjentki zaczyna wzrastać, jednak rozproszył ją nagły krzyk @Jeremy Dunbar, na którego manekina rzuciła przerażone spojrzenie. W pierwszej chwili zerwała się do pomocy, jednak chłopak szybko opanował sytuację... pociągając za tym różne efekty. Wróciła więc na swoje miejsce, nie patrząc już w tamtą stronę, nie chcąc zwracać zbyt dużej uwagi na mokry materiał przylegający do ciała Gryfona. - Oh, ja przepraszam Ciebie - jęknęła, z desperacji przytulając swojego manekina, ignorując bijący od niego chłód. Wszystkie te drgawki i szczekanie zębami wpędzały ją w panikę, ale przecież nie mogła tak zostawić biednego manekina na śmierć (tutaj oskarżycielskie zerknięcie w stronę Jeremego). Rzuciła zaklęcie po raz szósty i siódmy, skupiając się maksymalnie nad poprawnością inkantacji i ruchu nadgarstkiem, który powoli zaczynał odmawiać jej posłuszeństwa. Rozgrzane zaklęciem miejsca jednak oziębiały się ponownie, gdy tylko przechodziła do ogrzewania innej części "ciała". Dopiero po interwencji profesor Blanc i wdrożeniu jej porad w życie, zaczęła dostrzegać wyraźniejszą poprawę. Przerywała kilkukrotnie ogrzewanie, sprawdzając temperaturę Anne, aby zatrzymać się idealnie przy 36,6 stopniach. W miarę rzucania zaklęcia manekinka przestała się trząść, a nawet usiadła i zaczęła udawać, że pije podgrzaną ponownie wodę. Na koniec podziękowała Pandorze, proponując przybicie piątki, jednak Czeszka zamknęła jej dłoń w swoich i spojrzała w pustą twarz z przejęciem. - Wy nie tacy straszni jednak - szepnęła z uśmiechem, jakby chciała tym przeprosić wszystkie manekiny świata, że uważała je wcześniej za przerażające.
Pandora była wyjątkowo skromną osobą, z tego, co Caelestine zdołała zauważyć. Dlatego, biorąc pod uwagę, że nie skrytykowała swojej wiedzy o magii leczniczej całkiem, Celeste założyła, że być może jest z tej dziedziny lepsza niż przyznawała otwarcie. Posłała jej łagodny uśmiech zadowolona z takiej partnerki do pracy na zajęciach. Odkąd pojawiła się Moe, Dunbar poświęcił jej większość swojej uwagi, co Swansea zauważyła, patrząc na nich przez ramię. Przez chwilę skoncentrowana na Gryfonach, nie dostrzegła zbliżającego się w jej kierunku i Pandory, prefekta naczelnego. Riley grzecznie poprosił o złączenie ławek, ale puchonka zdążyła ledwie zwrócić na niego spojrzenie, zanim do klasy weszła profesor Blanc zarządzając ciszę. Więc mimo, że otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, zaaprobować obecność Fairwyna, nie zdążyła. Skoro jednak krukon i tak rozłożył się obok nich, a zaraz przy nim Blaithin, być może to i lepiej, że się nie odezwała. Nie była pewna co myśli o niej Fire po ostatniej lekcji astronomii. Skierowała swój wzrok na nauczycielkę, a kiedy ta kazała im zamknąć podręczniki, dokładnie to zrobiła, choć z lekkim ociąganiem. Niemożliwość zerknięcia na spis treści i szukania odpowiedzi w lekturze nieco ją niepokoiła. Tym bardziej w trakcie kiedy profesor Blanc kazała wszystkim uczniom ustawić się przy tablicy. Stając przy jednym końcu szeregu, najdalej od drzwi, wychyliła się zza wszystkich, zerkając na ramę wejścia do sali. Nic się jednak przez dłuższy moment nie działo. Żeby zaraz do sali wkroczyć miały rzędem manekiny, jak ołowiane żołnierzyki, równym tempem. Uderzenie ich stóp o posadzkę wywołało nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa Caelestine. Odchyliła się jednak w tył, naciągając rękawy koszuli na dłonie i obserwowała dalszy przebieg sytuacji. W trakcie kiedy inni, niektórzy, robili wokół siebie dużo szumu, Caeleste ciężko przychodziło samo patrzenie na jej pacjenta. Przysiadając na krzesełku obok niego, wpatrywała się w jego pustą, zimną twarz. Tym bardziej, kiedy przypadkiem dotknęła się wychłodzonego, sztucznego ciała. — Cześć, Vinnie — nazwała go po van Goghu, bo jego prezencja przypominała jej jego makabryczno-schizofreniczne dzieła. Przynajmniej tak ona je odczytywała. W niej zawsze jego sztuka budziła dużo niepokoju. Tak jak teraz ten manekin. Z przezornością wyciągnęła przed sobą różdżkę, wypowiadając odpowiednią inkantację, wczesniej przećwiczoną z nauczycielką. Pomimo, że w ciągu kilkunastu minut ponowiła tę próbę dwa razy, a w ciągu następnego kwadransu jeszcze z raz, temperatura ciała manekina, według zapisków w jej zeszycie podnosiła się niewiele, prawie nic. Dopiero złote rady profesorki cokolwiek pomogły. Wtedy już jednak Caelestine nie czuła już ręki. Zdrętwiałą przytrzymała ją w nadgarstku drugą ręką, w ten sposób wspomagając kolejne rzucenie zaklęcia. W tle występowały głośne wrzaski Dunbara, które skutecznie ignorowała. Nic jednak nie wytrąciło ją tak z równowagi, jak mrugnięcie jej manekina, kiedy w końcu udało jej się spisać temperaturę zbliżoną do tej, jaką zaleciła im Nora Blanc. Odruch mimiczny jej pacjenta całkowicie pokierował instynktami jej ciała. Poruszyła się gwałtownie na krześle, a w chwilę później jej paniczny ruch przewrócił je i ją razem z nim. Głośny trzask i zduszony okrzyk Caelestine przedarł się przez inne dźwięki w klasie. — Och! Później puchonce udało się już tylko przekręcić na bok i obolałej usiąść na ziemi, wpatrując się z ograniczonym zaufaniem w jej fantoma. Mając nadzieję, że inni, zajęci swoimi pacjentami, nie zdążyli zobaczyć pełnego jej upadku, któremu nie sprzyjało posiadanie spódnicy i małe zdolności motoryczne. Masując sobie łokieć, którym uderzyła o kant krzesła i którym czuła teraz nieprzyjemny prąd, podniosła mimo wszystko dłoń z różdżką i wbrew temu, jak wszyscy dbali o swoich pacjentów ona skrępowała go zaklęciem — Drętwota.
Zebranych w klasie osób nagle zrobiło się jakoś więcej. Pojawili się chociażby Naczelny Malkontent Fairwyn, czy... Fire, dla której chwilowo nie potrafiła znaleźć odpowiedniego przydomku, bo już sam dotychczasowy pseudonim oddawał wystarczająco dużo. Davies wzruszyła ramionami podsumowując prośbę Caelestine - jeżeli ktoś by ją zmusił, potraktowałaby Puchonkę w ramach lekcji, czym trzeba. Może oprócz Lumos... Stanęli pod ścianą i w pewnym momencie nastąpiła inwazja manekinów. Poruszające się postaci o pustych twarzach wywoływały w niej jakiś specyficzny niepokój. A kiedy, potraktowane zaklęciem, zaczęły dygotać z zimna i bardzo ludzko reagować na wychłodzenie organizmu, w jej spojrzeniu pojawiły się objawy paniki. Przez chwilę bardzo źle się czuła z tym, co działo się przed nią. Ale przynajmniej nie wykonywali tego na sobie nawzajem, co? Wybrała manekina znajdującego się tuż przy 'Anabelle', przez co mogła obserwować wyczyny Dunbara i poniekąd naśladować jego poczynania. W końcu, jako uzdrowiciel, mógłby równie dobrze być przecież jakiegoś rodzaju autorytetem. To on na Saharze składał kości i zażegnywał wszelkie inne dolegliwości swoich zdolnych przyjaciół. To musiało coś znaczyć. Przede wszystkim chyba to, że był, w tym, co robił, godny zaufania. Gryfonka zrzuciła z siebie szatę, nadal zostając w szkolnym sweterku z herbem domu, aby nakryć manekina tym, co miała najbardziej pod ręką. Starała się wczuć w sytuację, bo zaklęcie podane im przez Norę już wkrótce mogłoby bardzo się im wszystkim przydać - w końcu szła zima. Unieruchomiła manekina, opatulając go w miarę szczelnie w szatę i zmierzyła temperaturę. 29. Czy był to stan, który w normalnych warunkach zagrażałby życiu? Nawet nie kryła, że nie miała pojęcia. Ale brzmiało groźnie. Kiedy rzuciła niewerbalnie Calefieri, poczuła, że różdżka nie zdradziła żadnych objawów oporu, który zwykła stawiać przy każdorazowym skorzystaniu z jej pomocy. Początkowo odetchnęła z ulgą, starając się nadal naśladować Jeremy'ego i skupiać na tym, aby nie przesadzić z tempem rozgrzewania pacjenta. Nie wymyślała mu imienia. W końcu chodziło o ratowanie życia, a nie bzdurne powitania. Do pewnego momentu wszystko było okej. Tak u niej, jak i u Gryfona znajdującego się obok niej. Dopiero, gdy wybuchł pożar zorientowała się, że być może nie wszystko szło tak, jak trzeba. Zacisnęła zęby, usiłując skupić się na sobie zamiast dziejącego się obok niej cyrku. Liczyła, że Blanc zareaguje i uspokoi atmosferę, aby reszta w ciszy mogła zająć się własnymi zadaniami. Być może jako zaklęciowy laik brała to wszystko zbyt poważnie, ale wypominanie Jerry'emu błędów zostawiła sobie na później. Manekin w jej rękach radził sobie całkiem nieźle. Czy może raczej ona radziła sobie nieźle z nim. Temperatura ciała stopniowo wzrastała i powoli nadchodziła pora, aby skończyć z korzystaniem z zaklęcia. Wtedy jednak Davies poczuła, że świerk odmówił współpracy. Trzymała różdżkę sztywno w dłoni, nie mogąc zakończyć działania zaklęcia. Otworzyła szerzej oczy, po czym zdecydowała się na gwałtowny ruch drewnianym orężem, aby zatrzymać proces czarowania. Wtedy też kompletnie straciła panowanie nad Calefieri, które przed tę krótką chwilę okazało się tak silne, że wywołało płomienie opanowujące jej pacjenta. Najwyraźniej kolejny manekin miał źle skończyć. - Aquamenti. - szepnęła nerwowo, kierując różdżkę na manekina, jednak nic się nie wydarzyło. Powtórzyła inkantację, cedząc jej sylaby przez zęby. Nic. - Jerry. - liczyła, że jej rozpaczliwy szept dotrze do Gryfona, bo na nic więcej nie było jej w tym momencie stać. Zresztą płonącego manekina i jej bierność każdy widział. Liczyła na pomoc Dunbara z tego względu, że właściwie tylko jego wtajemniczyła w swoje zaklęciowe kłopoty. Póki co jednak, pozostało jej obserwować, jak manekin i jej szata płoną, a w środku tego wszystkiego znajduje się też jej prefekcka odznaka. Zabawne, że to właśnie ogień chciał jej ją odebrać.
Stojąc przy pulpicie spoglądała z uwagą na ćwiczących uczniów. Raz na jakiś czas przerywała zapisywanie w dzienniku nazwisk, aby poradzić niektórym uczniom sposób na większą efektywność zaklęcia. Może nie należało ono do najtrudniejszych, jednak bardzo łatwo można było przegrzać pacjenta, jeśli się wystarczająco nie skupiało na ćwiczeniu. Ledwie o tym pomyślała, gdy pierwszy manekin zapłonął. Szła w kierunku Gryfona z przygotowaną różdżką lecz ten sobie już poradził z ugaszeniem. Zacmokała z niezadowoleniem, gdy manekin okazał się dotkliwie zniszczony. Kątem oka dostrzegła błysk zaklęcia, które zdecydowanie nie należało do dzisiaj ćwiczonego. - Panno Swansea, zapewniam, że manekin nie zrobi pani krzywdy. Drętwota nie jest konieczna. - popatrzyła na Puchonkę życzliwie, dostrzegając oczywiście, że potraktowała przedmiot zakleciem. Zdążyła pogratulować prefektowi naczelnemu dobrze wykonanego zadania, a nawet go nagrodzić 10 punktami dla domu, gdy za jej plecami wybuchł kolejny pożar. Ewidentnie groźniejszy. - Panno Davies! - dobiegła do niej, w locie posyłając strumienie zimnej wody najpierw na jej podpalane odzienie, a następnie zaklęcie zamrażające na manekina, który porażony ciężarem lodu upadł głośno na podłogę. Podeszła stroskana do dziewczyny, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Proszę usiąść, Morgan. Reszta niech wraca do ćwiczeń, pod koniec lekcji wystawię oceny za dzisiejsze postępy. - zaprowadziła Gryfonkę na krzesło i dokonała oględzin jej potencjalnych obrażeń. Dostrzegła zniszczone ubranie i lekko poparzone dłonie. Spoglądała na nią hipnotyzującym wzrokiem, upewniając się, iż obędzie się wizyta w skrzydle szpitalnym. Ryzyko przy zaklęciach istnieje zawsze, a jej obrażenia nie są aż tak dotkliwe, aby wymagać hospitalizacji. - Panie Fairwyn. - wyprostowała się i zlokalizowała ucznia w tłumie. - Proszę przynieść z regału C małą fiolkę eliksiru wiggenowego i spokoju. Górna półka, biała i zielona etykieta. - poleciła mu, jako, że nosił odznakę prefekta naczelnego i miał więcej obowiązków niż pozostali. Gdy przyniósł, wyczarowała w powietrzu kubek, nalała do środka chłodnej wody i zmieszała w niej obie dawki eliksiru. - Proszę Morgan, wypij do końca, to poczujesz się lepiej. Dziękuję, panie Fairwyn. Proszę cię również o posprzątanie zamrożonego manekina i tego, który spalił pan Dunbar. Bądź tak miły, zmniejsz je i schowaj w szafie. - posłała mu łagodny i wdzięczny uśmiech. - Panie Dunbar, skoro pan zakończył ćwiczenie proszę posiedzieć obok swojej przyjaciółki dopóki eliksir nie zacznie działać. Resztę proszę o kontynuację ćwiczeń. - upewniwszy się, że każdy wie, co ma robić, a sytuacja nie jest już niepokojąca, podeszła do tablicy i zaczęła rozpisywać na niej treść, definicję innego zaklęcia, które dzisiaj będą jeszcze ćwiczyć.
To co zadziało się z manekinem @Morgan A. Davies było ewidentnym dowodem na to, że nie kłamała, kiedy mówiła, że magia lecznicza nie jest jej konikiem. Widocznie, mimo zapewnień, Moe nie pogodziła się jeszcze ze swoją różdżką. Caelestine podnosząc się z ziemi, mogła być jedynie wdzięczna losowi za to, że jej manekin znajdował się daleko od jednego i drugiego pożaru. W tym harmidrze aż jej było głupio, że profesor @Nora Blanc zauważyła jej zaklęcie, rzucone na fantoma. Stanowiące dodatkowy problem, kiedy nauczycielka musiała zmagać się z oparzeniami Gryfonki. Caelestine przysiadła wtedy pokornie przy swoim stoliku, jeszcze tylko moment masując sobie łokieć. Chciałaby teraz móc odetchnąć w towarzystwie swojej rodziny, ale żaden Swansea nie pojawił się na zajęciach, a nawet Riley został wezwany przez nauczycielkę, przez co Caeleste splotła ręce na piersi, w pozycji całkowicie zamkniętej, nieco zdemotywowana swoją pracą na lekcji. Wzrokiem wyszukała na sali @Pandora J. Doux i przesiadła się ze swoim krzesełkiem bliżej niej, decydując się, że w razie potrzeby, być może ją poprosi o pomoc, kiedy manekin znów postanowi ją zaatakować. Chociaż według życzliwych zapewnień nauczycielki, powinna jej wierzyć, że nie powinien... wpatrywanie się w jego pustą twarz w każdym momencie gotową do przestraszenia jej pozwalało jej sądzić inaczej. Bo czy profesor Blanc widziała kiedyś mrugającego manekina, który nawet nie miał miejsca na oczy? Caelestine tak. To nie był ładny widok. Czułaby się znacznie pewniej, gdyby profesor stała obok niej i miała jej manekina na oku, jak w tym momencie bardzo dobrze zajęła się Morgan.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Pożary wybuchające w klasie zdecydowanie nie były w tym momencie w centrum mojego zainteresowania. Im większy swąd spalenizny czułem tym żywiej angażowałem się w walkę z wychłodzeniem mojego własnego manekina. Wystarczyło mi tylko upewnienie się, że ogniem nie zajęło się nic obok mnie, aby utrzymać względny komfort psychiczny. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. W moim przypadku im mniej widziałem tym mniejszy miał być potencjalny atak paniki. Póki co, do żadnego nie dochodziło. Radziłem sobie całkiem nieźle, a pochwała od Nory, chociaż niespodziewana, była miłym podsumowaniem tego zadania. Skupiony na swoim manekinie nie zauważyłem też jak fatalny obrót dla Morgan przyjęła ta lekcja. Mimo naszego drobnego ścięcia na boisku nigdy nie czułem względem niej większych negatywnych emocji, dlatego też w żadnym razie nie cieszyłem się, kiedy zrozumiałem, że sprzątanie po uszkodzonych pomocach naukowych dotyczyło także jej egzemplarza. Uniosłem wzrok na Norę, gdy wydawała mi polecenie i chcąc nie chcąc podreptałem do wskazanego mi regału. Ściągnąłem z niego dwie wspomniane przez nią buteleczki lokalizując je bez większego problemu. Zbliżyłem się do pielęgniarki i wręczyłem jej eliksiry, wysłuchując ciągu dalszego jej instrukcji w niejasnym zamyśleniu. Mój wzrok zawiesił się na chwilę na nadpalonej szacie Morgan. Wzdłuż kręgosłupa przemknął mi niewidoczny z zewnątrz, chociaż dotkliwy dreszcz. Zorientowawszy się, że się jej przyglądam natychmiast odwróciłem wzrok w kierunku profesor i kiwnąłem krótko głową, pieczętując tym samym zgodę na uporządkowanie manekinów. Jeremiego nawet nie zaczepiałem z uwagi na to, że zapewne spieszył już do Gryfonki, aby jej dopilnować. Przywitałem się z nim krótko i podszedłem do zlodowaciałego kloca, którym był w tym momencie manekin Davies. Na moje szczęście pozbycie się lodu było równie proste jak zmniejszenie manekinów. Wszystko było banalne, gdy nie towarzyszyły nam już zakłócenia magii. Nie wyobrażałem sobie taszczenia ich przez cała klasę. Chwycenie ich w dłonie jak laleczki było o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze. Miniaturowe manekiny wylądowały w szafie, a gdy uświadomiłem sobie, że tak w gruncie rzeczy nie mam już nic do roboty podczas, gdy pozostali wciąż ćwiczyli, mój wzrok złowił w tłumie rudą czuprynę Caelestine. Siedziała w zamkniętej pozycji w pewnym oddaleniu od swojego manekina. Podszedłem do niej niespiesznie, korzystając z tej chwili przerwy i faktu, że Pandora, obok której się usadowił, trzymała się właśnie ze swoim plastikowym towarzyszem za ręce. - Nie współpracuje z Tobą? - Zagadnąłem, bo przez jej mowę ciała miałem wrażenie, że jest jeszcze bardziej cicha i wycofana, niż zazwyczaj. Najpewniej było to mylne wrażenie. Caelestine w ogóle niewiele się odzywała w moim towarzystwie, więc obecny stan wcale nie musiał być jakoś szczególnie wyjątkowy. Mimo tego, warto było chociaż spróbować wydusić z niej kilka dodatkowych słów.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Pochłonięty maksymalnie nad odratowywaniem sztucznej Anabelle z pewnym opóźnieniem zarejestrował, że dzieje się coś złego. Wiedział, że Moe usiadła blisko niego, ale akurat to było naturalne zważywszy, że się przyjaźnili. Rzucił drugie "Reparo", które niewiele dało, gdy nagle manekin Moe zaczął płonąć. Zapomniał o Anabelle, przez co manekin spadła na podłogę, a zerwał się w kierunku dziewczyny, by ją najpierw odsunąć od pola rażenia. Pobladło mu się trochę, a było to zjawisko nader rzadkie na jego licach. Już po chwili interweniowała pielęgniarka, zabrała mu (!) Morgan i ogólnie rzecz biorąc zajęła się resztą. A Jeremy ogłupiały stał i wyczekawszy przeraźliwe kilkanaście sekund od razu podszedł do siedzącej dziewczyny. Zapomniał o pajacowaniu przy swojej pacjentce, skoro i tak nie dało rady odbudować jej wypchanego i sztucznego ciała. Przysunął sobie krzesło, usiadł na nim okrakiem kładąc przedramiona na jego oparciu i popatrzył ciemnymi ślepiami na Moe. - Wszystko ok? - zapytał cicho, kiedy już prefekt sobie poszedł (a przywitał się z nim jedynie skinięciem głowy, będąc zbyt zajętym spoglądaniem na Morgan), a i nauczycielka się oddaliła do tablicy. - Chcesz udawać chorą i zwinąć się z reszty lekcji? - zapytał konspiracyjnym szeptem, a warto wiedzieć, że kto jak kto, ale Jeremy nigdy w życiu (!!) nie opuszcza lekcji uzdrawiania, więc jego propozycja była zgoła szokująca zwłaszcza, że planował wcisnąć jej swoje własne towarzystwo. Nawet nie pytał o zdanie, a tylko czekał na potencjalne poparcie. Jeśli miała dość czarowania na dziś - a widać było na jej twarzy, że cierpliwość się jej chyba niebawem skończy - to coś się wymyśli. Uważnym wzrokiem śledził ją z góry na dół, nieco zaniepokojony, że stała tak blisko ognia. Rozumiał, że lubili wpadać w identyczne tarapaty, ale wolałby jednak, aby nie parzyła się ogniem. On skończył tylko z podpalonymi rękawami, a ona z dwoma eliksirami w jednym kubku.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Miała gdzieś, że jej szata spłonęła doszczętnie razem z manekinem, a ona sama poparzyła się od pojedynczych, strzelających gwałtownie płomieni. Nie potrzebowała żadnych eliksirów, ale też nie miała zamiaru walczyć z Blanc o to, czy uspokojenie było jej potrzebne, czy nie. Zaakceptowała wymierzone w nią postępowanie i obserwowała. Odznaka została na szacie, którą oplotła manekina, więc kolejno spotkał ją los płonięcia, zlodowacenia, odtajania i zmniejszenia, a potem odstawienia na półkę wraz ze sfajczonymi laleczkami. Trzeba ją było przecież odzyskać. - Ze mną tak. Moja odznaka jest tam. Moja różdżka jest do niczego. Sam zobacz. Lumos. - odparła, najpierw wskazując palcem szafę, do której Fairwyn schował zwęglone manekiny, a potem wyciągając różdżkę i celując nią w okno bez większych obaw, że cokolwiek mogłoby się wydarzyć. I słusznie. Już się zresztą z tym spotkała. Świerk chyba jedynie jakoś 'zakasłał' mglistym promykiem światła, aby następnie wrócić pośród magiczne trupy. - Nie ma wagarów z uzdrawiania. Ucz się. W końcu ktoś musi ratować mój tyłek, pamiętasz? - zganiła go żartobliwie, zdając sobie przy tym sprawę, że samą tego typu propozycją wykazał, że byłby w stanie wiele poświęcić, by Davies poczuła się nieco lepiej po traumatycznych przeżyciach. Kto, jak kto, ale on z nauk magicznej medycyny nigdy nie rezygnował. I miał rację, bo był w tym zaskakująco utalentowany. Szkoda byłoby to zmarnować. Po zażegnaniu zamieszania udała się w stronę tablicy, po drodze zahaczając o szafkę z manekinami i dobierając się do swojej pomniejszonej odznaki dotkniętej licznymi przeżyciami. Ukryła ją w kieszeni spodni, aby zająć się doprowadzaniem jej do porządku w spokoju w pokoju wspólnym, a najlepiej z czyjąś pomocą. Może powinna podpuścić któregoś z małolatów do popisania się umiejętnościami i kolejno powiększenia odznaki i oczyszczenia jej z sadzy. Swoim magicznym popisom zupełnie od jakiegoś czasu nie ufała. - Pani profesor. Moja różdżka już ma mnie dość. Jeżeli kolejna część zajęć obejmuje czarowanie, nie wiem, czy jeszcze cokolwiek wyniosę z tej lekcji. - zwróciła się do Blanc, wzruszając po chwili ramionami. Być może dla nadrobienia materiału otrzyma jakieś zadanie domowe, a Nora wypuści ją wcześniej.
Odwróciła wzrok, gdy podeszła do niej uczennica. W pierwszej chwili zmartwiła się, że może znów jest coś nie tak, jednak skoro podeszła o własnych siłach, to znaczy, że nic jej nie jest. Zmarszczyła czoło i odgarnęła jasne, cienkie włosy z twarzy, aby przyjrzeć się dziewczynie z uwagą. - Masz na myśli, że się uszkodziła? Och, przykro mi, Morgan. - pomasowała kraniec swojej brody i zerknęła na tablicę, na której zapisywała właśnie definicję drugiego zaklęcia, który będzie dzisiaj trenowane. Potrzebowała drobnej chwili, aby się zastanowić. - Szkoda, byś musiała się nudzić na zajęciach, skoro czujesz się lepiej. Z pewnością znajdę dla ciebie zamiennik. W sumie... - znów zerknęła na tablicę i po chwili uśmiechnęła się, a to był znak, że wpadła na pewien pomysł. - W sumie znajdę dla ciebie zadanie poboczne. Będziesz asystować przy drugim zadaniu i myślę, że się mimo wszystkiego nauczysz chociażby teorii. Najwyżej nie będę wystawiać ci dzisiaj oceny, a na następnych zajęciach ją nadrobisz. - zaoferowała taką, a nie inną propozycję, skoro istniała taka możliwość. Być może mogłaby zwolnić ją z reszty zajęć, jednak profesor Blanc wyznawała zasadę, że jeśli uczennica sama nie zasygnalizuje takiej potrzeby, to nie będzie to koniecznością.
_________________ to samo co wyżej, to post dodatkowy. Można działać dalej. Termin do najbliższej soboty do godziny 20:00. Można się spóźniać, jeśli w poście umieści się sensowne usprawiedliwienie.
Beverly O. S. Shercliffe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75
C. szczególne : mocny makijaż, włosy w czerwieni, ubiór zwracający uwagę, kolczyki w uszach i jeden na boku w nosie, okulary
Oparła się plecami o krzesło, a nogi wyciągnęła pod ławką. Chwile oglądała swoje umalowane paznokcie na czarno, po czym przenosiła wzrok co jakiś czas na uczniów wchodzących do sali. Nikt nie okazał się jej wybrańcem, czy wybrańczynią, ponieważ nie zatrzymała na nikim dłużej swojego spojrzenia. Nie poświęciła nikomu żadnej uwagi. Przyszła na zajęcia, miała gdzieś innych, równie dobrze mogłaby tu siedzieć sama, a najlepiej jakby tak było. Chociaż... Nie chciała za bardzo zwracać na siebie zbytniego zainteresowania nauczycielki, nie dlatego że nie lubiła być w centrum uwagi, wręcz przeciwnie; po prostu nie była dobra z uzdrawiania. Zaklęcia może z tej dziedziny nie należały do trudnych niż te związane z transmutacją, ale Beverly nie była zaangażowana w magię leczniczą. Nie ukrywała niechęci, znudzenia, lecz nie przesadzała. Siliła się na swoją wypracowaną obojętność. Na pewno nie chciała poświęcić swojego życia uzdrawianiu, jak co poniektórzy, ale na pewno kilka sprawnych zaklęć i udzielenie pierwszej pomocy przede wszystkim sobie, mogło jej się przydać. Dla Shercliffe był to ostatni rok w Hogwarcie, jeśli zda, a nic nie stało jej na przeszkodzie, żeby tego nie uczyniła — chyba tylko ona sama sobie zagrażała. Nigdy nie zastanawiała się głęboko nad swoim dalszym życiem. Dorabiała sobie jako kelnerka, chodziła do szkoły, przebywała w rezerwacie; nie za długo oczywiście. Jakiś czas temu zastanawiała się nad łowcą stworzeń. Co prawda wolny zawód, brak stałej pensji, ale czemu nie. Mogłaby poczuć tę wolność, co prawda bardziej skłaniała się ku pracy w Ministerstwie, a żeby tam się dostać, musiała nieco bardziej przyłożyć się do nauki. Wszystko przychodziło jej łatwo; jednak wiedziała, że takie podejście jej nie wystarczy, aby dostać się tam, gdzie chciała... Jej rozmyślania i ponure spojrzenia, które kierowała na innych, przerwała profesor Nora Blanc. Beverly nie musiała chować podręcznika, ponieważ żadnego nie wyjęła. Wstała i powędrowała w stronę tablicy, aby ustawić się tak jak inni, czekając na swojego pacjenta. Na początku pomyślała o jakiś mugolakach, których fajnie byłoby po torturować; niestety to nie zajęcia z czarnej magii, a ni nie żywi ludzie, przeszli przez próg sali, a manekiny. Calefieri powtórzyła, jakby profesor Nora Blanc zmusiła ją do tego zaklęciem Imperius. Całkowicie nie podobała się jej ta lekcja. Nie miała zamiaru niańczyć jakiegoś plastikowego (czy chuj wie jakiego) pajacyka. Nazwać, ubrać, mówić? Skrzywiła się, a jeszcze bardziej, kiedy Nora powiedziała, że nie jęczą. Naprawdę z chęcią posłuchałaby ich wrzasków, może nie tych, które wydaje się z zimna. Podeszła do swojego wybrańca, ale nie zrobiła nic. Popatrzyła na innych i ich śmieszne, niezdarne, a nawet niebezpieczne próby rzucenia zaklęcia; jednym słowem żałosne. Westchnęła, uniosła różdżkę, co prawda nie przećwiczyła tego na "sucho", uważała to za idiotyczne. Wykonała ruch nadgarstkiem, taki jak zademonstrowała Blanc i wypowiedziała zaklęcie. Za pierwszym razem nie zadziałało, więc Beverly nie mając na sobie swojego mundurku z godłem Slytherinu, przetransmutowała jakiś przedmiot, na który w ogóle nie spojrzała; w koc. Dziwne, że zaklęcie to wyszło jej od razu. Ważne, że działało. Przykryła lalkę i rzuciła ponownie zaklęcie, które udało się za trzecim razem. Schodziło z tym sporo czasu. Obserwowała, jak temperatura pajacyka rośnie, sprawdzając co chwila czy idzie to w dobrym kierunku. Wydawało się, że to już koniec, gdy 36,4 stopnie Celsjusza powiedziały stop. Pieprzona magia. Przeklęła w duchu i zabrała się za rozcieranie rąk manekinowi, powinno zadziałać. Podeszła do tego profesjonalnie bez zbędnych sentymentów. Spojrzała jeszcze raz na swojego pacjenta, zadowolona ze swoich efektów, oczekując pochwały od nauczycielki, która oczywiście tak uczyniła. Dziesięć punktów dla domu, czemu nie? Nigdy nie wiadomo, kiedy ubędą.
Zgodnie z zaleceniami profesor Blanc ustawił się w rzędzie, oczekując na to, co po chwili miało zjawić się w drzwiach wejściowych. Manekiny? Same w sobie nie były może dziwne, ale chyba nikt nie spodziewał się, że będą chodziły i zachowywały się jak prawdziwi pacjenci. Poczuł lekkie ukłucie w żołądku, bo nie oszukujmy się, w dziedzinie magii leczniczej stawiał dopiero pierwsze kroki, a to oznaczało, że nie wszystkie jego zaklęcia działały z równą skutecznością. Ćwiczenie miało potrwać aż pięćdziesiąt minut, a to sprawiało, że obawiał się iż nie uda mu się przez tak długi czas utrzymać odpowiedniej koncentracji. Zapamiętał więc dobrze inkantację i stosunkowo skomplikowany gest w nadziei, że to pomoże osiągnąć mu lepszy rezultat, a wreszcie podszedł do swojego manekina. Nie nazywał go nijak, nie korzystał też raczej z innego wyposażenia w sali, wszak ich zadaniem było właściwie opanowanie Calefieri. Swoją drogą, nie brzmiało trochę jak „kalafior”? Przez jakieś pół godziny udało mu się podwyższyć temperaturę ciała swego obiektu badań do trzydziestu dwóch stopni. Tempo może i nie było zawrotne, ale wyglądało na to, że jego czar działał, co napawało go optymizmem. Zdecydowanie wkurzało i dekoncentrowało go jednak zachowanie manekina, który powtarzał praktycznie każdy jego gest. Podrapał się po nosie? Ten szarawy gość przed nim robił dokładnie to samo. Początkowo może nawet go to bawiło, ale z czasem naprawdę miał tego manekina dosyć. Jego pacjent co chwila się bowiem przemieszczał, a on musiał poprawiać jego ułożenie. Co gorsza, przerywał jego zaklęcie poprzez coraz głośniejsze dygotanie szczęką… a kiedy Mattowi wreszcie udało się dobrnąć do temperatury 36,3 stopni Celsjusza manekin nagle wstał i po raz kolejny zaczął krążyć po klasie, budując sobie własną wieżę z krzeseł. Szlag jasny by go trafił. Nauczycielka poprosiła go o opanowanie tej kupy złomu, na co westchnął ciężko i podjął się wyzwania. Nie było łatwo i nieźle się przy tym napocił, ale wreszcie unieruchomił swój obiekt ćwiczeń i powrócił do wykonywania zadania, zapisując na pergaminie kolejne temperatury, które udawało mu osiągać. Miał głęboką nadzieję, że wreszcie zdoła dobrnąć do tych magicznych 36,6.
Zamilkła, skupiając się na nauczycielce. Nie wbiła się jeszcze w rytm szkolny, wolała więc ograniczyć bodźce rozpraszające do minimum. Wiedziała, że jeśli brałaby pod uwagę pracę w zawodzie aurora, powinna lepiej przyswoić podstawowe zaklęcia medyczne, które mogłyby okazać się kluczowe podczas egzaminu wstępnego lub misji. Zerknęła w podręcznik, szukając zaklęcia, o którym wspominała. Ruda miała podzielność uwagi, więc nie było dla niej problemem podążanie słuchem za głosem nauczyciela i jednocześnie czytanie księgi. Lata wprawy robiły swoje. Wyjęła różdżkę, zaciskając magiczny patyk z rdzeniem ze żmijoptaka w dłoni. Który chwyt przyda się tu najbardziej? Gdy otrzymała swojego manekina, niemalże od razu omiotła go zaciekawionym spojrzeniem karmelowych oczu. Dobrze wspominała pracę na nich z poprzednich lat. Niemal natychmiast nadała mu wdzięczne imię "Lancelot", chociaż nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego imię z legend o królu Arturze ze świata mugoli, które kiedyś czytała, przyszło jej na myśl. Usadowiła wygodnie przedmiot przed sobą, biorąc się za czarowanie. Znacznie łatwiejsza była transmutacja czy zaklęcia, tam nie miała wątpliwości w związku ze stosowanym chwytem, perfekcyjną inkantacją czy płynnym ruchem dłoni. Raz za razem próbowała, odcinając się od świata zewnętrznego, nieco poirytowana brakiem sukcesu. Nie było to skomplikowane zaklęcie, tylko co robiła źle? Na szczęście na ratunek przyszła Panna Blanc, dając jej wskazówkę — nakierowanie rdzenia różdżki w odpowiednie miejsce, co okazało się kluczem do sukcesu. Wiedziała, że musi utrzymywać zaklęcie odpowiedni czas oraz z odpowiednią mocą. Skoncentrowała się bardziej — lata korepetycji, nauki i ćwiczeń poza lekcjami sprawiły, że nie było to aż tak męczące, jak dla pozostałych, jednak wciąż czuła wypieki na policzkach, gdy tylko skończyła. Lancelot wyglądał na zadowolonego — na tyle, ile manekin mógł się cieszyć. Gdy podniosła na niego usatysfakcjonowane spojrzenie, przedmiot zasalutował niczym prawdziwy żołnierz, na co Nessa roześmiała się cicho. Czyżby słyszał kiedyś o rycerzu Lancelocie? Pokręciła głową do własnych myśli, poprawiając wstążkę pod szyją i rozejrzała się po klasie, zastanawiając się, jak idzie innym. Z pewnością było szybciej niż jej, sporo osób siedziało już z opuszczoną różdżką, gotowych do dalszych zajęć. Będzie musiała poćwiczyć to przydatne zaklęcie po godzinach, może podczas nocnego patrolu? Pani prefekt doskonale zarządzała swoim czasem, nic nie mogło się zmarnować.
Kostka: 4
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Taka precyzyjność nigdy nie była mocną stroną Fire. Brakowało jej niekiedy delikatności, a już na pewno cierpliwości. Dlatego wiele zadań dotyczących magii leczniczej po prostu dziewczynie nie wychodziło odpowiednio. Manekin nie odnajdował się dobrze w sytuacji. Co rusz jedna z kończyn wystrzeliwała w górę, raz trafiając Fire w ramię, a przy innej okazji w kostkę. Irytacja Szkotki stopniowo rosła, a przytrzymywanie pajcenta stawało się coraz bardziej stanowcze i brutalne. Szarpnęła plastikową nogą, silnie dociskając do ławki. Z różdżki wyczarowała długą linę z konopi, po czym obwiązała ciasno manekina. Odsunęła się z sapnięciem, po czym dokończyła dzieło, zgrabnymi ruchami nakazując więzom odpowiednie ułożenie. Teraz pozostał skutecznie unieruchomiony. Gdyby to był człowiek na pewno czułby ogromny dyskomfort i pewnie sporo bólu oraz duszności, ale Blaithin darowała sobie jakąkolwiek delikatność. To tylko przedmiot. Należało wykonać zadanie. Z zaklęciem miała drobne problemy, ciężko utrzymywało się je długo na skrępowanym manekinie. Ostatecznie nie wyszło to zbyt dobrze, a Fire nie pokusiła się o jakiekolwiek inne próby podniesienia temperatury. Wyciągnęła notes i zapisała postępy.
Kostka: 5 Ten post wygląda tak strasznie, bo nie mam czasu go pisać, później edytuję i będzie piękny :")
W pewnym momencie stojąca na niskim piedestale nauczycielka klasnęła kilkakrotnie w dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę. - Czas się skończył! - zakomunikowała głośno i wyraźnie. - Proszę, by każdy z was przestawił ławki na tył klasy, a ja tymczasem zajmę się manekinami i sprawdzę ich stan. - poprosiła, schodząc po dwóch schodkach. Po kolei sprawdziła każdego manekina - poza tymi spalonymi rzecz jasna - coś notowała w swoim zeszycie, kiwała głową, rzucała nieme zaklęcia na sztucznych pacjentów, spoglądając raz po raz na "właścicieli". Nie minęło dziesięć minut, a z pomocą skomplikowanego zaklęcia zmusiła manekiny do podejścia pod tylne regały. Tam grzecznie usiadły i zaklęcia "przytrzymujące je przy życiu" zostało zakończone. Wszystkie zwiotczały i stały się zwyczajnymi manekinami bez właściwości magicznych. - Proszę, byście ustawili się w półkolu na środku klasy. Nie chowajcie różdżek. - sama również wyszła bliżej uczniów. - Morgan, ciebie również. Do ciebie będzie należeć asysta. - posłała Gryfonce życzliwy uśmiech. - Następne zaklęcie, i dzisiaj już ostatnie, to zaklęcie udrożniające drogi oddechowe. Przydatne podczas zadławień, zakrztuszeń bądź tuż przed przystąpieniem do reanimacji potrzebującej osoby. Na tablicy zapisałam dokładną definicję i sposób użytkowania tego czaru. - podczas gdy uczniowie mieli za zadanie zapoznać się z treścią, profesor Blanc podeszła do bocznej szafy i wyciągnęła stamtąd manekina, którego postawiła na sam środek klasy, tuż przed uczniami. - To wasz wspólny pacjent. Każdy z was, po kolei, będzie miał za zadanie udrożnić jego drogi oddechowe. Nie będziecie mieli na to zbyt wiele czasu - który Morgan bardzo proszę, byś mierzyła przy każdej próbie. W jego gardle znajduje się orzech laskowy. Manekin będzie imitować ruchy ciała osoby dławiącej się. Proszę spoglądać uważnie na to, co teraz zrobię. - poprosiła i upewniwszy się, że każdy z uczniów jest skoncentrowany, zademonstrowała zaklęcie - Anapneo. - wykonawszy stosunkowo prosty ruch nadgarstkiem. To inkantacja mogła sprawiać problem, ale była do nauczenia. Z jej różdżki pomknęła jasna poświata, która wyciągnęła z gardła manekina orzech laskowy. - Moe, proszę, byś przy każdej udanej próbie umieszczała w jego ustach orzech, a następnie nacisnęła jego mostek, a wówczas ten go połknie. Dzisiaj jesteś jego pielęgniarką. - zaprosiła ją na środek klasy, aby zajęła miejsce obok manekina. Nauczycielka dźgnęła go krańcem różdżki, a z jej krańca wylała się fala bladoróżowego światła, która go ożywiła. Zamrugał sztucznymi powiekami i poruszył niemo szczęką, a przez ten czas nauczycielka umieściła w jego ustach orzech laskowy. - Zaczynajmy. - zakomunikowała, robiąc trzy kroki do tyłu. Stała z dziennikiem w dłoniach i zapisywała w nim coś podczas każdego ćwiczenia.
Waszym zadaniem jest zastosować zaklęcie "Anapneo", którego celem jest udrożnienie dróg oddechowych. Przed sobą macie specjalnie zaczarowanego manekina, który jest dzisiaj Waszym pacjentem. Morgan ma za zadanie mierzyć czas, jeśli zaklęcie się nie będzie udawać przez pierwsze dwie minuty, pacjent "traci przytomność", a uczeń nie zaliczył zadania. Pacjent ma w gardle orzecha laskowego i zaczyna się dławić, gdy Moe poklepie go po potylicy. By go "zresetować" musi go ustawić w pionie, poklepać po mostku, aby orzech wrócił "na swoje miejsce", ścisnąć jego ramię, a wówczas ponownie zaczyna się krztusić. Możliwość przerzutu za każde 5 pkt z uzdrawiania.
Kostki:
1 - To było proste i szybkie - nie miałeś najmniejszy problemu z wykonaniem ćwiczenia. Udało Ci się to za pierwszym razem i to całkiem szybko. Nauczycielka pogratulowała Ci i nagrodziła Cię 10 punktami dla Twojego domu.
2 - ruchomy cel to kiepska sprawa - wiedziałeś, że należy celować w gardło. Masz świadomość, że zaklęcie wykonałeś bezbłędnie, jednak nie przewidziałeś, że manekinowy pacjent tak się mocno wczuł w swoją rolę, iż w chwili wyczarowania zaklęcia leczniczego zrobił krok w bok, wpadając trochę na Moe. Twoje zaklęcie śmignęło nad jej głową i trafiło w… zegar ścienny (w przypadku, gdy kilka osób to wylosuje to zegar, obraz, doniczkę z kwiatem, świecę etc), który pod wpływem szoku magicznego po prostu spadł na podłogę. Widać po pielęgniarce, iż nie przewidywała dzisiaj takich zniszczeń. Machnęła na to ręką i mogłeś ponowić zaklęcie - udało Ci się ono bez większego problemu, a trafiłeś celnie.
3 - Stres nie sprzyja leczeniu - czy to stres, nerwy, trema, rozkojarzenie, a może fakt, że wszyscy, włącznie z nauczycielką na Ciebie patrzą? Jakikolwiek był powód, pokićkał Ci się gest nadgarstka przez co straciłeś zbyt dużo czasu na poprawę. Manekin krztusił się, zginał w pół i zatoczył przed Tobą, gdy w końcu rzuciłeś zaklęcie. Zrobiłeś to w ostatnim momencie, kiedy "pacjent" upadł na kolana, ale mimo wszystko udało Ci się udrożnić jego drogi oddechowe.
4 - Gdy czarodziej się spieszy to Irytek się cieszy - presja czasowa nie sprzyja efektywnemu rzucaniu zaklęć. Starałeś się jak mogłeś, rzuciłeś aż dwa zaklęcia na manekina lecz to niewiele dało. Może ręką Ci drży? Próbujesz udrożnić drogi oddechowe manekina jednak w pewnym momencie kończy się czas o czym informuje Cię zachowanie manekina, który w imię swej roli "stracił przytomność". Nauczycielka chwali Cię za prędkość reakcji, jednak poleca brać głębszy wdech przed każdym zaklęciem, aby stres nie zakłócał efektywności magii.
5 - Co ty robisz, manekinie? - Twoje zaklęcie było szybkie i silne. Niestety trafiłeś nim w obojczyk manekina, co sprawiło, iż ten… połknął orzecha. Nikt nie wie jak to się stało lecz w pewnym momencie Twój pacjent zesztywniał, poruszył niemo szczęką i byłby się przewrócił, gdyby Moe nie stała obok. Zostałeś poproszony o wyczarowanie drugiego orzecha bądź czegokolwiek, co może posłużyć za rekwizyt. Dostąpiłeś nawet zaszczytu włożenia mu tego do gardła… chyba, że ktoś zrobi to za Ciebie. (Okrągły mały przedmiot! Cukierek, drops, miętówka, tego typu rzeczy :P)
6 - przytulaśny pacjent to trudny pacjent - ledwie wycelowałeś różdżkę, gdy manekin zatoczył się i na Ciebie wpadł. Nie dawał się wyprostować ani odsunąć, bowiem ilekroć robiłeś krok w tył, on znowu na Ciebie wpadał i trząsł się w konwulsjach. Dopiero gdy ktoś Ci pomógł go odsunąć mogłeś rzucić zaklęcie. Niestety zrobiłeś to dwie sekundy po czasie mimo, że Ci się udało. Nauczycielka mimo wszystko zaliczyła Twoje zadanie.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco do @Caelestine Swansea, chcąc podzielić się z nią myślą, że manekiny nie są wcale takie straszne, jednak nie zdążyła tego zrobić przed drugim zadaniem. Widząc ich nowego pacjenta zdecydowanie sama potrzebowała słów uspokojenia, bo dopiero wersja z twarzą spowodowała u niej ciarki. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą, więc zgłosiła się do wykonania ćwiczenia jako pierwsza. Na szybko przećwiczyła na sucho ruch nadgarstkiem, założyła kosmyki włosów za ucho, po czym stanęła przed duszącym się manekinem. Wzięła głęboki oddech, aby nie panikować przy jego realistycznych ruchach i maksymalnie skupić się na zadaniu, zachowując przy tym zimną krew. - Anapneo - powiedziała dosyć cicho, ale wyraźnie, wykonując starannie ruch ręką. Zaklęcie chyba nie było zbyt trudne, bo z jej różdżki od razu wypłynęła poświata, która skierowała się do ust manekina, wyjmując z jego gardła orzech, który złapała lewą dłonią. Uśmiechnęła się do nauczycielki, zadowolona, że udało jej się wykonać zadanie za pierwszym razem, po czym skierowała się do manekina, wkładając mu ponownie orzech do ust. Podziękowała nauczycielce za punkty do domu, chociaż nie znaczyło to dla niej aż tyle, ile mogło znaczyć dla reszty obecnych w sali osób. Niemniej ucieszyło ją, że kilka dodatkowych punktów trafi do domu, do którego przynależy Caelestine.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
kostka:5 -> przerzuty i tak mi ostatecznie dały to samo 5
Stanął przy Morgan, stosunkowo blisko, jakby naprawdę wziął sobie do serca łapanie jej, gdyby ta zechciała omdleć. Nie wyglądała na osłabioną a na rozgoryczoną. Popatrzył z uwagą na jej różdżkę i kolejne nieudane zaklęcie. - To nienormalne, Moe. Może kup sobie nową różdżkę, co? - podrapał się po brodzie i rozejrzał po klasie, a jego wzrok padł na @Riley Fairwyn. Przez chwilę spoglądał na niego z zastanowieniem i zamiast jakoś wyjaśnić swoje zachowanie, nachylił się ku Moe, by zniżyć głos do szeptu. - Tamten naczelny pochodzi z rodu, co zajmują się różdżkami. Nie doradzę ci wizyty u klonów- profesorów, bo nie wiadomo czy obaj nie mają tej samej mentalności, ale może naczelny coś ci podpowie? - znów zerknął na Rileya' stojącego obok Caelestine. Wspominał o tym, o czym mówiło się na szkolnych korytarzach. Chciał doradzić koleżance, więc to robił nawet jeśli sam nie potrafił jej pomóc. Wolałby aby nie musiała się użerać z lipną różdżką. Posłał jej wyjątkowo skąpy - bo przelotny - uśmiech, gdy wspomniała o ratowaniu tyłka. Cały Gryffindor zdawał sobie sprawę, że Jeremy już mocno się poduczył pod zawód uzdrowiciela i potrafi w tej dziedzinie naprawdę wiele. Podrapał się po policzku, z którego w końcu zniknęła blizna i wyprostował się, kiedy nauczycielka demonstrowała następne zaklęcie. Roześmiał się cicho pod nosem widząc ubranego manekina. - Są zajebiste. - szepnął półgębkiem do Morgan, a gdy ta stanęła obok. Nie nacieszył się nią, bo została wezwana na środek klasy, gdzie otrzymała posadę pielęgniarki. Uśmiechnął się do niej bezradnie i stanął gdziekolwiek... a okazało się, że zatrzymał się obok "@Riley Fairwyn, @Caelestine Swansea, a z prawej strony @Matthew C. Gallagher. Wyszczerzył się do dziewczyny, Rileya też, bo stał po drodze, a Matthew szturchnął w łokieć i mruknął w jego kierunku: - Fajnie byłoby takiego pożyczyć na przerwę. Mam plan co by z nim zrobić. - szeptał, spoglądając łakomie na manekina, którego mógłby wykorzystać w zabawne sposoby. Gdy Pandora skończyła - poprzez zdobycie punktów - puścił jej oczko i zajął jej miejsce, gotów być drugim, którzy rzuci zaklęcie. Znał je, ale nigdy nie używał, a więc robił to poniekąd pierwszy raz. - Anapneo. - rzucił z niejaką arogancją, jakby to nie było dla niego wyzwanie. Cóż rzec, zaklęcie wyszło bezbłędnie. Jednak zbyt nisko trzymał różdżkę. Otworzył usta i patrzył jak ten połyka orzecha. - EJ ziomek, ty miałeś to wypluć. Wypluj! O cho...cholibka... - zerknął z przestrachem na pielęgniarkę, w ostatniej chwili zmieniając przekleństwo na coś niegroźnego. Zrobił dwa susy w kierunku manekina, którego złapała Moe. - Oj. Umarło mu się. - zacisnął usta, bo zbierało mu się na śmiech, co Morgan musiała dostrzegać bez najmniejszego problemu. Poklepał manekina po plecach, ale ten się popsuł. Szkoda! Gdy kazano mu wyczarować orzech, wyszczerzył się. Machnął w powietrzu różdżką i wyczarował... pomniejszoną dwukrotnie przypominajkę, która w jego dłoni momentalnie wypełniła się czerwonym dymem. Nawet się tym nie przejął, tylko wcisnął przedmiot do gardła pacjenta. - Ciężkie nieżycie masz, chłopie. - mruknął i wrócił na swoje miejsce. Zerknął na Matthew, a jego ramiona zatrzęsły się od tłumionego śmiechu.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że ktoś wpatruje się we mnie nachalnie. Prawdę mówiąc, niewiele brakowało, abym w ogóle tego nie zauważył, zanadto skoncentrowany na obserwacji Caelestine oraz ćwiczących uczniów. Dopiero w pewnym momencie mój wzrok prześlizgnął się po postaciach dwójki gryfonów. Jeremy nachylał się do ucha Morgan i patrząc na mnie szeptał coś do niej. Nietrudno się domyślić, że nie wywołało to we mnie ciepłych uczuć. W zasadzie, negatywnych również nie. Sprawiło po prostu, że poczułem się bardzo niekomfortowo, naturalnie wiążąc to zachowanie z obgadywaniem. Odwróciłem spojrzenie, udając że tego nie widzę i spróbowałem skoncentrować się na przebiegu lekcji. Niestety, od tej pory nie było to już wcale aż takie proste. Moje myśli nieustannie krążyły wokół tej kwestii, dzięki czemu usłyszałem tylko połowę z wypowiedzi Nory. Zrozumiałem jedynie co takiego będziemy w tej chwili ćwiczyć i najwidoczniej musiało mi to wystarczyć. Niespodziewanie niedaleko mnie pojawił się Dunbar. Spojrzałem na niego w milczeniu, wewnętrznie krzywiąc się po jego słowach skierowanych do Matthewa. Zdecydowanie wolałem nie wiedzieć co takiego zamierzali zrobić z manekinem. Konieczność wyjścia przed szereg i to w dodatku pod czujnym okiem Moe nie napawała mnie entuzjazmem. Zdecydowanie bardziej ceniłem możliwość spokojnego ćwiczenia w miłym towarzystwie ciszy. Jeśli dodamy do tego również fakt, że nieszczególnie sprawnie radziłem sobie z zaklęciami uzdrawiającymi nietrudno było przewidzieć skutki mojego zaklęcia. Zamiast udrożnić drogi oddechowe manekina, zrobiłem dokładnie to samo co osoba przede mną i pozwoliłem mu połknąć przypominajkę. Nie wydawałem się zdziwiony własną niewprawnością, a jedynie zawstydzony. W ramach zamiennika wyczarowałem zwykłą, przeźroczystą szklaną kulkę. Nie zamierzając jednak wkładać palców do jamy ustnej manekina, umieściłem ją we wskazanym miejscu zaklęciem lewitującym, chwilę później robiąc miejsce dla kolejnej osoby.