Tym razem czarodzieje z Hogwartu będą mieli okazję przez całe wakacje mieszkać na wyjątkowych, tradycyjnych dla tego rejonu, łodziach. Każda z nich jest sześcioosobowa, w pełni magiczna i zawierająca kilka wewnętrznych pomieszczeń. Znajdują się tu trzy podwójne sypialnie (mieszkańcy sam ustalają z kim z całej szóstki dzielą swą kajutę), jedna łazienka oraz główny salon wraz z małym aneksem kuchennym na górnym pokładzie. Na próżno szukać tu takich mugolskich wynalazków jak lodówka, czy kuchenka, acz nie brakuje magicznych półek zapewniających świeżość produktów, czy też klasycznego, czarodziejskiego palnika. Książki czy radio są wyłącznie przygotowane dla tubylców, ale kto zajmowałby się czytaniem w środku lata, w tak urokliwej i niezwykłej okolicy? Warto także wspomnieć, iż łodzie są zaczarowane, tak by w ciągu dnia były przybite do portu, zaś nocą delikatnie kołysały się, pływając po okolicznych wodach. Dlatego też każdy powinien pamiętać, że równo o 24 ich łódka odbije od portu i aby dostać się do niej po tej godzinie będzie trzeba po prostu dopłynąć do niej o własnych siłach!
Mieszkanie w łodziach. Kolejna rzecz, która nie zadowalała Jaspera. Czy nie mieli tu normalnych pokoi? Jeszcze to losowanie numerków wedle starej tradycji. Przecież nie był idiotą. Doskonale wiedział, o co chodziło w tym wszystkim. Cholerna integracja, inaczej nie dało się tego nazwać. Nie musiał ukrywać swojej złości na cały cyrk i uzyskawszy numerek swojego nowego lokum, dostał się tam jak najszybciej. Co prawda nie biegł ani się nie teleportował, ale chodził całkiem szybko. Lata praktyki w zgrabnym omijaniu ludzi przynosiły odpowiednie efekty i pewnie w tym rozgardiaszu dotrze pierwszy. Zgodnie z niepisanym prawem będzie mógł zająć dowolne łóżko, a ostatni dostanie pewnie najgorszy ochłap. W drodze natknął się na kilka osób odnajdujące swoje łódki, jednak nie przystawał na żadne pogaduszki. Upał zdecydowanie mu przeszkadzał. Ba, cała jego garderoba nie była dostosowana do takiego klimatu. Czekały go zakupy w jakimś sklepie, ale podejrzewał, że wątpliwa jakość niesionej w torbie sari mogła być dużo bardziej powszechna. Na samą myśl o noszeniu czegoś tutejszego wzdrygnął się, przyspieszając tym samym kroku. Nie kupi tutaj nic, co będzie wydobywało z siebie podejrzały zapach albo miało chociaż jedną plamkę. Mowy nie ma. Prędzej wyjmie różdżkę i zacznie obcinać nogawki spodni. Dotarłszy na miejsce, rozejrzał się po całej łódce. Dobrze, że wszystko było magiczne. Nie zniósłby jakiegoś mugolskiego badziewa. Nie chciał marnować czasu na naukę obsługi czegoś, co i tak nie będzie mu potrzebne. Chwała zaczarowanym półkom! Z jednej z nich wziął butelkę wody i odkręciwszy ją, znaczną część wypił, a resztę wylał na głowę. Potrzebował odpowiedniego orzeźwienia, a te kilka kropel na podłodze powinno zniknąć lada moment. Najwyżej powie reszcie współlokatorom, że już było mokro. Dalsza część zwiedzania skończyła się zajęciem pierwszej z brzega sypialni. To dziwne uczucie kołysania mogło spowodować coś więcej niż zawroty głowy czy ból brzucha, więc tak na zapas. Łóżko - oczywiście to bliżej drzwi, a bagaż czekał w szafie. Przynajmniej magia tutaj była równie sprawna, co w Londynie. Rzuciwszy swoją torbę na łóżko, wyjął z niej różdżkę i ułożył obok. Zaraz obok niej wylądowała jego mokra koszulka, a chwilę później obcisłe, szare jeansy wyciągnięte z walizki. Dość teatralnie oparł dłonie na biodrach, przybrał tę dziwną, grymaśną minę i wreszcie zacmokał cicho. - Przykro mi, ale muszę wam to zrobić... - powiedział sam do siebie, a na twarzy zagościł dosyć podstępny uśmiech. Złapał jeszcze za różdżkę i odpowiednim zaklęciem zaczął przycinać nogawki spodni, aż osiągnął pożądaną długość. Odpowiednie przycięcie mogło zająć dużo czasu, ale i nie zamierzał się spieszyć. Współlokatorzy mogli wejść w każdej chwili, ale co to miało znaczyć? Najwyżej powie, żeby wybrał drugi pokój. Dopóki nie musiał się dzielić sypialnią, wolał być sam.
Ostatnio zmieniony przez Jasper H. Beckett dnia Sro Lip 02 2014, 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Nie była pewna, jak bardzo uśmiecha jej się pomysł mieszkania na łódce. Trochę obawiała się choroby morskiej, ale może nie będzie tak źle. Z drugiej strony idea losowania łódek już jej się podobała. Uwielbiała takie rzeczy - niespodzianki, zaskoczenie i - oczywiście - integrację. Już nie mogła się doczekać, kiedy się dowie, z kim spędzi ten wyjazd. Gdzieś w tłumie mignął jej Sylvester, ale szedł w przeciwnym kierunku, czyli nie było szans, żeby razem mieszkali. Zauważyła jednak Ivy i chociaż było między nimi za dużo ludzi, tamta pomachała jej wylosowanym numerem. Dwanaście! O ile dobrze zauważyła. A jeśli tak, to była świetna wiadomość. Na łódkę wpadła naładowana entuzjazmem. Od razu zajęła środkowy pokój i, żeby nadać pomieszczeniu znajomy akcent, wypakowała z podręcznej torby ukochane książki. Bez nich rzecz jasna się nie ruszała, więc nie było w tym nic dziwnego. Zakręciła się w miejscu, a materiał jej spódnicy zawirował. Roześmiała się. Nie mogła już się doczekać tego, co będzie się działo. Poszła do kuchni po coś do picia. Na podłodze zauważyła rozlaną wodę. Szybko usunęła ją zaklęciem. Pomyślała, że wbiegając prosto do pokoju, musiała nie zwrócić uwagi na współlokatora. Zrobiło jej się głupio, poszła więc go poszukać - co nie zajęło dużo czasu, biorąc pod uwagę wielkość łódki. Nie chciała jednak się narzucać, zapukała więc tylko we framugę. - Cześć?
Pomysł z obcinaniem nogawek był poroniony. Potrzebował masy skupienia, by precyzyjnie przeciąć każde pojedyncze włókno. Trzęsąca się dłoń, w której trzymał różdżkę, nie pomagała. Do tego to przeklęte kołysanie się. W takich warunkach najzwyczajniej w świecie nie dało się uciąć czegokolwiek. Nawet najprostszym zaklęciem. Chyba. W mgnieniu oka na twarzy Jaspera pojawił się dziwny uśmieszek. Znał jedno magiczne słowo, które powinno mu pomóc. Wystarczyło je wyraźnie wypowiedzieć i wykonać zdecydowany ruch różdżką. - Diffindo - rzucił w przestrzeń, przeciągając końcem swojego narzędzia w połowie materiału okrywającego uda. Wszystkie sploty rozpruły się cicho, a Jasper uśmiechnął się szerzej. O coś takiego mu chodziło. Teraz wystarczyło zrobić to samo z drugiej strony i zostanie mu już tylko druga nogawka. Przygotowywał się do kolejnego pociągnięcia, jednak ciche pukanie w drewno rozproszyło jego uwagę. - Cześć - odpowiedział niedbale. - Niestety, jestem tylko ja. Reszta się jeszcze nie zjawiła. Diffindo! - Dopowiedział, a przy ostatnim słowie wykonał ten sam ruch różdżką, co wcześniej. Powinien wykorzystać to zaklęcie do zrobienia kilku dziur w spodniach. Nadawało się idealnie, jeśli tylko wykazałby się odpowiednią precyzją.
Uważnie obserwowała chłopaka, wciąż stojąc za progiem. Fascynowało ją, co robił. Ona nigdy nie próbowała przerabiać ubrań zaklęciami - obawiała się, że prędzej wszystko w ten sposób zniszczy, niż uda jej się uzyskać pożądany efekt. Do mugolskiej maszyny do szycia też nigdy się nie przekonała. Wolała szyć ręcznie, nawet jeśli to oznaczało siedzenie godzinami i wbijanie sobie igły w palec. Albo, jak w przypadku skracania spodni czy czegoś, równe (mniej lub bardziej) ciachanie nożyczkami. Ale temu chłopakowi naprawdę nieźle wychodziło robienie tego zaklęciem. - Czemu niestety? Bez przesady. Zresztą pewnie zaraz przyjdą. - Przekręciła głowę lekko na bok, nadal na niego patrząc. Uśmiechnęła się. - Niezłą masz linijkę w oczach. Jestem pod wrażeniem. Swoją drogą jestem Avis. Można? - spytała i niepewnie weszła do środka. Nie chciała przeszkadza. Jeśli chłopak nie ma nic przeciwko, fajnie byłoby pogadać. W końcu mieli przez jakiś czas ze sobą mieszkać, zresztą wydawał się sympatyczny.
Obcinanie spodni na wyjątkowo krótkie spodenki zaledwie na pół uda skończył, mimo słów dziewczyny. Chociaż nie spodziewał się usłyszeć komplementu z ust kogoś innego. Jak w każdej tego typu sytuacji, uciekł spojrzeniem w bok, próbując jednocześnie ukryć nadciągający rumieniec. Na domiar złego, chodząc bez koszulki poczuł się nagle skrępowany. Nie chciał, żeby oglądano go bez ubrań. Może nie do końca, ale wolał kontrolować to, co pokazywał innym. - Dziękuję - odparł cicho, wyraźnie zawstydzony komplementem. - Może przyjdą, może nie. - Dorzucił wymijająco, po czym odwrócił się ku swojej szafie i zaczął w niej grzebać. W ciągu kilkunastu sekund wyrzucił z niej połowę swoich mugolskich szmatek, aż chwycił między delikatne palce białą koszulkę na cienkim ramiączku. Natychmiast ją założył i okazało się, że była na niego o wiele za duża. Dziury na ramiona odsłaniały wszystkie żebra, nawet dało się dostrzec klatkę piersiową, a całą długością koszulka sięgała prawie do kolan. Usiadł na łóżku, pośród sterty ubrań i zabrał się za ściąganie trampek. Nawet przez chwilę nie przejął się obecnością dziewczyny. Właściwie cała ta ignorancja wydawała się być bardziej udawana, gdyż po twarzy Jaspera krążył niewielki uśmiech. - Jasper Beckett - odpowiedział, gdy Avis wchodziła do środka. - Nie jesteś Gryfonką? - Postanowił spytać, zabierając się za sprzątnięcie ubrań. Nie używał do tego różdżki, gdyż grał na czas i chciał się czymś zająć. Siedzenie i patrzenie sobie w oczy nie wchodziło w rachubę.
Z trudem odnalazła łódź numer dwanaście. Wydawało jej się, że chwilę wcześniej widziała wchodzącą do środka Vi, więc pomachała jej wylosowanym numerkiem. Zauważona dziewczyna szybko zniknęła jej jednak z oczu. Podążyła więc w jej kierunku. Łódź była wystarczająco zachwycająca w porównaniu z napakowanym po brzegi pociągiem, którym tu dotarli. Wydawała się jakiś milion razy większa. Komfort! Wreszcie. Wciągnęła walizkę na podkład, upewniając się raz jeszcze, że wchodzi na właściwą łódź. Oglądała uważnie każdy szczegół. Już nie mogła się doczekać nocy, kiedy zaczną spokojnie dryfować po tutejszych wodach. Miała nadzieję, że wytrzyma i nie dopadnie jej choroba morska. Nigdy jej nie miała, ale też nigdy nie spędziła zbyt dużo czasu na łodzi. Była ciekawa, jak jasno będzie na pokładzie, kiedy słońce zniknie za horyzontem. Zapachy przypraw docierające tu z miasta atakowały jej nozdrza. Marzyła o tym, żeby spróbować tutejszych potraw. Może nawet jakiejś się nauczy? Byłoby wspaniale. Słyszała głosy dochodzące z dołu. Ściągnęła walizkę pod pokład, wciąż uważnie się rozglądając. Postawiła ją w przejściu, nie wiedząc, który pokój mogłaby zająć. Zajrzała do ostatniego – jeszcze pustego – i środkowego, wypełnionego częściowo książkami, które nie wyglądały na element wyposażenia. Dopiero na koniec wsunęła głowę do pierwszego z pokoi. - Cześć – rzuciła radośnie, widząc osobę, o której spotkaniu marzyła. Entuzjazm rozpierał całe jej ciało i kusił, by objąć szczupłą sylwetkę Avis. W pokoju był ktoś jeszcze, co zauważyła jednak dopiero po chwili. – Można? – zapytała i nie czekając na odpowiedź wsunęła się do pokoju. Objęła jedną ręką plecy Vi, całując ją przelotnie w policzek. Już po chwili zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Zarumieniła się nieznacznie, mimo tego, że bardzo starała się przed tym uchronić. Nie potrafiła jednak pohamować radości z takiego towarzystwa. - Widziałam masę książek w środkowej kajucie – zaczęła entuzjastycznie, starając się nieco rozluźnić. – Mogę tam zamieszkać? – Spojrzała na Avis wzrokiem pełnym nadziei. – Widziałam wolne łóżko. Chyba. Przeniosła wzrok na chłopaka. Nie chciała go ignorować. Wyglądał na całkiem fajnego. - Jestem Ivy – rzuciła, robiąc kilka kroków i wyciągając dłoń w jego kierunku. – Nie chciałamprzeszkadzać ani nic – dodała przepraszająco. – Co wam się trafiło w garderobie? – zmieniła nagle temat. Dopiero wtedy przypomniała sobie o sari, które wciąż miała przewieszone przez wolne ramię.
Sprzątanie bez użycia magii zajęło mu chwilę dłużej, niż przypuszczał, ale było warto. Poświęcił na to wystarczająco dużo czasu, by przybył kolejny współlokator z łodzi. A właściwie, współlokatorka. Skrzywił się lekko, słysząc jej dość bezpośredni ton, ale co mógł poradzić, że każda wesoła odzywka przyprawiał go jego własny lęk. Jakoś sobie z tym radził i grunt, żeby nie wypytywali. Przecież o to w tym wszystkim chodziło. Pomieszkać razem, poznać się, pewnie wypić butelkę jakiegoś dobrego alkoholu i zwiedzić kawałek tego magicznego przysiółka. - Jasper. - Odpowiedział krótko, wepchnąwszy na ostatnią wolną półkę parę obcisłych jeansów. Przez chwilę chciał nawet wyjść i zostawić obie dziewczyny same, ale zauważył wyciągniętą dłoń Ivy. Cholera, tego się nie spodziewał. Przez dobrą minutę wędrował spojrzeniem od jej twarzy do ręki, aż w końcu, niemalże leniwym ruchem, wyciągnął swoje palce ku jej i uścisnął je delikatnie. Nie chciał utrzymywać kontaktu fizycznego dłużej, niż to konieczne. - Co mi się trafiło? - Niemalże warknął, podchodząc z powrotem do łóżka. Złapał za torbę, sprawnym ruchem wyrzucił całą jej zawartość na pościel, łącznie z rolką pergaminu, piórem, kilkoma papierosami i przeklętą szmatą. - To! - Podniósł różdżkę z dala od tego czegoś, co było łudząco podobne do materiału trzymanego przez Ivy i ostrożnie dźgnął, jakby miało go zaatakować. Oba sari różniły się. Może i był facetem, ale dostrzegał tę różnicę w kolorach i całej reszcie. Chętnie spaliłby niepotrzebny śmieć na oczach obu dziewczyn, jednak mógł pozbyć się go w bardziej humanitarny sposób. - Chcesz to? - spytał, wskazując na materiał.
Delikatny uścisk dłoni był raczej niespodziewany. Haden miała wrażenie, że ona sama uścisnęła jego dłoń trochę zbyt mocno. Chłopak nie był zły. Wręcz przeciwnie. Zachowywał się jednak trochę tak, jakby wolał zostać już sam. I zdecydowanie nie był zachwycony wylosowanym przez siebie ciuchem. Ivy zmierzyła wzrokiem różową tkaninę. - Nie, dzięki. Mój kolor to chyba też nie jest. – Uśmiechnęła się delikatnie, powstrzymując się od innych zbędnych komentarzy. – Ale wygląda na to, że sam przycinałeś nogawki. – Zmierzyła wzrokiem krótkie spodenki. Teraz już nie dałaby za to głowy, ale wydawało jej się, że tego dnia widziała go w takich samych, tyle że długich spodniach. W jej oczach były trochę zbyt krótkie. Męskie „wdzięki” zdecydowanie zaburzały jej wrażenia estetyczne. Miała jednak to szczęście, że będzie mogła gapić się na Avis, kiedy tylko przyjdzie jej ochota. Poza tym nikt nie kazał jej podziwiać nowego kolegi. Wystarczyło, że być może uda im się nawiązać jakąś sensowną relację. Albo przynajmniej nie pozabijać się przez następne dni. – Może wspólnymi siłami udałoby nam się to doprowadzić do bardziej… męskiej formy? I koloru… – Przygryzła wargę, powstrzymując śmiech. – Może nawet wyjdzie nam z tego coś modnego. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni, gotowa do działania. Co gorszego mogło się stać? Oczywiście poza puszczeniem łodzi z dymem.
Uśmiechnął się krzywo, słysząc odmowę. No kto jak to, ale ona powinna zrozumieć jego bolączkę odnośnie tego całego sari. Właściwie mógł jej to wepchnąć w ręce, zabezpieczyć szafę jakimś zaklęciem i wyjść, tylko jakby to o nim świadczyło? Dość jednoznacznie, jednak i tak odnosił wrażenie, że zachowywał się wystarczająco chłodno. Cóż, starał się w miarę taktownie dać obu współlokatorkom sygnał, że woli być sam. Gorzej, jeśli ktoś się do niego wprowadzi. Wtedy najwyżej spłonie w rytualnym ogniu. Przytaknął słowom Ivy, obrzucając różowe sari(doprawdy Ivy, wielkie dzięki, nie miałem pojęcia jak je opisać) morderczym spojrzeniem. - Eem... mam dwie pary takich samych jeansów - odpowiedział, wskazując na swoje spodnie oraz spodenki leżące na łóżku. - Jakoś trzeba dostosować się do tego klimatu, prawda? Westchnął cicho, bawiąc się różdżką. Dostrzegł tylko, jak dziewczyna wyciągnęła swoją. Z trudem powstrzymał się od wycelowania w nią własną. Co ona kombinowała? Zerknął na nią nieco podejrzliwie i ostatecznie wygiął usta w bardziej naturalnym uśmiechu oraz wystawił koniuszek języka. Dwoma palcami złapał za fragment materiału i rzucił je na podłogę, na sam środek przejścia w pokoju. - Ty pierwsza - mruknął, celując różdżką w materiał - jednak jeśli nam nie wyjdzie... spalę je przy pierwszej lepszej okazji.[/b]
Ivy wycelowała różdżką w materiał leżący u ich stóp. Nie do końca wiedziała, jak zmienić kolor tkaniny. Nigdy wcześniej nie czuła potrzeby modyfikowania swoich ciuchów, a już tym bardziej nie czarami. Wycelowała w sam środek pokoju, mając nadzieję, że niczego nie schrzani. Miliard rzeczy mogło pójść nie tak. Zaczynając od uszkodzenia łodzi, a kończąc na zaklęciu odbitym rykoszetem i trafiającym w towarzyszów. Westchnęła ciężko i wyrecytowała formułę. Ku jej zdumieniu spod sari powoli wypłynęła stróżka farby, przesuwając się leniwie po podłodze. Materiał powoli zaczął robić się biały, jakby absolutnie nigdy nie tknięto go żadnym barwnikiem. - Chyba nie jest najgorzej – mruknęła, odsuwając się trochę w lewo, żeby nie wdepnąć we wciąż rozpływającą się farbę. Ostatnie, czego potrzebowała, to upaprane buty. Jeszcze tylko… Wymruczała kolejne zaklęcie. Brzeg był nieco poszarpany, podłoga też lekko ucierpiała, ale sari było teraz o połowę krótsze. W zasadzie równie dobrze mogło zostać przemianowane na wyjątkowy, hinduski podkoszulek. Czy coś w tym stylu… Jasper nie wyglądał na zachwyconego. Ale w zasadzie nie wyglądał na takiego ani przez chwilę. Krótkie, sztuczne uśmiechy trudno było nazwać oznaką szczęścia. - Co myślisz? – zapytała, chociaż jej wzrok płynął już w kierunku Avis. Miała ochotę szarpnąć ją za rękaw i powiedzieć „chodźmy już, robi się dziwnie”.
(o.O Wybacz. Czasem widzę słowa, których nie ma. Teraz będę się zastanawiać, skąd mi się wziął ten różowy.)
(Nie szkodzi, przynajmniej mamy dobrą podstawę, by się tego pozbyć.) Przez chwilę obserwował dziewczynę, jak radziła sobie z tworzeniem nowego krzyku czarodziejskiej mody. Całkowicie białe sari musiało się wyróżniać i stanowić dość interesującą część garderoby, jednak nie był przekonany co do tego. Nie wyobrażał samego siebie noszącego coś tak idiotycznego. Chociaż to wyglądało na lekką hipokryzję z jego strony, jeśli spojrzał na swój wielki podkoszulek. Doprawdy, jedno od drugiego niewiele się różniło. Tylko ta długość... jak toga. Miał nawet całkiem dobre zaklęcie, ale Ivy rzuciła je szybciej. No i została jeszcze farba. Ujął pewniej różdżkę w lewej dłoni, po czym machnął nią, mrucząc ciche Evanesco. - Cóż... dziękuję - odpowiedział, patrząc na nowe dzieło hinduskiej mody z dystansem. - Wprawdzie nie jest to coś wyjątkowego, ale kilka zaklęć i będą na tym jakieś ładne wzorki. Ostatecznie przerobię to na jakąś ładną serwetkę albo będzie robiło za wyściółkę leża mojego kota. - Zaśmiał się cicho. Tak, teraz miał zdecydowanie lepszy nastrój. Tylko potrzebował pobyć samemu. Ponownie skierował się do swojej szafy, wyciągnął z niej jakąś luźną bluzkę z rękawami pełną szarych, poziomych pasków i wepchnąwszy ją do torby, przyjrzał się jeszcze obu dziewczynom. Właściwie to młodym kobietom i to całkiem ładnym. Uśmiechnął się naturalniej, wysuszył swój nowy nabytek i rzuciwszy go na łóżko, wyszedł z pokoju. - Gdybyście były tak miłe i powiedziały kolejnemu współlokatorowi - wskazał na swoje łóżko - że to należy do mnie, byłbym wdzięczny. A teraz panie wybaczą, chciałbym się rozejrzeć. Miłej zabawy! - Ostatnie zdanie dorzucił w ostatniej chwili dość wesołym tonem. Zobaczył to coś między nimi i nie chciał im przeszkadzać. Jednak to, co wstrętni mugole nazywali gejradarem, u niego nie działało. Po prostu dostrzegał drobne zmiany. No i one z całą pewnością się znały, więc mogło to znaczyć naprawdę wszystko. Porzucając tę myśl, wyszedł z łódki, by poszukać czegoś dobrego do picia. [zt]
Tego wieczoru siedziała na łódce i przekopywała się przez książki. Nigdy się nie interesowała jakoś szczególnie eliksirami leczniczymi czy ziołami, ale zajęcia z uzdrawiania ją zaintrygowały. Tyle lat nie miała pojęcia, co zrobić z nudnościami, aż jej głupio było. Tyle że na zajęciach nie poszło jej najlepiej. Niby wszystko dobrze, wymawiała wszystko poprawnie, ruch różdżką też był w porządku, a jednak nie wyszło. A gdyby to nie był fantom? Gdyby naprawdę ktoś potrzebował jej pomocy? Musiała znaleźć inny sposób. Zaczęła od mugolskich książek medycznych. W jej domu zawsze świat mugolski mieszał się z czarodziejskim, a mama nieustannie powtarzała, że lepiej znać też rozwiązania niewymagające czarów. Oczywiście miała rację, co Vi rozumiała od początku - w końcu dopiero od niedawna wolno jej używać czarów poza Hogwartem. Zdążyła się więc przekonać, że mugolskie sposoby na niektóre rzeczy wcale nie są gorsze, choć może bardziej praco- i czasochłonne. Pierwsze, na co się natknęła, to imbir. Rzeczywiście kojarzyła, że jak kiedyś zjadła coś mocno nieświeżego, to mama parzyła jej herbatę i dodawała świeży imbir, którego charakterystyczny smak chodził za nią jeszcze kilka dni. I w sumie poza smakiem, na który była mocno wyczulona (i którego szczerze nie znosiła), nie miało to żadnych minusów, ba, pomagało świetnie. Zanotowała więc na pergaminie notatkę z książki i zaczęła szukać dalej. Przekartkowała dwie książki (jedną z nich była jakaś lekka mugolska powieść o miłości, której bohaterka zachodzi w ciążę i szuka sposobu na poranne nudności - ciężko powiedzieć, czy to wiarygodne źródło, ale w tej medycznej mniej więcej potwierdzali większość teorii) i babciny notes z przesądami ludowymi z całego świata. Była pod wrażeniem ilości sposobów na nudności. Mięta pieprzowa, migdały, kiełki pszenicy, a nawet wywar z ryżu... Czego to mugole nie wymyślą! Wzięła czysty kawałek pergaminu i zaczęła pisać list do pielęgniarki. Kiedy rozpisała już mugolskie sposoby, miała ochotę stwierdzić, że tyle wystarczy - no ale nie po to jest czarownicą, żeby olać magię! Tu miała do dyspozycji tylko prospekt. Nie sądziła, że kiedykolwiek na wakacjach przydadzą jej się książki o magicznym uzdrawianiu, a tu proszę. Żałowała trochę, że nie zabrała niczego z rodzinnej biblioteczki, ale przecież to, co dostała, powinno wystarczyć. Zaczęła uważnie przeglądać prospekt. Ostatecznie do listy dopisała eliksir po-zatruciowy, regenerujący i spokoju. Po namyśle dopisała jeszcze napar z szałwii lekarskiej i ślaz. No. Teraz chyba już wystarczy. Dokończyła pisanie listu, przeczytała go jeszcze dwa razy i kiedy uznała, że nadaje się to do przeczytania przez kogoś, kto przecież zna się na temacie, wysłała. Miała nadzieję, że to wystarczy, żeby się nie skompromitować.
Tak bardzo chciała zrobić to zadanie o poparzeniach - temat ją mocno zainteresował, a na zajęciach poradziła sobie świetnie, co jeszcze bardziej ją zachęciło. Był tylko jeden problem - temperatura. Upał był nie do zniesienia już rano, a im później, tym było już tylko gorzej. A ona nie znosiła takiego skwaru, bywało jej słabo i kręciło jej się w głowie. W Anglii pogodę o wiele łatwiej było znieść, zresztą tam termometr nigdy nie wskazywał prawie czterdziestu stopni! Na łódce było chłodniej. Ale przebywanie na powietrzu zrobiło swoje i Vi była wykończona. Chciała to napisać. I piekielnie nie chciało jej się za to zabierać. Rozłożyła się na łóżku i leniwie przeglądała konspekt. Ten eliksir się nie nadaje, ten też nie... Wiggenowy? No może. Leczy ciężkie rany, to jak znalazł na oparzenia, zwłaszcza drugiego i trzeciego stopnia. Co prawda jeszcze długo nie będzie mogła go uwarzyć, ale to przecież nie o to chodzi. Ale co jeszcze? Coś na uspokojenie? Eliksir spokoju, tak klasycznie? No może. A co mówi babciny notes? Była zbyt nieprzytomna, żeby to sprawdzić, więc przed przewertowaniem zbioru najlepszych przepisów na wszystko poszła wziąć zimny prysznic. Pomogło. A więc notes... Za dużo to tam nie było. Chłodna woda na oparzenie, długo, aż do uśmierzenia bólu. I właściwie tyle. Z jednym tylko zastrzeżeniem: nie smarować tego niczym. Też dobrze. Magicznych eliksirów to chyba nie dotyczyło, tym bardziej, że były raczej do użytku wewnętrznego, nie? Naprawdę nie miała sił szukać dalej, napisała więc krótką notkę do panny Moonlight, wysłała ją i poszło spać.
Na łódkę wrócił zaraz po zajęciach z pierwszej pomocy. Chciał jak najszybciej napisać krótką notatkę do Moonlight, wypełniając tym samym dodatkowe zadanie. Co jak co, ale dla Jaspera stanowiło to coś w rodzaju być albo nie być i dotarłszy do pokoju, chwycił pierwszą kartkę oraz pióro, by niemal w locie zacząć pisać list. Pierwsze słowa pojawiły się w ciągu sekund - stanowiły zaledwie powitalną formułkę. Później musiał się wspomóc własną pamięcią, wymieniając eliksiry rozgrzewające. Samo myślenie o nich przyprawiało go o nadmiar ciepła. Rzekłby, iż była to prawdziwa katorga. Naprawdę. Całe szczęście, że nie musiał pisać o nich eseju i po dwóch, trzech minutach zaczął wypisywać swoje uwagi, które podpatrzył u mugoli. Nie był ich całkowicie pewien, jednak po to właśnie pisał ten list. Moonlight z pewnością go poprawi, gdyż bez wątpienia posiadała odpowiednią wiedzę, przeszkolenie i doświadczenie w takich sprawach. Posada pielęgniarki w Hogwarcie w końcu do czegoś zobowiązywała, prawda? W każdym bądź razie, szybko dokończył swoją dodatkową pracę, zapakował w kopertę i nakazał sowie dostarczyć ją do profesorki, jak zaczął nazywać pielęgniarkę. Obserwując przez nieduże okno ptaka lecącego nad plażą, ziewnął głośno. Wygodniej ułożył się na łóżku, potrzebując krótkiej drzemki w tym upale. [zt]