W czasie kiedy on zajadał się tym, co w sumie aż tak smaczne nie było, D’Angelo walczyła z tym bardzo skompikowanym pieruństwem znanym mugolom jako telewizor. Dla niej telewizor właśnie trzymała w ręce i szukała wyłącznika. Obracała pilota w dłoni, klikając co popadnie, więc wyciszyła głos, nie rozumiejąc ikonki volume ni w ząb, zmieniła kanały, zastanawiając się co numerologia robi na pilocie, poprzestawiala pewnie jeszcze jakieś tryby, w końcu przeskoczyła do telewizyjnej gazety i teraz już kompletnie nie miała pojęcia jak z tego wyjść. Sięgnęła dłonią do kieszeni po różdżkę, mając w zamiarze walnąć to pudlo jakimś zaklęciem, ale powstrzymała się ostatecznie, zerkając na Rience’a. Kończył jedzenie, więc uznała wprawienie go w lepszy humor za większy priorytet. Już go obejmując, pilota odłożyła na jego uda, kapitulując w tej kwestii. Zadarła głowę w górę, próbując ignorować głupoty, które leciały sobie gdzieś w tle. Podniosła się lekko wbijając podbródek w jego ramię. Tęskniła za nim, ale przecież nie mogła mu tego powiedzieć. Wpatrywała się w jego oczy w skupieniu próbując mu to przekazać bez słow. — Jakbym wiedziała, ze będziesz taki oporny w rozmowie, przyniosłabym verita serum — mruknęła i dźgnęła go pod żebra — Nie bądź taka wredna harpia. Co się stało? — spróbowała zażartować, chociaż chyba ze złego tematu. Najwyżej się zdenerwuje. Może zdenerwowany powie więcej?
Był za mocno skupiony na jajecznicy, aby zauważać jej trudności z ogarnięciem telewizora. Zresztą, nawet gdyby je dostrzegł, pewnie nawet nie pomógłby jej z nim. Ciekawie patrzyłoby się na bezmyślne wciskanie przycisków i próby ogarnięcia tego mugolskiego ustrojstwa, ale chyba głównie dlatego, że sam musiał wyglądać na bardzo zainteresowanego przełączaniem kanałów i wypróbowaniem wszystkich z nich, kiedy pierwszy raz zobaczył co Ryan dla nich wybrał. Natomiast dostrzegł jej ruch w stronę różdżki, ale nie zdążył jej powstrzymać. Ku jego uldze sama, zrezygnowała z tego pomysłu i Hargreaves mógł poświęcić jej całą uwagę już bez wymyślanego na biegu ochrzanu w stylu „wiesz ile to kosztowało?”. W tym momencie zdawał się nawet nie zauważać emocji kryjących się w jej oczach, bo jego wciąż pozostawały nieporuszone. Zmieniły to jedynie jej słowa, gdyż nie odebrał ich najlepiej. Jego twarz zyskała nieco na wyrazistości, kiedy odrobinę wykrzywiła ją złość, ale Rience szybko przysłonią ją dłonią, odwracając się profilem. Nienawidził w sobie tej kapryśności, więc to, że starał się z nią zawalczyć o kontrolę nad sytuacją nie było niczym dziwnym. - To nie było zabawne. - stwierdził, nieco urażony jej słowami, a kiedy był pewien, że nie wygląda już odrażająco, znowu na nią popatrzył. W jego oczach kryło się coś przerażająco intensywnego. Rozniecił się w nich dziwny ogień, a Rience nagle wydawał się czymś bardzo przejęty, co było ogromną różnicą w porównaniu z jego poprzednią przezroczystością i obojętnością. - Shenae - starannie wymówił jej imię, chwytając ją nagle za ramiona. - Czy mnie czegoś brakuje? Cóż za nieoczekiwany napływ wątpliwości.
Wiedziała, ze może go rozgniewać, pamiętając jak mocno drażliwa była dla niego kwestia domieszki wilowatej krwi, ale nie spodziewała się, że zareaguje aż tak mocno na jej słowa, które w gruncie rzeczy od razu zakropione były wyraźnym żartem. Hargreaves dzisiaj do żartów nie był chyba dostrojony. Zresztą do niczego, jak zdążyła zauważyć, kiedy zasłaniając twarz dłonią odgrodził się od niej bardzo wymownie. Żadna przestrzeń ich nie dzieliła, a mimo to czuła, jakby magia narastała między nimi i budowała mur. Był zły, nawet żyła pulsowała mu na szyi na dowód tego, jak szybko filtrował teraz w złości krew, próbując jednocześnie to opanować. Chciała nawet wyciągnąć do niego rękę, kiedy względnie się uspokoił, odciągnąć jego palce od twarzy, spojrzeć w jego przejrzyście niebieskie tęczówki, teraz trochę pochmurne i wyjaśnić mu coś w tej kwestii, ale nie zdążyła zareagować. Jedynie wypuściła z ust krótką wypowiedź: — Wiem, czasami nawet mi żarty nie wychodzą — kolejny nietrafiony żart. Szczęśliwie Rience chyba nie skupiał się teraz na jej słowach. Odwrócił twarz w jej kierunku, a potem poczuła mocny uchwyt na swoich ramionach i zgubiła się na chwilę w tych oczach. Miał pojęcie, że kiedy nim rwał impuls, była prawie pewna, że poczuła ten sam skok adrenaliny i nagły ogień, jakby zaraził ją tym uczuciem. Utrzymała powietrze w płucach, w napięciu czekając co chciał powiedzieć i odetchnęła, kiedy w końcu zadał swoje pytanie. Już obawiała się, że to coś gorszego. Wstrząsnęła głową przecząco: — Nie, niczego. Mogłabym się kłócić z każdym, kto twierdzi inaczej — mruknęła zmieniając pozycję siedzenia. Siadła do niego przodem, wyswobadzając się odrobinę z jego uścisku, bo zakluczył ją między rękoma, a to było dziwne uczucie kiedy robił to piękny wil, którego w dodatku i bez tego genu można było uznać za atrakcyjnego, fizycznie i mentalnie. — Rience, dlaczego pytasz? — zdjęła jedną z jego dłoni z ramienia, chwytając ją między swoje palce. Wpatrywała się z uporem w jego oczy, pewna, że kiedyś się przyzwyczai do ich głębi i przestanie się w nie zagapiać. Zwłaszcza teraz, kiedy patrzenie w nie mroziło jej ciało i wywoływało gęsią skórkę.
Lekko drgnęły mu usta, kiedy spróbowała ponownie zażartować, ale to była jego jedyna reakcja. Kiedy dążył do pozyskania jakiejś wiedzy, potrafił iść nawet i po trupach, dlatego nie było to nic specjalnie zaskakującego, że po prostu dalej na nią patrzył, hipnotyzując ją nieświadomie i wyczekując na jej odpowiedź w ogromnym zniecierpliwieniu. Zignorował nawet jej westchnienie, które brzmiało trochę tak, jakby nawet oczekiwała, że na nią nakrzyczy, a potem… sam westchnął. Jednocześnie uspokojony, jak i zmartwiony tymi słowami. Jego błękitne oczy nieznacznie zadrżały, kiedy opanował je nagły, okrutnie przygnębiający smutek, a jaki nieco złagodniał, kiedy postanowił podjąć się dalszego wypytywania. Uwolniła jego dłoń, a on skorzystał z tego gestu. Jedną pozwolił spleść z jej palcami, przelotnie gładząc je kciukiem, a z kolei prawa odszukała policzek Shenae. Przesunął po nim paznokciami w bardzo delikatnej zaczepce. Całkowicie zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo narosło w niej napięcie, ale czy to, że nie reagował, można było uznać za świństwo? Rience by polemizował, zwłaszcza, że odrobina magii jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Lekko nachylił się nad jej twarzą, zmuszając ją do podążenia za nim wzrokiem, a kiedy już niemalże spotkali się ustami, nagle się odezwał. - Bo, do cholery, najwyraźniej nie jestem dostatecznie dobry. - wypowiedział starannie, paradoksalnie bardzo kusząco, nieomal muskając jej wargi swoimi, kiedy nagle ostatnie słowo stało się tak gniewne, że aż straszne. Jego twarz ponownie zabarwiła złość, ale tym razem ludzka, a oczy po raz kolejny zaiskrzyły złowrogo, kiedy odsuwał się od niej. Był rozbity pomiędzy wściekłością, a smutkiem. Nagle pochylił głowę, opierając czoło na ramieniu Shenae w bardzo bezradnym geście poddania się. Westchnął, najwyraźniej niepewien czy tłumić w sobie te emocje, czy pozwolić im ujść z siebie w jakiś sposób. - Jestem beznadziejny… - wydusił z siebie, niespodziewanie przytłoczony tym wszystkim i dłoń, jaka wcześniej muskała jej twarz, teraz niezobowiązująco zatrzymała się na jej plecach. Zdaje się, że chciał ją objąć.
Nie odrywała spojrzenia od jego oczu nie tylko dlatego, ze po prostu nie mogła tego zrobić, jak zawsze, czując w jego towarzystwie potrzebę patrzenia w nie, zwłaszcza teraz, kiedy nie unikała go, a siedziała bardzo blisko i jego magnetyczność działała na nią bardzo intensywnie. Było w tym trochę zasługi jego genów, a trochę jego własnej pracy. Wbrew wszystkiemu, ufała mu. Ufała mu jako przyjacielowi i jako mężczyźnie. Ufała mu tak, jak powinno się ufać komuś, komu można było zdradzić największe tajemnice, a Rience zbierał ich dość dużo. Powierzała mu wiele kwestii, z którymi z nikim się nie dzieliła. Tym bardziej nie wiedziała, dlaczego ostatnio tak rzadko się widywali. Miała do siebie żal, bo działo się z nim coś wyraźnie niepokojącego. Czuła to w bardzo budzącym wątpliwości spojrzeniu chłopaka. Wyrzuty sumienia objęły ją w tym stopniu, wraz z dziwną, przyciągającą magią blondyna, że nawet nie zareagowała kiedy pochylił się tak bardzo blisko jej ust, tak bardzo niestosownie. Wiedział, że miała chłopaka, a mimo to się nie wycofał. Nie zamierała, po prostu śledziła go i zachowywała czujność tyle ile mogła w obecnej sytuacji. Myślała o Enzo, myślała o tym, co teraz robił. Najpewniej przewracał się jeszcze z boku na bok. Jego mięśnie wyginały się w tym ruchu, pracowały bardzo ładnie kiedy obracał się na łóżku. Robiła to instynktownie. Nie po to żeby zlekceważyć Rienca, tylko właśnie dlatego, że miała o nim zbyt dobre zdanie i o ile ufała jemu, sobie w jego obecności w 100% ufać nie mogła. Próbowała dzielić uwagę między swoje myśli i jego słowa, nie pochylając się do przodu, ani do tyłu, bo tyle czynności na raz do kontrolowania to było za dużo. Wiele wysiłku włożyła w to, żeby go teraz nie pocałować. Tym bardziej, że czuła jego dłoń na policzku, a później na ramieniu i plecach. — A może byłeś dla kogoś za dobry? — spróbowała wyjaśnić, gubiąc się w bardzo skrajnych gestach Rience’a. Przez chwilę zdawało jej się, że był zły, na nia, albo na kogoś, a zaraz chciała mu dać wrażenie bliskości. Przyłożyła dłoń do jego karku, trzymając ją tam luźno, kiedy pocałowała go w czubek głowy. — Powiedz to o sobie jeszcze raz, a zaczniemy rozmawiać troszeczkę inaczej niż teraz — ostrzegła go, opierając się czołem na czubku jego głowy — Rience. Jeśli Cię to w ogóle obchodzi to zaczynam się o Ciebie martwić, a to nie jest miłe wrażenie. Co jest? — złapała go za oba policzki, wpatrując się w jego oczy z niewielkiej odległości — Rience, pogadaj ze mną.
Szkoda, że nie potrafił czytać w jej myślach. Ta reakcja była bardzo podbudowująca, a wręcz dająca wiarę, że nie tylko prawdziwe skurwysyństwo potrafi istnieć, ale również miłość czy chociaż troska o drugą osobę. Rience nie zdawał sobie większej sprawy z jej dylematów. Nie zrobiłby jej niczego złego, ale czy pocałunek zaliczał się do niepoprawnych gestów? Nie wiedział. Jego zachowanie było mocno nakierowywane przez jego naturę, wszak był aż półkrwi wilem, co oznaczało, że człowiekiem był tylko w połowie. Miał mniejszy wpływ na swoje życie niż mu się wydawało, a że ta sama kwestia dotyczyła też innej, bliskiej mu osoby… cóż, nie zdawał sobie z tego sprawy. Dla niego to byłoby takie naturalne. Pocałować ją teraz, sprawdzić czy potrafi wyczyniać ustami takie cuda, w jakie wierzono gdy chodziło o czystokrwiste wile, ale zawahał się. Nie chciał odreagować na niej swojej krzywdy, zwłaszcza, że Shenae miała swojego dzikusa, który mógł ją całować i czarować do woli. Pokierowany jej dobrem, wycofał się, a kiedy już zwiesił się dziwnie, niemalże opierając się na niej, nagle zachciało mu się płakać. Coś ściskało go w gardle, dzięki czemu w pierwszej chwili nie umiał zdobyć się na odpowiedź, ale wreszcie odchrząknął, starając się pozbyć karuzeli emocji wirującej szaleńczo w jego oczach. Popatrzył na nią niepewnie. Był na tyle skryty, że musiał się zastanowić nawet przed zwierzeniem się najbliższej przyjaciółce. W tej chwili jedynej ważnej dlań osobie. - Effie. - powiedział wreszcie, patrząc na nią jednocześnie ze smutkiem, jak i z niepokojem. - Nie wiem… ona chyba chciała uwieść Alistaira. Najwyraźniej zapomniał, że D’Angelo wręcz nie miała prawa znać jego brata, bo ten, chociaż przyjechał już jakiś czas temu, do tej pory nie przeprowadził jeszcze żadnej lekcji.
Widziała wycofanie w jego oczach. Zbyt często obserwowała je na twarzy Enzo, żeby móc nie rozpoznać tej emocji. Odetchnęła ciężko, przymykając oczy ze zrezygnowaniem i pokręciła głową na boki. Mógł jej ufać, jeśli tego chciał, a chciał? Miała wątpliwości. Chciała być dla niego dobrą przyjaciółką. Mało osób, jak Rience, znało ją z tej strony. Uchylając powieki nie spodziewała się, że jednak podzieli się z nią swoją tajemnicą, więc kiedy z jego ust padły pierwsze słowa, wpatrywała się w jego twarzy niemo zaskoczona. Effie? Czyżby jego dziewczyna Effie, o której tak niewiele mówił? Instynktownie wyprostowała się, łapiąc spojrzenie pół-wila, bo wszystko zaczynało się rozjaśniać. Rozterki sercowe zawsze bolały najmocniej. Objęła go, czy tego chciał czy nie, wplatając dłoń w jego włosy i ucałowała go w bok głowy, mrucząc mu do ucha: — Dla niektórych to dobrze. To znaczy, że dalej jesteś seksowny i wolny — spróbowała zażartować, może za szybko, ale to była D’Angelo. Nie znała innego sposobu na pocieszenie. Szczególnie, w sytuacji, w której nie do końca rozumiała problem. — Kim jest Alistair? Pytała wprost, bo ta część jej tu zupełnie nie pasowała, bo co jakiś Alistair miał do Rience’a? I dlaczego Effie miałaby chcieć uwodzić jakiegoś podrzędnego typa, skoro miała Hargreavesa. I to nie byle jakiego Hargreavesa, tylko Rience’a. — Mogę go poznać i rozkwasić mu nos?
To nie było tak. W umyśle Rienca nie istniała specjalnie utworzona bariera, chroniąca go przed zwierzaniem się przyjaciołom. On nie robił tego umyślnie, a podświadomie. Nie odrzucając od siebie tej możliwości, a zwyczajnie nie potrafiąc jej zrealizować. Nie potrafił opowiadać o sobie, kiedy większość swojego życia spędził na ustawicznej nienawiści do swojego pochodzenia. To było po prostu wbrew temu, w co wierzył całe życie… a w co wierzył? W to, ze jest okropnym potworem. Mieszańcem, jaki ma zgubić całą ludzkość, przekazując dalej ten toksyczny, manipulujący zachowaniem wszystkich, włącznie z jego własnym, gen. Dla niego to było po prostu nienaturalne. Nie potrafił cieszyć się ze wspaniałych podarunków, jakie otrzymywała jego matka od zupełnie obcych mężczyzn. Liam też nigdy nie pałał miłością do takiego zachowania, ale to raczej dlatego, że był zazdrosny o Lottę. Nie miał takich wyrzutów sumienia jak ich „średni” syn, bo w zasadzie dlaczego powinien mieć? Bycie półkrwi wilem to nie było coś złego, tylko dlaczego Rience nie potrafił tego zrozumieć? Bił się z myślami, ilekroć tylko ktoś popatrzył na niego z dziwacznym zrozumieniem, odbijającym się na twarzy. Domyślili się czy nie? Zawsze go to martwiło, jakby to była najgorsza przypadłość na świecie, a przecież nikt nie wybiera kim się urodzi (chociaż Czaro autorka może być w lepszym lub gorszym humorze, a zawsze warto jest przeżywać literackie narodziny, kiedy ten nastrój ma szampański). Zabawne jest też to, że jedyną osobą, jaka mogłaby mu przemówić do rozumu była właśnie Shenae, a on zwyczajnie wzbraniał się przed rozmową z nią na swój temat. Nie wiedziała nawet, że ma brata! Popatrzył na nią oceniająco, odczytując w jaki sposób zrozumiała jego słowa. Jej spojrzenie powiedziało mu wystarczająco wiele, aby wiedzieć, że pojęła… względnie. Nie zareagował na jej słowa, obejmując ją odruchowo, nadal nieco spięty i oczekiwał na wyrok, jaki wbrew wszystkim jego oczekiwaniom, nie padł. W pewnym sensie sądził, że będzie to dla niej śmieszne. On, półwil, w jakiś sposób został odstawiony na drugi plan dla Alka. Nie był aż tak zadufany w sobie, żeby uważać to za niemożliwe, ale mimo wszystko było to po dwakroć bolesne. Popatrzył na nią z lekkim zaskoczeniem, a potem jej się udało. Uśmiechnął się nieznacznie, przesuwając palcami wzdłuż jej pleców, aby lekko ją po nich pogłaskać. Odpowiadanie na podobne pozycje było chyba zapisane w jego instynkcie i tym samym niemożliwie niekontrolowane. - Zawsze na dzień dobry rozkwaszasz nauczycielom nos? - zapytał, w istocie ciekaw jej odpowiedzi, przesuwając dłoń na jej bok, a następnie na talię, aby skrzętnie omijając piersi, dotknąć jej policzka. Popatrzył na nią z bliska, wciąż ją obejmując, a dopiero potem oparł brodę na czubku jej głowy, zmuszając ją do przerwania kontaktu wzrokowego. - Alistair Hargreaves to jeden z moich braci. - odpowiedział wreszcie, wzdychając przy tym, jakby ta kwestia naprawdę mocno go męczyła, ale poczuł w obowiązku dodać coś jeszcze. Dla Eff nie istniały żadne zahamowania, więc chyba ta wiadomość nie powinna, aż tak mocno zaskoczyć D’Angelo, a sam obiekt opowieści z pewnością nie miałby mu za złe zdrady tej informacji. - A Effie jest półwilą, tak jak… - urwał, czując nagle ucisk w gardle, ale rozluźnił uścisk, aby nieznacznie odsunąć się od Shenae. Nie chciał jej charczeć prosto do ucha. Odchrząknął, na moment zasłaniając usta pięścią. - ja. O dziwo, dokończył, ale z wyraźnym trudem. Dopiero potem nieznacznie westchnął, starając się poradzić sobie z tą sytuacją, chociaż czuł ogromny dyskomfort i może właśnie tylko dlatego ponownie się odezwał. - Jestem seksowny? - zapytał nagle, uśmiechając się uprzejmie, jak to już miał w zwyczaju, nagle zaczynając bawić się rękawem jej ubrania.
W ramionach Rience’a było miło. Nie w tak romantyczny sposób, jak w ramionach Enzo, ale… naprawdę miło. Rience miał niesamowicie kojące właściwości. Naturalnie. Halvorsen taką umiejętność wyrobił sobie w czasie, albo to ich narastające relacje spowodowały, że nabrał nowych cech. Mimo to uścisk Hargreavesa pozostawał inny. Dla niej pozbawiony kontekstu. Czuła ciepło i ulgę w jego obecności, ale nie prądy, które przechodziły jej ciało przy każdym dotknięciu Peruwiańczyka. Sama też przyłożyła dłoń do pleców blondyna, ale jedynie oparła ją na jego kręgosłupie, wbijając podbródek w jego ramię. Drugą dłonią przeczesywała jego włosy, a było co przeczesywać, więc na pewno się nie nudziła. Nie rozumiała dlaczego to robi, ale Harry nie stawał jej na przekór więc wyraźnie nie miał nic przeciwko. W końcu przyszedł jej z wytłumaczeniem, którego… kompletnie nie zrozumiała. Patrząc już na niego z dystansu, z jego dłonią ułożoną na jej policzku, czuła się dziwnie przytłoczona tym, co powiedział i samą pozycja, w jakiej się znajdowała. — Jak to nauczycielom? — spróbowała to sobie rozjaśnić na początek, bo wydawało jej się to nielogiczne — Twoja dziewczyna chciała uwieść nauczyciela? Dlaczego? Oceny jej się nie podobały? — nie bardzo ogarniała, ale jedyna Effie jaką kojarzyła już skończyła szkołę. — Przecież nie mamy żadnego Alistaira w kadrze nauczycielskiej… mamy? — zdziwiła się, nie pamiętając z nim żadnej lekcji, ani nie uświadczywszy go ani na uczcie powitalnej, ani na spotkaniach z prefektami. Układała to sobie w głowie. Nie pomagała jej dłoń przy jej policzku, dlatego ściągnęła ją, splatając palce z Riencem i odkładając ich dłonie na swoje udo. — Effie Fontaine? Jakim cudem ta manipulatorka została Twoją dziewczyną? Dziwne, w jaki sposób Rience’a za manipulatora nie uważała, a Effie tak. Effie była kobietą i była potencjalną rywalizacją o serca mężczyzn i rozsiewala wokół siebie ten swój wilowaty wdzięk, z którym się nawet nie kryła. Rience zaś… no był Riencem. Nie zauważyła żeby wykorzystywał swoje geny. Śmieszne, że nie widziała, że w takiej pozycji, w jakiej teraz siedzieli nie pozwoliłaby znaleźć się nikomu prócz Enzo. I jak się okazuje – Hargreavesa. —Jesteś seksowny — rzuciła trochę instynktownie, wracając do poprzedniego tematu, który wydał jej się bardziej istotny — Stać Cię na kogoś więcej. Możesz mieć wszystkich, a ty chciałeś Effie? Dlaczego? Przecież wy do siebie nie pasujecie. Ona jest taka… — urwała, nie wiedziała jaka, bo w zasadzie to się prywatnie nie poznały, ale jakoś jej jako wili nie ufała — A ty…. Ty jesteś zupełnie inny — zakończyła niezdarnie, ale w jakiś sposób z oburzeniem, czy jakimś niezrozumiałym zarzutem.
Interpretacja tej sytuacji przez Shenae, paradoksalnie go rozbawiła. Ona chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie były wile. Rience nie wątpił w to, że gdyby tylko przez całe życie nie odmawiał sobie zachowań, jakie, jak sądził, nie powinny mu przystawać, zapewne byłby w tym momencie taki jak Effie czy Coccinelle, której, szczęśliwie bądź nie, nie poznał. Wystarczyło mu, że słyszał i widywał ją czasem na korytarzach Hogwartu. Wystarczało mu nawet wracanie do rodziny w okresie świątecznym. Zachowanie Liama i Lotty razem i osobno. W zasadzie to było to bardziej odstręczające od akceptacji własnego „ja”, niż cokolwiek innego, co Rience do tej pory przeżył. Teraz rywalizować z tymi przeżyciami mogła jedynie podpita Fontaine, adorująca Alistaira. - Nie zdążył dopełnić formalności. Spotkali się ze mną, było wino, znajomi. Alkohol trochę rozluźnił języki, a Effie to Effie. Wydaje mi się, że chyba nawet nie widzi w tym niczego złego, a ja… - zaczął mówić szybciej, nagle pragnąc wyrzucić z siebie wszystkie szczegóły, żeby dłużej nie tkwić przy nieprzyjemnych wspomnieniach. - nie lubię się dzielić dziewczyną. Powiedział to takim tonem, że nie można było mieć co do tego wątpliwości. Wile były kapryśne, egoistyczne, a Hargreaves zdecydowanie lubił mieć partnerów jedynie dla siebie. Zresztą, chyba jak większość ludzi, ale jednak normalny człowiek chyba nie przeżywa tego z taką intensywnością. Zawahał się trochę, próbując odnaleźć odpowiedź na jej pytanie. Dlaczego Effie… Nawet nie zastanowił się, skąd Shenae mogła ją znać, ale najwyraźniej uznał, że skoro jest prefektem to musi kojarzyć wiele twarzy, a takiej, jaką obdarzono Eff, ciężko było zapomnieć, nawet gdyby bardzo się chciało. - Mam kilka powodów, więc na razie wybacz mi to stwierdzenie, ale niekiedy bywam płytki. - powiedział to takim tonem, jakby chciał opowiedzieć o tym, że raz w miesiącu lubi wypić sobie piwo w weekend. - Nie wiem czy odczuwasz względem mnie to samo, ale jestem zdrowym mężczyzną. Ona jest zjawiskowa. Nie tylko niezaprzeczalnie piękna, ale też wychowana i w dodatku ma podobny problem. Odrobinę się rozmarzył, kiedy o tym mówił, co chyba nie było dziwne. Rience nie był aż tak odporny na urok innych wil, jakby mogło mu się wydawać, ale prawdopodobnie to kwestia genetyki. Jego ojciec też poślubił swoją kuzynkę. Jak widać dalekie kazirodztwo mieli we krwi. - Tyle, że dla niej to nie jest problem. - westchnął, nie mogąc odmówić sobie odrobiny goryczy. - Mieliśmy o czym rozmawiać. Mamy inne podejście do tego naszego przekleństwa, a ona tak jakby… wprowadzała mnie. Kiedy się tutaj sprowadziłem, nie miałem nikogo. To Fontaine pokazała mi szkołę, a ja dalej jakoś żyłem, aby pewnego dnia jeden wil uległ drugiemu tylko po to, aby dostać kosza tak samo jak cała reszta, zbierająca się u jej stóp z pieprzonym Alkiem. Rience nigdy nie przeklinał, dlatego to słowo w jego ustach, zabrzmiało niemalże tak mocno jak klątwa niewybaczalna. Emocje znalazły również odbicie w jego oczach, które zagadkowo pociemniały, nadając mu nieco groźniejszy wygląd. - Nie jestem inny. Urodziłem się taki sam, tylko, że ja nieustannie bije się z myślami, tkwiąc w swojej ochronnej bańce, a oni… potrafią ze sobą żyć bez wyrzutów sumienia. Nie wstają rano, żałując, że wyszło jak wyszło. - mówił dalej, nagle już jej nie obejmując, a żywo gestykulując. Był tak poruszony, że chyba był bliski od wypowiedzenia słów, jakie chodziły mu po głowie od urodzenia. „Żałując, że się urodzili.”