Zakład miotlarski „Scopa” jest jednym z tych miejsc, w którym zdecydowanie liczy się wartość Twojego portfela. Produkuje się tutaj niemalże wyłącznie na zamówienie, wyjątkiem jest Markowy Sprzęt do Quidditcha, który stale zaopatrywany jest w popularne rodzaje mioteł, pochodzących właśnie od „Scopa”. Właściciel zakładu jest bardzo energicznym i żwawym czterdziestolatkiem, który z miłą chęcią zapoznaje laików z technikami produkcji mioteł, jeśli tylko uiści się, na jego korzyść oczywiście, odpowiednią opłatę.
Lope lubił taki spokojne dni. Mógł nieco odpocząć, mógł pomyśleć, mógł zrobić nowy plan taktyki dla ślizgonów albo wymyślić trening. Praca była w porządku, ale kto nie lubił się polenić? Tego dnia spotkało go jednak zaskoczenie. Mondragón podniósł się na widok swojego idola. Bez zastanowienia podszedł, żeby go przywitać i się przedstawić. Poprosił mężczyznę o autograf. Rozmowa była bardzo przyjemna, Lope nie mógł narzekać, bo na dodatek dostał jeszcze napiwek. Tym bardziej wiedział, że dobrze wybrał swojego idola. Czuł się potem fantastycznie.
Jako że @Peas Callaghan był nowym pracownikiem zakładu miotlarskiego i nie miał jeszcze doświadczenia i obycia w pracy w sklepie, na sam początek nie został rzucony na głęboką wodę. Zostało mu zlecone, aby przyjął zamówione nowe zestawy piłek do quidditcha. Peas musiał sprawdzić i przygotować do sprzedaży każdy z kufrów. Jeden z nich wyglądał na lekko uszkodzony i jakby wcześniej niezdarnie otwarty...
1,6 - W momencie, kiedy otworzyłeś wieko, z zestawu uleciała złota, skrzydlata piłeczka. Złoty znicz trudno jest złapać nawet na miotle, więc nic dziwnego, że zaraz skaczesz po całym pomieszczeniu, próbując go pochwycić. Niewielkie okno zostało przez kogoś zachęcająco uchylone, więc to kwestia czasu, aż znicz znajdzie się po drugiej stronie ścian. Dorzuć kostkę: parzysta - najwyraźniej twój refleks cię dziś nie zawodzi, bo jakimś cudem udaje ci się schwytać piłeczkę. Nie można powiedzieć, że bez trudu, bo cały aż się zmachałeś. Ale to niewątpliwy sukces. Może powinieneś spróbować swoich sił jako szukający? Dostajesz 1 punkt z gier miotlarskich. Nieparzysta - co prawda udaje ci się złapać piłeczkę, ale jakim kosztem? W pewnym momencie przelatuje on bardzo blisko Ciebie, a Ty przypadkiem chwytasz za skrzydełko, wyłamując je... Do sprzedaży się to już nie nada. Musisz liczyć się z niezadowoleniem szefa i chyba nawet się nie dziwisz, kiedy za brak rozwagi zostajesz ukarany obcięciem wypłaty o 10 galeonów. 2,4 Najwyraźniej ktoś przy pakowaniu nieszczelnie zapakował tłuczki, bo kufer cały aż skacze od ich silnych podrygiwań. Kiedy próbujesz poprawić więzy, jeden z nich puszcza, uwalniając tłuczka. Piłka dosyć potężnie uderza cię w ramię. Masz jednak szczęście, że akurat do pomieszczenia wchodzi współpracownik, który zaklęciami pomaga ci opanować sytuację zanim cokolwiek zostanie zniszczone przez oszalałego tłuczka. Ręka jednak pulsująco boli, o czym nie zapomnij wspomnieć w następnym wątku. 3,5 Gratulacje za spostrzegawczość. Komplet, który sprawdzałeś okazał się być wybrakowany; w końcu kafel to dosyć podstawowa piłka. Gdyby kufer poszedł do sprzedaży, sklep mógłby mieć nieprzyjemności i narazić się na stratę klienta. Odkładasz zestaw do reklamacji i natychmiast zgłaszasz to do szefa, który może trochę na wyrost nagradza cię dodatkowymi 15 galeonami za przyłożenie się do obowiązków i zachętę do dalszej tak dokładnej pracy.
Nigdy nie chciałem pracować w innym miejscu niż boisko do Quidditcha. Jednak nie zawsze możemy robić w życiu dokładnie to co chcielibyśmy. Czasami trzeba podjąć jakąś inną decyzję. Jak ja tego dnia kiedy ze swoim ubogim CV stawiłem się przed "Scopą" by przejść lawinę pytań właściciela, zanim mogłem dość dumnie nazywać się jego pracownikiem. Wiedziałem, że rodzice mają problemy finansowe, nie chciałem ich w żaden sposób nadwyrężać. Na swoje fanaberie musiałem zarobić więc sam. Nie czułem się jednak źle, bowiem zapach nowiutkich mioteł działał na mnie odprężająco. Uwielbiam zapach pasty do rączki miotły, to jakie możliwości stawiał przede mną ten zakład miotlarski to po prostu kosmos. Mogłem obserwować jak powstaje najwyższej jakości sprzęt do gry. A skoro mogłem dowiedzieć się jak powstaje, to może to wpłynie na lepsze na sposób używania tegoż sprzętu by wyciągnąć z niego jak najwięcej by być jak najlepszym. Z racji tego, że nie miałem jeszcze żadnego doświadczenia w pracy zarobkowej, no ale umówmy się- dotychczas nie musiałem mieć, albowiem moja rodzina miała kasy jak lodu, to zostałem oddelegowany na tył. Miałem zadanie dość monotonne, ale znośne, trzeba było sprawdzić wszystkie świeżo wyprodukowane zestawy do Quidditcha. Wszystko musiało być jak najwyższej jakości, w końcu gdyby nie jakość to już dawno nikt by tutaj nie przychodził, a tak to przychodzili najlepsi. Zadanie nie wymagało jakichś wybitnych umiejętności, wystarczyło wiedzieć jak to wszystko powinno wyglądać. Ja wiedziałem, nie mógłbym być Callaghanem gdybym nie wiedział. Z pewnością moi rodzice by się mnie wyrzekli. A może i nie, ale wolałem nie sprawdzać. Za to trzeba było sprawdzić czy wszystkie piłki są na miejscu. Jeden kufer szczególnie przykuł moją uwagę, z racji tego, że podskakiwał w miejscu, dość nierytmicznie żeby być dokładnym. No jasne, jakiś geniusz nie zabezpieczył odpowiednio tłuczków. A ja byłem drugim geniuszem, bo otworzyłem ten nieszczęsny kufer. Próbowałem poprawić więzy, ale jeden z nich puścił z głośnym trzaskiem. Ha, wiedziałem, że nie robią tego z prawdziwej smoczej skóry! Ale nie odczułem z tego powodu satysfakcji, a ostry ból w ramieniu, bo tłuczek od razu zaatakował. Jak nic będzie siniak, który zostanie ze mną na długo. - Jebany sku*wysyn - jak już kiedyś gdzieś wspominałem- nie miałem problemów z przeklinaniem. Na szczęście zanim tłuczek zdążył rozpie... zrujnować całe zaplecze otworzyły się drzwi i jakiś gość którego imienia jeszcze nie pamiętam za pomocą zaklęć pomógł mi i wspólnie umiejscowiliśmy tłuczek należycie w skrzyni. Taki fart! Ramię bolało cały dzień, aż do wyjścia. Coś czułem jednak, że ten ból zostanie ze mną na dłużej. Co poradzę, taka praca.
@Lope Mondragón miał już całkiem długi staż pracy w zakładzie miotlarskich "Scopa" i dla niektórych był on już nieodłącznym elementem tego sklepu. Między innymi dla właściciela, który chętnie wykorzystywał talent i wiedzę chłopaka do bardziej wymagających prac, których nie powierzyłby laikom. Tego dnia dotarło do Scopy nieco większe zamówienie na miotły od jednej z Quidditchowych drużyn, która chciała odświeżyć swoje wyposażenie. Nic więc dziwnego, że właściciel powierzył realizację zamówienia swoim najbardziej zaufanym pracownikom, a wśród nich znalazł się właśnie Lope.
1,2 - Jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu. Choć kurs przechodziłeś już dosyć dawno, wiedza nie umknęła z Twojej głowy i zupełnie nie musisz się martwić. Choć produkcja miotły to praca dosyć żmudna, nie narzekasz, a nawet kończysz szybciej niż pozostali i zostajesz wcześniej zwolniony do domu. Jako nagrodę dostajesz 1pkt z gier miotlarskich. 3,4 - Trzeba przyznać, że okazujesz bardzo dużo szacunku do drewna; nikt nie mógłby się przyczepić, że marnujesz więcej surowca niż jest ku temu potrzeba. Szkoda tylko, że nie szanujesz czasu. Tworzenie miotły wyjątkowo nie idzie Ci zbyt sprawnie i dlatego zostaje Ci przydzielony pomocnik. Przez większość czasu okazuje się być przydatny... do momentu, gdy upuszcza Ci na stopę kawałek drewna... To musiało boleć. Przy okazji najbliższego wątku - lub meczu - wspomnij o powracającym podczas ruchu bólu w stopie. 5,6 - Dostajesz dużo swobody i naprawdę wolną rękę w tworzeniu miotły. Nikt nie zagląda ci przez ramię, by upewnić się, że wszystko idzie zgodnie z planem... i może to błąd? Wykonać dobrego Nimbusa nie jest łatwo, a Ty wydajesz się nieco bagatelizować sprawę. To zgubna pewność siebie czy tylko zmęczenie? Choć miotła przechodzi kontrolę stanu przed wysłaniem, nie można tego uznać za Twój sukces. Kilka dni później dochodzi bowiem list oznajmujący o reklamacji miotły, od której przy mocnych podmuchach wiatru zaczęły odrywać się witki, co było groźne dla zawodnika. Kosztuje Cię to nie tylko utratę odrobiny zaufania u właściciela, ale również potrącenie 20 galeonów z pensji.
Zorganizowana przeze mnie impreza z loterią była wielkim sukcesem, a zebrane środki były tak wielkie, że byłem w stanie zakupić za nie, nie tylko miotły, ale również inny sprzęt, więc każdy zawodnik miał szansę skorzystać. Zabrałem ze sobą dwóch innych zawodników, którzy mieli mi pomóc to wszystko przynieść, po czym ruszyliśy na wspólny podbój sklepu. Ku zdziwieniu sprzedawcy zakupiliśmy trzy Błyskawice, trzy kaski Quidditchowe, dwie koszulki, dwie pary rękawic oraz dwie pary gogli zostawiając na ladzie należne dwa tysiące galeonów (i zabójcze trzy galeony napiwku). Bez wątpienia byliśmy bardzo dobrymi klientami, bo w tego typu specjalistycznym sklepie raczej nie sprzedawało się dziennie setek produktów. Z pomocą chłopaków zabraliśmy cały sprzęt i podziękowawszy sprzedawcy opuściliśmy sklep w pośpiechu - musieliśmy zdążyć dostarczyć wszystko do szkoły przed meczem.
Zdobycie zaufania swojego szefa przyszło Lope z łatwością. Nie sprawiał problemów, nie starał się wybijać ponad tłum częściej, niż było to konieczne dla zauważenia jego starań, pracował sumiennie, a przede wszystkim z pasją. Czyszczenie sprzętu było banalne po tak długim czasie spędzonym w zakładzie, projektowanie mioteł też zdążył opanować, choć nie wiedział, czy potrafiłby tworzyć równie dobre co najlepsi czarodzieje. Te starsze modele jednak nie stanowiły problemu. Szef musiał zdawać sobie sprawę, że kiedy nazwisko Mondragóna stanie się sławne nie tylko z powodu czystej krwi i bogactwa, jakie szły od wieków w parze z tym hiszpańskim rodem, ale także dzięki jego grze w Quiddicha, także sklep stanie się bardziej rozpoznawalny. Lope z chęcią przyjął zamówienie, tylko odrobinę lekceważąc to, jak niezwykle ważne i trudne było. Zabrał się do pracy od razu, ale wiedział, że poświęci na to co najmniej parę tygodni. Starał się przy drewnie, wybierając najlepsze kawałki i łącząc je w całość. Dzięki dokładnej obróbce Ślizgona miotła zdawała się wyglądać coraz lepiej, zwłaszcza że pokrywał ją dodatkowymi zabezpieczającymi zaklęciami i smarami. Problemem było jedynie to, że zajmowało to o wiele więcej czasu niż Lope mógł początkowo przypuszczać. W takim tempie nie mógł wyrobić się z ukończeniem zamówienia, więc chłopakowi przydzielono pomocnika. Mondragón nauczył się już pracy zespołowej dzięki byciu kapitanem w Hogwarcie - dogadywał się więc z pracownikiem całkiem nieźle. Razem szło im szybciej i mogli nawzajem eliminować swoje błędy. Byłby nawet bardzo zadowolony, gdyby nie pewien wypadek w kolejnym dniu. Ciężki blok dębowego drewna spadł na stopę Lope, dość poważnie go raniąc. Nie miał co prawda zmiażdżonych palców i nie musiał zostać odesłany do szpitala, ale ból mocno mu dokuczał. Dokończył jednak pracę, bo nie zamierzał pozostawiać jej pomocnikowi. Nie ukrywał tego, że był na niego wściekły. Nie mógł sobie pozwalać na żadne kontuzje, bo Slytherin miał jeszcze mecze do rozegrania. Ale nawet gdyby drewno mu tę nogę połamało, dalej chciałby wskoczyć na miotłę. Zignorował pulsujący tępo ból i wrócił do domu, żeby trochę odpocząć. Żeby chociaż ktokolwiek wynagrodził mu to podwyżką...
Reklamacje w sklepach ze sprzętem do Quidditcha nie zdarzają się często. Zazwyczaj, jeżeli miotła szwankuje, zawodnik nie dociera już do sklepu w celu oddania jej do naprawy, gdyż najpewniej zeskrobują go z murawy boiska. Dlatego tak ważnym jest, aby uważać podczas treningów i pielęgnować swój sprzęt. Tego samego zdania była młoda dziewczyna, szukająca Srok z Montrose, którą niejednokrotnie widywałeś na stadionie w blasku chwały. Przyniosła swojego prawie nowego Nimbusa 2015, kupionego w zeszły weekend i zażądała (!), abyś go sprawdził, gdyż „jakoś dziwnie ściąga w lewo”.
1 i 2 - Nie podoba Ci się sposób, w jaki dziewczyna się do Ciebie odnosi. Jest arogancka i zdecydowanie nie dba o swój sprzęt, co poznajesz natychmiast, kiedy znajdujesz uszkodzony element tuż przy końcu miotły. Pewnie niechcący uderzyła w niego butem, a teraz zapiera się, że nawet nie dosiadała jeszcze tej miotły. Nie chce zapłacić Ci za naprawę, pomimo, że wina ewidentnie leży po jej stronie. Szef zmyłby Ci głowę, gdybyś posłał w diabły tak ważną klientkę, więc chcąc nie chcąc musisz naprawić miotłę na koszt sklepu. Dziewczyna nie dziękuję i ledwo na Ciebie patrzy, kiedy wyrywa Ci naprawionego nimbusa z rąk. Właściciel nie robi Ci z powodu Twojej decyzji wyrzutów, ale i tak do końca dnia masz koszmarny nastrój. 3 i 4 - Trudno Ci w to uwierzyć, ale pomimo wszelkich starań, nie jesteś w stanie zlokalizować usterki. Męczysz się z tą miotłą już drugą godzinę, a klientka wydaje się być coraz bardziej zniecierpliwiona. Wreszcie wścieka się na Ciebie, krzycząc na pół sklepu, że jesteś skretyniałym hipokampusem, który pracuje tu przez znajomości i dopiero właściciel jest w stanie ją uspokoić, obiecując, iż sam zajrzy w jej miotłę, ale będzie mogła odebrać ją dopiero nazajutrz. Zawodniczka wychodzi, a Ty przez całą noc męczysz się z naprawą, żeby wreszcie odkryć, że usterkę powoduje niewielki, mało znaczący, lecz piekielnie drogi element zamontowany na witkach. Dla swojego świętego spokoju wymieniasz go na nowy i pozbywasz się klientki, lecz dopłacasz do tego interesu całe 20G. 5 i 6 - Ślęczysz nad naprawą przez bardzo długi czas, aż wreszcie kapitulujesz. Przyznajesz, że według Ciebie ta miotła jest w stu procentach sprawna. Dziewczyna żąda, abyś na potwierdzenie tych słów zaprezentował jej sprawność jej sprzętu (na co właściciel siłą rzeczy musiał wyrazić zgodę). Paradoksalnie, testowanie sprzętu przeistacza się w powietrzne popisy, skutkujące potwierdzeniem Twojej teorii. To zawodniczka w jakiś przedziwny sposób chwytała rączkę, a gdy zwracasz jej na to uwagę, śmieje się i nieśmiało przyznaje Ci rację. Podobno z chwytem ma problemy nie od dzisiaj. Ostatecznie odchodzi zadowolona i Ty także nie możesz narzekać. Od dzisiaj Zwód Wrońskiego wydaje się jakoś mniej skomplikowany. Zdobywasz kuferkowy punkt z gier miotlarskich.
W sklepie trochę się nudził. Wyczyścił już szyby przez które ciekawskie dzieciaki mogły zaglądać i z uwielbieniem gapić się na modele mioteł. Uporządkował także papiery, które później miał przejrzeć właściciel. W gruncie rzeczy tylko siedział i czytał książkę o smokach. Początkowo ucieszył się, gdy zjawiła się większa osobistość. Zawodnicy dość często zaglądali do sklepu, a Lope nie czuł potrzeby korzenia się przed nimi. Może dlatego ściągnął mocno brwi, gdy bez żadnego "proszę" został wykorzystany do oglądania miotły dziewczyny. A im dłużej nad tą sprawą siedział, tym bardziej działała mu na nerwy. Rzadko coś go irytowało, a zwłaszcza dziewczyny potrafił szybko do siebie przekonać, ale szukająca zdawała się wyjątkowo paskudnym babsztylem. Najchętniej wyrzuciłby ją za pewne odzywki za drzwi, ale tylko mówił sobie w myślach, że kiedyś zajmie wyższe miejsce od niej w świecie Quidditcha i jeszcze przyjdzie do niego po autograf. Jeśli dożyje, bo Lope miał ochotę naprawić jej miotłę w taki sposób, żeby w następnym meczu została z niej mokra plama na murawie. Zacisnął zęby, gdy znalazł popsuty element, a dziewczyna zapierała się, że to nie jej wina. Z trudem zmusił się do naprawienia sprzętu na koszt firmy. Na całe szczęście załatwił sprawę szybko i nie musiał męczyć się z upierdliwą zawodniczką. Połamania nóg jej życzył. Przynajmniej właściciel rozumiał Lope i nie czepiał się takiego rozwiązania sprawy. Bo co innego mógł zrobić? I tak czuł się rozdrażniony do końca dnia.
Byłeś zaskoczony, jak wiele zamówień na miotły pojawiło się przed wakacjami! Mieliście bardzo dużo pracy, wychodziło spod waszych rąk naprawdę wiele sprzętu dziennie. Byłeś już trochę zmęczony, a indywidualnym klientom nie było końca. Nadeszło popołudnie, miałeś krótką przerwę na zjedzenie lunchu i odzyskanie energii, przed drugą, znacznie bardziej dłużącą się połową dnia..
Możliwe Scenariusze: 1 Korzystasz z przerwy i przeglądasz notatki teoretyczne odnośnie do tworzenia mioteł i najważniejszych zasad w dobrze drewna. Podjadasz kanapkę wciągnięty w lekturę, a widzący Cię współpracownik nie ma sumienia oznajmiać, że przerwa się skończyła! Gdy skończyłeś, dopijając ostatni łyk kawy, spojrzałeś na zegarek! Podniosłeś się z przerażeniem i wróciłeś do pracy, przepraszając za spóźnienie, na co zareagowano śmiechem. Cieszyli się, że jesteś tak zaangażowany! Gratulacje! Zdobywasz 1 Punkt Miotlarstwa ! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!!
2,4 Nakładasz lakier i ochronną bejcę na kij od miotły, kiedy Twój współpracownik kończy przygotowywanie witek. Orzechowe drewno, którego użyłeś, wygląda naprawdę pięknie, a każdy ruch pędzla po jego strukturze sprawia, że uśmiechasz się pod nosem całkiem pewny siebie.. Parzysta: Dłoń zadrżała Ci i chcąc uchronić przyszłą błyskawicę przed nierównym lakierem, gwałtownie cofnąłeś rękę. Nie zauważyłeś stojącej puszki z bejcą i rozlałeś ją, a pojemnik poturlał się po podłodze z hałasem. Wszyscy na Ciebie spojrzeli z wyrzutem, bo był to jeden z najlepszych rodzai na rynku! Niestety, właściciel potrąca Ci 15 galeonów , za które musisz odkupić bejce. Teraz będziesz bardziej ostrożny! Nie zapomnij odnotować utraty w odpowiednim temacie! Nieparzysta: Ostatnie pociągniecie i wszystko gotowe! Zamykasz lakier i zdejmujesz rękawiczki, wynosząc resztę preparatu do magazynku. Odkładasz na półkę, jednak spada Ci jeden z czystych pędzelków! Gdy schylasz się, aby go podnieść, dostrzegasz niewielkie, magiczne słuchawki. To Tłumaczki! Wsuwasz je do kieszeni, wcześniej oczyszczając z kurzu! Gratulacje! Upomnij się o nie w odpowiednim dziale!
5,6 Ciężko pracujesz, pot spływa Ci po skroniach, ale nie zwalniasz tempa. Gdy kończysz jedną miotłę, zaraz zabierasz się za drugą, aby wykonać jak najwięcej zamówień i aby dzień był jak najbardziej efektowny! Podnosisz wzrok, uciekając na chwilę wzrokiem za okno.. Parzysta: Uśmiechasz się pod nosem, lubisz swoją pracę. Rozejrzałeś się dookoła i spotkałeś się spojrzeniem z jednym ze swoich znajomych. Pogawędziliście chwilę o swoich pasjach, pochwaliliście osiągnięty w rzemiośle postęp! Reszta dnia mija Ci pozytywnie, jesteś pełen dobrej energii! Nieparzysta: Jesteś szczęśliwy, bo możesz pracować w miejscu związanym z Twoim hobby. Nie zwlekasz więc i wracasz do pracy, zabierając się przygotowanie witek i zamontowanie ich do drugiej części miotły. Pieczołowicie układasz je i splątujesz złotą obręczą, wyrównując ich długość. Widząc wasze zaangażowanie, szef podchodzi i wręcza każdemu z was Kupon na 25% zniżki na nową miotłę ! Jest możliwy do wykorzystania w każdym sklepie miotlarskim lub ze sprzętem sportowym! Upomnij się o niego w odpowiednim dziale!
3 Skończyłeś samodzielnie tworzyć miotłę! Idziesz podekscytowany do właściciela i pokazujesz mi swoje dzieło. Jest lekka, zgrabna, wykonana z mahoniowego drewna i posiadająca eleganckie, pasujące do Ciebie uchwyty na ręce. Właściciel zakładu ogląda ją i kiwa głową z uśmiechem! Przyznaję Ci premię w wysokości 30 Galoenów za tak wspaniałe dzieło! Przyszły właściciel będzie na pewno zadowolony! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie!
Wyjątkowo nie miał ochoty iść do sklepu. Z racji tego, że pogoda z każdym jednym robiła się coraz ładniejsza - odczuwał już pierwsze niewielkie upały, a także korzystał z prażącego przyjemnie w południe słońce przesiadując w parkach - wolał spędzić czas na dworze. Lato było jedyną porą roku, którą lubił w Wielkiej Brytanii. Przypominała Lope o gorącej Hiszpanii, o piaszczystych plażach, które parzyły stopy i błękitnej wodzie jezior i mórz. Tak bardzo chciał wrócić do domu, że tylko wyczekiwał z utęsknieniem końca roku szkolnego. Zabrał swoje rzeczy i wyruszył do sklepu, modląc się, żeby spędzić tam przyjemnie czas. I przede wszystkim szybko. To było ledwie parę godzin, ale często tyle wystarczyło, żeby spotkało go coś dziwnego. Kiedy tylko się zjawił okazało się, że będzie mieć ręce pełne roboty. Pojawiła się cała masa zamówień na miotły - Mondragón zastanawiał się czy podczas jakiegoś meczu w wypadku cały sprzęt drużyn został zniszczony. W każdym razie nie miał czasu na narzekanie ani nawet na cokolwiek innego. Pracował ciągle, wytrwale tworząc nowe miotły i po kilku wyczerpujących godzinach usiadł, żeby coś szybko przełknąć. Otarł przy okazji pot przy skroniach i pomasował obolałe nadgarstki. Żeby chociaż szef mu trochę dopłacił za tę robotę... Zaraz po krótkiej przerwie wziął się do pracy, ale o dziwo nie było to takie złe. Zwłaszcza, że gdy podniósł wzrok zaraz napotkał oczy swojego przyjaciela z Hiszpanii! Lope niesamowicie ucieszył się tym, że będzie mógł z nim trochę pogawędzić. Niegdyś grali wspólnie w drużynie, więc Ślizgon chętnie rozmawiał z nim o Quidditchu. O tym, kto teraz jest kapitanem w Calpiatto. Dowiedział się, że sporo kumpli nadal go pamięta i czekają aż przyjedzie ich odwiedzić, żeby wyskoczyć na cervezę. Lope obiecał, że mogą się go spodziewać tuż po zakończeniu roku. Poprawiło mu to bardzo humor i do końca pracy czuł, że uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Wyszedł z zakładu nawet podśpiewując sobie pod nosem. Wyrobił dzisiaj niezłą ilość mioteł - wydawało się, że dzięki zapałowi Ślizgona większość zamówień została już zrealizowana. Nie oczekiwał nawet jakichś specjalnych pochwał, a przynajmniej nie, kiedy miał dobry humor. Myślami był już przy hiszpańskich dziewczętach i gorącym morzu... I drinkach z palemkami...
Kostka: 5,2
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nosiła się z tą decyzją już od dłuższego czasu - bardzo chciała mieć swoją własną miotłę! I to nie byle jaką, jakąś dobrą i sprawną, lepszą niż te szkolne. Odkładała pieniądze już bardzo długo, do tego miała w lipcu urodziny i rodzice sypnęli jej garścią galeonów. Miała więc już pokaźną sumkę w oszczędnościach i tylko nigdy nie znikające z jej umysłu wątpliwości o słuszności jej działań powstrzymywały ją od kupna Nimbusa 2016 jeszcze przed wyjazdem do Meksyku. Postanowiła jednak przespać się z tym, wielokrotnie, rozważyć i zastanowić się - taka miotła to nie byle co... Z drugiej strony chciała, by w tym roku Hufflepuff prezentował się jak najlepiej podczas rozgrywek Quidditcha, a ona jako obrońca powinna być szybka i zwinna, co Nimbus by jej umożliwił. Bijąc się z myślami, w końcu doszła do wniosku, że raz kozie śmierć. Udała się do zakładu miotlarskiego w Hogsmeade, by zamówić dla siebie Nimbusa i miała szczęście, że przyszedł idealnie w dzień treningu! Bridget z wypiekami na twarzy odebrała lśniącą miotłę, zapłaciła, po czym wróciła do zamku, gotowa parę godzin później stawić się na tonącym od błota boisku.
2011 Nigdy nie interesowałem się klejenie mioteł, lecz ojciec uznał, że dobrze byłoby, gdybym poznał proces twórczy miotły, by móc lepiej zrozumieć jej działanie. Poza tym matce zależało na tym, żebym miał fach w ręku, dlatego niechętnie poszedłem na kurs miotlarski. Najgorsza była część teoretyczna. Naprawdę nie lubiłem się uczyć, zaś wkuwanie historii miotlarstwa wydawało mi się wyjątkowo nieatrakcyjne, jednak zależało mi na tym, żeby nie zawieść rodziców i szybko skończyć ten kurs. Wziąłem się do skrzętnego notowania, które dało dość dobre owoce – dzięki tym notatkom udało mi się odpowiedzieć na pytania i zaliczyć część teoretyczną Wydawało mi się, że w przypadku praktyki będzie znacznie prościej. Nie mogłem jednak bardziej się mylić – prostowanie i przyczepianie witek okazało się mordęgą i mimo iż w końcu wykonałem zadanie, to rzucenie odpowiedniego zaklęcia, które wpłynęłoby na utrzymanie miotły w odpowiedniej pozycji sprawiło mi sporo problemu. W końcu opanowałem sytuację tworząc tym samym moją pierwszą miotłę. Nie sprawiło mi to zbyt wiele frajdy, ale cieszyłem się, że dopuszczono mnie do egzaminu. Co do samego egzaminu – nie było aż tak źle, chociaż liczyłem, że mimo wszystko poradzę sobie ciut lepiej. Z teorią poradziłem sobie z pomocą bardzo szczegółowych odpowiedzi, praktykę robiłem już niemal mechanicznie przypominając sobie kolejne kroki z zajęć praktycznych. Chociaż nie robiło to na mnie szczególnego wrażenia to udało mi się zdobyć licencję.
Teoria: 6 Praktyka: 1, 4 Egzamin: 5, 5
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Postanowiła się odpowiednio zaopatrzyć, skoro miała już taką możliwość. Wręcz nie dowierzała, że W KOŃCU może kupić własną miotłę! I to nie byle jaką miotłę! Doskonale wiedziała, że postawi na Nimbusa. Niektórzy uważali, że Błyskawice są o niebo lepsze, ale ona się z nimi pod tym względem nie zgadzała. Jakoś Nimbus miał o wiele większe zaufanie w jej odczuciu. Może dlatego, że pierwsza miotła na jakiejkolwiek właśnie latała, to Nimbus 2000? Gdy weszła do sklepu, ogarnęła ją euforia. Zapach pasty do czyszczenia rączki unosił się wszędzie. Widziała pełno gogli do quidditcha, strojów, różnorodnych rękawic i jeszcze cholera jasna wie czego. Dla niej najważniejsza była miotła i od razu podeszła po odpowiedni model. Na więcej dzisiaj nie mogła sobie pozwolić a i tak miała świadomość, że wydała zdecydowanie za dużo pieniędzy. Ale jak szaleć to szaleć!
Praca w zakładzie miotlarskim „Scopa” niosła za sobą pewnego rodzaju renomę; był to sklep na tyle rozsławiony wśród towarzystwa Quidditchowego, że od czasu do czasu można było w nim spotkać gwiazdy nawet międzynarodowego formatu. Nic dziwnego, że w zakładzie zatrudniali się nie tylko pasjonaci samego sportu, ale również miłośnicy graczy. Taką osobą była Lola Lyons, przesłodka półwila, która z łatwością podbijała serca klientów, jakby od niechcenia przyczyniając się również do zwiększenia obrotów sklepu. Tego dnia prawie nic nie szło po Twojej myśli - nie dość, że deszcz złapał Cię akurat, kiedy zapodziałeś gdzieś klucze do sklepu - i to tak dobrze, że nawet Accio przez dłuższą chwilę nie chciało Ci ich przywrócić! - przy rozpakowywaniu towaru rano spowodowałeś plagę złotych piłeczek rozbijających się po pomieszczeniu, przewróciłeś chyba każdy przedmiot znajdujący się w Twoim zasięgu, to jeszcze ostatecznie pomieszałeś zamówienia; zrealizowane z oczekującymi, reklamacje z priorytetowymi... Jakby w obawie, że coś jeszcze możesz popsuć, oddelegowany zostałeś do posegregowania kartek, a nie trzeba mówić, że to praca nudna i żmudna. Los chciał, że akurat tego dnia zakład odwiedził Nathaniel Colt, gwiazda Strzał z Appleby, na widok którego szybciej biło niejedno serce. Zupełnie przypadkowo także Twoje. Nathaniel podszedł do lady, oczekując aż Ty lub Lola się nim zajmiecie. Doskonale zdajesz sobie sprawę, jak może się to skończyć z tym całym pechem wiszącym Ci nad głową... Czy zaryzykujesz?
@Matthew C. Gallagher, to Twoja szansa, aby poznać swojego idola. Możesz zająć się swoim zadaniem, pozwalając koleżance obsłużyć zawodnika - taka decyzja gwarantuje Ci zysk. Możesz również spróbować własnych sił. W tej sytuacji musisz w poście zrealizować te punkty: - Nathaniel chce kupić miotłę. Jako że jesteście sklepem, gdzie produkuje się niemalże wyłącznie na zamówienie, wszystkie Nimbusy 2015 są przygotowane do wysyłki. Zdecydujesz się mimo to sprzedać mu Nimbusa czy wybierzesz jakiś starszy model? - Nathaniel będzie chciał sprezentować coś swojej drużynie na zwieńczenie sezonu i przy okazji chciałby to załatwić wcześniej. Drobny upominek, może grawerowany. Zaproponuj coś. Być może jesteś w stanie go wykonać? - opcjonalnie, jeśli chcesz zaimponować szefowi, możesz spróbować przekonać zawodnika do większych zakupów. Czy rzeczywiście jesteś tak przekonujący, jak sądzisz?
Pamiętaj, że każdy Twój wybór może zaważyć na efekcie ingerencji, zysku lub stracie. Omiń we własnym poście opinię zawodnika na Twój temat. Uwzględniaj również narzucony przez poprzednią sesję pech - jeżeli uznam, że sobie za bardzo ułatwiasz, mogę trochę zamieszać. W razie pytań pisz do @Ezra T. Clarke
______________________
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie powinno nikogo dziwić to, że miał zły dzień, a właściwie miał takie złe dni już od jakiegoś tygodnia, kiedy to w gabinecie Leonardo Vin-Eurico ukąsił go langustnik ladaco. Od tego czasu prześladował go pech, co sprawiało mu niemało kłopotów, i chociaż uprzedził o tym innych pracowników zakładu miotlarskiego Scopa, to i tak nie sądził, że będzie mu szło tak tragicznie. Zaczęło się już przed jego przybyciem do miejsca pracy… Nie mógł znaleźć kluczy do budynku, co gorsza złapała go po drodze straszna ulewa i był przemoczony do suchej nitki. Nawet cholerne Accio zdawało się nie działać w momencie, w którym było mu najbardziej potrzebne. Wreszcie wyciągnął klucze z samego dna kieszeni, ale był już nieźle podenerwowany. Przynajmniej jakoś udało mu się osuszyć ciuchy. Początkowo przypadła mu robota na magazynie, może to i lepiej, bo przynajmniej nie miał kontaktu z innymi ludźmi. Tak mu się wydawało, dopóki nie rozsypał przy rozpakowywaniu towaru wszystkich złotych zniczy, które wesoło hasały po zapleczu. Próbował je uprzątnąć, wywracając przy tym kilka kolejnych skrzyń i mniejszych mebli, dlatego kiedy pracująca z nim dziewczyna zobaczyła skalę jego porażki, postanowiła przenieść go gdzieś indziej i sama zajęła się tym bałaganem. Matt miał z kolei ogarnąć wszystkie zamówienia, co oczywiście także nie poszło mu tego dnia najlepiej. Pomylił zamówienia oczekujące ze zrealizowanymi, przez co niektórzy nie dostali swojego towaru, a inni pewnie zdziwili się z powodu nadprogramowej przesyłki. Ponadto pomieszał reklamacje z dokumentami priorytetowymi, robiąc kolejny niemały burdel, który ktoś po nim musiał uprzątnąć. No szlag jasny by to trafił. On sam był cholernie wściekły, ale podobnie czuli się najpewniej wszyscy pracownicy zakładu, którzy nie tylko utracili z jego strony jakąkolwiek pomoc… Oni wręcz zyskali sabotażystę. Ostatecznie ktoś kazał mu segregować papiery, stwierdzając że tam nie można zrobić aż takich szkód. Tyle że młody Gallagher nigdy wcześniej raczej tego nie robił. Była to praca wyjątkowo nudna i żmudna, w której wcale nie czuł się dobrze, ale zdając sobie sprawę z tego, że nie ma dzisiaj z niego żadnego pożytku, pokornie zgodził się na taki podział obowiązków, nawet jeśli w duchu go przeklinał. Nagle próg zakładu miotlarskiego przekroczył nikt inny jak sam Nathaniel Colt, gwiazda Strzał z Appleby, którego Matthew uwielbiał. Czuł jak serce zabiło mu mocniej i miał przez to ogromny dylemat. Czy po ukąszeniu langustnika ladaco powinien w ogóle do niego podchodzić czy może lepiej, żeby zajęła się nim Lola, a on pozostanie przy segregowaniu kartek? Cholera, ten uraz był tragiczny, ale nie mógł sobie pozwolić na zmarnowanie takiej okazji. Podszedł więc ostatecznie do lady, wysłuchując życzeń Nathaniela. Starał się być w pełni skoncentrowany na swoim zadaniu, żeby przypadkiem nie popełnić jakiegoś błędu. - Oczywiście, że mamy najnowszego Nimbusa. Już przynoszę. – Powiedział z szerokim uśmiechem, przeglądać listę oczekujących zamówień. Chciał w ten sposób znaleźć takie, na którego realizację mieli najwięcej czasu. Miał w końcu świadomość tego, że wszystkie miotły są już przygotowane do wysyłki i że sprzedaż którejś z nich Coltowi będzie się wiązała z koniecznością załatwienia naprędce nowego modelu… Ktoś z powodu jego decyzji będzie musiał nieco dłużej poczekać na swoje zamówienie, więc wolał wybrać kogoś, kto miał dostać swój zakup za dwa tygodnie, a nie za trzy dni. Miał nadzieję, że udało mu się wybrać odpowiednie zamówienie i po chwili na ladzie przed Nathanielem położył już nowiutkiego Nimbusa 2015. - Jeśli ma być to coś drobnego, polecałbym gogle ochronne. Możemy je ozdobić grawerem na boku oprawek, a przy okazji będzie to praktyczny prezent. Tylko jaki miałby to być grawer? – Dodał po chwili, zastanawiając się dłużej nad tym, co zaproponować zawodnikowi Strzał jako ładny, ale nie za duży upominek. Ciekawy był przy tym komu Nathaniel chciał go sprezentować. Oby rodzinie, a nie jakiemuś przystojnemu kibicowi… Na szczęście okazało się, że miały to być prezenty dla zawodników drużyny na zakończenie sezonu, to mógł akurat wybaczyć. - Jeżeli mogę coś jeszcze zaproponować, to polecam również stroje do quidditcha. Mamy teraz nową dostawę, z tkaniny syntetycznej. Dzięki temu utrzymują one ciepło w przypadku niskich temperatur, ale jednocześnie bardzo dobrze odprowadzają wodę, jeśli na boisku panują straszne upały lub z nieba siąpi ulewny deszcz. Są uniwersalne i dlatego kupujący tak bardzo je sobie chwalą. – Postanowił spróbować również swoich sił i namówić Nathaniela Colta na zamówienie innych towarów ze sklepu. Pomyślał, że w ten sposób może zaimponować swojemu szefowi. Wybrał jednak to, co sam uważał za dobre, bo nie śmiałby przecież wciskać zawodnikowi światowej klasy jakiegoś chłamu.
Od dawna już myślał o podjęciu kursu na twórcę mioteł, ale jakoś zawsze brakowało mu wolnego czasu, który zwykle wolał przeznaczyć na trening praktyczny. W końcu jednak przymusił się do nauki i zapisał się na kolejny termin. Tak jak latał na miotle naprawdę świetnie, tak nigdy nie spodziewałby się, że jej budowa jest tak skomplikowana. Ponadto prowadzący mówił w takim tempie, że Matthew zdążył jedynie zanotować, że podstawowymi elementami każdej miotły są rączki, siedzenia, uchwyty na nogi wraz z pierścieniem oraz witki. A to był dopiero początek. Dyskusja toczyła się jeszcze o rodzajach drewna, z których wytwarzało się miotły oraz o wpływie różnego rodzaju lakierów na aerodynamikę. Szczerze mówiąc? Tych informacji było zbyt wiele, a Ślizgon wychodząc z zajęć, nie miał zielonego pojęcia zupełnie o niczym. Z tego też względu kompletnie nie poradził sobie z pytaniem prowadzącego, choć ten był chyba w dobrym humorze, bo nie kazał mu wcale płacić za poprawę kursu, pozwalając spróbować następnym razem. Przyszedł parę dni później, ale miał akurat wyjątkowo ciężki dzień i oczy mu się same zamykały. Nic więc dziwnego, że sam wykład uważał za totalnie nużącym. No po prostu nuda do kwadratu. Zamiast myśleć o pozytywnym zaliczeniu kursu, czekał tylko na to, aż będzie mógł wyjść na świeże powietrze. W którymś momencie niestety udał się w objęcia Morfeusza, nie kontrolując już w ogóle swego stanu. Prowadzący ostro się wkurzył i wyrzucił go z zajęć, mówiąc żeby wrócił dopiero, kiedy będzie pewien, że chce zostać wytwórcą mioteł. Czy chciał? Cóż, pracował w sklepie miotlarskim, więc musiał mieć odpowiednią wiedzę, ale tego dnia nie potrafił skoncentrować się na czymś tak nudnym. Żałował swojego podejścia podczas ostatnich zajęć, bo przez to musiał zapłacić za poprawę kursu. Na szczęście nie była to zawrotna kwota. Pojawił się ponownie w sali wykładowej i musiał przyznać, że był wielce zaskoczony. Temat zajęć wciągnął go niesamowicie, a Matt rozprawiał wraz z prowadzącym o konkretnych rodzajach mioteł. Mężczyzna omówił błędy w technice ich wykonania, ale opisał również wszystkie ich zalety. Kto by pomyślał, że jednak pomiędzy Nimbusem 2015 a Błyskawicą jest tyle różnic, mimo że obie miotły prezentowały bardzo podobny, wysoki poziom. Gallagher zrobił sobie dobre notatki, bo przyjemnie mu się tego wszystkiego słuchało. Dzięki temu też nie miał żadnych kłopotów z odpowiedzią na kontrole pytanie prowadzącego i zyskał promocję do praktycznej części kursu, której o wiele bardziej nie mógł się doczekać. No i miał rację… zajęcia praktyczne to było coś! Choć z drugiej strony, gdyby nie znał teorii, pewnie na nic by się tutaj zdał. A tak: bez problemu dobrał odpowiednie drewno i wyciął z niego idealny kształt. Wyprostował wszystkie witki i zamontował siodełko i zaczepy… Wykonał swoje zadanie śpiewająco i to jako pierwsza osoba z grupy, co oczywiście równało się a najwyższą punktacją z możliwych. Po części praktycznej kursu Matt z entuzjazmem podchodził do egzaminu. Miał wrażenie, że nic go nie może zaskoczyć. Musiał odpowiedzieć tylko na trzy pytania i wykonać miniatury model miotły z przystosowanych do tego komponentów. Wreszcie zerknął na swoją kartkę i trochę zzieleniał, bo jednak nie wszystko udało mu się zapamiętać z wykładów. Spokojnym tonem opowiadał jednak o rodzajach drewna zdatnych do stworzenia mioteł, potem opisał w jaki sposób należy zamontować siodełko, a na koniec omówił wady i zalety Migdrąga. Trochę się plątał w swoich wypowiedziach, trochę w tym było wesołej twórczości, ale jak się okazało tyle wystarczało, żeby zdać. Części praktycznej bowiem nie obawiał się wcale a wcale, i słusznie, bo nie miała przed nim żadnych tajemnic. Bez problemu połączył wszystkie elementy w składną całość, tworząc naprawdę wspaniałą miotłę. Szkoda tylko, że miniaturową, bo chętnie wypróbowałby ją w locie. W końcu uzyskał papier z uprawnieniami i z uśmiechem opuścił pomieszczenie.
Przywykł do tego, że ludzie mu nadskakiwali, a jednak nie miał w sobie nic z często typowej dla znanych osobistości arogancji. Lubił przebywać w otoczeniu ludzi i być może dlatego sam pofatygował się do zakładu, zamiast wysyłać list z zamówieniem. Oparł się nonszalancko o ladę, odwzajemniając szeroki uśmiech młodego chłopaka, który miał go obsługiwać. W międzyczasie, gdy Matt - Nathaniel zerknął na plakietkę na jego klatce piersiowej - pobiegł na zaplecze, by szukać miotły, on sam nieco rozejrzał się po sklepie, nie zahaczając jednak o nic konkretnego. Musiał jednak przyznać, że schludny i profesjonalny wygląd sklepu zbiegał się z jego wyobrażeniami. Do obsługi również nie miał zarzutów - zbyt często zdarzało mu się spotykać sprzedawców, którzy nie mieli zielonego pojęcia o produktach. A chłopak nie tylko nie pomylił modelu miotły, ale potem faktycznie potrafił podpowiedzieć coś graczowi. Powoli pokiwał głową, zastanawiając się nad propozycją Matta; gogle ochronne niewątpliwie wpisywały się w jego wymagania. - Och, nic wymyślnego, to mogłoby być kiczowate. I tak słyszą ode mnie wiele motywujących słów i pewnie mają tego dosyć - zaśmiał się lekko, kręcąc głową. - Wystarczy nazwa drużyny i rok. Strzały z Appleby... jeśli wcześniej nie wiedziałeś, choć śmiem wątpić. - Kącik ust uniesiony był niemal filuternie, a ton głosu Colta w żartobliwy sposób sugerował, że być może był to dobry moment, aby przyznać się graczowi do skrywanego uwielbienia. I zapewne można było mu to było wybaczyć, ponieważ jego pewność siebie nie brała się z powietrza. Niewątpliwie byłby to również słuszny krok wobec późniejszych prób perswazji. - Cóż... zbliża się sezon letni i faktycznie spodziewamy się upałów. A wiesz pewnie jak to jest ze strojami do quidditcha, nie? Nawet dobre materiały szybko niszczeją przy intensywnym użytkowaniu... - zmarszczył brwi, rozważając chwilę słowa chłopaka. Z jednej strony wiedział, że jako sprzedawca musiał on zachwalać asortyment, z drugiej nie miał wątpliwości, że nie jest mu wciskane byle co. - W porządku. Wezmę też strój. Ale jak się nie sprawdzi, to odpowiadasz głową, Matt - zażartował Nathaniel, wyciągając sakiewkę, gotowy zapłacić. - Grawerowanie pewnie trochę zajmie, więc zostawię adres, na który chciałbym, żeby wszystko zostało wysłane. Och i dopisz jeszcze do rachunku jedne gogle. Doceniam, kiedy sprzedawcy sprawnie sobie radzą z moimi oczekiwaniami, więc uznajmy, że to forma napiwku... Bo grasz, prawda? - dopytał, dając tym samym Mattowi niepowtarzalną okazję pochwalenia się swoimi umiejętnościami miotlarskimi - co być może mogło mieć znaczenie w przyszłości - i w międzyczasie dopełniając reszty formalności, aby niedługo potem wyjść, zostawiając odpowiednią sumę w sklepie. Zadowolenie światowej klasy zawodnika mogło zostać odhaczone na liście celów Matta!
Mimo zmęczenia po niedawno przebytym porodzie i zbyt dużej presji, jaką na siebie wywarła, od razu wybierając się na kurs Twórcy Mioteł, zajęcia teoretyczne poszły jej zaskakująco dobrze. Sama była zdziwiona, jak łatwo słuchało się o teorii powstawania mioteł. Może dlatego, że sama wcześniej, poniekąd, też interesowała się tą kwestią. Na czas zadawania pytań przez wykładowcę, zapomniała o Drake'u i obawie jaka jej nie opuszczała, kiedy wybierała się do zakładu, zastanawiając się nad tym czy zbyt nie obciąża Enzo, który i tak w tym samym czasie robił staż w Świętym Mungu. Chciała wrócić szybko do domu. Do dziecka i męża. Ughh... dalej nie przyzwyczaiła się do brzmienia tych słów. Jej mąż. I jej dziecko. Ślub przynajmniej był planowany. Dziecko... cóż, rozmawiali o tym, ale zdecydowali, że najlepszy na nie czas będzie po skończeniu studiów. Jak widać, jak zawsze nie wszystko poszło po ich myśli. D'Angelo (jeszcze nie przywykła do myślenia o sobie jak o pani Halvorsen) nie czuła, że sprawdza się jako matka. Nie była gotowa do tej roli. Po porodzie, wstyd przyznać, ale przeżywała też dziwny stan przygnębienia. Ponoć to było naturalne u niektórych kobiet, że wpadały w depresję poporodową. Wszystko się zmieniło w życiu Shenae. Kurs miał być dla niej przypomnieniem, że jeszcze nie każde jej plany i marzenia na przyszłość zostały zrujnowane, a jedynie nieco przeniesione w czasie. Stąd ten kurs... napawał ją większym entuzjazmem niż ostatni czas spędzony w domu, gdzie Drake dużo płakał, Enzo robił wszystko, żeby sprawdzić się w roli ojca, a She... She mogła dawać znacznie więcej. Stać było ją na więcej, ale nie miała siły. Obecność na kursie, przywodziła jej na myśl, że jest bliżej Quidditcha i faktycznych planów, jakie na siebie miała w trakcie i po studiów. Z oczywistych względów nie mogła od razu wrócić na miotłę, ale zakład Scopa miał dać jej namiastkę jej pasji i zaanagażowania jakim emanowała przed tą, w gruncie rzeczy szczęśliwą, wpadką. Nie potrafiła wyjaśnić skąd w niej tyle frustracji i braku energii, bo skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie pokochała Drake'a od razu. Wystarczyło na niego spojrzeć raz. Właśnie przez takie myśli i rozważania i wyrzuty sumienia jakimi się obarczała za brak zaangażowania w pierwszy miesiąc rodzicielstwa, zawaliła część praktyczną. Pogrążona w zupełnie innym świecie rozważań, nie zwróciła uwagi na profilowanie miotły. O tym, że robi coś źle zaalarmowało ją dopiero groźne szczęknięcie łamanego drewna. — Ups. Konieczność poniesienia opłaty za szkody materialne, jakich dokonała, okazała się na tyle dużą motywacją, że kolejna próba wyprofilowania miotły zakończyła się sukcesem. Jej drugą pracę oceniono najwyższą notą. Tak samo sprawa się miała z egzaminem. Rozproszona, pierwszy raz go oblała, za drugim razem zdając go już bez problemów.
Część praktyczna:2 Część teoretyczna:4 Część teoretyczna - poprawa:2 Egzamin:3 > 2 Egzamin - poprawa:5 > 4
zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
poniżej zamieszczam listę produktów, które chciałabym zamówić wraz z prośbą o przetransportowanie ich na teren zamku Hogwart. Odbiorę je osobiście jeszcze dziś wieczorem u bram szkoły, jeżeli możliwe byłoby dostarczenie ich w tak błyskawicznym tempie.
Dzięki nawałowi obowiązków, świątecznych przygotowań i imprez, nużących zajęć i stosów prac domowych, mniej lub bardziej intensywnych treningów i ciężkich do przeżycia nadgodzin, dni mijały mu w tak ekspresowym tempie, że nawet się nie zorientował, gdy nadeszła już połowa stycznia i wielkimi krokami zbliżały się ferie zimowe, podczas których liczył na chwilę wytchnienia; na razie jednak utknął za lakierowaną ladą zakładu miotlarskiego, do którego co dzień przychodził z coraz większą niechęcią i wzrastajacą irytacją, że wciąż nie udało mu się dostać do drużyny bardziej znaczącej niż ta szkolna, i odliczał minuty pozostałe do wyjścia. Praca w sklepie z miotłami i gadżetami miotlarskimi wydawała się być dla niego idealna, zgodna z jego zainteresowaniami, umożliwiająca opowiadanie o swojej pasji i tak dalej, i rzeczywiście czasem taka była - gdy trafiał się klient, który znał się na rzeczy, wiedział czego chce i z którym można było konkretnie porozmawiać o różnych rodzajach witek, albo taki, który co prawda nie znał się na temacie, ale zadawał rozsądne pytania i faktycznie wyciągał wnioski z odpowiedzi i korzystał z porad. Z takimi mógłby pracować! Tego dnia jednak najpierw przez kilka godzin jedynymi obecnymi w zakładzie poza nim osobnikami były pająki buszujące na zapleczu, wynudził się zatem niemiłosiernie, a żeby zabić czas, trzy razy pieczołowicie wypolerował modele prezentujące się dumnie na ekspozycji w oknie, przearanżował wystawę gogli i rękawic i dokładnie sprawdził po raz kolejny, czy wszystkie zamówienia przygotowane do wysyłki zostały prawidłowo skompletowane przez jego zmiennika, który robił to poprzedniego dnia; przyjął też reklamację na miotłę rodzinną, która według właściciela była bardzo kapryśna i odmawiała startu, gdy wsiadały na nią dzieci, a przecież po to ją kupił; dopiero późnym popołudniem w sklepie zrobiło się bardziej tłoczno, bo oczywiście wszyscy przyszli niemalże w tej samej chwili. Boyd biegał zatem na zaplecze i z powrotem, a roboty było tyle, że niemalże jedną ręką wyciągał i opowiadał o coraz to różniejszych modelach mioteł tym zainteresowanym zakupem, drugą zaś pobierał opłaty za drobniejsze gadżety, z wyborem których klienci radzili sobie sami. Jedni byli w porządku i aż miło sprzedawało się im sprzęt, inni zaś - święcie przekonani o swojej wyższości i mądrości, gadający głupoty i rzucający miotłami gdzie popadnie. Tego wieczoru napatoczył sie też rozgniewany, korpulentny czarodziej w średnim wieku, który nie mógł zrozumieć, że używane znicze nie podlegają zwrotom, a także gromada trzecioklasistów z zamku, bardzo podekscytowana widokiem najnowszego Nimbusa, dotykająca brudnymi paluchami wszystkiego z wystawy i próbująca bezskutecznie przekonać go, by obniżył cenę z sześciuset na sześćdziesiąt galeonów. Ostatnia godzina mijała już spokojnie, a szał klientów znacznie zelżał; uprzątnął więc cały powstały w ciągu intensywnego popołudnia rozgardiasz, rzucił chłoszczyściem na podeptaną przez oblepione zimowym śniego-błotem, podliczył utarg zebrany w kasie i zasiadł wreszcie bezczynnie za kontuarem, czekając aż zegar wybije upragnioną godzinę zamknięcia interesu. Gdy nadeszła, z ulgą zamknął za sobą drzwi lokalu i ruszył powoli w stronę domu, zastanawiając się, jak najlepiej wykorzystać pozostałą mu część wieczoru, żeby porządnie się zrelaksować po intensywnym dniu.
|zt
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Tak naprawdę kierowałem się zasadą, że nic co dla Boyda jest w miarę proste nie może być nie zbyt trudne i dla mnie! Wiadomo, że skoro mój przyjaciel mógł się zaczepić w takim sklepie jak ten zakład miotlarski, kurs który miałem tu odbyć z pewnością mnie nie przerastał. Oczywiście oprócz tego interesowałem się quidditchem nie od dziś, może w odrobinę mniejszej mierze niż transmutacją, ale przynajmniej zainteresowanie tym sportem w większy sposób, w jasny sposób mogło mi pomóc w wyborze kariery. A przynajmniej na początku, dopóki mój wiek nie sprawi, że w wieku trzydziestu lat będę musiał przejść na emeryturę. Wtedy bym mógł zająć się już transmutacją, jako czymś poważniejszym. W każdym razie faktycznie okazało się, że mam naprawdę smykałkę do tego wszystkiego, a przynajmniej na zajęciach teoretycznych. Wykonanie mioteł jest całkiem interesujące i łatwo podchwytuję temat zadany przez nauczyciela, nie dość że dużo się dowiaduję, to jeszcze wydaje mi się, że w przyszłości może to być całkiem interesujące. Na dodatek tak dobrze wchłaniam teorię, że okazuję się być również mistrzem praktyki. Moje chude palce ze zwinnością godną szukającego mkną po gładkim drewnie, sprawdzają jakoś zaczepów i mocują siodełka tak, jakbym robił to już od lat. I pewnie dlatego z łatwością przeszedłem do egzaminu. Podczas niego poszło mi odrobinę gorzej w teorii, która zdążyła mi już odrobinę ulecieć, ale za to na szczęście praktyka poszła mi ponownie niemalże bezbłędnie. Bardzo zadowolony z siebie dostaję uprawnienia na twórcę mioteł, zastanawiając się jak to możliwe, że jest to tak proste.
TEORIA 5 PRAKTYKA 4 > 5 EGZAMIN nieparzysta i 4 Kostki Zapłata
Choć latanie na miotle wydawało mu się dużo bardziej interesujące od procesu ich wytwarzania, to od dawna zastanawiał się czy nie wziąć udziału w kursie zapewniającym takie umiejętności; nie mógł się jednak zebrać, bo a to nie miał czasu, a to mu się nie chciało, a to żal galeona. Gdy tylko jednak usłyszał, że Fillin się na taki kurs zapisał, zmotywował się na tyle, że poszedł w jego ślady. Przez cały tydzień uczęszczał na prowadzone w zakładzie wykłady, w zależności od tematyki mniej lub bardziej interesujące, i notował rzetelnie niemalże każde słowo. O dziwo najbardziej zapadła mu w pamięć część poświęcona historii mioteł i dzięki temu mógł zabłysnąć przed wykładowcą wiedzą o tym, że przełom tej dziedziny nastąpił w XII wieku i bez problemu zaliczyć część teoretyczną. Z praktyką miał nieco więcej problemów i mimo starań początkowo kompletnie sobie nie radził z odpowiednim wycięciem drewna, co zakończyło się zdeformowaniem pięknego kawałka solidnego dębu tak, że nadawał się tylko do śmieci i nie dość, że został potraktowany pełnym dezaprobaty spojrzeniem nauczyciela, to jeszcze musiał zwrócić mu koszt zmarnowanego materiału. Całe szczęście, że ta porażka nie zniechęciła go do dalszych prób, a wręcz przeciwnie - skupił się mocniej, przyłożył się do ćwiczeń i za drugim razem przyswoił całą wiedzę praktyczną na tyle dobrze, by bez problemów zaliczyć kończące ją zadanie i móc wreszcie przystąpić do finalnego egzaminu. Towarzyszył mu lekki stres, który szybko ustąpił, gdy padły pierwsze pytania o różnice we właściwościach poszczególnych rodzajów witek, na które udzielił całkiem porządnej odpowiedzi, a potem poszło już z górki, bo kolejne pytania były coraz prostsze, a na zrobienie modelu miotły trafił mu się całkiem przyjemny kawałek drewna, z którym poradził sobie szybko i sprawnie, ostatecznie zaliczając cały kurs z pozytywnym wynikiem. Bardzo z siebie zadowolony i tylko trochę zmęczony, opuścił zakład miotlarski bogatszy o specjalistyczną wiedzę i dyplom uprawniający do wykonywania zawodu, a swoje kroki skierował oczywiście do Fillina, by razem z nim świętować sukces.
Z reguły bardzo nie lubił tych sobót, które musiał od rana do wieczora spędzać w robocie, ale teraz było mu wszystko jedno, bo i tak nie chciało mu się robić niczego produktywnego czy rozrywkowego, dlatego doszedł do wniosku, że nie ma różnicy, czy siedzi pół dnia na swoim tapczanie czy na stołku za ladą sklepu miotlarskiego; plus tego drugiego był taki, że przynajmniej za to mu płacili. Minus - że od czasu do czasu, gdy dzwoneczek przy drzwiach sygnalizował wejście klienta, musiał wchodzić w interakcje, co było mu bardzo nie w smak, ale naprawdę się starał być chociaż neutralnie uprzejmy i nie spławiać ewentualnych pytań zbyt lakonicznymi odpowiedziami; całe szczęście z rana ruch był niewielki, szkoda tylko, że wskazówki zegara tak wolno się przesuwały i odnosił wrażenie, że siedzi tu już całą wieczność.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Boydzik ostatnio nie był sobą, a ja chciałem robić wszystko co się dało, by mu polepszyć samopoczucie. Dlatego kiedy szedł do pracy, a ja miałem dzień wolny, postanowiłem zrobić niesamowite, magiczne kanapki dla mojego najlepszego ziomka! Po pierwsze tego samego dnia kupiłem wszelkie niezbędne składniki do przyrządzenia najlepszego lunchu na świecie. W skład ten wchodziły między innymi wszystkie rzeczy, które były nawet potrzebne na chleb, mąkę pszenną, magiczne drożdże kalafior, kilka różnych warzyw, a sól obstawiałem, że mamy. No i co najważniejsze kupiłem do tego piwerko. Byłem niezwykle ciekawe co mi wyszło z mojego przepisu. - Hejka - mówię radośnie, wchodząc do zakładu miotlarskiego przyjaciela i podając mu małą paczkę na lunch z kanapkami w środku. - Zrobiłem ci coś specjalnego, spróbuj i powiedz jak ci smakuje! - mówię podekscytowany czekając aż Boyd odkryje ile rzeczy sam zrobiłem.
Siedział z twarzą w dłoniach i łokciami opartymi o blat, prawie zapadając w drzemkę - znowu nie zmrużył oka od jakiejś czwartej nad ranem i zajmował ghulem, a jak w końcu się zmęczył i był gotów zapaść w sen, to się okazało, że musi wyjść do pracy - gdy usłyszał znajomy dzwonek. Wyprostował się odruchowo, tłumiąc ziewnięcie i zaczął recytować standardową formułkę: - Dzień dobry, witam w zakładzie mio... a, to ty - zakończył, opierając się z powrotem o kontuar, bo klientem okazał się być Fillin, więc przy nim nie musiał spełniać standardów obsługi klienta zgodnych z wytycznymi pana kierownika. Nie był głodny, więc nieszczególnie się podekscytował otrzymanym jedzeniem i w ogóle nie czaił, po co przyjaciel się tu fatygował, ale zaczął posłusznie odpakowywać papier. Wraz z szelestem rozległ się następny dzwoneczek, a do środka tym razem wszedł prawdziwy klient, na którego widok Boyd pospiesznie odsunął Fillina razem z kanapkami na bok i zaczął szybko, choć mało energicznie rozwiewać wątpliwości młodzieńca co do najlepszego modelu kompasu miotlarskiego; pewnie mógłby wybadać jego potrzeby bardziej dogłębnie, ale zadał mu tylko kilka podstawowych pytań i wcisnął ten najbardziej uniwersalny. Chłopak wyszedł ze sklepu chyba zadowolony z zakupu, a Boyd powrócił do Fillina i jego kanapek, wydobywając jedną z czeluści opakowania. Wziął niewielki kęs. - Co to jest? - mruknął, bo stwierdził że właśnie przeżuwa zakalec z bliżej niezidentyfikowaną mazią, w smaku przypominającą trochę mydło z dodatkiem jarzyn - Dzięki Felek, bardzo smaczne - dodał, jedząc dalej, chociaż średnio miał na to ochotę, ale naprawdę doceniał starania kolegi.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Z wielkim entuzjazmem czekam na jakiś wybuch radości z Twojej strony, ale niestety akurat wchodzi jakiś klient. Staję więc sobie gdzieś z boczku przeglądając jakieś miotełki i wyobrażając sobie, że kiedyś w końcu którąś sobie kupie za moją powalającą wypłatę z pracy barmańskiej. Kiedy kończysz z klientem momentalnie z powrotem jestem naprzeciwko Ciebie. Jednak wcale nie wydajesz się być jakoś szczególnie podniecony moim daniem. Co przyjąłbym z większą urazą, gdyby nie fakt, że zakładałem, że sytuacji z Alinką sprawia, że jesteś taki smutny. - Zgadnij co to i zgadnij co sam zrobiłem! - mówię, żeby oderwać Cię od ponurych myśli i wskazując na kanapkę, którą ledwo żułeś. Jeszcze kilka godzin temu po zakupie składników, zmieszałem je wszystkie w miejsce zaklęciami, by zrobić w misce chleb, zgodnie z przepisem z jakiejś książki kucharskiej magicznego gotowania. Moja babcia wysłała mi to kiedy prosiłem o wysłanie wszystkich moich rzeczy i wtedy jedynie przewertowałem ją, by rzucić w kąt. Dzisiaj jednak sięgnąłem po przepis specjalnie dla mojego najlepszego ziomeczka. Po raz pierwszy wybrudziłem podczas gotowania coś więcej niż garnek na parówki! Dziś jednak dzielnie gniotłem ciasto na chleb z piwerkiem (którego nalałem znacznie więcej niż było w przepisie, ale to na pewno nie pogorszyło jego smaku).