Wnętrze ich mieszkania, przypomina wręcz mały apartament. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy to duży kominek usytuowany na wprost wejścia. Wykonany jest z białego marmuru, który idealnie się wkomponował w ścianę o odcieniu delikatnego beżu. Płomyki ognia wesoło trzeszczą w nim, co dodaje tylko pomieszczeniu, uroku i ciepła. Reszta ścian jest pokryta farbą o jednym z odcieni szarego. Jednakże nie tego przygnębiającego, zgaszonego, a takiego, który pomimo swojej szarości, sprawia wrażenie przyjemnego, żywego koloru. Szczególnie zachwyca ta naprzeciw kominka. Na powierzchni o odcieniu mgły, farbą w kolorze szlachetnego wina wymalowana była płacząca wierzba. I choć jej kolor nie zgadzał się z naturalnym to wyglądała jak żywa. Każda jej gałązka, liść, czy drobny kwiat był uchylony pod innym kątem. Sprawiało to wrażenie niemal takie jakby drzewo kołysało się na wietrze. Podłogę z kolei zdobiły ciemne, lakierowane panele. Na środku pokoju, stoi ogromna alabastrowa sofa, wyścielona butelkowo zieloną narzutą, oraz wieloma poduszkami w odcieniu srebra i czerni. Po bokach stoją dwa fotele, wyglądające jak pomniejszone wersje kanapy, które otaczają stolik. Przed sofą znajduje się średniej wielkości, biały dywan z włochatymi frędzlami, który przyjemnie drażni bose stopy. Po prawej stronie od wejścia stoją solidne regały wypełnione obszernymi księgami, natomiast lewa strona zarezerwowana jest dla mahoniowego barku uzupełnionego najróżniejszymi napojami procentowymi. Obok barku i z obydwu stron kominka, są z kolei usytuowane drzwi. Te pierwsze prowadzą do łazienki, natomiast kolejne do pokojów Sary i Gregersa. Są to drzwi szerokie , jedne z tych rozsuwanych. Białe z mleczną szybą w środku, która sprawiała wrażenie jakby zamarzła, tworząc przy tym ciekawe niemal oszronione wzory.
Kuchnia
Gdy tylko otworzysz drzwi do kuchni, uderzy Cię przyjemny zapach kawy, bądź herbaty, zależnie od tego, który z lokatorów ostatnio w niej przebywał. Naprzeciwko Ciebie stoi biały stolik, do którego dosunięte zostały dwa krzesła w tym samym kolorze. Po lewej stronie dostrzeżesz dość dużą szafkę w odcieniu delikatnego beżu, w której mają swoje miejsce wszelkiego rodzaju przyprawy, składniki do eliksirów, no i talerze. Całe mnóstwo talerzy, których większość zapewne leży nieumyta gdzieś na blacie, choć to też nie reguła. Wspomniany blat w kolorze białym, zauważysz, jeśli spojrzysz w prawo. Stoi tuż przy mniejszej, również beżowej szafce, w której swoje miejsce znajdują wszelkiego rodzaju sztućce, a także szklanki, filiżanki i jakże potrzebne w tym mieszkaniu, kieliszki, które zobaczysz, jeśli spojrzysz na trzecią, czyli ostatnią półkę od góry. Kuchnia jest urządzona dość skromnie, minimalistycznie wręcz, bez żadnych zbędnych dodatków. Ściany pokryte są białą farbą, a podłoga ma delikatny odcień beżu, który dominuje w pomieszczeniu.
Łazienka
Jest ona ogromna. Podłogi i ściany wyłożone są błękitnymi kafelkami. Naprzeciw wejścia znajduje się dosyć spore okno, które w każdej chwili można by przysłonić długimi i grubymi zasłonami. Po prawej stronie od wejścia, w małej odległości od siebie stoją dwie umywalki, nad którymi wisi ogromne lustro odbijające całe wręcz pomieszczenie. Między jedną umywalką, a drugą znajdują się półki. Są one na tyle ciekawe, że znajdują się w ścianie, a nie na niej. Tworzą coś w rodzaju piramidy. Naprzeciw nich znajduje się natomiast ogromna wanna. Również wyłożona kafelkami, a wchodzi się do niej po dwóch schodkach. W rogu po lewej stronie jest prysznic, a za nim drzwiczki do garderoby. Jak dla dwójki młodocianych studentów - łazienka jest cholernie luksusowa.
Pokój Sary
Zauważasz nagle szerokie białe drzwi, rozsuwane w obie strony i nie mogąc się oprzeć - rozsuwasz je by móc rzucić okiem, jak mieszka ta drobna Puchonka. Oczekujesz cudów? Zawiedziesz się. Ona poniekąd mieszka bardzo prosto i nie potrzebuje za wiele do szczęścia. Zresztą sam się przekonaj. Naprzeciw wejścia stoi dwuosobowe dębowe łóżko, z narzutą w odcieniu stonowanego złota, z mnóstwem poduszek i jaśków. Wcześniej było przykryte wręcz kanarkowo żółtą pościelą, ale po jakimś czasie za bardzo raziła ją w oczy. Standardowo po obu bokach jej łoża znajdują się niewielkie szafki nocne z lampkami. Skromna dębowa szafa, robiąca za garderobę tej pannicy i mnóstwo ksiąg. Książki oczywiście są ustawione w niezgrabne coraz bardziej się piętrzące stosy, które były położone.. na podłodze. Sara często się o nie potykała a potem po cichu klęła na nie, jednakże od początku jak tu zamieszkała - nie zmieniła ich ustawienia. Na lewo od łóżka, można dostrzec gigantyczne dwa okna z podłużnym, niskim parapetem na którym urządziła sobie kolejne legowisko. Tak. Tam również znajduje się mnóstwo poduszek i jeden, o dziwo w szarym kolorze koc. Jednak nie martw się, nie zrezygnowała ze swojego puchońskiego schematu w urządzaniu pokoju. Wszakże w oknach pojawiły się ciężkie, grube zasłony w odcieniu .. aksamitnej czerni, przewiązane oczywiście żółtymi frędzlami. Z mniej ważnych rzeczy a równie rzucających się w oczy był jej przestarzały .. kufer, stojący tuż przed łóżkiem. Dla ścisłości, to tam trzymała wszelkie inne i nie potrzebne na co dzień rzeczy. Zabrakło tutaj typowo dziewczęcej toaletki jak i porządnego biurka. Sara ma poniekąd dziwaczny zwyczaj pisania wszelkich ważnych rzeczy, gdy leży na podłodze. Gdy ostatecznie za bardzo zdrętwieje, to wtedy wybiera stolik znajdujący się w salonie. A w najciemniejszym kącie pokoju stoi jej sfatygowana miotła a nieco dalej kilka porzuconych kociołków, wsadzony jeden do drugiego - co przypomina jakąś dziką i przy okazji krzywą wieżę. Lustra nie ma w pokoju. Woli się nie przeglądać z samego rana. Na sam koniec dodam, że w jej uroczym, puchoniastym pokoju zdecydowanie dominuje zapach starych ksiąg, przemieszany z kurzem i czymś ..cierpkim ale dość przyjemne pachnącym. Tak, to coś cierpkie to herbata. Niekiedy można tutaj też wyczuć, subtelny zapach dość ciekawej kompozycji kwiatowej - jej perfum, które używa od wielkiego dzwonu.
Pokój Gregersa
Już na wejściu poczujesz odór papierosów, pomieszanych z zapachem Ognistej. No, chyba, że akurat postanowił wywietrzyć i okno otwarte jest na oścież. W każdym razie, po prawej stronie od wejścia, stoi łóżko. Ot takie, zwykłe łóżko, przykryte iście Ślizgońską, zieloną narzutą, a na niej leżą trzy poduszki w tym samym odcieniu. Po lewej stronie zobaczysz szafę. Drewnianą szafę, a w niej Gregers trzyma te wszystkie swoje koszule, marynarki, t-shirty, jeansy i całą resztę ciuchów. Nie, żeby miał ich aż tak dużo, ale fakt faktem, trochę jest. Obok tej dużej szafy, dostrzeżesz mniejszą, przeszkloną. Taką na książki, a większość półek zajmują te dotyczące eliksirów, chociaż zdarzają się też zwykłe powieści. Oczywiście, nic nie jest tam porządnie ułożone, panuje istny chaos. Gregers nie dba nawet o to, by odwrócić je grzbietem w odpowiednią stronę, ale czegóż się po nim spodziewać? Cały Colton. Kontynuując. Na przeciwko Ciebie stoi biurko wykonane z jasnego drewna, a na nim zazwyczaj srebrna popielniczka z zielonymi elementami. Czasami znajdziesz tam pety, ale nie przejmuj się. Wyrzuci je w przeciągu tygodnia. Oprócz popielniczki, na biurku zobaczysz też zdjęcie oprawione w ramkę. To fotografia jego matki, bo gdzieś tam w głębi duszy, to całkiem sentymentalny chłopak jest. Na zdjęciu wygląda bardzo młodo, dasz jej jakieś dwadzieścia lat, kiedy ona miała już dwadzieścia osiem. Trzyma w ręku różę, a na twarzy ma prawdziwy, delikatny, Puchoński uśmiech. Z racji tego, ramka jest w kolorze żółtym. Przy biurku stoi krzesło, zazwyczaj zawalone ubraniami Gregersa, których nie chce mu się chować do szafy. Jest też duże okno z widokiem na pub Pod trzema miotłami. Idealny widok, prawda? W pomieszczeniu dominuje zieleń. Jej łagodnym odcieniem są pokryte wszystkie ściany.
Dzień minął jak z bicza strzelił. A przynajmniej tak się zdawało samej zainteresowanej i zalanej w gorzałochłona - Sareczce. Nie pamiętała jakim sposobem dotarła do Wielkiej Sali ani jakim cudem nie zaryła czołem w stół puchonów. Coś jej w pamięci świtało, jak została przejęta z rąk do rąk i zapewne sama Adrienne odholowała ją bezpiecznie do ich stołu. Wielka Uczta? Kompletna pustka w głowie! A kolejne dziury w pamięci jedynie barwnie podsumowały jej iście udany harmonogram dnia. Nie kojarząc nawet drogi do swojego nowego mieszkania - mogła się teraz tylko modlić do wszelkich znanych jej bóstw, że nie odwaliła czegoś głupiego po drodze. A co robiła teraz? Ano siedziała w wannie, zanurzona po szyję! Naokoło czuć było lawendowy zapach płynu do kąpieli ( i to taki czadowy a nie pachnący jak preparat na mole!) jak i było widać malowniczo porzucane ubrania po całej łazience. Lustro ślicznie się zaparowało, ręcznik wpadł jej złośliwie do wanny a tej sierocie bożej, oczywiście piana się dostała do oczu - więc aktualnie zawzięcie tarła swe wielkie i z deka nieprzytomne oczęta. W końcu weź się człowieku ogarnij, po kacu gigancie! Po dobrych czterdziestu minutach później, nieco sprawniej ogarnęła jako tako swój wygląd. Co prawda, przecierając zaparowane lustro, nie obyło się bez jej dzikiego wrzasku gdy ujrzała swe odbicie. Ale zawsze tak na siebie reaguje, spokojna głowa. A obecnie wyglądała jak taki co najmniej piętnastoletni dzieciak. Dziewczynka, o. Bo gdzie ona była kobietą. Mrużąc nieco oczy, zlustrowała swój lekko zadarty nos, zdecydowanie zbyt jasną karnację, miodowe kosmyki włosów i koniec końców nadęła nieznacznie zarumienione od gorącej kąpieli - swe policzki. Wypuszczając z wolna z nich powietrze, uśmiechnęła się do siebie krzywo i zarzuciła na siebie rozciągnięty i na swoje nieszczęście zielony podkoszulek. Szczęście w nieszczęściu sięgał jej z powodzeniem za kolana. Do tego kanarkowo żółty szlafrok rodem ze średniowiecza. Nie dość, że był tak długi, że plątał jej się pod nogami to jeszcze miał dziki, wysoki kołnierz tuż przy szyi - wypisz, wymaluj idealny dla zakonnicy a nie osiemnastolatki! Włosy zostawiła mokre i nastroszone jak u lwa i odważnie ruszyła ku drzwiom. Dziarsko otworzyła je jednym mocnym pchnięciem i wtem się bacznie rozejrzała niczym zawodowy komandos. W końcu wiecie - mieszka ze Ślizgonem więc musi zachować wszelkie środki ostrożności! Gdy droga okazała się być czysta, sprężystym krokiem poczłapała na środek ich salonu i ujmując się pod boki, zatrzymała swój wzrok na kominku. Czuła od niego bijące ciepło i już, już miała się do siebie uśmiechnąć szeroko gdy raz, dwa skojarzyła podobne uczucie ciepła - tyle, że jego dawcą był ktoś, kto nim nie powinien być! A z pewnością już szybciej piekło zamarznie, aniżeli by wypowiedziała swe myśli na głos! W sumie wtedy byłoby po niej. Stracona byłaby na zawsze. Przez samą siebie. A raczej przez głupie serce. Rajuśku, co za głupi organ.
Gregers był podobnie skacowany, jak Sara, a kto wie, czy nie bardziej. No bo przecież, jak mogło się obyć bez kaca, kiedy wypił... No właśnie, ile? Już sam nawet nie pamiętał, czy otwierał kolejną butelkę ognistej. Generalnie, nie miał prawa tego pamiętać, bo gdzieś w połowie drogi do Hogwartu, kiedy siedział sobie prawie spokojnie, pogrążony w swoich Werterowskich rozmyślaniach, na głowę spadł mu chyba najcięższy ze wszystkich kufrów. Biedny stracił przytomność, a jak się obudził, to nie wiedział, gdzie go wiozą. W każdym razie, miał kaca. Robił właśnie jakieś pseudo śniadanie dla siebie i Sary, kiedy usłyszał krzyk. Pomidor spadł na ziemię, cebula wypadła mu z ręki, a on sam prawie przeciął sobie palec nożem. - Sara, do kurwy nędzy, chcesz mnie zabić?! - Krzyknął, odchylając nieco głowę w tył, po czym ponownie zaklął, tylko, że tym razem pod nosem. Podniósł pomidora, obejrzał go, obmył z grubsza wodą, po czym powrócił do krojenia cebuli. Swoją drogą, zastanawiał się, co strasznego miało miejsce, że Puchonka wydała z siebie taki wrzask. Dokładnie taki, jakby zobaczyła... Hm, no właśnie, co? Swojego bogina? Kiedy parę minut później usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, ruszył w stronę łazienki, co by skontrolować sytuację. Już myślał, że zobaczy chociażby tego dementora, ale nie. Przed jego oczami stanęła.. Sara. Po prostu Sara w jakimś śmiesznym, żółtym szlafroczku. Uniósł wysoko brwi, nie mogąc powstrzymać rozbawienia. - Tak masz, że czasami ot tak sobie krzyczysz? Bo chyba nie widzę przerażenia wymalowanego na twojej twarzy... - Zlustrował ją jeszcze raz wzrokiem i zatrzymał się na nastroszonych włosach, przypominających lwią grzywę, które swoją drogą, były doprawdy ujmujące. - Jeszcze trochę i z powodzeniem mogłabyś widnieć na herbie Gryffindoru... - Parsknął śmiechem, rozbawiony swoim górnolotnym żartem, po czym zrobił minę skruszonego dziecka. No wiecie, żeby nie oberwać, czy coś! - Widzisz, robię nam śniadanie! - Wyznał z dumą prawdziwego kucharza, wypisaną na twarzy, po czym spojrzał na Sarę. Czy to nie trochę tak, jakby byli razem? Mógłby wtedy też robić im śniadania, nawet, jeśli w ogóle nie umie gotować. On pokroić równo pomidorów nie potrafił, a co dopiero mówić o prawdziwym pichceniu. Skarcił siebie samego za takie myślenie i westchnął ciężko. Cóż mógł poradzić? Jak to się mówi – serce nie sługa, prawda? W każdym razie, wrócił do kuchni, wyjął gdzieś z szuflady dwa kubki. Do jednego z nich, tego zielonego rzecz jasna, wsypał sporą ilość kawy, a w kolejnym żółtym, bo jakże by inaczej, znalazła się herbata. Co on w ogóle wyprawiał? To prawie, jak troszczyć się o kogoś, nie? Przecież Sara może sama sobie zrobić herbatę! Co się będzie Gregers wysilał. -Weź to sobie wrzątkiem zalej. - Wymamrotał pod nosem, upijając łyk swojej gotowej już kawy, po czym posłał jej tryumfalny, nieco złośliwy, uśmiech. Nie będę kobiecie za służącego robił!
Odwróciła się powoli gdy dosłyszała jego człapanie i po chwili jej brew powędrowała ku górze a jej nabzdyczona mina, mówiła sama za siebie - by się lepiej nie wychylał z takimi pytaniami czy często robi za szyszymorę i drze się w łazience. Szczerze? Często. Nawet, bardzo często! Jednakże dla świętego spokoju, wzruszyła lekko ramieniem i dla własnego bezpieczeństwa (haha!) buntowniczo założyła ramiona na piersiach i teatralnie wywróciła oczami. - Będę Cię codziennie budzić wrzaskami, zobaczysz. Nawet Silencio Ci nie pomoże chyba, że codziennie skołujesz mi czekoladę to wtedy się zastanowię nad krzyczeniem i być może wstrzymam działalność. - walnęła prosto z mostu i nie mając za bardzo co ze sobą zrobić, zrobiła jedno. Mianowicie skierowała swe kroki w stronę kuchni - oczywiście na bosaka. W sumie nie wiedziała, gdzie zapodziała takie fajne kapcie a znając życie to odnajdzie je zapewne dopiero za sto pięćdziesiąt lat. Superr. Marszcząc lekko nos na gressowy komentarz odnośnie jej włosów, jedynie zawarczała cicho i jedną ręką usiłowała je sobie jakoś przylizać by tak nie sterczały w każdą stronę. I nie, żeby mu się przypodobać, skądże! Wzdychając pod nosem na swój jakże ciężki los, Sareczka w końcu dotarła do kuchni i opierając się o blat z nudów zaczęła się przyglądać jak ten robi śniadanie. Po chwili jednak ręce już tak jej świerzbiły by czegoś nie przeskrobać, że wykonała kolejny kurs - tym razem w stronę lodówy - i wyciągając z niej słoik z czekoladą (!) z powrotem czymchnęła w stronę blatu i tym razem podskakując jak zając, wskoczyła sobie na niego jednocześnie zgarniając wieelką łyżkę do zjedzenia tejże słodkości. Bez wahania wpakowała nieco czekolady do buzi i trzymając w ustach łychę, spostrzegła skaleczenie na gregersowym palcu. - Łejżee! Kreff Ci lecii ciuurrkiem. - wymamrotała niewyraźnie jak taka obłąkana osoba a sama przechyliła się w stronę deski z tak krzywo pokrojonymi pomidorami, że aż miała chęć odebrać nóż temu ich Ślizgońskiemu katowi. Jednak zamiast tego, podebrała jeden plasterek czy cóż to było - i ze smakiem go sobie zjadła - uprzednio rzecz jasna wyciągając łychę z buzi, którą z kolei wpakowała.. Gressowi. A niech chłop ma trochę słodyczy w swoim życiu, nie? Co prawda nie pomyślała nad swoim zbyt swobodnym gestem i maskując niepewność powoli ujawniającą się na jej twarzyczce -zabrała z blatu swój żółty kubek i unosząc go nieco w górę, pełną mocą oznajmiła wszem i wobec: - Herbata dobra na wszystko, o! - i o to tym miłym akcentem, zeskoczyła z blatu i sięgnęła po czajnik. Co prawda dość nieuważnie złapała za rączkę magicznego czajnika i całkiem ładnie.. poparzyła się ta biedulka. Nie obyło się bez jej głośnego jęku, lawiny przekleństw, podskakiwania miejscu i w końcu wepchnięcia się pomiędzy Gregersa a blat i zlew w którym odnalazła swoje merlińskie błogosławieństwo i ulgę w jednym czyli.. strumień lodowatej wody. Głupia herbata, jednak. Och, Saroo..
- To wiesz co? - Zmarszczył na chwilę brwi, robiąc przy tym dość zabawną minę. - Może ja będę wstawał przed tobą i co dzień budził cię wiadrem zimnej wody. - Kiwnął głową, chcąc podkreślić zadowolenie ze swojego genialnego wręcz planu. A kiedy warknęła, najwyraźniej poirytowana jego komentarzem o włosach, uśmiechnął się szeroko. Tym bardziej, że właśnie próbowała je rozczesać, czy tam ulizać. Generalnie, doprowadzić do normalnego stanu. - Tak było... - Wypalił, jakby zupełnie nie przemyślał tego, co właśnie mówi. Odchrząknął cicho, po czym pokiwał głową na wszystkie strony i dodał. - Nieźle. To znaczy, twoje włosy wyglądały znośnie, nie musiałaś ich poprawiać. - Gregersie, twój podryw jest godny prawdziwego Ślizgona, gratulujemy. Przeszedłeś na wyższy poziom! Także ten właśnie Ślizgon zawstydził się trochę, podrapał po karku i wrócił do poprzedniej czynności. Robienie kanapek wychodziło mu znacznie lepiej, niż rozmowy z Sarą, a kiedy ta zauważyła skaleczenie na jego palcu, posłał jej złowrogie spojrzenie, które mówiło nie mniej, nie więcej niż ,, to twoja wina!” - Serio? Bo nie zauważyłem. - Wywrócił oczami, po czym dodał. - Tak wrzasnęłaś, że wszystko mi wypadło. - Zmarszczył brwi, jakby chcąc wyglądać jeszcze groźniej, a gdzieś po jego twarzy błądził pojedynczy uśmiech. - Dlatego uważaj na przyszłość, bo jeszcze sobie krzywdę przez ciebie zrobię. Albo zejdę na zawał i nie będzie z kim pić! A pamiętaj, że tak fajnie pije się tylko ze mną. - Uśmiechnął się łobuzersko, zadowolony z tego, że nie stracił jednak swojej pewności siebie. Bo już myślał, że gdzieś uleciała przez to całe zamieszanie! Niemalże podskoczył, a już na pewno drgnął, kiedy Puchonka kolejny raz wydała z siebie dźwięk o zdecydowanie zbyt wysokiej dla jego ucha, częstotliwości. Podobno nieszczęścia chodzą parami, prawda? Sara, przechodząc pośpiesznie koło Gregersa, szturchnęła go łokciem. Pech najwyraźniej chciał, że z jego ręki wypadł kubek. Szczęście w nieszczęściu, kawa nie była już tak gorąca, bo inaczej doszłoby do kolejnych katastrof w postaci poparzeń mniejszego, czy większego stopnia. Tym razem ,,tylko'' kubek się rozbił. Gregers zaklął pod nosem i żwawym krokiem ruszył w stronę swojego pokoju, gdzie zawsze trzymał różdżkę. - Sytuacja opanowana? - Rzucił, kątem oka zerkając na Sarę, po czym jednym, zgrabnym ruchem różdżki, zmył całkiem sporą plamę z podłogi. Kolejne zaklęcie sprawiło, że rozbite szkło złożyło się w ten fajny, zielony kubek. - Pomóc ci, czy dajesz radę? - Powiedział, jakby od niechcenia, ale przecież wszyscy wiemy, że to tylko pozory. Tak, czy inaczej, uśmiechnął się na myśl o tym, jakich wspaniałych rozrywek będzie ta dwójka dostarczać sąsiadom wrzeszcząc, tłukąc naczynia i kłócąc się, a to wszystko o ósmej rano! Ciekawe, kto i po jakim czasie przyjdzie pierwszy z pretensjami? - Jedz. - Powiedział, podstawiając Sarze pod nos talerz z tymi śmiesznymi, nieudanymi kanapkami.
Marudząc pod nosem, dreptała sobie w miejscu jednocześnie cały czas będąc wręcz przyklejona do zlewu i z cichym jękiem, po raz czterdziesty polewała swoją zaczerwienioną dłoń, strumieniem lodowatej wody. Za pierwszym razem tak mocno odkręciła kurek z zimną wodą, że nie tylko dłoń sobie zmoczyła a .. i całą siebie. Od stóp do głów, no! I jej szlafrok pójdzie w piz.. w pole! W końcu praktycznie cały mokry na co jej przyda? Marszcząc ze złością swoje czoło, przekrzywiła nieco głowę i wtem dotarł do niej sens jego wcześniejszych słów. Oblać rano wodą? Fakt nie głupi pomysł na obudzenie jej, jednakże.. to wiązałoby się z wejściem do jej sypialni. A ów wejście z kolei zobaczeniem jak ona szaleje podczas snu i jak się niesamowicie wierci. Ot taki malowniczy widok. Kołdra artystycznie zrzucona na podłogę, poduszki w ogóle w drugim kącie pokoju a sama Sara.. śpiąca na miękkim dywanie, zaraz po tym gdy spadnie z wygodnego łoża. Wypuszczając jednak głośno powietrze ze swych warg na samo takie wyobrażenie - chcąc nie chcąc - pociągnęła lekko za szarfę od swojego średniowiecznego szlafroka. By go zdjąć i niepotrzebnie nie marznąć. Oczywiście miała przy tym tak nieszczęśliwą, zażenowaną, speszoną, zawstydzoną i głupią minę, że pomijając jej szybkie niemalże zabójcze spojrzenie w stronę Gressa. - od razu wycelowała w niego palcem i zmrużyła groźnie oczy. - Cicho! Albo przywiążę Cię do krzesła i tak zostawię bez jedzenia, zobaczysz. - zagroziła mu iście po puchońsku, oczywiście tak na zapas co by się przypadkiem nie wychylił z kolejnym jakże uroczym komentarzem. Także na jego szczęście, grobowym milczeniem pominęła fakt, iż znowu coś zaczął gadać o jej włosach. Uniosła jedynie brew do góry gdy początkowo się zaciął i wydęła lekko dolną wargę. Tak było.. no właśnie jak było? Źle, koszmarnie, strasznie, dziko, niesfornie? Jak? Jednak nie chciało się już jej dopytywać o takie szczegóły. Zamiast tego, ostatecznie zsunęła z ramion swój szlafmycę i czując się jakoś tak dziwnie w za dużym podkoszulku, wypaliła pierwszą lepszą (i absurdalną!) rzecz jaka jej wpadła do głowy. - A Ty masz szlafrok do pożyczenia czy cuś takiego fajnego? Przecież nie będę tak łazić! A ubierać też w sumie mi się nie chce. - mruknęła i od razu zrobiła wielkie oczy i pisnęła cicho, na swój dobór słów, który co prawda mógł zabrzmieć nieco niewłaściwie. - Znaczy się chcę, no bez takich! Ubrać chcę! Ale później no, za rano jest. Za wcześnie! - wymamrotała już całkowicie zrezygnowanym głosem i niepewnie zmierzwiła swoje rozczochrane kudły. Nie zastanawiając się też zbyt długo, podeszła do niego lekkim krokiem i znienacka mu przyłożyła dłoń do czoła a potem chwyciła za nadgarstek by pokazał jej ten palec. Uśmiechnęła się także pod nosem i wzruszyła leciutko ramieniem. - Powinnam zacząć się martwić o Twój stan? Najpierw z własnej woli robisz śniadanie, potem sobie prawie palec odcinasz a chwilę później mi gadasz chłopie, że na zawał zejdziesz! - jak to mają być subtelne aluzje co do tego, że mam bawić się w pielęgniarkę to chociaż zaproponuj godziwą stawkę za godzinę! - mruknęła rozbawiona i oglądając jego palec pod różnymi kątami, zacmokała cicho i wspinając się na palce, otworzyła jakąś górną szafkę z potrzebnymi ziołami. Do miseczki wsypała liście szałwii, rumianku, nagietku i wszystkich tych fajnych ziółek co niby powodują regenerację i działają odkażająco oraz przeciwzapalnie - i rzecz jasna to wszystko zalała już nie takim wrzątkiem. (taka wielka improwizacja, nie ;-; ) W międzyczasie zerknęła na podsunięte jej pod nos kanapki i uśmiechając się ciut złośliwie, pokręciła lekko głową. - Ty pierwszy, muszę sprawdzić czy się nie otruję. - rzekła i uśmiechając się jak aniołek z niebios, namoczyła w gotowym wywarze czystą szmatkę i.. owinęła nią gresserowy palec Oj, chyba nie będzie szczypać, nie? Zresztą na kimś trzeba zacząć eksperymentować te wszystkie uzdrowicielskie sztuczki!
- Nie wiem, jakim cudem wylądowałaś w Hufflepuffie. - Rzucił w odpowiedzi na jej groźbę. - Jesteś pewna, że nie pomyliłaś stołów? Może miał być Gryffindor, tam w większości tacy nadpobudliwi są. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieco złośliwie, a kiedy zaczęła mówić coś o szlafroku parsknął śmiechem, nie mogąc powstrzymać swojego rozbawienia, powodowanego jej zmieszaniem. - Wisi gdzieś tam w łazience. - Ruchem głowy wskazał kierunek, po czym dodał. - To możesz sobie wziąć, jak chcesz. - Oczywiście Sara w takim wydaniu jak najbardziej mu odpowiadała. W końcu facet, no nie, ale przecież nie będzie się z tym uzewnętrzniał. Jeszcze by wyszło, że jest jakimś zboczeńcem, czy innym zwyrodnialcem. Odchylił nieco głowę w tył, kiedy dotknęła palcami jego czoła i zrobił minę w stylu ,,a tobie co?'', po czym przywołał na twarz łobuzerski wręcz, uśmiech. - Zrobiłem śniadanie, bo byłem głodny, a że przy okazji ty sobie zjesz, to już inna sprawa. - Wywrócił demonstracyjnie oczami - A palec sobie przeciąłem, bo wrzeszczysz, jak opętana i się wystraszyłem! Było cicho i spokojnie, a nagle jakiś, kurwa, krzyk! To nie dziwne chyba, nie? A o stawce za godzinę możesz sobie pomarzyć. Będę ci płacił kanapkami w ostateczności. Możesz sobie już wziąć jedną w nagrodę. - Zmrużył prowokująco oczy i uniósł wysoko brwi, kiedy zaczęła coś tam grzebać po szufladach i wyjmować coraz to bardziej wymyślne ziółka. Jakby się tak zastanowić, to nawet nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy to wszystko kupili. Czyżby był w tym czasie pijany? - Skąd my mamy tyle tego wszystkiego? - Zmarszczył brwi, obserwując poczynania Sary. Podszedł bliżej, by nachylić się nad miseczką i sprawdzić, cóż ona tam stworzyła. Na jego twarz wpłynął wyraz zniesmaczenia. Doprawdy nie lubił zapachu ziół wszelkiego rodzaju. No, może z wyjątkiem jednego, ale pomińmy tą kwestię. - Fu. - Rzucił, odsuwając się nieco, a kiedy zaczęła owijać jego palec tą dziwną, podejrzanie pachnącą miksturą, zmarszczył nos. - A jak mi jakieś bąble od tego wyskoczą? A w ogóle, to śmierdzi. Później będzie ode mnie na kilometr waliło jakimś zielskiem i żadna nie będzie chciała nawet się do mnie odezwać. - Mruknął pod nosem, zerkając na Sarę, która właśnie obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem jego wspaniałe kanapki. - Ty! - Wycelował w nią swoim owiniętym w jakąś szmatkę, palcem. - To będą najlepsze kanapki, jakie kiedykolwiek jadłaś! Jestem zajebiście dobrym kucharzem, więc nie marudź! - Uniósł dumnie głowę i wziął jedną z nich. Ugryzł kawałek, po czym skrzywił się nieznacznie. Chyba przesadził z tą cebulą. Albo z pomidorem... A chyba, to za dużo pieprzu dodał do tego wszystkiego, ale przecież nie przyzna się do błędu. Toteż przywołał kamienny wyraz twarzy i zastanawiając się, jak tu wybrnąć ze swojej wpadki kulinarnej, rzucił. - Jeszcze bardziej je ulepszę! - Po czym położył talerz na blacie i nie bardzo wiedząc, co tu zrobić, żeby było dobrze, westchnął ciężko. - No dobra, są chujowe. Ale to dlatego, że pieprz mi się wysypał i teraz już nic z tym nie zrobię! - Demonstracyjnie wywrócił oczami, a gdzieś po jego twarzy błądził prawie niewidoczny, uśmiech.
Spojrzała na niego sceptycznie i po chwili rozglądając się w poszukiwaniu swojej różdżki - odnalazła ją gdzieś w górnej szafce. Chwytając za magiczny patyczek, zrobiła kilka kroków w stronę magicznego sprzętu nagłaśniającego i dźgając go swym czarodziejskim przekaźnikiem mocy niczym szpadą - spowodowała, że z ów fajniutkiego pudła rozległa się czadowa muzyka. Uśmiechając się pod nosem złośliwie, wykonała kolejny prawie niewidoczny ruch swym nadgarstkiem co by głośniej grało z każdym jego wypowiedzianym słowem i parsknęła cichym śmiechem gdy koniec końców pokazała mu język. Wiecie, gdy Gress się rozgada to już tylko Silencio, pozostaje. Albo uśpienie go Eliksirem Słodkich Snów. Ewentualnie porządnie go spić. Co do picia.. - Te zioła z skąd mamy? No wiesz, trochę sobie popiłeś a potem Cię wyciągnęłam na miasto i zakupiłeś je dla mnie z własnej kieszeni! - naciągnęła prawdę do granic możliwości i uśmiechnęła się przy tym szeroko. Szczerze? Istnieje coś takiego jak Sowia Poczta! A, że Sarka mądre dziewczę to i skorzystało z okazyjnej oferty i wykupiło tak z ¾ asortymentu - w tym i składniki do eliksirów. A zwłaszcza te potrzebne na Eliksir Otrzeźwienia. Już nigdy w życiu nie zamierza mieć przez tego oto osobnika jakiekolwiek boleści, nudności i sam Merlin wie co jeszcze! Wzdychając cicho, zwilżyła swoje wargi i przyjrzała się badawczo ów blondasowi. Oferuje jej swój szlafrok? Przecież Sara żartobliwie się o to pytała! Mogłaby zarzucić na siebie bluzę, czy koszulę - cokolwiek słowem! - ale skoro on taki chętny i skory do pomocy, to grzech nie skorzystać! Jednakże na wszelki wypadek, zmierzyła go swymi rozbawionymi ślepiami jak komornik szafę - i uśmiechając się przekornie, przekrzywiła do boku głowę. - Ale wiesz, że on będzie już mój i tylko mój? Niestety ale taka już jestem, no. - mruknęła cicho niemalże przy tym szepcząc. Specjalnie nadała swojemu głosowi nieco gardłowy i przyjemny dla ucha ton gdy po chwili wykonała kilka małych kroków w jego stronę i bezczelnie spojrzała mu prosto w oczy by.. uśmiechnąć się iście szelmowsko i przy okazji zdjąć z jego palca ów prowizoryczny opatrunek. I na tym jej dobroć się skończyła bo gdy ten zaczął marudzić, że zapach ziół mu ewidentnie nie podpasował do gustu, Sara zrobiła coś bardzo ale to bardzo.. nieodpowiedniego dla puchonki. Mianowicie przybliżyła się do niego ciut bardziej i dzierżąc w swych dłoniach tą magiczną ściereczkę, uśmiechnęła się nagle jakoś inaczej niż do tej pory. Trudno wyjaśnić jak, naprawdę. To był uśmiech z połączeń kilku innych, które na co dzień ukazywała innym osobom. Z pewnością można było w nim dostrzec nutki słodyczy, butności i niemalże niewidocznej drobnej złośliwości oraz coś.. co w zupełności mówiło samo za siebie, że ta puchońska dziewucha coś knuje. Wypuszczając powoli ciepłe powietrze ze swych warg, opuściła lekko swą głowę tak by mokre ale za to już dość mocno poskręcane kosmyki włosów otuliły jej drobną buźkę - i wtem Sara lekko przygryzła swoją dolną wargę. - Więc oddasz mi go na wieczność? - spytała przyciszonym głosem i układając wargi w słodki półuśmiech, wspięła się nagle na palce i.. znienacka oraz całkiem, całkiem precyzyjnie, strzeliła go tą ścierą - prosto w jego tleniony łeb. I tam mu ją pozostawiła a sama przybrała naburmuszoną minę. - Tym razem Ty masz u mnie dług kolego! Za moje zdolności uzdrowicielskie! I nie powinno Cię interesować, czy zapach odstrasza czy nie, bo masz tą swoją Mayę czy Nayę! - odparła szybko i unosząc lekko brew do góry.. sprawnie zrobiła w tył zwrot i łapiąc za wykończenie swej zielonej wielgachnej podkoszulki, obciągnęła ją w stronę swych kolan. Ot tak profilaktycznie w ramach bezpieczeństwa. W końcu on jest Ślizgonem. No i raczej facetem. Chociaaż.. Zmarszczyła leciutko nosek, zadarła wojowniczo buźkę do góry i uśmiechając się tak trochę po diabelsku (hehe)- mrugnęła do niego filuternie i zwinnie czymchnęła zza kuchenny róg by zniknąć w salonie - a z stamtąd pohasać sobie do łazienki. Gdy dotarła do ów cudownego pomieszczenia, od razu w jej oczy rzucił się jakiś inny szlafrok - i tak. Bez namysłu go na siebie wciągnęła i od razu wygięła wargi w grymas gdy materiał jego Ślizgońskiej szlafmycy ciągnął się po podłodze a rękawy były tak długie, że co najmniej trzykrotnie musiała je sobie podwijać do łokcia. Mrucząc z niezadowoleniem pod swym nosem z powrotem ruszyła do kuchni jak takie zombie i usiłując jakoś umarszczyć na sobie ten cały szlafrok - ponownie oparła się o kuchenny blat. Zerknęła kątem oka na blondasa potem na talerz tych nieszczęsnych kanapek i parsknęła cichym śmiechem. - Ucz się lepiej od mistrza! - zakomenderowała i klaszcząc w dłonie, obróciła się wtem przodem do blatu i mrużąc swe oczęta, zastanowiła się co by tu zrobić coś jadalnego do jedzenia. No cóż.. wykluczając w głowie zatrważającą większość różnych produktów jak i tych półproduktów, Sarka westchnęła cierpiętniczo i machinalnie wskazała na niego palcem. - Zróbmy coś na gorąco! Jakiś makaron czy cuś. To chyba nam się uda, nie? - spytała z rozbawieniem i zakładając swój cisowy patyczek zza ucho, zrobiła z warg zabawny dzióbek i szturchnęła go swym palcem w ramię by wydał z siebie jakiś odzew.
Parsknął głośnym śmiechem. Dobra. Mógł być pijany w sztok, nie wiedzieć, co się dookoła niego dzieje i w ogóle nie spać od dwóch dni, ale n i e m o ż l i w e, by za własne pieniądze kupił tonę jakiegoś podejrzanie pachnącego zielska. Bez przesady! - Na kilometr czuć kłamstwem, wiesz? Rozpoznaję już te twoje uśmiechy! - I tym razem on posłał jej, jeden ze swoich uśmiechów. Tych w stylu ,, mam cię! '' Trochę czasu spędzili ze sobą, a Colton jako dobry aktor, miał równie dobrą intuicję co do tego, czy ktoś mówi prawdę. Nie da się więc tak łatwo nabrać! Na podejrzane zachowanie Sary, pierwsza zareagowała jego brew, która w zawrotnym tempie poderwała się do góry, wyrażając zdziwienie Gregersa. I choć nie da się ukryć, że zamieszała mu trochę w głowie ta dziewczyna, starał się sprawiać pozory niewzruszonego. Wsadził więc ręce do kieszeni i idąc jej śladami, przywołał na twarz zawadiacki uśmiech, a kiedy podeszła jeszcze bliżej, nie miał już pojęcia, w co właściwie grają. Jednakże Colton, jak znaczna większość Ślizgonów, uwielbiał oczywiście dwuznaczności i gry wszelkiego rodzaju, toteż kontynuował także tą. - Jasna sprawa. - Odparł niskim, acz naturalnie brzmiącym głosem, który zarezerwowany był na dwie sytuacje. Jedna z nich, to ta pod tytułem ,, nie wiem, co robić, więc będę udawał twardziela'', a kolejna... Ach, o tej już nie dziś. W każdym razie, jeszcze bardziej zbliżył się do Sary. Tak, że stali dosłownie twarzą w twarz i kto wie, może byłoby całkiem fajnie, gdyby nie fakt, że właśnie zdzieliła go ze ścierki. Tej, którą przed chwilą miał na palcu! - No kurwa! - Zaklął pod nosem. - Zepsułaś mi zabawę.- Rzucił prawdopodobnie z równie, a może nawet bardziej naburmuszoną miną, co ona i odwrócił się na pięcie. Nie miał pojęcia, cóż takiego próbowała osiągnąć i za co dostał w twarz, ale ta sytuacja z pewnością nie uporządkowała informacji, które do tej pory próbował ułożyć w jedną, logiczną całość. Stwierdzenie dotyczące Nayi zawisło gdzieś w powietrzu, a Gregers pozostawił je bez komentarza, co by za dużo nie wyszło na jaw. Jeszcze by się domyśliła i co wtedy! Postanowił natomiast kontynuować grę, która jakaś taka niedokończona była. A on nie zamierzał pozostać dłużny. Toteż zaczęło się. Zerkanie co jakiś czas na Sarę, nie do końca jednoznaczne uśmiechy i inne sygnały, które mogły wprawić ją w konsternację, a taki był poniekąd jego cel. Trochę dziewczynę zmieszać. W końcu to tylko gra, nie? Wszystkie chwyty dozwolone. - Jak sobie życzysz. - Rzucił enigmatycznie dość, po czym otworzył szufladę i rozpoczął wielkie poszukiwania makaronu. Jedna, druga i trzecia szuflada, a kiedy w żadnej nie znalazł tego, co włosi nazywają pastą, westchnął i obrócił się w stronę Sary. - No, nie ma. Co teraz? - Powiedział tonem ascety, po czym ruszył w stronę kolejnej szafki. Przy okazji, zupełnie przypadkiem rzecz jasna, przejechał opuszkami palców po jej dłoni. Udając oczywiście, że nic się nie stało. No bo przecież nawet tego drobnego ruchu nie zarejestrował, prawda? - Możemy za to usmażyć jakieś mięcho. No chyba, że serio jesteś wegetarianką i Jehową do tego. - Posłał jej pytające spojrzenie, a gdzieś po jego twarzy błądził uśmiech. - A jeśli tak, to będziesz musiała przejść się do sklepu po makaron. - Zmrużył zadziornie oczy i oparł się plecami o blat. Zastanawiał się, czy Sara wychwyci te drobne zmiany w jego zachowaniu. No, ale to przecież kobieca specjalność. Wyłapywanie szczegółów, niedopowiedzeń i wszelakich dwuznaczności, czyż nie? Mężczyznom ponoć takie rzeczy przychodziły dużo trudniej, aczkolwiek jego zdaniem, wszystko zależało od osoby. Wszak oni również bywają spostrzegawczy.
Lustrując z udawaną ciekawością jasno - beżowe kafelki przed sobą, złotowłose dziewczę wypuściło wręcz niedostrzegalnie powietrze z ust - a w swych myślach, miała ochotę sama sobie przyłożyć, gdy blondas podjął jej głupią i tak naprawdę niewinną grę. Problem w tym, że w tego typu zagrywkach, zasad raczej nie ma i wszystko bywa dozwolone. A gdy człowiek ma do czynienia ze Ślizgonem, dość szybko może przegrać ów rundę. W takim położeniu znalazła się właśnie i ona. Chciała sobie nieco pożartować jego kosztem oraz być może nieznacznie zawstydzić - a stało się wręcz na odwrót! Czując jak policzki na jego dość wymowne słowa nabierają coraz to ładniejszego odcienia różu, przez co, po cichu warknęła na samą siebie - od razu jednocześnie nakazując sobie wewnętrzny spokój. Bo zapewne ten spryciarz, specjalnie takie przedstawienie odstawia, prawda? Gdyby była choć bardziej mądrzejsza .. to by odpuściła i mruknęła coś o tym by zaprzestał się wygłupiać a ona.. to buntownicze dziewczątko, dalej pociągnęła ich prywatną grę. Czując na sobie jego spojrzenia, które niemalże paliły ją w kark oraz dostrzegając jego aż nadto jednoznaczne uśmieszki - Sareczka wywindowała swoją brew do góry i choć ogień niepewności urósł w jej głowie do monstrualnych rozmiarów - nie umiała zrezygnować ze swojego stylu bycia jak i .. pyskówek. Skoro chciał gry to proszę bardzo! Będzie na najwyższym poziomie. O ile później nie będzie siebie wyklinać za zbytnią pewność siebie. Zresztą dokładnie jak w tej chwili.. Wlepiając w niego intensywne spojrzenie swoich ocząt barwy mlecznej czekolady, w których migotały złośliwe iskierki a na malinowych wargach wykwitł bezczelny uśmieszek mający także odzwierciedlenie w jej swobodnej postawie - Sara strzeliła pierwszą, lepszą głupotę jaka jej wpadła do głowy gdy w pewnym momencie skrzyżowała z nim swe rozbawione i wręcz prowokujące do dalszej rozgrywki, spojrzenie. - Podoba Ci się to co widzisz? - krótkie pytanie, wypowiedziane zdecydowanie zbyt miękkim i wręcz aksamitnym głosem rozniosło się cichym echem po całej kuchni, a sama zainteresowana nie spuściła z niego swego wzroku by móc napawać się swym zwycięstwem. Jakby tymi słowami już miała wygrać. W końcu wszystko dozwolone, prawda? Jednakże owe słowa nie były w żadnym wypadku wulgarne ani wyuzdane, nic z tych rzeczy. Kryły w sobie spore pokłady niewinności, które z kolei były otoczone pewną nutką bezwstydności? zadziorności? dwuznaczności? Ciężko to stwierdzić, doprawdy. W końcu to dziewczę było iście skomplikowane i dość trudne do obsługi ale właśnie to czyniło ją Sarą Sullivian. Uśmiechając się szelmowsko pod nosem, ułożyła dwa palce w swój słynny pistolet i mrużąc zabawnie swe powieki, wycelowała w niego z kolejnym jakże prowokującym słowem. - Przegrałeś. - szepnęła cicho i unosząc zadziornie kącik ust do góry, nawet nie wiedziała jak wielką moc to jedno słowo miało. Właśnie w tej chwili a nie w żadnej innej - i nie miała pojęcia czy kieruje je do niego czy też sama do siebie. Czyżby naprawdę przegrała sama ze sobą? I przepadła? Machinalnie przygryzając swoją dolną wargę, opuściła z typowym dla siebie zawstydzeniem, głowę nieco niżej i nie musiała nawet jej odwracać w jego stronę by wiedzieć, że Gress ruszył się ze swojego miejsca. Szczerze? Miała już tak wyczulony słuch na jego osobę jak i rozwinięte do granic możliwości resztę zmysłów, że bez wahania by odgadła kiedy stoi za nią i kiedy jest zdecydowanie za blisko. Wstrzymując swój oddech jednocześnie przekrzywiła wręcz niezauważalnie głowę na prawą stronę i śledząc jego zarys sylwetki, gdy poruszał się z totalną swobodą po kuchni i grzebał po szafkach - nie mogła powstrzymać jednego ze swych naturalnych i tych prawdziwych uśmiechów, na ten widok. Uśmiech ten przeszedł dopiero w stan wysoce wielkiego zaskoczenia i zszokowania, gdy jej pociemniałe tęczówki zarejestrowały jego delikatny dotyk. Muśnięcie opuszkami palców jej drobnej dłoni, kurczowo zaciśniętej na blacie było - och do diabła! - było czymś tak dziwnym w jego wykonaniu, że dałaby sobie właśnie teraz tą rękę uciąć, że jej mina była tak skrajnie głupia, jakby co najmniej sam Merlin w kostiumie plażowym jej się objawił! Zwłaszcza, że żaden szanujący się Ślizgon jakoś nie jest wylewny w dotykaniu drugiej osoby. Marszcząc lekko nosek, oderwała swoją dłoń od kuchennego blatu i na wieść o smażeniu jakiekolwiek mięsa - oburzyła się teatralnie i na swoje nieszczęście opuściła swe dłonie wzdłuż ciała, ponownie tonąc w zdecydowanie za długich rękawach ślizgońskiego szlafroka. - Żadnego mięsa! Nie szkoda Ci tych słodkich futrzaków, no? I tak, jestem WEGE. W suumie kto nie lubi warzywek i owoców. One są dobre i zdrowe i ogółem superowe. Co do Jehowej.. no to możemy pogadać o Bogu! - zapewniła go złośliwie, przy okazji starając się wymazać z pamięci ów incydent i chcąc mu osobiście pokazać, gdzie leży dzisiejsze dania dnia - czyli makaron, postąpiła krok do przodu. Wykonała nawet trzy następne bez żadnego wypadku i już miała się uśmiechnąć do siebie gdy nagle jej zbyt luźno zawiązany pasek od szlafroka na poziomie tejże dziewczyńskiej talii, samoistnie (tak!) się rozwiązał, Sara natomiast na niego dość nieuważnie stanęła i.. poleciała, no. Ale bez jakiegoś głośnego i skandalicznego wrzasku, skądże znowu. Och, Sara. Sama sobie kręcisz na dupę bat, no.
Obserwował uważnie jej ruchy, chcąc przekonać się, ku czemu zmierzają. W końcu to tylko gra, może więc utkwić w niej swoje spojrzenie na parę długich chwil. Tak też zrobił. Wciąż trzymając ręce w kieszeniach, czekał na reakcję. Ruch, odzew, albo gest i doczekał się odpowiedzi, która wprowadziła go w lekkie zmieszanie, to fakt. A gdyby nie jego umiejętności aktorskie i wola zachowania zimnej krwi, już w tym momencie rzeczywiście by przegrał. Prawdopodobnie mruknąłby wtedy coś pod nosem i udał się do swojego pokoju, ale nie, nie! On nie był pierwszym lepszym chłoptasiem w różowej koszuli, ze śmieszną czapeczką na głowie. - Robi się coraz poważniej. - Rzucił, przywołując na twarz zadziorny uśmiech. Stali tak, nie spuszczając z siebie wzroku, a Gregersowi całkiem się podobała ta gra. Była świetnym pretekstem do poczynań, których na co dzień wolał unikać. Śmiałych gestów i prowokujących spojrzeń, które niegdyś byłyby dla niego normą, a Sara... Nie da się ukryć, że w jej towarzystwie przez ostatni czas musiał kontrolować swoje zachowania tak, żeby zbyt dużo nie wyszło na jaw. Teraz była gra. Mógł mówić i robić to, na co miał ochotę. Zmrużył więc oczy. - Wiadomo. Oczywiście, że tak. Wyglądasz zajebiście, jak zawsze zresztą. Nie wiesz? - Uniósł lekko brwi, a razem z nimi, podniosły się kąciki jego ust. Równocześnie czuł, że jego serce zaczyna bić szybciej. W końcu mówił prawdę, nawet, jeśli ona nie była tego świadoma. A prawdę chciał ukryć. Chociaż, czy to nie jest właśnie tak, że wyjawiona jakby żartem, staje się niewiarygodna? To pewnego rodzaju kamuflaż, czyż nie? Kiedy wycelowała w niego swój prawie pistolet, a z jej ust wypłynęły kolejne słowa, parsknął śmiechem. - Ja nigdy nie przegrywam! - Rzucił, kładąc szczególny nacisk na drugie słowo. Oczywiście, że czasami przegrywał. Nawet teraz z samym sobą, ale on nie przyjmował porażek. Nie dopuszczał ich do siebie, choć chyba najwyższy czas dorośleć. Ktoś mu to ostatnio mówił, prawda? Czyżby miał rację? Żałował, że parę sekund po tym, jak jego palce zetknęły się z jej dłonią, nie odwrócił się na chwilę, by zaobserwować reakcję. Choć minimalnie. Nie był więc pewien nawet, czy zarejestrowała jego dotyk, choć miał na to cichą nadzieję. Co więcej! Chciał, by nie zareagowała na to zwykłą obojętnością, czy wzruszeniem ramion. - Są super, lubię je, ale staram się o tym nie myśleć, jedząc mięso. - Wzruszył ramionami, pomijając wymownym milczeniem komentarz o jakże zdrowych warzywkach. Owszem, dobre były, ale wolał obrzucić Sarę niedowierzającym spojrzeniem i pokręcić z dezaprobatą głową, niż przyznać ot tak, że ma rację. Gra trwa, prawda? - O Bogu? Dobra, nawijaj, posłucham cię nawet przez chwilę. No, ale wiesz. Jak zasnę w połowie, to nie budź mnie. - Posłał jej nieco złośliwy uśmiech i wtedy... Trach! Sara w jakiś dziwny sposób potknęła się i mało tego! Dokładnie tak, jak to bywa w mugolskich filmach, wpadła prosto w jego ramiona. Dałoby się to jeszcze przeżyć, gdyby nie fakt, że... Obydwoje wylądowali na ziemi, a wszystko to w tak zawrotnym tempie, że nie zdążył nawet przekląć, choć miał stanowczo dość tych uderzeń w głowę. W każdym razie, sytuacja była dość dwuznaczna. On na podłodze, ona na nim i obydwoje mieli chyba dość zakłopotane miny, speszeni lekko tą całą bliskością. To tak odpowiedni moment. Wykorzystać go? Tylko gra, tylko gra... Nie, to już z pewnością nie była gra. Wpatrywał się w ciemne oczy, a na twarzy musiał wypisaną mieć niepewność. Przecież nawet największy twardziel by wymiękł w takim momencie! Walczył z samym sobą, próbując zachować tą swoją zimną krew, ale wyglądało na to, że nie było już takiej opcji. Moment. Mrugnięcie oka, a może nawet prędkość światła. Myśli przestały biec, a świat zatrzymał się na chwilę i... Trach! Swoimi ustami musnął usta Sary. Otworzył szerzej oczy, a jego serce stanęło. Tylko na chwilę. Sekunda. Już parę chwil później stał, oparty plecami o blat. - Grasz dalej, czy odpadasz? - I ten zadziorny uśmieszek. Dobra mina do złej gry, trzeba z tego wybrnąć. Zagraj, zagraj, zagraj. To takie typowe dla Ślizgonów, prawda? Przecież oni manipulują, bawią się i nie traktują uczuć poważnie. Miał tylko nadzieję, że już go poznała. Że wie, jak traktuje życie i kiedy wszystko przestaje być zabawą. Równocześnie chciał, by niczego nie wiedziała. Zaplątał się, otoczyły go sprzeczności.
(…) I poleciała.. Nie miała pojęcia jakim cudem nie zaryła nosem w kuchenne płytki ani dlaczego nie ma zdartej brody oraz czemuż to nie odczuwa zbytniego bólu. Wszakże gruchnięcie o podłogę powinno się skończyć chociażby siniakami! Bądź tępym bólem. Ewentualnie jakimś ładnym złamaniem a tutaj niespodzianka! Było jej podejrzanie zbyt miękko i zbyt wygodnie a po drugie czyjś oddech niemalże łaskotał ją w policzek. Przekrzywiając nieznacznie głowę z przerażeniem odnotowała, że jej Wybawicielem i materacem w jednym, okazał się być sam Colton. Drugą rzeczą jaką zdołała do siebie przyswoić był fakt, iż leży na nim w dość.. dwuznacznej i być może nawet w nieprzyzwoitej pozycji nawet jak na niewinną puchonkę. Mianowicie jej dłonie jak i łokcie były płasko ułożone tuż obok jego jasnowłosej łepetyny a jej twarz zdecydowanie była za bardzo zbliżona, do twarzy Ślizgona. Na Merlina! Stykali się wręcz nosami! Nie żeby Sara była aż tak zielona w tych sprawach, nie przesadzajmy - ale jednak tym razem poczuła coś na kształt bezbrzeżnego strachu, paraliżu, niepewności, zszokowania, zdziwienia, ekscytacji, nieznacznego zniecierpliwienia na dalszy rozwój wypadków i na boga.. pożądanie? I to jeszcze do Ślizgona! Głuchy jęk wydostał się z jej ust, gdy w pewnym momencie spojrzała prosto w jego slytherińskie tęczówki i dostrzegając czającą się w nich niepewność już miała grzecznie przeprosić i załatwić sobie gdzieś świstoklik - a najlepiej w jedną stronę do Burkina Faso - byleby być z dala od Niego - gdy nagle wydarzyło się coś tak niespodziewanego, że gdyby ta pannica stała to najpewniej dość szybko znalazłaby się z powrotem na podłodze. Przez jedno bicie jej serca, świat się nagle zatrzymał, wszystkie dźwięki ustały a sama puchońska dziewucha, wypuściła gwałtownie swój słodki oddech wprost na jego wargi, które z kolei zdołały odnaleźć jej własne w czymś tak niewinnym i delikatnym, że Sara nie miała pojęcia czy aby przypadkiem sama sobie tego nie wyobraziła. Jej rozszerzone tęczówki mówiły chyba same za siebie cóż właśnie przeżywa ta biedaczyna - a była w tak wielkim szoku, że nawet nie zarejestrowała jak tym razem, to ona znalazła się tyłkiem na chłodnych kafelkach a ten.. ten facet już zdążył stanąć na własnych nogach i jakby nigdy nic oprzeć się plecami o blat za sobą. Odruchowo zwilżając swoje wargi jakby chcąc zmyć z nich jego smak jak i dotyk, Sara podniosła powoli swoje spojrzenie na jego twarz i marszcząc nieznacznie czoło, usilnie się zastanawiała cóż u licha tak właściwie się przed chwilą stało. I dlaczego na Morganę, ona zawsze musiała się wpakować w jakieś niezłe bagno? I żeby było jeszcze zabawniej, to akurat musiała wdepnąć w te uczuciowe! Najgorsze ze wszystkich możliwych! Drgnęła na jego słowa odnośnie prowadzonej przez nich gry - i mimowolnie podniosła do góry brew. Więc ów zdarzenie było grą? Och no jasne, że tak! Jak mogła być tak głupia by pomyśleć, że ten jasnowłosy osobnik reprezentujący gadów byłby zdolny do czegoś takiego! Mrużąc niebezpiecznie swoje ślepia z jako - taką gracją się podźwignęła do pozycji stojącej i nieco nerwowym gestem, zmierzwiła palcami swoje niesforne loki. W głowie zastanawiając się cóż mu odpowiedzieć by wybrnąć z tej sytuacji z twarzą, dziewczę westchnęło przeciągle i przesuwając swoją dłoń na szyję, zmartwiała.
Jak walnie, że chce odpuścić - zapewne nie da jej spokoju przez najbliższe sto lat i przy okazji na każdym kroku, będzie się nabijał z jej tchórzostwa.
A jak powie, że chce dalej ciągnąć tą grę? Czy będzie w stanie w dalszym ciągu go prowokować do przeróżnych zachowań, równocześnie sama umiejąc zachować przy tym zdrowy rozsądek i dystans?
Och, litości. On miał pannę, no. I właśnie ta jedna rzecz, tak mocno siedziała jej w głowie, że Sullivianka już nie wiedziała co o tym myśleć. A już nawet samo myślenie o tym, powodowało u niej silne bóle głowy. Teraz jednak zamierzała dojść do tego, do czego ten jej Ślizgoński-Wybawiciel-Oraz-Spec-Od-Rewolucji-Kuchennych jest w stanie się posunąć by wygrać tą ich grę - zresztą dość nieumyślnie przez nią zaczętą. Zrobiła więc dwa niewielkie kroki w jego stronę i stojąc w bezpiecznej odległości od niego - wlepiła w Gressa, swoje tak intensywne a wręcz gorące spojrzenie jakby chciała przejrzeć na wylot jego duszę, myśli i wszystko inne byleby uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. - Piłeś coś? Czy może brałeś? - walnęła na poczekaniu pierwszą lepszą rzecz wziętą z kosmosu i spoglądając na niego podejrzliwie, pokonała dzielący ich dystans i zaintrygowaniem spojrzała mu w oczy, jednocześnie sprawdzając czy aby nie ma jakiś zbyt dużych i nienaturalnie rozszerzonych tęczówek. No wiecie - gdyby był nieco wcięty to może i by zrozumiała jego dość.. frywolne zachowanie względem niej. Jednakże niedostrzegając w nim żadnych specyficznych objawów - jedynie załamała nad nim ręce i spojrzała wymownie w sufit. - Jak ja nie rozumiem Ślizgonów, Merlinie. - mruknęła tak jakoś zbolałym głosem i pokręciła jedynie głową jakby na potwierdzenie swoich jakże prawdziwych słów. Jednocześnie przypominając sobie przed swoim jakże ładnym upadkiem, jego słowa odnośnie rozmów o Bogu - warknęła tylko cicho i skrzyżowała swoje ramiona na piersiach, uprzednio z powrotem starając się podkasać jego rękawy szlafroka do łokcia. - Żartowałam z tym Bogiem! Poza tym na pierwszy rzut oka wyglądasz na satanistę a nie na katolika, ot co! I z pewnością do niewinności Tobie tak daleko, jak z stąd do Indii więc rozmów o Bogu nie będzie! - mruknęła buntowniczo jak na nią przystało i nagle olśniło tą niewiastę, jak wywinąć się z tej sytuacji! Nie, nie zamierzała rezygnować z ich gry, skądże znowu. Jedno trzeba przyznać - Sara cykorem nie była. A jeżeli ten blondas potraktuje jej kolejne słowa na poważnie.. no cóż, chyba uda jej się dobiec do salonu i gdzieś schować. Może w szafie? - Wiesz, Gress.. Tak swoją drogą to powinieneś się podszkolić, no. Bo jak to miał być pocałunek to ja powinnam mieć Wybitnego z Wróżbiarstwa w takim razie! - palnęła z rozbrajającym i jakże złośliwym uśmieszkiem jednocześnie posyłając mu znaczące spojrzenie w którym owszem - tliły się ogniki rozbawienia. I nie, że Sarze było źle czy się nie podobało przed chwilą! Skądże! Po prostu jak gra ma się toczyć dalej to powinno się w dalszym ciągu prowokować czyż nie?
Tak, Colton tak. W sumie masz teraz przerąbane. Ale czy naprawdę odważysz się teraz zrezygnować?
Zachowanie zimnej krwi było ciężkie. Tak samo, jak zachowanie granicy, która ich dzieliła. Tej dosłownej i metaforycznej. Tych paru kroków, a także słów, których brakowało do wyznania, że to coś więcej. Że to nie gra. Że nie potrafiłby tak zagrać na jej uczuciach, a sam czuje teraz, jak jego serce bije dziesięć razy szybciej. Bumbumbum... Trudno było nie dać się ponieść impulsowi. Sprawiać pozory pewnego i niewzruszonego. - Nie, patrz. - Zrobił kilka kroków w jej stronę właśnie wtedy, kiedy ona podeszła bliżej niego. Wiecie, chciał pokazać Sarze, że idzie prosto, a tymczasem znów stali zdecydowanie zbyt blisko siebie, a on zastanawiał się, czy w jego oczach nie widać czegoś więcej. Ponoć zakochani patrzą inaczej, ale czy ci, którzy potrafią dobrze udawać, również ? W każdym razie, usiłował wyglądać zupełnie normalnie, a wręcz tak, jakby się po prostu dobrze bawił. Stał więc w miejscu, obserwując ją z tym swoim zawadiackim uśmiechem na twarzy i czekał na ruch. Dobrze, że serce nie bije zbyt głośno. Gdybyś usłyszała, byłbym przegrany. Kiedy wyznała, że nie rozumie Ślizgonów, uśmiechnął się jeszcze szerzej i wzruszył ramionami. Ach, no przecież. On nie należał do tych, których łatwo rozpracować. Podobnie zresztą, jak Sara. No bo kto, jeśli nie ona, rozpoczął tą grę? A ponoć Puchoni, to tacy łagodni i niewinni są. Ha, dobre sobie! - Wiesz... - Spojrzał prosto w jej ciemne oczy. Bez żadnego zawahania przejechał opuszkami palców po znanych już, malinowych ustach tylko po to, by za chwilę znów oprzeć dłonie na blacie. - Puchoni są jeszcze bardziej nie do ogarnięcia. Zajebiście trudni do rozszyfrowania. To znaczy, może nie wszyscy, ale ty na pewno. - Uśmiechnął się zadziornie, rozważając przez chwilę nawet, czy nie wyznać tego, co gdzieś tam w nim tkwi. To byłby dobry moment... Ale nie. Takie wyznanie mogłoby za bardzo wszystko skomplikować. W końcu mieszkali razem, więc w razie czego, ciężko im będzie się unikać. A to mieszkanie całkiem fajne było i nie zamierzał tak szybko go opuszczać! Wywrócił jedynie oczy na jej komentarz o Bogu, niewinności i satanizmie. Ach, aż tak źle z nim nie było! Chyba... No tak. Z pewnością najlepszą prowokacją jest podważenie męskiej dumy, a już w szczególności tej Gregersowej, której bronił, niczym lew. Jak Gryffon, dosłownie! Zmrużył oczy, a na jego twarz wpłynął uśmiech. Ciężko było odczytać, jakiego typu był ten uśmiech, choć jeśli Sara się przyjrzy, dostrzeże w nim mieszankę emocji. Urażonej dumy, zadziorności i zaskoczenia, a także pewnego rodzaju ekscytacji. Wszystkie chwyty dozwolone. Nieciężko było domyślić się, jakie będzie kolejne jego posunięcie. Nie dając Sarze dojść do słowa, zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem. Ach, ponoć to najlepsza metoda, żeby drugą osobę uciszyć, czyż nie? I choć Gregersowi wcale nie o to chodziło, rzeczywiście zamilkła... A w jego głowie z kolei, panował chaos. Emocje mieszały się, kotłowały, a jedna wyprzedzała drugą. Każda kolejna wydawała się być silniejsza, a już po chwili słabła i ustępowała miejsca następnej. Taniec uczuć. Wszystko z prędkością światła. Objął Sarę w talii i przerwał na chwilę, by spojrzeć w ciemne tęczówki, jakby chcąc coś z nich wyczytać. Oczy są zwierciadłem duszy. - A gdybym powiedział, że to nie gra? - Zapytał, mrużąc oczy i siląc się na ten zadziorny uśmieszek. Chciał, żeby to wyglądało tak, jakby pytał z czystej ciekawości. - Co wtedy? - I jeszcze jedno złączenie ust na krótką chwilę. Mieszasz mi w głowie. Daj jakąś wskazówkę. Patrzył prosto w jej oczy, czując to przyspieszone bicie serca i charakterystyczne uczucie dziwnego ciepła, które otuliło go w całosci. Jak ciepła kołdra, albo koc. Herbata, czy kawa w jesienny wieczór. Coś, do czego tak chętnie się wraca. - Zajebiście ciężko cię rozszyfrować. - Uśmiechnął się lekko i odgarnął włosy z jej twarzy. - Ale to dobrze. Nie jesteś przynajmniej taka przewidywalna... A w ogóle, rozstałem się z Nayą niedawno i ... - Jeden impuls, jedna myśl, trach! Zmarszczył nieznacznie brwi, a na jego twarz wpłynął nie do końca dający się zdefiniować, grymas. Przeklinał samego siebie i jedyne, czego teraz chciał, to zapaść się głęboko pod ziemię. Tak dobre dziesięć metrów, albo piętnaście. Właściwie, nie był pewien, czy naprawdę to powiedział. Miał nadzieję, że najzwyczajniej w świecie usłyszał swoje myśli, ale niestety. Właśnie zaczął kopać sobie grób i powinien chyba rozpocząć pisanie testamentu. Albo pakowanie walizek, szukanie nowego mieszkania. Jeśli teraz wyzna to, co od jakiegoś czasu siedziało w jego głowie, wyjdzie na takiego, co to zmienia dziewczyny szybciej, niż rękawiczki. A jeśli nie powie nic, to... Tak, właśnie to zrobi. Zamilknie. A może? Colton, ty pierdolony idioto. Natłok myśli. Czas ucieka, czas przelewa się przez palce w zawrotnym wręcz tempie. Tik tok, tik tok. - Sara, to naprawdę już nie jest gra.
Czyż to nie ironia losu? Na krótką chwilę się od siebie oddali, wystarczyło kilka kroków rozłąki i znów - niczym połączeni magiczną nicią - przyciągnęło ich ku sobie. Teraz stojąc tak blisko niego, mogła niemalże poczuć jego przyjemne ciepło, nawet poprzez gregersową koszulę - i nie umiejąc powstrzymać reakcji swojego ciała na jego aż tak zatrważającą bliskość, zadrżała. Lecz nie ze strachu, o nie. To był jeden z tych rozkosznych dreszczy, które przebiegając wzdłuż kręgosłupa, nęcą przy tym niesamowitymi.. obietnicami. Przełykając niepewnie ślinę, powoli zadarła do góry głowę i chyba po raz pierwszy w życiu była tak niesamowicie zawstydzona, że samo jego spojrzenie wywołało u niej rumieńce. Natomiast na dźwięk jego głosu, wydała z siebie cichy jęk i ledwo co zarejestrowała jak jego opuszek palca musnął delikatnie jej wargi, które posłusznie rozchyliła pod jego niewinnym dotykiem. Tym samym wypuściła kolejny i to zdecydowanie bardziej urwany oddech aniżeli chwilę temu i z rozpędu zacisnęła swoje usta.. dość nierozważnie muskając przy tym jego opuszek. Chciała nawet coś powiedzieć ale w głowie miała tak totalną pustkę, że nie byłaby teraz w stanie nawet jednego, prostego zdania złożyć w logiczną całość, gdy jego bliskość niemalże ją odurzała. Ostatecznie, spojrzała na niego z spod delikatnie opuszczonych rzęs i przesuwając się swymi błyszczącymi tęczówkami coraz wyżej, wreszcie natknęła się na jego spojrzenie. Już niejednokrotnie widziała w jego oczach, kilka odzwierciedleń jego typowych emocji. Gdy zamierzał ją rozłościć lub rozbawić - z łatwością dostrzegała wtedy w jego ślepiach, te małe złośliwie ogniki, którymi już zdążyła się zachwycić. Tak samo umiała powiedzieć kiedy był czymś zmartwiony - wtedy kolor jego oczu automatycznie stawał się ciemniejszy i zamiast spokojnego, stonowanego błękitu niczym spokojnego oceanu - szalał sztorm i wówczas stawały się stalowe, niemal szare. Miały także w sobie mnóstwo odcieni ów niebieskiego. Koloru, za którym szczerze przepadała i nie skromnie mówiąc, uspokajał ją. Starając się zrozumieć chociaż poszczególne jego słowa, westchnęła cicho i od razu zmarszczyła butnie nos, gdy niefortunnie dosłyszała, że ona jest trudna w obsłudze. Ona! Mrużąc nieznacznie swe czekoladowe oczęta, posłała mu wymowne spojrzenie - i stukając go palcem w tors, już otwierała swe usta by mu odpowiedzieć, że chyba ktoś tam na górze zapomniał dać instrukcji obsługi do JEGO osoby, gdy ten gad miał czelność ją uciszyć. Całkiem sprawnie i fachowo uciszyć, to trzeba mu jednak przyznać. Pod naciskiem jego ciepłych warg tuż na swoich - wydała z siebie stłumiony jęk i palce tegoż dziewczęcia, praktycznie od razu się zacisnęły na jego koszuli i.. pociągając nieznacznie za materiał w dół, jeszcze bardziej go przyciągnęła do swych aż nadto chętnych ust. Skoro nie dał jej dojść do słowa jak grzeczny obywatel, to postanowiła go doprowadzić chociaż do minimalnego szaleństwa i to tak by zapomniał jak się nazywa. Za karę. Składając początkowo dość nieśmiałe muśnięcia, chwilę później pocałowała go nieco odważniej.. i powoli a wręcz zajebiście i drażniąco powoli przejechała koniuszkiem swojego języka po jego dolnej wardze, jednocześnie wspinając się na palce by być jeszcze bliżej Niego. Delikatnie ssała jego dolną wargę by po chwili zająć się także górną.. i z kolejnym nieco gardłowym pomrukiem jej dłoń całkiem sprawnie odnalazła się na jego karku. Paznokciami zadrapała ów delikatne miejsce i wypuszczając gwałtownie swój oddech wprost na jego usta - jęknęła zdecydowanie głośniej gdy coltonowe ramiona, zacisnęły się w wokół jej talii, a że to dziewczę było stanowczo o dobre dwadzieścia centymetrów od niego niższe, to siłą rzeczy - była ciut niżej objęta aniżeli w talii. Buntowniczym odruchem, ponownie szarpnęła lekko za jego koszulę, by się nieco schylił i ułatwił jej to przyjemne zadanie (heheh) i wręcz od niechcenia i z pewną niewinnością pogłębiła nieśpiesznie ich pocałunek. Wydając z siebie cichy i przyjemny dla ucha pomruk, otworzyła nagle swoje roziskrzone tęczówki i naraz fuknęła na niego, gdy na krótką chwilę odsunął od niej swe wargi i zadał swoje pytanie. Czyżby wyczuwała w jego głosie wahanie? Oraz niepewność? Przygryzając nieznacznie swoją dolną wargę, spróbowała unormować swój oddech i sekundę później pokręciła leciutko głową a palcem musnęła go wzdłuż szyi, gdy ponownie nachylił się nad jej wargami, na co zareagowała dość zadowolonym uśmiechem. - Och, zamknij się Colton, bo teraz ja Ciebie uciszę. - rozkazała mu zdecydowanie zbyt miękko i wydając z siebie słodkie tchnienie, musnęła teraz kilkakrotnie nieco czulej jego wargi - i przekrzywiając głowę, oparła się swoim czołem o jego ramię, wypuszczając tym samym ze swych płuc głośne westchnienie. To co przed chwilą wyczyniła.. Merlinie.. Z tego wszystkiego zacisnęła mocno powieki i czując, że fala wstydu przepływa przez nią niczym rwąca rzeka - wymamrotała coś niewyraźnie do siebie i tkwiąc w dalszym ciągu w jego wężowym objęciu z goryczą sobie uświadomiła, że przyjemnie jej tak było. I czuła te bezpieczeństwo. Z cichym westchnięciem, uniosła powoli swe oczęta na jego twarz i nie umiała powstrzymać dość przekornego uśmiechu, gdy stwierdził, że była nieprzewidywalna. Och, chłopie.. Ona jest wręcz nieobliczalna a Ty ją właśnie trzymasz w swoich ramionach. Zwilżając machinalnie swoje malinowe wargi, pozwoliła mu odgarnąć swoje włosy z twarzy i powstrzymała się nawet od warczenia. W końcu jej potarganym lokom i tak już raczej żaden cud nie pomoże. Uniosła nieco brew do góry na wieść o rozstaniu się z tą Nayą i przybrała dość speszoną minę, a swe usta od razu ułożyła w dość zmartwiony dzióbek gdy spoglądając mu w oczy.. autentycznie czuła się trochę nie w porządku. Nie miała pojęcia czemuż z nią zerwał oraz z jakich powodów ale to nieładnie tak pytać, prawda? Zamiast tego nawinęła sobie na palec jeden z jego dłuższych kosmyków włosów i muskając uspokajająco kciukiem jego szyję, westchnęła cicho. - Chyba nie wiem co mam powiedzieć w tej sytuacji, G. - wymamrotała dość zachrypniętym głosem i już miała mu zaproponować jakąś czekoladę no gorącą by nie rozmyślał tyle o rozstaniu gdy jego kolejne słowa wpędził Sarę chyba w największe niedowierzanie i szok, tego dnia. To nie jest gra? Czyli.. czyli, że on do niej.. do n i e j .. och Merlinie, złoty. W końcu spojrzała na niego w uważnie i starając się nawet za głośno nie oddychać - poskładała w swej skołatanej głowie poszczególne fakty. I nagle do niej to dotarło, że być może ona mu wcale nie jest obojętna, tak jak przypuszczała od dobrych paru dni. Z drugiej strony był Ślizgonem. Ona Puchonką. A dość powszechnie wiadomo, że ów mieszkańcy Domu Węża są aż nadto kochliwi. A żeby zainteresować jakiegoś węża.. trzeba mu dać wyzwanie. I Sara postanowiła dalej kroczyć tą drogą. W końcu co ma do stracenia? Spoglądając mu prosto w oczy swoimi pociemniałymi tęczówkami, uśmiechnęła się nagle dość.. intrygująco i owijając swe drobne ramiona na jego szyi, ponownie wspięła się na palce a swe zwilżone wargi zbliżyła tym razem do jego ucha, ówcześnie drażniąc lekko zębami, jego płatek . - Życie także jest grą, Colton. Jeśli to co mówisz jest prawdą to.. zdobądź mnie. Spraw bym myślała tylko o Tobie i bym budziła się każdego ranka z twym imieniem na ustach. Spraw byś stał się moją obsesją i uzależnieniem w jednym. Naucz się doprowadzać mnie do szaleństwa, poznaj moje słabości. Jeśli wiesz, że podołasz to zagraj. - szepnęła prowokująco a zarazem tak niewinnie. Dała mu wolny wybór - chociaż miała szczerą nadzieję, że nie zawiedzie jej i zagra. Po raz ostatni w ich grę.
On już dawno zapomniał, jak się nazywa. Już wtedy, kiedy po raz pierwszy poznał smak jej ust, poczuł, że płonie. Spłonęły także wszystkie jego myśli, pozwalając działać emocjom. Impulsom, które próbował jeszcze kontrolować, z marnym dość skutkiem. To tak, jakby próbować ujarzmić wściekłego smoka, albo wilka. A teraz doprowadzała go do czystego szaleństwa, działając jeszcze bardziej na każdy jego zmysł. Ach, przecież to było bardziej ekscytujące, niż niejedna upojna noc. Dawno nie zaznał tego typu delikatności, jaką właśnie w niej odnajdywał. Łagodności, która mieszała się z kobiecością i zadziornością. Ta zadziorność objawiała się właśnie w takich momentach. W takich chociażby, kiedy Sara dotykała jego karku, zadrapując nieznacznie skórę, a było to całkiem przyjemne. Uczucia wypełniały każdy kąt tego pomieszczenia. Wszystkie zakamarki przesiąknięte były skrajnymi emocjami i pragnieniami, a w powietrzu można by wyczuć zapach niepewności. Z każdym kolejny ruchem Sary, czuł narastające pożądanie, które coraz bardziej wymykało się spod jego kontroli i ledwo powstrzymywał siebie samego przed impulsywnymi poczynaniami. Dlaczego tak na mnie działasz? - Nic nie mów. - Odpowiedział jeszcze przed wyznaniem, które wyrzucił z siebie parę sekund później. Objął ją po raz kolejny. Tak stanowczo, a równocześnie delikatnie. Tak po swojemu. Tak, jakby chciał jednym gestem przekazać jej wszystko, co czuł. A później postawił już wszystko na jedną kartę i choć wiedział, że po Sarze może spodziewać się wszystkiego, zaryzykował. Miał nadzieję, że ta cała gra w rzeczywistości nie była tylko grą. Że to tylko pretekst, przykrywka, pod którą czai się coś głębszego. Poważniejszego. A jeśli nie... Jeśli nie, to znajdzie rozwiązanie i wyjdzie cały. Z uniesioną dumnie głową, choć nie chciał tego. Dopiero teraz widział, jak bardzo potrzebuje Sary. Jak bardzo pragnie jej obecności, dotyku, głosu. Namiętności i łagodności. Wszystkiego tego, co miała w sobie i co dawała mu teraz. Obserwował ją bacznie, nie spuszczając wzroku. Kiedy poczuł, że delikatnie przygryza płatek jego ucha, wiedział już. Wygrał i nie zamierzał odpuszczać. Chciał o nią zabiegać, widzieć w jej oczach coś więcej, słyszeć drżenie w głosie. Ich usta złączyły się w kolejnym pocałunku, który był jednoznaczną odpowiedzią, bo cóż jest ważniejsze? Czyny, czy słowa? Nachylił się lekko, by musnąć jej szyję, wyszeptać coś cicho do ucha. - Ja podejmuję każde wyzwanie, Sullivan. Zawsze.- Chciał jej dotknąć, poczuć bliskość w pełnym tego słowa znaczeniu. Czuć jej zapach, napawać się nim. Sara być może nie wiedziała jeszcze o tym, że wybrała najlepszy sposób. Rzucenie mu wyzwania z tą nutką zadziorności w oczach. To było równocześnie ekscytujące i motywujące chyba dla większości Ślizgonów, a już szczególnie dla Gregersa. Wypowiedziawszy te słowa, powrócił do poprzedniej czynności i ustami przyległ do jej szyi, zostawiając na niej swój smak tylko po to, by po chwili odejść parę kroków i uśmiechnąć się zadziornie. - Żebyś się nie nacieszyła za bardzo. Co za dużo, to nie zdrowo, jakoś tak mugole mawiają. - Puścił jej oczko i... Odetchnął. Wypuścił ze świstem wstrzymywane powietrze. Och, cóż ona takiego miała w sobie, że doprowadzała go do szału? Jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie. - Kurwa mać, Sara, serce mi wali, jak młot. Co ty ze mną, dziewczyno, wyprawiasz. - Rozłożył ręce, jakby w geście bezradności, po czym jeszcze raz wykonał parę kroków w jej stronę i spojrzał głęboko w ciemne oczy. - Nie znałem cię od tej strony, ale wiesz co? - Ostatnie słowa wyszeptał prosto do jej ucha. - Podoba mi się taka Sara. - Jeszcze chwilę stał tak, nie spuszczając z niej wzroku i znów zrobił parę leniwych, wymuszonych wręcz, kroków w tył. Skoro ma stać się jej obsesją, musi zbliżać się i oddalać. Metaforycznie i dosłownie. Tak działa obsesja. Narasta, osiąga apogeum, by usunąć się na chwilę w cień, a później wrócić ze zdwojoną siłą. On dobrze o tym wiedział. Chciał działać na nią tak, jak ona na niego. Wyostrzać wszystkie zmysły, sprawiać, że będzie pragnęła więcej. - Wygląda na to, że będzie jeszcze ciekawiej, niż się spodziewałem. - Posłał jej szeroki uśmiech i usiadł na krześle przy stole, wciąż obserwując Sarę. - Piwko? Jest dobre na kaca. A poza tym, wiesz. - Zamilkł na chwilę. - Musimy jakoś uczcić to... Co się wydarzyło. Jakkolwiek to nazwać, jest dobry powód do picia, więc wyjmij szklanki. - Rzucił, a sam podszedł do napełnionego po brzegu barku i już po chwili trzymał w dłoni dwie butelki piwa kremowego. Co by się jakoś bardzo nie upili, nie? Kto wie, co by dziś wpadło do Gregersowej głowy. Hehe. Upił łyk, a na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
(…) Żeby zwariował na moim punkcie. Chociaż przez chwilę. Żebym była główną myślą w jego głowie. I żeby zastanawiał się jak smakuję.
Uwielbiała go. Mogłaby to stwierdzić o każdej porze dnia i nocy a nawet i pod działaniem Veritaserum. Mogliby ją przesłuchiwać na tysiące wymyślnych sposobów i .. nie wyparłaby się tego. Podsunięcie mu wyzwania było jedynie swoistą przykrywką dla jej utajonych i głęboko schowanych uczuć co by nie wyjść na jakąś - nie daj Merlinie, ckliwą romantyczkę - którą i tak nie była. W tym wszystkim było także drugie dno. Wyzwanie, które otwierało przed nimi więcej możliwości i sposobności dotarcia do siebie. Brak reguł i zasad - było tym, czego w ich obecnej sytuacji potrzebowali najbardziej. Dodawało to także pewnej pikanterii i urozmaicało ich obecną relację. Zasłaniając się ich grą, mogła w całej swojej okazałości, swobodniej się przy nim zachowywać. Bezczelnie z nim flirtować, doprowadzać do szaleństwa jak i do złości oraz wzbudzać w nim wszystkie najgorętsze emocje. W tym wydaniu, mogła odsłonić przed nim tak wiele twarzy, że biedny Ślizgon z pewnością w najbliższym czasie, dość mocno się przekona na własnej skórze co to znaczy nosić w sobie gryfońsko - ślizgońskie geny. Usiłowała spowodować by zwariował na jej punkcie. Tak samo jak on, powoli i stopniowo coraz bardziej ją uzależniał od siebie. Mieszał jej w głowie, wzniecał gwałtowne pożary tak intensywnych uczuć i emocji, że nigdy by się o to nie podejrzewała, że takowe w ogóle posiada. Całe życie szczerze myślała, że do końca swych dni, pozostanie co najwyżej aseksualną istotą a tutaj.. o mało co nie rzuciła się na Gregersa i fakt, faktem .. nieco ją poniosło. Chociaż to nie był jej szczyt zdolności, o nie! Te puchońskie maleństwo jeszcze wieloma rzeczami, niejednego by potrafiła zaskoczyć ale po cóż wyprzedzać bieg wydarzeń.. Nawet właśnie w tej chwili - stojąc boso tuż przed nim, ubrana w niedbały podkoszulek i jego szlafrok, z niezdrowymi rumieńcami na swych policzkach oraz błyszczącymi tęczówkami i uchylonymi wargami - podświadomie czuła, że przepadła z kretesem. I nie będzie od tego odwołania, bynajmniej nie z jej strony! Wypuszczając niespokojny oddech ze swych warg - uniosła ich kąciki ku górze w zadziornym uśmiechu, gdy Ślizgon swoim gestem jeszcze bardziej ją do siebie przygarnął. Oczywiście nie mogąc się powstrzymać - obdarzyła go złośliwym spojrzeniem swoich wielkich ocząt. Niesamowite, że od ich początkowego zniechęcenia do siebie - zdołali dotrzeć aż tak daleko by teraz móc się z łatwością zatracić we własnych emocjach jak i dotyku. Nie miała też pojęcia, że w jej drobnym ciele, może buzować aż tyle hormonów naraz! Czuła się jak na sterydach, serce jej waliło jakby pokonała co najmniej maraton a początkowe i zupełnie dla niej nowe doznanie rozkosznego pożądania jak i podniecenia, za wszelką cenę nie chciało ustąpić. Ulokowało się gdzieś w okolicach jej podbrzusza, jakby tylko czekając na jeszcze jedną chociażby iskierkę by .. móc działać. Ledwo co rejestrując słowa Gresa o byciu cicho - nie zawarczała na niego lecz uśmiechnęła się wręcz nieprzytomnie na jego pocałunki, które były słowem .. niesamowite i zwilżając językiem swoje usta, które były lekko od nich opuchnięte - Sara, zamruczała jak taki zadowolony z życia kociak. Zresztą od nadmiaru adrenaliny, kręciło jej się w głowie - jakby spędziła ostatnią godzinę na karuzeli - i mogła się tylko cieszyć, że jego silne ramiona, zdołały ją powstrzymać od upadku na kuchenne płytki. Gdy po raz kolejny jego usta, odnalazły jej wargi - Sara miała wrażenie, że coś ją od środka spopiela. Samym swym dotykiem, umiejętnie bawił się jej rosnącym pożądaniem a w chwili gdy tą przyjemność przeniósł na jej szyję - młoda Sullivian, zadrżała niespodziewanie i ufnie, odsłoniła ją w całej swej okazałości by sekundę później wypuścić z siebie rozkoszne westchnienie. Tym niewinnym sposobem odkrył właśnie jej pierwszą słabość a jej dość znaczące tchnienie mówiło o tym samo za siebie. Kolejny jego szept i wypowiedzenie właśnie jej nazwiska - a nie żadnego innego - nabrało dla niej nowego wydźwięku, który z kolei jeszcze bardziej ją rozpalał. Nieświadomie budził w niej te najbardziej skrywane emocje i powoli, bardzo powoli - rozbierał ją wręcz na czynniki pierwsze. Kolejne smagnięcie jej szyi, kolejny jej głośniejszy oddech i mocniejsze bicia serca i wtem .. ten gad się od niej odsunął. Uchylając bardziej swoje wargi, wypuściła z frustracją swój gorący oddech i wykonując kilka kroków do tyłu, oparła się plecami o blat. - Nie mogę złapać tchu.. na Merlina. - jęknęła cicho i wbrew sobie uśmiechnęła się rozbawiona po czym dosłownie na sekundę przymknęła powieki i wytykając koniuszek języka, oblizała i przegryzła nieznacznie dolną wargę. W końcu uniosła błyszczące spojrzenie na chłopaka i posyłając mu zadziorny uśmiech, przekrzywiła delikatnie do boku głowę. - Jestem czarownicą więc ta zasada mnie nie obowiązuje.. wężu. - szepnęła cicho niemalże z dwuznacznym uśmieszkiem, gdy palcami przebiegła po swych skołtunionych lokach i z satysfakcją zaobserwowała jak ten także stara się wziąć głęboki oddech. Na jego pytanie, cóż u licha ona z nim wyrabia - Sareczka jak na rozkaz przybrała niewinną minę i starając się za bardzo nie rumienić, uniosła swoją dłoń do góry i kciukiem oraz palcem wskazującym zrobiła taką maluteńką odległość pomiędzy nimi i uśmiechnęła się do niego .. zalotnie oraz oczywiście ciut złośliwie. Bo jakby inaczej? - Och Colton, to był zaledwie słodki początek! A raczej zachęta, o taka malutka patrz! - i wtem swoją brodą wskazała mu te dwa palce w niewielkiej od siebie odległości. Spoglądając także na niego z zaintrygowaniem gdy ten się nachylił nad jej uchem, drgnęła niespokojnie na jego oddech a później parsknęła cichym, rozbawionym śmiechem jak oczywiście szepnął jej coś dwuznacznego. Bo niewinne to na pewno nie było! Ale za to jak jej się spodobało.. Gdy ponowie czmychnął tym razem po alkohol, Sara sprawnie przemieściła się w stronę stołu i bezczelnie sobie na nim zasiadła jednocześnie opierając swoje długie nogi o drugie krzesło. Gdy znowu się zjawił w zasięgu jej wzroku, ta uśmiechnęła się szeroko i na upartego pokręciła głową w jakże teatralnym geście. - Chcesz mnie więc upić i wykorzystać, co Ślizgonie? - jej domyślny ton głosu a zarazem subtelny uśmieszek zdobiący jej zarumienią twarzyczkę, jedynie zwiastował narastające rozbawienie. Podpierając się z tyłu na jednej z dłoni, uniosła brew do góry na wieść lub bardziej rozkaz, by szukała szklanek, na co szczerze się roześmiała a w niego wbiła intensywne i wręcz hipnotyzujące spojrzenie, gdy zmrużyła swe oczęta. - Och. Nie zgrywaj grzecznego! Każdy wie, że cała zabawa polega na tym, by pić bezpośrednio z gwinta! - wymamrotała przekornie i zdmuchując ze swojego czoła niesforne kosmyki włosów, wyciągnęła wolną rękę po butelkę i odkładając ów trunek na stół tuż obok swojego biodra, uśmiechnęła się do niego zaczepnie. - A takie coś, to powinno się oblewać, co najmniej dobrą whisky a nie piwem! W sumie jeszcze stokrotki byś mógł zdobyć. Przyozdobiły by kuchnię! I czekoladą i ii.. krakersy też są w sumie smaczne! W końcu taki z Ciebie kucharz, jak z hipogryfa .. - urwała nagle i z błyskiem w oku, zmieniła swą myśl. - W sumie zamiast gotowania, masz inne całkiem niezłe talenty. W czymś jeszcze jesteś niezły czy mam zgadywać? - mruknęła jakże sugestywnie i przebierając anielską minę, opuściła swe spojrzenie z niego i siadając prosto jak człowiek, złapała swoją butelkę i inteligentnie, spróbowała sobie ją otworzyć o kant stołu. A jak! Ach, Saro!
Nie wiedział, ile czasu minęło. Zatrzymał się gdzieś, gdzie czas się nie liczył, a ważni byli tylko oni. Godziny nie przelewały się już niebezpiecznie przez palce, jedna po drugiej, niszcząc jego szanse ( jestem raperem, yo! ) . Nie musiał teraz układać setek scenariuszy po to, by kiedy kolejny legnie w gruzach, topić swoje smutki w alkoholu. Teraz zamiast topić smutki, będzie podlewał radości, bo jak wszyscy wiemy, alkohol zawsze w cenie. Hehe. Oto cały Gregers. W każdym razie, emocje. Emocje, emocje, emocje, czyli temat kluczowy tego dnia. Wypłynęły z niego, jak wulkaniczna lawa, która tłumiona wiele lat, doczekuje się wreszcie ujścia. A wraz z uczuciami, pożądanie, które bywa nieodłączną jego częścią, choć to oczywiście kwestia sporna i bardzo indywidualna. Gregers z reguły oddzielał uczucia od fizyczności, ale nie tym razem. Teraz szły w parze, bardzo blisko siebie, wręcz mieszały się ze sobą. Jej reakcje motywowały go do dalszych poczynań, nie pozwalając odpocząć. Chciał więcej, chciał jej całej, chciał ukraść Sarze emocje, myśli i jej fizyczność. Uśmiechnął się tylko z satysfakcją, kiedy wyznała, że ciężko jej złapać oddech. Czy nie o to właśnie w tym wszystkim chodzi? Żeby drugą osobę rozpalać, spędzać jej sen z powiek i nie pozwolić, by nawet pomyślała o rozstaniu? A każdego kolejnego dnia chciała jeszcze więcej i więcej? Łaknęła wspólnie spędzonych chwil. Sara dała mu wyzwanie, a on się go podjął. Na razie sprawdzał, co może zrobić, na co sobie pozwolić i w którym momencie dostanie w twarz. Cóż, granica Sary była zapewne cienka, ale nie przesadnie łatwa do przekroczenia. Można powiedzieć nawet, idealna. - Mnie to cieszy. - Odparł, a kiedy stwierdziła dość śmiało, że to dopiero zachęta, zmrużył lekko oczy, kręcąc z niedowierzaniem głową. Kto by pomyślał, że Puchonka może mieć w sobie tyle ognia? Z każdym krokiem, każdym gestem, coraz bardziej go zaskakiwała i trzeba przyznać, że zyskiwała tym samym w Gregersowych oczach. Wiedziała, kiedy być łagodną, a kiedy zadziorną, cenił kobiety, które potrafiły to wszystko wyważyć. - Ale nie mów do mnie po nazwisku, bo to tak, jakbyś mnie nie lubiła. - Zrobił z ust smutną podkówkę i w ogóle nie przypominał tego Ślizgona sprzed paru minut. - Sullivan. - Dorzucił, a na jego twarz wpłynął tym razem złośliwy nieco uśmiech. Lubił się z nią drażnić, denerwować trochę, rozśmieszać, rozmawiać. Pić, palić, jeść, śmiać się... Być. Mógł choć trochę odsłonić prawdziwą twarz, uchylić kawałek maski. A może nawet jej większą część? Kto wie, czy nie całość? - Tak. - Niski ton jego głosu mówił sam za siebie, kiedy objął po raz kolejny Sarę, składając na jej malinowych ustach, namiętny pocałunek. Jeden, taki, żeby przypomnieć, co przed chwilą zaszło. - Upiję cię i wykorzystam tak, jak kiedyś mówiłem. Teraz chyba mogę... Wiesz, to specjalność Ślizgonów...- Gdzieś po jego twarzy błąkał się uśmiech, a on sam jeszcze przez chwilę spoglądał w oczy Sary, by później zniknąć w poszukiwaniu piwa kremowego. Cóż, plan trzeba zrealizować, nie? Och, bez przesady! Nie musicie mieć go za jakiegoś zboczeńca od razu, chociaż... Wiecie, no. Aniołem nie był nawet, jeśli na co innego wskazywały jego kręcone blond włoski. Pozory mylą. - I to jest dobra odpowiedź! - Klasnął w dłonie na jej komentarz o piciu z gwinta. Ach, śmiać mu się chciało, jak widział wszystkie te uczone panienki, co to w szklaneczkach musiały wszystko mieć. Bo inaczej ujma na honorze, albo coś w tym stylu. Do życia trzeba podchodzić z dystansem, prawda? Nie bawić się w maniery, o ile sytuacja rzeczywiście tego nie wymaga. - A poza tym, ja nikogo nie zgrywam. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów i jeszcze raz utkwił w niej wzrok na dłuższą chwilę. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Pomimo całej swojej pewności siebie, jak i wybujałego ego, był pełen obaw. Bał się odrzucenia i kompromitacji. Utraty kontaktu z Sarą, a tymczasem... Tymczasem wszystko poszło tak, jak powinno. Sprawdził się najbardziej optymistyczny scenariusz. Ten czternasty w kolejce tych, które ułożył sobie w głowie. Swoją drogą, było ich aż dwadzieścia. No, dwudziesty nie był dopracowany, więc powiedzmy, że dziewiętnaście, ale to i tak dużo, prawda? - Whisky. - Rzucił, marszcząc na chwilę brwi i już parę sekund później zanurkował w barku. - No, nie mamy. - Westchnął ciężko, po czym uśmiechnął się pod nosem. - Ale jest wódka,ostatnio przyniosłem. Mugolski alkohol, zajebiście mocny, chcesz? - Odwrócił się i posłał jej prowokujące spojrzenie. Mogłoby być całkiem fajnie nawet, jeśli już teraz obydwoje mieli kaca. Cóż. Lecz się tym, co cię zatruło, czy jakoś tak to szło. Wyciągnął pół litrową butelkę i postawił ją na stole, nie czekając nawet na odpowiedź Sary, po czym zerknął na nią z tym zadziornym uśmieszkiem. W końcu to dzień wyzwań, prawda? Wszystkie chwyty dozwolone, a gra może nadal trwać, choć w trochę zmienionej formie. - Mam wiele talentów, które jeszcze zdążysz poznać. - Rzucił enigmatycznie. - Wszystko w swoim czasie. - Nie mogąc się powstrzymać, podszedł do Sary i musnął ustami płatek jej ucha, po czym pomaszerował w stronę stołu, na którym stała już pół litrowa butelka wódki. Otworzył ją jednym, sprawnym ruchem i upił pierwszego, sporego łyka, po którym nie sięgnął nawet po sok. Ach, prawdziwi mężczyźni nie potrzebują popijać! Skrzywił się nieznacznie, ale już chwilę później znów spoglądał na nią z tym zadziornym uśmieszkiem. - Wyjmij sobie jakiś sok z szafki... - Uniósł lekko brwi i westchnął w teatralnym geście. - Kobiety, to raczej nie dają rady tak... - Jeszcze jedno zadziorne spojrzenie, prowokujące nieprzemyślaną decyzję. - Ale no wiesz... - Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie na krześle, zerkając na nią kątem oka.
Inteligencja chyba ją przewyższyła po stokroć bo koniec końców, nie umiała jednak otworzyć o stół swojej butelki. Chyba jak na złość! Mamrocząc pod nosem jakieś ciche i wyrafinowane określenia na ten cholerny alkohol jak i ten paskudny stół, Sareczka sprawnie się z niego zsunęła i z powrotem przemaszerowała na środek kuchni. Palcami zwinnie oplotła szyjkę od butelki i teraz luźno ją trzymając, wręcz od niechcenia poczęła wprawiać ją w delikatne kołysanie. I tym sposobem butelka raz po raz ginęła w fałdach gregersowego szlafroka i na przemian ukazywała się gdzieś na wysokości jej ud. Natomiast sama zainteresowana, złotowłosa istotka pewnym spojrzeniem lustrowała ów kuchnię by znaleźć jakąś pomocną jej rzecz co by jej bezproblemowo otworzyła ów dość niskoprocentowy trunek. Ostatecznie westchnęła i obracając się na pięcie, złapała za wiązanie od szlafroka by móc go nieco poluzować a w końcowym etapie tego luzowania, już całkowicie go sobie rozwiązać. Bez przesady! Przecież miała na sobie jeszcze ten kosmicznie duży podkoszulek więc nie wyglądała jak pierwsza ladacznica. Nie umiała jednak się powstrzymać od nie zerknięcia na tego łuskowatego gada i niewinnego uśmiechu, jakim go obdarzyła. Butelkę dla bezpieczeństwa położyła na podłodze tuż koło swoich stóp i nim zdążyła podnieść głowę z powrotem - już dobiegły ją kolejne słowa Gressa, na które wywindowała swą brew do góry i nieśpiesznie podkasując rękawy do góry, wlepiła w niego swoje spojrzenie. - Och. Ale wiesz.. Twoje nazwisko całkiem nieźle brzmi w moich ustach, Colton. - odpowiedziała mu przyciszonym i nieco niższym niż zazwyczaj głosem. W poniektórych sytuacjach o wiele lepiej jest szeptać. Bywa on inspirujący, zachęcający a niekiedy jeszcze bardziej podbudowujący daną atmosferę. Szept może być dwuznaczny, prowokujący - może w sobie zawierać niezliczone pokłady zmysłowości a Sara uwielbiała się bawić słowami jak i ich intonacją. Mogła w ten sposób bez żadnych przeszkód, nakłaniać tegoż osobnika do przeróżnych i najczęściej przyjemnych zachowań. Nawet teraz ruszając z powrotem na swoje miejsce - nie minęła chwila a już owionął ją jego specyficzny zapach, dłonie sprawnie odnalazły jej biodra i tylko jedno jego słowo, przeniknęło jej umysł niczym błyskawica przecinająca niebo. Znała go na tyle dobrze, iż wiedziała, że nie śmiałby jej tknąć gdyby była w tak druzgocącym stanie nietrzeźwości. Zresztą gdyby była nieprzytomna i nie skora do żadnego ruchu.. jaka wtedy by go zabawa ominęła, nieprawdaż? Oczywiście, że zdążyła tą złośliwą uwagę wymruczeć na głos i uśmiechając się do niego rozbrajająco - ponownie prawdopodobnie setny raz w tym dniu, z jej warg wydobył się głuchy, pełen przyjemności jęk. Czyżby on zamierzał ją tak znienacka atakować pocałunkami a potem ponownie się od niej oddalać i prowokować? Zwłaszcza, że Sara bywa w gorącej wodzie kąpana i znając jej wybuchowy charakter, za którymś razem z powodzeniem przejmie inicjatywę i .. ruszy o krok dalej. W końcu ile można aż tak dręczyć to biedne niewinne stworzenie? Toć to były najbardziej wyrafinowane tortury jakie zna świat. Specjalnie wzbudzasz w drugim człowieku pożądanie, podsycasz je z każdym kolejnym pocałunkiem, dotykiem jak i spojrzeniem a słowami prowokujesz. Onieśmielasz, żądasz, przejmujesz władzę. A Gress, zdecydowanie nie odbiegał od tej działalności. Na szczęście tej pannicy - wszystko w dalszym ciągu było w pewnym stopniu niewinne, bo gdyby w ruch poszedł jeszcze jego dotyk.. a potem by nagle zabrał dłonie z jej ciała - to Sara naprawdę by zaczęła na niego warczeć z tej narastającej frustracji. Przecież gdy się od niej odsuwał to nie zabierał ze sobą, ów podniecenia. Ono cały czas w niej krążyło i czekało. Co gorsza, z każdym jego gestem niepoprawnie wysoko wzrastało. Ależ dlaczego tylko ona miała cierpieć? Uśmiechając się w swej głowie diabelsko, ponownie wspięła się na swe palce i bezceremonialnie łapiąc go za brodę, odwzajemniła jego śmiały pocałunek, bez zbędnego zawahania. Posunęła się nawet do tego by z zadziornym uśmiechem, niewinnie polizać jego wargi i wypuszczając na nie swój ciepły oddech.. nagle bez ostrzeżenia drasnąć zębami jego dolną wargę i najzwyczajniej w świecie, pieszczotliwie go gryząc. Skoro sam ją prowokował, to proszę bardzo - teraz on będzie nosił ślady jej obecności. Tym razem to ona odsunęła się pierwsza i przyglądając się swojemu dziełu, uśmiechnęła się z wyższością i posyłając mu dwuznaczne spojrzenie, zadarła wyżej głowę by móc mu swobodnie się przyglądać. - To Ty chyba jeszcze nie wiesz, co jest specjalnością puchonów.. - skwitowała odważnie i uśmiechnęła się przekornie gdy z pełną premedytacją użyła po raz kolejny tej subtelnej prowokacji. Dodatkowo tak sugestywnym tonem głosu ją wypowiedziała, że aż ciekawość ją zżerała od środka, na jego kolejne poczynania względem niej. Komuś by się mogło wydawać, że za szybko to się wszystko potoczyło? Możliwie, ba nawet całkiem możliwe! Ale bądź również tak samo mądry gdybyś to ty był w tejże sytuacji. W sytuacji gdzie emocje, wrażenia i prowokacja niemalże unosząca się w powietrzu - otula dogłębnie twoje ciało i z każdą chwilą, coraz bardziej ciebie dotyka niczym najwspanialsza pieszczota, oferując tym samym same kuszące obietnice i zapewnienia. W momencie gdy ponownie się od niej odsunął, posłała mu tak naburmuszone, niezadowolone i wręcz miażdżące spojrzenie, że z trudnością jej było nawet zapanować nad oddechem. To niewiarygodne by AŻ TAK balansować na tej cienkiej granicy i doprowadzać ją do utraty zmysłów, czymś tak delikatnym jak pocałunkami! Dlatego po złości, dość powoli zsunęła ze swych ramion jego ślizgoński szlafrok i podtrzymując go w okolicy swej talii, spojrzała na Gressa przeszywająco, gdy ten zaproponował jej jakiś dziki trunek o którym nawet nigdy w swym krótkim, osiemnastoletnim życiu nie słyszała. Marszcząc niepewnie nos, powolnym krokiem się do niego przybliżyła i przekrzywiając do boku głowę, usiłowała cokolwiek odczytać z etykiety na butelce i odruchowo musnęła opuszkiem szkło butelki. Słysząc jego tak jawną prowokację w głosie i wręcz zaproszenie do przyjęcia wyzwania, przygryzła leniwie swoje wargi i spoglądając mu w oczy, skinęła powoli głową chociaż wesoły błysk w jej oczach już zdradzał, że to maleństwo znowu wpadło na jakiś szalony pomysł. - Ale nie odpowiadam za to, co będę po nim wyrabiać. - odparła hardo i posyłając mu zachęcający uśmiech oraz gest dłonią by dalej jej się spowiadał z tych swoich talentów i zdolności - usiadła z powrotem na stole i do razu przybrała zawiedzioną minę, gdy jej nie chciał nic zdradzić. - Ale ja taka niecierpliwa jestem, no! Rzuć chociaż jakąś ciekawą podpowiedzią bądź sugestią! - poprosiła grzecznie jak przystało na puchonkę i chwyciła palcami za butelkę nowego trunku gdy ten znowu do niej się przybliżył, powodując u niej wstrzymanie powietrza. W końcu nie miała pojęcia co tym razem kombinuje! Ale co prawda to prawda - teraz cały czas miała w głowie, cóż on znowu kolejnego wymyśli i czym ją zaskoczy oraz w jakim momencie. Nie oszukujmy się. Był tak cholernie nieprzewidywalny, że nigdy nie wiadomo co mu do łba strzeli! A jak widać, jego ofiarą stała się właśnie ona. I była zdana na jego łaskę. Kolejny niewinny dotyk, tym razem na jej uchu, spowodował u Sary cichy gardłowy warkot i spojrzała z spode łba na Gregersa, który chyba dość dobrze się bawił, drażniąc ją coraz bardziej. I jeszcze jakoś by przebolała to, gdyby nie fakt, że po raz pierwszy w życiu z czymś takim się styka! Ale och - w jej głowie już powoli narodziła się dość niecna myśl, jak się na nim skutecznie zemścić by odczuwał dokładnie takie same przyjemne katusze - co i ona w tym momencie. Ale z tym trochę poczekamy.. by osłabić jego czujność. Teraz skupiła się na tym by udowodnić mu, że wypije to mocne świństwo bez jakiegoś soku. Zresztą wolała niczego nie rozcieńczać - to zawsze się dla niej dość fatalnie kończyło. Dopiero po dłuższej chwili, z większym zdecydowaniem wzięła do ręki ową butelkę. W porównaniu z blondasem, była dość początkującym degustatorem alkoholów, toteż nie za bardzo wiedziała, czego może się spodziewać. Spoglądając z dość niepewną miną na półlitrową, przezroczystą butelkę, wypełnioną alkoholem o dosyć nietypowym, jak dla niej, odcieniu, westchnęła cicho. Coś miała przeczucie, że spije się dzisiejszego dnia na amen.. Nie spoglądając jednak nawet na Gregersa, dość pewniej chwyciła palcami za butelkę i modląc się w duchu do wszystkich świętych by zaczęli nad nią czuwać .. posmakowała alkoholu. I musiała przyznać, że napój smakował tak jak wyglądał - zachwycająco. Przez chwilę zwątpiła czy jest to alkohol. Jego mocny smak, odczuła dopiero po chwili. Słodycz pomieszana z goryczą. Łagodność z ostrością zarazem. Przez chwilę czuła jak rozpala jej wnętrze, po chwili miała wrażenie, że je zamraża. Z całą stanowczością tak samo się czuła gdy pewien blondyn, uwziął się na to by doprowadzić ją do szaleństwa. Zaśmiała się bezgłośnie do swych dość nietypowych myśli jak i skojarzeń i bezwiednie zamknęła oczy. Oczywiście w dalszym ciągu siedziała swobodnie a raczej bardziej się opierała biodrami się o stolik. W jej wyglądzie zmieniło się jedynie to, że w jednej dłoni trzymała butelkę z mocnym trunkiem, natomiast drugą starała się dość niezdarnie pozbyć się szlafroka, gdy nagle zrobiło jej się stanowczo za ciepło. W następnej sekundzie ponownie upiła łyk mocnego i wyrazistego alkoholu i wolną dłonią, leniwie przejechała po odsłoniętej szyi by odgarnąć z niej swoje niepokorne włosy. Na czuja odstawiła butelkę na stół i zapierając się o niego obiema rękami, wygięła swój kręgosłup w delikatny łuk i bardziej przechyliła głowę do tyłu. Mimochodem uchyliła usta, wypuszczając głośno powietrze. Powoli napój uderzał jej do głowy, a ona nawet niebyła tego świadoma. Od dobrej godziny sama się czuła jak na jakichś dopalaczach a teraz alkohol jedynie spotęgował to uczucie i doprawdy niewiele jej wystarczyło by wpędzić się w stan początkowego upojenia. Zwilżając resztki alkoholu ze swych warg, otworzyła nagle swoje oczęta i powolnym ruchem omiotła sufit ich kuchni - by móc ostatecznie skupić go na bardziej interesującym obiekcie mianowicie, Ślizgonie. - Wygrałam, znoooowu. - wymruczała przeciągle i przeciągnęła urokliwie ostatnie słowo gdy na jej pełne wargi wkradł się figlarny uśmiech, jakby mówiący, że podoła każdemu wyzwaniu i ponownie przymknęła swe powieki. - Powinnam za każdy wygrany zakład, jakieś super nagrody otrzymywać, o. Tylko nie dyplomy, proszę. Ich nie lubię i zajmują dużo miejsca. - wymamrotała cicho i kiwając nie do końca mądrze głową, wycelowała jakoś na oślep w niego palcem. - A od Ciebie wężu nie mam nagród! Tylko mnie specjalnie prowokujesz! Zobaczysz jak to miło, gdy ja tak Cię podręczę jakimiś zmyślnymi torturami, o! - ostrzegła go i kręcąc głową, na wszystkie strony świata, ponownie przybrała naburmuszoną minę. A co do tortur - och nawet i choćby zaraz by mu je pokazała! Problem w tym, że nie miała zielonego pojęcia jak by taka demonstracja się skończyła..
- Z pewnością lepiej, niż gdyby wypowiedział je ktokolwiek inny... - Jej głos brzmiał dziś zupełnie inaczej, głębiej. Nabrał innego znaczenia, innego wydźwięku, a jego nazwisko... Och. Sara wypowiadała je w taki sposób, że wcale nie miało negatywnego zabarwienia. Wręcz podsycało napięcie, podkręcało atmosferę. - Oj, Sullivan. - Mruknął, kiedy powiedziała coś o zabawie. Fakt, nie zamierzał wykorzystywać jej w żaden sposób, a tym bardziej pijanej. Przecież to ujma na Ślizgońskim honorze! A do tego, hm. Uważał, że pewne rzeczy powinny się dokonać na trzeźwo, a przynajmniej w stanie umiarkowanego upojenia alkoholowego. O ile obie strony wyrażą na to zgodę, ale na pewno nie wtedy, kiedy choć jedno z nich będzie ledwo trzymać się na nogach, a kolejnego dnia, niczego nie pamiętać. To znaczy, może w innym przypadku byłby do tego zdolny. No bo jak jakaś pakuje się mu do łóżka, to przecież nie odmówi, bez przesady! Tylko, że z Sarą, to trochę inaczej...- Jeszcze mnie aż tak nie pojebało. - Rzucił i uśmiechnął się pod nosem. Uniósł lekko brwi, kiedy zaczęła przygryzać jego wargę, lecz już po chwili pozwolił jej działać. Nie dało się ukryć, że lubił taki rodzaj pieszczot i już miał wymyślić coś równie przyjemnego, kiedy Sara... Zwyczajnie się odsunęła! Z pewnością nie było mu to na rękę i zmrużył tylko oczy, dając jej do zrozumienia, że wcale nie był zadowolony z obrotu sytuacji. Wiedział jednak, o co chodziło. To miała być pewnego rodzaju zemsta za jego śmiałe poczynania i wszelkiego rodzaju prowokacje w postaci przybliżania się, oddalania i kolejnego, niecnego dotyku parę sekund później. Ach, przecież rzuciła mu wyzwanie. Miała budzić się z jego imieniem na ustach, miał być jej obsesją. Obrał taką drogę, którą uznał za najskuteczniejszą. Podsycać i pozostawiać niedosyt. Drażnić, prowokować, a ona przecież robiła dokładnie to samo właśnie teraz. Tylko, że zupełnie inaczej czuł się w roli ofiary. Dlatego też po raz kolejny wygiął usta w podkówkę i zrobił wielkie oczy. - No, Saaara. Puchoni, to nie są tacy okrutni. To tylko Śliiizgoni. Pozostaw mi tę rolę...- Mruknął jeszcze zanim dotknął ją po raz kolejny. Już po chwili obserwował jej reakcje na alkohol, który stał właśnie na stole i czekał. Czekał, czekał, czekał, a Sara obserwowała wódkę tak, jakby obawiała się, że zostanie otruta jakąś przeraźliwie groźną dla ludzkiego życia, substancją. Jakby tam jakiegoś eliksiru dolał, czy coś. - Wiesz. Dobrze buduję napięcie i te sprawy. - Posłał jej tryumfalny uśmiech, kiedy na dotyk jego ust, zareagowała krótkim wstrzymaniem oddechu. A gdy chwyciła butelkę wódki w dłoń, uniósł wysoko brwi. Ach, coraz bardziej mu się podobała ta Sara. No bo w końcu, co najmniej osiemdziesiąt, a może nawet i dziewięćdziesiąt procent kobiet właśnie w tym momencie wyciągnęłoby przed siebie dłoń w geście odmowy. Takie wiecie, ,,dziękuję, nie piję''. A tymczasem właśnie ta P u c h o n k a, piła bez żadnych wspomagaczy, najmocniejszy, mugolski alkohol, z jakim miała styczność pierwszy raz w życiu. No, przynajmniej takie sprawiała wrażenie, kiedy przyglądała się tak bacznie pół litrowej butelce. Co więcej! Ona nawet nie drgnęła. Nie skrzywiła się, nie opluła, nie wybiegła z pokoju. Opierała się o stolik z uśmiechem na twarzy, a Gregers nie mógł opanować swojego zdziwienia. - To było... - Zawahał się, gdy zaczęła ściągać szlafrok. W końcu facet, prawda? Tacy bywają czasami, hm, nieskupieni... Jednak już po chwili potrząsnął lekko głową, jakby chcąc wrócić do żywych i uśmiechnął się szeroko. - Dobre. Nie widziałem jeszcze kobiety, która piłaby wódkę bez soku. Jesteś dobrą zawodniczką. - Mina mu trochę zrzedła, kiedy Sara stwierdziła, że wygrała. Wygrała? Przecież oni się o nic nie zakładali, jeszcze tego brakowało! Przez czas ich znajomości, Gregers nauczył się, żeby absolutnie nie prowadzić z nią ż a d n y c h, ale to żadnych zakładów. Zawsze je przegrywał. - Całe szczęście, że o nic się nie zakładaliśmy, więc mogłaś wygrać jedynie... - Parę długich kroków w jej stronę, przeciągłe spojrzenie i równie długi pocałunek. - To. - Zakończył, uśmiechając się lekko i przejechał jeszcze opuszkami palców po jej policzku. - Wyglądasz naprawdę zajebiście, Sara. - Rzucił, wbrew pozorom nie mierząc Puchonki od stóp do głów, a zatrzymując się wzrokiem na jej twarzy. Dziś była inna, taka jego i oczy miała bardziej błyszczące. Prawdopodobnie Gregersowa twarz również nabrała tego dnia innego, łagodniejszego wyrazu. Roześmiał się na słowa o dyplomach. Już widział przed oczami ten napis ,, Dla Sary Sullivan, która jako jedyna kobieta spożywa wódkę bez popity.''. Ach, gdyby takie istniały! - Ja? - Wskazał kciukiem na siebie, a minę przybrał niezwykle zdziwioną. Gdzieżby tam on kogoś prowokował! Odsunął się natomiast i chwycił za butelkę, a już po paru sekundach w jego organizmie znalazła się jeszcze większa dawka alkoholu, która powoli, niezwykle powoli, ale zaczynała działać. Odstawił flaszkę na stół.- Ja tylko podjąłem twoje wyzwanie. Chcę, żebyś nie mogła spać, myśląc o mnie i budziła się z moim imieniem na ustach. Doprowadzać się do szału, rozpalać, ekscytować... - Z każdym słowem podchodził bliżej niej, aż znalazł się tuż przy Sarze... A w zasadzie obok niej. I objął Puchonkę ramieniem, całując czule w policzek, tak dla odmiany. Co by nie był zbyt przewidywalny, czy też nudny. Przecież nie mógł do tego dopuścić! Monotonnia i rutyna, to ponoć najgorsi wrogowie wszelkiego rodzaju relacji. - Jeszcze dostaniesz ode mnie mnóstwo nagród, jak się postarasz. - Szepnął wprost do jej ucha, uśmiechając się przy tym szeroko. Niesamowity był ten dzień. Spełniło się jedno z jego marzeń, ale Gregers oczywiście nie zamierzał tego ujawniać! To zbyt śmiałe wyznanie, choć niewykluczone, że po paru kolejnych łykach, wypłynie z jego ust tak łatwo, jak zwykłe przywitanie. Ach, cóż ten alkohol z ludźmi wyrabia... - Ty, patrz. - Rzucił, a wzrok utkwił w oknie. - Już ciemno się zrobiło. - Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, gdzie podziała się reszta dnia, no i... Obiad! Gdzie jego obiad?! - Musimy koniecznie zjeść coś konkretnego, bo chyba nie doszliśmy do tego momentu, nie? - Posłał jej zadziorny uśmiech, po czym uświadomił sobie, że nadal nie mają makaronu. Westchnął więc ciężko i po raz kolejny zanurkował w czeluściach jednej z szafek, by wyciągnąć... Ryż. Taki z niego spryciarz! - Lubisz, nie? Powiedz, że lubisz.
Czasami się mówi, że po alkoholu robi się przeróżne dość niemądre rzeczy. Sara najczęściej zasypiała w dość nietypowych miejscach, pozycjach oraz sytuacjach. Trzeba przyznać, że do spania była idealna (hehe) - pomijając oczywiście grobowym milczeniem fakt, iż się niesamowicie wierci, kręci i niemalże rzuca po łóżku. Jedni więc powiadają, że to taki jej urok osobisty - ta cała słodka niezdarność. Drudzy natomiast, że taka już po prostu jest i nic ani nikt jej nie zmieni. Wszyscy się mylą w takim razie czy może mają rację? Tego do tej pory, biedna Sara nie ogarniała. Otwierając jednak powoli swoje oczęta, od razu przybrała naburmuszoną minę jak takie dziecię co nie dostało żadnej ładnej zabawki za dobre zachowanie i skubiąc palcami swoją wielgachną podkoszulkę, zerknęła ku niemu swoimi dużymi oczętami, gdy wspomniał coś o należytej nagrodzie. I och! Szybko w sumie dostała tą nagrodę. Jednakże i tym razem chcąc być mądrzejsza aniżeli wcześniej - całkiem sprawnie zacisnęła swe palce na jego koszuli gdy tylko pokonał dzielący ich dystans i uśmiechnęła się z satysfakcją, jakby mu samym swym spojrzeniem mówiąc, że przechytrzyła ów panicza. Oczywiste równie było to, iż zrobiła uroczy dzióbek z ust gdy się nad nią nachylił i tym razem, tak nie szalała jak poprzednimi razy podczas innych pocałunków, które już zdążyła polubić. W końcu musi być grzeczna! Czaasami chociaż, no. Tak więc nadstawiła swoją zarumienioną buzię i och, miało być tak grzecznie, słodko i niewinnie - a sam całus, który początkowo miał być subtelny i delikatny jakoś tak dziwnie się przemienił w dłuugi i z pewnością .. przyjemny. Bardzo przyjemny. A skoro to dziewczę nieco podchmielone było (niech szlag weźmie ten mugolski trunek!) to i jakoś tak śmielej zareagowało na jego ów dotyk. Zdobyła się nawet na to by palcami musnąć jego kark i powoli, powolutku zaczęła sunąć nimi ku górze .. i całkiem niespodziewanie pociągnąć - oczywiście z wyczuciem, delikatnością i na boga, przecież wie co robi - za jego blond kosmyki tak by odchylił nieco głowę do tyłu. Wtedy złożyła jeden i to naprawdę już niewinny całus! - w jego szyję i ponownie się odsunęła by posłać mu wyrafinowane spojrzenie, pełne tryumfu. Mimo wszystko rumieńce non stop od dobrych paru godzin utrzymywały się na jej jak dotąd bladych licach i teraz to biedne puchońskie dziewczę zadrżało nieznacznie, gdy palce blondasa, musnęły jej gorący policzek. Na jego słowa natomiast, zareagowała rezolutnym uśmiechem i szczerząc się wesoło do niego, zmrużyła swoje oczęta jakby chcąc go podpuścić. - Mów mi więcej.. - odpowiedziała miękko i lustrując go swymi tęczówkami, parsknęła nagle cichym śmiechem i dźgnęła go lekko palcem w ramię. - Ej! Ty się lepiej przyznaj ile razy tą samą śpiewkę już innym pannom sprzedawałeś, o! - wymruczała, i to jasne, że w żartach! Niech się Gress nie obraża, no. W dalszym ciągu się jednak nieprzyzwoicie wręcz radośnie szczerząc do niego, dłońmi nagle sięgnęła po butelkę - ot tak, by cokolwiek trzymać w swych dłoniach i momentalnie na niego zawarczała zabawnie, gdy śmiał jej zabrać nową zabawkę. Z niemym podziwem zaobserwowała ślizgońskie zjawisko gdy ten pochłonął całkiem spory dostatek tego dość mocnego alkoholu i kręcąc swą łepetyną na wszelkie strony świata, uchyliła lekko wargi. - Jeju, to było coś. - jęknęła szczerze i błyskając swoimi białymi perełkami w rozbrajającym uśmiechu, poczęła sobie beztrosko machać nogami w powietrzu gdy w końcu zasiadła na stole niczym sama Helga H. Zarazem gdy tak sobie podskoczyła by usiąść na nim (na stole!), to loki tak zajebiście jej się rozsypały po ramionach i jej twarzyczce, że teraz wyglądała zdecydowanie młodziej niż na tą swoją gorącą osiemnastkę a raczej dość słabą - no nie oszukujmy się, skoro na Pokątnej wszyscy jednym zgodnym głosem dają jej co najwyżej szesnaście i pół roku. Pff! I mogłaby tak prychać w swojej głowie w nieskończoność, gdy nagle słowa Gregersa dość skutecznie ją zaciekawiły by nie rzec, że zaintrygowały! Słuchając go z wymalowaną ciekawością na swej niewinnej buzi, nagle nabrała nieco więcej powietrza do swych płuc bo jakoś odczuła, że za mało tlenu zdecydowanie jej w organizmie jest - i naraz go wypuściła gdy ten stwierdził, że zamierza ją jednak doprowadzać do szaleństwa a na kolejne słowa o rozpalaniu i ekscytacji o mały włos nie zsunęła się ze stołu. Bo wiecie, skoro on przyjął jej wyzwanie w stu procentach to teraz Sara mogła już jedynie na sobie krzyżyk postawić i ładnie się pomodlić. Swoją drogą cieszyła się. Cholernie się cieszyła, że miała jakiś tam wpływ, właśnie na tego ślizgona - a nie jakiegoś innego. - Ojej. - taka właśnie była jej inteligentna odpowiedź i mocniejszy rumieniec, gdy jej zachowanie stało się tak typowo puchońskie, że z powodzeniem mogłaby wygrać konkurs na najbardziej wstydliwą i speszoną puchonkę tegoż stulecia. Pomimo tego, że w jej myślach przewinęło się kilka rzeczy i to zdecydowanie z półki dla tych niegrzecznych. Ale kto by patrzył na to jakie rewolucje się dzieją w jej biednej głowie. Przyjemny dreszcz ogarnął jej ciało gdy jego szept, rozległ się w jej prawym uchu, zaraz po czułym muśnięciu w jej policzek i Sara musiała się z trudem opanować byleby nie rzucić na niego Trwałego Przylepca, gdy ponownie się od niej odsunął, co spotkało się z jej wielce niezadowolonym jękiem. Tym razem miał jedynie szczęście, że jego dwuznaczny i dość mocno inspirujący szept, zakorzenił się w jej łepetynie a samo to dziewczę, uśmiechnęło się z wyższością na znak, że podoła, ha! Na wieść, że makaronu nie ma a zamiast niego jest tylko ryż - buntowniczo i z całą premedytacją stwierdziła, że ów pokarmu bożego nie lubi i niech się męczy dalej by ją zadowolić, o! A sama postanowiła rozegrać jeszcze ich jedną niedokończoną, małą rundę słowną. Mianowicie tą gdy ten jej szeptał, że okrutna jest, pf. Okrutność to ona mu właśnie zademonstruje! I po tej diabelskiej myśli w swej głowie, zsunęła się ze stolika i zaczęła swoją malutką prowokację by go choć trochę podrażnić a sama chcąc się zabawić w puchońskiego kata. - Och i zapomniałam Ci powiedzieć wcześniej, ale ja jestem przecież grzeczna.. niewinna.. miła.. dobroduszna.. słowem taka puchońska, Colton. A ty twierdzisz, że ja okrutna. - wyszeptała miękko, z każdym swoim słowem przybliżając się do niego o jeden krok. Ciemne oczęta błyszczące swoistym rozbawieniem, utkwiła w tęczówkach należących do Ślizgona i zamierzając go usidlić samą mocą swoich ślepi - westchnęła teatralnie gdy ta niska złotowłosa istotka stanęła przed nim i przygryzając lekko wargę, uśmiechnęła się niczym wcielenie anioła, który zstąpił właśnie z niebios. Od niechcenia wygładziła mu dłońmi materiał koszuli i unosząc je nieco wyżej, musnęła palcami jego zagnieciony kołnierzyk. (ciekawe od czego, hehe) Oczywiście, że w tym samym czasie, równie całkowicie niechcący przesunęła opuszkiem palca po jego grdyce i.. raptownie przerwała swój dotyk. W końcu w dalszym ciągu, wypuszczała iście drażniąco i nieświadomie, swój ciepły oddech wprost na jego wargi, jednakże nie postąpiła o krok dalej. Za to, że tak się nią bawi i ją dręczy, niech sam cierpi katusze, o! Mrużąc nieznacznie swoje kocie oczy, posłała mu więc powłóczyste spojrzenie z spod swoich firankowych rzęs i przekrzywiając nieco głowę do boku - zlustrowała go zaciekawionym spojrzeniem. - Ale wiesz coo.. możemy się zamienić rolami, tak myślę. Stanowcza puchonka i uległy ślizgon! - wymruczała, marszcząc przy tym zabawnie nos gdy posłała mu wesołe a zarazem i zadziorne spojrzenie. - Tego jeszcze nie było w hogwarckich murach a przynajmniej nie słyszałam o takiej czadowej kombinacji ale kto wie .. - skwitowała z czystą swobodnością w swoim głosie i leniwie odgarniając swoje włosy i zaczesując je do tyłu, naraz jej uśmiech stał się złośliwy niczym u chochlika. Wykonała wtem kilka kroków w tył i obracając się na pięcie, zgarnęła jedynie butelkę z tym superaśnym mugolskim trunkiem, który powodował prawdziwe zakręcenie w jej biednej głowie - kiedy to grzeczne dziewczę, nagle odwróciło głowę przez swe ramię i uśmiechając się rozbrajająco, wskazała na niego palcem. - Jednakże skoro ja nadal jestem ta niewinna i czysta niczym łza feniksa a Ty ten .. stanowczy, okrutny i niesamowicie ślizgoński too.. no cóż. Ale i tak fajnie było, Gress. - stwierdziła przekornie i wydąwszy śmiesznie swoją dolną wargę, wzruszyła leciutko ramieniem i zwinnie ruszyła sobie w kierunku salonu. A raczej usiłowała, bo coś jej się kroki plątały albo to raczej podłoga nagle dorobiła się jakichś dziwnych pagórków i dolin. I jeszcze ta muzyka, którą włączyła kilka godzin temu w tym magicznym pudle, stała się dla niej jakaś usypiająca i odurzająca. Kolejne takty ją niemalże namawiały do zamknięcia oczu, nogi jak na czyjś rozkaz zmiękły jakby były z waty i .. Sara tak jak przeczuwała od samego rana.. po raz wtóry osunęła się na płytki kuchenne. Ach powinna jednak uczęszczać na te głupie wróżbiarstwo.
Na pocałunek w szyję zareagował zawadiackim wręcz, uśmiechem. Ach, to już naprawdę fajne było! No bo w końcu ta część ciała wydawała się jedną z najwrażliwszych nie tylko u kobiet, ale także mężczyzn. W wielu sytuacjach posunąłby się już o krok, albo nawet dziesięć kroków dalej, ale widząc, że to wszystko nadal jest delikatne, nie chciał przekroczyć pewnej granicy. Toteż poprzestał na uśmiechu i niewinnym dość, komplemencie. - To już nie dziś, żeby... - Zmrużył oczy i uśmiechnął się dość zadziornie. - Żeby ci ego do jakichś wielkich rozmiarów nie urosło, bo co za dużo, to niezdrowo. Nawet, jeśli masz ku temu powody. - Na jej kolejne pytanie zareagował tylko teatralnym westchnięciem, połączonym z oburzoną nieco, miną. Ach, no owszem, paru dziewczynom już to powtarzał, ale to raczej dla zamydlenia oczu i mówiąc dobitnie, podwyższenia swoich szans na upojną noc. Wiecie, seks i te sprawy. A dziś... Dziś nie zamierzał takowej spędzać, komplement natomiast wypłynął z jego ust zupełnie naturalnie i był jak najbardziej szczery. Co więcej, gdyby się dłużej zastanowić, Gregers raczej starał się nie okłamywać Sary i chyba nawet dość dobrze mu szło! - Widzisz, ma się ten talent. - Rzucił rozbawiony jej reakcją na dość spory łyk alkoholu. Niektórzy podrywają dziewczyny na miłe słowa, inni dają im kwiaty, a Gregers jest świetny w piciu wódki. Zawsze coś, prawda? Hehe. No tak, czy inaczej na jej widoczny rumieniec i zawstydzenie jego słowami, uśmiechnął się z pewną satysfakcją. Trzeba podejmować konsekwencje swoich słów i rzucanych wyzwań, Saro! - Sama tego chciałaś. - Rozłożył ręce, jakby w geście bezradności. Cóż on mógł poradzić na to, że sprowokowała go do takich właśnie zachowań? Tak, czy inaczej, niech się nie martwi. Spełnianie tego zadania może mieć całkiem przyjemne konsekwencje zarówno dla niej, jak i dla niego. - Ale mi się to podoba i gwarantuję, że tobie też zacznie, o ile... - Posłał jej zadziorny uśmiech. - O ile już nie zaczęło. - A kiedy stwierdziła, że ryżu, to ona nie lubi, wywrócił oczami. Mięsa nie je, makaronu nie ma, a ryż też nie w jej guście. Mruknął pod nosem coś o tym, że jak chce, to niech sobie pójdzie coś innego kupić i obrzucił ją złowrogim dość, spojrzeniem, które zmieniło się w uśmiech, jak tylko zrobiła parę kroków w jego stronę. Licząc na kolejne przyjemne chwile, zatracił się w jej tęczówkach, a ona... Przerwała. - Sara, nooo. - Rzucił i wygiął usta w smutną podkówkę. - Jesteś okrutna, męczysz mnie do tego i nie będziemy się zamieniać. Ja jestem Ślizgonem, ty Puchonką, tak jest zajebiście, to nie psuj! - Pogroził jej palcem, aczkolwiek gdzieś tam po Gregersowej twarzy błądził uśmiech. Och, w końcu nie po to Hogwarckie domy różnią się tak bardzo, by teraz jakoś je mieszać! - Nie było i nie będzie. - Dorzucił jeszcze, co by podkreślić swoją opinię na ten temat. Jednakże w jednym musiał się z nią zgodzić. Rzeczywiście było fajnie i miał nadzieję, że będzie jeszcze fajniej, a kiedy ruszyła do salonu, skierował swoje kroki w tą samą stronę. Ach, no bo trzeba było do tego sklepu iść, a on nie miał ochoty na samotną wędrówkę, więc zamierzał namówić ją, by poszła z nim. Może nawet wszystko poszłoby tak, jak powinno, gdyby nie fakt, że Sara już parę sekund później legła na ziemi, a Gregers nie mógł powstrzymać swojego rozbawienia, za co zapewne porządnie oberwał, ale to swoją drogą. - Wstawaj. - Podał jej rękę, parskając co jakiś czas cichym śmiechem, a kiedy już podniosła się z ziemi, rzucił od niechcenia. - No dobra, pójdę do tego sklepu! - Zerknął na Sarę kątem oka. - Ale tylko dlatego, że ty już się na nogach chwiejesz i mogłoby się to różnie skończyć! Nie myśl, że mnie wytresujesz i będę biegał co dziennie po warzywka jakieś! Nie ma, kurwa, opcji! - Zmrużył oczy i skierował swoje kroki w kierunku drzwi. Ach, Gregersie, tak bardzo jesteś naiwny...
Sara tylko czekała i czekała na odpowiedni moment, aż w końcu Colton raczy opuścić ich mieszkanie. Oczywiście, że tą męczarnię umilała sobie, zasypywaniem Gresa milionem idiotycznych pytań o sprawy tak głupie, że ślizgoński chłop z pewnością, nie raz i nie dwa, musiał na nią spojrzeć niczym na uciekinierkę z domu wariatów. A to kręciła się w kółko po salonie, udając samolot a to tańczyła z miotłą, a to szukała tych nieszczęsnych trzech ksiąg, które mu zakosiła parę dni temu z pokoju. Posunęła się w swym szaleństwie nawet do tego stopnia, iż ponownie uwarzyła sobie ten czadowy eliksir powodujący zmianę koloru włosów i ową świetlistą breję naniosła sobie na końcówki, czyniąc je znowu - poziomkowymi! Czyli takie, jakie z dumą nosiła w Indiach. Po tym incydencie, owinięta w same prześcieradło niczym Księżna Nilu - chodziła od kąta do kąta po ich mieszkaniu z kadzidełkami i odymiła ich całe lokum z szerokim szczerzem na swojej puchońskiej buzi. Włamała się nawet do jego ślizgońskiego gniazda i robiąc znak krzyża przed samym wejściem - po złości zmieniła mu kolor ścian z zielonego na jaskrawo różowy i nad łóżkiem rozwiesiła mu plakaty z latającymi, tęczowymi jednorożcami. I dopiero wtedy dopełniając swej misji, ucałowała biednego ślizgona w brodę i pogoniła z mieszkania pod pretekstem pieczenia ciasteczek i by poszedł jej po potrzebne składniki. Jasne, ze wetknęła mu w łapę listę tak długą jak z ich mieszkania do co najmniej Krakowa (gdzie to jest!?) i ze składnikami tak absurdalnymi, że aż nie do pomyślenia, ale co tam! Gdy w końcu została sama - rzeczywiście upiekła czekoladowe ciasto z magicznym haszem (hehe) i przebierając się w swoją różowiutką piżamę w latające hipogryfy, włączyła sobie muzykę na cały regulator za pomocą zaklęcia. W międzyczasie pochłonęła nieco ponad połowę zawartości jakiegoś, całkiem smacznego napoju wyskokowego, który znalazła pod łożem Gregersa. Nie miała pojęcia, co też on żłobie po nocach bo ona grzeczna dziecinka i nie zagląda mu po północy do pokoju! Ale to coś było wielką butelką o jadowicie zielonej barwie, kojarzącej się jej - nie mniej, nie więcej niż z samym Ślizgonem. A trzeba przyznać, że to cholerstwo było tak mocne, że po raz pierwszy Sara rozkaszlała się i pobiegła w poszukiwaniu wody! Co prawda natrafiła jedynie na niedopitą kawę Gresika, którą i tak mu wypiła do końca i mądrze stwierdziła, że jednak to coś zielonego jest smaczniejsze. Drzwi sobie otworzyła za pomocą wesołego - ALOHOMORA! za drugim podejściem. Bo ani alohoza, ani alhonora nie chciało jej otworzyć tych głupich drzwi! Dziwne. W każdym razie nie grzesząc swoją puchońską inteligencją przykleiła na drzwiach wejściowych kartkę z cudaśną informacją dla wszystkich zaproszonych :
WITAJ CZARODZIEJU! JEŚLI JESTEŚ DZIEWCZYNĄ I MASZ PIŻAMĘ ORAZ OGNISTĄ PRZY DUSZY, WCHODŹ ŚMIAŁO. JEŚLI JESTEŚ MĘŻCZYZNĄ I MNIE ZNASZ - ZAPUKAJ OBOK, TO NIE JA. JEŚLI JESTEŚ OBYWATELEM HOGWARTU I UPIERASZ SIĘ PRZY MĘSKIEJ PŁCI – NO DOBRA, WEJDŹ ALE NIE POPSUJ NICZEGO!
JEŚLI JESTEŚ GREGERSEM COLTONEM - SZACH MAT, WĘŻU.
Co tu robiła Ana? Znaczy, chyba się wprosiła, znając większość towarzystwa z widzenia - ale zaproszenie było w końcu takie kuszące. Znaczy, Hogwarckie plotki też były niezwykle kuszące i to one podkusiły dziewczynę do przywędrowania aż tutaj. No w końcu, Puchon do Puchona nie pójdzie? Im więcej słodziutkich, grzecznych i niewinnych członków tego domu na jakiejś imprezie, tym lepiej. Buahahah. Nikt się chyba więc nie powinnien za bardzo zdziwić, kiedy zastukała w drzwi cztery razy i nie oczekując otworzenia energicznym krokiem wmaszerowała do środka, mrużąc oczy by lepiej przyjrzeć się pomieszczeniu i przybyłym... Których nie było. Och, przychodzenie pierwszemu nie plusuje w praszaniu się na piżama - party. - Jestem dziewczyną... I miałabym ognistą, gdyby nie głupi barmani! - którzy za żadne skarby nie chcieli pożyczyć jej trochę alkoholu. Ech, jej wina że matka postanowiła nie wysyłać jej kieszonkowego? Phi, idioci. - Ale jestem grzeczna i mam piżamkę - dodała, podnosząc do góry czarną torebkę... W której trzymane były wszelkie tajemnice wszechświata, a raczej drobne drobiazgi Any, więc jeśli życie ci miłe, nie dotykaj jej. Jeszcze wybuchnie komuś głowa, czy coś w tym stylu.
Lulu nie była jakąś wielką miłośniczką uczenia się po nocach do wszystkich przedmiotów, dlatego stwierdziła, że nie zaszkodzi jej trochę rozrywki w środku tygodnia. Dziewczyna znała Sarah z widzenia, w końcu chodzą do jednej szkoły. Czasami się mijały na korytarzu. Levine sama nie wiedziała co tu robi. Kiedy zobaczyła zaproszenie, pomyślała sobie czemu by nie skorzystać i się rozerwać. Puchonka stanęła przed drzwiami i zapukała w rytm, jaki zawsze to robiła. Nie czekając weszła do mieszkania. Miała nadzięję, że nie przyszła, jako pierwsza. Nie lubiła nudy, spędzając czas z tylko jedną osobą stara się znaleźć nawet najgłupszy temat na rozmowę. Czuła się niezręcznie, kiedy zapadała cisza. -Jestem!- wręcz krzyknęła, nie zwracając uwagi, czy ktokolwiek znajduje się w pomieszczeniu.-Mam swoją ukochaną piżamkę- dodała, zamykając za sobą drzwi. Ach, to dobre wychowanie. Cóż, może rodzice jej tego nie nauczyli, ale te wszystkie niańki, ciocie i Bóg wie co jeszcze, tak.
*Gargamel próbował zasnąć w swojej celi. Jednak usłyszał jakąś wrzawę, która zrzuciła go z łóżka. Chwycił za ognistą, którą przed chwilą jeszcze pił na lepszy sen i pokierował się w odpowiednim kierunku. Ujrzał jak kilka osób chichocząc zniknęło za drzwiami na których wisiała jakaś kartka. Przeczytał. Cóż nie znał tej dziewczyny, więc chyba mógł wejść. A piżamę, a dokładniej czerwone śpiochy miał właśnie na sobie (jak zawsze). Oficjalnie tego typu zabawy wcale a wcale go nie interesowały. Oficjalnie tylko. Bowiem bardzo zaciekawiło go to co tam się dzieję. Wślizgnął się więc do środka chcąc być jak najmniej zauważalnym, jednak taki czarodziej w podeszłym wieku ubrany w czerwone śpioszki raczej wyróżniał się na tle wszystkich. Dodatkowo jego kot zaplątał się pod jego nogami, przez co standardowo nadepnął na jego ogon. - MMIIIAAAUUUU!!! - zawył rudzielec. - Klakier ty głupi kocie przycisz się! *skarcił go Gargamel, który teraz już szczególnie zwrócił na siebie uwagę innych. Widząc że kilka osób patrzyło na niego odpowiedział zmieszany - przyszedłem tutaj przez ten hałas, spać porządnym ludziom nie dają! A to co.. *nagle urwał gdy Jego wzrok zatrzymał się na jakimś wyjątkowym alkoholu, którego chciał skosztować. Przestał więc marudzić wtapiając się w tłum, by po chwili sięgnąć po butelkę.
Przez ostatnie kilka godzin walczył z swoimi myślami, czy w ogóle powinien się wybierać na taką integracyjną imprezę z innymi domami. Był raczej typem, który to zdecydowanie wolał te zamknięte. Te w których mógł uczestniczyć jedynie zielony dom. Jednak nie imprezował od bardzo, bardzo, bardzo... (Mógłbym tak godzinami, ale oszczędzę wam takiego spamu) dawna. Gdzie był kiedy go nie było? Kto tam wie, może chorował na jakąś ohydną smoczą ospę? Zamknięty w swoim pokoju bez żadnej możliwości przyjmowania gości. Nawet jego osobista sowa go omijała i bała się do niego zbliżać, więc nie odbierał żadnych listów. I później przez cały tydzień nadrabiał zaległości w ich czytaniu. Starał się na powrót wrócić do świata żywych i ta impreza która spadła mu z nieba. A dowiedział się o niej od jakiegoś chłopaka na korytarzu, który dowiedział się od znajomego znajomego, któremu powiedziała znajoma. I w głębi duszy prosił o to by nie okazało się to jakąś ściemą. Bo nie po to szedł tak ubrany przez całą wioskę jak pajac by teraz wracać o suchym pysku do szkoły. Pod pazuchom skrywał różdżkę wetkniętą w gatki i trzymającą się na gumce i dwie butelki samogonu. Nie wypada w końcu tak przychodzić bez niczego więc zabrał na wszelki wypadek dwie butelki mocnego bimbru, jakby ktoś zapomniał o tak ważnej zasadzie. Kiedy to w końcu odnalazł tą jakże tajemniczą komnatę w której to miało odbyć się piżama party, zatrzymał się przed drzwiami i przeczytał wiadomość. Przez chwilę walczył z myślami czy pukać, czy wchodzić bez pukania i w końcu zdrowy rozsądek kazał mu wejść bez pukania. Przecież był złym, niedobrym Ślizgonem i każdy kto zobaczył go w tej piżamie nie miał najmniejszych co do tego wątpliwości. I trzeba mieć coś nie tak w tej głowie aby przyjść tak ubranym do Hogs. Drzwi się nagle otworzyły, a w nich pojawił się wielki, zielony potwór. Jego ogromne czarne oczy wpatrywały się w trzy dziewczyny i jakiegoś mężczyznę, po czym wszedł nieśpiesznie zamykając za sobą. - Witam wszystkich - powiedział na tyle głośno by przekrzyczeć muzykę i stał tak przez chwilę nie wiedząc czy może usiąść, czy wyskoczy stąd tak prędko jak tam wskoczył.